Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
O. Aha. Obcy. Zmarszczyła lekko nos, co mogło wyglądać mało przyjaźnie, choć w gruncie rzeczy nie wyrażała w ten sposób swojej niechęci. To było raczej uprzejme zdziwienie, nic więcej. Ciemne oczy krukonki mierzyły spojrzeniem swojego dzisiejszego partnera, jakby coś szacowała. Być może jego szanse na wytrzymanie z nią dłużej niż paru godzin, bo ponoć była "niemożliwa", co nie raz obiło się jej już o uszy. -Jesteś zbyt pewny siebie, panie kolibrze. Nie wiem jeszcze, czy cię zwymyślać, czy jednak ucieszyć się, że stawiłeś się po mnie jak układny mężczyzna. Kącik ust drgnął jej figlarnie; nie należała do osób, które liczyłyby się z czyjąkolwiek opinią, czy też takich, które dbałyby o kurtuazję. Nie siliła się na nią, zmarnowała już wystarczająco dużo energii na znalezienie Australijczyka. Wiedziała kto to, aczkolwiek nie z imienia. Mignął jej parę razy przed oczyma, nazwisko nie obiło jej się nigdy za to o uszy. No trudno. -Blackwell Danielle, tak się nazywam. A ty jesteś nazbyt skromny, by było to szczere. Powiedz mi, jak ci na imię? Muszę cię jakoś tytułować. Stanęła na palcach i pozwoliła sobie poprawić mu kołnierz koszuli, mimo iż miała okazję zamienić z nim słowo pierwszy raz w życiu. Następny hint - blondynkę raczej trudno było onieśmielić... a nie. Nie było to skrajnie niemożliwe, należało jednak wiedzieć, z której strony uderzyć. Zerknęła na resztę kolorowych postaci, przetarła oczy palcami, jakby jeszcze sennie. A potem dźgnęła mężczyznę (bądź co bądź, starszego od siebie) palcem pod żebrami, chcąc zmusić go do przestąpienia kroku. Musiała zejść z tego prowizorycznego podestu bez skręcenia sobie obu kostek. -Newcastle?! Naprawdę stamtąd pochodzisz? Yh... w Australii... wielkie pająki. Mruknęła, przypominając sobie jakiś mugolski program przyrodniczy. Teraz gdy stanęła na równi z brunetem okazało się oczywiście, że jest od niego niższa o głowę. Oh, no pięknie. Spuściła wzrok, jakby ciut zła na siebie, że jednak nie założyła wyższych butów. Miała szczerą nadzieję, że nie będzie mu to przeszkadzało.
Nie żeby od razu była taka łatwowierna! Oczywiście domyślała się, że wcale nie jest jedyną, która tak dobrze zna pościel w łóżku Watsona. Gdzieś w najciemniejszym zakamarku jej duszy paliło się czerwone światło, a alarm ryczał niemiłosiernie, a ona to jak gdyby nigdy nic ignorowała. Wiecie jak to jest kiedy wypieracie sobie coś z głowy? Na przykład jest sobie pewna dziewczynka, która cholernie się zabujała w pewnym chłopcu, ale żeby się przyznać do tego? Nic z tych rzeczy. Nawet przed samą sobą będzie kłamać, że tak nie jest do momentu kiedy w to uwierzy. Jak to się już stanie, wtedy będzie szczęśliwa. Znajcie tą bajkę? Tak samo łatwo jest przecież żyć w przeświadczeniu, że facet z którym sypiasz kiedy znika, to tylko po to żeby załatwić trudne sprawy rodzinne, no bo NIE OSZUKUJMY SIĘ gdyby ktoś powiedział, że idzie się uczyć od razu wyczułaby, że to ściema, a żeby od razu spotykał się z innymi laskami? JASNE. Tylko hejterzy tak twierdzili, a oni za wszelką cenę chcieki przecież ich skłócić. Jej koleżanki solidarnie przecież opowiadały się po jej stronie. Doniosłyby jej przecież gdyby coś było nie halo. Całe szczęście wielu koleżanek nie miała, bo wiedziała jakie to zdradliwe suki były. Czekały tylko żeby jej wbić nóż w plecy i jeszcze nim pomemlać flaki jak już będzie w środku. Stupid bitches. Z mężczyznami było inaczej. Oni byli dla niej przecież tacy mili. O nic im nie chodziło. Wszystko co robili było przecież bezinteresowne, a gdyby padał deszcz rzuciliby swoją kurtkę w kałużę byleby tylko stópek nie zmoczyła i niczego by w zamian nie oczekiwali. Tacy kochani byli. No dobra, a teraz nie przesadzając. June lepiej dogadywała się z facetami. To prawda co mówią w świecie, mężczyźni to więksi plotkarze niż baby, a obrabianie z nimi czyichś dup to czysta przyjemność. Miss Kavanaugh wcale nie była takim aniołkiem na jakiego wyglądała i mimo wielu zachowań mówiących o jej chłopięcej osobowości, komentowanie tego kto jak wygląda i kto z kim to fujka i co ona w ogóle sobie myśli, było dla niej jak miód na obolałe serce, czy jak to się tam teraz mówi. Chodzi o to, że dobrze wiedziała że ten fajfus u jej boku, książe z najbardziej spaczonej bajki, bardzo, ale to bardzo lubi kobiety, a zwłaszcza nago u jego boku i nie zawsze tą kobietą jest Juno, ale wiecie. GDYBY SIĘ DOWIEDZIAŁA, ŻE DO CHOLERY KUTAS JĄ ZDRADZIŁ, TO BY MU NOGI Z DUPY POWYRYWAŁA, A Z JAJECZEK ZROBIŁA KOKARDKĘ. Ot co. Jako, że nastój dzisiaj miała nieco nabzdyczony i cała ofochana stała pod ścianą, tupiąc gniewnie nogą w takt mijających sekund, jej powitanie do najwylewniejszych nie należało. Najpierw standardowo przyłożyła mu rękę do policzka. Nie do czoła, bo po co i zerknęła z zatroskaną miną. - Kochanie, wiesz że Halloween jest w październiku, a my mamy czerwiec? - stwierdziła, zakładając że przecież nie zapomniał wcale o balu i był przygotowany od kilku dni, a jedyne o czym myślał to 'CIEKAWE W CO UBIERZE SIĘ DŻUN'. Niemniej, może rozjaśni mu się nieco w głowie odnośnie pochodzenia szalonego garnituru. Nie mogła blondyneczka zaprzeczyć, że idealnie strój pasował do jej osobistego diabła i demona, dwa w jednym. Myśl ta spowodowała, że na jej twarzy wykwitł zadziorny uśmiech, z mieszaniną zawstydzenia, bo przeciez miała być na niego zła. Kavanaugh, na Boga co się z Tobą dzisiaj dzieje? Zero silnej woli, null, nada. Nie skomentowała tego jednak żeby zachować resztki kontroli nad sytuacją. Ten malutki pocałunek w rękę przyprawił ją o palpitację serca. I jak tu człowieku zachować zimną krew kiedy Twój facet o twoim istnieniu przypomina sobie dopiero w kolejce po bułki. Przygryzła wargę i westchnęła z rezygnacją. No dobra, wejdzie z nim na ten cholerny bal. Przecież po to tu przyszła! Miała ochotę zdzielić go po łbie, ale dobra, nie będzie tego robić tak przy ludziach. - Osz, kurwunia - stwierdziła mało po damsku, widząc może głów w Wielkiej Sali. Trochę dużo osób. I jak ona u licha znajdzie Isolde? Przecież miały się spotkać i miała poznać tego jej Marcela! Przy okazji zrobiłaby trochę na złość Oliverowi, który za Is chyba nie bardzo przepadał. Zawsze powtarzał jej, że ona wcale nie chce jej dobra. Bla bla bla. Juno i tak wtedy go nie słuchała. To mówił facet, który znikał na miesiące. - No teraz to chyba powinieneś mi wytrzasnąć skądś przeprosinowego drinka - stwierdziła wtulając się mocniej w jego rękę. nawet nie skomentował jak pięknie wygląda. Szczyt chamstwa. Spojrzała na niego spode łba, groźnie patrząc swoimi niebieskimi oczami i marszcząc gniewnie nosek. Gotowa była nawet z powrotem zacząc się naburmuszać. Dzisiaj postawiła na sto procent kobiecość. Oliverku, dzisiaj poznasz 50 twarzy Kavanaugh.
Dziewczyna tak strasznie się przejęła tym dzisiejszym spotkaniem. Może i jeszcze bardziej od samego Elliotta, który nadal się spóźniał. Ej, co jest? Czyżby zrezygnował? Tak po prostu się wycofał? Nie, to nie może być prawda! Przecież Elliott to taki fajny człowieczek. A może i nie? Czyżby Kayle trafiła na spóźnialskiego gbura? Nie wydaje mi się. To co pisał jej, opowiadał, zdawał relacje nie mogło świadczyć o tym, że jest jakimś wielce obrażonym chłopaczkiem. Powinna go zrozumieć, bo on także mógł się stresować tą całą sytuacją. Rzeczywiście, taka okazja trafia się raz na milion. No cóż, pewnie są sobie pisani, hehe. Ale tak czy owak dziewczyna nadal tworzyła te chore wizje, że chłopak okaże się być tępym chujkiem bez jaj. A to by było nie miłe. Przede wszystkim Kayle totalnie by się załamała.No bo jak to jej super partner okazje się być zupełnie inną osobą, niż tą z listów. Na Merlina! Kayleigh Walsh! Weź się ogarnij! Ten wieczór ma być idealny i będzie! No dobra, zaczęła panikować do takiego stopnia, że obgryzała paznokcie, to takie ohydne. A co będzie jak ją zobaczy w takim stanie? Wtedy sobie pomyśli, że jakaś napalona psycholka. STOP! Cisza, spokój, nic się nie dzieje. Po prostu ma coś ważnego do załatwienia, nie ma powodów do obaw. Stała tak bezczynnie przy drzwiach kołysząc się w rytm muzyki. Nawet fajny utwór grali, aż same nogi zaczęły rwać do tańca. Dobrze, że w ostatniej chwili dziewczyna się ogarnęła, bo jakaś parka przechodziła. Nie ma to jak robić wieś na balu, brawo Kayle! Dalej czekamy. Kurczę, brzuch ją zaczął boleć. To na pewno po tym bloku czekoladowym z Miodowego Królestwa. A co wcześniej mówiła jej przyjaciółka? Nie jeść przez balem? Ach no tak! Oczywiście kanadyjka musiała obalić tą przestrogę i jak szalona wpierdalała ten blok. Teraz ma niemiłe skutki. No kurczę, Elliott, weź przychodź szybciej! Nagle usłyszała pewien głos wypowiadający jej imię. Aż dziewczynie zaczęło szybciej bić serce. Głupia, przez krótką chwilę się nie odwróciła. A co będzie jak to jakiś oblech czy inny maszkaron? Ej, przecież wygląd się nie liczy. W dodatku wszyscy są w maskach, więc nie będzie mógł stwierdzić tożsamości Kayleigh. Znajomy ten głos, gdzieś go słyszała, ale za cholerę sobie nie przypomni teraz, może później? Po chwili odwróciła się w stronę swojego partnera i na przywitanie uważnie go zbadała wzorkiem. Okej, nie jest żadnym oblechem, teraz co dalej? - Tak tak, to ja, Kayle! - przytaknęła ruchem głowy. - A ty to pewnie Elliott, no nie? - spytała swojego towarzysza, tak dla pewności. Ojejku jak fajnie! W końcu się spotkali, w dodatku na balu. To jej się chyba śni! Chociaż nie,bo z tych całych nerwów przegryzła sobie język ,biedaczka.
River również kompletnie nie rozumiał czasem swojego brata, właśnie stąd pojawiały się między nimi te wszystkie konflikty. Oczywiście też przez zwykłą różnicę charakterów. Jego brat bywał dość dziwaczny. Chłopak nie potrafił pojąć, czemu bardziej cieszył go widok obcej Australijki, niż kogoś kogo znał od lat. Szczególnie, gdy w tej szkole nie mógł raczej narzekać na zbyt wielu mniej jak i bardziej lubianych kumpli, przecież byli tu zupełnie obcy. - Kto tam by go rozumiał, to człowiek z sową na ramieniu! - Stwierdził wzruszając ramionami na słowa Madison. Jako brat ewidentnie nie pojmował o co tak naprawdę temu ponuremu chodzi. W sumie wolał go w końcu zostawić w spokoju, bo nic mu nie przychodziło ciekawego z tego zaczepiania go. Zwykle nic interesującego mu nie odpowiadał. Pewnie powinien go pojmować lepiej niż inni, a jednak szło mu to beznadziejnie. Kiedy już porzucili temat drugiego Quayle wykonali parę szalonych tańców, na pewno wprowadzając w zazdrość wszystkich zebranych na sali. - O świetny plan, jeszcze nigdy nie romansowałem z tancerką hula, mógłbym je wyrwać nawet dwie - stwierdził niczym wielki myśliciel, nagle uznając to za wyśmienity plan, klasnął przy tym nawet w dłonie. - Ty możesz być moją trzecią kobietą, bo moja droga, co to za konkurencja przy Indiańskiej krwi, jacyś tam lamerscy surferzy - uznał odgarniając swoje włosy, co by nawet się nie zastanawiała nad rwaniem jakichś tam gości na wakacjach, kiedy może mieć jego! - Pomaganie kulawej koleżance zajmuje dziesięć minut, a nie tam tyle czasu - burknął bardzo obrażony, tym, że Madison nie poprała jego oburzenia. - No ja nie wiem, czy tak nie celowo każe jej czekać, pewnie dostał kilka udarów od tego Australijskiego słońca i nie jest normalny - wygłosił swoją teorię, dalej uważając, że partner Teda musi być jakimś osłem, skoro kazał jej tyle czasu czekać na balu. No bo jak to tak można? Oczywiście to, że sam River odrobinę się spóźnił dzisiaj, nie miało żadnego znaczenia! Więc mimo tych zapewnień Madison, nasza dwójeczka ruszyła w stronę stolików, gdy nagle nie wiadomo skąd wyłonił się chłopak Teda, któremu River bardzo bacznie się przyjrzał zastanawiając, czy oby na pewno nie powinien pójść tam sobie z nim porozmawiać, za to że kazał tak czekać jego ziomkowi! Ostatecznie jednak Mads pociągnęła Rivera za rękę w stronę innych stołów, a stwierdzenie, iż ciemnoskóra na pewno sama na niego nakrzyczy wystarczyły Indianinowi. - Dobra, dobra. Może sama mu przywali - powiedział w końcu trochę marudnie, bo właśnie tracił okazję, żeby zbić kogoś na balu. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie w stronę jego ziomka, a następnie nieco żwawiej poszedł za swoją dziewczyną. Dotarli do jakiegoś pustego stolika, gdzie Riverek zabrał się za wino i dwa kieliszki. - Oooo nasz ulubiony Hogwarcki trunek. Nic tak nie zbliża ludzi, jak tutejsze wino! - Powiedział wesolutko, po czym bogato nalał im alkoholu. Podsunął kieliszek blondwłosej, kładąc jednocześnie wolną rączkę na jej drobnym kolanku schowanym pod bogatym materiałem złotej sukni. - Tylko uważaj, ono ma diabelskie moce i wylądujemy zaraz pod stołem się obściskując, a tu jest znacznie więcej świadków niż w kuchni! - Przestrzegł swoją dziewczynę robiąc wielkie oczy, jakby mówił o wielkich strasznościach. Jednak nim upił alkoholu i tak pocałował jej usta, nieco dłużej niż wcześniej na przywitanie, w końcu teraz nie mieli wokół siebie grupki przyjaciół. I dopiero po tej czynności upił sobie alkoholu, a następnie oparł głowę na ramieniu blondynki.
Była aż tak interesującym obiektem? Cóż, nie powie, że ta suknia wcale nie ukazywała tego i owego... Poza tym, w końcu spędziła chwilkę przed lustrem aby jakoś wyglądać. Również o to chodziło w tych wszystkich balach, aby prezentować się jak najlepiej. -Chodziło mi o rozumienie siebie nawzajem, Bart.-Przekrzywiła delikatnie głowę i uśmiechnęła się do siebie. Musi się najwyraźniej dokładniej wyrażać, bo jeszcze wyjdzie coś niefajnego. Nie chciała aby powstały jakieś niedomówienia. -Tego nie można zapomnieć. Ani zepsuć.-Powiedziała spokojnie i jedną z dłoni ułożyła na jego ramieniu. Nie musiał się przejmować, że coś pójdzie nie tak. Niech wczuje się w rytm muzyki, i wszystko pójdzie gładko. Jej przynajmniej wydawało się to proste, może i już dawno nie była na podobnych wydarzeniach... A tu proszę. Pasowała idealnie. Choć raz mogła wyglądać jak inni. Nawet jej to specjalnie nie przeszkadzało. -Rozluźnij się, to przynajmniej będziesz czerpał z tego jakąś przyjemność.-Szepnęła mu na ucho. Pokręciła lekko głowę i przysunęła się do niego bardziej, tak, aby było im obojgu wygodniej.-Tak czy inaczej... Popatrz, jesteś moją parą, tak najwidoczniej musiało być.-Zaśmiała się cicho. -Jeszcze nie widziałeś mnie w tańcu... Powiem, że w moim klimacie, są szybsze rytmy.-Powiedziała spokojnie i spojrzała na Bart'a. Ta maska troszkę jej przeszkadzała. Nie mogła dokładnie określić jego reakcji, ale przynajmniej musiała zadowolić się tym, co miała. A musiała przyznać, że prezentował się dobrze. Maska dodawała tej tajemniczości, uh, dobrze, że zgodziła się na zamianę przypinek. Na jej ustach pojawił się, mały, nikły uśmiech. I zapewne kiedyś, o ile nadarzy się okazja i namówi mężczyznę... Pokażę mu prawdziwy taniec. Nie trzeba jej było tego mówić, teraz nie da mu spokoju.
Niewykluczone, że tak właśnie mogłoby się to skończyć, trudno powiedzieć, żeby Mia stroniła od alkoholu na tyle, by przynajmniej się mocno nie wstawić. Może po niedawnych perypetiach troche ograniczyła się w sztuce chlania na umór, ale ten wieczór był przecież wyjątkowy. Pewnie po tym, kiedy opróżniłaby wystarczająco wiele kieliszków, ńie przjmowałaby się już swoją rolą. Pewnie zamęczyłaby Jiro swoją osobą. Pewnie zostawiłaby go, żeby zrobć coś równie głupiego, c on w zeszłym roku i... nie, lepiej sobie oszczędzać. W ogóle Ursulis miała wrażenie, że tego wieczora akurat powinna pozostać stosunkowo trzeźwa. Sama nie wiedziała, dlaczego. - Mmm... - mruknęła, gdy się przedstawił, bo już prawie zdradziła swoje prawdziwe imię! Przypomńiała sobie w ostatńiej chwili, że dzisiaj nie jest żadną miją i przekształciła rozpoczętą wypowiedź w zalotny pomruk, który zabrzmiał aż pretensjonalnie, a potem przekształcił się w cichy śmiech. - Samantha - rzuciła pierwszym imieniem, które przyszło jej do głowy. - Samantha Hastings - uściśliła z większą już pewnością, posługując się imieniem i panieńskim nazwiskiem matki. - Ale możesz mówić mi Sam - dodała jeszcze, uśmiechając się ładnie. Dobra, wybrnęła. Zachichotała cicho na jego słowa. - Czyli można uznać, że dzisiejszy wieczór jest szczęśliwy. - Ta, jasne. Niezwykle! - Może warto byłoby dziś zrobić coś niezwykłego? - spytała, wciąż uśmiechając się słodko. Jeju, nie podejrzewałaby się o takie umiejętności w kokietowaniu! Nigdy nie uważała ich za szczególnie potrzebne, na pewno nie używała swojego talentu, ewentualnie nieświadomie, zwykle po alkoholu. - Wino wygląda wyśmienicie - rzekła z uśmiechem, sięgając po butlę i nalewając im obojgu do pełna.
-No cóż, trzeba uważać, kogo darzymy zaufaniem, a wtedy żadna nazwa nas nie zaskoczy, nieważne jak pięknie brzmi dla naszych uszu – powiedziała. Z jej głosu ciężko było mimo wszystko odczytać jakieś bardziej konkretne emocje, gdyż ciągle mówiła rzeczowo i dość oficjalnie, co kontrastowało z sposobem wysławiania się jej rozmówczyni. Skarciła się w głowie jednak za to, że mówi w dość pochmurny sposób, jeśli wziąć pod uwagę miejsce, w którym się znajdują. Zabawa w końcu już trwała, wokół nich dało już odczuć się woń alkoholu, a one dwie nie zdążyły jeszcze nawet dojść do stolików. Ale wszystko powoli, wszystko powoli. Ślizgonka była zaskoczona przejęciem, które zauważyła w jej zachowaniu, bo w końcu nie mówiła niczego okropnego, przynajmniej w jej mniemaniu. Widziała, że myślami gdzieś odlatuje, mimo że ciągle uważnie słucha, a coś sprawia, że odczuwała i strach. Może powiedziała coś nie tak? -Powody wyrządzania krzywd są już różne, wszystko zależy od osób, które wychodzą z jej inicjatywą. Ostatecznie to naturalne gdyż od zawsze krzywda była bliska istotom żyjącym, jest jednak różnica między krzywdą konieczną, a taką, hm, wysuwaną przez nas samych dla korzyści, przyjemności, zabawy. O każdej takiej sprawie można mówić naprawdę wiele, gdyż my, czarodzieje, jesteśmy rozumni, a tym samym mamy różne powody, różne sytuacje, różne historie. Ale nie będziemy chyba tutaj o tym tak rozprawiać? – Zaśmiała się w tym momencie krótko, rozglądając się wokoło. Zabawa trwała na całego, więc czemu by, skoro już tu są, nie skorzystać z oferowanych dóbr? -Myślę jednak, że nim przejdziemy… w jakieś inne miejsce, może powinnyśmy się sobie przedstawić, gdyż nawet nie wiem, jak mogłabym się do Ciebie zwracać. Chyba że chcesz, by ten bal pozostał w całości jedną wielką tajemnicą, a wtedy nie będzie przeszkadzać mi, gdy tylko narzucisz mi wymyślony pseudonim, który będę dziś używać w stosunku do Twojej osoby. Spoglądała na nią z ciągłą, tak przyległą do niej dzisiaj ciekawością.
Arfa nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo interesującym obiektem była. Cubbins czuł, że przy niej jest w stanie zapomnieć o tańczących obok nich parach i przyglądających im się uczniach. Był nawet w stanie zapomnieć o tym jak bardzo nie lubi takich imprez. A to, że Arfa spędziła ta chwilkę przed lustrem i jeszcze tak się odstawiła nadawało sens pobytowi Barth’a w tym miejscu. - Wybacz wyłączyłem na chwilkę myślenie. Sądzę, że nie mamy zbyt wielkiego problemu by rozumieć się nawzajem. – powiedział i znów posłał kobiecie swój najpiękniejszy uśmiech. Teraz wiedział, że jeśli chce być z nią szczery musi się odważyć mówić to co myśli. Miał tylko nadzieję, że jego wypowiedzi niczego nie spartaczą. - Arfo bardzo się cieszę, że jednak może nie ślepy los ale coś nas ze sobą złączyło. Cieszę się z tego, że złamałem swoją zasadę o nie pojawianiu się na takich imprezach. – powiedział i obrócił partnerkę wokół jej własnej osi. Gdy tylko kobieta się przybliżyła on zrobił to samo. Starał się prowadzić i jednocześnie jej odpowiadać choć czasem mu to nie wychodziło i gubił krok. - Noc jeszcze młoda. Mam nadzieję, że puszczą również i szybsze kawałki, bo jeśli mają tu lecieć same smęty, to zaręczam, że sam wskoczę na scenę i rozruszam tą imprezę muzyka na żywo. – powiedział żartując. Miał nadzieję, że Arfa pojmie jego dziwne żarty. W końcu już wiedziała, że Barth co jak co ale ma dziwne poczucie humoru. Tańcząc cały czas się rozluźniał i jego partnerka mogła to wyczuć bez trudu. Spięte dotąd mięśnie zaczynały pomału stawać się mniej napięte.
Oh, zapewne tylko udawała. Była zbyt pewną siebie osobą, aby nie zdawać sobie z tego sprawy. Czasem lubiła przyciągać uwagę, a niekiedy nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale kto by się tam przejmować innymi. Trzeba stwarzać choć jakieś pozory, tak? -Ładnie to tak? Racja. Jest to troszkę przerażające ale i interesujące... Może naprawdę jesteśmy pokręceni? Jakoś nie przeszkadzałoby mi to specjalnie.-Mruknęła cicho. Zawsze mówiła sobie, jak o kimś, kto nie jest taki jak inni. Za bardzo to odczuwała aby myśleć inaczej. Już w dzieciństwie fascynowała się innymi rzeczami, niż inni wokół. Miała swoje odchyły... Ktoś powie, że dziecka zawsze jakieś ma. Jednak nie takie jak ona, nie będziemy się w to zagłębiać. Nie po to, tu przyszliśmy. -Ja też się cieszę... Nie wiem, jak przeżyłabym ten wieczór. Zapewne wyszłabym po godzinie, może dwóch.-Wzruszyła delikatnie ramionami. Potrzebowała towarzystwa aby dobrze się bawić na takich balach. Nie pogardziłaby jakimś, będąc tutaj sama. Uśmiechnęła się i obróciła, z jako taką gracją. W tej suknie nie można za wiele robić, jeden minus. -Do tego potrzebuje nastroju... Oraz innego stroju, widzisz, takie suknie nie pasują do moich klimatów.-Powiedziała i zaśmiała się, słysząc na jaki to pomysł wpadł. Zaczęła sobie wyobrażać nauczyciela wchodzącego na scenę i "rozruszającego" imprezę. Tak, ten pomysł był zdecydowanie najlepszym, jaki dotychczas usłyszała.-Lepiej tego nie rób... -Powiedziała i przekrzywiła lekko głowę. Rozumiała jego żarty, jeszcze nie było z nimi aż tak źle. Szło mu całkiem dobrze, nie tylko w tej kwestii. -Od razu lepiej, prawda?-Uniosła delikatnie brwi, oczywiście miała na myśli rozluźnienie się mężczyzny. Chodziło też o to, aby bawił się dobrze.
No dobra, ewentualnie minimalnie czasem bywała narwana. Minimalnie! Jednakże to też kwestia tego, że Fontaine naprawdę dawno temu nie tylko nie miała okazji przebywać w towarzystwie Cyrila, ale i tańczyć (bo to ani trochę wina harpiowych genów!). Obie te sprawy jakby zapomniane, bardzo prędko chciała odkurzyć. Jednakże najwyraźniej nie tylko ta kwestia z przeszłości miała dziś ją dopaść, bowiem stolik obok siedział nie kto inny jak Orlov w towarzystwie swojej nowej panienki. Oczywiście o ile wcześniej Fontaine nie miała nic przeciwko prefekt Gryfu, tak w tej chwili spojrzała na nią z pewną wyższością, acz dość przelotnie, nie zamierzając tracić na nich zbyt wiele swego czasu. Ani Grig, ani jego dziewczyna (która swoją drogą sięgała mu chyba najwyżej do pasa, a w sumie po co więcej heh) zanadto ją przecież nie interesowali. Prawda? Dlatego wesoło ruszyła z Cyrilem, by pięknie z nim zatańczyć między innymi bawiącymi się uczniami. Bo tak, planowała się tu wyśmienicie bawić. I rzeczywiście fantastycznie się im tańczyło w rytm wolniejszej piosenki, którą to zespół na pewno musiał mieć na swoim koncie. - To, że przyszliśmy tu razem już jest sporym zaskoczeniem - stwierdziła również niespecjalnie głośno. - I to, wcale nie jako przyjaciele! - Dodała z cichym śmiechem, przypominając sobie w jakich okolicznościach w ogóle zaprosiła tutaj Cyrila. W końcu oparła lekko głowę na jego ramieniu, bardzo delikatnie poruszając się do muzyki, przez pewien czas po prostu nic nie mówiąc. Merlin mylił się w wielu sprawach, często o niczym nie mając pojęcia, a jednak podsuwając pomysł, by zaprosiła ich przyjaciela, nie pomylił się ani trochę. Chyba powinna pogratulować swojemu kuzynowi, ale to może później! Na razie podniosła głowę, żeby spojrzeć brunetowi w te jasne, jakże magnetyczne oczy. - Nie żartowałam mówiąc, żebyś został. Cyril, nie wyjeżdżaj szybko - powtórzyła spoglądając na chłopaka bardzo uważnie, dłońmi lekko błądząc po jego ramionach. Wszakże właściwie wcale jej uprzednio na to nie odpowiedział, dlatego postanowiła, że dobrze będzie powtórzyć swe słowa. Wiedziała, że pewnie prędzej czy później, znów trafi w wir sztuki, wyjedzie na koniec świata, ale ach, na Slytherina, czy nie mógłby tego trochę odłożyć? Musieli się przecież nacieszyć swoim towarzystwem. - Wakacje przed nami i musimy spędzić je choć w części razem - dodała z trochę smutną minką, co by wątpliwości nie było, że zupełnie nie pozwala mu wyjechać na drugi koniec świata w celach biznesowych. No bo ach, ileż można tych spraw załatwiać i ileż można opuszczać taką śliczną Fontaine i jej pięknego kuzyna?
Zazwyczaj nie traciła dużo czasu naszykowanie się gdziekolwiek. Uważała (nie szczędząc oczywiście skromności), że jest na tyle ładna, że nie potrzebne jej żadne ulepszenia, bo i bez tego potrafi wzbudzać zazdrość u kobiet, a oczarowywać płeć przeciwną. W Ślizgonce było wiele cech, które świadczyły o egoizmie, pewnie dlatego też trafiła właśnie do domu Salazara. Nawet w jednej setnej nie przypominała ideału, a jej charakter wymagał naprostowania. Jednak to w tym przecież był urok, w tym jaka była nieobliczalna i w tym jak dobrze żyło jej się w wiecznym żarcie jakim według niej potrafiło być czasem życie. Uwielbiała fascynować jak i być zafascynowaną czymś bądź kimś. To dlatego dzisiaj spędziła tyle czasu, robiąc sobie przydymione oko i idealnie nakreślając ciemnoczerwoną pomadką kształt ust. W innych okolicznościach wyglądałaby jak niezwykle frywolna prostytutka, jednak to był bal, a trzy czwarte dziewcząt chodziło z biustem wysuniętym ku niebu. Raz się żyje, niech myślą co chcą. jej to jakoś nie obchodziło. Miała jeszcze zamiar przywitać się ze znajomymi jeśli w ogóle uda jej się kogokolwiek tutaj dostrzec, ale to mogło zaczekać. Wreszcie znalazła się w ramionach właściwej osoby i nie była jeszcze gotowa się z nich wysuwać. - Monsieur, okoliczności można uznać za sprzyjające - stwierdziła z błyskiem w oku, kiedy odsunął się od niej po raz pierwszy. - Ponieważ w normalnym wypadku byłabym zmuszona dać w twarz nieznajomemu mężczyźnie, który właśnie skradł mi pocałunek - uśmiechnęła się kokieteryjnie i pozwoliła pocałować jeszcze raz, tym razem kładąc mu rękę na policzku i delikatnie gładząc kciukiem jego szczękę. - Mmm... jestem skłonna stwierdzić, że ja też już pana rozpoznaję - oblizała usta kiedy to mówiła i złapała Percy'ego pod rękę. Zdecydowanie mogła stwierdzić, że jest to właśnie ten pan, którego poznała zaledwie kilka dni temu, a czuła się jakby spędziła z nim pól życia. Może okoliczności były wyjątkowe, a może chwila była magiczna, ale za pewne w dużej mierze była to zasługa jego nieprzewidywalnej osobowości, która zadziwiała ją za każdym razem. Potrafił być wszystkim. Teraz też był wszystkim, a Zoe nie mogła się nadziwić z tego wszystkiego.
Złapała go na tym, że bujał w obłokach. Oczywiście nie robił tego za często ale teraz po prostu zapomniał gdzie się znajduje i chciał chwilkę pofantazjować. Zastanawiał się czy istnieje zaklęcie, które mogło by ich przenieść do jakiegoś spokojnego miejsca z dala od tych ciekawskich spojrzeń. - Nie wiem czy to ładnie ale chciałaś bym się rozluźnił. Właśnie to starałem się zrobić i na chwilkę wyłączyłem myślenie by nie brać wszystkiego na poważnie. Wiem, że teraz jest czas zabawy, a ja cię pewnie zanudzam na śmierć. – powiedział i znów obrócił Arfą. Cóż zaczynało mu iść coraz lepiej. Wracały wszystkie nauki jakie pobierał w dzieciństwie oraz zaczynał sobie przypominać jak powinno się tańczyć. - Nie wiem jak byś przeżyła ten wieczór ale patrząc na to jak wyśmienicie się bawisz pewnie miała byś mnóstwo adoratorów… - urwał i spojrzał na kobietę. Wiedział już trochę o jej opinii na temat uczuć, a i jemu taka perspektywa się nie podobała. Jednak szybko odgonił czarne myśli i dalej kontynuował. - …, którzy nie dali by ci spokoju i prosili non stop do tańca. – dokończył i znów wrócił do prowadzenia w tańcu. Teraz odczuwał z tego przyjemność a nie katorgę. Jego mięsnie całkowicie się rozluźniły, a dręczące go myśli odeszły gdzieś by na razie nie wrócić. - Mam jednak nadzieję, że kiedyś będę miał okazję zobaczyć to co nazywasz odpowiednim nastrojem i twoim stylem. – powiedział i po raz kolejny się uśmiechnął. Znów wykonał kolejny obrót partnerką i wsłuchał się w melodię jej głosu. - Ok. postaram się tego nie robić. Jednak zastanawiam się nad jednym. Myślisz, że aż tak źle śpiewam? – zapytał i lekko wygiął usta w podkówkę by po chwili znów powrócić do uśmiechu. Nie zastanawiał się nad tym jak, jego ciągłe szczerzenie się jak głupi do sera, odbierze jego partnerka. Teraz tańczył na pełnym luzie i trzeba było przyznać, że zaczynało mu się to podobać. Po chwili przysunął usta do jej ucha i szepnął. - O wiele lepiej.
- Ale... każdemu należy się zaufanie... taki po prostu - sprzeciwiła się cicho i łagodnie, ale z przejęciem, robiąc oczywiście smutną minkę. Hej, no kto by pomyślał? Ula na tym wspaniałym balu, do którego ekscytowała się z kilku tygodniowym wyprzedzeniem i brak uśmiechu? Co to też się stało z tym dzieckiem? Ale minka się Uli nie zmieniła w chwili gdy jej partnerka zaczęła odpowiadać na pytanie. Żółta automatycznie zadrżała na dźwięk słów "krzywda konieczna". Wszystko to co wypływało z kształtnych ust jej rozmówczyni brzmiało dla mugolaczki strasznie. Takie rozmowy o krzywdzie to z pewnością nie z Ulą. Co z tego, że sama się dopytywała, prowokując temat? - Nie będziemy - poparła od razu, zadowolona końcem tematu. Niespecjalnie wiedziała jak się zachować. To znaczy to żadna nowość. Nieokrzesanie w towarzystwie to jedna z rozpoznawalnych cech Litwinowej. A jednak teraz kończyły jej się pomysły na reakcję. Westchnęła z ulgą, znów rozjaśniając buzię uśmiechem. Zaśmiała się perliście, zasłaniając usta ręką, gdy zrozumiała, że rzeczywiście - nawet się sobie nie przedstawiły! - Nie ma takiej potrzeby - zaoponowała, słysząc ciekawy pomysł z pseudonimami. Fajny, ale Uli nie zależało na anonimowości. - Ursula Litwin - przedstawiła się, kładąc dłoń na piersi i robiąc lekki, teatralny ukłon. - Klasa szósta, wkrótce siódma, Hufflepuff. Wszystko to przesycone dumą, wszak bycie w domu z symbolem borsuka to nie byle co. W każdym razie dla Ursuli, niesamowicie zadowolonej, że jest tu gdzie jest. Spojrzała teraz wyczekująco na swoją towarzyszkę, licząc, że i jej imię pozna. A to poszerzy krąg jej znajomych, yay!
Taniec był formą pewnej ekspresji, uczucia. Czy coś takiego... Filip nie tańczył zbyt często (chyba, że za taniec uznamy wymachiwanie rękami i nogami na wszystkie strony) toteż nie wiedział o tym za wiele, ale kiedyś, jako mały chłopiec, wraz z braćmi podglądał rodziców przez dziurkę od klucza. Niemal co tydzień, w każdy poniedziałkowy wieczór tańczyli w swojej sypialni, w piżamach i puchatych kapciach i chyba mieli z tego frajdę. Kiedyś młodzi chłopcy Stone zapytali ojca, czemu. Wtedy zaczął nawijać im o tym, że matka go zmusza, a on nie chce jej odmawiać, bo tak ją kocha. Na koniec dodał, że taniec jest jak małżeństwo. Więc chyba małżeństwo Filipa, przynajmniej na tą chwilę byłoby bardzo niepewne i raczej niezbyt udane, jak jego kroki. -Nie chcę cię podeptać- przyznał szczerze, teraz wbijając spojrzenie w swoje buty. Prawa, lewa, w tył, i w przód, bok, bok, dostaw... Rety! Czemu nie ma instrukcji tańca? Takiej jednej, uniwersalnej? Kto wymyślał te wszystkie style? Filip znał tylko dwa: taniec przytulaniec i połamaniec. Oba królowały na szkolnych imprezach w Riverside, więc Stone nie musiał się zbytnio wysilać. Wystarczyło, że po prostu bujał się na boki, starając nie uderzyć się nikogo. -Wiesz... chciałem żeby nasz pierwszy taniec był... no, sam nie wiem. Magiczny? Cóż, na pewno nie chciałem się zbłaźnić- wzruszył lekko ramionami i z westchnieniem pewnej ulgi objął ją w tali obojgiem ramion, na chwilkę opierając czoło o jej czoło. -Ty masz ładniejsze niebieskie- uśmiechnął się lekko, całując ją w to biedne czoło, po czym się wyprostował. -Jak to było? Oczy niebieskie, życie królewskie?- zapytał, marszcząc delikatnie brwi.
Nic dziwnego, w końcu zdrada to bardzo poważna rzecz, ale już konieckoniec już o takich smutnych sprawach, byli razem, trwał bal, wszystko szło w jak najlepszym kierunku! Kto wie, może z czasem Xavier wyrobi sobie tę otwartość? Oczywiście nie liczyłabym w tym temacie na cuda, niemniej jednak... z pewnością było w Debrau mniej udawania, a więcej chęci zrozumienia tego prawdziwego Xaviera, nie budowanego na kilkunastu innych charakterach teatralnych. Na razie ta taktyka sprawdzała się doskonale, dogadywał się z Kimberly, czuł się naprawdę zadowolony. Dawało mu to wszystko satysfakcję porównywalną do tego z graniem na scenie! Oczywiście, za pierwszym razem z początku prawdopodobnie było podobnie, fascynacja Kimberly była równie wielka. Dopiero później zaczął się gubić, plątać... tym razem znał już swoje błędy, do tej samej rzeki się dwa razy nie wchodzi, prawda? On oczywiście zamierzał zostać z nią, nie w głowie mu wycieczki i inne pilnowanie bachorów, bo tak naprawdę dla nauczycieli te hogwarckie wyjazdy wcale nie były przedłużeniem wakacji, niestety. Oczywiście, to miałby być pierwszy wyjazd tego typu, na jaki Xavier się udał, ale podejrzewał jak to wygląda. Chociaż zapewne z Wright u boku wyglądałoby to nieco lepiej! Tymczasem wolał jednak zostać u boku swej ciężarnej ukochanej, będzie pilnował, żeby leżała heheheh. Chociaż może od czasu do czasu pozwoli wykonać jej jakiś ruch, ruszyć ręką na przykład... bez przesady, może zezwoli na ruszenie palcami! Ależ kawalarka ze mnie, hohoh. Tak naprawdę Xavier rozumiał, że to całe chuchanie i dmuchanie może taki typ osoby jak Kim po prostu irytować. Nie znał on się jednak na ciąży, do tej pory przecież go to nie interesowało, nie wiedział na jaką aktywność fizyczną Wright może tak naprawdę sobie pozwolić. Tak, tak, w tym wypadku było to żartobliwe, po prostu humor Xaviera... był bardzo specyficzny. Zresztą, jak cały on, nie było się więc co zanadto dziwić! Dobrze, że jego ukochana znała go i wiedziała, że to żarciki, bowiem niektórzy nie ogarniali czasem, uznając Xaviera za nie do końca normalnego. Nie było to w sumie bardzo przesadzone, ale... może nie w tym sensie, jakkolwiek to brzmi! - No, koniecznie napiszmy zażalenie do OZPG, czyli Organizacji Załatwiającej Pracę Gondolierom, bo za takie traktowanie nigdy już od nas złamanego galeona nie dostaną - pokręcił głową na ten jawny brak szacunku, również się śmiejąc. Tak serio to w przyszłym roku chyba będzie musiał pracować na cały etat, w końcu na utrzymaniu nie będzie miał tylko siebie czy Ines! - Czemu? - podchwycił, bardzo urażony, aż usta w podkówkę ułożył! Oczywiście tak naprawdę się nie gniewał, no błagam, akurat w tej jednej, jedynej sprawie wykazywał jakiś zalążek dystansu do samego siebie. Wziął od niej sztućce, teatralnym gestem kierując je w swoją stronę. - Nie, to ja się zabiję, kobieto niedoceniająca mojego talentu wokalnego! - zawołał na tyle głośno, że osoby siedzące w łódce nieopodal, odwróciły się zaniepokojone. - Kiedyś chciałem zostać śpiewakiem - poinformował tych wścibskich sąsiadów, przenosząc jednak zaraz bardzo smutne spojrzenie na Wright!
Muzyka płynęła wolno i rytmicznie, a Dave ze spokojem wypatrywał swej partnerki. Nie spieszył się chaotycznie, wręcz przeciwnie, starał się mieć oko na wszystko by na pewno nie przeoczyć przypinki z piórem feniksa. Miał nadzieję, że dziewczyna nie zniechęciła się czekaniem i nie odeszła. Postanowił wynagrodzić jej czas który musiała spędzić bez niego. Jeszcze nie wiedział jak, ale coś się wymyśli. Raz po raz ktoś na niego wpadał, potrącał, czasem to Garell nieumyślnie podszedł komuś pod nogi. Takie rzeczy to nic nadzwyczajnego na wielkich imprezach Hogwartu. Chłopak poprawił na sobie ubranie i przygładził włosy, po czym z miejsca w którym stał zaczął rozglądać się za swoją dziewczyną do tańca. Był ciekaw kiedy w końcu się odnajdą, lecz jeszcze bardziej interesowało go to, kim będzie jego tajemnicza balowa partnerka. Uważnie śledził mijających go uczniów, gdy nagle spostrzegł zbliżającą się ku niemu dziewczynę. Szła spod okna, czuł na sobie jej spojrzenie i wiedział, że zmierza do niego. To ona! Zanim stanęła tuż przy nim, zdążył ogarnąć spojrzeniem jej sylwetkę. Była to zaskakująco piękna studentka o nieprzeciętnej urodzie. Poruszała się z gracją, a jej oryginalny strój przyciągał uwagę krukona. Mimo eleganckich butów nadal była sporo niższa od niego. Wywarła na nim zdecydowanie pozytywne wrażenie. Odwzajemnił serdecznie jej uśmiech. - Wybacz mi proszę że tak się spóźniłem, moja droga - ujął delikatnie jej prawą dłoń i musnął ją ustami, a co, chłopak miał klasę. Spojrzał jej głęboko w oczy, uwielbiał to robić. Choć twarz dziewczyny zasłonięta była maską, czekoladowe spojrzenie było niezwykle wymowne - Niezmiernie się cieszę że wreszcie się odnaleźliśmy. Jestem Dave Garell, wychowanek Ravenclawu. Podczas tego balu jestem na każde Twoje wezwanie, księżniczko Nafiso - ukłonił się lekko, cały czas bezwiednie się uśmiechając. Przy takiej dziewczynie trudno było mieć inny wyraz twarzy! Jego uwadze nie umknął żaden szczegół jej zachowania, mimiki, każdy uśmiech, przygryzienie ust, dołeczki w policzkach... Dopiero po chwili dostrzegł przypinkę z piórem feniksa, która przymocowana była do niesamowitej wprost kreacji. Dave zrobił malutki krok w tył by móc w pełni zlustrować strój swojej partnerki. Zrobił to oczywiście dyskretnie, lecz w jego oczach można było wyczytać jednoznaczny podziw. Puchonka prezentowała się rewelacyjnie w ślicznej, tradycyjnej sukience która była bogato zdobiona i subtelnie wycięta w niektórych miejscach. Całość owijał jeszcze zwiewny szal, który dodawał dziewczynie uroku. Chłopak zbliżył się do Nafisy i nie mógł się oprzeć, by nie wyszeptać jej do ucha słów uznania.
- Nawet gorszy bez sowy niż z sową. Serio, Moragg chyba wyrabia za jego kręgosłup moralny, bo ten jego niby wrodzony musi być mocno skrzywiony. Bez sowy jest kompletnie zagubiony i kończy z jakimiś Australijczykami. – dodała na zakończenie dywagacji o Jovenie, najwyraźniej ciągle nie mogąc przetrawić faktu, że od jakiegoś czasu zachowywał się tak dziwnie. A ostatnie słowo powiedziała takim tonem, jakby Bogu ducha winni Australijczycy byli jakąś podrasą i kompletnym marginesem społecznym. No i jasne, była w stanie zrozumieć, że w grupce takiej jak choćby dziś, byli ciężcy do zniesienia, aż żeby aż do takiego stopnia? W ogóle jaka okropna z niej dziewczyna, wpierw drze koty z najlepszym ziomeczkiem swojego chłopaka, a teraz jeszcze komentuje zachowanie jego brata hoho. - Widzisz jaka jestem wspaniałomyślna i jak planuję Ci różnorodność rozrywek! Prawdziwa ze mnie złota dziewczyna hehehe – zaśmiała się, kiedy dość entuzjastycznie zareagował na jej propozycję ruszenia w wycieczkę zapoznawczą z tancerkami i surferami. – TRZECIĄ? Chyba chciałeś powiedzieć pierwszą, a tamte dwie na dodatek, tylko się przejęzyczyłeś. – oburzyła się nieco, no bo jak to, ona miałaby być tą trzecią? Nie do pomyślenia! – A jeśli się nie przejęzyczyłeś, to uważaj, bo zmienię swoje zamiary, zrobię Ci konkurencję w wyrywaniu laseczek gubiących się w rytmach hula i tyle będzie z Twojego urozmaicenia w podbojach! – ostrzegła go jeszcze, grożąc przy tym palcem, co musiało wyglądać trochę niepoważnie w trakcie ich szalonego tańca. - To w sumie brzmi prawdopodobnie! Albo może na poprzedniej randce oberwał już od Teddry w głowę i teraz ma problemy z orientacją w terenie albo te złośliwe angielskie skrzaty ukradły mu imprezowe majtki czy coś takiego, ale na pewno nie narażałby się teraz bez powodu. – dorzuciła jeszcze przy temacie teorii karygodnego spóźnienia Lawrence’a, cały czas licząc na to, że może jednak nie podejdą do tamtego stołu. Ale koniec końców szczęśliwie skończyło się wszystko zgodnie z jej życzeniem, alleluja. - Jestem pewna, że jeśli to nie nastąpi, chętnie sam ją w tym wyręczysz. - zaśmiała się pogodnie ze stwierdzenia Rivera, że może Manseley sama przywali swojemu partnerowi. I w sumie nie zdziwiłaby się, gdyby zaraz wybuchła jakaś burda, bo chyba wszystkie imprezy od czasu ich przyjazdu miały dość gwałtowny przebieg. Kto wie, może nawet bal przebije integrację w łazience prefektów? - Bogowie, już czuję zbliżającego się jutrzejszego kaca-mordercę! – jęknęła żałośnie, wyjątkowo niemile wspominając poranek po ich szalonym wieczorze w hogwarckiej spiżarni. Ale do odważnych świat należy, dlatego też ślicznie podziękowała Riverkowi, odebrała kieliszek i upiła łyka trunku. – Och nie wiem czy mieliśmy wcześniej pecha czy te skrzaty znają jakieś ulepszacze, ale to wino jest pyszne! Aż strach pomyśleć co z nami będzie, jeśli wraz ze smakiem wzrasta jego diabelska moc. Ale wiedz, że przestrzenie pod stołami nie są mi straszne – mówiąc to, poruszyła brwiami w cwaniacki sposób, mając przy tym chyba minę godną gwałciciela w krzakach, po czym zaśmiała się krótko, bo jeszcze zaraz się jej Riverek przestraszy i co będzie. Z początku swoją wolną łapkę położyła na jego dłoni spoczywającej na jej kolanie, ale gdy Quayle się przybliżył i ją pocałował, podniosła ją i podciągnęła jego maskę do góry, bo ją łaskotała i trochę przeszkadzała, a następnie przejechała opuszkami palców po policzku chłopaka aż do szyi i tam też ulokowała swoją rączkę, żeby jej za szybko nie uciekł. Bo w końcu raczej nie byli jedną z tych strachliwych parek czujących lęk przed takimi czynnościami w miejscu publicznym. - Tak tak tak, jestem w zupełności usatysfakcjonowana owym trunkiem i jego tajemniczymi właściwościami, może nawet przed wyjazdem napiszę jakąś rekomendację dla potomnych, żeby wiedzieli, co pić czy coś takiego, świat będzie wtedy lepszy – oznajmiła po chwili, po czym upiła następnego łyka, uśmiechając się do Riverka i nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że wieczór jest piękny, niczego więcej jej do szczęścia nie potrzebuje i wszystko chwilowo wygląda dokładnie tak, jak powinno. Tyle wygrać!
No dobra, biedny Merlin po prostu nie ogarniał o co chodzi z tą sukienką. Vanberg jest naprawdę okrutny, że nie uwierzył w opowieść Merlina. W końcu naprawdę to ona go zupełnie zmyliła! No nieważne, w tej chwili Merlin leżał na ziemi, próbując nieudolnie otworzyć butelkę alkoholu, kiedy Dex oraz Cait podnieśli go z miejsca. Był średni pomocny przy tej czynności, naprawdę, całe szczęście, że Vanberga zaprosił do stolika, bo pewnie sama jego partnerka nie zdołałaby go ogarnąć. Ale na szczęście Faleroy znalazł się na ławce obok niej, siadając z bardzo nierozgarniętą miną, całe szczęście zasłoniętą przez maskę. - Zgubiłem gdzieś papierosa, zaraz łódka stanie w ogniu – wybełkotał, zupełnie nie ogarniając wcześniejszych słów Dexa, za to wiedział o co chodzi, kiedy poprosił o podzielenie się. Zaczął znowu mozolnie próby odkręcenia piersiówki, ale mu nie wyszło, więc dobrze, że muzyk zabrał mu alkohol. - Tylko jak wypijesz połowę tej piersiówki będziesz się czuć jak po butelce whisky – uprzedził Cait pokazując ostrzegawczo palcem. Też dzięki temu, że Dex zwrócił się do niej zorientował się, że coś jest nie tak i Cait cały czas milczy. - O przepraszam, kochanie, mogę być trochę pijanym, średnim partnerem – powiedział, a raczej wyjęczał wil, po czym objął ją i zaczął całować tam gdzie nie ma maski, czyli w okolicach policzków oraz ust. Pewnie gdyby Faleroy, nie posiadał swojego genu, byłoby to raczej bardziej obleśne niż urocze. Kiedy się od niej oderwał wziął jakiś żywy kieliszek i pokazał Dexowi na migi, bardzo chaotycznie, żeby mu nalał. - Nie uważacie, że… - zaczął Merlin i w pewnym momencie urwał dość niespodziewanie, patrząc się gdzieś w stronę parkietu. – Powinniście się lepiej poznać? Moja kuzynka mówi, że za ciebie wyjdę – mówił nagle pośpiesznie Faleroy wstając z miejsca i opierając się o Dexa, kiedy próbował skitrać się z powrotem z łódki. Nawet jego krok odrobinę się poprawił przez niesamowitą irytację, którą odczuwał idąc w stronę Janka, który szedł za rękę z jakimś chłopcem. Nawet domyślał się z kim. Łudził się, że obserwator to bzdury. Kto by wybrał jakiegoś krukona, jeśli mógł pocieszyć się Merlinem? Choćby chwilę. Kiedy Merlin Faleroy w swoim różowym garniturze stanął przed dwójką krukonów trzymających się za ręce, wprost kipiała od niego niepohamowana złość. Nawet nie wyglądał komicznie w swoim kolorowym wdzianku. Ślizgon zdjął swoją maskę, jakby przeszkadzała mu w ocenie sytuacji. Jego kuzynka wyglądała zdecydowanie bardziej efektownie kiedy się złościła, ale on też posiadał resztki tego nieszczęsnego genu. Teraz można było zauważyć, że rysy wyostrzyły mu się minimalnie, a gdyby spojrzeli na dłonie i odrobinę wydłużone paznokcie, wyglądałoby to trochę jak szpony. A co najważniejsze jego bladoniebieskie oczy stały się całkowicie czarne. - Kogo wyruchałeś najpierw Gavrilidis, kiedy zdradziłeś swoją chujową dziewczynę? – zapytał przez zaciśnięte zęby, wlepiając czarne tęczówki w Greka. Nie umiał się bić. Nie znał czarów. Co miał zrobić? Złapał pierzastą maskę Janka i odciągnął ją od twarzy chłopaka i z całej siły strzelić nią w jego niegdyś uroczą buźkę. - Podobno to ja jestem beznadziejny, ale widzę, że ty dajesz dupy każdemu, udając, że jesteś zupełnie inny i lepszy – powiedział, po czym udał zastanowienie i spojrzał na Keihta. – Chyba, że to nie on dał dupy? – zapytał spoglądając z zainteresowaniem na anorektyka i zakładając ręce na piersi. Drobił w miejscu, by nie było widać jak bardzo by się gibał, gdyby stał normalnie, prosto.
Boże, Lawrence w ogóle nie powinien nawet myśleć o spóźnieniu, skoro miał taką super partnerkę. Nic go nie usprawiedliwiało, zagubiona mucha też nie. Violeta mogła mu nawet ukraść spodnie od garnituru, a on i tak powinien się zjawić na czas, ot co. Przecież Ted by przeżyła, gdyby nie miał tej nieszczęsnej części garderoby! A tak to kiedy oddaliła się od Jovena wtarabaniła się na łódko- stolik. Pierwsze co zrobiła kiedy usiadła do zsunęła swoje nieszczęsne buty. Dobrze, że miała taką długą sukienkę, to przynajmniej nikt tego nie widział, sprytnie, sprytnie! Kiedy tylko ktoś chciał usiąść obok niech, ta rzucała nieprzychylne spojrzenia, pewnie skutecznie odstraszając ludzi. W końcu taka wielka murzynka patrząca się nieprzychylnie, to musiało być nieprzyjemne. I odnaleźć Teda wcale nie powinno być tak trudno! Przecież, halo, wcale nie było tak dużo czarnych dziewczyn w Hogwarcie, żeby tak jej szukać, raptem parę sztuk. Więc już niech nie zmyśla, że nie mógł jej znaleźć, po prostu nie szukał uważnie. Dlatego foreveralone Ted wzięła sobie winko i zaczęła polewać do kieliszka, odkładając swoją maskę na patyku na stół i przeglądając sobie tańczące pary. Zuważyła, że River zaczął iść w jej stronę i nawet machnęła ręką na niego i Madison, żeby podeszli, ale kiedy ktoś obok zaczął coś do niej mówić. Co za pech, a może nawet nie byłaby taka niemiła dla Kanadyjki, gdyby tu sobie siedzieli we trójkę, czy już czwórkę. Na nieszczęście dla Madison, Ted zauważyła, że to ona zaczęła odciągnąć jej przyjaciela, więc zrobiła na chwilę niezadowoloną minę, którą przeniosła na Lawka, bo przecież on nie był lepszy. Zdążyła pół winka obalić zanim przyszedł! - Nie pierdol, spóźniłeś się w chuj, najgorszy partnerze na świecie – powiedziała odrobinę obrażonym tonem i walnęła go dość mocno przez głowę, za to, że się tak obijał okropny. Podniosła swoją maskę na tym śmiesznym patyku, by przez chwilę walić go po ramieniu, chociaż pewnie zbyt skuteczne to nie było. - Co robisz? – zapytała i przybliżyła się próbując zajrzeć co on tam wyprawiał pod tym stołem, na boga.
To super, w końcu Grig i tak z pewnością nie rzuciłby palenia, gdyby Clara mu kazała. To byłby dla niego jakiś niezbyt śmieszny żart, który mógłby stać się powodem do rozstania, na boga. Póki co jednak wszystko świetnie im się udawało. Szczególnie ta ich zaplanowana akcja, Orlov z aprobatą kiwnął głową na jej słowa, po czym zaczął się przepychać przez ludzi, by znaleźć im świetne miejsce. Spojrzał rozbawiony jak ściąga obcasy, strzepując papierosa gdzieś za siebie. Cóż trochę już znał życie, stary Rosjanin i wiedział, że te buty są wyjątkowo niewygodne dla dziewczyn. Swoją drogą wcale nie sięgała mu do pasa, bez przesady, a Effie nawet nie mogła widzieć jak niska jest przy nim, bo póki co miała wysokie buty, więc HALO. Ale w sumie i tak to było SUPER, że sięgała mu idealnie do pasa. Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne i bardzo wygodne kiedy mijali się przelotem, nie mając czasu na zbyt wiele. Ahahah, dobra koniec. Orlov zbyt rozmowny nie był więc tylko kiwnął głową po tym uroczym pocałunku i poklepał dziewczynę po jej nóżkach jakby to miało coś pomóc na jej boleści. Parsknął krótkim śmiechem na jej słowa na temat jego włosów, odwracając wzrok z powrotem do swojej dziewczyny. - Dziękuję bardzo się starałem – powiedział po raz kolejny na chwile się pochylając by złożyć pocałunek czy dwa na jej uroczych usteczkach. Wziął jej kieliszek i zaczął nalewać winka, po czym sięgnął po ich zapasy, powiększył zaklęciem butelkę alkoholu i nalał sobie do szklanki. Sięgnął też po jakiś sok, którym mógłby popić. Spojrzał w miejsce gdzie patrzyła Clara i zobaczył SMS ze swoim chłopakiem. Uśmiechnął się krzywo widząc pełną dezaprobaty miny Hepburn i podał jej kieliszek z winem, a sam wziął do ręki szklankę ze swoją wódką. Jedyne co pomyślał na temat tej pary to, że mimo wszystko cieszy się, że jego dziewczyna nie postanowiła ubrać takiej dziwnej, odrobinę zbyt wyzywającej sukienki w panterkę. Mógłby to powiedzieć na głos, to może byłoby Clarze miło, ale nie pomyślał Rosjanin oczywiście. - Za najlepszy bal w tym roku – powiedział stukając swój mocniejszy alkohol o jej kieliszek z winem i wypił go szybko, po czym sięgnął po popitę. Ach te wiecznie pijackie melanże w Hogu.
Quentin Lewis
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : teleportacja, legilimencja & oklumencja
Dziwnie było patrzeć na te wszystkie uczennice – jedne przyodziewały suknie nadające się jedynie paradę. Inne spokojnie znalazłyby wysokopłatną pracę. W agencji towarzyskiej. Miał ogromną nadzieję na to, że Blair w kwestii ubioru pozostanie dziewczyną rozsądną i skromną. Gdyby jego partnerka była odziana w cekinowo-piórowe sari, uciekałby w stronę Londynu tak szybko, jak to możliwe. Uciekłby na nogach, gwoli ścisłości. Ale Blair wyglądała ślicznie. Miała na sobie względnie prostą czarną sukienkę i skromną maskę. Niby maski powinny utrudniać studentom rozpoznanie partnerek, ale Quentin nie miał z tym problemu – w końcu pamiętał każdy cal jej ciała. Znaczy nie każdy. Bo przecież nago jej nie widział. Uśmiechnął się do siebie z zażenowaniem i nadstawił ramię, niczym klasyczny gentleman. - Oczywiście, że jestem gotowy. Wziąłem pięć różnych środków uspokajających, żeby stąd nie uciec. Naturalnie żartował. Chrząknął kilka razy, a na przemian z tą czynnością na jego policzkach pojawiał się znikomy rumieniec. Quentin Lewis szykował się na wypowiedzenie słownego komplementu, co nie było łatwe. Wolałby ją narysować, obok bazgrając serduszka, w celu wyrażenia swojego podziwu. - Pięknie wyglądasz. – Zaciął się na chwilę. – Czuję się zaszczycony faktem iż… eee… jestem Twoim… eee… partnerem. Na balu, na balu partnerem, nie w życiu oczywiście, po prostu partnerem, ot, zwykły jak trampek. Och, Quentinie Lewisie, kobiety przecież nie powinny cię onieśmielać. Co się z Tobą dzieje?
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Dzisiejszego dnia sala wyglądała imponująco, więc Everett mógłby skupić się tu na pozytywach, a jednak w jego wzrok idealnie wpadły wszelakie mankamenty tego wieczoru. Chociażby maski, okropnie go irytowało, że nie rozpoznawał połowy osób, bo większość wyglądała jednakowo. Dalej, jak zwykle mgła na podłodze, w której nic się nie da znaleźć, no i zespół na scenie, który wcale nie był taki dobry. A koniec świata. Ale dzielnie nie marudził, właściwie starał się nawet nie myśleć o tych minusach, niby to ich nie zauważając. - Dobra, dobra, zapamiętam, że chcąc być prefektem, pierw trzeba olśnić dyrektora wyglądem. To w sumie tłumaczy te wile - uznał nawiązując do dwóch najładniejszych prefektów w ich szkole. I właściwie tu jeszcze bardziej nie rozumiał rangi perfekta, ale najwyraźniej Ioannis miał rację, trzeba przede wszystkim dobrze wyglądać. No niestety, Everett miał pewne mankamenty. Na rangę prefa będzie musiał się nieco poprawić. Przytyć, to na pewno. Skinął głową na propozycję chłopaka, by zajęli gdzieś nieopodal miejsce i właśnie chciał coś powiedzieć, gdy już ruszyli, lecz nagle bardzo gwałtownie ktoś do nich podszedł. Zaskoczony Keith od razu się zatrzymał patrząc z uniesionymi brwiami na ewidentnie pijanego i wściekłego wila. Ach. Tak, tego samego wila, który to podobno nie leżał z Jankiem w jednym łóżku. Anorektyk czasami zastanawiał się co rzeczywiście było między Grekiem, a ów Anglikiem, nigdy jak wiadomo, nie dostał jednak odpowiedzi, że niby coś ich łączyło. A jednak, obserwator znów o tym wspominał, a i to co zaraz rzekł czarnooki chłopak definitywnie nie pozostawiało wątpliwości. Tak bardzo zaskoczyły go te słowa, że przez chwilę stał i patrzył na groźnego wila myśląc co niby ma powiedzieć, czy ma stanąć w obronie swojego partnera, czy może ma się przyłączyć do tego bardzo interesującego pytania? Momentalnie sam się zezłościł, tylko kompletnie nie wiedział na kogo. Oczywiście, że mu się nie podobało, to co powiedział wil, nie podobało mu się to, że tak tu podleciał, że coś tam wrzucał Jankowi, bo co on to sobie wyobrażał? Z drugiej strony nie podobało mu się, że Janek zdradzając Miję najwyraźniej zaczepił też o sypialnie wila, bo jednocześnie w jakiś sposób umniejszyło to też znacznie tego co było między nimi. Everett podniósł maskę, opierając ją na włosach, by spokojnie i wyraźniej spojrzeć na to co właśnie rozgrywało się tuż obok niego, a swe ręce wsuwając do kieszeni spodni. Jednak nie, spokojnie się nie dało. - Kto by pomyślał, że akurat tobie robi to różnicę - wtrącił w końcu w stronę blondwłosego z powątpiewaniem w głosie. W sumie nie wiedział co tam Faleroy wyobrażał sobie wobec Janka, ale poprzez jego super opinię, zakładał, że chodziło mu tylko o to, żeby ewentualnie zaciągnąć go do łóżka raz, może dwa w porywach szaleństwa. Ale sceny zazdrości na balu? Hoho, to dopiero coś. Nie spodobało mu się, że to nie z nim tu przyszedł, czy coś? Niemniej jednak to wszystko co mówił Merlin też ciekawiło Everetta, a i na pewno niemało go rozbiło, może trochę sprowadzając na ziemię. Przecież wiedział, że jest tylko jakąś tam krótką odskocznią, czemu o tym zapomniał? - Będziemy się teraz wymieniać szczegółami? - Odparł na pytanie Faleroya, zastanawiając się, czy czasem nie powinien z nim tu teraz usiąść i powymieniać się pikantnymi szczególikami jak dwie najlepsze piętnastoletnie bff. To pytanie było tak absurdalne, że odpowiadając na nie wciąż miał zaskoczoną minkę. Ostatecznie jednak, anorektyk powoli spojrzał na Gavrilidisa, po prostu chcąc usłyszeć co ma do powiedzenia. Właściwie jakoś trudno było mu znów na niego przenieść wzrok, bo jednocześnie wcale nie chciał wiedzieć jak było naprawdę. Zapominając na chwilę o ich niespodziewanym towarzystwie po prostu wbił wzrok w Janka, patrząc i czekając. A to wesoły bal!
Cóż, taka była smutna prawda, że gdyby zastanowić się nad wyborem prefekta, to ciężko było wyłapać wśród nich wspólny mianownik, który rzeczywiście byłby niezbędny do pełnienia tej funkcji, jak chociażby PRACOWITY, SUMIENNY, OBOWIĄZKOWY i tym podobne. Chyba naprawdę jedyne, co ich wszystkich łączyło, to dobry wygląd i nic poza tym. Nie zastanawiał się nigdy nad tym, tak szczerze mówiąc. Zresztą, Hampson widocznie ma jakieś swoje powody. Może w tym szaleństwie jest metoda? Któż to wie. Zresztą, nie chciał się nad tym dłużej rozwodzić, więc po prostu uśmiechnął się lekko i zaczął iść ze swym partnerem w stronę łódek ze stolikami i generalnie to tam chciał... o ironio, poważnie porozmawiać z Keithem. Ale cóż, widocznie ktoś go ubiegł! I to w sumie nie byle kto, bo na ich drodze stanął sam Merlin, który, no cóż, szedł do nich chwiejnym krokiem, więc zapewne już dużo wypił. Nie miał pojęcia, czy bardziej śmiać się z jego stroju, czy być przerażonym z powodu tej zmiany, jaka w nim nastąpiła. Czarne oczy, ostre rysy twarzy. Całość wyglądała tak groteskowo w oczach Janka, że nie mógł zdobyć się na konkretne uczucia, a raczej tylko stał jak ten ciołek i gapił się tępo na wila, będąc po prostu zaskoczony jego nagłą interwencją. Zapewne robił to w celach czysto służbowych, aby sprowadzić na dobrą drogę tych wszystkich zdegenerowanych prefektów i uczniów, tak właśnie tak. Bo przecież sam ślizgon był wzorem cnót wszelakich. Cóż, Ioannis od zawsze odznaczał się trochę hipokryzją i dziwię się, że do tej pory nikt się w tym nie połapał. Widocznie aż tak bardzo się z tym maskował, albo po prostu nie były mu potrzebne specjalne, magiczne geny aby omamić wszystkich wokół. To się nazywa szaleństwo! W każdym bądź razie nie zareagował, kiedy tamten strzelił z jego maski, choć na pewno na jego twarz wstąpił grymas poniekąd bólu, dlatego zaraz po tym ściągnął to ustrojstwo, aby przypadkiem nie dostać z niego po raz kolejny. Och, jaki spryciarz. Problem polegał na tym, że Gavrilidis nie miał instynktu samozachowawczego, co świetnie tłumaczy jego rozliczne bójki ostatnimi czasy, w które pchał się, choć nie umiał się bić. Gdyby go miał, przeprosiłby potulnie Faleroy'a, licząc, że ten zrezygnuje z dalszej awantury, a potem Everetta, aby ten się go niego nie przyłączał. Tymczasem zaś jego głupi upór i chęć postawienia na swoim dał się we znaki, czego zresztą młodszy krukon miał okazję nie raz doświadczyć. - A ty, MERLINIE? Może opowiesz nam o swoich podbojach łóżkowych przede mną i po mnie? Bo widocznie jesteś na tyle dwulicowym człowiekiem, że sam ruchasz na prawo i lewo, a od innych oczekujesz wierności - odpalił, choć wiedział, że to się nie może dobrze skończyć. - I Mia nie jest chujowa - skomentował jeszcze, tak aby nie miał wątpliwości. Cóż, on postanowił, że nie będzie się wyżywać na nowej, super dziewczynie ślizgona, bo nie jest niczemu winna, zapewne padła ofiarą jego słodkiego daru uwodzenia, ech. I nie zamierzał się zniżać do tego poziomu, kiedy obelgi wchodzą na osoby trzecie. Już nie chodziło o to, jaka jest Ursulis a jaka nie jest, każdy może mieć inne zdanie, tak samo, jak teoretycznie nie powinno go to dotyczyć, ale spędził z nią kawał czasu, jeszcze większy kawał czasu się znają i uważał, że należy jej się szacunek. Pomyślał ten, który ją zdradził, spoko. - Zresztą, może idź do swojej narzeczonej i daj jej trochę szczęścia? - dodał, nieco ironicznie. Nie wiedział, że takie żarty krążyły pomiędzy nim a jego kuzynką. Rzucił ot tak, bo zauważył, że z Pierre pokazuje się częściej niż z kimkolwiek innym, co dla takiego rozwiązłego mężczyzny musi coś znaczyć! No i trochę to nasz Grek podkoloryzował. Nie komentował jego kolejnych słów, bo nie było sensu. Wywrócił jedynie oczami. Cóż, to akurat była prawda - udawał, że jest lepszy od innych, bo tak się w istocie czuł, a robił dokładnie to samo, co pogardzany przez niego motłoch. Żyć nie umierać!
No cóż. Mało kto nie słyszał o tym bezczelnym plotkarzu, robiącym zamieszanie tam, gdzie akuratnie się pojawił. A dziś pojawił się tutaj. Zerknął na partnerkę i przeprowadził ją przez tłum bezsensownie zebrany w przejściu. -Nie, raczej nie. Być może wybiorę instytut w Salem, albo w Rumunii. Chcę zostać opiekunem smoków, w Hogwarcie już się nabyłem. Innymi słowy, pozostałby tutaj tylko w razie konieczności. Znalazł wolny stolik, których z racji balu pełno było na obrzeżach sali, gdyż cztery zwyczajowe stoły zniknęły, by nie tworzyć podziałów. Przynajmniej dzisiaj to było absolutnie wszystko jedno, czy jesteś puchonem, ślizgonem... no nie, okej. Nie wszyscy byli tak cudownie reformowalni. -Możemy, aczkolwiek ja sobie swoje zatrzymam. Odpiął swoje tukanowe pióro od kamizelki i wsunął do kieszeni trzymanego garnituru, a potem pomógł Mandy uporać się ze swoją przypinką. Suknia miała dość delikatną fakturę, stąd starał się, by czegoś nie rozerwać. Aj, byłoby niewesoło, taka wpadka. Obyło się na szczęście bez podobnych, oddał jej pióro i wybrał stolik gdzieś na tyłach. -Umiesz tańczyć? Zapytał nagle, biorąc na początek szklankę soku z dyni. Owszem, był z deka spięty, w końcu akurat jemu każdy wytykałby, gdyby powinęła mu się noga. Tylu osobom zaszedł za skórę dzięki swoim wizbookowym cudom, że dzisiaj niejeden oddałby wszystko, byle zobaczyć jak ten tutaj się błaźni. Co do tańca, uczył się jak był młodszy, ale wyłącznie typowo towarzyskiego. O reszcie nie miał pojęcia, więc liczył na to, że choćby na wstępie zechcą trzymać się klasyki. A potem roześmiał się krótko i obrócił w stronę stolika. Jego duże, ciemne oczy jakby teraz ożyły odrobinę. -Słyszysz? Już ktoś kogoś zdradza. A Faleroy przyznał, że jest beznadziejny w łóżku. Taaak. Temat leży na ulicy. Albo...? Dał jej chwilę na wyciągnięcie własnych wniosków, ale zaraz potem sam dorzucił własne spostrzeżenie na temat rozmowy, którą stąd można było słyszeć całkiem wyraźnie mimo zniżonych głosów. -Albo ktoś jest o kogoś zazdrosny. Faleroy, Gavrilidis, Everett. Ta ostatnia dwójka w szczególności jest zażyła, ale może poznamy ciekawsze szczegóły, jak trochę się rozkręcą. Cóż za bezmyślność z ich strony, odwracać swoje karty w tak nieustronnym miejscu.
Nieważne, czy to XVII czy XXI wiek, jej życie zawsze wyglądałoby tak samo. I wcale nie było się z niego tak łatwo wyrwać, jak sądzili inni. Koleżanki mówiły, by "po prostu się zbuntowała i uciekła". Miały trochę racji, bo mogłaby zamieszkać wraz ze swoim bratem, a on nie zabraniałby jej związku z chłopcem, którego naprawdę lubiła. Ale jej brat, mimo krystalicznie czystej krwi pracował wśród mugoli, ledwo wiązał koniec z końcem, a rodzice odzywali się do niego tylko w wyjątkowych sytuacjach. Adelaide była więc ich jedynym dzieckiem i to z nią wiązali swoje wszystkie nadzieje, choć okazywali to na dziwaczny sposób. Ona więc nie mogła uciec, nie mogła się im sprzeciwić, bo... no, za bardzo ich kochała. I, jak mówiłam, to wcale nie jest takie łatwe, jak się innym wydaje. Bo gdyby było, już dawno oby to zrobiła! Add lubiła takich chłopaków! Którzy mieli poczucie humoru, ale bardziej wyszukane niż żarty o blondynkach, czy podkładanie poduszki pierdziuszki. I faktycznie, w żartach nie było nic złego, jeśli nie wyrządzały one krzywdy drugiej osobie. Wtedy były jak najbardziej pożądane i na miejscu. -Aż tak to widać?- jęknęła, trochę zaskoczona jego słowami. Bo czy dziewczyna nie mogła interesować się Quiditchem? Mogła! Ale Add nie należała do tych dziewczyn. Sport był brutalny, a ona nie widziała w tym nic ekscytującego. Latać na miotle lubiła, owszem, od czasu do czasu, ale nie rozumiała po co właściwie latać za tym złotym czymś, przy okazji narażając się na oberwanie tłuczkiem. I to za ile punktów? 100? Add by nawet na boisko nie wyszła! -Ostatnim razem, gdy grałam w quiditcha dostałam tłuczkiem w głowę i wylądowałam w Skrzydle Szpitalnym- poskarżyła się mu, dotykając swojego czoła, na którym nie było już śladu po uderzeniu, ale wciąż, gdy go dotykała, troszkę bolało. -Podejrzewam, że tobie nic podobnego się nie przytrafiło- uśmiechnęła się lekko, sięgając po kolejną małą kanapeczkę i tym razem podała ją chłopakowi. To znaczy, miała mu ją podać, ale słysząc jego następne słowa, zmieniła zdanie i cisnęła nią w niego, z cichym śmiechem, -Wiesz ty co! Wstydu nie masz- roześmiała się, teraz już głośniej, ale owy śmiech uwiązł jej gardle, gdy kątem oka dostrzegła Elliota. Z jakąś DZIEWCZYNĄ. I to nie ona nią była. Niedopuszczalne! Potrząsnęła lekko głową, wracając spojrzeniem na swego partnera. -Miałbyś ochotę potem wyciągnąć mnie na parkiet?
Tak, niestety, ale tylko poniekąd! Utrzymywała też, że do barbarzyńskich Kanadyjczyków nie zaliczają się wszyscy ludzie zamieszkujący Kanadę - chociaż z pewnością ich większa część, no niestety! Jovena jednak do nich nie zaliczała, ha, ostał się w tym malutkim procencie tych normalniejszych. Żałowała mu tylko, że musiał tak często przebywać w towarzystwie swojej drużyny... znaczy, ta jej, australijska nie była pod wieloma względami dla Chevey lepsza. Przynajmniej jednak byli bardzo skuteczni na boisku, heheheh, bo jakby inaczej z takim kapitanem? Już się wręcz nie mogła doczekać, kiedy wszyscy zobaczą, jak Red Rock oficjalnie daje wycisk Riverside. Można mieć marzenia. Smutna prawda z Kaią i alkoholem była taka, że piła go raczej przy towarzystwie i nieco na pokaz, aby oczywiście nikt nie pomyślał, że jest jakaś niedoświadczona czy coś w ten deseń. Zresztą, kiedy spotkała się z Holly, było bardzo podobnie - nie paliła przecież, wzięła tylko, bo Wade proponowała. Gratulujemy Kai dojrzałej postawy! - Mooooże, chodźmy na początku zobaczyć te śmieszne łódko-stoliki? - zapytała, próbując znad głów uczniów dostrzec strumyczek. Niestety, nawet na obcasach sprawiało jej to trudność. To takie smutne, uświadomiłam sobie, że moje wszystkie żeńskie postaci są takie drobniutkie! - Oooo taktak, ja sądzę, że tak na pewno jest! - podchwyciła entuzjastycznie. - Płonne nadzieje, bo nie wystraszą nas byle ponczem do zmywania naczyń. - uśmiechnęła się, wzruszając ramionkami, ukazując tym jaka to z niej chojraczka wielka. Nie bała się ponczu! Chylmy czoła. Aha, oczywiście zaraz też przypomniała sobie o broszce z hipogryfem, przypiętej do sukienki. Odpięła ją zaraz i ostentacyjnie rzuciła o posadzę. A idź maszkaro, niepasująca biednej Chevey do stylizacji!