Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Nie no, to bardzo fantastycznie, że czekał sobie na dziewczynę z podobną przypinką do jego, a zamiast tego natrafił na Madison. Która prezentowała się bardzo ładnie, trzeba przyznać. Wyjął rękę z kieszeni, bo chyba nie wypadało tak stać przed kimś i oderwał swoje plecy od ściany, by stać teraz prosto i normalnie. Uśmiechnął się do niej niewinnie, zastanawiając się, po czym go poznała! Szczególnie, że Moragg nie siedziała na jego ramieniu, smuteczek. Wiadomo, że wyglądał od razu mniej stylowo i tak dalej, ale cóż zrobić? Taki świat, a jakie życie, taki rap, bleh. W każdym razie szukał w głowie jakiejś dogodnej wymówki na te jej podłe oskarżenia, które w sumie były prawdą, ALE WHO CARES. Zestresował się jednak odrobinę chłopaczyna, widząc tak groźną i wojowniczą Richelieu, serio! Więc jak łatwo się domyślić, nie wymyślił niczego błyskotliwego, jak na złość. O ironio losu. - Źle się poczułem - rzucił więc obojętnie, najczęstszą wymówkę świata, a potem wzruszył ramionami. - Oj Mad, nie dąsaj się, wolę bardziej kameralne imprezy jednak - dodał, co by jego ziomeczek się na niego aż tak bardzo nie gniewał. Prawie nawet zatrzepotał rzęsami, aby jego szansę na brak awantury wzrosły, ale wtedy przeszkodziła mu jakaś klnąca jak szewc pannica. Szybko okazało się, że to nie kto inny jak Teddra. Nie da się ukryć, że na niej Quayle zawiesił spojrzenie dłużej, bowiem... dawno, o ile w ogóle, nie widział jej w takim wydaniu. Brwi uniosły się znacznie ku górze w geście zdziwienia, ale przez maskę nie było to raczej zauważalne. Trzeba jednak przyznać, że obie panie wyglądały pięknie! Dopiero potem zauważył, że obok stoi jego cudowny braciszek, więc zmusił się do ogółem bijącego szczęściem i przyjacielskością uśmiechu, ech. A mógł siedzieć w dormku, albo szlajać się po błoniach, to NIE, zachciało się balów, to teraz cierp, głupcze. - Też się cieszymy, że cię widzimy - odparł w końcu na jej cudowną wiązankę, a potem rzeczywiście uznał, że obie dziewczyny ubrały się dosyć podobnie. Z początku sądził, że to było zamierzone, ale słowa Manseley uświadomiły mu, że niekoniecznie. Westchnął więc, panicznie poszukując swojej partnerki na bal, która mogła być jego jedynym wybawieniem! No, chyba, że uznają go za takiego nudziarza, że sami wreszcie sobie pójdą. Póki co jednak pokładał nadzieję właśnie w nieznanej mu osóbce. Pięknie. Dno i wodorosty. - Wybacz, nikt mnie nie poinformował o tych trendach - odpowiedział na słowa Rivera, cały czas utrzymując ten sam uśmiech, za wszelką cenę. Cóż, on się nie zdziwił strojem młodszego Indianina, zawsze był hm... ekscentryczny, tak, to chyba dobre słowo. On tam nie lubił wyróżniać się z tłumu, a przynajmniej nie ubraniem. Wszyscy i tak go rozpoznawali PRZEZ SOWĘ NA RAMIENIU, nie potrzebował jeszcze do tego jakichś fatałaszków! Nie mniej jednak zakończył tym swoje wypowiedzi, udając jedynie grzecznościowe zainteresowanie całą przybyłą trójką.
Bonnie przygotowywała się na ten bal od samego wschodu słońca. Uwielbiała go, bo był on zawsze dobrą rozrywką na zakończenie roku, taką wisieńką na torcie. Na ten bal Puchonka przygotowała sobie coś specjalnego. A była to piękna, niebieska suknia balowa z falbanami(KLIK). Prosta, a jakże szykowna. No i do tego maska, także prosta(KLIK). Aaa ... no i byłaby zapomniała o przypince z piórka papugi, które niebyło zbyt eleganckie. Poza tym Bonnie jest wegetarianką, więc noszenie części prawdopodobnie martwego zwierzecia nie sprawiało jej radości. Niestety tylko w ten sposób miała rozpoznać swojego partnera. Oby był nim ten, który ostatnio siedzi jej w głowie. *** Wkroczyła wolnym krokiem do Sali, z zachwytu staneła i wstrzymała oddech. To wszystko było ... niezwykłe, przepiekne, olśniewające. Mówiąc krótko, zapowiadała się niezła zabawa. Zachwycona zaczęła rozglądać się po sali. Na miejscu było już dość dużo osób, ale nikt z piórkiem papugi. W każdym razie ona nikogo takiego nie zauważyła. Miała nadzieję, że jej partner szybko przybędzie na bal, albo wypatrzy ją z tłumu, jeśli już tam był. Tymczasem, czekając, zamierzała rozejszeć się po Sali, wszystkiemu przyjrzeć. Z radości kilka razy obruciła się na pięcie, a jej suknia pięknie zafalowała. Nie mogła się doczekać, aż bal się rozkręci. Brakowało tylko kogoś z mogłaby zatańczyć. "Och, oby to był on" myslała.
Żanetka wybitnie nie miała ochoty na losowanie par tego roku, dlatego postanowiła przyjść sama. Czuła się co prawda trochę dziwnie, widząc wszystkich z osobliwymi znakami, zazwyczaj z partnerami (ewentualnie chowających się przed nimi w kątach, kiedy już nieszczęśliwcy zobaczyli, kogo zesłał im los). Ostatecznie uznała, że zrobiła dobrze. Tym wystrojonym pannom rzeczywiście ciężko było się ukryć, a nie każda wpadała na pomysł pozostawienia swojego znaku w ustronnym miejscu, na przykład na podłodze. W sumie Villeneuve mogłaby pokusić się o podniesienie jednego z ziemi, jednak, cóż, z jakiegoś powodu musiał tam wylądować, a liczenie na szczęście w tym przypadku mogło się nie sprawdzić. Wytężanie wzroku aby dostrzec ukryte w mgiełce przedmioty było nieco męczące. Ozdoba podłogi była, oczywiście zdaniem Krukonki, niepraktyczna, zasłaniała buty (ach, ukochane, czarne szpilki Jeanette!). Ludzie wyglądali śmiesznie, kiedy nie mieli stóp. Dlatego też zaczęła wgapiać się w tłum. Przeszła powoli przez salę, obserwując wymyślne ozdoby, nawiązujące do wenecji. Czuła się dziwnie w czarnej sukience, średnio wpisującej się w całe te klimaty. W dormitorium była z niej zadowolona, gdyż sama przerobiła jeden ze swoich ulubionych kostiumów akrobatycznych właśnie na tą kreację i w efekcie nawet zaliczała się ona do kategorii "sukienka", jednak bądź co bądź, skończyła ją późno i nie miała czasu zapytać kogokolwiek jak się prezentuje, gdyż wszyscy wyszli już na bal. Jej maska i kapelusz również wyróżniały się na tle innych. Nie chodziło nawet o sam ich wygląd, ale raczej o fakt, że trybiki poruszały się lekko i dało się usłyszeć tykanie zegara, wzmocnione lekko zaklęciem, choć na sali dominowały inne dźwięki. Chciała wejść do jednej z łódek, ale wszystkie miały tak dużo miejsc, że została na lądzie z nieco zagubioną miną. Przydałby się ktoś znajomy, mogący podejść i rzecz "świetna stylówa, Jea", ale jakoś tak wszyscy byli zajęci, ups.
//edit: jakby ktoś chciał dołączyć to zapraszam 3
Ostatnio zmieniony przez Jeanette L. Villeneuve dnia Sro 26 Cze 2013 - 19:56, w całości zmieniany 2 razy
Musiała zamrugać kilka razy, kiedy nie wiadomo skąd wyrósł przed nią chłopak. Wyglądał na trochę starszego, ale na pewno był bardzo przystojny. Zaśmiała się cicho słysząc jego powitanie i zarumieniła lekko kiedy całował jej dłoń. - Em... Cześć - powiedziała. - Miło Cię poznać, jestem Megan. Przeczesała włosy dłonią i rozejrzała się po sali, kiedy znów się do niej odezwał. Nawet nie zauważyła, ze sala powoli zaczęła się zapełniać ludźmi. Przecudowne suknie, garnitury i dodatki tworzyły istną mozaikę kolorów i kształtów. Bardzo jej się to podobało. - Rzeczywiście, organizatorzy naprawdę się postarali - przyznała, uśmiechając się. Coś było w tym chłopaku, nie wiedziała co, ale rozsiewał wokół siebie taką pozytywną energię, że w jego towarzystwie nie dało się nie uśmiechać. - Jesteś uczniem? - Spytała, spoglądając na niego, zaciekawiona.
Percy nie byłby sobą, gdyby nie zdecydował się na małą ekstrawagancję. Garnitury, garnitury, garnitury... śmiertelna nuda. On lubił się wyróżniać- co prawda nie nosił miliona kolczyków, neonowych koszulek ani kolorowego irokeza, ale miał inne spoosby, by podkreślić swoją odmienność. Zdecydował się więc na strój dziewiętnastowiecznego bywalca salonów i prostą, czarną maskę. Ciemny surdut, kamizelka w odcieniu kości słoniowej z licznymi zakładkami, prążkowane grafitowe spodnie, nieskazitelnie biała koszula i jedwabny, czarny krawat. Uśmiechnął się z satysfakcją i przejechał dłonią po swoich ciemnych włosach. Miał nadzieję, że Zoe będzie zadowolona, och, z pewnością będzie. Na samą myśl, że spędzi cały wieczór tak rozkosznie blisko jej ciepłego, kruchego ciała, a potem być może będzie mógł liczyć na coś więcej, zamruczał z zadowoleniem i przeciągnął się. Czuł się doskonale w swoim ciele. Chyba już czas skończyć ze strojeniem małpich min przed lustrem i udać się do Wielkiej Sali, by jego urocza partnerka nie musiała na niego czekać. Percival był dżentelmenem w każdym calu i nigdy nie pozwalał sobie na spóźnienia, zwłaszcza gdy umawiał się z kobietą. Wpadł do Wielkiej Sali niemal tanecznym krokiem, klepiąc po ramionach kumpli z drużyny, kłaniając się znajomym paniom i roztaczając czar, któremu mało kto potrafił się oprzeć. Zoe nigdzie nie widział, ale może po prostu jej nie poznał? Nie, niemożliwe. Wszędzie by rozpoznał tę kipiącą energią sylwetkę, jej kocie ruchy, w których było więcej kokieterii niż w jakimkolwiek uśmiechu. Przystanął więc. I czekał.
Vanberg spokojnie słuchał sobie zespołu, co jakiś czas spoglądając na osoby w wielkiej sali, kiedy na horyzoncie pojawiła się para w wyjątkowo oczojebnej kombinacji. I początkowo jego oczka skupiły się na męskim przedstawicielu tej pary, co zaraz zostało rozwiązane, otóż był to śliczny wil, Faleroy. Dex uśmiechnął się lekko obserwując jak chłopak podchodzi w jego kierunku, po czym swobodnie przytulił go na przywitanie. Oczywiście nasz muzyk nie pozostał obojętny, przyciągnął jakby odrobinkę bardziej do siebie tego wila, ale, ach proszę mu wybaczyć, czarująco się prezentował w tym kolorowym wydaniu! - Bardzo pięknie! - Odparł od razu, nie wiadomo czy mając na myśli wystrój sali, czy aparycję jego koleżki. Dopiero po przedstawieniu Cait chłopak przeniósł wzrok na jego dość ładną partnerkę, której przez chwilę przyjrzał się, szybko uznając, że jej dotychczas nie poznał. - No, nawet macie bliźniacze stroje, świetny plan, jakbyście jednakowo myśleli - rzekł Dex wciąż z jakimś lekkim rozbawieniem, ponownie wracając wzrokiem do blondwłosego. Swoją drogą nie umknęło Vanbergowej uwadze, że Faleroy w niemałym stopniu miał problemy z utrzymaniem równowagi, czy też prostym chodzeniem. Właściwie absolutnie go to nie dziwiło, wil lubił alkohol. Każdy ma jakieś słabości! A po jedną ze swoich Vanberg sięgnął do kieszeni, czyli wyciągnął paczkę fajek, w której miał skręty, skierował je w stronę swoich towarzyszy, a potem sam wyciągnął jednego i odpalił zgrabnie różdżką. - Pewnie jest tak niesamowita, że żeby ją zobaczyć muszę czekać na jej wielkie wejście - rzekł wzruszając ramionami. - Przynajmniej zawsze mogę utopić w rzece tą przypinkę, jakby była dosłownie wielka - tak sobie sprytnie uznał, że jak coś, to się wywinie od swojej partnerki, a jakąś do towarzystwa inną wypatrzy w tłumie uczniów. Wszakże z tymi losowaniami to nigdy nic nie wiadomo!
Zastanawiacie się pewnie, co naczelny słodziak Hogwartu porabia, gdy wszyscy o nim zapomnieli, i nikt już o nim nic dawno nie słyszał? Otóż przez ten czas, spod rączki Iana wypłynęła cała masa opowiadań i rysunków. Bo Greenblatt to stworzenie bardzo twórcze, a ostatnio odkrył nawet, że im więcej czasu spędza sam, tym lepiej mu idzie. Jego ostatnie opowiadanie, zaniepokoiło nawet jego. Musi go komuś pokazać. Tak, dawno nie widział tego cienia lęku, wynikającego z fabuły, obawy, i uznania w stosunku do autora. To było takie przyjemne. Ale co to? Egzaminy odwalone, a oni jeszcze trąbią i wyciągają na jeszcze coś innego? Że niby jakiś bal? Och, no dobra. Nawet sam sobie pójdzie się wylosować, a co! Sam sobie przygotuje garnitur, w którym przypomina swojego pupila, kruka, który nazywa się Szpak. Och, i jeszcze przypinka z piórem cudowronki krasnopiórej i maska. Po otrząśnięciu pyłu samotności i powolnej wegetacji można wejść między ludzi, bynajmniej nie krakać tak jak one! Ian pojawił się cichutko w progach Wielkiej Sali bardzo ciekaw jej wnętrza. I tym razem go nie zwiodła. Pokręcił się trochę, podziwiając uroki tegorocznego wystroju, nie zaprzątając sobie na razie blond główki tajemniczą partnerką. Jednak, gdy zobaczył, że para obok niego się znajduje, przypomniało mu się, że on raczej też powinien znaleźć to biedne dziewczę, które z pewnością go wypatruje. Po stosunkowo krótkich poszukiwaniach (ma się ten wzrok!) wypatrzył w tłumie niewiastę, na której piersi spoczywała bliźniacza przypinka. Spojrzał jeszcze raz na swoją, czy oby się nie pomylił. Nie lubił takich wstydliwych wpadek. - No, cześć, to ja. - powiedział głupio stając przed dziewczyną. - Ian. Ian Greenblatt - przedstawił się po zastanowieniu. Tak, tak powienien powiedzieć, bardzo ładnie.
Cicho westchnęła i zaczęła przechadzać się po sali, rozglądając się i podziwiając pracę, jaką włożyli w wystrojenie tego pomieszczenia. Zakręciła się wolno wokół siebie, lekko unosząc głowę. Wenecja, tak? Przystanęła przy wodzie i spojrzała w swoje odbicie w niej. Całkiem interesujący, mhm. Wyprostowała się i jej wzrok zaczął przesuwać się po twarzach uczniów i innych. Maski, wieczorowe suknie... Garnitury. Kompletnie nie rozpoznawała tych ludzi. Nawet z lekcji, Af? Nie chciała się nad tym dłużej zastanawiać, jakoś specjalnie jej to nie martwiło. Coś czuła, że ta zabawa nie będzie taka zła, jak na początku jej się zdawało. W końcu co złego może być w szkolnej zabawie? Aż zaczęła sobie przypominać poprzednie bale, nic nie powinno się zmienić. Przynajmniej tak drastycznie. Przegryzła lekko czerwoną wargę i dłonie oparła na biodrach. A jednak! Kogoś znalazła. Nie była to jej para... Ale ktoś, kogo się tutaj nie spodziewała. Ruszyła w jego kierunku, nie widziała w jego towarzystwie żadnej kobiety, czyli również nie odnalazł swojej pary. Uśmiechnęła się lekko i gdy podeszła wystarczająco blisko... Dotknęła jego ramienia. -Bart... Nie spodziewałam się Ciebie, tutaj.-Powiedziała spokojnie, był miłym zaskoczeniem. Oczywiście, nie zamierzała go zadręczać cały wieczór. Chciała się jedynie przywitać. Tak robili znajomi, a w końcu nimi byli. Poprawiła maskę, której ciężaru już nawet nie czuła. Spojrzała w bok, na nauczyciela, przekrzywiając głowę w prawo. Miała ochotę na wino, i ta myśl ją zaskoczyła. Trzeba jednak od czegoś zacząć.
Pan Victor Cunney także musiał pojawić się na tej uroczej imprezie, by poświętować z innymi zakończenie roku. Jako student cieszył się z niego jeszcze bardziej, bo miał naprawdę dużo roboty w ciągu ostatnich dwóch semestrów. Vic w przeciwieństwie do wszystkich wypięknionych i wypiórkowanych uczennic nie przygotowywał się na ten bal od bladego świtu. Po prostu ubrał się w co miał się ubrać jakieś dziesięć minut wcześniej, po czym skierował swoje kroki ku Wielkiej Sali. Kolejny raz myślał o tym, że dużo lepiej być facetem, bo omijają go te godziny misternych przygotowań. Facet umyje zęby, uczesze włosy i już jest sexy. Nie trzeba mu tony gładzi szpachlowej... Vic długo natomiast zastanawiał się, jak może zaskoczyć całe zabrane na balu towarzystwo. Przecież nie mógł przyjść w nudnym , burym stroju, w którym nikt nie zwróci na niego uwagi. Zadowolony jednak był z tego na co wpadł. Tak więc student wkroczył na salę w tym stroju z bardzo zadowoloną miną, chociaż i tak nikt nie mógł jej zobaczyć. Prawie zapomniał o włożeniu jego znaku rozpoznawczego, dzięki któremu miał znaleźć swoją partnerkę. Było to bażancie pióro które było jak na taką okazję całkiem stylowe. Mężczyzna włożył ręce w kieszenie i zaczął szukać wzrokiem drugiego bażanciego piórka, jednak niestety go nie znalazł. No cóż, kobiety lubią mieć wielkie entree, więc nie miał za złe dziewczynie, że się trochę spóźnia. Musiał jednak przyznać, że sala wyglądała naprawdę czarująco. Te urocze łódki i strumień nadawały jej iście weneckiego klimatu. Dostrzegł też butelki wina, którego chętnie by skosztował, ale zapach alkoholu z ust odstraszyłby tylko dziewczyny, czego mężczyzna nie chciał... Jak na razie stał sam jak palec, więc stwierdził, że trzeba znaleźć kogoś, z kim można by porozmawiać. Dostrzegł prześliczną dziewczynę w oryginalnym kapeluszu i masce, na widok której – stojącej samotnie pośrodku wielkiej Sali – wypłynął mu na twarz uśmiech. Ruszył w stronę Jeanette jak najbardziej świadom, że sam także jest dość oryginalny i że nikt nie wie, kto się ukrywa za maską. - Witam piękną panią – przywitał krukonkę. Znał ją tylko z widzenia, nigdy nie mieli okazji poznać się zbliżyć – Czy wolno mi na razie dotrzymać ci towarzystwa? Moja partnerka, jak to się kolokwialnie mówi mnie olała, lub jeszcze układa fryzurę…
Ostatnio zmieniony przez Victor Cunney dnia Sro 26 Cze 2013 - 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Bartholomew usilnie starał się odnaleźć tą, która przeznaczył mu ślepy los. Jednak jak na złość jej nie widział. Swoją drogą wcale by się nie zdziwił gdyby jego partnerka bała się do niego podejść. Nagle poczuł czyjąś dłoń na swoim barku. Odwrócił głowę i zdębiał. To była ostatnia osoba, której się tu spodziewał. Był na tyle zaszokowany, że język stanął mu w gardle. - Arfa? Wybacz nie poznałem cię. Wyglądasz dziś uroczo. – powiedział i rzucił okiem na jej przypinkę. Cicho zaklął w myślach, że ona nie jest jego parą. Wolałby był nią ktoś, kogo znał ale jeśli tak się nie stało to trudno. - No wiesz potrafię czasem zaskakiwać. Przyszedłem bo ktoś musi pilnować te dzieciaki. – powiedział i uśmiechnął się zawadiacko. Sam nie wiedział tak naprawdę co on tu robi. Miał w prawdzie w planach przyjść na bal ale nie spodziewał się, że zostanie wylosowana mu partnerka. - Cieszę się, że tu jesteś. Przynajmniej widzę kogoś znajomego. I nie czuję się głupio gdy wiem, ze mam można powiedzieć „bratnia duszę”. – dodał i lekko skinął jej głowa dając do zrozumienia, ze mówi o niej.
Nikola stała nieobecna wpatrując się w losowych przechodniów. Jej głowa była wypełniona milionem niewiążących się ze sobą myśli, które wpływały na nią jakoś tak melancholijnie. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, czuła się jakoś nieswojo w tym miejscu. Nagle do zielonookiej podszedł blondyn, gdy usłyszała jego pierwsze słowa spojrzała na niego zdezorientowana i w milczeniu analizowała dokładnie jego twarz. Kiedy się przedstawił zorientowała się co jest grane! Spojrzała na przypinkę i ujrzała bliźniaczkę swojej. - Mi… miło mi – wydukała zakłopotana. Naprawdę wyłączyła się całkowicie! Dziwne… już dawno się jej to nie zdarzyło – umm… eee – trochę wybiła ją z rytmu ta sytuacja, nie wiedziała dlaczego – Jestem Nikola… Nikola Nightmare – przedstawiła się w ten sam sposób, co chłopak i posłała mu delikatny uśmiech. Na jej policzkach automatycznie pojawił się rumieniec. Co za szczęście, że jej policzki były przykryte przez tą kocią maskę. Odłożyła swój trunek na stół, przy którym stała i ponownie zwróciła się do pana Greenblatt’a. Trzeba by było jakoś rozwinąć rozmowę! Panno Nightmare do roboty! - Eeee – no tak. Na niej nie można polegać jeżeli chodzi o rozwijanie konwersacji. Zawsze kończy się to na tym, że dziewczyna nie wie co powiedzieć i stoi zakłopotana. Po co ona w ogóle pisała się na losowe pary, skoro nawet nie potrafi z kimś normalnie porozmawiać?! No dobra, spokojnie. Brązowowłosa odpięła z piersi brązową przypinkę i schowała do torebki. Jakoś czerwień i brąz nie bardzo jej pasował.
Czas leciał, a Daina wciąż nie była na balu. Ahh, ta kobieta. Jak zwykle spóźniona a Adrien pewnie już na nią czeka.. Bądź bawi się sam! Ewentualnie przyczepił się do niego Pernill.. Oby nie, bo panna de Langeais nie będzie zadowolona. Stała przed lustrem w dormitorium i jeszcze raz przejechała szczotką po jedwabistych włosach. Wplotła w nie palce i potrząsnęła energicznie, aby nadać objętości opadającym kosmykom. Przejechała krwistoczerwoną szminką po wargach i odetchnęła głęboko. No, to trzeba w końcu udać się na górę, do Wielkiej Sali. Założyła buty i odgarnęła włosy na plecy, aby spływały po nich delikatnymi falami i przyłożyła sobie do oczu maskę, wiążąc ją z tyły głowy. Wyszła z dormitorium, przeszła przez pokój wspólny i ruszyła w kierunku WS. Jej sukienka poruszała się delikatnie z każdym jej ruchem, a szpilki wydawały znajome odgłosy, świadczące o jakiejś śpieszącej się kobiecie. Kiedy była już na parterze, śpiesząc ku ogromnym drzwiom które prowadziły do upragnionego miejsca, słyszała już rozbrzmiewającą muzykę, która wprawiła jej głowę w delikatne podrygiwanie. Uśmiechnęła się delikatnie i przyśpieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się wśród ludzi. Ciekawe, czy Adrien już tam jest... Przygryzła wargę i już po krótkiej chwili znalazła się w Wielkiej Sali. Zaskoczył ją wystrój.. Ale oczywiście pozytywnie! Była zachwycona i aż rozchyliła usta, rozglądając się dookoła poznając "nowe otoczenie" przy okazji szukając w tłumie pana Goldenvild. Nigdzie nie spostrzegła upragnionej osoby, więc ruszyła powoli w kierunku stołu. Szła poruszając biodrami w rytm muzyki, no bo przecież to już jest taki ludzki odruch.. A przynajmniej jej odruch. Usiadła na jednym z wolnych miejsc i chwyciła kielich z czerwonym winem. Upiła niewielki łyk, rozkoszując się cierpkim posmakiem i wykrzywiła usta w uśmiechu. Założyła nogę na nogę i rozejrzała się dookoła, przyglądając się tańczącym parom oraz tym, które razem z nią siedziały przy stole. Niektórzy samotnie, niektórzy z partnerami, bądź w niewielkich grupkach śmiejąc się wśród znajomych.
Dobry humor całkowicie go wypełniał, przyjemnie łaskocząc i dając w pełni ukazać się wszystkim cielesnym atutom Gryfona (a przynajmniej tym widocznym, hihi). Nie chciał się nawet zastanawiać, czym ten stan jest spowodowany. Czy końcem harówy w szkole, perspektywą wakacji, dobrze zdanymi egzaminami, balem, piękną towarzyszką, brakiem zawiłości w sferze uczuciowej (to już zupełnie inna bajka) czy po prostu cechą charakteru. Na chwilę tylko posmutniał, gdy przypomniał sobie, że nie wziął aparatu. Natychmiast porzucił tę myśl, nie chcąc ciągnąć za nią kolejnych, ponurych. - Megan. - powtórzył trochę głupio. Popatrzył sczeszcz raz na dziewczynę. takie dorosłe, sztywne imię trochę mu nie pasowało do tej delikatnej, dziewczęcej buzi. Ale to nieważne. Nosiciel nadaje imieniu charakter. Tak więc wszystko zależy od ciebie, droga Megan. - mruknął w myślach. - Studiuję. Jestem w Gryffindorze. Właśnie kończę pierwszy rok. A ty... poczekaj, niech zgadnę! - wykrzyknął i zaklaskał jak dziecko. - Hufflepuff, hmhmhmhm, piąta klasa? - zaryzykował. Miał minę tak urzekającą, że jakakolwiek pomyłka powinna mu przejść bokiem, ot co! - Zgadując dalej (coś czuję, że to mój szczęśliwy dzień) pochodzisz ze Wschodnich Chin, czyż nie? - porozumiewawczo ruszył brwiami, jakby był pewny, ale potrzebował ostatecznego potwierdzenia.
Eh eh co za życie, wygląda na to, że Stone albo jej jednak nie rozpoznał, albo był tak zaabsorbowany swoją nowo przybyłą partnerką, chyba była to Laila, ale Mads nie miała pewności, która swoją drogą miała naprawdę prześliczną sukienkę, że nie dostrzegł Richelieu, co oczywiście spowodowało, że niezadowolona mruknęła coś pod nosem i na krótką chwilę zacisnęła usta w wąską kreskę, dosłownie tuż przed tym, jak obdarzyła Jovena swoją groźną miną. A jego akurat znała na tyle dobrze, że wyczaiłaby go w tłumie nawet bez Moragga, którego przecież już od dłuższego czasu zmuszał do pustelniczego trybu życia i porzucenia elity towarzyskiej na rzecz innych ptaszysk w sowi arni. I chyba na serio dziewczyna miała wyjątkowo groźną minę, bo Indianin wydawał się być zmieszany. Nie dość, że wyprostował się, jakby była jakąś surową stuletnią profesorką czepiającą się wszystkiego i wszystkich, to w dodatku dość długo myślał nad odpowiedzią! - No nie jest to najlepsza wymówka, ale niech ci będzie. – mruknęła łaskawie, dochodząc do wniosku, że lepszego wytłumaczenia już raczej nie usłyszy. – I nie dąsam się, po prostu zrobiło mi się smutno. – dodała po krótkiej chwili, ale oszczędziła już mu wywodu na temat tego, że najpiękniej na świecie by było, gdyby dane jej było świętowanie w gronie wszystkich swoich ziomeczków, bo Quayle nie wydawał się być w odpowiedniej kondycji do wysłuchiwania jej tyrad, a w dodatku w czasie ich jakże długiej rozmowy dołączyła do nich przeklinająca Teddra, asekurowana przez Rivera. Co prawda Madison nie widziała butów ukrytych pod długą sukienką koleżanki, ale sądząc po jej wzroście mogła stwierdzić, że miała na nogach niebotycznie wysokie obcasy i musiała się mocno powstrzymywać, żeby nie zrobić super zdziwionej miny, bo chyba nigdy nie widziała nawet Teda w sukience, a o obcasach już kompletnie nie było mowy! - Śliczna sukienka. – rzuciła w miarę pogodnie do ciemnoskórej, nie zważając na entuzjazm, z jakim ją traktowała. I w sumie jej stwierdzenie o podobnych kolorach też skwitowała trochę krzywym uśmiechem, a potem przeniosła spojrzenie na Riverka w szalonej pirackiej marynarce i cudownej złotej bluzce w jakiś niesamowity sposób pasujący do jej kiecki i odsłoniła cały rządek zębów już w zupełnie szczerym uśmiechu. - Pokrzyżowali mi plany z tym dress codem, miałam zamiar założyć strój Jane i udawać dziewczynę Tarzana albo przynajmniej spódniczkę z trawy i stanik z kokosów. – poinformowała go robiąc smutną minkę, a następnie super teatralnie wpadła w jego ramiona i jeszcze nawet wystawiła nóżkę do tyłu tak jak to przy pocałunku robią wszystkie romantyczki na filmach, o! Kiedy jej szalony chłopak udzielał rad Teddrze, która najwyraźniej bardzo cierpiała z powodu swoich butów, Madison stanęła sobie spokojnie i bardzo niemile jak na nią, mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy i kiedy pojawi się Austalijczyk, z którym przyszła wtedy na polanę. W ogóle brawa dla niej za ogarnięcie, bo dopiero po fakcie się zorientowała, że był to Lawrence, z którym już przecież miała do czynienia i który był bardzo miły, a nie odezwała się do niego ani słowem, ale oj tam, na pewno zrozumie. I oczywiście nie chciała być wredna, była świadoma tego, że River i Ted byli super bff i takie tam, ale mając na uwadze cudowny nastrój koleżanki z Kanady i to, że chłodny komentarz odnośnie podobnych kolorów sukienek to dopiero początek, jakoś nie mogła sobie wyobrazić przyjemnego wieczoru w trójeczkę. Albo w czwóreczkę, wliczając w to utrapionego Jovena, który co chwila się rozglądał, jakby chciał od nich uciec. Eh eh co za życie. - Szary jest dobry. Jeszcze więcej złota i zaraz Anglicy przypieprzą się do naszych strojów i zamiast barbarzyńców z Kanady dostaniemy jakieś inne super określenie. – mruknęła jeszcze, jakby to w jakiś sposób miało załagodzić sytuację. Ale z niej dyplomatka hoho!
Oczywiście Elena nie odpuściłaby sobie balu, a w tym roku nawet postanowiła uczestniczyć w tym całym losowaniu par. Chociaż tuż przed balem nie miała najmniejszej ochoty na balowanie z jakimś obcym typem. Pocieszała się myślą, ze w razie czego zawsze może go zignorować. Tak więc po kilku godzinach przygotowań wreszcie wkroczyła do wielkiej sali odziana w długą suknię, do której przypięta była przypinka z piórek kanarka, i twarzą skrytą pod maską. Jej tatuaż skryty pod suknią teraz nie był widoczny, za to barwy stroju idealnie pasowały do jej porcelanowobiałej cery, krwistych ust i czarnych jak dwa węgielki oczu. Krążyła między uczniami szukajac swojej pary. W końcu dostrzegła osobliwy dosatek na piersi młodego (tak przypuszczała) mężczyny odzianego w aksamitną czerń. Podeszla do niego powoli. No cóż... Przedstawienie czas zacząć. -Witaj.- powiedziaąl cicho z delikatnym uśmiechem.- Ładna przypinka.- powiedziała zerkajac na kanarkowe pióro, takie samo jakie widniało an jej piersi.
Ona sama nie wiedziała, o co chodzi z tym losowaniem. Ale przynajmniej jest ciekawie, choć jakoś nie spieszyło jej się do odnalezienie partnera... Jak będzie chciał, zapewne sam ją znajdzie. I taka reakcja była odpowiednia, w końcu nie na darmo tak się ubrała. Uśmiechnęła się szeroko i lekko poklepała go po ramieniu, na którym wciąż trzymała dłoń. -Uroczo wyglądają uczennice, ja wyglądam zabójczo mój drogi.-Uśmiechnęła się szerzej, tak, jak na pewną siebie osobę przystało a wzrok powędrował wśród osób, które tutaj przebywały. Jeżeli chodzi o takie przyjęcia, innej odpowiedzi nie było. Tak, również wolałaby aby jej partnerem był ktoś, kogo znała chociaż z imienia. Ale nie oznacza to, że nie może podejść do niego od czasu do czasu. -Moja wymówka jest taka sama.-Puściła mu oko. Miała wyśmienity humor, sama nie wiedziała czemu. Zawsze taki miała, gdy przychodził czas na "rozerwanie się". -Lepiej obserwuj, czy Twoja partnerka jeszcze nie przybyła... Biedna, nie wie co ją czeka. Chyba nie jest przygotowana na taki widok.-Uniosła lekko brwi i przesunęła po nim leniwie spojrzeniem. To miał być komplement, ale jak go odbierze... Jego sprawa.-I mam nadzieję, że dasz radę choć raz wyrwać się na zewnątrz.-Powiedziała spokojnie, ponownie się rozglądając. Miała w planach mały wypad. Tylko na chwilę. Lubiła oddychać świeżym powietrzem.
Wszystko tu było tak piękne! Naprawdę. Marcel nie był jakimś gejaszkiem, który zachwycał sie byle czym. Ale tu było naprawdę przepięknie! Nigdy nie był w Wenecji, mimo swoich licznych podroży ale zawsze marzył żeby Wenecje odwiedzić. Nigdy by nie pomyślał że Hogwart mu to umożliwi. jak tego zamku nie kochać? Powiedzcie mi sami! Ludzie sie schodzili z wszystkich stron. Panie w pięknych sukniach, w maskach. Nie potrafił ich rozpoznać, a przed balem wydawało mu się że zna cały Hogwart jak własną kieszeń! No ale to nic. Nagle w ogóle nic nie było ważne. Ją rozpoznał. Ją to rozpoznałby wszędzie. Nawet jakby był ślepcem. Sunęła po Wielkiej Sali jak łabędź, motyl. Była piękna. Jej suknia była piękna, maska. Idealnie do siebie pasowali. W każdym calu. Myślał że uda mu się ukryć, że pierwszy do niej podejdzie, jednak był onieśmielony jej wyglądem, że nie zdążył. Dziwił się jednak że go rozpoznała. W sumie trudno było go przeoczyć. No ale to nie o tym teraz. Gdy do niego podeszła, pocałował ją przelotnie w usta na przywitanie: -Witaj moja piękna. Równie piękna jak w każdy inny dzień tygodnia - uśmiechnął się a jego oczy zapłonęły radosnymi płomykami.
Merlin chyba nawet się nie zorientował, że jego partnerka nagle zniknęła, bo był całkowicie przekonany, że wciąż ciągnie ją za sobą. A kiedy przytulał sobie słodko Dextera Vanberga, też nie ogarnął, że Cait doszła po chwili. I patrzył na Dexa, bo jak wiadomo miał kiepski zasięg wzroku w masce, więc wcale widział jej metamorfozy. I nawet się nie zdziwił na początku, kiedy zaczął ją klepać po głowie, nie po kapeluszu. Tylko uśmiechał się dalej szaleńczo do Dextera. Zmarszczył brwi na wypowiedź kolegi i pokręcił przeczącą głową. - Nie mamy przecież… na Boga! – wykrzyknął i aż musiał się złapać Dexa za ramię, by odzyskać równowagę, bo przecież Cait wyglądała zupełnie inaczej. Na chwilę nawet podniósł maskę, by spojrzeć na nią ze zmrużonymi oczkami. - Nic nie rozumiem – powiedział chodząc w miejscu, bo jednak zwykłe stanie było odrobinę za trudne. – Przed chwilą miała kapelusz i inną sukienkę. Nic nie rozumiem – bełkotał do Vanberga, próbując się usprawiedliwić, dlaczego nie miał pojęcia, że mają jednakowe ubrania czy coś w tym stylu. Wyciągnął nawet rękę, by pociągnąć Cait za sukienkę, jakby sprawdzając, czy nie zejdzie z niej zaraz farba czy coś. Pochylił się przed tym odrobinę tak, że poleciał do przodu o parę zbędnych kroków. Wrócił jednak do Dexa, żeby zabrać mu papierosa. - Podpal mi szluga- wyjęczał z papierosem między ustami, bo sam nie mógł znaleźć różdżki, kiedy obmacywał swój elegancki garniturek. Przez chwilę patrzył nieogarniętym wzrokiem na Vanberga ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się o czym on do diabła mówi. Po chwili powiedział głośne „aaaaa!” waląc się dłonią w czoło. - Losowanie. To chodź, usiądź na razie z nami – wybełkotał Merl rozglądając się w poszukiwaniu jakiś stolików. Wtedy to zauważył właśnie te niesamowite łódki, do których najwyraźniej musieli wejść. Klasnął radośnie w dłonie i machnął zachęcająco do dwójki towarzyszy. Po drodze jednak zatrzymał ich, bo zobaczył Cyrila z jego przyjaciółką Effie, idących też gdzieś w stronę stolików. - Effie Fontaine! Cyril Delvaux! Jesteście piękni – powiedział zataczając i obejmując jedną ręką ślizgona, a drugą ślizgonkę. – Kocham was, naprawdę, ale teraz muszę wracać do moich ludzi – wybełkotał puszczając ich i slalomem wrócił do Dexa oraz Cait, ponownie na nich machając, żeby poszli za nim. Faleroy zaczął wpakowywać się na łódkę którą dla nich wybrał i dopiero wtedy ogarnął, że to się rusza, kiedy się po tym chodzi! On ledwo drobił po parkiecie, co dopiero jakimś pływającym stoliku. - O wino! – zdążył tylko krzyknąć, kiedy znalazł się na łódeczce i w tym momencie, ona nieznacznie się przechyliła, a Faleroy runął jak długi z hukiem na ziemię, po drodze próbując złapać się stolika, czy czegokolwiek, więc zrzucił część zastawy pobijając szklanki. Wil spróbował wstać, ale kiepsko mu to szło. Dlatego leżąc dalej na ziemi, zaczął wygrzebywać z marynarki swoją piersiówkę. - Wszystko pod kontrolą, nie rozlałem alkoholu! – krzyknął niewyraźnie, po raz kolejny próbując się dźwignąć, ale zajętą ręką poszło mu jeszcze gorzej, więc westchnął i położył się na ziemi, próbując odkręcić dość nieporadnie swój alkohol.
Może i niektórzy robili łaskę przychodząc na szkolny bal, ale nie Litwinówna. Ula od dawna dawała światu znaki, że coś się dzieje. Na przykład przejawiała większe objawy nadpobudliwości, niż zazwyczaj. Naoczni świadkowie mogli też zaobserwować u dziewczęcia większą średnią ilość różnego rodzaju wypadków w stylu - wpadanie na ściany, potykanie się o własne stopy i strącanie różnych przedmiotów. Oczywiście każdego potrąconego przepraszała po tysiąckroć, ale już po chwili odlatywała do innego wymiaru i wpadała na kolejną osobę, Tydzień przed balem Puchonka odleciała do tego stopnia, że niemal śniła na jawię, kręcąc się i wirując po korytarzach, jakby już trwała szampańska zabawa. O właśnie, dobre określenie - zachowywała się po prostu jak upita i naćpana. Ale oto nadszedł dzień balu. Przed wejściem na salę, bo w końcu gdyby Ursula pojawiła się gdzieś punktualnie oznaczałoby to co najmniej koniec świata, poprawiła jeszcze raz swój złoty koczek i pejsy, uroczo zakręcone w loczki. O właśnie, loczki! Okrągłą Ulkową buźkę otaczały same loczki, jeszcze bardziej skręcone w sprężynki niż zazwyczaj. Niby związane, a jednak ciągle się wymykające, nadając Uli niesfornie urokliwy wygląd. Puchoneczka uniosła maskę, napinając gumkę i zsunęła ją z czubka głowy, na jej właściwe miejsce - na twarzyczce blondyneczki. Tak, dobrze widzicie. Rzeczona maska została wykonana własnoręcznie przez Ulkę, która w czasie jej skomplikowanego tworzenia pokleiła sobie palce (ach te malutkie perełki!), pomalowała twarz i narobiła wokół siebie wiele bałaganu, ale efekt był zadowalający. Mugolaczka zrobiła wdzięczny piruet, powodując uniesienie sukni. A wyglądała ona mniej więcej tak. A przynajmniej tak prezentowała się na początku... Przed balem Ula dorwała w swoje łapki nożyczki i poucinała trochę falbanek, przerażona, że tak szeroka spódnica utrudni jej tańczenie, czyli najważniejszy punkt zabawy. Taka myśl wpadła do jej blond główki w nocy przed balem, więc współlokatorki, mogły być nieźle wkurzone, kiedy w środku nocy obudził je dźwięk otwieranego kufra, albo skrzypiących nożyczek. Niewielkie zmniejszenie objętości dolnej części sukni nie wpłynęło na nią aż tak negatywnie. Wciąż robiła wręcz magiczne wrażenie, a oto Ulyssie dokładnie chodziło. Wypchnęła do przodu pierś, którą zdobiła przypinka z piórem świergotnika. Pchnęła drzwi i wkroczyła do Wielkiej Sali, przez którą zaniemówiła. Dosłownie - stanęła jak wryta. Już po sekundzie uwielbiała całym swym borsuczym serduszkiem każdy centymetr każdej ozdoby i każdego stroju każdej z osób. Czyż to wszystko nie jest wspaniałe? Czyż uwielbianie nie jest wspaniałe? Uwielbiajmy uwielbianie! Zeszła jednak z przejścia, szukając wzrokiem identycznej przypinki. Nananana, gdzie jesteś partnerze, albo partnerko?
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Kolejny rok minął równie szybko, co pozostałe lata spędzone w Hogwarcie. Dzisiejszy bal nie różnił się prawie niczym od poprzedniego, tego, który był w zeszłym roku. Tyle tylko, że dziś Alan mógł pójść na niego z wyjątkową osobą. I chciał dla niej wyglądać wyjątkowo. Zrezygnował z ekstrawaganckiego, różowego garnituru w kwiatki, dziś postawił na ciemnoniebieski, który prezentował się o wiele ciekawiej - według niego, a on ma czasami naprawdę dziwne upodobania. Czapeczkę, która była w komplecie, cisnął gdzieś w kąt, bo mu przeszkadzała. Maski żadnej nie założył, gdyż nie widział w tym większego sensu, skoro i tak zaraz wszyscy go rozpoznają. Tak ubrany, zwarty, gotowy i w dobrym nastroju wybrał się pod dormitorium Puchonów, coby czekać na Jude jak prawdziwy facet, pod domem. W tym przypadku to akurat nie był dom, ale liczy się gest! Szkoda tylko, że nie miał takiej super czerwonej fury albo swojego ukochanego motocykla, żeby mogli przyjechać na bal z piskiem opon. Kiedy tylko ujrzał wybrankę swego serca, był oczarowany, bo jak zwykle wyglądała przepięknie. Zresztą... ładnemu we wszystkim ładnie, wiedział z doświadczenia, bo przecież on właśnie był takim przypadkiem. - Będzie cudownie - szepnął do niej, a potem razem wybrali się do Wielkiej Sali. Przystrojona była niesamowicie, choć to również nic nowego, bo zawsze miło się patrzyło. W przelocie gdzieś zobaczył swoją siostrę z jakimś kolesiem i kilka innych, znajomych twarzy, ale tylko jej pomachał wesoło, o dziwo nie lustrując chłopaka od góry do dołu, nie wystawiając oceny i nie zastanawiając się, czy to aby na pewno dobre towarzystwo dla jego malutkiej Laili. Od razu skierował się do stolika z poczęstunkiem. - No to co, jemy coś? To wszystko wygląda tak smakowicie! Chociaż ja chyba na razie podziękuję. A ty? Chcesz coś? - zapytał Jackson, podsuwając jej pod nos talerzyk to z tiramissu, to z panna cottą, to z ciasteczkami w kształcie łódek. Nie chciał przecież, aby jego dziewczyna głodowała! Na coś na pewno się skusi.
Laila chyba wcale nie odczuła, że wygląda jakoś bosko. Obejrzała się wokół... Wszystkie damy wyglądały tak, jakby dzisiaj uciekły z prawdziwych pałaców i wszystkie walczyły o serce jednego księcia. Czy Howett mogła zaliczać się do tej armii? Nerwowo spojrzała na Filipa. Wcale nie chciała, aby ten wieczór upłynął spokojnie i śpiąco. Miała chyba nadzieję, że wybuchnie gdzieś po prawej jakaś bójka. Głównie dlatego postawiła na zwiewną sukienkę, co by szybciej dobiec do bijących się i zamiast ich rozdzielić to palnąć im fotkę. Na co jeszcze liczyła młoda Howett? Chyba na to, że zobaczy wszystkich swoich znajomych. W końcu był bal i tyle może się wydarzyć. Własnie tym miał wybuchnąć... Akcja pęka. Sala wyglądała genialnie. W takim wydaniu jeszcze jej nie widziała. Było w tym coś tak magicznego, że jakiś poeta mógłby się pokusić o metaforę, że tym się wręcz oddycha. Ale lecimy dalej... Laikowa uniosła wzrok do góry, a tam te lampiony, które uwielbiała obserwować nad jeziorem, kiedy odbijały światło... Tu było podobnie. Niby mniejszy efekt, ale opakowane to samo. - Pięknie. - Mruknęła zachwycona pewna, że Filip tego nie usłyszał. Właściwie nawet nie ogarnęła o co ją zapytał. Przymknęła na chwilę powieki i aż złapała go za ramię przytłoczona tłumem ludzi. Chyba nie była przyzwyczajona do tych bali i wszystkich, którzy ścinali Cię wzrokiem. Pomimo to domyślała, że ta noc jest/będzie wyjątkowa. - Eee. Wolałabym jeszcze nie wychodzić. - Odpowiedział Stone'owi pewna, ze w ogóle oto nie pytał, ale może nie będzie się na nią gniewał. Hm? Wokół żadnych ludzi, z którymi miałaby bliższe relacje. Gdzie jest Ulka? Ach Ulka przyszła. Ale pewnie nawet Howett'owej nie poznała. - No to przedstawienie zaraz się zacznie. - Powiedziała już do Filipa ciągnąc go w kierunku, której z łódek. Hehs. No niestety, może faktycznie by się czegoś napiła gdyby usłyszała wcześniejsze pytanie.
Widząc jego uśmiech sama nie mogła nie odpowiedzieć tym samym. Mimo że dopiero co poznała tego chłopaka, czuła że jest bardzo wesołą osobą. Lubiła takich ludzi, zabawni, pozytywnie nastawieni do świata, zarażają swoim dobrym humorem i uśmiechem. - Megan - powtórzyła cicho - ale znajomi mówią do mnie Meg, albo Megi - dodała. Przekrzywiła delikatnie głowę i wpatrywała się w niego, słuchając jak o sobie opowiada. - Ach, tak właśnie myślałam - powiedziała. Uśmiechnęła się szeroko, widząc jego entuzjazm. - Prawie trafiłeś, - zaśmiała się - szósta klasa. Wyglądam na młodszą? - Spytała. Jej oczy zalśniły, kiedy zobaczyła jego wesoły uśmiech. Z taką miną, pomimo, że jego twarz zasłaniała maska, wyglądał po prostu powalająco. Jeżeli wcześniej uznała, że jest przystojny to teraz sama już nie wiedziała co o nim myśleć. W duchu dziękowała Bogu za to, że maska zasłaniała jej fragment twarzy, więc chłopak nie mógł zobaczyć jak delikatnie rumieni się na swoje własne myśli. "Opanuj się dziewczyno" - pomyślała. - "Może i jest przystojny i zabawny, ale to nie znaczy, ze masz od razu tracić dla niego głowę" - zganiła się w myślach. Spojrzała mu w oczy, kiedy znów się do niej odezwał. - Znów racja - powiedziała z uśmiechem. - Dokładnie z Hong Kongu - dodała po chwili. Rozejrzała się po Wielkiej Sali. Uwielbiała bale, wszystko było takie ładne, ludzie starali się być dla siebie mili, zakochani ćwierkali do siebie po kontach. Wszystko wydawało się być takie "magiczne". Po chwili znów zatrzymała wzrok na chłopaku. - Skąd wiedziałeś? - spytała. - Czyżbyś był jasnowidzem?
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała delikatnie w usta. Miała nadzieję, że nikt tego nie widzi. Nie chodziło o to, że wstydziła się swojego związku z Marcelem, wręcz przeciwnie! Była dumna, że to ją wybrał, niemniej jednak obnoszenie się z uczuciami nie leżało w naturze Isolde. Ceniła sobie intymność, chwile spędzone tylko we dwoje. Miała nadzieję, że podczas balu będzie miała okazję przedstawić Lyonsa kilku osobom, bo jak na razie niewielu jej znajomych miało tę przyjemność. Machinalnie wygładziła klapę jego marynarki i uśmiechnęła się łagodnie, słysząc jego komplement. Przy nim zawsze czuła się tak kobieca, tak ważna i godna podziwu, że z dnia na dzień rozkwitała. Jej twarz opromieniał delikatny blask, typowy dla kobiet, które pławią się w miłości mężczyzny, który nie jest im obojętny. - Świetnie wyglądasz, naprawdę- powiedziała, gładząc kciukiem jego policzek. Mogli sobie pozwolić na tę chwilę czułości, poza nimi w łodzi nie było nikogo. Po chwili odrobinę spochmurniała i przygryzła dolną wargę.- Widzisz... muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego dla tego wieczoru...
Eff spokojnie obserwowała salę, a i nie umknął jej wzroku kuzyn, który to oczywiście przyszedł z Cait, oraz z wysokim stężeniem alkoholu we krwi. Przez krótką chwilę obserwowała jego chwiejne poczynania, zagryzając usta, by nie stać i nie uśmiechać się sama do siebie. Całe szczęście zaraz wybawił ją Cyril, niespodziewanie pojawiając się obok niej. Tym razem już swobodnie uśmiechnęła się na jego widok, również pod wpływem miłego komplementu. - Bardzo dziękuję, mój przystojny partnerze - odparła z uśmieszkiem na jego komplement i to jakże dżentelmeńskie ucałowanie dłoni. Oczywiście nie uszło jej uwadze, iż Cyril prezentował się bardzo dobrze. Naprawdę ten wyjazd mu się przysłużył. Ach i jakże pięknie wybrał krawat (pozdrowienia dla autorki, która specjalnie dopasowała go do kiecki Eff! <3 ). Jednakże to jego maska zwróciła jej największą uwagę. W sumie to zabawne, że tacy w tym Hogwarcie byli czarodzieje, że jedynie ów Belg wpadł na pomysł, by zdobyć taką, która odróżniała się od innych za sprawą magii. - Świetny wybór maski - stwierdziła, zaraz po tym chwytając go pod rękę i ruszając z nim powoli w stronę tych magicznych ławek, które pływały na zaczarowanej wodzie. W tym momencie, nagle obok nich pojawił się Merlinek, który pięknie postanowił się przywitać. - Ty też jesteś piękny, twoja partnerka musi być zachwycona - rzekła jedynie mu na pożegnanie uśmiechając się wesolutko i odwracając od niego spojrzenie, by skupić się na osobie, z którą tu przyszła. - To właśnie przyszła żona Merlina, będą mieć śliczne dzieci - stwierdziła niezbyt poważnie, dalej kierując się z Cyrilem do stolików, zaraz po tym jak kiwnęła głową w stronę ciemnoskórej dziewczyny, do której zaraz dołączył Merlin. - Och, miejmy nadzieję, że nie mam, taką chorobą na balu dopiero wywołałabym zamieszanie - lekko stanęła na placach spoglądając na trunki znajdujące się na stolikach. - Niewiarygodne, zrezygnowali z ponczu! I mam nadzieję, że nie jesteś przeciwnikiem tańców na balu? Tak dawno nie tańczyłam! - Stwierdziła lekko ruszając Cyrila za ramię, którego się uczepiła, jakby dając mu do zrozumienia, że nie wyjdzie stąd, dopóki nie przetańczą paru piosenek. Nienie, Fontaine inaczej nigdzie się nie ruszy!
Kiedy zobaczył, że ktoś do niego idzie zdał sobie sprawę, że nie można uciekać, ani zejść tej osobie z drogi, bo to chyba oczywiste, że to jego partnerka i trochę głupio wyjdzie, jak zaczną się ganiać po sali. No cóż. Zniechęcił do siebie każdego człowieka w zamku. Czas na następnego. - No siema. Jestem Christian. - Odrzekł nieporadnie rozglądając się po sali. Co on by mógł jej zaoferować? Może tosty? Ale chyba dzisiaj tu nie było tostów. Tosty to była jedyna potrawa, którą umiał sam przyrządzić. Już za to wszyscy powinni go kochać. Bo on jest taki wspaniały, że umie, a inni z pewnością nie umieją zrobić nawet kanapki z masłem. - Chciałabyś się czegoś napić? Coś zjeść? Albo nie wiem. Czegoś się napić? - Chyba zaczął się plątać w swoich w słowach, ale to nic. Każdemu się zdarza nie ogarniać życia. Jemu też. Posłał spokojne spojrzenie sufitowi. Wszyscy zachwyceni ozdobami, a on zażenowany. Wolał unoszące się świece jak na ucztach powitalnych. Został mu ostatni rok szkoły. Może rzeczywiście czas pomyśleć o przyszłości. Jakieś pomysły? Nie? Chodźmy się napić.
Oczywiście, na pewno był to jej najpoważniejszy związek w życiu, w końcu te w wieku dziesięciu lat są takie pełne miłości, niewinności i naiwności. Wróżyć można było tamtej parce świetlaną przyszłość, a nie tylko jakiś tam bal. Gotowość na wszystko wliczona oczywiście w cenę! No bo... Nie ma "poważnych związków" bez poświęceń, więc już tam widzę pierwsze pocałunki, chodzenie za rączkę i takie tam... Inne przyjemności. Peter na szczęście nie miał takich problemów. On w wieku dziewięciu czy tam dziesięciu lat był szczęśliwym dzieckiem. Biegał po podwórku, grał w kapsle, bił się z kolegami, latał jak dziki za piłką... Czego jeszcze chcieć więcej? Chyba najpocieszniejsze jest to, że choć nigdy nie wychowywał się w wysokich sferach, to potrafił się zachowywać jak hrabia...Przynajmniej przez pięć minut, bo potem wpadał jak zawsze w śmiech. Nie da się żyć spokojnie wyobrażając sobie Lazariego ze szlacheckim wąsikiem. Co to, to nie! No tak, wiadomo przyjezdny. Tylko tak na dobrą sprawę to nie był na żadnym treningu odkąd tu przyjechał. Oczywiście udawał, że chodzi na zajęcia. No ale... Tak to leżał u siebie w domu jak placek albo cisnął na siłowni i miał w głębokim poważaniu całą resztę szkoły. Tak więc nic dziwnego, że się nie spotkali. Jednak... Mają okazje to nadrobić, nie zmarnujmy tego! - Mówisz moim językiem -podsumował, gdy tamta zaczęła go ciągnąć pomiędzy stołami. Wyglądała w tej sukience całkiem nieźle, więc gdyby miał to podsumować... To na pewno usłyszałaby więcej komplementów niż od tamtego dziesięciolatka kiedyś tam. Niestety... Lazari taki już jest, zbyt wesoły i pocieszny. - I ona jeszcze z ciebie nie zlatuje? - W sumie to mógłby dodać "może sprawdzę, czy się trzyma", ale raczej nie wypadało tak na pierwszym spotkaniu. Czasami jednak jakieś granice są... Ale to na początku, w końcu liczy się zabawa (nieważne ja to brzmi). - Ja? Nie stąd? To niemożliwe... - Udawał sztucznie poirytowanego, jak zawsze gdy chciał zauważyć, że coś jest bardzo logiczne. Przy okazji było to bardziej wesołe niż "Tak, no przecież się nie znamy geniusiu" czy coś w tym stylu. Spojrzał jak dziewczyna patrzy po stole. Wziął serwetkę, po czym przez nią sięgnął kanapeczkę i jej podał. W sumie... To znowu było elegancie! Chyb, po ostatniej rozmowie z Xavierem coś mu się styl wyostrzył. Ups! Bywa... - Trzyma, tylko się nie przejedz - Powiedział żartobliwie, po czym podał zawartość dłoni... Zawartość dłoni? W ogóle jak to brzmi! Zdecydowanie, kolejną rzeczą w moim planie na wakacje będzie przejrzenie słownika synonimów, bo takie tekst to aż nie uchodzą!