Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Autor
Wiadomość
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura miał ochotę machnąć na to wszystko ręką. Po dziurki w nosie miał już docinków Mormiji; jej dziwnych teorii i całej tej reszty. Ta kobieta doprowadzał go do szału – Dalgaard woli mieć jasne i czyste sytuacje. A relacje z bibliotekarką na pewno się nie zaliczały do jasnych ani czystych – jeśli go nie lubi, po co z nim poszła na bal? A z drugiej strony – skoro go lubi, czemu jest dla niego taka wredna? Nigdy nie zrozumie kobiet. - Oczywiście, że tak. – przewrócił oczami – Tylko marzę o tym, żeby wylądować z tobą w łóżku. Bo przecież oboje wciąż jesteśmy nastolatkami! – prychnął. – Doskonałe spostrzeżenia, Cajger. Skrzyżował ramiona na piersiach. - Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? – zapytał, westchnąwszy ciężko. Trochę jak ojciec zmęczony zachciankami swoich rozpieszczonych dzieci.
Krążące w żyłach alkohol i narkotyki działały na ciebie pobudzająco. Czułaś się, jakby ktoś krzyczał ci cały czas do uszu "Sapere aude, miej odwagę!" Z każdą sekundą stawałaś się coraz śmielsza, śpiewanie przychodziło ci z łatwością, jakiej jeszcze nigdy nie czułaś. I już wiedziałaś, co chcesz robić w życiu - być piosenkarką. Przenosić słuchaczy swoim głosem, muzyką i tekstami do świata, którego nigdy nie poznali, dzielić się z nimi swoimi uczuciami i przeżyciami. Łamacz zaklęć był tylko alternatywą na czasy, kiedy bycie artystką przestanie przynosić ci radość i spełnienie.
Gdy ostatnie takty dobiegły końca, a Dex pożegnał się z tłumem tańczącym, wiwatującym i skanującym jego imię, znów poczułaś to dziwne onieśmielenie, jakbyś na powrót miała pięć lat, gdy magia była dla ciebie jeszcze czymś nieznanym, tajemniczym. Dexter... On był już znanym muzykiem, ludzie lubili go, kochali jego muzykę. Veritaserum to przecież coś, zespół, którego członkiem chciałby być każdy! A ty... Ty byłaś nikim W oczach wielu stojących przed ceną stanowiłaś tylko kolejną zdobycz Vanberga, dziewczynę, z którą wokalista pójdzie kilka razy do łóżka, a potem zostawi, by sama zbierała swoje serce z londyńskiego chodnika. Nikt jednak nie wiedział, że ty już więcej nie pokochasz, a Dextera traktujesz tylko jako most łączący cię z karierą w świecie muzyki.
I znów usłyszałaś w głowie ten cichy głosik szepcący "Odwagi, Rosie! Odwagi!" Wygięłaś wargi w uśmiechu, skinęłaś lekko głową, a potem dumnie wyprostowana zeszłaś ze sceny. Słysząc entuzjazm w głosie Dex'a roześmiałaś się perliście. Doskonale wiedziałaś, że to był zajebisty pomysł, nie tylko ze względu na chłopaka, ale i na ciebie. Znalazłaś przecież cel w życiu!
- Ja mam tylko takie - odparłaś, a potem złapałaś rękę Dextera i zaczęłaś przepychać się przez tłum w stronę waszego stolika. Zatrzymała cię jednak propozycja chłopaka, po usłyszeniu której zadrżałaś lekko. Nie ma się czego bać, Rosie, będzie dobrze. - Prowadź - powiedziałaś tylko cicho, spoglądając jednocześnie w oczy Dex'a, jakbyś chciała odnaleźć w nich odpowiedź na dręczące cię wątpliwości. Wygięłaś wargi z rozbawienia, jedna brew powędrowała do góry, co nadało ci wyjątkowo komicznego wyglądu. W waszych żyłach krążył alkohol i narkotyki, a ciebie nie obchodziło, jak skończy się ta noc.
- Daj mi święty spokój! - rzuciła gniewnie kobieta, prawie, ze krzycząc. stała przed Bonawenturą, jakby gotowa do ataku - jednak tak naprawdę miała ochotę się schować. Głęboko pod ziemią, tak by już jej nikt nigdy więcej nie znalazł. W szczególności Dalgaard. - Chcę po prostu spokoju! - warknęła ponownie i zacisnęła palce na swojej kopertówce. Potem, jak dziecko tupnęła obcasem i odwróciłą się na piecie idąc w stronę wyjścia. Nie, nie będzie się tak bawić, woli olać bal, niż tracić nerwy na tego buca. Wróci do domu, zajmie się synem, zajmie się sobą. napisze kilka listów, poczyta książki, posłucha muzyki. Nie bezie myśleć o szkole. Nie będzie wspominać ani o Bonawenturze, ani o Regisie, ani o nikim innym. Ona i Roch, sami w domu i tyle je trzeba.
Hiacynta miała wrażenie, ze chłopak jest miły. Sympatyczny. Ale cała ta urocza wizja posypała się, gdy tylko Frank opisał siebie jako „the best in the world”. Jeżeli jest w ludziach jakaś cecha, której Timtpon nie lubi, to jest to zarozumiałość. Nienawidzi po prostu jak ktoś się wywyższa! Jej twarz z uśmiechu przeszła przez zdziwienie do pogardy. Wyprostowała się, odsuwając się od chłopaka jak tylko najdalej mogła. -Slytherin zapewne? – powiedziała chłodnym tonem – Tylko tam można spotkać najlepszych ludzi na świecie, nie? Czysta krew rządzi! Łuuuhu. – prychnęła. Jej słowa aż ociekały od ironii. Rzecz rzadka u tego stworzenia. Udała że spogląda na zegarek(którego nie miała, haha), robiąc przy tym wielce zdziwioną minę. - To już ten czas? Ojej. – powiedziała z udawanym żalem w głosie – Muszę iść nakarmić mojego szczura. Biedaczek, pewnie umiera z głodu. – wetchnęła ciężko i wstała od stolika. Nie miała ochoty spędzać wieczoru z takim bucem. Wolałaby siedzieć w dormitorium i czytać komiksy o Supermerlinie, czy cokolwiek. /zt.
Cicho, wiem, ze nie pisze długo. Ostatnie zaliczenia i takie tam. No nie krzyczeć! Wypada napisać co się działo z Danielkiem z Clarą, wiec no... Starał sie delikatnie ja obejmować, jakby była najdelikatniejszym kwaitkiem, który jeśli nieodpowiednie się chwyci kruszy sie w paluszkach. Nie mógł jednak tak długo wytrzymać, zbyt piękna tej nocy była, przysunął ja bliżej siebie, uścisnął zdecydowanie (w razie jakby jakiś zią pomyślał, ze moze mu odbić pannę!. Tańczyli tak i tańczyli. On co chwile zerkał na jej słodką twarz, czasem zbyt długo spoglądał jej w oczy. Przyciągała go jak jasna cholera. Muzyka zmieniała swoje tępo, Oni się do niego dostosowywali. Każdy ich krok był dopasowany, ani razu się nie pomylili. Jakby byli zsynchronizowani, czy coś. Jej perfumy wdzierały się do jego nosa zadzierając z chłopaka zmysłami. W ustach miał smak swoich ulubionych jagód. Czemu? Cholera wie. Skoro chwile te były cudowne, to i cudny smak jagód pojawił się znikąd. Przez tą noc wszystko było idealne, wszystko było ich. Inni zniknęli, sala opustoszała. W centrum była panna Hepburn, reszta świata gdzies daleko w tyle. Zresztą, skoro miał ja w swoich ramionach to wszechświat moze spłonąć. Nie wiedział ile minęło czasu, stracił rachubę. Gdy ludzie zaczęli się rozchodzić Oni wciąż tanczyli. Wyszli jako jedna z osttanich par, przeganianych przez nauczycieli. odprowadził ją pod drzwi Pokoju Wspólnego, jak na dżentelmena przystało. Kiedy schylał się, by ją przytulić na pożegnanie jego wargi musnęły policzek dziewczyny. Same to zrobiły, On z tym nie miał nic wspólnego. Zresztą, co tam. Ot niewinny całusek na dobranoc. Kiedy dziewczyna zniknęła za portretem udał się do lochów. [zt]
Wrócił do Wielkiej Sali, wyglądał prawie tak sam dobrze jak wcześniej, nawet czuł się lepiej... tak jakby. Ludzie chyba zaczęli się już ulatniać, bo jakoś mniej ich było, nawet nikt nie śpiewał po tym, jak najwidoczniej Dexter i ta druga skończyli. Trzeba było się zbierać. Ciekawe czy już wybiła pierwsza? Wszystko jedno, lepiej zabierze Angie, jeszcze Yves tu wróci i będzie się rzucał, że nawet nie zdążył Twanowi oddać. Puchonka stała w tym samym miejscu co wcześniej, chłopak podszedł do niej objął ją z tyłu, złapał za rękę i okręcił i pociągnął, żeby za nim poszła. - Angie, chodźmy, nic tu po nas. Pójdziemy w inne miejsce, będzie fajnie zobaczysz - mówił do niej i prowadził między niektórymi, jeszcze tańczącymi. Poszli prosto do Hogsmeade i do Świńskiego Łba.
Słoneczne wakacje w Egipcie dobiegły końca. W normalnych okolicznościach, byłby to zapewne powód do narzekań większości uczniów, ale ze względu na ostatnie wydarzenia, tragedię, która podsumowała Egipt, wszyscy chcieli czym prędzej wracać. Hogwart wydawał się w spokojnym i bezpiecznym miejscem, dalekim od Egipskich wilkołaków, od zła, które panowało na ulicach. Jakże mylne było to wrażenie! Któż mógłby się spodziewać, że Farid Sherazi jest tym, który kontroluje wilkołaki? Nawet Abrienda tak naprawdę nie wiedziała przeciwko komu walczy, miała jedynie świadomość, że poplecznicy tej osoby formują się w zamku. Wszystko póki co było osnute tajemnicą. Rozpoczęcie roku zaczęło się jakieś dwa tygodnie po tym, jak uczniowie wyjechali z Egiptu, co warto dodać, że miało miejsce zaraz po tragicznych atakach. Wielka Sala była przystrojona bardzo tradycyjnie, a wśród uczniów panował raczej ponury nastrój. Dyrektor pojawił się na podwyższeniu dość szybko i bez wahania przystąpił do wypowiedzi. Miał wyjątkowo poważny ton. Mówił o ataku, który miał miejsce, o tym, że pamięć po Latifie na długo pozostanie wśród nas. Zapowiadał także, że uczniowie w Hogwarcie są zupełnie bezpieczni (na te słowa Abrienda znacznie się wyprostowała rozglądając po pozostałych nauczycielach). Po tych słowach Gareth przeszedł do lżejszych spraw. Wymienił, że powstał nowy klub pojedynków, do którego można dołączać, a także przypomniał parę zasad Hogwarckich. Następnie głos zabrała tiara przydziału.
Przez lat niemożliwie wiele Spoczywałam na królewskich gablotach w popiele. Byłam zwykłym, czarnym kapeluszem nazwać można mnie było słabeuszem. Brudna, niechciana i znudzona Nosiłam na sobie czasu znamiona. Wtem mnie wielcy czarodzieje odnowili Na swych zacnych głowach, dumnie nosili. Swoją szkołę magii stworzyli Przed niemagicznymi całkiem ją ukryli. Potem domy w niej cztery założyli Do ich rozdzielenia, charakterami swoimi się posłużyli. Slytherin węża dał jako swego domu znak Spryt jego uczniów, to jedna z odznak. Gryffindor niczym lew wielki Do ostatniej, odważnie walczy kropelki. Ravenclaw mądrość popiera, Orzeł uczniów jego wspiera. Hufflepuff sprawiedliwy dla każdego Borsuk znakiem jest jego. Domy te od wielu lat skłócone Zgody wzajemnej pozbawione. Wy zaś zwieść się nie dajcie Do pociągu ku przyjaźni po kolei wsiadajcie. Bowiem nadciągają ku nam ciężkie czasy. Pokrętny los, w błocie można znaleźć nawet asy. Ciężki wybór czeka przed wami. Kogo popieracie, zdecydować musicie sami. Fałszywym uśmiechom zwieść się nie dajcie Wszyscy razem po właściwej stronie się trzymajcie. Bowiem nadciągają ku nam ciężkie czasy. Pokrętny los, w błocie można znaleźć nawet asy. Czas się pojednać i wspólny krąg utworzyć Kłótnie i nieporozumienia na bok odłożyć. Zacieśniajcie swe przyjaźni. Niech drugi człowiek okaże się ważniejszy od Waszych bojaźni. Zacieśniajcie więzi, uczniowie! Bądźcie jak wielcy bohaterowie! Nie dajcie się nikomu zwieść, Nie pozwólcie złu nadejść!
Po przemowie starej tiary najmłodsi uczniowie zostali przydzieleni do domów, a na stołach pojawiło się jedzenie wszelakiego rodzaju. Rok szkolny 2012-2013 oficjalnie się rozpoczął.
Ach czegóż przez wakacje nie robił Ollie Twydell? Może i nie pojechał do Egiptu, może i zapomniał o tym, że cały zamek wybiera się na jakiś wyjazd, ale absolutnie się przez to nie nudził! Prawie udało mu się zbudować balon na tyle duży, że mógłby go unieść, prawie dzięki niemu odleciał! Właściwie w powietrzu pokonał paręnaście metrów, trafił aż do pobliskiego parku. Potem próbował ponownie, w końcu musi jakoś do Indii dolecieć! Tam powiększy słonia i rozbije na nim namiot wielkości domu, w którym to zamieszka ze Skylą. Plan idealny. Wakacje były cudowne. Każdego słonecznego dnia Ollie włóczył się po Londyńskich uliczkach, często udając się na Pokątną (tam mógł do woli walić zaklęciami, na zwykłych ulicach wciąż zapomniał, że przy mugolach nie wolno czarować!). Spotkał się też z cudowną Skylą, chociaż to mieli nieco utrudnione. Wszakże żadne z nich nie potrafiło się teleportować, a na dodatek ona mieszkała w Szkocji. Do siebie nie mógł jej na długo zaprosić, bo prawdopodobnie siostra dostała by ataku paniki, że jakaś obca osoba mieszka u nich w domu. Tak czy owak, mieli okazję widzieć się w Anglii no i pisał do niej listy, bardzo wiele listów. Większość dotyczyła tego, że okropnie ją kocha, a część, planów jakie zamierza zrealizować, nie zabrakło też ostatnich najlepszych ciekawostek typu "Jak człowiek nie śpi przez szesnaście godzin, to zachowuje się jakby był pijany, muszę tego spróbować!". Kiedy już na stacji w Londynie spotkał się ze swoją dziewczyną, nie chciał jej wypuścić z ramion przez dobre dziesięć minut. Skyla była taka piękna, taka filigranowa i miała taki piękny kolor włosów (musiał to powtarzać nieustannie). Podróż spędzili dość normalnie. Ollie najpierw nie mógł się odkleić od panny Quinley, a kiedy już tego wielką siłą woli dokonał, zajął się zmienianiem kolorów kanap w przedziale. W końcu jechali w takim wściekło różowym, a nad ich głowami latał zastęp małych błękitnych kanarków. Chciał jeszcze zrobić tam hamaki dla nich wszystkich, ale już mu zabrakło znajomości zaklęć (czyli po przyjeździe do zamku przekopie bibliotekę). W końcu dojechali. Twydell miał na sobie dość luźną koszulkę w zielone poziomki, do tego turkusowe spodnie i jasno niebieską chustkę na szyi (dostał od siostry, musiał więc dumnie nosić!). Do tego różowe włosy i równie barwna dziewczyna u boku. Wyglądali ślicznie, jak zwykle. Dopiero w Hogwarcie się rozstali, wszakże Ollie musiał podejść do stołu Krukonów. Kiedy znalazł się przy innych uczniach mocno chwycił za rękę jakiegoś chłopaka z jego domu, mówiąc, że tęsknił za Krukonami. Chłopak nie był chyba tym zbyt zachwycony, bo coś tam gwałtownie odrzekł, szybko odsuwając się od Twydella. Ach jak tu zrozumieć ludzi? Jako, że Ollie nawet nie pamiętał jak ten kolega się nazywa, to ruszył zająć wolne miejsce przy stole i nalał sobie do szklanki sok dyniowy. Z kieszeni wyciągnął małą, koktajlową parasolkę, by ozdobić nią odpowiednio napój. Teraz mógł pić i myśleć o tym, że w pokoju też taki dach z gwiazdami chce sobie zrobić.
Audrey właściwie była na wakacjach, ale najprawdopodobniej tylko ciałem. Jej udział... umysłowy, był nie do końca kompletny. Łaziła po Egipcie jakaś taka struta, klimat niezbyt jej nie pasował. Nawet nie wybrała się na mistrzostwa, co w jej przypadku było bardzo dziwnie. Kochała quidditcha, teraz bardzo żałowała, że nie pojawiła się na meczu. Choć w zasadzie... chyba w obliczu zaistniałych sytuacji miała po prostu szczęście. W każdym razie wszystko było z nią w porządku, chyba. Wyzdrowiała. Prawdopodobnie. W otoczeniu znajomych, z którymi bardzo dawno się nie kontaktowała, przybyła do szkoły, stwierdzając, że podróż była bardzo miła. Choć nastroje uczniów nie sięgały perfekcji. Pojawili się w Wielkiej Sali, wysłuchali piosenki tiary, poobserwowali nowych uczniów, przywitali ich pięknie i zasiedli do jedzonka. W sumie Primrose czekała na towarzystwo jakiegoś Gryfona, bo tak jakoś wyszło, że usiadła wśród mało znajomych, młodszych, osób. Bidulka. Hej, właśnie, już studentka, jak ten czas szybko leci!
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Po upojnym czasie spędzonym w Egipcie, przyjemnym wygrzewaniu się na słońcu i mniej przyjemnej utracie nogi, nadszedł czas na początek roku szkolnego. Siłą rzeczy trzeba wrócić do dawnych, szkolnych obowiązków, darcia się na uczniów. Nero w tym roku obejmie również posadę nauczyciela Zaawansowanych Mikstur, co przekłada się na większą ilość obowiązków. Nadszedł czas na przemowę dyrektora i rozpoczęcie roku. Ubrany wyjściowo siedział przy stole dla nauczycieli, tuż obok Abriendy. Gdy dyrektor powiedział o bezpieczeństwie w Hogwarcie spojrzał się na panią Odell. Wiedział, że nachodzi wojna. Gdy dyrektor wspomniał o Klubie Pojedynków Nero rozpromieniał. W końcu to on był przewodniczącym tego Klubu. Potem Tiara paplała tą swoją rymowankę no i najnudniejsza część. Przydzielanie do domów... O matko, jak on tego nienawidził... Obserwował nauczycieli... Farid... Wydał mu się dziwny, a z tego co mógł wyczytać w jego niejasnym umyśle, tak aby ten się nie zorientował, było to, że jego umysł nie był bez skazy... Zaintrygowało go to..
Wyjazd z domu Faviana wyglądał tak jak zawsze. Matka krzyczała i rzucała przedmiotami, nie popierając jego wyjazdu do Hogwartu, ojciec kupił więcej alkoholu, żeby położyć ją jak najszybciej spać, a jego syn mógł wyjechać o świcie, żegnając się z matką tylko pocałunkiem w czoło kiedy spała. Niewielką zmianą był fakt, że teraz mógł teleportować się w okolice dworca. Z walizką nie było to najłatwiejsze na świecie, ale i tak zdecydowanie lepiej niż mugolskie dojazdy, czy świstokliki za którymi nie przepadał. Na peronie pojawił się jak zwykle sam. Nikt nie machał do niego wesoło i nie krzyczał jego imienia. Ale nigdy mu tego nie brakowało. Tak wielu ludzi. Można by było podłożyć tu bombę. Albo jakieś wyjątkowo krwiożercze zaklęcie. Tak, żeby wszystkich porozrywało. Różne członki walałyby się wokół, a krwawiący ludzie próbowaliby doczołgać się bez nóg do swoich rodzin. Łzy mieszałyby się z krwią. Pewnie byłoby równie głośno jak teraz, tyle, że hałasy byłyby zdecydowanie bardziej przerażające. I w końcu wszystko by ucichło jak dzisiaj, tylko bałagan na peronie byłby większy. Favian siedział w przedziale z paroma krukonami ze swojego roku. Wymienili parę miły słów w czasie których, Whinery zaszywał im w myślach usta, po czym wyjął książkę by pogrążyć się w lekturze. Wielka Sala wyglądała pięknie jak zawsze. Zdecydowanie stęsknił się za Hogwartem. Jak dobrze było znowu być tutaj. Podszedł do stołu Ravenclawu, z łatwością znalazł w tłumie Olliego, który wyróżniał się strojem. No i faktem, że mało kto chciał obok niego siedzieć, przez jego ciągłe zaczepki i mylenie imion. - Ollie – powiedział cicho kiedy stanął za nim. Dotknął jego pleców i usiadł obok. Podwinął rękawy koszuli i poprawił cienki krawat. - Ładnie wyglądasz – dodał z lekkim uśmiechem. Miło było widzieć go w takim pogodnym ubranku, automatycznie rozejrzał się za Sky, po drodze w myślach wylewając kwas na głowy siedzących wokół Gryfonów.
I kolejny sztatański rok szkolny się zaczął, fuckin' perfect! wspaniały rok szkolny się zaczął, jak miło! Jednak warto było wracać z tego kochanego, słonecznego Egiptu - czym prędzej po atakach! Mimo tego, że trochę żal było zostawić słoneczny Egipt i wracać do pochmurnego Hogwartu... NA KOLEJNE DZIESIĘĆ MIESIĘCY EDUKACJI! Które spłyną w tak powolnym tempie, jak mucha w smole... IDEALNIE! Ogarnij się, jesteś przecież Krukonem! Uspokoił się przed wejściem na salę. Bolesna rana zadana przez wilkołaka dała o sobie znać. Była jedynie zabandażowana... Muszę iść do skrzydła szpitalnego... Jak najszybciej! Matka też dała mu niezły wykład na temat zadrapania przez wilkołaka. "Co ty sobie wyobrażasz?! Mogliśmy Ci nie puszczać na te cholerne wakacje! Za naszych czasów... (pominięta opowieść matki Maxa, która byłaby zbyt nudna, by ją tu umieszczać...) Masz szczęście, że wracasz do Hogwartu! A teraz - do pokoju! Poczytaj coś!" - zareagowała całkiem nieźle, jak na kobietę po porodzie. Tak jest, PO porodzie! Max miał rodzeństwo - dwie siostry, bliźniaczki na dodatek! Jednak jej stan zdrowia się pogarszał - to dziwne, że potrafiła krzyczeć! Powróćmy do Maxa, przecież był w Hogwarcie, daleeko od Irlandii. Czuł się... dziwnie. Przez bandaże, które ograniczały mu ruch ręki. Przeszedł niemal całą salę i zasiadł przy stole Krukonów bez słowa. Jedynie rozejrzał się za przyjaciółmi - Gryfonem i dwoma Puchonami... I na dodatek, za Faye, piękność z Gryffindoru, która go zauroczyła... Wsłuchał się tylko w pieść Tiary, która jak co roku była oryginalna. A ile dzieciaków! Szczęście, że 2/5 trafiły do Ravenclaw. Przynajmniej nie będzie tak dużego harmideru w Pokoju Wspólnym... Ech, zapowiadał się kolejny C U D O W N Y wręcz rok szkolny!
Nie od razu zauważył Faviana, był bowiem pochłonięty automatycznym wywijaniem parasolki na drugą stronę, podczas skomplikowanych rozważań na temat ruchomego nieba we własnym pokoju. Nie był pewien czy powinien usunąć dach i zrobić taki z czarów przezroczysty, czy może na istniejącym dachu dać zaklęcie które odbijało to co na zewnątrz. Wersja z usunięciem dachu wydawała się jakaś prostsza. Mógłby tego spróbować w swojej sypialni, jeśli tylko znajdzie zaklęcie na sztuczne zadaszenie. I właśnie na tym etapie dywagowań poczuł na swoich plecach jakiś dotyk, co nieco wyrwało go z tamtego świata. Och Favian! Ollie wesoło się uśmiechnął, obejmując przyjaciela i mocno go ściskając. Jemu też pisał wiele listów w wakacje, opowiadał o swoich pomysłach i oczekiwał rad związanych z zaklęciami. Kiedy uświadamiał sobie jak wiele osób zna dzięki Hogwartowi miał ochotę spróbować zamieszkać tu na zawsze, ale wtedy musiałby się ukrywać. Wychodziłby tylko nocą. Przecież nie mógłby ot tak tu żyć. - Chciałbym zamieszkać w dawnych komnatach bazyliszka - uznał nagle i niespodziewanie, zaraz po tym jak uściskał Faviana. Nie tłumaczył, ani nie rozwijał tego tematu, wszakże wydawało mu się, iż jasnym jest to co mówi. W tej samej chwili naszedł go jednak pomysł, że mógłby spróbować zostać nauczycielem. Raczej fałszywym, bo jego by pewnie nie przyjęli. Nie z jego pamięcią, nie z jego ocenami. Byłby w tym fatalny. - Albo nie, muszę zdobyć włosy Morrisa, zostanę nim - uznał szybko, spoglądając w stronę blondwłosego nauczyciela. Czy gdyby tam teraz podszedł istniałaby szansa, że dostanie choćby mały włos? Czy może zagadać o pomoc z zaklęć i niespodziewanie pociągnąć go za kosmyki? Co by wtedy zrobił? A może i bez tego, akurat jakieś miałby na ubraniu? Tak go pochłonęły te myśli, że na chwilę się wyłączył. Patrzył na Adena i się zastanawiał nad powodzeniem swojej misji. - Jako on też wyglądałbym ładnie - rzekł po kilku minutach do Faviana, dając tym samym chyba jedyny znak, że rzeczywiście usłyszał co do niego wcześniej przyjaciel powiedział. - Chciałbyś też? - Tym razem skierował swoje tęczówki wprost bijące podekscytowaniem związanym z nowym pomysłem, na piegowatego Whinery. Musiał wiedzieć, czy ma dla niego zdobyć włosy. W sumie i tak wolałby dostać ich od razu parę. Przecież kiedyś będzie musiał stale to pić, żeby móc tu mieszkać jako on. Może się zakradnie i go ogoli podczas snu na łyso?
Kolejny nowy, wspaniały, cudowny, pełen nowych wrażeń rok szkolny się zaczął! Znowu będę mogła gnębić Coco, wyśmiewać Skye, dręczyć Maxa i porozmawiać z nim. Nie róbmy afery z tego, że znowu będę mogła spoglądać ukradkiem na jego wściekle czuprynę, obserwować każdy jego ruch i no cóż, jego klejącego się do Skyli. Przecież wiadomo, że pomiędzy nimi jest taka wielka niby miłość, że chyba w życiu się nie rozłączą. Spojrzałam przelotnie na ubiór Skyli i westchnęłam poprawiając mój kaszmirowy szaliczek owinięty wokół jak zwykle bladej szyi. Nawet nie miałam zamiaru jechać do Egiptu. Nie przepadam za temperaturą, która tam panuje. Według mnie spędziłam je przyjemnie. Zaczęłam doskonalić moją umiejętność hipnozy i snułam plany o szaloneym kapeluszniku o planach Lunarnych na ten rok. Jednak najbardziej się ucieszyłam gdy zobaczyłam go snującego się po uliczkach Londynu dostałam broszkę od kochanego Svena. Z nim też się nie widziałam wieki, lecz mam wątpliwości za kim tęskniłam bardziej. Wiem! Najbardziej tęskniłam za Maksem... Mój wzrok znów powędrował do stolika krukonów. Jak ja uwielbiam gdy robi z siebie kompletnego błazna! Strasznie mnie kusi by znowu zastosować hipnozy i kazać mu tańczyć kankana na stole ale wiem, że Farid by nie był zadowolony. Muszę teraz uważać z tym co robię, bo nie dość, że stracę szacunek u Sheraziego to wrócę do Amsterdamu, a tego bym nie chciała. Najchętniej teraz wróciłabym do domu, zdjęła obcasy i ściągnęła ubrania po czym najzwyczajniej położyłabym się spać wtulając głowę w poduszkę, czując zapach mięty zmieszanej z laską cynamonu. Później jak bym się obudziła ubrałabym mój ulubiony szlafrok, tak właśnie ten różowy w owieczki, po czym zaparzyłabym sobie czarnej kawy sprowadzanej z Brazylii. Wyszłabym na balkon i zapaliła ruskiego szluga, a co jakiś czas wypluwałabym tytoń, który jak rzep przyczepiał się do mojego języka. Niestety jestem teraz w Hogwarcie na rozpoczęciu roku szkolnego ubrana w czarną marynarkę i łososiową sukienkę. Czarne obcasy upijały a kabaretki wżynały się w skórę. Nawet wyjątkowo spięłam włosy! Uśmiechałam się do wszystkich uprzejmie jak zwykle udając tego uroczego aniołka chociaż najchętniej zaczęłabym rzucać w nimi wszystkim co będzie pod ręką. Jednak powstrzymuje się... jak zawsze. Wszystko jest okej to tylko ta pieprzona maska.
Elen nadal była wstrząśnięta tymi wakacjami. Widok wilkołaków, krwi i innych rzeczy, których nie lubi porządnie ją przeraził. Aż do teraz ma w głowie te obrazy... Ale, cóż, kto powiedział, że to będzie łatwe do zapomnienia? Tym bardziej, że przemówienie dyrektora odświeżyło w jej pamięci całe to zajście. Nie, nie popłakała się. Nigdy przy ludziach. Ale w namiocie i we własnym łóżku męczyły ją koszmary, w których ból rozszarpywanego ciała był tak realny, że brunetka po przebudzeniu się płakała do rana z powodu, że zdaje sobie sprawę z bliskości śmierci i mogło się to zdarzyć jej. Nawet kiedy dyrektor zapewniał, że są tutaj bezpieczni, Ensamme nadal się bała. Wiedziała, że musi kogoś znaleźć, byleby tylko nie chodzić po zamku samotnie. Usłyszała coś o klubie pojedynków i pomyślała, że, jeśli będzie mogła, dołączy do niego. Warto nauczyć się czegoś nowego. Po piosence tiary, która lekko ją przestraszyła, i przydzielania nowych do domów w jakiejś części zapomniała o mistrzostwach. Pod szatą miała ładną, ciemno-bordową, luźną bluzkę z długim rękawem, bez żadnego nadruku. Pod szaty lekko wystawały też ciasne, jasne dżinsy i czarne, zwykłe, używane trampki, nie żadne converse. Nie jadła prawie nic, po prostu jak zwykle bała się przytyć.Ściskała się jak najbardziej, by nie dotykać siedzących dookoła niej Ślizgonów. Nie lubiła poznawać nowych osób, ale w tym roku szkolnym będzie to konieczne. Zdjęła rzemykową bransoletkę, która towarzyszyła jej wszędzie i wcisnęła ją sobie do buta. Nie chciała jej zgubić, a ona zbyt szybko się rozwiązywała. Znudziło się jej ciągłe zawiązywanie jej. Niecierpliwie czekała na koniec uroczystości.
Kevin nie wierzył w to, że tu wracał. Przecież wcale nie chciał, nie chciał, on miał być gdzie indziej, miał urządzać sobie knajpkę, a nie jechać do Hogwartu. Co w obliczu tego ataku wilkołaków na mistrzostwach świata nie było takim głupim pomysłem. Czuł, że wbrew pozorom Hogwart nie był tak bezpieczny, jak mu się wydawało. No ale poza tym - on na studiach? Toż to niedorzeczność! Oczywiście wysłuchał przemowy dyrektora, piosenki tiary i o mało co nie został przydzielony na nowo do domu, tak był zakręcony. Jednak gdy już uświadomiono go, że nie będzie powtórnego przydziału, a część oficjalna się skończyła, rozejrzał się w poszukiwaniu znajomych twarzy, bo jak na razie usiadł między chichoczącymi czwartoklasistkami. Gdy ujrzał uroczą twarz pani prefekt Primrose, nie wahał się, tylko zaczął zmierzać w jej kierunku. Szybko się znalazł przy niej i usiadł obok niej, nie zwracając uwagi na to, że wepchał się pomiędzy innych. - Audrey - powiedział ciepło - jak dobrze cię widzieć - dodał, obejmując dziewczynę swymi ramionami.
Zdawało mu się, że od spotkania z Satyaną na Pokątnej czas jakby płynął szybciej, choć i tak płynął zbyt wolno. On przecież chciał, żeby rok szkolny nadszedł już, zaraz, na jego zawołanie, nie lubił czekać cierpliwie, ta bezczynność go dobijała. Cóż, spieszył się do roku szkolnego z powodów kiedyś już przeze mnie wspomnianych. Bo i co miał robić w tym nudnym mugolskim domu? Gapić się non-stop w telewizor? Z mugolskimi znajomymi już dawno zerwał kontakt. Azazel chciał od niego rzeczy wielkich, podczas gdy on nie robił nic, by zadowolić Azazela. Ale innego wyboru Amadeus nie miał. Dziwne, że jeszcze nie został za to ukarany. Na szczęście w końcu nadszedł dzień rozpoczęcia roku, tak długo przez niego wyczekiwany. Podróż przebiegła bez większych problemów, ale mimo to van Laar odetchnął z ulgą, jak zobaczył zamek hogwarcki. Wielu uczniów i studentów rozmawiało o ostatnich wydarzeniach z Egiptu. Aż pożałował, że tam nie był, na miejscu. Wiedział, że to Azazel był prowodyrem, Azazel w ciele Farida, nikt mu nie musiał o tym mówić. Na początku ceremonii usiadł byle gdzie, żeby tylko nie zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi podczas oficjalnej części. Nie żałował tego Latifa, czy jak mu tam było. Cieszył się, że nowi ludzie zostali wciągnięci w ich szeregi. Musiał jednak ukrywać ten fakt, udawać, że smucił się wraz z innymi. O mało nie zaśmiał się, kiedy usłyszał, ze w Hogwarcie uczniowie są bezpieczni, markował kaszel. Aż jednak z Krukonek zapytała, czy nic mu nie jest, jednak on odburknął, że nie. W odpowiednim czasie przemieścił się, by znaleźć się naprzeciwko Twydella i Whinery'ego. - Ollie, Favian, miło was widzieć - odparł Na chwilę na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Jednak ten znikł szybko, kiedy spojrzał mimowolnie na stół Ślizgonów. Zobaczył Quirine i pomyślał, że będą musieli powtórzyć ich eksperyment. Widział, jak dziewczyna spoglądała w ich stronę, raczej domyślał się, o kogo jej chodziło. Odszukał też różowych włosów i kiwnął Skyli głową. Musiał się skupić na wszystkim, tylko nie na tym, by szukać Knoxa. Musiał wyrzucić go ze swej głowy. Szkoda, że to nie było tak proste, jak rzucanie zaklęć.
Ten rok szkolny na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od poprzednich. Ale było to tylko pierwsze wrażenie, bo gdyby przyjrzeć się temu dokładnie... Coś nie grało. Wręcz czuło się w powietrzu tą ciężką, przepełnioną bólem atmosferę, która towarzyszyła młodym uczniom i studentom Hogwartu już od sierpnia. Pamiętne wakacje w Egipcie; choć Zowie nigdy tam nie był, to i tak czuł się tym przytłoczony. Zmarł uczeń, wielu zostało rannych... a sprawcy nie znaleźli, wciąż był w ukryciu, skubany. Był na wolności i Zowie modlił się, by go wreszcie złapano. Uczucie przygnębienia towarzyszyło mu nawet teraz, w pociągu, a także później, gdy wkraczał do Zamku. Choć inni uczniowie rozmawiali się i śmiali, opowiadając o wakacjach, on jakoś nie mógł zdobyć się na szczery uśmiech. Wszyscy zdawali się zapomnieć o tamtych wydarzeniach, ale Puchon był niemalże pewny, że tylko udają. A on- nie potrafił. Wszedł do Wielkiej Sali, z uśmiechem przyklejonym do twarzy i zasiadł przy stole Puchonów. Ubrany schludnie, w czystą szafę z godłem swego domu, pod spodem chował białą koszulę i proste spodnie. Na widok Maxa jego oczy na chwilę rozbłysły i pomachał przyjacielowi, ukradkiem jednak wypatrując pewnej niewiasty. Oho, czyżby nasz Puchon się w kimś zakochał? Oj tam, od razu zakochał! No, ten... Może. Ale może nie. Nie wiadomo! Póki co miał zamiar najeść się do nieprzytomności i polatać na deskolotce ukrytej na dnie kufra.
Awaghdgfrfubvjv fdabujvdjfabhdshffdjsdfvd, pomyślała Audrey, jakże mądrze. Tak jak przystało na studentkę! Te młodsze dziewuszki były bardzo śmieszne, do tego rozmawiały momentami przyciszonym głosem, specjalnie tak, aby Audrey nie słyszała. Chyba nie znały życia. KAŻDY Gryfon wiedział, że z Primrose nie było idealnej pani prefekt. Obowiązki spełniała, a jakże, ale na uczniów nigdy nie donosiła. Uśmiechnęła się przyjaźnie do dziewcząt i odwróciła się, aby nie czuły się skrępowane. Ych, cudownie, właściwa osoba na swoim miejscu. - Ho, Kevin, całe lata! - przywitała przyjaciela, odwzajemniając uścisk. - Co ciekawego w twoim szalonym życiu, wakacje udane? - zapytała, dziwiąc się kolejny raz, że potrafi szczerze się uśmiechnąć. Na pewno dzięki temu wyładniała, hehe! - W ogóle ej, idziemy na studia. Pewnie nas zdemoralizują, co nie? - zapytała ironicznie, ignorując wścibskie spojrzenia czwartoklasistek. Aż się wierzyć nie chciało, że nie tak dawno była do nich podobna!
Kevin wiedział doskonale, że Audrey nie donosiła na innych, nieraz ratując i jemu tyłek. Zresztą sama nie była święta, o czym też wiedział, dlatego jej się nie dziwił. A on, jakby był prefektem, to również robiłby podobnie. Oczywiście, kto normalny uczyni go prefektem. - No ja to czuję, jakby lata, a to tylko kilka tygodni - odparł zawadiacko. - Ej, no tak nie do końca, ale w sumie na plus, bo w Egipcie się bawiłem, choć się spiekłem, jak rak, ale potem w domu to... no bo ja nie chciałem tutaj wracać, zostałem do tego zmuszony. Tutaj nawiązał do swojej nieudanej przeprawy z rodzicami, o której miał zamiar niedługo Audrey powiedzieć. - Nie, żebym nie był - zaśmiał się znowu - znaczy no, nie jestem, wiesz, no ale, no niektórzy mogą tak sądzić, przez to, że tak broję i w ogóle... ale wiesz, raz się żyje i musimy spróbować tych wszystkich studenckich sztuczek i w ogóle.
Hohohohohoho, jeśli powinna na kogoś donosić, to w pierwszej kolejności na siebie. A do tego w sumie też jej się nie spieszyło. Ciekawe dlaczego! A Kevin byłby super prefektem, życie byłoby o wiele weselsze! Chociaż średnio uporządkowane. - No widzisz, ja straciłam całe wakacje przez jakąś dziwną deprecho-melancholię, ale chyba stęskniłam się za życiem, więc wracam, oto ja - ukłoniła się zgrabnie. - Co? Jak to nie? Hogwart jest cudowny przecież! Musisz mi powiedzieć o co chodzi. Och jakaś się, Audie, gadatliwa zrobiłaś? - Ja w sumie też niezbyt się czuję studentką, ale jednak! Audrey Primrose i Kevin Fletwood, studenci pierwszego roku akademii Magii i Czarodziejstwa Hogwart!... To brzmi idiotycznie, ale w sumie jest śmiesznie, będzie co robić - powiedziała, wspominając akcje studentów z zeszłych lat. Trochę ich było. - Myślisz, że zapiszemy się jakoś w historii studenckiej tak, że będą nas wspominać ze śmiechem? - zapytała, sugerując, że niedługo muszą porobić coś ciekawego. Wraz z powrotem humoru i w ogóle wszystkiego, wracała energia i chęć. I dobrze, czas najwyższy!
No wiemy, że Kevin zaprowadziłby tu nowe porządki, czyli ogólnie mówiąc brak porządku, zwariowany chaos. Ale byłoby wesoło, już on by się o to postarał. - No i dobrze, życia szkoda tracić na smutki, ja tam staram się nie martwić i mam wesoło. No zazwyczaj, bo wiesz, ja też mam czasem takie dni, że mi się jakoś smutno robi - szepnął do niej, jakby się tego wstydził. - No bo ja się nie nadaję na studenta, uczyć się trzy lata jeszcze? To nie dla mnie, ale rodzice mnie zmusili. Ja chciałem knajpkę z rybami, tę, o której tak myślę, moje przeznaczenie - mówił z emfazą - ale sam sobie nie dam na początku rady, a w życiu nie uzbieram tyle kasy, żeby zacząć, w banku też nie dostanę pożyczki - skończył smutno. I tak oto jego marzenia zostały w tym momencie pogrzebane. - Ja się czuję śmiesznie jako student, wiesz, taki dorosły i w ogóle, a ja nie chcę, chciałbym mieć jedenaście lat i zaczynać dopiero Hogwart, jak tamte dzieciaki - odparł,a potem zamyślił się. - Wiesz, musimy sami się postarać o to, by być w historii. Z tym, ze wiesz, moje kartoteki pewnie nieraz będą przepisywane przez jakichś uczniów na szlabanach.
Wszyscy oczywiście wiedzieli, że Skyla będzie wyglądała cudownie, prawda? Nie będę więc o tym wspominać zbyt wiele, poza tym, że tego wieczoru furorę robiła swoją roztrzepaną czuprynką, zielonymi spodniami oraz fioletową tuniką w hipsterskie szalone i fikuśne wzorki w różnych kolorach. Miała też na głowie opaskę z ćwiekami, niebieskie glany i kilka ciekawych wisiorów, bo tego lata była na wakacjach w Afryce, gdzie znalazła mnóstwo talizmanów i póki co uznawała, że musi je nosić. Świetnie pasowały do każdego stroju, więc problemu nie było! Problem był taki, że większość wakacji spędziła z rodziną w owej cudnej Afryce (murzyni byli super, wyróżnialiby się w Hogwarcie, mogłaby nawet kiedyś zmienić kolor skóry na taki ciemny i sprawdzić jak komponowałby się z włosami!), dlatego nie miała zbyt wiele czasu, aby spotkać się z Ollim. Pisali jednak często, więc jakoś udało jej się znieść tak długą rozłąkę. Pojawiała się też czasem w Anglii, więc nie było znów tak źle. Co nie zmienia faktu, że niezmiernie ucieszyła się, kiedy znaleźli się na stacji. Nie miała zupełnie nic przeciwko długiemu powitaniu, a podróż była wspaniała, bo jej chłopak zajął się wszystkim i świetnie czarował! Musieli się jednak rozłączyć, Skyli trochę trudno byłoby udawać Krukonkę. Twydell także nie był znany jako Ślizgon. Zignorowała ciekawskie i pogardliwe spojrzenia i zasiadła przy stole swego domu. Czas przemowy wypełniła ciekawymi uwagami, wysyłanymi do koleżanek, które siedziały obok. Jedną zdołała namówić na wspólne malowanie paznokci! Zachowała w tajemnicy fakt, że ścięcie włosów dostanie gratis. Póki co nie musiała wiedzieć takich rzeczy. Po jakimś czasie znudziło jej się jedzenie ze stołu zielonych, dlatego przeszła dalej, aby sprawdzić co ciekawego mają Krukoni. Tanecznym krokiem dotarła do Olliego i przyjaciół, a że na ławeczce miejsca nie było, usiadła na stole obok talerza Twydella, aby widzieć też Faviana i Amadeusa. - Hejka - przywitała się, smyrając przy okazji swojego cudownego chłopaka glanem. Delikatnie oczywiście. - Jak waa... - zaczęła pytanie, jednak jeden z duchów rzucił jej tak wymownie okropne spojrzenie, że chwyciła łyżkę jakiejś dziewczyny, siedzącej obok, włożyła ją do puddingu, po czym strzeliła kreaturze prosto w nos. Nie poczuł, ale i tak mogła triumfować! - Ha, nos, siedem punktów - ucieszyła się. - Cudowna parasolka, widziałam podobne na zdjęciach z Chin! - zwróciła się do Olliego. - A ty mógłbyś już zgodzić się na te włosy - mruknęła do Amadeusa - Azazel nie lubi długo czekać prawda?
- I tak już sporo straciłam, więcej nie trzeba - odparła poważnie. Przejście depresji to niezbyt fajne wspomnienia, większość ludzi by to przyznała. Szczęście, że stan nie był krytyczny, do warzywa trochę jej brakowało. Ale Audrey kalarepka też byłaby ciekawa! - Oj tam, dałeś radę siedem lat, dasz i trzy! I jeja, knajpka z rybami! Musimy połowić. Potem możemy iść do kuchni i trochę poprzyrządzać, jak mi się spodoba, to obiecuję, że ci pomogę i zarobimy razem pieniądze, będzie ekstra - zapewniła. - Serio mówię, to by było ekstra. Będziemy szukać pracowników i w ogóle, najpierw otworzymy coś w Hogsmeade, gdzieś za wioską na pewno jest staw. I znajomi by nas odwiedzali! I przyjęcia okolicznościowe, zabawy z tuńczykiem, ślub z węgorzem na danie główne, mrr! - oznajmiła. - Nie grzeb marzeń, Kevinie Fleetwood, powiada ci panna Primrose, prefekt Gryffinforu - dodała głośniej, starając się przy okazji uspokoić drugoklasistów, którzy pozwalali sobie na dręczenie pierwszaków. - No to damy sobie radę. A wiekiem się nie martw, bo jedenastolatek nie założy knajpki - dodała pogodnie, nalewając soku z dyni. - Musimy wymyślić coś fajnego, ale dobrze by było tak bez szlabanu, bo wiesz, prefektowanie zobowiązuje - smutnęła nad swoim losem, władza dzierżona w ręcach nie zawsze sprzyjała!
Wcale nie, Kevin nie chciał Audrey kalarepki, on chciał Audrey pierwiosnka! Chciał Audrey radosną i ciepłą, a nie ponury cień samej siebie. I cieszył się bardzo, że wracała do normalności, bo momentami aż ciężko było mu na nią patrzeć, jak się tak męczyła. - No pewnie dam. Ojej, to miło z twojej strony, naprawdę. Oczywiście, że chętnie połowimy i zrobimy takie dobre ryby, jakich nawet skrzaty nie umieją. I pouczę cię, to nie takie trudne, naprawdę, wystarczy trochę praktyki. I naprawdę jakby się to udało, to... - rozmarzył się. Zaczął wyobrażać sobie, jak początkowo mała knajpka przeradza się w elegancką restaurację albo tawernę, z pokojami gościnnymi, z miejscem na wesela... musi rozpropagować ryby, ludzie ich jedzą stanowczo za mało. On jadł ich sporo i zobaczcie, jaki jest zdrowy, śliczny i rumiany! - No owszem nie założy. Ale wiesz, widziałem kiedyś jakieś zawody, gdzie takie dzieciaki właśnie gotowały. I to jakie potrawy, nawet nie wiesz, że takie istnieją! - pochwalił się - no wiesz, to nie zawsze się tak uda bez kary. On o tym wiedział doskonale, ile to razy został przyłapany na łamaniu regulaminu!
Nareszcie, rok szkolny! Brzmi jak herezja, ale Coco naprawdę się cieszyła. Miała dość bezczynnego siedzenia, a poza tym tęskniła za przyjaciółmi, z którymi nie widywała się w wakacje mimo chęci. Była tak podekscytowana, że nie mogła zasnąć w noc przed wyjazdem. Usnęłaby w pociągu, ale miała sbyt wiele rzeczy do omówienia ze Skye i Angie, nawet pomimo tego, że z tą drugą widziała się na Pokątnej. W efekcie była bardzo, ale to bardzo zmęczona i marzyła, żeby iść spać. Ale uczty nie mogła przecież przegapić! To też był element, za który kochała Hogwart. - Cześć, Zowie! - przywitała się z Puchonem, obok którego miejsce jej przypadło. Uśmiechnęła się do niego ciepło, wygładzając zmiętą szatę szkolną i sięgnęła po sok dyniowy. - Co słychać? - zapytała, nalewając sobie napoju i z całych sił starając się powstrzymać powieki przed opadnięciem. Bardzo, ale to bardzo chciało jej się spać.