Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Dexter Vanberg miał okropnego pecha. Jakim cudem taki zdolny prefekt z samymi wybitnymi na świadectwie z tarota dostał trolla i tym samym swój "ostatni bal" odbyć miał dopiero za rok? Ach, biedaczyna zapomniał! No po prostu zapomniał pójść na egzamin z tarota, a nauczycielka tak się oburzyła, że kazała mu powtarzać rok. Swoją drogą tamte wybitne to mu chyba ojciec załatwił! No ale ostatecznie nasz dzielny student nie zamierzał się załamywać tym trollem, wszakże w Hogwarcie było mu bardzo dobrze. Bal, który miał być ostatnim, zapowiadał się być przed ostatnim. Nic nie szkodzi. Bardzo pasowała mu wizja imprezy i ogółem koncertu w szkole, bo przynajmniej w tym celu nie musiał się teleportować do Londynu. Wszystko miał pod ręką! Pod ręką miał też skręty, które sobie popalał przed imprezą, zastanawiając co ma na siebie włożyć. To była bardzo irytująca sprawa, bo ktoś tam nadmienił, że mają być nie tylko garnitury, ale i jakieś cholerne maski. Niestety nasz muzyk nie miał aż takiego wyboru, nie posiadał ubrań na wszystkie okazje, a raczej większość była w podobnym stylu. Założył więc czarne rurki i wybrał jakąś czarną marynarkę, pod nią włożył bordową koszulę, a na szyi luźno zawiązał czarny, wąski krawat. Większy problem miał z maską. Skąd niby miał coś takiego wytrzasnąć? Zapewne jego współlokator i super ziomek Orlov też nie trzymał kufra pełnego masek, ech co za życie! Całe szczęście jedna z Gryfonek, z którą dzielił pokój wspólny, postanowiła wspomóc biedaka, pożyczając mu bardzo klasyczną, czarną maskę. Jako prefekt wiedział wstępnie, że alkohol ma być na sali, wypił go więc wcześniej tylko trochę, co tam akurat miał przy łóżku. Jednakże pamiętał o tym, by na bal wziąć ze sobą skręty, bo jeśli niedajboże impreza miałaby być jakimś nudziarskim balem, wolał mieć chociaż co zapalić czy wypić, by ostatecznie wcale się tam nie nudzić. Ach ten zapobiegliwy Dexter! Po szesnastej, a w sumie bliżej siedemnastej udało mu się zejść ze swojej wierzy, udało mu się także opuścić osoby, z którymi w międzyczasie zaczął konwersacje, a nawet udało mu się nie stać pod salą zbyt długo, gadając z jakimś ziomkiem. Wreszcie łaskawie dotarł do wielkiej sali rozglądając się dookoła i w sumie trochę nie poznając tego wnętrza. Właściwie to co głównie go zafascynowało, to zespół na scenie, którego był całkiem ciekaw. A do tego mieli uroczą wokalistkę, heh. I kiedy już sięgnął do kieszeni, by wyjąć z niej paczkę fajek natknął się na jakieś pióro. Dopiero wówczas dotarło do niego, że miał przecież mieć ze sobą jakąś cholerną przypinkę z niewiadomojakiego ptaka. Dlatego też pięknie sobie ją przyczepił na sam środek wąskiego krawatu. A swoją drogą było to pióro dirikraka, o czym oczywiście nie miał pojęcia. Może jego partnerka będzie się lepiej znać na zwierzętach! I gdy to już odhaczył z listy rzeczy do zrobienia, wsunął dłonie w kieszenie swych spodni i znów skupił się na gapieniu na scenę.
Dzień na który Nikola czekała z niecierpliwością w końcu nadszedł. Od samego rana dziewczyna przygotowywała się na bal. Nie umiała się już doczekać! Może nie przepadała za tym, żeby spędzać czas w tłumie ludzi, ale jeżeli chodzi o bale to… to może się poświęcić! Zwłaszcza bale tematyczne! Dzięki nim czuła się tak jakby pojechała do tego miejsca! Wenecja! Pewnie jest piękna! No dobrze. W końcu skończyła przygotowania i zerknęła na zegarek. Już tak późno?! Cholera. Zaczęła biegać po pokoju tam i powrotem szukając wszystkich rzeczy i szykując się. Największy problem miała z założeniem sukni tak, żeby jej nie uszkodzić i żeby prezentowała się w miarę dobrze. Później na twarz nałożyła złotą maskę i pośpiesznie ruszyła na wielką salę. Przed wejściem przypomniało się jej o przypince. Tak więc przypinka z piórem cudowronki krasnopiórej wylądowała na jej piersi, a ona spokojnie weszła do Sali. Jak pięknie! Muszę przyznać, że za każdym razem wystrój balu robi na mnie ogromne wrażenie… Coś niesamowitego. Pomyślała i rozejrzała się po sali. Przyglądała się ludziom, którzy tutaj dotarli, jednak żaden z nich nie był jej partnerem. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy płakać, że jest pierwsza. Podeszła do stołu i nalała sobie białego wina. Dopiero teraz dokładniej przyglądała się wszystkim przybyłym.
Dla Filipa taki bal, to było naprawdę coś! Pewnie dlatego, że rzadko na takowych bywał. Choć nie był dziewczyną to rozumiał to całe zamieszanie wokół sukienek, fryzur i makijażu. I cieszył się, że on to właśnie on, facet. Bo wystarczyło, ze włoży garnitur i buty i tyle. No i może mógłby coś jeszcze zrobić z włosami, ale wtedy straciłby cały ten swój zawadiacki urok, hłe hłe hłe. Zostawił więc je tak, jak zawsze, trochę nieogarnięte, troszkę nastroszone, ale czyste i puszyste! A jak nawet nie czuję, jak rymuję. Dla Laili jednak chciał się choć troszkę wystroić, toteż szukanie odpowiedniego garnituru zajęło mu jakąś godzinę. W końcu i tak wrócił do pierwszego sklepu i wybrał garnitur, który wydał mu się najlepszy ze wszystkich. Nawet sprzedawczyni powiedziała, że "złotko, wyglądasz, jak miliony galeonów", a więc coś musiało w tym być! Do tego maska i był gotowy. Zszedł na dół, do Wielkiej Sali i omal zawału nie dostać na widok tych wszystkich dekoracji i w ogóle... Poczuł się taki malutki, przytłoczony troszkę. Zaczął rozglądać się nerwowo i zerkać na zegarek na nadgarstku. Niech jego pączek już przyjdzie! Bo zaraz Filip się tu zgubi. Do tego nie widział nikogo ze swoich znajomych, przez co czuł się jeszcze bardziej wystraszony.
/dupa post, wybacz pączku!
Ostatnio zmieniony przez Filip Stone dnia Sro Cze 26 2013, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Czemu postanowiła pojawić się na balu? Zapewne dlatego, że nic lepszego do roboty nie miała. A lubiła bale tematyczne tylko dlatego, że miała pole do popisu, jeżeli chodzi o strój. Ani tańce, ani jedzenie... Nawet muzyka jej nie zachęcała. Ale ogólne wersja brzmi tak, że przyszła, bo ktoś w końcu musi ich pilnować. Należała do grona nauczycielskiego, miło, prawda? Upięła włosy w kok, pozwalając aby kilka pojedynczych kosmyków włosów, opadło na jej bladą cerę. Już w swoim gabinecie przymierzała maskę. Była prosta, przynajmniej jej zdaniem(KLIK), podkreślała dzięki temu kolor i intensywność jej oczu. Poprawiła sukienkę, która idealnie podkreślała jej atuty(KLIK), do niej doczepiła pióro jaskółki, miała mieszane uczucia co do szukania partnera, jakby nie mogła przyjść sama. Ale to miała być w końcu zabawa, zawsze może odejść. Wolnym krokiem weszła do Wielkiej Sali. Jej wzrok przykuły łodzie, które znajdowały się na wodzie. Dosyć pomysłowe. Przegryzła dolną wargę i spokojnie rozejrzała się po pomieszczeniu, czyżby w poszukiwaniu partnera? Być może. Otworzyła czarną, małą kopertówkę i sprawdziła jej zawartość. Mhm, niczego nie zapomniała, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Już nie mogła się doczekać, jak zrobi sobie przerwę.
Po co ja tam w ogóle idę? - To pytanie chodziło mu po głowie, odkąd zapisał się na to dzikie losowanie, na jeszcze dzikszym balu. Nie żeby nie lubił imprez... Ale po dramach o jakich słyszał w tej szkole, spodziewał się kolejnego miliona innych na tym balu. Oczywiście, można by się było zastanawiać, na ile obiektywny jest Peter... W końcu nie znał tej szkoły jeszcze na tyle dobrze, by mógł ją oceniać. Jednak... Miał złe przeczucie co do tej całej "maskarady" Jednak skoro się zgłosił, w dodatku jego ziomki z drużyny też idą, to nie pozostaje mu nic innego, jak zwinąć z szafy garnitur, białą maskę, którą zamówił już jakiś czas temu, po czym trafić do łazienki. Tak... Zamierzał się stylowo spóźnić na imprezę oraz wejść tam wypachniony i czysty - jak to na bal przystało. Oczywiście gdzieś po drodze przypiął sobie tę okropną przypinkę z piórem lory czarnoskrzydłej. Pasowała mu jak świni siodło... Ale na szczęście będzie mógł ją zdjąć gdy tylko znajdzie tę biedaczkę, która wylosował go na dzisiejszy bal. Czyżby Lazari miał zły nastrój? Tak by się mogło wydawać... Ale podświadomie zamierzał si dobrze bawić i miejmy nadzieje ta impreza mu to umożliwi. Jak nie... To w Hogu na pewno będzie mniej osób niż zawsze, co za tym idzie więcej alkoholu dla niego! A może nawet spotkałby jakiegoś swojego ziomka tam?... Dobra, już wam tu nie "mruczę", niech zabawa trwa!
Dla niej zaś bale były chlebem powszednim. Tak to już jest, jak się jest taką Adelaide Perry. Miała już więc wprawę w układaniu misternych fryzur i robieniu makijażu jedną ręką, gdy drugą trzeba szukać butów do pary. Nie musiała też, jak większość dziewczyn, iść na zakupy! Poszła na łatwiznę i wyjęła z kufra jedną z wielu sukienek, jakie wpakowała jej tam matka. Bo na co dzień Add raczej paradowała w wytartych dżinsach i białym podkoszulku, coby nie rzucać się zbytnio w oczy. A więc po zrobieniu sobie lekkiego makijażu i upięciu włosów w luźny kok zeszła na dół, omal nie potykając się o swoje trampki... Czekaj, czekaj! Wróć! Zapomniała o sukience. Na serio, co z tobą, Add? Pobiegła czym prędzej na górę i rzuciła się w pod łóżko, gdzie leżał spokojnie ów kufer i wyjęła z niego długą, czarną sukienkę. Dopiero teraz stwierdziła, że wyglądała, jakby wybierała się na pogrzeb, a nie na bal, ale nie miała już czasu! Jej partner i tak musi być już nieźle poirytowany, o ile już tam jest. A jak trafi jej się Elliot? Albo Cameron? O zgrozo! Nie, to niemożliwe. Adelaide nawet nie wiedział, że jej narzeczony (mimo woli, hłe hłe hłe) uczęszcza w tym roku do Hogwartu. I pewnie nie byłoby jej do śmiechu, gdyby okazało się, że ten wieczór także musi spędzić z nim. Porwała z łózka czarną maskę z jakimiś złoceniami po bokach i pognała na dół. O dziwo, biegnąc na obcasach w ogóle się nie wywracała! Patrzcie, patrzcie, jaka z niej modelka. Poprawiła broszkę lory czarnoskrzydłej wcześniej już przypiętą do piersi, po czym rozejrzała się po osobnikach płci męskiej zgromadzonych pod salą. Nie zauważyła nikogo z takim samym czymś, więc troszkę zdenerwowana weszła do środka, z sercem walącym, jak młotem. No i zobaczyła! Choć chłopaka nie znała, to jednak broszkę miał taką samą, jak ona, co mogło oznaczać tylko jedno. -Cześć- wypaliła, mało subtelnie, stając przed nim i nawet dygnęła lekko, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nigdzie tu nie ma jej matki, babki, czy ojca, którzy mogliby ją skarcić za brak dobrych manier i nieco się rozluźniła. -Adelaide- wyciągnęła do niego dłoń, drugą mnąc delikatnie skrawek swojej sukienki.
Merlin lubił bale na zakończenie roku. Ostatni też mu się bardzo podobał. Chyba, bo w zasadzie prawie nic z niego nie pamięta. Szczerze mówiąc to była poniekąd jego tradycja. W każdym razie Faleroy kiedy obudził się o poranku przed balem, pierwsze co zrobił to wyjął swój garnitur, przygotowany już na tą niesamowitą okazję KLIK. Ale spokojnie, nie miał wcale też różowej koszuli i bucików jak na obrazku, zamiast tego ubrał gustowną czarną koszulę oraz czarne buty. Krawat, czy tam muchę olał, i tak wyglądał wystarczająco elegancko. Oczywiście ostatnim elementem była czarna maska z piórami KLIK. Swoją drogą okropnym jej mankamentem był fakt, że miało się zdecydowanie ograniczone pole widzenia w niej. To musiało być powodem, dla którego Faleroy na początku wywalił się na schodach, wychodząc z podziemi. Ale nic się nie stało! Podniósł się, otrzepał i szedł dalej raźnym krokiem. No dobra wcale nie był raźny. W zasadzie o poranku, oprócz wyciągnięcia swojego stroju, otworzył też butelkę przygotowaną na ten cudowny dzień. Bo przecież jak mógł iść trzeźwo! Alkohol, który pił był oczywiście specjalny, z jego ulepszającymi eliksirami, wziął sobie trochę do piersiówki w garniturze nawet na wszelki wypadek. W każdym razie jego raźny krok przypominał raczej zataczanie się marynarza na statku w czasie sztormu. Faleroy co jakiś czas opierając się ściany na wszelki wypadek, skierował się do wielkiej Sali. I całe szczęście, że jego partnerka miała ciemniejszy kolor skóry, bo inaczej nigdy nie rozpoznałby jej pośród tych wszystkich osób w maskach. Zataczający się Ślizgon przez pewien czas kręcił się przed wejściem i podchodził do różnych ludzi przyglądając im się niezbyt dyskretnie, by znaleźć Cait. W końcu stanął naprzeciwko niej i uśmiechnął się szeroko rozpoznając dziewczynę. - Cait Pierre! – wykrzyknął Merl i przytulił do siebie dziewczynę co było odrobinę trudne, biorąc pod uwagę jej kapelusz. Nie wiem też czy tona perfum jaką na siebie wylał wil, pomogła w walce z tłumieniem zapachu alkoholu. – Na boga, co ty masz na głowie, jak będziemy tańczyć? – wybełkotał Faleroy puszczając ją i łapiąc za rękę, by pociągnąć do środka. - Ależ tu pięknie, co Cait? – zapytał stając tak gwałtownie, że musiał wykonać parę kroków, by nie stracić swojej bardzo zachwianej równowagi. Rozejrzał się dookoła szklistymi oczami, z lekko otwartą buzią, pełną zachwytu. Wtedy też zauważył Dextera patrzącego na scenę, więc slalomem zaczął iść w jego stronę, oczywiście ciągnąć za sobą Cait. - Dexter Vanberg! – krzyknął po raz kolejny na przywitanie i przytulił się do niego na chwilę. Z bardzo szerokim uśmiechem oddalił się od znajomego i skupił się na próbie stania całkiem prosto. - Pięknie tu prawda? – wybełkotał troszkę pijacko wil, wciąż z promiennym wyrazem twarzy. – To moja partnerka, Cait Pierre- przedstawił ciemnoskórą dziewczynę, klepiąc ją raźnie po kapeluszu. – A twoja? – wymamrotał rozglądając się dookoła.
Wszystko wyszło bardzo niespodziewanie. Fontaine była przekonana, że na balu wyląduje z Angusem, a tymczasem pojawił się Cyril i całe plany diametralnie się zmieniły. Właściwie sama uśmiechała się pod nosem na wspomnienie tego, w jakich okolicznościach zaprosiła swojego przyjaciela. Ach ta niesamowita interwencja jej kuzyna! Tak naprawdę i tak zamierzała go zaprosić nim jeszcze Merl zaczął wygłaszać swe złote pomysły na tą dwójkę. Chodziło głównie po prostu o to, że Belga bardzo dawno już nie widziała, a perspektywa spędzenia w jego towarzystwie tego wieczora i chociaż minimalne nadrobienie zaległości, było bardzo przyjemne. Cieszyła się więc, że jej przyjaciel tak niespodziewanie wrócił i zupełnie odmienił jej plany na bal. Mniej ją cieszyła wizja wybierania stroju. Przeglądała swoją garderobę tysiące razy, by ostatecznie wybrać się na zakupy i kupić wszystko nowe. I to bynajmniej nie było szybkie kupno. Zdecydowała się ostatecznie na czerwoną suknię z koronkową górą, bo to był kolor sukienek na który najczęściej się decydowała i do którego miała okropną słabość. Zadbała też o odpowiednie buty na wysokim obcasie, oraz o bardzo delikatną, czarną maskę (tak to się prezentowało). Oczywiście by i makijaż pasował do kreacji na usta naniosła czerwień zbliżoną do odcienia sukienki, a na powiekach namalowała cienkie, czarne kreski. Jej gęste i długie włosy opadały naturalnymi (okej, może jednak tak z "natury" to ona ich nie miała!) falami na plecy. Fontaine prezentowała się smukło i elegancko. I dopiero, gdy uznała, że nic tu już nie ma do poprawy, ruszyła pewnie na bal. Zatrzymała się jednak na krótką chwilę w pokoju wspólnym, gdzie jakieś Ślizgonki ekscytowały się nad ostatnim wpisem Obserwatora. Eff rzuciła okiem na artykuły i równie szybko tego pożałowała. Ach, naprawdę ostatnie o czym chciała teraz myśleć, to że spotka tam gdzieś tego Rosjanina na dodatek w towarzystwie innej prefekt. Po co on tu w ogóle wracał? To była jej Anglia, jej Hogwart! Oczywiście zirytowała się tą plotką i szybko opuściła pokój wspólny, kierując się na bal. Dopiero gdzieś dotarło do niej, że zachowuje się jak wariatka i że naprawdę nic nie powinny ją interesować jakieś plotki. Dlatego też pod wrota wielkiej sali dotarła znów opanowana, piękna i posągowa. Nigdzie nie widziała jeszcze swojego partnera, dlatego cicho wsunęła się do sali spoglądając na wnętrze i czekając, aż jej drogi towarzysz przybędzie.
Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany czas dla Bartka. Był zmęczony po całym roku szkolnym wiec bardzo się ucieszył. Ten rok mijał mu strasznie, wręcz piekielnie wolno. Godziny wlokły się w nieskończoność, a dni wydawały się nie mieć końca. Przez ostatni tydzień Cubbins prawie nie spał sprawdzając prace uczniów. Może i nie miał ich dużo ale sprawdzić po parę stron pergaminu pisanych drobnym niekiedy maczkiem dały mu się we znaki. Teraz mógł wreszcie zapomnieć o kłopotach i dać się porwać zabawie. Garnitur miał już przygotowany od dawna na ta okazję. Maseczkę również. Jednak gdy rano w jego pokoju pojawił się skrzat z przypinką z piórem hoacyna Bartholomew się zdziwił. Zaczął się zastana nawiać jaka koszula będzie mu pasować. W końcu po przejrzeniu całej szafy wybrał czarną koszulę i jasny krawat. Nie bawił się w dopasowanie kolorystyczne bo nie o to mu chodziło. Jego garnitur był dobrze skrojony. Był koloru czarnego ze złotymi spinkami do mankietów. Włożył więc go na siebie do lewej poły dopiął przypinkę i wyszedł z pokoju. Gdy tylko go opuścił zsunął na twarz maskę która była koloru białego i zasłaniała mu oczy jak i prawą połówkę twarzy. Miał nadzieję, że nie będzie w niej śmiesznie wyglądał. Po chwili dołączył do sznura uczniów i nauczycieli śpieszących do Wielkiej Sali. W końcu przekroczył jej próg i zaczął rozglądać się za swoją partnerką.
Ostatnio zmieniony przez Bartholomew Cubbins dnia Sro Cze 26 2013, 18:56, w całości zmieniany 1 raz
Dlaczego on postanowił wziąć udział w... losowaniu par? Okej, mógł pójść na bal. Lubił takie imprezy. Lubił się bawić... kiedyś. To znaczy, teraz też, ale chyba za dużo ograniczeń na siebie nakładał. Tak czy inaczej - mógł przecież przyjść sam, posłuchać trochę muzyki, napić się, zjeść... ewentualnie pogadać z kimś, jeżeli jego para by nie przyszła. A tymczasem zgłosił się, aby jacyś obcy ludzie, bądź ingerencja magii, wybrali mu partnerkę. Przecież... to było takie ryzyko! A co, jeśli dziewczyna okaże się nadętą, naburmuszoną snobką? Albo krwiożerczą chimerą, której ułamał się paznokieć? O zgrozo! Zadrżał na samą myśl o tym, ale oczywiście było już za późno, aby się wypisać. Ludzie go przerażali. I ostatnio wcale nie chciał ich widywać. Może był masochistą? Chyba nawet na pewno... No nic, w końcu postanowił, że podejdzie do tego optymistycznie. Że stało się i nie ma już co nad tym rozpaczać. Jak towarzyszka będzie tępa, nudna (hehe, pomyślał Joven) czy jakaś wybrakowana, to spędzi z nią chwilkę, tak, aby formalności stało się za dość, a potem gdzieś zniknie w tłumie kolorowych, przebranych osób. Świetna taktyka, nie pogadasz! A jak on się prezentował? No, cóż, normalnie! Ubrał jasny garnitur, białą koszulę, czarne, eleganckie buty. Krawatem czy muszką już sobie nie zawracał głowy. Za to przypiął sobie do klapy marynarki przypinkę z piórem hipogryfa, a na twarzyczkę założył białą, prostą maskę. Czyli ogółem prezentował się jak na avatarze, bez szału. Spiął jeszcze jakoś te swoje kudły, aby nie wyglądać bardziej dziko niż zazwyczaj. Chociaż, gdyby tak je dodatkowo nakrył na twarz, to prezentowałby się całkiem upiornie! No nic, oszczędzi tego swej partnerce niedoli, niech straci. Czyż on nie miał zbyt dobrego serduszka, hm? Stanął sobie gdzieś pod ścianą, jedną rękę schował w kieszeń spodni, a oczy swe zajął rozglądaniem się dookoła i tradycyjnym analizowaniem całego towarzystwa, wraz z otoczeniem.
No tak, chyba wszyscy uwielbiali bal końcoworoczny, choć niewątpliwie wiele było z nim zamieszania. Jednak atmosfera w tym roku była iście urocza, tak więc nie było na co marudzić. A szkoda! Już sobie wyobrażam jak Cait siada i łypie wzrokiem każdego, mówiąc pod nosem co jest nie tak... Zdecydowanie, ten obraz jakoś lepiej mi do niej pasuje. Jednak... Skoro jest przy niej Faleroy, to oznacza, że bal nie może się nie udać. Oczywiście nie dało się nie zauważyć "płynącego" prefekta Slytherinu, który najwyraźniej zaczął zabawę dużo wcześniej. Gdyby dziewczyna go nie znała, najpewniej byłaby zniesmaczona jego stanem. Jednak... Już chyba przywykła, że zawsze jak się widzą Merlin nie jest trzeźwy. Przypadek? Nie sądzę... Ale olać to, najważniejsze by się dobrze razem bawili. Choć troszeczkę jak zawsze raził ją kolor jego garnituru, to oczywiście nie mogła się nie uśmiechnąć na jego widok. Faleroy był w bardzo dobrym humorze, a w tym kolorze wydawał się taki słodki... Taki, że aż postanowiła się upodobnić do swoje pary! Tak, będzie zaklęcie i będzie przepiękny róż! Ale to zaraz, należało by się wpierw przywitać. - Faleroy - Oczywiście, nie mogła nazwać go z imienia, już sobie wyobrażała bulwers, taki jak przy zaproszeniu na to spotkanie - Spokojnie o wszystkim pomyślałam, nie marudź - Skąd wiedziała, że oczywiście nikomu się nie spodoba jej kreacja? Eh... Chyba jak zawsze z tą swoją francuszczyzną odstawała od reszty. Weszli to przepięknie zaczarowanej sali. Światło nadawało tak magicznej atmosfery, że aż zamarłą jej krew w piersiach. Nic dziwnego, że na pytanie Merlina dała rade tylko przytakiwać głową, dalej rozglądają się na wszystkie strony. Jednak... Gdy tamten zaczął ją wśród tłumu ciągnąć do sali, ona na chwile się mu zgubiła, opuszczając salę. Skoncentrowała się na zaklęciu, które już trochę chodziło jej po głowie i brzmiało "Mutareiri", po czym za jego pomocą zmieniła większość swojej sukienki na tak różową, jak garnitur jej partnera. Dół przechodził ombre w czerń. Choć nie planowała tego, to jednak efekt jej się niezmiernie spodobał. Kapelusz schowała do torebki, która już od dawna miała narzucone na siebie zaklęcie z serii "zjem wszystko co we mnie włożysz". Oczywiście wróciła całkowicie odmieniona, czego najwyraźniej Faleroy nie zauważył, bo rozmawiając z Dexem chciał ją poklepać po kapeluszu, którego... NIE BYŁO! Tak więc oberwała od niego w głowię, co mogło dość komicznie wyglądać. DOBRY JOKE! Cait spojrzała na swojego partnera z lekkim wyrzutem, zastanawiając się, czy w tym momencie powinna się na niego obrazić, czy zwalić to na jego stan...
Wyglądało na to, że Cyril pojawia się w Hogwarcie tylko na wybrane bale, pomijając takie nieciekawe aspekty roku szkolnego jak zajęcia i egzaminy. Najwyraźniej był bardzo wybredny w wybieraniu form spędzania wolnego czasu. Był bardzo zadowolony, że idzie na bal z Effie. Może okoliczności zaproszenia go nie były jakieś fantastyczne, biorąc pod uwagę wywieranie presji przez bardzo rozbawionego Merlina, ale co tam! Cieszył się, że nie oddaje się w ręce przypadku i nie skazuje na spędzenie wieczoru w towarzystwie średnio interesującej osoby. Przy pannie Fontaine miał przynajmniej pewność, że będzie bawił się doskonale, a przy okazji będzie miał okazję nadrobić trochę straconego przez jego wyjazd czasu. Zwłaszcza, że po ostatnim spotkaniu z przyjaciółmi nie mógł się tym pochwalić - tuż po wyrażeniu zadowolonego pomruku na zaproszenie Effie, usnął z głową na jej niewiarygodnie wygodnych kolanach. To wszystko jej wina. Jak zwykle! Cieszył się również dlatego, że będzie miał najładniejszą partnerkę w Hogwarcie i reszta może mu skoczyć, no ale to chyba jasne. Wchodząc do Wielkiej Sali minął kilka dziewcząt o wątpliwej urodzie i aż uśmiechnął się do swojej ostatniej myśli. Szybko wyłowił też wzrokiem Merlina w różowej marynarce i skinął mu głową z uśmiechem. Gdy odnalazł swoją partnerkę, skłonił się lekko przed nią i prawdziwie po dżentelmeńsku ucałował jej dłoń. - Prześlicznie wyglądasz - rzekł zgodnie z prawdą i uśmiechnął się do niej. Sam miał na sobie jeden ze swoich ulubionych garniturów. Kto by pomyślał, że jakimś cudem dobierze kolor krawatu do jej sukienki? (JA, BO SZUKANIE GO ZAJĘŁO MI 30 MINUT). Jego maska natomiast nieco różniła się od pozostałych. Jego maska była żywa. Wyglądała jak płynne srebro, wijące się wokół jego oczu w fantastycznych, zmieniających się wciąż kształtach. - Mam nadzieję, że nie masz choroby morskiej - rzucił, spoglądając na stoły umieszczone w łódkach.
W sumie miałam napisać, że Madison i River spotkali się gdzieś tam na schodach czy przy wejściu do Wielkiej Sali, ale - ja nikczemna - nie będę odbierać autorce przyjemności wklejania linków do outfitów i masek w pierwszym poście na balu (hehehe), więc załóżmy, że szalony Indianin dalej latał po zamku, pewnie w poszukiwaniu jakiegoś elementu stroju, właściwej drogi czy może czegoś zupełnie innego, a Richelieu zamiast cierpliwie czekać, ruszyła na rekonesans sali, w której odbywała się ostatnia impreza tego roku szkolnego. A trzeba przyznać, że Wielka Sala była wręcz nie do poznania! Znaczy nie żeby Mads bywała w niej zbyt często, ale gdyby nie fakt, że w środku było już całkiem sporo poprzebieranych osób, pewnie pomyślałaby, że to następne oryginalne pomieszczenie jak Pokój Marzeń czy inne takie, których w Hogwarcie było swoją drogą całkiem dużo. Kanadyjka miała trochę mieszane uczucia co do motywu przewodniego balu, ale wynikało to tylko i wyłącznie z tego, że dowiedziała się o nim niemalże w ostatniej chwili i na gwałtu rety pędziła na szoping, żeby nabyć odpowiednią sukienkę i maskę, bo niestety żadna z jej kreacji mających długość do kolana nie byłaby stosowna na tę okazję. W sklepie wyjątkowo do gustu przypadła jej leciuteńka czerwona sukienka i już nawet miała piękną wizję dobranych do niej dodatków i tak dalej, jednak po chwili wpadła jej do głowy myśl, że pewnie większość dziewczyn będzie miało stroje właśnie w różnych odcieniach tego koloru, dlatego szybko porzuciła swój pierwszy wybór na rzecz gorsetowej sukienki w lekko opalizującym kolorze pirackiego złota, że tak się pięknie wyrażę, o! Włosy podpięła drobnymi biżuteryjnymi spinkami i dołożyła jeszcze niezbyt subtelny naszyjnik i bransoletkę, no ale w końcu jak maskarada to maskarada, można zaszaleć! Namalowała jeszcze cienkie kreski na powiekach i dokładnie wyszminkowała usta, a na koniec założyła delikatną ażurową maskę, oczywiście wiązaną na tasiemki, bo po pół godzinie trzymania przy twarzy takiej na kijku zdrętwiałaby jej ręka. Ale wracając do akcji, czekając na przybycie swojego partnera, obrzuciła salę uważnym spojrzeniem w poszukiwaniu jakiejś znajomej duszyczki i ujrzała Filipa, najwyraźniej także na kogoś czekającego, więc uśmiechnęła się do niego radośnie, pomachała i już miała zamiar ruszyć w jego kierunku, żeby się przywitać, bo może przez to całe zamieszanie i otaczający go tłum nie rozpoznał jej w tym stroju i masce, ale zobaczyła w innej części pomieszczenia Jovena, którego ostatni raz widziała, kiedy po tajniacku uciekał z jej urodzinowego przyjęcia-niespodzianki, więc z nieco wojowniczą miną podeszła właśnie do chłopaka. - Jovenie Quayle, mam nadzieję, że masz jakieś dobre wytłumaczenie na to, że bez słowa opuściłeś jubilatkę w dzień jej urodzin, w przygotowaniu których sam brałeś udział. – oświadczyła zamiast przywitania i zrobiła nawet jeszcze bardziej wojowniczą minę, normalnie Joven powinien już drżeć ze strachu! Oczywiście nie miała zamiaru robić afery ani nic takiego, powiedziała to raczej żartobliwie, ale chodziło jej po głowie napisanie do niego, a skoro teraz go wyczaiła, to postanowiła od razu zapytać co się właściwie stało wtedy na polanie.
Shiver bardzo długo zastanawiał się nad tym, co go podkusiło do zapisania się na listę. Może dziwna potrzeba przebywania między ludźmi, która zrodziła się w nim po rozstaniu z Dahlią? O ile wciąż można było na to mówić rozstanie. Przygotowany zresztą na wszechobecną nienawiść, którą będą do niego odczuwać jej znajomi, był jeszcze bardziej sfrustrowany. Nie mógł też zapomnieć o kobiecie, z którą spędził tamten wieczór. Seks, papierosy i ostre rozmowy? Nic z tych rzeczy. No może były ostre rozmowy, choć te akurat działały kojąco na jego umysł, który jakoś nie chciał współpracować. Chyba właśnie przez to nic nie mógł zrobić... Zawiesił się system. Pomimo to udało mu się wreszcie wstać z łóżka. To był dobry znak. Ostatnio spał do trzynastej i potem znów szedł spać. W kółko to samo. Nic nie miało większego sensu. Nic mu nie przychodziło do głowy. Nawet załatwienie sobie pracy wakacyjnej nie miało już znaczenia. Boże, jak ta beznadzieja boli. Noale przecież kogoś mu tam wylosowali. Przygotowany na to, że może nie być ciekawie uzbroił się w maskę, którą zresztą przykazano mu zabrać. Miejmy jednak nadzieję, że jego partnerka go nie zawiedzie i okaże się kimś kto zajmie całą uwagę Shivera. No chyba, że przeżyje ona już na wejściu rozczarowanie związane z tym, że to właśnie on. Zresztą. To wszystko było takie chore. Bo kto to wymyślił losowanie partnerów? Adrenalina dla trzynastolatków. Dla 'starszaków' to przekleństwo i niesmak. Wizja z marzeń może być przecież daleka od tego, co zobaczymy na sali. Dlatego inteligentny Christian czego sobie nie wyobrażał. Jedynie pomyślał sobie, że fajnie by było gdyby był w stanie wytrzymać na tej paskudnej sali dłużej niż trzydzieści minut. I stanie się tak jeśli będą mieli tam dobre jedzenie i inne rzeczy, które są istotne dla podpierania ścian. Podobno dobrze tańczył... Maltretowała go przez to ciotka i matka, kiedy jeszcze żyła, a teraz? Teraz to nawet myślał, że to mogły być kłamstewka. Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze... Garnitur ściśle przylegał do jego ciała. Nie pozostawiał miejsca na tłuszczyk, ani inne rzeczy. Cóż... Jeśli chciałby coś ze sobą zabrać musiałby chyba wziąć torebkę, ale... Ale chyba nie chciał, żeby mieli go za geja. Przynajmniej jeszcze nie dzisiaj z takimi oskarżeniami. Odchrząknął i wszedł do zamku. Chyba kompletnie zapomniał o tej przypince całej, ale zaraz zaczął grzebać w kieszonce i oto wyciągnął te coś z piórem kanarka. Żeby jednak nie łamać zasad, jakoś udało mu się to przypiąć, ale jednak krzywo. Może jego partnerka mu pomoże to naprawić? Hm? Zobaczymy.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde układała swoją fryzurę w nabożnym skupieniu, wsłuchując się w jakąś łagodną balladę swojego ulubionego zespołu Pląsające Trolle i precyzyjnymi ruchami mocując włosy w nieduży, ale zgrabny kok, odsłaniający jej delikatną białą szyję. Po raz ostatni rzuciła okiem na swoje lustrzane odbicie i uśmiechnęła się w duchu. Wyglądała naprawdę... wspaniale. Rzadko obdarowywała samą siebie takim komplementem, ale tym razem była w pełni zadowolona ze swojego wyglądu. Długa błękitna suknia bez rękawów była doskonale gładka i dopasowana, sięgała podłogi, ale nie krępowała ruchów tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Z przodu nie sprawiała wrażenia szczególnie wyszukanej, wycięcie pod szyją kończyło się na linii obojczyków, ale wystarczyło, by Isolde obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, by krój jej sukni okazał się znacznie bardziej wyrafinowany niż można by przypuszczać. Wycięcie na plecach sięgało prawie połowy bioder, odsłaniając aksamitną, sprężystą skórę, tak białą, że przyciągała wzrok. Nie rysował się pod nią kręgosłup, wzroku nie drażniły też żadne fałdki, chyba że akurat stała, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Plecy Isolde sprawiały wrażenie doskonale miękkich i kształtnych, aksamitne ciało, po którym spływały trzy niezwykle długie sznury białych pereł, łagodziło wypukłość łopatek, kręgosłupa i żeber. Tak, Is mogła wiele zarzucić swojej urodzie, ale plecy miała niewątpliwie ładne. Dlatego też postanowiła je eksponować tego wieczoru. To było dziwne, niepodobne do niej, ale ostatnio robiła wiele rzeczy, o które sama siebie by nie podejrzewała. Buty na niedużym obcasie dzięki kilku sprytnym zaklęciom nie obcierały jej delikatnych, smukłych stóp, a maska pokryta w całości białymi i błękitnymi piórkami we wszystkich odcieniach podkreślała jej bladą cerę i niebieskie oczy. Spojrzała na zegarek i przygryzła wargę. Było już późno... nie bardzo, ale jednak. Is nie cierpiała się spóźniać, nie tolerowała niepunktualności, ale tym razem... tym razem to co innego. Niech Marcel chwilę poczeka. Kwadrans. Nie więcej. Musnęła usta szminką tylko o ton ciemniejszą niż ich naturalny kolor i odetchnęła głęboko. Już czas. Do Wielkiej Sali weszła spokojnym krokiem, który świadczył o pewności siebie. Isolde nie należała do nieśmiałych- ta cecha ujawniała się jedynie w jej kontaktach damsko- męskich, poza nimi była opanowana i niezachwiana w swoich poglądach. Rozglądała się wokoło, rozpoznając znajomych po ich charakterystycznych gestach, głosie czy sylwetce. Kiwnęła głową kilku osobom, uśmiechnęła się albo rzuciła pozdrowienie, szukając swojego partnera. W końcu zauważyła go w jednej z łódek. Uśmiechnęła się promiennie, widząc jego potężną sylwetkę i lekkim ruchem wskoczyła na pokład. Mimo obcasów i długiej sukni wyszło jej to nawet dosyć zgrabnie. - Dobry wieczór, mój miły- szepnęła, siadając przy nim i wtulając się w ramię Marcela. Wyglądał świetnie. Bardzo klasycznie. Stanowili doskonałą parę- ona jasna, on ciemny, oboje wysocy i dziwnie ze sobą harmonizujący.
Wszystko szło zgodnie z planem, wszedł spóźniony... Niestety dziewczyny nie było. Odnalezienie partnerki nie zajęło mu jednak zbyt wiele czasu, jak widać nie tylko on miał w zwyczaju się spóźniać. Uśmiechał się pod nosem widząc, jak dziewczyna go szuka. Na szczęście nie zabrało jej to wiele czasu (co też było plusem, bo nie wyobrażał sobie przedzierać się przez te tłumy mięsa na sali). Spojrzał na ślicznie wyglądającą dziewczynę, której szczerze mówiąc nigdy na oczy nie widział, po czym uśmiechnął się do niej jak zawsze swoim szerokim, promiennym uśmiechem. Czyżby noc zapowiadała się w lepszym towarzystwie, niż podejrzewał? Zobaczy się... Niemniej jednak zdziwiło go bardzo skrępowanie zachowanie dziewczyny. Przecież zdawała sobie sprawę, że spotka jakąś nieznaną duszyczkę... Więc czemu aż tak się stresuje? Chyba właśnie wymazanie z jej myśli tego dziwnego zachowania będzie pierwszą rzeczą do której będzie dążył Peter. Jej dygnięcie odwzajemnił eleganckim pocałunkiem w dłoń. Nie wiedział, czy dziewczyna nie przyjmie tego czasem za obrazę, w końcu w nie wszystkich kręgach był używany ten star zwyczaj. Na rozważanie tego jednak już trochę za późno. - Cześć - Powiedział wesoło wiedząc, że "witaj" jest przywitaniem w tym momencie niestosownym (w końcu pokazuje się w ten sposób wyższość nad osobą, z którą zaczyna się rozmowę). - Peter, miło mi - Dziewczyna posiadała naprawdę ładne imię. W sumie nie miał pojęcia jakiego może być ono pochodzenia. Podał dziewczynie dłoń, co w sumie było bez sensu po wcześniejszym geście. No cóż... Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli. Miejmy nadzieje potem będzie mniej spiny. - Idziemy się czegoś napić? - Zapytał, wiedząc, że to właśnie z jego strony powinna wyjść inicjatywa. Ohohohoh Lazari dżentelmen? No chyba nam się bajki pomyliły! Na pewno gdyby to spostrzegł ktoś z jego drużyny, to wypominali by mu to już do końca życia. Jednak... Tyle tu ludzi, że nie musi się tym przejmować!
No i stało się. Pierwszy rok studiów na Hogwarcie dobiegł końca. Dla Stevena nie był może on tak dobry jak poprzednie lata ale cieszył się, ze wreszcie nie będzie musiał uważać na to w co się ubiera. Uparty i wyróżniający się zwykle Ślizgon tym razem postąpił zgodnie z zaleceniami i ubrał się w czarny, dopasowany do swojej wysportowanej i dość szczupłej sylwetki garnitur zapinany na dwa rzędy guzików. No cóż Steven lubił się wyróżniać. Jednak by znaleźć odpowiednią maskę musiał długo chodzić po sklepach by ją wreszcie nabyć. Maska była równie wyróżniająca się i dziwna niczym sam Ślizgon. Wyglądała tak jak by pół twarzy zostało zrobione z granitu lub innej skały, a pół było zrobione z jakiegoś metalu. To musiało wzbudzić nie tylko zainteresowanie jak i zostać zapamiętane w annałach balu. Do garnituru założył zieloną koszulę, a stroju dopełniał srebrny krawat, oraz przypinka z piórem znikacza. Zastanawiał się oczywiście jaki będzie wynik losowania i z jaką partnerką przyjdzie mu spędzić zarówno wieczór jak i noc na balu. Gdy Berg wreszcie był gotowy założył swoją oryginalną maskę i wyszedł z dormitorium. Szybko opuścił pokój wspólny, bo podekscytowane piski dziewczyn męczyły jego uszy. Gdy tylko wyszedł z niego szybkim krokiem udał się do Wielkiej Sali. Jego wypastowane na wysoki połysk świetnie kontrastowały z całym strojem. Tym razem związał swoje włosy w luźny kucyk tuż na karku i tak wkroczył na Bal. Miał nadzieję, że jego partnerka sama go odnajdzie.
Pączek Laila od początku dnia myślał, że każdy dosłownie każdy jest przeciwko niemu. Rano? Rano ktoś zaczął w dormitorium walić w ścianę, a jakaś kretynka płakać, że się nie mieści w swoją sukienkę. Boże co za tragedia. No normalnie Howett aż wstała, aby na nią się wydrzeć, żeby kładła mniej na talerz to i sukienka będzie dobra. Dopiero potem ją przeprosiła, kiedy zdała sobie sprawę, że jakaś druga naciera na nią w poszukiwaniu złotego lakieru do paznokci. LUDZIE. Siódma rano! Co za bestie was zaprosiły na ten bal, że dręczycie biednego pączka? Boże to jest straszne. No nic, ale już mistrzostwem był chłopak, który podszedł do Laili w pokoju wspólnym tłumacząc jej, że matka dziewczyny czeka na dole z sukienką. No aż jej mina zrzedła. Przecież znała możliwości tej kobiety i jeśli przyciągnęła tu coś artystycznego to chyba pójdzie do Alana z płaczem... Ale na szczęście to był wkręt. Paczka była, ale zawierała tylko maskę, która na Boga... Była maską, ale jednocześnie biżuterią. Mądra Laila rozgryzła sytuację, kiedy domyśliła się, że po założeniu maski na twarz przejścia pomiędzy splotami wypełnia jasna łuna dostosowująca się do koloru sukienki... Czyli z jej matką nie jest jeszcze tak źle! Ale to nie koniec przygód naszego pączka... Musiała wszystko przemyśleć, bo nadszedł czas, aby to ona zaczęła się wciskać w swoją kreację, która swoją drogą do najłatwiejszych do noszenia nie należała. Bum, drugie bum i wreszcie jest... Pięknie? Dopiero wtedy Howett mogła zająć się włosami, które delikatnie opadały falami na plecy. Już nic nie kombinowała. Miała przeczucie, że wszelkie koki, warkocze i inne sploty nie mają tu większego znaczenia. I wtedy spojrzała na zegarek. Ludzie zbierali się przed salą od dobrych dziesięciu minut! Filip pewnie już czekał. Laila miała wrażenie, że jest punktualny, a przynajmniej będzie, albo już jest na miejscu, szybciej od niej. No cóż... Jak to ktoś powiedział lepiej przyjść spóźnioną niż brzydką. Laila podniosła swój tyłek z krzesełka i przyjrzała się swojemu odbiciu. Zdecydowała się jeszcze dodać cienką jak nitka złotą bransoletkę i w podobnym stylu łańcuszek. Wtedy wyszła. Wtedy dopiero miała wrażenie, że zapomniała o milionie rzeczy, ale w sumie miała to już gdzieś. Zdarza się. Miała blisko do dormitorium... Można zawsze wrócić. A czy Howett myślała o końcu roku jako o czymś przykrym? Hm, raczej nie. Miała jeszcze rok... Rok na byciem uczniem i wcale nie było jej smutno. To jeszcze rok na myślenie o tym czy warto wyjechać z tego kraju. Kiedy zeszła, ujrzała tłum rozchichotanych nastolatek, ale to nie przeszkodziło jej, aby odnaleźć wzrokiem Stone'a. Stojąc za nim położyła dłoń na jego prawym ramieniu. - Cukierek, albo psikus... Choć to niekoniecznie ta okazja. - Szepnęła tak, aby usłyszał tylko on.
No witajcie moje fanki! Witajcie mili panowie zazdroszczący mi urody i witajcie wszyscy Ci, którym jestem winien pieniądze, albo którym zaliczyłem dziewczyny! Pijcie dzisiaj moje zdrowie, bo to bal. Bo ta obok to moja żonka. Hehs. I wszyscy jeszcze mi podziękujecie, jak kiedyś po domu będzie wam śmigał mała wersja mnie. Polecam zrobienie swoim dziewkom testów na ojcostwo... - tak zapewne brzmiałaby jego przemowa jeśli ktoś by go oto poprosił rzecz jasna! A jasne, że poproszą. Przecież był kapitanem drużyny Quidditcha! Ach Boże kochani Ślizgoni będą go na rękach dzisiaj nosić, albo i nie! Ciekawe za co? No kurde za wszystko! Za ten wygląd, za ten pogląd na świat, za seksowne ciało, za piękną żonkę (seksowną też), za dziecko, które będzie geniuszem, a jeszcze trzeba dorzucić ten najistotniejszy powód... Wzór zajebistości, wzór tego czego dzisiaj faceci nie mają. Zalicz połowę Hogwartu, ożeń się i spłódź syna? Chcesz tego? Wbijaj na kurs do Kacperka. On Cię nauczy. Może nawet pocisnąć część praktyczną. Nie trzeba? Oh proszę Cię! Nie musisz nalegać! W jego przypadku wszystko jest możliwe. Myślisz, że co? No ja to ogólnie myślę, że nie myślisz, bo żałość w sercu tańczy, gdy się okazuje, że masz problem do Villiersa. Boże, co z niego za genialna osoba to MatkoBoskoMugolsko i jeszcze więcej. On na pewno ma podobnie, jak wcześniej prorocy, głosić dobrą nowinę i pokazywać jak ważne jest życie! Wszyscy będą mu za to wdzięczni. Będą całować jego stopy i błagać, prosić o więcej. I dosyć tego. To nie są marzenia, to jest kurwa nasza rzeczywistość. Tajemnicą z pewnością nie jest to, kto został partnerką Caspra na ten wieczór. To nie jest ta dziewczyna, z którą spał jakieś kilka miechów temu. Była inna. Była już taka oficjalna. Podobno przy niej mówi się, że jest idealna. O tak ludzie. Jest idealna szczególnie po zmianie nazwiska. Cassandra Villiers! Ale jak na każdą babę przystało Cass musi się spóźniać. A Villiers stoi tutaj paląc fajka i gładzi ręką garnitur, który wybrał specjalnie na tą okazję. Boże, jak on seksownie wygląda. Oby Cass mu tylko kroku dotrzymała, bo wiadomo. Najwyżej ją rozbierze. Nago i tak wyglądała dla niego najlepiej. I czekamy. Czekamy ludzie czekamy. Może będziemy klaskać to żonka przyjdzie szybciej?!
Całe szczęście, że ostatnimi czasy zakumplowała się trochę bardziej niż wymagałaby przyzwoitość z Lawrencem. Inaczej co by zrobiła? Nie poszła na bal? Albo smutnie i samotnie, skoro River miał teraz dziewczynę i nie mogła go zaprosić jako swojego BFF? Może była fanem takich przyjęć i wolała kameralne, szalone imprezy z alkoholem, ale głupio tak nie iść na zakończenie roku w szkole, w której nie miała pojęcia jak wyglądają bale. Mruczała pod nosem przekleństwa czytając, że musi założyć suknię balową i na dodatek jakąś idiotyczna maskę. Mogła przyjść w garniturze, jak to czasem zdarzało jej się robić na różne takie uroczystości, ale trochę głupio jej było tutaj tak robić. Wszak nie była w Kanadzie. W dresie też nie pójdzie. Ale przecież Ted na zakupach to był wręcz idiotyczny pomysł. Nie miała nawet zielonego pojęcia od czego zacząć. Dlatego z ciężkim sercem, wysłała to matki wiadomość na temat poszukiwania sukienki, butów i maski na bal, od razu po tym jak Lavoisier zgodził się z nią iść. Całe szczęście jej matka, może nie miała tak wysportowanej figury jak Teddra, ale wciąż była elegancka zgrabna i mniej więcej tego samego wzrostu. Gdyby nie ona Ted nie miałaby nigdy, na nic sukienki, już dawno kategorycznie zabroniła jej się roztyć. Manseley więc musiała włożyć na siebie czarną sukienkę bez ramiączek, z dość strojnym dołem, do tego torebkę. Najgorsze były jednak buty. Ted w ogóle nie była obyta z obcasami. Dlatego próbowała się poduczyć chodzenia na nich w dormitorium, ale szło jej to zaiste tragicznie. Myślała czy nie iść w normalnych butach, ale po chwili zmieniła zdanie. Przecież nie jest mięczakiem, prawda? Do jej super stroju, dołączona była też dość zwykła złota maska. Ku utrapieniu Teddy na patyku, a nie na gumkę. Zastanawiała się nad jakimkolwiek makijażem, ale w końcu uznała, że to kiepski plan. Nie miała też zielonego pojęcia co ma zrobić z włosami dlatego spięła jedynie włosy w luźny, dość wysoki kok. Zejście do Wielkiej Sali było istną katorgą i bała się to zrobić straszliwie, więc wysłała wcześniej sowę do Rivera, by przyszedł i pomógł jej zejść na dół. Poczekała chwilę na przyjaciela przed obrazem i kiedy przyszedł w swojej pięknej marynareczce, złapała go mocno pod rękę. Szła bardzo, bardzo powoli po tych milionach schodów, trzymając się kurczowo poręczy z jednej strony i Rivera, który pewnie był od niej teraz odrobinę niższy, z drugiej. Kto na boga wymyślił obcasy i dlaczego nie założyła jednak zwykłych balerin? A tak, pewnie nie miała, a matka nie wysłała jej. Buty sportowe zaś do tej sukienki byłyby chyba kiepskie też, nie wiem. Znosiła bardzo cierpliwie zaczepki Rivera dotyczące jej, bo z pewnością ich nie brakowało. Kiedy dotarła do Wielkiej Sali, w której było naprawdę ślicznie, rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu swojego partnera czy coś, ale najwyraźniej go nie było. - Widzę twoją złotą dziewczynę – mruknęła do przyjaciela, widząc Jovena stojącego sobie z Madison, bez Moragga. BARDZO POWOLI, zmierzała w ich stronę z groźnym wyrazem twarzy, ukrytym jednak póki co pod maską, trzymając się wciąż swojego Indianina. Kiedy do nich dotarła prychnęła rozzłoszczona i odkryła na chwilę twarz. - Kurwa, ja pierdolę, ledwo tu dolazłam, już mnie nogi napierdalają – powiedziała na przywitanie dama Teddra krzywiąc się lekko, wyjęła rękę spod Rivera i oparła się o ścianę obok Jovena, wzdychając ciężko. - Patrz Madison, wybrałyśmy podobną kolorystykę, jesteśmy jak siostry z Kanady – rzuciła obojętnie do dziewczyny jej przyjaciela, co jakiś czas zakrywając oczy maską i z powrotem ją opuszczając.
Hoho! Prawdziwy dżentelmen. Ale o tyle, o ile jakaś dziewczyna mogłaby się zawstydzić, o tyle ona zachowała zimną krew i uśmiechnęła się, tym razem już niemalże zupełnie rozluźniona i skinęła mu lekko głową. Była przyzwyczajona do takich gestów, bo już mając lat dziewięć poszła na swój pierwszy bal. Fajnie, nie? A jeszcze fajniejszy był jej partner, dziesięcioletni chłopiec, który był ubrany w przyciasny garnitur, chyba jeszcze z poprzedniego roku, z włosami krótko przyciętymi i strasznie ulizanymi. Miał zaledwie dziesięć lat, a zachowywał się, jakby miał dziesięć razy tyle. Przez cały czas podsuwał jej swoje ramie pod nos, by się go złapała i przez godzinę nasłuchała się więcej komplementów niż przez całe życie. Od tamtej pory była gotowa na wszystko. Cóż, skoro był przyjezdnym, to nic dziwnego, że nigdy wcześniej się nie spotkali. W końcu on był zajęty tym całym swoim... no... kłidiczem! Adelaide nigdy nie rozumiała fenomenu tej gry, a całkiem niedawno- gdy została wyciągnięta siłą na boisko- dostała tłuczkiem, czy tam inną piłką w łeb i wylądowała w Skrzydle Szpitalnym. Łatwo się więc domyślić, że teraz nie znosiła tej gry jeszcze bardziej, niż wcześniej. -Mi również- wciąż się uśmiechała i nawet nieśmiało ujęła dłoń, której jej podał, po czym zaczęła rozglądać się za stołem z jedzeniem. Nie zajęło jej to zbyt wiele czasu. Miała taki... jedzenio radar. -I zjeść- powiedziała, starając się nie ciągnąć go za bardzo i nie taranować ludzi naokoło. -Nie jadłam od tygodnia, by wcisnąć się w tą sukienkę, a więc miło by było, gdybyś to docenił- posłała mu lekki, nieco wrednawy uśmieszek. Oczywiście, że żartowała i miała nadzieje, że on zdaje sobie z tego sprawę, bo inaczej weźmie ją ta jakąś bulimiczkę, anorektyczkę, anonimowego grubasa, czy co tam jeszcze. Zaraz potem dorwała się do tych malutkich kanapeczek i przyjrzała się im uważnie, jakby bojąc się, że mogą być zatrute. Albo uciekną. Albo kopną ją i uciekną. W Hogwarcie nigdy nic nie wiadomo! -Chyba nie jesteś stąd, prawda? To znaczy... stąd, z Hogwartu. Mam rację?- zapytała, zerkając na niego kątem oka, a drugim błądząc po stole. Tak, właśnie próbowała jakoś inteligentnie zagadać.
Niewiarygodne, jak szybko ten rok szkolny zleciał! Holly miała nieodparte wrażenie, że ktoś majstrował przy czasie, naturalnie przyspieszając go. Bo jak to możliwe, że tyle rzeczy jej umknęło i uciekło przez palce? Okradziono ją z tygodni i miesięcy szkolnych, na sto procent! Innego wytłumaczenia nie przyjmowała. Tak czy owak, trzeba było pogodzić się z tą doprawdy dramatyczną sytuacją i wziąć w garść, w końcu dziś odbywał się bal. Ah te bale! Długie suknie, staranny makijaż, powszechnie panująca atmosfera podniosłości i elegancja. Pomysł z wenecką maskaradą od razu przypadł Wade do gustu. Uwielbiała zabawy karnawałowe, charakterystyczne przykrycia twarzy oraz cały ten klimat pełen tajemniczości i, no cóż, magii. Zawsze kojarzyło się jej to z baletem, który przecież gorąco kochała. Ogólnie rzecz biorąc, maskarada przywodziła na myśl dziewczynie zeszłe epoki, a zwłaszcza renesans. Gdyby mogła wybrać sobie moment narodzenia, decyzja padłaby dokładnie na złoty, XVI wiek. No oczywiście, bez zawiłych rozważań ani rusz - wszakże to koniec roku! Jakieś małe podsumowanie by się zdało, co? Pół Irlandka była wystarczająco zadowolona z osiągniętych wyników w nauce. Okej, po całości zawaliła Tajemnice Kosmosu. Szczerze to sama nie wiedziała, dlaczego. Niby miała pociąg do wszelkich sekretów i nieodkrytych spraw, a tu proszę, niespodzianka. Na szczęście był to jedyny okropny w tym roku szkolnym. Dumą zaś napawał ją wybitny ze Złożonych Zaklęć. To było coś, a jakżeby! Miło wiedzieć, że przynajmniej potrafiła efektywnie pracować nad czymś, co miało dla niej duże znaczenie. Ambicja stała na dobrym poziomie, tak. Ale oprócz nauki, w Hogwarcie były też inne zajęcia, prawda? I tutaj Wade mogła zarzucić sobie kilka przeoczeń i zaniedbań. Zdecydowanie postanowiła bardziej przejąć się swoim życiem towarzyskim w przyszłym roku. Albo już na wakacje, po co dłużej czekać? Dziewczyna obróciła się przed lustrem, badając, czy jest gotowa do wyjścia. Wyglądała jak prawdziwa Gryfonka, nono. Połączenie złota i czerwieni. Co za lojalność wobec domu, powinni jej za to dodatkowe punkty przyznać! A tak serio, zupełnie przypadkowo jej wybór padł na tę sukienkę i maskę. Nie planowała być maskotką Godryka, aczkolwiek, skoro już tak wyszło, nie rozpaczała zbytnio. Wyglądała naprawdę ładnie. Z klasą, a równocześnie świeżo i kobieco. Spięła włosy po jednej stronie, odsłaniając smukłą szyję i nałożyła maskę. O, już by zapomniała! Udekorowała bok maski piórem żmijoptaka. Swoją drogą zabawne, że dostał się jej właśnie ten ptak. Czyżby ktoś sugerował, że jest agresywna? Z tą myślą w głowie, wkroczyła do Wielkiej Sali, z delikatnym uśmiechem obserwując przebywających już tu uczniów. Wystój Sali był niewątpliwie piękny. Teraz tylko nierozwiązaną kwestią pozostała sprawa partnera. Kim się okaże? Hmm.
Oczywiście młodszy Quayle musiał modnie się spóźnić, żeby zrobić fantastyczne wejście! Tak naprawdę to super spóźnienie wcale nie było spowodowane dywagowaniem na temat stroju na ten wieczór (ten przecież wybrał w trzy minuty!), ani nie tym, że zabłądził... otóż wszystko przez Teda! Tak, ta niedobra dziewczyna wysłała mu sowę, żeby POMÓGŁ JEJ ZEJŚĆ ZE SCHODÓW. To brzmiało tak super zabawnie, że Riv olał wizję spóźnienia się, przecież musiał iść i zobaczyć co jego ziomkowi uniemożliwia schodzenie. I oczywiście nie pożałował swojej decyzji. Miał okazję, chyba po raz pierwszy widzieć Teda, tak tego Teda od dresów w kiecce i w butach na obcasie. I przysięgam, dusił się ze śmiechu przez dobre dziesięć minut nim zdobył się na powagę i nim był do czegokolwiek przydatny. Oczywiście stwierdził, że Manseley wygląda bardzo komicznie i przez całą tą drogę nie szczędził jej super komplementów, od których jeszcze bardziej mu się chciało śmiać. W sumie nie chodziło tu o to, że dziewczyna wyglądała brzydko, czy coś... tylko, że Teda znał raczej jako swojego ziomka, który chodzi w luźnych dresach i bije się jak facet, a nie tam, paraduje w pawiej sukience i z wysokimi obcasami. I jeszcze na dodatek była wyższa od niego, co to wielkie babsko, no naprawdę! Ale oczywiście co jakiś czas się powstrzymywał i prowadził tą kalekę do wielkiej sali, wesoło się tylko uśmiechając pod nosem. Właściwie River też nie wyglądał normalnie, nie na standardy Hogwartu. Otóż chłopak miał na sobie błyszczącą, piracką marynarkę, jego włosy były w podobnym nieładzie, jak te na zdjęciu, acz miał porządniej ubraną bluzkę pod spodem, która była zupełnie złota (OCZYWIŚCIE ŻEBY PASOWAŁA DO SUKIENKI MADISON), a już jego spodnie, w ogóle nie prezentowały się na tak sprane, tylko były normalnie, mocno czarne i były dłuższe. Aaa i miał też maskę, ale w sumie to była zwykła przepaska jak u zorro, ot taki miks. No, wyglądał elegancko i ekscentrycznie, pięknie po prostu. - Wiesz co, klapki też by Ci pasowały. Ja nawet zaproponowałbym Ci adidasy pod tymi frędzlami i tak nic nie widać - powiedział w chwili gdy pomachał odstającymi elementami sukienki Teddry, a które to lekko zafalowały. - Obiecaj mi, że to teraz stanie się twoim nowym stylem i będziesz tak na co dzień, już nie mogę się doczekać, jak zagram z tobą w bludgera, a ty będziesz mieć te obcasiki - powiedział wesolutko kierując się z brunetką do wielkiej sali. Och tak, bardzo chciałby widzieć jak Ted dajmy na to próbuje elegancko zejść z miotły! Tak też nasza dwójka wypatrzyła Madison i Jovena, więc pięknie do nich podeszli. Riverek zrobił ukłon z wymachem dłonią, jak na bajkach po prostu, ujmując dłoń swej blondwłosej dziewczyny. - Rad jestem, że wybrałaś równie bajkowy strój jak i ten mój, dzięki temu wzbudzimy zazdrość wśród wszystkich zebranych. - Rzekł ujmując jej dłoń i ostatecznie przyciągając do siebie dziewczynę, by ta wpadła w jego ramiona, a on by mógł złożyć na jej ustach pocałunek. Ach, ach, jacy oni piękni i wspaniali. - Trochę mnie boli, że brakuje mi tylko papugi na ramieniu. Chciałem zabrać twoją Moraggową, ale mnie pogryzła - powiedział w stronę brata, robiąc przy tym smutną minę i pokazując mu swoją obolałą rękę. Powinien dać jakąś karę tej sowie, zabrać jej jedzenie, czy coś. Rodziny się nie atakuje! - Nic się nie łam Ted, bądź twarda, te wszystkie dziewczyny jakoś dają radę, ewentualnie możesz wsiąść do jednej z tych łódek i zająć się obżeraniem, uznając, że tańce są lamerskie. O chyba nawet mają tam wino. A wiesz, wymkniesz się na plecach tego twojego Australijczyka, czy skąd on to tam był - Lekko się wychylił by lepiej spojrzeć na łódkowate stoliki. Po tych słowach przeniósł wzrok na swoją bluzkę, która też był złota. - Joven trochę nawaliłeś z tymi szarościami, złoty jest nowym kolorem Kanady - powiedział obserwując brata, który był taki szary i ponury. Co za smutny człowiek!
Dobrze, że faceci nie mieli takich problemów. Choć godzinę przed balem w dormitorium zrobiło się troszkę nerwowo, gdy jakiś chłopak wziął sobie bezczelnie buty Filipa. Dopiero potem Stone mu wybaczył, widząc, że prawie każdy z jego koleżków z Kanady ma czarne lakierki, jak na pierwszą komunię normalnie. Ale w porównaniu z krzykami i wrzaskami z dormitorium dziewcząt to było nic! Filip po cichu obawiał się o Lailę, bo co jeśli te zazdrośnice wydłubią jej oczy albo podrą sukienkę? Bo był pewny, że jego partnerka będzie najładniejsza! Nawet w przysłowiowym worku na śmieci. I dlatego chciał wyglądać równie dobrze. A to, czy mu wyszło to oceni już Laila... Miejmy nadzieję, że jej się spodoba! Bo jeśli nie, to ma pecha i będzie musiała spędzić z nim te kilka godzin. Nie ma to tamto. Zamierzał spróbować wszystkiego z tego wielkiego stołu z jedzeniem i jeszcze zatańczyć raz, czy dwa, coby spalić kalorię i zacząć jeść od nowa. Po to są bale, prawda? Oh, Fifi, Fifi, zero ogłady! Nie widział jej, bo go skubana zaszła od tyłu. To nieładnie tak, jeszcze by dostał zawału. Ale o to mógł się obawiać, gdy obrócił się w końcu do niej przodem i omal nie zwaliło go z nóg. Wyglądała przepięknie! Jak taka nimfa. Hoho, z pączka awansowała na nimfę, niech się cieszy. Bo jutro jednak znów będzie pączkiem. Filip odruchowo poprawił swoją marynarkę i przełknął głośno ślinę, po czym uśmiechnął się lekko i pochylił się, by pocałować ją w policzek. -Wyglądasz przepięknie- szepnął, wyprostował się i wskazał na swoją muchę. -Popatrz, zrobiłem, jak prosiłaś. To jest kremowy, prawda?- zapytał, mając nadzieję, że to naprawdę dobry odcień, bo w sklepie między białym a kremowym była jeszcze cała gama kolorów, w których nasz biedny Stone się gubił. -Chcesz się czegoś napić?- zapytał, podając jej swoje ramie. Jak prawdziwy dżentelmen!
Wkroczył spokojnie do sali, po czym ruszył ku swemu miejscu przy szczycie komnaty. Zresztą będzie miał z stamtąd dobre pole widzenia. Po drodze mijając innych uczestników balu wymieniał z nimi drobne uprzejmości uważając by nie uszkodzić niczyjego stroju ani też swojego stroju, w sumie jak zawsze nietypowego, ale czuł się w nim swobodnie a to przecież najważniejsze. Przy najbliższym mu stoliku postanowił się napić i tak to podniósł czarkę w której odbijała się jego wenecka maska. Spokojnie upił łyk opierając się na swojej lasce wypatrując swojej partnerki na balu, delikatnie poprawiają w klapie srebrną przypinkę ozdobioną długim piórem ogonowym samca żmijoptaka.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Sro Cze 26 2013, 19:36, w całości zmieniany 1 raz
Do ostatniej chwili Hayden klął w duchu pomysł organizatorów z tym, że to dziewczyna zaprasza faceta na bal. Okej, bal niezła rzecz, ale o ile prościej podbić do dziewczyny, która ostatnio ci wpadła w oko, czy z którą ostatnio więcej gadałeś, zaprosić na imprezę i dobrze się bawić. A tak trzeba się bawić w cholernego kotka i myszkę! Liczył na kilka dziewczyn, których zaproszenia miał prawie jak w banku. Jednak te, mijane na korytarzu, tylko chichotały mijając go, i oglądały się za siebie zaciekawione i rozchichrane. Do ostatniej chwili Hayden miał nadzieje, że te harpie po prostu chcą go przetrzymać, zaproszą w najmniej spodziewanej chwili. Ale to nie nastąpiło. Czym prędzej wpisał się na listę do losowania. O ile prostsza sprawa! Teraz tylko zostało załatwienie strojów (w tym głowa Farleya, on ma lepszy gust) i nie spóźnienie się! Pędząc do Wielkiej Sali o mało nie zapomniałby swojego znaku, przypinki z piórem pegaza, którą się ukuł boleśnie, przypinając pospiesznie. Stawił się lekko spóźniony, wystrojony, od progu zgarniając kieliszek białego wina. Potoczył wzrokiem po sali, śledząc w tłumie bliźniaczej przypinki. Kręcił się tak, od czasu do czasu coś przekąszając, aż mignęła mu, poszukiwana broszka. Czym prędzej zaczął przedzierać się do wylosowanej damy. Mimowolnie, poruszył brwiami z uznaniem. Dziewczyna wyglądała naprawdę ładnie. Była taka elegancka, jednocześnie delikatna i dziewczęca. - Panienka pozwoli, Hayden Graves, wylosowany półgłówek - tu skłonił się głęboko elegancko wymachując wyimaginowanym kapeluszem, po czym złożył na ręce dziewczyny delikatny pocałunek. Nie wytrzymał dziesięciu minut i wyszczerzył się jak głupi poruszając zabawnie brwiami. - Klimatycznie. - ocenił, odrywając na chwilkę oczy od tej uroczej istoty (pokazując, że chodzi mu o wystrój sali), nie mogąc powstrzymać wesołości. Ta wychodziła mu wszystkimi porami ciała.