By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie 20 Cze 2010 - 23:56, w całości zmieniany 1 raz
Uhuhuhuhuh, a cóż tu robiła Tamarka na kanapie w Salonie Wspólnym? Cóż, ona sobie spała smacznie. A dlaczego tu? Już spieszę z wyjaśnieniami. Mianowicie, na po prostu przyszła tu w ramach znalezienia miejsca na spokojne uczenie się. Wiedziała, że musiała wziąć się do roboty, po ostatnim roku, który nie był zbyt dobry. A czemu akurat te pomieszczenie? To był raczej przypadkowy wybór, ale skoro było akurat późną porą raczej mało osób, które jej nie przeszkadzały, a i wybyły stamtąd po niedługim czasie, zostawiając ją samą, to w sumie dobrze dla niej? Tłok jeszcze ją przytłaczał trochę, jeszcze. Biedna dziewczyna w końcu zasnęła nad tą książką i spała, skulona w pozycję embrionalną, z rękami pod głową. Miała niespokojny sen, co jakiś czas przekręcała się to w jedną, to w drugą stronę i jeszcze trochę, a spadłaby z kanapy. Ale jeszcze nie, jeszcze nie. I nawet nie wiedziała, że to ranek. Wosy jej rozsypały się wokół twarzy, plącząc się w kołtuny, a makijaż rozmazał zupełnie, co ujawniło cienie pod oczami.
Jake, jak to on, spędził sobie całą nockę na ostrym balangowaniu wraz z bratem i innymi ziomami, także BYŁO GRUBO. No, ogólnie nawet tańczył na barze i zorganizował zbiorowe pogo przed lokalem, co zapewne poskutkuje wieloma sińcami, ale na chwilę obecną nie myślał. Dobra, w takim stanie nikt by nie myślał, nie racjonalnie. Ostatecznie skacowany nad ranem doczłapał się tutaj w celu zaśnięcia, albowiem do swojego gabinetu pomylił drogę. Ach, Hogwart był taki ogromny...! Naprawdę, aż można się w tym wszystkim pogubić. Nieistotne, istotne było to, że chciał się trochę przekimać, a potem coś zjeść, ooooo chyba mu burczy w brzuszku, kto się nad nim zlituje...? Odpowiedź przyszła błyskawicznie, bowiem na kanapie, na którą miał zamiar się rzucić, spała sobie Tamara! No proszę, proszę, ładnie to tak zajmować komuś zaklepane miejsce? A że zaklepanym nie było, to nieistotne. - Taaamś - mruknął do niej, czując, jak opadają mu powieki i wgramolił się na tą samą sofę, tylko, że bardziej w nogi dziewczyny. Jego głowa wylądowała gdzieś w okolicy jej biodra, hehe. Przymknął oczy. - Bo wiesz... ja... chcę... to znaczy... proszę... bo ja muszę... zrozum... muszę ci to powiedzieć... że potrzebuję... pragnę... bo inaczej umrę... proszę, zrób mi... - tu na chwilę przerwał, chcąc powstrzymać napływający ślinotok. - ZRÓB MI JAJECZNICĘ - powiedział w końcu, cały czas mrucząc niewyraźnie i mrugając gwałtownie oczami. A chwilę po tym rozległo się donośne burczenie jego brzucha. Tak, alkohol wzmaga apetyt, przerabiał to wiele razy!
Czasem człowiek ma takie uczucie, że wydarzy się w danym dniu coś dziwnego, coś, czego byśmy się w życiu nie spodziewali... czyż nie? Nie, Tamara nie miała takiego uczucia, zresztą ona nie czuła zbyt wiele, spała sobie, ale już niedługo miała się obudzić, bo sen stawał się coraz bardziej nienormalny, dziwaczny. Ale spała, jeszcze chwilkę, tak. Sen był już na tyle płytki, że słyszała, jak ktoś ją woła, ale że dziewczyna jeszcze się nie zbudziła, to jej umysł zakwalifikował to jako dalszą część snu. Dopiero dalsze mamrotanie i ruch sprawiały, że zaczęła się rozbudzać, bo to już na pewno nie była część snu, jednak jeszcze nie otwierała oczu w nadziei, że za chwilę będzie dalej kontynuować sen. Jednak nic z tego, bo wołanie ZRÓB MI JAJECZNICĘ tak nią wstrząsnęło, to nie dość, że biedaczka się na dobre obudziła, to jeszcze spadła z łóżka tak niefortunnie, że z nią poleciał i Jake. Widzicie, co narobił? I uderzyła się w głowę, która zaraz ją rozbolała. - Kurwa mać - takie oto były jej pierwsze słowa po przebudzeniu. Otworzyła oczy i zorientowała się, że coś jest nie tak, bo nie była w sypialni, tylko gdzieś... gdzieś. Próbując wstać, zorientowała się, że nie jest sama, bo wymacała ręką czyjąś twarz. Przekręciła się tak, że mogła zobaczyć, kto to był. - Jaaaaaaaaake - powiedziała, ziewając przy tym. Pomyślała chwilę dosyć intensywnie, a potem zarządziła - śpimy. I ułożyła się na podłodze do dalszego spania, pomimo tego, że było dosyć niewygodnie.
Kurczę, szkoda, że nie czuła! Mogłaby być jak Spiderman. Swoją drogą, Jake też chciałby mieć jakiś szósty zmysł czy coś, który ostrzegałby go przed niebezpieczeństwem. Może dzięki temu uniknąłby brutalnego zetknięcia się z podłogą, która nie była nawet w połowie tak miękka i ciepła jak Tamara, cholera, no! W każdym razie nie wiem, jak mógłby to przewidzieć i jak mógłby się przed tym obronić, ale jak to się mówi, WHO CARES? Tak więc przysypiał już powoli, choć jeszcze co kilka sekund się budził przez uporczywe przysysanie się żołądka do kręgosłupa, kiedy jego prywatna poduszka, którą nią ochrzcił jakąś minutę temu, zaczęła się ruszać i... pociągnęła go na samo dno. No, prawe, tylko na posadzkę. - Hmdjshfsdggpff - wybełkotał, czując, jak cały mózg mu pulsuje i bolą wszystkie mięśnie po zetknięciu się z czymś twardym i to ze znacznej wysokości! Dopiero po naprawdę dłuższej chwili dotarło do niego, co mówi studentka. Nieeeeeeeee. - Nie, Tamara, chodź, zjemy coś - mówił już wyraźniej, szturchając nogą jej nogę i to bardzo uporczywie, choć trzeba przyznać, że nie boleśnie. - Weź, muszę, umrę, nie chcesz, żebym umarł - mruczał dalej w akompaniamencie burczenia brzucha. - Nooooooooooooooooooo jesteś moją nadzieję, Tamarko, skarbie mój kulinarny - gadał dalej, widząc, że szturchanie nogą nie pomaga. Zatem chamsko się do niej przytulił, mając nadzieję, że to sprawi, iż stanie na równe nogi!
Z niej żadna superbohaterka nie była, a gdzie tam! Do tego bylo jej daleko jak stąd do Grębocina. Albo i jeszcze dalej! Także niestety, ale nie uratuje ona nikogo przed tak koszmarnymi rzeczami jak upadek z łóżka, no cóż, tak bywa. Poza tym, ona tego nie zrobiła specjalnie; gdyby jej nie wystraszył, to może by do tego nie doszło, a tak, niestety, tak musiało się stać i tyle. Poza tym uczynienie z niej prywatnej poduszki bez jej zgody musiało się tak skończyć. No i skąd ona mogła wiedzieć, że akurat Jake się położył obok/na niej (w sumie to nie jestem pewna dokładnie jak, hehe)? No znikąd, to, że była studentką Magii Astralnej nie znaczyło, że zaraz była wielką jasnowidzką, no. - Nieee, śpimy - powtórzyła dosyć stanowczo jak na zaspaną osobę. No kurde, ona próbuje tu zasnąć, bo spać jej się chce, jak nie wiem co, a on tu ją szturcha, no jeszcze trochę, a jej twarz będzie wyglądać tak, naprawdę. - Przestań pieprzyć, śpij - błagała dosyć rozpaczliwie, bo chciała za wszelką cenę, żeby wyszło na jej. oza tym jej jeść się jeszcze nie chciało; jak sie zachce, to wtedy pójdzie. To nie było tak, że nie przejmowała się tym gadaniem Jake'a, nie do końca, trochę się martwiła o niego. Ale wiecie, to nie był pierwszy raz, dlatego trochę bagatelizowała sprawę. I gdy Middleton ją przytulił to pomyślała, że trochę przegiął, ale nie zrobiła nic wiecej, jak tylko to, że wtulila się w niego bardziej, przymierzając się do dalszego spania. Ha!
No tak, jemu jeszcze dalej, ale przyznaj, że fajnie byłoby mieć takie moce! Można uciekać wtedy przed ciosem patelnią, widłami, pięścią byłego, zazdrosnego męża i takie tam. Chociaż chyba wtedy wyraźnie widać, że zaraz się oberwie. Ale nie no, istnieją wszak jeszcze ciosy z zaskoczenia! Ale okej, okej, może skończę już te dziwne dywagacje, bo widocznie ani Tamara ani on owych zdolności nie posiadali, a zatem nie ma nad czym rozprawiać! Oj tam, niech nie udaje, że nie chciałaby być czyjąś poduszką, na pewno o tym marzyła! A że w wyobraźni nie pojawiała się twarz Dżejka, tylko kogoś innego, to już inna kwestia, ehehehe. Nie mniej zawsze można być kreatywnym i wyciąć jego facjatę i wkleić kogoś innego, fakje, ale mam dobre rozwiązanie! No nie, jak ona mogła być taka nieczuła?! Jakby to Manu powiedział - jak paczka mrożonego groszku, czy jakoś tak! Middleton coś przeklął pod nosem, po czym kompletnie zdziwiony, że Tamara nie ucieka z piskiem, a nawet się do niego jeszcze przytuliła, leżał chwilę w bezruchu. Ale potem zaświtał mu iście szatański pomysł, za który może i w twarz dostać, ale jeżeli to oznacza jajecznicę i dzięki temu nie umrze śmiercią głodową, to idealnie! - Mmmm, widzę, że bardziej masz ochotę na seks! Nie ma sprawy - powiedział zatem zalotnym tonem, by ostatecznie przybliżyć swoją skacowaną twarz do jej twarzy i to dosyć blisko, a ręce znalazły się na plecach, pod koszulką. Ha, i co teraz?!
No pewnie, że fajnie by było, nie? Tak samo, jakbyśmy w naszej jakże słodziutkiej rzeczywistości poza internetowej mieli czarodziejskie różdżki i byli czarodziejami dwadzieścia cztery na siedem, a nie tylko teraz, no nie? Jakże łatwiejsze byłoby życie, nie? Takie zwykłe Accio czy Wingardium Leviosa załatwiałoby sprawę szast prast, a nie ludzie muszą się męczyć. Ale z drugiej strony super moce są często utrudnieniem i wzbudzają zazdrosć w innych, niestety. A to już takie fajne nie jest. O właśnie, trafienie w samo sedno, heh. Ona sobie chciałą być poduszka pewnej osoby, ale cóż zrobić, że tamta osoba nie chciała? Cóż, tak bywa i powoli Tamara sie z tym godziła i zaczynała widzieć inne sposoby na życie, fakje. Więc nie było już z nią aż tak źle, ha! Oj, cóż, pochodziła z Rosji, a tam jest zimno, nie? Więc z tą paczką mrożonego groszku to Manu mógł mieć rację; ja tam wiem, czego jej brakuje - HOT TAMALE, na bank, po tym na pewno by się rozgrzała, hehe. Nie uciekała z piskiem tylko z tego powodu, że jej bardziej zależało na spaniu i niezbyt się przejmowała z kim i w jakiej pozycji; jednak na tym spaniu polegającym na fazie REM i NREM, a nie tym, który polegał na zaspokajaniu swoich żądz, zebyście sobie nie pomyśleli czegoś zbereźnego. Otworzyła oczy i jej zaspany wzrok spotkał sie z tym skacowanym spojrzeniem Jake'a. - Znowu się schlałeś - stwierdziła dobitnie. Jakoś nie przejęła się zbytnio rękoma pod jej koszulką; były przyjemnie chłodne. W pomieszczeniu zrobiło się tak jakoś strasznie gorąco, heh. - Znowu ci głupoty przychodzą do głowy.
Tak, dokładnie tak. Życie stałoby się prostsze, a robienie zakupów nigdy nie byłoby tak przyjemne! Machnięcie różdżką, accio pomidory i heja! Cudowne uczucie. Tylko właśnie, wszyscy mugole by się czepiali, jeszcze może by chcieli nas zgładzić, albo nie wiem... wykorzystać do niecnych celów. Wstrętni zazdrośnicy. Może zrobiliby z nas chomiki w kołowrotku i pozyskiwaliby z nas magię do swych brudnych interesów? Bylibyśmy ich niewolnikami? Ach, to straszna wizja! Cieszymy się wraz z Dżejkiem, iż Tamara powoli dochodziła do siebie! Ale żeby chcieć być poduszką tego tam gościa, to jest skandal. Middleton bardziej by docenił miękkie warunki Markowej, jakkolwiek to brzmi! Oooo, to może Boris jak będzie odwiedzał niedługo Manu to weźmie też dla Tamś hot tamale, co by ją rozgrzać, a nasz zacny nauczyciel transmutacji na tym skorzysta. Fenomenalnie. Dżejk był ogólnie załamany, proszę państwa. Jej naprawdę chciało się spać do tego stopnia, że nawet nie pisnęła, nie trzasnęła go w twarz, nie wstała błagając o litość, nic! A zdawałoby się, że naruszył już jej przestrzeń osobistą na tyle, że powinna wziąć się w garść i uciekać. Do kuchni na przykład. Cholera, no! Nie tak to miało być. Dlatego mężczyzna skrzywił się na twarzy, by potem przybrać minę niewiniątka. - Ja, schlać? Nigdy w życiu! - oznajmił uroczyście, trzepocząc rzęsami. - To nie są głupoty. Od tego zależy moje życie. Od ciebie. I twojej jajecznicy. Od mojego żołądka. Naprawdę. Ciągle burczy, nie słyszysz? Zaraz przyklei mi się do kręgosłupa. I umrę. A nie chcesz, żeby moje zwłoki się tu rozkładały, nie? Albo w ogóle gdziekolwiek? No prooooooszęęęę cięęęęęęęęę ulituj się nad biednym Dżejkiem Kejkiem! - wyrzucił z siebie błagalnym tonem, a oczy zrobiły się naprawdę szkliste. Ach, ten talent aktorski.
Accio pomidory, accio marchewki, accio wszystko i w ogóle ludzie mieliby więcej czasu na przyjemności, a nie muszą ganiać po tych sklepach za jedną głupią rzeczą, która znajduje się na końcu marketu, bo może coś jeszcze po drodze nas zachęci i kupimy to; no to takie zabiegi stosują na nas handlowcy, aj niewdzięczni. Chociaż w sumie właśnie, przy mugolach to byśmy nie mogli zbytnio używać magii, bo by nas wsadzili do wariatkowa i skończyłoby się nasze czarowanie. Czyli to w sumie nie tak fajnie by było, nie? Ale wiecie, czas powracać do Tamary i w ogóle to ja się też cieszę, że ona wraca do siebie, bo naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło któregoś dnia, żeby doprowadzić ją do takiego, a nie innego stanu psychicznego, naprawdę. Chyba musiałam być sama w jakimś dołku albo mi po prostu odbiło, no nie wiem. W każdym razie hot tamale bardzo przydałyby się dziewczynie, a od Boryska na pewno je weźmie, w to nie można mieć wątpliwości, tylko lepiej, żeby nie mówił jej, że to od Manuela, bo ona wciąż go miała za jakiegoś dziwnego typa spod ciemnej gwiazdy; no cóż, to nie moje zdanie, tylko jej. Uhuhuhuhuhu, no właśnie powinna była uciekać, powinna, ale co zrobić, jak jej się nie chciało? Poza tym Jake chyba nie był jakiś seryjnym mordercą-gwałcicielem, nie, więc nie miała się czego obawiać. Chyba. I nie można mieć wszystkiego tego, czego się chce. - Nie kłam mi tu, czuć od ciebie wódą na kilometr - odparła jak znawczyni, którą przecież była, wychowała się w końcu w Rosji, nie? To mówi samo za siebie. - Nie gadaj głupot, nie umrzesz - próbowała jeszcze nie dać się, ale cóż, te wołania tak rozpaczliwe i te oczka powoli sprawiały, że miękła. - Jake'u Middletonie, zrobię ci tę cholerną jejacznicę. Ale pod jednym warunkiem! Musisz mnie zanieść do kuchni, bo nie dam rady tam dojść. Nie wiem, czy ci sie to uda, ale inaczej nici z jedzenia - zażądała. A co, musi być coś za coś, nie? Nie ma tak, że ona się będzie wysilać, a on obijać, nie ma mowy.
Już nie wspominając o tych osobach, które po prostu wolałyby siedzieć w domu zamiast wywlekania się z domu i włóczenia po sklepach! Ale właśnie, czarodzieje nigdy nie będą mogli wyjść do mugolaków ot tak, z sercem na dłoni, z różdżką u boku i sobie uprawiać magię jak seks, bo prędzej czy później zostaną w ten lub inny sposób zapuszkowani. To takie smutne! Ale z drugiej strony... czy nie moglibyśmy za pomocą czarów uciec z takiego miejsca i siać postrach gdzie indziej? I ZAWŁADNĄĆ ŚWIATEM? Tak!!! Ja też nie wiem i to było doprawdy dołujące, ale teraz pozostaje nam cieszyć się ze zmian na lepsze! Oby trwały tak długo i oby potem były nawet jeszcze lepsze! Kto wie, kto wie, może kiedyś się uda! Spoko, Boris potrafi dochować tajemnicy, bez paniki. Nie był ani mordercą ani gwałcicielem, ale mógłby zrobić coś bardzo niecnego, albowiem to złośliwy chochlik z niego. I w dodatku musi dostać to, czego chce, nie ma innego wyjścia. - Wodą kolońską co najwyżej - odparł z arystokratyczną miną i głosem, a potem uśmiechnął szeroko. I jeszcze szerzej. Ach! Jednak mina zbolałego pieska i oczy kota ze Shreka dały radę! Aż z wrażenia cofnął ręce i wstał energicznie. - ALEŻ OCZYWIŚCIE - zakrzyknął entuzjastycznie, a potem dźwignął Tamarę na ręce i wybiegli aż się za nimi kurzyło!
Sarah ewidentnie potrzebowała przerwy. Jasne, ostatnio praktycznie nic nie robiła, a jej jedynym zajęciem było rekreacyjne obijanie się we wszystkich możliwych miejscach. Niezbyt konstruktywne zresztą. Ale potrzebowała przerwy od tych wszystkich studentów, których widywała na co dzień. I od sowy. Bo ta pieprzona sowa co chwilę przynosiła jej listy, których wolałaby w ogóle nie dostać. Wpierw wyczerpująca korespondencja z czepiającą się każdego słowa Chi, a następnie, gdy już myślała, że Anthony w końcu postanowił dać znak życia, przyszedł liścik od Dextera. Zapowiedź zbliżających się problemów. Winters oczywiście naiwnie liczyła na to, że całe zajście pójdzie w niepamięć, jednak najwyraźniej apogeum dopiero się zbliżało. Pytanie, czy Vanberg naprawdę miał zamiar sabotować jej sielankowy związek i latać z sensacjami do jej chłopaka. Od samego myślenia bolała ją głowa, więc postanowiła zapuścić się w głąb zamku, z dala od skrzydła, w którym przebywali studenci z wymiany. W ten oto sposób znalazła się w Salonie Wspólnym i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest pusty. Tym bardziej ją to ucieszyło, więc chwyciła z półki jakąś książkę, a następnie usadowiła się wygodnie na kanapie, próbując zapomnieć o męczących ją zmartwieniach.
Quentin zajrzał do Salonu Wspólnego. Nikogo, idealnie. - Sarah Winters, cóż za uroczy przypadek, że tutaj się spotykamy – powiedział wchodząc do środka. Jego uśmiech i świdrujące spojrzenie oznaczało coś zupełnie innego. Bo faktycznie Tricheur czekał aż dziewczyna pojawi się i będą mogli się spotkać sami. I w końcu nadarzyła się okazja. Szwajcar wszedł do środka i zamknął za sobą szczelnie drzwi. Szybko jeszcze raz rozejrzał się po pokoju, jakby ktoś mógł czaić się pod stołem. Ale odwrócił spokojnie głowę w stronę dziewczyny i uśmiechnął się po raz kolejny. Nawet po tym jak odgarniał włosy twarzy i poprawiał czerwoną marynarkę, widać było, że tym razem nie chodzi tylko o parę dokuczliwych słów. - Wiesz… Trochę się zastanawiałem nad ostatnią sytuacją. Nie wiem czy pamiętasz jaką? – Mówił ironicznym tonem zbliżając się do niej powoli. - A dokładnie mówiąc… Jak dużo zrobiłabyś za to, żeby nasz Antek nie dowiedział się o twoich grzeszkach – Ostatnie słowa dodał już konspiracyjnym szeptem, bo praktycznie stał nad nią. Wyciągnął dłoń i wyjął z jej rąk książkę, po czym zaczął przeglądać, równocześnie mówiąc. - Bo w zasadzie nikt nic o tobie nie wie. Tyle, że jesteś z Kanady, jakiegoś Toronto, czy czegoś takiego… i nic więcej. Wiemy tylko, że uczepiona jesteś Bowes- Lyonsa… Musi ci chyba całkiem na tym zależeć? Opadł na siedzenie obok niej i rzucił na stolik naprzeciwko nich książkę. - Nie obchodzi mnie, czemu nic nikomu nie mówisz. Na razie. Bo w związku z tym, że jestem w posiadaniu pewnych informacji na temat twojej wierności, myślę, że powinniśmy… nie zostawiać tak tego… tylko dogadać się w jakiś sposób. Tricheur kiedy paplał swój monolog zdążył już wyciągnąć jedną rękę, by schować włosy nachodzące na twarz Sary za jej ucho. Jak on lubił mówić. Gdyby nie był złodziejem, zostałby na pewno politykiem.
Cudownie wprost. Kiedy Sarah myślała, że w końcu przytrafiła jej się chwila ucieczki od problemów, jeden z większych problemów sam do niej przywędrował. Lepiej być nie mogło! - Och, Quentinie, również niezmiernie się cieszę! - odpowiedziała cicho, choć nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie. Nie oczukujmy się, w pewnym stopniu spodziewała się, że drzwi zostały zamknięte nie bez powodu. I w tym wypadku zaczęła żałować, że w pokoju nie ma kogoś jeszcze. Dopóki mogła, uważnie unikała spojrzenia chłopaka, już sam jego głos przeszywał ją na wskroś. Gdy tak Tricheur podchodził coraz bliżej, założyła nogę na nogę, siląc się na nonszalancję, pomimo że cały ten pozorny wewnętrzny spokój uchodził z niej jak z przekłutego balonika. - Moich grzeszkach? - powtrórzyła, tym razem podnosząc wzrok. Zresztą Quentin szybko zabrał jej książkę, a że było to mało ważne, nawet nie protestowała. Chociaż miło byłoby mieć czym się zająć, słuchając jego monologów. - Jakoś nikogo ta niewiedza nie boli, nieprawdaż? - wtrąciła, marszcząc brwi. Bo co? Jest sobie z jakiegoś kanadyjskiego zadupia, ale nikt i tak nie zwraca na to uwagi. - Uważasz, że bez Anthonego nie dałabym sobie rady? - prychnęła. Spojrzała na Quentina, mrużąc lekko oczy, jakby to miało jej pomóc przejrzej jego zamiary. Do czego właściwie zmierzał? - Co proponujesz? - zapytała, zniżając także głos do szeptu, zaszokowana gestem, jaki wykonał.
Jeden z jej największych problemów! Ach, jak uroczo został nazwany! Chyba wręcz idealnie w obecnej sytuacji, prawda? Quentin wcale nie oczekiwał, że przywitanie będzie entuzjastyczne, wręcz przeciwnie. Ale to był jego ostatni problem. A raczej w ogóle nie można to było nazwać problemem. I niestety, dla jednych miejsce idealne, dla drugich okazuje się być pułapką. Tak jak obecnie ten Salon Wspólny. Tricheur nawet w pewnym sensie podziwiał jej spokój, który okazywała, kiedy on mówił. W końcu to nieczęsto się zdarzało. Zazwyczaj z każdym jego słowem w czasie jakichkolwiek „interesów” rozmówca coraz bardziej się denerwował. Możliwe, że tak było i w tym przypadku, ale on tego nie zauważał. Nie odpowiedział na jej pytanie retoryczne, ale przy drugim uśmiechnął się do niej szalenie uprzejmie. - Zastanawiałem się tylko, czy ciebie by bolała – powiedział wzruszając ramionami. W końcu musiał być gdzieś haczyk w jej idealnym iteriusowym życiu. Pomijając fakt, że była równie wybitna we wszystkich zajęciach co on, więc nikt nawet nie znał przyczyny skąd tu się wzięła. Ale póki co Quentin nie miał zamiaru w to w ogóle wnikać. Chciał jej tylko dać do zrozumienia, że mógłby. I liczył na to, że znalazłby coś ciekawego. - Na pewno dasz. Ale chyba zawsze lepiej mieć bogatego arystokratę prawie na usługi niż skończyć związek przez jakąś nieodpowiedzialną gwiazdę rocka, prawda? – zapytał poruszając szybko brwiami i nie odrywając od niej czujnego spojrzenia. - A ja mogę ci zapewnić, że ani ja, ani Dexter nie wspomnimy mu ani słowa – powiedział tym razem przejeżdżając długimi palcami po jej ramieniu. Pochylił się ku niej tak, że ich twarze były dokładnie naprzeciwko siebie. - Proponuję interes, jak biznesmeni. Ja dostanę to czego chce, a ty będziesz miała wciąż swojego chłopca. Możesz nawet zgadnąć czego chcę – powiedział powoli i wyraźnie, odrywając od niej na chwilę wzrok, by zerknąć na drzwi, a potem znowu wbić w nią twarde spojrzenie.
A racja, wyjątkowo uroczo i bardzo adekwatnie do zaistniałej sytuacji. Dokładnie w tej chwili, w której w drzwiach stanął Tricheur, owy cudowny Salon Wspólny kojarzący się raczej wszystkim z samymi przyjemnościami, stał się właśnie taką pułapką dla Winters. Oczywiście mogłaby szybko wstać, rzucić pełne pogardy „chyba cię człowieku coś mocno pogięło” lub najzwyczajniej na świecie „spierdalaj” i czym prędzej opuścić pomieszczenie, ale w takim wypadku dalszy bieg wydarzeń dałoby się względnie przewidzieć: Quentin wpada na korytarzu na Anthonego lub nawet wysyła list, wyjawia w nim jej tajemnicę, a później następuje gwałtowne pogorszenie atmosfery i jeszcze więcej problemów. O tyle, o ile liczyła na to, że Bowes-Lyon nie da się podpuścić i twardo będzie obstawał przy tym, że Tricheur i Vanberg chcą go po prostu zirytować i wmawiają mu bajki na temat jego dziewczyny, była prawie zupełnie pewna, że nawet jeśli nie da się sprowokować publicznie, przy najbliższym spotkaniu zażąda wyjaśnień, dlaczego w ogóle słyszy takie plotki. O, jak miło, jeszcze za coś w jakimś stopniu ją podziwiał! W sumie nic dziwnego, że każdy rozmówca się denerwował, Quentin wprost lubował się w swoich monologach, więc gdy tylko miał odpowiednie informacje, był w stanie wykończyć każdego tym swoim tonem, niedomówieniami, sugestiami i „interesami”. Faktycznie, polityk byłby z niego przedni. Sarah aż przeszedł dreszcz wzdłuż kręgosłupa, gdy student tak się uśmiechnął. - Szczerze w to wątpię. – odpowiedziała, wodząc spojrzeniem po całym pokoju, byleby tylko nie patrzeć prosto w jego oczy. Tak naprawdę chyba każdy z nich miał jakiś dziwny element z swoim życiorysie, a już zdecydowanie znaczna większość dostała się do projektu nie do końca konwencjonalnymi metodami. Ale na wyjawianie tajemnic i publiczne branie brudów jeszcze przyjdzie czas, to pewne. - Naprawdę sądzisz, że bogaty arystokrata zakończy związek z idealną dla niego dziewczyną przez jakąś plotkę zasłyszaną od jednego ze swoich największych wrogów? – rzuciła, tym razem przenosząc spojrzenie na niego. Na ile byłoby to prawdopodobne? Chyba mimo wszystko wolałaby nie sprawdzać, choć taka wersja wprost trącała absurdem. – Litości, przecież on mnie zna! – prychnęła, może nie do końca z prawdą. Gdy tak sunął palcami po jej ramieniu i pochylał się coraz bardziej, przesunęła się do tyłu na kanapie, żeby choć trochę się od niego odsunąć. - Niby z jakiej racji miałabym ci wierzyć? – zapytała ledwie słyszalnie. Przecież równie dobrze mógłby zażądać od niej nie wiadomo czego, a potem i tak zrobić, na co ma ochotę, pod wpływem impulsu. ”Ja dostanę to czego chce, a ty będziesz miała wciąż swojego chłopca. Możesz nawet zgadnąć czego chcę”. Wolała nie zgadywać.
Przynajmniej przyjemną pułapką. Mogli sobie spokojnie posiedzieć i porozmawiać, a nie przydybał ją w jakiś zdechłych lochach. Oczywiście, mogłaby je opuścić, zostawiając tu samego Quentina, ale to byłoby bardzo nierozsądne. Czy przypadkiem, gdyby nie dała mu nawet dojść do słowa, nie wyszłoby to jeszcze bardziej na jej niekorzyść? W zasadzie pomimo spędzonego roku razem, większość Iteriusa ledwo się zna. Widzą tylko siebie, jako podejrzane osoby, nie mając pojęcia do czego są naprawdę zdolne. I na dodatek oboje zupełnie inaczej widzieli to jak Anthony dowiaduje się o tym. Może faktycznie Winters go lepiej znała i dobrze, że ufała? Tricheur miał jakoś zupełnie inaczej przed oczami reakcję Bowes- Lyonsa. I miejmy nadzieję, dla dobra ich związku, że to ta Sary jest prawdziwa. A no, nie ma sprawy, gdyby Quenio wiedział, że sprawi jej tym przyjemność, może nawet powiedziałby na głos, że szanuje jej spokojne podejście do sprawy. Może i nie działa zbyt przyjemnie, ale co tam, przynajmniej za komplementy się nie płaci. Okej, to może on powinien się zakręcić obok Antka, żeby mu znalazł jakąś ciepłą posadę w ministerstwie. Może jest zakochana, skoro ma dreszcze na widok jego uśmiechu! - Zawsze możemy to sprawdzić – odpowiedział, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy. Był zadowolony z siebie, bo to, że błądziła spojrzeniem po pokoju było dobrym znakiem. Dla niego. A jeśli wszystkie ich brudy wyjdą w końcu na jaw, to co za różnica wcześniej, czy później? - Idealna dla niego dziewczyna, byłaby z wysokiego rodu, a nie niewiadomego pochodzenia – przerwał jej, kiedy stwierdziła, że jest perfekcyjną partią dla Antosia. Quentin odgarnął włosy z twarzy słysząc co mówi. - Masz bardzo optymistyczne poglądy. Bo ja to widzę odrobinę inaczej. Bo wiesz, tu w grę nie wchodzę ja, tylko Dexter Vanberg. Sławna gwiazda rocka, która od dawna na ciebie poluje. A jak wiadomo, Dexter Vanberg ma wszystko na co ma ochotę. Prędzej czy później. Dlatego uważam, że Anthony by się zmartwił. I jeśli by cię nie porzucił, nigdy nie moglibyście z powrotem sobie zaufać. Szczególnie, jeśli Wolf zgodziłby się ze mną, że kupujesz od niego trochę narkotyków. O tym też mówisz swojemu chłopakowi? Kiedy Trichuer mówił pokręcił się odrobinę na kanapie, oglądał swoje dłonie, albo z przekory dotykał od czasu do czasu Sary. - Wcale nie musisz mi wierzyć – powiedział uśmiechając się lekko. – Możesz nawet odmówić już teraz, nawet nie słysząc jeszcze jaki dokładnie będziemy mieli interes. A ja sobie stąd pójdę – Mówiąc to złapał ją za ramię, by przysunąć z powrotem do siebie. Oczywiście, wiadomo gdzie by poszedł. - Więc pomyślmy, czy masz jakiś wybór niż zastanowić się nad moją propozycją? – zapytał, przybliżając się do niej ponownie i uśmiechając. - No spraw mi tą przyjemność i spróbuj zgadnąć o co mi może chodzić – powiedział cicho, znowu poruszając szybko brwiami.
Jeśli w grę wchodziły jakieś wyjątkowo przyjemne lochy i Salon Wspólny, to oczywiście, że wybierała to miejsce! Najprawdopodobniej urażony niemożliwością wyłożenia swojego monologu Quentin byłby jeszcze bardziej zdecydowany w swoim planie niszczenia jej życia. Tylko czy to naprawdę chodziło właśnie o to? Jakoś nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek zrobiła mu cokolwiek, no może nie licząc komentarzy i wylania na niego herbaty. Swoją drogą, to interesujące jak wyobrażał sobie reakcję Antka właśnie Quentin. Pewnie w normalnej sytuacji komplement byłby miły, jednak w obecnych okolicznościach Tricheur wyrażający swój podziw dla Winters byłby nienaturalny i zdecydowanie nie na miejscu. A może i powinien, kariera w Ministerstwie czeka! Haha sądzę raczej, że był to dla niej po prostu widok naprawdę przerażający, ale możemy się trzymać tej drugiej wersji. -Byłbyś bardzo zawiedziony, gdyby twój plan się nie powiódł, prawda? - zapytała, bawiąc się srebrnym pierścionkiem na swoim palcu. Nie, wcale nie ze zdenerwowania! - Myślisz, że ród i czystość krwi to wszystko? Popatrz, minął ponad rok, a dalej wszystko się układa! - dodała, choć sama do końca tak by tego nie określiła. Bo gdyby wszystko było okej, nie kupujący używek i nie szukała wrażeń. - Właściwie dlaczego to robisz? Jeśli chodzi o Vanberga, dlaczego mu pomagasz? Jeśli to on poluje, dlaczego nie on planuje wyjawić Anthonemu kilka sekretów? - zapytała, ponownie nawiązując z nim kontakt wzrokowy. - Może i tak, ale od każdej reguły jest wyjątek. I nie zgadniesz! Ja zamierzam być tym wyjątkiem. Słuchała go, przygryzając wargi prawie do krwi. Miał skubany rację! - Nie. Po prostu powiedz czego chcesz i spróbujmy się dogadać. Wystarczy mi już zgadywanek. - sprzeciwiła się, odruchowo odtrącając od siebie jego rękę.
Ach, zniszczenie jej życia. Co jego w ogóle obchodziło jej życie! Zupełnie nic. A tym bardziej nie chciał go niszczyć. Czemu ludzie są takimi egoistami, że od razu myślą, że chodzi o nich? Quentin nigdy tego nie rozumiał, tu zawsze chodziło o niego i nadarzającą się okazję, a nie o ich charakter, czy kto wie co tam jeszcze. Po prostu w nieodpowiednim miejscu i czasie. I faktycznie, teraz uznałaby to za ironię i raczej nie odebrałaby go dobrze. Zresztą teraz pewnie nic co by powiedział nie odebrałaby dobrze. Podobno od nienawiści do miłości jeden krok, więc jego reakcja na jego uśmiech to pewnie połączenie tego po prostu. - Plan? Jeśli nie powiódłby się ten, za sekundę wymyślę następny, więc nie musisz się nic martwić, Saro – powiedział uśmiechając się po raz kolejny pogodnie i parskając śmiechem na dodatek na jej kolejne słowa. - No niesamowite, brawo dla was. Czekać tylko aż się pobierzecie. Mam nadzieję, że Wolf będzie wtedy zawsze blisko, żeby dostarczać ci specyficznej rozrywki do nudnego życia u boku Anthony’ego. To na pewno wielka miłość – Mówił ironicznie, po czym dźgnął ją lekko placem w ramię. Przewrócił oczami na jej słowa, ale póki co nic nie powiedział, pozwalając jej kontynuować, co najwyżej uśmiechając się delikatnie, kiedy postanowiła być wyjątkiem, który nie prześpi się z Dexterem. - Co ma do tego w ogóle Vanberg? Myślisz, że go obchodzi czy Antek to wie, czy nie? Może załatwić sobie o wiele więcej rozrywki, niż patrzenie jak niszczysz sobie życie – powiedział w końcu zirytowany i stanął na nogi. Dopiero na jej sprzeciw stanowczy pochylił się ku niej nachalnie, nie przejmując się, że strąciła jego dłoń. - A czego ja mogę chcieć Saro Winters? – zapytał praktycznie wprost w jej usta. Potem nagle wyprostował się, wyjął bez krępacji nie swoją, srebrną papierośnicę i podpalił jednego papierosa, częstując nim nawet dziewczynę. W końcu mieli robić interes. - Widać, że zupełnie mnie nie znasz. Oczywiście, że chcę pieniędzy, mam nadzieję, że nie pomyślałaś sobie nic innego – powiedział zbliżając się do okna i wyglądając przez nie spokojnie, paląc papierosa. - Sześć galeonów tygodniowo. Myślisz, że to dużo jak na zachowanie swojej drogi do lepszej przyszłości? – zapytał odwracając się w jej kierunku na chwilę. - Jeśli nie miałabyś czym spłacić, to kieszenie do których ja nie dotrę u Anthony’ego, z łatwością dostaniesz ty. Myślę, że nie miałby nic przeciwko. W końcu tu chodzi o ratowanie waszego związku – Mówił z powrotem odwracając się do okna. - A jeśli wszystko będzie szło przez parę tygodni dobrze, myślę, że wszyscy o wszystkim zapomnimy – dodał jeszcze, zaciągając się po raz kolejny papierosem. Trzeba przyznać, że ludzki pan jest z Quentina.
A właśnie Sarah była taką sobie wielką egoistką i w jej przekonaniu chodziło właśnie o nią i o jej życie! Co tam chwilowa uciecha Tricheura, przecież on wyraźnie ma jakiś cel i motywację, tylko ona nie potrafi jej znaleźć i pojąć. W takim razie, coś Winters ma pecha do tego nieodpowiedniego miejsca i czasu. Jeśli tak właśnie na to spojrzymy, to ich relacja mogłaby być wyjątkowo zróżnicowana i interesująca! Ale pewnie to było właśnie to połączenie. - Och, Quentinie, ja się po prostu o ciebie troszczę. Wszak nie chciałabym, żebyś się zawiódł! – powiedziała melodramatycznym tonem, dodatkowo kładąc rękę w miejscu, gdzie znajdowało się jej serce. Tak, właśnie, na cycku, tylko chciałam, żeby tak poetycko było. - No wiesz, już chciałam się zapytać, czy nie zechcesz być moim świadkiem! – wyjawiła prawdziwie oburzona ironią w jego głosie. – Nie powinieneś sobie żartować ze szczerych uczuć. – dodała, po raz kolejny odpychając od siebie jego rękę. Jeszcze ją dźgał tymi swoimi kościstymi palcami! Phi! Trochę irytował ją fakt, że Quentin się nie wcina. Dziwne, nie? Ale naprawdę wolałaby, żeby się wcinał, niż siedział z tą swoją minką, którą ona odbierała jako pełną politowania dla jej rozumowania, a i jeszcze potem posyłał swój uroczy uśmieszek. Kiedy ona naprawdę zamierzała być tym wyjątkiem! Bez przesady, ulegać rozkapryszonej gwieździe rocka, która przywykła do tego, że zdobycie wszystkiego jest tylko kwestią czasu, a opieranie się własnemu, dobrze wychowanemu chłopakowi, z którym jest już naprawdę długo, byłoby okropne. - Myślę jednak, że powinno go obchodzić. Wydaje mu się, że jego polowania będą owocne, jeśli sprawy z Antkiem będą układały się pomyślnie? – wtrąciła, jednak ciąg dalszy wypowiedzi Quentina ją zirytował. – Więc po co to całe gadanie? Lepiej przekaż swojemu chłoptasiowi, żeby już teraz wykreślił mnie z listy swoich rozrywek i odpuścił sobie liściki, niedomówienia i sugestie. – powiedziała trochę ostrzej, niż pierwotnie zamierzała, wbijając spojrzenie w stojącego nad nią Szwajcara. - A chuj cię wie, Quentinie Tricheur. – odpowiedziała na jego pytanie, już prawie kompletnie mając w poważaniu odpowiedni dobór słownictwa i to, jak blisko stoi. Zadziwiające, ale przerażona Sarah szybko zmieniała się w rozdrażnioną, a następnie wręcz waleczną Sarę! I to właśnie miał przyjemność podziwiać Quentin. Chwilowo Kanadyjka była tak wzburzona, że aż poczęstowała się papierosem, pomimo że teoretycznie nie pali. - Brakuje ci źródła dochodów? – zapytała, gdy w końcu przedstawił swoją ofertę. – Z tym nie będzie problemu, już się o to nie martw. – dodała, gdy zaproponował ratowanie się zawartością Antosiowej kieszeni. - Zapomnimy? TY zapomnisz? Ha ha, Tricheur, ale z ciebie żartowniś! – zaśmiała się bez cienia wesołości. Jakoś z trudem przychodziło jej wyobrażenie sobie Quentina, który dobrowolnie rezygnuje ze ściągania cotygodniowego haraczu. Oj tak, ludzki pan jest z Quentina!
Ale spokojnie, wszyscy tacy byli i nikt nie potrafił zrozumieć, że Quentin nie robi tego, aby niszczyć życia, tylko dla tego przykładu zarabiać. I oczywiście robić to na osobach, na których mu nie zależy w żaden sposób, bo wyrzutów sumienia przy wyłudzaniu jakiejkolwiek kwoty pieniężnej już całkowicie się wyzbył. Oczywiście znając statusy majątkowe innych, ale sztukę ogarniania tego poznał już dość dawno temu. Może i ich relacja mogłaby być wyjątkowa, zróżnicowana i Bóg wie jaka jeszcze. Ale biorąc pod uwagę miliony spraw i osoby, które znają i ich dzielą, nie jest to zbyt możliwe. - Więc pozbawię cię chociaż tej jednej troski i powiem, że nie musisz o moje plany się martwić – powiedział spokojnie, wzruszając lekko ramionami na jej artystyczne wyznanie. Powinna zapisać się na Teatr Czarodziei, czy coś. - Ja mam dużo zajętych terminów, więc jeśli pozwolisz Dexter mnie zastąpi w roli świadka – dokuczył jej, uśmiechając się pod nosem i równocześnie uniósł brwi na jej kolejne słowa. – Kpisz sobie z własnego partnera i waszych uczuć, no ładnie Sarko, no ładnie. A no tak, może nie powinien tak siedzieć i na dodatek się uśmiechać, wręcz jak śmiał to robić, ale widział tyle kobiet w łóżku Vanberga. Za to nie widział różnicy, czy Sara mu ulegnie czy nie. Po prostu oboje straciliby pewnie sporo przyjemności, kiedy Winters będzie udowadniać światu, czyli Queniowi, jaka jest nieosiągalna. Ale tego akurat nie powiedział. Nie będzie Dexterowi wpychał kobiet do łóżka, może z tym przynajmniej sam sobie poradzi. Tricheur zdziwił się trochę na jej kolejne słowa, ale równocześnie rozbawiła go jak mówi o Dexie „jego chłoptaś”, jakby byli słodką parką gejów, którzy od czasu do czasu sypiają z kobietami dla zabawy. A czasem kłamią, kradną i szantażują. - Jeśli się dobrze umówimy, z „naszymi chłoptasiami” wszystko będzie w najlepszym porządku. Ale nie mogę ci obiecać, że Dexter przestanie zwracać na ciebie uwagi, nie wiem czy wiesz – wytłumaczył jej, wzruszając lekko ramionami. Poprosić o milczenie to co innego, niż prośba o przestanie wysyłanie listów do Winters, czy coś w tym stylu. A chuj cię wie, Quentinie Tricheur. To zdecydowanie nie zabrzmiało jak odpowiedź damy, która ma wszystko w poważaniu i tylko broni swoich świętych racji. Wręcz przeciwnie. Szwajcar roześmiał się głośno, kiedy zorientował się, że swoim gadaniem właśnie wyprowadził ją z równowagi. Naprawdę, fantastycznie. Stał odwrócony do niej tyłem, kiedy wspominała o pieniądzach i o zapominaniu. Przez chwilę nie odzywał się, aż w końcu podszedł z powrotem do niej i przysiadł obok niej, na oparciu kanapy. - Super, więc dwadzieścia galeonów tygodniowo – powiedział ze stoickim spokojem, zaciągając się ponownie papierosem. W końcu skoro tak łatwo miało przychodzić jej okradanie chłopaka, to mógł na tym skorzystać. Co do pieniędzy. Kto ich nie potrzebuje? On jako największy materialista Iteriusa i ciągły zdobywca kasy, potrzebował jej zawsze i wszędzie. Winters już najwyraźniej przyzwyczaiła się do wsparcia pieniężnego w postaci Antka. - Brak wiary we mnie, nie pomoże ci raczej w tym, żebym zapomniał o naszym małym interesie. Wywrócił oczami, kiedy to mówił i zaciągnął się spokojnie papierosem. - Jutro wyślesz mi pierwszą wypłatę i tak co tydzień. Tego samego dnia. Żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, bo chyba żadne z nas tego by nie chciało.
Wybacz takie cudowne opóźnienie, po trzech przemelanżowanych nocach z rzędu wolałam nie odpisywać, bo nie wiadomo, jakie głupoty by z tego wyszły xD
Tak naprawdę, to, że Quentinowi przyświecają inne racje i nie ma na celu niszczenia nikomu życia, a nawet jeśli już mu się to uda, okazuje się to być jedynie skutkiem ubocznym, wydaje się być zbyt nieprawdopodobne, by mogło być prawdziwe. Zastanawia mnie, z czego ma większe dochody – z wyłudzania czy ze zwyczajnych kradzieży. Bo zakładając, że dobierze się do kieszeni, na przykład, takiego Bowes-Lyonsa, może otrzymać wyjątkowo pokaźną sumę na pokrywanie własnych wydatków. Ale z drugiej strony, jeśli przymusi, na przykład, taką Sarę Winters do wypłacania haraczu, może dostawać stałą kwotę w równych odstępach czasu, czyli, że tak się pięknie wyrażę, utrzymuje wtedy płynność pieniężną, a jeśli taka Sarah wspomaga się funduszami Anthonego, to… wychodzi na to, że w obu przypadkach tak naprawdę cierpi Anthony! O, nie mów hop! Ich relacja byłaby naprawdę frapująca i burzliwa, a to, że raczej mało realna… No cóż. - Jakiś ty uroczy. – mruknęła, przez chwilę obracając w palcach papierosa i obserwując żarzącą się końcówkę. Może i powinna, skoro na Quentina czeka kariera w polityce, może na nią czeka w teatrze? - O nie, przecież to nie to samo… Tak być nie może, chyba odwołam ślub! – przez chwilę wyobraziła sobie nawet taką scenkę, ona i Anthony na ślubnym kobiercu, wśród gości pełno uczniów i studentów, plus oczywiście uczestników Iteriusa i, uwaga, gwóźdź programu, przyczyna licznych omdleń wśród obserwujących przebieg ceremonii niewiast, Dexter Vanberg w roli świadka. Cudnie. – Nigdy nie mówiłam, że to co robię zawsze jest ładne. – wzruszyła ramionami. To było bez znaczenia, co mówi i co sądzi na pewne tematy, biegu niektórych wydarzeń po prostu nie dało się zmienić. Co z tego, że teraz sobie siedziała ze swoim ulubionym Szwajcarem i przyjemnie sobie gawędziła o tym, jaki świetny jest jej związek i jak bardzo niczego do szczęścia jej nie brakuje, skoro dokładnie w tym momencie Anthony, który nota bene niczym ostatni dupek uparcie znika i milczy od przyjazdu do Anglii, może włóczyć się gdzieś po zamkowych korytarzach, badać dogłębnie zawartość szafek w kuchni w poszukiwaniu czegokolwiek o zawartości alkoholu lub nawet pomagać jakiejś niewinnej dziewczynie znaleźć drogę do Obserwatorium, a to, że ta droga z zupełnie magiczny sposób będzie prowadziła przez czyjeś dormitorium, o tej porze raczej puste i aż zapraszające do środka, to już pomińmy. Czy fakt, że widział tyle kobiet w łóżku Vanberga coś zmienia? Wtedy, gdy Tricheur wpadł do sypialni w najmniej odpowiednim momencie, a właściwie kilka minut później, na korytarzu, Sarah odniosła wrażenie, że Quentina jednak trochę obchodziła ta sprawa. Znaczy nie to, do czego zmierzała cała ta sytuacja, ale raczej fakt, że brała w tym udział właśnie dziewczyna Bowes-Lyonsa, co mogło być źródłem potencjalnych problemów. Ale jak na razie było tylko i wyłączenie źródłem problemów właśnie Winters, Vanbergowi dostarczało odrobinę rozrywki, a Tricheur dostrzegł w tym nawet większy potencjał i postanowił jeszcze lepiej wyeksploatować. Może Szwajcar nie widział różnicy, ale dla dziewczyny była ona dosyć znacząca. Wszak chodziło o jej dumę, godność i opinię publiczną! Może faktycznie określenie Dexa mianem „chłoptasia” nie jest zbyt fortunne, ale zirytowana Sarka nie przykładała do tego zbytniej uwagi. - Z moim na pewno. Pytanie, jak z twoim. Wiem, ale mógłbyś chociaż spróbować. – stwierdziła, zaciągając się papierosem. Jakby nie patrzeć, tak byłoby łatwiej dla wszystkich. Dexter by sobie wychillował i odpuścił, Sarah nie musiałaby w końcu przy każdym spotkaniu ze studentem uważać na każde słowo, każdy gest i w dodatku na zażywanie swoich używek z obawy, że w końcu mu ulegnie i powoli wszystko wróciłoby do normy, może nawet poprawiłyby się stan jej związku, a wtedy i Antek byłby szczęśliwy. Normalnie same plusy! Winters tak zdenerwowała radość Quentina spowodowana jej wyprowadzeniem z równowagi, że zaciągnęła się szybko kilkakrotnie, jakby to miało pomóc jej się uspokoić. Skończyła dopiero, gdy zakrztusiła się z wrażenia i prawie wypluła swoje płucka, gdy Queniu bardzo nagle i bardzo znacząco zmienił kwotę. - Nie przeginaj, za dwadzieścia mogłabym już wynająć płatnego mordercę, żeby cię sprzątnął. – obruszyła się, gdy już przestała kaszleć. I co zrobiła? Ponownie zaciągnęła się głęboko, a i tak nie mogła się uspokoić. Dwadzieścia tygodniowo, to osiemdziesiąt miesięcznie, czyli o trzydzieści więcej, niż sama dostawała. Nawet jeśli przeznaczałaby na utrzymywanie tajemnicy prawie całość, musiałaby „pożyczać” od Anthonego jeszcze około czterdziestu, a nie ma opcji, żeby takiego stałego ubytku nie zauważył, nawet jeśli ma forsy jak lodu i przywiązuje do niej średnią wagę. I oczywiście pozostaje kwestia tego, że czułaby się okropnie, tak go okłamując i wykorzystując, bez względu na to, jak układają się sprawy pomiędzy nimi. Bo kochała go, naprawdę. W jakiś swój pokręcony sposób naprawdę go kochała i nie traktowała po prostu jako drabinę w hierarchii społecznej i otwarty kredyt, którego nie trzeba spłacać.
No to trudno, on po prostu szuka okazji do czerpania korzyści materialnych, nie przejmując się innymi. To tak jak oskarżać Dexa o to, że sypia z tyloma kobietami, skoro łamie im serca. Czy chce faktycznie niszczyć im życie? Na pewno nie. Tak samo Tricheur. Wszystko dla własnej przyjemności. Oczywiście, że z kradzieży zazwyczaj ma dochody, a jeśli ktoś musi mu płacić haracz jak Winters to faktycznie z tego. Ale nie tak często się to zdarza jak zwykłe okradanie. Cóż Anthony jest bardzo biedny wobec tego, ale Szwajcar na pewno nie będzie nad nim płakał. - Wiem, szalenie, nie zakochaj się we mnie – ostrzegł ją, kiedy powiedziała, że jest uroczy i uśmiechnął się prawie radośnie. Czyli raczej cwaniacko. Super, on sławnym politykiem, ona aktorką. Tak byłoby idealnie. - Albo znajdziesz kogoś innego, skoro Vanberg ci nie pasuje. Przynajmniej miałabyś niezapomniany ślub.- Niestety Quentin nawet nie pomyślał, że ma to sobie w jakikolwiek sposób wyobrażać. Z resztą Dex jako świadek na ich weselu to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę w ogóle patrzeć. Tricheur parsknął śmiechem na jej ostatnie słowa. - Już dawno zauważyłem, że robisz wiele nieładnych rzeczy – powiedział ironicznym tonem. W końcu właśnie to jest przyczyną, że siedzą sobie w tym Salonie Wspólnym i ustalają kwotę do wpłacenia Queniowi. Biedny Antek, powinien to docenić, a nie włóczyć się po barach z jakąś olśniewającą pół- wilą. Niewyobrażalne, jak tak można postępować. No tak, może i obchodziła, ale w życiu by tego nie przyznał. Z resztą dopiero później się zorientował, że to nie Dex jest pod większą presją, żeby nikt się tego nie dowiedział. Bo faktycznie, nie chodziło tylko o związek, ale trzeba dodać też tą rażącą dumę dziewczyny, która pewnie nigdy nie chciałaby przyznać, że miała romans z Vanbergiem, podrywaczem, w czasie związku z Anthonym. - Mogę mu wspomnieć o tym, żeby przestał zawracać sobie tobą głowę. Ale po pierwsze nie wiem czy to poskutkuje, a po drugie nie jestem pewny, czy ty tego na pewno chcesz – wyjaśnił uprzejmie całą sytuację.- A co do jego wypaplaniu cokolwiek Antosiowi to już praktycznie nie musisz się martwić. Quentin czekał, aż Sarah skończy kaszleć patrząc na nią zaniepokojony. W końcu nie chciał, żeby mu się tutaj zadusiła, straciłby potencjalne źródło dochodów i co by było! Tricheur zaczął wolno podchodzić do dziewczyny, aż stanął ponownie naprzeciwko niej. - 13 i ani galeona mniej – powiedział pochylając się nad Sarą i patrząc w jej oczy. Nie obchodziło go jak zdobędzie pieniądze, ani ile musi od niego wyłudzać, czy tam pytanie czy Antoś się skapnie, czy nie. Przynajmniej przez jakiś czas będzie miał spore stałe dofinansowanie. Pechowa trzynastka, okaże się jeszcze dla kogo. Tricheur uśmiechnął się do niej czarująco, podnosząc się do pionu i wyszedł z pokoju jak gdyby nigdy nic.
Nicholas ostatnio był jakiś nie swój. Nie bawiło go już dręczenie małych, „słodkich” puchonków, gryfonów ibógwiekogojeszcze. Wena na jakiś pouczający wiersz nie przychodziła, a granie na fortepianie… było w porządku, ale przecież nie można tego robić cały czas! Tak wiec jednym krótkim słowem: chujnia z grzybnią oraz orzeszek company! Ostatnimi czasy bywał nawet na lekcjach, ale to bardziej z nakazu niż własnej nieprzymuszonej woli, ale teraz to nie o tym! Tak, więc z bliżej nieokreślonych przyczyn przywędrował do Pokoju Wspólnego. Może gdzieś tam z tyłu jego ślizgońskeigo mózgu czaiła się nadzieja, że będzie tam ktoś godny uwagi do pogadania, albo ktoś irytujący. Bo przynajmniej miałby pretekst żeby tego ktosia pomęczyć. Otworzył drzwi. Pusto. Może i nawet lepiej. Samotność jeszcze nikomu nie zaszkodziła! Usiadł na fotelu najbliżej kominka. Uwielbiał taką pogodę tylko jak siedział przy kominku z herbatą w ręku. Po chwili z nudów zaczął się przechadzać się po pokoju leniwie zerkając na książki. W końcu wrócił na swoje miejsce z jedna o obiecującym tytule „3000 wykonawców młodego pokolenia” i otworzył na chybił trafił. Nie miał ochoty czytać. Ale może, chociaż poogląda obrazki. Gdzieś z tyłu głowy usłyszał głosik „Popadasz w paranoję Nicholas”. Ale zupełnie się tym nie przejął, i dalej przeglądną książkę, zapisując w pamięci, co ciekawsze nazwy.
Ależ piękny jest ten dzień. Kij z tym, że chłodno na dworze, słońca nie ma! Cieszmy się życiem i miejmy złe humory głęboko w poważaniu. Tak zgadliście. Quentina jest w takim dobrym nastroju do pomagania, że mogłaby nawet ściąć swe długie blond loki i podarować jakieś biednej dziewczynce, która marzy o takich włoskach. Ach ta nasza kochana Quentinka. Założy pensjonat dla biednych i opuszczonych zwierząt, gdzie będzie je tam karmić i non stop opiekować się nimi. Piękna rzecz. Lecz aby tu baaaardzo nie marzyć skupię się na tym co akurat puchonka robi. W tym dniu miała taki zapał na pomaganie, że głowa mała. Wstając rano przywitały ją ciemne chmury, lecz coś takiego nie będzie psuło jej dobrego humoru. Dobrze się umyła, przeczesała swe blond włosy po czym wzięła ze sobą swą Stefanię (bandżo tak dla jasności) by tam pograć ptaszkom, szczurom i pająkom. Ale zaraz, zaraz! Przecież blondynka zapomniała, że dziś jest TEN dzień! Obiecała swej kochanej Stefanii, że będzie mogła sobie odpocząć od ,,koncertowania" przy Quentinowych pluszakach. Tak więc odstawiła ją i szybko wybiegła z dormitorium. Wiedziała gdzie chce iść i tym samym powędrowała do Salonu Wspólnego. Ubrana w jakiś sweterek, obleśną spódnicę do kostek oraz w butach wojskowych. Dziewczyna to ma gust, ale powracając. Weszła do pomieszczenia i już kogoś zobaczyła siedzącego przy kominku. Podeszła do ów osoby, po czym siadła na jednym z foteli i zrobiła jedną ze swych minek. -Tyyyyyyy wiesz cooo? Dziś znalazłam takiego WIELKIEEEEEGO robala! Chcesz zobaczyć?! - taaak ,dziewczyna chciała poszpanować się, że znalazła jakiegoś robaka. Uuuuu biedaczek i co on na to powie?
Nicholas właśnie zastanawiał się czuja płytę sobie zażyczyć w prezencie, gdy ktoś wparował do pokoju. Jedno było pewne. Ten ktoś nie miał za grosz gustu ubraniowego. Ale ten ktoś, a raczej lepiej powiedzieć ktośka była ładna. Bardzo ładna. Tak ładna ze Nicholasowi aż się oczka szerzej otworzyły. Nie zwrócił uwagi nawet na jej ubiór. Chciał walnąć jakiś fajny tekst, żeby jakoś tą długonogąblondpięknośćozgrabnymtyłeczku zauroczyć. Zapomniał o tym, że nie lubi blondynek. Ona była taka ładna… No, ale wracając. Nicholas szybko odzyskał zimną krew, a jak! Trzeba się trzymać. Właśnie lustrował dziewczynę wzrokiem, gdy ta powiedziała to, co powiedziała. Chłopak potrzebował chwile żeby się ogarnąć. Blondynka wyglądała przynajmniej na studentkę. Ale ton głosu, i sens wypowiedzi nie wyglądał aż tak poważnie. Mimo wszystko Nicholas supermocno zauroczony zapomniał, że on nie lubi takich jak ona i uśmiechnął się. Pokazał dziewczynie swój uśmiech namber 5 „ Patrz, jaki ze mnie młody bóg” i powiedział: -Pokaż, a tak na marginesie. Jestem Nicholas- nów szarmancko się uśmiechnął. Ale ona była łaaaaaadna.
Jakby tu pomóc innym stworzeniom? Quentina miała jakieś tam plany, aczkolwiek wszystko jej się w główce pomieszało. Po pierwsze, to trzeba znaleźć jakieś miejsce.Tym, że miejsce byłaby jakaś opuszczona obora. ALE nie byle jaka! Piękna, ozdobiona przeróżnymi sweterkami oraz innymi drobiazgami uszyte przez jej kochaniutką babcię Debbie. Czemu? Żeby inne biedne stworzonka miały gdzie się schować, najeść się i posłuchać piosenek granych na Stefanii. Ach, a w zimne wieczory wszyscy by usiedli przy kominku popijając jakieś ziółka przygotowane przez samą puchoneczkę. Po drugie, trzeba zrobić dobrą reklamę. Oczywiście panienka Fennly zrobi sama, własnoręcznie. Weźmie kawałek papieru, kilka farb, namaluje coś co będzie przypominało drugą kopię Picassa i będzie git. Na takie reklamy ludzie dają się nabrać. Choć z drugiej strony, jak ktoś się dowie o takim przytułku dla poszkodowanych, będzie możliwość pomocy. Jak na przykład pichcenie obiadków, czytania bajeczek i wiele wiele innych rzeczy ,które ucieszą te malutkie i bezbronne zwierzątka. Po trzecie. Trzeba skądś wykombinować sprzęty. Tutaj trzeba użyć zaawansowanego myślenia, które Quenia nie posiada. Dziewczyna za bardzo pieniędzy nie ma, więc musi popełnić baaardzo złą rzecz. Meble zrobi z PATYKÓW, zaś inne zabawki z KAMIENIA i DREWNA. O tak! I Przytułek pod ,,KAMIENIEM I DREWNEM" jest oficjalnie otwarty. Śmiało, Quenia wszystkich z chęcią przygarnie. Co ona miała zrobić z tym typkiem? Pewnie po jej wypowiedzi uzna ją za totalną wariatkę, a ona się tym załamie, ALE DOBRA. Cały czas w jego stronę rzucała przekomiczne miny. A to robiła zeza, zawijała język w trąbkę, pokazywała ząbki i ty podobne. -SIEMA! Jestem Quentina F. z pufffku, no a tyyy? - zapytała po czym zaczęła grzebać w jednej z kieszeni w spódnicy. O! Znalazła sa zdobycz. Tyle że już nie żywa. -To co jemy ją? Jak chcesz ,mogę się podzielić - rzekła do chłopaka pokazując mu robala. Mmmm aż ślinka cieknie. Jakiż on apetyczny.