Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Wbrew pozorom Ezra nie miał nic przeciwko ludziom pijącym, o ile wszystko działo się w granicach rozsądku i o ile nie próbowali wlewać alkoholu w niego. Fascynowało go obserwowanie tego, jak nawet niewielka dawka procentów potrafiła zmienić ciche myszki w nieprzyjemnych agresorów bądź dusze towarzystwa, przebojowe lwy w milusie kocięta, a zimne węże... w prawdziwe promyczki słońca. Słysząc swoje imię wypowiadane tak charakterystycznym głosem, spiął się, a jego ręce natychmiast uniosły się w obronnym geście, jakby tylko czekał, aby Mefisto odepchnąć. Nie miał pojęcia, jak wyglądały sprawy pomiędzy nim a Ślizgonem i właściwie nie miał ochoty tego sprawdzać. O wiele prościej było zachowywać się niedojrzale i po prostu uciekać spojrzeniem w drugą stronę, gdy sytuacja tego wymagała. - Nox, co ty... - zaczął nieufnie i z pewną dozą irytacji, nie rozumiejąc, skąd ten promienny uśmiech. To miał być jakiś podstęp? - Uważaj - W naturalnym odruchu wyciągnął ramiona, by podtrzymać chłopaka, któremu trochę poplątała się kolejność etapów chodzenia. Sądził, że zaraz i tak dostanie za to po łapach, bo Mefisto na pewno był przekonany o swojej samodzielności. Najwyraźniej Krukonowi brakowało jednak wyobraźni; w najśmielszych przewidywaniach nie powiedziałby, że Mefisto przytuli go na powitanie. A to właśnie zrobił. Clarke otworzył usta, właściwie nie wiedząc, co powiedzieć ani jak zareagować. Niepewnie ułożył ręce na łopatkach Mefisto i poklepał go z niezręcznością. Trudno było przyznać przed samym sobą, że to był miły uścisk; Mefisto nie tylko przekazywał mu ciepło własnego ciała, ale w reakcji wytwarzał inne, od środka wypełniające Krukona. Broszka niewygodnie wpijała się w jego ramię - tak łatwo było to ignorować przy niemal kojącym przesunięciu wzdłuż linii kręgosłupa. - Ja właściwie nie... - zająknął się, na moment uciekając spojrzeniem do tego wolnego, samotnego miejsca. Rzecz w tym, że Clarke nigdy nie należał do kręgu przesadnych introwertyków. Przyjął z rąk Mefa papierosa (fajkę pokoju?), żeby przestał mu go podtykać pod nos, po czym westchnął i skinął głową, zaczynając rozumieć, co dolega Ślizgonowi. - Posiedzę, posiedzę Merlinie, ten chłopak był tak pijany... Łagodnie odtrącił jego rękę z własnego policzka, nawet jeśli w jego myśli wdzierała się ochota, aby poddać się temu dotykowi. Ona była najgorsza. Przypominała ostrzegawcze pulsowanie przed ostrym bólem głowy. Ezra podświadomie wiedział, że powinien był mu odmówić, ale z drugiej strony nie chciał. Każde przekroczenie strefy osobistej przez Mefisto Ezra odczuwał tak, jakby od stóp do głów zalewała go fala bezmyślności. - Proszę, nie zabij się - zaśmiał się, kiedy Nox poleciał do tyłu, na miękkie oparcie fotela. Patrząc na jego obecny stan, łatwo było logicznie uargumentować, dlaczego zdecydował się zostać; Mefisto po prostu potrzebował kogoś trzeźwego u swojego boku, by przypilnować go przed zrobieniem sobie krzywdy. Zajął miejsce obok niego, z iskierkami rozbawienia chłonąc ten rozczulający widok. Ezra mógł irytować się tą odpychającą postawą Mefisto, zgryźliwie komentować tatuaże pokrywające jego ciało, mógł toczyć z nim słowne potyczki, lecz w tej chwili musiał przyznać, że w tym jednym, szczerym uśmiechu łatwo można było się zauroczyć... Odchrząknął, zwracając spojrzenie na kieliszki obecne na stoliku. Lubił mieć czymś zajęte ręce, więc zwyczajnie zaczął je szeregować. - Dlaczego siedzisz tu sam, przepijając zarobione pieniądze? - Ezra nigdy nie miał okazji spotkać pijanego Mefisto - cóż może dlatego, że sam Ezra raczej nie imprezował - i nie potrafił stwierdzić, czy był to widok częsty, czy nie. Czy należało się martwić, czy też uwiecznić na zdjęciu jako dobry argument w razie przyszłego szantażu?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Samodzielność Mefistofelesa poszła się, mówiąc delikatnie, chrzanić. W tej chwili był pocieszny jak dziecko i niesamowicie zależny od otoczenia, a okazywał to każdym drobnym gestem. Każdym wzdrygnięciem na powiew chłodniejszego wiatru, lekko rozbieganym spojrzeniem, tym szukaniem oparcia. Pozostał głuchy na początkowy opór swojego nowego towarzysza, nie zwrócił uwagi na to jak spięty był. Chciał trochę tego ciepła, które dawała obecność drugiego człowieka. Mruknął zatem z niezadowoleniem, kiedy Ezra odtrącił jego rękę - to był przecież tak czysto niewinny gest, okraszony czułością! Niech tylko spróbuje kiedyś Ślizgonowi zarzucić apatię... A jednak chłopak się zgodził, przyjął papierosa i wcale nie wyglądał na niezadowolonego; jego śmiech był cholernie przyjemny. Mefisto lubił słuchać śmiechu innych osób, podczas gdy swojego szczerze nienawidził. Wydawał się pusty i nijaki, szorstki. Przynajmniej teraz nie miało to większego znaczenia... - Czemu nie? - Rozłożone na stoliku ręce posłużyły mu za oparcie dla podbródka, dzięki czemu spoglądał na Krukona z dołu. Słodki uśmiech dalej tańczył mu na ustach, gdy w końcu ciekawskie spojrzenie uspokoiło się, zawieszając w jednym punkcie. Zabrał z ręki Ezry jeden kieliszek, w którym jeszcze zachowała się bladobłękitna ciecz, a następnie szybciutko wypił ją jednym łykiem, rozpalającym ogień w jego przełyku. Nieprzyjemny efekt odczuwalny był jedynie przez chwilę, bowiem słodki smak Łez Morgany Le Fay potrafił wiele stłumić. - Czy to by coś zmieniło? - Dopytał, zabierając Ezrze tego papierosa, którego bezczelnie nie palił. Mefisto chętnie zaciągnął się miętowym dymem, wypuszczając go zaraz w formie kilku pierścieni. Jeden z nich dotarł aż do Clarke'a, a Mefisto uśmiechnął się jeszcze szerzej. Miał wrażenie, że robiło mu się coraz bardziej gorąco. - Przyszedłem tu, booo... - przerwał, chichocząc pod nosem. Na chwilę spuścił głowę, czubkiem nosa muskając blat stolika. Rozkładał się na stoliku coraz bardziej i nie zauważył przy tym nawet, jak strącił książkę, a z niej wypadła jakże niefortunnie dobrana zakładka - list od rodziców Lilith. - Nie wiem. Nie chcę być sobą. - Nox wyciągnął rękę do swojego towarzysza, pozwalając aby w jego łagodnym spojrzeniu pojawiło się coś na kształt prośby. Zmienił jednak szybko zdanie, podnosząc się i opadając na oparcie fotela. Odpiął (po dłuższej chwili walki) kryształową broszkę, która wydawała się emanować dziwnym ciepłem, jak gdyby czerpała energię z emocji swojego właściciela. - Należała do mojego taty - wtrącił cicho, wpatrując się w leżący na jego dłoni przedmiot. - Chyba nie umiem jej używać. Straciłem pracę, wiesz?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mefistofeles był jedną z najbardziej wytrzymałych osób, które Ezra spotkał w swoim życiu. Świadectwo tego dał choćby przy ich ostatnim spotkaniu, gdy przetrwał coś, co było niewyobrażalne do przetrwania. Obserwowanie Ślizgona w momencie, kiedy najprostsze czynniki zewnętrzne nie odbijały się od jego niematerialnej skorupy, było dziwne i nienaturalne; czuł się tak, jakby ktoś zaraz miał wyjść spod stolika i powiedzieć, że dał się wkręcić. Obracał w palcach używkę, nie wkładając jej do ust (duh, zarazki...). Zastanawiał się, czy Mefisto nie będzie na niego zły - nie, nie teraz, ale kiedy już wytrzeźwieje i dotrą do jego świadomości wszystkie czyny i wypowiedziane słowa. Tym bardziej, że Ezra nie był osobą, z którą Mefisto zazwyczaj lubił dzielić myśli. - Ponieważ byłoby mi strasznie przykro, cukiereczku - odparł, dając mu leciutkie pstrykniecie w nos, okraszone tym ponoć przyjemnym śmiechem. Nie silił się na sarkastyczne odpowiedzi ani zakamuflowane podteksty, nie będąc przekonany, czy Nox aktualnie byłby w stanie je odczytać. Wyraziście za to zmarszczył brwi w formie nagany, kiedy jeden z kieliszków został mu odebrany. - Zmieniłoby. Tak jak wiele zmieni, jeśli zwolnisz trochę z alkoholem. Nie chcemy, żebyś padł nieprzytomny na stolik, kiedy przed nami jeszcze cały wieczór - skarcił go, pozwalając odebrać sobie papierosa. Wydawało mu się, że nawet nie drgnął, kiedy miętowy dym zawirował bezczelnie tuż koło jego twarzy. W rzeczywistości jednak bezwiednie nachylił się ku niemu; teraz wystarczyło tylko lekko rozchylić wargi, by odetchnąć powietrzem skażonym używką, tym samym, które chwilę wcześniej uciekło z płuc jego towarzysza. - Booo? - zachęcił go z filuternym uśmieszkiem, oczekując podzielenia się tym żartem, który powodował u Mefisto tak pocieszny chichot. Sam oparł podbródek o dłonie, przyglądając się chłopakowi z góry. - Oj - wymsknęło mu się, kiedy Nox strącił powieść. Natychmiast pochylił się, aby ją podnieść (gdyby zrobił to Mefisto, ten stoliczek mógłby już leżeć) wraz z luźnym listem. Nie patrzył jednak przy tym wcale na żadną z tych rzeczy, wzrok utrzymując skupiony na twarzy Ślizgona, którego mimika powoli zaczynała się zmieniać. Zaczynał rozumieć, że sprawa była poważniejsza niż na to wyglądało. - Lepiej dla ciebie, żebyś przestał pieprzyć głupoty, Mefistofeles - powiedział surowo, lecz jego spojrzenie utrzymywało ten wyraz kojący niczym maść na oparzenia. Odłożył książkę na blat, dostrzegając to wyciągnięcie ręki; nie zdążył jednak niczego w tym kierunku zrobić, bo chłopak zmienił już zdanie. - Po co miałbyś być kimś innym, skoro twoja aktualna wersja jest już niczego sobie? - Głupie krzesła tego pubu nie pozwalały mu zbliżyć się tak, jakby tego chciał. Bezceremonialnie uniósł fotel, przestawiając go tak, że kiedy usiadł, kolana jego i Mefa zderzały się ze sobą. Oparł się o nie rękami, nakładając pewien nacisk. - Nie mówię, że nie wkurzasz mnie przez dziewięćdziesiąt procent czasu. Wkurzasz. Ale jesteś dobrą osobą, cokolwiek sobie tam wmawiasz, głupia cholero. - Momentami miał dosyć niedowartościowanych ludzi, Ezra po prostu sobie z nimi nie radził. Tak jak teraz Ezra nie wiedział, co powiedzieć, by Mefisto mu uwierzył. Czy to nie on nieustannie na różne sposoby obrażał Ślizgona? Przeniósł wzrok na broszkę, nie wiedząc już co powiedzieć. Przywiązanie Mefisto do ojca zawsze przechodziło jego pojmowanie, szczególnie kiedy kontrastował to z własną niechęcią do rodzica. Najtrudniejsze było jednak to, że Ezra nie miał wydawać opinii, one nikogo nie obchodziły. Nox nie potrzebował głosu rozsądku, ale pocieszenia. Przyjaciela? - Po prostu tęsknisz, tak? Ale twój tata wyjdzie z Azkabanu, Mefisto. - Za kradzieże nie karano dożywociem (w niektórych przypadkach, niestety) i wyjście mężczyzny na wolność było tylko kwestią czasu, nawet jeśli długiego. Ezra przesunął opuszkami po broszce, zaraz odginając palce chłopaka i zaciskając je na ozdóbce. - Będziesz miał szansę mu ją oddać lub się w niej pokazać, jestem przekonany. - Uniósł lekko kąciki ust, zahaczając spojrzeniem o oczy Mefisto. Nie zrozumiał kwestii z używaniem broszki i choć na końcu języka miał komentarz, ("To broszka, jej używanie polega na przypięciu jej do ubrania. I robisz to bardzo dobrze." ) pominął temat, sądząc, że było to tylko przejęzyczenie. - Och, co się stało? Przecież masz fantastyczny kontakt ze zwierzętami - sprzeciwił się tej niesprawiedliwości, zdradzając się przy tym znajomością miejsca pracy Mefisto. Cóż... Zimny powiew ponownie zawirował po lokalu, tym razem unosząc za sobą list, leżący na okładce książki. Ezra naprawdę nie chciał spoglądać na jego treść i był to zupełny przypadek, że kilka słów rzuciło mu się w oczy. - Lilith to twoja... siostra, racja? Co u niej słychać? - zagaił, z nadzieją, że zmiana tematu poprawi humor Mefisto.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cóż, tego się nie spodziewał - jego ślina nie była raczej szczególnie niebezpieczna, przynajmniej nie w tej postaci. To znaczy... Mefisto wolał się nie zastanawiać nad tym czemu Ezra nagle odmawiał papierosa i było to najprostszym wyjaśnieniem; nie wiedział jednak, czy Krukon i z tego nie postanowił zrezygnować. Wygrzebał z kieszeni wiszącego na oparciu płaszcza paczkę mentolowych Wizz-Wizzów, rzucając ja na stolik, aby zatrzymały się tuż przed Ezrą. Zapalniczkę obracał w palcach, gotów towarzyszowi usłużyć żółtawym płomieniem - zaraz potem planował ją odłożyć. Pijany człowiek z ogniem, to chyba kiepskie połączenie... - To miło - stwierdził z konsternacją, przyglądając się uważnie rozmówcy. Miał wrażenie, że wszystko zwolniło i był w stanie odbierać tylko określoną ilość bodźców - z Ezrą mógł rozmawiać, tak, ale gdyby ktoś postanowił się do nich dołączyć, to Mefisto nijak by nie zareagował. Ledwie zarejestrował to pstryknięcie w nos, choć w rzeczywistości uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze bardziej rozkosznie. Och, z pewnością przypominał małe dziecko. - Eeeeej. Znam swoje limity, dobra? - Na potwierdzenie wychylił jeszcze jeden kieliszek, później otulając się już dymem nikotynowym. Nie zastanawiał się nad tym jak będzie cierpiał następnego dnia... Ważne było to, że teraz czuł się dobrze, lekko. Żadna myśl nie trzymała się go zbyt długo, a i emocje przechodziły płynną gamą, tak często zatrzymując się na radosnym śmiechu. - Lubię moje imię, ale mówisz tak, że go nie lubię - wybełkotał cicho, nie przerywając chłopakowi i pozwalając mu na kontynuowanie swojej myśli. Wlepił spojrzenie szeroko otwartych oczu w Clarke'a, który nagle znalazł się obok niego; zerknął na jego dłonie i zorientował się, że mimowolnie leci do przodu, skuszony tą bliskością. Chciał być bliżej. Chciał mieć to oparcie w drugim człowieku, nawet jeśli był to w pełni niedostępny Ezra. Ciekawe, że w całym swoim upojeniu zdecydował się na szczerość i zrezygnował z zabaw broszką... Och, to mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. - Jestem skomplikowaną osobą - uśmiechnął się ugodowo. Krukon wyglądał na zirytowanego, a Nox wcale tego nie próbował osiągnąć. Wolał ten przyjemny śmiech i roziskrzone iskierki w przejrzystych tęczówkach chłopaka. Już zdążył zatęsknić za słodkim uśmiechem, którym wcześniej został obdarzony. - Nie rozumiesz, nie chodzi nawet za bardzo o mnie - przyznał, czując jak bicie serce przyspiesza mu z powodu wchodzenia na poważniejsze tematy. Nie planował wyżalania się, nie po tym jak powiedział niemal wszystko biednej Trixie i doprowadził ją do, cóż, prawie histerii. - Też mnie wkurzasz. Na przykład teraz, bo się nie uśmiechasz. Przeklęta broszka. Gdyby Asmoday zostawił przypiętą do niej instrukcję obsługi, z pewnością ułatwiłby synowi życie; Mefisto powoli dochodził do wniosku, że on po prostu musiał mieć pod górkę i tyle. Parsknął cicho, słysząc to irracjonalne pytanie Ezry, w którym całą frustrację Ślizgona sprowadził do czegoś tak idiotycznie banalnego. Zerknął na niego bez irytacji, ale za to z bólem. - Po prostu - powtórzył sucho. - Po prostu się boję. Po prostu wiem, że spędzi tam za dużo czasu. Po prostu wiem od znajomego, w jakim stanie jest już teraz. Po prostu nie wyobrażam sobie... - Przygryzł mocno dolną wargę, przerywając swoją wypowiedź. Potrząsnął głową, nie mogąc dodać nic więcej, bo gardło ścisnęło mu się z nerwów. Jak to jest, że przed chwilą ich nie było? Wszystko wydawało się takie cudowne i idealne. Teraz nie mógł pozbyć się z głowy wizji ojca katowanego przez dementorów, zamkniętego w niewielkiej celi i przechodzącego katusze każdej pełni; raniącego samego siebie, nieprzyzwyczajonego do tej prawdziwie dzikiej natury wilka nieposkromionego wywarem tojadowym; pozbawionego realnej wolności. Utrata pracy straciła swoją wartość, młody Nox wzruszył ramionami, zbywając pytanie jak najkrótszą odpowiedzią. - No, ale z ludźmi nie. Właściciel menażerii miał mnie dość. - Zrzucił broszkę z dłoni na stolik, nie pozwalając jednak aby Krukon odsunął swoją rękę. Teraz to Mefisto się nią bawił, choć nawet niezbyt świadomie. Trącał lekko palce chłopaka, zginał je i powstrzymywał się od połączenia w uścisku ze swoimi własnymi. Oddech miał przyspieszony i musiał się uspokoić, a w dodatku kusiła możliwość wypicia jeszcze jednego shota. Niedopałek papierosa wylądował w popielniczce, znad której teraz unosiła się cieniutka strużka dymu. To był magiczny włącznik, którego Mefisto nie potrafił opanować. W jednej sekundzie oczy zaszły mu łzami, a wargi rozchyliły się drżąco, aby wypuścić urywany oddech. Puścił dłoń Ezry, ręce mu opadły i wszystkie siły odeszły; a jednak dał radę się uśmiechnąć, zaraz po tym jak pociągnął nosem. - Ciężko stwierdzić - wydusił słabym głosem. - Biorąc pod uwagę to, że nie żyje... - Zacisnął powieki, walcząc z wymykającą się spomiędzy rzęs wilgocią. Znowu pociągnął nosem, przetarł policzki rękawem bluzy, naciągniętym na dłoń, a potem zaśmiał się cicho. Miał już nie płakać, prawda? Miał już dość. - Litka nie żyje, m-miała ciężki... ciężki przypadek kagonotrii. Jak mama. - Schował list do książki, jak gdyby samo jego leżenie na wierzchu w jakiś sposób przeszkadzało. - Zmarła tuż przed świętami, więc... więc już, no wiesz. Jest w porządku. Kogo próbujesz przekonać...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Dopiero kiedy Nox zaczął grzebać po kieszeniach, Ezra zdał sobie sprawę, że wciąż miał na sobie płaszcz. Zsunął go zatem z siebie i odwiesił na oparcie, a wtedy przed nim leżała już paczka Wizz-Wizzów. Westchnął, ulegając tej grzeczności i wyjmując podłużną używkę. (I weź tu człowieku miej silny charakter.) Skinął mu głową w podziękowaniu, kiedy miętowy dym wypełnił jego płuca. - Przez lata wypracowane, co? - Dla Ezry Mefisto już dawno limit przekroczył. Ale Ezra był też abstynentem, jego z nóg zapewne zwaliłyby dwa kieliszki. Przewrócił wyraziście oczami na komentarz odnośnie imienia; trudno było z wdziękiem wymówić "Mefistofeles". - Jesteś - przyznał. Ezra miał nie lada problem z powiedzeniem czegoś o Mefisto, pomimo że znał go dość długo. Ślizgona nie dało się dopasować do jakiejś rameczki i ustawić w rządku wraz z podobnymi mu osobami. Nie było żadnej łatki "ta piekielnie mądra", "ten tępy osiłek", "ta najsłodsza". To był po prostu Mefisto, z humorkami prawdopodobnie dorównującymi tym Ezry, trudny do ogarnięcia racjonalnym umysłem. Co zresztą Ezra udowodnił, idąc po najmniejszej linii oporu i dobierając dość banalne wytłumaczenie, które spłaszczało istotę całej zaistniałej sytuacji. Jakby pod wpływem dziecinnego żądania Mefisto, kąciki ust Ezry podeszły natychmiast do góry. Z jakiegoś powodu, pomimo poważnego tonu rozmowy, nie było trudno wymusić z siebie tego prostego gestu. - Przepraszam, nie chciałem, nie pomyślałem. - Zmarszczył brwi ze zmartwieniem, czując się jak skończony idiota. Wolał, kiedy Nox się na niego złościł, kiedy go wyśmiewał i odpychał, niż gdy dawał się tak złamać przerażającemu bólowi i lgnął do niego niczym zranione szczenię. Ezrze było prosto powiedzieć oklepane frazy, bo i w rzeczywistości jego współczucie, jego żal były przejściowe. Miał wyjść z tego pubu, pokręcić się, obciążony melancholią i cudzym bólem, a potem bardzo łatwo zapomnieć i wyprzeć to z pamięci, otumaniony własną bajką na jawie. I z tego powodu czuł się jeszcze bardziej podle.- Chciałbym móc ci jakoś pomóc, ale nie wiem jak. Mam wrażenie, że tylko cię pogrążam, przepraszam. Powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić - wyszeptał, nie ufając swoim strunom głosowym. Pytanie o pracę wydało się być odległe i surrealistycznie przyziemne, że sam Ezra przez chwilę rozważał, dlaczego zaistniało. Potoczył spojrzeniem w ślad za broszką - z jakiegoś powodu go nęciła i przyciągała, jakby podświadomie wiedział, że w kawałku metalu zaklęte było coś więcej. Gdyby nie uścisk Mefisto, być może nawet zostałby skuszony przez pewien rodzaj nabytej chciwości. Zamiast tego jego palce poddawały się nieświadomej zabawie Noxa. Nie spodziewał się, że w pewnym momencie z zielonych oczu popłyną strumyki łez, żłobiąc bruzdy na powierzchni skóry. Tak żałosnego widoku Ezra dawno nie miał przed sobą. Cofnął dłoń gwałtownie, szukając po kieszeniach paczki chusteczek i nie myśląc o tym, jak źle musiało to wyglądać w pierwszej chwili z perspektywy Ślizgona. Jego oczy samoistnie się zaszkliły i Ezra musiał zamrugać kilkakrotnie, by się ich pozbyć. Nie wyobrażał sobie, jak wielki musiał być to ból, gdy traciło się po kolei każdą bliską osobę. Zamiast odpowiedzieć, wyciągnął rękę i ułożył ją na policzku Mefisto, łagodnie kciukiem muskając skórę i ścierając kolejne łzy. - Czy... No wiesz, chociaż nie cierpiała długo? Cholera, milczenie jest złotem, prawda? Potrząsnął głową i zanim Nox coś powiedział, po prostu przyciągnął go ściśle do siebie. Policzkiem otarł się o jego policzek i wymruczał łagodne "cichutko" wprost do jego ucha, otaczając go ciepłem własnego, równomiernego oddechu. Jedną ręką stabilnie obejmował chłopaka, drugą zaś przesunął na jego kark, gładząc miejsce pokryte najkrótszymi włoskami. - Nie kłam, nie dziś - poprosił miękko. To było głupie, że nawet w momencie, kiedy tak otwarcie wszystko przeżywał, próbował wycofać się do swojej skorupy. - Masz prawo przeżywać żałobę. Ale pub nie jest ku temu najlepszym miejscem, Mefisto. - Nie przejmował się tym, że ludzie bez wątpienia rzucali im zaciekawione spojrzenia. Z drugiej strony Ślizgon nie był świadomy swoich czynów i niesprawiedliwe było wystawianie go na pewne ośmieszenie - tym już się przejmował. Zsunął obie ręce na plecy Mefisto, nie puszczając go, ale cofając się na stosowną odległość. - Leonardo pracuje dziś na noc, więc znajdzie się wolne miejsce, jeśli nie chcesz zostawać sam - zaproponował niepewnie, zagryzając wargę i czekając na jakąś decyzję.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Bez przesady, nie piję często. - Głos Mefisto stracił swoją czystą barwę, odnajdując bardziej zachrypnięte brzmienie. Łzy Morgany przypominały o sobie przy każdym przełknięciu śliny; słodki posmak na języku i gorycz na podniebieniu nie dawały o sobie zapomnieć, tajemniczo współgrając w tak specyficznym doznaniu. Lekkie wirowanie w głowie nabrało na sile, ale nie było to nic martwiącego - nie, kiedy Mefisto wciąż siedział i mógł ewentualnie pokiwać się na fotelu. Jego tok myślowy był teraz bardzo gładki i przyjemny. Z uśmiechem obserwował jak spomiędzy wąskich warg Ezry wymyka się dym nikotynowy, wyczuł również w powietrzu jego specyficzny zapach (a raczej wzmożenie, powiem mentolową nutę sam tutaj przyciągnął już wcześniej). Odczuł przyjemną satysfakcję, kiedy i na twarzy Krukona zagościł uśmiech, może delikatny i wyproszony, ale jednak zaskakująco szczery. Mefisto nie wnikał i brał, co mu jego towarzysz dawał. To było miłe, po prostu miłe. Nox nie zwierzał się zbyt często, zatem nie miał kiedy przyzwyczaić się do ludzi otaczających go współczuciem. Widział ten niepokój u Ezry i pewnego rodzaju skruchę, bo dostrzegł jak krzywdzące potrafiły być źle dobrane słowa. To nie było takie proste; Mefisto tęsknił od dłuższego czasu, ale przecież nie robiłby z tego powodu dramatu. - Po prostu posiedź ze mną - poprosił cicho, ale bez większego skrępowania. Już się Ezra na to zgodził, chociaż wtedy nie miał pojęcia jak bardzo problematyczny potrafi być Ślizgon. Również zabrał rękę, zaskoczony tym gwałtownym ruchem. Niezbyt był w stanie sprawdzić o co chłopakowi chodzi, więc nie zaprzątał sobie tym głowy; zaczął jednak mimowolnie dygotać, ramiona podskakiwały mu nierównomiernie, gdy ciałem wstrząsał duszony szloch. Nie potrafił o tym mówić i nie wiedział co zrobić - minął prawie miesiąc, ale wcale nie robiło się wiele lepiej. Zaczerpnął z trudem powietrze, wciągając je w płuca i szukając jakiegoś ukojenia. Odnalazł je dopiero w dłoni Clarke'a, układającej się łagodnie na jego policzku. Ślizgon nie był na tyle świadomy, aby odczuwać jakieś upokorzenie czy też złość na samego siebie, przylgnął więc do chłopaka jeszcze bardziej, powoli doprowadzając się do porządku. Na kolejne pytanie nie odpowiedział, tylko jęknął cicho i wyjątkowo żałośnie. Pozwolił się przygarnąć, schował głowę w ramieniu Ezry. Powinno być w porządku. - Mam już dość - mruknął, czekając aż resztka wilgoci zniknie z jego oczu, gardło przestanie go ściskać i drżenie dłoni odejdzie w zapomnienie. Przymknął powieki, początkowo nie chcąc pozwolić Krukonowi się odsunąć; potem dotarło do niego, jak bardzo nie powinien w ten sposób postępować. Sam wyplątał się delikatnie z jego objęć, choć zielone tęczówki zdradzały coś na kształt smutku - innego, tym razem zahaczającego o niedostępność swojego towarzysza. - Bardzo chcesz mieć pewność, że cię rano nie zagryzę, co? - Uśmiechnął się słabo, biorąc jedną chusteczkę. Nie zamordowałby przecież Clarke'a w jego własnym mieszkaniu... Mefisto znowu położył się na stoliku, tak jak wcześniej, choć tym razem nie patrzył w oczy swojego rozmówcy. Przyglądał się błękitnej cieczy połyskującej w kieliszku, który zaraz począł obracać powolutku w palcach. - Nie chcę ci robić problemów. - I, na Merlina, to było szczere.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie był dobrym pocieszycielem w sprawach, które nie wymagały znalezienia jakiejś drogi wyjścia. Mógł łatwo powołać się na logiczne argumenty i przybrać maskę "głosu rozsądku", ale w pakiecie podnoszenia na duchu zazwyczaj nie zakładał bycia maskotką do tulenia. (Chyba że dla Leonardo czy Lilian. Za to Ruth by go chyba wyśmiała...) Dlatego tak usilnie starał się znaleźć słowa - sęk w tym, że odpowiednich słów, akurat w tej sytuacji, nie było. - Dobrze, nigdzie się nie wybieram - odparł uspokajająco. Plany Ezry na końcówkę tego dnia i tak poszły się, delikatnie mówiąc, chrzanić. Nawet towarzystwo Mefisto było lepsze od żadnego. Nie spotykał się z tym, by ktoś reagował tak silnie na zwykłe dotknięcie policzka - ufność i podatność, którą prezentował Mefisto była niemal przerażająca. Mimo wszystko do głowy przyszła mu durna myśl, czy chodziło o niego, o to, że jakaś pokrętna relacja już między nimi była, czy w dokładnie ten sam, naiwny sposób Mefisto zachowywałby się do przyjaznej, lecz obcej osoby. - Wiem, wiem. - Cóż, dało się zauważyć i wyczuć. Mefisto wszystkie swoje chęci do życia zdążył już utopić w kieliszkach. Ezra starał się go podtrzymywać tak długo, jak tylko tego potrzebował. - O dziwo, czuję się całkiem bezpieczny w twoim pijackim towarzystwie - Wzruszył ramionami, jakby ta kwestia w ogóle nie zaprzątała jego głowy. Naiwnie? - Najwyżej będę spał z różdżką pod poduszką i stracisz wszystkie wilcze ząbki, Nox - dodał już w trochę normalniejszym tonie, bo złośliwym. Jednak przez tę śliską powierzchnię i tak przebijało się ciepło, którym tak obficie obdarowywał chłopaka. Odchylił się wygodnie na fotelu, pozwalając swoją rolę maskotki przejąć stolikowi. Podniósł porzucony wcześniej niedbale papieros i strząsnął popiół, zanim się zaciągnął. Z jego ust uciekł krótki pobłażliwy śmiech. - Wyjaśnijmy coś sobie. Nie zapraszam cię po to, żebyś rozwalił mi mieszkanie, jak coś zepsujesz to będziesz sprzątał. Proste zasady. Dostaniesz miejsce do spania i moje niesamowite towarzystwo, ale za to mój pies, taka kudłata mała przylepa, bardzo potrzebuje kogoś, kto ją porządnie wymizia. Już nie mówię o kociaku, któremu będziesz robił za drapak oraz wypiekach, w które non stop bawi się Leonardo i które nie chcą zniknąć. Myślisz, że ja taki bezinteresowny jestem? - zacmokał, kręcąc głową i gasząc używkę. Chyba nie sądził, że Ezra da mu się zakopać pod kołdrę i użalać nad swoim losem?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto nie potrzebował wcale pocieszyciela. Nigdy nie lubił użalających się nad sobą lub nad kimś ludźmi; był zwolennikiem zachowywania niektórych spraw na siebie i powstrzymywania się od przesadnego okazywania emocji. Niestety w ostatnim czasie jego hipokryzja sięgnęła zenitu, bo nie tylko robił za prawdziwego dementora w Pokoju Wspólnym (najpierw tym Slytherinu, teraz tym Salemczyków), ale dodatkowo rozkleił się już przy dwóch osobach. Nox był prawie pewien, że rano faktycznie cholernie się wścieknie - na samego siebie, oczywiście. Rzecz w tym, że świetnie wychodziło mu wyżywanie się na innych ludziach, a Ezra właśnie pokazywał mu, że nie zasługiwał na tego typu zachowanie. Ponure myśli odnośnie własnej reputacji, porozdzieranej na strzępy, szybko wymsknęły się Ślizgonowi i odeszły w zapomnienie. - Ranisz - westchnął, dopijając shota i pozerkując na chłopaka z tymi iskierkami w oczach, które widać było raptem kilkanaście minut temu, zanim przysłoniły je łzy. - Myślisz, że ma z tym jakiś związek to, że się do ciebie kleję od kiedy przyszedłeś? Muszę zapamiętać, czego nie robić - pokręcił lekko głową. Mówił wolniej, niż normalnie, bo wyczuwał mimowolnie trudność w wyraźnym wymawianiu poszczególnych słów - nie chciał, aby Krukon przypadkiem go nie zrozumiał. Sam nie wiedział skąd w jego dłoni zamiast kieliszka znalazła się broszka, ale ją jeszcze przyjemniej obracało się w palcach. Mefisto jeździł opuszkami po zagłębieniach w kryształowej fakturze, mając wrażenie, że nieco się ochłodziła. Teraz przypominała zwykłą ozdóbkę, która wcale nie wywoływała tego dziwnego gorąca. Drgnął lekko na ten śmiech, bardziej pasujący mu do Ezry niż cokolwiek innego, a przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl. A co gdyby to on na chwilę założył broszkę? - Po co ty się tak produkujesz? Miałeś mnie już przy tym zapewnieniu twojego niesamowitego towarzystwa... - Został ostatni kieliszek do dopicia, ale Mefistofeles był pewny, że jeśli wleje go w siebie w takim tempie jak poprzednie, to faktycznie będzie musiał u Ezry sprzątać. Ślizgon usiadł znowu normalnie (kręcił się przy tym stoliku jak głupi, więc chyba nie było tak źle - to się dopiero nazywają nieodkryte pokłady energii!). Podwinął nieco rękawy swojej bluzy i pokazał dłonie i nadgarstki, pokryte drobniutkimi rankami, na które sam ledwo już zwracał uwagę. Clarke miał również przy okazji możliwość zobaczenia, że ślady po oparzeniach zniknęły (jedynie najdelikatniejsze miejsca, takie jak przy zgięciach łokci, zostały zeszpecone bliznami - tego Krukon nie miał szans dostrzec), a tatuaże odzyskały swoją intensywnie czarną barwę. - No nie wiem, trochę już jestem drapakiem - uśmiechnął się z rozczuleniem na myśl o białej kotce, która namiętnie wgryzała się w niego przy każdej możliwej okazji. Oj, był z niej dumny.
Wybraliście się na przechadzkę, umówione spotkanie lub też znaleźliście się na ulicach Londynu z jakiegokolwiek innego powodu myśląc, że odbędzie się to zupełnie bezproblemowo? W takim razie zdecydowanie nie macie dziś szczęścia, ponieważ w Waszym kierunku zmierza troje czarodziejów ubranych w ciemne, niezwykle eleganckie szaty, ozdobione granatową szarfą. Ich tiary mają charakterystyczną złotą gwiazdę z umieszczonym na środku zaczarowanym okiem, które porusza się, pomagając w wypatrywaniu rebeliantów. W dłoniach zaś dzierżą różdżki, w każdym momencie gotowe do użycia. Wszystko wskazuje na to, że naruszyliście któreś z postanowień umieszczonych w dekretach Ministerstwa Magii, chociaż zapewne nie możecie sobie przypomnieć w jaki konkretnie sposób złamaliście prawo. Gdy czarodzieje podchodzą do Was bliżej zyskujecie pewność, że to Magimilicja - oddziały uformowane specjalnie w celu patrolowania ulic. Najwyraźniej uznali Was za podejrzanych, stanowiących zagrożenie magicznej społeczności. Wygląda na to, że albo pójdziecie po rozum do głowy i szybko wybrniecie z tej sytuacji, albo za chwilę traficie do aresztu śledczego na przesłuchanie. A to, jak głoszą plotki, nie może się skończyć dobrze.
Wszystkie osoby rozgrywające powyżej wątek, rzucają kością "Aresztowania" w temacie losowań, aby dowiedzieć się, co wydarzyło się dalej. Opisz odpowiedź na wylosowany post i czekaj na odpowiedź Mistrza Gry.
Nim napiszesz, poczytaj o aresztowaniach aby dowiedzieć się, jak możesz się z tego wywinąć za sprawą genetyk lub pieniędzy.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Biorąc pod uwagę, że na samym początku sądziłem, że mi przywalisz? Tak, myślę, że to mogło coś zmienić - zaśmiał się lekko. Akurat Ezra w rozumieniu bełkotu miał wprawę; z Leo nie było lekko. Z Leo po alkoholu? Ezra się wyłączał. Mefisto nawet do tej granicy się nie zbliżał, aczkolwiek miłe było to, że się starał. Krukon bardzo to doceniał. - Okay, mógłbyś chociaż docenić jak niesamowite umiejętności mam. Sprzedałem się kilkoma słowami. - Mrugnął do niego żartobliwie. No, po coś pracował w tych Dowcipach, coś z tej pracy rzeczywiście wyniósł! Uśmiechnął się lekko, kiedy Ślizgon podwinął rękawy, prezentując mu swoją kolekcję ranek. Aby nie być gorszym, zaraz zrobił to samo; Leonardo nauczył Nieve wspinania się po ludziach, a efekty tego znalazły się także na skórze Clarke'a. - Mała daje w kość, co? - Kiedy wybierał kociaka dla Mefisto, nie podejrzewał, że ta biała kulka była aż takim diablikiem. Ale cóż, najwyraźniej właściciel sam również przyłożył do tego rękę, pozwalając się tak traktować (cholera, skądś to znał...) - W takim razie podnoś się, raz, dwa. I tak dojście do mieszkania zajmie nam wieczność, bo nawet nie chcę myśleć o teleportacji przy twoim stanie. Zawartość twojego żołądka wtedy na pewno znalazłaby się na podłodze... - Wstał energicznie, zarzucając na siebie płaszcz i wyciągając rękę do Mefisto, w razie gdyby potrzebował asekuracji przy pierwszy rozpoznaniu, gdzie znajduje się góra, a gdzie dół. Jego twarz rozświetlał cierpliwy uśmiech, który zgasł niczym płomyk świecy w momencie, gdy próg wraz z zimnym powiewem przekroczyło troje czarodziejów w niezwykle eleganckich szatach, a z gardeł niektórych klientów uciekł ostrzegawczy szept, który Ezra zaraz sam powtórzył. - Magimilicja - syknął w stronę Mefisto, niewiele jednak mogąc dla niego zrobić. Gdyby miał czas, nie zostawiłby chłopaka, teraz jednak liczyło się uchronienie własnej skóry. Doskoczył do blisko stojącej rośliny, - jedynej w pomieszczeniu - której chyba nikt nie żałował wody, skoro obrosła tak gęsto. Odruchowo jego ręka podążyła do różdżki; zaklęcie kameleona było w tym momencie jedynym sensownym rozwiązaniem. A w dodatku skutecznym. Jego oddech był ciężki, gdy z niepokojem obserwował mężczyzn będących coraz bliżej stolika Mefisto. Miał jedynie nadzieję, że uznają chłopaka za zbyt pijanego, by w ogóle był sens z nim rozmawiać. Przypadkowo oparł się o donicę, a wtedy jego palce natrafiły na jakiś przedmiot. Nie zastanawiając się długo nad tym, że było to przywłaszczenie sobie cudzej własności (raczej nikt przypadkowo nie włożył taśmy obłudy do donicy...), wsunął ją sobie do kieszeni. I co dalej?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Roześmiał się głośno i szczerze, przyciągając przy tym uwagę kilku najbliżej znajdujących się osób. Chwilę po prostu wpatrywał się z niedowierzaniem w swojego rozmówcę, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. - Czekaj. Mam za co? Czy tak po prostu na powitanie? - Zainteresował się. Gdzieś z tyłu głowy pamiętał o awersji Ezry odnośnie alkoholu i być może to dlatego tak się starał. Nie robił w gruncie rzeczy nic wielkiego, jedynie próbował zachować resztkę godności poprzez względnie wyraźne mówienie. - Skarbie, mógłbyś się sprzedać i bez słów - mruknął, obrzucając Krukona znaczącym spojrzeniem, a jednak żartobliwym. Nie miał broszki i spodziewał się raczej nagany, a na to wcale nie miał ochoty. Dalej się uśmiechał, gdy zerkał na drobne ranki znajdujące się na rękach Clarke’a. Mruknął potakująco, znowu się śmiejąc, bo otrzymał oficjalne potwierdzenie, że mała Lilith faktycznie była od Ezry. Wcześniejsze domysły wydawały się tak irracjonalne, że ani myślał o spytaniu go o wyjaśnienia. Teraz po prostu rozpiął trochę bluzę, żeby przestała zakrywać jego szyję; znajdowała się na niej zielona obroża otrzymana w święta. - Dajemy sobie w kość nawzajem - wzruszył lekko ramionami. Miał nawet wstać i podążyć za Ezrą, ale nie było to takie proste. Nogi mu się zaplątały i wylądował z powrotem na fotelu; wtedy zaś w pubie pojawiła się magimilicja. To jakiś żart? Nox wygiął usta w szyderczym uśmiechu, rozsiadając się wygodniej. Tego mu jeszcze brakowało - głupiego aresztowania za nic. Odprowadził Ezrę spojrzeniem, samemu zaś zerknął w stronę tylnego wyjścia, chyba nawet zastanawiając się nad planem ucieczki. Rzecz w tym, że Mefisto był na to zbyt dumny, a co gorsze zbyt pijany. Obserwował wyzywająco przedstawicieli Ministerstwa Magii, bawiąc się kieliszkami i dyskretnie zgarniając broszkę, aby bezpiecznie spoczęła w jego kieszeni. Był pewien, że magimilicja go zaczepi - był na to również gotów. Niemal z zawodem zacisnął mocniej szczęki, gdy ekipa przy stoliku obok wybuchnęła śmiechem i ściągnęła na siebie uwagę, cóż, wszystkich. Mefisto podniósł się powoli, założył kurtkę i obrzucił pub jeszcze jednym spojrzeniem, chwiejnie i wolno podążając do drzwi. Ezra się ukrył zaklęciem, ale chyba nie planował zostać tu na zawsze, nie?
Nie pamięta kiedy ostatni raz miło rozmawiała z jakimkolwiek Ślizgonem, dlatego rano, wychodząc z Pokoju Wspólnego zaczepiła Vivi i oznajmiła, że muszą gdzieś razem wyjść. I nie przyjmowała do wiadomości tego, że dziewczyna być może miała już plany na wieczór, miała za to wielką nadzieje, że mimo wszystko pojawi się w miejscu, które od razu narzuciło się Colquhoun na myśl. Pub "U nieudacznika" doskonale wpisywał się w życie Mallory, więc to właśnie tam zamierzała się dzisiaj udać. Wdzięczna nazwa bardzo jej się spodobała, gdy pewnego razu tu wylądowała i od tamtej pory dosyć często można ją tu znaleźć. Idąc przez Hogsmeade, przeklinała się w myślach, że nie wybrała jednak jakiegoś fajnego miejsca w Hogwarcie. Na dworze było tak zimno, że Mall naprawdę zaczęła się zastanawiać co jej strzeliło do głowy, żeby opuszczać zamek i dodatkowo wyciągać z niego osoby trzecie. Chyba była złym człowiekiem. Cóż, może jej błędy zostaną wybaczone. Szybkim krokiem wparowała do pomieszczenia, ciesząc się, że wreszcie tu dotarła i namierzyła wolny stolik, szczęśliwie zlokalizowany jak najdalej od drzwi wejściowych. Przywitała się ze stojącym za ladą barmanem, po czym ruszyła w kierunku obranego chwilę wcześniej celu, zamawiając wcześniej Łzy Morgany le Fay. Usiadła ciężko na krześle, zrzucając na sąsiednie miejsce płaszcz i wszystkie dodatki niezbędne do obecnej pogody i wypiła parę łyków drinka. Co jak co, ale trochę się zmęczyła, w końcu właśnie pokonała odcinek Hogwart - Hogsmeade w chyba rekordowym dla siebie tempie. I cóż..należy jej się jakaś nagroda, prawda?
Byłam totalnie przemęczona nawałem pracy związanym ze zbliżającym się wielkimi krokami wydaniem płyty, po za tym trudno ukryć, że w ostatnim czasie zawirowania związane z moim życiem uczuciowym (czy raczej jego całkowitym upadkiem) totalnie mnie dobijały, dlatego z wielką chęcią przystałam na zaproszenie Mall - zdecydowanie potrzebowałam odrobinę odpocząć od codziennych problemów, a wspólne wyjście do pubu w towarzystwie przyjaciółki wydawało się najlepszą możliwą opcją. Na co dzień nie miałam zbyt wiele czasu na takie rzeczy jak chodzenie na imprezy czy chociażby na drinka, a co za tym idzie - na ten wieczór nie miałam żadnych planów. Chcąc uniknąć tej okropnej ślizgawicy teleportowałam się wprost z mieszkania do lokalu. Dostrzegłszy drugą ślizgonkę pomachałam jej delikatnie na powitanie, po czym podążyłam do baru zamawiając podwójny absynt. Po krótkiej wymianie grzeczności z dobrze znanym mi barmanem chwyciłam szklankę z mieniącym się delikatnie alkoholem i podążyłam w stronę przyjaciółki witając ją cmoknięciem w policzek. - Dobrze w końcu widzieć cię poza szkołą - rzuciłam z uśmiechem siadając na fotelu naprzeciwko dziewczyny. Byłam bardzo zadowolona, że wybrała stolik na uboczu. Tutaj zdecydowanie były lepsze warunki do rozmowy, niż gdzieś nieopodal baru, gdzie oprócz nieustającego gwaru zapewne spotkałybyśmy kogoś znajomego.
@Mallory Colquhoun - wybacz, ze musiałaś czekać tak długo, miałam jeszcze jeden egzamin. Postaram się być bardziej regularna!
Ją również trudno było znaleźć ostatnimi tygodniami w jakimkolwiek pubie czy barze. W głównej mierze obwiniała za to pogodę, która z całą pewnością nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz, jednak musiała przyznać, że przyczyniło sie do tego również jej małe lenistwo. Zdecydowanie woli ciepłą połowę roku i z niecierpliwością czeka na gorące dni, które ochoczo będzie spędzać na świeżym powietrzu. Prawdopodobnie wtedy też włączy jej sie tryb imprezowania. Z rozmyślań wyrwał ją głos przyjaciółki i szybkie cmoknięcie w policzek. Z lekkim uśmiechem obserwowała krzątającą się przy stole dziewczynę, która w końcu z drinkiem w ręku usiadła na fotelu. Mall stwierdziła, że wyjście na miasto dobrze zrobi siedzącej teraz naprzeciwko dziewczynie. Musiała przyznać, że dawno nie rozmawiały i troche jej tego brakowało. Niestety, natłok nauki i innych spraw bardziej lub mniej osobistych, sprawiły, że w ostatnim czasie Mall również nie miała wolnej chwili. Dlatego postanowiła wykorzystać wolny wieczór na „babskie” wyjście, mając nadzieje, że również dla Vivi będzie to chociaż malutka chwila odpoczynku. -Oj tak. Trzeba od czasu do czasu sie stamtąd wyrwać... -Powiedziała, momentalnie przypominając sobie mieszkania, które ostatnio oglądała. Postanowiła bowiem wynieść się z zamku, chcąc powoli zacząć sie usamodzielniać. -Tak dawno razem nie rozmawiałyśmy, że po prostu musiałam Cię gdzieś zabrać. Mam nadzieje, że Ci nie popsułam żadnych planów. -Spojrzała się na nią z uśmiechem i sięgnęła po szklankę.
Wybacz, że tak długo, ale miałam lekkie zerwanie głowy w weekend. Teraz juz bede odpisywać na bierząco ;)
- Planów? - parsknęłam śmiechem z trudem powstrzymując się przed rozbryzganiem pitego w tym momencie absyntu po całym stoliku - Masz na myśli fascynujące siedzenie w kocu i rozpamiętywanie moich życiowych porażek? Bardzo trafnie wybrałaś lokal. Chociaż wypowiedziane przeze mnie słowa nie były zbyt pozytywne, to w gruncie rzeczy w moim głosie nie było słychać cienia żalu, czy smutku. Praca dawała mi bardzo wiele radości, dlatego w jakimś stopniu udało mi się zepchnąć na dalszy plan całą aferę z Rayenerem i Leandrem, więc chociaż wciąż w jakimś stopniu to przeżywałam, to w sytuacji towarzyskiej nie czułam problemu, żeby z tego odrobinę pożartować. Moja sytuacja mimo tego, że w końcu udało mi się spełnić marzenia w kwestii muzyki nie była szczególnie udana, ale nie zamierzałam mędzić przyjaciółce na ten temat - miałam szczerą nadzieję, że skorzystamy z tego babskiego wyjścia, żeby trochę popić, pośmiać się i rozerwać. W moim życiu, które w tak krótkim czasie stało się zwyczajnie zbyt dorosłe brakowało mi wygłupów i błahostek. Popiłam łyczek absyntu i rozważając kolejne drinki spojrzałam w stronę baru, by po chwili puścić oczko do przyjaciółki i diametralnie zmienić temat. - Tamten facet siedzący przy barze się na ciebie gapi - powiedziałam lekko ściszając głos.
Cieszyła się, że w całym tym śmiesznym domu węża, w którym miała zdecydowanie więcej wrogów niż powinna, udało jej się znaleźć parę wyjątków, z którymi rzeczywiście można szczerze porozmawiać. Jednym z nich jest siedząca naprzeciwko niej Vivi. Dziewczynom udało się stworzyć całkiem fajną relację i Mall miała naprawdę duże nadzieje, że mimo swojego własnego, prywatnego życia, ich przyjaźń nie umrze śmiercią naturalną. -Cóż, miałam raczej na myśli coś innego, wiesz jak...rozwijanie muzycznej kariery czy coś w tym stylu. -Uśmiechnęła się wymownie do blondynki i wypiła parę łyków drinka. Rozejrzała się nerwowo po pubie, chcąc mieć stuprocentową pewność, że nie spotka tu nikogo, kogo z pewnością nie chciałaby spotkać. Ani teraz, ani nigdy. I mimo, że tego feralnego wieczoru znajdowała się w zupełnie innym lokalu, na drugim końcu Hogsmeade, wolała upewnić się, że może być spokojna. -Życiowych porażek? -Ponownie spojrzała się na przyjaciółkę i zmarszczyła brwi. Tak dawno ze sobą nie rozmawiały, że Mall nie miała pojęcia czy Vivi mówi o starych niepowodzeniach, czy na froncie pojawiło się coś nowego. Na słowa blondynki, odwróciła głowę w stronę baru, chcąc wyłapać siedzącego przy barze faceta. Uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając z powrotem na dziewczynę i nachyliła się lekko do przodu, jakby chciała powiedzieć jej coś na ucho. -Nieważne. Muszę Ci coś powiedzieć. -Również ściszyła głos, ostatnie słowa mówiąc niemal szeptem. Długo zastanawiała się, czy powinna mówić komukolwiek o ostatnich wydarzeniach, stwierdziła jednak, że warto podzielić się tym z przyjaciółką. W końcu kto lepiej ją zrozumie, prawda?
Nie byłam dobra w przyjaźnie - trzymałam się z kuzynami, a oprócz Mall, Daisy i Courtney nie miałam zbyt wiele koleżanek. Trudno ukryć, że dotychczas preferowałam towarzystwo chłopców i zdecydowanie wolałam latać na miotle z Lope albo udać się na wódkę z jakąś grupką, niż spędzać czas na plotkach - jednak w ostatnim czasie bardzo mocno się wycofałam skupiając na karierze i ułożeniu sobie życia osobistego. - Nie mogę narzekać - odparłam z lekkim uśmiechem mając na myśli sukcesy zawodowe i szkolne, lecz po chwili dodałam - Ale ostatnio zaliczyłam dość spore zawirowanie w kwestii sercowej.. Rozpoczęłam temat dość beztrosko mimo sporej wagi sprawy z Rayem, jednak ze względu na zauważenie patrzącego na Mall faceta nie skończyłam mojej myśli. Po chwili zupełnie zmieniłyśmy temat, czym zupełnie się nie przejmowałam, bo wiedziałam, ze w końcu do tego wrócimy - mogłam liczyć na drugą Ślizgonkę i nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której nie zostałabym przez nią wysłuchana. Zauważony przeze mnie facet niespecjalnie interesował Mall, która zakomunikowała mi, że musi przekazać mi jakąś nowinę. Nachyliłam się delikatnie w jej stronę wnioskując po gestykulacji, że nie chce mówić zbyt głośno, po czym badawczo zmierzyłam jej twarz spojrzeniem - nie wyglądała ani na szczególnie uradowaną, ani na rozpaczającą, trudno było mi więc wywnioskować jakiego kalibru informację chcę mi przekazać i czy będę mogła jej w jakiś sposób pomóc. - Jasne, mów - rzuciłam do niej uśmiechając się zachęcająco, po czym upiłam spory łyk absyntu.
Trudno zaliczyć Mallory do dusz towarzystwa. W całym zamku, na palcach jednej ręki można policzyć ludzi, z którymi dzieli się chociaż minimalną ilością wydarzeń z życia osobistego. Zdecydowanie jest introwertykiem i raczej woli radzić sobie sama z swoimi problemami, nie zmienia to jednak faktu, że posiada znajomych i z pewnością nie spędza czasu tylko i wyłącznie w szkole. Swego czasu nawet całkiem sporo imprezowała i czasem z chęcią wraca do starego stylu życia. -Zamieniam się w słuch. Wiesz, że jestem całkiem dobrym słuchaczem. Cóż, powiedziałabym, że doradcą sercowym też jestem całkiem niezłym, ale kogo ja chce oszukać. -Uśmiechnęła się w stronę blondynki, po czym upiła parę łyków drinka, stwierdzając przy okazji, że za moment będzie trzeba zamówić kolejnego. Sama do końca nie wiedziała od czego ma zacząć. Ostatnie dni spędziła na dość intensywnych rozmyślaniach. Opuściła nawet parę lekcji, ale do tego przyczyniło się także jej osłabiona odporność, która mocno dała się we znaki ostatnimi tygodniami. Atmosfera iście sprzyjająca spędzaniu czasu w łóżku. -No więc...byłam ostatnio w pubie i dźgnęłam rozbitym szkłem dwóch nieznajomych mężczyzn. -Powiedziała w końcu i spojrzała spode łba na siedzącą naprzeciwko przyjaciółkę, czekając na jej reakcję. W końcu niecodziennie słyszy się takie informacje, a Mallory doskonale zdawała sobie sprawę, że całe to zdanie brzmiało co najmniej śmiesznie jak nie żałośnie. -Dlatego wcześniej się tak rozglądałam, mam nadzieje, że nie widzieli mojej twarzy... -Dodała po chwili i wypiła pozostałą zawartość szklanki, stawiając na blacie puste już naczynie. Była pewna, że w pomieszczeniu nie znajdował się nikt podejrzany. W końcu takich brzydkich twarzy nie sposób tak szybko zapomnieć.
- To może poczekać, mów pierwsza - powiedziałam uśmiechając się swobodnie, chociaż sytuacja o której zamierzałam mówić nie była szczególnie wesoła. Korzystając z obecności przechodzącego obok nas kelnera zamówiłam nam kolejne drinki, a widząc, że Mallory ma problem z zebraniem myśli delikatnie, aczkolwiek nienachalnie zachęciłam ją do mówienia. Wypowiedziane przez dziewczynę słowa zupełnie mnie zaskoczyły - w gruncie rzeczy "zaskoczyły" to mało powiedziane, była w ciężkim szoku! Mall nie należała do typowych agresorów, wręcz przeciwnie - była raczej ułożoną osobą, więc od razu zrozumiałam, że nie zrobiła tego w akcie szaleństwa, a co najwyżej zmuszona okolicznościami. - Ale jak to dźgnęłaś? - zapytałam zaskoczona, by po chwili na moment przerwać, żeby barman, który przyniósł nam drinki nie słyszał rozmowy. Gdy odszedł ponownie zaczęłam: - Dlaczego? Chcieli Ci zrobić krzywdę? Wbrew pozorom tematu nie zgłębiałam z ciekawości, ale dlatego że chciała się dowiedzieć czy przyjaciółka czasem nie potrzebuje pomocy lub nie jest w niebezpieczeństwie. Naprawdę się o nią martwiłam. Oczekując na wyjaśnienie całej tej sprawy mierzyłam ją badawczym spojrzeniem, przy okazji biorąc dużego łyka drinka - liczyłam, że trochę złagodzi on zdenerwowanie opowiedzianą przez drugą Ślizgonkę sytuacją.
Reakcja siedzącej naprzeciwko Ślizgonki w ogóle ją nie zdziwiła. Prawdopodobnie ona również zareagowałaby w podobny sposób, dlatego odpowiedziała jej tylko niewinnym, jednak trochę nerwowym uśmiechem. Kątem oka zerknęła na stojącego obok kelnera, który przyjmował kolejne zamówienie, po czym odprowadziła go wzrokiem aż do baru, upewniając się, że nie usłyszy dalszej części rozmowy. -Nie, nie mi. -Pokręciła głową, zupełnie jakby wypowiedziane słowa nie miały wystarczającej mocy i musiały być wspierane dodatkowymi ruchami. Sięgnęła po drinka i upiła spory łyk, mając nadzieje, że alkohol nieco ją rozluźni i pozwoli opowiedzieć całą historię bez zbędnych przerywników. -W zasadzie to nie wiem co mi strzeliło do głowy...Byłam w pubie z Lennox'em, wiesz...nie lubiliśmy się wcześniej, ale okazało się, że całkiem nieźle nam się rozmawia. Więc zaprosił mnie na urodziny brata, z których wyszliśmy i poszliśmy do baru. -Położyła rękę na blacie, po czym zaczęła nerwowo stukać w niego paznokciami. -I w tym barze zaatakowali go jacyś ludzie. A ja...sama rozumiesz, nie mogłam stać obok i się patrzeć. -Dokończyła i wzięła głęboki wdech po tej dość długiej wypowiedzi, ciesząc się, że wreszcie to z siebie wyrzuciła. Bo mimo, że nie żałowała decyzji, którą podjęła wtedy w pubie, nie czuła się komfortowo z myślą, że dźgnęła zupełnie nieznane sobie osoby. A trzymanie tego w sobie wcale nie sprawiało, że czuła się lepiej.
Gdy usłyszałam, że polazła gdzieś z Lennoxem lekko uniosłam brwi - nie do końca ufałam chłopakowi i trudno powiedzieć czy było to spowodowane jego zachowaniem, czy raczej bardzo nielubianym przeze mnie nazwiskiem, zdecydowałam się jednak nie komentować sprawy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Lennox zabrał Mall na urodziny Lysandra, czego nie sposób było nie skomentować. - Byłaś na urodzinach u Lysandra Zakrzewskiego? - zapytałam robiąc wielkie oczy. Mimo braku sympatii do Gryfona spowodowanej starciami na boisku wiedziałam, że jego urodziny były bez wątpienia wielkim towarzyskim wydarzeniem, a Zakrzewski był znany z dość hermetycznego grona znajomych, więc zdziwiło mnie, że Mall była na takiej imprezie. Urwałem ten temat jednak dość szybko, bo dziewczyna mówiła dalej- - trudno ukryć, że miała mi ważniejsze rzeczy do przekazania. - Skarbie, oczywiście, że rozumiem - powiedziałam kładąc dłoń na jej dłoni w geście, który miał choć odrobinę dodać jej otuchy - Nie ogarniam tylko dlaczego zamiast użyć różdżki rzuciłaś się z kawałkami szkła na dwóch, zapewne silniejszych od Ciebie facetów. Trudno ukryć, że byłam raczej dość wygodną osobą i zazwyczaj unikałam ryzyka, więc nawet w przypadku gdy z jakiejś przyczyny mój przyjaciel wpakowałby się w kłopoty starałabym się znaleźć jak najbezpieczniejsze wyjście - a w takiej sytuacji użycie magii, która była w moim życiu nieodłącznym elementem wydawało mi się raczej oczywiste, ale mimo to starałam się zrozumieć dlaczego przyjaciółka postąpiła tak nieracjonalnie.
-No właśnie byłam. Do samego końca nie wiedziałam gdzie idę. -Odpowiedziała, uważnie obserwując zachowanie siedzącej na przeciwko dziewczyny. Delikatnie uniosła brwi widząc niemałe zdziwienie na jej twarzy -wiedziała, że Vivi niespecjalnie przepada za tą rodziną, jednak nie znała większych szczegółów ich relacji. Nie zamierzała się w nie również wtrącać- widocznie miała jakieś tam swoje powody. -Przekonałam się, że nie jestem fanką imprez, na których prawie nikogo nie znam. -Gdyby wiedziała gdzie idą, z pewnością zastanowiłaby się dziesięć razy, zanim postanowiłaby gdziekolwiek wyjść. Zresztą, teraz też się zastanawiała. I nie wiedzieć czemu zdecydowała się jednak pójść. I do tej pory zastanawia się czy była to słuszna decyzja. Ehh -Biorąc pod uwagę aktualną sytuację, nie za bardzo ufam różdżce...Wiesz, nie chciałabym przez przypadek zrobić im czegoś jeszcze gorszego. A potem nie móc tego naprawić, bo magia nadal sprawiałaby więcej szkód niż pożytku. -Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Wolała po prostu nie ryzykować i tym razem posłużyć się tradycyjnymi metodami walki. Ten, kto chociaż trochę zna Mallory wie, że ją również można zaliczyć do dość "wygodnickich" osób. Jeżeli jest na tym świecie cokolwiek, co może wspomagane być magią, Ślizgonka nie będzie się długo zastanawiać czy oby na pewno jej użyć -jeżeli ma takie możliwości, dlaczego ma z nich nie skorzystać? -Dosyć o mnie. Mów co u Ciebie. Co się stało? -Spojrzała się z powrotem na przyjaciółkę, zastanawiając się co się działo u niej w ostatnim czasie.
Przepraszam Cię za tak beznadziejne posty, ale nie mam kompletnie weny .__.
Hugh siedział w kącie pubu i chowając się za książką, którą udawał, że czyta, obserwował siedzące przy innym stoliku dziewczyny. Uwielbiał Vivien Dear! Merlin mu świadkiem, że uwielbiał ją jeszcze zanim wydała singiel! Był jej największym fanem! Założył nawet jej fanclub, którego prezesem był do zeszłego czwartku. W zeszły czwartek jego własna organizacja go wywaliła, bo uznali, że jego pomysły są "poronione" i że "powinien się leczyć". Banda głupich sezonowców! Nie rozumieją czym jest prawdziwa miłość... Zrozumieją swój błąd, kiedy już pobierze się z Vivien. Mozę i lepiej, że się ich pozbył - byli mu tylko kulą u nogi. Z kąta nie mógł niestety słyszeć rozmowy prowadzonej przez jego największą idolkę. Chwilę próbował czytać z ruchu warg, ale po chwili doszedł do wniosku, że dziewczyny nie rozmawiały raczej o "niemiłej Brendzie, która smarka w begonie". Tak nie mogło być! Przecież musiał wiedzieć o Vivien wszystko. Zamknął książkę, zamówił w barze kremowe piwo i przesiadł się do stolika najbliżej tego, przy którym siedziała Dear. Jego plecy znajdowały się teraz mniej niż 3 stopy od jej pleców. Słyszał wszystko, ale nie mógł skupić się na rozmowie. Miał gęsią skórkę na samą myśl, o tym, że siedzi tak blisko niej. Może będzie w stanie poczuć jej zapach. Zaciągną się, ale nic nie poczuł. Może gdyby podsunął się trochę bliżej. Odsunął krzesło i wychylił się delikatnie. W jego nozdrza uderzyła delikatna nutka, którą musiały rozsiewać jej włosy. Och, Vivien! Hugh dałby sobie dłoń uciąć, że od dziś tak właśnie będzie pachniała jego amortencja. Tę samą dłoń, którą teraz bezwiednie wplątał w pukle ulubionej artystki i podsunął do twarzy.
Wysłuchałam historii przyjaciółki z uwagą i oczywiście epatując odpowiednią dawką współczucia, które jej się należało biorąc pod uwagę w jak okropnej sytuacji została postawiona. Nie chciałam komentować, że to wina zadawania się z kimkolwiek kto ma na nazwisko "Zakrzewski", bo miałam świadomość, że tego uwagi niewiele wnoszą. W końcu nadeszła chwila, w której miałam jej się zwierzyć - jednak zupełnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Mallory wiedziała o odejściu Raya i o niespodziewanych i przymuszonych zaręczynach z Leandrem, jednakże ostatnia wiadomość była prawdziwą bombą. Finalnie zdecydowałam się udzielić odpowiedzi prosto z mostu: - Ray wrócił do Anglii. Wlazł mi do mieszkania nieproszony i mieliśmy małe starcie... - powiedziałam starając się zachować stoicki spokój. Wtem, zupełnie niespodziewanie, poczułam, ze ktoś grzebie mi we włosach. Przerażona gwałtownie odwróciłam głowę i zobaczyłam tego psychola z fanclubu, który już raz szpiegował mnie w drodze do domu krzycząc, że jestem jego największą miłością. Natychmiast podniosłam się (co mogło zapewne skończyć się utrata kilku włosów), po czym rzuciłam na stolik odrobinę za dużą ilość galeonów należną za nasze napoje i pociągnąłem za rękę Mallory, żeby jak najszybciej ulotnić się od tego psychola - niestety byłyśmy zmuszone zmienic lokal.
Nie miał planów na dzisiejszy wieczór, nie spodziewał się również, że wyląduje w pub'ie. Zaczęło się dosyć niewinnie, wstał gdzieś około piętnastej, gdzie przez przeszło kilkanaście gapił się tępo w sufit, próbując rozczytać swoje pismo ze starych notatek(do tego doszło, że odszukał wszystkie notatki swojego życia szkolnego, zgrozo), zjadł podwójną porcję makaronu w Wielkiej Sali i zaszył się w bibliotece, jednak nie po to aby zgłębiać tajniki szkolnej wiedzy. Zaczaił się tam aby troszkę odespać, w końcu leżał tyle czasu w łóżku i jedyne co robił to się opierdalał. Udało mu się przez pełną godzinę obejść się bez koszmarów i otworzyć oczy, nie będąc bardziej zmęczonym niż poprzednio. Nie zapowiadało się aby ten dzień miał przynieść coś spektakularnego, dlatego ruszył w podróż po wiosce, zapewne w poszukiwaniu wrażeń... Bo ostatnio miał ich zdecydowanie za mało. Nawet Mallory nie potrafiła odwieść jego myśli od tego, jak popieprzonego życia pragnął. Czyżby znowu wrócił do swoich starych i niefajnych nawyków, w których szukał guza po wioskowych zaułkach? Kolejny pijany jegomość, który przegrał w karty i szuka kogoś, na kim mógłby odegrać swoją złość? Lennox był idealnym kandydatem! Wszedł do "U nieudacznika", którego nazwa sugerowała naprawdę dużo, na pewno jednak nie pasowała do wyglądu samego pomieszczenia. Niemal się zawiódł widząc fikuśne siedziska i atmosferę przytulnego lokalu. Zasiadł przy jednym z wolnym stolików, zamawiając jagodowego i paluszki, bo nie obyło się bez jedzenia. Poszukiwania kolejnego męczennika bez czegoś na żołądku to żadne poszukiwania.
Scoot zazwyczaj nie szwendał się sam po pubach. Chyba że chciał wykazać się swoją kreatywnością i akurat miał taką ochotę, żeby zażyć coś mocniejszego. Dostał sowę od kumpla, który skończył już szkołę, ale w ostatniej chwili facet przysłał wiadomość, że niestety się nie pojawi. Dopadło go tak zwane dorosłe życie, które wiązało się z ciężką pracą. Scoot nie chciał stać się kolejnym pracoholikiem jak reszta jego ambitnych kolegów. Może ambicje nie miały tu nic wspólnego. Zastanawiał się, czy sam taki się stanie za te kolejne kilka miesięcy, sam nie mając czasu dla życia towarzyskiego, spędzając więcej godzin w pracy niż to konieczne. Siedział w pubie "U nieudacznika", który swoją drogą miał ciekawą nazwę. Wnętrze jednak zdecydowanie nie wyglądało jak "u nieudacznika". Podobało mu się tu. Zdecydowanie postanowił na początek coś zjeść, jak już miał tu tak siedzieć. Zamówił zapiekane paluszki i coś do picia bez promili. Czekał cierpliwie na zamówienie, przyglądając się tym, co wchodzili. W końcu zamówienie trafiło na jego stół, a on zabrał się za jedzenie, które smakowało przeciętnie, ale czego mógł się spodziewać po zapiekanych paluszkach? Najadł się, a jego spojrzenie padło na @Lennox X. Zakrzewski.