Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Kiedy wspomniał o Obserwatorze zdała sobie sprawę, że i o nim tam pisali. Że kręci ze Scarlett, że odbił ją jej bratu. Nie należała do osób, które pokładają wiarę w szkolnym portalu plotkarskim, ale... w każdej plotce jest jakieś ziarnko prawdy. Zauważyła, że trochę się spiął, kiedy wspomniała o SMS. Czyli jednak na wizbooku nie było kłamstw? Ale STOP. Cornelia, o czym Ty w ogóle myślisz. To jest tylko Twój przyjaciel. Tylko! Nic poza tym, nie łudź się. Wszystko co ewentualnie kiełkowało te głupie sześć miesiący temu wypaliło się całkowicie z jego strony. A z jej? Trudne pytanie. Panna Villiers często zakochiwała i odkochiwała się w jakiś chłopakach. Wmawiała sobie, że to wielka miłość, a i tak zawsze kończyło się tym, że dawała sobie spokój po krótkich okresie wzdychania do obiektu jej zainteresowań. Teraz też tak będzie. Właśnie ta kochliwość była jedną z niewielu cech, jakich w sobie nienawidziła. Wiecie jak to utrudniało życie?! Zdawała sobię sprawę, że już po części z tego wyrosła, no ale... - Wiem, że wrócił! Nawet zauważył, że znowu tu jestem. Nie przeoczy niczego. Czasami zastanawiam się kto to jest. Podejrzewam, że ta osoba miałaby nieźle przechlapane u szkolnej społeczności. - zaśmiała się, przypominając sobie ile w życiu osób spotkała, które narzekały na plotki (lub fakty) jakie wyszły na światło dzienne za sprawą wizbooka. - Też tak myślę. Zresztą wszystko powoli wraca do normy, tak myślę. - mrugnęła wesoło, zakładając nogę za nogę. Poprzez rozmowę z Krukonem totalnie zapomniała, że przyszła tu w całkiem innym celu. Ale nauka poczeka.
Och, och faktycznie Obserwator rozsiewa ploty! No, ale czarodzieje to już się chyba przyzwyczaić powinni. W każdym razie Cedric NIKOMU NIKOGO NIE UKRADŁ, on nawet nie wiedział, że Scarlett kręci z Casprem! Będę jednak szczerza, gdyby Bennett wiedział, to by go i tak to mało obeszło, hehe. Aleale teraz mógł udawać niewiniątko! No i w niedalekiej przyszłości rozegra się niezła drama, ale nie wyprzedzajmy zdarzeń, wszakże w tym momencie Cedric ma na twarzy jeszcze pandę, którą zafundowali mu kolejno Chrisitan i Drake. - Hohoho, pierwszy wpierdol miałaby ode mnie - zrobił wielkie oczy, podniósł brwi i westchnął. Naprawdę, gdyby wyszło kto jest tym sławetnym Obserwatorem... przechlapane, jednym słowem. W ogóle doszłam do ambitnego wniosku, że ta cała sprawa z Obserwatorem oraz Cornelią wygląda niemalże jak z Plotkary, tego serialu, rzecz jasna! Cornelia, niemalże jak serialowa Serena wyjechała nikomu nic nie mówiąc, po czym wraca, również ku zdziwieniu wszystkich, a Obserwator (w wypadku serialu tytułowa Plotkara) ożywa, informując wszystkich o kolejnych poczynaniach bohaterów, HEHE. - W takim razie się cieszę! W ogóle, muszę cię zabrać do takiej nowej cukierni w Hogs, otworzyli ją niedawno... no pod twoją nieobecność. Raaany, takie pączki na przykład, no na Merlina, no poezja! - uśmiechnął się szeroko, już planując ich wypad do miasteczka. Przed wyjazdem Cornelii byli przecież przyjaciółmi, to normalne, że i teraz będą razem spędzać czas!
Niemożliwe, skandal! - Adhalinne Dhort w bibliotece! Możliwe, możliwe, wszystko jest możliwe, nawet by ta panienka z ADHD zawitała w bibliotece. Ale tak się składa, że Adha wcale nie przyszła tam aby poczytać stare księgi, skakać do najwyższej półki po supermegazajebistą lekturę, czy coś takiego. Ona miała wyznaczony cel, dlatego przychodziła do biblioteki raz na ruski rok. Właściwie nawet dwa cele, bo tym drugim było wypełnienie zadania "idź do biblioteki i nikogo w niej nie spotkaj". Konkretnym powodem, dla którego Adha nie poszła topić się w jeziorze, skakać z drzewa albo dotykać kamieni, było to, iż usłyszała o jakiejś dziwnej książce, w której zapisany był szybki sposób, w jaki można urosnąć nawet o dwadzieścia centymetrów! Dla tak niskiej dziewuszki, jak Adhalinne, było niesamowitym czynem podrosnąć. Nie męczyć się więcej z tym przeklętym wzrostem. Ludzie, którzy mierzą dwa metry to dopiero mają życie! Ślizgonka miała jedynie 161 centymetrów i nienawidziła tego. Oczywiście, kto inny mógłby nabrać się na to, że istnieje sposób by szybko podrosnąć? Adha prawie nigdy się nie nabierała, ale w ten szybki skok wzrostu uwierzyła całym sercem i umysłem. Zawsze warto spróbować! W końcu takie było motto dziewczyny. Ostatecznie może jej się nie udać i może popaść w wielkie przygnębienie, że nadal zostanie "krasnoludkiem", co w tym okropnego, prawda? - Gdzie to cholerstwo może być? - Mruknęła do siebie najciszej jak potrafiła zaraz po wejściu do biblioteki. Och, mówienie do siebie było takie fascynujące! Nie wiedzieć czemu sprawiało to Dhort przyjemność. Uśmiechnęła się lekko i rozejrzała po całym pomieszczeniu. Merlinie, same dziwne księgi. Przecież ona nawet jednej z tych książek nie znała! Jak ma niby znaleźć to jedno COŚ?... Plusem było na razie tylko to, iż nikogo w tej bibliotece póki co nie dostrzegła.
A więc to już dziś! DZIŚ! Wyczekiwany przez wszystkich dzień! Dziś młoda panna Trowsent spotka się z przeznaczeniem. Dziś będzie walczyła o przetrwanie! Tylko ona i Laila. W mugolskim namiocie, ogrzewając się jedynie ciepłem z ogniska, jedząc tylko to, co same zdobyły, cała noc pośród odgłosów dzikich... ksiąg? Tak, tak, oto i WIELKA WYPRAWA HERY I BITWA O PRZETRWANIE. Razem z żoną Lailą mają spędzić w bibliotece caaaaałą noc. Może i wydawać się to banalnie proste, jednak w takim miejscu w nocy jest cholernie zimno! Do tego książki z działu ksiąg zakazanych wydają przez cały czas jakieś złowieszcze odgłosy... Tak czy inaczej zbliża się właśnie północ, a Hera ukryta za jednym z regałów siedzi przykucnięta i czeka, aż w końcu Laila przyjdzie do tej cholernej biblioteki. Całe to przedsięwzięcie zrodziło się w głowie Hery z takiego powodu, że przez te wszystkie lata w Hogwarcie spędziła naprawdę niewiele czasu w bibliotece. No i wypadałoby to jakoś nadrobić, prawda? Jakieś sześć godzin w nocy powinno naprawić jej sumienie. Z resztą co takiego fajnego jest w bibliotece, by tu przesiadywać? Hera nie potrafiła tutaj zbyt długo wytrzymać, a bibliotekarka raczej też wolała jej tu nie widzieć. Usiedzieć w tak spokojnym i cichym miejscu jest dla Hery niczym dla autorki tego postu polubienie biologi. Niemożliwe i już. To nie tak, że Hera do biblioteki w ogóle nie zaglądała. Od czasu do czasu przychodziła tu, chowała się między regałami i zasypiała. Siedziała tak na złożonym w worku namiocie minuta za minutą, a Laili jak nie było, tak nie ma. Może coś ją zatrzymało? Postanowiły, że Hera weźmie namiot, a Laikowa żarcie, bo gdyby było odwrotnie... no, jedzenie trafiłoby do brzucha Hery w drodze do biblioteki. Może chciała wziąć jedzenie na ostatnią chwilę, a gdy wkradła się do kuchni porwał ją skrzat pedofil? Kto wie, kto wie...
Wstyd komu powiedzieć, że Laila nie widziała Hery od bardzo dawna i to masakrycznie dawna, bo niedługo zapomni obrazu przyjaciółki i smutek, jak jej cześć nie powie, gdy się przypadkiem zobaczą. Normalnie będzie żałość. Hera musi obowiązkowo dać Laili swoje nagie zdjęcie, żeby się Puchoneczce lepiej zapamiętało wszystko. Chyba wiadomo, że tak będzie lepiej. Ona w ogóle na słowo: "biwak" od razu robiła się szczęśliwa i uśmiechnięta. W ogóle gdy dostała list od Hery to skakała po łóżku zastanawiając się jaki rodzaj jedzenia powinna ze sobą wziąć, bo jakby na to nie patrzeć to zdecydowanie miała zbyt wiele opcji do wykorzystania. Przez i suszona ryba, plus wędzona nie wspominając o tej w occie. No masakra. Oczywiście żadne z wymienionych dań nie trafiło do torby Laili chociażby ze względu na to, że Howett miała dość takich przysmaków. To jej ojciec próbował ją tym dręczyć, ale dopóki mogła odmawiać to chciała i już. Uśmiechnęła się, kiedy wpakowywała kolejne opakowania mugolskich czipsów, które uwielbiała jeść, gdy wszyscy już spali, a ona mogła sobie chrupać, jak królik. Co jeszcze? Zdecydowanie trzy butelki ognistej i butelka soku dyniowego. Gofry i dżem truskawkowy. Nie wspominając o kiełbaskach, które będą musiały jakoś usmażyć. Co jeszcze? Przydałoby się chyba coś lekkiego. I Laila poszła ukraść wafelki dla Jude, z którą nie rozmawiała. Przynajmniej Howett nie będzie w gronie podejrzanych. Hehs. Wiedziała gdzie i ile kraść. Fuksiara. Wreszcie z takim tobołkiem mogła iść dalej i zmusić się do zebrania jeszcze jakiegoś jedzenia. A wieczorem? Ruszyła do biblioteki po drodze uśmiechając się do każdego, kto wydał się jej inteligentniejszy. Oczywiście każdemu opowiedziała inną wersję, co do tego, gdzie idzie. Będą mieli większą zabawę przy szukaniu jej, jak będą sprawdzać wszystkie miejsca po kolei. Może powinna im zostawić wskazówki? Roześmiała się i musiała jeszcze obejść dwa razy szkołę, bo przecież wszyscy się na nią gapili, ale wreszcie dotarła i po cichu zakradła się do regału, za którym stała Hera. - Siema. - Firmowy uśmieszek Howett powinien jej wynagrodzić wszystko!
Hera miałaby nie powiedzieć Laili "cześć" na korytarzu? Przecież Hera wita się z każdym po drodze, często nawet gdy danej osoby nie zna! Jej logika podpowiedziała jej, że jeśli będzie po drodze mówiła komuś nieznajomemu "cześć" za każdym razem gdy tę osobę zobaczy, to w końcu tamta osoba poczuje się tak, jakby się znały i w wypadku dłuższego spotkania będą rozmawiać jak przeciętni znajomi. Rzeczywiście już dawno nie widziała swojej kochanek Laikowej, jednak teraz mają (prawie) całą noc, by to nadrobić! Będą plotkować, spiskować i kochać się pod osłoną książek. No może to ostatnie nie... ale fajnie by było. Może Laila kiedyś da taki numerek na urodziny dla Hery? No wiecie, by okazać jaka przyjazna więź je łączy! Aktualnie jednak Hera siedziała tak już dłuższą chwilę i z minuty na minutę coraz bardziej wierzyła w to, że jednak Lailę porwał ten skrzat-pedofil. Na pewno zaciągnął ją do jakiegoś lochu pod kuchnią, zakneblował i przywiązał do krzyża. O na wszystkie bory leśne, a co jeśli ten skrzat dodatkowo jest sadystą? Teraz biedna Laila na pewno jest już cała posiniaczona i pokaleczona... Właśnie wstała ze swojego miejsca i miała zrobić pierwszy krok w stronę drzwi, by pobiec na ratunek przyjaciółce, a Puchonka ni z tego ni z owego zmaterializowała się tuż przed nią. - Howett! Uciekłaś mu! Bożesz, jakaś ty dzielna! - krzyknęła, nieco za głośno, rzucając się się dziewczynie na szyję. - Wiedziałam, że za słabo sprawdzają te skrzaty... Powinni im robić jakiś test psychologiczny przed przyjęciem do pracy! Z resztą dla nauczycieli też. Bo potem się trafiają takie gejuchy, co tylko zwabiają biedne Puchoniontka do swoich gabinetów i potem molestują. Jak tego tam... Shallow'a. Biedne dziecko... - zakończyła swój wywód, robiąc na chwilę współczującą minę, by okazać jak to przejmuje się pedofilią w szkole i tym, czemu ona jeszcze nie padła jej ofiarą. - Masz żarcie? - zapytała, nagle przytomniejąc i wpatrując się poważnie w oczy Puchonki.
Lailę miałby ktoś porwać i zaciągnąć do niewolniczej pracy? Ale ona tak serio tutaj? Przecież Howett to ostatnia dziewczyna, która dałaby się wkręcić w taką sytuację. Chociazby dlatego, że była zbyt leniwa i wiedzieli o tym wszyscy z jej otoczenia, a zatem żeby był z niej jakiś użytek trzeba było ją mocno do czegoś zachęcić, a nie tu takie porwania z dupy. To by ją rozśmieszyło i zmusiło raczej do tymczasowego płaczu o beznadziejnym guście jegomościa skrzata. Tak. To zdecydowanie byłabym strzał kulą w płot, przecież to zupełnie nie jest jej wina, więc? Więc po prostu taka się urodziła, a że poświęcała się dla akcji to i stąd wynikło spojrzenia. Chyba nikt z bohaterów bajki Hery nie był jeszcze gotowy, aby ożywić tą historię i uczynić z jej coś do chwili obecnej. Zdecydowanie nie... Zrzuciła z pleców plecak i uśmiechnęła się przebiegle. - A jak myślisz, po co siedziałam w kuchni bite dwie godziny? - No to przecież logiczne, że nie po serwetki, albo inne dziadostwo, którego bała się ogarniać. Przecież ona była jedna z tych dziewczyn, które używały pomieszczeń zgodnie z ich przeznaczeniem. Kuchnia do jedzenia, łazienka do kąpieli, sypialnia do spania... Niekoniecznie samemu. Ale co tu Hera z seksem wyjezdża? Przecież Laili w życiu by nie przyszedł do głowy seks z rudzielcem tym kochanym, chociażby dlatego, że łączyła je unikatowa więź i w żaden sposób nie chciałaby tego niszczyć. Zresztą chyba nie podzielała tych uczuć z taką samą intensywnością, więc... Jedynym facetem w jej życiu na powaznie to czuły ojciec, który dba o rodzinę i niekoniecznie wie, że jego córka jest psychiczna. Ale czasem już tak jest, że każda rodzina ma swoje sekrety, albo na przekór wszystkiemu nie chce zobaczyć prawdziwego sensu tego co się zdarzyło lub dopiero może. Po prostu bywa. Potem wzrok blondyneczki padł na namiot, którego Hera jeszcze nie postawiła. - Nie ociągaj się z "erecto" i czekam na moją ulubioną poduszkę. - Oczywiście, że kazała Herze wziąć poduszeczkę. Przecież Laila bez niej nie zmruży oka, ani nie przesiedzi tu całej nocy. SMUTEK.
Laila najwidoczniej tyle czasu już znała Herę, że ma już po prostu wywalone na jej odpały. Wiecie, gdy tylko Hera otwiera usta i zaczyna gadać od rzeczy, to mózg Laili automatycznie się na nią wyłącza i zaczyna skupiać się na czymś innym. Na przykład na jej cyckach... no dobra, może akurat nie na nich, ale fajnie by było. No ależ nikt tu nic nie mówił o seksie na poważnie! Oh, czyżby nikt tu nie słyszał o przyjacielskim seksie dwóch przyjaciółek? Tylko dla zabawy i przyjemności, zero emocjonalnych wstawek poza przyjaznymi, a bynajmniej tak to widziała Hera. - No a ja cię tam wiem? Mógł zza rogu wyskoczyć jakiś macho, a ty byś mu padła w ramiona na dwie godziny. Mówiąc 'wpadła w ramiona' mam na myśli zbezczeszczenie głównego stołu w kuchni. - powiedziała, jednocześnie oddalając się od Laikowej, by podnieść śpiwór z ziemi i rzucić go w miejsce, gdzie powinien być rozstawiony. Przez chwilę myślała, że erecto to jakiś slang, który w dziwny sposób ją ominął. Nazwa wydawała jej się znajoma, jednak znaczenie doszło do niej dopiero po chwili. Sięgnęła do kieszeni po różdżkę, po czym nagle zdrętwiała z pokerfacem na twarzy. - Zapomniałam magicznego patyczka. - poinformowała Lailę, zastanawiając się czy dziewczyna nie zrozumie tego dwuznacznie. Tak naprawdę wcale różdżki nie zapomniała, tylko specjalnie jej nie wzięła. Zaklęcia w ogóle jej nie wychodziły, więc inteligentnie zamiast je ćwiczyć - unika ich. Niech Laila macha swoim badylem! Sięgnęła do plecaka, wyjmując kilka poduszek. Nie miała pojęcia która niby jest ulubioną poduszką Laili, więc powciskała ich jak najwięcej.
Laikowa była przygotowana na wszystko. Ona oczywiście spodziewała się szalonej nocy, która zapisze się jako kolejna udana historia w ich przyjaźni. Mało osób było w Hogwarcie, z którymi cokolwiek można było zrobić. Większość wydawała się rozespana. Nienormalna. NUDNA. Co gorsza... Żałosna. Nikt nie rozumiał Howett'owej. Wszyscy, wszystko komplikowali. Po co? To jest ich świat. Ona w nim tylko gra jakąś rolę i wcale nie ma zamiaru się urządzać na około, jak opętana. Ona nie zamierza przestawiać czegoś i robić komuś remontu. Ale może trzeba by było. W końcu skoro urodzili się nudni, może powinna ich wspierać, coby nie zapomnieli, jak się żyje naprawdę. Czemuż to? Po prostu L. współczuła im bezbarwnego podejścia do życia. Jasne? Jasne! Chyba każdy to rozumie! Bo niby czemu ona i Hera przyjaźniły się od dawna? Otóż dlatego, że obie miały kolorowe osobowości, iście diabelskie, których połączenie dawało tętniące serce, które wybuchało co nie raz kolejnym pomysłem. I wkręcały w to innych, a inni dobrze się bawili. Chcieli tego. A wręcz pragnęli. To było chyba oczywiste. Jeśli ich by zabrakło w zamku to co wtedy? Dziś jednak nikogo nie wciągnęły, ani nie oszukały. Dziś były tu same. W imię przyjaźni i nocy zwierzeń. Serce Laili nie było już tak obciążone plotką o Alanie, bo jej brata w zamku było bardzo mało. A skoro było go mało to... To nie musiała tego przeżywać po raz kolejny. Jude też gdzieś znikała. Rany się zabliźniały, życie rodziło się na nowo, każdy dzień był lżejszy. To prezent z nieba. Pewien dar. I ona dziś postanowiła znów się poczuć, jak rozchichotana nastolatka z bankiem pomysłów. Powoli wygrzebała różdżkę i nie odpowiadając na zaczepkę Hery powoli ją machnęła: - Erecto. - I bum. Namiot powoli uniósł się do wysokości połowy regału. Jego niebieski kolor uśmiechał się do Laikowej szeroko, bowiem to ulubiony kolorek dziewczyny. Laikowa wrzuciła do środka swoje rzeczy i dopiero wtedy spojrzała na Herkową. - Bowiem jestem tak seksowna, że tylko skrzaty na mnie lecą. Fuck yeah.
Skinął głową. Wstał i strzelił palcami. Jej przemyślenia były trafne. Nienawidził Historii Magii. Nie ogarniał w ogóle co i jak, a do tego zasypiał co drugą lekcję. Przy drzwiach poczekał na dziewczynę. Gdy była już obok niego otworzył drzwi i razem wyszli z owej zimnej klasy. Już na korytarzu poczuł wpływające ciepło do jego ciała. Gdzie była biblioteka? Eee... A no tak na czwartym piętrze. Więc ruszył, a Amelia szła za nim. Zajęło im to trochę czasu, gdyż schody oczywiście musiały zacząć żartować, a i jeszcze gdyby było tego mało to Irytek przyleciał i zaczął ich wyśmiewać, bądź wyzywać od kochanków. Quentin przybrał kamienną twarz, ale i tak trudno mu było siebie opanować. Gdy byli na korytarzu chłopak zaczął się rozglądać gorączkowo. Rzadko kiedy był w bibliotece. Nie chciał pytać dziewczyny o drogę. Nie chciał okazywać, że nie pamięta gdzie jest jakieś miejsce w Hogwarcie. Ale w następnej chwili sobie przypomniał i ruszył korytarzem. Stanął przed drzwiami, a nad nimi była tabliczka z wyraźnym napisem: Biblioteka. Otworzył drzwi i stanął w ciepłym pomieszczeniu. - To tak... idź ja będę za Tobą i będę także podnosić cię na duchu okey? - uśmiechnął się i rozejrzał się. Było można czuć tu zapach pergaminu i atramentu. Dziewczyna poszła, a on za nią rozglądając się po regałach. W tym roku jeszcze nie był w bibliotece i zapomniał niektórych szczegółów.
Była zdziwiona faktem, że chłopak miał tak dobre maniery, jak na ucznia. Przepuszczał ją w drzwiach, czekał na nią, gdy zaczynała iść wolniej, zafascynowana niektórymi obrazami. Czasem wydawało jej się, że pewne rzeczy w tym zamku widzi po raz pierwszy. - Wstręt do biblioteki? - uniosła brwi z rozbawieniem, wchodząc do pomieszczenia jak do swojego domu. Podeszła do wolnego stolika i rozłożyła na nim swoje przybory. Pergamin, pióro, atrament. Brakowało jej tylko jakiejś książki odnośnie wypracowania z eliksirów, jednak wszystko w swoim czasie. - Nie bój się, tu jest miło i przyjemnie - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, zerkając na niego z lekkim rozbawieniem. Widocznie czuł się tutaj nieswojo, czego nie można było powiedzieć o dziewczynie. Biblioteka faktycznie była jej drugim domem. Lubiła tutaj przychodzić, żeby uciec od zgiełku i hałasu tego całego zamku. Najlepiej odrabiało jej się tutaj prace domowe, a także spędzało wolny czas na czytaniu ciekawych książek. Szczególnie w zimę. W lato wolała jakieś spokojne, oddalone od ludzi miejsce na błoniach. Pogoda za oknem nie była jednak przyjazna takim wypadom, więc pozostawało jej siedzenie w zamku. A szkoda. - No to powiedz mi, z jakiego domu jesteś i z której klasy, dzieciątko - uśmiechnęła się szeroko do chłopaka, na znak, że nie przeszkadza jej fakt, że jest od niej młodszy. Przynajmniej nie dziś. Mimo tego, ma ochotę spędzić z nim trochę czasu i sobie pożartować, no więc nie powinien się przejmować. Zaczęła rozglądać się za odpowiednim regałem z książkami, żeby później nie błądzić w jedną i drugą stronę bez celu. Lubiła mieć wszystko poukładane, co nie powinno nikogo, kto zna ją dłużej dziwić. Chłopak jednak widzi ją dzisiaj prawdopodobnie pierwszy raz, więc.. może zaskoczyć go jej podejście do wszystkiego.
Gdy dziewczyna skończyła pisać wypracowanie, po krótkiej rozmowie wstali i wyszli z biblioteki, każdy idąc w swoją stronę.
/zt x2
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Gryfonka doszła do biblioteki,ze swoją tradycyjną dzikością, z którą nauczyć się żyć musieli wszyscy z jej bliskiego otoczenia. Z szerokim uśmiechem przywitała bibliotekarkę, po czym ruszyła w stronę regałów. Zanim jednak tam doszła zatrzymała się przy dobrze już jej znanym regale.Dział o zwierzetach Minę miała nieco poważną, w końcu przyszła do tego miejsca w zaszczytnym celu. Z pewnością profesor Musi być coś o smokach czy hipogryfach.. myślała wyjmując ze skórzanej torby zawieszonej na ramieniu, zwitek pergaminu. Duże ale trudne do rozczytania pismo pochłaniało całą powierzchnie. Wraz z kilkoma koleżanki zdołała zrobić mini listę możliwych tytułów. Wędrowała pomiędzy regałami nie zwracając uwagę niektórych uczniów, a właściwie to jej charakter nie można przejść obojętnie. Kilka razy minęła kogoś siedzącego przy stoliku, zaczęła poruszać ustami w myślach wymawiając nazwy. Zerkała na plakietki przy regałach, brała do ręki jakąś książkę i zaraz ją odkładała. Nie była w tym dobra. W bibliotece gościła sporadycznie, zawsze z Faye która wiedziała co brać. W końcu przystanęła bezradnie opierając się o jeden z regałów. Odrzuciła gęste, ciemne włosy opadające na ramiona delikatnymi falami,grzywka przesłania dziewczynie czoło czasem lewe oko. Właściwie od tego czasu niewiele się zmieniło. No, może to, że obecnie nie była prześladowana przez bandę ślizgonów. Nie okazując sentymentów ruszyła dalej. Weszła w uliczkę będącą działem Fantastyczne Zwierzęta i jak je znaleźć i poszukała książki dla siebie. Nawet nie wiedziała od czego ma zacząć.W końcu chwyciła jakiś stary podręcznik i usiadła przy stoliku.
Z cichym westchnieniem wzięła z krzesełka torbę i zawiesiła ją sobie na ramieniu. Podeszła do stolika i wzięła z niego stos książek. Wyszła z dormitorium i już po chwili wędrowała korytarzem w stronę biblioteki. Weszła do dużego pomieszczenia zwanego Biblioteką. Podeszła do bibliotekarki i z szerokim uśmiechem przywitała ją. -Odłożę to na miejsce i wezmę kilka innych. -powiedziała a uśmiech nie znikał z jej twarzy. Kobieta skinęła głową odpowiadając uśmiechem. Rudowłosa szybkim krokiem udała się w stronę odpowiednich regałów i zaczęła odkładać książki na miejsca. Wędrowała między regałami odkładając książki w zamyśleniu. Kidy odłożyła ostatnią książkę na miejsce westchnęła cichutko. Ujrzała Madeleine błądzącą między regałami nie wiedząc którą książkę wziąć. Zaśmiała się w duchu i szybko podeszła do jednego z regałów, wzięła odpowiednią książkę. To samo zrobiła z kilkoma innymi książkami. Usiadła na przeciwko Made przy jednym ze stolików i położyła przed nią stos potrzebnych jej książek. -No cześć moliku książkowy. -powiedziała uśmiechając się delikatnie. Zmierzyła dziewczynę wzrokiem i westchnęła cichutko. -Oto Twoje książki. -dodała zadowolona z siebie i wzięła książkę, która była na samej górze stosiku. Przeczytała tytuł i uniosła jedną brew ku górze. -Po co Ci one? -spytała z zaciekawieniem zerkając na Madeleine. Dziewczyna była jej dobrą znajomą. Poznały się kiedyś w bibliotece i od tamtej pory często doradzały sobie w sprawie książek. Faye kochała książki i bibliotekę, czuła się tu świetnie i nikt nie mógł jej tego zabrać.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Gryfonka oderwała oczy od książki i spojrzała na rudowłosą dziewczynę. Oderwała od niej wzrok i powróciła do czytania. Jednak jak tu się skupić kiedy ktoś lata ci nad głową i w dodatku mówi sam do siebie. No dobra, szepcze sam do siebie. Przez króciutką chwilkę nie zorientowała się do kogo ten głos należy. Jednak po zlokalizowaniu właściciela uśmiechnęła się. Gdyby była nieśmiałą bąkiem, to z pewnością zarumieniłaby się i czkała odpowiedź przez kilka długich chwil. Faye chyba była jednak dziewczyną odważną i otwartą na wszystko i wszystkich. - Poszukuję czegokolwiek byleby pomogło mi to w uzyskaniu czegoś o tych większych zwierzętach,lub coś co pomoże mi zostać słynną wróżbitką lub wynalazcą i wcale się z tym nie będę kryć Jestem zielona z niektorych przedmiotow.- jedni to lubili, drudzy nie. Ford nie lubiła kiedy będąc o coś pytana zaczynała mówić więcej niż powinna.Było to jednak silniejsze od niej. - Wybacz, pewnie jestem irytującym intruzem w tym miejscu.... Na jej ustach gościł łagodny, lekki uśmiech. Z niemałą ciekawością spoglądała na nią swoimi dużymi, przedziwnie migdałowo-orzechowymi oczami. Matka natura nie szczędziła barw przy tworzeniu Madeleine Ford
Cassandrze nie przychodziło do głowy jakiekolwiek neutralne miejsce oprócz biblioteki. Nie pomyślała o tym nawet, że mały Oliver niespecjalnie będzie chciał zachować spokój. Chociaż nie był szczególnie głośnym dzieckiem. Modliła się o to każdego dnia, kiedy zasypiali, aby nie poszedł w ślady ojca. Nie chciała, żeby mały Oliver stał się buntownikiem i wielkim casanovą, o którym chyba jeszcze prorok codzienny nie pisał, chociaż tu trzeba by wstawić znak zapytania. Casper na pewno potrafił się bawić, czego przeważnie zazdrościła mu Cassandra. Jej potrzebne było czasami morze alkoholu, aby mogła szaleć. Zwłaszcza teraz, kiedy na głowie pojawiły się przeróżne problemy oraz samotne wychowywanie dziecka. To ostatnie było trochę przez Cassandrę. Zbyt dumna i uparta zatonęła we własnych marzeniach, kończąc jak na załączonym obrazku widać. Droga do Hogwartu zawsze jej się dłużyła. Zwłaszcza, że nie potrafiła sama zapakować wózka do powozu, a mały nie był na tyle już duży, aby mógł przejść taką odległość. Sam raczkował i był w stanie przejść ledwie dwa kroczki, chociaż dla Cassandry i tak to był powód do świętowania. Tak zaszalała, że aż kupiła nową herbatę do kolekcji. Oczywiście musiała również ręcznie zrobić specjalnie dla nią puszkę, a następnie umieścić w szafce, gdzie wszystko jak zwykle było poukładane. Dzielnie pchała wózek, rozmyślając o tym, czy w ogóle dobre zrobiła, zgadzając się na spotkanie. Co jeśli Casper tak naprawdę zniknie? Oczywiście mały Oliver nie będzie wiele pamiętał, ale potem może zacząć pytać o ojca. Dlaczego nie jesteście razem? tego obawiała się najbardziej. Jak mogłaby wytłumaczyć istotę w ogóle tamtego związku, małżeństwa? Nie potrafiła ubrać tego w słowa: po prostu się działo. Cassandra w swoim klasycznym jagodowym płaszczyku nie wyglądała już jak na anorektyczkę przystało. Wyrównała swoje BMI, chociaż było dla niej to cholernie trudne. Wszystkie swoje problemy próbuje uciszyć zabawą z synem. Nawet przestała palić! Każde uzależnienie próbowała wyeliminować, aby też nie pokazywać latorośli złych nawyków. Oczyściła wózek z błota, a następnie poprosiła skrzata, żeby przeniósł się z nim do jej gabinetu. Wzięła maleństwo na ręce, które z otwartą buzią obserwowało poruszające się portrety. Swoje kroki skierowała do biblioteki, jeszcze raz śmiejąc się z siebie w myślach, że nie mogła wybrać gorszego miejsca na spotkanie z byłym mężem. Przekraczając próg pomieszczenia, od razu skierowała się w stronę eliksirów, w między czasie opowiadała dziecku o Hogwarcie.
Dlaczego w ogóle wreszcie postanowił to jakoś ogarnąć? Wykonać pierwszy krok? Może dlatego, że pomimo oskarżeń i innych zażaleń, drzemało w nim poczucie winy. Racja. Złamał obietnicę nie tylko daną dla Cassandry, ale i dla siebie... Nie będziemy tego roztrząsać, wymowna cisza jest bardzo dobrym komentarzem dla tamtego czasu Caspra. Stosunkowo nie minęło zbyt wiele czasu od masy zdarzeń. Dla Villiersa od tamtej pory świat zdążył się dziesięciokrotnie zawalić... A potem powstać z popiołów jak feniks. Zmarła mu matka, nadal nie wierzył, że był to przypadek. Nadal zastanawiał się gdzie teraz przebywa jego kochany ojciec, choć cicho marzył, aby zgnił na krańcu świata zupełnie sam. Casper wypierał z siebie wszystko, co mógł odziedziczyć po mężczyźnie jednocześnie co raz bardziej się do niego upodabniając. Villiers wciąż nie był gotowy podnieść to wszystko do góry, ale naprawdę się starał. Nie towarzyszyła już mu masa dziewcząt oraz kumpli, gotowych na domówkę. Oczywiście nadal imprezował, ale zdecydowanie rzadziej. Przecież pod swój dach przygarnął siostrę. Być może zbuntowaną tak samo jak on... Kłótnia prawie z lustrem. To mogło zabić. Ale w między czasie ciążyła jeszcze nad nim klątwa. Ilekroć Minerva podczas kłótni wyciągała za argument to jak beznadziejnym jest ojcem... Wychodził z siebie. Wychodził... Ale nie reagował już na obelgi. Nie mógł. Może to był główny czynnik dla którego wyciągnął kolejny pergamin z szafki. Zaczął neutralnie. Przedtem dziesięciokrotnie wyzbył się z siebie całego jadu, a zanim postawił jakieś literki na papierze poza "Cassandra"... Zdążył wziąć prysznic, zjeść coś i pójść się przejść. To trudne. Dla faceta też. Tylko ten temu zaprzeczy, co tak naprawdę nie ma pojęcia, co mógłby zrobić ze sobą w życiu. Osądzać jest zbyt łatwo. Może dlatego, że nie trzeba udowadniać swoich racji... A zatem napisał list. Jeden z tych listów, na które spodziewał się nie dostać odpowiedzi. Przecież pamiętał, że wysłał ich ponad dziesięć. To z jednej strony mało, a jednocześnie dużo... Jak na niego dużo. Casper nie potrafił znieść porażki. Pewnie dlatego zarzucił kolejne próby odzyskania kontaktu z synem. Wbrew pozorom, panującym stereotypom... On nie wstydził się tego, że ma dziecko. Nie. Co prawda nie figurował w dokumentach jako ten właściwy... Ale nie zamierzał też oto się starać. Cassandra zrobiła dokładnie to co chciała... Kobiety. One zawsze stawiają na swoim. Lecz... Jaki szok wystąpił na jego twarzy gdy odnalazła go sowa... Niosąca odpowiedź. Zgodziła się. Przez godzinę zastanawiał się czy nie powinien czegoś ze sobą zabrać. Jakiejś zabawki, prezentu. Ale potem stwierdził, że to zbyt żałosne i jedyne co ze sobą zabrał to skórzaną kurtkę, którą naciągnął na siebie i zniknął. Teleportował się przed bramy Hogwartu, aby za chwilę iść przez szkolne korytarze i spotkać po drodze Adena Morrisa, któremu pokrótce wyjaśnił, że ma sporo problemów rodzinnych i dlatego nie uczęszcza na zajęcia. Tłumaczenie nie usatysfakcjonowało profesora, ale uspokoiło na tyle, by zszedł mu drogi. Villiers przekroczył próg biblioteki i od razu ściągnął na siebie spojrzenie bibliotekarki, która chyba miała zły dzień, bo od progu zwymyślała go za brudne obuwie. Casper skłonił się szarmancko przy czym oczyścił powierzchnię machnięciem różdżki... Taki z niego dobry mężczyzna! A potem odnalazł wzrokiem Lancaster... Miała szczęście. Wyglądała dobrze. Na tyle dobrze, aby Casper schował do kieszeni swoje obelgi i wspomnienia ich ostatniej rozmowy w mieszkaniu w Hogsmeade... Nie była już tak bardzo wychudzona... Albo znów. Albo znów zabawiła się metamorfomagią. Mogła być kimkolwiek... Podszedł powoli do stolika przy którym siedziała na początku nie zauważając brzdąca. - Cześć. - Wyrzucił z siebie być może z nutą sztuczności. Bo w sumie... Nigdzie nie było poradnika jak człowiek powinien zachować się w takiej sytuacji. - Dzięki, że przyszła... znaczy... przyszliście. - Poprawił się szybko gdy tylko zobaczył dziecko... Syna. Swojego syna... I nie było już powodów, aby błądzić w kłamstwach i testach na ojcostwo. Casper przykucnął wyciągając dłoń ku chłopcu... - Cześć mały. - Bo przecież nie: "to ja, twój wyrodny tatuś, kochaj mnie."
A czy istnieje w ogóle taki czas, kiedy decydujemy się na macierzyństwo i ono przychodzi jak na zawołanie? Nic nie jest w życiu takie proste i wbrew pozorom w ciążę jest trudniej zajść niż może się wszystkim wydawać. Rodzic to trudne określenie, które nie dość, że wymaga wiele to też sprawia, iż ma się poczucie, że nie wolno zawieść tego małego człowieczka. Nagle przestaje żyć się tylko dla siebie i układać wszystko pod siebie. Anoreksja jest nader egoistyczną chorobą. W głowie w towarzystwie liczy się kalorie, fałdki na swoim ciele i rygorystycznie układa posiłki. Nie słucha się innych, wcale nie jest się dla kogoś. Cassandra zawsze oceniała siebie jako pomocną Puchonkę, która ma zbyt wielką słabość do ludzi. Uzależniała się od nich, wkręcał się jej jeden człowiek i miała po prostu przerąbane. Właśnie kimś takim był jej Casper. Nie sądziła, że kiedykolwiek przyzna mu rację, że anoreksja wyniszczała nie tylko ją fizycznie, ale i psychicznie. Jak egoistka mogłaby być dobrą matką? Myślała tylko o sobie, jak schudnąć, jak być bardziej perfekcyjną, ale na pewno nie „mamusią”. Na jej nieszczęście wciąż czuła do Caspera pewną wieź. Patrząc na małego, widziała jego rysy twarzy – tak przecież charakterystyczne, piękne do tych, których zwykła się przyzwyczaić, a potem przez własną głupotę, upór, dumę i anoreksję utraciła coś, co było wówczas (czy tylko?) dla niej ważne. Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie, czy Casper będzie dobrym ojcem. Wszak było w nim wiele z dzieciaka, ale jednocześnie martwił się o nią. Cassandra wiele razy działała pod wpływem emocji, odcinając się od ludzi, którzy próbowali przemówić jej do rozsądku, że anoreksja jest toksyczna. Na początku uważała, że słusznie postąpiła. Pokazała to postawa Caspera, który poddał się w walce o dziecko, lecz gdy dostała kolejny list, zapalił się malutki płomyczek nadziei. Chciała, aby się spełnił jako ojciec. W końcu tego potrzeba było Oliverowi. Nie miała pojęcia o problemach Caspera. Może dlatego, że starała się unikać go bardziej niż ognia. Wyrzucała każdy prorok codzienny, który wytłuszczonym drukiem wskazał na jego imię bądź nazwisko. Nie potrafiła poradzić sobie z zazdrością. Dlaczego on poświęcał uwagę jakieś dziuni, a nie jej, a raczej dziecku? Gdyby wiedziała, że nie chce spotykać się w Hogwarcie, z pewnością zaproponowałaby własny dom, lecz do czego mogłoby to ich doprowadzić? Słysząc oburzenie bibliotekarki, odwróciła się i wychyliła z alejki o eliksirach. Zauważyła Caspera i dech jej zaparło w piersiach. Nie widziała go tyle czasu, tak bardzo pragnęła o nim zapomnieć, o ojcu własnego dziecka, a teraz znów stał przed nią. Nieprawdopodobne, miała wrażenie, że śni i co więcej, nie wiedziała, czy ten wieczór nie stanie się dla niej koszmarem. - Och, Casper, jesteś potwornie blady – jęknęła, a następnie pogłaskała go po policzku. Był zimny, co ją zdziwiło, przecież w Hogwarcie działało ogrzewanie. Zmarszczyła brwi, poprawiając Olivera. Pociągnęła Caspera za bluzkę w stronę alejki, widząc spojrzenia innych. Już wolała, aby myśleli, że uprawiają dziki seks niż mieliby podsłuchiwać wszystko. Chrząknęła. - Gumowe uszy – wywróciła oczami, stawiając małego na podłodze. Ten wręcz instynktownie zaczął raczkować w stronę Caspera, a to sprawiło, że na twarzy Cassandry pojawił się nikły uśmiech. - Proszę, posłuchaj mnie przez chwilkę, dobrze? Inaczej będę zmuszona zatkać Ci dłonią usta, a wtedy znów mnie ugryziesz i poślinisz. – zaśmiała się. Czy to była prawdziwa Cassandra? Ta, która miała wiele do zarzucenia Casperowi? Rozczulał ją ten widok. Nie potrafiła powiedzieć „my”, ale miała wrażenie, że ten uśmiech był znakiem, że nie jest już sama z tym wszystkim. - Miałeś rację, nie sądziłam, że w naszym małżeństwie tak bardzo będzie przeszkadzać anoreksja. Nie miałam pojęcia, że jestem tak skończoną egoistką. Wiesz naczytałam się durnych książek, że można żyć tylko dzięki miłości. Dopiero on – tu wskazała na malucha, który zaczął dotykać butów Caspera, Cassie automatycznie przykucnęła, chwytając za rączki, mówiąc „nie wolno, to fu jest” - Wiesz, że jest taki jak Ty? Nie wierzę w to, ale naprawdę śpi tak jak Ty. Nie podobało mi się to, jak wszystko potraktowałeś, jak łatwo zrezygnowałeś i miałeś to gdzieś. Prorok potem… Tak wiem, same bzdury, nie mogłam tego czytać, okropnie szalałeś a to bolało, gdy byłam z nim sama, poniekąd na własne życzenie. Jednak nie o to chodzi, chciałabym Ci podziękować, że mną tak potrząsnąłeś. – skończyła swój monolog, znów czując się przed nim kompletnie naga. Cassandro, co Ty ćpiesz do cholery!
Życie moje drogie panie! Czasem człowiek uczy się na własnych błędach bardzo trudnych reakcji, które później miotają w niego takimi wyrzutami sumienia, że on sam nie wie od czego zacząć. Logiczne, prawda? Ilekroć znajdujemy się w trudnej sytuacji to wszystko jest jeszcze bardziej pogmatwane i nie mam pojęcia, którędy iść. Jeśli ktoś robi coś nie tak, nie tak jak tego byśmy chcieli to budzi się w nas agresja. Nie chcemy tego widzieć, akceptować, ani tym bardziej analizować. Chyba, że mamy pokojowy charakter, nie jesteśmy asertywni i właściwie to mamy gdzieś dlaczego właśnie my. Kacper nie zadawał sobie trudu, aby wszystko analizować psychologicznie. Wszystko grzecznie rozrzucał na półki w pokoju zwanym przeszłością i tam zostawiał na wieki wieków. Czasem odkurzał wspomnienia, ale głównie z konkretnych powodów. Wychodził z założenia, że umartwianie się jest mu stosunkowo zbędne. Nazbyt dobrze pamiętał jego rozmowę z byłą żoną. Nawet nie można było tego nazwać rozmową. To był wylew furii, jakby ktoś naszpikował każde słowo minami, które rozbrajały kolejne oddechy. Tak to działało. Wet za wet. Wyrzuciła go z mieszkania, obiecał walczyć, ale potem nic nie zrobił nic w tym stylu. Nic. Teraz patrzył na dziecko, które raczkowało w jego stronę. Uśmiechnął się do chłopca łapiąc go za dłoń, żeby się przywitać. W sumie to było dość dziwne uczucie patrzeć na swoje dziecko. Nie na cudze, nie na dziecko, które możesz minąć ówcześniej mówiąc "wow, słodkie". Na to dziecko musiał poświęcić więcej uwagi, zapamiętać jak najwięcej. Westchnął kiedy mówiła. Mówiła. Mówiła coś zupełnie innego. Niespotykanego. Uniósł głowę do góry, by spojrzeć na Lanacaster i kiwnął głową na znak, że rozumie, przyjmuje do wiadomości. - W porządku Cass. Nie chciałbym, aby mojego syna wychowywał ktoś, kto nie zauważa powagi problemu i cieszę się, że ogarnęłaś to i ogarniasz to nadal. Nie wiem w jaki sposób mogę Ci pomóc. Mógłbym się zobowiązać do opieki nad nim, ale nie mam pojęcia czy tego chcesz. Nie wstydzę się tego, że jestem jego ojcem. Mam teraz mało czasu, bo trochę się wszystko pojebało i muszę zająć się też Mins, ale dam radę. Wciąż mam nadzieję, że wkręcę się do Znikaczy, ale jak tylko próbuje to mówią mi, że za mało mnie widać na treningach. - Stwierdził z niemałym żalem, bo serio miał pretensje do losu, że w tak ważnej kwestii odcinają go od możliwości wystąpienia w mistrzostwach juniorów. A dla niego to szansa, żeby dostać się do tej właściwej drużyny. Cóż. Życie! Może uda mu się innym razem? Kiedy indziej? W inne mistrzostwa? Kto go tam wie? Spojrzał na małego Olivera i powoli wyciągnął do niego ręce, aby go unieść do góry. - Swoją drogą wybrałaś ciekawe miejsce na spotkanie. Cieszę się, że pozwoliłaś mi się spotkać z Tobą i z Oliverem. Pewne rzeczy są przeszłością, ale nie chcę, żeby on nie wiedział kim jestem. Obiecałem sobie kolejną rzecz. Będę szczery. Więc za jakiś czas, gdy już mi zaufasz... I on mnie pozna, też zaufa. - Tu wskazał na Olivera głową, gdyż ten zaczął atakować rączką jego ucho... - Chciałbym zabrać Olivera na małą wycieczkę. Do moich kozackich dziadków i chcę go zapoznać z pewną osobą. Jeśli wszystko się uda. A wiesz, że u mnie plany zazwyczaj się pieprzą częściej ode mnie i to bez zabezpieczenia. - Wzruszył ramionami wgapiając się w Cass, a potem w dziecko. W sumie to rozpisał dalekosiężne plany, a przecież przyszedł tu raz. Raz widział to dziecko. Skąd ta gwarancja, ze się ułoży? Może po prostu uznał, że prościej będzie powiedzieć, co ma na myśli niżeli chować się po kątach za plakietką 'skurwysyna'. Zdarza się.
Życie życiem, ale nie o to chodziło. Być może niektórzy dorośli, inni zaś wciąż tkwili w swojej piaskownicy. Cassandra czuła pustkę, że nie wiedziała, co się dzieję z Casperem. Wbrew pozorom byli ze sobą kiedyś blisko. Nie chodziło już o uczucie, które z nim dzieliła. Związek ten Cassandra dawno spisała na straty. Bardziej odczuwała, że została ze wszystkim sama. Dopiero teraz zrozumiała, że macierzyństwo jest cięższym zajęciem niż anorektyczne zachowania razem wzięte. Zamiast liczyć kalorie, również dziecku, powinna podawać mu jak najwięcej substancji odżywczych, aby było zdrowe i niczego mu nie zabrakło podczas rozrostu. Już wystarczająco zaniedbała go w ciąży, fundując mu stres związany z rozwodem i chorobą. Często się zastanawiała, czy dobrze zrobiła, pisząc pismo do Urzędu. Teraz już była tego pewna. Obwiniała się za to, jak gwałtownie reagowała na chęć pomocy. Chciała być sama z anoreksją, ale nie wiedziała, że wkrótce doprowadzi ją to do grobu. Była wulkanem emocji, który dopiero ucichł, gdy zrozumiała, że ma skarb obok siebie, który wkrótce powie „mama”. Spoglądała na małego Olivera, jak raczkuje, jak cieszy się na widok kolejnej osoby. Był bardzo kontaktowy, zupełnie jak Casper. Z jednej strony, chciała zobaczyć, jak jej były mąż będzie się zachowywał wobec dziecka, a z drugiej miała ochotę przytulić go do piersi i po prostu nie puszczać. Nie potrafiła go zostawiać z kim innym. Wypuściła gwałtownie powietrze, kończąc swój monolog. Tylko ona wiedziała, jak ciężko było to wszystko powiedzieć osobie, którą tak bardzo chciała znienawidzić. - Co się pojebało? – spytała, wyłapując tylko to, potem dotarło, że mówił o Mins. Wszak po spotkaniu z nim się widziała z młodą Villersówną. To może o tym chciała rozmawiać, może nie chciała ją opieprzać za odcięcie się od ich rodziny? - Jak za mało cię widać na treningach, skoro… – urwała w połowie zdania, zastanawiając się, jak osoba, która jest codziennie w Hogwarcie i do tego ma wielkiego bzika na punkcie gry, może sobie ot tak olewać treningi. Nigdy nie powiedziałaby tego o Casperze. Czasami miała wrażenie, że miotła jest bardziej seksowna od niej. - Och, olewasz studia – dokończyła, chcąc dodać „problemy, problemy, czy naprawdę nasza dwójka aż tak często musi w nie wpadać?”. Jednak atmosfera jakby na zawołanie zaczęła się napinać. Casper podniósł małego z podłogi, a Cassandrze zabiło mocniej serce. Co jak go upuści?! Słuchała go aż nazbyt uważnie. W jednym momencie czuła jak cały świat rozbija się na miliony kawałków, a ona ma zbyt słaby refleks, aby wszystkie wyłapać. Brakowało jej tchu i czuła jak blednie. Nie skupiła się nawet na tym, żeby zatuszować to za pomocą metamorfomagii. Miała ochotę zabrać dziecko, a następnie zacząć biec, szybciej i szybciej, z dala od Hogwartu. Chrząknęła, czując, że nie jest w stanie nic powiedzieć. „Plany pieprzą się częściej i to bez zabezpieczenia”, zaśmiała się w myślach, ze to bardzo pasowało do Caspera. W końcu z jakiegoś powodu mają to dziecko. - Cóż, będziesz musiał bardzo się nagimnastykować. – powiedziała, co w sumie równie dobrze mogło oznaczać „ w Twoich snach, Villiers, nie oddam Ci dziecka i nie zostawię Cię z nim sam na sam”. Nie ufała mu, miała wrażenie, że zaraz zniknie z nim i z kimś nowym zacznie się bawić w rodzinę. Nie miała odwagi wypominać mu, kto tak naprawdę jest dla nim kimś bliskim. Nawet nie zaproponowała mu, że może przychodzić do niej i bawić się z dzieckiem! Taki miała przecież plan, a teraz wielka kula znajdowała się w gardle, a Cassandra tak bardzo chciała stąd zniknąć. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo jest blada. Prędko nabrała rumieńców za pomocą metamorfomagii, pokazując też mu tym samym, że wcale nie dodaje sobie kilogramów i nie oszukuje go. Wyciągnęła ręce po małego, chcąc zrealizować swój plan. - Na początek pokaż, ze Ci zależy. Zacznij od dwóch godzin opiekowania się małym dzieckiem – stwierdziła dość szorstko, mając ochotę dodać „nie opowiadaj mi o swoich marzeniach, nie chcę ich znać, nie chcę znów wspominać”, ale ugryzła się prędko w język. Nie wiedziała, skąd w nim takie plany, taka odpowiedzialność. Czy kiedykolwiek opiekował się małym dzieckiem?! Ta myśl nie pozwalała jej na miły ton. Nie wyobrażała sobie, oddać Olivera na kilka dni. Nie wątpiła w to, że nie pamięta, jak się zmienia pieluchę, ale wystarczyło w nieodpowiedniej pozycji trzymać chłopca albo na merlina go przegrzać, na chwilę zniknąłby z oczu i już stałoby się jakieś nieszczęście. Nie ufała mu tak bardzo, że zabrała dziecko z jego rąk. - Cóż, zapowiedz się, kiedy będziesz miał czas przyjść. A teraz powinnam już iść, jestem umówiona – szepnęła, licząc, że tak cichy głos nie zdradzi jak bardzo drży. Nie wiedziała, czy teraz ma ochotę spotkać się z Mini, co miałaby jej teraz powiedzieć? A może powinna się spytać, co się dzieje pomiędzy nią a Casperem?
Relacje międzyludzkie stanowiły dla Caspra swoistą pułapkę. Gdy już w nie został uwikłany to nie mógł się ruszyć, bo wszyscy nagle "wow, Villiers" i nie chcieli dać mu swobody. Już po pogrzebie matki został zapędzony w ogień dziadków, którzy nagle zaczęli się interesować jego życiem. Czy naprawdę ma syna, czy potrzebuje pomocy finansowej, co zamierza robić w życiu, ile płaci za mieszkanie i ile mają mu dokładać, gdzie jest Mini i dlaczego nie jest spakowana, aby się do nich przeprowadzić... W ogniu pytań można było zginąć, zatracić siebie. Kacper właśnie to robił. Tracił z sobą kontakt, bo w ich oczach stawał się dorosły, a może i nalezało mu się trochę współczucia. Nadal nie wiedział, gdzie zniknął ojciec, choć nadzieja, że gdzieś zgnił, go nie opuszczała. Był wredny, przesycony jadem, niezadowoleniem, jeśli chodziło o Jacoba Villiersa. Już dawno powinna go pochłonąć otchłań piekielna i więcej nie wypuszczać ze swoich ramion. Tak. Dobry uścisk dla kogoś, kto ludzi traktował przedmiotowo i jedyne co robił to krzywdził... Trudno mówić o człowieku, który jest jakby odbiciem lustra Caspra. Ale to przecież nic. Na to jest sposób. Załatwimy to jeszcze. Warto o tym myśleć, bo może w innym miejscu, o innej porze. Będzie z nami jeszcze wszystko w porządku. Patrzył na małego Olivera przez cały czas. Starał się zapamiętać jak najwięcej. Zdawał sobie sprawę, że więcej chłopaka nie zobaczy. Syna... Brzmiało to co najmniej jak wyrok dla tego malca... Był jego synem. Caspra Villiersa - stolicy nieodpowiedzialności, wulgaryzmu i z pewnością cech, których Cassandra nie chciałaby widzieć w synu. Oni wszyscy mieli rację... Ale Casper nie chciał też być postacią sporadyczną w życiu chłopaka. To stereotyp, że on nie chce. On chce. Ale jest w tym tyle nieprzyjemnych spojrzeń. On przecież już nigdy tego wszystkiego w głowie nie ułoży. Nigdy. Pewien czas spędzony z Cassandrą wydawał się być teraz historią. Ale jednego mogła być pewna. On nie bawił się w rodzinę, a to z jednego konkretnego powodu... Nie lubił zabaw. Nie lubił zespołów. Poza tym trudno grać w coś do czego zasady rozpisuje jedna osoba, a ty nie możesz nawet rzucać kostkami. Och Casper. A potem wyciągnęła ręce po dziecko i odebrała mu je. Potem coś wspomniała o dwóch godzinach. Sto dwadzieścia minut, żeby wychować syna. Dobrze. Z pewnością wykorzysta ten czas produktywnie. Machnął jedynie głową na znak, że się zgadza. Był zrezygnowany. Zjebał. Przegrał. Chyba wszystko, co miał zaczynało się sypać, ale to nic. Przecież każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Taka maksyma powinna mu przyświecać, bo przecież w jego przypadku większość rzeczy już się pobiła z hukiem. - W porządku. Kminię. Idź gdzie masz iść. - Rzucił zrezygnowany skupiając wzrok na grzbiecie jednej z ksiąg. Myślał. Intensywnie. Zbyt intensywnie. Nie teraz Casper, nie teraz.
Cassandra nie wiedziała, dlaczego relacje z Casperem stały się aż tak trudne. Miała wrażenie, jakby z każdą kolejną sekundą mocniej zaciskała się pętla na szyi. Nie chciała być dla niego niemiła, a jednocześnie kompletnie nie ufała mu. Nie wiedziała, czy przypadkiem to spotkanie nie jest na pokaz i czy w ogóle przejmuje się dzieckiem. Już nauczyła się, że Ślizgoni są doskonałymi aktorami. Nie mogła też pozwolić sobie na to, aby jej naiwność wygrała. Wiedziała już, że nie stworzą wesołej rodzinki z małym Oliverem, który będzie trzymał ich za ręce i kołysał się na nich jak na huśtawce. To ją najbardziej bolało. Patrząc w prosto w oczy swojego byłego męża, widziała same wspomnienia, które nie potrafiły odejść. Miała wrażenie, jakby wszystko zatoczyło pętle, a ona była na przegranej pozycji. Widziała ból, kiedy zabrała mu Olivera i w pewnym momencie uświadomiła sobie, że znów zachowuje się jak egoistka. Głośno wypuściła powietrze, mrucząc pod nosem, że nie powinna tego robić. Miała zerwać z Casperem kontakty i zacząć zupełnie nowe życie, tymczasem drżała, stojąc w miejscu. Nie potrafiła wyjść z biblioteki. Wywróciła oczami, a następnie chwyciła Caspera za rękę. - Zobaczymy, czy nadal masz tyle pary – i fru, przegrała. Miała się odciąć, a tymczasem trzymała go za rękę, czując się dziwnie. Przeszedł po niej chłodny prąd, który sprawił, że miała ochotę prędko go puścić i znów powiedzieć: nienienie ja muszę już iść. - Ale naprawdę Casper jak to spierdolisz, jak dasz mu nadzieję i uciekniesz, dorwę Cię, zabije w najbrutalniejszy sposób na świecie, abyś cierpiał. – dodała, patrząc mu prosto w oczy. Dla tego maleństwa była w stanie zrobić wszystko. Nie mogła pozwolić, aby płakał po nocach przez ojca, który traktował go jak formę wolnego czasu. Nie wiedziała, czy o co robi, jest poprawne. Nie było tego w planach. Bibliotekarka oburzona zaczęła mówić, że nie znajdują się w miejscu odpowiednim na pogawędki, na co Cassandra prychnęła i wywróciła oczami. - Wózek jest przy wejściu, zapraszam na kawę albo herbatę, nie wiem, co mam w domu, ale na pewno mam kaszki dla dziecka – zaśmiała się, ciągnąc Caspera korytarzem. Ludzie, ludzie ich widzieli publicznie. Kiedyś nazwaliby ich rodziną, teraz pewnie patologią. Aż dźwięczały jej w głowie słowa dyrektora, że nauczyciele nie powinni sypiać z uczniami. Ale on nie był nim. Nie łączyły ich relację pedagog – gówniarz. Po chwili zatrzymała się gwałtownie, uświadamiając sobie, że nie spytała się, czy w ogóle Casper ma czas, ochotę. Nie wzięła pod uwagę zajęć, lekcji. Dla Cassandry znów czas się zatrzymał i nic więcej się nie liczyło. Poddała się uczuciom, które obiecała sobie trzymać na wodzy. - Chyba że nie masz czasu? – spytała zbita z tropu, poprawiając przytulone do niej dziecko.
Relacje z Casprem Villiersem dla nikogo nie należały do najłatwiejszych. Jak wszyscy znali go w tym zamku, tak każdy miał problem z określeniem swoich uczuć do jego osoby. Po prostu on miał taki styl życia. Nie zatrzymywał się nad nikim na dłużej i wszystkich traktował z góry. Jeśli już pozwolił komuś wyrównać się i ogarnąć powoli relacje, to zaraz rodziły się historie, że mu zależy, że trzeba coś tu zrobić, zatrzymać go. A w nim po prostu rodziło się zainteresowanie. I to dlatego kolejne dziewczyny przegrywały. Chciały wziąć od razu wszystko i dać mu pieczątkę na czoło dotyczącą przynależności. A gdyby nawet tego dokonać, to z pewnością można powiedzieć, że byłyby to tylko pozorne ceremoniały, które zrzucił by z siebie wzrokiem przepełnionym pogardą. Przeżywał to wszystko na swój własny sposób. Odejście Cassandry w Japonii też nie należało do najłatwiejszych rzeczy, które musieli przejść. Potem właściwie też nie było łatwiej, kiedy on zaczął przechodzić okres buntu, nie radzenia sobie z tym, co działo się wokół. Był dorosły, ale chyba tylko na papierze i oto miał do siebie pretensje. Działo się za dużo dla niego. Teraz też miał sporo do ogarnięcia, ale nie żałował czasu dla Watson, bo miał wrażenie, że musi być ktoś, przy kim mógłby się oderwać od tego co widzi na co dzień. Od Mini, której po prostu nie ogarnia. Cóż... To była chyba jedyna dziewczyna w zamku, której zainstalowałby żelazne majtki i z radością wysłał do zakonu. Sytuacja była o wiele trudniejsza, bo to również Villiers. A zatem najłatwiejszego charakteru nie miała i mieć nie będzie nigdy. Zdarza się. Przyglądał się kolejnym ruchom dziecka, zastanawiał się czy kiedyś będzie miał jeszcze jedno. Natychmiast przegonił tą myśl. Nie chciał. Nie teraz. Może nigdy. Dziecko wiązało się z czymś o wiele poważniejszym niż małżeństwo i nie równoważyło tego. Casper i Cassandra byli tego najlepszym dowodem. Nie byli już małżeństwem, ale było tu dziecko. Ona nie miała pojęcia czy powinna udzielić mu kredytu zaufania próbując myśleć za Olivera. A on? On po prostu czekał. Znów wszystko było o tyle łatwiejsze, bo ktoś za Ciebie decyduje... I chwila, i raz, i dwa. I sprawa się rozwiązała. Chwyciła go za rękę. Nie traktował tego jako wiążącego gestu, więc nie zwrócił na to uwagi, podobnie jak na słowa bibliotekarki i wyszedł za Cassandrą. Gdy ta ładowała małego do wózka wsadził ręce do kieszeni i patrzył w sufit oceniając to czy jakby zabił tą krokwę z biblioteki to czy nie ochrzciliby go bohaterem narodowym. Huhuh. Villiers ma takie superkowe plany. - Eee, co? - Rzucił wyrwany z zamyśleń. Ach tak, zapytała go oto czy ma czas. A czas to pojęcie względne i trudne dla Caspra, bo o ile mógł się zerwać z kolejnego wykładu, to mógł przez przypadek trafić na następny. Ale nie. Tym też się nie przejmował. - Joł, możemy chyba iść. - Rzucił luźno, bo przecież cały był taki wyluzowany. Nikt nie musiał wiedzieć, że troszeczkę go to stresowało, nikt, a nikt. Wszystko będzie w porządku.
Nikt, prawdopodobnie nikt z normalnych, żyjących czy też umarłych osób nie spodziewałby się w bibliotece Alexis. Ale po kolei, zacznijmy może od tego, że Alexis nie weszła do biblioteki, bardziej wpadła do niej niczym huragan, z wielkim hukiem. A właściwie to z wielkim hukiem zamknęły się za nią drzwi, które puściła, w ogóle na nie nawet nie zerkając. Stanęła na chwilę przy wejściu rozglądając się na każdą z możliwych stron. Można jej uwierzyć lub nie, ale w bibliotece to raczej często jej zobaczyć się nie dało. Właściwie była tu tak niecodziennym gościem, że pewnie jakiś stały bywalec patrząc na nią uniósł w zdumieniu brwi i na chwilę oderwał wzrok od swojej jakże interesującej lektury, która dla Lexi pewnie wiałaby nudą i samo jej czytanie przyprawiałoby jej chęć strzelani sobie kulki w łeb. Ale wróćmy do chwili obecnej i naszej młodej kobiety, która stała teraz za zamkniętymi drzwiami w pomieszczeniu, które mało było jej znane. Na jej policzkach można było zauważyć lekkie rumieńce świadczące o tym, że przed chwilą biegła. W końcu zdecydowała się wybrać gdzie zamierza się udać i pobiegła w stronę półek z książkami do wróżbiarstwa. Tak, dobrze powiedziałam, pobiegła, olewając kompletnie zasady, które zazwyczaj obowiązywały w bibliotekach. Wleciała jak szalona w uliczkę w której można była znaleźć książki o czytaniu z fusów, nawet przytrzymując się regału, by wyrobić na zakręcie , po czym przykucnęła, plecami opierając się o półkę. Wychyliła się lekko, by zobaczyć czy nadal jest ścigana. Cóż, jak się okazuje, nie każdy pała do niej sympatią, plus, nie każdy z pokorą przyjmuje jej żarty. W tej chwili miała na karku studenta starszego roku, którego strasznie zirytował fakt iż cały został wymazany żółtą farbą(cóż, niby studentka i poważna powinna być, jednak, o dziwo LExi miała poczucie humor, jako takie, dziwne, bo dziwne, ale było). Tak wiec owy student rozpoczął za nią pościg, czego, powiedzmy sobie szczerze panna Sky się nie spodziewała. Zajęta sobą, nie zauważyła że w uliczce wróżbiarskiej ( z pewnością często odwiedzanej) jest ktoś poza nią.
Hogwart z dnia na dzień intrygował Jaśminę coraz bardziej. Było to dla niej co najmniej zaskoczeniem, bo przecież tak dokładnie przestudiowała historię tego zamku już parę miesięcy przed przyjazdem tutaj! Żeby nie było: podstawowe fakty znała już o wiele wcześniej, w końcu dla osoby tak zafascynowanej historią wszelkiego rodzaju było to raczej oczywiste, aby interesować się takimi rzeczami. W praktyce jednak wyglądało to zupełnie inaczej, bo przecież w książce nie da się zobaczyć zawiłości tych wszystkich korytarzy, niezliczonej ilości komnat i tajemnych przejść. Zwłaszcza te ostatnie budziły jej szczególną uwagę i jej planem na kolejne dni było to, aby namówić Alvę na odkrycie któregoś z nich. Mimo, iż nie znały się długo to wiedziała, że chyba tylko ona byłaby na tyle godna zaufania, aby zrobić coś niekoniecznie zgodnego z regulaminem. Ewentualnie Odetta, chociaż ta była raczej spokojniejszym duchem niż Jaśminka. No nic, co ma zresztą oczekiwać, jeśli przyjechała na obóz dla, jako tako, KUJONÓW. Nie, żeby sama nim nie była, hehe. To chyba podchodzi pod hipokryzję, jeśli w owym momencie podśmiewała się z nich w myślach, a równocześnie zmierzała do biblioteki, aby wypożyczyć książkę z biografiami wszystkich dyrektorów Hogwartu? Ja naprawdę nie wiem, po co jej to było, ale to pewnie ten wrodzony perfekcjonizm kazał jak najszybciej i w najkrótszym czasie obeznać się z nowym miejscem. Czy tęskniła? Jeszcze nie. To był jeszcze ten czas, gdy te wszystkie nowości fascynowały. Zresztą, ze znajomymi i przyjaciółmi pisywała listy. Na pewno o niej nie zapomną. Dotarcie z dormitorium Krukonów (które, na nieszczęście, musiało znajdować się w wieży) zajęło jej może z dwadzieścia minut, bo musiała jeszcze zatrzymać się przed paroma ruchomymi obrazami i zamienić kilka uprzejmych słów z duchem, którego spotkała po drodze. Kiedy była już na miejscu, ubrana w czarną bokserkę z logiem jakiegoś zespołu, niebieskie jeansy i nieco wytarte trampki, skinęła głową do bibliotekarki (trzeba pokazać, że Słowianie są kulturalni!) i zabrała się za poszukiwanie owej książki. Nie było to trudne zadanie, bo już chwilę potem siedziała w jednym ze stolików i wertowała ją powolnie, na razie tylko czytając nagłówki i oglądając fotografie. W końcu najlepszym miejscem na czytanie było dla panny Zielińskiej własne łóżku albo jakiś zaciszny zakątek na świeżym powietrzu, a nie biblioteka. Wtedy to już naprawdę byłoby bardzo... kujońskie, o!
Piętrzące się aż pod sufit liczne tomy starych ksiąg, jednych zniechęcają, dla innych stanowią prawdziwy raj. Członkowie tej grupy, to umysły, które ciężkie tomiszcza wyjątkowo sobie ukochali. To zadanie jednak, zmusza ich, aby znaleźli księgi, niczym igły w stogu siana.
Gracze w odpowiednim temacie losują kostką. Tylko dwie na sześć kostek są pomyślne. Jeśli wylosujecie kostkę o wyniku negatywnym - musicie powtórzyć losowanie dopiero następnego dnia. Ma to na celu oddanie lepszego klimatu wielodniowych poszukiwań. Tyle ile wam dni zajmie wyrzucenie prawidłowej kostki - tyle waszym postaciom dni zajęło dotarcie do pożądanej książki. Oczywiście nie musicie codziennie pisać fabularnego postu, wystarczy, jak w chwili, gdy uda się wam wylosować dobrą kostkę - w poście fabularnym zaznaczycie, ile zajęło to dni. Zachęcamy, aby w czasie całego tego eventu, który składać się będzie z trzech etapów - wspominać w pobocznych wątkach, o tym, że zadanie, które otrzymali, rzeczywiście wymaga od postaci wiele pracy, a niekiedy niemal spędza sen z powiek!
1. Krążenie po bibliotece nic nie daje. Możesz spróbować dogadać się z dowolnym graczem, aby Ci pomógł - acz musisz to uczynić fabularnie (po wyrzuceniu tej kostki możesz umówić się z dowolną osobą z twojej grupy, abyście rozegrali w bibliotece posty, iż on naprowadza Cię na właściwą drogę - wystarczą dwa!). Wówczas możesz jeszcze tego samego dnia powtórzyć swój rzut. Jeśli rezygnujesz ze szukania sojusznika, jutro wrócisz w to samo miejsce by powtórzyć zadanie. 2. Masz przeczucie, że książka jakiej potrzebujesz jest w dziale ksiąg zakazanych. Jednak aby tam wejść potrzebujesz pozwolenia. Dziś nie udaje Ci się tam wejść, ale następnego dnia spróbujesz już z pozwoleniem w ręku. (Nie musisz rozgrywać fabularnie zdobywania pozwolenia. Jeśli ta kostka kilkakrotnie wypadnie w czasie twoich prób - możesz zaznaczyć, że za każdym razem szukałeś innej książki, zaś jedno pozwolenie = jedna książka). Dopiero jutro możesz znów rzucić. 3. Cały dzień dźwigasz liczne, ciężkie księgi. Chociaż czujesz się wykończony, nie poddajesz się tak łatwo. Wieczorem czujesz się jednak fatalnie. Nadwyrężyłeś dowolną część ciała, przed wizytą w dormitorium musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. Jutro zaś pewnie ponownie spróbujesz znaleźć księgę. 4. Wybrałeś wiele tomów, w których godzinami się zaczytujesz szukając jak największej ilości informacji. Godziny mijają, jednak ty zdajesz się to ignorować. W końcu twoje ciało dopomina się o sen - zasypiasz z nosem w książkach w bibliotece. Jutro spróbujesz ponownie. 5. Miałeś wiele typów, jednak w końcu postawiłeś na jeden z nich. Musi chodzić o Atlantydę. Poszukiwania odpowiedniej książki zajęły Ci pół dnia (jeśli twoja postać pomogła jakiejś postaci, która wyrzuciła jedno oczko i było to rozegrane fabularnie - możesz przyjąć iż znalazła książkę od razu). 6. W końcu domyśliłeś się, że chodzi o Atlantydę. Do biblioteki idziesz równie pewny siebie. Jeśli twoja postać ma w kuferku minimum 7 punktów z run - wówczas możesz napisać, iż książkę znalazłeś od razu. W przeciwnym razie, szukasz godzinkę, po czym wychodzisz ze swoją książką.
W chwili, gdy wasza postać wylosuje odpowiednią kostkę, napiszecie post w bibliotece - możecie wysłać list na pocztę mistrza gry. Napiszcie w nim, iż wykonaliście zadanie. Po tym oczekujcie kolejnej wiadomości na swoich skrzynkach z dalszymi wskazówkami. Pamiętajcie aby w poście fabularnym wypisać na dole wszystkie wylosowane kostki oraz wspomnieć czy mieliście bonus na "szybkie znalezienie książki"!
Księgi. Poranki. Odkąd tu przyjechał nie otworzył jeszcze żadnej książki. I to wcale nie buntownik, który chciał pokazać to jak bardzo genialny jest. Chodziło tu o coś więcej. Chodziło oto, że miał przesyt myśli. Przez czytanie, słuchanie, odczuwanie, był w stanie Ci wyjaśnić każdy proces na świecie podając przy tym przebieg reakcji chemicznych i tak dalej. Po prostu to wszystko w nim było. Jak klątwa. Zatem czytanie... Czytanie było po prostu gwoździem do trumny dla kogoś, kto przechodził deszcz wiadomości codziennie. W końcu jednak pewien poranek przyniósł list. Dość niezwykły o swej treści. Xavier lubił zagadki, były intrygujące. Dlatego gdy tylko zapoznał się z treścią zawartą na zwitku papieru po prostu uśmiechnął się cwaniacko. Coś co musiał rozwikłać wydawało się nader kuszące, zatem ruszył do biblioteki. Po drodze w głowie odnalazł mnóstwo legend, lecz w każdej był niewłaściwy element. W końcu jednak przypomniał sobie o pewnej wyspie, o tym, że zaginęła ona w trzęsieniach ziemi i upadła pod wodą. Pamiętał o niej, szukał elementów, które mogłyby mu przynieść mniej więcej tyle, iż orientowałby się w tytułach dotyczących tej wyspy. Nie poszedł na zajęcia. Wyszedł z założenia, że dopóki nie znajdzie rzeczonej książki to nie ma po prostu takiej siły, aby zwyczajnie stąd wyszedł. Godzina za godziną zatem szła sznurkiem, aż wreszcie udało mu się sięgnąć po właściwe tomiszcze, które przyciągnął do siebie ze zwycięską miną. Machnął rękę na bibliotekarza i po prostu wyszedł trzymając to, co podobno teraz mu będzie potrzebne. Oczywiście już za rogiem zatopił się zaciekawiony w lekturze.