Sala Pojedynków jest specjalnym pomieszczeniem na pojedynki czarodziejów. Jest długa, w sam raz dla walczących par. Na czas dodatkowych zajęć są tu ustawiane niedługie podesty, a gdy nic się nie odbywa - sala jest po prostu pusta. Od czasu do czasu zaglądają tu uczniowie, zwykle z nudów.
Całkiem dobrze czuła się w roli sekundanta. Do tej pory nikt nie dał jej bowiem powodu do uważania, że to wymagające zajęcie. Obserwowała sobie tylko walczących i machała różdżką żeby zakończyć działanie celnych zaklęć, gdy zaszła taka potrzeba. Poprzednie części pojedynku nie były zbyt dynamiczne, ale teraz Charlie poradziło sobie popisowo, odbijając momentalnie zaklęcie Ślizgona. Echo uśmiechnęła się do niej z uniosła kciuk do góry, nie mogąc się powstrzymać. Och, i tak była bezstronna! - Finite Orbis - rzuciła czar, uwalniając Toinena z działania jego własnego zaklęcia. Na jej twarzy wykwitł wyraz zastanowienia, kiedy coś sobie przypomniała. - Mógłbyś mi przypomnieć swoje nazwisko? Chyba je przekręciłam, sorka! - przyznała, wzruszając ramionami i robiąc nieco zawstydzoną minę. Ups, ale cóż, zdarzało się! - Pojedynek pomiędzy Madnessem Toinenem i Charlie Watson wygrywa Watson, wynikiem dwa do jednego. Gratulacje! - powiedziała, kłaniając się lekko. - Można się rozejść - dodała, zbierając się do wyjścia razem z Gryfonką.
//ztx3
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Właśnie dostała informację, że teraz jej kolej na pojedynek. Podekscytowana zjadła swój posiłek w Wielkiej Sali a potem pognała przed siebie do sali pojedynków. Miała walczyć z pewną gryfonką, Lunarie S. Deceiver. Nie znała jej więc nie mogła jeszcze nie doceniać przeciwnika. Mogła się naprawdę okazać ostrym graczem a wtedy rozłoży naszą Katherine na łopatki. Przynajmniej nie wyszła śmieszna sytuacja i nie musiała tutaj walczyć ze swoim lustrzanym odbiciem. Gdy przybyła to w sali nikogo jeszcze nie było więc oparła się o ścianę i bawiła swoją różdżką wystukując nią niedosłyszalny rytm na dłoni. Zaraz zacznie się walka.
(ewidentnie to musi dziać się przed umieraniem w podziemiach, skoro tu przyszła i żyje i jest całkiem radosna)
O dziwo, LSD nawet pamiętała o tym, że zapisała się do Klubu Pojedynków, gdyż zrobiła to w stanie dość świadomym. Rozochociła się po ostatniej jakiejś lekcji OPCM, gdy to odcięła głowę wilkołakowi-boginowi ręką, którą transmutowała sobie w miecz, a na dodatek wszystko działo się w zwolnionym tempie, bo rzuciła na niego wcześniej zaklęcie spowalniające. Było to, w jej opinii, absolutnie spektakularne i oszałamiające rozwiązanie problemu. A nauczyciel nie powiedział nic. NIC. Czuła się niedoceniona i postanowiła odbić sobie, rzucając zaklęcia na inne żywe istoty. Przybyła na miejsce jako druga i jako druga miała atakować. Skinęła głową nieco niższej, acz wyraźnie młodszej od niej brunetce, z którą to miała walczyć. Nie miała zamiaru nie doceniać dziewczyny ze względu na wiek, bo jeszcze będzie jej głupio, jeśli przegra. - No cześć - rzuciła miękko, kołysząc się na stopach i wodząc nieobecnym spojrzeniem po ścianach. Nigdy wcześniej tu nie była.
Tanner przyszedł wolnym krokiem do Sali Pojedynków, uśmiechając się do siebie pod nosem. Właściwie, co go podkusiło, żeby zostać sekundantem? Zdecydowanie bardziej chciał walczyć w pojedynku i ćwiczyć swoje umiejętności, niż obserwować go i udawać, że nie chce, żeby się tutaj pozabijali. Westchnął ciężko, stając między dwoma dziewczynami w dość sporej odległości od nich. - Cześć, jestem Tanner - rzucił przez grzeczność, uśmiechając się po raz kolejny do dziewczyn. Co mu się stało, że był dziś tak miły i wyrozumiały? - Będę waszym sekundantem. Ustawcie się naprzeciwko siebie, ukłońcie i chyba możemy zaczynać. Pamiętacie, że istnieją jakieś zasady, prawda? - uniósł lekko brew do góry, zerkając na dziewczyny i starając się im przypomnieć, że faktycznie takowe istnieją i on jest tutaj od tego, żeby ich przestrzegać, a nie łamać, o dziwo. Ktoś, kto znał Tanner'a nigdy nie pomyślałby, że będzie on pilnować, aby coś działo się zgodnie z panującymi ogólnie regułami. - Zaczynasz - powiedział do Ślizgonki, uśmiechając się tym razem jeszcze szerzej niż ostatnio. Cóż, nic dziwnego, chciał, żeby osoba będąca w jego domu pokazało, na co stać mieszkańców lochów. W tradycji utarło się, że to właśnie Ślizgoni i Gryfoni są najbardziej utalentowani w pojedynkach, ciekawe czy znajdziemy dziś potwierdzenie tej reguły w pojedynku?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine uśmiechnęła się szeroko widząc, jak studentka wchodzi na salę pojedynków i się z nią wita. Również się z nią przywitała krótkim cześć. Nie znała dziewczyny jednakże nie sprawiło to ani trochę, że postanowiła być grzeczną dziewczynką i po prostu delikatnie ją rozbroić. Nagle zjawił się Ślizgon, teraz zapowiadało się jeszcze lepiej. Był od niej chyba tylko o rok starszy i był przystojny. Jak to możliwe, że wcześniej go nie poznała. -Cześć Tanner. Katherine- przedstawiła się, a uśmiech nie schodził jej wręcz z twarzy. Mimo iż miała szesnaście lat to zachowywała się tutaj nad wyraz swobodnie. Zupełnie tak jakby to ona stawiała karty więc to ona ma przewagę. Oby tylko jej nie straciła, bo jak przesadzi to Gryfonka się na niej odgryzie. Chłopak przypomniał o zasadach i wspomniał też, że jest ich sekundantem. -Jak miło. Istnieją?- spojrzała na niego ze zdziwieniem na twarzy, zaraz potem się poprawiając- tak, tak, wiem że istnieją, tak się tylko droczę- później tylko ukłoniła się Lunarie by zaraz potem wyciągnąć swoją różdżkę i wykonać nią zgrabny i wdzięczny ruch. -Senitre Defectum- krzyknęła, a błysk światła z różdżki pognał w kierunku Lunarie, która praktycznie nie miała możliwości obronić się przed zaklęciem. Teraz zacznie się jazda, jeeeeeaaah.
Zaśmiał się cicho, widząc, jak dziewczyna uśmiecha się do niego. Jaka szkoda, że nie mógł dać jej tego, czego oczekiwała. Wiem, że wierny Ślizgon to spory stereotyp, ale niestety, większość jego serca należała do innej niewiasty i nie była nią ta oto tutaj dama. Jednak.. czy flirt to zdrada? Zdaniem pana Chapman'a, nie. No więc odwzajemnił uśmiech jednym ze swoich wyszukanych specjalnie na takie okazje i skupił się na ich pojedynku. Wszystko stało się tak błyskawicznie, że Tanner właściwie nie zdążył nawet dobrze się rozkręcić. Pięknie, Ślizgonka pokazała klasę, dziewczyna nie miała najmniejszej możliwości na obronę. - Finite - rzucił Tanner cicho, celując różdżką w stronę Gryfonki. Pewnie będzie nieźle zaskoczona i oszołomiona, po tak mocnym strzale. - Slytherin jeden, Gryffindor zero - dodał dla formalności, uśmiechając się lekko, jakby sam do siebie. - Twoja kolej - dorzucił jeszcze i znów usunął się w tył, czekając na to, co stanie się dalej. Śmiesznym było dla niego to, że walczą ze sobą dwie dziewczyny. Chyba nie miał okazji oglądać jeszcze takiego starcia.
Po zwyczajowych uprzejmościach poprzedzających naparzanie się zaklęciami oraz przymilnych uśmiechach ślizgońskiej braci wobec siebie, chłopak zwący się Tannerem dał znak, by rozpocząć pojedynek. Lunarie również skłoniła się wdzięcznie, po czym uniosła głowę zaskoczona, gdyż źle usłyszała zaklęcie. Defecatum? Naprawdę? Szczęśliwie okazało się, że klątwa nie ma nic wspólnego z ekstrementami, pozbawiła ją jedynie wszelkich ludzkich zmysłów. Otoczyła ją czerń, otuliła cisza, zniknęły zapachy. Nie stała nawet na podłodze, nie miała na sobie ubrań, była niczym w bezbrzeżnej pustce, dryfowała w odmętach wszechświata, zamknięta w środku jedynie z własnymi myślami. Było całkiem fantastycznie, lecz zaraz Chapman zdjął z niej urok. Westchnęła, niepocieszona, lecz postanowiła zapamiętać zaklęcie - w dobrej formule - by rzucać je czasem na siebie przed snem dla relaksu. - Łał - skwitowała z lekkim uśmiechem. Spojrzała jeszcze spod uniesionych brwi na sekundanta, który najwyraźniej postanowił zrobić z tego bezimienną rozgrywkę domów. Zabawne, biorąc pod uwagę jak LSD niewiele miała wspólnego z Hogwartem i ich zaciętą, kolorową rywalizacją. Teraz była jej kolej. Wyjęła różdżkę. Nie swoją, oczywiście, tę zgubiła jakiś czas temu. Znów zwinęła jakąś z Pokoju Wspólnego. Zadziwiające, jak ludzie nie uważali na swoje rzeczy! Heheh. - Pila Vinculius - rzekła, celując w Katherine. Ta jednak wydawała się już gotowa do natychmiastowego odbicia zaklęcia.
[5]
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Pierwszy czar był udany, zyskała bowiem jeden punkt co bardzo ją ucieszyło a tym bardziej spodobała się jej reakcja dziewczyny na stan w którym się znalazła. Później jednak Tanner zdjął czar z Lunarie i tamta rzuciła w jej kierunku swój czar. Garść łańcuchów pognała w jej kierunku, ona rzuciła protego, ale chyba coś poszło nie tak. Za słabo zareagowała, bo nie zdążyła zareagować i odbić tarczą czar w kierunku studentki. Łańcuchy, naprawdę? Rzuciła czar, którego ona w pierwszej swej myśli chciała użyć, no no- pomyślała, ponieważ była pod wrażeniem tego wszystkiego. Niech no tylko czeka, zaraz tak ją potraktuje, że zakończą ten pojedynek z wynikiem pozytywnym dla Slytherinu. Odegra się. Z jej twarzy zszedł szeroki uśmiech. Niech tylko sekundant zdejmie z niej ten czar. Żałowała, że jej się nie udało obronić.
Widać, że Gryfonka znała się na rzeczy. Właściwie prawie w tym samym momencie, gdy zdjął z niej czar zaatakowała z podwójną siłą. Może właśnie dlatego Ślizgonce nie udało się obronić jej uroku? Trudno, każdemu może powinąć się noga. Najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że to właśnie Chapman chciał stać tam zamiast którejś z nich i walczyć. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie zapisał się do Klubu Pojedynków, tylko zgłosił na sekundanta. Co też go podkusiło.. przecież to było takie wspaniałe, walczyć z kimś, legalnie, w swoim wieku i szkolić swoje umiejętności. Cóż.. nie wszystko jeszcze stracone, może następnym razem nie popełni tego błędu. Jednak dość o nim, wróćmy do gry. - Finite - powiedział po raz kolejny, tym razem celując różdżką w Ślizgonkę. - Mamy remis, teraz decydująca rozgrywka - uśmiechnął się lekko do dziewczyn, coby.. dodać im otuchy? O ile w ogóle potrafił to robić, co było bardzo wątpliwą sprawą. Pojedynek zakończył się zaskakująco szybko. Myślał, że zajmie im to więcej czasu. Co prawda, teraz może być jeszcze różnie, ale widać było, że dziewczyny nie miały zbyt dobrze opanowanego zaklęcia tarczy. Albo po prostu były rozkojarzone i zajęte czymś innym. Nieistotne. Ważne, że pojedynek miał się zaraz skończyć. - Twoja kolej - rzucił w stronę Ślizgonki, mrugając do niej wesoło okiem.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine nie była zadowolona z obiegu całej sprawy. Chłopak zdjął z niej urok a ona mogła ponownie wyprostować się. Spojrzała się na dziewczynę w miarę spokojnym wzrokiem. -Terra mora vantis- rzuciła w jej kierunku te złowieszcze słowa,ale chyba coś poszło nie tak bowiem zaklęcie nie podziałało tak jak chciała. Kurczę i już pewnie była na przegranej pozycji. Wściekła i rozgoryczona. Może powie, że nazywa się tak naprawdę Nadia a nie Katherine. Przecież Katherine nie mogła odnieść porażki prawda? No właśnie. Albo może ten przystojny chłopak jakoś jej wynagrodzi to, że przegra ze studentką. Chociaż jak na szesnastolatkę to naprawdę dobrze jej szło. Jednakże czy oni nie powinni bardziej walczyć w podobnych przedziałach wiekowych?
Rany, czuła się wręcz jak nieproszony gość w pokoju, gdzie dwójka Ślizgonów przerzucała się powłóczystymi spojrzeniami. Jednak bawiła się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę jak rzadko miała faktycznie styczność z magią przez swój szalony tryb życia. Rzucała głównie Incendio, by odpalić papierosa lub skręta, a ostatnio przerzuciła się na zapałki, bo wygodniej leżały w kieszeniach szortów. Jak na taką zardzewiałą personę, nie szło jej najgorzej, chociaż najwyraźniej szczyt jej magicznej kreatywności twórczej osiągnęła na ostatnich zajęciach OPCM. Lunarie też nie była szczególnie szczęśliwa z powodu walki z szesnastolatką, bo jakże znacznie idiotyczniej wyglądałaby wtedy jej przegrana. Ślizgonka rzucała kolejne zaklęcie, a LSD trzymała już uniesioną różdżkę, gotowa się bronić. Coś jednak nie wyszło, a Amerykanka cisnęła od razu swoim zaklęciem. - Confundus!
[5]
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Protego- ryknęła ślizgonka, tym razem zgrabnie odbijając od siebie zaklęcie, tym samym ratując się przed jego skutkami. No dobrze. Tym razem się jej udało a zła passa się po prostu odbiła. Czyli jednak chyba nie była taką znowu sierotą, która nie radzi sobie z różdżką. Nie dość, że dobrze radziła sobie z czarami i czasem potrafiła komuś zaszkodzić to jeszcze dobrze latała na swej miotle i grała w reprezentacji Hogwartu. Idealne dziecko rodziców, które ma swoje odbicie lustrzane i które jest prawie tak dobre jak ona sama. Co z tego wszystkiego, skoro za każdy zły czar Katherine zazwyczaj otrzymywała szlabany z których nic sobie zupełnie nie robiła. Często wkopywała swoją siostrę w wiele akcji no bo przecież Katherine miała być zwycieżcą, nie Nadia. To ona była tą starszą, nawet jeśli było to parę minut tylko. -Terra mora vantis- rzuciła ponownie znowu to samo zaklęcie, które poprzednio nie wyszło, a że ona była strasznie upartą bestią to po prostu musiała zrobić tak by w końcu wyszło. Czyli po prostu spróbować jeszcze raz. Tym razem zaklęcie zostało rzucone prawidłowo, ale nie wiedziała, czy będzie jej dane oglądać jego efekt, bo Gryfońska studentka miała jeszcze szansę na obronę.
Tym razem walka zrobiła się naprawdę zacięta, a zaklęcia śmigały w oszałamiającym tempie. Lunarie zapomniała, jakie ekscytujące możliwości otwierały przed sobą takie pojedynki, spędzając masę czasu z narkomanami w mugolskim świecie. Teraz zmrużyła oczy, czując lekkie podekscytowanie, o dziwo niewywołane nawet żadnymi środkami odurzającymi. Uparłaś się, co?, zdążyła pomyśleć z uśmiechem, gdy Katherine ponowiła zaklęcie, przez które LSD miała się poczuć, jakby rozsypywała się w proch. Zazwyczaj nie potrzebowała do tego zaklęć, sama z siebie wciąż miała wrażenie, że się rozpada. Teraz, w tej chwili, nie miała jednak na to ochoty. - Protego! - rzuciła, a zaklęcie tarczy nie tylko zadziałało - odbiło czar w stronę Ślizgonki i ugodziło w nią. Lunarie opuściła różdżkę, bo jeśli dobrze pamiętała zasady, grało się tylko do dwóch. Żałowała, że nie do trzech, bo dopiero zaczynała się rozkręcać. Wyglądało jednak na to, że to koniec. Podziękowała przeciwniczce za pojedynek, gdy z tej zdjęto już urok i rzuciła uśmiech sekundantowi.
No takiego obrotu spraw się nie spodziewał! Szalonym oto sposobem wygrała Gryfonka. Cóż, musiał przyznać, że zasłużenie. On sam pewnie miałby spore problemy, żeby ją pokonać, a może nawet nie udałoby mu się to. Kiwnął do niej głową, rzucając jej jedyny szczery uśmiech, jaki padł tego dnia na tej sali, przynajmniej ze strony Ślizgona. - Gratuluję! - prawie wykrzyknął z uśmiechem na twarzy, patrząc na dziewczynę. Sam także żałował, że nie walczyło się do trzech, ponieważ zaczynała mu się podobać rola sekundanta. Następny pojedynek, w którym będzie robił za sędziego potraktuje pewnie nieco inaczej niż ten. - Tak więc.. pojedynek wygrywa Lunarie S. Deceiver, dwa do jednego - powiedział bardziej dla formalności niż z konieczności. Wiedział dobrze, że każdego z obecnych na sali zaskoczyła końcówka spotkania i że każdy chciałby pozostać tu jeszcze odrobinę dłużej. Jednak niestety, trzeba było wracać do szarej rzeczywistości, wyjść z Sali Pojedynków i czekać na kolejną okazję, do wyładowania nerwów. - Możemy się rozejść - powiedział, a po chwili cała trójka skierowała się do drzwi, wychodząc z sali.
/zt x3
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Tym razem to sekundant już czekał na uczestników pojedynków. Mandy siedziała na podwyższeniu z nogami spuszczonymi w dół i co raz przekładała nogę z nogi i poprawiała włosy, bo przecież musiała wyglądać perfekcyjnie. Wiedziała kto będzie brał udział i nieco dołował ją fakt, że będzie tu wila, bo to przypominało jej ciężkie czasu w Beuxbatons, co tylko jeszcze bardziej upewniało ją w tym, że wszystkie wile trzeba zabić. Ale to nic. Przecież MMS też ma swój urok, poza tym na tym polu nie musi czuć się zagrożona. Do jej zadania należy dziś zdejmowanie uroków, przecież sama się zgłosiła. Ramirez jej zaufał. Wszystko będzie w porządku! W to przynajmniej wierzyła w myślach powtarzając co raz to bardziej luzackie przywitania: Hej, jestem Mandy, albo Siema, to ja MMS. , a może po prostu Cześć, nazywam się Mandy i dziś będę waszym sekundantem? . Nieważne. I tak ją powinni pokochać!
Zdecydowanie nie była w nastroju na pojedynek. Odebrała liścik od sowy i skrzywiła się, narzekając w myślach na wybór dnia. Miała dziś pecha, a wszystkie ostatnie sprawy jeszcze nie zdążyły zająć odpowiednich miejsc w jej głowie. Wolałaby nawet poślęczeć nad podręcznikiem eliksirów i posłuchać złowieszczego bulgotania jakiegoś wywaru, niż walczyć z... Puchonem. Na Merlina, kazali jej ciskać bezsensownymi zaklęciami w Puchona. Miała szczerą nadzieję, że jej pech zniknie na moment i pozwoli uchronić się przed porażką, która w tym przypadku byłaby zbyt przygnębiająca na jej możliwości. W ostateczności mogła go trochę zwodzić, nawet bez konkretnego oszustwa. Spojrzałaby tylko wyzywająco, co pasowałoby do całej pojedynkowej atmosfery, i po sprawie! Ciekawe jednak, czy ten plan miał jakiekolwiek szanse, zważając na jej podły nastrój. Pokręciła głową niezadowolona, łapiąc się na tym, że kombinuje nad sposobem przechytrzenia Puchona. Z dnia na dzień coraz gorzej. - Witaj, Mandy - przywitała się chłodno, stając całkiem blisko Krukonki. Bliźniaczka jej przyjaciółki prezentowała się dobrze, ale nie musiała jej tego przyznawać. W końcu obsmarowywanie jej w celach poprawieniu humoru Scarlett wychodziło Elsie idealnie.
- NIE DYSKWALIFIKUJCIE MNIE! – krzyknął, wpadając do sali, w której miał dziś walczyć. Walczyć, za dużo w sumie powiedziane, ale no mniejsza. Raczej.. pojedynkować się? Nie, to też przesada. Sprawdzić, kto jest silniejszy. Z resztą nieważne, wszyscy wiedzą o co chodzi, prawda? W każdym razie, czując na sobie spojrzenia obu zgromadzonych w pomieszczeniu dziewcząt – zapewne sekundantki oraz jego dzisiejszej przeciwniczki, poczuł się z lekka głupio. Czyli jednak ma jeszcze szansę? To dobrze. To bardzo dobrze. No, ale mniejsza i z tym. - Witam. Thomas, miło mi. – ukłonił się najpierw do pierwszej, a potem do drugiej dziewczyny. Zajął następnie wyznaczoną mu pozycję. Jeszcze tylko głęboki wdech. Oddychać, tak o tym pamiętać należało. No i pozbyć się uśmiechu. W tej konkretnie chwili, należało nie myśleć o niczym innym, jak o zaklęciach. O tych, którymi miał atakować, a także o tych, które miały mu posłużyć do obrony. Nie chciał tego przegrać. Nie chciał spartolić wszystkiego w pierwszym pojedynku. Dlatego też, kiedy Krukonka dała znać, żeby zaczęli, po prostu zamachnął się różdżką, niewiele myśląc. Skonstruował zaklęcie, które posłał w stronę przeciwnika. Wcześniej tylko głośno wykrzyczał – Forp Fleorge! – i patrzył jak druga strona próbuje sformować zaklęcie obronne. Miał cichą nadzieję, nieskutecznie. I TAK TEŻ SIĘ STAŁO! Chłopak z dużą satysfakcją w spojrzeniu obserwował, jak tamta odlatuje pod wpływem rzuconego czaru wzlatuje niemalże pod sufit i pada z impetem. Na szczęście złagodzonym przez panią sekundant. Zatem, 1:0 dla niego. Czas na drugą rundę.
Biedna MMS nie miała pojęcia, że dziś z opresji ma wyciągać koleżaneczkę swojej siostruni, bo gdyby posiadała taką wiedzę, to pewnie całkiem przypadkiem pomyliłaby zaklęcia, a może i sprawiła, że Elsa stałaby się łysa lub jej twarz pokryłyby blizny, których nie dałoby się usunąć. Czy ktoś zwróciłby na nią uwagę, gdyby przestała być piękna? Jej siostra lubiła kolekcjonować ludzi, zabierać jej ich, więc w sumie... Czy wila była istotna? Zapewne nie. Ale wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Przyszła wielka diva, przyszedł Puchon, który nawet nie pozwolił MMS zabrać głosu, by kazała im się wspaniałomyślnie ustawić czy coś, a i odpadł problem z przedstawianiem się im. Nim uniosła różdżkę w górę by mruknąć "start", to Thomas wystrzelił już zaklęciem, na które Ślizgonka nie zdążyła zareagować, a Mandy widząca ją szybującą w górę rzuciła natychmiast: - Arresto Momentum! - I teraz kontrolowała jej bezpieczny powrót na podest, co z pewnością złagodziło upadek. - Mogłeś chociaż poczekać aż oficjalnie powiem, że zaczynajcie czy coś. - Rzuciła wrednie mając ochotę dołożyć jeszcze tekst o cofnięciu znaczenia tamtego zaklęcia, ale cóż... Nie była taka nadgorliwa, aby teraz jeszcze się w to bawić. - Els, Twoja kolej. - Rzuciła luźno zeskakując na wcześniej zajęte przez siebie miejsce.
Czy oby nie za szybko? Elsa skrzywiła się, słysząc wrzaski Puchona. Zero wyczucia. Zero poszanowania dla dam, przebywających w pomieszczeniu. Amarie pewnie udzieliłaby mu pięknej reprymendy, jednak nie było jej tu, a Rousvelt nie spieszyło się do przejmowania zwyczajów kobiety. Ledwo zdążyła stanąć na podeście i przygotowywać się do oficjalnego rozpoczęcia, jak wypadało, już usłyszała krzyk Puchona i ze zdziwioną miną odlatywała w tył. Dzięki szybkiej reakcji Saunders, Elsa nie obiła sobie tyłka. Za coś takiego ruch powinien stracić ważność, w końcu zasady były jasne. Nawet nie ukłonili się sobie, ale to akurat było w tym wszystkim najprzyjemniejsze. Obdarzyła Toma pogardliwym spojrzeniem i, już po słowach Mandy, wykonała ręką gest, pasujący do formuły zaklęcia, którego miała zamiar użyć. - Diminuendo - powiedziała spokojnie, celując w Puchona. Zaklęcie pomknęło w jego stronę, ale miał jeszcze szansę na obronę. Był to pierwszy czar, jaki przyszedł jej do głowy. Ot, powinien być mniejszy od niej. Obserwowała jasny promień, mknący w kierunku Hilla.
Ale, ale, ale, ale! Co to za hejty?! Czemu nikt mu wcześniej nie powiedział o tym, że taki rytuał istnieje? No właśnie. Bo i po co to robić? Po co, skoro można opierdalać niczemu winnych Puchonów. Ech.. Dwie kobiety, prawdopodobnie obie z niedyspozycją. Cudownie, się zapowiadało. Thomas w sumie, miał ochotę się kłócić, ze podczas normalnej walki, a tak te pojedynki traktował – jako przygotowanie przed ewentualnym starciem na poważnie - to należy być czujnym przez cały czas, bo przecież nigdy niczego nie wiadomo, a nie każdy będzie czekał na jakieś ukłony i grał do końca fair, prawda? Ale to nie były walki. Nie prawdziwe. Te akurat pojedynki miały, jego zdaniem przynajmniej, posłużyć jakiemuś wprawieniu w normalnej grze. Na śmierć i życie. - Przepraszam! – rzucił tylko do dziewczyny, pełniącej rolę sekundantki. Nie wiedział, jak miała na imię. I w sumie chyba nie chciał. W sensie, jakoś jej chyba nie przypadł do gustu. Cóż, trudno. Nie czas się nad tym zastanawiać. – Przepraszam, nie ogarnąłem, że istnieje coś takiego, jak ten kodeks.. – przyznał szczerze. Do tamtej jedynie pomachał z takim właśnie przepraszającym uśmiechem. No, ale spoko. Trzeba było jakoś z twarzą do tego powrócić. I nadarzyła się właśnie okazja, bo tamta rzuciła w niego jakimś zaklęciem. Miał wystarczająco czasu, by się obronić. Mało, bo mało, ale jednak wystarczająco, skoro potrafił zablokować prostym zaklęciem, urok który został nań rzucony. Swobodnie mógł przejść do kontrataku, nie dając przeciwnikowi szans na wytchnienie. Bo i po co? Musiała być przygotowana. Dlatego, zaraz po odparciu poprzedniego ataku, w charakterystyczny sposób machnął różdżką. – Orbis – wykrzyczał, posyłając zaklęcie w kierunku swojej koleżanki. Czemu akurat takie? Bo ćwiczył je ostatnio, no i chciał sprawdzić tym samym, czy w ogóle się go nauczył. A jeśli tak, to w jakim stopniu. No i nawet mu wyszło. To znaczy, zaklęcie rzucone poprawnie i w ogóle, ale tym razem była czujna, bowiem widać było, iż szykuje zaklęcie obronne
Prychnęła pod nosem na przeprosiny, wykrzyczane w kierunku Mandy. Miała wielką nadzieję, że jej zaklęcie nie zostanie odbite, było celne i dobre, stabilne. Obserwowała promień, który w ułamku sekundy znalazł się przy chłopaku, ale został odbity. Syknęła cicho i skupiła się na jego ruchach, śledząc je uważnie wzorkiem. Czekała na reakcję, która nastąpiła dosyć szybko, ale nie na tyle, aby ją zdezorientować. Uśmiechnęła się nikle i zmieniła szybko pozycję, z typową dla siebie gracją. Cofnęła lekko lewą nogę, uginając ją, żeby lepiej rozłożyć ciężar ciała. Przeciwległą rękę, dzierżącą różdżkę wyrzuciła szybko do przodu. - Protego! - wypowiedziała formułę głośno i wyraźnie, z satysfakcją obserwując odbity czar, który teraz mknął w stronę Puchona. Nie miał szans na obronę, więc jego własne zaklęcie uwięziło go w świetlistych promieniach. Remis w sumie średnio ją pokrzepił, dalej była w złym humorze. Marzyła o tym, żeby ten pojedynek dobiegł końca jak najszybciej, ale myśli o porażce nawet nie śmiała do siebie dopuszczać. Było to zbyt upokarzające gdybanie. Odwalić, wygrać, wyjść i mieć spokój. O niczym innym nie marzyła. Chociaż, spokój był już najwyższym ze szczytów marzeń.
Mandy obserwowała, jak Elsa nabiera rumieńców, jak być może gniew harpii zacznie wyglądać z jej oczu. Lubiła piękno, lubiła dostrzegać w ludziach to co najlepsze, a nigdy nie mogła pozbyć się wrażenia, że wszystko co do zaoferowania mają wile to przede wszystkim piękno i nic więcej, dlatego nawet z małym zaskoczeniem obserwowała jak Els szybko podniosła się z upadku i tak oto teraz była w nieco bardziej bojowym nastroju. Przez moment zaklęcie tarczy co raz odbijało atakującą formułę aż wreszcie ugodziło Puchona i ukryło go w rzuconych promieniach. - Finite! - Rzuciła Mandy obserwując jak chłopak jest teraz uwalniany. - Jeden do jednego. Uważajcie, bo teraz wasze ruchy będą decydujące. - Rzuciła informacyjnie oczekując na wynik starcia.
Dobra więc po jeden. Cholera jasna. Trzeba było coś z tym zrobić. Przegrać nie zamierzał. W sumie, na wygranej tez jakoś nie wiele bardziej mu zależało, bo w sumie yolo. I tak chodziło tylko o sprawdzenie swoich umiejętności, prawda? Prawda. No więc.Gdy zostało już z niego zdjęte zaklęcie, z czego się szczerze ucieszył, chłopak tym razem poczekał aż wszyscy będą gotowi. Postanowił po raz drugi spróbować nowego zaklęcia. Zamachnał się więc, wymówił magiczną formułę i.. nie trafił. To chyba nie był jego szczęśliwy dzień, albo po prostu miał problemy i to niemałe z tym czarem. Zaklęcie bowiem poleciało gdzieś hen gdzieś hen.. – Cholera jasna. – zaklął pod nosem. No dobra, nie wyszło. Teraz tylko skupić się na obronie. Odbić zaklęcie, najlepiej tak by poszło w nią, albo odbić i szybko uderzyć. Tak szybko, by przeciwnik nie miał czasu na obronę. W każdym razie. Runda czwarta zbliżała się wielkimi krokami. Miał nadzieję, że przyniesie ona rozstrzygnięcie. I to rozstrzygnięcie przyjazne dla Puchona.
Poczekała aż Mandy uwolni Puchona, z którego nie spuszczała wzroku. Ustawiła się znów, aby odeprzeć atak, ale czar Hilla okazał się chybiony, co skwitowała złośliwym uśmieszkiem. Teraz miała tylko nadzieję, że jej zaklęcie nie zostanie odbite, nieważne w jaki sposób. Chciała skończyć ten pojedynek. Zareagowała, gdy świetlisty promień jeszcze nie trafił w ścianę. - Senitre Defectum - mruknęła pod nosem, posyłając w Thomasa całkiem przyjemne zaklęcie. Było pierwszym, które przyszło jej na myśl, choć średnio nadawało się na pojedynek. No cóż, miał szczęście, żadna zwinięta kula łańcuchów nie leciała w jego kierunku. Zaklęcie było celne, ale przeciwnik mógł się jeszcze obronić i odbić je, dlatego Elsa nie odwracała uwagi od Puchona, aby móc zareagować szybko i sprawnie zakończyć starcie.