Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Jeszcze niedawno, Heaven może nie tyle byłaby oburzona, co znalazła idealną okazję do podłapania prowokacji i zamiany zwykłego spotkania w coś z większą iskrą, oburzając się na jej komentarz, zwłaszcza ten o drużynie. Jeszcze niedawno faktycznie zależało jej, żeby ludzie widzieli ją jako dobrego kapitana, może nie najmilszego, ale chociaż prowadzącego swoją drużynę do zwycięstwa. Ostatnio coraz częściej wybierała dystans i spokój i to był właśnie taki wieczór, kiedy tylko uśmiechnęła się, kręcąc głowa na ten komentarz, który przecież wcale jej nie dotknął i był całkiem prawdziwy. Nie przeszkadzało jej nawet to, że ślizgoni przegrali. - Hej, spróbuj wypchnąć z siebie wrzeszczącą istotę i pogadamy czy to tak mało - pokręciła głową. - Kłębolot z sokiem dyniowym i jakimś tajnym składnikiem, którego nie mogę wyczuć, chcesz spróbować? - nie była smakoszką. Lubiła próbować róznych drinków, ale nie umiała wyczuwać żadnych subtelnych aromatów, wszystkie wina i piwa smakowały jej tak samo, chyba że były ewidentnie smakowe, a i wtedy nie rozróżniłaby pewnie konkretnych smaków. Jej podniebienie zdecydowanie było proste, a jedzenie już prawie całkowicie ignorowała, skupiając się tylko na tym, żeby zaspokoić głód. Zaśmiała się na komentarz dziewczyny. Nie mogła ulec wrażeniu, że ją lubi, nawet po tej kilkominutowej rozmowie. Wydawała się swobodna, szczera i bezpośrednia, a to potrafiło kupić Heaven, która żadko kiedy wkraczała z ludźmi na przyjacielską ścieżkę. - Mamy podobny gust, ale ja chyba przez to, że trafiam na leniwych facetów - to nie było poczucie humoru, które przeszkadzało Heaven, a już na pewno nie takie, na podstawie którego negatywnie by kogoś oceniała. Upiła lyka swojego drinka. - Wybacz, pamięć do twarzy to nie jest moja strona. Ale może powinnam przykładać większą uwagę, skoro prawie zgarneliście puchar. Prawie - podkreśliła, przypominając jej, że nie tylko jej drużyna skończyła porażką w tym roku. Ci krukoni naprawdę musieli zawsze deptać wszystkim po piętach. Na szczęście to nie było dłużej jej zmartwienie, ani w kontekście jednego pucharu, ani drugiego.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Całe szczęście wobec tego, że obecna Heaven nie była taka czepialska, bo totalnie bym tego nie zniosła, próbując drażnić się jeszcze bardziej, szczególnie skoro wypiłam już odrobinę. Albo po prostu prędko zmieniłabym towarzystwo na jakiekolwiek inne albo żadne. To wszystko przez to, że po prostu nie mogłam zrozumieć przesadnej ambicji w ludziach, bo sama miałam ją na wyjątkowo płaskim poziomie. Słowa Dearówny wydają się za to bardzo szczere i kompletnie prawdziwe. Prycham na to co mówi, lekko rozbawiona. - Racja, po czymś takim założyłabym raczej, że miałabyś dość mioteł między nogami przez dłuższy czas - zauważam jeszcze bystro. Zerkam na drinka Heav i kiwam lekko głową. Przyjmuję od niej napój i biorę kilka łyków ze słomki. O ile ona nie była żadnym smakoszem, to ja byłam kompletnym frajerem. Potrafiłam rozpoznać kilka rodzajów piwka i świetnie znałam się na smakach burgerach w różnych knajpach. Ale słodkie, czy jakiekolwiek drinki były kompletnie nie moją bajką. - To marynowane orzechy laskowe - oznajmiam z powagą, kiedy oddaję jej napój, kompletnie coś żartując, ale licząc, że dzięki przekonującemu tonowi uda mi się ten wybitny dowcip. - No to na pewno na leniwych, w końcu wychowujesz dziecko sama? - zauważam żartobliwym tonem i po chwili zastanawiam się czy nie powinnam przestać, bo może to brzmi jak wypytywanie do kolejnych ploteczek by je przekazać. - Sorka, brzmię jak wścibska szmata - stwierdzam szczerze i wypijam większy łyk piwerka. - No ja kurwa tyle się na robiłam na ten puchar! Ale racje szkoda, że nie wygraliśmy w tym roku, nie pamiętam kiedy ostatnio byliśmy tak blisko... Ej wypijmy za chuj w dupę wszystkim Krukonom! - myślę o Brooks i Violce, z którymi mocno się trzymam, a one również są w tym domu, ale ignoruję tę myśl, uznając, że im też się przyda.
Nie ma nikogo na tym świecie, kogo by się bał. Chyba że samego siebie i odmętów własnego umysłu. Stawiał kroki pewnie, nie zamierzając poddać się wzrokowi, który miał zamiar jakkolwiek go uwarunkować. Nie szurał sznurówkami, a zamiast tego trzymał we własnych dłoniach papierosa, jaki to przyprawiał go o mdłości; nic dziwnego, że poczuł się co najmniej dziwnie od momentu, gdy tajemnicza i nieznana magia postanowiła pobawić się jego kosztem, ale na to nie mógł nic poradzić. Tęczowa fryzura przykuwała zaciekawione spojrzenia, uwieszała na nim jeszcze bardziej wzrok, a do tego, jakby nie było, powodowała najróżniejsze spekulacje. Niespecjalnie się jednak nimi przejmował, gdy szedł do ulubionego pubu, w którym znajdowało się naprawdę wiele wspomnień. Były niczym odłamki rozbitego lustra - wystarczyło się rozejrzeć, by je dostrzec, a odbicie twarzy pojawiło się w tych częściach. Próba powrócenia do nich, chwycenia za dłoń, tudzież jakiejkolwiek próby zebrania, wiązała się z pokaleczonymi palcami. Tego, by szkarłat polał się na podłogę, a kropelki uwieczniły własną drogę, oddając się sile grawitacji - zatrzymując na krótki moment czas, który płynął nieustannie. Gdy wszedł do środka, czuł się co najmniej znajomo, a nawet barman go rozpoznał, choć wygląd, jaki przybrał, na pewno nie był typowy. I doskonale o tym wiedział, choć niespecjalnie się tym przejmował. Usiadł zatem wygodnie, chwytając za bezalkoholowego drinka - za bardzo z nimi przeholował podczas pobytu na imprezie u boomerów - w związku z czym starał się go unikać. Westchnąwszy ciężko, dym papierosowy przedostawał się do płuc, napełniając je nikotyną, która następnie była rozprowadzana przez tkanki, docierając do każdej, najmniejszej komórki ciała. Czekał uważnie, choć było to znacznie utrudnione. Koniec końców od paru dni zmagał się z kolorowym światem, jakby przedostał się w ciało jednego z wielu motyli, a wszystko zmieniało swoją barwę zbyt płynnie i zbyt mocno naruszając pierwotne struktury, które ulegały nieprzyjemnym bodźcom. Głowa zaczynała go ponownie boleć, a chyba tylko ścisk między palcami własnego papierosa pozwalał mu jakoś w tym wytrwać. Nic dziwnego, że ukrywał to w sobie głęboko, choć swoista nić rozdrażnienia narastała z każdą chwilą. Całe szczęście, że znał to miejsce i w tygodniu niespecjalnie ktokolwiek chciał w nim się znajdować, w związku z czym dźwięki unikały jego rozdrażniania. Czekał zatem na kumpla w potrzebie. Wiedział co nieco o jego wizjach, ale nadal pozostawało mu za dużo do zrozumienia w ich przypadku; zgasiwszy jednego szluga, z paczki wyciągnął kolejnego, zaciągając się przyjemnym, nikotynowym dymem.
Cały dzisiejszy dzień nie mógł skupić się ani na lekcjach, ani na zadaniach domowych. Niesamowicie wręcz cieszył się z tego, że w końcu, po blisko dwóch miesiącach przerwy zobaczy się z Lowellem. Na dobrą sprawę nie miał bladego pojęcia czemu przez całe wakacje nie wymienili ze sobą nawet jednego listu. Być może ze względu na zgiełk, z którym przyszło się zmierzyć Rylanowi? Bądź co bądź wakacje w rodzinnym domu nigdy nie wydawały się najłatwiejszymi... Mimo pozornie ciepłej atmosfery ogniska domowego, którą na pozór starali się roztaczać wokół siebie rodzice najmłodszego z Coulterów biło od nich niespotykane zimno i chłód. Nie chcieli wiedzieć co u ich syna o ile dotykało to w jakikolwiek sposób magii. Niepisaną zasadą było również to, że nie można było czarować w rodzinnym domu. Chłopak do tej pory pamięta pierwsze wakacje po osiągnięciu siedemnastych urodzin, kiedy to jednym smagnięciem różdżki złożył do kupy wędkę własnego ojca, która przez lata wyświadczyła już z resztą swoją pełną wartość. Oburzeniu nie było końca. Rylan wtedy czuł się co najmniej tak jakby skalał przedmiot czarną magią... Niemniej jednak temat rodziny był w tym przypadku jedynie zapychaczem bowiem chłopak bardziej niż na nich pragnął skupić się na swoim rozwoju. Dwa lata wcześniej próbował sztucznie, na siłę wywołać u siebie wizję. Pragnął opanować jasnowidzenie do perfekcji i taki właśnie ma cel. Niemniej jednak... Poprzednia próba poskutkowała u chłopaka ogromnym bólem głowy i wykluczyła go z zajęć na dobrych kilka dni. Jednocześnie czuł się niesamowicie otępiały, jakby mgła, która zazwyczaj czai się w jego wizjach zstąpiła i przykryła świat doczesny. Rylan wzdrygnął się na same wspomnienie, ale jednak... Nadal chciał w to brnąć. Przekraczając próg baru poczuł znajomy zapach alkoholu skrzętnie docierający do jego nozdrzy. Jednocześnie znajome otoczenie momentalnie zdawało się poprawiać mu nastrój. Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, a on robiąc kolejne dwa małe kroczki zaczął ściągać z siebie lekki, jesienny płaszcz. W tym roku wydawało mu się, że generalnie wieczorami robiło się bardziej zimno, niż chociażby rok wcześniej, a on sam w zimnych murach zamku nabawił się już lekkiego kataru, co objawiał raz po raz cicho pociągając nosem. Być może jakiś ciepły napój będzie w stanie wyleczyć go z tej przypadłości, a jednocześnie wprowadzić odrobinę ciepła do jego wnętrza. Kiedy tylko zobaczył Felinusa szeroki uśmiech wykwitł na bladej twarzy krukona. “Co on znowu odwalił..?” - Zagaił do samego siebie w myślach i energicznym krokiem skierował się w stronę mężczyzny. Wciągnął woń papierosa do swoich płuc delikatnie się krzywiąc, by już po chwili uścisnąć swojego przyjaciela. - No, no... Kupa czasu minęła, a ty... - Westchnął jedynie. - Ciągle się zmieniasz. Jak tak dalej pójdzie to w końcu nie nadążę. - Dodał dosiadając się obok, a w międzyczasie zamawiając wino grzane z dodatkową pomarańczą w środku. - Czy jak raz możesz mi wytłumaczyć do czego właściwie doszło? Co zaszło? - Przeszedł od razu do konkretów śledząc tęczową barwę Lowella uważnie i lustrując każdy skrawek, który był nią pokryty.
Lekcje... ciągle nie dawały mu spokoju. Nim się obejrzał, a w nich asystował, choć szczerze, nawet jeżeli to był tylko tydzień ciągłej pracy, poczuł się dość szybko ograniczony przez konieczność spełniania zachcianek i robienia tego, co pod nos zostanie wetknięte. Zawsze stawiał na kroczenie własnymi ścieżkami, niczym ten samotny wilk pośrodku puszczy, lasu składającego się z gołych drzew, okrytych jedynie pustką po poprzednich latach. Niestety, nie było mu to dane. Musiał zapracować na własny sukces i chociaż przez ten jeden rok pobyć asystentem - znał przecież wymagania co do wstąpienia na lepszą i bardziej przyjemną posadę. Konieczność przepracowania chociaż rok na asystencie bolała zbyt mocno, aczkolwiek nie mógł na to nic poradzić. Takie życie, witamy w cyrku, w którym każdy będzie z siebie robił największe pośmiewisko. A dopiero z czasem coś zacznie się układać. Wizje Rylana pozostawały dla Lowella widoczną zagadką. Co prawda starał mu się pomóc osiągnąć wcześniej wyznaczony cel, wszak nie pozostawał nikogo w potrzebie, a przez ostatnie parę miesięcy czuł się naprawdę dobrze, lecz teraz... zdawał się jedynie spoglądać z tęsknotą w cień ostatnich lat. Jakby to miało mu przynieść ukojenie - jakby szkarłat, który sączyłby się ponownie, niósłby znacznie lepsze momenty. Im dłużej się przed tym wzbraniał, tym gorzej z nim było; całe szczęście, że obecnie życie postanowiło jeszcze go ukarać kolorowymi włosami, kolorowymi tęczówkami, a do tego strasznym bólem głowy, na który starał się jakoś podziałać, acz co najmniej bezskutecznie. Trzymana gilza zmieniała swoją barwę płynnie, a neonowość rzucała się w oczy jeszcze bardziej. Pstrokatość otrzymywanego obrazu zahaczała o sadyzm i nie zamierzał się wcale z tym kłócić, gdy wciągnął kolejną chmurę dymu. Widocznie uśmiechnął się na widok Coultera, którego przywitał w lekkim widocznym uścisku; nie był ani nadmiernie wylewny, ani nadmiernie zamknięty w sobie. Naturalność przedzierała się przez jego wygląd, podejście, a przede wszystkim nawet te wrażenia, które dawały mu dziwne, tęczowe przebłyski. Naprawdę - jeżeli tak wyglądało to wszystko z perspektywy osoby pijącej benzynę, nigdy nie zamierzał się tego podjąć. Niezależnie od zapachu i rzeczywistego jej smaku. - Zmieniam się? - prychnął z rozbawieniem, przeczesując te piękne, kolorowe kosmyki, które widocznie nie zamierzały powrócić do swojego pierwotnego stanu. Mógł rzucać na nie zaklęcia, barwić szamponetkami, a i tak nic nie działało. Prędzej wzmagało widocznie efekty. - To chyba minie! Chyba. - tutaj lekko zerknął na stolik, który przybrał jakąś kolejną, intensywną barwę, by następnie przekierować te tęczówki w kierunku Krukona. Nawet mimo różnicy wieku i pełnionej funkcji w Hogwarcie, nie chciał do niego podchodzić formalnie. - Ehm... - prychnął rozbawiony, choć jeszcze niczego nie przekazał. Może historia była trochę dramatyczna, ale taka wydawała się być tylko na początku. - A co, żeby przefarbować włosy, coś musi zajść? - oparł się wygodniej o blat, by tym samym zaciągnąć się papierosem. Trzymany drink był bezalkoholowy i jak najbardziej mu to odpowiadało. - Rozmawiałem z pierwszoklasistką i jakiś błysk magii odebrał mi wzrok. Po czasie, gdy zostałem zbadany, okazało się, że mogłem widzieć, no ale zmieniło mi włosy i tęczówki na ten kolor... kolory, no. - przeczesał te piękne włosy własnymi opuszkami palców, bo te ewidentnie przykuwały uwagę. Czasami wiązało się to z nieprzyjemnymi komentarzami, ale skutecznie je ignorował. To nie jest świat, w którym wszyscy są życzliwi - ludzie uwielbiają oceniać poprzez pryzmat własnych preferencji. Wystarczy pokazać swoją łagodniejszą stronę, bardziej pokorną, by dać sobie wejść na głowę. - Ogólnie widzę w bardzo innym, dziwnym spektrum barw. I każdy przedmiot widzę inaczej przez to, w związku z czym czasami boli mnie przez to głowa. - podniósł bardzo ostrożnie kąciki ust do góry, nie wiedząc, czy dobrane słowa nie zwróciły niepotrzebnie uwagi. - A u ciebie? Jezu, ciesz się, że nie byłeś na wakacjach. Nigdy więcej chyba nie pojadę na hogwarcką wycieczkę w nieznane... - westchnął ciężej, obracając zgrabnie w palcach własny napój. Co jak co, ale był zainteresowany tym, co działo się w życiu Rylana, w związku z czym czekoladowe tęczówki spoglądały z widocznym zaintrygowaniem, choć nie wymuszały udzielenia odpowiedzi. Kto znał Lowella, ten wiedział, że prywatność to rzecz święta - i nie zamierzał z nikogo wyciągać tego typu rzeczy.
Już nie raz i nie dwa przez głowę mu przeszło czy jego mózg właściwie działa tak jak innych ludzi. Skąd właściwie bierze się jasnowidzenie i jak to wygląda z medycznego punktu widzenia. Z jednej strony istnienie osób takich jak on przyjmowane było jak pewnik. Istnieją, bo tak i tyle. Z drugiej zaś być może krukońskie łaknienie wiedzy pragnęło zgłębić ten temat szczegółowiej, bardziej zachłannie zawłaszczając całość rozumienia dla zwykłej istoty ludzkiej. Jak do tej pory nie natknął się niestety na specjalne wytłumaczenie, które byłoby w stanie jakkolwiek przybliżyć mu to zagadnienie. Z drugiej strony wiedział, że ludzi takich jak on jest więcej i każdy w inny sposób pozyskiwał wizje przyszłości. Niektórzy wprowadzali się w trans medytując tak by dokopać się do swojej podświadomości. Inni padali nagle na ziemię i w przeraźliwych konwulsjach przekazywali informację, które ujrzeli. Jeszcze inni zdawali się używać przyrządów do aktywacji swojego genu, a on... Rylan przeważnie dostawał wizji znienacka i tylko czasami pisk w uszach bądź gorączka go o tym dostrzegali. Dodatkowo musiał spędzać wieczory interpretując symbole tak by jakkolwiek się to ze sobą łączyło, by pokazywało to co faktycznie powinno zostać pokazane, a nie jedynie czcze mrzonki, o których akurat sobie pomyślał chłopak. I to właśnie może z tego względu bruneta zaczął prześladować ostatnio swój własny ceń zaniechanych prób wymuszenia na sobie wizji... Wiedział, że do mistrzostwa jeszcze daleka droga, ale to zdecydowanie byłby dla niego krok milowy, a jeśli nie taki to jakikolwiek krok naprzód. Ciężko się było obecnie nie zgodzić ze stwierdzeniem, że poniekąd - trwał w stagnacji, a ta nie była w cale lepsza od cofania się. Coulter nie mógł wyjść z szoku widząc tę pstrokatą stronę Lowella. Wiedział, że nie był to jego świadomy wybór, ale... Z drugiej strony mógł w obecnej sytuacji i znając go na tyle na ile się przyjaźnią, zaryzykować stwierdzenie, że niespecjalnie jest też to dla niego kłopotliwe. Bądź co bądź przecież pokazuje się w tej całej tęczowej otoczce publicznie, a to dla ceniącego względną wstrzemięźliwość Rylana było godne uwagi. - No zmieniasz... Ewidentnie! - Wskazał dłonią na chłopaka. - Zrzucasz skórę na święta czy raczej zaczynasz się z kimś lub czymś utożsamiać? - Kontynuował żart chłopak. Wszystkiego mógł się spodziewać po Felinusie, ale to było dużym zaskoczeniem. Przeczesał delikatnie wierzchem dłoni odgarniając niesforne kosmyki, które wpadały mu do oka i upił łyk swojego trunku, który początkowo wykrzywił jego usta w niesfornym grymasie by po chwili zamienić go na delikatny uśmiech i zadowolenie. Tak... Zdecydowanie smakowało. - Nie no wiesz... Możesz się farbować, jak chcesz! Ja z resztą też chciałem spróbować jakiegoś szalonego koloru, ale to... To jest już wyższy poziom. - Zaśmiał się żywo Coulter i jeszcze raz spokojnie zmierzył wzrokiem kompana. Chciał znać tę historię by wiedzieć co się tak właściwie stało. Ta historia nie mogła być po prostu nudna i spodziewał się w niej dreszczyku przygody. - Zaraz, zaraz. - Przystanął na chwilę po skończonej historii chłopaka z kompletnym zdziwieniem na twarzy. Nie do końca wiedział jak miał i jak powinien zareagować, ale szok wywołany informacją tak go sprowokował, że wypalał swoimi pierwszymi lepszymi myślami. - Pierwszoklasistka dokonała tego? Przy okazji kompletnie odbierając ci na jakiś czas moc? - Powtórzył jakby podsumowując tak, by w jak najbardziej skondensowanej formie to do niego dotarło. - Jak to jest w ogóle możliwe? - Spytał bardziej samego siebie niż Faolana. Wiedział, że potencjał magiczny w każdym jest inny i raczej w Hogwarcie, jak wszędzie na ziemi przeważają ludzie o standardowym. Niemniej jednak zrozumiałby, gdyby całości dokonał ktokolwiek. Ktokolwiek kto stażem w Hogwarcie przewyższa dwa pierwsze lata. Postanowił przeoblec trochę całość w delikatny żart, tak by rozładować nagromadzoną w sobie atmosferę. - Koniecznie musisz pokazać mi która to. Będę unikać gorzej niż oceanu. - Rzucił bezwiednie by wsłuchać się w krótką wzmiankę o kompletnie innym spektrum kolorów. - Jak to się objawia? W sensie wszystko kompletnie pozmieniało kolory? Wiedział, że jak to w standardowych takich sytuacjach prędzej czy później wejdą na temat i jego, a w sumie Rylan nie wiedział jak do końca powinien ugryźć ten temat. Na dobrą sprawę od kilku lat u niego było dosłownie to samo. Z rodzicami za sobą nie przepadali. Babcia nadal nie żyła, a on nadal się uczył. Ot, cała filozofia jego życia. Wiedział jednak, że przyszedł tutaj nakłonić swojego przyjaciela do delikatnego eksperymentu. - A u mnie co... No wiesz. Lodowiec obok moich rodziców cieszących się z mojego przyjazdu do nich jest jak najgorętsze miejsce na pustyni. Przyrzekam. Gdyby mogli zamroziliby mnie samym spojrzeniem. - Zadrwił chłopak z całej sytuacji wiedząc, że to co spotyka go w domowych murach jest istnym kabaretem. - No i tak jak wspominałem w listach... Chcę się nauczyć wywoływać wizję, bo czuję, że ten krok... No, jest mi potrzebny. Skonsternował się jeszcze na chwilę słysząc o Hogwardzkich wakacjach. Nie do końca wiedział co właściwie wydarzyło się w Arabii czy gdzie tego roku uczniowie i studenci byli na wakacjach, ale po atmosferze panującej mógł się spodziewać, że generalnie trochę się podziało. - A tam co znów się wydarzyło? Byłem pewien, że to zawsze jest super frajda. - Mruknął zdziwiony i upił kolejny łyk napoju.
Zastanawiając się nad tymi rzeczami, człowiek wpadał tylko i wyłącznie w swoistą paranoję. Tak samo, jak mógłby się zacząć pytać nieco więcej na tematy inne, bardziej wynikające z jego własnego widzimisię - mimo to rozumiał to, dlaczego pewne rzeczy wymagały bardziej rozumnego podejścia. Już nie raz i nie dwa spotkał się z takim myśleniem - próbą wytłumaczenia czegoś, co wydaje się być całkowicie niemożliwe. I to nie bez powodu, ale czy magia jest czymś, co zostało kiedykolwiek jakkolwiek wytłumaczone? Nikt tak naprawdę z naukowego punktu widzenia nie był w stanie określić, na jakiej zasadzie dokładnie ona działa, dlaczego przeciwdziała wszystkim prawom fizyki z niemagicznej społeczności i ogólnie dlaczego istnieje. Gdzie jest jej źródło? Na czym się opiera? Świat czarodziejski pozostawał tak naprawdę jedną, wielką niewiadomą dla wielu czarodziejów. Samemu trochę ogarniał temat, jako że zajmował się również tworzeniem zaklęć, niemniej jednak nie było to coś, z czego jakoś mógłby być specjalnie dumny. Mimo to wiedział, że jeżeli będzie stać miejscu, stagnacja w niczym nie pomoże. Będzie działać niczym ciche demony, powoli przyczyniając się do utraty energii i upadku na własne kolana; tańcząc w nocy, przyczyniając się do niespokojnych uderzeń serca, zgaszonego wzroku i nieprzespanej pory. Wymuszanie wizji wcale nie było niemożliwe, ale wymagało uwagi. Problem polegał w tym, że z wróżbiarstwem niezbyt sporo miał do czynienia i jedyna okazja do wywoływania czegokolwiek to było właśnie patrzenie się w ogień i zastosowanie odpowiedniego naparu wraz z domieszką eliksiru słodkiego snu. Zamierzając omówić ten temat, nie bez powodu chciał także zaproponować inne rozwiązania, jako że przecież mieli sztab, który mógłby bardziej profesjonalnie podejść do tematu. Choć wiedział, że nie będzie to takie proste. Martwił się, jak zawsze, no i nie mógł temu przeciwdziałać - instynkt ochrony każdego czasami mu za mocno działał i przyjmować na siebie znacznie większą ilość batów, niż w rzeczywistości powinien. Tęczowe włosy może zwracały uwagę i powodowały naprawdę wiele komentarzy, ale to była też niezła próba dla niego samego. Sam niespecjalnie chwalił się własnymi preferencjami i nie krzyczał na ulicy, z kim sypia i dlaczego mu się to podoba, w związku z czym pozostawał prędzej neutralny pod tym względem. Takie nadawanie sobie kolorów przytłaczało go aż nadto, gdyż wiedział, jak ludzie zmieniają swoje podejście przez pryzmat rzeczy, które nie powinny mieć żadnego większego znaczenia w relacji z drugim człowiekiem. - Utożsamiam się z jednorożcami chodzącymi po Zakazanym Lesie... - prychnął z widocznym rozbawieniem i machnął na to ręką, bo co jak co, ale nie brał tego na poważnie, nawet jeżeli głowa momentami pękała mu od barw, jakie to płynnie przechodziły i powodowały liczne problemy z percepcją rzeczywistości. Denerwowało go to - może nie do końca widocznie, wszak nieźle się z tym ukrywał, no ale nie zamierzał przekierowywać tego na otoczenie. Nie uważał, by to było godne denerwowania się, w związku z czym ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust, gdy nawet w pubie, gdzie było mało ludzi, zwracał na siebie sporą uwagę. - To nie jest dla mnie, Rylano... - pokręciwszy własną głową, stuknął parę razy palcami o blat, by następnie przekierować nie czekoladowe, a tęczowe oczy w kierunku barmana, prosząc o jakiś bezalkoholowy trunek. - To znaczy się, ciemne włosy spoko, jasne włosy spoko, ale nie TAKIE włosy. - chwycił za naczynie, opuszkami palców muskając strukturę, jakby chcąc przyglądnąć się płynowi barwy bursztynowej, który zawitał w środku. Każdy, kto znał bardziej Lowella, wiedział, że nie musi mieć wypisane niczego na czole. - Nie lubię po prostu, jak ktoś patrzy przez pryzmat stereotypów. - wytłumaczył, ale nie aż nadto, by następnie zaciągnąć się wyciągniętym wcześniej papierosem. Wbrew pozorom popalał je w całkiem sporej ilości i tak łatwo nie zamierzał z tej pasji zrezygnować. A raczej nałogu, który radośnie wędrował w jego żyłach i powodował częściowe uspokojenie, gdy nikotyna wreszcie zaczynała działać. Choć przy takiej ilości bodźców to chciało mu się prędzej wymiotować, dlatego na krótki moment przekierował wzrok na podłogę, jakby rzeczywiście zaraz miał puścić pawia. - Wzrok, nie moc, mordo. - poprawił go, posyłając lekki uśmiech, jako że parę słów zostało przekręconych. Parę, aczkolwiek na tyle istotnych, że musiał się wtrącić na ten temat bardziej. - Nie uważam, żeby pierwszoklasistka, która była po lekcji miotlarstwa i miała wcześniej złamany nos chciała robić takie psikusy. Myślę, że to czyste, kochane zrządzenie losu, które postanowiło się mnie uczepić. - widoczne rozbawienie przedostało się przez te słowa w postaci prychnięcia, ale problem był tak naprawdę inny. Jak to się wydarzyło? Jakim cudem doszło do czegoś takiego? - Nie mam bladego pojęcia, ale najważniejsze jest to, że w ogóle widzę, co nie? - wytłumaczył, a raczej odpowiedział, iż niezbyt wiele z tego rozumie, no ale nikt nie powiedział, że musi być orłem ze wszystkiego. Tym bardziej, że było śmiesznie kolorowo, aż mu głowa momentami pękała, a trzymany w dłoniach trunek z łatwością przeistoczył się w jakiś pstrokaty róż. Potencjał magiczny miał sporo do mówienia, a samemu nie uważał, by posiadał jakiś spory - po prostu był uparty jak osioł. Dopóki przez parę lat przeżywał stagnację, miał problem z rzeczywistym podjęciem się walki o samego siebie. - Z twojego domu! Patrz, jakie te Kruki są heheszkowe, normalnie beka, że weź. - postanowił to obrócić też w żart, bo nie widziało mu się, żeby Jenna była unikana poprzez słowa, które by w tym spektrum wypowiedział. Wsłuchiwał się w słowa Coultera z nieudawaną ciekawością, jakiej to błysk przedostał się poprzez, na szczęście, w pełni czarne źrenice. Co prawda student mienił się teraz w najróżniejszych barwach, włosy zmieniały się w zgniłozielony, następnie przechodząc w niebieski, a sam efekt może był kuriozalny, ale pozostawał ciekawy dla oka (dopóki mózg nie krzyczał z bólu). Interesował się życiem naprawdę wielu osób, choć nie wymagał odpowiedzi, jeżeli naruszał jakieś strefy prywatne, które naruszane być nie powinny. Życie toczyło się dalej i nikt na to nie mógł poradzić - mogli tylko przekierować je na odpowiednie tory. - Bueh. - mruknął na samą myśl o mrożącym krew w żyłach wzroku, bo nie potrafił jakoś podchodzić racjonalnie do tego typu rzeczy. - Nie jest aż tak dobrze, jak chciałbyś, by było? - zapytawszy się ostrożnie, tak naprawdę tematy rodzinne były mu obce. Od początku wychowywał się z matką, a ojca nie było. Ojczym? Alkoholik, który popełnił pod koniec lutego samobójstwo. Tak naprawdę, gdyby nie Max, byłby całkowicie sam pod tym względem. Obecnie u niego mieszkał i nic na to nie mógł poradzić, ale nie narzekał, dopóki przyzwyczajał się z powrotem do tego, że nie ma czego się tak naprawdę wstydzić - choć intuicja nakazywała mu znalezienie kolejnej pracy, by zmniejszyć obciążenie, do jakiego się przyczyniał. - Pamiętam... i myślałem nad tym, by spróbować wywołać wizję "przez sen". Latif nam tak robił na lekcji w poprzednim roku szkolnym, choć nie wiem, czy będzie to działało tak, jak chciałbyś, by działało. - westchnąwszy, nie mógł nie odnieść wrażenia, że tak naprawdę to jest dość ryzykowne podejście. Bo co się znał na wywoływaniu takich rzeczy? No nie znał się, tyle w temacie. - Uważasz, że jestem kompetentny, by ponownie się tego podejmować? - rzucił jeszcze dla własnej pewności. - Byliśmy na wariacjach z Derwiszami, takimi czarodziejami o potężnej mocy magicznej. Na środku pustyni zostaliśmy zaatakowani przez Beduinów, którzy ciskali w uczestników zaklęciami czarnomagicznymi, potem musieliśmy spierdalać, podzieliliśmy się na dwie grupy. Budowaliśmy obóz, szukaliśmy wody... i wiesz, co się okazało? - prychnął wręcz ironicznie, bo go to jednak dotykało. Jego partner dostał przy pożarze ataku paniki, Doireann otrzymała Sectumsemprą, a sam... odczuwał skutki aż do dzisiaj. - Że była to jakaś jebana próba, która miała sprawdzić, jak będziemy się zachowywać. Próba z rzucaniem w bezbronne dzieciaki zaklęć zakazanych. No ja pierdolę... - był lekko zdenerwowany, a samemu przyłożył usta do szklanki, by następnie napić się niebieskiego płynu. To był jakiś kurwa absurd.
Już nie raz i nie dwa zastanawiał się na ile w ogóle świat jest wytłumaczalny. Jak daleko sięgnąć może ludzkie pojmowanie tego co go otacza. Jak bardzo w głąb i wszerz można przesunąć granicę pojmowania. Na dobrą sprawę już raz to przeszedł. Pochodził przecież z kompletnie niemagicznej rodziny, gdzie tematy związane chociażby z domysłami dotyczącymi przepowiadania przyszłości były gaszone w zarodku. I nagle okazało się, że to co wydawało się dziwną, nieuleczalna chorobą stało się darem, który dzierżył w swoich dłoniach. Nigdy też do końca nie zgodził się chyba z samym słowem “dar”. Uważał, że to duże brzemię - ciężar, który nosiło się na własnych barkach przez całe życie. Bo on nie mógł po prostu odmówić bądź też przestać być jasnowidzem. Musiał w tym trwać, a im bardziej chciał zdusić w sobie jakiekolwiek przejawy nadchodzącego pokazu symboli jego czaszkę rozsadzał niemiłosierny ból, tak jakby była to kara za to, że chciał nie wiedzieć. Co swoją drogą było po trosze paradoksem, bo jak to krukon mógł sam się zrzec własnego pociągu do wiedzy. Jednak w pewnym momencie uświadomił sobie jak bardzo niewiedza jest błogosławieństwem i dlaczego potrzebuje nauczyć się wywoływać wizje. Bo kiedy osiągnie ten stan to będzie mógł przywoływać je na zawołanie, w dogodniejszym dla siebie momencie niż chociażby... Któraś z lekcji latania. Zawsze uważał Felka za osobę, która nie boi się niczego. Przez lata to przeświadczenie coraz bardziej rosło w nim i stawało się pełniejsze, ilekroć widział jak bardzo chłopak staje na wysokości zadania mierząc się z przeciwnościami losu. To co spotkało go teraz było dopełnieniem definicji, która jakoś klarowała się w nim przez lata. - No ale już, po co ta ironia. - Zacmokał delikatnie po raz kolejny traktując przyjaciela z przekąsem. - Ech, powiem ci, że jestem naprawdę pełen podziwu. - Powiedział upijając kilka drobnych łyków ze swojej szklanki. W głębi serca było mu szkoda chłopaka, bo to co go spotkało ewidentnie było kolejnym z przykrych okoliczności losowych, które zdarzyły się akurat jemu. Naprawdę pragnął dla chłopaka odrobiny spokoju. Takiego niczym niezmąconego i trwałego. Najwidoczniej jednak karma była suką i nie dawała za wygraną. Z drugiej strony czy to naprawdę zależało od karmy? Nie było chyba żadnego negatywnego słowa, którym mógłby opisać chłopaka. No może poza lekką brawurą, którą potrafił się popisać, ale to też tylko i wyłącznie w sytuacjach, które tego wymagały. - Stereotypami gardzę i ja... Jakby ci to ująć. I akurat powinieneś o tym wiedzieć, dlaczego. - Nagle Rylan przypomniał sobie swoje wszystkie nietrafione i niespełnione miłości ze szkolnych ławek. Dochodzenie również do pełnej akceptacji samego siebie i traktowania siebie na równi z całą resztą. - A... Sam wzrok. - Skonsternował się na chwilę, bo był przecież w stu procentach pewny, ze usłyszał moc. Najwidoczniej szum, który obecnie mu na całe szczęście nie towarzyszył tak wytrwale jak zazwyczaj potrafi dawał sygnały, że powróci i to ze zdwojona siłą. Nie wyobrażał sobie co musiałaby odczuwać osoba, która poprzez kompletnie przypadkowy kontakt z niestabilną magicznie pierwszoklasistką straciłaby wzrok. Sam Coulter uważał z pełnym przeświadczeniem, że to akurat najważniejszy ludzki narząd i z brakiem całej reszty, łatwiej bądź trudniej, można sobie poradzić. Jednak będąc pozbawionym wzroku świat stawał się jeszcze bardziej obcy, a ludzie sami zamykali się w mikroświatach, tworząc bańki, na których podstawie są w stanie funkcjonować. On sam nigdy pewnie nie pogodziłby się z utratą wzroku. Cicho przytaknął opuszczając wzrok i zgadzając się z Faolanem, że faktycznie... Najważniejszym było to, że w ogóle widział. - Zapamiętam, jak będę siedzieć w dormitorium. - Zjeżył się na moment słysząc o tym, że to akurat członkini jego domu spowodowała takie spustoszenie. Najwidoczniej kruki w swoich szeregach mieli kogoś, kto potrafił więcej niż sobie w ogóle zdawał. Kiedy płynnie przeszli już do temu daru Rylana ten zaczął dokładniej analizować to co mówił do niego Lowell. Na dobrą sprawę najczęściej wizje do niego przychodziły właśnie podczas snu. Co prawda najpierw oczywiście doprowadzały organizm chłopaka do tego, że musiał się położyć. Na całe szczęście jak do tej pory obyło się również bez napadów narkoleptycznych. - Myślę, że obecnie jesteś osobą, do której mam największe zaufanie. A to czyni cię jednocześnie osobą, którą proszę o pomoc w tej materii. Nic więcej absolutnie nie wymagam. I tak już dużo dla mnie robisz. - Powiedział szturchając delikatnie chłopaka w łokieć. Miał u niego naprawdę duży dług wdzięczności i nie wiedział jeszcze jak uda mu się go kiedykolwiek spłacić. Szybko jednak plany jasnowidzenia i rozwijania daru schodziły na dalszy plan, bo relacje wakacji zorganizowanych przez szkołę mroziły krew w żyłach. Kto do jasnej cholery wyraził na coś takiego zgodę. Czy Ministerstwo w ogóle o tym wiedziało? Czy był ktokolwiek kompetentny na miejscu? Nic, absolutnie nic, nie wyglądało w relacji Felinusa na to jak powinno. - Przecież to są jakieś jaja... Czy to kurwa w ogóle było legalne? I czy ktokolwiek poniósł za ten obrót spraw odpowiedzialność? - Frustracja narastała w chłopaku coraz bardziej i nie mógł uwierzyć w to co słyszał. - Tam ktoś mógł umrzeć. Praktycznie na kilkanaście możliwych sposobów od samego budowania obozu zaczynając, a kończąc na czarno magicznych klątwach. I czemu nikt nie zajął się Beduinami. O co tu w ogóle chodziło? - Podrapał się po głowie coraz bardziej kotłując w sobie myśli. Nie wiedział, jak sprawa potoczy się dalej, ale łaknął sprawiedliwości.
To, w czym się znajdowali, mogło być również fikcją. Świat czarodziejski mógł nie istnieć, a zamiast tego znajdowali się na oddziale psychiatrycznym, będąc w jakiś sposób leczonymi. Tak naprawdę, gdyby zacząć zastanawiać się nad tymi aspektami, życie nie do końca jest czymś, co można wytłumaczyć. Co chciałoby się wytłumaczyć, poprawiwszy sens tego zdania; przecież idziemy przed siebie, nie wiedząc, co nas czeka następnego dnia. Gdyby człowiek z góry wiedział, w jaki sposób umrze, kiedy umrze i dlaczego - nie zamierzałby nic ze sobą zrobić. Siedziałby, byłby zamknięty we własnych czterech ścianach, ograniczając umysł złotą klatką, której klucz wyrzuciłby poza zasięg wyciągniętej do przodu dłoni. Być może to, co nieodkryte i niewytłumaczalne było czynnikiem, dzięki któremu chcieli żyć. Dzięki któremu, jako ludzie, istoty posiadające możliwość tworzenia własnej kultury, komunikowania się naprawdę wieloma językami, potrafili znaleźć swój sens. Jako oklumenta wiedział, z czym się wiąże posiadanie takiej umiejętności. Ciężkie brzemię, trudne do uniesienia w samotności, potrafiło spowodować klęknięcie serca na kolana i obdarcie skóry do krwi, z wewnętrznym, dziwnym bólem w środku, który nagminnie przemieniałby się w pustkę. Kalejdoskop nieustannie powodowałby wahania nastroju, a wewnętrzny kręgosłup moralny tak naprawdę znajdowałby się pod znakiem zapytania. Bo jak można wytłumaczyć znajomość czarnej magii w tak młodym wieku? Jak można wytłumaczyć chęć stłumienia własnych uczuć wraz z odcinaniem każdego z węzłów, który przyczyniał się do odczuwania bólu? Nie był zdrowy; możliwe nawet, że oklumencja pozostawała odłamkiem, z którego nie był dumny. Który go ograniczał w jakimś stopniu, jeżeli nie czuł się komfortowo, ale też - dawał poczucie bezpieczeństwa. Trenował ją we własnym zaciszu domowym i chociaż nie był w niej mistrzem, tak potrafił ukryć znajdujące się wewnątrz duszy zmęczenie. Wywołane sytuacją w postaci zmienionego obrazu, pstrokatych, neonowych kolorów, braku spokoju z tego tytułu. Momentami zamykał oczy; nie potrzebował się niepotrzebnie męczyć. Pozory, ludzkie pozory. Człowiek boi się wielu rzeczy. I chociaż samemu już był na poziomie, gdzie wiele z nich go nie ruszało, tak naprawdę odzywały się dopiero po dłuższym rozmyślaniu i oddawaniu się w ferwor płynącej w umyśle rzeki. Pokręcił zatem oczami, obdarował prostym, acz przyjemnym uśmiechem. Czy miał prawo czuć się doceniony? Całkiem możliwe. Przyzwyczaił się już do ciągłych problemów, które narastały z każdym momentem, z każdą chwilą. Od początku roku szkolnego cisnął po sobie maksymalnie, ile się oczywiście dało, w związku z czym bardzo powoli markotniał. Nie było to nadmiernie widoczne, wręcz subtelne, delikatne, niezauważalne wręcz. Starał się wszystko poprowadzić na dobre tory, ale kosztem samego siebie - co wynikało z wydarzeń, które miały miejsce na Derwiszach. Uważał, że nie dał z siebie wszystko , a więc i chciał się jakoś poprawić. Na domiar złego łeb mu pękał od atrakcji, jakie wynikały z kwestii widzianych, odmiennych barw. - A kto nie gardzi, skoro są one krzywdzące. To tak, jakby uważać Gryfonów za idiotów, Kruki za mądrale, Ślizgonów za nazistów, a Puszki za homopropagandę. - prychnął na to ostatnie, bo doskonale wiedział, jakie różne fakty wypływają wraz z tokiem rozmów. Może trochę przesadził, ale ten dom zawsze był powiązany z tolerancją, a więc to tam również często lądowały osoby różniące się pod względem własnych preferencji. I osoby, które nie należały do tej społeczności, były krzywdzone. - Wiem, znam powody. - widocznie się uśmiechnął, bo może Rylan nie miał tego wypisanego na twarzy, a po prostu podchodził normalnie i zwyczajnie. - Dokładnie. - mruknął jeszcze na komentarz dotyczący wzroku, w związku z czym upił łyk dzierżonego napoju, jaki to znajdował się w odpowiednim naczyniu. Może nie były to procenty, ale na pewno była to możliwość załagodzenia bolącego gardła. Nie straciłby wzroku. Nie po to przeszedł tyle czasu, nie po to odczuwał te bóle głowy, nie po to chodził z tęczową czupryną, by poddać się z tak błahego powodu. Na pewno duma mocno by ubolewała, na pewno czułby się źle, ale jakoś dałby sobie z tym rady. Jakoś musiał, skoro życie nie opiera się tylko i wyłącznie na bólu - w życiu jest także czas na pojęcie tych chwil szczęśliwych. Chwycenie ich za dłoń, poprowadzenie we własnym kierunku, uściśnięcie we własnych ramionach; kiwnął głową na odpowiedź Rylana. Oby zapamiętał - bo żarty chwytały się każdego, niezależnie od wieku. - To wywołamy wizję przez sen. Kwestia zgadania się, umówienia i odnalezienia miejscówki. - odpowiedział zgodnie z prawdą, by następnie spojrzeć w kierunku kolorowego śmiesznie barmana. Mienił się obecnie na piękny, fioletowy kolor, przypominający intensywny bursztyn. - Mogę nam wynająć pokój w tym pubie, ale to też, na konkretny dzień. U mnie ostatnio coraz to trudniej z czasem, a praca nie daje mi spokoju. - przyznawszy szczerze, doceniał to, że Coulter uznawał go za osobę godną zaufania. Nie zamierzał go zawieść - lekko uśmiechnął się w jego kierunku, gdy otrzymał szturchnięcie w łokieć, które to widocznie odwzajemnił, choć każdy intensywny kolor powodował niepotrzebny ból głowy. Coraz to bardziej się irytował. Wakacje nie były pozytywne. Doskonale pamiętał, co się wydarzyło, ale jakim prawem - nie miał bladego pojęcia. Tak nie powinno to wyglądać, a krzywda ludzka nie może być tłumaczona przez próby. Przecież niósł Doireann, przecież ją leczył; przecież uspokajał Maximiliana, który dostał ataku paniki. Przecież to wszystko starali się razem przeżyć, przez to przebrnąć, cholernie się martwił o wszystkich, a przede wszystkim o ukochanego. W imię czego? W imię próby? Nie wiedział, czy Beduini byli tak naprawdę Derwiszami, ale jednego był pewien - rzucenie wcześniej czarnomagicznych zaklęć, gdy bardziej się nad tym pochylił, dawało niemą, cichą satysfakcję. W końcu był jedynym, który się nie patyczkował pod tym względem. - Nikt nie poniósł, prawo jest jebnięte. - westchnął ciężej, ściskając szklankę z zielonym teraz (w jego widoku) płynem. Nic nie było normalne, nic nie potrafiło być podciągnięte pod paragraf, ale to nie studenci, a uczniowie obrywali właśnie po łbach. Dostawali Sectumsemprami, by następnie być obowiązkowo leczonymi przez innych. Jeżeli to miało zostać zakwalifikowane jako empatia, to Derwisze zapomnieli o obowiązkach, jakie to posiadali jako opiekunowie całego cyrku na kółkach. - Stary, nie mam bladego pojęcia. Dotarliśmy do Oazy Cudów, gdzie magia nie działała, ale płynęła wszędzie, w każdej istocie. I wiesz co? - prychnął widocznie, nie mogąc się powstrzymać od tego. - Mam w dupie taką nagrodę, jeżeli mój facet, jak i inni mogli zginąć. Włożyłbym im ten pomysł do dupy, a następnie wystrzelił w kamień, jak to zrobiła Arleigh w poprzednim roku na prowadzonym przeze mnie Laboratorium Medycznym. Jak ty byś zareagował? Nikt nie miał ochoty siedzieć tam z Derwiszami i pić z nimi herbatki. Nikt. - był wyraźnie niezadowolony, choć krył w sobie naprawdę wiele emocji. Jak ktoś w ogóle śmiał tak ich potraktować, tak potraktować osoby, na których to mu naprawdę zależało. Zgodnie z utrzymywanym stanowiskiem nic tego nie tłumaczyło. Żadna próba, żadne doświadczenie. Sam odczuwał skutki aż do dzisiaj, bo rany można zaleczyć zaklęciami - ale nie te na psychice.
Przerażającym było to jak Rylan często zastanawiał się nad tym czy jego życie nie jest jedynie reakcją biologiczno-chemiczną w jego mózgu. Bądź też kreacją jakiegoś czarnoksiężnika, który już od małego wplótł do jego mózgu złożone zaklęcie, a wizje, które miewa były jedynie przebłyskami realnego świata. Zatrważającym było też to, że w sumie całkiem oswajał się z tą wizją czasami analizując możliwości wyrwania się z iluzji, w której tkwił. W takim przypadku zapewne większość swojej nadziei pokładałby w swoim darze, który jednak bądź co bądź należało rozwijać. Niemniej jednak wewnętrznie, poza czysto analitycznymi rozważaniami wyżej wskazanego tematu czuł, że to bardziej temat na książkę niźli na cokolwiek realnego. Bardzo dobrze z resztą, bo przeświadczenie o tym, że jest się kowalem swojego losu regularnie widząc przyszłość. Mimo tego, że chłopaki dość mocno się ze sobą przyjaźnili to zdawali się zostawiać sobie pewną strefę jedynie dla siebie i tak jak Felek nie spowiadał się ze wszystkich swoich umiejętności i sytuacji, których był świadkiem, tak i Coulter nie tłumaczył każdej spełniającej się przepowiedni. Po prostu dawali sobie miejsce na to by stale się czymś nawzajem zaskakiwać. Z pewnością przeciwdziałało to rutynie, chociaż w ich przyjaźni próżno było jej szukać. Zawsze mieli o czym porozmawiać, a wiele sytuacji przynosiło niespodziewane zbiegi okoliczności, którymi... Niektórzy mogli w sumie być już zmęczeni. - Akurat tutaj bym polemizował... - Zaśmiał się pod nosem. Stereotypy o domach w Hogwarcie były chyba stare tak jak sam zamek, a jednak nadal żywo funkcjonowały w uczniowskiej społeczności. - Ale nie, no... Generalizacje zawsze są krzywdzące i bardzo ujednolicają wszystko, a tego przecież niespecjalnie chcemy. - Westchnął jedynie na koniec. W sumie sam nie był do końca przekonany, kiedy zaczął świadomie ujawniać się wszystkim. Nie krzyczał tego i nie rozdzierał koszuli przed wszystkimi krzycząc o swojej odmienności czy upodobaniach. Akceptował samego siebie, a wątek zazwyczaj wypływał naturalnie w trakcie rozmów. Nie mógł też specjalnie narzekać na uczniowską brać, bo jeszcze nigdy nikt nie rzucił żadnego negatywnego komentarza. Czy był za to wdzięczny? Chyba tak, chociaż w takim zachowaniu najbardziej dopatrywał się znamion normalności niż wielkiego aktu akceptacji. - Znamienitą większość wizji otrzymuję we śnie, więc w sumie użycie właśnie tego kanału przepływu może być najbardziej efektywne. - Założył z góry. W dużej mierze uwał Felkowi nawet jeśli chodziło o tematy, na których za dobrze się nie znał. Lowell przede wszystkim myślał bardzo racjonalnie i przeważnie to właśnie jego umysł wyciągał go z jego tarapatów. - Myślę, że powinniśmy wybrać bardziej ustronne, dalekie od ludzi miejsce. Może faktycznie jakieś łono natury? Tylko nie szkolne błonia. Tam jest pewnie za dużo ludzkich wspomnień rozsianych po całym terenie, taki duży ładunek energetyczny. Nie miał w sumie bladego pojęcia, dlaczego tak uważał, ale przez lata utarł sobie jasny schemat tego jak działa jego dar. Obrazował się mniej więcej na zasadzie płynących przez nici, permanentnie ze sobą splątanych i wypełnionych energią. Rylan był jedną z tych osób, które potrafił zobaczyć tę linię i umyślnie, bądź też nie ją aktywować też poprzez energię, a ta w podzięce zsyłała na niego swoje wizje. - Zakazany las w sumie brzmi jak plan, tylko czy można tam znaleźć ciche miejsce. - Wiedział, że teren mimo zakazu wstępu wypełniony był uczniami w różnym wieku śmiało przechadzającymi się pośród grubych pni drzew. - Ustronne może lepiej brzmi. Odnośnie wakacji to nie mógł kompletnie przezwyciężyć w sobie przeświadczenia jak bardzo było to nie fair. Jak można było na śmierć narazić aż tyle osób... W dodatku w związku z tym nie ponieść żadnych konsekwencji. Przecież to zachowanie nawet jak na czarodziei i społeczność magiczną było dziwne. W dodatku dość niegodziwe. - Tutaj posłużyłbym się akurat terminem bezprawia. - Mruknął tylko pod nosem poprawiając delikatnie swoją roztrzepaną grzywkę. Skrycie w duchu dziękował sobie, że nie pojechał na te wakacje. Gruntownie przemyśli potencjalny wyjazd w przyszłym roku, jeśli takowy będzie organizowany, bo może wreszcie należałoby wypocząć gdzieś samemu i nie martwić się o żadne potencjalnie niebezpieczne zdarzenia, ani o wiecznie naburmuszonych rodziców. - Jakie to w sumie uczucie? - Zapytał, kiedy chłopak jeszcze nie skończył mówić, by na sam koniec jego wypowiedzi mu przytaknąć. - Nie no to istna rzeźnia. - Przystanął na chwilę wzdychając lekko. - Mając przy sobie różdżkę trochę martwię się swojej reakcji na takie zdarzenie. Z drugiej strony w mugolskim świecie na bank wszystko skończyłoby się w sądzie. Zawsze myślałem, że czarodzieje za sprawą magii stoją ponad tym wszystkim, ale teraz widzę, że to jakaś fikuśna szopka. Czemu do jasnej cholery nadal nie było żadnej reakcji ze strony władz. Czy oni w ogóle o tym wiedzieli? Z drugiej strony przecież na wyjeździe musieli być jacyś wysłannicy ministerstwa – dlatego też na bank wiedzieć musieli. Czy byli świadkami jakiegoś gigantycznego korupcyjnego procederu? Było wiele pytań bez nawet cienia odpowiedzi, a im dalej o tym myślał, tym bardziej się w nich zakopywał.
Może chciał chwytać życie we własne dłonie, by się tym aż tak nie przejmować? Wbrew pozorom nie potrzebował żadnych prób udowodnienia, iż są tylko i wyłącznie marionetkami w rękach kogoś innego, które grają w teatrze zgodnie z wolą osób korzystających. Może tak było łatwiej, ale naprawdę wierzył w to, że może pokierować pewne rzeczy do przodu. Może magia naprawdę istnieje, a może wszyscy znajdują się w psychiatryku, odgrywając jakieś dziwne wizje przygód na jednym połączeniu mózgowym? Niezależnie od tego, co się działo, chciał korzystać z tego, co dało mu życie. A dało mu drugą szansę, kochającego i czułego partnera, jak również możliwość ciągnięcia tego wszystkiego do przodu w celu prowadzenia spokojnej, dobrej teraźniejszości. Nawet jeżeli znowu się cofał, jeszcze daleko było przed tym, by ponownie wchodził na Nokturn i wdawał się w pojedynki. Cenił sobie prywatność - zawsze sobie cenił. Co prawda w swoim przypadku naprawdę wiele rzeczy pozostawiał poza zasięgiem innych, ale nie wymuszał działania wedle konkretnych ram. Nie zamierzał oczekiwać konkretnej odpowiedzi, wiedząc doskonale, iż ich zdolność odpowiedniego przekazania jest zależna tylko i wyłącznie od rozmówcy. Jeżeli ten się tego podejmował, to asystent nauczyciela uzdrawiania chciał się na tym skupić i przede wszystkim pomóc. Był dobrym obserwatorem, ale jednocześnie niespecjalnie się zwierzał z własnych trosk. - To prawda. - kiwnął głową, nie kontynuując tego tematu, a zamiast tego posłał uśmiech w kierunku tym razem fioletowego Rylana. Co jak co, ale umieszczanie konkretnej grupy w jednym worku tylko dlatego, bo z tego poniekąd słynęła, wcale nie było dobrym pomysłem, o czym doskonale wiedział; jedyne, nad czym żałował obecnie, to fakt, jak go głowa napierniczała od ferworu barw, które widział. Raz otoczenie się zmieniało gwałtownie wręcz, bo tego nie zauważał, innym razem przechodziło płynnie i łagodnie. Mimo to nie potrafił zaradzić obecnie problemom, z jakimi to się zmagał. Sam się z tym nie ujawniał, po prostu wychodziło to głównie podczas rozmów. Mało kto wiedział, że preferuje tylko mężczyzn, skoro równie dobrze mógł patrzeć na dziewczyny całkiem podobnie; po prostu mało kto pytał. Nie ciągnęło go do płci przeciwnej i podchodził do tego tematu całkowicie naturalnie, nawet jeżeli czasem zastanawiał się nad reakcjami. Tego się najbardziej obawiał, a tak naprawdę patrzenie komuś do łóżka bądź związku, by wetknąć własne szpilki, nie było niczym innym, jak brakiem szacunku przede wszystkim do samego siebie. Nie podejrzewał, by ktoś chciał, kto obrzydza innym i grozi, żeby takie coś go spotkało. - No i widzisz, niczym szóstka w Totka! - uśmiechnął się szerzej, spoglądając na Krukona z widocznym zaciekawieniem. To prawda, że myślał racjonalnie, ale też - nie chciał, by coś mu się stało. Musiał się jeszcze co nieco na ten temat dowiedzieć, jako że Wróżbiarstwo nie było jego najmocniejszą stroną. Było w sumie stroną na minusie i nie zamierzał się z tym kryć, ale lekcja Latifa dała mu pod względem takiego wywoływania wizji naprawdę wiele do myślenia. Jeżeli chciał zmniejszyć szkody, musiał działał w kwestii snu bardzo ostrożnie i bez zbędnego pośpiechu. - Mamy całą Wielką Brytanię do zagospodarowania. Myślę nawet, że mugolskie lasy byłyby całkiem niezłym pomysłem, jeżeli błonia ci nie odpowiadają. - mruknąwszy, czekał na kolejne słowa, które to niefortunnie opuściły struny głosowe Coultera. Zastanowił się, zerknąwszy na chłopaka, przeanalizował jeszcze raz. Trwał w krótkiej, odczuwalnej ciszy, która wraz z otoczeniem, jakie to nabierało na ciężkości, zyskiwała na długości - mimo iż sekunda nadal była sekundą. - Zakazany las? - spojrzał na niego bardzo uważnie, jakby nie dosłyszał, o czym ten powiedział. Ta beztroska w wybieraniu miejsca, a przede wszystkim sądzenie, że to tam powinno się to odbyć, zadziałały na niego niczym płachta na byka. Łeb zaczął go boleć bardziej na wspomnienie tego, jak Max wyglądał po tym wszystkim, co miało miejsce na terenach tuż obok zamku. Poczuł kumulującą się wewnątrz złość, którą wytłumaczyć potrafił - wynikała ona z tego, że niezależnie od tego, jak się troszczył, inni wpadali na piękne pomysły w postaci właśnie takiego spędzania czasu. Nie zacisnął pięści, nie zaczął stukać w żaden sposób palcami o blat, niemniej jednak z jego oczu, nawet tych tęczowych, można było wyczuć znacznie widoczny chłód i dystans. Jakby w tym momencie postawił przed sobą mur, który był wysoki i trudny do przeskoczenia, wręcz nietypowy; atmosfera uległa znaczącemu zgęstnieniu. Może czuł się źle wewnątrz, może poczuł się tak samo dziwnie boleśnie, ale w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że naprawdę - dobór miejsca nie był trafny. Aż za mocno nie był. Niefortunny, nieprawidłowy. - Brawo. - prychnął wręcz ironicznie, jakby co najmniej zawdzięczał mu życie. - Jeżeli uważasz, że miejsce, w którym Callahanowi pustnik oderwał dosłownie rękę, żywcem, jest dobre do takich rzeczy, bo nie posiada żadnego ładunku energetycznego o dużej mocy, to powiedz mi - odpalił papierosa, a charakterystyczna zapalniczka wydała z siebie równie przyjemny klik, który w tym otoczeniu, jakie to wokół siebie roztaczał, zdawał się być znacznie głośniejszy. Spojrzał uważnie w tęczówki należące do Rylana. - skąd mogę mieć pewność, że, aby opanować dar jasnowidzenia, nie wpadniesz na coś podobnego? Poza moją kontrolą? - dym wydostał się spomiędzy jego ust, powodując skrycie twarzy i tęczowych kudłów lekko wśród jego obłoków. Mimo przyjaznego wyglądu, Lowell teraz na takiego nie wyglądał. Dystans, jaki zaczął przejawiać, był spowodowany nie tylko słowami, ale także głową, która pękała mu od wrażeń wzrokowych. Skrywał w głębi siebie zdenerwowanie; skrupulatnie i bez najmniejszego problemu, choć lekko odczuwalna oziębłość mogła zostać wyczuta przez słowa, które opuściły jego usta. Sam nie dopilnował tego, by Max nie udawał się do Zakazanego Lasu. Obwiniał się o to, iż nie dopełnił wszystkiego, choć wówczas tak naprawdę niewiele miał do gadania. Życie byłoby znacznie prostsze, gdyby mógł innych chronić przed takimi przypadkami, ale najwidoczniej to, co miało wcześniej miejsce, nic nie znaczyło. Było przykryte pod grubą warstwą mchu i roślin, oplecione korzeniami, skrzętnie wtopione w otoczenie; nikt nie brał pod uwagi tego, co się stało. Czuł wewnętrzne zdenerwowanie, które tłumił, by nie wylać je niepotrzebnie na Coultera. Już i tak to zrobił, ale odcinał się od emocji. Skrupulatnie, dlatego może przez mimikę twarzy nie było tego widać, a jego słowa prędzej brzmiały tak, jakby wypowiedział je ktoś bez najmniejszej krzty uczuć. Kolejne także; wypił resztkę bezalkoholowego napoju, odstawiając naczynie na twardą powierzchnię blatu. Temat wakacji ani nie polepszał tego stanu. Dawno kiedy użył oklumencji w taki sposób, by w pełni kontrolować własne odruchy, a tu proszę. Wystarczyły źle dobrane słowa, brak odpowiedzialności, którą ktoś powinien przejawiać, a z niesamowitą precyzją, niczym prawdziwa broń, był w stanie odwdzięczyć się wyjątkowo chłodnym podejściem. Oczy nie posiadały w sobie drugiego dna, a odczyt czegokolwiek ze źrenic został znacząco utrudniony. Niesamowicie - do tego stopnia, że nie wiadomo było, co tak naprawdę na ten temat sądzi. - Zależy od tego, czy potrafisz walczyć, czy kiedykolwiek byłeś w takiej sytuacji. Uczucie walki mi nie przeszkadzało; przeszkadzało mi to, jak ona wpłynęła na innych. - strzepał popiół z papierosa, przyglądając się strużce dymu, który to miał na zadanie ich wszystkich zatruć. Każdy człowiek kiedyś umrze; tym strzałem skracał własne dni, a dodatkowymi problemami w postaci eliksirów czuwania, jakie to zażywał w celu możliwości spełnienia wszystkich robót każdego dnia, jeszcze bardziej na siebie wpływał. Powoli, skrupulatnie, ale jednak. - W normalnym państwie sąd jest niezależny od innych instytucji. Tutaj działa to znacznie inaczej i wskazuje na zacofanie pod tym względem. - napomknął, zaciągając się ponownie dymem, by poczuć krążącą po ciele nikotynę. Palec wskazujący i kciuk trzymały za filtr, kiedy to powrócił do czynności polegającej na obserwowaniu kolejnych delikatnych, w przeciwieństwie do otoczenia, lekko widocznych barw. W tym magicznym społeczeństwie nie ma co liczyć na stołki oblegane przez czystokrwiste rodziny bądź aurorów. Po prostu o tym wiedział - i był tego świadom.
Rylan od dłuższego czasu odnosił wrażenie, że jasnowidzenie jest... Długiem, któy musi spłacić. Przeważnie dlatego, że obiecał swojej babci, która to właśnie była jego przewodnikiem duchowym, że nigdy siebie nie zaniedba. Obiecał troszczyć się o własne talenty wciąż je rozwijając, tak aby być mistrzem, w każdej z dziedzin. Od dłuższego czasu jednak zaniechał jakiegokolwiek wypełniania obietnic, zwłaszcza dla niej, bo podał w niesamowitą wręcz stagnację czując jak rzeczywistość przygniata go do ziemi i nie chce w żadnym wypadku dać odsapnąć. Coraz bardziej czuł, że tonie we własnych długach i nigdy nie będzie mógł sobie spojrzeć w oczy tak by przyznać, że nie zrobił niczego wbrew słowom, które kiedyś powiedział, które komuś powierzył jako obietnicę. Właśnie to było powodem jego nagłej motywacji do rozwijania się i poszerzania horyzontów. Chciał się w tym zanurzyć i spijać wszystko co możliwe, tak by wchodzić coraz dalej i stawać się coraz lepszym. Chciał się pozbyć poczucia winy względem niespełnionych obietnic. Z czasem jednak coraz bardziej zaczynał oddziaływać na niego jeszcze jeden czynnik. On naprawdę chciał być w tym coraz lepszy. Nie tylko już ze względu na ukochaną, nie żyjącą już z resztą babcie, ale i na szacunek do samego siebie. - A chcielibyśmy się udawać tak daleko? - Szczerze mówiąc nie spodziewał się aż tak dalekich podróży w związku z otrzymaniem przez siebie wizji. Będąc trochę szczerym mogło to być całkiem przyjemne doświadczenie. Kompletnie obca energia, a jednak będąca na tyle znajomą, by w niej utknąć na chwilę. - Myślałem, że szukamy czegoś bliżej. Nie miał bladego pojęcia, że wywoła wilka z lasu zapraszając Felinusa do Zakazanego Lasu. Wiedział o tajemniczych i mrocznych zajściach, które dzieją się, jeśli za bardzo zboczy się ze ścieżki, jednak dziwnym sposobem nie zakładał, że którekolwiek może dotknąć jego samego. Nie było to w żadnym wypadku spowodowane tym, że polegał jakkolwiek na swojej umiejętności... Bardziej chodziło o to, że nie zakładał w żadnym z możliwych scenariuszy, że może to dotknąć akurat jego. Wyrzucił podświadomie siebie z podzbioru osób zagrożonych włączajac sobie niejako tryb nieśmiertelności. Dopiero teraz docierało do niego, jak niemoralnie niepotrzebna propozycję złożył i jak bardzo mogło grozić mu zagrożenie. - Wybacz mi Felek... Ja... - Zawahał się na moment kompletnie nie wiedząc jak powinien zebrać myśli. Duży natłok stresu jednocześnie spowodował dziwnie drażniące uczucie, które Rylan zwykł nazywać gwizdaniem bądź piszczeniem w uszach. Wytrącało go to z lekka z równowagi, jednak postanowił, że kompletnie to zignoruje. W sumie, miał już w tym w końcu wprawę. - Kompletnie nie pomyślałem... - Odbąknął cicho opuszczając swój wzrok. Zdenerwowanie, żeby nie powiedzieć wkurwienie, które malowało się na twarzy chłopaka sprawiało, że krukon doskonale zdawał sobie sprawę, jak jednym zdaniem był w stanie rozjuszyć swojego przyjaciela. Zacisnął mocniej zęby nie chcąc komentować tego dalej. Nie pomyślał... Nie wyobraził sobie tego do końca, a będąc szczerym kompletnie tego nie założył, jednak absolutnie, w żadnym z możliwych wszechświatów nie spodziewał się aż tak dużej dawki negatywnych emocji. - Przepraszam... - Jeszcze raz dodał, dość mocno przygaszonym głosem wiedząc, że... No zjebał. Niemniej jednak nie chciał by trwali teraz w zawieszeniu zastanawiając się czy odezwać się do drugiego, czy nie bardzo. Dlatego postanowił zrobić cokolwiek... Zagaić o cokolwiek. Nie powinien zahaczać o wakacje, bo... No właśnie, dlaczego? Bo mógł spowodować dokładnie to samego? A może mógł siebie wprowadzić w obecny stan Lowella widząc malującą się niesprawiedliwość w ministerialnym szyku. Człowiek, patrząc na to wszystko z perspektywy trzeciej osoby, może kompletnie nie zdawać sobie sprawy jak bardzo politycznie i społecznie pokręcony jest świat czarodziejów. Już jakby zakładając, że samo istnienie magii potrafi spowodować dość mocne komplikacje, to chociażby niejako władza absolutna ministra magii jest z deka przerażająca. Jednocześnie był on najwyższym sędzią Wizengamotu, a więc... jakiekolwiek sądzenie urzędników, czy kogokolwiek na rządowym stanowisku mijało się z celem. Z kolei skargi składane na niego samego nie miały być, gdzie ulokowane i... Sam Rylan zastanawiał się teraz jak bardzo było to wszystko naciągane i jak bardzo nie miało to racji bytu. Całe wakacje zaś skwitował tylko głośnym westchnięciem, po którym upił duży łyk swojego napoju. Pisk rozbrzmiewający w uszach był... Coraz bardziej natarczywy, co spotęgowane zostało przez nagły i nieoczekiwany napad bólu głowy. Chłopak złapał się za skronie nie mogąc wytrzymać i syknął z wyraźną dezaprobatą. - Nosz kurwa... - Wymamrotał wiedząc, że coś, a właściwie nie coś, a jedna z jego wizji, postanowiła objawić się mu nagle i niespodziewanie. Takie były właściwie najgorsze, ponieważ te, które dawały o sobie znać wcześniej bywały lżejszymy w odbiorze. Jednocześnie sprawiały wrażenie, że można było się przygotować na ich przyjęcie. Takie napady zaś były nieznośne. Jakby ktoś wdzierał się przez zamknięte drzwi do wnętrza umysłu i urządzał tam corridę. Symbole zaczęły zalewać głowę chłopaka, a ten jedyne co mógł zrobić to skrył się w swoich ramionach będąc drażnionym przez każdy z możliwych bodźców. Po chwili nie panował już wcale nad swoim ciałem. Widział twarz, ale nie wiedział jaką, spowitą w tęczowej aureoli... Była dośc mocno niewyraźna. Widział diabła czającego się nad klepsydrą i widział gasnące światło świeczki. Jednocześnie wszystko to okraszone było niejakim tańcem tkanin, najróżniejszej maści wzorów, które atakowały go synestezyjnie, bowiem czuł ich fakturę między palcami. Kiedy już przerwał poderwał się nagle znad stolika oddychając głośniej niż powinien. - O... O, kurwa... - Oddychał nieregularnie i dość chaotycznie nie wiedząc cy mamrotał cokolwiek podczas swojej wizji. Wyciągnął też szybko z torby notes i maczając przygotowane przez siebie wcześniej pióro w inkauście i notował wszystko co zapamiętał. Nie dochodziło do niego do końća to co zaszło i kompletnie zapomniał z kim tutaj był. Musiał wyglądać upiornie ignorując wszystko co działo się wokół niego, ale miał na to wpływ tylko pośrednio. Nie liczył zatem na to, że akurat tym razem mu się uda to ogarnąć, a nie przeczekać.
Wbrew pozorom nie tylko jasnowidzenie jest długiem. Długiem jest cała egzystencja na tej planecie, która sprowadza się do zaciągnięcia pewnego kredytu i konieczności jego spłacenia. Wykorzystaną energię, tudzież cząstkę życia, przeznacza się przede wszystkim na to, by popchnąć wiele rzeczy do przodu - a raczej sprowadza się to do prowizorycznego spełnienia tego, co zostało powszechnie zaakceptowane w społeczeństwie. Tak samo od osób, które mogły przewidzieć przyszłość, wymagało się, by te wykorzystywały swój dar w dobrym celu, choć nie zawsze to chciały robić. Momentami człowiek, który jest popchnięty na granice swoich możliwości, może przyczynić się do powstania coraz to bardziej niebezpiecznych rzeczy. Doskonale pamiętał to, że niektórzy bardzo chętnie wyrwaliby z siebie sygnaturę magiczną, byleby pożegnać się z tym magicznym światem. Nie było to jednak możliwe - koniec końców to wszystko zostawało ze sobą ściśle połączone. Stagnacja jest czynnikiem, który uniemożliwia godne spojrzenie samemu sobie w oczy. Co nieco o tym wiedział, że jego własna pewność siebie, kiedy wreszcie wziął się za własne talenty, wzrosła znacznie, gdy zaczął żyć w zgodzie z samym sobą. Rozbita szklanka z powrotem przywrócona została do pełnej, idealnie działającej postaci - choć ewidentnie nie miał ostatnio szczęścia co do czegokolwiek więcej. Fikuśna fryzura, która zapewniała piękny ból głowy, nasilający się z każdymi słowami, przyczyniała się do niepotrzebnych spojrzeń. - Przecież istnieje teleportacja, co nie? To nie jest żaden problem. - powiedział całkowicie szczerze, bo te najmniej skażone wpływem magii tereny wydawały się być bardziej słuszne. Na pewno mieliby wówczas pewność, że na dar nie wpływa nic z zewnątrz, w związku z czym jego opanowanie mogłoby być znacznie łatwiejsze, ale były to tylko spekulacje na dany temat. - Jeżeli chcemy mieć spokój od innych, to myślę, że lepiej będzie znaleźć coś dalej. Ale to tylko moja sugestia. - lekko się uśmiechnął. Domyślał się, zgodnie z tym, czego zdołał się nauczyć, ale nadal - mógł nie mieć racji. Dlatego, bo jest człowiekiem, a nie osobą, która pozostaje nieomylna w swoim zakresie. Przyjmował na swoje barki znaczący margines błędu, jakiego to nie zamierzał zmieniać, gdy tęczowe obwódki źrenic uważnie spoglądały na tym razem zieloną fasadę Rylana. Wywołanie wilka z lasu było gwałtowne tak samo, jak reakcja, która polegała na całkowitym odcięciu się od emocji. Dłonie momentalnie stały się zimne, podobnie do oczu, które może nie były chłodne, może nie emanowały niechęcią, ale taki dawały efekt, by nie odzwierciedlały niczego, co charakteryzowało ludzi. Były prędzej wycofane, a zwierciadło, jakie stanowiły, uległo rozmazaniu i skryciu przed niepożądanym dostępem. Ciągle zauważał, że ludzie nie dbają o samych siebie, specjalnie wchodząc w paszczę lwa, bo przecież nic się nie stanie. A jednak znaleźli się ci, którzy oberwali za to wyjątkowo srogo. Być może dlatego tak intensywnie zdawał się nieść ze sobą zamknięcie pod względem uczuć, tudzież emocji, aczkolwiek był to powrót do wszelkich złych wspomnień. Może nie znajdował się stricte w lesie, ale przecież można uniknąć tragedii - jeżeli człowiek tylko trochę bardziej zacznie myśleć. Potem dotarły do niego słowa. Raz po raz, skrupulatnie i widocznie, udowadniając, że życie nie zawsze jest doceniane. I czasami może ten chłód pokazywał, o co mu dokładnie chodziło, ale po czasie zrozumiał, iż zareagował postawieniem wokół siebie znacznie bardziej widocznych barier. - Po prostu... Wiele takich sytuacji wynika z tego, że w większości przypadków nic się nie dzieje, ale kiedy obserwujesz skutki tej tragedii u kogoś bliskiego... - spojrzał na niego z szczerym bólem, który przedostał się przez tęczówki. Nie zamierzał tego ukrywać, jako że naprawdę chciał, by Coulter to zapamiętał. By zapamiętał, że to nie jest tak, że można iść wszędzie bez jakiegokolwiek przygotowania. Że to nie jest tak, że każdy przytaknie na taki plan, bo z czasem na salony wchodzi dojrzałość, która wyróżniała Felinusa względem tego, co działo się z nim rok temu. Był w jakiś sposób uporządkowany, w związku z czym czuł się też zobowiązany do wytłumaczenia. - ...to po prostu boli. - odstawił naczynie, nie zagłębiając się już bardziej w ten temat. Nie potrzebował przeprosin, choć kiwnął na nie głową. Oczekiwał od innych zrozumienia tego, że wszystko może obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, jeżeli zostanie nieprawidłowo przeprowadzone - i nie inaczej było w tym przypadku. Nie ciągnął zatem również tematu wakacji i tego, co się na nich stało. Potrzebował odpoczynku od ciągłych problemów, a temat ten przywoływał w głowie tylko kolejne, niezwykle niepotrzebne wspomnienia, dzięki którym jeszcze raz pamiętał, że wystarczy, iż ktoś uzna za niesamowicie dobry sposób wepchniecie dzieciaków w ogień krzyżowy, by otrzymać kolejne traumy i problemy. Nie wiedział tym samym o tym, co działo się w przypadku chłopaka. Nie wiedział o niczym, choć zauważał, że coś się dzieje; zerknąwszy intensywniej, kiedy to jego samego bolała głowa, zrzucił z siebie brak emocji i z pewną dozą profesjonalizmu, którego to się nauczył znacznie wcześniej, przyglądnął się uważniej, lekko oparłszy łokciami o blat. Coś było nie tak i chociaż nic mu o tym nie mówiło, tak intuicja pozostawała znacząco wyczulona. Jeszcze raz poruszył szklanką, mając nadzieję, iż to jakoś spowoduje łatwiejsze podejście do sytuacji. - Co się dzieje? - zapytał się, choć nie przyniosło to niczego więcej, kiedy doszło do objawienia się wizji. Nigdy nie był osobą, która jakkolwiek miałaby do czynienia z czymś takim, acz wiedział o jednej rzeczy - by mieć się na baczności, kiedy to różdżka pozostawała w swoistym stanie gotowym do wyciągnięcia i zastosowania odpowiednich zaklęć. Zerknął, bardzo lekko dotknął w ramię, co zahaczało o szturchnięcie, choć nic dziwnego, skoro na obecny moment jeszcze nie był świadom tego, jakie symbole i jaka wizja zalewała głowę chłopaka. Oddech ulegał zmianie, co trudno było zauważyć. - Wizja? - musiał się zapytać, choć też nie wiedział, czy chłopak nie choruje na jakieś inne, bardziej nieprzyjemne choroby. Było to czymś pierwszym, co przyszło mu do głowy, jako że znał tylko podręcznikowe przykłady jasnowidzów - i trudno było wówczas o jakąkolwiek odpowiedź, kiedy to samemu zastanawiał się, jak może mu pomóc w tej sytuacji. Choć dostawał wręcz oczopląsu od barw, które napierały na jego własny umysł - też nie czuł się najlepiej, w związku z czym, kiedy udało mu się na krótki moment odetchnąć od bólu rozsadzającego czaszkę, chciał jakoś działać. - Rylan, co się dzieje? - jeszcze raz zapytał, trochę bardziej stanowczo, wyciągając na wszelki wypadek z własnej torby butelkę z wodą i spoglądając na to, jak ten wyciągnął notes, by zacząć coś w nim pisać przy pomocy pióra. - Rylan? - chłopak zdawał się działać w chaosie, którego nie rozumiał, ale nie potrafił przejść obojętnie, uważając, że nic się nie dzieje. Intuicja nakazywała mu sprawdzić wszystkie potencjalne możliwości, w związku z czym nic dziwnego, że był gotów - gdyby ten ewentualnie zasłabł bądź zakręciło mu się w głowie - od razu zareagować. Lekko zacisnął jednocześnie własne usta, dostrzegając to, że na obecną chwilę nie przemówi mu do rozumu ani nie będzie w stanie wymienić sensownych zdań - przynajmniej połowicznie - więc niechętnie siedział i wpatrywał się kolorowymi tęczówkami, będąc gotowym na wszelkie działania.
Rozpatrując całe życie jako rachunek zysków i strat, chłonąc powstające w i mnożące się w nieskończoność wierzytelności można sobie zadać jedynie pytanie... Po co? Po co brnąc w to wszystko i dawać się uwikłać w coraz to bardziej złożoną sieć koneksji i połączeń by opierać większość swoich relacji na zwykłej i chłodnej kalkulacji, a jednak... Nie był na to w stanie chyba odpowiedzieć nikt, skoro mimo tak czarno wykreowanej rzeczywistości każdy brnął w nią jeszcze bardziej chcąc czerpać z życia pełnymi garściami. Czerpać nie ze studni bez dna, a raczej z rachunku bankowego, na którym był już dość spory debet, bo za wszystko co odebraliśmy w swoim życiu należało kiedyś ponieść odpowiednie konsekwencję i zapłacić stosowną cenę. Często takowa była relatywnie dla danej osoby niewspółmierna, a jednak według zarządzeń i prawideł wszechświata o wadze równej temu, co z życia wyciągnęliśmy. - No tak, tak... Ja wiem... - Zmierził się lekko na samą myśl. Nie bez powodu z resztą nadal nie podszedł do egzaminu na teleportację. Naprawdę nie lubił czarodziejskich środków lokomocji. Czuł się w nich niedobrze, kręciło mu się w głowie, a w niektórych potrafiły wystąpić nudności i tak jak przy świstoklikach, tak też było przy samej teleportacji. Już niezliczoną ilość razy musiał zdrapywać swoje własne resztki pokarmowe z ziemi sprzątając po sobie, ze względu na to, że jego żołądek najzwyczajniej w świecie nie wytrzymał presji podróży. Z resztą przedziwna, magiczna choroba lokomocyjna towarzyszyła mu już od tak długiego czasu, że stała się dla niego chyba czymś standardowym. Kompletnie do tego przywykł i był w stanie z tym żyć. Wiedział, że to nie jest coś co kompletnie go wyklucza z udziału w jakichś większych przedsięwzięciach. Jedyne co to będzie musiał rozważniej planować swoje podróże. Właśnie tym też dyktowana była decyzja o Zakazanym Lesie. Był on blisko – a więc nie musieli by używać niczego, co jakkolwiek naruszyłoby jego samopoczucie. Z drugiej zaś strony, po wymianie zdań z Lowellem stwierdził, że na dobrą sprawę całkowicie rozumie jego niechęć do tego miejsca i do tego jak potencjalnie może skończyć się ich wycieczka. Nie bez powodu miejsce, do którego wycieczkę zaproponował Rylan nazywało się zakazanym. Nie chciał sprawić swojemu przyjacielowi bólu, a jednak konwersacja cały czas toczyła się wokół nieprzyjemnych tematów. Jak nie czar, który powodował u obecnego asystenta ból głowy, to Arabia, a jak nie ona to... No właśnie, niemoralna propozycja Rylana, o tym by udać się do zakazanego miejsca, w którym ludzi spotykają tragedie. Wiedział i wierzył w szczerą chęć pomocy Felinusa dlatego też nie powinien wystawiać go na aż taką ekspozycję na bolesne wspomnienia. Westchnął cicho pod nosem rozczarowując się samym sobą i postanowił wejść mężczyźnie w słowo. - Ja wiem... przepraszam. Dopiero teraz zorientowałem się jak kompletnie idiotyczne to było. - Posłał mu smutne zerknięcie by sprawdzić, czy tym, że mu przerwał nie spowodował dozy irytacji. Kiedy już upewnił się w tym, kontynuował. - Udziela mi się najwidoczniej ostatnio bardzo studenckie myślenie i kompletnie zapominam o konsekwencjach swoich wyborów, ale akurat paradoksalnie, to chyba ze względu na to, że tak bardzo mam styczność z obcymi konsekwencjami. - Postukał się palcem po czole niejednoznacznie wskazując na swój dar. - Niemniej jednak, nie pójdę tam, z tobą czy bez ciebie. Za łatwo coś zapomniałem o tym, co się tam właściwie dzieje. - Może taka obietnica była jakkolwiek w stanie uspokoić chłopaka. Kiedy nagły atak wizji wywołał u niego kompletny paraliż i odetniecie się od warstwy doczesnej mogło i właściwie spowodowało zaniepokojenie u byłego puchona. Spazmy wizyjne były czymś co dla wielu uchodziło za krzywdę i ogromny ból, a z własnej perspektywy chłopak mógł jedynie narzekać na coś co przychodzi chwilę przed i chwilę po. Bowiem tuż przed zstąpieniem i objawieniem się daru jego głowę przeszywał przeokropny ból tak jakby ktoś wprost do jego mózgu zaaplikował dość sporej wielkości igłę. Następowało również symboliczne rozdarcie zasłony, jak nazywał to Coulter, bowiem rzeczywistość odrywała się od scenariusza, a ten zastępowany był jakimś zjawiskiem, możliwą kopią wydarzeń, prawdopodobną ścieżką, którą podąży czyjeś życie. Natomiast chwilę po zesłaniu wizji jego umysł przepełniał chaos i zamęt, a głowa dość mocno bolała. Zapisując ostatkiem sił w senniku swoją wizję miał pewien trop. Dośc mocno podświadomy, bowiem zgłębianie symboli przez tyle lat sprawiło, że coraz łatwiej przychodziło mu ich rozszyfrowywanie. Niemniej jednak potrzebował chwili i czasu dla siebie i mimo tego, że to mogło wyglądać nieprzyjemnie i nieelegancko, musiał teraz pobyć samemu. Każdy bodziec z zewnątrz bolał teraz kilkukrotnie bardziej, a tym samym wywoływał w podświadomości chłopaka niesamowite spustoszenie. - Tak... Wizja. - Wymruczał kończąc już wszystko i momentalnie zaczął się zbierać. - Przepraszam cię Feli... Ja muszę. Muszę iść. Za głośno tutaj dla mnie. - Nie minął się kompletnie z prawdą. Hałas też mu teraz mocno przeszkadzał, ale bądź co bądź najbardziej bolał go fakt, że nie był teraz sam. Pierwsze chwile po wizji zawsze obarczały go jakimiś przedziwnymi wyrzutami sumienia, a wiedząc, że inni go widzieli czuł względem siebie niesmak. - Nie obrazisz się? Wyślę ci sowę jak się czegoś na ten temat dowiem i dogadamy szczegóły tego śnienia. - Powiedział kompletnie zapominając zabrać ze stołu kilku pergaminów z wizjami z tego tygodnia. Zorientował się o tym dopiero później, kiedy już leżał w swoim łóżku w wieży Ravenclaw, bowiem chwilę po swoich ostatnich słowach pobiegł co sił w kierunku Hogwartu.
Bar ten powinien być poniekąd przez niego unikany, a jednak nie potrafił tak łatwo porzucić pewnych wspomnień. To tutaj wiele rzeczy miało miejsce przed tragediami, to tutaj ludzie go kojarzyli jeszcze bardziej, a charakterystyczne spojrzenie ze strony barmana potrafiło utkwić na jego twarzy znacznie dłużej niż na innych klientach. Nie stanowił jakiejś wielce znanej osobowości, ale to tutaj na jakiś czas wcześniej postanowił odpocząć od wszystkich wrażeń, gdy powrócił kompletnie rozwalony, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Czas mijał, a te wspomnienia były tylko przeszłością, która stała się podwalinami dla tego, co chciał obecnie budować. Było lepiej i choć nie mógł jakoś zadośćuczynić tego wszystkiego, o tyle mógł poniekąd być lepszym człowiekiem nie tylko dla innych, nie tylko dla bliskich, ale przede wszystkim dla samego siebie. Nie pozostawał jakimś wielkim fanem wlewania w siebie procentów. Ot, rzadko kiedy to robił, sięgając po bezalkoholowe alternatywy, dzięki którym mógł nieco odpocząć i wyluzować. I tak czy siak ostatnio sięgał po niego nieco więcej, w związku z czym nie był jakoś szczególnie zadowolony z takiego obrotu spraw. Mimo to po robocie, jako że pracował, nieco czuł potrzebę wzięcia głębszego wdechu gdzieś indziej, dlatego nic dziwnego, że, gdy zakrył się własną bluzą, to tutaj postawił swój pierwszy krok. Na wstępie zauważył jednak osobę, którą znał może nie doskonale, ale na tyle, że był w stanie rozpoznać jej sylwetkę oraz twarz. Nic dziwnego, iż to właśnie obok niej usadowił własne cztery litery, zamawiając to, co zawsze, niemniej jednak i tak posłał w jej kierunku pytające spojrzenie. - Sarah? Dawno nie miałem okazji z tobą rozmawiać. Postawić ci coś? - zaproponował, ściągając niepotrzebne odzienie, które przestało być przydatne w momencie wstąpienia do baru. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Lowella, bo w sumie dobrze było odnawiać stare znajomości, ale też - sam fakt tego, że pracował jako asystent nauczyciela, trochę uniemożliwiał mu spędzanie na tym czasu. Nawet jeżeli ostatnio znacząco pod tym względem przystopował, to i tak było lepiej niż przed zasłabnięciem. - Co tam u ciebie ciekawego? Pierwszy rok studiów musi być nieco fascynujący... chyba że nie jest. - upił łyk własnego napoju, zerkając czekoladowymi tęczówkami w jej stronę, gdy w bezdennej torbie trzymał pewne prace do ocenienia.
Potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli. No dobra, może i nie przepadała za alkoholem, ale piwo kremowe chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziło? Znaczy nikomu oprócz skrzatów domowych ma się rozumieć. Zamówiła tylko jedno i piła je od godziny, chociaż piła to za dużo powiedziane. Bardziej patrzyła na to jak ciecz wiruje w naczyniu pod wpływem jej poruszania butelką. Zabawne, że dosyć mocno przypominało jej to sytuację w której się znalazła. W koncu krążyła wokół małżeństwa, podczas gdy jej dziadek obracał szkło jak mu się żywnie podobało. Niemal westchnęła z frustracji, ale przypomniała sobie, że mimo wszystko jest w miejscu publicznym i to mogłoby ściągnąć na niąuwagę innych ludzi. A tego naprawdę w tym momencie nie potrzebowała. Odstawiła na moment piwo i przeciągnęła się. Będzie musiała jeszcze pójść dzisiaj na zmianę do pracy, bo inna pracownica musiała pilnie coś załatwić. Normalnie Sarah nie zgodziłaby się na taki układ, bo podejrzewała, że chodzi o jakąś głupotę typu randka albo wypad na piwo ze znajomymi, ale tamta obiecała jej przysługę, a Pourbaix jedynie to ostatnimi czasy akceptowała jako jakąkolwiek walutę. - Hejka Felix, nie trzeba - odpowiedziała z automatu. Nie zamierzała pójść do pracy pijana albo pod wpływem. Jeszcze tylko zwolnienia jej brakowało. Odwzajemniła jednak uśmiech.- Po prostu mija, jakoś chyba nie do końca potrafię się odnaleźć na studiach. No ale może niedługo uda mi się zebrać do kupy i skończyć ten kierunek. Ale faktycznie jest fascynujący. A jak u ciebie? Zadowolony z posady czy tak nie do końca? - spytała szczerze zaciekawiona. Nie miała do czynienia więcej niż to konieczne z lecznictwem, ale była ciekawa jak chłopak odnajduje się w swoim dorosłym życiu.
Życie nie zawsze jest kolorowe, o czym to doskonale wiedział. Wiele razy było mu dane ujrzeć na własne oczy to, że nie wszystko znajduje się w spektrum akceptowalnego zachowania, a na pewno nie to, iż ktoś trzymał niczym w złotej klatce pewne osoby. Sam ją kiedyś wybudował, ale nie po to, by zmusić kogoś do pewnego, specyficznego działania, a prędzej po to, by samemu się w niej zamknąć, unikając możliwości otrzymania noża prosto w plecy. Sam nieco zelżał znacznie wcześniej poprzez pewne zmiany, niemniej jednak nie oznaczało to, że porzucił swoje wcześniejsze doświadczenie na rzecz idealnego, widocznego życia. Korzystanie z uroków alkoholu nigdy nie było jego mocną stroną, jako że słaba głowa wiązała się z problemami, w związku z czym unikał ciągłego picia. Zamiast jednak nad tym rozmyślać, skupił się w pełni na Sarah, która zastosowała dość... specyficzne imię. Uśmiechnąwszy się szerzej, nic dziwnego, iż tak zareagował, bo ciekawiła go geneza stojąca za takim magicznym połączeniem. - Szczęście? Być może Felix by akurat do mnie pasowało... - zaśmiał się lekko, choć nie robił tego w sposób wyśmiewający, a prędzej koleżeński. Nieco był zaintrygowany tym, czy dziewczyna nie miała za tym jakichś większych przesłanek, niemniej jednak postanowił na to machnąć lekko ręką - czysto metaforycznie, bo w rzeczywistości siedział w jednym miejscu. - Coś nie tak? - lekko zmarszczył brwi, zastanawiając się, dlaczego takie w sumie panowały w niej odczucia względem podjętej ścieżki własnego życia. - Na co konkretnie poszłaś? - zapytanie opuściło jego usta, wszak nie wiedział, z czym dokładnie ta postanowiła się zaprzyjaźnić na studiach, niemniej jednak nie wątpił w to, że wybór był tym, co podpowiadał jej umysł. Początki zawsze są najgorsze, niemniej jednak - jako asystent nauczyciela oraz kumpel, choć przede wszystkim kumpel - chciał zrozumieć, dlaczego w dziewczynie pojawiło się pewnego rodzaju zwątpienie pod tym względem. O ile tak można nazwać było niemożność odnalezienia się. Na pytanie ze strony Pourbaix kąciki ust zawędrowały do góry. Co prawda unikał opowiadania, dlaczego wcześniej był na zwolnieniu lekarskim, co wynikało przede wszystkim z nadmiernego przepracowania, ale nie narzekał na własną pracę. Lubił ją, choć czasami, co było naturalne, zadawał sobie pytanie, czy na pewno powinien tutaj być. Koniec końców w życiu studenckim przeskrobał sobie za bardzo. - Jest dobrze. Wiadomo, czasami ilość kartkówek do sprawdzenia mnie przytłacza, ale dość ciekawym zajęciem jest obserwowanie coraz to bardziej wymyślnych sposobów na ściąganie. - zaśmiał się nieco, wszak różne sposoby ci posiadali, aczkolwiek jakoś tego specjalnie nie tolerował. Choć nie podchodził w stylu konieczności od razu przerwania testu dla danego delikwenta, o tyle chciał zrozumieć, co tak naprawdę nimi kierowało. Chęć zdobycia lepszych ocen? A może coś innego? - Ale nie mam co narzekać, zawsze mogło być gorzej. Choć zapanowanie nad zgrają tylu uczniów i studentów jest... powiem szczerze, wyzwaniem. Trzeba mieć dobrą rozdzielność uwagi. Też, myślałem, że dyrektorem będzie Hampson, a tu klops, nowa dyrektor. - przyznawszy, upił łyk własnego bezprocentowego trunku, spoglądając z zaciekawieniem w kierunku rozmówczyni.
Daisy otworzyła drzwi do pubu i szybko weszła do środka, zamykając je za sobą szczelnie. Brawo ty, zamiast szukać pracy, szlajasz się po pubach. To były miejsca, które ostatnio odwiedzała najchętniej. Nie chciała siedzieć w domu, z rodzicami, którzy nieco martwili się zmianą jej zachowania i podejścia do życia. Oczywiście, twierdzili, że może mieszkać w domu rodzinnym ile chce, w końcu to jej dom, ale Daisy i tak chciała znaleźć coś dla siebie. Najpierw jednak musiała znaleźć pracę na miejscu, a do tego jakoś jej się nie paliło. W związku z tym znalazła się tutaj, w pubie w Hogsmeade, i zamawiała właśnie jakiś alkohol. Wino z czarnego bzu powinno ją rozgrzać. Nie znosiła takiej pogody. Usiadła przy stoliku, gdzie mogła zapalić, bo przecież na dworze obecnie to żadna przyjemność. Zdjęła płaszcz, odkrywając gruby sweter - nieodłączny element jej zimowych stylizacji. Gdy zrobiło jej się cieplej, podciągnęła rękawy do połowy przedramienia, żeby jej nie przeszkadzały. W czym? Od niedawna powróciła do rysowania, choć nie sprawiało jej to takiej przyjemności jak kiedyś. Z ołówkiem w jednej dłoni i papierosem w drugiej bazgrała coś po pergaminie, co i raz popijając płyn ze swojego kieliszka.
Zimny, porywisty wiatr przygnał Eskila do Pubu, gdzie zamierzał się skryć na czas przetrwania mniej przyjemnej pogody. Teoretycznie wracał już do zamku z tej wycieczki bo nudziło mu się i nie mógł znaleźć zajęcia, a skoro trafił tutaj to skorzysta, ogrzeje się. Zdjął kaptur z głowy i zajął jedne z wolnych miejsc, a po złożeniu zamówienia na grzane piwo korzenne wyciągnął przed siebie dużo papierów - nie, nie dotyczyły nauki. Miał przed sobą aktualny magazyn Czarownicy, Proroka Codziennego, kilka broszurek o różnej tematyce i ogólnie z miną cierpiętnika przeglądał po kolei papiery. Gdy nie znalazł tego, czego szukał to zwijał ulotkę w kulkę i odsuwał ją od siebie z odrazą. W głowie krystalizował mu się pomysł, który chciał zrealizować potajemnie. Gdyby wprowadził w to chociażby jedną osobę to niespodzianka nie byłaby udana, a co tu dużo mówić, lubił zaskakiwać. Niestety, ale znalezienie odpowiedniej osoby, która nie zedrze z niego tysiąca galeonów graniczyło z cudem. Kieszonkowe dostawał całkiem wysokie jak na swoje dotychczasowe standardy i wątpliwe oceny szkolne, a więc uzbieranie odpowiedniej kwoty też było problemem. Nie lubił oszczędzać, za to uwielbiał wydawać na bieżąco. Minęło kilka minut i zrobił sobie przerwę od bezowocnego przeglądania papierów. Oparł policzek o brzeg dłoni i leniwym wzrokiem powiódł po wyposażeniu Pubu. Nie było dużo osób bowiem pora była jeszcze wczesna, ale w oczy rzuciła mu się jakaś kobieta, a dokładniej poruszający się malunek na jej nadgarstku. Nie zastanawiał się, po prostu wstał od swojego stolika, ochoczo opuszczając towarzystwo nudy i zatrzymał się przed stolikiem czarownicy. Wyglądała na rówieśniczkę Beatrice. Chyba. - Eee... przeszkodzę chwilę, mam tylko pytanie do pani. Kto pani zrobił ten tatuaż na ręku? - zagadnął bez żadnego "przepraszam, czy mogę zająć chwilę" bowiem to domena Doireann - on lubił przekazywać informacje prosto z mostu. Zamiast patrzeć kobiecie w oczy to zerkał z nieskrywanym zaciekawieniem na jej tatuaż. - Pytam bo szukam kogoś, kto nie zedrze pięciuset galeonów, a co potrafi rysować. A u pani fajnie to wygląda. - dodał jeszcze i wsunął rękę do kieszeni spodni. Co tu dużo mówić, nie owijał w bawełnę.
Na początku zastanawiała się, co narysować, ale jej mózg samoistnie wysłał wiadomość do dłoni, aby przelała na papier tęsknotę za ciepłem. Naprawdę, dopiero podczas tych podróży po różnych krajach odkryła, że odpowiada jej zupełnie inny klimat niż panuje w Wielkiej Brytanii. Wobec tego na papierze pojawiła się hiszpańska plaża, morze i palmy. Była w trakcie cieniowania morskich fal, gdy ktoś wyrwał ją z twórczego... no, może szał to za dużo powiedziane, ale z twórczego zajęcia. Podniosła wzrok na wysokiego chłopaka, nieco może młodszego od niej. Urodę jednak miała taką, że rzeczywiście mogła uchodzić za starszą, ale mimo wszystko ta "pani" płynąca z jego ust jednak trochę ją mierziła. - Dziecko, ty uważasz, że ile ja mam lat? - zapytała go, odkładając ołówek na stół. Odchyliła się na oparcie fotela i przełożyła papierosa (chyba już trzeciego) do ręki, o którą chłopak pytał. Zerknęła na swój tatuaż, a potem na niego. Ładny chłopiec, szkoda, że uważa ją za "panią". - Z jednej strony masz pecha - odparła i potarła kciukiem drugiej dłoni palmę na nadgarstku, której liście falowały na niewidocznym i niewyczuwalnym wietrze. - Zrobił mi ją znajomy w Hiszpanii - wyjaśniła i uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie. To był ciekawy wieczór. - Zdolna bestia, nie? No, ale z drugiej strony masz szczęście, że trafiłeś na mnie - powiedziała niespiesznie, zaciągając się papierosem. Przekrzywiła lekko głowę i powoli wypuściła dym z ust. - Jak mogłeś zauważyć, rysować umiem, a i sztuka tatuażu nie jest mi obca. - Oj tam, oj tam, w końcu nie skłamała do końca, nie? Ma dwa tatuaże, więc co nieco wie. Ten tatuator z Hiszpanii też pozwolił jej popróbować na sobie czarodziejskich tatuaży, więc to dobra okazja, żeby znów to przećwiczyć. A może właśnie to jest jej droga życiowa? Ostentacyjnie zmierzyła go wzrokiem. - Z ceną byśmy się jakoś dogadali, ale o pięćset galeonów na pewno nie musisz się martwić - dodała i spojrzała na niego pytająco. - Co ty na to, ładny chłopcze?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie spodobało mu się nazwanie go dzieckiem co okazał przemykającym po twarzy grymasem. - Już ja znam te pytania. Jeśli powiem, że trzydzieści to dostanę przez łeb. A jak powiem, że osiemnaście to też dostanę przez łeb. - odparł niemożliwie swobodnie jak na to chwilowe oburzenie czarownicy. Zdecydowanie nie dałby jej dwudziestu jeden lat ale jak powszechnie wiadomo, nie znał się na ludziach na tyle, aby trafnie określić ich wiek. Nawet sam nie wyglądał na siedemnastolatka, a czasem mógł się podawać o dwa lata starszego i łatwo w to uwierzyć. Kto by pomyślał, że dwa miesiące temu osiągnął pełnoletność... Niemal bezczelnie zerknął jednym okiem na jej rysunek, a następnie na nadgarstek gdzie mógł dokładniej zobaczyć co tam ma wyryte na skórze. - Nie myślałaś, aby zaprosić tę zdolną bestię do Wielkiej Brytanii? - odparł retorycznie a po jego twarzy przemknął uśmiech. Skoro nie chciała tytułowania to nie ma najmniejszego problemu. Kto jak kto, ale taki Eskil chętnie porzuci konwenanse i bariery w postaci zbędnych uprzejmości. Uniósł lekko brew z zaciekawieniem kiedy oznajmiła jakie to miał szczęście, że na nią trafił. Cóż, nie ma co ukrywać, że działał spontanicznie - jak w wielu płaszczyznach swojego życia. Miałby myśleć czy to odpowiedzialne zaczepiać obcą babę i zagadywać o tworzenie tatuaży? E tam, kto by przejmował się takimi pierdołami. W jego oczach przemknął błysk zadowolenia kiedy przyznała się, że sztuka tatuażu nie jest jej obca. Kiedy zmierzyła go ostentacyjnie wzrokiem to parsknął śmiechem, a gdy nazwała go "ładnym chłopcem" to uśmiech poszerzył się o połowę. - Jeśli nie zamierzasz przerobić mnie na składniki alchemiczne to możemy ubić jakiś interes. Spojrzałaś na mnie jakbyś planowała wyciąć mi nerkę i sprzedać na Nokturnie. - wytknął jej bo jednak byli sobie na tyle obcy, że nie powinien dawać jej nawet krztyny zaufania. Niestety, dzisiaj jego rozsądek zrobił sobie wolne - w najgorszym momencie. - Lubię komplementy ale lepiej mów do mnie Eskil. - wyciągnął do niej rękę na standardowe powitanie. Zastanawiał się ile weźmie od niego kasy za tatuaż. To, co zamierzał zrobić było kwintesencją nieodpowiedzialności.
Ostentacyjnie przewróciła oczami. - Skoro oburzyłam się na "panią", to chyba logiczne, że wolałabym, żebyś odpowiedział, że osiemnaście - powiedziała i pokręciła głową. - Nieważne, skupmy się na twojej sprawie - ucięła temat wieku. Czasem dojrzały wygląd był jej na rękę, szczególnie kiedy nie miała jeszcze siedemnastu lat, ale im była starsza, tym bardziej przeszkadzało jej, gdy ktoś brał ją za trzydziestolatkę. Nie twierdziła oczywiście, że to już podeszły wiek, ale brakowało jej jeszcze prawie dziewięciu lat! - Nie myślałam, to był ciekawy i intensywny wieczór, ale jednorazowy. Choć poznaliśmy się dość dobrze, to jednak nie na tyle, żeby robić sobie wycieczki do siebie nawzajem. Lepiej niech zostanie tak, jak jest - odparła beztrosko. Spojrzała na chłopaka, jakby oceniając przydatność jego organów. - Cóż, myślałam raczej o wątrobie, bo mogłaby mi szwankować po paru ostatnich miesiącach - odpowiedziała, gasząc papierosa w popielniczce. Trochę dziwiło ją, że tak łatwo chce jej oddać swe ciało (hihi), ale nie obchodziło jej to. Chciała ponownie wypróbować swoje zdobyte zdolności, nawet jeśli były jeszcze wątpliwej jakości. - Daisy - przedstawiła się i uścisnęła jego dłoń. - Co w ogóle chciałbyś sobie wytatuować? - zapytała i wskazała mu fotel przy stoliku na przeciwko siebie.
- Dziewczyny są nieprzewidywalne. - prychnął, wyjaśniając czemu lepiej czasem nie określać dokładnie cudzego wieku. Ogólnie rzecz biorąc awantury mógłby traktować hobbystycznie jednak jedynie z Robin bo z innymi osobami bywało krwawo... na szczęście w przenośni. Sprzeczka z Doireann cały czas spędzała mu sen z powiek, chodził trochę rozgoryczony i niekoniecznie kwapił się objawiać fantastycznym humorem. Z tego też powodu zaczynało mu odbijać i wymyślał nienormalne pomysły. Zdawał sobie sprawę, że będzie więcej osób wściekłych o to aniżeli gratulujących jakiegoś konkretnego malunku. Nie przejmował się tym tak jak należy. Musiał odreagować, a więc tatuaż będzie odpowiednią dawką chaosu. - Na gacie Merlina, nie musiałaś mi mówić o nocnej przygodzie z tym gościem. - zakrył oczy w marnej imitacji klasycznego facepalma. Mimo wszystko w kącikach jego ust czaił się chichot, bo jednak nie tak łatwo go zgorszyć. Udawał. - Nie dzielę się wnętrzem, jest mi trochę potrzebne. - puścił jej oczko choć nie dało się zaprzeczyć, że zachowywał pewnego rodzaju czujność. Kto to wie co za ludzie chodzą po świecie... ta tutaj była bardziej obca niż ktokolwiek inny na świecie, a jednak chciał dobić z nią targu. Oczywiście nie zaoferuje jej swojej wątroby bo była mu potrzebna do dalszych libacji alkoholowych. - Ale nie będziesz mnie tatuować po pijaku, co? - to był też znak, że nie da się wydziergać jeśli będzie zionęła aromatem palonej whiskey. Zapisał sobie w pamięci jej imię i usiadł naprzeciwko niej, od razu wywalając nogi pod stolikiem, acz na lewą stronę. Nie wyjmował rąk z kieszeni. - Figurkę smoka. Kataloński ogniomiot. Mam sponiewierany i nieruchomy egzemplarz do podglądu. - dodał naprędce gotów wyciągnąć połowicznie już zniszczoną zabawkę.
Parsknęła śmiechem i pokręciła głową, chcąc pominąć milczeniem jego uwagę, ale chyba jednak nie mogła. - Ludzie są nieprzewidywalni - sprostowała. Jednak w dyskusję na temat tego, kto jest gorszy, dziewczyny czy chłopaki, nie zamierzała wchodzić. Zwłaszcza, że rozbawił ją nieco tym stwierdzeniem. Zabrzmiał jak siedmioletni chłopiec, któremu mama każe bawić się z córką sąsiadki. Brakowało jeszcze, żeby powiedział: dziewczyny są fuj! Ciekawe jak duże miał z nimi doświadczenie. Mimo niewielkiej różnicy wieku, poczuła się teraz zdecydowanie starsza od niego. Może dlatego tak ją odbierał. Zaśmiała się krótko. - Ha, ha, jeszcze nic ci nie opowiedziałam - odparła z diabelskim błyskiem w oku. - Ale kiedyś mogę ci pokazać, żebyś się tak nie czerwienił - dodała, leko go prowokując, bo sama widziała, że udawał zgorszenie, więc mógł się oburzyć za to, że oskarżyło go o rumieńce wstydu. - Ale tylko jeśli jesteś pełnoletni, Eskilu. Nie chcę za ciebie gnić w Azkabanie - zaznaczyła, unosząc do ust kieliszek z winem. - Szkoda - westchnęła ostentacyjnie. - Jakbyś jednak zmienił zdanie, to wiesz do kogo uderzać. Po pijaku? - zapytała, spoglądając na swój kieliszek. - Och, masz mnie za tak nieodpowiedzialną? - podniosła nieco głos, udając oburzenie. - Oczywiście, że nie. To tylko rozgrzewające wino. No, chyba że upijesz się ze mną. - Wzruszyła ramionami. - Smok fajny motyw. Podoba mi się - powiedziała i zachęciła go do pokazania tego smoczego modelu. Schowała swój rysunek, pozostawiając przed sobą czystą kartkę i ołówek.
- Opowiedziałaś wystarczająco, aby w mojej głowie pojawił się stosowny obraz. - zaśmiał się zaraz po tym jak udawał zgorszenie, którego tak naprawdę wcale nie było. Uniósł brwi kiedy usłyszał oskarżenie rumieńców. Zaśmiał się ponownie, bo to było proste. - Kogo jak kogo ale mi nie wmówisz rumieńców. Niełatwo mnie zgorszyć.- odsłonił zęby w bardzo eleganckim uśmiechu, jednym z tych ładniejszych, które trzymał w zanadrzu i używał ich po to, aby zademonstrować swoją pewność siebie bądź niewinność. Aby miał się zawstydzić to musiały zaistnieć odpowiednie warunki. - Pełnoletni, pełnoletni. Mam się legitymować? - uniósł lekko brew spoglądając na nią cokolwiek niedowierzająco i wierząc zarazem, że nie będzie prosić o takie pierdoły. Z drugiej strony nie miała powodu, aby mu wierzyć. Znowuż on nie prosił jej o żadne potwierdzenie jej umiejętności plastycznych nie padła jeszcze żadna kwota, a więc ustalali sprawę na wariackich papierach. Póki co jakoś mu to nie przeszkadzało. - Jak się upijam to mi odbija. Nie proponuj, ostatnio huśtałem się na żyrandolu, który potem na mnie runął i mnie trochę połamał. - wyszczerzył się ponownie, zadowolony z przeżycia, którego niespecjalnie żałował. Bo to raz krew się polała? - Dobra, ale to teraz będziesz szkicować to wszystko i umawiamy się na inny dzień czy da radę od ręki? - zapytał tuż po tym jak położył przed jej nosem sponiewieraną i ledwie ruchomą figurkę katalońskiego ogniomiota. Mimiką sugerował, że nie miałby nic przeciwko aby zdarzyło się to dzisiaj.
Była bardzo zadowolona, że trafiła właśnie na takiego człowieka. Oczywiście, że żartowała z tymi rumieńcami - jego cała postać wołała wręcz "ej, chodź ze mną i zróbmy coś szalonego". Cokolwiek by to było. Była niemal pewna, że w Hogwarcie zdobył więcej szlabanów niż punktów dla domu, choć właściwie nie zawsze możemy ocenić człowieka po pierwszym wrażeniu. Może jest jednocześnie geniuszem i małym szatanem? Jeszcze tego nie wiedziała, ale los pokaże, czy ta znajomość będzie miała kontynuację. - Nie odpowiadam za twoją zbereźną wyobraźnię. - Wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem rozbawienia. - Widać, chciałam cię tylko trochę sprowokować, ale jesteś mocnym zawodnikiem - dodała, opierając się na łokciach o blat stolika. - Nie musisz, odrobina niepewności z obu stron nie zaszkodzi - stwierdziła beztrosko. Za zrobienie tatuażu nieletniemu raczej nie wsadzą jej do Azkabanu, a ewentualną grzywnę chyba jakoś by zniosła. Ale skoro twierdził, że ma skończone siedemnaście lat, to ona mu wierzyła. Choć wyglądał na takiego, co skłamałby bez mrugnięcia okiem. Jednakże, oczywiście, tu też mogła się mylić. Mimo wszystko miał w sobie coś, co spowodowało, że Daisy od razu zapałała do niego sympatią. Wydawał się bardzo szczery - jeśli chodzi o wypowiadanie opinii bez ogródek - a to ceniła. Naginanie rzeczywistości i kłamanie to przecież inna sprawa. W każdym razie ciekawił ją. Nie wiedziała przecież, że miał w sobie krew wili i to też mogło trochę wpływać na tę ocenę. Zaśmiała się. - Teraz tym bardziej mam ochotę się z tobą upić, żeby sprawdzić, co tym razem przyjdzie ci do głowy. Jeśli chodzi o tatuowanie, to możemy to zrobić od ręki. Nigdzie mi się dziś nie spieszy - powiedziała, zerkając na wymęczoną figurkę, i chwyciła ołówek w dłoń. Właściwie to nie spieszyło jej się nie tylko dziś, jakoś nie mogła się zmusić do naprawdę poważnego szukania pracy. Odzwyczaiła się od tego. Dłoń zawisła jej nad czystą kartką, a ona przeniosła wzrok z figurki na Eskila. - Zazwyczaj nie lubię, jak ktoś patrzy mi na ręce, gdy rysuję, więc może zamówiłbyś nam coś w barze? Odliczę ci od rachunku za dziarkę, jeśli się zdecydujesz - mrugnęła do niego i, nie czekając na odpowiedź, zaczęła szkicować. Wiedziała, że nie będzie miała z tym problemu, naprawdę umiała rysować. Ołówek sunął po kartce, a smok nabierał kształtów.