Sala Pojedynków jest specjalnym pomieszczeniem na pojedynki czarodziejów. Jest długa, w sam raz dla walczących par. Na czas dodatkowych zajęć są tu ustawiane niedługie podesty, a gdy nic się nie odbywa - sala jest po prostu pusta. Od czasu do czasu zaglądają tu uczniowie, zwykle z nudów.
Autor
Wiadomość
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Well, nie szło mi póki co za dobrze i należałoby to zmienić, zanim naprawdę powstanie jakaś ogromna przewaga punktowa, której już nie byłbym w stanie dogonić. Moja drętwota niestety nie należała do najlepiej wycelowanych zaklęć, co też szybko można było zauważyć, w momencie, kiedy minęła Drake’a i dała mu sposobność do kontrataku. Z której on oczywiście skorzystał i zaatakował mnie zaklęciem, które gdyby trafiło, wcale nie byłbym zadowolony, taka dynia pewnie swoje waży, a ja szczupły chłopak jestem, jeszcze by mnie przeważyła. Zdecydowanie jednak odbiłem ją prostym protego, w odpowiednim momencie wyczarowując tarczę tak, żeby zaklęcie odbiło się w ścianę obok nas. Teraz przyszła pora na kontratak. Westchnąłem głęboko, skupiając się i zaatakowałem go, używając niewerbalnego Everte Statum. Zaklęcie było prawie, że idealne, blisko ideału, można było powiedzieć, że był to mój pierwszy sukces tego spotkania.
Cóż, powinien się cieszyć że Percival nie postanowił odbić zaklęcia bezpośrednio w Drake'a. Może i dynię lubił, ale gdyby oberwał własnym zaklęciem to nie byłaby tylko malutka rana na jego dumie, ale też i przekleństwo w postaci śmierdzenia tym warzywem. W sumie ciekawe czy wyczarowaną tak dynię można zjeść. A jeśli tak, to skąd się bierze bo wiadomo że nie wolno stworzyć jedzenia z niczego. Chociaż to też nie czas żeby myśleć o takich rzeczach. Zwłaszcza że przypuszczono kontratak. Za pomocą niewerbalnego protego odbił zaklęcie gdzieś w sufit, który na szczęście wytrzymał i nic im na głowy nie spadło. Nie miał zamiaru pozostawać bierny i przypuścić atak, zanim Perci skorzysta z okazji i strzeli w Drake'a kolejnym. Dlatego też niewerbalnie rzucił Glacius Opis wypuszczając z różdżki lodowe ptaszki, które szybko leciały w Perciego. Drake oberwał tym zaklęciem kilka razy podczas pobytu w Arabii, dlatego wiedział że w rzeczywistości nie było ono aż tak groźne. Największe zagrożenie jakie stwarzało to przeziębienie i chyba nic poza tym.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Well, gdybym miał dostęp do myśli Drake’a, to uznałbym, że sam sobie odpowiedział na pytanie – oczywiście, że dynie można zjeść, ale miałaby ona zero jakichkolwiek wartości odżywczych, więc oprócz jakiegoś smaku, czy coś tego typu, to byłoby to równoznaczne z jedzeniem powietrza. Tak przynajmniej mi się to wydawało, choć samemu średnio się znałem w temacie transmutacji, więc może dało się, a ja o tym nie wiedziałem. Drake szybko reagował na moje zaklęcia, które dzisiejszego dnia szły mi naprawdę niedobrze, acz no cóż – trudno, czasem zdarzy się tego typu dzień. Ważne było, żebym się tylko nie zatracał w tym co najgorsze, a w tym co najlepsze prawda? Lodowe ptaszki wzleciały w powietrze, a następnie zanurkowały, biorąc mnie za swój cel, ja zaś szybko zareagowałem, tworząc ponownie mur za pomocą Accenure, ptaszki nie zdążyły wyhamować w locie i wszystkie rozbiły się o magiczną blokadę, ja zaś uznałem, że już nie grozi mi przeziębienie z powodu ich zimna i mogłem atakować, choć mój atak ponownie był niecelny. Coś ostatnie treningi celności z Felkiem totalnie wypruły mnie z niej, albo powinienem nosić okulary, coś z tych dwóch rzeczy, bo to nie była moja szczytowa forma.
Widok roztrzaskujących się o barierę lodowych ptaszków był nawet smutnym widokiem, bo te potrafiły nawet pocieszyć oko. Musiał nawet przyznać ze taka ilość zaklęć rzucona raz za razem potrafiła nawet trochę zmęczyć, ale oczywiście nie zamierzał odpuszczać. Przynajmniej tak długo jak udaje mu się stać na nogach i w miarę celnie rzucać zaklęcia. - Rictusempra - Zaklęcie proste, ale bardzo skuteczne. W końcu tytuł zniewalającej łaskotki nie wziął się znikąd, prawda? W międzyczasie jak zaklęcie szybowało w kierunku Perciego, on już spróbował się przygotować do odparcia następnego ataku. nawet jeśli d'Este nie udało się rzucić paru zaklęć podczas ataku, nie znaczyło to że nie wystrzeli nagle z jakiegoś silnego i ciężkiego do odparcia. Zwłaszcza że te ataki mógł spartolić specjalnie żeby obniżyć Lilacową czujność. No i też zastanawiał się jakim zaklęciem mu w końcu odpowie. Nieco obawiał się Expulso, bo nawet jeśli chybi, to Drakiem może wtedy miotnąć na bok jeśli nie rzuci odpowiedniego zaklęcia ochronnego.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Nie szło mi dzisiaj wybitnie, powodu też nie znałem, ale wolałem się tym nie stresować, bo będzie tylko gorzej. Po nietrafionym ataku, należało się nastawić na obronę, bo głupio by było, gdybym znowu oberwał i byłoby dwa do zera, a podobno byliśmy na podobnym poziomie. Gdy zaś przyszła pora na atak ze strony Lilaca, byłem już gotowy na odbicie, tak więc ta Rictusempra nie spowodowała żadnych zmian w moim organizmie (nienawidzę łaskotek), ani też nawet nie trafiła. Miałem szybko odpowiedzieć ogniem, lecz kątem oka coś zobaczyłem… i podniosłem ręce, składając je w literę „T”, co miało sygnalizować chwilową przerwę. Podszedłem do swojego znaleziska i okazało się, że były to dwa opakowania czekoladowych żab. Wyszczerzyłem się, po czym otworzyłem je szybko, łapiąc czekoladę i wkładając ją do buzi. - Czekoladowe żaby znalazłem! – Wyjaśniłem Drake’owi, po czym wróciłem wzrokiem do samych kart, które przedstawiały dwie panie. - Jedna z nich, Jocunda Sykes przeleciała na miotle cały Atlantyk! – Niezły seksoholik. Dopowiedziałem sobie w myślach, po czym wróciłem na odpowiednie miejsce, by wznowić pojedynek. - W sumie to zróbmy sobie przerwę, szluga zapalę. – Zaproponowałem, po czym podszedłem do okna i zapaliłem papierosa. - A co tam u ciebie słychać, Drakeson? Mimo bycia w tej samej klasie to nie gadaliśmy nigdy za dużo, co jest nawet śmieszne. – Zauważyłem, patrząc na chłopaka znad papierosowego dymu. Po przerwie wróciliśmy na środek sali i w odpowiednich odległościach ponowiliśmy pojedynek. Ja zaczynałem, nie czekając więc ani chwili dłużej, rzuciłem Petrificus Totalus, które było naprawdę okej zaklęciem, nie przypałem jak poprzednie.
Szczerze był już gotów rzucić zaklęcie ochronne, kiedy Percival zasygnalizował przerwę. Uszanował to oczywiście i z opuszczoną różdżką ruszył w jego kierunku. Idąc ją schował, bo przecież nie spodziewał się nagle oberwać zaklęciem podczas przerwy. No chyba że wbiegłby tu jakiś oszalały drugoklasista rzucający zaklęcia na całkowicie losowe osoby. Wątpi jednak żeby taka sytuacja mogła nastąpić. Serduszko mu zmiękło jak zobaczył darmowe słodycze, których nie zauważył wcześniej. Nie żeby nie mógł sobie ich kupić, ale... za darmo. - Mi ostatnio też jakaś czarownica wyleciała. - Chociaż on czekoladowe żaby jadł dobre dwa miesiące temu. Zanim zaczęła się ta cała afera z klątwami. - Tak, przerwa do dobry pomysł. - Powiedział z uśmiechem i sam tylko się oparł o ścianę obok okna. W sumie to będą mogli nieco pogadać, skoro i tak odpoczywają. - Byliśmy ostatnio znowu w Camelocie żeby tych klątw się pozbyć i od tego czasu dużo lepiej mi się żyje. Nie muszę się martwić że leci we mnie jakiś nóż, kolczyk Williamsa albo termos Brooks. - Przynajmniej te przedmioty zapamiętał najlepiej podczas bycia żywym magnesem. - Poza tym nic większego i wartego wspomnienia chyba się nie działo. No i ja trochę się nie dziwię że mało gadaliśmy. Przez większość szkoły muszę przyznać że stroniłem od ludzi. - O ironio niedawno się to nieco zmieniło. Zwłaszcza kiedy wie że nie każdy po dowiedzeniu się o jego przypadłości postanowi wyjechać z kraju i zamieszkać w Bangladeszu żeby hodować bydło. Tak mają tylko niektóre osoby przesadnie bojące się wilkołaków. Przesadnie, czyli nawet wtedy kiedy nie są przemienieni. Kiedy przerwa dobiegła końca, ruszył z powrotem na miejsce ponownie wyjmując różdżkę. Był oczywiście gotowy na zablokowanie nadlatującego czaru, dlatego rzucił werbalne - Protego- odbijając zaklęcie totalnego porażenia gdzieś w ścianę, natychmiast zabierając się za rzucenie tym razem niewerbalnie zaklęcia Orbis, które wyszło mu całkiem nieźle. Oczywiście w razie gdyby trafił i podziałało, to natychmiast rzucił niewerbalne Finite żeby zniknąć jego efekt.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Jeszcze podczas przerwy, opowiedziawszy o jednej z czarownic, które udało mi się zdobyć (ciekawe kto był tym nieszczęśnikiem, który zgubił te dwa opakowania), spojrzałem jeszcze na drugą, która może nie osiągnęła tak dużo, jak ta pierwsza, ale bynajmniej nie była nieciekawą postacią. - O, a druga karta to też czarownica, jakaś Carlotta Pinkstone. Mugolaczka, która aktywnie walczyła o zniesienie ustawy tajności, była nieraz zsyłana do Azkabanu. Nie zgadzam się z nią politycznie, ale ciekawa postać, na pewno dość aktualna patrząc po niedawnych wyborach. – Opowiedziałem koledze o swojej drugiej karcie, którą również schowałem do kieszeni. - Słyszałem coś o tym, zajebiście, że nie ma już tych klątw. Słyszałem jednak, że pod koniec dość dużo się wydarzyło. Kurwa, gdyby Williams mnie puścił, bardzo bym chciał tam być! – Powiedziałem z złością, przeklinając ponownie w myślach swojego opiekuna domu. - No to ja odwrotnie, rzadko kiedy zdarzało mi się uciekać od ludzi, choć teraz to jak widzę Ashleya, to albo chce mu najebać, albo uciec jak najdalej, nie wiem nigdy co wybrać – zaśmiałem się krótko, pomiędzy jednym, a drugim buchem papierosa. Gdy go spaliłem, niedopałek wyrzuciłem przez okno i wróciliśmy do samego pojedynku. Nawet nie wiedziałem ile już minęło, ale zdecydowana chwila na pewno. Mój atak został odparty, po którym nastąpił kontratak, który zamierzałem odbić magiczną tarczą, która wcale nie wyszła mi źle… ale zaklęcie Lilaca miało w sobie więcej mocy i przełamało się przez moją obronę i skończyłem spętany złocistymi pętlami. Drake odczarował je, ja zaś po dwukrotnej porażce uznałem, że dzisiaj nie pójdzie mi już lepiej. - Dobra, koniec na dziś, bo się jeszcze bardziej skompromituję. Dziś przejebałem, by jutro zwyciężyć, joł. Fajnie było! – Zadecydowałem, czując się już trochę zmęczony dzisiejszym dniem. Wzięliśmy wszystkie swoje rzeczy i ruszyliśmy razem do dormitorium.
To było naiwne, spodziewać się że przyjdzie. Ale z jakiegoś powodu była przekonana, że ego wygra z tchórzostwem i nie przeszło jej przez myśl, że jest zdolny do takiego posunięcia. Pewnie dlatego, że dla niej to było coś, czego nie mogłaby nawet rozważyć - tego typu zdrady, sprzedania kogokolwiek do nauczyciela w taki sposób. I to kiedy umówiło się na sprawiedliwy pojedynek! Chyba po prostu nie oceniała go aż tak nisko. Ale od teraz już miała. Siedziała w pustej sali zdecydowanie za długo, zanim zorientowała się, że to nie ma sensu. On nie przyjdzie, nie odważył się wymknąć, albo zwyczajnie nie umiał. Przewróciła oczami do samej siebie i w końcu wstała, gotowa opuścić pomieszczenie. Nie takiego widoku spodziewała się, otwierając drzwi. Nauczyciel ją zaskoczył, ale odrazu stało się dla niej jasne, co tu się wydarzyło i ten niewybaczalny czyn z pewnością miał być długo przez nią wypominany. Właściwie nie tylko, z cała pewnością miał być też pomszczony.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Niecodziennie dostaję takie listy z ręki pierwszoklasisty, na dodatek nie z mojego domu. Musiał się nieźle wysilić, by sprawdzić kto taki patroluje korytarze i nie napisał ani do swojego opiekuna ani opiekunki uczennicy, która miała nabroić. Co sprawiało, że aż zastanawiałem się czy to w ogóle prawdziwy list. Emrys wydawał się być bardzo poważnym chłopcem jak na swój wiek, więc raczej podejrzewałem, że ktoś mógł zrobić mu kawał. Jakże się zdziwiłem kiedy okazało się, że był to prawdziwy alarm. Przeczesuję korytarze z odrobinę wiekszym zainteresowaniem niż zwykle, kiedy robię sto rzeczy oprócz faktycznego patrolowania. I już dosłownie stoję przed salą pojedynków gdzie chcę wchodzić - drzwi otwierają się i stoję oko w oko z panną Machą z podobnym zdziwieniem wypisanym na naszych twarzach. Unoszę wyżej do góry różdżkę, którą mam w dłoni, by przyjrzeć się dziewczynce. Nie tylko ja. Na mojej koszulce - wielkookie lunaballe tłoczyły się jedna na drugiej, by sprawdzić kto taki pałęta się po nocy w zamku. Na moim szlafroku odbijają się promienie księżyca w dość artystyczny sposób, dzięki zaczarowanemu materiałowi. Pomimo tego, że spodziewałem się kogoś znaleźć nie mogłem założyć nic innego niż moje ulubione szlafroki na mój nocny pochód. - Dobry wieczór. Trochę późno na spacery. Slytherin traci czterdzieści punktów. Odprowadzę Panią do lochów - oznajmiam bez ogródek i macham na nią wytatuowaną dłonią, by poszła za mną. - Jakiś powód dlaczego akurat czekała Pani sama w Sali pojedynków? - pytam, bo uczę już na tyle długo, że zakładam raczej coś w stylu wystawieniu Baby na złapanie przeze mnie. W końcu wiele się zmieniło od moich czasów i teraz do Ravenclaw miał raczej metkę domu sprytniejszego, a do tego mniej lubianego. Szczególnie wśród moich gryfońskich wychowanków.
Czterdzieści punktów?! Załamała się słysząc to, ale starała się po sobie tego nie pokazać. Była wściekła na Emrysa, ale to nie oznaczyło, że teraz będzie wkopywać przed nauczycielem. Była ponad to. Zresztą i tak zasłuiwał na trochę inny los, który niedługo zamierzała mu zgotować. Nie, żeby do tej pory nie było między nimi wrogo, ale teraz? Chyba naprawdę można było nazwać to otwartą wojną, skoro ten posuwał się do tak nieczystych zagrywek. Zamiast uczciwie sprawdzić, które z nich jest lepsze. Tchórz, tchórz, tchórz. Wzruszyła ramionami. - Jak się pan domyśla, czekałam na kogoś. Ale został w łóżku, więc chyba nie ma o czym mówić - odparla tylko, bo przecież nie będzie udawać głupiej i mówić, że sama randomowo przyszła do sali pojedynków, bo kompletnie nie trzymało się to kupy. Z trudem panowała nad złością, najchętniej wpadłaby do tej wieży Ravenclawu tu i teraz i zrobiła z tym porządek. Szuja na pewno nie spała, tylko delektowała się swoim zagraniem. Plany zemsty zaczęły mimowolnie nasuwać się jej na myśl, chociaż oczywiste było, że ostatecznie sięgnie po najprostsze, ale skuteczne rozwiązanie.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami i miała wrażenie, że jeśli teraz nie weźmie się za powtórki i ćwiczenia to bardzo szybko będzie musiała pogodzić się ze stadem trolli na świadectwie, a z tym wiązało się tyle problemów, włącznie z wrzaskiem matki, którego wolałaby uniknąć. Dlatego nie zważając na zmęczenie spowodowane pracą, kursem na twórcę różdżek czy brakiem księżyca, wybrała się do sali, taszcząc ze sobą wielkiego manekina przeznaczonego do praktykowania zaklęć. Ustawiła go w odległości kilku metrów od siebie, wyciągnęła różdżkę i rozgrzała nadgarstek, gotowa do rzucania zaklęciami na prawo i lewo. Miała plan ćwiczyć te ofensywne nawet i do białego rana, byleby poczuć, że zrobiła jakiś minimalny progres i nie zbłaźni się u Voralberga albo na kolejnej edycji ligi pojedynków. Zaczęła od zgrabnego expulso, które może i odepchnęło kukłę, ale nie tak daleko jak to widziała oczami wyobraźni. Wzięła głęboki wdech i ponowiła próbę, tym razem poprawiając chwyt i wyraźniej wymawiając inkantację. Z radością patrzyła jak manekin odlatuje na bok, ale nie spoczęła na laurach, tylko prędko go przywołała na poprzednie miejsce i znów zaatakowała, tym razem używając nullanullae. Zaledwie kilka marnych igieł pomknęło w stronę jej dzisiejszego przeciwnika i każda z kolejnych prób kończyła się tak samo. Nieco zrezygnowana poprawiła grzywkę i wyciągnęła z torby podręcznik, wczytując się w specyfikację zaklęcia i szukając źródła problemu. Przećwiczyła chwyt i ruch nadgarstka na sucho, a gdy potem porównała go z tym opisanym w książce, wychodziło na to, że nie robiła nic źle. Po kilku minutach doszła do wniosku, że sęk tkwił w źle wymawianej inkantacji, dlatego powtórzyła ją kilka razy, a gdy poczuła, że jest gotowa, wróciła do manekina. I tym razem efekt był zadowalający, bo w kukłę uderzył deszcz igieł, który wywołał na jej twarzy szeroki uśmiech. Po tej rozgrzewce, wystosowała dosyć udane flipendo, a następnie mniej spektakularne everte statum, bo manekin wybił się jedynie kilka centymetrów w górę. Czuła, że nie radzi sobie najgorzej, jednak to wciąż nie był efekt, jakiego od siebie oczekiwała. Przez chwilę stała, aby wyrównać oddech i rozluźnić spięty nadgarstek, a potem z maksymalnym skupieniem zaatakowała drętwotą. Uważnie obserwowała manekin, który gdyby był żywą istotą z pewnością miałby już dość. Wykorzystując jednak fakt, że nikogo swoimi ćwiczeniami nie krzywdziła, szybko dorzuciła orbis, pętając go świetlistymi promieniami i niemalże od razu posłała w jego stronę lodowe ptaki, wyczarowane za pomocą glacius opis. Nie spodziewała się, że kilka rzuconych zaklęć może tak wykańczać, a kiedy dotarło do niej, że robiła to w warunkach bardzo komfortowych, bo kukła się nie broniła oraz nie musiała unikać czyichś ataków, zrozumiała, że jeszcze wiele godzin ćwiczeń przed nią. Zanim opuściła salę, zanotowała swoje wszystkie uwagi i rzeczy, o których powinna pamiętać. Obiecała też sobie, że będzie częściej poświęcała wolny czas na takie przedsięwzięcia, a nie na głupawe przeglądanie wizbooka czy popychanie plotek w pokoju wspólnym. Ogarnęła manekina, aby zwrócić go w takim samym stanie, w jakim go pożyczyła i pomknęła do gryfońskiej twierdzy, aby tam w spokoju przeanalizować swoje zapiski, jakie dzisiaj poczyniła.
/zt
______________________
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Kuferek: 85 Zaklęcia, 6 Czarna magia, 32 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:E - potrzebne tylko do pierwszego posta, potem można usunąć tą linijkę. Potencjał magiczny: 101 Średnia potencjału: 101 + 122 / 2 = 112 Progi: 132pkt/162pkt/202pkt K100:98 Skuteczność magiczna: Atak: 98 + 101 = 199 | zaklęcie dobre Pozostałe przerzuty: 2/2
Podczas szkolnej ligi pojedynków, podczas ostatniej walki Drake dostał od Violki solidny wpierdol. A jako że podczas wakacji chciał się nieco odegrać, powinien trochę poćwiczyć żeby mieć w tym jakiekolwiek szanse. I tu też z pomocą przybył Darren z którym mógł trochę poćwiczyć pojedynki. Z tego co gryfon wiedział, krukoński naczelnik zdobył tytuł mistrza pojedynków w oficjalnej lidze. Dlatego też się spodziewał że ten da mu solidny wycisk. - Szkoda że to twój ostatni rok tutaj. - Chyba jedyna zaleta będzie taka że łatwiej będzie kruki ograć na boisku. No chyba że te w następnym roku zdobędą kolejnego bajecznego zawodnika, którego Julia morderczymi treningami wyrobi na jeszcze lepszego. Przeszedł na drugi koniec sali, zaczekał aż Darren się przygotuje i przypuścił atak rzucając w jego kierunku niewerbalne Premento, celując w klatkę piersiową. Nieco się tego starcia obawiał, bo Shaw wydawał się być nieco lepszy w zaklęciach niż Violka. Przynajmniej to udało mu się zaobserwować podczas wspólnych lekcji zaklęć i Obrony przed czarną magią.
Szkolną ligę pojedynków Darren opuścił z powodu nawału obowiązków związanych z zakończeniem pracy w Gringotcie. Musiał - to znaczy nie musiał, ale czuł że powinien - dokończyć wszystkie projekty, które rozpoczął do tej pory, a jeszcze nawet się za nie nie zabrał. Słyszał jednak wiele, nie tylko o tym że Strauss wygrała, ale że i Lilac pokazał się z przyzwoitej strony. O umiejętnościach chłopaka Shaw wiedział już wcześniej - zaobserwował je choćby na wyprawach z Jonesem. Tak więc kiedy umówili się na pojedynek, to Darren nie miał zupełnie nic przeciwko. - Przecież nie umieram - uśmiechnął się, wyciągając uzbrojoną w nową rączkę Mizerykordię - A i ty będziesz studentem, to będziesz mógł bez problemu wychodzić z Hogwartu - dodał, ustawiając się po drugiej stronie sali i przyjmując pozycję pojedynkową. Pierwsze zaklęcie ześlizgnęło się po barierze postawionej prędko przez Krukona. Ten postanowił nie być dłużny - kontratakując użył niewerbalnej inkantacji Iuvenitae, także rozpoczynając od czarów na dość niskim poziomie.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
A, prawda. Zapomniałem że będąc studentem będę mógł przebywać poza Hogwartem i Hogsmeade.- W sumie to dawało mu to ogrom możliwości. Nie dość że będzie mógł w spokoju postudiować księgę po którą wysłał Fairwyna do - dosłownie - smoczej groty. Darren nie zdobył tytułu mistrza pojedynków w oficjalnej lidze przez przypadek i właśnie to gryfonowi zgrabnie zademonstrował nie tylko zgrabnie się broniąc przed jego zaklęciem, ale i wyprowadzając szybki kontratak, którego Lilac wybronić już nie zdążył. Jego efekt pojawił się błyskawicznie sprawiając że zaczął tracić czucie w stopach przez co widowiskowo się wywalił na głupi ryj. Zdjął z siebie efekt i wstał nadal mając w stopach irytujące mrowienie, które powoli przechodziło. Zdecydowanie będzie musiał popracować w przyszłości nad obroną. Jego przeciwnicy w końcu mieli o tyle łatwiej że był całkiem sporym chłopakiem, a wiadomo. W duży cel, łatwiej trafić. Kiedy więc już się ogarnął, uśmiechnął się i rzucił w kierunku Shawa całkiem udane i niewerbalne Muscalatori wypuszczając z różdżki rój insektów. Spodziewał się że krukoński naczelnik sprzątnie je pojedynczym ognistym zaklęciem, ale warto było spróbować.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Nie dało się zaprzeczyć, że rozmiar Drake'a polegał nieco w pojedynkach, przynajmniej w korzystaniu z punktowych zaklęć, takich jak Convulsio czy właśnie to użyte wcześniej przez Shawa, mające na celu unieruchomienie czy uszkodzenie pojedynczych miejsc czy kończyn. W przypadku innych celowało się raczej w korpus... który przecież ostatecznie u Drake'a i tak był większy. Darren wzruszył mentalnie ramionami po przegraniu debaty z samym sobą, po czym zbił rój insektów za pomocą Aerudio. Podłogę przy jego butach zasypały porozcinane fragmenty owadzich skrzydeł i korpusów - tym samym jednak nie stracił Lilaca z widoku, tak jakby to się nie stało niestety podczas użycia jakiegoś zaklęcia bogatego w płomienie i dym. - Nawet nie wyobrażasz sobie jaka to wygoda - powiedział Shaw, przypominając sobie jak sam przestał być uczniem i nie trzymały go ograniczenia związane z wychodzeniem tylko do Hogsmeade. Nauka teleportacji otworzyła dodatkowe drzwi, choćby do rocznej pracy w Ministerstwie bez tłuczenia się tam Błędnym Rycerzem albo lotów na miotle, które w szczególnie zimie byłyby udręką. Darren skontrował zaklęciem Avenore. Jeśli Drake posłał w jego stronę chmurę owadów, to Shaw nie chciał pozostać mu dłużnym, strzelając w niego gradem lodowych kulek.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Tak jak się spodziewał, Darren sprzątnął wszystkie owady na raz. Tyle że nie ogniem, a powietrzem wirującym dookoła niego. Nie korzystał z tego ochronnego zaklęcia najczęściej bo mimo wszystko było ono dosyć sytuacyjne. Niektórych zaklęć by nie zablokowały, ale jeśli chodzi o bezpośrednie ataki żyjątek, to zdecydowanie można było na nie postawić. Kontratak Shawa nie był szczególnie przyjemny. Małe, zimne i szybko leci... Tak można było opisać lodowe kulki, które w niego wystrzelił. Oczywiście Lilac spróbował się zasłonić zaklęciem ochronnym, ale te niestety przepuściło kilka kulek, które boleśnie poobijały mu klatę. No, pozostało być Darkowi wdzięcznym że ten nie postanowił celować gryfonowi w głowę. Kontratak jaki wilkołak przypuścił był niestety tak samo marny jak obrona, którą chwilę wcześniej postawił. Rzucił w drugiego naczelnika zaklęciem Fallo, ale te o ironio poleciało nieco krzywo, przez co dał przeciwnikowi więcej czasu na reakcję. Nie żeby tego czasu potrzebował. Drake obserwując tor lotu zaklęcia wyglądał na zawiedzionego. I to samym sobą... Jego różdżka z rdzeniem zależnym od księżyca chyba nieco się rozregulowała przez tak długi okres czasu bez niego i nagły powrót.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Na razie wyglądało to tak, jakby Darren miał całkowitą kontrolę nad pojedynkiem. Żaden z ataków Lilaca nie sięgnął celu, żadna klątwa ani urok Gryfona nawet nie zagroził jeszcze Shawowi - tym razem było tak samo. Promień Fallo rzeczywiście był nieco zakrzywiony i leciał, jak na to zaklęcie, dość ospale. Bariera postawiona przez Darrena wchłonęła je i odbiła bez większych problemów - i nawet jeśli urok nie był zbyt dobry sam w sobie, to sprawił że mężczyzna nieco opuścił gardę. Kolejny czar Shawa - proste Impedimento - także nie robiło zbyt pozytywnego wrażenia. Było jedynie poprawne i oczywiście rzucone prawidłowo, ale bez zaklęciarskiego polotu, bez tchnięcia weń serca czy choć odrobiny starania. Jednak istniała szansa, że prześlizgnie się przez obronę Drake'a - nawet jeśli znikoma.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Coś było nie tak i to nie tylko to że widocznie dziś za bardzo nie miał dnia do pojedynkowania się. Kiedy tylko spróbował postawić tarczę przeciwko zaklęciu drugiego prefekta, ta utrzymywała się na początku znakomicie, tylko po to by następnie podczas jej utrzymywania z jego różdżki wydobyło się kilka iskier, a tarcza rozlała się na podłogę niczym woda pozwalając żeby Drake oberwał impedimentusem. Większość zaklęć i tak rzucał niewerbalnie, więc nie zrobiłoby mu to większej różnicy podczas walki, ale problemem właściwie było to co jego magiczny kijek mu tu odstawiał. Dosłownie chwilę po oberwaniu czarem, spróbował przypuścić kontratak próbując odpowiedzieć Darrenowi niewerbalnym Concino, ale zamiast zaklęcia wystrzeliła tylko wiązka iskier, która zanikła zanim w ogóle doleciała do Darrena. Wydało mu się to dziwne bo zaklęcie rzucił poprawnie. - Wi-wi-widocznie n-nagły p-p-powrót księżyca d-dał n-n-nieco po-p-p-palić szpo-po-ponowi ma-ma-man-tykory w m-mojej różdżce. - Zaklęcie Shawa nie przeszło jeszcze całkowicie, przez co wypowiedział to zdanie z lekkimi trudnościami. Jednakże powinien chyba je zrozumieć. Byłoby nieco gorzej gdyby wypalił w Drake'a Jęzlepem, albo innym zaklęciem wpływającym na mogę. Miał wrażenie że musi minąć kilka dni zanim rdzeń jego różdżki znowu przyzwyczai się do tego że księżyc do nich wrócił. Miał nadzieję że w ostateczności wystarczy tylko wymienić rdzeń, bo sama różdżka służyła mu od samego początku. I nie za bardzo widziało mu się ją wymieniać na inną. Pozostało mu tylko się skupić i mieć nadzieję że kijek nieco się ogarnie.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Nigdy nie podejrzewał, że przyjdzie mu się kiedyś bić na prawdziwe szpady, życie lubi jednak zaskakiwać i to w najmniej oczekiwanych momentach. No bo kto normalny spodziewałby się, że w środku dnia zaatakuje go nie jeden, nie dwa, a trzy zaczarowane posągi muszkieterów? Niby słyszał, że z jakichś niewyjaśnionych przyczyn artefakty zwykle zamknięte za drzwiami zakazanego korytarza wałęsały się obecnie po zamku samopas, ale na miłość boską, dlaczego to zawsze jemu musiały przydarzać się takie przygody? Nie miał jednak wyboru, musiał stanąć w szranki z trzema nadzwyczaj sprawnymi marmurowymi szermierzami, z których każdy dzierżył w dłoni najprawdziwszą szpadę. Terry robił właśnie unik przed Atosem – czy może to był Portos… chłopak stracił już rachubę – kiedy zza rogu wyłoniła się sylwetka niczego nieświadomego nieszczęśnika, w którego głowę już celował trzeci z muszkieterów. – Uważaj! – wydarł się i wskakując pomiędzy przybysza a napastnika zablokował uderzenie, odciągając feralnego kompana do środka najbliższego pomieszczenia. – O siema. – dopiero teraz zdał sobie sprawę, na kogo trafił – Pojebało ich do reszty, masz jakiś pomysł, co z nimi zrobić? – wyrzucił z siebie na jednym wydechu, nie mieli wszak wiele czasu na pogawędki, Atos, Portos i Aramis – jak ich pieszczotliwie Puchon ponazywał w myślach – wpadli bowiem do sali z wycelowanymi w ich stronę ostrzami.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Oddał się swojemu światowi. Dawno już tak nie robił, więc kiedy tylko wyszedł z Munga, starał się wyłapać każdą minutę szczęścia z życia. Znalazł starą MP3 z hitami Anny Jantar, więc szedł sobie korytarzem zamku. Ładny taneczny krok po kroku, nieco koślawe, czasem krzywe i często grożące skręceniem kostki, a w tym spacerku prawie trzy razy potknął się na ruchomych schodach. - Z wielką damą... - dam dam dam -igraaa czas... - I właśnie ten czas, wraz ze przestrzenią w ogóle nie istniały w rzeczywistości Wacława. Szedł sobie, aby wyrobić kroki, cieszył się z braku celowości. No i nagle ktoś mu przed mordą trącił stalą, czego by nie zauważył, gdyby Młody Puchon nie interweniował to... Wodzirej śpiewałby z Anną w chórze niebiańskim. A tak miał tylko przeciętą słuchawkę, która upadła mu bezwiednie na zimną posadzkę. - Siema to nie słowo, którego bym się spodziewał. - Wyznał oszołomiony, bez pojęcia, co się tutaj wydarzyło. - Pojebało to bardzo dobre słowo. - Przyznał, chcąc się nawet zaśmiać, lecz śmiech to ostatnie, na co miał ochotę. Chciał złapać głęboki, spokojny oddech, ale co chwile działa się nowa, dynamiczna akcja. Wacuś czuł się na to troszkę zbyt stary. Przełkną niespokojnie ślinę, trzy lance czy inne śmieszne, metalowe patyki. - Spierdalamy? Hi hi hi - zasugerował, śmiejąc się przy tym nerwowo. Złapał się dłonią o ścianę, próbując wstać (bo w mojej głowie schowali się na ziemi). - Najpierw nasze bezpieczeństwo, później się pomartwimy nimi. - Brzmiało to mądrze, jakby ktoś odbył kurs pierwszej pomocy. Może odbył? Nie pamiętaj. - Biegnij! - Polecił, wskazując jakieś podwyższenie przed nimi pokroju taboretów. - Skąd ty w ogóle, skąd oni w ogóle? - Bardziej wypluł to z siebie, machając dłońmi w roztargnieniu. - Terry, na Pieruna, nie wiem gdzie jest moja różdżka - zaczął bardzo spanikowany, głos mu się podniósł, wręcz piszczał. - Przypominają mi się imprezy 5 lat temu, kiedy banda chłopaków chciała nadziać na mnie swoje miecze, ale wszyscy byliśmy nadzy. Zaliczyłeś kiedyś orgie z trzema kukłami? - Spojrzał na chłopaka, całkowicie poważnie. Nie kłamał, jego propozycja była bardzo realna i równie niebezpieczna. To go trochę jarało, ale ta sytuacja zaczynała Puchona przerastać, przynajmniej tego o polskich korzeniach.