Sala Pojedynków jest specjalnym pomieszczeniem na pojedynki czarodziejów. Jest długa, w sam raz dla walczących par. Na czas dodatkowych zajęć są tu ustawiane niedługie podesty, a gdy nic się nie odbywa - sala jest po prostu pusta. Od czasu do czasu zaglądają tu uczniowie, zwykle z nudów.
Różdżka Amelii zepsuta? Ona sama nic o tym nie wiedziała. Szkoda, że dzisiaj nie szły jej zaklęcia, jednak nie mogła powiedzieć tego o obronie! Wychodziło jej wyśmienicie. Każde zaklęcie - no, prawie - które poszybowało w jej kierunku zostało odbite, więc i to musi być. W ostatniej chwili, zauważyła, że strumień zaklęcia śmiga w jej stronę, więc machnęła różdżką, odbijające je idealnie w swoją przeciwniczkę, tak, że tamta nie miała nawet żadnej szansy na obronę. Może powinna się mniej przykładać, wtedy wszystko wydaje się bardziej wychodzić? Miała nadzieję, że Echo nie rzuci teraz jakimś super zaklęciem tak celnie, że Amelii nie uda się go odbić. Dopiero zaczynała się rozkręcać, czuła to w kościach. Ale wszystko może się zdarzyć i studentka trzeciego roku wyjdzie stąd pokonana przez siódmoklasistkę.
Czy Jack nie chciał tu być? Na pewno mógłby mieć lepsze rzeczy do roboty, ale aktualnie nie miał. Zresztą, nie chodziło tu o bycie samo w sobie, co raczej o to, że nie nadawał się do kontaktów towarzyskich. Był raczej osobnikiem gburowatym i do nieznajomych podchodził z typową dla siebie rezerwą. Nie czuł się dobrze wśród nowych osób, dlatego po prostu czuł skrępowanie faktem, że musi coś do nich mówić. Dopiero z czasem przyzwyczajał się do ludzi i otwierał na nich chociażby na tyle, aby z nimi na luzie porozmawiać. Ale to nie był jeszcze ten moment. Poza tym tutaj trzeba było mówić oczywiste rzeczy, które dla niego były zbędne, więc nie czuł się dobrze z faktem, iż musiał powtarzać te same formułki. Westchnął, zobaczywszy tak dobrą obronę Amelii. - Finite - rzucił ponownie, tym razem w kierunku Echo, która była unieruchomiona, lecz po jego jakże szalonej interwencji, znów mogła czarować! - Jeden do jednego, zaczyna Lyons - powiedział, czując się tym oczywistym aspektem dobity, a potem skinął głową, że może zaczynać ciskać gromami w Wotery hehehs.
Echo taka uważna, taka zdolna. Oberwała i zrobiła niezadowoloną minę, bo jej zaklęcie było jakoś strasznie dobre. Zalążek popadania w samozachwyt. Podziękowała sekundantowi skinieniem głowy i przygotowała się do ataku, rozprostowując trochę ręce. A potem, sru, z zaskoczenia, trzepnęła zaklęciem, kiedy nikt się nie spodziewał i nie mógł nic na to poradzić. - Petrificus Totalus! - promień dopadł Amelię i położył ją niezbyt subtelnie na podeście, a Echo wykonała gest zwycięzcy. Super, wygrała pojedynek! Była bardzo zadowolona i w sumie nawet dumna, bo pokonała studentkę, sporo od niej starszą. Uśmiech nie schodził więc z jej twarzy!
Miał nadzieję, że to się szybko skończy, ale taki obrót spraw go nieco zadziwił. W sensie, ledwo pomógł Echo się uwolnić, a ta już ciskała zaklęciami. No spoko. Obserwował po prostu uważnie to, co się działo. A kiedy Amelia padła jak długa, uniósł delikatnie brwi ze zdziwienia, iż nie udało jej się obronić czaru. No cóż, tak bywa, choć dzisiaj defensywa szła jej całkiem nieźle, może stąd jego zszokowanie. Nieważne. - Finite - rzucił już po raz kolejny dziś, bo musiał przecież krukonkę odczarować. Kiedy ta wstała i się poprawiła, by wyglądać po prostu w porządku, on skinął głową do jednej i do drugiej. - Dwa do jednego, wygrywa Lyons. Gratuluję - zwrócił się do niej, ściskając jej rękę. - Tobie gratuluję zaciętego pojedynku - zwrócił się do Amelii i jej także uścisnął dłoń. No, to tyle. Pokazał im głową, że mają się teraz wszyscy udać do wyjścia, a zaraz potem cała trójka to uczyniła.
z/t x3
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Felix entuzjastycznie wbiegł do sali. W końcu coś się działo. Przez ostatnie kilka dni niecierpliwie czekał na ten moment. Pojedynek. Nie chodzi mi tu w żadnym stopniu o agresję, ale po prostu o zabawę, o miotanie zaklęciami. Dla niego była to zabawa, chodziło o fun. Zapewne niewielu miało podobne podejście do tego. Większości osób przecież chodziło o wygraną. O rywalizację, o adrenalinę. On tego tak nie postrzegał. Dla niego był to powód by się rozerwać, sposób by poznać nowych ludzi. Choć zapewne nie zawrze trwałych znajomości po wygranym pojedynku, podczas którego rzuci na przeciwnika jakieś nieprzyjemne zaklęcie. No, chyba że pozwoli jakiejś dziewczynie wygrać. Tak po prostu, przecież był dżentelmenem. I nie, wcale nie uważał, że kobiety są gorsze od mężczyzn czy coś w tym rodzaju! Nie, po prostu kobiety są inne. Delikatniejsze, bardziej uczuciowe, faceci raczej przyziemni i silni. Powinni je bronić i ubóstwiać. Takie było jego zdanie na ten temat. No, ale chyba nieco odjechałam od tematu. Oho, chyba był pierwszy. No nie. Chyba pierwszy raz mu się to zdarzyło, że się nie spóźnił. Cud. Oparł się o stół w rogu sali i wyciągnął ze swojej torby książkę z zaklęciami. Nie był kujonem, ale chciał pokazać, że umie rzucać zaklęcia. No a tak naprawdę, to szukał tych najzabawniejszych. Bał się, że w trakcie pojedynku je zapomni, a przecież były tak wspaniałe, że szkoda ich nie wykorzystać!
Mandy natomiast miała ciężką noc spędzoną nad książkami z transmutacji, ponieważ zamierzała wszystkich pokonać w nadchodzącej lekcji i ze wszystkiego robiła konkurencję, lecz... Lecz po prostu jakoś to musiała wziąć na swoje barki fakt, że przyszła jej kolej do bycia sekundantem w kolejnym pojedynku. W sumie cieszyła się, że może obserwować starcia innych, bo dzięki temu z pewnością nabierała swoistego doświadczenia, a ponieważ dziś nie miała zbyt wiele czasu, bo przecież nie mogła znów zacząć unikać swojej bliźniaczki, ani Setha, to cóż... Musiała biec praktycznie przez cały zamek, by nie trafić w szpony niczyich spojrzeń i dopiero przed salą zatrzymała się by wziąć cztery oddechy i poprawić fryzurę, po czym wsunęła się do klasy: - Cześć, jestem Mandy. A ty? - Bo przecież wcale nie wiedziała, że to Felix Villadsen, jedna z gwiazd Red Rock czy Red Pop. Cokolwiek to było. Uśmiechnęła się do niego słodko oglądając się za jego przeciwnikiem, którym powinna być... - Kendra? Nie wiesz za ile przyjdzie? Czas goni. - Przeczytała imię ze zwitku pergaminu, który zaraz wsadziła w tylną kieszeń i popatrzyła przenikliwie na bruneta. - Będę waszym sekundantem. - Rzuciła oznajmująco.
Tak, też się bawiła. Bawiła się, patrząc jak inni przegrywają. Lubiła ich miny, gdy nie potrafili znieść porażki. Oh, tacy słabi. Ją strach nie prowadził do autodestrukcji, ją motywował. Porażka nie była jej kłodą pod nogi, tylko kolejnym zapalnikiem byleby być lepszym i wspiąć się ponad swoje możliwości. Udoskonalanie siebie. Lubiła to. Lubiła być doskonała w bardzo wielu kwestiach. A zaklęcia były jej konikiem. Zdarzyło się potknięcie. Noga potrafi podwinąć się każdemu, ale nie każdy potrafi z taką godnością wstać i walczyć dalej. Weszła do sali pełna spokoju. Chyba się spóźniła. Chyba trudno. Było ich dwóch.. Dziewczyna, piękna, wyglądająca na zadziorną. Oh i młody Villadsen. Nic nie mogło sprawić jej większej przyjemności niżeli rozłożenie jednego z Nich na łopatki. Mógłby tu jednak stać Romeo, albo Mathilde. Za Kaia, bo tak. - Dzień dobry.. - zaczęła niewinnie. - Wybaczcie mi moje spóźnienie, to do mnie nie podobne - aktorsko. Zero skruchy, mnóstwo cynizmu.
Jak dobrze, że Mandy była z daleka od dramatów rozgrywających się wśród kanadyjskiej, jak i australijskiej drużyny. Choć zapewne sam rzekomy pan Young by jej przypadł do gustu, to na pewno nie spodobałby się jej ten ogólny brak obecności, wszak kochana Krukonka uwielbiała być kochana, wynoszona nad wszelkie góry, co by tylko inni mogli ją dostrzec. Taka karma, jeśli jesteś kimś i wiesz, że trzeba na ciebie zwracać uwagę. Jednak nie będziemy się teraz nad tym rozwodzić, wszak nieważnym to jest i czasem trzeba odwrócić głowę w drugą stronę, co by tylko przemilczeć niewygodne tematy. Gdy jednak pojawiła się oczekiwana dziewczyna MMS odwróciła się energicznie w jej stronę i uśmiechnęła lekko usłyszawszy również kilka sekund wcześniej feliksową odpowiedź. Teraz jednak i tak wszyscy byli spóźnieni, więc... - Dobra, w porządku. Przecież Cię nie zlinczujemy. Po prostu pilnuj się terminów, bo nie wszyscy mamy poprzestawiane zegarki i mamy też inne sprawy na głowie. A teraz wskakujcie na podest i zacznie Feliks. Spóźnienia kosztują. - Rzuciła zimnym tonem ostatnie zdanie, bo była zła. Może o ile by mogła pojawić się między dziewczynami nić sympatii, to po prostu dzisiaj to nie była dobra chwila na spóźnienia i inne rzeczy, poza tym instrukcje Ramireza mówiły jasno, że to spóźniony ma być atakowany, a w przeciwnym razie ma o tym decydować śmieszny rzut kostkami, albo sekundant. Cóż... - Dobra Feliks, zaczynaj. - Uśmiechnęła się potulnie, bo przecież nic nie mogło zdradzić tego, że jeszcze nie wybrała sobie faworyta w tym starciu.
Gdy tylko do sali weszła Mandy, od razu się obrócił w jej stronę i powitał szerokim, jakże feliksowym uśmiechem. -Felix. Jesteś sekundantem? - no tak. Felix taki ogarnięty, wow, nie wie, kto jest sekundantem a kto przeciwnikiem. Hahah, taka z niego gwiazda Red Rock. Super maskotka drużyny i takie tam, no nie? Ale no tak, nic dziwnego, że MMS go nie znała. On jej również nie znał. Ale czemu tu się dziwić, skoro dopiero niedawno przyjechała? No a poza tym ostatnie kilka dni siedział nad książkami z zaklęć i z quiddicha. Wciąż teoria. Kilka razy latał na miotle, ale serce mu tak szybko biło, że miał problemy, by koncentrować się na otoczeniu. Straszne, prawda? Mieć lęk wysokości w momencie gdy jest się w drużynie Q. Nawet jeśli jest się tylko maskotką. -Kendra? TA Kendra? Young? To z nią będę się pojedynkował?- wielkie zdziwko, bo znał tylko jedną Kendrę i na ten czas nie miał z nią najlepszych relacji, spoglądając na to, co jej brat zrobił Math. Tak. Hejty po wsze czasy, bo tego że jego siostrzyczka przez ostatni miesiąc miała smutek wręcz wypisany na twarzy przeboleć nie mógł. Ale... no przecież nie będzie się mścił zaklęciami, nie? To takie niefeliksowe. Dobra, do sali weszła Kendra, a on już zamknął książkę i przygotował różdżkę. Wysłuchał wypowiedzi Krukonki, po czym odpowiedział uśmiechem w jej stronę. To... jakie zaklęcie? No dobra. Niech będzie... - Tarantellgra!- wypowiedział zaklęcie i machnął swoim czarodziejskim patykiem. Tak! Udało się! Trafił, a Kendra się nie obroniła. Uśmiechnął się szerzej, patrząc jak Ślizgonka tańczy. To był naprawdę ciekawy widok. Szczególnie ze świadomością, że ma już 1 punkt.
Mandy stała tutaj kompletnie nie mając pojęcia o tym, że być może Ramirez podświadomie wybrał największych wrogów. Zresztą nieważne, przecież i tak nic ją to nie obchodziło. Miała swoje problemy, a to czy Villadsenowie prowadzili odwieczny spór z Youngami oto kto kogo przeleciał, a kto nadal był prawiczkiem, to wcale nieważne. W Hogwarcie dziewictwo przecież można stracić idąc chociażby do klasy na lekcję i wcale nie potrzebujesz do tego kartki przyklejonej na tyłku: 'zalicz mnie'. Niektórzy robili to bez pytania. Cóż, życie rucha. Jakie to dosłowne w tej sytuacji. Jednak gdy MMS zobaczyła jakiego chłopak użył zaklęcia to pokręciła głową z dezaprobatą, ponadto zdziwiła się, że dziewczę nie poradziło sobie z obroną. Cóż, trochę inaczej oceniała jej możliwości. Może błąd? Rzuciwszy krótkie "Finite" ziewnęła czekając na kolejny atak.
Oj tam. Od razu najwięksi wrogowie. Nie przepadali za sobą. Kendra nie lubiła tego typu ludzi. W ogóle nie lubiła całego zastępu Puchonów. Byli tacy słodcy i zabawni i w ogóle. Ale cóż, nie tolerować ich musiała. Co tam.. Fakt, że trafiła na Villadsena nie był przypadkiem. Chyba. Ale tak bardzo było jej szkoda, że nie stał tam Romeo. Wówczas bardziej by się przyłożyła. Teraz jej nie zależało. Teraz poczuła się zbyt pewnie i to ją zgubiło, gdy Felix rzucił zaklęcie. Nie zdołała go zatrzymać. Trafiło w nią, ale bardzo szybko zostało zdjęte. Oh, prawa ćwoku. Brawa. Ukłoniła się teatralnie, zamaszyście machając dłonią, jak po udanym przedstawieniu. W końcu im pięknie zatańczyła. Gdzie więc oklaski? Zanim jednak podniosła się do pełnego wyprostu spojrzała na chłopaka spod wachlarza rzęs. Wyciągnęła szybko w jego stronę różdżkę, mówiąc: Collardo. - Drętwota! Pudło. Cholera! O czym Ty myślisz. Jakie Ty zaklęcie przywołujesz w głowie. Kurva Kendra. Syknęła, gdy jej zaklęcie się nie udało. Wściekła się na siebie, że pomyślała formułę zaklęcia jakiego dawno nie było dane jej ćwiczyć. To ją rozproszyło. Wybiło ją.. Nieco przeraziło. A gdyby tak powiedziała je na głos? A gdyby tak się udało?
Nie to że jej nie lubił. Słyszał o niej, znał ją z widzenia i takie tam, ale ze względu na Math po prostu czuł niechęć do wszystkich Youngów. No cóż, zdarza się. Ona myślała o nim jak o niedorajdzie, on myślał o niej jak o podłej ślizgonce. Stereotypy. Śmieszne jest to, że zaczynamy pisać o Villadsenach i Youngach jak o Capulettich i Montecchich, motyw dwóch zwaśnionych rodów i miłości pomiędzy ich latoroślami, a przecież to nie było tak. Wszystko było okej, Kai zjebał sprawę i tyle, co tu dużo mówić. Ale wracając do pojedynku. Felix był naprawdę niesamowicie uradowany, że zaklęcie, które przed chwilą rzucił, się udało. Miał ochotę skakać z radości, ale to byłoby wobec Kendry niemiłe, dlatego zaledwie się uśmiechał. A potem... była jej kolej i stał przygotowany do odbicia zaklęcia, ale coś jej nie wyszło. No więc teraz on, prawda? - Timor Sol! - wykrzyknął, ale z jego różdżki wystrzelił zaledwie nikły promień światła, który niemal od razu zniknął. Ups. Czyżby coś nie wyszło? Najwyraźniej. Chyba go nieco zwiodła ta pewność siebie...
Rozwodzenie się na temat bolączek ich rodzeństwa jest bynajmniej tu niepotrzebne. Przeto każdy popełnia błędy i ponosi za nie konsekwencje. Kai poniósł. Math go rzuciła. Cóż.. Kolejna Puchonka. O M e r l i n i e! Kendra nie wiedziała co Kai w Niej widział. Na wrzeszczące Mandragory! Żółty staje się kolorem, którego nienawidzi. Co innego niebieski. Co innego Raveni. Co innego Romeo.. Uspokój się. Przestań. Skup się. No już. Skup. Wzięła głęboki wdech, gdy zaklęcie rzucone przez Villadsena nie powiodło się. Chyba poczuła ulgę. Inaczej by przegrała. Z kretesem. Wstyd.. Okropny wstyd. Tak nienawidziła porażki. Nikt chyba nie lubił, ale człowiek z taki przerostem ambicji potrafi naprawdę to mocno odczuć na psychice. Wzięła kolejny wdech i zamknęła na chwilę oczy. Musiała się wyciszyć. Opróżnić umysł. Udawało się. Oddech jej zwolnił, serce zaczęło równomiernie bić. Teraz jest dobrze, teraz się uda. - Senitre Defectum - powiedziała stanowczo, otwierając oczy i mierząc różdżką w stronę chłopaka. Promień światłą błyskawicznie powędrował w stronę przeciwnika. Udało się. Nareszcie.
Zerkała raz po raz na któregoś z nich i po prostu zastanawiała się, które padnie trupem. Gdyby wiedziała o myślach Kendry, pewnie zapytałaby ją dlaczego przejmuje się problemami swojego brata, których nie znała od podszewki. Wszak ten znikał jak kamfora, a pojawiał się nagle nie przejmując się tym, że swoim jestestwem połamał emocjonalnie kilkanaście osób, które stanęły na jego drodze. A teraz jakieś współczucie? Pewnie gdyby wiedziała, to za tych wszystkich sama spuściłaby go ze schodów, tylko po to, żeby obserwować jak leci... Żeby zapłacił za to co zrobił. I choć MMS nie była rycerzem w lśniącej zbroi, który ratował hołotę, to jednak uważała, że gdzieś tam w środku siebie powinna takim rzeczom stawić czoła. Bo nie podobała się jej wszechmoc u ludzi, którzy nie rozumieli konsekwencji swoich czynów. Może kiedyś Kendra to dostrzeże? Na całe szczęście Mandy nic nie wiedziała i nie zamierzała teraz tego roztrząsać. Po prostu ściągnęła urok z Felixa, a potem rzuciła: - Jeden do jednego. Teraz ostateczny cios. Twoja kolej Felix. - Sucha informacja, sucha nadzieja że zaraz to się skończy.
No cóż, jemu się nie udało, Kendrze owszem. Punkt dla niej. Remis. Co będzie dalej? Kto wygra ten jakże zaciekły, pełen emocji i woli wygranej pojedynek? Nie no żartuję. To nie jest tani serial, który ma 500 odcinków. Nie ma niesamowitych chwil napięcia, stresu, jest tylko wyczekiwanie we względnej ciszy na kolejny ruch przeciwnika. Bo przecież wszystkie słowa ograniczały się do zaklęć, podawania wyniku. Cisza i głosy ją przerywały, które odbijały się echami od ścian wielkiej komnaty. Nie miał szczególnego nacisku na wygraną. Nie czuł się pod presją, można powiedzieć, że wygraną przyjąłby tak samo jak przegraną. Nic się nie stało. Myślał nad zaklęciem. Usilnie próbował się skupić, ale jak na złość ta cisza go dziwnie poruszała, bo była tak nienaturalna. Wolałby, gdyby normalnie ze sobą rozmawiali, z uśmiechem komentowali zdarzenia i rzucali się zaklęciami, z których efektu mogliby się po prostu śmiać. Cisza. Nieruchome twarze, oczekujące jakiegoś ruchu. Nie takiego pojedynku oczekiwał. Ale cóż, takie życie. - Risatolle ryż! - machnął różdżką, wypowiadając zaklęcie, ale nic się nie stało. Nic, kompletnie nic. Uśmiechnął się lekko, jakby zaskoczony brakiem jakiegokolwiek efektu. Teraz tylko czekał, aż Kendra rzuci zaklęcie i wygra. No cóż, takie życie.
Uśmiech na jej twarzy szerzył się coraz bardziej. Nie dość, że zaklęcie w końcu jej się udało.. To jeszcze Villadsen nie zdołał trafić ją swoim kolejnym. Zdołała oczyścić umysł, pozbyć się niepotrzebnych, krzątających się po jej głowie myśli. Miała nadzieję, że to pomoże. Zawsze pomagało.. Wiedziała co zrobić, aby być najbardziej skuteczną. Czasami jednak sama wiedza zawodziła, a umysł płatał jej figle i dekoncentrował się na każdym kroku. Teraz jednak już nie było odwrotu. Stało się. Była pewna siebie i przekonana, że tym razem to zaklęcie jej się uda. - Drętwota.. - rzuciła w stronę przeciwnika po raz kolejny, machając przy tym pewnie różdżką. Żeby nie było, że nie potrafi. Że nie umie. Że nie nauczyła sie tak prostego czaru. Usłyszała świst, jakby zaklęcie gnało właśnie w kierunku Villadsena. Udało się. Wygrała. Nie było wątpliwości.
Mandy odetchnęła z ulgą. Przecież ile to można stać w jednym miejscu, ściśle określonym i czuć zaciekle roztaczającą się dawkę bezsensownej nienawiści? Wywróciła oczami czując narastające w niej zażenowanie. W końcu jednak Kendra wszystko zakończyła, a Saunders machnęła różdżką, co by uwolnić Villadsena. Uśmiechnęła się do nich dość cierpko. - Wybacz Villadsen, prawdziwego faceta jak widać poznaje się po tym nie jak zaczyna, ale jak kończy. - Rzuciła zimno z przekąsem, bo przecież to wcale nie była dwuznaczna uwaga. - Gratuluję Kendra, wygrałaś ten pojedynek. - Odezwała się do dziewczyny, a potem to już wszyscy wyszli. Najpierw ona, potem pewnie Young i na końcu Felix. Cóż, takie życie.
[ztx3]
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Zjawiła się punktualnie na miejscu, nie wiedząc nawet do końca z kim ma się zmierzyć. To jej arogancja czy na pewno jej tego nie powiedzieli? Nie wnikała, oparła się o ścianę w pomieszczeniu plecami, obserwując pustą jeszcze na razie salę. W dłoni trzymała różdżkę. Nie przygotowywała się do pojedynku. Po prostu bawiła się nią w palcach, przerzucając drewienko między nimi, co jakiś czas, rytualnie, powtarzając sobie zaklęcia z zajęć. Niekoniecznie mające jakiekolwiek powiązanie z czekającym ja pojedynkiem. Cóż rzec. Jeśli nie zna odpowiednich zaklęć to nie poradzi – już nie pozna. W końcu przechyliła nieznacznie głowę w kierunku drzwi, spodziewając się czyjegoś wejścia. Sekundanta, jej przeciwnika, kogokolwiek. Ale nic takiego nie nastąpiło. Przynajmniej na razie. Odepchnęła się nogą od ściany, ściągając łopatki, masując sobie ramię ucierpiałe po ostatnim treningu. Co prawda zaleczone przez Lunarie, ale był to mimowolny gest troski o swoje zdrowie, skoro wieczorem czekał ją kolejny, indywidualny trening. Trudno powiedzieć czy coś oprócz tego w tym momencie zajmowało jej głowę. Pojedynek zacznie, o ile ktoś się tu zjawi.
6
Ostatnio zmieniony przez Shenae D'Angelo dnia Pią Kwi 25 2014, 00:49, w całości zmieniany 1 raz
Chyba nikogo nie powinno zdziwić to, co za chwilę napiszę. Dany było spóźniona. Zdziwiony ktokolwiek? Nie? I w sumie poprawnie, bo to zdanie powinna mieć napisane na plecach. A na czole "zawsze się spóźniam". No ale nie ważne. Udało jej się dotrzeć do klubu pojedynków i to nawet nie z takim dużym spóźnieniem (tylko jedenaście minut, zawsze mogło być gorzej), bała się już, że przegra walkowerem, na szczęście jednak jej przeciwniczka nadal była. Dany weszła do sali i dostrzegła ciemnowłosą dziewczynę. Uśmiechnęła się do niej. Uśmiechnęła przepraszająco. -Wybacz spóźnienie. - powiedziała i widać było, że naprawdę tego żałuje. Oczywiście, że miała wytłumaczenie na swoje spóźnienie. I nie, nie było jej winą to, że się spóźniła. Dziś zawiniło to, że musiała odpisać na list do wuja Lucasa i tak się rozpisała, że kompletnie zapomniała o pojedynku. Ale helloł! Przecież już była, prawda? Uniosła do góry dłonie i zebrała swoje włosy w koński ogon na czubku głowy. Zaraz potem zsunęła na niego gumkę, którą miała na nadgarstku. Przestąpiła z nogi na nogę i posłała uśmiech w stronę swojej przeciwniczki. Nie mogła się normalnie doczekać aż zaczną pojedynek! kostki: 5 ;E
Ostatnio zmieniony przez Daenerys Nymira Anderson dnia Pią Kwi 25 2014, 00:51, w całości zmieniany 1 raz
Nie mając wciąż wiadomości od Gustava, a co za tym idzie - żadnych nowych legalnych i nielegalnych zleceń na reprodukcje, Cyril nudził się niemiłosiernie. Gdy dowiedział się zatem, że poszukiwany jest jeszcze jeden sekundant do Klubu Pojedynków zgłosił się bez większych oporów. Nie miał ochoty brać udziału w tej farsie jako pojedynkowicz, zresztą zaklęcia nie były jego najmocniejszą stroną. Zbyt prymitywne, by spędzał na nie czas i wysiłek, będzie miał służbę od machania różdżką na jego skinienie. Obserwowanie naparzających się klątwami osób było jednak niezłą formą rozrywki, a Ślizgon poćwiczył Finite Incantatem zanim nadeszła jego kolej. Spóźnił się trochę, bo tak. Gdy wszedł do sali, z ust wyrwało mu się rozczarowane stękniecie, spostrzegł bowiem, że jedną z zawodniczek jest Shenae. - Ty to robisz specjalnie? - zapytał oskarżycielsko, mrużąc jasne ślepia. Biorąc pod uwagę to, jak często ostatnio na nią wpadał i miał styczność z jej osobą, na pewno wychodziło to już poza ramy losowego prawdopodobieństwa. Krukonka specjalnie próbowała mu się napatoczyć w każdym momencie stęsknionego żywotu. Skinął głową też Puchonce, Daenerys. Shenae i dziewczyna z Hufflepuffu. Naprawdę będzie się zmuszał, by w ogóle zdejmować z nich zaklęcia, a kwestia kibicowania rozwiązała się równie szybko. - Będę waszym bardzo bezstronnym sekundantem, więc jeśli rzucisz na mnie jakąś klątwę, to Daenerys wygra milionem punktów - poinformował ciemnowłosą. Podrzucił w górę monetę, rzucił kostką, czy cokolwiek takiego. Szczęście tym razem sprzyjało Shenae. - Zaczynasz - mruknął do niej, ustawiając się na swojej pozycji.
Widząc poczynania dziewczyny z włosami, sama też zajęła się swoimi. Zaczesała je na jedno ramię, uwiązując z nich luźnego warkocza. Koński ogon kojarzył jej się zwykle z przedszkolem, choć musiała przyznać, że dziewczyna przed nią wyglądała w nim uroczo. Ale… koniec. Nie mogła komplementować swojej przeciwniczki. Wstrząsnęła głową, przy okazji sprawdzając czy włosy trzymają się dobrze. Przynajmniej na razie – tak. Po tej czynności mogła przystąpić do czegoś jeszcze bardziej szablonowego. Postąpiła kilka kroków w przód, wyciągając do nieznajomej (jeszcze na razie) dłoń. Wyszła z założenia, że powinno znać się imię swojego przeciwnika. Tego wymagała kultura, czy jakoś tak. Zrobiła to niemalże machinalnie, wpatrując się, niespecjalnie, ale już z przyzwyczajeniem, zimnym spojrzeniem w roziskrzone oczy dziewczyny. — Shenae D’Angelo — przedstawia się, bez skrępowania utrzymując jej spojrzenie. — Jesteśmy kilkanaście minut do tyłu — zauważyła spoglądając na naścienny zegar, a zaraz potem splotła ręce na piersi, rozglądając się za ich sekundantem. Cóż, ostatecznie można by zacząć bez niego. Zerknęła na dziewczynę przelotnie, oceniając ją pod względem sprawianego zagrożenia. Nie wyglądała jakby miała zastosować jakieś nieczyste chwyty. Na szczęście jednak, do sali wkroczył sekundant. Szczęście, które diametralnie szybko przerodziło się w nieszczęście, w momencie, w którym D’Angelo zawiesiła na nim wzrok. Nie. Los chyba sobie z niej kpił. — Myślałam, że podobał Ci się ostatni taniec i teraz będziemy się topić w słodyczy i przyjemności na sam swój widok — rzuciła słodko, nawiązując do tego jak ochoczo przyciągał ją wtedy do siebie. Po złośliwości, ale nie poskąpiła sobie tego wykorzystać przeciw nemu. Uśmiechała się jednak do niego kwaśno i odetchnęła ze znużeniem, pochłaniając swoją uwagę komuś kto mniej kaleczył jej oczy. Czas losowania przemilczała. A kiedy padło na nią, nieufnie zerknęła na Cyrila, jakby podejrzewała w tym jakiś krok chcący zachwiać jej możliwością wygrania w pojedynku. — To może od razu poddam się walkowerem? — prychnęła, mając wrażenie, że niezależnie od tego co by zrobiła, wynik pojedynku i tak jest przesądzony. Mimo wszystko w jej tonie wylewała się kpina, sugerująca, że akurat to, co zaproponowała było scenariuszem ostatnim możliwym o przyjęcia. Ustawiła się w odpowiedniej pozycji, czekając na rozporządzenie o zaczęciu pojedynku. Nie było sensu przeciągać, bawić się w jakieś podchody. Krótki wymach nadgarstkiem, szepnięcie zaklęcia i pierwszy atak poleciał w kierunku Puchonki. W zasadzie D’Angelo nie miała nic przeciwko Puffkom. O ile nie miała złego humoru i nie potrzebowała kogoś gnoić, wtedy nie miało znaczenie, czy jest to Puchon, Gryfon czy Ślizgon. Puchoni, czasami, choć nie zawsze bywali na tą rolę najbardziej podatni. Czy ta była? To miało się teraz okazać, bo D’Angelo włożyła w ten czar więcej złości niż powinna. Cóż poradzić, ze obecność Ślizgona ją irytowała? Rzuciła krótkie zaklęcie: — Expulso! — mając nadzieję, że w jego zasięg załapie się jeszcze Devlaux. W końcu zabronił jej rzucać zaklęć w jego kierunku. A co jeśli jakieś dosięgnie go całkiem przypadkiem?
Daenerys nie lubiła przemocy. Uważała, że w ogóle nie jest potrzebna i gdyby wszyscy myśleli tak jak ona, pewnie na świecie nie byłoby wojen, ani żadnych nieporozumień. Nie było tak jednak, ludzie walczyli i zabijali się, dobrze więc było znać zaklęcia i potrafić wlaczyć. Po to wszak był stworzony cały ten klub prawda? Dany po raz milionowy obiecała sobie, że następnym razem wyjdzie 20 minut wcześniej, żeby zdążyć, ale wszyscy doskonale wiemy, jak to się skończy. Jak to mówią, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. -Dany. - przedstawiła się również, łapiąc jej dłoń, jak to należy zrobić. Nie przedstawiła się jednak pełnym imieniem i naziwskiem, nie sądziła, by było to potrzebne. Również nie spuściła wzroku wytrzymując spojrzenie dziewczyny, cóż widocznie trafiła na mocny charakter. Nie to miało jednak znaczenie, prawda? Zaraz chwilę po niej zjawił się sekundant, którego osobiście Dany nie znała, znała zaś go jego przeciwniczka. Dany, jako sprawiedliwa osoba nawet przez chwilę nie pomyślała, że chłopak mógłby sądzić na jej niekorzyść, dlatego gdy pierwszeństwo przypadło jej przeciwniczce skinęła tylko głową ustawiając sie na swojej pozycji. -Expulso! - zaklęcie pomknęło w stronę Dany, która stała już przygotowana na rozstawionych nogach. Ruch nadgarstkiem, który wykonywała miliony razy ćwicząc i tym razem jej nie zawiódł stawiając idealne zaklęcie tarczy. Zaklęcie odbiło się i pomknęło w kierunku krukonki. Dany cieszyła się, że to nie jej przyjdzie przyjąć to zaklęcie na klatę. kostki: 6 i 4(według zasad drugą zignorowałam)
- Możemy zacząć, jak wygrasz ten pojedynek - postawił warunek. Choć tańczenie z nią nie było takie tragiczne, choć przypominało dzierżenie w dłoniach sztywnej szczotki, i tak nie odpuściłby sobie przecież okazji, do powitania jej jakąś uszczypliwą uwagą. Postanowił jednak nie kontynuować tych utarczek słownych, bo Puchonka na pewno czułaby się pominięta, że i jej Cyril nie dokucza. Obserwował zatem, jak Shenae pewną ręką rzuca zaklęcie, a jej przeciwniczka jeszcze szybszym ruchem wyczarowuje zaklęcie tarczy. Urok odbił się i pomknął w stronę Krukonki. Ślizgon z rodzącym się na twarzy uśmiechem obserwował, jak Księżniczka Kwaśnej Miny zostaje zwalona z nóg własnym zaklęciem. - Doskonale. Cześć, jestem Cyril - zwrócił się z uśmiechem do Daenerys, odwracając na chwilę głowę od podnoszącej się na nogi Shenae. Widok ściągniętej na ziemię dziewczyny bardzo uradował jego duszę, a Puchonka bardzo zapunktowała w jego personalnym dzienniczku. Może nawet wyłączy ją ze spisu niewolników, kiedy opanuje świat, a każdemu kto był w Hufflepuffie każe spędzać dnie i noce w kopalniach węgla. - Jeden do zera dla Anderson - obwieścił. - Twoja kolej - dodał, patrząc na Daenerys. Zaraz jednak podniósł rękę i odchrząknął. - Chociaż nie, zasady mówią, że przegrany zaczyna, wybaczcie - poprawił się. Nie podobała mu się wcale ta zasada, ale pojedynek zostałby wówczas unieważniony. Dziwaczne wydawało mu się omijanie kolejki tylko dlatego, że obrona była tak udana, wręcz jak karanie tych zdolniejszych, by dać szansę poszkodowanym. Na pewno nie Ślizgon sporządzał te zasady.
Ostatnio zmieniony przez Cyril Delvaux dnia Pią Kwi 25 2014, 19:43, w całości zmieniany 1 raz
Dobra, plus był taki, że przynajmniej zaklęcie wykonała perfekcyjnie, a uwierzcie mi, miała okazję się o tym przekonać. Odbite Expulso ugodziło ją w pierś, od razu odbierając jej dech. Choć próbowała się odsunąć z toru zaklęcia, ale obrona została zastosowana zbyt szybko. Sytuacji nie poprawił fakt, że wyrzuciło ją do tyłu. Próbowała utrzymać się na nogach po odrzuceniu parę metrów za nią, ale i w jej mniemaniu niewiele jej brakło, choć w ostatecznym rozrachunki i tak walnęła o ziemię z głuchym hukiem jakby ważyła co najmniej tonę, a nie te niespełna sześćdziesiąt, czy nawet mniej, kilogramów. Towarzyszyło temu dziwnym chrobotanie; wcześniej zwichnięta kość wyraźnie wybiła się z ramienia. Machinalnie odkaszlnęła, siedząc jeszcze chwilę na ziemi. Czekała aż wróci jej normalny oddech, a ból ręki trochę zelży, bo na razie miała wrażenie, jakby ktoś położył jej coś ciężkiego na piersi, jednocześnie próbując wyrwać ramię. Ostatecznie zebrała się z ziemi, rozmasowując bark, zaraz potem otrzepując spodnie, nie tracąc rezonu. — Niezła defensywa — mruknęła w kierunku dziewczyny. Trudno powiedzieć czy była to pochwała, czy wyraz niezadowolenia D’Angelo. Którakolwiek z wersji nie byłaby poprawna. Stanęła prosto przed nią, ściągając dla rozluźnienia obolałe łopatki. W tym samym momencie usłyszała komunikat Cyrila i przewróciła oczami. — Dzięki, ze chociaż czekasz aż się ustawię. Na Ciebie zawsze kurewsko mocno można liczyć. No, ale że nie potrzebowała szczególnego przygotowania i podręcznikowej pozycji, szybko uniosła różdżkę, wcześniej zdążając jeszcze rozluźnić nadgarstek. Pomachała dłonią kilka razy w powietrzu, czując jednak ból od ramienia. No pięknie. To też znalazło sobie dobry moment, żeby się o sobie przypomnieć. Próbowała ukryć lekkie wykrzywienie warg w wyraźnym bólu, kiedy podnosiła ramię. I choć to jej się udało, nie mogła ukryć swojego stanu w niezdarnym rzuceniu zaklęciem przeciwnika, które zamiast trafić w niego, wyminęło go, zderzając się ze ścianą za Puchonką.
1
Ostatnio zmieniony przez Shenae D'Angelo dnia Pią Kwi 25 2014, 19:46, w całości zmieniany 3 razy