Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Rzeczywiście rześkie, wieczorne powietrze nieco pobudziło jego mózg do myślenia, choć nie sprawiło, że alkohol krążący w jego żyłam był mniej odczuwalny. Ciągle chwiał się i ledwo trzymał na nogach, ale jakoś szedł wraz ze swoim przyjacielem zmierzając w kierunku, w który go ciągnął. Naprawdę to jakaś cudowna magia sprawiła, że w jakis sposób dotarli pod bar, gdzie podobno mieszkał Felinus. Serio, mieszkał w pubie? - Oooo, też bym sijee czegoś napiiił. WOODY!! - zaskrzeczał, bo jego gardło również domagało się zaspokojenia pragnienia, po tak dużej ilości absyntu, który w siebie wlali. Cóż, jedynym plusem wywalenia ich z lokalu było to, że już nie mieli butelki i nie dostarczali sobie nowej porcji procentów. Za to stanęli przed starym budynkiem i robili harmider, który każdego by zaalarmował. Aż dziwne, że przez te kilka minut, kiedy tam się rozbijali nikt do nich nie wyszedł. Nagle Huntera zaczęło coś swędzieć z tyłu i oczywiście zaczął jojczeć do Eskila, żeby go podrapał. A kiedy ten po zrobił, pierwsze co poczuł to ulgę, a dopiero potem pieczenie, spowodowane zadrapaniem przez jego pazury. Jednakże był tak znieczulony, że nawet nie zarejestrował jakiegokolwiek bólu. Natomiast Clearwater zaczął się wydzierać. - FEEEELEEEK! - krzyknął, kiedy zobaczył Puchona w dość niewyjściowej wersji i nawet przez chwilę zawiesił oko na jego odsłoniętym torsie, uśmiechając się z zadowoleniem, co jednak zniekształcił pijacki grymas. - Ty wijeeesz gdzie Trice, prawdaa? Weź ją zawołaj, bo musimy... Coś ważnego mamy... Ona nas kochaa, prawda? Feeeleeek? - dukał kolejne słowa, wyciągając ramię do Lowella, jakby chciał i na nim sie wesprzeć, co nie było dobrym pomysłem, bo znów się zachwiał lekko na nogach - nie pomagał Eskil uczepiony u jego rozszarpanej wczesniej nogawki spodni - i podtrzymał się ogrodzenia, które ciągle ratowało mu zęby przed wybiciem. - Naszz Garett nijee śpiji, co nijee? Czemu on nijee śpiji?? Feeeeli, njieee daj mu wrzeszczeć na nasza Triiiice! Ona nijjic nie zrobiiła. Ona nas tylko kochaaa - spojrzał z rozczulenie na Eskila, po czym zwiesił nieco głowę jakby się zmęczył i musiał odpocząc. Oczywiście ciągle trzymał sie barierki, bo inaczej runął by jak długi na bruk.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Najwidoczniej niektórzy nie powinni pić alkoholu albo powinni pić go z umiarem, ale kimże on był, ażeby moralizować dzisiejszą młodzież? No właśnie. Jego własna słaba głowa przyczyniła się do urwania filmu i zakończenia w miarę pozytywnego dnia (no, zależy dla kogo) czymś, co ciągnęło się za nim już ponad miesiąc. Ciche westchnięcie, kiedy to poprawił samego siebie, wydobyło się spomiędzy jego ust; zimne, rześkie powietrze umożliwiało mu prawidłowe funkcjonowanie, a pierwotne zmęczenie przeszło gdzieś na bok, odsuwając się w celu ustąpienia własnego miejsca na rzecz czegoś kompletnie innego. Raz po raz Lowell spoglądał na zapijaczone mordki, które to darły się wniebogłosy, udowadniając doskonale, że bez solidnego odpoczynku, sporej ilości wody oraz ochrzanu raczej tak szybko się nie pozbierają. Trudno było powstrzymać się przed jedną z dwóch reakcji - w żyłach Puchona krążyło rozbawienie, jak również swoista chęć wykonania gestu dłonią i przejechania nią po własnej twarzy. Sytuacja ta była tak żałosna i tak komiczna, że samemu nie potrafił dostosować odpowiednio do niej gamy emocji, jaką to obecnie dzierżył. Tym bardziej, że on nie był Garethem; hodowca bonsai co prawda udzielał się z wieloma radami pielęgnowania tychże roślinek w magicznych mediach, ale obecnie miał go w dupie. Albo to były jakieś trolle? Cholera by wiedział, ale jako jeden z nielicznych miał okazję zobaczyć, jak te się trzymają. I wyglądało na to, iż Hampson jest ich fanatykiem, całą ścianę mógłby ojebać w bonsaie, dywan z bonsaiami załatwić, podłogę pomalować w powtarzającym się wzorze bonsai, a jeszcze, gdyby pierdolnęło mu porządnie na łeb, nakazać uczniom i studentom chodzić w mundurkach z bonsaiami. - Spokojnie, spokojnie, to tylko ja... - spojrzał zarówno na Clearwatera, jak i Deara, zastanawiając się, jak doprowadzili się do tego stanu. Obecnie trudno, żeby jakkolwiek zauważył te obrażenia, skoro wszystko pozostawało poza zasięgiem jego własnego wzroku, w związku z czym, widząc jakąś reakcję Huntera na mordzie, która wprawiła go w dziwny dyskomfort, zapiął dwa bądź trzy guziki, z którymi nie chciał się zbytnio męczyć w pokoju, początkowo nie wiedząc, co dokładnie się dzieje. - Trisz? Ach, Trice. - spojrzał na Eskila, który potrząsnął jego nogą. Nie było to też zbyt przyjemne, wszak na prawej posiadał wcześniej blizny, a i nie przyzwyczaił się do faktu, że ktoś może go dzisiaj tam dotykać. Mimo to stał twardo, biorąc różdżkę w dłoń z powrotem i obracając ją jeden raz, potem drugi. - Wow, naprawdę chcecie ją zawołać? - zdziwiwszy się, podejrzewał armageddon, ale jak pan każe, tak sługa zrobi (czy jakoś tak to leciało). - Do cholery, bądźcie cicho, bo zaraz obudzicie nie tylko Hogsmeade, a również cały Hogwart... - wysyczał, rzucając na dalszego z brzegu zaklęcie Mobilicorpus, by tym samym zapewnić starszemu z nich niebywałe wrażenia z ponownego bycia workiem na ziemniaki. Zaraz do gromadki dołączył również Eskil; położywszy studenta bardzo blisko półwila, trudno nie było się uśmiać przy tym, jak ledwo co stali na własnych nogach. Ale, kiedy już odległość została znacząco zmniejszona, rzucił zaklęcie jeszcze raz, by przytuleni, pijani chłopcy mogli zostać wzięci na jednego strzała. - Proszę was, jak puścicie pawia, to osobiście będę kazał to sprzątać Beatrice. - ostrzegł tylko, bo nie podejrzewał, by Wężowa Mamusia - niezależnie od łączących relacji i więzów krwi - chciałaby się podjąć takiego wysiłku. Lowell snuł do góry poprzez schody, ostrożnie kierując stertą dwóch ciał, ażeby dostać się do wynajmowanego pokoju. Ludzie urzędujący w pubie spoglądali z zaciekawieniem, ale koniec końców nie pytali; barman tylko czyścił kolejne szklanki, wzdychając ciężko. Otworzywszy drzwi na klucz, latających Piotrusiów Panów położył tym samym na własnym łóżku, które było wystarczająco duże, by ich pomieścić. Raczej nie ustaliby w jednym miejscu na własnych nogach, więc uznał, iż ta opcja, mimo potencjału zarzygania, była jak najbardziej prawidłowa. Naprędce również przygotował szklanki z wodą, podając je u, spoglądając na dwójkę czujnym okiem, by dostrzec tym samym pewne nieprawidłowości, do jakich się to dopuścili. Jedna z dłoni młodszego Ślizgona pozostawała w stanie deformacji wynikającej z płynącej w nim krwi wilowatego. Nie był to dobry znak, ale też, Felinus nie chciał mieszać eliksirów z alkoholem, w związku z czym rozejrzał się po nich raz jeszcze. - Okej, więc mam wezwać Beatrice, tak...? - spojrzał na nich, ale chyba nie wiedzieli, co dokładnie pierdolą, więc chciał się upewnić. Założywszy dłonie na własnej klatce piersiowej, zmarszczył brwi. Nie wiedział, czy ta się ucieszy, a i też, obrażenia, mimo że nikłe, nie pozostawały czymś przyjemnym. Tym bardziej, że na plecach snuła się niewielka kapka krwi, na ręce także, a z czasem i łydka dawała się we znaki. Eskil posiadał na skroni, co też nie było dobrą oznaką, ale praca z najebanymi pacjentami bywała naprawdę różna. - Może was pierwsze jakoś ogarnę? - spojrzał raz po raz, bo jednak wymagało to z ich strony jakiejkolwiek współpracy. A szkoda by było trochę marnować czas oraz chęci...
- Wódy? Ale pszyjaszelu, jesztesz pijany. - popatrzył na niego ze zdziwieniem ale zaraz o tym zapomniał bo mieli już dużo rzeczy do roboty, a mianowicie chować się w krzaki do kotków ponieważ prawdopodobnie obudzili Garesza Wielkiego, a on jest zły i iich zje, pożre, przeżuje i wypluje, a oni przecież chcieli tylko miłości, prawda? Podrapał sobie Huntera, bo przyjaciołom się nie odmawia i znowu ze zdziwieniem zarejestrował obecność harpiej ręki, która to stała się autorką zadrapań na hunterowych plecach. Szczerze powiedziawszy to miał ochotę się do nich przytulić i je przeprosić serdecznie za te drobne skaleczenia, a potem je poprosić aby nie uciekały bo jeszcze dostanie wpierdol od Huxleya Sprawiedliwego. Pogładził te hunterowe plecki kiedy ich właściciel darł się po Felka, który gwałtownie zbudzony zjawił się przed nimi niczym Garesz Zagłady i Wiecznego Szlabanu. - Szłyszałesz? Szzzz! - przytknął palec najpierw do swoich ust, uciszając Huntera, potem do jego ust, a potem skierował pazura w kierunku Felka i niestety ręka chwiała mu się na wszystkie strony więc nie mógł wycelować w niego tak, jakby to chciał. - Chcemy Trisz bo ona nas ukocha. - wygiął usta w ogromnym smuteczku, jego zapijaczone ślepia zalśniły łzami, bo tak bardzo, tak bardzo chciał teraz żeby ktoś go kochał! - Nie pozwolimy by Garesz ją zjadł! Będę jej bronisz. Gdzie ja mam rószkę...? - szukał jej po swoich kieszeniach i Felkowi niech będą dzięki, że mu to uniemożliwił rzucaniem zaklęć i umiejscowieniem chłopaków blisko siebie. Nie miał problemu wczepić się w Huntera jak koala. - Ejjj.... ejjjj! - szeptał do niego głośno, gapiąc się na jego profil. Nie zauważył, że lewitowali.- Łajba się rusza. Puszczę pawia. - zamrugał, ale dzielnie wstrzymał wymioty bo szczerze mówiąc nie jadł nic od wielu godzin więc nie miał czego zwracać. W odwecie jednak harpia wylazła z niego z nieco większym stopniu, deformując samą twarz do około pięćdziesięciu procent, jednak bez barwienia oczu na czarno. Tak więc lewitowana był pijany Eskil o nieciekawej aparycji. - Buu...ju... buuu...ju... - bełkotał kiedy byli przenoszeni wśród ludzi. Oparł głowę o ramię Huntera kiedy zostali ulokowani w mięciutkim łóżku. Bardzo mu się to spodobało, zwłaszcza towarzystwo u boku. - Mmm... wesz, że czem kocham? - wyznał mu miłość kolejny raz, ale tym razem charczącym głosem i niestety nie zwracał uwagi ani na wodę ani na Felka, bo było ciepło, mięciutko i pachnąco.
Oj, zdecydowanie alkohol był im nie wskazany, po tym jak zalali się w trupa, ale Felinus nie znał przecież powodu, przez który to zrobili. Ludzie różnie radzili sobie z trudnymi sytuacjami, a tych dwój zwyczajnie poszło topić smutki w barze. Może i byli żałośni, ale przynajmniej szczęśliwi. Na tę chwilę chociaż. A więc darł ryja, bo przecież Felek musiał ich słyszeć wyraźnie, żeby mógł sprowadzić do nich Trice. - Paaanijee kochany, chcemy! My ją chcemy zawszeee! - rzucił w kierunku Puchona, w odpowiedzi na jego pytanie na temat Beatrice. Rzeczywiście, nie wiedzieli czego się domagają, ale w tej chwili chcieli tylko jednego: usłyszeć znajomy głos Dear, mówiący, że ich kocha. A kiedy Eskil zaczął go uciszać, spojrzał na niego zmartwionym wzrokiem i dodał cicho do Felka: - A Ty naszz kochaasz? Powiedz, że naszz kochaszz - znów zachwiał się w jego kierunku, pociągając za sobą Eskila, a potem już w magiczny sposób zostali do siebie przyklejeni, na co Hunt zareagował śmiechem. - Pszyjacieluuu, a czemu Ty masz takijeee wielkijee oczy? I takoom wielkooom paszczeee? - zapytał wyraźnie rozbawiony jego harpią gębą, która wydawała się coraz bardziej pomarszczona i zwierzęca. Ale Dearowi to nie przeszkadzało, bo zaraz podniósł rękę, żeby pomacać twarz Eskila niezdarnie przejeżdżając po jego policzkach i rozsuwając wargi, żeby sprawdzić uzębienie. W tym czasie rzeczywiście zaczęli lewitować za sprawą felkowego zaklęcia, co jednak umknęło Hunterowi, zajętemu badaniem harpiej paszczy. Dopiero kiedy padli na miękką i wygodną pościel zdał sobie sprawę gdzie się znajdują. - O, widziiiidzisz, widziiisz? Mówiłem Cijii, że sobijee przypomne jak sijee teleportować, mówijiłem - wybełkotał, rozglądając się wokoło, ciekawy pomieszczenia, w którym się znaleźli. A kiedy Eskil przysunął się do niego i położył głowę na jego ramieniu, oparł i swoją o jego własną, klejąc się do niego jak rzep, ciasno oplatając go również nogami. - Awwww - zawył na jego słowa, mocniej wtulając go w siebie - Moja paszczura, har... harpiontkooo kochaanee mojeee - mruknął do niego, przymykając powieki i czując się stabilnie, przylegając całym ciałem do stabilnego podłoża, nie czuł już aż tak bujania. Chociaż w głowie nadal trochę mu się kręciło.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy ust Felinusa, bo wszystko wskazywało na to, że sytuacja jest tak absurdalna, iż żadne logiczne argumenty nie przemówią do dwójki najebanych w cztery dupy morganowskie chłopaków. Nie pozostawało zatem nic innego, jak ich przenieść w jakieś bezpieczniejsze miejsce, bo ludzie, mimo iż wyrozumieli, mogliby przysporzyć im znacznie więcej problemów, niż tego obecnie samemu Lowell potrzebował. Obiecał nie wplątywać się w jakieś niebezpieczne sytuacje, aczkolwiek solidarność z innymi nakazywała mu zajęcie się Ślizgonami, w związku z czym poczuwał się do użycia drewnianego patyczka w celu przeniesienia krnąbrnej dwójki do wynajmowanego pokoju. - Taaaa, kocham was i tak dalej. - powiedział to trochę od niechcenia, aczkolwiek nie podchodził do tego personalnie, łącząc kochającą się widocznym powoli ogniem dwójkę w jeden byt, który następnie przeniósł za pomocą Mobilicorpusa do wnętrza pubu, w którym to wynajmuje sobie pokój. Ogólnie wolałby samemu spędzić trochę ten wieczór, wszak mięśnie pozostawały trochę wymęczone poprzez treningi, co nie zmienia faktu, iż nie widział możliwości zignorowania młodocianych w celu wypoczęcia. Ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego spierzchniętych ust, jakoby będące reakcją na cały absurd dziejący się tuż nieopodal niego, kiedy to postanowił dwójkę rzucić na łóżko. Może miał różdżkę w gotowości, jakoby istota posiadania wiedzy magicznej miała zostać wykorzystana w tym momencie, ale na razie wolał nie ryzykować; zresztą, nie widział obecnie podstaw do tego, by wystosowywać jakiekolwiek zaklęcia. Sytuacja wydawała się być częściowo pod kontrolą, a przynajmniej chłopcy nie odpierdzielali bardziej, niż jest to konieczne. - Tylko tam w tym łóżku nie przesadzajcie. - wymsknęło mu się, prychnął wręcz rozbawiony, choć rzeczywiście nie widziało mu się, żeby przed nimi dwójka osób zaczęła się rozbierać i robić to, czego akurat nie chciał na tym materacu widzieć. I zapewne ludzie nie raz wynajmowali ten pokój to tychże celów, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Westchnąwszy lekko, Felinus chwycił za jedną ze szklanek z wodą, by tym samym wziąć jeden łyk, czując dziwną suchość w ustach. Nie bez powodu też Lowell postanowił zapiąć w pełni własną koszulę; na klatce piersiowej nie było już blizn, ale podejrzewał, iż dwójka nawet nie połączy żadnych faktów. Zbyt wiele w jego życiu się zmieniło, żeby mógł stwierdzić, że mu to na razie nie przeszkadza. - Expecto Patronum. - rzucił gdzieś z boku, ażeby nie intrygować żadnego z nich, przypominając sobie o chwilach spędzonych z innym Ślizgonem, by tym samym móc wysłać wiadomość zaadresowaną wprost do profesor Dear. Jak ją chcieli, to był w stanie ją wezwać bez większego problemu. Cała ta sytuacja była tak pojebana, iż raczej powinna o tym wszystkim wiedzieć, dlatego, kiedy to świetlisty wilk, który wyłonił się z mgiełki, zakodował w sobie odpowiednią wiadomość, znikając w przestrzeni, Lowell spoglądał na dwójkę uważnym wzrokiem, choć na pewno nie nachalnym, prędzej badawczym, obserwującym. Wyglądało to tak, jakby Eskil chciał sobie przejąć na własność Huntera, leżąc z nim w pijackim stylu, ale nie wiedział, na ile to określenie może być tak naprawdę trafne. Wziął sobie krzesło, usiadł, czekał na kolejny przebieg wydarzeń, w dłoni dzierżąc różdżkę i bawiąc się nią raz po raz. Powoli zaczął również składać okno do kupy, rzucając początkowo Finite, by tym samym raz po raz kawałki szkła układały się w prawidłowej kolejności, tworząc z powrotem w pełni funkcjonujące okno.
Gdyby był trzeźwy i gdyby zdawał sobie sprawę z tego, że Felek użył na nich zaklęcia Mobilicorpus z pewnością by się wkurzył. Ale teraz nawet nie zauważył, że lecieli w powietrzu, przemierzając najpierw salę główną baru, by dostać się do części mieszkalnej, w której Lowell wynajmował pokój. A później z przyjemnością musiał stwierdzić, że wylądowali na wygodnym materacu, który w tej chwili wydawał się być wybawieniem, w tej całej karuzeli, którą cały czas odczuwał. Więc bujanie miał ciągle, nie trzeba było mu lewitowania nawet. Natomiast kiedy twarz Eskila stopniowo przybierała cechy harpii, o dziwo Huntera to nie zaniepokoiło. W stanie, w którym się aktualnie znajdował naprawdę ostatnie co mógł odczuwać to strach. Nie dziwiło go to, ale też sam odczuwał jakieś dziwne rozczulenie, kiedy patrzył mu w oczy. Może przywiązał się już do tej części Eskila, z którą już tak wiele razy miał do czynienia. Eskil wczepił się w niego naprawdę ciasno, oplatając kończynami ze wszystkich stron, tak, że nie mógł się nawet ruszyć, ale też nie chciał. Nie wiedział, że cechy willowatości powoli z Eskilu ustępowały, bo nie mógł tego widzieć, wtulony w jego ramiona. Czuł, że jego ciało jest ciężkie i obolałe, a w tej pozycji, w której się znajdowali było naprawdę ciepło i przyjemnie, wiec nie miał potrzeby zmieniania jej. Zupełnie odruchowo zaczął wodzić palcami po plecach Eskila, wolno, aż od lędźwi po kark, jakby chciał pokazać chłopakowi jak mu w tej chwili dobrze. Pochylił się, by położyć brodę na barku chłopaka i przejechać czubkiem nosa po jego szyi, która tak kusiła w tej chwili. Czuł ciepły oddech na jego własnej uspokajał go i zamilkł już, lekko odpływając, kiedy tak otoczyła ich cisza i tak naprawdę nawet to irytujące bujanie w jego głowie zdawało mu nie przeszkadzać. Powoli tracił świadomość tego gdzie się znajduje, bo upajające ciepło, pochodzące z ciała Eskila układało go do snu. Zapomniał o wszystkich przebojach tego dnia, o tym ile absyntu zniknęło w ich gardłach. Po prostu chłonął to to ciepło i ładował się od niego, zupełnie jakby ich cała pijacka rozróba była tylko snem i ich tak naprawdę nie dotyczyła. Zwyczajnie leżeli sobie obok siebie i odpoczywali po stresującym dniu. To normalne, że przytulał się z przyjacielem, prawda?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dopiero jak zostali położeni do łóżka to zrozumiał jak bardzo tego potrzebował. Miękko, ciepło, wszędobylska obecność cudownego zapachu, będącego w połowie składnikami jego amortencji... żyć, nie umierać prawda? Nawet macanie po twarzy mu nie przeszkadzało, po prostu zamknął oczy i śmiał się ogłupiale pod nosem. Nie zwracał uwagi na Felinusa, bo był wpleciony w Huntera, który zamiast standardowego odsunięcia się i wyznaczenia granicy, też się przytulił. To było obezwładniające i Eskil naprawdę był teraz szczęśliwy. Pijany, ale szczęśliwy. Nie chciało mu się już gadać bo język plątał się przy każdej sylabie. Świat cały czas kręcił się i drgał w taki nieprzyjemny sposób, a póki trzymał się kurczowo swojego najlepszego przyjaciela, tak wiedział, że nie stanie się już żadne zło. Nie pamiętał już jak bardzo zestresowany był nad ranem kiedy rozmawiali z Robin. Zero trosk, zero kłopotów, sam chill out czyli to, co Eskil lubi najbardziej. Wtulił czoło w boczną część jego szyi, przymknął powieki i sobie westchnął bo przecież od tak dawna podświadomie marzył o takiej sytuacji. Oczywiście kiedy był trzeźwy i w pełni władz umysłowych to na myśl by mu nie przyszło nawet zainicjowanie dotyku bowiem dzięki temu pokusa słabła z dnia na dzień, tłumił w sobie te swoje żale aż niebawem mogłyby zaniknąć i odejść w zapomnienie. Pijany umysł niestety nie pozwalał na tę swobodę, przypominał zakazane ciepłe dni ich romansu. Zaatakował go ciepły dreszczyk kiedy Hunter go tak głaskał i po prostu leżał niemal bezwładnie. To nic, że zaczynało się w nim gotować jak w parującym kociołku, nie ruszał się i słuchał sobie jego oddechu, grzał się ciepłem drugiego człowieka... nic nadzwyczajnego, prawda? Westchnął głęboko, głośno, oparł luźno dłoń przez całą szerokość jego klatki piersiowej i zamknął oczy, powoli też odpływając w słodki niebyt. Zapomniał, że chciał powiedzieć Trice, że ją kocha. Zasypiali.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Najgorsze było już za nimi i upojeni alkoholem chłopcy zwyczajnie oddawali się w ramiona Morfeusza, co było jednoznaczną oznaką wygranej i możliwości częściowego odpoczynku od ciągłych problemów. Wybita szyba przestała przypominać już wybitą szybę, pozostając sklejoną do jednej, prawidłowej całości. Charakterystycznym ruchem nadgarstka Lowell schował różdżkę do kieszeni własnych spodni, spoglądając tym samym na dwójkę, która z czasem zaczęła zasypiać. Siedzenie na krześle może miało swoje minusy, wszak nie było ono aż nadto wygodne, a w sumie to mógł usiąść na fotelu, aczkolwiek wolał mieć na to wszystko oko. Zimne powietrze przestało atakować znienacka pomieszczenie, a zamiast tego Felinus odchylił jedynie delikatnie okno, ażeby część świeżego podmuchu wiatru mogła tym samym zachować go przy trzeźwości umysłu. Potrzebował tego, skoro nie miał i tak miejsca do leżenia gdziekolwiek. Niby podłoga wydawała się być ku temu idealna, ale jakieś resztki rozumu miał, no i czuł się odpowiedzialny za to, co mogłoby im się stać, gdyby jednak nie zwracał na nich uwagi. Musiał jednak przyznać, iż wtuleni w siebie chłopcy mieli swój urok, co dość szybko wyrzucił spod kopuły własnej czaszki. Przypominało mu to trochę igloo i naprawdę tęsknił za tym, co miało miejsce, niemniej jednak obecnie los śmiał się z niego raz po raz, udowadniając w dość perfekcyjny sposób, iż pogodność musi przemienić się prędzej czy później w pasmo nieszczęść. Ale i ono, jako że nie stanowi bytu stałego, przeistoczy się z powrotem w coś bardziej radosnego; pozostawał tego świadom. Dlatego, spojrzawszy na pijanych delikwentów, pokręcił głową, by tym samym zgasić wszelkie światła w pomieszczeniu, które mogłyby im przeszkodzić w odpoczynku. Podejrzewał, że byli zmęczeni, w związku z czym nie budził ich, a jego własne kroki były ciche i pozbawione jakiegokolwiek większego hałasu. Jedynie różdżką świecił to, co go najbardziej interesowało i pozwalało pozostać przy trzeźwości umysłu - liczne czasopisma, w których to znajdowało się naprawdę sporo informacji. Na tutejszym biurku były co prawda inne notatki, dotyczące powstania eliksiru Aceso, za które to postanowił chwycić znacznie później. Wczytywał się zatem w jakieś gazety, które to miał z dni poprzednich, znajdując w nich części magicznych krzyżówek. Co prawda ciągłe myślenie przyprawiało go o senność, ale nie mógł, w przeciwieństwie do pijanej dwójki, zwyczajnie oddać się w ramiona snu. Raz po raz uzupełniał długopisem kolejne krateczki, znajdując rozwiązanie dla jakiejś gry słownej; innym razem przeczytał o śmierci Chrisa Taylora, wybitego piosenkarza i twórcy wielu piosenek. Z czasem wiele rzeczy się psuło, co zauważał doskonale, ale nie zamierzał się poddawać, wiedząc, iż bez wewnętrznej siły tak naprawdę nie zdoła niczego osiągnąć. Kiedy magiczne krzyżówki znudziły mu się wystarczająco, Lowell jeszcze raz rozpoczął analizę składników nowego wynalazku, by tym samym dojść do jakichś nowych rozwiązań. Zaświeciwszy ostrożnie lampkę, starał się, by światło nie było zbyt intensywne. Mimo to ciągle widział w tym wszystkim działanie krwi salamandry oraz księżycowej rosy, którą to akurat posiadał. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego własnych ust, by tym samym wyjąć z torby susz zielonej herbaty, który to nasypał do kubka. Naprędce zagotował także przy pomocą zaklęcia wodę, jaką to następnie zalał szklankę z przygotowaną mieszanką. Co prawda dopiero po chwili mógł ją posłodzić i zwilżyć sobie gardło czymś więcej, niż tylko i wyłącznie wodą bądź kakao, ale nadal - zbyt wiele pytań wymagało bezpośredniej odpowiedzi. Po otrzymaniu kolejnej wiadomości od Beatrice, wysłał również patronusa; świetlisty wilk przedostał się poprzez okno, by przenieść pewnego rodzaju informacje, a samemu zaczął sprawdzać swój własny ekwipunek, dostrzegając w nim rzeczywiście dwa eliksiry Dictum. Po krótszej chwili wystawił świetlistego strażnika zrodzonego z mgły za drzwi, ażeby profesor wiedziała, gdzie powinna się znaleźć. Bo obecnie nie widział sensu pozostawiania tej dwójki samej sobie.
Merlin jej świadkiem, że w tamtym momencie Hogwart był ostatnim miejscem, w którym można było ją znaleźć. Pomimo bycia nauczycielem i w dodatku opiekunem domu, posiadała też życie osobiste z którego ochoczo korzystała, kiedy tylko nadarzała się odpowiednia ku temu okazja. A że ostatnio cały swój wolny czas skupiała wokół jednej, bardzo konkretnej osoby jaką był Camael, to i jej życie osobiste toczyło się z nauczycielem transmutacji w roli głównej. Dlatego, kiedy okazało się, że oboje wywiązali się na dziś dzień ze wszystkich swoich zawodowych obowiązków, oczywiście postanowili spędzić nieco czasu we własnym towarzystwie, z dala od wścibskich spojrzeń współpracowników czy uczniów, których to nie brakowało pośród murów Hogwartu. Beatrice cieszyła się na takie momenty. Przypominały jej o tym, że była kimś więcej niż tylko nauczycielką. Że życie toczyło się poza obronnymi murami historycznej budowli. Oraz że należało z niego korzystać w należyty sposób. Więc zarówno Beatrice jak i Camael spędzali czas w swoim własnym towarzystwie. Atmosfera robiła się coraz lepsza tak samo jak i nastrój czarnowłosej kobiety. Całowała go zachłannie, bez nawet chwili wytchnienia, bo przecież byli sami i nikt nie mógł im przeszkodzić. No… może poza patronusem wpadającym przez okno pomieszczenia akurat w momencie, kiedy jedyne, na co Dearówna miała ochotę, to zdjąć w końcu koszulę z Camaela, aby w późniejszym czasie i inne elementy jego garderoby zostały potraktowane w bardzo haniebny sposób… Dopiero kiedy magiczne zwierzę przemówiło, Beatrice odsunęła się zaskoczona od swojego chłopaka, w pierwszej chwili nie wiedząc, co się dzieje wokół niej. Jęknęła z wyraźnym zawodem w głosie, kiedy rozpoznała, kto to mówił. Kolejne kurwa problemy… Świetnie, po prostu świetnie. Niemniej, jej zawód zmieniał się w bardzo dużą irytację, im więcej patronus wypluwał z siebie informacji. Czarne oczy zaczęły ciskać piorunami, kiedy zaczęła podnosić się i poprawiać swoje odzienie. – Zabiję ich. Ja ich kurwa zabiję… – bluźniła pod nosem, zbierając się z miejsca. Wysłała odpowiedź w ten sam sposób, w jaki dotarła do niej informacja. Nie musiała długo czekać na kolejne. Świetnie. Czyli teraz czekało ją jeszcze ratowanie usmarkanych i obrzyganych nastolatków, bo ci postanowili bawić się w dorosłych. A jakby tego było mało, jeden z nich był jej kuzynem, natomiast drugi miał najprawomocniej stać się jej prawnym podopiecznym. Po prostu cudownie… Pozwoliła sobie na jeden, uspokajający oddech, aby jej włosy powróciły do naturalnego, czarnego koloru. Nawet nie zauważyła w którym momencie wydłużyły się znacznie i przybrały krwistoczerwoną barwę. Może to przez tę żądzę mordu na młodocianych? Kto wie… Decyzja odnośnie tego, że Camael chce udać się razem z nią zapadła bardzo szybko. Tak więc teleportowali się wspólnie do Hogsmeade, niedaleko pubu u nieudacznika, gdzie jak wiedziała, mają do odebrania zwłoki. Szła bardzo szybkim krokiem, jeszcze szybciej wspinała się po kolejnych stopniach. Przystanęła na chwilę na półpiętrze, widząc czekającego na nich wilka-patronusa. Obejrzała się jeszcze na Whitelighta, po czym weszła do pomieszczenia. To, co tam zastali, kompletnie nie było tym, czego się spodziewała. Hunter i Eskil w namiętnym uścisku, śpiąc w najlepsze. –Witam, Felinusie. Camaelu, zechcesz czynić honory i ich ocucić, czy ja mam to zrobić? – zerknęła na swojego partnera w sposób, który dosyć jednoznacznie mówił, że pobudka, jaką ona zamierzała im zaserwować, nie będzie tą najmilszą. W głowie rodziły jej się zaklęcia takie jak aquamenti, avis czy fovera, aby jeszcze bardziej podgrzać atmosferę… Niemniej, dalej nie była w stanie zadecydować, którego będzie chciała zabić najpierw. Najebanego kuzyna debila, czy może równie najebanego, prawie przybranego debila syna…
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie sądził, by cokolwiek miało nie pójść po ich myśli, właściwie to czekał na skończenie pracy z tragiczną niecierpliwością, czując jak irytuje go już tego dnia absolutnie wszystko i była tylko jedna osoba, która mogła naprawić szkody wyrządzone w jego samopoczuciu po kłótni z Crainem, który był, cóż, sobą. Westchnienie więc wydobyło się z jego piersi kiedy w końcu mógł opuścić zamek i skupić swoje myśli tylko wokół swojej partnerki, chociaż zdaje się, że ich część zawsze oscylowała wokół Dear, a Whitelightowi to bynajmniej nie przeszkadzało. Nie trzeba mówić jak skutecznie odwróciła jego uwagę od wszystkich dzisiejszych złych chwil, kiedy ich usta były połączone w namiętnym pocałunku, w tej prywatnej przestrzeni, w której nie mógł przeszkodzić im nikt, a on rzecz jasna nie pozostawał jej dłużny – wsuwając chłodne dłonie pod jej koszulkę, delikatnie muskając opuszkami skórę i rozpalając ich oboje. Gdzieś w kącikach jego ust drgał uśmiech, oczami wyobraźni widząc zakończenie tego dnia. Chciał mieć ją przy sobie zawsze. Wszystkie plany jednak musiały pozostać niedopowiedziane, niezwięczone żadnym finałem, kiedy przez okno wpadł patronus, a Camael nieco zaskoczony odsunął się od Bei i zmarszczył brwi, patrząc na nią. Sens wypowiadanych słów szybko do niego dotarł i zacisnął zęby, nie mogąc pozbyć się wszechogarniającej irytacji, którą tak łatwo było wyczytać z jego oczu. Niechętnie wypuścił Dear z ramion i sam się podniósł, zapinając guziki koszuli, które zdążyły już zostać odpięte i pochwycił własnym spojrzeniem wzrok czarnych i zdenerwowanych oczu Beatrice, kiedy dostrzegł ognistą czerwień jej włosów – ścisnął jedynie dłoń kobiety, uważając na słowa, bowiem najłatwiej zdenerwować człowieka, mówiąc mu, że ma się uspokoić. — Niekoniecznie tak wyobrażałem sobie zakończenie tego dnia. — rzucił nieco rozbawiony, starając się odrobinę rozluźnić atmosferę, choć sam był nieszczególnie zadowolony – a skoro przeszkodzili im obu, będą musieli uporać się z dwójką przeszczęśliwych nauczycieli, a już na pewno nie zamierzał zostawiać Beatrice samą sobie z uporaniem się z zalanymi w trupa uczniami. Znaleźli się pod pubem bardzo szybko, a Camael niespecjalnie się przejmując, odpalił Lordka i poszedł za Trice, nieśpiesznie wdychając dym tytoniowy, narzucając na siebie chłodny spokój, kiedy widział jakie zdenerwowanie, choć było to delikatne słowo, targało Dearówną. Skinął jej głowa, gdy się na niego obejrzała i weszli do pomieszczenia, by Whitelight mógł jedynie unieść brew. — Dobry wieczór, Panie Lowell. — powiedział do studenta i przeniósł wzrok na Trice, podchwytując na ułamek sekundy jej spojrzenie ciskające piorunami — Z przyjemnością. — odparł lekko się uśmiechając i wyciągnął z kieszeni różdżkę, kierując ją na śpiących w najlepsze wychowanków Slytherina. Rzucił krótkie i niewerbalne rennervate, choć z trudem oparł się pokusie aquamenti. Stanął obok swojej partnerki, krzyżując ręce na piersi i czekając, aż dwie śpiące królewny zorientują się, że zostały miło potraktowane zaklęciem wybudzającym.
Tajemnicze ciepło sprawiało, że czuł błogi spokój i szybko odpłynął w objęcia Morfeusza. Zdążył kompletnie zapomnieć gdzie się znajduje i zamarł całym ciałem, mocno wczepionym w Eskila, w pewnym momencie przestając gładzić go po plecach a jego ręka opadła bezwładnie na pościel. Jego mózg zaatakowany tego dnia lawiną emocji i bodźców był kompletnie wyczerpany, przez co szybko znalazł sobie sposób aby odreagować. W głowie Huntera zaczęły pojawiać się najpierw pojedyncze obrazy świerkowego lasu, aby potem przenieść go w malowniczą scenerię, stadniny pegazów. Jeden z nich był na tyle przyjazny, że od razu pozwolił mu siebie dosiąść i rozpostarł skrzydła, wzbijając się w powietrze razem z Dearem na grzbiecie. Nim się zorientował, poczuł jak czyjeś ręce obejmują jego tułów. Odwrócił głowę i zobaczył uśmiechniętą twarz Trice, która oznajmiła, że uwielbia abraksany... A potem coś nim jakby wstrząsnęło - a przynajmniej takie miał wrażenie - przez co głowa zaczęła go niemiłosiernie boleć i otworzył oczy. Nim rozbudził się porządnie, rozglądnął się po pomieszczeniu, podnosząc głowę z poduszki. - Co do kurwy... - jęknął próbując rozeznać się w otoczeniu, ale pijacki wzrok nie pozwalał mu od razu zarejestrować wszystkich szczegółów. Dopiero po chwili jego spojrzenie padło na czarnowłosą kobietę i faceta obok, któremu nie zdążył się przyjrzeć bo rozpoznał Beatrice. - Trice! Kuzynko Ty moja najdroższa! - wypalił, podnosząc się niezgrabnie do siadu, a na jego ustach rozciągnął się szeroki, lecz zniekształcony odrobinę nieobecnym grymasem uśmiech. Zaczął szarpać Eskila, leżącego obok. - Wstawaj, przyjacieelu, Trice przyszła! Ona nas jednak kochaa! - mówił do Clearwatera, chcąc podzielić się z nim dobrą nowiną, że Beatrice wreszcie do nich zawitała. Jak to dobrze, że był jeszcze na tyle pijany, żeby nie widzieć tego ciskającego gromami wzroku, który jakby mógł zmiótł ich obu z powierzchni ziemi w jedną sekunde...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Niestety ta błogość nie trwała długo. Spaliby jak zabici snem pijanego gdyby nie rzucone zaklęcie, jako jedyne zdolne przywrócić ich do przytomności. Wcale tego nie chciał. Było tak ciepło, wygodnie, mięciutko i pachnąco… mógł sobie wdychać zapach hunterowej skóry tak jak nigdy, a to przecież składniki jego amortencji. Ciężko było zmusić się do otwarcia oczu. Nie miał żadnych snów jednak ten spokój został mu gwałtownie odebrany rzuconym czarem. Chcąc nie chcąc wybudzał się, a z jego gardła wydostał się jęk bo wcale nie chciał teraz już płynąć tą łajbą. Nie lubił morskich podróży, a ledwie podniósł powieki to ogarnął, że wcale nie wytrzeźwiał przez te trzydzieści (?) minut snu. Zasłonił ręką swoje oczy kiedy Hunter nim szarpał. - Sio…- próbował go odpędzić, ziewając przy tym potężnie ale zaraz dotarła do niego informacja. - Trisz? Ojacie, ojacie, no suń się!- zepchnął go z drogi i przelazł przez niego. Chcąc zejść z łóżka stracił równowagę i się z niego zsunął na czworaka. Doraczkował do najbliżej stojącej osoby, którą był nauczyciel transmutacji. - Ja cie koszam, Trisz. Kochasz nasz, Trisz? Ejjj, ejjj, Huntie, no wesz, cho no tu!- machnął ręką do chłopaka i gramolił się do pionu, aby stanąć "prosto" tuż przed Camaelem. Nim spojrzał mu w twarz, zachwiał się i go zarzuciło prosto na jego ramiona. - Ojacie, wieje. Pani Trisz?- oparł sobie głowę o camaelowy tors i poklepał go po ramieniu gotów wyznać miłość. Coś za wysoka była ta pani nauczycielka, ale może ma szpilki i urosła sobie wzrost? W końcu jest metamorfomagiem! Dziwnie pachniała, papierosami, tak niekobieco. Nagle zesztywniał. - Aaaa, Felisz!!! Pani Trisz nie ma cycków!!!- wrzasnął z przerażeniem i przesunął ręce na dziwnie twardy mostek nauczyciela (!) jakby szukał tam cycków, które powinny się znajdować u kobiety. On dalej nie ogarniał, że pomylił osoby i Beatrice stała zupełnie gdzie indziej, a on macał… profesora…?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nikt z nich nie wiedział, z czym miała do czynienia wcześniej Beatrice, co w ogóle robiła. Podejrzewał jednak, iż budzenie jej o takiej porze bądź przerywanie najróżniejszych czynności może odbić się... no cóż. Niezbyt pozytywnie. Dlatego ciągłe przeglądanie notatek i picie herbaty pozwoliło snuć pod kopułą czaszki najróżniejsze scenariusze. Teoretycznie i praktycznie profesor eliksirów brzmiała spokojnie poprzez własnego, srebrzystego lwa, niemniej jednak prawda mogła być zgoła inna i zastanawiało go to, jak ta zareaguje rzeczywiście na widok dwóch, wtulonych do siebie uczniów. Westchnąwszy ciężko, Lowell odłożył długopis na jakieś bardziej fortunne miejsce, kiedy to pewne notatki nie mogły zostać już poddane analizie. Ciągle zastanawiał się nad Aceso, ale bez rzeczywistych prób jego utworzenia, no cóż, może tylko o tym myśleć. Mimo to nie chciał zbytnio przyspieszać procesu, w związku z czym poczuwał się do jakiegoś dokładniejszego przejrzenia tego wszystkiego w celu uniknięcia ryzyka błędu, który mógłby się okazać... no cóż, tragiczny w skutkach. Pił zatem zieloną herbatę, usadawiając własne cztery litery na parapecie. Mgiełkowy wilk czekał tym samym na zewnątrz, a kiedy profesor Beatrice pojawiła się wraz z profesorem Whitelightem, pewne scenariusze utworzyły się pod jego własną głową. Raczej nie ciągnęłaby ze sobą kogoś bez znacznej przyczyny, w związku z czym podejrzewał, że informacja od snującego się po pomieszczeniu wilka, który wszedł razem z nimi, kierowany zgodnie z wolą właściciela, przerwała im wspólne spędzanie czasu. Czy to na randce, czy to na spacerze, czy to na czymkolwiek innym. Czekoladowe tęczówki wlepił spokojnie, a światło zaświecił, ażeby wszystko pozostawało w odpowiedniej widoczności. Ciepła barwa żarówek wpływała pozytywnie na wydzielanie melatoniny, przypominając poniekąd zachód słońca. - Dobry wieczór. - odpowiedział na powitania, nadal dzierżąc kubek z herbatą w dłoni i przyglądając się w zaciekawieniu temu, co postanowią zrobić nauczyciele. Teoretycznie ich jedyną funkcją obecnie było zabranie tej dwójki do szkoły, ale Lowell przygotował na biurku dwa flakoniki, w których to znajdował się Dictum, o ile ktokolwiek zechciałby go podać śpiącym królewnom. A te najwidoczniej miały zostać obudzone w spokojny sposób, wszak tejże czynności podjął się profesor Camael, rzucając niewerbalnie, jak to wywnioskował po ruchu nadgarstkiem, Rennervate. Po tym pierwsze wstał Hunter, od razu dokładając sobie dodatkowych powodów potencjalnego ochrzanu od Beatrice. Przyglądając się, Lowell wziął kolejny łyk naparu, zauważając tym samym reakcję Clearwatera, który to zareagował w dość... ekstrawertyczny sposób. Jak się jednak okazało, półwil doskonale sobie pomylił dwie persony, klejąc się do... kompletnie obcego faceta. Lowell przyglądał się tej sytuacji z rozbawieniem, które to ledwo co powstrzymywał, w związku z czym może mina była całkiem kamienna, aczkolwiek ogniki w źrenicach doskonale zdradzały jego podejście do tej całej sytuacji. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale pytanie, które wydostało się spomiędzy warg młodszego Ślizgona, w szczególności w jego stronę, spowodowało dosłowne wyplucie herbaty. O mało co się nią nie zakrztusił, ale na szczęście promień rażenia uniknął dwójki nauczycieli, a samemu rzucił proste "Przepraszam", wszak trudno było skontrolować własny odruch ciała. Nie mógł uwierzyć, co się tutaj dzieje, w związku z czym patrzył się niby prosto, aczkolwiek tak naprawdę powstrzymywał wybuch śmiechu. - Nie wiem, nie sprawdzałem i mnie to nie interesuje - każdy, kto go znał lepiej, wiedział doskonale, iż pociągają go mężczyźni, więc w jego mniemaniu był to komentarz wprost na słowa Eskila, ale, na Merlina, nie sprawdzał nigdy, jakim wyposażeniem opiekun Slytherinu operuje. Może mieć cycki, nie musi ich mieć, dla niego było to całkowicie obojętne - ale pierwsze upewniłbym się, czy to jest aby na pewno profesor Dear. - rozejrzał się po otoczeniu, starając się wyłapać reakcje nauczycieli, niemniej jednak trudno było zachować powagę, tym bardziej że Eskil kleił się obecnie do profesora transmutacji. Taka pomyłka oznaczała dość spore najebanie, bo jednak chyba powinien rozpoznać, że ma do czynienia z dorosłym facetem, zważywszy na budowę ciała. No cóż, Lowell sobie siedział dalej na własnych czterech literach na parapecie, zakładając nogę na nogę. W razie konieczności miał jednak różdżkę tuż obok siebie, gotową do wystosowania czegokolwiek, gdyby dwóm księżniczkom strzeliło coś do łba dziwnego. Albo Beatrice chciałaby ich zajebać, ale to już materiał na inną historię.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Naprawdę cieszyła się z faktu, że Camael jej w tym momencie towarzyszył. Istniało zaskakująco duże prawdopodobieństwo, że gdyby jednak zdecydowała się przyjść tutaj sama, już w momencie przekroczenia progu tego pokoju, dokonałaby mordu na młodocianych czarodziejach. Miała wrażenie, że coś podobnego mogłoby nie najlepiej wyglądać w jej aktach i z pewnością nie wróżyłoby świetlanej przyszłości w dziale edukacji. Tymczasem Camael był jej ostoją i dzięki niemu nie groziła jej szybka wizyta w azkabanie. Postanowił (i chwała mu za to!), że zajmie się ocuceniem chłopaków. Nie miała nic przeciwko temu. W swoim obecnie stanie była niemalże pewna, że użyłaby niekoniecznie konwencjonalnych rozwiązań. A te mógłby przynieść nie do końca odpowiednie skutki. Obserwowała, jak kolejne zwłoki powracały do życia. Jej twarz pozostawała niemalże kamienna, choć w środku kipiała wręcz od ledwie pohamowanej złości. Naprawdę chciała w zupełnie inny sposób spędzić ten wieczór, tymczasem okazywało się, że los miał dla niej inne plany. Jedna jej brew uniosła się ku górze, kiedy to Hunter zaczął deklarować jej swoją miłość. Ja was zaraz ukocham... przemknęło jej przez myśl, kiedy jej kuzyn postanowił zacząć ocucać pewnie równie pijanego Eskila. - Tak, nie przesłyszałeś się, to mój kuzyn... - zwróciła się jeszcze w stronę Camaela, przyglądając się z niemą konsternacją całemu spektaklowi. Jakby sama nie dowierzała w to, co właśnie widziała i w to, że Hunter faktycznie był jej kuzynem. Na Merlina... Za jakie grzechy?! Przemknęła spojrzeniem czarnych tęczówek w stronę współwinnego upojenia alkoholowego, który dzięki zaklęciom użytym przez Whitelighta, również zaczął się ocucać. Pewne było jedno, póki co, nie nadawali się do tego, aby wrócić do zamku bez żadnych konsekwencji. Zalani w trzy pizdy, ledwie trzymali się na nogach, co dopiero mówić o jakimkolwiek powrocie do zamku. Naprawdę ciężko było jej stwierdzić, który z nich był w gorszym stanie i który wymagał szybszej pomocy. Konkurencja ta była naprawdę bardzo zacięta i chyba nieznacznie, zaledwie o cal, wygrał zawody Eskil, kiedy to uznał, że idealnym rozwinięciem wieczoru będzie zaliczenie drugiej bazy z j e j facetem! To jakby tak nieznacznie przelało czarę goryczy. Przyglądała się bez słowa, jak chłopak w najlepsze macał sobie Camaela, w dosyć leniwy sposób unosząc różdżkę do góry. Chyba wiedziała, który z nich potrzebował szybszego wytrzeźwienia. Niewerbalnie rzuciła zaklęcie aquamenti. Musiała naprawdę bardzo się postarać, aby trafiło ono przede wszystkim w Eskila i w jak najmniejszym stopniu w Camaela. przytrzymała zaklęcie przez kilka sekund, aby upewnić się na sto procent, że każdy włos na tej głupiej łepetynie na pewno był należycie mokry. Dopiero po dłuższej chwili opuściła różdżkę i przywdziała na twarz bardzo niepokojący uśmiech. - Dobry wieczór Eskilu, przyjemna drzemka? - zapytała pozornie uroczym tonem. Cóż, w tym towarzystwie Cam znał ją najdłużej i na pewno mógł wiedzieć, że w tym tonie nie czaiło się nic pozytywnego...
Jakby ktoś mu kiedyś powiedział, że obudzi się pijany, wtulony w Eskila, pewnie najpierw by się lekko przeraził (bo jednak przez ich romans chciał trzymac się z daleka od kontaktu fizycznego z nim - i trzymał sie tego, oczywiście jeśli tylko był trzeźwy), a później wyśmiał. Jednak teraz, kiedy ocknął się przy nim, jeszcze pod znacznym wpływem procentów, przeszedł z tą myślą do porządku dziennego, jakby codziennie się tak budził. Podobnie obecność Beatrice i Camaela w pomieszczeniu, wcale go nie zaalarmowała. Bo przecież tak bardzo oboje z Eskilem chcieli zobaczyć Trice! Dlatego prędko zaczął potrząsać Clearwaterem, żeby zwrócić jego uwagę. Jęknął, kiedy niemal go staranował na tym łóżku, żeby tylko się z niego wydostać jak najszybciej do nauczycielki. I kiedy wygramolił się z tego materaca i doczołgał się do nich, zaczął doslownie kleić się do stojącego obok jego kuzynki Whitelighta. - Yyyy, staryyy ale to nie Triiiiszaa... - rzucił do niego, kiedy to Ślizgon zaczął wyznawać profesorowi miłość, przekonany, że to jego ukochana Dear. Skrzywił się widząc jak maca Cama po torsie i wybałuszył oczy w momencie, kiedy usłyszał o cyckach. Aż z wrażenia postanowił podnieść się, łóżka jednak zachwiał się i opadł tyłkiem z powrotem na pościel. Jęknął przeciągle i dokładnie w tym momencie chlusła woda wprost gębę Eskila. Nie był w stanie powstrzymać reakcji, dlatego jak tylko Trice się odezwała, Hunt wybuchnął śmiechem, oczywiście zbyt głośno niż to robił normalnie. Jednak kiedy zobaczył ten charakterystyczny uśmiech kuzynki, mina mu zrzedła, uniósł nieco brew, przyglądając sie jej uważnie. To ona ich kocha w końcu czy nie? - Ejj, noo fajnie się pośmiać, ale weź noo, terazz mu bedziee zimnooo - jęknął po chwili, próbując postawić się do pionu, ale musiał ostatecznie przytrzymać się ściany, by po chwili wyprostować się spojrzeć prosto na Camaela. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - A Ty...? Ty jesteś tym tyyym jeej kochasijem... - odezwał się do niego, oczywiście niewiele myśląc i mając bardziej na myśli, że są parą, ale przecież w tej chwili dla niego to jedno i to samo i nie kłopotał się, aby zważać na słowa. - Tylko wijeesz... weź jej tam nijee skrzywdziiiij czy cooś... - bełkotał jak potłuczony, jakby czując się w obowiązku, by to powiedzieć, choć tak naprawdę wcale tego nie chciał. Ale w tej chwili bardzo kochał Trice i musiał "nastraszyć" jej chłoptasia, żeby sobie wiedział, no.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Camael szybko ocenił sytuację, która była tragiczna i w żadnym wypadku nie mogli w tym stanie wrócić do zamku, choć ten moment niewątpliwie nastąpi. Sam nie wiedział czy jest rozbawiony, czy zażenowany stanem do jakiego ta dwójka Ślizgonów się doprowadziła i miał przemożną chęć zrezygnowanego westchnięcia, którą szybko zdusił, jedynie patrząc jasnymi tęczówkami na budzących się młodych mężczyzn. Zerknął na Beatrice i skinął jej głową – cóż, rodziny się nie wybiera, o czym sam doskonale wiedział. Sprawiało to jednak, że cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej irracjonalna. Nie spodziewał się, że będzie wyciągał z Hogsmeade zalanych w trupa uczniów, z czego jeden z nich będzie kuzynem jego partnerki, ale życie było pełne niespodzianek, a słowa płynące z ust tej dwójki potęgowała groteskowość tej sceny, która powoli zaczynała przypominać telenowelę. Nawet jeśli gdzieś w środku tkwiła w nim żarząca się iskra irytacji, to Whitelight mistrzowsko ją ukrywał, beznamiętnym wzrokiem wodząc od Huntera do raczkującego Eskila, tworzącego obraz nędzy i rozpaczy. Jakaś jego część miała ochotę ich zostawić na pastwę losu, by nazajutrz umierali z bólu głowy, szybko jednak sobie przypomniał, że choćby nie wiem co, nie mogli i należało doprowadzić tę dwójkę do chociażby względnego porządku. Reakcja Clearwatera go zaskoczyła, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę, że przemawia przez niego alkohol, to jednak zdezorientowany zerknął na Dearównę, próbując zrozumieć ten wszechogarniający zachwyt jej obecnością, uniósł więc jedną brew, kodując w głowie, że musi ją o to zapytać, kiedy cała jego uwaga została odwrócona przez młodszego Ślizgona, który w pięknym przedstawieniu myślał, że sam Camael jest nauczycielką eliksirów, co było, cóż całkiem sporą pomyłką. Może jednak ich stan był gorszy niż początkowo podejrzewał. Zdążył jedynie odsunąć dłoń, trzymającą papierosa na bezpieczną odległość, kiedy młody Clearwater postanowił go przytulić, a sam Whitelight nie był pewien co powinien zrobić. Przymknął na chwilę oczy, w geście prób zachowania całkowitego spokoju, bowiem tylko on mógł ich teraz uratować. Pytanie, lub raczej krzyk Eskila spowodowało krótkie parsknięcie ze strony Camaela, by później odchrząknął. — Cóż, całe szczęście się pan pomylił, panie Clearwater i biust profesor Dear jest daleko poza pańskim zasięgiem. — powiedział formalnie i specjalnie nieco obniżonym głosem, patrząc na chłopaka z pobłażliwym uśmiechem, czekając na jego reakcję. Było to całkiem wredne z jego strony, ale jak to się mówi – ciąg przyczynowo skutkowy. Zanim zdążył zrobić coś więcej, Beartice postanowiła orzeźwić Ślizgona wodą, która w nieco mniejszym stopniu oblała też i jego. — Właśnie miałem brać prysznic. — parsknął z rozbawionymi ognikami, tańczącymi w jego oczach i spojrzał na Trice, by zobaczyć ten uśmiech. W jego głowie zapaliła się czerwona lampka, doskonale wiedząc co on oznacza – niemniej, wciąż miał przyklejonego Eskila do siebie, co w dość znaczącym stopniu ograniczało jego pole do jakichkolwiek manewrów. Zaraz potem przeniósł wzrok na Huntera i uniósł brwi, właściwie nie dowierzając, że właśnie dostawał shovel talk od pijanego nastolatka, pomijając fakt, że został nazwany kochasiem. Nie był zły, za to był coraz bardziej zirytowany, czując się jak w kiepskiej scenie rodem z najgorszego komediowego przedstawienia na świecie. Nie był tylko pewien czy ktokolwiek potrafił przewidzieć reakcję Beatrice, bez żadnego komentarza więc pochwycił jej spojrzenie, starając się wyczytać z niego jak niewiele cierpliwości już jej zostało, obawiając się, że wcale. — Zapamiętam. — odparł do ślizgońskiego studenta, nie wdając się w żadną dyskusję i już mając dość podtrzymywania pijanego ucznia, przywołał różdżką krzesło i posadził go na nim — Czas wytrzeźwieć.
W głowie nie mieściła mu się taka pomyłka. Przeniósł spojrzenie na Felka i popatrzył na niego z rozdziawioną buzią. - Ne... ne sprawszałesz? - wybełkotał a potem zadarł lekko głowę i wybałuszył oczy na widok nauczyciela transmutacji w miejscu, gdzie powinna stać ukochana Trisz. Od razu do jego uszu dotarł bełkotliwy głos Huntera, którego to na oślep próbował złapać ręką, ale coś mu się pomieszało z odległością bowiem ten stał przy ścianie, a Eskil naprzeciwko groźnego Camaela na którego widok lekko się Eskilowi pobladło. - Biust? - uniósł brwi, popatrzył na mężczyznę ogłupiały i grzecznie zabrał z niego rączki, byleby już go przypadkowo nie macać. Przynajmniej miał pewność, że to z pewnością nie profesor Dear. Zamrugał powiekami i otwierał usta, aby zapytać to gdzie w takim razie jest Trisz wszak obiecano mu jej obecność... i zamiast wyczekiwanej nauczycielki otrzymał strumień lodowatej wody, który był bardzo dosadną i dobitną pobudką. Zachłysnął się powietrzem i odruchowo odsunął, nieudolnie próbując zasłonić się rękoma przed gwałtownym ocuceniem. Cała wilgoć wesoło wsiąkła w jego ubranie i przemoczyła niemalże całego, choć celowane było prosto w głowę. Rozkaszlał się, bo przez to wszystko napił się sporo wody, momentalnie mu się trochę wytrzeźwiało i powróciło do brutalnej rzeczywistości. Cofnął się i oparł ręce o swoje kolana, łapiąc oddech kiedy czar został przerwany. Kapało z jego włosów i twarzy, a wokół niego tworzyła się niezła kałuża. Złapał oddech i podniósł jakże gniewny wzrok na napastnika, którym okazała się cudownie uśmiechnięta... - ... pani psor...? - momentalnie obleciał go strach. Otarł wierzchem dłoni wodę z oczu i zgarnął grzywkę z czoła. Wzrok miał zdecydowanie przytomniejszy, ale chyba nie ogarniał co się dokładnie dzieje. Nim w ogóle miał okazję się wyprostować, ktoś go usadził na krześle, co przywitał z ulgą bo nie czuł się ani trochę pewnie na swoich nogach. - Dzięki, Hunt... eee... psor...? Co tu pan psor robi? - pomieszało mu się, bo myślał, że to inicjatywa Huntera, a nie nauczyciela. Rozejrzał się i zlokalizował pijanego w sztok Huntera (ojej, przesadzili z tym absyntem? nie pamiętał za bardzo jak się tutaj znalazł), Felinusa z herbatą (jakby był gotów oglądać dantejskie sceny) i samą profesor Dear o upiornym uśmiechu i spojrzeniu sugerującym rzeź niewiniątek. - Eee... - ciężko było zebrać ospałe i powolne myśli. Zrobiło mu się niedobrze od wypitego alkoholu. - ... ja serio... no, miałem już wracać właśnie do zamku... co nie, Hunt...? - mówił z trudem i zerknął z lękiem na Ślizgona, który nie ogarniał chyba co się dzieje. Poczuł się mały jak żuczek kiedy to profesor Whitelight stał tuż obok, a z drugiej strony wściekła opiekunka domu. Zadrżał ni to z zimna ni to z przestraszenia, że zaraz dostanie dożywotni szlaban. Nie miał bladego pojęcia jaki dzisiaj jest dzień. Świat się tak dziwnie kręcił i miał nadzieję, że zaraz nie puści pawia wprost na buty profesora. Za to byłby już wyrok śmierci...?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Całe to zdarzenie w pokoju miało miano absurdu i Lowell nie zamierzał się z tym jakkolwiek szarpać. Pijąc w jakże radosny sposób herbatkę, spoglądał zaciekawionym spojrzeniem raz na profesor Dear, raz na profesora Whitelighta, by tym samym stwierdzić jedną, bardzo ważną rzecz - student i uczeń obecnie mieli przejebane. Plusem było to, że może im się upiecze bez punktów, bo znajdują się poza zamkiem, ale też, miało to swoje słabe strony. Przebywanie nie na terenach Hogwartu, a właśnie Hogsmeade, niezwykle urokliwego miasteczka... no cóż. Otwierało nowe drogi wyznaczania kar ze strony kadry nauczycielskiej. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - znane słowa, niezwykle trafne i celne, zdawały się wpasowywać w tę komiczną sytuację, kiedy to Eskil odsunął się od mężczyzny, zdając sobie sprawę, że pomylił skrajnie dwie różne osoby. A ze słów nauczyciela można było wywnioskować, że nawet fakt tego, iż nastolatek macał go po torsie, był dla niego bardziej akceptowalny niż obserwowanie tego, jak ręce snują się po partnerce. Komentarz na temat biustu nie obarczył żadną większą odpowiedzią. Nie sprawdzał, nie miał okazji, niespecjalnie interesowało go umieszczanie dłoni na cudzym biuście. Najwidoczniej najmłodszego to rajcowało, skoro o tym wspominał. Może pozostawał fanem milfu? Nie bez powodu zatem pił sobie w ciszy i spokoju herbatkę, chwytając za własne notatki, choć miał ochotę przekrzywić naturalny wyraz twarzy, kiedy profesor wytypowała na Eskila Aquamenti. Owszem, ciekawa pobudka, może nie do końca oryginalna, ale na pewno przywracała prawidłowe myślenie. Szkoda tylko, że podłoga na tym ubolewała, a, jakby nie było, wynajmował tutaj pokój. Właściciele pubu byli w porządku, ale cierpliwość posiada pewne granice, w związku z czym Felinus prostym ruchem nadgarstka wyczyścił i wysuszył plamę, ażeby ta nie rzucała się w oczy i przypadkiem ciecz nie przedostała się na dół przez potencjalnie wadliwe zbudowanie pierwszego piętra. Potem, jak gdyby nigdy nic, przeglądał dalej zapiski, które go niezmiernie interesowały. Konsolidacje z poszczególnymi składnikami zdawały się mieć istotny wpływ na wynalezienie eliksiru. Obserwowanie najebanych w cztery dupy rówieśników - no, niezbyt. Zresztą, to w intencji osób dorosłych obecnie znajdowało się eskortowanie młodocianych księżniczek w bezpieczne miejsce, choć Lowell spoglądał jednym okiem na dalszy przebieg zdarzeń, które miały miejsce. Popijając sobie przy tych dantejskich scenach zieloną herbatę, jakoby go to wcale nie ruszało. Najwidoczniej Clearwater trochę wytrzeźwiał, ale nadal, jego rówieśnikowi brakowało trochę odpowiedniego podejścia po zdaniach skierowanych w stronę profesora Camaela.
W opinii Beatrice ten wieczór był istną katastrofą. Wszystko, począwszy od nagłego pojawienia się patronusa na jej spotkaniu z Camaelem, działo się nie w taki sposób, w jaki powinno. Dlatego jej irytacja wzrastała z każdym kolejnym momentem. Na Merlina, ogarnianie pijanych nastolatków, to ostatnie, czego tego wieczoru pragnęła! Tymczasem okazywało się, że ktoś, prawdopodobnie sami zainteresowani, uznali, że tylko Dearówna jest w stanie poradzić sobie z napotkanym właśnie problemem. Dlaczego to zawsze musiała być ona? Obserwowała z nieskrywaną fascynacją tę cudowną pomyłkę młodszego ze Śligonów, niedowierzając w to, co się tutaj działo. Nic dziwnego, że jej wkurwienie powoli wzrastało i zaczynało osiągać limit, gdzie lepiej nie podchodzić wtedy do kobiety. Ponadto widziała wyraźnie, że Camael też nie był zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Owszem, rozumiała, że sama była młoda i odwalała niezłe rzeczy, ale na Merlina, nie angażowała w to dorosłych czarodziejów! Swoje błędy potrafiła dosyć dobrze zamaskować, nie to, co tych dwoje tutaj. Nie kontrolowała swoich działań w pełni, dlatego Eskil oberwał strumieniem lodowatej wody. Camael usadził go na krześle, za co była mu cholernie wdzięczna. – Panie Lowell, przepraszam za bałagan – zwróciła się jeszcze w stronę puchona, potem usłyszała słowa swojego kuzyna. O ile dotychczas jeszcze jakoś trzymała swoje emocje w ryzach, tak teraz kompletnie jej się tego odechciało. Iskry sypały się z jej oczu, kiedy spoglądała na Huntera, a włosy nieco wydłużyły, na co kompletnie nie zwróciła uwagi. Dopiero kiedy zaczęły przybierać charakterystyczną barwę wściekłej czerwieni, to dotarło to poprzez jej ogólne wkurwienie. Wzięła głębszy oddech, a jej włosy znów wróciły do naturalnego wyglądu. – Hunter, chyba nie jesteś odpowiednią osobą do wygłaszania tego typu mów – wysyczała zza zaciśniętych zębów. Tylko to broniło ją przed tym, aby nie rzuciła się na chłopaka z zamiarem pogryzienia. Wycelowała w niego różdżką w momencie, kiedy Eskil zaczął nieco dochodzić do siebie po nagłej i niespodziewanej kąpieli, jaką u zaserwowała. Rzuciła w stronę kuzyna niewerbalne riddikulus, celując prosto w jego brzuch. Zmuszenie mięśni jego brzucha do pracy było nieco okrutne, ale i potrzebne. – W zasadzie, to ja powinnam zadać pytanie, co tutaj robię z profesorem Whitelightem, Clearwater… – odwróciła się w stronę Eskila, dalej nieprzerwanie celując w Huntera różdżką. Dopiero po kilkunastu sekundach uznała, że dość i przerwała czar. – Co tak paląco koniecznego mieliście mi do przekazania, że pan Lowell musiał wysłać po mnie patronusa? Macie jedną próbę wytłumaczenia się, zanim nie poproszę profesora Whitelighta w przemienienie was w gumochłony. Bo poziom waszej inteligencji już się zgadza. – Tak, była wściekła. I nie zamierzała tego ukrywać w żaden sposób. Jeszcze tylko brakowało jej obsrywania się z pijanymi nastolatkami, jakby miała za mało problemów na co dzień…
Nic nie pamiętał z tego co działo się wcześniej. Nie miał zielonego pojęcia jak znaleźli się w tym pomieszczeniu, w którym się znajdowali, nie wiedział, że pokój jest wynajmowany przez Felka, ani nawet w tej chwili nie zauważał Puchona, który cicho sobie siedział gdzieś nieopodal. Liczyło się tylko to, że świat ciągle mu wirował przed oczami, Trice wreszcie się zjawiła a Eskil macał Camaela, po czym dostał Aquamenti w morde na otrzeźwienie. To wszystko wydawało się trochę jak jeden z tych chorych, nieprawdopodobnych snów, które człowiekowi nawiedzały głowę czasami, ale jednak wszystko działo się naprawdę. I pojął to nie po słowach Beatrice skierowanych bezpośrednio do niego, a po zaklęciu, które w mgnieniu oka spięło wszystkie jego mięśnie brzucha, wywołując najpierw silne uczucie bólu, a potem nagłe pojawienie się łaskotek. Nienawidził tego uczucia. Zgiął się w pół i zaczął histerycznie śmiać, nie kontrolując tego w ogóle. -Ja... pierdoleee... Trissss... dość... ! już... no...! - mamrotał co chwila, a z każdą sekundą to nieprzyjemne uczucie zdawało się przechodzić w ból, a może tylko jemu się tak wydawało? A może to ten nagły powrót świadomości, którego zaznał, padając z powrotem na pościel tyłkiem, by po chwili odetchnąć ciężko, kiedy kuzynka wreszcie zakończyła czar. - Jesteś chora, kobieto! - rzucił do niej po chwili słysząc jej słowa skierowane do Eskila, a które również i tyczyły się jego. Skrzywił się i uniósł dłoń do skroni, aby rozmasować sobie tę okolicę. A później zażądała wyjaśnień. Czego ona wymagała? Łeb mu pękała po tym ataku a ona jeszcze chce, żeby się jej tłumaczyli? - Na dupe sklątki, no wypiliśmy troche, pieprzyliśmy jakieś głupoty i to pewnie dlatego Feinus Cię wezwał... Przecież Cię nie ubyło - jęknął po chwili z trudnością zbierając się, aby jakoś się wytłumaczyć. Przecież, na Merlina był dorosły! Chyba mógł się nawalić jak smok i nawet leżeć gdzieś w rowie, co jej do tego?
|zt|
+
Ostatnio zmieniony przez Hunter O. L. Dear dnia Nie Wrz 19 2021, 10:47, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
W innym czasie - wątek - warzenie Eliksir: Słodkiego Snu Ilość porcji: x3 Przedmioty: samoodmierzająca fiolka, srebrny kociołek
Liczne treningi, połączone prace, do tego jeszcze konieczność powrotu do szkoły połączona wraz z domieszką nauki, którą to w siebie wtłaczał. Mówiąc wprost - dużo rzeczy, mało czasu, a do tego dochodziły jeszcze sprawy powiązane z odzyskaniem jakoś utraconych punktów, ażeby również pociągnąć za tym czynem morale Hufflepuffu do dalszej walki o... cokolwiek. Nie żeby Lowellowi jakoś wybitnie zależało na uzyskaniu tego Pucharu Domu, ale też, poczuwał się do jakiejś rekompensaty, do której to poczuwać się powinien już od dawna. Nie bez powodu zatem, w większości przypadków, student działał na styk - na styk kończył pracę, by potem udać się w inne strony. Na styk analizował notatki, mając perfekcyjnie ustawiony harmonogram. Jakoś myślał nad listem do dyrektora, ale na razie się za niego nie zabierał; im więcej od siebie wymagał, tym bardziej czuł się zmęczony, ale mimo tego... robił coś. Przynajmniej tyle - bo zawsze mógł siedzieć w miejscu i udawać, iż wszystko jest w należytym porządku. Nie zdziwił go zatem list od Drake'a, o którym to trochę słyszał, ale koniec końców okazji do bezpośredniej rozmowy z uczniem nie miał. Raz po raz składniki były obrabiane, a do srebrnego kociołka wlatywały kolejne składniki. Mimo swojego podejścia do eliksirów zwykłych, samemu zastanawiał się, dlaczego Słodkiego Snu nie należy do kategorii leczniczych, ale nie rozwodził się nad tym zbyt sporo. Poniekąd ten działał na obszary dotyczące wydzielania melatoniny, przyczyniając się także do uspokojenia układu nerwowego. Wyciszenia, odpowiedniego przygotowania do snu. Oczywiście w dobrych porcjach, bo w innych to nie wyglądało tak kolorowo i eliksir ten stanowił dość dobrą opcję do potencjalnego odurzania celów. Trochę jednak opóźnienie trwało - apteka, w której pracował, dość późno wysłała zamówienie, więc i stworzenie mikstury rozpoczęło się ze znacznym opóźnieniem. Była godzina prawie piętnasta, Lilac już powinien przyjść, a on - no cóż - zajmował się przygotowaniem bazy i odpowiednim odmierzaniem składników za pomocą przygotowanej do tego fiolki. Płomień pod kociołkiem buchał radośnie, a on - z całym bagażem doświadczenia, jakie posiadał pod względem tworzenia eliksirów - zamierzał wykorzystać swój własny potencjał. Choć z pewnością ten przydawał się bardziej przy wiggenowych. Wyczekiwał zatem jednocześnie zapukania do drzwi, jak i momentu, w którym to baza podgotuje się do osiemdziesięciu trzech stopni, zanim pozwoli na to, by składniki pochodzenia roślinnego przyczyniły się do zmiany jej barwy.
Tan naprawdę do Hogsmeade nie zachodził zbyt często. Oczywiście lubił okazjonalnie je odwiedzać, ale działo się to zazwyczaj jak ktoś postanowił go do niego wyciągnąć. Mimo to całkiem dobrze orientował się w tej okolicy, dlatego znalezienie wspomnianego w liście Felinusa Pubu nie zajęło mu za dużo czasu. Zbliżała się powoli piętnasta o której miał się stawić po eliksiry, które mogły mu pomóc z jego drugą, mniej poważną przypadłością. I pomyśleć że żeby mógł się na spokojnie przespać bez żadnych koszmarów wystarczyło wziąć łyczek wywaru. Kiedy gryfon wszedł na górę zaczął się rozglądać za odpowiednim pokojem. -Numer sześć... Numer siedem...- Gadał sobie pod nosem przechodząc przy drzwiach pokoi. Kiedy dotarł na miejsce, zapukał do drzwi a następnie cicho i powoli wszedł.-Dzień dobry.- Powiedział spokojnie zamykając za sobą drzwi. Zapłatę za obydwie butelki miał już przygotowaną i kiedy miał już ją wyciągać z kieszeni... Zobaczył jak Felinus dopiero odmierzał składniki.-Um... Przyszedłem za wcześnie?- Może znowu zegarek mu się popsuł? W sumie było to jakieś sensowne wytłumaczenie, bo tego że Lowell miał opóźnienie nawet nie wziął pod uwagę. Z tego co pamięta, to Eskil mówił że Felinus był puchonem, więc Lilac nie był aż tak spięty.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Raz po raz przygotowywał odpowiednie składniki; lawendę zalewał odpowiednim wywarem, ażeby usunąć z niej wszelkie potencjalne zanieczyszczenia, natomiast oczy badawczo spoglądały na każdy jej listek, nie chcąc, żeby brak jakiejkolwiek kontroli nad składnikami przyczynił się do jakiejś katastrofy. Raz po raz - zgodnie z własnymi predyspozycjami - lewą ręką przyzwyczajał się do odpowiedniego cięcia roślin, natomiast śluz gumochłona podgrzał do temperatury trzydziestu stopni, ażeby konsystencja była mniej rzadka, łatwiejsza do wymieszania z początkową bazą eliksiru. To był brak szczęścia, kiedy okazało się, iż dostawa składników, no cóż, została opóźniona. Niestety nie mógł z tym nic zrobić, kiedy to raz po raz kontrolował buchający radośnie ogień pod kociołkiem, nie zamierzając dopuścić do żadnego, większego błędu. Ot, pewne ziarenko perfekcjonizmu w nim kiełkowało aż nadto, w związku z czym nie potrafił podejść do własnych obowiązków w wyluzowany sposób. Zresztą, to są eliksiry. Nawet jeden błąd może przyczynić się koniec końców do powstania katastrofy. Lowell podniósł tym samym wzrok na pukanie, które to usłyszał. Proste "Proszę" pozwoliło tym samym na wtargnięcie osoby, która to okazała się być prawdopodobnie klientem. Zbyt długo jednak się nie przyjrzał, kiedy to próbował uniknąć ucięcia sobie palca w wyniku odpowiedniego przygotowania roślin. Następnie, wrzuciwszy odpowiednio przygotowane gałązki lawendy, począł, za pomocą moździerza, prawidłowo obrabiać tym samym walerianę. - Hej, hej. Nie wymagam formalnej mowy, więc w sumie... rozgość się? - powiedział spokojnie, choć trochę wewnętrznie poczuł się staro i nijako. No cóż, różnica wieku - niezależnie od tej, która polegała na wzroście - była kolosalna, a chłopak wyglądał młodo. To nie ten wiek, nie te skrzydła, za niedługo to kręgosłup trzaśnie, stawy zaczną źle funkcjonować, a w ogóle to już powinien sobie spisywać testament. Na samą myśl zachciało mu się trochę uśmiechnąć, ale ostatecznie tego nie zrobił, przyjmując pogodny wyraz twarzy. - Problem z dostawą składników. Zazwyczaj wysyłali dość szybko, teraz... no cóż, czekałem zbyt długo. - powiedziawszy szczerze, zamieszał zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara ciecz znajdującą się w kociołku, a ta przybierała powoli prawidłową, odpowiednią barwę. Poprawiwszy płachty czarnej bluzy z kratkowanym środkiem, wśród eliksirów czuł się całkiem swobodnie, choć nadal - te zwykłe nie sprawiały mu radochy i wydawały mu się być zwyczajnie nudnymi. - Eliksir Słodkiego Snu... źle ci się sypia? Oczywiście jeżeli mogę zapytać. - zapytał, zagaił, bo jednak medycyna pozostawała w czołówce jego zainteresowań i nie zamierzał naciskać, w związku z czym słowa, które to wypowiedział, nie były natrętne, a prędzej stanowiły okazję do rozmowy. Zresztą, samemu nigdy nie wymuszał niczego, w związku z czym kontynuował przygotowywanie eliksiru wedle przepisu znajdującego się na stoliku nieopodal.
Mógł rozluźnić się jeszcze bardziej, kiedy puchon wspomniał że nie musi być taki formalny. Mógł odetchnąć z ulgą.-A już się bałem że przyszedłem za wcześnie. Ważne że składniki w ogóle dotarły.- Czasem przesyłka mogła w ogóle nie dotrzeć na miejsce. Gdyby teraz tak się stało, to mieliby mały problem. Na szczęście nie doszło do czegoś takiego. Zbyt doświadczony w warzeniu eliksirów nie był, mimo regularnego uczęszczania na lekcje. Dlatego też z zainteresowaniem obserwował jak wyglądał proces warzenia eliksiru słodkiego snu przez kogoś w tym doświadczonego. Pytanie jakie zadał Felinus wyrwało go z obserwacji i rozmyślań, a na dodatek lekko speszyło.-Tak... Zdarza się że raz na jakiś czas że mam koszmary, których wolę uniknąć. A wiadomo... Ten eliksir usypia i nie powoduje snów.- Chociaż o tym ostatnim fakcie wiedział chyba każdy, prawda? W końcu co innego można oczekiwać po eliksirze na sen bez snów. Raczej Lowell nie domyśli się co było ich przyczyną, no chyba że jest jeszcze utalentowany we wróżbierstwie. Jeśli jego eliksiry będą naprawdę dobre, to po ukończeniu szkoły może zacznie się też zaopatrywać u niego w wywary tojadowe. Tyle że wtedy z tajemnicy nici. Po odpowiedzeniu na pytanie, zaczął dalej bacznie obserwować proces tworzenia eliksiru. Był skupiony chyba bardziej niż na lekcji eliksirów. Prawdopodobnie przez to że byli tu tylko we dwóch, a nie całą grupą.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nigdy jakoś nie wymagał tych swoistych formalności, zwracania się per pan bądź per pani; prędzej cenił sobie tą luźniejszą, bardziej ludzką formę, która to, mimo potencjalnego braku profesjonalizmu, była... bardziej przystępna. I mniej wskazywała na autorytet, bo, wedle studenta, wszyscy są równi, niezależnie od wieku czy też i statusu. Każdy z nich dzierży jakąś historię, jakieś ciekawostki, jakieś fakty z własnego bądź cudzego życia. A skoro i tak samemu miał do czynienia z uczniami znacznie częściej, niż mógł się tego spodziewać, tym bardziej nie lubił sobie dodawać lat - po co i na co to komu? Tego nie wiedział, kiedy raz po raz, poprzez lewą dłoń, w której to dzierżony był moździerz, rozdrabniał odpowiednio składniki w należytą papkę. Eliksir Słodkiego Snu, mimo że przydatny, niesie ze sobą także ogrom potencjalnych skutków ubocznych, jeżeli będzie stosowany zbyt często i zbyt... bez opanowania. - Dokładnie. Czasami tak to w życiu bywa. - niby zabrzmiało to mądrze, ale samemu posiadał w tej kwestii doświadczenie. Tyle razy, ile się wywalił na własną twarz, prawdopodobnie nie zliczyłby na palcach jednej ręki. Postanowił jednak machnąć na to ręką, bo przecież wszyscy są ludźmi i błędy się zdarzają. Sam był życiowym błędem, więc raczej nie powinien narzekać, czego, zresztą, nie robił. Nie wyzywał sprzedawców od debili, nie spuszczał na nich szamba bądź nie rzucał w nimi łajnobombami - niespecjalnie mu na tym zależało, kiedy to monitorował czas gotowania się składników roślinnych w pierwszym etapie. Zaczynając od tych najsłabszych, potem dodawał te o większym potencjale magicznym. Zwykłe eliksiry... no cóż, nie rajcowały go, miał z nimi większe problemy, ale o tyle dobrze, że ta mikstura, która to była przygotowywana w srebrnym kociołku, jakoś podchodziła pod schematy, do jakich to się uciekał. Samemu nie spodziewał się, że potencjalne pytanie może chłopaka speszyć, ale też, postanowił się zwracać ku temu większej uwagi. Potencjalne źródło problemu mogło leżeć głębiej i nawet sam eliksir nie posiadał boskich właściwości w postaci możliwości wypędzenia koszmarów. Ale samemu miał okazję co nieco sobie na to zaradzić w inne, bardziej przystępne sposoby. - Ale, przy częstym stosowaniu, powoduje skutki uboczne. Niemożność zaśnięcia, potencjalne uzależnienie, sporo można wymieniać. Głównego problemu nie zażegna przy odstawieniu. - odpowiedział prosto, aby potencjalnie uświadomić Drake'a o tym, że problemy mogą istnieć. Co jak co, ale cenił bardziej bezpieczeństwo, w związku z czym samemu unikał tego typu eliksirów, jeżeli nie miał ku temu znacznie poważniejszych przesłanek. I, na Merlina, nie bagatelizował problemów Lilaca, zauważając bardziej praktyczne rozwiązania problemów, którymi to postanowił się podzielić. Zwykle osoby, które potrzebują pieniędzy, nie szukają alternatywnego rozwiązania problemu. A Felinus postanowił się tego jednak podjąć. - Jeżeli masz problem z koszmarami, poleciłbym z własnego doświadczenia bardziej zakup Łapacza Snów, który, poprzez użycie magii Indian, nie dopuszcza żadnych negatywnych snów. Sam korzystam. - mruknąwszy, następnie wrzucił kolejne składniki pochodzenia roślinnego, zastanawiając się nad potencjalnymi możliwościami. Przypomniał sobie również o innych metodach, które mogłyby się przydać. Chwała temu, że Williamsowi postanowił kupić jednego. - Jeszcze wiem, że pluszowa lunaballa powoduje, że sny są przyjemne, tak samo bodajże mantykora. - o mało co nie przyłożył sobie dłoni z nożem do własnego policzka, w związku z czym nie bez powodu wyczyścił narzędzie i odstawił je na bok. - Interesujesz się eliksirami? - zapytawszy, zauważył, że Gryfon obserwuje proces tworzenia eliksiru, co może wskazywało na potencjalne zaintrygowanie, a może po prostu polegało na sprawdzeniu każdego kroku, byleby wszystko było w porządku. Na szczęście Słodkiego Snu nie był w swej strukturze skomplikowany, dlatego Lowell w miarę zgrabnie lawirował między rozmową a tworzeniem mikstury.
Dokładnie obserwował jak Lowell przyrządzał eliksir aż do momentu w którym wyrwał go z rozmyślań za pomocą dalszej rozmowy. Sam zbytnio nigdy się nie zastanawiał o innych, alternatywnych sposobach poradzenia sobie z koszmarami. W sumie mogłoby to być dla niego bardziej opłacalne niż comiesięczne zakupy dodatkowych eliksirów. Chyba... Musiałby jeszcze sprawdzić ile taki łapacz snów kosztuje. Do wakacji nie jest daleko, więc będzie mógł się przejść po Pokątnej i takiego poszukać... No i oby znalazł. Inaczej będzie musiał odwiedzić Amerykę Północną. W sumie byłoby to całkiem miłe miejsce na spędzenie wakacji.-Będę musiał sobie taki zakupić przy najbliższej okazji. Albo pluszaka.- Lepsze to niż uzależnienie się od drugiego już eliksiru, prawda? Zwłaszcza że ten miał dosyć nieprzyjemne efekty uboczne. Na pytanie o eliksiry lekko się uśmiechnął.-Nie, nie zupełnie. Bardziej interesują mnie magiczne stworzenia i zaklęcia. Ale przyznaję że chciałbym być troszkę lepszy w robieniu ich. Oszczędziłoby mi to w przyszłości paru problemów.- Gdyby sam mógł sobie przyrządzać porządny wywar tojadowy, to byłby w siódmym niebie. Byłoby to na pewno tańsze niż kupowanie ich. Zwłaszcza jeśli niektóre, niegroźnie, składniki zebrałby własnoręcznie. Te cięższe do zdobycia pewnie by zakupił. Może powinien znaleźć kogoś kto udzieliłby mu korepetycji z eliksirów? W końcu to jakby na to też nie spojrzeć, to OWTM'y ma za rok i nie chciałby ich zawalić. Pomyśli nad tym później, ale póki co poobserwuje jak Felinus przyrządza eliksir i spróbuje zapamiętać jak najwięcej.