Mimo względnie niepozornej nazwy (ale za to jakże adekwatnej!) wnętrze jest naprawdę wypasione, tak samo zresztą jak menu. Tanie alkohole, pyszne przekąski, dobra muzyka i miła, profesjonalna obsługa, która w dodatku rzadko pyta o dowód przy sprzedaży napojów wyskokowych - czego chcieć więcej? Pub mieści się przy ulicy głównej Hogsemade i robi naprawdę dużą konkurencję Trzem Miotłom. Zapraszamy!
To, że miał nadzieję na słowa pokrzepienia wcale nie znaczyło, że spodziewał się je otrzymać, bo doskonale zdawał sobie sprawę, jak idiotycznie brzmiały jego mętne wyjaśnienia zaistniałej sytuacji; jakby po prostu znudziła mu się Alise i nabrał ochoty na skok w bok, który bez skrupułów uskutecznił w ramionach pierwszej, która mu się napatoczyła, a teraz pierdolił farmazony żeby się oczyścić z zarzutów. Nie miał mu za złe ani tej empatii na minusowym poziomie, ani tych prychnięć, ani słów wskazujących na to, że Fillin nie wierzy w jego niewinność i wysłuchał wszystkiego, co przyjaciel ma mu do powiedzenia, w międzyczasie z wdzięcznością przyjmując kolejne kieliszki i nawet nie martwiąc tym, że tym razem nie będą one na koszt pubu. Ta sytuacja wymagała porządnego znieczulenia, nawet jeśli miałby tu zostawić mnóstwo galeonów. Pokręcił głową powoli, słysząc pytanie, które może mogłoby prowadzić do wyjaśnienia sprawy, i poczuł trochę ulgę, że Felicjan nie olał go zupełnie po tym jak go zbeształ za chujowe argumenty, tylko mimo wszystko jakoś próbował pomóc. - To na pewno nie to, wcale nie pachniała zachęcająco, ona zawsze wali taką syntetyczną truskawką, aż mnie mdli, i Fillin, ona mi się w ogóle nie podoba, bo za bardzo mnie wkurwia – odparł, opierając się łokciami o kontuar, a brodą o dłonie, i spróbował zdefiniować koledze tajemnicze popierdolenie które go dotknęło; zamyślił się chwilę, obserwując postać Fillina podająca klientom piwo i chcąc przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów – Ja… Wszystko było normalnie, coś tam do niej buracko powiedziałem, ona podeszła i nagle… nagle mi się wydała taka piękna i dobra, jak… – jak Alina, chciałoby się rzec – …jakby była inną osobą, jakbym zapomniał, że jej, kurwa, nienawidzę, i potem nagle się całowaliśmy, przyszła Ala i…i wtedy mi przeszło, nie wiedziałem co się dzieje, a one obie spierdoliły. Strasznie pojebana akcja. Nie wiem, co mi się stało, no dobra, zdarza mi się komuś przypierdolić i się zorientować dopiero po fakcie, ale całować? – opowiadał trochę chaotycznie, a zakończył z powątpiewaniem, nie wiedząc kompletnie, co ma o tym myśleć i czy faktycznie to on zawinił czy padł ofiarą jakiegoś podstępu – Chciałbym to jakoś wyjaśnić Alince, ale nie mam pojęcia jak. Przecież jej kurwa nie powiem tego, co tobie tutaj.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Tak serio to po prostu póki co serio myślę, że to ta Twoja sławna gorąca krew, która po prostu dzisiaj objawiła się w nietypowy sposób, tym razem właśnie nie w agresji tylko jakimś dziwnym akcie namiętności i tyle. A ty próbujesz usprawiedliwić to jakimiś pierdołami. Też na Twoim miejscu nie wiedziałbym jak to wytłumaczyć Ali czy komukolwiek. Polewam piwerka i przyjmuję galeony równocześnie gadając też podchodzącą od czasu do czasu kelnerką z twarzą resting bicz fejs, który tu pracuje, wymieniając z nią raz za razem jakieś informacje co mam jej podać. Kiedy tylko mam chwilę od razu wracam do Boyda starając się rozwiązać zagadkę jego chwilowego zaćmienia umysłowego, które objawiało się w całowaniu Gabrielle. - No dobra, czyli nie amortencja, bo rozumiem, że to było na krótko? Nie mogła ci czegoś dolać... nie wiem, nie żarłeś od niej żadnych czekoladek? - zarzucam jakimiś dość absurdalnymi argumentami, szukając jakiegoś rozwiązania; kto wie, może właśnie się zatrzymał przy niej żeby opierdolić jakąś czekoladkę, a dziewczyna już tam czekała od kilku dni z bombonierką naszprycowaną amortencją. Ale gdyby tak było, chyba nie przybiegłby tu od razu? Posyłam zaklęciem kilka piw na drugi koniec baru. Jednak im dalej mi opowiadasz tym bardziej wykluczam wszystko związane z eliksirem miłości. I powoli zwalam jednak wszystko na głupotę Boyda, który przypomniał sobie, że nie baraszkował już z żadną dziewczyną od roku, czy coś. Otwieram paczkę paluszków i sypię ją do miseczki wsłuchując się w to co mówisz i na chwilę zawieszam dłoń w powietrzu, wysypuję odrobinę więcej przekąsek niż powinienem. - Gabrielle - mówię naglę i marszczę brwi, by przypomnieć sobie jak wygląda dziewczyna. Przypominam sobie sytuację na lekcji magicznego gotowania, gdzie podziwiam jej urodę; a potem w pokoju na feriach. Zerkam na Ciebie w końcu i po raz pierwszy biorę to co mówisz na poważnie. -Czułeś jakbyś mógł zrobić wszystko co zapragnie? Skakałbyś jakby Cię poprosiła? I, mordeczko, patrzyłeś jej w oczy? - pytam ostro i odrobinę niedelikatnie podaję przekąskę niepokojącemu się klientowi obok, na chwilę zostając przy Tobie, zamiast lecieć dalej.
- No co ty, w życiu bym nic od niej nie wziął do żarcia, bałbym się że mnie otruje – burknął w odpowiedzi na dość mało prawdopodobną hipotezę Fillina według której mógł być nakarmiony przez dziewczynę amortencją, chociaż oczywiście doceniał, że ziomek zaczął dopuszczać możliwość, że to nie była wina jego wybuchowego temperamentu, tylko czegoś – kogoś – innego. Był jednak w stu procentach przekonany, że to nie eliksir miłości zawinił podczas tej sytuacji; nie miał niestety żadnego innego pomysłu co do tego, cóż to mogło być. Hipnoza też odpadała, bo raz że wątpił by Gabrielle posiadała taką zaawansowaną magicznie umiejętność, a dwa że nie stracił przecież całkowicie świadomości, nie obudził się nagle, tylko znienacka odkrył, że zrobił coś strasznie głupiego i wbrew swojej woli. Czekał cierpliwie, aż przyjaciel pomiędzy fragmentami zwierzeń ponalewa wszystkie piwka i inne drinki czy tam pozałatwia jakieś inne, barmańskie obowiązki, tracąc powoli nadzieję na to że usłyszy od niego coś mądrego, gdy ten zjawił się znów w pobliżu z paczką paluszków i niespodziewanie zaczął zadawać Boydowi kolejne pytania, już jakby innym tonem, mniej powątpiewającym, a bardziej poważnym. - No, tak się trochę czułem, nie wiem, nic za bardzo mnie nie obchodziło, tylko chciałem żeby ona była zadowolona, i żeby była jak najbliżej. Pewnie i bym zrobił wszystko o co by poprosiła, ale nic nie mówiła, tylko się na mnie gapiła – zrelacjonował trochę beznamiętnie, w przeciwieństwie do coraz bardziej przejętego Fillina – No ona się gapiła na mnie, a ja na nią, normalnie wzroku nie mogłem oderwać jakbym nie wiadomo co tam w tych jej oczach widział – dodał, po czym zaczął machinalnie chrupać te paluszki, które upadły na blat baru gdy kolega nieuważnie wysypywał je do miski – Nigdy tak jeszcze z żadną dziewczyną nie miałem. A co ty nagle takie trafne pytania zadajesz, stary? Miałeś kiedyś podobnie? – łypnął na niego znad ostatniego paluszka, zadziwiony taką nagłą zmianą reakcji Fillina.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Kiwam głową kiedy Boyd jeszcze bardziej podkreśla nienawiść do dziewczyny, swoją niechęcią do przyjęcia przez nią jedzenie. Co na pewno było znaczącą poszlaką, bo mój ziomek nie zauważał czasem, że na chlebie w mieszkaniu zaczynał rosnąć zielony osad i tylko dzięki mnie nie zatruł się do tej pory pleśnią z niewyrzuconych, nieświeżych rzeczy. Hipnoza szczerze mówiąc nawet nie wpadła mi do głowy, nie biorąc pod uwagę, że uczennica może mieć taką zdolność, za bardzo skupiony na prostych amortencjach i próbując przypomnieć sobie jakieś magiczne czary na pożądanie. I kiedy pomyślałem o tych zaklęciach, to dopiero wtedy przyszła mi do głowy pewna piękna Ślizgonka, która kiedyś mąciła mi w głowie, stąd też moje trafne pytania przy mniej trafnym nasypywaniu paluszków. Przez chwilę nic nie mówię tylko gapię się na Ciebie dość przejęty, próbując rozwikłać tę sytuację niczym prawdziwy sherlock. - Miałem - mówię nagle, sam zdziwiony swoją odpowiedzią. Już mam Ci tłumaczyć, ale ktoś nagle wręcza mi jakieś sykle, których jest za mało i przez chwilę wyjaśniam klientowi ile brakuje pieniędzy, odrobinę mniej cierpliwie niż zwykle. A potem jakaś ładna dziewczyna, pierwsza w tym miejscu od dawna zalotnie prosi o piwko, a ja prędko podaje, nawet nie rzucając żadnym zalotnym tekstem; więc zawiedziona dziewczyna może się tylko przyglądać jak wracam prędko do przystojnego chłopca, z którym cały czas plotkuję w przerwach. - Z Diną - mówię w końcu kiedy udaje mi się dotrzeć do ziomka i polewam mu jeszcze jedną wódeczkę. - Tylko to niemożliwe... Puchonka jest ładna, ale przy Dinie można zauważyć coś magicznego, a Gabrielle jest... po prostu atrakcyjna, nie znacznie bardziej niż inna ładna laska - mówię trochę do Ciebie, trochę do siebie. Pukam niespokojnie palcem o bar, zagryzając wargę. - Rozbudziłeś się, tak? Jak zobaczyłeś Alinkę, czy coś... Ja nie potrafiłem się oderwać od Diny czasem. W sensie potrafiła mnie bardzo szybko zatrzymać przy sobie. Może Levasseur nie ma tak wyraźnych genów jak ona - kontynuuję mój słowotok podekscytowany, przez co z przesadnym entuzjazmem nalewam piwka kolejnemu klientowi. Zerkam na Ciebie, sprawdzając czy nadążasz za moim tokiem myślenia.
Nie umiał zdecydować, co go bardziej zszokowało: to, że Fillin odpowiedział twierdząco na pytanie o podobne doświadczenia czy to, że chwilę później zaprzepaścił szansę flirtowania z ewidentnie zainteresowaną kobietą, bo wolał zająć się rozwikływaniem zagadki tego dziwnego porywu namiętności; to drugie zdarzało się bowiem niesamowicie rzadko, tylko w sytuacjach ekstremalnie ciężkiego kalibru. Jak ta. Zastygł z wódą w połowie drogi do ust i patrzył na przyjaciela z rosnącą mieszanką niedowierzania i paniki, kiedy wspomniał o Dinie i jej czarach, którymi go omamiła. Słuchał, coraz bardziej zatrwożony, próbując analizować wszystkie znane mu fakty, żeby poprzeć lub obalić tę teorię; część argumentów się zgadzała – to, jak stracił głowę i nie potrafił się oderwać i zrobił coś, czego nie chciał; część tylko trochę – to, że owszem, była z niej super laska, ale nie miała w sobie tego dziwnego magnetyzmu, co Dina. Przede wszystkim jednak, W GŁOWIE MU SIĘ NIE MIEŚCIŁO, że to mogłaby być prawda i że dziewczyna mogłaby zrobić coś takiego. - Przyszła Alina, wyzwała mnie od kretynów i wtedy ona przestała mnie całować i do mnie dotarło, co się odpierdala – odpowiedział, ciągle przetwarzając słowa Fillina, które jednocześnie brzmiały prawdopodobnie i absurdalnie – Czekaj czekaj czekaj czekaj – wtrącił, by móc zrobić sobie przerwę na opróżnienie zawartości kieliszka i odetchnął mocno, próbując to wszystko jakoś sobie ułożyć; nie potrafił – Czyli... mówisz mi... Gabrycha jest w i l ą? – rzucił, a słowa wypowiedziane na głos zabrzmiały jeszcze gorzej niż gdy o tym myślał. Wcale nie był podekscytowany tym odkryciem. Raczej przerażony.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To prawda, moje zachowanie w obliczu problemów mojego najlepszego ziomka było zdecydowanie nietypowe. Szczególnie to zostawianie tej całkiem atrakcyjnej dupeczki, ale co zrobić, prawdziwa miłość czasem nie wybiera. Próbuję wytłumaczyć wszystko przyjacielowi po krótce co mi się kolebie tam w głowie i ubrać jakoś w słowa o co mi dokładnie chodzi. W międzyczasie nagle tabun czarodziejów wstąpiło właśnie do baru po ciężkim dniu pracy, więc musiałem podbiec do nich i w pośpiechu nalewać kilka większych piwerek i wyszukiwać orzeszków gdzieś po szafkach. Kiedy w końcu przyjąłem do nich pieniądze, gdzie kilkanaście razy pomylili się w obliczeniach i podziałach, aż w końcu mogłem wrócić do ziomka. Równie podekscytowany co wcześniej. Oczywiście nie tym co się stało, tylko zwyczajnie zajarany rozwiązaniem tej zagadki. Kiwam prędko głową na to co mówisz, czekając aż wszystko sobie poukładasz. To brzmiało naprawdę sensownie. Krzywię się lekko na Twoje pytanie. - No, nie do końca wilą... obstawiam że jej prababcia mogła nią być... ewentualnie babka? No nie wiem - zastanawiam się nad tym, bo o ile dobrze się znam na tym jak czary wili wpływają na nasze samopoczucie i działania, to aż takim specem nie jestem. - Nie słyszałeś nigdy takich plotek? Musi nieźle to utrzymywać w tajemnicy... - rozważam sobie poważnie i przez to drugi raz czyszczę tą samą szklankę. - Ciekawe czy te jej wszystkie chłopy to wiedzą! - mówię oburzony, że może Rowle i nawet ten przeklęty ryży są po prostu pod jakimś zaklęciem dziewczyny. Zerkam w końcu na Ciebie, polewając Ci ostrożnie wódeczki. - Boydzik... może ja się tym zajmę? - pytam myśląc o tej gorącej krwi chłopaka, która może wręcz wrzeć przy Puchonce po tym co mu zrobiła.
Kiedy Fillin na chwilę go zostawił, żeby zająć się grupą nieokrzesanych czarodziejów żądnych piwerka i przekąsek, Boyd miał chwilę spokoju – ha ha – podczas której mógł dokładnie przemyśleć sprawę i jakoś do niej wewnętrznie ustosunkować; im dłużej tak siedział na tym twardym stołku i im mocniej sobie uświadamiał, jak bezczelnie i bezwzględnie został wykorzystany przez Gabrielle. Przez chwilę, może jakoś podkuszony alkoholem, to nawet próbował sobie wmawiać, że m o ż e jakoś by zrozumiał, gdyby dziewczyna była w nim zakochana i podjęła w ten sposób desperackie próby przekonania go do siebie, że m o ż e byłoby okolicznością łagodzącą, gdyby to on jej dawał sygnały, że jest zainteresowany. Może była samotna? Zdesperowana? Nie, no kurwa nie. Szybko stłumił te głupie myśli, bo nie było żadnego usprawiedliwienia na to, że zmusiła go do tego pocałunku i kto wie, do czego jeszcze by go mogła zmusić, gdyby nie przerwała im Alina; poza tym, to doskonale wiedział, że zrobiła to specjalnie, żeby mu uprzykrzyć życie, może nawet widziała, że Alise się zbliża i specjalnie zadziałała akurat w tym momencie, chcąc, by wszystko działo się na jej oczach. - A to szmata – wydał prosty werdykt, gdy Fillin stanął znów przy nim; nie patrzył jednak na kolegę, tylko zawiesił wzrok gdzieś przed sobą, między rzędem butelek z whisky a tabliczką z napisem „Piłeś? Nie teleportuj się!”, a w środku aż się w nim zagotowało. Coraz mniej był skonsternowany, coraz mniej przerażony, a coraz bardziej wkurwiony – Nie wiem, czy te jej bolce wiedzą, pewnie nie, ale to by wyjaśniało, czemu tylu za nią lata – odparł, nie wykrzesując z siebie ani odrobiny współczucia dla innych ofiar Gabrychy, bo nie miał teraz do tego głowy. Zabębnił palcami o blat pubu, wciąż wwiercając się wzrokiem w przestrzeń za Fillinem i myśląc intensywnie; pytanie padające z ust rozmówcy zignorował – Zabiję ją i nakarmię nią ghula a z jej zębów mu zrobię grzechotkę – podzielił się wreszcie swoim planem, gotów wstać i natychmiast go zrealizować.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Faktycznie też nie bardzo rozumiałem powodu dla którego dziewczyna akurat na biednym Boydzie wykorzystała ten swój czar. Chciała mu po prostu zniszczyć życie? Wiedziała, że akurat wtedy będzie przechodziła obok Alinka i tak sprytnie to rozegrała? Może sama ją tam zawołała? Albo po prostu jest zakochana w Boydzie jakimś cudem, a mój najlepszy ziomek nigdy tego nie zrozumiał. Tak sobie rozważam nad powodem tego ataku z premedytacją kiedy podaję piwerka, czekam na pieniążki i jeszcze co jakiś czas patrzę na przyjaciela czy przypadkiem nie robi nic pochopnego. Jestem jeszcze bardziej zaniepokojony, kiedy zamiast coś robisz wyglądasz jakbyś myślał nad czymś usilnie. Patrzę na Ciebie znad piwka, które właśnie nalewam, jakbym mógł tym spojrzeniem zajrzeć w Twoją duszę. Albo chociaż ogarnąć co głupiego teraz chcesz odpierdolić. - Szmata - potwierdzam jak prawdziwy przyjaciel i kiwam głową, zgadzając się z tym wnioskiem. Przejmuję się nawet Ślizgonami, których zwykle miałbym gdzieś. Ale czuję głęboko tą niesprawiedliwość związaną z czarami wili, które akurat są dla mnie wyjątkowo paskudne. - Co tak w ogóle między wami zaszło? Co jej zrobiłeś, że tak cię potraktowała? - pytam jeszcze podczas mojej pilnej obserwacji. Tak jak przypuszczałem mój koleżka już planuje podjąć jakieś impulsywne plany i działania, a ja ponieważ akurat mam w rękach różdżkę, którą przywołuję do siebie kolejny kufel, od razu przywołuję też zaklęciem Boyda na miejsce, kiedy tylko drgnął. - Boyd. Nie po prostu znowu cię zaczaruje, zanim zdążysz cokolwiek zrobić. Z resztą co chcesz zrobić? Zbić ją na kwaśne jabłko? Czy rzucić w nią różdżką? Daj mi z nią pogadać - próbuję spokojnie wytłumaczyć ziomkowi, że na pewno może nad sobą nie panować w czasie tej konwersacji. - Wytłumaczymy wszystko Alince i na pewno nam nie pomoże w żaden sposób jeśli przyjdziesz jej to opowiadać z krwią wili na rękach - dodaję jeszcze odwołując się do ostatniej nadziei, czyli rozsądku związanego z dziewczyną na której mu zależy.
Skrzywił się mimowolnie, słysząc pytanie Fillina o to co na tyle strasznego zrobił Gabrielle, żeby zasłużyć na takie potraktowanie przez dziewczynę, po czym szybko przetrząsnął pamięć w poszukiwaniu wspomnień o ich znajomości i doszedł do wniosku, że właściwie to nic takiego. - Nic, kurwa, jej nie zrobiłem, pospinaliśmy się kiedyś o quidditcha a potem za chuja nie mogliśmy się dogadać. A, no i skoczyła przy mnie z miotły i tak się rozwaliła, że straciła pamięć, a potem mówiła że to moja wina – opowiedział pokrótce i wzruszył ramionami – Pojebana typiara po prostu – podsumował, przechylając się przez kontuar i sięgając po którąś ze stojących w zasięgu ręki butelek, bo Fillin był bardziej zaangażowany w polewanie klientom niż jemu, dlatego bezceremonialnie obsłużył się sam, a potem popadł w jeszcze większą niż wcześniej zadumę, kombinując w jaki sposób najlepiej będzie ukatrupić szmatę. Nie miał konkretnego pomysłu, ale i tak zerwał się na równe nogi, choć nie zdążył się nawet całkiem wyprostować, bo zaklęcie rzucone z niesamowitym refleksem przez przyjaciela z powrotem go uziemiło. Zgromił go wzrokiem. - TAK WŁAŚNIE, WSADZĘ JEJ RÓŻDŻKĘ W OKO I JUŻ NIKOGO NIE ZACZARUJE – krzyknął bojowo, podłapując doskonały pomysł zgładzenia Gabrieli i próbował wstać po raz kolejny, co znów się nie udało, bo Fillin ciągle miał różdżkę w ręku. Nie chciał wcale słuchać, co ten pacyfistyczny pajac do niego gada, ale dotarło do niego imię Alinka, i trochę się wtedy ogarnął, dopuszczając do siebie to, co mówił rozmówca – No dobra. Może masz rację. Potrzebujemy Gabrychy żywej dopóki nie wyjaśnimy sytuacji, niech się gnida sama przyzna, bo mi przecież Alina nie uwierzy. Tobie też nie, przecież wie, że dla mnie to byś cokolwiek powiedział – dodał już spokojniej, zaprzestając prób wstania i ponownie pół-kładąc się na blacie baru, gotów posłuchać dalszego planu Fillina i trochę się wstrzymać z własną żądzą mordu interwencją - Co jej powiesz?
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Kiwam głową na słowa przyjaciela, chociaż zakładam, że musiało być w tym coś więcej. Oczywiście nie wątpię, że dziewczyna jest szurnięta, skoro zdecydowała się całować Boyda uwieść jakiegokolwiek chłopaka dla jakiejś własnej zagrywki. Jednak znając wyczucie mojego przyjaciela, nie był on pewnie zbyt uprzejmy wobec Puchonki. Co oczywiście nie usprawiedliwiało jej w żadnym stopniu! Faktycznie musiałem na chwilę pójść zaczepić znudzoną kelnerkę z baru, gdyż jacyś panowie dalej zaczęli głośno narzekać na coś nieprzyniesionego, a poirytowana dziewczyna; mną, gośćmi, swoją pracą, życiem, jednak podała w końcu ziomkom to o co wcześniej prosili. Wracam do Boyda, który już zdążył sam sobie polać kolejkę, co mnie wcale nie interesuje. Za to czujnie macham różdżką, usadzając mojego przyjacielu na miejscu za każdym razem, gdy próbował wstać. Ignoruję jego głupie, małpie okrzyki, bo przecież rozumiem, że to po prostu ból w serduszku sprawia, że krzyczy takie durne farmazony. W końcu jednak orientuje się, że musi usiąść na dupie, bo moje czary są jednak silniejsze niż jego żelazna wola. I nawet zaczyna gadać z sensem. Wzdycham z ulgą widząc, że w końcu przemawiam mu do rozsądku, bo ludzie zaczynali już gapić się na mnie, że tak poniewieram jakiegoś zbuntowanego klienta. Zastanawiam się chwilę nad pytaniem przyjaciela. - Hmm... poproszę grzecznie, żeby sama powiedziała Alince co zaszło, albo ja powiem o tym całej szkole - stwierdzam, nalewając przyjacielowi kieliszek wódeczki. - Musimy mieć tylko nadzieję, że będzie jej zależeć na naszej dyskrecji... - dodaję jeszcze z westchnięciem i podaję przyjacielowi piwerko. Bo wiadomo, że najlepszym lekarstwem na złamane serce jest wódeczka i piwko do popicia.
/zt x2
Frea Ragnarsdóttir
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Do Anglii wróciła całkiem niedawno. I wiedziała oczywiście, że ten rok szkolny ma raczej zawalony, ale niesamowicie potrzebowała tego wyjazdu. Wróciła wypoczęta, szczęśliwa, a przede wszystkim...wolna. Musiała pojechać na Islandię. Dusiła się w Anglii, chwilami nie mogła wręcz już tu wytrzymać. Wszytko w tym kraju przypominało jej o nieudolnym leczeniu matki, a w konsekwencji - jej śmierć. Na nic się zdały tłumaczenia, że w każdym innym miejscu na świecie skończyłoby się to tak samo. Ona przez ten cały czas obwiniała ten jeden, Merlina ducha winny kraj, w którym postanowili się osiedlić. To właśnie on zabijał ją od środka, chociaż z zewnątrz udawała, że wszystko jest w najlepszym porządku. Codziennie na twarz przybierała maskę. Maskę osoby która została na Islandii w dniu, w którym postanowili ją opuścić, osoby której już nie było. Męczyło ją to. Niesamowicie ją to męczyło. Na spontaniczny plan zawieszenia studiów i wyjazdu w rodzinne strony wpadła tuż przed Nowym Rokiem. Nie czuła tych studiów. Nie potrafiła się wyluzować, nie umiała całą sobą poczuć tego, o czym wciąż mówili inni studenci. Nie czuła radości z imprez, od których kiedyś przecież nie stroniła. A bardzo tego chciała i wiedziała, że jej rodzicielka również chciałaby tego dla niej. Właśnie dlatego zaraz po świętach Bożego Narodzenia spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i nie mówiąc nikomu, teleportowała się do Londynu. Stamtąd samolotem poleciała do stolicy Islandii. Chciała przeżyć ta podróż całą sobą, dlatego jako główny środek transportu wybrała wynalazek mugolski. Nie był jej obcy - w końcu wraz z bratem oprócz matki czarownicy, wychowywani byli przez ojca mugola i jakby nie było, coś tam o ich świecie wiedziała. Na Islandii spędziła niecałe 4 miesiące. Długo nie potrafiła rozstać się z ukochanym krajem, jednak nie potrafiła również zostawić rodziny. Musiała odciąć pępowinę - i bynajmniej nie chodziło tu o więź emocjonalną z którymkolwiek z rodziców, bo to uczyniła już jakiś czas temu. Musiała na zawsze pożegnać się z Islandią. Nie spieszyła się jednak, dlatego zniknęła na tak długo. Chciała napawać się dzikością, której nie dane jest jej zaznać w Wielkiej Brytanii, chciała ukochany kraj wchłonąć w siebie najbardziej jak się da, aby jak najdłużej zapamiętać go takim jaki jest. Kiedyś jednak musiała wrócić. Nie mogła tak po prostu zostawić z tyłu życia, które małymi krokami budowała sobie w Anglii, udawać że nikogo, absolutnie nikogo tu nie ma. Bo ma. Gunnar zawsze tu był, chociaż tak naprawdę nigdy tego nie czuła. Albo nie chciała poczuć. W końcu nie można zaprzeczyć, że na pewien czas zamknęła się w niewidzialnej bańce, do której nikogo nie chciała wpuścić. Sama przecież też do niego nie pisała, dlaczego oczekiwała więc, że on będzie skakał wokół niej? Jednak teraz postanowiła to naprawić. W pośpiechu, siedząc na nierozpakowanym jeszcze do końca kufrze, szukała wzrokiem kawałka pergaminu chcąc napisać krótki list. Zaczepiła zwiniętą w rulon notę i ani się obejrzała, a Munnin stał z powrotem w ramie okna. Zmarszczyła brwi, myśląc przez chwilę, że jej kruk pocztowy zgłupiał do reszty, ale kątem oka zobaczyła na pergaminie pismo ewidentnie nienależące do niej. Szybki jest. -Uniosła brwi z podziwem i szybko nabazgrała odpowiedź. Wychodząc z dormitorium chwyciła pierwszy lepszy sweter, rozwalony leniwie na środku łóżka i pognała w stronę Hogsmeade, co by Gunnar nie musiał tak długo czekać. Weszła do pubu, w którym miał na nią czekać. Omiotła wzrokiem pomieszczenie, jednak po dłuższej chwili stwierdziła, że wcale go tu nie ma. I kiedy już chciała wychodzić, kątem oka spostrzegła obiekt jej dzisiejszych zainteresowań. Siedział tyłem do wejścia, dlatego z początku zupełnie nie zwróciła na niego uwagi. Zacisnęła mocniej palce na trzymanej w dłoniach torbie, czując się przez chwilę jakby szła na jakiś wybitnie wymagający egzamin, po czym zrobiła parę kroków naprzód i w końcu usiadła przy małym stoliku. Gunnar. -Rzuciła krótko, brzmiąc trochę jakby była zaskoczona jego obecnością. Prawda była jednak taka, że w chwili gdy znów spojrzała na jego twarz, zapragnęła aby ich dawne relacje powróciły, a może żeby nawet powróciły z podwójną siłą. Westchnęła jednak tylko i chwyciła z jedno z dwóch leżących na środku blatu piw kremowych.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Obracał w palcach pierścień atlantów, wpatrując się w jego żłobienia. Jeszcze nie wiedział, czy chciał tu być. Czy chciał się konfrontować z rzeczywistością. Ta była taka, że po śmierci matki oboje z Freą jedynie oddalali się od siebie. Nie wiedział, czy dobrze pamięta te wspólne wieczory spędzone nad ogniskiem. Śpiewanie szant i melodii opowieści i zrealizowanych pieśni z mitów. Wszystko to wydawało się bardzo odległe. Nierealne, jak list, który otrzymał dziś od siostry. Nie był pewien czy przyjdzie, podobnie jak ona nie była pewna, czy będzie na nią czekał. Na brzmienie swojego imienia spiął mięśnie ramion i karku tak natychmiastowo, że o mało co nie dostał skurczu. Żadnym innym ruchem nie zdradził jednak swojego wrażenia. Podniósł do niej wzrok leniwie, zawieszajac ruch palców, którymi bawił się pierścieniem. Wsunął go z powrotem na palec, niewzruszenie odpowiadając siostrze: — A spodziewałaś się kogoś innego? Wbrew ogólnemu chlodowi, tak samo cieszył się z tego, że ją widział, jak i odczuwał niezidentyfikowane ukłucie w piersi na jej widok. Tych jasnych pasm włosów, falujących się dokładnie w ten sam sposób co nieco dłuższe pasma włosów matki. Frea miała jej oczy. jej sylwetkę. Jej głos. Jej uśmiech. Na szczęście… nie cieszyła się na jego widok tak samo, jak za życia mama. — Siadasz, czy będziesz tak stała? Poprawił się na swoim siedzeniu i pochylił w przód, przedramiona opierając na blacie stolika, czekając aż ona siądzie na przeciwko, zmniejszając między nimi różnicę poziomów. Mógłby być bardziej cierpliwy i zanim odezwie się znów, jednak wyczekać aż zdąży się wygodnie usadowić w miejscu, ale jak zaledwie musnęła swoim ciałem siedzisko, założył: — Kremowe, nie? Pytał retorycznie. Nawet cieżko było w jego tonie dosłyszeć pytajnik.
Frea Ragnarsdóttir
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Uniosła lekko brwi na jego słowa. Przyjemny jak zwykle. Nie. Kiedyś taki nie był. Kiedyś był dla niej prawdziwym starszym bratem. Czasem wrednym, jednak zawsze bratem. Teraz patrzy na niego i tego nie widzi. Próbuje przedrzeć się przez połacie tego dziwnego stanu, w którym utknął już dawno temu i do którego Frea wstępu nie miała nigdy i pewnie mieć nie będzie, ale po chwili czuje się jakby była Syzyfem. Niekiedy widzi w jego oczach coś, czego nie widziała już dawno, jednak owe coś znika równie szybko jak się pojawiło, a wraz z nim znika nadzieja, że Gunnar znów stanie się jej bratem. Naprawiła już prawie wszystko. Będąc na Islandii raz na zawsze pogodziła się ze śmiercią matki i w końcu ją pożegnała, odnalazła swoje dawne ja, chcąc chociaż spróbować nawrócić swoje życie na poprzednie, te normalniejsze i prostsze tory oraz opuściła Islandię, godząc się na nową rzeczywistość na wyspach. Wszystkie te rzeczy były trudne, niezwykle wymagające i ciężkie do przeżycia, ale konieczne. Konieczne, aby mogła zacząć wieść chociaż w jakimś stopniu normalne życie. Jednak najtrudniejsza okazała się być rozmowa z bratem. Z najbliższą dla niej osobą, która teraz wydaje się paradoksalnie tak daleka. -Słuchaj. -Przygryzła dolną wargę, przez ułamek sekundy zastanawiając się co powinna w zasadzie powiedzieć. Nie pamięta kiedy rozmawiała z nim dłużej niż te parę minut między zajęciami, kiedy czasem łaskawie się do siebie odzywali. Były to jednak jakieś błahe tematy, zupełnie niezwiązane z tym, o czym powinni byli porozmawiać już dawno temu. Skierowała na niego swój wzrok, chcąc odnaleźć w nim coś więcej, niż chłód, którym ją przywitał parę minut temu. Oplotła dłońmi swój kufel, uprzednio spijając z wierzchu trochę pianki, po czym ciężko westchnęła sprawiając wrażenie jakby cała jej pewność siebie, z jaką tu przyszła, właśnie się ulotniła i (przynajmniej na razie) nie zamierzała wracać. -Jak nie chcesz mnie widzieć, to mi to powiedz...Ale jak chcesz, to chcę żebyś wiedział, że jestem zmęczona uciekaniem przed własnym bratem. -Ostatnie zdanie wypowiedziała tak szybko, że sama się zdziwiła, iż w ogóle posiada umiejętność tak szybkiego mówienia w stanie stresu. Bała się bowiem, że stchórzy i zamiast powiedzieć prosto z mostu co jej leży na duszy, zacznie krążyć, aż wreszcie całkowicie zboczy z tematu rozmowy. Utkwiła swój wzrok w pierścieniu Gunnara, przypominając sobie jego pasję do mitów nordyckich, do fauny i flory i wreszcie wielką miłość do Islandii. Bolało ją to, że nie widzi już tego wrażliwego chłopaka, jej wzoru do naśladowania. Jednak po tych małych szczegółach, jak ów pierścień lub brzęczący na szyi wilczy krzyż, wiedziała że pod maską zimnego Ślizgona kryje się jej Gunnar. I to jej dawało nadzieje.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Ragnarsson, wbrew pozorom, tak samo często polegał na instynktach, co na suchej analizie. Może nawet na pierwszym opierał się z większą intensywnością, czasami mając po prostu dobre wyczucie sytuacji. Na wiele spraw reagował też doświadczeniem i w związku z tym intuicją wypracowaną do konkretnych okoliczności. Rozmowa z siostrą, jej widok… nie byl w żaden sposób tym, na co Gunnar mógł się przygotować. W przeciwieństwie do niej, on większość swoich emocji trzymał w sobie. Część z nich zostawił za sobą w Islandii, zakopał, ale to była chwilowa ucieczka. Nigdy się z nimi nie skonfrontował. Część wiedzy na temat jego emocjonalnego stanu pozostawała przy jednej osobie, która teraz znajdowała się setki kilometrów od niego. Nawet Dina, choć wiedziała wiele, znała fakty. Nie uczucia Ragnarssona. NIe dlatego, że nie ufał jej na tyle, żeby nie móc się nimi z nią podzielić. Dlatego, że nie był gotowy się z nimi uzewnętrzniać. Siedząc jednak na przeciwko Frei, okoliczności wymuszały na nim sparowanie własnych odczuć. Frea była wykapaną mamą. Nawet z dojrzałości i bystrego umysłu. Wpatrując się w nią, nie mógł nie widzieć kobiety, której straty jeszcze nie odżałował, ponieważ nigdy nie pozwolił sobie całkiem znaleźć ujścia dla swojej żałoby. Frea miała już tego dość i miała do tego pełne prawo. Pochylił się nad blatem, nie potrafiąc nagle zmienić chłodu w spojrzeniu i zdystansowania, swojej obronnej maski. Posłał jej jednak niemrawy uśmiech, braterski, miał być pokrzepiający, ale wyszedł upośledzony i nieszczery. — Mylisz się — westchnął ostatecznie, mimo chęci na coś mocniejszego, sobie też domawiając kremowe piwo. Jeszcze pamietał ostatniego kaca po Ognistej. — Mam ci kłamać, Frea? Że świetnie cię widzieć? Tobie? Wielu osobom mógł kłamać, ale rodzinie akurat nie próbował. Ojcu mógł pyskować czasem, jeśli chodziło o przeprowadzkę do Anglii chociaż i z nią powoli się godził. Powoli przyzwyczajał się, ze długo nie wróci do Islandii. Odcinał pępowinę, wierząc, że gdyby teraz się cofnął… zaczynałby historię od początku. Wiecznie zapętloną. — To, że cię unikam, nie znaczy, że wiesz… Że nie tęsknił. Często wracał myślami do wspólnych wieczorów. Byli zżytą rodziną. Jeszcze rok temu. Razem spędzali większość czasu. Przyjmowali gości. Podążali podobnymi ścieżkami. Gunnar, pomimo swojej złośliwości. Kiedy szarpał ją za warkocze, kiedy droczył się z nią, kiedy podkopywał jej pewność siebie, sprawdzając, czy nie straci animuszu… dalej był jej bratem. Dalej lubił spędzać z nią czas. Teraz bardziej nie mogło się pojebać. Zsunął się na kanapie, sam będąc już tym poniekąd zmęczony. Nie wiedział, że potrzebował tej rozmowy. Frei. Jej towarzystwa. Przekonywał się, że lepiej trzymać ją na dystans. Ale tęsknota była tak samo bolesna, jak jej widzenie. — Od początku. Jak się trzymasz, systir?
Frea Ragnarsdóttir
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Skrzywiła się, usłyszawszy odpowiedź Gunnara. W połączeniu z dziwnym uśmiechem, który może w założeniu miał być pokrzepiający, ale w rzeczywistości wykrzywił twarz Ślizgona do jakiegoś dziwnego grymasu, nie wyglądało to obiecująco. Mylisz się. Co to w ogóle miało znaczyć? Roześmiała się pod nosem, chociaż bardziej to było ironiczne niż jakkolwiek przyjaźnie i ciasno oplatając dłońmi kufel z piwem kremowym, wbiła wzrok w drewniany blat stołu, zupełnie jakby szukała na nim jakiejś inspiracji pt. jak skutecznie rozmawiać ze starszym bratem. Zastanawiała się przy tym, w którym momencie utracili umiejętność rozmowy, ponieważ oprócz samej niechęci z obu stron, problem ewidentnie obejmował też kwestię niemocy. Nie sposób policzyć ile razy chciała do niego podejść, pogadać, zwierzyć się czy po prostu posiedzieć obok, w ciszy która nie jest niezręczna. Zawsze jednak tchórzyła. -Nie. Chciałabym po prostu czasem poczuć, że jesteś. - Znów się na niego spojrzała, chociaż słowa, które przed chwilą usłyszała sprawiły, że najchętniej wybiegłaby stąd i unikała go przez najbliższe tygodnie. Momentalnie poczuła, jakby ktoś znów wbijał jej cienkie szpilki w dopiero co zabliźnione serce, jednak nie chcąc niczego po sobie poznać, przybrała na twarz lekki uśmiech i dopiła do końca piwo. Doskonale zdaje sobie sprawę jak wygląda. Nie jest przecież ślepa, widzi jak z wiekiem upodabnia się do rodzicielki i staje się jej paręnaście lat młodszą kopią. Nie jest też głupia. Niejednokrotnie widziała w jaki sposób Gunnar na nią patrzył. Widziała w tym spojrzeniu ból i tęsknotę, których nijak nie potrafiła zniwelować. Na jakiś czas usunęła się więc w cień, starając się nie wchodzić mu w drogę i nie przeszkadzać w codziennym funkcjonowaniu. Jednak nie może już tak funkcjonować. Nie może już udawać, że nic się nie stało i uciekać przed jego wzrokiem na szkolnych korytarzach. -Nie Gunnar, nie wiem. - Rzuciła w końcu, czując jak powoli męczy ją ta rozmowa. Zirytowana odrzuciła wpadające jej w oczy włosy do tyłu i ciężko westchnęła. -W tym tkwi problem. Nie wiem już co myślisz, co czujesz. Nigdy w życiu nie czułam się tak samotna, jak przez ostatni rok. Miała ochotę na niego nawrzeszczeć. Obudzić w nim coś, czego nie widziała od tak dawna, a czego nie potrafiła nawet nazwać. Miała ochotę pokłócić się z nim i zobaczyć, że on też jest w stanie wydobyć z siebie inne emocje, niż obojętność, która lepkimi mackami objęła wszystkie cechy Ślizgona. Zamiast tego z niemal stoickim spokojem oparła podbródek na zwiniętych w pięści dłoniach i spojrzała na okno, a przez okno na ulicę i rozgrywające się na niej sceny. -Myślisz, że łatwo było zaadaptować się w nowej szkole, w innym kraju, nie znając nikogo? -Zapytała po chwili. Była autentycznie ciekawa jego odpowiedzi. On miał Dinę, oboje zresztą się od niej odwrócili, jakby to że byli w jednym domu, upoważniało ich do zostawienia Frei samej sobie. Przez długi czas miała im to za złe, a na Ślizgonkę patrzyła nawet z niemałą zazdrością, puszczając w niepamięć wszystkie chwile, kiedy do nich przyjeżdżała i było całkiem przyjemnie. Powoli powróciła wzrokiem w stronę brata i przez chwilę mu się przypatrywała. Tęskniła za nim. Przez ostatnie miesiące niemal zapomniała jak wygląda, ponieważ on w przeciwieństwie do Frei nie był klonem żadnego z rodziców. -Byłam na Islandii. -Powiedziała w końcu. Chociaż obawiała się jego reakcji, nie mogła przecież tego ukryć i udawać, że przez 4 miesiące chodziła do szkoły, a on po prostu jej nie widział.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Otwartość Frei była niespodziewaną nowością. Rangarsson odsuwał się od niej stopniowo. Unikał jej podświadomie, nie z premedytacją i kiedy ona wycofywała się razem z nim, przegapił moment, w którym stali się sobie prawie obcy. Przegapił również jej wyjazd do Islandii. Jej nieobecność dostrzegł zdecydowanie za późno. Niewystarczająco, jak powinien był starszy brat. Po jej słowach czuł się, jakby chlusnęłą go wodą w twarz. Zakrztusił się jej słowami. Metaforycznie. W ręku dalej trzymał kremowe piwo, popijając je z imitowanym spokojem. Jedyną oznaką niezręczności była dłoń uniesiona do karku przy następnym łyku. Dość niejasno, zdawałoby się podniesiona tam tylko dla komfortu. Pomimo tego, jak rysowała się sytuacja, Gunnar cenił jej towarzystwo. Choć patrzył na nią z trudem, jak teraz, znad kufla zaledwie na chwilę odnajdując jej spojrzenie. — Przecież jestem obok. Jesteśmy w jednej szkole. Wiedział, że to kłamstwo. To nic nie zmieniało. Nie sprawiało, że przez to byli bliżej, skoro czasem ledwie skinali sobie głową na korytarzu, czasem mijali się obojętnie, a czasem prowadzili obce rozmówki o… pogodzie. Szkole. Nie poruszali ważnych tematów. Nie rozmawiali się dłużej niż krótką chwilę pomiędzy zajęciami. Nie jadali razem śniadań i kolacji. Przynajmniej tu miał wymówkę. Nie siedzieli przecież przy jednym stole. Potem schwyciła jego uwagę jednym słowem. Samotna. Frea Ragnarsdottir, młodsza siostra, nad którą powinien sprawować opiekę, przyznała, że czuje się samotna. W dużej mierze pewnie przez niego. Zawiesił spojrzenie na jej profilu. Jasnej twarzy i w tym momencie pochmurnym, nieobecnym spojrzeniu, ulokowanym za szybą. Była tak chłodna i odległa… wbrew słowom, które wypowiadała. Była ostrożna. Zdystansowana. Kiedy stali sie wobec siebie tak surowi? — Frea… — wymówil jej imię w sposób wymowny, ale nie dodał nic wiecej. Niewiele mógł. Miała rację. Żyli zamknieci w jednych murach, przeżywali jedną żałobę i byli… odosobnieni. Rozumiał ją w tym momencie bardziej niż jeszcze cztery miesiące temu. Cztery miesiące temu faktycznie, miał Dinę, kumpli, bo złapał kontakt z Cassiusem tak szybko, jak go stracił. Miał też Cein, jako dobrze rokującą znajomość. Teraz nie miał nikogo i chyba miał pojęcie jak ona się z czymś podobnym czuła. Pochylił głowę w dół, opierając ją na ręce. Wiedziała, że nie był typowym Ślizgonem. Nie lubił tych łatek. Tego przyrównywania. Tego oceniania, że powinien być wrednym, śliskim typem z przerostem ambicji. Dlatego nie zachował się jak Ślizgon. Nie potrafił jej spojrzeć w oczy, kiedy składał następne słowa, bo nie był tym typem faceta, który przyznawał się do swoich słabości łatwo, ale była rodziną i zawiódł ją, o czym zdawał sobie sprawę i długi czas to ignorował. Dopóki nie postanowiła się z nim skonfrontować. — Przepraszam. Nie powinno tak być. Przymknął oczy, bo wiedział, że gdzieś zniknęła. Zdał sobie z tego sprawę. Stosunkowo niedawno. Zbyt późno… Podnosząc wzrok, zawiesił wzrok na jej twarzy, wciągając powietrze do płuc. — Jak długo? — to było złe pytanie. Niczego nie wnosiło, niczego nie mogło zmienić, więc poprawił je — Pomogło? Pobyt w Islandii. Nie musiał dodawać, ale chciał doprecyzować. Był ciekaw, czy to przyniosło jej ulgę. Pochylił się w przód, zanim odpowiedziała, zrzucając na nią inną bombę. — Jestem zły. Niezmiennie od roku. Kiedy nie jestem, jestem pusty, a to nawet gorsze. Próbowałem seksu, ale po nim czuję się jeszcze gorzej. Pomagałem innym, kiedy było dobrze, ale kiedy jest źle… — to za dużo dla niego. Wiedział, ale nie mógł przyznać tego głośno, więc wzruszył barkami. Poprawiając przedramiona na stoliku, posłał jej kolejny krzywy uśmiech. — Nie potrzebujesz mnie, sys. Radzisz sobie lepiej niż ja. W zasadzie ostatnie czego potrzebujesz to ja w pobliżu. Naprawdę w to wierzył. Że może ją tylko zarazić swoją rozpaczą, przewlekłą depresją i skrzywdzić jego niekontrolowaną złością. Dla rówieśników był tym kim chciał, żeby go widzieli. Ci, którzy prowadzą ze sobą najwięcej walk, najlepiej to ukrywają. Ale przed Freą nie chciał dłużej udawać. Obok ojca, którego nigdy nie było w domu i który walczył ze zrozumieniem świata, na który nie był jeszcze gotowy, była możliwie jedyną osobą, która wbrew wszystkiemu, zawsze będzie po jego stronie. Nie użyje jego słabości przeciwko niemu.
Frea Ragnarsdóttir
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Doskonale wiedziała, że nie powiedział tego na poważnie. A jednak po słowach, które usłyszała, zawiesiła na nim swoje spojrzenie, zupełnie jakby chciała w nim odnaleźć starego Gunnara i potrząsnąć nim, aby się w końcu obudził i przestał pleść bzdury. Co z tego, że byli w jednej szkole, skoro potrafili się w niej nie widzieć parę dni z rzędu? Zamek był tak wielki, że jakby się postarali, zapewne udałoby się im nie widywać się wcale, ale przecież oboje potrzebowali swojej obecności, nawet jeżeli mijając się na korytarzach nie zamieniali ze sobą słowa. Czasem czuła na sobie jego wzrok, czuła jego obecność, nie uważa przecież, że przestał się o nią troszczyć. Wie, że tak nie jest, że gdzieś głęboko, nadal jest dla niego młodszą siostrą, niegdyś tak bliską. A teraz…teraz jest po prostu inaczej. I pewnie trzeba się do tego nowego stanu przyzwyczaić. Drgnęła delikatnie, usłyszawszy swoje imię. Nie pamięta kiedy ostatni raz zwrócił się do niej w ten sposób. Teraz brzmiało to dziwnie, trochę obco, jakby wypowiedziała je zupełnie inna osoba. Jednak miała dziwne wrażenie, że tym jednym słowem cicho przyznał jej rację. Powinni byli wspierać się wzajemnie, być razem i pozwalać tej drugiej osobie na chwilę słabości, ale było inaczej. Żałobę po śmierci matki przeżyła samotnie, raz po raz nieśmiało wzrokiem szukając ginącego w tej wielkiej szkole brata. Nie raz i nie dwa próbowała znaleźć jakieś odosobnione miejsce, w którym mogłaby dać upust siedzącym i zabijającym ją od środka emocjom, mimo, że na zewnątrz sprawiała wrażenie, jakby dawała sobie radę. Sztukę udawania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, w ciągu ostatniego roku opanowała niemal do perfekcji. Lekko kiwnęła głową na jego słowa. Nie oczekiwała od niego przeprosin, nie po to chciała się z nim spotkać. Zdawała sobie sprawę, że jego zachowanie nigdy nie było dyktowane chęcią zranienia kogokolwiek. Tym też różnił się od mieszkańców domu, do którego trafił. W jej oczach i przekonaniu nie działał z premedytacją, przynajmniej nie w stosunku do ludzi, którzy coś dla niego znaczyli. Radził sobie z sytuacją inaczej, niż ona i przez długi okres szanowała to. Powoli jednak jej cierpliwość się kończyła. Nie chciała dłużej tak funkcjonować, nie chciała aby tak wyglądało ich życie. -Pomogło. -Powiedziała po chwili, ignorując zadane wcześniej pytanie. Nie może tym samym zaprzeczyć, że nie poczuła lekkiego ukłucia, gdy je usłyszała. Nie oczekiwała od niego oczywiście listów z pytaniami gdzie jest, ale pytanie na jak długo wyjechała w tej sytuacji wydawało jej się trochę ignoranckie. –Naprawdę pomogło.Poukładałam sobie parę spraw i...czuje się jakby...lżejsza. -Dodała, zupełnie jakby chciała, aby zrozumiał co ma mu do przekazania. Że można zacząć żyć w miarę normalnie. Na jego słowa, zacisnęła teraz schowane pod stołem dłonie w pięści. Nie mogła się na to patrzeć. Nie mogła znieść widoku brata, tak bardzo cierpiącego. Przeraził ją ten obraz. Nie potrafiła mu pomóc, chociaż pragnęła tego najbardziej na świecie. Zamiast tego, z bólem wpatrywała się w jego twarz, nie mogąc zrozumieć gdzie podział się jej brat, jej bróðir. -Mylisz się. -Powtórzyła jego wcześniejsze słowa, kręcąc przy tym głową, podwójnie dając mu do zrozumienia, że plecie bzdury. Potrzebowała go zawsze i zawsze będzie go potrzebować, nawet jeżeli zdaje się dawać sobie radę nieco lepiej. Chociaż stwierdzenie „zdaje się” jest w tej sytuacji niezmiernie trafne. Tak naprawdę przez długi czas wcale sobie nie radziła. –Zawsze Cię potrzebowałam…a teraz…teraz tym bardziej. Ty też mnie potrzebujesz, przestań od tego uciekać Gunnar. Pozwól mi do Ciebie dotrzeć. Ostatnie zdanie wypowiedziała niemal błagalnym tonem, zapewne chcąc mu tym samym pokazać, że wciąż tu jest, wciąż może na nią liczyć, a ona pomoże mu na tyle, na ile będzie w stanie. Chociaż nadal walczyła ze swoimi demonami, gotowa była stawić czoła demonom Gunnara. Musi jej tylko na to pozwolić.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie chciał, nie miał sił, chciało mu się rzygać, czuł się słabo, a jednak i tak najebał się na potencjalne pomaganie Maximilianowi. Nie wiedział, czy ostanie na nogach na zbyt długi czas; najwidoczniej rzeczywiście opuszczanie Świętego Munga nie było dobrym pomysłem, nawet na własne żądanie. Powinien zostać w nim co najmniej kilka dodatkowych dni, a co zrobił? Postanowił, że zdoła samemu sobie z tym wszystkim poradzić, w związku z czym łaził z nieruszającą się ręką, którą to nawet nie wkładał do rękawa kurtki, zakrywając ją prędzej wierzchem ubrania. W szczególności, gdy zaczął się bardziej poruszać, jego objawy niepokojąco narastały, a klatka piersiowa ponownie bolała. Zacisnąwszy jednak zęby, nie chciał w żaden szczególny sposób poddawać się po czymś takim, w związku z czym... po prostu szedł dalej. Poprzez ścieżkę, niemniej jednak, gdy ta dłużyła się niemiłosiernie, wszystko zdawało się być mniej zrozumiałe. Musiał brać chwile odpoczynku, opierać się o okoliczne drzewa, zanim to naprawdę dotarł do Hogsmeade. Sam nie wiedział, ile czasu na to stracił, ale na pewno nie był na omówioną godzinę, spóźniając się dość grubo o kilkadziesiąt minut. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to ponownie spiął wszystkie mięśnie, czując namiastkę kolejnego bólu. Ponownie go mdliło, w związku z czym, przed wejściem do pubu, musiał naprawdę zaczerpnąć świeżego powietrza, uznając, iż lepiej będzie oprzeć się o ścianę lokalu o dość niewdzięcznej nazwie. Pasującej wręcz idealnie do niego. Blada skóra dawała się we znaki, a sam nienaturalnie spoglądał dookoła, nie chcąc pozwolić na to, by Max go zobaczył w takim stanie. Nie bez powodu zatem chciał pochłonąć fiolkę eliksiru wiggenowego, lecz wziął ją i tak znacznie wcześniej. Nie wiedział, czy w ogóle to zadziała, a poza tym nie chciał ćpać samego siebie czymś, co może wywołać kompletnie odwrotne efekty. Po kolejnych kilku minutach Felinus wyprostował się, by tym samym wejść do pubu, choć na początku zmroziło go, a samemu musiał zamknąć na chwilę oczy, by opanować emocje. Obiecał, mówił, a koniec końców.... kończył z mniej lub poważnymi urazami. Chciał jedynie zdobyć trochę informacji, a zamiast tego dostał drugi wpierdol życia, w związku z czym czuł się wręcz tragicznie. Nie wiedział nawet, czy będzie w stanie spojrzeć w jego jasne oczy; nie potrafił kłamać, nie chciał denerwować, chciał zapaść się pod ziemię i cofnąć czas. Nie pojawić się w ogóle tam, gdzie miał okazję stać się ofiarą, gdzie pracownik Ministerstwa Magii otrzymał zaklęciem gnijącym prosto w twarz. Nie bez powodu zatem zrobił parę kroków do tyłu, kładąc lewą dłoń na klamce. Naprawdę nie wiedział, co zrobić. Prędzej czy później Solberg by się o tym dowiedział, w związku z czym zmarszczył brwi, biorąc głębszy wdech, choć przerwał go, gdy ból w żebrach ponownie się odezwał. Stał tak, przez krótką chwilę, spoglądając na czubki własnych butów. Wiedział, iż ten już będzie na miejscu, dlatego liczył, iż ta chwila zastanowienia nie odciśnie piętna na dalszej rozmowie. Podniesienie głowy do góry było jednak powolne, kiedy to poczuł kolejne zawroty. Mimo to nie dał po sobie tego poznać, wykonując parę kroków do przodu, by odnaleźć Ślizgona w gęstwienie osób, które przyszły tutaj wypocząć. Tym bardziej, że wcześniej listownie załatwił dla nich pokój, w związku z czym niespokojnie skierował własne nogi w stronę miejsca, gdzie ten mógł się znajdować. Z ogromnymi zawahaniami pod kopułą czaszki.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak zwykle oczywiście nie miał pojęcia co się dzieje. Żył w swojej piwnicy zawzięcie pracując nad eliksirem i próbując sprawić, by ten nie miał najmniejszej wady. W końcu nie mógł pozwolić, by Lucas wypił coś, co mogło go potencjalnie uszkodzić. Dlatego też, gdy zauważył niepokojące ranki na szczurzych nogach i podobne na swojej dłoni, postanowił skonsultować się z Felkiem, który to mógł mu nieco w tym temacie pomóc. Własne skaleczenie udało mu się zaleczyć najprostszymi zaklęciami, co trochę go pocieszyło, ale mimo wszystko nie mogli przecież wypuścić eliksiru, który wywoływał podobny skutek. Na spotkanie szedł więc nieświadomy i z dość pozytywnym nastawieniem, choć jakieś dziwne przeczucie zdawało się gryźć go od środka. Zauważył początkowe nietypowe odpowiedzi ze strony puchona i lekko zmienioną czcionkę, ale starał się zepchnąć to przeczucie na bok. W końcu był świadom, że niepotrzebnie czasem się zmartwia. Do tego półtora miesiąca przerwy skutecznie sprawiło, że eliksir spokoju zaczął działać na ślizgona jak gdyby ten po raz pierwszy zaczął go zażywać. Ze szczurem w klatce i szlugiem w ustach maszerował więc przez wioskę do bardzo dobrze znanego sobie lokalu. Nie zawitał tu od wypadku Boyda, ale zawsze czuł słabość do tego miejsca. Głównie ze względu na to, że barmani nie wymagali dowodu tożsamości. Wszedł do środka, a widząc, że puchona jeszcze nie ma, sam postanowił dopytać się o rezerwację. Pracownik zaprowadził go na skromne pięterko, gdzie Max zostawił szczura, zabrał klucz i zszedł. Nie miał zamiaru czekać przecież o suchym gardle. Minuty mijały niemiłosiernie, a ślizgon czuł coraz większy niepokój. Był pewien, że gdyby Lowell wiedział o obsuwie zapewne by go jakoś poinformował. Niestety ani żaden list, ani świetlisty wilk zdawały się nie szukać Solberga w tym przybytku. Siedząc nad drugą szklanką Oognistej, niecierpliwie i z lekkim niepokojem zaczął stukać palcami w blat, choć myśli za pomocą eliksirów zostawały zaskakująco jasne. W końcu go zobaczył i od razu serca podskoczyło mu do gardła. Coś było nie tak. Sposób, w jaki Feli miał zarzuconą kurtkę spowodował u Maxa lekki przypływ mdłości, gdy ten zobaczył przed oczami leżącego w skrzydle szpitalnym Boyda. Opróżnił szybko zawartość szkła i podszedł do puchona. -Już myślałem, że nie przyjdziesz. Chodź na górę. - Nie chciał i na szczęście nie był w stanie nawet unieść się na Felka. Poprowadził go za sobą po wąskich schodkach, by przemieścić się w nieco bardziej prywatną lokację. Nie wiedział od czego zacząć. Nawet nie był pewien, czy chce wiedzieć. Feli zdecydowanie nie wyglądał dobrze, co raczej ciężko byłoby ukryć, choć sytuacja ta nieco rozjaśniła jego dziwne odpowiedzi na wizzie. Zamiast więc cokolwiek powiedzieć, Max odpalił szluga, by dać sobie chwilę do namysłu i podszedł do klatki ze szczurem, przez chwilę wpatrując się w zwierzę, nim ostatecznie wyjął je i wziął na rękę, jakby chcąc zapewnić sobie tym samym wsparcie gryzonia. -Czym zajmujemy się najpierw, koleżką czy Tobą? - Zapytał w końcu, dając puchonowi możliwość wyboru. Z jednej strony nie wyobrażał sobie w tej chwili nie usłyszeć choć części tego, co się odjebało, że miał przed sobą chodzące nieszczęście, a z drugiej naprawdę potrzebował tej konsultacji. Usiadł w stojącym nieco z boku fotelu, pozwalając szczurkowi wejść na swoje ramię, co zwierzak zrobił nieco koślawo i czekał, co się wydarzy, raz po raz wydmuchując z płuc dym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Był poza kontrolą - nikt nie mógł już niczego mu zabrać, skoro zdołał przerąbać większość własnego zdrowia, nie wiedząc do końca, czy w ogóle będzie w stanie prawidłowo ruszać ręką. Wiedział, iż medycyna pod tym względem jest niesamowita i polega to przede wszystkim na rehabilitacji, próbie ruszania, masowania prawej ręki, ale nadal, nie był do tego jakoś święcie przekonany. Nie bez powodu zatem nie czuł się najlepiej, wszak jednak ta dłoń pozostawała w większości do jego użytku, w związku z czym nie czuł się zbyt dobrze, pozostając dosłownie bez możliwości wykonywania precyzyjniejszych ruchów. O ile pisał lewą ręką te anonimy, o tyle jednak zaklęcia, te podstawowe, obarczone były sporym ryzykiem. Samemu odnosił wrażenie, że w sytuacji, gdy doszło do porażenia prądem, był w stanie z niej wykrzesać znacznie więcej. Strappatto skutecznie zatopiło łydki przeciwnika w ziemi, miażdżąc je boleśnie, ale nadal... odnosił dziwne wrażenie, że zaklęcia są bardzo osłabione lub w ogóle nie odnoszą należytego skutku. Wejście do środka nie było zbyt przyjemne, kiedy to wiedział, że prędzej czy później zauważony zostanie przez Maximiliana. Nie powinien go stresować, a jednak uwielbiał ruszać samemu na Śmiertelny Nokturn, otrzymując kolejne obrażenia. Rany nie zasklepiły się w pełni, w związku z czym musiał uważać, dlatego chodził ciut spięty, jakoby będąc częściowo pozbawionym zdolności wykonywania swobodnych ruchów. Co jak co, ale nie widział sensu w dopierdalaniu sobie większej ilości wrażeń. Ewidentnie mu to wystarczy - na parę miesięcy co najmniej. Poza tym, obiecał sobie też nie przyczyniać się do zdenerwowania u profesor Whitehorn, a jednak wszystko szło w całkowicie odwrotnym kierunku. W tej mgle błądził, nie mogąc znaleźć należytego spokoju. Nim się obejrzał, a kolejna rzecz w jego życiu ulegała porządnemu rozpierdolowi. Zauważył Solberga, zmuszając samego siebie do patrzenia w te jasne tęczówki, jakby nigdy nic się w życiu nie stało i większość rzeczy była po prostu dobra. Mimo to, chociażby po wyglądzie, było widać, że nie jest. Nie był jednak małym chłopcem, wymagającym raz po raz czujnej opieki, w związku z czym nie bez powodu emanowała z niego jakaś dziwna pewność siebie, połączona z rezygnacją. Kurtka, okalająca niesprawną rękę, którą to nie mógł ruszyć, zdawała się przepowiadać coś najgorszego. Mimo to Felinus podejrzewał, że z eliksirami jakoś uda mu się za jakiś czas przywrócić pełną sprawność. No, prawie pełną; nie odezwał się jednak. Zamiast tego jedną ręką, z kieszeni znajdującej się po lewej stronie, wyciągnął jednego szluga, wpychając go do gęby, by potem chwycić za zapalniczkę i przyłożyć ją sobie do końcówki tytoniowego, zakazanego owocu. Nie działał prawą ręką - nie ruszał nią, kiedy to weszli do pokoju, zamykając drzwi. Samemu nie zdjął jednak kurtki - nie chciał, czując, iż nie jest to odpowiednia chwila, choć kiedy to pojawił się w pomieszczeniu, rzucił ją niedbale w kąt. - Po czym konkretnie ma te obrażenia? W jakim procesie je uzyskał? - zapytał się, kiedy to Max również zapalił papierosa, a sam zaczął grzebać w torbie jedną ręką, umieszczając ją między kolanami. Okulary diagnostyczne mimo wszystko i wbrew wszystkiemu mogły się przydać, w związku z czym był w pełni przygotowany. Zacisnął mocniej zęby, gdy poczuł ponowny ból w klatce piersiowej, wstrzymując na chwilę oddech. Dopiero po paru sekundach był w stanie z powrotem działać, spoglądając na urządzenie, które to dostał na urodziny do Ślizgona. - Koleżką. - odpowiedział, biorąc głębszy wdech, by tym samym niezgrabnie, jedną ręką, założyć ten przedmiot. - Odwróć go w taki sposób, by obrażenia były skierowane w moim kierunku. I chwyć, oczywiście. - poprosił, opierając się jedną dłonią o krawędź fotela, by tym samym zapomnieć o tym, że jednak jeżeli ma mu się dokładniej przyglądnąć, to potrzebuje jednej, sprawnej ręki. Nie miał jednak siły, by targać ze sobą drugi fotel czy cokolwiek innego. Usiadł zatem Ślizgonowi na kolanach w odpowiedniej odległości, nachylając się tym samym nad stworzeniem, by zacząć je badać; samemu musiał jednak wziąć parę głębszych wdechów. Nie czuł się nadal najlepiej. - Użyjesz Lumos Sphaera? Byleby było białe światło. - poprosił, starając się przeanalizować rany, które to posiadał szczurek. Mimo to światło tutaj nie było o takiej barwie, jakiej chciał. Jedną dłonią je badał, zapoznając się z ich strukturą; była nietypowa. Nie interesował się niczym szczególnym. Był zmęczony, ale również gotów do tego, by pomóc Solbergowi, choć rany nie dawały mu żadnego spokoju.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Eliksir spokoju i niewielka dawka alkoholu stanowiły bezpieczną pieczęć dla potencjalnej reakcji Maxa. Nienaturalnie wyciszony przyjął widok puchona, by poprowadzić go tym samym ku zarezerwowanemu pokojowi. Idąc jednak przed Felim, raz po raz pozwalał sobie na zaciśnięcie powiek, czy niekontrolowane spięcie szczęki. Starał się skupić na własnych krokach, na oddechu i wypędzeniu z głowy nieprzyjemnych myśli, choć mimo wszystko nie było to takie łatwe. W końcu zostali sami i mógł nieco lepiej przyjrzeć się puchonowi. Max nie mógł nie zaśmiać się lekko na ironię, jaka znów pojawiła się w jego życiu. Najpierw bransoletka, jaką dostał od Felka, a teraz fakt, że znów znalazł się tutaj i znów musiał użerać się z kimś, kto wyraźnie miał problem z kończyną. Ślizgon zaciągnął się mocniej nikotyną, próbując zachować spokój. Reakcja jego organizmu jasno wskazywała, że dawka eliksiru jaką zażył zdecydowanie nie była wystarczająca w takiej sytuacji. W sytuacji, gdzie Max miał przed sobą praktycznie własnego bogina szczególnie dodając do tego ślady po oparzeniach, które nie umknęły jego uwadze na poniedziałkowych zajęciach lab medu, lecz wiedział, że nie jest w stanie pokonać go zwykłym Riddikulus. Robił jednak co w jego mocy, by nie zburzyć tej pozornej stabilizacji. Feli postanowił zacząć od szczurzego pacjenta, na co ślizgon tylko przytaknął głową i zdjął sobie gryzonia z ramienia. -Testowałem na nim mój eliksir. Po ponownej transmutacji do siebie, miał te właśnie ranki. Sączyło się z nich to gówno. - Wyjął z kieszeni fiolkę z zielonkawo-brunatną cieczą, która była zdecydowanie zbyt pojemna jak na zebrane dowody z małego zwierzątka. -Wygląda mi na coś ropnego, ale jest dużo bardziej wodniste niż ropa z czyraków i do tego dość nieprzyjemnie pali. - Wyjaśnił, podając flakonik Felkowi, by ten mógł się z nim zapoznać gdyby tego chciał. Posłusznie ustawił szczurka na plecach i rozsunął mu łapki, by Lowell mógł lepiej przyjrzeć się obrażeniom powstałym na wewnętrznej stronie kończyn gryzonia. Ranki były już częściowo zaleczone, dlatego nie wydostawał się już z nich płyn, ale zdecydowanie nie zregenerowane w pełni, by można było je przeoczyć. Max pozwolił puchonowi umieścić się na jego kolanach, choć obecnie nie do końca był to gest, jaki przyjął z radością. Postanowił jednak skupić się na szczurze na tyle, na ile było to jakkolwiek możliwe. Na pytanie o zaklęcie skrzywił się lekko. -Nie mogę. Znaczy, nie wziąłem ze sobą różdżki. Chyba, że mam użyć Twojej. - W Norwegii przyzwyczaił się do odrzucenia w dużej mierze swojej magicznej części i pewnego powrotu do mugolskich korzeni. Wciąż więc zdarzało mu się zapomnieć, że będąc znów w w Hogwarcie powinien raczej trzymać kijaszek przy sobie. Teoretycznie nie spodziewał się odmowy ze strony Felka, ale pamiętał, jak Brooks naskoczyła na niego podczas gry w rozbieranego barona za tykanie jej patyczka, więc wolał najpierw uzyskać stu procentową pewność, że ma zgodę. Słysząc zgodę puchona, zabrał jego różdżkę i wyczarował odpowiednią kulę światła, którą nakierował tak, by Lowell mógł lepiej przyjrzeć się obrażeniom. -Przypomina Ci to cokolwiek? - Zapytał, trochę niecierpliwy w kwestii diagnozy. Sprawa była ciekawa i natura Maxa nie pozwalałaby mu spać spokojnie bez uzyskania odpowiedzi, a jednocześnie w środku cały się trząsł ze względu na siedzącego na jego kolanach przyjaciela.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cicho westchnął, kiedy to wreszcie udali się do pokoju, a spojrzenie czekoladowych, zmęczonych oczu, wylądowało właśnie na Maximilianie. Nie wiedział, czy będzie w stanie prawidłowo postawić diagnozę, w związku z czym zdawał się głównie na własne doświadczenie. Dłoń spokojnie zacisnęła się na klamce, kiedy to postanowił zamknąć drzwi, zrzucając wszystko w kąt. Samemu ubrał natomiast niezdarnie okulary, skupiając się przede wszystkim na rozwiązaniu problemu ze szczurem. Nie myślał wokół niczego innego, wyciszając swoje emocje pod kopułą czaszki. Czuł się jak gówno, być może był jak gówno, w związku z czym przegryzł nieprzyjemnie wargę, co mogło mu poniekąd pomóc zachować spokój. W szczególności wtedy, gdy tkanki znowu wyły i zdawały się nieść ze sobą dodatkowe wrażenia bólowe. Bo nie były już spalone, w związku z czym zdawały się dobrze funkcjonować - i bardzo dobrze. Cicho westchnął, kiedy to mógł zacząć działać, byleby rozprawić się z problemem jak najszybciej. Zaciągnąwszy się papierosem, nie chciał jakoś specjalnie oddawać się działaniu nikotyny, ale obecnie inaczej nie potrafił. Palił jak smok, w wyniku wydarzeń, które to miały miejsce na Nokturnie, w związku z czym nie bez powodu czuł się tak, jakby ktoś naprawdę wyżerał mu tkanki od środka. Operowanie lewą ręką nadal pozostawało wiele do życzenia; pamiętał czasy, gdy był w stanie nią normalnie pisać. Z czasem ta umiejętność zanikła, w związku z czym zacisnął mocniej powieki, pokręcił głową i wepchnął z powrotem szluga do gęby. Spoglądał na dym, który to zaczął zdobyć pomieszczenie. Nie miał przyjemnego zapachu, ale się do niego, koniec końców, przyzwyczaił. Nawet jak go wcześniej nienawidził. - Hmmm... pokaż. Wrzucałeś do hematografowego? Pod mikroskop? - zapytawszy się, jedną dłonią, tą jedyną sprawną - niestety - zaczął patrzeć na probówkę. Nie wyglądała normalnie, choć koniec końców i tak czy siak kolor wskazywał na jakoby właściwości ropne. Zakażenie bakteryjne? Bakterie? Nie wiedział, ale był gotów przetestować na własną rękę, co to jest dokładnie. Równie dobrze mogło być jedynie czymś, co organizm wyrzucał z powodu nadmiaru. - Nie wiem, mi to przypomina skupisko bakterii. Albo czegoś innego, co zostało wydobyte z tkanek. - wziął głębszy wdech, spoglądając na niego, kiedy to ciepłe światło oświetlało jego blade lico. Te, całe szczęście, w wyniku barwy temperaturowej, nie było do końca aż tak obarczone widocznymi problemami. Bez eliksiru hematografowego nie był w stanie w pełni stwierdzić, co to dokładnie jest. Ani bez przyrządów; przecież ostatnio się bawił w bardzo dokładną analizę. Wróżenie z fusów nie było dla niego. Spojrzał zatem na szczurka, skupiając się w pełni na ranach, które ten posiadał. Częściowo zasklepione, nie wskazywały jednak na żadne zakażenie, co go szczerze zdziwiło. Czyżby to były po prostu substancje wyrzucane w wyniku upływania działania eliksiru? Coś z łusek? Nie wiedział, dlatego bardziej kierował się do bardziej szczegółowych badań, kiedy to go porządnie zmuliło, w związku z czym znowu wziął cięższy wdech, dając Maximilianowi własną różdżkę. - Stary, bierz, jakby mi to różnicę robiło przecież. Co moje, to twoje. - rzucił półżartem, choć uśmiech był nikły, kiedy to tkanki nadal przenosiły wrażenia bólowe i nie pozwalały mu do końca prawidłowo funkcjonować. Nie wierzył we własne możliwości pod tym względem, dlatego przekazał patyczek, by potem położyć go po prostu na stoliku. Jakoś nie traktował drewnianego gówna jako coś tylko własnego. Szczerze? Miał na to kompletnie wyjebane. W szczególności, że Ślizgona znał i wiedział, że ten nie ma żadnych złych planów. Przyglądał się zatem ranom, które to były drobne, z usuniętą substancją. A tamtej i tak było za dużo, niemniej jednak, skupiając się przede wszystkim na logicznym uargumentowaniu własnej tezy. Wszystko wskazywało na to, iż nie jest to coś stricte z organizmu, a prędzej obcego. A skoro szło to podczas ponownej transmutacji do siebie, może po prostu były to substancje niepożądane, których organizm nie mógł w ogóle strawić? Podejrzewał, iż tak może być, ale wcale nie musi. - Nie przypomina mi to niczego znanego, ale możliwe, iż jest to po prostu wyrzut szkodliwych substancji. Organizm nie znajduje dla nich ujścia lub specjalnie pozbywa się ich w taki sposób, aby nie uszkodzić innych tkanek lub narządów. Możliwe, że wątroba nie byłaby w stanie tego rozłożyć, skoro rzeczywiście... pali. - zakręciło mu się w głowie, choć szybko powrócił do rzeczywistości. Kiedy sprawdził jeszcze raz szczurka, rzeczywiście to wskazywało na taką wersję, ale wiadomo, w stu procentach nie mógł być pewien bez sprawdzenia tego pod mikroskopem. Wtedy to odsunął się, sprzedając Maximilianowi wymaganą przez niego ulgę. - Sprawdziłbym proces dawania najsilniejszych składników roślinnych, ale wiesz, ja tam się na tym nie znam. Możliwe, iż organizm źle je rozkłada. - zaproponował, ściągając dłonią okulary, by tym samym je schować. Pierwsze przyciągnąć torbę do siebie za pomocą lewej ręki, gdy położył je gdzieś na stoliku, otworzyć, schować. Nie korzystał z prawej - niestety.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zastanawiało go czemu Felek zdecydował się przyjść, skoro widocznie nie był w najlepszej kondycji. W końcu nie była to sprawa życia i śmierci, a jedynie Max musiałby przeprosić Lucasa za to, że prawdopodobnie jednak nie znalazłby rozwiązania ich obecnego problemu. Lub popierdalaliby po świecie z ranami na udach, bo przecież Solbergowi takie drobne skaleczenia aż tyle nie robiły. Obawiał się jednak, że mogą mieć długotrwałe konsekwencje szczególnie, że wypływająca z nich substancja nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Obecnie jednak jego skupienie mimo prób znajdowało się gdzie indziej. Gdy tylko Feli zajął miejsce na jego kolanach, szybko przeanalizował zakryte ramię. Musiał wiedzieć, czy kończyna w ogóle się tam znajduje. Z ulgą jednak stwierdził, że raczej dostrzega pełen zarys ręki co było choć trochę pocieszające. Naprawdę nie sądził, że kiedyś stanie twarzą w twarz z podobnym koszmarem i do tego zachowa taki pozorny spokój. Może była to kwestia tego, że większość nagromadzonych emocji wylał z siebie podczas wielu nieprzyjemnych akcji w Norwegii, a może po prostu doszedł już do punktu, w którym to wszystko tak się na niego zwaliło, że po prostu nie miał siły już walczyć. Nie miał pojęcia, ale nie był to czas na rozmyślenia w tym temacie. Eliksir w jego żyłach skutecznie walczył z naturą chłopaka, pozwalając mu zająć się szczurem. -Nie wrzucałem. Skoro to nie czysta krew uznałem, że wyniki mogą być niewymierne, a nie do końca miałem czas bawić się w warzenie tego gówna, bo musiałem ogarnąć milion kociołków z Afro i Amo na labmed. No a mikroskopu nie posiadam. - Wyznał szczerze, bo choć myśl przeszła mu przez głowę, to czasu od powrotu z ferii miał naprawdę niewiele, co było zadziwiające biorąc pod uwagę, że przecież zbyt wiele nie robił. Ot jedno spotkanie kółka z czysto egoistycznych pobudek. No ale praca nad eliksirem wymagała naprawdę sporo czasu i poświęcenia. Szczególnie jeżeli było się Solbergiem. -Po prostu bakterie? To chyba nie tak źle, co? - Znał swoje szczęście i spodziewał się dużo gorszej diagnozy. Na przykład jakiegoś syfu, który jest ciężki do rozpracowania a powierzchowne zaleczenie nie zapobiega przed rozprzestrzenieniem się infekcji. Ciężko było nie zauważyć nieco nieporadnych ruchów puchona, który to wciąż posługiwał się lewą ręką. Wiele pytań krążyło po głowie Maxa, ale nie mógł zdobyć się by je zadać. Po części ze strachu przed usłyszeniem odpowiedzi. Jego ręce lekko drżały, co na szczęście udało mu się ukryć układając jedną dłoń na oparciu fotela. Druga wciąż zajmowała się papierosem. Skoro nie było problemu, dość pewnie chwycił za Felkowy patyczek i machnął nim. Choć nie lubił posługiwać się czyjąś różdżką wiedząc, że zaklęcia nie do końca go wtedy słuchają (w sensie bardziej niż normalnie), teraz jednak nie do końca miał inną opcję. W końcu sam poprosił puchona o pomoc. Nie mógł więc teraz odmawiać mu drobnej asysty. -Czyli jeżeli sprawdzę, czego te gówna nie trawią, to powinno wszystko zniknąć? Jeżeli dowiem się, co przeszkadza wystarczy, że to zniweluję i problem zniknie? - Upewnił się, notując w pamięci by sprawdzić dokładnie, co może powodować to uczucie palenia. -Dzięki wielkie. Posiedzę nad tym jak wrócę. - Choć mecz był już za rogiem wiedział, że nie będzie w stanie i tak w pełni wypocząć, więc miał zamiar wykorzystać ten czas i zrobić coś pożytecznego. No i faktycznie musiał dopracować ten burdel nim spotka się z Lucasem, a czas niestety nie chciał stać w miejscu. Spojrzał na leżącego na jego kolanach szczurka, przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiając, po czym uniósł różdżkę i wyleczył obrażenia gryzonia. Ten maluch potrzebował trochę odpoczynku szczególnie, że Max wiedział już, że będzie dalej go męczył. Miał tylko nadzieję, że z lepszymi skutkami. Wyciągnął rękę po flakonik z cieczą. Co jak co, ale sam potrzebował jej do badań. No i nie do końca chciał by Feli grzebał w jego krwi, jeżeli tam się znajdowała szczególnie, że sam nie miał pewności, w jakim stanie się ona obecnie znajduje. -No więc...? - Zapytał sugerując zmianę tematu i podnosząc wzrok na Lowella, gdy już umieścił zwierzę bezpiecznie na swoim ramieniu. Nie chciał go zamykać, nie wiedząc jak długo będzie mu dane jeszcze tu siedzieć. Czuł jak serce wali mu w piersi, choć na zewnątrz pozostawał spokojny. Wcześniejsze przyzwyczajenie do eliksiru spokoju nie pozwalało mu osiągać zamierzonego efektu, ale teraz na szczęście mógł cieszyć się nim w pełni. A przynajmniej dopóki jeszcze ten działał, bo nawet najlepsza mikstura w końcu musiała zakończyć swój zbawienny wpływ.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Na szczęście rękę posiadał - co prawda nie do końca sprawną, ale koniec końców istniała. Znajdowała się na tym samym, wyznaczonym przez Matkę Naturę, miejscu. Tyle dobrze - chciałoby się pomyśleć - niemniej jednak problem nadal istniał, w związku z czym nie był w stanie do końca na trzeźwo myśleć. Może to od tych wiggenowych, które to nieustannie zażywał. Może to od tego, że na feriach tak porządnie go wymiotowało, jak nigdy wcześniej. Może po prostu od ogólnego osłabienia i ran, które to pokrywały znacznie większą ilość ciała, pozostawiając poważniejsze skutki. Mimo to Felinus liczył, że dzięki jakiejkolwiek formie ćwiczeń zdoła odzyskać sprawność nad dłonią. Chociażby tę charakterystyczną, częściową, pozwalającą mu chwycić patyczek w dłoń i tym samym przyczynić się do rzucenia mniej lub bardziej zaawansowanych zaklęć. Musiał uważać, w szczególności teraz. To, że wcześniej szło mu używanie czarnomagicznych (prawdopodobnie pod wpływem adrenaliny i ogromnego szczęścia), wcale nie oznaczało, że tak będzie cały czas. Kto wie, być może swoje szczęście już wyczerpał? Koniec końców nie skończył jako mielonka dla pustników. Starał się tym nieszczególnie interesować, kiedy to westchnął ciężko, siedząc ostrożnie na kolanach Maxa. Co jak co, ale na szczęście samemu był wyjątkowo lekki, więc te nie powinny go boleć po kilku minutach nacisku. Powoli, ostrożnie, prawidłowo - działał. No dobra, nie aż tak, skoro bladość skóry przelewała się, rzucająca w oczy, nieatrakcyjna, pozbawiona tej naturalności i ludzkiej cząstki. Rzeczywiście wyglądał tak, jakby coś go porządnie zmieliło - ale co - to wiedział tylko on. I szef Biura Bezpieczeństwa w Ministerstwie Magii. - Rozumiem. - kiwnął głową, kiedy to przyglądał się szczurkowi, czując mimo wszystko i wbrew wszystkiemu dziwny spokój. Z czasem zaczął rozumieć, dlaczego tak się dzieje, ale na szybko odtrącił myśli na czwarty i piąty plan, skupiając się przede wszystkim na stworzeniu. Samemu czas spędzał głównie na wymyślaniu własnego eliksiru, ale ostatnie dni wiązały się z wizytą na oddziale Świętego Munga. Skąd i tak spierdolił, nie rozumiejąc, że jednak powinien tam zostać, by nie przyczynić się do pogorszenia własnego stanu. Pozostawał jednak poza tym, co inni chcieliby zrobić - poza kagańcem. Poza smyczą. - Nie, raczej nie jest... - mruknął pod nosem, trochę gubiąc się w myślach, kiedy to wziął znowu głębszy wdech, nie potrafiąc powstrzymać się od niewielkiego, subtelnego grymasu. Działał głównie dzięki temu, iż lewa ręka jako tako pozostawała sprawna, w związku z czym pewna część wiary jeszcze pozostawała. Życie starało się go sprowadzić na samo dno praktycznie co miesiąc. Nie zwracał uwagi na nic - starał się nie przejmować czymkolwiek, choć zauważał te pewne gesty, które Max starał się ukryć. Zacisnąwszy zęby, przymknął na chwilę oczy, czując kolejne bóle. Nie było dobrze; mimo to nie miał pewności, czy poprzez Levatur Dolor przypadkiem nie dojebie sobie więcej cierpienia, w związku z czym wytrzymywał. Choć powoli męczył się, nawet jeżeli tak praktycznie to nic nie robił. Ignorował to - jak to miał w zwyczaju, skupiając wszystkie myśli wokół szczurka. - Powinno, choć nie obiecuję. Tak to dla mnie wygląda. - powiedział w jego stronę, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle mówi dobrze, czy jednak się myli. Mimo to kierował się czymś, co wskazywało na logikę. O ile ciecz nie występowała na samym początku, o tyle jednak powstawała przy powrocie, co wskazywało na wyrzut substancji szkodliwych z tkanek, które to powstawały. I było to całkowicie zrozumiałe - eliksir wprowadzał inną strukturę i jakoś musiał się tego pozbywać. Tyle dobrze, że działo się to głównie w taki sposób, a nie poprzez zatrucie i ewentualny zgon. - Jasne, nie ma problemu. - powiedział w jego stronę, zastanawiając się nad Aceso, niemniej jednak, kiedy to zeszedł, poczuł mimowolne zawroty głowy. Nie powinien tyle myśleć. Nie powinien w ogóle myśleć; prawym ramieniem wykonał charakterystyczny ruch, ale nic takiego się nie stało. Kończyna znajdowała się w jednym i tym samym miejscu, a samemu schował to, co ze sobą wziął, chwytając również za różdżkę. Przynajmniej do czegoś się przydała, prawda? Tak samo jak wszystko, zresztą. Tylko nie jego prawda, sparaliżowana ręka. Oddawszy flakonik z cieczą, wziął cięższy wdech, kiedy to powoli zarzucał na siebie ubrania, by się ulotnić. Ucieczka wydawała się być najkorzystniejsza, w związku z czym zamknął oczy, chcąc założyć ręce na klatce piersiowej. Ten ruch nie był jednak dobry, w związku z czym syknął, gdy przejechał sobie po uszkodzonej części. Czy chciał o tym mówić? Prędzej czy później będzie musiał. Nie wiedział jednak, jak do tego podejść, żeby nie przyczynić się do jakichkolwiek urazów, tych pod kopułą czaszki. Spojrzał czekoladowymi tęczówkami w jego stronę, przypominając sobie to wszystko jeszcze raz. Zemdliło go na myśl o zapachu krwi i gnijącego mięsa, w związku z czym przełknął niezbyt przyjemnie ślinę, mając ochotę ją zwrócić. Czuł narastającą złość wobec samego siebie, kiedy to jednak nie potrafił ukryć pewnych faktów przed Maximilianem. - Szukałem informacji do eliksiru na Nokturnie. I nie skończyło się to zbyt dobrze. - powiedział zgodnie z prawdą, spoglądając w jego jasne tęczówki. Ostatnio miał wrażenie, że osoby z tą barwą... są bardziej wiarygodne. Tylko jego pozostają kłamliwe, pozbawione jakiegokolwiek sensu. Nie mógł oszukiwać innych przez cały czas, w związku z czym postawił kawę na ławę, zbliżając się jeden krok do przodu. Zostawił z powrotem torbę na ziemi, tym samym kurtkę, by podnieść trochę koszulkę do góry. Świeże blizny, niektóre z nich nie były do końca zasklepione, budowały charakterystyczne drzewo - obrażenie wskazywało na porażenie elektryczne. Mimo to szybko to zakrył, żeby nie spowodować jakiejś gwałtownej reakcji u Solberga. - Jakoś się względnie trzymam. Prawą ręką nie mogę w ogóle ruszać. Myślę jednak, że terapia lekami i rehabilitacja przywrócą względną sprawność. - odpowiedział ponownie szczerze, nie mogąc jednak spojrzeć z powrotem w te jasne oczy. Nie potrafił; czuł się tak, jakby ponownie przyczyniał się do załamań, pęknięć, zniszczeń. Było mu cholernie źle z tą myślą, choć nie wiedział, co tak naprawdę powinien zrobić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atmosfera w pokoju wcale nie była dobra ani luźna. Zdawkowe odpowiedzi puchona i odruchy jego ciała nie umykały uwadze Maxa, który po kilku przygodach zdołał nauczyć się je wyłapywać i odczytywać. Jak zawsze jednak pojawiało się pytanie: "Czy powinienem pytać". Dając Lowellowi możliwość wyboru sam otrzymywał czas, by pomyśleć, jak do całej sytuacji podejść. Ta była dla niego wyjątkowo ciężka ze względu na wszystko, co miało miejsce od września do dnia dzisiejszego. Zdawało się jednak, że wizyty u Beatrice pomogły nieco Maxowi sobie z tym poradzić, choć nie mógł nic zrobić z uczuciami, które zaczęły pojawiać się w jego wnętrzu. -Nie liczyłem, że dasz mi tu złoty środek, ale zdecydowanie lepiej się na tym znasz niż ja. - Powiedział jeszcze w podziękowaniu. Chciał poniekąd przedłużyć mniej znaczący temat. Bał się tego, co może usłyszeć, więc próbował przygotować się na wszystko. Niestety to nie było możliwe. Patrzył jak Feli zbiera się do wyjścia, aż w końcu zdecydował się zabrać głos. Zielone tęczówki spokojnie spoglądały w stronę puchona, choć można było wyczytać w nich szalejącą wewnątrz burzę, którą Max tak usilnie starał się kontrolować. Na pierwsze słowa nie odpowiedział nic. Nawet jakoś specjalnie nie zdziwiło go, że Feli zamiast sięgnąć po normalne źródła, wpierdolił się od razu na Nokturn, a fakt, że nie skończyło się to dobrze, był dość oczywisty. Dlatego więc czekał w milczeniu, aż ten nie odsłonił nowych blizn. Solberg poczuł, jak robi mu się niedobrze i ledwo powstrzymał jakikolwiek odruch z tym związany. Miał wrażenie, że po raz kolejny dostaje kosę. I to nie jedną, ale cały ich grad. Chciał się skulić, by jakoś wstrzymać ten ból, ale wiedział, że to ten rodzaj bólu, którego nie da się powstrzymać żadnymi zaklęciami czy eliksirami. Psychiki tak łatwo nie było oszukać, więc siedział tam, próbując mocniej zaciskać dłoń na smyczy, która trzymała go w kupie. Nie mógł sobie pozwolić teraz na ponowne roztrzaskanie się. Nie miał na to siły i był tego ogromnie świadom, choć nie wiedział, jak długo da jeszcze radę zachować spokój. -Myślisz? Czyli nie masz pewności... - Wyłapał coś, czego mógł się chwycić. Utrata kontroli nad wiodącą ręką mogła mieć naprawdę poważne konsekwencje. Solberg zacisnął na chwilę powieki, próbując nie myśleć o tym wszystkim, choć było to niemożliwe. Jego osobisty koszmar powoli zaczynał się spełniać, a on nie potrafił nic z tym zrobić, co jeszcze bardziej pogarszało sytuację. Chciał do niego podejść, powiedzieć cokolwiek, ale nie potrafił. Zamiast tego powoli gładził siedzące mu na ramieniu żyjątko czując, jak w jego głowie zapada tak bardzo znienawidzona przez niego pustka.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.