Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Bardzo się cieszył, że nawet jeśli chodziło to o zwykłą pracę domową ta potrafiła go wspierać. Oczywiście nie oczekiwał od niej, żeby zrobiła za niego całą pracę domową, ale jej wsparcie było tak bardzo widoczne, że od razu chłopak wiedział co ma pisać, chociaż teraz nie chciał zajmować się pracą domową. Nie chciał stracić okazji kiedy był znowu przy Gwen. Co będzie jeśli znowu wyjdzie i zostawi go na parę dni? Niby widzieli się prawie codziennie w szkole, ale zdarzało się, że po lekcjach każdy szedł w swoją stronę i tyle się danego dnia widzieli. I właśnie tak było i tym razem. Max bardzo chciał to zmienić, ale też nie chciał na nią naciskać, aby spotykali się każdego dnia. - Oczywiście Twoja duchowa energia bije po oczach. - powiedział do niej lekko się uśmiechając. Dla Maxa alkoholu mogłoby w ogóle nie być. Wcale nie był mu do życia potrzebny, chociaż nie kiedy dawał na prawdę olbrzymią frajdę. Ano, Gwen wtedy kiedy oficjalnie powiedzieli co do siebie czują to nie była jakby pewna, nie czuła się komfortowo w tych ich związku. Ale miał nadzieję, że teraz będzie już o niebo lepiej. Wiadomo, żę oni musieli to inaczej przeżywać, bo znali się od pierwszej klasy, od małego chodzili razem na te same lekcje i siedzieli w tych samych ławkach, a dopiero w siódmej, ostatniej klasie zdecydowali powiedzieć sobie prawdę. Może to był właśnie ten najlepszy moment, bo kto wie czy po szkole byliby w stanie się jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. A teraz o tym wszystkim będą całkiem inaczej myśleć.
Gwen wypiła do końca sok dyniowy i rozejrzała się po Wielkiej Sali. Jak do tego doszło, że zamiast kojarzyć się jej z pierwszymi krokami w magicznym świecie, jej kojarzyła się tylko z jedzeniem? Możliwe, iż to z powodu spożywania tu posiłków od pierwszej klasy. Bo po za jedzeniem faktycznie nic tu innego nie robiła. Taka stołówka z tym, że ładniej się nazywa. - Tylko, żeby to moje duchowe wsparcie cię nie oślepiło - powiedziała Gwen przenosząc wzrok na jezdnie. I znów wracała do punktu wyjścia. Nie da się tego zmienić. Wielka Sala już zawsze będzie kojarzona z jedzeniem. - Jadłeś coś? Jak nie konie to jedzenie zauważyła Gwen sięgając po tost. Lubiła suche pieczywo. Przełamała go na cztery części i jedną włożyła do buzi. Przeżuwała przez chwilę.
A z czym kojarzyła mu się Wielka Sala. Szczerze powiedziawszy to z niczym. Zwykłe pomieszczenie zazwyczaj przeznaczone na jakieś nietypowe ifnormacje, uczta z okazji rozpoczęcia roku szkolnego bądź też jego zakończenia. Nic z tego mu się nie podobało. Nie chciał odchodzić z tej szkoły, kurde. Jednak siedem lat tutaj spędzonych mówiło samo za siebie. Przywiązał się tutaj do wielu osób i pewnie będzie musiał z nie którymi złamać kontakt, a co bedzie jeśli i z Gwen będzie musiał to zrobić? Nie, on jej z pewnością nigdzie nie puści. To ma być miłość na życie i śmierć, mają mieć gromadkę małych dzieci w przyszłości i mają się razem zestarzeć. No tak, to wszystko pięknie wyglądało, ale jeszcze do tego spora droga. Niby na razie doskonale się dogadywali, nie było żadnych sprzeczek, ale kto wie co będzie za parę dni. Max oczywiście będzie próbował to jakoś ominąć, ale może i tak być że nie będzie potrafił. Gwen go zmieniała. Wcześniej był huliganem, znanym z najgorszych uczniów Hufflepuffu. Potrafił dać w kość i nauczycielom i młodszym kolegom, a teraz? Teraz go to w ogóle nie kręci. Nie jest obojętny na świat i nie czerpie korzyści z innych. Może to jedynie przejściowe i szczerze powiedziawszy tak wlaśnie by wolał, bo nie czuł się dobrze z tym nowym Maxem. Zresztą Gwen znała go rok temu i jeszcze wcześniej więc wie jaki jest. Co do niej z pewnością nie będzie się tak zachowywać. - Spokojnie, mam przy sobie okulary przeciwsłoneczne więc chyba nie będzie tak źle. - skąd on miał te okulary? A tak, był kiedyś z rodzicami w świecie mugoli i wtedy je sobie kupił. Nie zapomni do tej pory tych mugoli. Uwielbiał ich i bardzo popierał zdanie uczniów którzy mają szlamowatą krew. - Tak, jadłem... - powiedział zamykając swoje notatki. No nie chciało mu się teraz tego pisać, nie mógł się skoncentrować kiedy miał przy sobie Gwen. - Smacznego. - dodał.
Gwenllian zaczęła robić kulki z tostu. Lubiła mieć jakieś zajęcie nawet przy jedzeniu. Czasami naprawdę była nadpobudliwa i nie mogła usiedzieć w jedynym miejscu. Już ciągnęło ją na dwór, ale na razie musiała się powstrzymać. Coś ram z nieba padało. A ona nie chciała wyglądać jak pudel, więc najlepszym rozwiązaniem będzie siedzenie w zamku. Na towarzystwo nie mogła narzekać więc zajęła się robieniem kulek z tostu. Kiedy uzbierała całkiem spora ilość zaczęła je zjadać. - Dzięki - powiedziała. Nalała sobie soku do czarki i zaczęła maczać w nim kulki. Gust w kwestii jedzenia też dość dziwny. - Jak tam zadanko? - von Ingersleben uśmiechnęła się chytrze. Trzeba było przyznać, że dziewczyna była nieco leniwa, ale zadania domowe robiła na bieżąco. Nie lubiła mieć zaległości. Czas, który spędziła na leniuchowaniu i tak musiała potem poświecić na nadrabianie zaległości. Czyli żadnej korzyści z tego nie miała. A po co sobie życie utrudniać?
Robione kulki z pięknych rąk dziewczyny nie były dla oczu chłopaka takie zaskakujące. Było im dane wiele razy ze sobą siedzieć w Wielkiej Sali czy też wędrowali do kuchni i wiele razy robiła to samo. Max również miał jakieś swoje zajęcia na przykład obracanie własną różdżkę w palcach. Pogoda na dworze nie była imponująca. Był wieczór i padało, jeszcze tylko brakowało wielkich błyskawic i grzmotów. Może nawet i one mają miejsce, ale Max nie miał zamiaru się tym dzisiaj przejmować, bo w ogóle nie chciało mu się wychodzić poza zamek, bo niby dlaczego i po co? Żeby wrócić do zamku jak zmoknięta i kura i nie mieć z tego żadnych korzyści? - Nie chce mi się teraz tego robić. Widzisz, wszystko przez Ciebie, przyszłaś i wena mi odeszła... A miało być tak pięknie... - zaśmiał się siadając w rozkroku na ławce i obejmując ramionami swoją zdobycz, którą była Gwen. - Tęskniłaś chociaż troszkę? - zapytał kolejny raz dzisiejszego dnia pokazując szereg swoich białych ząbków.
- Coś tam tęskniłam - uśmiechnęła się chytrze Gwen. Wstyd się przyznać, ale w nocy zamiast rozmyślać o wszystkim i niczym panna von Ingersleben zasypiała jak tylko się położyła. I nie przeszkadzało jej prawie nic. Ani światło. Ani rozmowy. Czy to burza za oknem i jasne rozbłyski. Do czasu do czasu miewała gorsze noce z zasypianiem, lecz to naprawdę wyjątkowo rzadko. - No to mogę sobie iść, jak moja osoba cię rozprasza - zasugerowała, choć wiedziała, że w takiej sytuacji chłopak zaprotestuje. Gwen sięgnęła po swoje kuleczki chlebowe i z ciekawości umoczyła je w soku. To zdecydowanie nie był dobry pomysł. Więcej tak robić nie będzie. - Tak na dobrą sprawę, to wcale rzadko się nie widzimy - powiedziała po konsumpcji. - Razem mamy posiłki, większość lekcji potem jeszcze czas w pokoju wspólny.
- Toś mnie pocieszyła... - burknął szczerząc się do niej. Max jeśli miał czymś ręcę zajęte to oczywiście rozmyślał o tym, aby zrobić to jak najlepiej, jednak jak przychodzi moment kiedy nie wie co ze sobą zrobić od razu myśli o puchonce. Może i zwariował na jej punkcie, ale to chyba dobrze. Wreszcie miał kogoś takiego w kim miał wsparcie i czuł, że ta się o niego troszczy, chociaż na razie sam nie był pewny kto kogo tutaj bardziej rozpieszcza i robi wszystko na co druga osoba ma ochotę. - Nie, nie. To praca domowa sobie pójdzie... - mruknął. Owszem, Gwen miała rację że ten zaprotestuje. Na razie ten związek był dosłownie idealny, nie kłócili się w ogóle, we wszystkim się dogadywali i zgadzali. Jednak nie kiedy zadawał sobie pytanie ile jeszcze będzie trwała taka sielanka. Wiadomo, że związek bez kłótni to nie związek. Chociaż ten wierzył, że będą na dobre i na złe. - No tak, ale wiesz o tym, że dla mnie to i tak jest za mało... - zrobił minę kotka ze shreka. Być może w tym momencie wyglądał idiotycznie, no ale cóż na to poradzić. Nie każdy jest piękny i uroczy.
- A źle mówię? - Zainteresowała się Gwen. - Jeszcze zobaczysz jak będziesz miał mnie dość. A wierz mi, że nieraz potrafię być zła - dla pokreślenia wagi swojej wypowiedzi zmrużyła oczy, a usta ułożyła w wąską kreskę. Zazwyczaj jednak Puchonka na długo nie gniewała się na nikogo. Szkoda jej było życia na waśnie, nieporozumienia i niesnaski. Zwłaszcza, że życie jak szybko ucieka. Dosłownie przelatuje jak woda przez palce. - Co cię nie zabije to wzmocni - uznała filozoficzne. - A po za tym wtedy bym ci się znudziła. Bo jak na razie przez te moje lata wyglądało na to, że grozi mi staropanieństwo. Gwen lubiła sobie narzekać, ale bez przesady. Po za tym dziewczyna wolała się wygłupiać. Poważne rozmowy ją peszyły i uświadamiały, że nieubłaganie będzie odpowiedzialna za swoje życie. Jak tylko się dało unikała podejmowania decyzji. W tej kwestii była tchórzem.
- Jasne... Gwen nie znam Cię od wczoraj. Poznałem już Twoje złe strony i nie są one dla mnie groźne. Ale ok, jeśli Ty uważasz, że mogę czuć się zagrożony to jakoś to przeżyje... - na pewno nie chciał pewnego dnia zostawiać jej samej, bo ta ma zły humor. I do tego musi przywyknąć. Jak na razie Gwen nie miewała takich dni i zachowywała się zawsze normalnie i z uśmiechem. Być może nie poznał takiej prawdziwie złej Gwen. Ale chciałby ją poznać i dowiedzieć się z kim będzie miał w przyszłości do czynienia. To prawda. Czas nieubłagalnie biegnie i w żaden sposób nie da się go zatrzymać, chociaż w świecie czarodziejów może jest to możliwe, ale na ten moment Max nie miał o tym zielonego pojęcia. Zresztą co to jest za życie stanąć w miejscu i nie dojrzewać. To nie dla niego. Owszem, czas biegnie, ale trzeba się z tym liczyć i przyjąć to jak najszybciej do podświadomości. - Już teraz Ci nie grozi. - powiedział do niej i po chwili zauważył swoją sowę lecącą w jego kierunku. Skrzywił się lekko, bo kto by się chciał z nim kontaktować przez sowę. Od razu jakieś złe myśli przeleciały przez jego głowę. Coś z rodzicami czy co? Sowa rzuciła list i odleciała. Zaadresowane było do niego od jego rodziców. - Już by się za mną stęsknili...?? - zapytał i spojrzał na Gwen jakby to od niej chciał usłyszeć zawartość tego listu.
Puchonka miała to do siebie, że może i dobrze umiała kłamać, ale nie wychodziło jej za bardzo strasznie wyglądem. Jak nie udało jej się nigdy przestraszyć kuzyna, kiedy był mały. Za to bratu Gwen szło do dużo lepiej. - A tego nigdy nie wiesz - zważyła całkiem roztropnie Gwen. - Zawsze może się stać coś. Nie będę krakać - uznała jednak po chwili sięgając po kolejny tost. Wielka Sala zdecydowanie nadaje się tylko i wyłącznie na wspomnienia z jedzeniem. - A co? Nie cieszysz się, że rodzice do ciebie piszą? - Ah to złośliwe zainteresowanie. Kiedyś zaprowadzi Gwen na złą drogę. Zdecydowanie powinna bardziej powściągnąć swoje zainteresowanie, które czasami wręcz może się okazać wścibstwem. Ale Gwen lubiła wiedzieć o innych. Najlepiej dużo.
Gwen znał już na tyle, że jeszcze jak byli przyjaciółmi to rozpoznawał kiedy ta mówiła prawdę, a kiedy próbowała go okłamywać, dlatego jak parę razy jej to nie wyszło to po prostu dawała sobie spokój z okłamywaniem Maxa i oczywiście liczył na to, że cały czas tak sądzi. Max nie nawidził kłamstwa, oczywiście nie rzuciłby Gwen tylko dlatego, że sobie z niego zażartowała. Nie musi mu mówić dosłownie wszystkiego, bo Max tego nie oczekiwał, nawet lepiej jak miałaby przed nim małe tajemnice, bo Max również je posiada i nikt o nich nie może się dowiedzieć. No może prócz Cait. Dziewczynę tak lubił, że była dla niego nie tylko siostrą, ale i prawdziwą przyjaciółką. Mógł jej się zwierzyć z dosłownie wszystkiego. - Może się coś stać, ale przecież można temu zaradzić, co nie? - zapytał z uśmiechem na ustach. Miał nadzieję, że jak tylko będą pojawiać się jakieś kłopoty będą starali się razem je jakoś rozwiązać. Nie miał do niej żalu o to, że chciała dowiedzieć się co takiego napisali do niego rodzice. Może gdyby to napisał kto inny wahałby się, aby Gwen nie mogła dowiedzieć się o tym co było wcześniej, grubo wcześniej przed nią. Chociaż każdy w swoim życiu popełnia błędy, a Max chyba popełnił ich stosunkowo za wiele. Po chwili postanowił otworzyć list. Już na początku czytania otworzył usta z niedowierzania. Jego matka w ciąży? Oszalała? Przecież ona ma trzydzieści dziewięć lat. - Powiedz, że literki mi się przestawiły i nie piszę tam, że moja matka spodziewa się dziecka... - powiedział do niej podając jej list. No dla niego to był szok. Zawsze chciał mieć rodzeństwo, rodzeństwo z którym mógłby chodzić do szkoły, wymieniać się książkami i takie tam. A on ma już siedemnaście lat i dopiero na świecie ma sie pojawić jego brat, bądź siostra? Nie mógł tego przyjąć do wiadomości.
Max będzie miał rodzeństwo. Gwen miała swojego brata i czasami miała go dość, ale cieszyła się, że go ma. Zawsze raźniej było we dwójkę. Po za tym nie wiedziała jak to jest być jedynaczką. Co prawda jej kuzyn był jedynakiem, ale spędzał tyle czasu z Gwen i jej bratem, że byli jak rodzeństwo. Z drugiej jednak strony, różnica wieku nie była znów tak wielka. Dwa lata między Klasuem a Rafaelem. Chociaż ona raczej i tak by się cieszyła. - Literki mają się dobrze - powiedziała przebiegając tekst wzrokiem. Wszysyko było napisane jasno i wyraźnie. Gwen oddała Maxowi list z powrotem. Nie chciała go jedzeniem ubrudzić czy przez przypadek wylać picia. Bo i tak się może zdarzyć. - Mam ci pogratulować, czy sobie to darować? - Zapytała drąc tosta na kawałki. Znów? A i owszem. Musiała czymś ręce zająć, bo nie lubiła mieć ich pustych. Nie wiedziała wtedy, co z nimi zrobić.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Weszła do sali szybkim krokiem dorzucając do tego lekkie krązenia bioder,czasami miała ochotę zamknąć oczy idąc tu, aby nie widzieć tych wszystkich typów*. Ale na myśl o tym, co by mogło się stać serce zabiło jej mocniej. Mogła wpaść na jakiegoś chłoptasia, a wtedy by się zaczęło. Chyba nawet pani Pomrey by jej nie pomogła. Usadowiła się na skraju stołu Gryfonów rzucając dzikie spojrzenia na wszystko dookoła. Nie tknęła jedzenia, które stało na stole. Nie odważyła by się.
Oczywiście fajnie jest mieć rodzeństwo, ale albo starsze, albo młodsze o parę lat, ale nie parynaście. Na myśl małego bachora aż mu ciarki po plecach przeszły. On się nim na pewno nie będzie opiekował, oczywiście nie dosłownie, bo godzinkę z nim pobawić się może, ale na pewno nie będzie tak, żeby on sobie odmawiał czegokolwiek, bo młodemu zachciało się wyjść na świat. To tak samo jak Cait z Maxem. Również od małego się bardzo lubili i traktowali siebie jak rodzeństwo, oby dwoje mogli na siebie liczyć w każdej sytuacji i Max na pewno nigdy nie odmówi jej pomocy. - Cholera... Jednak jeszcze dobrze widzę na oczy. - powiedział i spojrzał na pucharek z sokiem który miała Gwen. - No oni sobie chyba ze mnie żarty robią. Chciałem mieć zawsze brata, ale takiego który byłby moim najlepszym kumplem, a nie małego smarkacza, który jak zacznie mówić ja już będę mieć własne... - mruknął. No bo taka była prawda. Za trzy lata chłopak będzie miał dwadzieścia lat i już pewnie będzie myślał co tu robić w swoim życiu i może będzie myślał o założeniu własnej rodziny. - Lepiej mi nie gratuluj... - mruknął. Na ten moment był na nich zły, a nawet i wściekły, ale pewnie po paru godzinach mu to przejdzie. To był dla niego szok, ale chyba lepiej mieć osiemnaście lat młodszego brata czy siostre niż w ogóle ich nie mieć. - Jak jeszcze raz wywalą mi taki numer to zamknę ich oddzielnie w pokojach. - no samo się dziecko przecież nie zrobiło, tak?
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Olała resztę uczniów gapiących się na nią dziwnym wzrokiem. Zabrała się za jedzenie. Aczkolwiek to nie smakowało już jak to jedzenie ze wczoraj... -Uskuteczniać swoje dziwne hobby...- powtórzyła sama do siebie, zamyśliła się i po chwili nalała sobie soku z czarnej porzeczki. -Idę się przejść, do zobaczenia później- powiedziała i wyszła. Z/T
JEŚĆ. JEDZENIE. DAWAĆ. DUŻO. Na chwilę obecną w głowie Hery potrafiły pojawiać się tylko takie słowa. Zaspała na śniadanie, ze skrzatami miała umowę, że przez miesiąc nie będzie właziła do kuchni, więc obiad był dla niej wybawieniem. Nie zwracając uwagi na nic, pobiegła od razu do stołu Hufflepuffu i zaczęła nakładać sobie piure na talerz. Oczywiście na tym się nie skończyło i już po chwili jej talerz był zapełniony jedzeniem. Tak, mały odkurzacz znowu w akcji. Musicie wiedzieć, że Hera pochłonie dosłownie wszystko co w miarę dobrze smakuje i co jej się podsunie pod nos. To się nazywa przekleństwo szybkiego metabolizmu. Ciągle jesteś głodna, ciągle jesz, a inni podejrzewają cię o bulimię. W sumie akurat u Hery to na wagę wpływały narkotyki. BADUM! Wgryzła się w udko kurczaka, dopiero teraz rozglądając się po sali. Wpadła tutaj tak wcześnie, że ludzie dopiero zaczynali się schodzić. Dziwne uczucie... wiecie, być gdzieś na czas.
Weszła do Wielkiej Sali jak zwykle z lekkim hukiem, gdyż jeszcze nie przyzwyczaiła się do cichego otwierania wuesowskich drzwi, oraz lubiła zwracać na siebie uwagę. Czarna bokserka ujawniała światu dwa kruki na łopatkach dziewczyny, a czarne rurki podkreślały zgrabne nogi. Przy akompaniamencie stukotu czarnych, wysokich szpilek podeszła do stołu puchonów i usiadła obok jakiejś dziewczyny z swojego domu, która z zawrotną szybkością pochłaniała jedzenia, jakby co najmniej nie jadła od tyogdnia. Alm wlepiła w nią woje czarne paczydła i zaczeła robić to co lubiła najbardziej- patrzeć na ludzi usmiechając sie pzy tym wesoło, jak zawsze, tym swoim z lekka obłąkanym uśmiechem.
Jaelle w najlepsze pakowała deser do torby, pamiętając o tym, że zapewne do obiadu nie uda jej się zdobyć nigdzie nic, co ma choć trochę cukru. W międzyczasie próbowała manewrować widelcem i zjeść swoją jajecznicę. Nawet nie zauważyła, gdy ktoś usiadł na przeciwko niej. Stukot podnoszonych misek sprawnie jej zaanonsował, że ta osoba jest BARDZO głodna. Ponownie opuściła widelec, robiąc nabierający ruch ręką. Wzrokiem i drugą ręką koordynowała zamykanie torby. Chcąc podnieść widelec, nawet nie zauważyła, że wsadziła go POD talerz, który aktualnie podskoczył do góry, a jego zawartość rozprysła się na boki. Zamrugała, robiąc najbardziej beznadziejną minę na świecie. JEJ ŚNIADANIE! UCIEKŁO! Rozejrzała się na boki, obserwując upieprzony jajkiem stół, a także kilka potraw, które zostały udekorowane jajecznicą. Ups? Spojrzała bardzo uważnie na twarze dziewczyn przed sobą, które mogły także zostać ozdobione zawartością jej talerza. -Była smaczna.-stwierdziła, próbując naśladować uśmiech dziewczyny z na przeciwka. No cóż, przynajmniej przed chwilą uśmiechała się ładnie.
Powoli ludzie zaczynali schodzić się do Wielkiej Sali. Gdyby była to mugolska szkoła, to na pewno wzięłaby ich aktualnie za konkurentów o jedzenie, jednak do cholery TO BYŁ HOGWART! Nie mogła trafić lepiej. Te małe skrzatki zapierdzielają tam na dole, by w żadnym wypadku nie zabrakło im jedzenie. Układ idealny. Gdyby mogła zostałaby w Hogu na zawsze... chociaż w sumie nauczyciele ciągle powtarzają jej, że jeśli będzie tak się uczyć, to rzeczywiście tak się stanie. Koło niej usiadła dziewczyna z jej rocznika. Powinna ją znać, a bynajmniej kojarzy jej imię - Alma. Podobał się jej kolor włosów dziewczyny i uśmiech, z resztą tylko tyle o niej wiedziała. - No hej. - zagadała do dziewczyny, uśmiechając się przyjaźnie. Zapuszczamy bajerkę! - Masz może notatki z... Urwała w połowie wypowiedzi, czując, że coś mokrego ląduje jej na twarzy. Może i tak było lepiej? W końcu po co jej jakieś notatki? Przesunęła kawałek jajecznicy ze swojego policzka do ust. Ohjej, jak uroczo. Dziewczyna chciała się z nimi podzielić swoim jedzeniem! - Nadal jest.
No witaj! smacznego! *Powiedziała do Haerowen* Jeej! A to ci dopiero śniadanie! Wykrzykneła śmiejąc się i próbują zetrzeć jajecznicę, która wylądowała jej na policzku. Wybuchowa jajecznica na lewej! Łapać ją! Zaczeła się śmiać wesoło, coby dziewczyna nie czuła się zawstydzona aktem rzucania jajecznicy w ludzi. Wiesz co.. Zwróciła się do puchonki. Zawsze wydawało mi się, ze praktykowane sa walki na torty lub ciasta, a nie na jajecznicę. Hm.. Walka na jajecznicę? Rozpętajmy wojnę na jedzenia! To by bylo super! Zróbmy wojnę na jedzenia! Wykrzykneła radośnie i zaczeła się rozglądac w poszukiwaniu czegoś fajnego do rzucania!
Uniosła delikatnie brew do góry, gdy zauważyła, że twarze dziewczyn z na przeciwka nie zamieniają się w harpie. Ciekawe. -Smacznego.-powiedziała spokojnie, nie zdejmując uśmiechu z twarzy. Nie miała zielonego pojęcia z kim ma do czynienia. Kompletnie. Zero kojarzenia twarzy. Pewnie zamieniła z każdą z nią kilka zdań w ciągu całego swojego życia, ale dalej nie mogła kompletnie nic wyłonić ze swojej pamięci. No tak. Jej pamięć czasami też była okropną suką. Złapała swój talerz i zaczęła na niego nakładać udko. W końcu czymś musi zapełnić żołądek, prawda? I wtedy usłyszała o bitwie. Kątem oka spojrzała na dziewczynę, a potem na resztę zebranych. Chyba to podchwycili. -Powodzenia.-powiedziała, pokazując im wszystkim uniesionego kciuka jako aprobatę. Chwyciła swój talerz, torbę, po czym zanurkowała pod stołem, siadając na ziemi. Ona już się raz dzisiaj myła, starczy.
- NOOOOOŁ! - krzyknęła teatralnie w stronę dziewczyny, nie zapominając oczywiście o spowolnionym tempie. - Nie można marnować jedzenia! Rzuca się tylko niedobrym jedzeniem jak wątróbki, tekturowe frytki czy legumina. Na wypadek nałożyła sobie więcej jedzenia na talerz i przybrała pozycję do ucieczki. Trzeba ratować to, co się kocha! WALCZMY WSPÓLNIE O WYŻSZE DOBRO. Na przykład deser. Tak, deser jest priorytetem. - Wyłaź, bo jeszcze ich sprowokujesz. - powiedziała do dziewczyny pod stołem. RUMUN, pewnie już coś chce jej ukraść pod tym stołem, o! Omacała szybko kieszenie, sprawdzając czy ma w nich coś wartościowego. Lepiej być czujnym, bo z tymi cyganami to nigdy nie wiadomo...
Hm.. ale jajecznica była dobra. To i makaronik sie nada! Zanuciła wesoło i tanecznym krokiem podeszła do półmiska z makaronem. Wzieła go i jednym szybkim ruchem posłała go w powietrze, na skutek czego makaron zaczął spadać na ludzi. Juhu! To się nazywa impreza! Zawołała Alma wesoło i zaczeła się śmiać. Taki drobny gest, a ile radości niesie! Ciekawe, czy reszta też się przyłączy?
Zdecydowanie zgadzała się z Herą co do jedzenia. Gdyby babka zobaczyła coś takiego, to prawdopodobnie zmroziłaby wzrokiem każdego zebranego. Dlatego Jaelle zdecydowanie wolała się do tego nie przykładać. Spojrzała na kolana dziewczyny, która kazała jej wyłazić. -Nie ma mowy. Tu jest bezpieczniej!-odkrzyknęła jej. Gdy po jej szacie potoczył się makaron mogła tylko sobie samej przybić piątkę. A nie mówiła? -Jesteś pewna, że dobrze ci tam na górze?-zapytała, gdy coraz więcej makaronu zaczęło toczyć się po podłodze.-Ej, galaretka jest jeszcze cała? Zjadłabym.-mruknęła, znajdując sobie osobistego rozmówcę w formie laski od Rumunów. Kompletnie zignorowała jej nerwowe gesty w przeszukiwaniu kieszeni. Może coś zgubiła? -Oo, widzę, że dobrze się bawicie.-stwierdziła, słysząc te okrzyki. Zaczęła pałaszować swoje udko, korzystając z chwili spokoju.
Ktoś ze stołu Gryfonów najwyraźniej oberwał makaronem od Almy, skoro wstał i właśnie szykował się do rzutu klopsikiem. Chwyciła szybko jakiś półmisek z deserem, po czym także wślizgnęła się pod stół. Rumun nie rumun, z nim bezpieczniej. Normalnie nie przejmowałaby się bitwą, a nawet by się do niej dołączyła, ale czeka na dostawę zapasowych szat... Poprzednią niechcący spaliła i o tą musi dbać. Poza tym akurat nie było tu za wiele wątróbek, legumin i kartonowych frytek... - Nie znam Cię. - zauważyła błyskotliwie, patrząc prosto w czarnowłosą Puchonkę. - Ja jestem Hera. Pewnie o mnie słyszałaś. Wiecie, to Hera, ją się po prostu zna. Lubi afery, kocha jak się o niej mówi, nienawidzi gdy się ją olewa. To wszystko ładnie się łączy w całość i tworzy burzliwą historię jej istnienia.
O nie! Klopsikiem we mnie? Zawołała oburzona i zaczeła się śmiać. To teraz Ci pokażę! Krzykneła i rzuciła galaretką w wysokiego krukona. Następnie po sali zaczeła latać w różnych kierunkach tłuczone ziemniaczki posłane przez Alme i jakąś slizgońska dziewczynę, która dołączyła się do zabawy. Alma uchyliła sie przed nadlatującym udkiem, ale w zamiań dostała kawałkiem tortu z kremem, który rozsmarował jej się na nosie, czole i włosach.