Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
Naprawdę czuł się już tak śpiąco, słysząc odzywki dwóch dziewczyn, że najchętniej poszedłby spać. Ale nie zrobi tego, zaśnie tutaj i skończy się, że z torby znikną mu wszystkie monety, książka i ostatecznie barman, Karin i Fire się wzbogacą przez niewinny sen. Czemu nie odchodził? Bo wciąż się łudził, że może się coś stać, co byłoby ożywiające i ciekawe dla Shawna. Na chwilę obecną, on rzicał pozbawione sensu i taktu zaczepki, a one w tak samo nudny sposób odpowiadały. Jakby chociaż się wysiliły i powiedziały coś ekstrawaganckiego, abstrakcyjnego, a nie coś co na ogół jest dla Reeda przewidywalne. Zignorował już każde, nic nie znaczące słowo, czekając na coś woow. I może się doczekał, bo za nim usłyszał jakiś huk trzaskanych drzwi i osoba, ktòra zaszczyciła ich swoim towarzystwem okazała się kimś znanym dla dwóch jego koleżanek. Kiedy Karin opowiedziała cała sytuację, nie miał zamiaru już się poniżać, po prostu ją olał. Nowoprzybyłej kiwnął tylko głową na przywitanie, jakby znali się od lat i dalej wypuszczał z ust dym papierosowy, skupiając całą swoją uwagę na właśnie tym zajęciu. Dopiero po chwili, kiedy już prawie dopalił papierosa, spojrzał na wszystkie i przyglądał się ze spokojem. Myślał jeszcze nad kwestią Quidditcha. Cóż denerwowanie przez fanki to jedno i w pełni usprawiedliwione, lecz, tak jak wcześniej mówiła to Cortez to już inna sprawa. - Fanki to jedno. Jednak wiszenie na drewnianym kiju 30metrów nad głową i rzucanie zaczarowaną piłką, uważając to za zupełnie bezsensowny sport i nie męczący to zupełnie inna sprawa - wrócił do kwesti Q. Teraz, Karin nie mogła mu wmówić, że też jej chodzi o "faneczki", wcześniej rzucając słowa wnioskujące, że ona ogólnie po prostu tego nie rozumie.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wszystko sprowadzało się do tego, że cała trójka czuła się znudzona, zmęczona i poniekąd zirytowana sobą nawzajem. Fire nie zamierzała przebywać zbyt długo w takiej atmosferze, bo najwyraźniej jej towarzysze byli zbyt opanowani, żeby naprawdę doszło do jakiejś poważnej awantury, a na taką liczyła. Pościgi, wybuchy, wyzwiska, latające krzesła i najlepiej płonący pub... To ostatnie chciałaby zobaczyć najbardziej. Nie lubiła ignorowania, a "Shawn", jeśli to w ogóle prawdziwe imię nieznajomego, najwyraźniej nie zamierzał prowadzić gierek słownych. Właściwie siedziała tu już tylko po to, żeby może zahaczyć w jakiś sposób o temat książki, którą czytał przed przybyciem rudowłosej... Ale wątpiła, by udało się coś z niego wyciągnąć. Najwyraźniej wolał temat Quidditcha, którego z kolei nie lubiła Fire. - Nie czuję się ani trochę winna. - stwierdziła, dopalając swojego Wizz-Wizza z lekkim uśmiechem. W końcu czemu miałaby się przejmować zdrowiem kogoś, kto sam je sobie psuł? Gryfonka lubiła papierosy, a jednocześnie potrzebowała ich często w stresujących sytuacjach. Dlatego nie rezygnowała z tego uzależnienia. Zresztą wierzyła, że magicznie ją jakoś uleczą w razie czego. Podsumowanie sytuacji przez Karin w ogóle było jednocześnie śmieszne i głupie. Bo czy nie zachowywały się jednak trochę znudzone dzieciaki szukające zaczepki? Blaithin zaczęła się nad tym zastanawiać, jednocześnie słuchając następnych słów o czarodziejskim sporcie. - Niestety, z tym muszę się zgodzić. Ale nie chce mi się rozmawiać o Quidditchu. Było naprawdę bardzo miło. - posłała całkiem ładny uśmiech w stronę Shawna, Karin i Morti, a następnie chwyciła swój płaszcz i go założyła. - Musimy to kiedyś powtórzyć, Ponuraku! Może następnym razem uda się go zirytować bardziej. Blaithin skierowała się do wyjścia, znów stawiając na ten lekki, swobodny styl poruszania się. Zastanowiła się, czy nie będą mieli już żadnej okazji do ponownego zamienienia paru słów... W sumie chciałaby.
Serio, Czy dla facetów nie ma ciekawszych tematów niż ta idiotyczna gra? Karin głośno westchnęła i dopaliła papierosa. -Miło, ze rozumiesz.- rzuciła nawet na niego nie patrząc. Chwyciła butelkę piwa i pociągnęła kolejny łyk. Pomimo przybycia kolejnej osoby atmosfera robiła się co raz cięższa i nudniejsza. Fire widocznie miała już tego dość, bo szybko się pożegnała i wyszła. Morticia zniknęła gdzieś w głębi lokalu kompletnie ich ignorując. -No to zostaliśmy sami...- mruknęła pod nosem zerkając na Shawna. Nie miała ochoty na kolejne bezcelowe przepychanki słowne więc dopiła piwo. -Nalej mi Absynt Słonko.- rzuciła do barmana przyglądajac się równocześnie butelkom za jego plecami.
Wszyscy mamy swoje tajemnice. Wszyscy mamy swoje problemy, zmartwienia i gorsze dni. Jesteśmy nieufni, podejrzliwi i nie uśmiechamy się z byle powodu. Jednak są tacy, którzy w ciszy odnajdują wytchnienie i drogę, która prowadzi ich do celu. Szukają w niej odpowiedzi i logiki, a jeśli ją znajdą, budują w tej ciszy dom i dokują swoje statki wątpliwości. Jednak cisza jest trudnym do opanowania przeciwnikiem... Ruth znała kilka knajp w Hogsmeade, mieszkając tu od jakiegoś czasu, znała też część barmanów i klienteli, toteż z prawie stuprocentową celnością potrafiła stwierdzić, że nikt, ale to absolutnie nikt, kto przychodził do pubu napić się kremowego piwa do "Nieudacznika", nie będzie jej zaskakiwał szwedzką mową, toteż całkiem lubiła tu przychodzić wieczorami i wśród przygaszonych, żółtawych świateł studiować swoje sprawy, te bardziej poufne dyktując pióru właśnie po szwedzku. Tego wieczora, grubo po dziesiątej, nie było w pubie już właściwie nikogo. Barman czyścił szklanki, praktycznie straciwszy zainteresowanie młodą dziewczyną, która z ogromnym kubkiem czarnej kawy przyglądała się małemu kawałkowi pergaminu, wyglądającemu jak odpis lub kalka czegoś, co nie było oryginalnie zapisane na papierze. Obok jej pióro posłusznie notowało to, co dziewczyna miała mu do powiedzenia i choć mówiła bardzo cicho, siedząc przy barze dało się usłyszeć nieznany język wydobywający się z jej ust. -Punkt pierwszy, Swearowie. Wykreśl, to bzdurna hipoteza. Punkt drugi, Suevi. Punkt trzeci, Mare Suebicum, w nawiasie pierwszy wiek AD. Punkt czwarty, podkreśl proszę. Sueus, klątwa lub pieczęć - wciąż mówiła w swoim ojczystym języku i wciąż dość cicho, dlatego trochę zagłuszyły ją otwierające się drzwi. Nie podniosła wzroku. Poprawiła okulary na nosie i różdżką przewertowała kilka kartek w książce na swoich kolanach. Upiła też łyk kawy, odstawiając ją ostrożnie w bezpieczniej odległości od kopii ryciny przedstawiającej zapis z kamienia z Kylver, osłoniętej poduszką powietrzną w stylu magicznego laminatu. Nie było praktycznie nikogo, a muzyka z głośników mieszała się z zapachem starego drewna i spokojnego wieczoru. Nie było nic, co mogłoby ją teraz rozproszyć, szczególnie, że drobnostka na lekcji spowodowała, że Ruth przestudiowała dokładnie wszystkie warianty zapisu wszystkich run, przy sowilo odkrywając magiczny palindrom i choć zdawała sobie sprawę, jak taktycznie zagrał jej na nosie nauczyciel niewiele obchodziło ją już to, czy dostała trolla, czy nędzny, czy cokolwiek, a tajemnicze słowo, którego znaczenie chciała poznać. Cóż, nie potrafiła i nie chciała zmienić swojego charakteru. Zawsze stawiała wiedzę na pierwszym miejscu, sprawiała jej przyjemność i satysfakcję, a brak ograniczeń, jakie dawał obecny świat wprost wpychał młodą Szwedkę w wir poznawania.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Dwadzieścia cztery dni, jedenaście godzin i trzydzieści dwie minuty. Około. Tyle minęło odkąd wypalił ostatniego papierosa. Nie był idiotą – wiedział, że rzucanie prędzej czy później weźmie w łeb. Szczególnie, że znowu zmieniał szkołę i musiał sobie tę bandę matołów, eufemicznie zwaną uczniami, tresować od nowa. Wiedza ta jednak nie zmniejszała gorzkiego smaku porazki. Papierosy zresztą były w jego przypadku skomplikowanym tematem. Nie potrafił zdzierżyć faktu, że będąc tak inteligentnym, nie był w stanie przezwyciężyć nałogu. Z drugiej strony, istniało spore prawdopodobieństwo, że gdyby nie uspokajające właściwości fajek, już dawno gryzłby piach. A może było to tylko usprawiedliwienie podyktowane nikotynowym głodem? W kwestii papierosów nie ufał do końca w swój obiektywizm i właśnie to denerwowało go najbardziej. Dwadzieścia cztery dni, jedenaście godzin i trzydzieści dwie minuty (około) i znów się poddał. Wszedł do pustego niemal baru, w którym ponoć mieli szlugi i jak zwykle nie zwracając na nikogo uwagi podszedł od razu do baru. Nie mieli jego medycznie wręcz wskazanego Trójkąta Bazyliszka, zadowolił się więc Hogsami. Od nich zaczynał. Właściwie to już po tym jak wycofano je z produkcji. Wtedy paczka starczała mu na miesiąc. Pierwszego dał mu starszy brat, na zapleczu sklepu rodziców. Kolejny dowód na to, że jego rodzina powodowała więcej strat niż korzyści. Zaciągnął się papierosem, wpadając w coś, co w jego przypadku można by nazwać na upartego błogostanem. Oparty o bar, przyglądał się nielicznym klientom baru, z typową dla siebie niechęcią. W głowie zaś zajął się roztrząsaniem odwiecznego problemu papierosów. Faktem było, że w śpiączkę zdarzało mu się wpadać tylko wtedy, kiedy akurat rzucał. Może więc całe to rezygnowanie z nałogu wcale nie było dobrym pomysłem. Czy to w ogóle była jego konkluzja, czy nikotyny? Przywoływał wszystkie stresujące sytuacje w życiu, analizując je pod kątem palenia papierosów. Jego wzrok spoczął pokrytych runicznymi zapiskami pergaminach, rozłożonych na jednym ze stolików. Odłożył na bok rozważania o nałogu. Natknięcie się w pubie na kopie zapisu z Kylverstenen, były znacznie bardziej fascynujące. Wystarczył mu jeden rzut oka, żeby je rozpoznać. Wypalił nad tym przeklętym kamieniem z połowę rocznej pakistańskiej produkcji tytoniu. Zapalając kolejnego papierosa, przeniósł wzrok na badacza. Wittenberg. To dopiero ciekawe. Leżące przed nią materiały zupełnie nie kleiły się z jej pracą, którą ostatnio sprawdzał. Obok takiej nieścisłości nie dało się przejść obojętnie. - Powinna pani albo nauczyć się szybciej pisać – zwrócił się do niej po szwedzku, jak zwykle z nutką pogardy i cynizmu w głosie – Albo uczyć się podstaw z bardziej jednoznacznych źródeł.
Tak na dobra sprawę to nauczyciela nie zauważyła nawet w chwili, w której się do niej odezwał. Inaczej, zarejestrowała czyjąś obecność w barze, ale nie będzie się przecież oglądać na wszystkich wchodzących, bo jeszcze godzinę temu musiałaby podnosić oczy co dwie minuty. I po co? Edgar mógł usłyszeć cichy pomruk niezadowolenia w odpowiedzi na jego słowa, po których Ruth przeniosła w końcu na niego swój poirytowany zaczepka wzrok. Już otwierała usta, żeby uskutecznić jakiś krótki komentarz, że to nie jest jego sprawa, ale w momencie w którym rozpoznała nauczyciela w sylwetce palacza zamarła. Powinnam, to przestać łazić wieczorami w miejsca, gdzie mogą mnie otruć, pobić lub co gorsza-natknę się tam na Fairwyna – jęknęła w duchu. Ze wszystkich chyba nauczycieli był jedynym, przy którym trudno było Ruth upilnować jej komentarze, mimo że kierowała się zasadą, iż to nauczyciel właśnie ma zawsze racje. O wiele gorzej zapatrywała się teraz na swój spokojny wieczór spędzony na rozszyfrowywaniu zapisów z kamienia z Kylver, do których - cóż za przewrotność losu - dotarła właściwie głownie dzięki poprawce Edgara. Choć sama Ruth nigdy nie oceniłaby tego w ten sposób. Dla niej to była taktyka, którą podjął, aby zmusić dziewczynę do nauki, bardzo zresztą skuteczna. Nie przewidział jednak istotnej rzeczy - ona już to umiała, a koszmarna praca była skutkiem jej prywatnych zatargów i próbie odwiedzenia matki od wpychania jej na sile do Wizengamotu. Wtedy tez jego dwa krótkie zdania stały się dla młodej Szwedki zupełnie jasne, bo w polaczeniu z autorem skojarzyła genezę ich wyprodukowania. Odnosił się do jej kartkówki? Czy przy tak socjopatycznym charakterze i takim nastawieniu do uczniów mógł w ogóle pamiętać jej twarz, a co dopiero pracę klasową? -Dobry wieczór - odparła spokojnie, bez grama irytacji, którą zastąpiła skupieniem wynikającym z próby ogarnięcia tej niecodziennej sytuacji, w której się znalazła. Cholerny poliglota, po każdemu musiał rozumieć. -Wydaje mi się, że piszę całkiem szybko, ale dziękuję za radę - skinęła głową, odpowiadając już po angielsku a wzrokiem wędrując za unoszącym się wokół niego papierosowym dymem. To, co popełniał nazywało się błędem przeżywalności, ale ze względu na to, że Ruth po pierwsze w życiu nie powiedziałaby nauczycielowi, że zrobił błąd to jeszcze Fairwyn nie mógł mieć pojęcia o jej ukrytych celach, do których ani ona nie chciała się przyznawać, ani o których on nie chciałby słuchać. Jej oceny nie do końca były jego sprawą, dopóki był dobrym nauczycielem, a nie ma co się spierać - o ile był socjopatycznym sukinsynem o tyle wciąż pozostawał znakomitym specjalistą. -Dla autora prawdopodobnie zapis był jednoznaczny - znów spojrzała na nauczyciela. Ile ten człowiek palił fajek, litości! -Z całym szacunkiem profesorze, ale nie mam w zwyczaju odrabiać lekcji w podejrzanych barach przed północą. Analizuje tę inskrypcję prywatnie. Staroskandynawskie czary ochronne nie są może najszczęśliwsze, ale wciąż dobre do kawy. - Czy to aby nie kłóciło się z wizerunkiem kompletnie olewającej lekcję dziewczyny, która nie dość, że przylazła na zajęcia z jakaś inna książka do czytania to jeszcze nawet nie kryla się ze swoim brakiem wiedzy? Kolejnym elementem układanki były lustrzane odbicia sowilō w jej pracy, ale na chwilę obecną w temacie tej runy bardziej interesowało ją magiczne ‘sueus’ i wersje sławetnego nawet w czasach wojennych ‘s’, niż jakiś tam papier z lekcji. Starała się tak dobierać słowa, żeby nie rozzłościć nauczyciela i móc dalej pracować, ale prawda była taka, że i tak utknęła w martwym punkcie i po przypisaniu znaczeń dla poszczególnych run zapisu za nic nie potrafiła ułożyć tego w logiczną całość. A jeszcze Fairwyn wysyłał raz po raz znaki dymne do swoich przodków kolejnymi fajkami i najwidoczniej znalazł sobie świetną rozrywkę w zrównaniu biednej studentki z ziemią, rozjeżdżając ją jak żabkę na płaszczyźnie potyczki intelektualnej. A mogła wypić kawę w domu? Mogła. Ma nauczkę. Odłożyła różdżkę na stolik i zamknęła książkę. I pomimo swojego opanowania musicie dać wiarę, że się trochę zestresowała. Trochę. Tak trochę, że jakby Edgar zaproponował jej teraz papierosa to pewnie wzięłaby dwa. Spieszę zawiadomić – Ruth nie pali.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Właściwie to jego „taktyka” polegała na zniechęceniu miernot pokroju Twisleton czy - jak mu się dotąd wydawało - Wittenberg do dalszego studiowania jego przedmiotu. Uważał, że to strata czasu zarówno jego, jak i ich, chociaż to drugie akurat średnio go obchodziło. Skinął głową na jej powitanie i przewrócił nieznacznie oczami, słysząc jej odpowiedzi. Typowa nastolatka – zawsze musi mieć ostatnie słowo, choćby i kompletnie bezsensu. - Przepraszam, nie wiedziałem, że jest pani autorem - mruknął beznamiętnie. Wittenberg ostatecznie okazała się mało ciekawą zagadką, bo niemal od razu sama wyjaśniła całą sytuację. Nie dosłownie, ale dane, które mu następnie w kilku zdaniach dostarczyła, prowadziły w gruncie rzeczy do jednej konkluzji. - A więc na lekcji zgrywała pani ignorantkę – nie było to pytanie. W ogóle nie kierował tych słów do niej, a gdzieś przed siebie. Zgniótł drugiego papierosa i jego końcówką zaczął rozprowadzać równomiernie popiół zgromadzony w brudnej popielniczce – Tak czy owak, panno Wittenberg, nie potrzebuję w klasie głupców. Ani prawdziwych, ani udawanych - posłał jej oziębłe spojrzenie. Nie był nauczycielem z powołaniem. Interesowały go przede wszystkim wyniki, a nie faktyczna wiedza jego podopiecznych. Ktoś, kto faktycznie miałby coś w dziedzinie run osiągnąć na pewno skorzystałby na jego lekcjach, ale Edgar nie zamierzał bawić się w zaszczepianie miłości do swojego przedmiotu tym, którzy sami jej nie odkryli. Uczniom wydawało się, że ich oceny mają wpływ wyłącznie na ich życie, podczas gdy w rzeczywistości bardziej rzutowały na jego karierę. Z kiepskimi wynikami szkolnymi można było jeszcze wiele osiągnąć, ale nauczycieli punktowano za zdawalność grupy. Jednak to nie zaniżanie klasowej średniej drażniło go najbardziej w zachowaniu Wittenberg, a jej umyślne robienie z siebie idiotki. Nie obchodziły go jej motywy. Domyślał się, że były kretyńskie i niedojrzałe. Kogoś może zajmowała geneza głupich zachowań, on jednak i te osoby uważał za głupie. Bezmyślności, jego zdaniem, nic nie usprawiedliwiało. Stracił już właściwie zainteresowanie Krukonką, ale nie mógł powstrzymać sięod komentarza, kiedy zamknęła książkę. - Dalej zapewne i tak by pani nie doszła – podcinanie skrzydeł było jago specjalnością. Była to najlepsza znana mu metoda eliminowanie słabych jednostek. W tym momencie jednak nie miał na celu zmotywowania dziewczyny. Nie mówił też tego ze złośliwości. Stwierdzał tylko fakt. Lepsi od niej bezskutecznie pochylali się już nad kamieniem z Kylver i nie miał nawet na myśli siebie. Prędzej czy później każdy badacz run nordyckich roił sobie, że odkryje znaczenie tajemniczego „sueus”, nie wyłączając jego.
Ona się tu tylko przyszła napić kawy i przejrzeć kilka odpisów. Nic więcej. Grzecznie sobie siedziała, nie przeszkadzając nikomu i studiowała swoje pergaminy, kiedy to nie do końca wiedząc czemu została zaczepiona przez nauczyciela z Hogwartu. I naprawdę robiła co mogła, żeby zakończyć tę wątpliwą dyskusję jak najszybciej, ale cóż, chyba nie było im dane rozejść się dziś w pokoju. Wysłuchała Fairwyna do końca, prawie nie zmieniając wyrazu twarzy, jedynie w momencie jego komentarza o jej domniemanym autorstwie przekrzywiając głowę w wyrazie zastanowienia. Czyżby się nie zrozumieli? Nie było to jednak tak istotne, jak cel nadrzędny postawiony samej sobie przez krukonkę w tym momencie - nie spuścić nerwów z wodzy. Jaki Fairwyn był, każdy widział, ale czego by nie mówił i jakich komentarzy nie używał, dopóki jawnie nie obrażał i nie groził uczniom wypadało, żeby go słuchali. Wyciągnął słuszne wnioski, choć w gruncie rzeczy nikt nie twierdził, że Ruth była runicznym geniuszem i tylko odgrywała swoje braki w wiedzy, bo przecież mogła z czystej ciekawości zabrać się za jedną z najcięższych przepraw badaczy języka starogermańskiego - kamienia z Kylver. Czuła, że w normalnej rozmowie prawdopodobnie odpowiedziałaby na zaczepkę dotyczącą głupców w klasie, bo z wiekiem nauczyła się, że ludzie właśnie tego wymagali - dialogu, jakikolwiek by nie był. Edgar nie był jednak jej kolegą, tylko profesorem i zwyczajnie nie uważała, że może z nim sobie ot tak dyskutować. Czy ruszyły ją jego słowa? Raczej nie, niespecjalnie przykładała wagę do komentarzy osób atencyjnych, rozwścieczonych czy z zaburzeniami emocjonalnymi, poza tym ustalmy - opinie są po to, żeby je wygłaszać, ale prawdę mówiąc Ruth spodziewała się raczej, że nauczyciel omiecie ją zażenowanym spojrzeniem i wyjdzie, dlatego początkowo nawet jego ostatnie zdanie, które już zdołało spowodować, że dziewczyna zmarszczyła brwi w wyrazie irytacji, wywołało u niej raczej zdziwienie, aniżeli gniew. Te sekundy przeważyły jednak czarę goryczy w znoszeniu Fairwyna przez barmana, który znał dziewczynę i miał przy tym wprawę w pozbywaniu się nastroszonych delikwentów ze swojego pubu. Niby nieudacznik, a jednak jego pięść idealnie pasowała do zadartych nosów nieproszonych klientów. -Profesorze, nie potrzebuję pańskiej aprobaty, żeby podejmować działania. Wiem co robię, a nie robię to co wiem - odpowiedziała w końcu po serii nieznacznych kiwnięć głową na jego poprzednie komentarze. I naprawdę robiła co mogła, żeby nie wchodzić Fairwynowi w drogę, bo mieli zaskakująco podobne podejście do samodzielnej pracy i uniezależnienia od innych osób, jednak mimo starań Ruth odnośnie złagodzenia sytuacji dla wspomnianego wcześniej barmana był to już kres. -Mała, przywalę mu i wyniosę za drzwi. Nie ma człowieka, nie ma problemu - zwrócił się wysoki, muskularny człowiek stojący za barem, taktycznie tym razem w swoim ojczystym języku - po niemiecku, sądząc,że tylko Ruth go zrozumie. Naiwnie. Dziewczyna aż zamknęła oczy, zaciskając bezwiednie usta, z wyrazem twarzy "ty idioto". -On cię rozumie. Wszystko jest w porządku - uśmiechnęła się po raz pierwszy od dłuższej chwili, zachęcając wyrywnego barmana do zaniechania działań, na które złożyła się już zaciśnięta pięść podniesiona walecznie do góry. -Naprawdę pana przepraszam - ponownie zwróciła się do nauczyciela, ponownie po szwedzku. Żonglerka językami nie wychodziła jej na zdrowie, ale w końcu i tak uznawszy, że tę dyskusję już zakończyli skinęła głową na Fairwyna i powróciła do dyktowania pióru, jak gdyby nigdy nic. -Brakteat z Vadstena, zdublowane "na niebie",formuła magiczna. Różnica wieków, około jednego - dodała całkiem pewnie. Mugole nie widzieli raczej korelacji między tymi dwiema formułami magicznymi, a czarodzieje mieli to chyba gdzieś, albo ukrywali tę wiedzę przed światem, bo Ruth nigdzie, ale to absolutnie nigdzie nie znalazła spisanych wzmianek o podobieństwach czaru z Kylver i Brakteat, toteż zaczęła przypuszczać, że ktoś mógł się zwyczajnie tą wiedzą nie chwalić, a to już było warte zawieszenia przez nią oka.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Wzmianka o autorze była oczywiście sarkastyczna, ale biorąc pod uwagę, że ton jego głosu zawsze przebrzmiewał szyderstwem, można było nie zorientować się, kiedy mówił poważnie, a kiedy nie. On wychodził z założenia, że logicznie myślący człowiek sam się spostrzeże. Edgar właśnie nie cierpiał dialogu. Była do niego potrzebna druga osoba, a przecież trudno było wskazać większego od niego mizantropa. Nie licząc odpowiedzi na pytania, odzywał się tylko wtedy, gdy stykał się z czymś alogicznym lub skrajnie idiotycznym. Nie po to żeby pokazać absurd otoczeniu, a raczej w celu wyrzucenia z siebie spowodowanej nim frustracji. A może była to tylko podświadoma potrzeba rozruszania zaniedbanych strun głosowych? Z resztą nie robiło to żadnej różnicy. Wcale nie miał zamiaru wywoływać w Krukonce ani smutku, ani gniewu, ani w ogóle żadnych emocji. Świat musiał trwać w równowadze, toteż obdarzony wieloma talentami Fairwyn w pewnej kwestii był zupełnie upośledzony. Mianowicie empatii. Nie umiał za bardzo określić co czuje stojący przed nim człowiek, a już całą pewnością nie potrafił przewidzieć jaką reakcję wywołają w nim jego czyny. Przy całej jego pogardzie dla wszelkich afektów, wcale go te braki nie bolały. Po swoim ostatnim stwierdzeniu, którego nawet nie planował kierować bezpośrednio do niej, uznał wymianę zdań za zakończoną. Zdążył już zająć umysł czymś znacznie bardziej fascynującym, gdy znowu usłyszał głos dziewczyny. Pokiwał głową na odczepnego, nie odbiegając myślami od leżących w jego gabinecie huryckich tabliczek, które porzucił na korzyść papierosów. - Nada się na tatuaż – skomentował patetyczną odpowiedź panny Wittenberg, bezdusznie ją trywializując. Miał nadzieję, że da jej tym samym do zrozumienia, że jego również ta rozmowa przestała interesować. Wtedy też wtrącił się barman. Edgar nawet nie podniósł na niego wzroku. Patrzył gdzieś w dal przywołując przed oczami tekst tablic i dalej wyrównywał zawartość popielniczki. Nie po to miał różdżkę, żeby przejmować się pięściami prymitywnego indywiduum zza baru. Uniósł delikatnie brwi słysząc jego ostatnie zdanie. - Niezwykle trafne spostrzeżenie – przyznał po niemiecku. Jak zwykle nie kierował tych słów do nikogo. Pomiędzy językami, którymi władał biegle przeskakiwał tak swobodnie, że ledwie to zauważał. Nieudacznikowi zapewne chodziło o co innego, jednak „Nie ma człowieka, nie ma problemu” można by śmiało uznać za życiowe motto Edgara. Urzekające swą prostotą. - Mhm… – mruknął tylko na przeprosiny Krukonki. Przyzwyczajony do dziwnych ludzkich zwyczajów, nie tracił czasu na okazywanie niezrozumienia dla przepraszania za kogoś, na kogo nie miało się wpływu. Od niechcenia, również skinął jej głową. Mógłby już wrócić do zamku, jednak bardzo dobrze myślało mu się grzebiąc w popielniczce. W swoim pedantycznym gabinecie nie miał zbytnio czym zająć rąk. Wygładziwszy popiół, zmienił peta w wykałaczkę i dalej coś tam porządkował. Był pochłonięty własnymi badaniami, ale dyktowane przez Szwedkę spostrzeżenia gdzieś tam do niego docierały. Kiedy już z popielniczką nie dało się nic więcej zrobić, odłożył ją na bar. Równiutko rozprowadzony po dnie naczynka popiół ozdabiała inskrypcja w starszym futharku: ferwjn : fuþarkgw : hnijïpzs : tbemlŋod. Taki sytuacyjny dowcip od człowieka bez poczucia humoru. Schował papierosy odchodząc od baru. - Charnay fibula – rzucił do Krukonki na odchodne bez dodatkowych tłumaczeń – Jeżeli chce się pani w to bawić. Dobranoc – pożegnał się po szwedzku i ruszył do wyjścia.
Podczas tej słownej szermierki i próbie sprowadzenia sytuacji na normalne tory, w narracji mógł zagubić się pewien niezwykle istotny detal. Ruth nie była dobra z run. Tak jak nie była dobra z eliksirów, numerologii i zielarstwa. Tym, czym ją fascynowało i czemu poświęcała praktycznie cały swój wolny czas były zaklęcia. Kochała czary prawie tak mocno, jak kochała się uczyć wszystkich wartych jej zdaniem zachodu kwestii, dlatego o ile pominę jej niezdrową miłość do nauk ścisłych, o tyle już warto pamiętać, że młoda Szwedka temat zaklęć rozwijała swojej głowie bardzo skrupulatnie. Nie było tak, że dwudziestolatka przyszła sobie do baru czytać alfabet na kamieniu. Dotarła do tajemniczych, niewyjaśnionych (podobno...) słów dzięki Fairwynowi, owszem, ale to już w jej gestii leżało , czy się nimi zainteresuje. Nie mogła sobie odpuścić przeanalizowania tego zagadkowego słowa ze względu na swój charakter, a nie próby udowodnienia komukolwiek czegokolwiek. Zdawała sobie także sprawę z tego, że nie odgadnie znaczenia słowa zapisanego na kamieniu z Kylver, ale cóż, nie potrzebowała wszystkich elementów układanki, żeby odkryć, czego dotyczy. Chciała zostać tym cholernym analitykiem i taką też miała naturę. Lubiła przeszywać tematy na wylot, pod warunkiem, że widziała sens w ich odkrywaniu. Uczenie się wymarłych języków może niekoniecznie było czymś takim, ale za to tajemniczy czar już z całą pewnością. Nauczyciel był tak miły, że zajął się swoimi sprawami, czyli rozgrzebywaniem popiołu w popielniczce, dlatego zakończywszy dyktowanie machnęła różdżką raz, żeby schować wszystkie swoje papierki i podeszła do baru, oddając pusty kubek barmanowi. Zerknęła na zapis, który rozrył w popiele. Hu hu, Fairwyn, ty śmieszku. Ruth wypuściła powietrze przez nos, zaciskając usta w lekkim uśmiechu, ale ostatecznie się nie odezwała. Wychodził, więc mogła zamówić sobie jeszcze jedną kawkę i w spokoju pracować. -Noch einen Kaffee, Tom. Danke - uśmiechnęła się do kolegi zza baru, a ten odwzajemniając promienne spojrzenie zniknął na zapleczu. Prawie w tym samym momencie swój ostatni komentarz wypuścił z ust nauczyciel. -Przecież to w ogóle nie ma związku z tematem - powiedziała do siebie, podnosząc w wyrazie zdziwienia jedną brew do góry, zdecydowanie za późno gryząc się w język. Słyszał. No fajnie. Wciąż trzymała w dłoni czarne, hebanowe drewno. Nieustępliwość i pewność swoich przekonań. Szykuje się ciężka dyskusja, zważywszy na fakt, że za nim stało doświadczenie, a za nią świeża wiedza, czyli jedyna płaszczyzna, na której student z wykładowcą w ogóle mieli rację dyskusji (której Ruth naturalnie za wszystkie skarby świata chciała teraz uniknąć, jak mogła...).
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Wspaniale. Czyli nie dane mu było wyjść. Irytowało go, kiedy ludzie zakładani, że każde słowa kierował do nich, a mimo to sam popełniał nierzadko ten sam błąd. Z cichym westchnieniem, odwrócił się do Krukonki, przekonany, że mówiła do niego. Właściwie, to powoli dochodziła do tego, co próbował jej przekazać, wcale go jednak jej postępy nie obchodziły. - Owszem - odparł lekceważąco - Podobnie jak Brakteat z Vadsena. Wahał się przez chwilę czy tłumaczyć jej co miał na myśli, podsuwając jej akurat ten artefakt. W między czasie wyjął kolejnego papierosa. Nie zapalił go, a jedynie przewracał go w palcach. - Kamień nagrobny i moneta - odezwał się w końcu kąśliwie. Dziewczyna zapewne nie doszukiwała by się sensu w jego radzie, tylko idąc na łatwiznę uznałaby, że jest głupi. W zasadzie to powinien był dać sobie z nią spokój i pozwolić jej krążyć w kółko. Najwidoczniej pierwszy od niemal miesiąca papieros naprawdę zmniejszył trochę jego zgorzkniałość, skoro aż tak jej pomagał - Jedyne co je łączy to pełen futhark dopisany, do właściwej inskrypcji. Skoro to dla pani jakiś ślad, uważam, że powinna pani przyjrzeć się wszystkim podobnym artefaktom - mówił to oczywiście sarkastycznie i nie zamierzał jej już bardziej naprowadzać. Papieros trzymany w ręce aż się prosił, żeby go w końcu zapalić, ale to zrobić mógł dopiero po wyjściu. Dlatego też z niecierpliwością patrzył na studentkę, czekając czy nie ma przypadkiem czegoś jeszcze do powiedzenia, żeby nie musieć się ponownie zawracać.
Łooooł! Jaki krótki post. Zapomniałam już jak się takie pisze xD
Wpatrując się w blat, który w tym momencie wydawał się Ruth zadziwiająco ciekawy, zaczynała żałować, że nie zamówiła wódki zamiast kawy. Choć w chwili, w której zorientowała się, że nauczyciel jednak nie planował jej odpuścić studenckich wydumek pomyślała, że rozcieńczony wodą czysty spirytus byłby nawet lepszy. Oparła się o blat jednym bokiem, przekręcając powoli w stronę profesora. Czy ciebie już pogrzało do reszty?! Nie dyskutuj z nim – powtarzała sobie w myślach, całkiem zresztą zasadną radę, bo przecież z run nie była nawet w połowie tak dobra, jak chciała a przy Fairwynie to już w ogóle poziom jej umiejętności był – lekko mówiąc – kompletnie śmieszny. Jednak jego ironiczne stwierdzenia były zapalnikiem, którego umysł Wittenberg nie potrafił już stłumić. Doskonale wiedziała, czego oczekiwała po swoich poszukiwaniach i tak też kategoryzowała przedmioty pokryte pismem runicznym, które mogły dotyczyć tematu. Nie miała za bardzo czasu analizować, czy profesor próbuje ją wpędzić w błędne koło, ale roboczo założyła, że tak, bo nie wierzyła, że ot tak będzie wspaniałomyślnie pomagał jej w czymkolwiek, w dodatku w swoim wolnym czasie na fajki. A propo papierosów to ten, który obracał w palcach zaczął w bardzo zrozumiały sposób irytować kobietę, toteż zawiesiła wzrok na dłoni profesora i mocno zmarszczyła brwi. W Bridget, poprawiającą włosy co piętnaście sekund, cisnęła w końcu zaklęciem na ich związanie, w nauczyciela chyba trochę nie wypadało. Jeszcze chciała trochę postudiować w Hogwarcie, a nie w areszcie. -Na Charnay fibula jest zwykłe błaganie – jakiegoś przegrywa dodała już w myślach, bo przecież nie będzie teraz wyrażać swojej opinii, co sądzi o tym, że mugole myślą, że to „urok miłosny”. Od uroków miłosnych była amortencja, a to było po prostu życzenie zwykłego biednego chłopaczka, którego prawdopodobnie nie chciała dziewczyna i próbował wyłuskać coś od bogów, czy kogo tam czcili w tych czasach. Wiedziała, że nauczyciel doskonale o tym wiedział, dlatego nie marnowała powietrza – Pozostałe łączą zaklęcia – skończyła spokojnie, ale ze zdecydowanie większą pewnością siebie. Wkroczyli na jej podwórko – czary, na którym nie pozwalała sobie przegrywać. Tak czy owak jedna część jej mózgu modliła się, żeby Fairwyn machnął ręką i poszedł, kolejna, żeby w końcu zapalił tego cholernego papierosa, bo już ją szlag jasny trafia, a ostatnia zaczęła wymyślać, dlaczego sueus nie widniało w żadnym znanym jej spisie zaklęć. Po chwili jednak i to się rozjaśniło. Po tej konkluzji Fairwyn wydał jej się o wiele bardziej przebiegły, niż zakładała na początku. Standard.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Zmęczonym spojrzeniem obserwował jak Krukonka powoli odwraca się w jego stronę. Nie zamierzała odpuścić. Nie mogła przyjąć po prostu do wiadomości faktu, że miał od niej większe doświadczenie i go posłuchać? Tracili tylko czas, a on swój bardzo cenił. Wysłuchał jej argumentów z pozbawionym emocji wyrazem twarzy. - Prawdopodobnie - zaznaczył, przypominając jej, że nikt oficjalnie nie potwierdził znaczenia słów na kamieniu z Kylver i brakteacie z Vadstena - Ale ma pani rację wciąż jest nadzieja... To nadzwyczajne - kontynuował z sarkastyczną emfazą - być może koneksja pomiędzy Avis i Custos Mysteria również pomoże rozwiązać jakąś odwieczną tajemnicę. Być może, gdyby panna Wittenberg nie uważała, że nauka wymarłych języków i kultur nie miała sensu, wiedziałaby, że zaklęcia zamieszczane na monetach, których setki walały się do tej pory po całej Europie, były niczym w porównaniu do potężnych uroków, którymi ktoś ozdobił kamień nagrobny. I bardzo dobrze. Taka wiedza w nieodpowiednich rękach mogła być bardzo niebezpieczna. Edgar w prawdzie podejrzewał, że jeżeli Szwedka zdecyduje się kontynuować badania, co najwyżej sama sobie zrobi krzywdę. Już nie jeden głupiec skończył źle za bardzo grzebiąc przy kamieniu z Kylvar. Fairwyna w sumie to nie obchodziło, ale istniało też ryzyko, że wiedza o klątwie stanie się powszechna, a to z pewnością nie byłoby korzystne dla świata.
Kobieta powoli przestawała rozumieć, czego nauczyciel tak naprawdę oczekiwał od sytuacji. Kiedy czytała jego książki, spotkała na lekcji i przeprowadziła mocno okrojoną dyskusję tutaj w barze z początku myślała, że jest osobą nastawioną na wiedzę, na rozwiązania, a nie – jak większość – na poprawne kontakty z innymi ludźmi. To dość logiczne, że znajomości pomagały załatwić nawet najbardziej beznadziejne problemy, jednak wiele osób było na tyle samodzielnych, że ze swoim życiem potrafili radzić sobie sami. Jak bardzo musiała się jednak pomylić, wiedział chyba tylko sam Fairwyn. Ruth nie słyszała jego myśli, stąd też nie mogła skonfrontować jego maniery uporczywego stawiania kropki nad i w każdym temacie oraz jednoczesnej frustracji, że siedzi mu na głowie jakiś głupi studenciak, który ma czelność mu w ogóle odpowiadać. Czyżby był więc nastawiony na wygraną w każdej sytuacji? Trudno się dziwić, było więcej niż pewne, że w temacie, który był jego konikiem nie przegrał chyba nigdy. Zwycięstwa mają słodki smak, dla każdego. Mimo wszystko wciąż pozostawał nauczycielem i czegokolwiek by nie powiedział, Ruth w ogóle nie powinna z nim dyskutować. Po jego przedstawieniu z modulacją głosu zaczęła nawet szukać w pamięci, czy owa osobistość była kiedykolwiek w posiadaniu żony i czy ta żona była głuchoniema, czy po prostu nie rozumiała w żadnym języku, w którym mówił. Tym razem hipokryzją popisała się sama Wittenberg, która zmarnowała dwa swoje związki przez fakt, że była trochę – bardzo eufemistycznie rzecz ujmując – mało romantyczna. A mniej eufemistycznie, za każdym razem zachowała się jak suka, bo bardziej zależało jej na karierze i zdobywaniu wiedzy niż na kimś, kto ją kocha. Nie miała prawa nikogo oceniać. Nawet Fairwyna. Barman wychylił się zza zaplecza i z przepraszającą miną stwierdził, że kawa wyszła. Ruth podziękowała więc i chwyciła swoją torbę. Wracając do słów profesora. Cóż, wyjątkowo słaby blef. Żadne z nich jednak nie miało teraz ochoty na kolejne przepychanki słowne, więc uznawszy, że czas kończyć przedstawienie dziewczyna otworzyła usta po raz ostatni. -Możliwe. A teraz przepraszam, ale powinnam już wracać. Dobranoc profesorze – skinęła głową i skierowała się w stronę wyjścia. Charakter nauczyciela miał jedną dużą zaletę – Ruth była praktycznie pewna, że kompletnie nie będzie go teraz obchodziła i mogła sobie spokojnie przewrócić do góry nogami cały dział ksiąg zakazanych, karty pacjentów i raporty z departamentu katastrof, żeby znaleźć to mętne zaklęcie bez obawy, że zostanie zawieszona. Good guy Fairwyn. zt
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Gdyby wiedział, że Wittenberg podejrzewa go o potrzebę utrzymywania dobrych stosunków z innymi, prawdopodobnie straciłby do niej resztki szacunku. Nie przypominał sobie nikogo z kim miałby poprawną relację. Nie psuł ich celowo, ale właśnie przez jego obojętność, prędzej czy później każdy nastawiał się do niego negatywnie. Nie żeby go to w ogóle obchodziło. Być może zależało mu trochę na wygrywaniu dyskusji, z tym, że on w ogóle nie lubił się w nie wdawać. Właściwie to odzywał się tylko wtedy, kiedy głośno myślał, albo odpowiadał na skierowane do niego pytanie (albo coś co za takowe uznał). W ich krótkiej rozmowie nie było zwycięzców ani przegranych. Oboje nadal byli przekonani do swoich racji i oboje nie mieli ochoty ich przepychać. Edgarowi było już wszystko jedno, co Krukonka zrobi. Znajomość historii podpowiadała mu, że opowiadanie uczniowi za dużo o czarnej magii, było nierozsądne, o czym przekonał się w swoim czasie Horacy Slughorn. Do tego dochodził jeszcze fakt, że Edgar ogólnie nie był zbyt pomocnym człowiekiem. Wychodził z założenia, że jeżeli ktoś nie potrafił odkryć czegoś sam, nie zasługiwał na tę wiedzę. - Dobranoc, panno Wittenberg – odpowiedział samorzutnie, nie patrząc nawet na nią, kiedy go mijała. Spoglądał na barmana, który mierzył go teraz rozjuszonym wzrokiem. Edgara fascynowało poniekąd jego zezwierzęcenie. Oglądał teraz bardzo charakterystyczny dla mniej rozwiniętych ewolucyjnie od człowieka stworzeń zestaw zachowań agonistycznych. Najpierw zastosował grożenie poprzez nadawanie sygnałów werbalnych, później, przystopowany przez studentkę wrócił do czyszczenia szklanek (typowe zachowanie przerzutowe), a po jej oddaleniu wrócił do wysyłania ostrzeżenia poprzez mimikę. Fairwyn eksperymentalnie zrobił pół kroku w jego stronę, oczekując agresywniejszej reakcji. Zadziałało – barman ponownie uniósł pięść. Jeszcze krok i zapewne by się na niego rzucił. Interesujące… Edgar odpalił spokojnie papierosa i rzucił właścicielowi pubu ostatnie, pozbawione emocji spojrzenie. - Gute Nacht, Versager. Po czym opuścił lokal.
Pub "U nieudacznika". O ironio, jak ta nazwa jej pasowała. Minęło już pół roku od czasu, kiedy zrobiła kurs na asystenta uzdrowiciela, a wciąż nie zebrała się do tego, żeby się gdzieś zatrudnić. Robiła jakieś dorywcze prace, zajmowała się dziećmi sąsiadów, ale nie na tym jej przecież zależało od dziecka. Chciała być uzdrowicielką, więc co jej w tym przeszkadzało? Chyba tylko jej własna głowa. Po ostatnim zadaniu na kursie usłyszała, że powinna się jeszcze douczyć, więc od pół roku robi dokładnie to. Doucza się. Czy to już trwa wystarczająco długo? Czy już naprawdę się nadaje do pracy? Z takimi myślami bije się od bardzo długiego czasu i ciągle ją to przerasta. Dlatego w piątki wieczór po zakupach zrobionych w Hogsmeade trafia tutaj. Do tego konkretnego pubu. W trzech miotłach zawsze jest większy tłum i pełno tam dziwnych ludzi. Ten pub też jest czasem oblegany, ale nie do takiego stopnia. Zresztą zawsze jest miło poznać kogoś nowego, kogoś wartościowego. Tego dnia akurat miała już wszystkiego dość. Wypiła już dwa drinki samotnie przy barze. Barman, który tu pracuje zna ją już bardzo dobrze i chyba ma dość słuchania jej marudzenia. Ona zresztą też nigdy nie usłyszała z jego strony nic specjalnie inspirującego, więc nie wdawała się już w pogaduszki. Wypiła ostatni łyk drinka i postanowiła wyjść zapalić. Paląca uzdrowicielka? Za pierwszym razem brzmi okropnie, ale kiedy się o tym pomyśli, to zupełnie logicznie. Nikt nie musi się zmagać z taką ilością stresu. Używki to jej sposób na odreagowanie. Dlatego wyszła z pubu, stanęła opierając się o witrynę i odpaliła swojego ulubionego Słodkiego Pufka. Próbowała już wielu marek papierosów, ale te chyba już zawsze będą jej ulubioną.
Odkąd Thijs przybył do Hogsmeade nie potrafił znaleźć miejsca dla siebie. Nauczanie w zamku miał zacząć dopiero po wakacjach więc miał sporo wolnego czasu na zwiedzanie okolicy. Dobrze było wiedzieć na czym stoi i fajnie było poznać współpracowników. Szkoda tylko, że piątkowe wieczory spędzał w barach i dawał kiepski przykład przyszłym uczniom zamiast zająć się czymś bardziej pożytecznym. Niestety taki już był urok młodego nauczyciela i nie miał zamiaru niczego w sobie zmieniać. Lubił poznawać ludzi przy dobrym piwie i drinku. Nie miał trudności w nawiązaniu rozmowy, a gadanie o głupotach często bywało zabawne. Był dosyć otwartym człowiekiem z luźnym podejściem i brakiem jakichkolwiek uprzedzeń do ludzi. Z ulubionym Lordkiem zatrzymał się obok jakiegoś baru. Zerkając na szyld miał nieco mieszane uczucia. Pub „U Nieudacznika” brzmiał naprawdę jak dobra zabawa. Szczególnie, gdy przed wejściem dostrzegł jakąś młodą kobietę. Nieco dziwnie się czuł, gdy pierwsza myśl jaka przeszła mu przez głowę, to czy jest może studentką. Nie przeszkadzało mu to jednak, by podejść i zagadać. -Palenie samemu nie jest zbyt zdrowe. Mogę się przyłączyć? – spytał wypuszczając przy tym przyjemny w smaku dym z płuc. Kochał Lordki za tą szczyptę magii w nich. Zawsze pachniały świetnie i nigdy się nie nudziły. Słodka jagoda wymieszana z intensywnym zapachem lasu. Dosyć dziwne połączenie, ale obecnie nie znał niczego lepszego.
Mabel całkowicie oddała się swoim myśląc. Obserwowała okolicę, zaciągając się co rusz. Lubiła obserwować ludzi. Czerpała z tego jakąś satysfakcję, kiedy odgadywała ich następny ruch. Niby ludzi po wyglądzie oceniać się nie powinno, ale ona uważała, że wręcz należy. To, w jaki sposób się ktoś nosi, jaką ma mimikę twarzy, jak chodzi, to wszystko ma ogromne znaczenie i jest ściśle związane z ludzkim charakterem. Dlatego lubiła rozwiązywać zagadki, którymi byli przechodnie. Była w tym także zaskakująco dobra. Popalając swojego Pufka zauważyła zbliżającego się w jej kierunku mężczyznę. Wyglądał bardzo młodo, mógł być niewiele starszy od niej. A co jeśli jest wręcz młodszy?, przeszło jej przez myśl. Ale nie miało to dla niej znaczenia, póki nie wchodziła z nim w głębsze relacje. A jednak mężczyzna z Lordkiem w ustach przystanął zaraz obok niej i to jeszcze się do niej odezwał. - A palenie w towarzystwie to już niezdrowe nie jest? - zapytała zadziornie, ale także pokazując pewny dystans, którym obdarzała wszystkich ludzi. Nawet tych najbliższych. Dlatego nie powinno się tym przejmować. Mabel z natury jest po prostu chłodna. - Oczywiście, jak ma to ocalić moje zdrowie to zapraszam - odpowiedziała na jego pytanie, tym razem uśmiechając się delikatnie, co na jej twarzy zawsze objawiało się bardzo szerokim uśmiechem. Nie potrafiła się uśmiechać lekko. Jak już unosiła kącik ust, jej twarz cała promieniała. Stąd ludzie patrząc na nią, mogą mylnie powiedzieć, że jest osobą bardzo przyjazną, ufną i otwartą. Pozory jednak mylą, o czym każdy, przebywający w jej towarzystwie, w swoim czasie się przekonuje.
-Nie, ale wtedy ma to większy sens. – odparł z delikatnym uśmiechem na twarzy. Niestety palenie od zawsze było i chyba zawsze będzie szkodliwe, ale czy to takie złe? Za przyjemności trzeba płacić i liczyć się z ich kosztami. Holender nie potrafił wyobrazić sobie porannej kawy bez papierosa. Dym w płucach towarzyszył mu na każdym kroku. Bez niego czuł się, jakby był po prostu martwy, wiec po co w takim wypadku przejmować się zdrowiem. Nie można mieć wszystkiego. -Chyba i tak bym to zrobił. – mruknął, zaciągając się przy tym odrobinę. Nie chciał być zbyt nachalny, chociaż dokładnie tak brzmiał. Nie miał tutaj na myśli, że będzie stał przy niej i męczył ją swoim towarzystwem, tylko że zostanie dopóki sam nie spali. Nie trwałoby to zbyt długo, bo Lordek w jego dłoni powoli dopalał się do końca. Szkoda, bo lubił stać pod wieczornym niebem. Zdecydowanie lepiej czuł się na zewnątrz, niż w pomieszczeniach. W zbyt zatłoczonych miejscach zaczynał się dusić – dosłownie. -A co powiesz jeszcze na wspólnego drinka? – albo zwykły soczek. Był otwarty na różne wersje. Skoro i tak miał spędzić wieczór z jakąś przypadkowo spotkaną osobą, to dlaczego nie miałaby być to ta dziewczyna. Właśnie, ta dziewczyna. Wszystko fajnie, ale nie wiedział jeszcze jak się nazywa. Mało tego sam jakoś nie specjalnie śpieszył się by się przedstawić. Chociaż czy to takie dziwne? Raczej nikt nie zaczyna znajomości od: „Cześć, jestem…”. To takie dziwne, bo w sumie kogo obchodzi imię przypadkowej osoby. Lekko tlącego się peta wyrzucił do popielniczki przy koszu i spojrzał na dziewczynę. -Jestem Thijs, wejdziemy? – spytał uśmiechając się nieco szerzej i poprawiając lekko włosy przed wejściem. Chociaż był piątek wieczór, to liczył, że nie będzie tutaj zbyt dużo osób.
Podobała jej się jego pewność siebie. Lubiła, kiedy ludzie wiedzieli, ile są warci i na ile mogą sobie pozwolić. Było w tym coś czarującego. Jednak w życiu nauczyła się też, żeby za bardzo nie ufać pozorom. Przejechała się na tym już niejednokrotnie. - Racja - przyznała, odwzajemniając jego uśmiech. Szkoda, że palenie jest szkodliwe. Ale może właśnie to czyni palenie takim ekscytującym. Ciągła igraszka z własnym zdrowiem. Powolne zabijanie się. Bezbolesne. Na razie. - Fajnie z Twojej strony - nie uważała jego słów za nachalne. Wręcz przeciwnie. To był całkiem dobry ruch. Jej papieros też już się kończył, a nigdy nie pozwalała sobie na palenie dwóch naraz. Propozycja drinka była kusząca, mimo że wypiła już dwa, a jej głowa wcale nie była mocna. Wręcz przeciwnie, po dwóch drinkach już czuła alkohol uderzający jej do głowy. Trzeci to może nie był genialny pomysł, ale właściwie nie miała nic do stracenia, więc kiwnęła głową, przystając na propozycję nowo poznanego mężczyzny. - Miło mi Cię poznać - powiedziała wchodząc do lokalu - Ach, jestem Mabel - powiedziała, odwracając się do niego przez ramię, przypominając sobie, że właściwie nie przedstawiła się Thijsowi. Nie wiedziała, skąd u niej taki przypływ odwagi i ufności. Znowu to samo. Znowu da się nabrać pierwszej osobie, która była dla niej miła. Ufała, że Thijs okaże się być normalną osobą. Podeszli do lady i Mabel zaczęła czytać menu, które i tak znała na pamięć, ale dla zachowania pozorów bardzo długo zastanawiała się nad wyborem. - Dla mnie Miętowy Memortek - zwróciła się do znanego jej barmana i spojrzała na Thijsa - A dla Ciebie? - spytała, podsuwając mu kartkę z menu.
Pewność siebie, to jedna z nielicznych rzeczy jakimi mógł się pochwalić dwudziesto cztero letni nauczyciel. Nigdy jakoś do niej nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi, ale cieszył się, że mimo wszystko ją posiadał. Dużo łatwiej było być otwartym człowiekiem, niż zamkniętą w sobie, nieśmiałą osóbką. Nie raz się o tym przekonał, poznając takich ludzi. Często towarzyszyły im liczne kompleksy i smutek. Nie potrafiłby tak wytrzymać. -Spoko. Cieszę się, że w tej kwestii się dogadaliśmy. – mruknął z delikatnym uśmiechem na twarzy. Było mu całkiem miło, że dziewczyna zgodziła się zaprosić na drinka. Przynajmniej wchodząc do baru, już wiedział, że nie będzie musiał zaprzątać sobie głowy w poszukiwaniu towarzystwa na wieczór. -Mabel? Skąd takie imię? – spytał nieco zaciekawiony. Niezbyt często miał okazję słyszeć takie imię. Chyba był to nawet jego pierwszy raz, więc mężczyznę zaciekawiła jego geneza. Może to trochę niemiłe i nie potrafił o to spytać – też miał jakieś granice – ale ciekawiło go jak jej rodzice na nie wpadli. Ciekawe jak bardzo by się zbłaźnił, gdyby okazało się, że w jej stronach jest ono bardzo popularne. Oczywiście, żeby nie było, brzmiało bardzo ładnie. -To samo poproszę. – nie musiał się zbyt długo zastanawiać. Jak to dobrze, że w wielu barach nazwy drinków i ich skład są takie same. Nie miał ochoty na nic przesadnie mocnego. Chciał spędzić wieczór w miłym towarzystwie, a nie doprowadzać się do karygodnego stanu. Przynajmniej taki miał plan, ale los czasem lubi płatać figle. Orzeźwiający miętowy smak idealnie nadawał się do luźniej rozmowy. -Co tutaj robisz sama, w piątkowy wieczór? – oczywiście poza tym, że rozkoszowała się smakiem alkoholu i dymem papierosów. Zazwyczaj, większość ludzi, którą znał wychodziła w mniejszych lub większych grupkach. Chyba czuli się tak raźniej i mało kto wyłamywał się, by wyskoczyć gdzieś samemu. Przechylił głowę delikatnie na bok i przyjrzał się nieco dziewczynie. Niemiłe zachowanie z jego strony? Bez przesady, nie wodził oczyma po całym jej ciele, tylko skupił się nieco bardziej na jej twarzy. Dyskretnie zerknął w jej oczka. Nie wyglądała, jakby miała jakieś problemy, więc pewnie sprowadzał ich tutaj ten sam cel – odrobina dobrej zabawy.
Mabel tylko pozornie była osobą otwartą i pewną siebie. To rzeczywiście były cechy, które ułatwiały kontakty z nowymi ludźmi. Dlatego zawsze próbowała się wydawać taką osobą, mimo że naprawdę taka nie była. A może to właśnie czyniło ją taką osobą? Z jednej strony udawała, ale skoro potrafiła tak udawać, to chyba jakaś jej część rzeczywiście była tak otwarta i pewna siebie. Wszystkie myśli biegały jej po głowie, mimo że nie miały zbytniego sensu. - Moja mama bardzo chciała, żeby moje imię było mało spotykane. Chyba jej się udało, nie znam nikogo o takim imieniu - zamyśliła się na chwilę, jakby szukając w pamięci, czy rzeczywiście nie spotkała w swoim życiu drugiej Mabel. I rzeczywiście tak było. - Swoją drogą Thijs to niespecjalnie angielskie imię, chyba nie jesteś stąd, co? - spytała, kiedy barman podał im ich miętowe drinki. Nigdy nie podnosiła szklanki, kiedy piła drinka, tylko nachylała się nad stołem i brała w usta słomkę. Kiedy spytał, co tu robiła sama, nie wiedziała do końca, co ma odpowiedzieć. Nie ufała mu na tyle, żeby tłumaczyć, że ma większe problemy, więc wybrała najbezpieczniejszą odpowiedź. - Mieszkam w Anglii od niedawna i nie mam za bardzo kumpli do drinków, więc przychodzę tu od czasu do czasu, licząc że spotkam kogoś ciekawego - uśmiechnęła się, dając mu do zrozumienia, że uważa go za właśnie interesującą osobę, która wnosi coś do tego nudnego dnia. Swoją drogą przez ten cały czas, kiedy tu przychodziła nie poznała nikogo szczególnego. No, oprócz wspomnianego już wielokrotnie barmana - A Ty właściwie co tu robisz sam? Czyżbyś miał taki sam powód? - spytała, zakładając, że sam także nie jest Anglikiem i skądś musiał się tu wziąć.
-Faktycznie udało jej się. – zaśmiał się cicho. Z początku chciał powiedzieć – ja też – ale szybko uświadomił sobie, że byłby to kłamstwem. W końcu jedną już chyba poznał. Co prawda nie była to jakaś niesamowita znajomość. Bądź co bądź znali się dopiero od kilku minut i praktycznie nic o sobie nie widzieli, ale przy następnym spotkaniu, śmiało mógł powiedzieć dziewczynie – cześć. Z delikatnym uśmiechem na twarzy złapał się za kark. No tak, nie trudno się domyśleć, że młody nauczyciel jest obcokrajowcem. Trochę szkoda, bo przez to wszystko było dla niego nowe. Szkoła chociaż wydawała się jak każda inna, to ma swój niesamowity urok, dzięki któremu przyciąga do siebie fanów z całego świata. No i uczniowie. Nie miał jeszcze okazji poznać żadnego z nich, przez co nieco się stresował. Ciekawiło go jakie mają podejście do zielarstwa i czy uda się mu zyskać ich sympatię. -No tak. Przyjechałem tutaj niedawno i od następnego roku mam zacząć pracę w szkole. – mruknął unosząc jedną brew do góry. –Nie jesteś uczennicą, prawda? – spytał nieco rozbawionym głosem. Nawet jeśli, to czy było w tym coś złego? Regulamin niby tego zabraniał, ale z drugiej strony Thijs wciąż był młody i nie był jeszcze oficjalnie pracownikiem Hogwartu. Chciał już pytać dziewczyny jak jej się to udaje, ale jej uroczy uśmiech uprzedził go i tylko odpowiedział tym samym. Miło było znaleźć się w centrum czyjejś uwagi. Uniósł powoli kieliszek do góry i skinął delikatnie głową. -To Twoje zdrowie. – mruknął upijając nieco drinka. Tak jak nie wolno palić samemu, tak nie można też pić bez powodu. To niezdrowe i niektórzy mówią na to alkoholizm. Ehh, dlaczego wszystkie przyjemne rzeczy są tak złe. Westchnął cicho pod nosem i upił jeszcze odrobinę trunku ze szkła. Orzeźwiający smak mięty był niesamowity. -Tak wyszło.
Mabel miała nadzieję, że ich znajomość nie skończy się na jednym spotkaniu przy drinku. Liczyła, że może już nie będzie musiała samotnie przychodzić do baru w piątki. Czyżby właśnie zyskała kompana do picia? - O, w Hogwarcie, jak rozumiem? - wolała się upewnić Mabel. Praca nauczyciela nie była dla niej, ale po pierwszym wrażeniu, jakim zrobił na niej Thijs, była w stanie wyobrazić sobie go w tej roli. Ta jego pewność siebie teraz nabrała sensu. Dobry nauczyciel powinien być pewny siebie, bo inaczej uczniowie weszliby mu na głowę - Nie, nie jestem - zaśmiała się, nie czuła się w żaden sposób urażona jego pytaniem. Wręcz traktowała to jako komplement - Rok temu skończyłam studia - dookreśliła, żeby był pewny, że nie musi się obawiać także o spotkanie jej w gronie studentów. - Jakiego przedmiotu będziesz nauczał? - spytała. Sama w szkole bardzo lubiła uzdrawianie, a poza tym była całkiem niezła z zielarstwa. Thijs wyglądał jej na nauczyciela zaklęć, ale to tylko takie zwykłe zgadywanie w ciemno. Nie miała za wiele przesłanek, żeby bawić się w głębsze zgadywanie. Skinęła głową w jego stronę również upijając swojego drinka. Chyba powinna nieco przystopować z tym piciem, bo już z jej kieliszka ubyło pół napoju. Jak tak dalej będzie, to zaraz skończy nieźle pijana, a nie chciała zapewniać Thijsowi takich atrakcji podczas ich pierwszego spotkania. Jednak wraz ze spożytym alkoholem przybywało jej tej odwagi, którą Thijs miał naturalnie. Domyśliła się, że nie miał zamiaru opowiadać historii swojego przybycia do Anglii. Wystarczało jej zupełnie, że znała cel tej emigracji. Z drugiej strony lubiła też ludzi z ciekawą historią do opowiedzenia. Miała to szczęście, że w jej rodzinie było niemało takich interesujących opowieści, którymi często błyszczała na spotkaniach towarzyskich.
Thijs zawsze był otwarty na miłe wieczory w przyjemnym towarzystwie. Chyba nie potrafiłby wytrzymać bez piątku spędzonego w Hogsmeade. Chociaż mury zamku miały swój urok to panowała tam zbyt sztywna atmosfera. Wiele osób przestrzegało regulaminu jako największą świętość, a chyba nie o to w tym wszystkim chodziło. Dla Holendra był to bardziej wyznacznik dobrego, moralnego zachowania. Czasem nie można było się obejść, bez złamania kilku zakazów. -Tak, dokładnie tam. Też w to jeszcze nie wierzę. – zaśmiał się cicho pod nosem. Wciąż się zastanawiał, dlaczego postanowił obrać taka drogę kariery, ale były to wątpliwości wynikające z braku doświadczenia. W głębi duszy czuł jakiś cichy głos szepczący mu do ucha, że takie właśnie jest jego powołanie. Miał nadzieję, że podoła temu zadaniu, a uczniowie go pokochają. Miał sporo ambicji. Nie chciał być zwykłym, szarym nauczycielem. Skrycie wierzył, że stanie się człowiekiem, do którego uczniowie będą mogli przyjść ze swoimi problemami, a autorytet pozwoli mu stanąć w ich obronie przed „strasznymi” wykładowcami. -Uff… Głupio by było, gdyby się okazało, że piję drinki z uczennicą. – mruknął półżartem, bo wiedział, że gdyby się to okazało prawdą to mógłbym mieć problemy, jeszcze zanim zdarzył zacząć prace. „Nauczyciel, który upił uczennice!” – brzmi jak nagłówek na pierwszą stronę gazety. -Zielarstwa. – odparł lakonicznie i uśmiechnął się delikatnie obserwując reakcję dziewczyny. Kompletnie nie wyglądał na osobę zajmującą się kwiatami. Większość osób, gdy słyszała słowo – ogrodnik – wyobrażała sobie mężczyznę w starej flanelowej koszuli, spodniach na szelkach i rękawicach po łokcie. To ostatnie zdarzało mu się często zakładać, ale poza pracą starał się dbać o siebie. Chociaż nie był jakimś opętanym zielarzem, który poza doniczką, odrobiną ziemi i małą roślinką nie widział świata, to kochał swoją robotę. Lubił patrzeć jak jego kwiaty rosną i kwitną w małych doniczkach. Czuł odrobinę ekscytacji na samą myśl, że będzie miał dostęp do wielkich szklarni Hogwartu przepełnionych rzadkimi gatunkami roślin. -A Ty, czym się zajmujesz? – spytał chcąc się dowiedzieć nieco więcej o dziewczynie i upijając odrobinę swojego drinka, przy okazji zerkając na szklankę dziewczyny, z której zawartość znikała znacznie szybciej niż z jego. Od jakiegoś czasu wolał rozkoszować się smakiem alkoholu niż pić go na wyścigi. Nauczony doświadczeniami z przeszłości, nie chciał wracać do tych złych czasów.
Mabel nigdy nie była w Hogwarcie, więc zamek znała tylko z opowieści ludzi. Beauxbatons znacznie różniło się od angielskiej szkoły magii. Była zdecydowanie bardziej w jej stylu. Sama nie wiedziała, jak wytrzymałaby z tymi podziałami na domy i ciągłej rywalizacji. W Beauxbatons wszyscy byli równi. Styl budynku także się różnił. Jej szkoła z zewnątrz wyglądała dostojnie, elegancko, ale też ciepło. Hogwart wyglądał bardziej surowo, jego wieże przypominały jej Azkaban. To chyba nie tworzyło najlepszej atmosfery. Beauxbatons zakorzeniło w niej ogromne zamiłowanie do wszystkiego, co piękne lub po prostu intrygujące. Sztuka jest tam niezmiernie doceniania, jak chyba nigdzie indziej na świecie. I to było czymś cudownym. Mabel zawsze to doceniała. Maniery, etykieta, do której nigdy nie trzeba było nikogo zmuszać. - Na pewno będziesz świetny - powiedziała całkiem szczerze, dodając mu otuchy. Widziała, że stresował się swoją przyszłą pracą, ale teraz miał jeszcze całe dwa miesiące na odpoczynek i oswojenie się z myślą, że będzie nauczał - Naprawdę? - spytała, nie kryjąc zdziwienia - Nie wyglądasz na... - urwała w trakcie - Przepraszam, nie zwykłam oceniać ludzi po wyglądzie - skłamała - ale nie wydajesz się być pasjonatem zielarstwa - dokończyła swoją wypowiedź - Nie zrozum mnie źle, zielarstwo zawsze było moim drugim ulubionym przedmiotem, zaraz po uzdrawianiu - wyjaśniła. Starała się pokazać, że nie miała na myśli wyśmiewać jego domeny, tylko naprawdę nie wyglądał na typowego zielarza. Postanowiła się już po prostu zamknąć. Po tych trzech drinkach zaczęła już trochę paplać bez sensu. Nie planowała robić z siebie już większej idiotki. - Obecnie niczym - odpowiedziała na pytanie Thijsa - Cały czas zbieram się, żeby zatrudnić się w Mungu. Mam już odpowiednie wykształcenie, żeby zostać pomocnikiem uzdrowiciela, ale po kursie postanowiłam się jeszcze trochę douczyć. Nie byłam gotowa na pracę, a teraz to już zwykłe lenistwo - przyznała - Muszę się w końcu ogarnąć - powiedziała, dopijając do końca swojego drinka. Z jej szklanki ubyło już wszystko, a drink Thijsa był może dopity do połowy. Trochę się zakłopotała. Nie chciała, żeby pomyślał o niej, że ma problemy z alkoholem. Więc to był ostatni drink dzisiejszej nocy. Przynajmniej tak sobie postanowiła, ale nie miała pewności, czy rzeczywiście tak będzie.