Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Lysandra nie za bardzo potrafiła wczuć się w uczucia innych. Możliwe, że powodem był zbytni praktycyzm dziewczyny i jej wiarę w to, co dało się udowodnić naukowo. A przede wszystkim Shepard lubiła się uczyć, ale tylko i wyłącznie dla siebie samej. Wyniki w szkole nie były dla niej aż tak bardzo ważne. Co ciekawe wyniki i tak miała bardzo dobre. I całkiem możliwe, iż nawet gdyby nie trafiła do Ravenclawu. Jedynie nie chciałaby się znaleźć w Slythernie. Jej zdaniem nie pasowała tam, bo nie miała wielu cech preferowanych przez Salazara. Pytanie Meadow ją zaskoczyło. Nigdy nic nikomu nie tłumaczyła jeśli szło o naukę. Niby była cierpliwa, co wymagało przy wycinaniu z materiału i szyciu pluszowych zwierzaków, które było sekretnym hobby Lysy. Z drugiej strony nie miała podstaw, by mieć pewność czy sobie poradzi, czy też nie. A nie mając podstaw pozostało jej tylko się domyślać. - Nie wiem - przyznała zgodnie z prawdą. Lysandra miała tę nietypową chcę, że potrafiła powiedzieć prawdę w sytuacjach, gdy inni woleli by kłamać.
No cóż, Nix nie była zadowolona tym, że jej pierwsze zajęcia z zaklęć niewerbalnych nie poszły tak genialnie jak to sobie wyobrażała. No przecież, że miała od razu wszystko załapać, a nie teraz pisać jakieś wypracowania o tym. Zaklęcia powinno się rzucać, a nie pisać o nich wypracowania. No ale co zrobić, nic innego przecież nie mogła zrobić, poza napisaniem tego wypracowania i wysłaniem go profesorowi. Próbowała też niewerbalnie otworzyć kałamarz, ale jak łatwo się domyśleć nie wiele jej z tego wyszło. Westchnęła więc ciężko, odkręciła go swoimi dłońmi i poczęła pisać to jakże głupie wypracowanie. Gdy zaś je już skończyła znalazła swojego pięknego tukana imieniem Colorado i posłała je profesorowi.
Ona miał pisać wypracownie. Serio? On. Emrys. Jeffrey. Cholerny. Mooler. Miał pisać wypracowanie. Normalnie nie mieściło mu się to w głowie. Fakt, że raz tam oszukał czy coś, ale żeby zaraz mu jakieś wypracowania kazać pisać. Lekka przesadza jego zdaniem to była. No ale co miał zrobić? Bardzo chciał się tych zaklęć nauczyć, a jak już zaczął, to głupio było tak to porzucać, chyba nie? W każdym razie w końcu udało mu się doczłapać do biblioteki. Może nawet dobrze, że do niej trafił, bo miał dziś takiego cholernego kaca, że każdy dźwięk go drażnił, a z założenia biblioteka była miejscem, w którym ludzie cicho siedzieć mili. Zasiadł. Napisał. Uradował się w duchu. Znalazł swoją Amebę i posłał list do spora z wypracowaniem. Niech ma! Niech czyta jego zarąbiste słowa.
Windstow uśmiechnęła się lekko do Lysandry. Spodziewała się takiej właśnie odpowiedzi, a raczej szczerości ze strony Shepard. Kto jak kto, ale ona wydawała jej się szczególnie szczera. Aż do bólu, a to się oczywiście ceni. - W takim razie miałabyś może wystarczająco dużo czasu i trochę chęci, by się o tym przekonać? Tak bez owijania w bawełnę, mam teraz problemy ze skupieniem się na nauce i ledwo co zdaję. A to nie jest dla mnie wystarczające, no i wiesz... myślałam, że ktoś mógłby mi pomóc jeszcze cokolwiek załapać. A ty wydajesz mi się osobą, która ma wystarczająco dużo skupienia. Ach, i inteligencji. - Ostatni komplement pewnie zabrzmiałby sztucznie gdyby nie padł z ust Meadow. Nie była ona bowiem typem tak zwanego lizacza tyłków, a kłamstwo uznawała za słuszne tylko i wyłącznie w sytuacjach mocno ekstremalnych. Tym samym odrzucali ją nałogowi kłamcy. A raczej ci, na których kłamstwie już się poznała, bowiem było to dziewczę momentami dziecinnie naiwne. Cóż, ogólnie Meadow było można porównać do dużego dziecka. Nie śpieszyło jej się specjalnie do dorastania, a myśl o skończeniu szkoły i myślenie o jakiejkolwiek pracy przerażała ją. Tak, jasne, kiedyś chciała zostać Aurorem, teraz zresztą też! Ale do tego potrzebowałaby lepszych ocen, na co jest za późno. Co więc może robić innego? Nie zamierzała dalej żyć z pomocą rodziców, ale im starsza była, tym bardziej przekonana była, iż sobie zwyczajnie nie poradzi. Ogarniało ją pesymistyczne myślenie, które było do niej zupełnie nie podobne.
Lysandra nie mała bliżej sprecyzowanych planów odnoście swoich przyszłych zawodów. Wiedziała jedynie, że nie będzie uzdrowicielem. Po części dlatego, że robiło jej się słabo na widok krwi. Z drugiej strony miała awersję do tego zawodu. No i nie chodziła do Skrzydła Szpitalnego jeśli naprawdę nie musiała. - Nie wiem, czy mam do tego odpowiednie predyspozycje - powiedziała przyglądając się Puchonce. Nie mówiła tego, że brakowało jej wiedzy czy pewności siebie. Nigdy to tej pory nikogo nie uczyła, jak już wspomniane było. No i nie miała pewności czy nie dałaby plamy jako korepetytorka. Jeśli coś poszłoby nie tak mogłaby mogłaby jeszcze tylko bardziej zaszkodzić Meadow. - Mogę spróbować - zgodziła się, chociaż jej twarz pozostała taka jak była zwyczaj, czyli raczej bez zbędnych emocji. - Musiałabym się jednak to tego przygotować. Z jakiego zakresu masz kłopoty? Lysandra odgarnęła włosy za ucho lekko przygryzając prawy policzek od środka. Zgodziła się nie dlatego, że nie potrafiła odmawiać. Chciała zdobyć jakieś nowe umiejętności, bowiem im więcej umiała tym bardziej czuła się pewna siebie. W dodatku chętnie poszerzała swoje horyzonty.
Cóż, z jakiego zakresu? Z większości! Co jednak szło dziewczynie najgorzej? Eliksiry. Oj tak, zdecydowanie. Nie dość, że nie mogła się przekonać do nauczyciela Eliksirów, to jeszcze sam przedmiot jej jakoś tak nie leżał. Zwykła mawiać, że przyrządzanie eliksirów jej się nigdy nie przyda w życiu, więc po co ma się tego uczyć? Prędzej wysadziłaby Hogwart w powietrze (do czego swoją drogą raz PRAWIE doszło, hehehe) niż przygotowała porządny, możliwy do wypicia eliksir. - Największe kłopoty mam chyba z Eliksirami - stwierdziła po minucie zastanowienia. W głębi duszy cieszyła się, że Lysandra zgodziła się na pomoc z nauką. W końcu wydawało jej się, że Shepard nie lubi marnować czasu, co dopiero na przesadnie sangwiniczną Puchonkę, a tu takie miłe zaskoczenie. Och, no przecież Mea wiedziała, że Lysandra nie jest taka zła na jaką mogłaby wyglądać. Może nie jest tak emocjonalna i spontatnicza jak większość osób, do których Windstow żywiła czystą sympatię, ale w Shepard było coś przyciągającego. Może to ta tajemnicza aura, którą Mea zdołała zauważyć po nieudanych próbach zyskania zaufania Lysandry? Windstow uśmiechnęła się szerzej i przyjaznym tonem dodała: - To miłe, że jesteś chętna na stracenie odrobiny czasu na kogoś, kto kompletnie nie kapuje spraw dla ciebie banalnych. Jak bardzo chętna była to już Lysandra sama wiedziała, ale chociaż Meadow nie zauważyła by dziewczyna poszła na jej propozycje jakby z przymusu czy za karę, to nie myślała też, że Shepard tylko o tym marzyła. Bo gdyby Windstow ogarniała tyle co ona, też pewnie nie oferowałaby wszystkim z uśmiechem na ustach pomocy. Była jednak na tyle kochana by nikomu nigdy tej pomocy nie odmówić. W końcu kto jak kto, ale Meadow naprawdę lubiła pomagać! Tak z samego dobrego serca, ot co.
Jeśli szło o zawieranie znajomości to Lysandra nie była pierwszą lepszą osobą, która zaprzyjaźnia się na zawołanie. W stosunku do Krukonki można było być albo pozywanie nastawionym, albo negatywnie. Opcja pośrednia nie istniała. Blondynka nie miała za wielu znajomych, żeby nie wspomnieć o przyjaciołach. Brakowało jej chęci utrzymywanie znajomości z innymi. Spontaniczność była dla Lysy też czymś nienaturalnym w jej wykonaniu. Za bardzo wierzyła we wszystko, co dało się logicznie wyjaśnić i tego się trzymała. Nie pamiętała, aby w ostatnim czasie robiła coś tylko dlatego, że zachciało jej się tego idąc na przykład dokądś. - Eliksiry? Nie dało się, zdaniem Lysnadry, zaprzeczyć, że przedmiot faktycznie nie należał od całkiem prostych, ale też za trudny nie był. Wszystko miało się wypisane w książce i trzeba było postępować zgodnie z instrukcjami w nimi zawartymi. - Żeby się podszkolić w eliksirach to na pewno nie w bibliotece. Wypadałoby znaleźć jakieś inne miejsce, ale też musisz się pogodzić z tym, że pójdzie na to trochę składników. Bo nie da się nauczyć kogoś eliksirów na sucho.
Meadow nie należała ani do słuchowców, ani do wzrokowców, więc ta nauka na sucho w jej przypadku była niemożliwa. To znaczy jasne, na minutę może i by coś tam zrozumiała... i na tym koniec. Określenie "kinestetyk" byłoby prawdopodobnie lepsze, ale Mea zdawała się mieć w ogóle zbyt słabą pamięć (jeśli chodzi o naukę) na zapamiętywanie. Trudno. Przynajmniej miała talent do zawierania znajomości, nie? - Jasne. W takim razie spotkajmy się jutro. Dzisiaj już chyba nie miałabym głowy, żeby się nad tymi eliksirami skupić, a i tobie pewnie byłoby lepiej przygotować jakiś temat, więc... Masz pomysł gdzie dobrze by nam się pracowało? Ach, no i o której masz czas? Mi tak w sumie pasuje każda godzina. - Meadow uśmiechnęła się promiennie. W tym samym momencie poczuła narastający głód. Faktycznie, zjadła dzisiaj tylko jeden, mały posiłek, a minęło od niego już sporo czasu. Dziewczyna ukradkiem złapała się za brzuch, gdy usłyszała ciche burczenie w nim. No teraz to tym bardziej nie umiałaby się skoncentrować. Jej myśli zajęły się wyobrażeniami o tym, co Mea mogłaby w tym momencie zjeść. Zgłodniała przez to jeszcze bardziej. No świetnie, tyle rzeczy do wyboru, a ona nadal pozostawała tu bez niczego, jedynie z błagającym o jedzenie brzuchem. Tak, zaraz pójdzie się najeść tym, co lubi najbardziej. To zdecydowanie. A następnego dnia będzie koncentrować się tylko i wyłącznie na jednym - na nauce ofkors. Tym razem na eliksirach. Porządny grafik, a jednak potrafiła sobie takowy sporządzić. Chociaż to, czy był dobry, jest już tematem do dyskusji.
Kiedy Chantel weszła do biblioteki, od razu kichnęła. Wszechobecny kurz drażnił zarówno jej organizm, ponieważ była na niego uczulona, jak i zmysł estetyczny. Choć w bibliotece miał on prawo bytu. Ktoś mógłby nawet nadawał temu miejscu pewnego klimatu... Panna Dwight skierowała swoje kroki do biblioteki, gdyż potrzebowała, a raczej chciała wypożyczyć kolejną książkę o transmutacji. Przeczytała ich już chyba z... Dziesięć? O ile dobrze pamięta. Choć mogła coś przeoczyć. W każdym razie, zapragnęła wiedzieć jeszcze więcej, więc dziś wypożycza kolejną. Przechadzała się między półkami, szukając czegoś, czego jeszcze nie miała okazji przeczytać. W pewnym momencie, jedna z pozycji przykuła jej uwagę, więc dziewczyna zatrzymała się. Transmutacja - poziom zaawansowany. Cóż... Chantel nie śmiała nawet pomyśleć, że już tak wysoki poziom osiągnęła, aczkolwiek może po przeczytaniu tej książki go zdobędzie? Kto wie. Warto się tym zainteresować.
Czyżby panną Lorrain wszyscy opuścili? No cóż... Nie pierwszy i nie ostatni raz. Philippe, jej kochany braciszek gdzieś całkowicie odleciał. Nie widziała go już jakiś czas, nie żeby bardzo za nim tęsknila, bo w życiu dość dużo razy dawał jej w kość, ale jednak był to jej przyrodni brat i nieco za nim tęskniła, no ale cóż. Może to i lepiej i panna Lorrain powinna się z tego cieszyć, a nie narzekać, że jest źle. Kolejna sprawa była związana z jej byłym, niedoszłym ukochanym. Pan Roberts miał się do niej odezwać, a do tej pory cisza. Obawiała się tego, bo jego listy brzmiały bardziej jak groźby, że jej nie zostawi, że on musi z nią poważnie porozmawiać i na pewno się od niego tak łatwo nie uwolni. Ale do cholery, co to ma znaczyć? Powiedzieli sobie dość i tyle. Wyjechał, a tymczasem starał się jej przeszkodzić w układaniu sobie na nowo życia. Nie chciala go już widzieć, a co za tym idzie w ogóle z nim rozmawiać. Pewnie nie będzie miała innego wyboru i chłopak prędzej czy później poprosi ją o spotkanie. Szczerze powiedziawszy chcialaby mieć to już za sobą. Ruszyła w stronę biblioteki, odnieść wypożyczoną książkę o wróżbiarstwie. Szczerze powiedziawszy przeczytała ponad połowę i dała sobie z nią spokój. Jednak gdy ją oddała postanowiła trochę odpocząć, bo jednak z lochów do biblioteki jest trochę tych schodów, a dziewczyna nie miała ostatnio w ogóle kondycji.
Kiedy Chantel przeglądała książkę o Transmutacji, kątem oka zauważyła, że nie jest w bibliotece sama. Właśnie do sali weszła blond włosa dziewczyna, niosąca w ręku jakąś książkę. Krukonka zdążyła tylko zauważyć kolor okładki, jednak nie dostrzegła tytułu. Dlaczego ja zawsze muszę wiedzieć, co ludzie czytają... Bezsens. Tak naprawdę nie było to bezpodstawne. Otóż, panna Dwight uwielbiała książki i ludzie oczytani od razu budzili jej sympatię, gdyż czuła, że wreszcie będzie miała o czym z nimi porozmawiać. Dlatego, kiedy widziała człowieka z książką w ręku, od razu budziła się w niej ciekawość. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Taka dziwna przypadłość. A że dziewczyna już od dawna nie miała towarzysza do rozległych dyskusji o przeczytanych dziełach, postanowiła porozmawiać z nieznajomą. A nuż okaże się, że będą miały wiele tematów do rozmów? Cześć. Podobała Ci się ta książka? - Chantel uśmiechnęła się do dziewczyny. - Nie pomyśl sobie o mnie źle, ja po prostu lubię ludzi, którzy czytają. To dowodzi ich inteligencji.
Szczerze powiedziawszy jeszcze nigdy nie przyszła do biblioteki, żeby ktoś ją nie zagadał, dlatego trochę dziwnie się czuła, że nie miala żadnego towarzysza do rozmów. Ale dziewczyny z jej domu gdzieś poszły, jedna z nich proponowała jej wyjście do Hogsmeade, ale dziewczyna nie miała na to najmniejszej ochoty. Każde jej wyjście do tej wioski kończyło się totalną klapą, zresztą to miejsce kojarzyło jej się tylko i wyłącznie ze ślizgonem, jej pierwszą, prawdziwą miłością i nie chciała myślami wracać do tego co było, bo to było bezsensowne. Po jakimś czasie siedzenia i rozglądania się po bibliotece podeszła od niej dziewczyna. Wiedziała, że jest z Ravenclaw'u, ponieważ widziała ją w szacie z logo swojego domu. Jednak nie miala zielonego pojęcia jak się dziewczyna nazywa, ani z której jest klasy. Adrienne miała w zwyczaju zawierać nowe znajomości nie tylko z osobami ze swojego domu, ale też poza nim, dlatego gdy tylko krukonka do niej podeszła uśmiechnęła się dość łagodnie do niej. - Cześć. Nie, zbytnio nie. Przeczytałam do połowy i postanowiłam ją oddać. Nic ciekawego się z niej nie dowiedziałam, a co jak co, ale dziedzina wróżbiarstwa jest na prawdę ogromna. - mruknęła do niej i posunęła się dziewczynie, ażeby mogła kolo niej usiąść. - Nie ma problemu... - oznajmiła i po raz drugi uśmiechnęła się do dziewczyny. - Jestem Adrienne. - podała jej dłoń tym samym zarzucając swoimi blond włosami na bok, ażeby nie zasłaniały jej dostępu do twarzy dziewczyny.
Chantel odetchnęła z ulgą widząc, że napotkana dziewczyna nie wyśmiała jej, czy też nie zignorowała, gdyż wtedy kompleksy Krukonki przybrałyby na sile. Choć oczywiście - nie dałaby tego po sobie poznać. - Ach, Wróżbiarstwo, no tak. - Chantel skrzywiła sie. - Astrologię uwielbiam podobnie, jak Astronomię, ale jakieś wróżenie z kul, czy tam kart to dla mnie totalna bzdura. Po chwili panna Dwight zorientowała się, że przecież jej towarzyszka mogła być tą dziedziną zainteresowana, a ona od razu wyszła z krytyką. Kiedy ja się tego nauczę... Krukonka delikatnie, aczkolwiek dość stanowczo uścisnęła dłoń Adrienne. Wtedy zauważyła, że dziewczyna jest wychowanką Hufflepuffu. Dobrze, bardzo dobrze - Puchoni byli niezwykle przyjaznymi ludźmi, często pracowitymi, a Chantel ceniła te cechy.
Puchonka na pewno nie należy do tych osób z których sobie żartuje czy kpi. Owszem, nie kiedy jej się to zdarza, ale do osób które zna i za pewne nie lubi. Chantel była nowo poznaną krukonką i na pewno nie będzie się z niej śmiała, bo niby dlaczego. - Ja uwielbiam wróżbiarstwo, jest to mój ulubiony przedmiot, ale cenie ludzi, którzy mówią wprost co myślą, a nie owijają w bawełnę, bo kłamstwo na pewno nikomu na dobre nie wyszło... - mruknęła. Nie kiedy kłamstwo jest też plusem w jakiś szczególnych sytuacjach, ale ona raczej stara sie nie kłamać, a nie lubi osób, które kłamią tym bardziej w jakiś błahych sprawach. To jest dla niej po prostu głupie. Jak to mówią najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo i ona tu w stu procentach popierała. Krytyka również jest potrzebna innym. Co prawda tutaj chodzilo o przedmiot, ale Adrienne za to nie lubiła Astrologii, ale to nie był żaden problem, przynajmniej puchonka żadnego tutaj nie widziala. Najwyżej nie będą sobie pomagać w pacach domowych i tyle.
Czasami bywa tak, że ludzie z zasady są do kogoś wrogo nastawieni. Bywają tacy, ale najważniejsze w tej chwili, że Adrienne taka nie jest. - Uff. - Krukonka w teatralnym geście odetchnęła z ulgą i roześmiała się. - Widzisz, ja mam taką wadę, że... Czasami za dużo powiem. Bo nie przemyślę tego, a w końcu mój komentarz mógł Cię urazić. W sumie... Też cenię szczerość. To lepsze, niż udawane komplementy. Chantel rzeczywiście tak uważała. Lubiła ludzi odważnych, a więc też takich, którzy otwarcie wyrażali swoje opinie. Jednakże, w sposób taktowny. Uważała, że ona sama często zachowuje się bardzo nietaktownie, kiedy najpierw powie, a potem przemyśli to, co powiedziała. Fakt faktem - krytyka jest potrzebna, ale ta konstruktywna. Rozwija i daje dużo do myślenia. Dla Chantel to, że Adrienne nie lubiła Astrologii i uwielbiała Wróżbiarstwo również nie było jakimkolwiek problemem. Wręcz sprzyjało rozwojowi znajomości - różnice urozmaicają relację, prawda?
- Z wypoczętym umysłem powinno ci pójść zdecydowanie lepiej - powiedziała Lysandra lekko się uśmiechając. - Spotkajmy się przed Wielką Salą, a potem poszukamy jakiegoś miejsca. Myślę, że powinnyśmy dać radę znaleźć jakąś pustą klasę. Tak, żeby na nikt nie przeszkadzał. Lysandra nawet zapaliła się do tego pomysłu. Co prawda nie miała pewności, czy da radę, ale skoro Meadow i tak wiedza wchodziła opornie, to parę dodatkowych godzin nauki z Shepard nie powinno zrobić różnicy. W dodatku zbliżały się egzaminy końcowe, więc od razy Lysandra będzie miała powtórkę materiału. Chociaż dla Krukonki eliksiry były mało interesującym zajęciem. Jej umysł nie ogarniał, jak można nie rozumieć eliksirów mając wszystko napisane w książce. Chociaż dla blondynki wszystko przychodziło w miarę łatwo, ale to za pewne dlatego, że miała chłonny umysł. A nie wszyscy takowy posiadali. - To to jesteśmy umówione - podsumowała Shepard przenosząc wzrok na książki. W głowie już powoli przypominała sobie, co sama będzie musiała sobie przypomnieć. Nie mogła pójść nie przygotowana na korepetycje.
Tak jak było wcześniej wspomniane panna Lorrain również bardzo ceniła sobie szczerość. Nie zawsze jest to dobre, bo nie raz wolała, aby ktoś skłamał niżeli powiedział jej brutalną prawdę. Jednak nadal jest tego samego zdania, że skoro kogoś się ceni i szanuje powinno się mówić nawet tę najgorszą prawdę. W tym przypadku to była błahostka, przecież tutaj chodziło jedynie o przedmiot szkolny nic nie znaczący. Czy ktoś kto skończy szkołę i nie ma zamiaru studiować dalej tego przedmiotu jest ważny? Adrienne mimo iż uwielbiała wróżbiarstwo nie chciała dalej brnąć w tym kierunku. Przecież nauczycielką wróżbiarstwa nie zostanie, a żadną wróżką również. Więc dziewczyna wcale jej nie uraziła, wręcz przeciwnie, nawet trochę rozbawiła. - Mam podobnie więc na prawdę się nie przejmuj. - powiedziała puchonka i przeniosła wzrok na dwie dziewczyny również siedzące w bibliotece. Krukonkę kojarzyła podobnie jak jej rozmówczynię, a z Meadow się przyjaźniły. Dzieliły to samo dormitorium, chociaż ostatnio dziwnie przestały ze sobą rozmawiać, sama nie wiedziała dlaczego. Najpierw Sarah z którą przyjaźń się całkowicie rozwiązała, bo szczerze powiedziawszy nie widziała dalszej przyszłości dla nich, a z Meadow warto o to jeszcze walczyć.
Chantel również skierowała swój wzrok na dziewczyny, które przyszły do biblioteki. Rzadko kiedy ktoś po prostu się tu spotykał, więc pewnie przyszły po jakieś książki. Ciekawe, po jakie - panna Dwight zmarszczyła brwi. Po chwili jednak ponownie spojrzała na Adrienne. - Jak dobrze, że nie jestem sama. - Uśmiechnęła się. Naprawdę wolała wiedzieć, że jest jeszcze ktoś, kto czasami nie potrafi utrzymać języka za zębami. Po prostu czuła się raźniej, jakkolwiek by to brzmiało. - Ale walczę z tym, wiesz, próbuję pokonywać swoje słabości. - Chantel zrobiła minę myśliciela, po czym roześmiała się. Naprawdę starała się walczyć z wadami, które posiadała. Może kiedyś się uda. Oby.
Nie zawsze do biblioteki przychodziło się po książki, niekiedy po prostu pogadać, pośmiać się. To również było jedno z tych spokojniejszych miejsc w szkole które warto było odwiedzić. Adrienne teraz może rzadko tutaj przychodziła, ale gdy była w początkowych klasach bardzo często można było ją tutaj spotkać. Teraz zwyczajnie nie ma czasu na czytanie książek. Ostatnia klasa, co za tym idzie dużo nauki, a dziewczyna przykuwała do tego wielką wagę w końcu chciała skończyć Hogwart i udać się na studia. - Po co? Ja również taka jestem, nie mam zamiaru się dla nikogo zmieniać i Ty również tego nie rób. - powiedziała to jakby jako radę od starszej koleżanki. Adrienne co prawda chciała się dla kogoś zmienić, ale bardzo źle na tym wyszła i od tego czasu dała sobie zwyczajnie spokój. Rozejrzała się po bibliotece. - My tu gadu, gadu, a ja miałam siąść jedynie na chwilę. Wiesz co, muszę lecieć. Trzymaj się i do zobaczenia. - mruknęła do niej i uśmiechnęła się dość przyjemnie i wstała od stolika. Wolnym krokiem opuściła bibliotekę. //zt
Maria de tank chcąc zrobić szybko wypracowanie udała się do biblioteki niedługo po zakończeniu zajęć. Nucąc sobie hity zespołu Wilczych głów skierowała się do miejsca gdzie najłatwiej o wiedze. Do biblioteki, do której doszła w zaledwie kilka minut od miejsca w którym się aktualnie znajdowała. Przywitawszy się z bibliotekarką poszła do działu poświęconemu runą i historii magii/ Szybko znalazła odpowiednie książki, po czym usiadła przy stole i od razu zabrała się do pracy. Jako że Runy są jej jednym z ulubionych przedmiotów napisała wypracowanie szybko i z uśmiechem na ustach opisując Najsławniejsze palenia na stosie oraz dopisała kilka ciekawostek do każdej z tych egzekucji. Z uśmiecham na ustach wyszła z biblioteki z zamiarem wysłania wypracowania do profesora.
Kolejny dzień spędzony w bibliotece. Kolejny dzień nad książkami, kolejny dzień prawie w samotności, nie odzywając się do nikogo. Panna Wotery bardzo chciała, żeby ten cholerny rok szkolny się już skończył. Miała kompletnie po dziurki w nosie słuchania, co ma jeszcze zrobić, co poćwiczyć, co udoskonalić. Obiecała sobie, że jeśli będzie kiedykolwiek nauczać w Hogwarcie, to nie będzie takim nauczycielem. Nie będzie zadawała wypracowań ani innych prac domowych. Za to na lekcjach będzie oczekiwała od uczniów maksymalnego wkładu w zajęcia, w wykonywane zadania. Dokładnie taka chciała być. Zdecydowana, potrafiąca zaciekawić klasę. Chciała pokazać innym nauczycielom, że wcale nie trzeba ich gnębić milionem wypracowań, żeby uzyskać dobre wyniki. Tak bardzo chciała w to wierzyć. Jednak teraz siedziała i pisała to cholerne wypracowanie ze starożytnych run, krzywiąc się i pocąc nad każdym zdaniem. Ciekawe jak oceni je profesor, prawda? Gdy skończyła, udała się w stronę sowiarni, coby wysłać list, a później na błonia, na zasłużony odpoczynek.
Wypad do biblioteki był czymś co z pewnością będzie korzystne dla Leah. Latanie ostatnio poszło jej masakrycznie i dobijająco za to na runach wreszcie sie wykazała. Nie mogąc popsuć tego drugiego zabrała się za wypracowanie o prześladowaniach czarownic w XV wieku. Dzięki dobremu tematowi miała pole do popisu. W bibliotece znalazła wiele ciekawych źródeł o które oparła swoją pracę, ale widac było ogromny wkład własny. Podała konkrentne przykłady makabrycznych, a także śmieszniejszych zdarzeń, które pamiętała z opowieści swojej matki. Tak. Mama Leah lubiła jej mówić o wszystkim gdy dziewczynka o coś zapytała. Nie było tematów tabu, nie było opcji, że Leah była na coś za mała, za głupia. Przez chwilę ukuło ją w sercu, że nigdy więcej nie będzie miała okazji z kimś tak otwarcie porozmawiać, bo nikt nie będzie nią, ukochaną mamą. Pełna determinacji postanowiła, że praca musi być świetna. Jakimś cudem udało jej się umiejętnie włożyć w pracę określenie sytuacji politycznej na świecie, problemy z jakimi borykały się środowisko magiczne i mugolskie, a także wypowiedzi obecnych wykształconych badaczy na temat tamtych czasów. Była dumna ze swojej pracy. Była estetyczna, długa i ciekawa. Już od dłuższego czasu nie napisała tak dobrej pracy, a już na pewno nie na tę lekcję. Zaskoczona swoją wiedzą i umiejętnością szukania potrzebnych informacji z radością odłożyła pióro i wysłała swoje wypracowanie. Gdy wychodziła pomyślała tylko, że mama była by z niej dumna, więc ona nie może się poddawać. Nigdy. /zt
Jane szła raźnym krokiem do biblioteki. Ostatnio zaglądała tu całkiem niedawno, mianowicie gdy miała zajmować się tym żmijoptakiem na ONMS. No cóż, historia trochę męcząca. Teraz czekała ją robota na temat czarownic w piętnastym wieku. To chyba nie było takie nudne. Najpierw przeszukała mnóstwo regałów w poszukiwaniu informacji o tym i wybrała jakiś dwie grube księgi. Mina jej zrzedła, gdy zobaczyła, że są pokryte maczkiem. Nie zamierzała siedzieć tu do nocy... Przeleciała więc wszystko co nudne i wybrała najciekawsze fragmenty do wypracowania. Było tego bardzo dużo, ograniczyła się do schludnych, najpotrzebniejszych informacji. Podała parę przykładów, nazwisk... Przypadki nadzwyczajne, najczęstsze sposoby "sztucznej śmierci", idiotyzm wiary w różne zabobony dotyczące czarownic. I ot, praca skończona. I to poszło całkiem nieźle! Długie to cholerstwo, ale na temat. Dowiedziała się też całkiem sporo. Ostatecznie uznała, że dobrze że nie żyje w XV wieku. Skończywszy pracę, starannie ją spakowała i wyszła z biblioteki. Miała trochę czasu dla siebie. z/t
Biblioteka zdecydowanie była odpowiednim miejscem na napisanie wypracowania ze starożytnych run. Znajdowało się tu wiele książek, które mogły się Leosiowi przydać. W razie potrzeby mógł też skorzystać z pomocy pani bibliotekarki, z którą mimo wszystko wolał nie mieć większej styczności poza zwykłym "dzień dobry" i "do widzenia". Był na tyle kulturalny, że zawsze witał się z nią z uśmiechem na twarzy, nieważne jak bardzo był zły i przygnębiony. Może dlatego tak bardzo go lubiła i zawsze pomagała w znalezieniu odpowiedniej lektury? Tak było i tym razem. Wreszcie, gdy udało mu się dojść do stolika i położyć na nim wszystkie książki, pergamin, kałamarz i pióro, wziął się do pisania wypracowania. Praca na początku nie szła mu zbyt dobrze, kilka razy skreślał całe zdania, zgniatał pergamin i wyrzucał go do śmieci. Po dwóch godzinach ciężkiej pracy udało mu się wreszcie stworzyć wypracowanie, z którego był zadowolony. Co prawda, jego zdaniem, nie zasługiwało ono na wybitny, ale całkiem możliwe, że dostanie z niego powyżej oczekiwań. Idealnie. Nie za dobrze, ale też nie zbyt słabo. Uśmiechnął się do siebie zadowolony, odniósł wszystkie książki na miejsce, a wychodząc, pożegnał się z bibliotekarką, dziękując jej za pomoc. Udał się prosto do sowiarni, aby profesor Howard nie musiał czekać zbyt długo na jego wypociny.
Tanner pojawił się w bibliotece, co oznaczało tylko jedno - albo wreszcie postanowił napisać jakieś wypracowanie na więcej niż okropny, albo miał z nim tak ogromny problem, że jego wiedza i notatki z lekcji nie dawały żadnych szans na coś innego niż troll. Wywrócił oczami gdy w drzwiach minął się z jakimiś dwoma dziewczynami, obładowanymi po uszy książkami. Zrezygnowany rzucił swoją torbę na jedno z siedzeń, a sam udał się w kierunku regałów w poszukiwaniu książek, które pomogą mu napisać wypracowanie ze starożytnych run. Gdy wreszcie udało mu się coś znaleźć, wrócił do stolika i spędził przy nim długie trzy godziny, starając się napisać jak najlepsze wypracowanie. Po co to robił? Właściwie sam nie wiedział. Nie przypominał sobie, kiedy tak właściwie spędził tyle czasu nad książkami. Prawda, ostatnio chodził prawie na każdą lekcje, jednak nic poza tym. Po zajęciach czas należał do niego. Dzisiaj postanowił wykorzystać go także do nauki - nie wiedząc po co to robi. Jednak wypracowanie wyszło idealne, Tanner nie miał wątpliwości, że jedyna ocena na jaką ono zasługuje, to wybitny. Poszedł więc od razu do sowiarni, wysłać je do profesora Forestera, coby miał lekturę na wieczór.
Freya nie lubiła pisać wypracowań w bibliotece, bo było to pierwsze miejsce, do którego udawali się wszyscy uczniowie i studenci, gdy padła na nich groza pisania eseju na jakiś kosmiczny temat. Z początku Vacheron miała zamiar pisać z Gittan w Kwiecistym Ogrodzie i nawet zaczęła tam swoje wypracowanie na pedantycznie prostym i czystym pergaminie z tego świetnego zeszytu z miękkimi arkuszami, który właśnie dostała, jednak po paru chwilach, pewnie bardzo długich, bo obie dziewczyny dały się bez reszty porwać szaleńczemu pisaniu na temat, który był ich konikiem, okazało się, że Frejce brakowało kilku dokładnych dat z prześladowań czarownic na terenie Argentyny, więc musiała podreptać do biblioteki. Zajęła jedno z miejsc, bardzo niezadowolona z obrotu spraw, wyciągnęła z półek opasłe tomiszcza, po czym błyskawicznie dokończyła swój esej, opisujący straszne historie piętnastowiecznych czarownic zamieszkujących rejony Francji, Niemiec, Holandii i Szwajcarii oraz Argentyny. Co poradzić na to, że wszystkie te kraje, a którymi niejako Vacheron czuła się związana, interesowały ją na równi i w każdym miały miejsce wydarzenia równie istotne i fascynujące? W trakcie odniosła się jeszcze do sztandarowych czarownic z Salem i choć zamierzała tylko o nich wspomnieć, jej esej urósł do rozmiarów kilku stóp. Z cichym westchnieniem zwinęła go w dużą rolkę i opuściła bibliotekę, by jeszcze dziś posłać swoją pracę profesorowi Foresterowi i liczyć na to, że nie ma innych planów na wieczór niż czytanie tej ambitnej lektury, którą właśnie mu dostarczała.