Sala Pojedynków jest specjalnym pomieszczeniem na pojedynki czarodziejów. Jest długa, w sam raz dla walczących par. Na czas dodatkowych zajęć są tu ustawiane niedługie podesty, a gdy nic się nie odbywa - sala jest po prostu pusta. Od czasu do czasu zaglądają tu uczniowie, zwykle z nudów.
No i chuj bąbki strzelił! Po prawdzie, widział zaklęcie. Nawet skonstruował poprawne Protego. Jednak.. Jednak nie. Gdzie leżał problem? Sam do końca nie wiedział. W końcu nie było to nie wiadomo jak silne zaklęcie. Mimo to, oberwał, a dziewczynie przyznany został drugi punkt. Przegrał. Cóż. Przynajmniej miał mnóstwo zabawy. Ale te pieprzone Orbis. Nigdy więcej tego nie użyje. No dobra, przesadzał, bo miał w planach, zaraz po wyjściu z sali potrenować trochę to zaklęcie. Niemniej teraz był przegrany. - No nie! - powiedział tylko, kiedy oberwał zaklęciem. Cóż. Takie życie. Raz na wozie, raz pod wozem, prawda? Jeszcze się zemści. Jak nie teraz, to kiedy indziej. W następnej edycji pojedynków! Tak! Definitywnie! To był plan na życie!
Uśmiechnąwszy się pod nosem obserwowała co się dzieje i dalej i w sumie nie była zaskoczona tym, że ostateczny cios zadała Elsa. Wszak to wila, miała przewagę już samym swoim jestestwem. Czy MMS miałaby z nią szanse? Pewnie mogłaby spróbować, jednak w Klubie Pojedynków zajęła bierniejszą funkcję sekundanta, która była zdecydowanie wygodniejsza niż to co się działo na podeście. Podobało się jej to obserwowanie, kto wie może dopiero w kolejnej edycji postanowi sprawdzić swoje umiejętności i może los podsunie jej właśnie Elsę za przeciwnika? Zdjąwszy urok z Thomasa po prostu rzuciła krótko: - Elsa wygrała, gratulacje. Idę zgłosić to Ramirezowi. - Rzuciszy to luźno odeszła, bo przecież nie będzie tu siedziała, a oni chyba też niedługo po niej opuścili salę, bo przecież po co mieliby tam siedzieć?
[ztx3]
Marco Ramirez
Wiek : 38
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Nie sądziła, że pojedynki będą szły tak żwawo, i że wszyscy uczestnicy tak chętnie będą podejmować się kolejnej próby walki. To cudowne! Ta szkoła mogła zyskać cudownych czarodziei, a co za tym szło... Hogwart zostanie pozbawiony ruchaczy i ćpunów. Dzięki wszystkim niebiosom i ludom spełnionym! Wlepiła wzrok w oczekiwaniu na kolejną parę, a po chwili dostrzegła zbliżającą się parę. Bardzo dobrze, że nie przyszli spóźnieni, wszak tego Sparks nienawidziła nad wyraz! -To co... Pojedynek i wracamy do własnych zajęć? - uśmiechnęła się szeroko, a po chwili wyciągnęła do dziewczyny i do chłopaka dłoń. -Pamiętajcie o zasadach. Tylko obrona. Jeśli coś będzie nie tak, to pomogę, ale jeśli którekolwiek złamie regulamin, to zostaną wyciągnięte konsekwencje. Mam nadzieję, że nie trzeba Wam tego tłumaczyć, prawda? - znów ten uroczy uśmieszek, a po chwili odsunęła się od członków klubu pojedynku, po czym spojrzała i na gryffonkę i na puchona. -Przygotować różdżki!
Nie spóźnił się. Cóż to za szczęście. A może i nie szczęście, a wyczucie czasu? No nieważne! Liczy się, że przyszedł na czas. Kiedy dotarł na miejsce szeroko się uśmiechnął. Może być ciekawie... nawet jeśli przegra. Postara się skupić i tak dalej. Z tym całym regulaminem się niby zapoznał i rzecz jasna będzie się starał go przestrzegać, no ale zobaczymy... -Tak jest! - Powiedział głośno i wyraźnie. Kulturka, co nie? Ah no i oczywiście skinął główką, tak jakoś. Ustawił się w odpowiednim miejscu i wyprostował się. No teraz można było ujrzeć Liddle'a w pełnej okazałości. I w pełni szczęścia. Nie mógł się doczekać tego pojedynku, chociaż bardzo możliwe, że oberwie i przegra, ale trzeba myśleć pozytywnie! -To jak? Zaczynamy? - Zatarł rączki i jedną dłonią poprawił włosy, które są już zdecydowanie za długie (jak na niego oczywiście)
Nie zaspała, nie spóźniła się, nie szukała zaciekle klasy, w której miał się odbyć pojedynek... Dziwne, prawda? Zdarzało się przecież, że zapomniała czegoś, zakładała dwa różne buty czy też koszulkę na lewą stronę. Dziś jednak wszystko szło jak po maśle i było to dość zastanawiające, do tego stopnia, że aż zaczęła myśleć, czy czasem nie spieprzy pojedynku z tego szczęścia. Bo przecież często się tak zdarza, jedna rzecz się udaje, a druga nie. Na pojedynku jej zależało najbardziej. Nie miała w sobie żadnej chorej ambicji, ale jednak rywalizacja ją w tym momencie bardzo nakręcała. Bardzo. Chciała wygrać i zastanawiała się, z kim przyjdzie jej walczyć. Przeczytała pobieżnie regulamin, starając się zapamiętać, co jej wolno robić, a czego nie. Nie chciała przegrać przez dyskwalifikację. To byłoby strasznie beznadziejne, w dodatku czułaby się trochę jak oszustka. Ironia trochę, czyż nie? Mogła kłamać w żywe oczy, manipulować i umiejętnie wymigiwać się od różnych rozmów, ale dopiero nieprzestrzeganie zasad, umyślne czy nie, kojarzyło jej się z oszustwem. Ale to cała Margo. -Mhm..- nie zareagowała tak optymistycznie jak Puchon. Co za niespodzianka! Czyżby się czasem nie znali z party hard w pokoju nr 4 w Lynwood? Siedział wtedy z Sarah na kolankach. Tak tak, Maggie może i jest nieogarnięta, ale pamięć do twarzy ma! Gorzej z imionami, tego zaś za cholerę nie mogła sobie przypomnieć. - Chyba tak.- spojrzała jeszcze pytająco na Sapphire. Stała w odpowiedniej pozycji, z przygotowaną różdżką, ale jednak to on miał zaczynać. Przejrzała więc w myślach szybciutko zaklęcia które pamiętała a następnie całą swoją uwagę skupiła na przeciwniku, który miał zaraz rzucić zaklęciem.
Dopiero teraz przypomniał sobie, że ta oto dziewczyna uczestniczyła w imprezce na tym wyjeździe. Przynajmniej tak mu się wydawało. Oczywiście mógł się pomylić, bo z tamtego wieczoru niezbyt wiele pamiętał. Niestety słaba główka do trunków, ale nie o tym będę tu pisać! Kiedy okazało się, że to on zaczyna zagryzł dolną wargę i mocno zacisnął dłoń na różdżce. Skupił się. No bo to chyba najważniejsze. Jakim zaklęciem by tu rzucić? Sekunda, może nawet dwie i... przypomniał sobie pewne zaklęcie. Może nie koniecznie odpowiednie na pojedynek, ale cóż. Rozpoczynamy od tego i właściwie nie wiadomo na czym skończymy. -Poena inflicta! - Rzucił głośno i poruszył różdżką. Jeśli trafi to Margaret rozboli główka. Ojoj. Chyba, że się obroni bo to również jest możliwe. Zobaczymy!
Czekała z niecierpliwością, aż Jim wypowie zaklęcie. Serce jej biło przyspieszonym rytmem, ze strachu i z tego całego oczekiwania, niecierpliwości, niepewności, czy trafi w nią, czy też nie. Powoli uspokajała samą siebie w myślach, bo przecież ma refleks, jest dobra z zaklęć i nic jej przecież nie grozi, bo jest tutaj Sapphire (ale czy czasem nie powinna się właśnie bardziej bać?) jako sekundantka. Gdy tylko z różdżki Puchona wystrzelił promień światła, odruchowo się schyliła, jednocześnie odsuwając lekko w prawo, tak, że zaklęcie jej nawet nie drasnęło. Nie znała tej formuły, nie była więc nawet pewna, co by się stało, gdyby zaklęcie rzeczywiście w nią trafiło. Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, bo przecież była teraz jej kolej, więc bez większych przemyśleń powiedziała: -Terra mora vantis!- jako pierwsze przyszło jej do głowy, bo samo w sobie kojarzyło jej się z pojedynkowaniem. Z pewnością dużą rolę w tym miała pewna walka na zaklęcia, którą obserwowała parę dni po przyjeździe do Hogwartu. Była małą dziewczynką, która patrzyła dużymi oczami, wyrażającymi zachwyt na jasne, kolorowe promienie, miotane przez dwóch piątoklasistów. Jeden z nich rzucił to zaklęcie, a drugi zaczął się dziwnie zachowywać i wyć z bólu. Niestety złapał ich na tym nauczyciel, a że nie mieli żadnego sekundanta i nie potrafili cofnąć zaklęcia to dostali niezły opieprz. W każdym razie z jej własnej dziewięciocalowej różdżki wystrzelił jaskrawy promień, pędzący do przodu z prędkością światła. Jim nie miał szans się obronić. Na jej ustach zagościł lekki uśmiech satysfakcji.
Sapph lubiła te pojedynki z jednego prostego powodu. Dawały jej coś takiego, co… Było motorkiem napędowym wielu działań. Mogła analizować ruchy, które wykonywali członkowie klubu, a do tego mogła zapamiętywać ich poczynania, które z reguły były albo kwestią przypadku, albo po prostu się działy „bo tak”, bo akurat takie zaklęcie przyszło im do głowy. W tym wypadku tak chyba było, jednak Sparks nie miała siły na tym dłużej myśleć, bo chciała by ten pojedynek zakończył się jak najszybciej. Poprzednim razem wygrała dziewczyna. Neva. Pamiętała ją, bo radziła sobie nieźle, podobnie było teraz z Margo. Kto następny? Doprawdy ciekawe. -Finite! – Rzuciła w końcu po chwili zastanowienia wlepiając wzrok w chłopaka, który został rozbrojony przez Reeve. Zastanawiające skąd dziewczę tak szybko sobie z tym poradziło i tak sprytnie rzuciło terra mora vantis. Dobrze. Bardzo dobrze. Zapuntkowała. -No dalej, do dzieła…
Przyznam szczerze, że miał ochotę żeby to zaklęcie trafiło Gryfonkę, ale no niestety nie udało się. Teraz przynajmniej wiedział, że powinien się bardziej skupić i nie lekceważyć rywalki. No i cóż - chciał wygrać. Kiedy sobie tak wszystko układał w głowie po kolei - nietrafione zaklęcie, skupienie, wygrana to niestety został uderzony. Zaklęciem rzecz jasna. Znał to zaklęcie, ale po raz pierwszy w życiu czuł je na sobie. Czy jakby to określić. Czuł się okropnie, tak dziwnie. Wszystko było takie... inne. Nie chciał by to trwało dłużej i... uff! Wreszcie zaklęcie zostało zdjęcie. Cóż za ulga! No, ale teraz jego sytuacja wyglądała gorzej. Bo wiadomo - przegrywa. Jest 1:0. A co on? Ma przegrać z dziewczyną? Nie żeby je dyskryminował czy coś takiego, no ale jednak. Chciał wygrać i teraz nie zamierzał tego ukrywać. Zagryzł wargę i mocno zacisnął dłoń na różdżce. Lewą dłoń. I teraz Jimmy skup się, pamiętaj, skupienie jest najważniejsze. Teraz zaplanował jakie zaklęcie rzucić, to nie było już coś takiego jak wcześniej "a wpadło mi do głowy do spróbuję!". Przemyślał to iii... -Conjunctivitis! - Krzyknął, a zaklęcie popędziło jak szalone w stronę reprezentantki Gryffindoru. Trafiło! Na jego twarzy zawitał deczko chamski uśmieszek. Jim co się z Tobą dzieje?! To wszystko przez tą rywalizację!
Och, och, tak! Cudowny pojedynek, dzięki któremu Sparks zagięła czasoprzestrzeń. I zginęła w trakcie. Znaczy wiecie... Nie tak dosłownie. Po prostu zapomniała, że stoi w tym super miejscu, a Ci super ludzie walczą ze sobą. No taka z niej nieporadna dziewczyna w ostatnim czasie. Uśmiechnęła się więc szerzej gdy zdała sobie sprawę z tego, że trzeba pomóc biednej Margaret i jak najszybciej podeszła do dziewczęcia, rzucając zaklęcie finite, a zaraz potem pozwoliła im wrócić do pojedynku! No widzicie jaka kochana! -No szybciutko, tylkoooo skupcie się na wszystkim, bo macie jeszcze po jednej szansie!
Piękny początek, żałosny koniec. Zaczęła wspaniałym, trafionym zaklęciem, zdobyła punkt, ale Puchon nie pozostawał jej dłużny i szybko się odgryzł zaklęciem oślepiającym. Uh. Nic nie widziała, czuła się tak potwornie z tą ciemnością przed oczami i chociaż starała się zapanować nad sobą i nad ogarniającym ją strachem. Drżała i czekała aż sekundantka zdejmie z niej zaklęcie. Dlaczego to tak długo trwa?! Już zaczęła myśleć, że Sapphire wcale nie zamierza jej pomóc i będzie stała bezczynnie, w duchu śmiejąc się z jej bezsilności. Nie trwało to jednak tak długo, jak jej się wydawało. Już po chwili odzyskała wzrok i odetchnęła z ulgą. Teraz jej kolej. Nie myśląc zbyt wiele, wypowiedziała zaklęcie. -Everte Statum! - krzyknęła, oczekując jakiegoś efektu, ale przez rozkojarzenie, zaklęcie trafiło w ścianę. Kurwa. Tak bardzo chciała wygrać, ale znowu wszystko spieprzyła. Wiedziała, przeczuwała to od samego początku. Zbyt idealnie się to wszystko układało rano. A zresztą... i tak nie miała szans na wygraną. Nie ma sensu się starać.
Kiedy trafił to taka ogromna radość wypełniła go od środka. Czuł się normalnie jakby już ten pojedynek miał dawno za sobą i w dodatku był wygrany, a on przecież nie był skończony. Każdemu została jedna szansa. Gryfonka miała rzucić zaklęcie, Jimmy przymrużył oczy i... nie trafiła. Cóż za ulga. Głośno odetchnął i teraz czas na niego. Jakie zaklęcie? Jakie zaklęcie?! Znów to trzeba przemyśleć. Mhm. Wybrał. -Orbis!- Ryknął, a zaklęcie pomknęło w stronę... no właśnie! Nie trafił w Margaret, trafił w krzesło. Super zajebiście. Liddle przybił sobie takiego mega face palm'a. Jak on mógł nie trafić? Chyba za szybko poczuł tą wygraną... Teraz się modlić tylko o to, żeby był w stanie uniknąć następnego zaklęcia. hymhym... 1
Okej. Uważała się za przegraną i była pewna, że Jimowi uda się zaklęcie. A tu proszę... tadam! Nic z tego nie wyszło. Promień poleciał gdzieś w kierunku krzesła. Oh, jej kolej. Postanowiła nie robić tego samego błędu co poprzednio, czyli rzucać zaklęcia, będąc wciąż rozkojarzoną. To zdecydowanie nie był dobry pomysł. Powoli się więc wyciszała myślami, jednocześnie zastanawiając się nad zaklęciem. Skoro ma szansę w końcu zakończyć ten pojedynek... to niech będzie to coś zabawnego. Gdy formuła pojawiła się w jej myślach, uśmiechnęła się lekko a następnie wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szybko podniosła dłoń, w której trzymała różdżkę. -Diminuendo! - krzyknęła, a snop jasnego światła wystrzelił z jej różdżki prosto w Jima. Nie miał nawet okazji, by zrobić unik czy też rzucić Protego. Po prostu pod wpływem zaklęcia zaczął się zmniejszać... ojej. Uśmiechnęła się szerzej i czekała aż, sekundantka zakończy pojedynek. Wszystko chciało w niej skakać z radości, ale to byłoby strasznie niemiłe dla Jima, zresztą... po co miałaby pokazywać, jak bardzo jej zależało na wygranej?
Uśmiechnęła się szeroko. Trafiała na doprawdy zdolne dziewczęcia. Najpierw Neva, teraz Margo. Cudownie. Doprawdy cudownie. Wskoczyła na podest, odczarowała Jima, a zaraz potem uścisnęła obojgu pojedynkującym się uczniom podała ręce. Bardzo, bardzo dobrze. Była zadowolona. Powinni dostać potężne wyróżnienie za to, że pojedynek przebiegł naprawdę zupełnie inaczej niż wszystkie poprzednie, ale o tym może później, zwłaszcza, że niebawem rozpoczyna się kolejna zabawa na zaklęcia. Od Sparks - wszystkiego dobrego, no i powodzenia. -Gratulacje Margo. Jim musisz opanować nieco więcej luzu i spokoju.
/zt dla wszystkich
Marco Ramirez
Wiek : 38
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Pojedynek w wyobraźni Echo potrafił urosnąć do olbrzymich rozmiarów. Czekała cierpliwie na swoją kolej, jednak gdy odebrała list, zareagowała bardzo entuzjastycznie. Perspektywa sprawdzenia swoich możliwości w praktyce napawała ją ogromną ochotą do walki, więc w Sali Pojedynków zjawiła się stosunkowo wcześnie. Tak przynajmniej sądziła, bo nikogo innego jeszcze tu nie zastała. Powtarzała więc sobie zaklęcia, przechadzając się po pomieszczeniu. Nie znała zbyt dobrze swojej przeciwniczki, ale wiedziała, że jest z domu Ravenclaw, co pozwalało Lyons przypuszczać, że może być zdolna. Tym lepiej, bo Echo nie lubiła nierównej walki - była nudna i ograniczona, jednostronna. W każdym razie, Gryfonka czekała na Amelię i sekundanta, którego nie znała. Jedynym, co o nim wiedziała, był fakt, że jest przyjezdnym. To znaczy był, zanim Kanada wygrała rozgrywki.
Nie mniej, nie więcej, ale zaraz po przybyciu Echo przyszedł także i sekundant. Sam dokładnie nie wiedział, po co miał się tutaj w ogóle zapisywać, no ale skoro już to zrobił, to wypadałoby się wywiązać ze swych obowiązków. Był niesamowicie nieufny wobec tego miejsca po tym, jak został porwany i potraktowany cruciatusem, ale postanowił jednocześnie, że nie da się zastraszyć. Szedł więc na miejsce normalnie, jak to on, powolnym krokiem. Musiał wyglądać dziwnie, bo teraz zamiast tymczasowych szat, które informowały o przynależności do Riverside, nosił te hogwarckie. Był ślizgonem. To znaczy niby już wcześniej nim był, ale to nie stanowiło głównego elementu jego stroju. Nie czytał wcześniej o charakterystyce poszczególnych domów w tej szkole, więc nie miał nawet pojęcia, do którego worka etykiet go wsadzili, ale szczerze? Gówno go to obchodziło. Przywitał się z Lyons, choć niespecjalnie za nią przepadał, nie mniej stanął na jakimś tam wzniesieniu czy co to tam było, dla sekundanta, po czym obracał w dłoniach różdżką, czekając na przeciwniczkę gryfonki, której nie znał w ogóle.
Amelia, gdy tylko dostała wiadomość o pojedynku od razu pobiegła do Sali Pojedynków, uśmiechając się do siebie szeroko. Nawet jeśli przegra, istnieje możliwość, że nauczy się kilku nowych rzeczy. A przecież o to w tym wszystkim chodzi, prawda? No i może jeszcze o to, żeby dokopać komuś legalnie za pomocą zaklęć, nie pakując się w żadne kłopoty. Gdy dziewczyna pojawiła się w Sali Pojedynków, jej przeciwniczka i sekundant już tam byli. - Cześć - rzuciła lekko, uśmiechając się do nich szeroko. Nie znała ani dziewczyny, z którą miała walczyć, ani chłopaka, który miał oceniać ich pojedynek. Zdarza się, może to nawet i lepiej? Jeśli przegra nie będzie czuła się taka upokorzona. Gdyby był tu ktoś znajomy, mogłaby się odrobinę krępować. Dziewczyna wydawała się sporo młodsza od niej, a chłopak mniej więcej w jej wieku. Zastanawiało ją cały czas, w jaki sposób dobierają partnerów do pojedynków. Pewnie jak leci. Trochę nie sprawiedliwe dla młodszych uczniów, którzy mają zmierzyć się ze studentką trzeciego roku. Mniejsza z tym, ważna jest przecież zabawa, prawda?
Dobra, nareszcie przyszła. Obserwował Amelię, kiedy do nich podchodziła. Nie, nawet nie mignęła mu chyba na żadnym korytarzu czy lekcjach. Albo po prostu nie kojarzył. Nieważne. Przestał obracać różdżką w dłoniach, za to wcisnął ją w kieszeń szaty, bo chwilowo potrzebował wolnych rąk. Jedną z nich poprosił zawodniczki, aby do niego podeszły. Potem musiało się roztrzygnąć, która z nich zacznie pierwsza. Padło na Echo, cóż. Nie kibicował żadnej z nich, więc było mu to totalnie obojętne, tak samo jak wynik tego spotkania. Wzruszył jedynie ramionami, popatrując na nie obie. - Zaczyna Lyons. Bez nieczystych zagrywek. Regulamin znacie, więc powodzenia - mruknął, niezbyt komfortowo czując się pośród nich, więc je trochę ponaglił ruchem ręki. Kiedy te zaś zajęły swoje miejsca, dał znać gryfonce, aby rzuciła na Wotery pierwsze zaklęcie. Szczerze mówiąc miał nadzieję, że nie będą tu tkwić do usranej śmierci, tylko, że pojedynek szybko się zakończy. Chwycił swoją różdżkę z kieszeni i skupił się na tym, by szybko zareagować w razie czego.
Echo ustawiła się grzecznie, zgodnie z zaleceniami Pana Sekundanta Jacka (Jacek hehe) Reyesa, po czym, zgodnie z tradycją i tymi wszystkimi pierdółkami, ukłoniła się lekko przed swoją przeciwniczką, która pewnie zrobiła to samo. Później przyszedł czas na działanie, więc nie zastanawiała się długo, tylko podniosła różdżkę i od razu wypowiedziała formułę zaklęcia, doprawioną odpowiednim ruchem nadgarstka. - Glasbe - zaklęcie, tak jak podejrzewała, wyszło. Pomknęło w stronę Kruonki, ale Echo musiała zawahać się gdzieś pod koniec nakierowywania czaru i nie był idealny, Amelia miała jeszcze szansę na obronę. Dlatego Lyons pozostawała czujna, aby odbite zaklęcie nie zechciało przypadkiem wrócić do niej.
Kiwnęła tylko krótko głową do ich sekundanta, uśmiechając się do przeciwniczki. Oczywiście, zaklęcie dziewczyny było rzucone idealnie, jednak Amelia miała co nieco w głowie i udało jej się odbić atak. Zaklęcie trafiło w jedną ze ścian, nie robiąc krzywdy jej przeciwniczce. Cóż, zdarza się i tak, trzeba się z tym pogodzić. - Levicorpus - powiedziała cicho, unosząc różdżkę i celując nią w dziewczynę. Coś jednak na moment odwróciło jej uwagę i zaklęcie kompletnie nie wyszło. Cóż, teraz trzeba czekać na ruch przeciwnika. Oby tylko nie była tak skupiona i dobra przez cały pojedynek, bo przegranie z siódmoklasistką może trochę nadszarpnąć pewność siebie panny Wotery, a tego potrzebuje teraz bardziej niż czegokolwiek innego w swoim życiu.
Zaklęcie zostało odbite, a Echo zrobiła lekko zawiedzioną minę, ale nie znaczyło to, że przestała uważać. Zignorowała swoje Glasbe, które poleciało gdzieś w ścianę, za to dalej nie odwracała uwagi od Amelii. Jej zaklęcie jednak nie wyszło, a Gryfonka miała okazję do natychmiastowej reakcji. - Tarantallegra - wypowiedziała sprawnie, cudem nie plącząc języka, nawet z odpowiednim akcentem! Tym razem dziewczyna nie miała jak się obronić, a czar wywołał niekontrolowane pląsy nóg. Echo zachichotała cicho, obserwując jej komiczny taniec. Nie chciała jej ośmieszać, nic z tych rzeczy. Nie znały się, więc nie miała ku temu powodów, ale tak się złożyło, że przed pojedynkiem do głowy wpadło jej akurat to zaklęcie, a teraz użyła go instynktownie. W każdym razie, taniec Krukonki nie potrwał zbyt długo, bo sekundant zareagował. Zakładam, że tak właśnie zrobił!
Tak, właśnie tak! Jack sobie obserwował ten szalony pojedynek, gdzie zaklęcia ciskane były nawet w ściane i myślał... niewiele myślał, bo chciał się skupić na zadaniu. Wolałby sobie nie wyobrażać, co by było, gdyby jedna z nich rzuciła jakieś zaklęcie, które wyrzuciłoby przeciwniczkę w górę, a on by nie zareagował. I tamta z hukiem upadłaby na podłogę. Trochę kiepsko. Szczególnie, jeśli byłby to jakis niefortunny wypadek. Ale mniejsza o to, bo nic takiego nie zamierzało się zadziać. Tarantallegra? Serio? Reyes się trochę zdziwił tym zaklęciem, ale cóż, takie życie. - Finite - rzucił w stronę Amelii, a już po chwili dziewczyna skończyła pląsać. W sumie szkoda, bo wyglądało to całkiem zabawnie, choć po jego minie nie można było tego stwierdzić. Och, taki gbur z niego, smuteczek. - Jeden punkt dla Lyons, teraz zaczyna Wotery - dodał, tak jakby żadne z nich o tym nie wiedziało, ale co tam, miał być sekundantem no to nim był. I tyle w tym temacie.
No to Gryfonka prowadzi, brawo. Amelia czuła, że ten pojedynek zakończy się jej przegraną, więc stała zrezygnowana, rozmyślając, jakie by tu zaklęcie cisnąć w jej przeciwniczkę. O poprzednim myślała przez cały wczorajszy wieczór. Teraz nie wiedziała co ma zrobić, więc wypowiedziała pierwsze lepsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy, specjalnie się na nim nie koncentrując. - Confundus - powiedziała cicho, jednak z jej różdżki nie wyleciało nic, poza paroma iskrami. Cóż, najwidoczniej nie był to jej szczęśliwy dzień. Trudno, zdarza się i tak. Trzeba się pogodzić z przegraną, chociaż podobno nic nie było jeszcze przesądzone. Czekała na to, co zrobi dziewczyna, uśmiechając się lekko pod nosem i obserwując ich sekundanta. Chłopak wyglądał, jakby nie chciał tu być. W takim razie ciekawe po co zgłaszał się na ochotnika?
Rzeczywiście, Jacek raczej nie wyglądał na chętnego do przebywania z nimi w tym pomieszczeniu! Echo wydawało się, że jako sekundant była bardziej przystępna, choć właściwie Ślizgon robił to, co do niego należało, przyczepić się nie mogła. Zresztą, było to pewnie uwarunkowane charakterowo. Nieważne, Lyons nie wnikała, bo była skupiona na pojedynku. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy różdżka Amelii nie jest przypadkiem uszkodzona, bo zaklęcia nie chciały je wychodzić, a nie były zbyt trudne. Albo cóż, nie każdy był wybitny w tej dziedzinie! - Orbis - mruknęła pod nosem, gdy Wotery obserwowała sekundanta. Gryfonka miała nadzieję, że tym razem nie odbije zaklęcia, tym samym umożliwiając jej zwycięstwo. Starała się jednak nie ulegać zbyt dużej pewności, bo wszystko mogło się jeszcze odwrócić.