Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
-Cornelio! – krzyknęła na nią – To jest ważne, bo kiedy rozmawiasz z kimś i trzymasz ręce w kieszeni okazujesz brak szacunku! – wzięła jej książkę z głowy i stanęła naprzeciw niej prosto. – Jeżeli twoja postawa będzie taka, pokazujesz ludziom swoją siłę, dominacje. Wtedy nie ma wątpliwości, że masz szlachecką krew, kiedy idziesz ma to wyglądać jakbyś pływała, latała albo tańczyła. Bo gracja, to bardzo ważna rzecz. Jak mówisz, nie możesz być nie pewna, nie możesz używać wulgaryzmów, ani jąkać się. Musisz mówić wyraźnie w odpowiednim tempie. Nie wolno Ci się kłócić jeżeli nie masz powodu. Nie możesz wzdychać, bo to niegrzeczne. Masz się zachowywać! Nie ma rąk w kieszeni, nie ma flirtów! – ostatnie słowa podkreśliła jakby specjalnie.
-... Lilly... Lilly.. CORIN! CORIN! CZY TY SIĘ KURDE NIGDY NIE NAUCZYSZ?! - Wydarła się na nią tracąc na chwilę nerwy, a jak wiemy ją jest bardzo łatwo doprowadzić do szału. - Ale ja nie mam szacunku do ludzi więc... Zresztą we mnie nie ma szlacheckiej krwi. Nie powinna być... Właściwie, skąd ty to wszystko wiesz? - Spytała z zaciekawieniem. Wiedziała, że Lil zachowuje się grzecznie w towarzystwie, ale to? Za dużo filmów się pewnie naoglądała. - Flirtów? Aaaaaa – To ją załamała.
Lillyanne odsunęła się delikatnie słysząc jak dziewczyna podnosi głos. - Przepraszam… Corin… nie możesz się tak wydzierać na ludzi… musisz w spokoju powiedzieć im co myślisz… - wyszeptała jednocześnie mówiąc w myślach: „Ona nigdy nie nauczy się bycia arystokratką”. - Tak wiem, ale jako osoba na wyższym szczeblu musisz zacząć się zachowywać… - zatrzymała się, spoglądała na Cornlelię zdziwiona. Przez dłuższy smak milczała po czym powiedziała. – Ja… nie wiem… nie pamiętam również żebym czytała jakieś książki o tym… filmów też żadnych nie oglądałam… Ja po prostu jestem mądra i to wiem! – powiedziała triumfalnie. – Nie wolno flirtować! – skarciła ją i położyła książkę powrotem na jej głowę. – idziemy!
- Irytuje mnie to, że ci powtarzam to codziennie prawie, a ty nie umiesz tego pojąć – Westchnęła w miarę spokojnie, chociaż dodatkowe upomnienie tylko ją nabuzowało. No mniejsza. Oddech. Oddech. Oddech. Potem pójdzie kogoś przelecieć, to od razu jej się lepiej zrobi. Oddech. Oddech. - Dobra... Co z tą książką w końcu? - Mruknęła cicho. Dociera to do niej. To, że teraz wszystko będzie inaczej. Inne życie wymaga poświęceń. Tak, jak musi się poświęcić dla Finna. Tak też będzie się musiała poświęcić dla arystokracji. - Ty i mądra? Lilly bo się zacznę śmiać głośni, a to damie nie przystoi. Chociaż może i racja? Podobno wielkość rozumu jest przeciwnie proporcjonalna do wielkości piersi – Powiedziała po czym... Złapała książkę którą miała na głowie i poczęła uciekać oczywiście nie puszczając jej. - O patrz, nie spadła! - Uśmiechnęła się zabójczo.
Kilkaset schodów, kilka tysięcy kroków, które przeszła tymi korytarzami. Tyle czasu spędzonego między tymi regałami. Nic jej tego nie odbierze. Witaj w domu, Mormijo, jak każdego dnia, zapach papieru i druku wita cię w swych ramionach. Kroczyła korytarzem, widocznie zmęczona, ledwo odpowiadając na "dzień dobry" uczniów i studentów. Gdy minęła dwie świetnie bawiące się dziewczyny, które uznały, ze ganianie z książka jest odpowiednie, tylko zmierzyła je ganiącym wzrokiem. Nic nie powiedziała. Ani słówka. Jej sposób patrzenia, pełen niezadowolenia musiał wystarczyć. Usiadła za swoim wielkim biurkiem, na którym już znajdowały się nowe książki do skatalogowania. Obok nich jakieś karty czytelników, pieczątki, nowy kałamarz. Wszystko to czekało na nią, by tylko zasiadła i wzięła się za swoją pracę. Zdjęła płaszcz, torbę przewiesiła przez krzesło. Nie tracąc zbyt dużo czasu sięgnęła po pierwszy tom i usiadła, by zająć się przeglądaniem go. Piękny początek dnia, ta cudowna typografia mówiąca do niej z tych kart pachnących jak wanilia.
W zasadzie po raz pierwszy był w bibliotece, bo się nieszczęśliwie zgubił w drodze do toalety. Nie znał wtedy dokładnie zamku i sam nie wiedział jak się ty znalazł. Ponieważ pęcherz go poganiał nie mógł też zaznaczyć swoją obecność bibliotekarce, która zdążyła mu wpaść w oko. Potrzeby fizjologiczne wypędziły go z tej oazy książek i zdążył zapomnieć o uroczej bibliotekarce. Dzisiejszego dnia nudził się cholernie i pewnie dlatego przypomniało mu się, że miał sprawdzić pracownicę Hogwartu. Oczywiście nie będzie szukał jakiś tam zwykłych uczennic, bo Tricheur lubi sobie utrudniać życie. Wszedł do biblioteki wsadzając do kieszeni czarnych rurek paczkę ukradzionych papierosów. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł bibliotekarkę. Świetnie. Quentin podszedł do jej biurka i uśmiechnął się do niej pogodnie. - Potrzebne mi jakieś książki o... tarocie - powiedział wymyślając pierwszą lepszą rzecz, która przyszła mu do głowy. - A nie chce mi się szukać po całej bibliotece - dodał wyciągając palce, by przekartkować jakąś leżącą na biurku książkę.
Mormija akurat była skupiona na przepisywaniu listy nazwisk z jednych kart na drugie i całkowicie oderwała się od tego co się dzieje wokół niej. Nawet nie zwracała uwagi na uczennice, które tak bezczelnie zabawiały się jej kochanymi książkami. Dopiero głos jakiegoś młodzieńca wyrwał ją z natłoku pracy. Powoli podniosła wzrok znad pergaminów. Równie leniwie odłożyła pióro, z którego skapywał czerwony atrament. - Słucham? - Zapytała swoim znudzonym głosem. - O tarocie? Podparła dłonią podbródek i z lekko rozchylonymi ustami przyjrzała się studentowi. - Tarot. - powtórzyła, jakby do samej siebie. - Ach, tak. Nie wiedziałam, że chłopcy tez się tym interesują. Powoli odsunęła krzesło od biurka i wstała. Uśmiechnęła się do chłopaka i gestem ręki zaprosiła go, by szedł za nią. Skierowała się między regały znajdujące się za jej stanowiskiem pracy. - A co dokładnie cię interesuje? Historia? Nauka wróżenia? Jakieś ciekawe sztuczki? - Zapytała idąc przed siebie. Nie śpieszyła się, powoli stawiała kroki w swoich świecących botkach.
Quentin kiwnął głową na jej pytanie retoryczne dotyczące tarota. Zmrużył oczy kiedy wyraziła swoje zdumienie, że jest chłopcem, a interesuje się tym. Na początku chciał powiedzieć, że przypadkiem zapisał się na te zajęcia, czy coś równie błyskotliwego, ale uznał, że łatwiej będzie inaczej to załatwić. - To źle, że się interesują? Nie lubisz wróżbiarstwa?– zapytał niebywale sprytnie i poszedł posłusznie za nią. Niebywały Quentin Tricheur. Zmarszczył brwi kiedy zapytała o to jaki dział tarota go interesuje. Wymyślił pierwszą lepszą rzecz. Na lekcjach z Betty najciekawszą rzecz jaką robił to szturchał Dextera, kiedy ten zasnął. Albo kiedy miał lepszy humor wymyślał co widzi w kartach, chociaż nie znał żadnego ich znaczenia. - Potrzebna mi… historia. Późne średniowiecze. Kształtowanie się znaczenia kart – zmyślał Quentin starając się przypomnieć sobie chociaż jedną pracę domową z Tajników Tarota, których i tak nigdy nie odrabiał. - Od dawna tu pracujesz? – zapytał jeszcze poprawiając fioletową marynarkę i zrównując z nią krok. To zdecydowanie bezpieczniejsza rozmowa niż wnikanie w tarota o których nie miał pojęcia.
Na pytanie o to, czy nie lubi wróżbiarstwa zaśmiała się cicho. Spojrzała na młodzieńca z lekkim uśmiechem. - Uwielbiam. - Rzuciła i zaczęła rozglądać się po najbliższych regałach. Zaczęła coś mruczeć cicho pod nosem, jednocześnie dotykając grzbietów kolejnych tomów. Wreszcie zatrzymała się przy pewnym regale i weszła na niewielki stołek by sięgnąć po książkę, która znajdowała się ponad nią. - Proszę, średniowiecze. Znaczenia kart tarota. Może się wydawać trochę nudne, ale ma fantastyczne ilustracje. Podała studentowi opasły tom. Był dosyć stary, zakurzony, w niezbyt dobrym stanie. Jednak kartki jeszcze nie zaczęły wypadać. - Pracuje tu już od jakiegoś czasu. - odpowiedziała. - Widocznie nie zaglądasz tu często, prawda? Inaczej byś nie pytał. Zaczęła iść w stronę biurka na którym miała rozłożone karty czytelników. Powoli i spokojnie, stukot jej obcasów rozbrzmiał między murami. - A ty, od dawna tu się uczysz?
Quentin wewnętrznie przybił sam sobie piątkę. Dobrze, że nie poprosił o książkę na temat teatru czy zaklęć. Uśmiechnął się w odpowiedzi. - No widzisz ile nas łączy - powiedział dramatycznie wzdychając i łapiąc się za serce. Oczywiście on wprost uwielbiał wróżbiarstwo. KOCHAŁ JE. Podziękował grzecznie za książkę i przekartkował ją pobieżnie. Faktycznie z pewnością bardzo nudna i pewnie do niej nigdy nie zerknie, ale zrobił uradowaną minę. Ruszył po raz kolejny za nią. Wzruszył ramionami na jej słowa. - Mam zbyt dużo na głowie, żeby tutaj przychodzić - powiedział żartobliwym tonem do bibliotekarki. - Tylko ten rok. Jestem z Iteriusa - powiedział, mając nadzieję, że to podsyci odrobinę jej ciekawość, skoro on jest z wymiany, zada kolejne pytanie, a on znajdzie pretekst, żeby zostać. Jakby nie mógł po prostu spotkać się z Beatriz czy coś w tym stylu.
Zasiadła na swoim krześle, pochylając się nad kartami czytelników. Odgarnęła włosy z czoła, żeby lepiej widzieć. - Iterius... - powtórzyła cicho. - A skąd jesteś, jeśli można spytać? Uśmiechnęła się nieco, sama też nie była przecież rodowita Angielką, co często można było wywnioskować z jej akcentu. - I jak ci się tu podoba panie... właśnie, muszę zapytać o imię. Sięgnęła do szuflady po pusty blankiet karty bibliotecznej. Wzięła do ręki pióro, zamoczyła w czerwonym atramencie, który nieco ubrudził jej palce. Wyglądała jakby się skaleczyła, lecz zupełnie się tym nie przejęła. - Oczywiście tę wiedzę wykorzystam tylko do celów urzędowych - rzuciła pospiesznie.
Quentin rozejrzał się dookoła i złapał krzesło, które stało niedaleko i przyciągnął do siebie, by również szybko usiąść. - Ze Szwajcarii. Quentin Tricheur - przedstawił się i położył książkę na jej biurku, by w międzyczasie udawać zainteresowanie nią. - A ty? Jesteś z jakiś Czech czy coś? - zapytał zerkając na kobietę. Mówiła o niebo lepiej po angielsku niż Jiri Broskev z czech, ale tylko on przypominał mu ją w miarę akcentem. - Francuski akcent, niemiecki i południowców akcent odpada bo znam. Chyba, że to jakaś angielska gwara czy coś - mówił dość szybko, ale przerwał kiedy usłyszał jej wypowiedź. - Nie krępuj się, używaj nie tylko do urzędowych celów - powiedział uśmiechając się znowu. Jak dla niego może nawet pisać mu codziennie listy.
Zaczęła powoli pisać jego imię. Przykładała się do każdej literki, sprawnie i zgrabnie kaligrafując każdy element imienia i nazwiska. Wreszcie podniosła wzrok znad blankietu i zainteresowaniem spojrzała na studenta. - Z Polski. - Odpowiedziała i odłożyła pióro. Chwyciła za pieczątkę, którą zaraz potem przybiła na karcie Quentina. Gdy uderzyła o blat, na którym znajdował się blankiet, zadźwięczała biżuteria kobiety. - Nigdy nie byłam w Szwajcarii. - szepnęła po chwili, przybijając pieczątkę również na pierwszej stronie księgi, którą miał zamiar wypożyczyć Quentin. - Ale jeszcze wszystko przede mną, prawda? Ponownie mu się przyjrzała i uśmiechnęła szeroko. Miała wyjątkowo dobry nastrój.
Quentin pochylił się w jej stronę, by zobaczyć czy dobrze pisze jego imię i nazwisko. Na lekcjach mieli niesamowite zdolności do przekręcania tego na różne sposoby. - Byłem blisko - stwierdził kiedy powiedziała skąd jest. Kiedy ona zajmowała się jego książką, on zorientował się, że mówi do niej na "ty". Jednak uznał, że już za późno, żeby to zmieniać. - Tak jak ja w Polsce - powiedział i parsknął krótkim śmiechem na jej kolejne słowa. - Możesz czuć się zaproszona wobec tego. Mam mieszkanie w centrum stolicy tego małego i niezbyt ciekawego kraju. Przejechał długimi palcami po przydługich włosach. Nie wstawał jeszcze z miejsca, póki nie czuł się wyganiany.
Mormija zamknęła księgę i podała Quentinowi. Ponownie się uśmiechnęła. - Dawno też i w Polsce nie byłam - odparła z lekkim smutkiem. Właśnie sobie przypomniała w jakich okolicznościach wróciła do ojczyzny trzy lata temu. Nie była to zbyt miła sytuacja, a na pewno nie taka, w której chciała się znowu znaleźć. - Bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia, tylko musiałbyś najpierw wiedzieć, komu je postać. - zauważyła. Nie zwracała większej uwagi na to, ze mówi jej na "ty". Właściwie nie zależało jej na tym, by ktokolwiek ją mianował słowem "pani". Czuła się wtedy staro, a tego chciała uniknąć. - Mormija Cajger. - Rzuciła. - Teraz możemy oficjalnie uznać, ze się poznaliśmy, panie Quentin.
Wziął od niej książkę z uśmiechem. Kiwnął tylko głową na jej kolejną wypowiedź. Zauważył niestety, że zrobiła się odrobinę smutna, więc chrząknął tylko i wbił na chwilę wzrok w swój zupełnie niepotrzebny nabytek. Na szczęście ta niezwykle krępująca chwila szybko minęła i mógł po raz tysięczny dzisiejszego dnia obdarzyć ją uśmiechem. - Z pewnością go dostaniesz wobec tego - powiedział i wstał z krzesła. Odsunął je na swoje miejsce i zaczął zerkać na wyjście. - Zanim mnie odwiedzisz w Szwajcarii mogłabyś wybrać się gdzieś ze mną w Hogsmeade - powiedział w końcu z niewinnym wyrazem twarzy. Ach ten niewinny Quenio. - Zakładam, że to wbrew waszemu angielskiemu regulaminowi, ale polecam się na przyszłość, bo przecież niedługo stąd wyjeżdżam - dodał i skierował się w stronę wyjścia. - Więc możesz użyć mojego nazwiska do wysłania sowy z terminem - powiedział kiedy cofał się do wyjścia i machnął jej ręką zanim zdążyła powiedzieć coś w stylu Daj spokój nie żartuj, nie umawiam się z uczniami nawet na korki z tarota!. Zakładał też, że nie pierwszy i nie ostatni składa jej takie propozycje. Ale może ich niesamowita miłość do tarota i jego EGZOTYCZNE pochodzenie jakoś ją przekonają.
Z uwagą słuchała tego co mówił. - Och, sowę z terminem... - zaczęła cicho, ale nic już więcej nie mówiła, widząc jak Quentin zbiera się do wyjścia. Miała 26 lat a teraz czuła się jakby miała 16. Właśnie dostała niewybredne zaproszeni na randkę, schadzkę, spotkanie, ze studentem z zagranicy, który, sądząc po jego sposobie zachowania, nie bał sie podchodzi do kobiet. Właśnie, kobiet, bo Mormija już nastolatką nie była. Nieco zaskoczona i zmieszana pomachała mu niepewnie na pożegnanie i obdarzyła uśmiechem. Nie powiedziała ani "nie" ani "tak". Niech czeka na odpowiedź, a co. A może on o niej jutro zapomni i do końca pobytu tutaj w Hogwardzie. Albo sama Mormija sama o tym wszystkim zapomni pogrążona pracą. Ale równie dobrze mogą się spotkać, prawda? Przecież to nic takiego. Na litości, o czym ty myślisz Mormija, skup się na czymś normalnym. Opanuj się w końcu. Nie masz nastu lat. Kobieta ciężko wetchnęła, trochę nad swoim losem, trochę nad pracą, która ją czekać. Nie myśląc już więcej o nieco oryginalnym Quentinie zabrała się do kolejnego, fascynującego segregowania kart i pisania upomnień. Właśnie, upomnień. Te dwie dziewczyny dalej się drą i śmieją, jakby były na jarmarku, a nie w bibliotece, co doprowadzało Mormije do szewskiej pasji. Bibliotekarka wstała i krzyknęła w strone uczennic. - Spokój! - jej głos odbił się echem od kamiennych ścian. Pierwsza raz od dawno w ogóle krzyknęła. - Znaczy, spokój... - powiedziała już cicho, siadając na swoim miejscu. - To biblioteka a nie targ z kozami.
Widząc co Cornelia wyprawia spojrzała na nią niezadowolona. - Cornelio! – powiedziała ponownie. – Jeżeli się nie uspokoisz będę się tak do ciebie zwracać – powiedziała poważnie. Wzięła od niej książkę i odłożyła na stoliku. Niezadowolona odprowadziła wzrokiem panią Mormija. - Musisz zachować powagę… to nie jest zabawa…
Cornelia po raz kolejny słysząc swoje pełne imię spojrzała na nią naprawdę poważnym wzrokiem. Koniec. Naprawdę to jest przegięcie. Tyle razy jej mówiła dlaczego ma do niej tak nie mówić, że dla Corin to nie jest zabawa i przekomarzanie się. Nawet się nie obraziła, nawet nie fuknęła pod nosem. Oddała jej po prostu książkę i bez słowa wyszła z biblioteki nie mając się zamiaru do niej odzywać. Sory bardzo, ale naprawdę szantaż w ten sposób i brak zrozumienia to naprawdę jest już za dużo. Szkoda gadać. A dobrze wiemy, jak ciężko jest sprawić, żeby Corn się do kogoś przestała odzywać.
Lillyanne spoglądała na Cornelię w oczekiwaniu. Ujrzała ten wyraz twarzy. Wszystkie książki zostały jej oddane, a dziewczyna wyszła bez słowa. Brązowowłosa pustym wzrokiem wpatrywała się w drzwi przez które wyszła jej przyjaciółka. - Gomenasai… Corin-chan – wyszeptała i przegryzła wargę. Dobrze robi? Nie wiedziała. Podeszła do regału i zaczęła odkładać wszystkie książki na miejsce. z\t
Dzisiaj wstał wyjątkowo wcześnie, chcąc spożytkować czas na naukę. Ale to wcale nie było takie łatwe, jak mu się wydawało jeszcze kilka dni temu. Celowo długo grzebał się w łazience, a potem dodatkowo wyjątkowo ciężko było mu znaleźć odpowiednie ubrania. W końcu i tak ubrał się w biały T-Shirt i czarny, prosty sweter i tego samego koloru spodnie. Żadnych udziwnień. Do torby, z którą nigdy się nie rozstawał wrzucił książki i wyszedł z dormitorium, powoli kierując swe kroki w stronę biblioteki. Był jeszcze nieco zaspany i głowa go bolała od radosnych wrzasków na korytarzach. Nie, nie był na kacu. Po prostu nie spał dobrze tej nocy, ciągle miał koszmary i budził się z nich zlany zimnym potem. Nie śniły mu się żadne potwory, zabójstwa, czy śmierciożercy. Śniła mu się dziwna zjawa, w postaci kobiety, która szła w stronę urwiska, a on jak zahipnotyzowany szedł za nią. I spadał. To przecież tylko sen, prawda? Ale Jiro nie mógł się pozbyć tego dziwnego uczucia w żołądku; jakby zadomowił się tam rój pszczół i kuł go boleśnie. Na szczęście biblioteka o tej porze była dość pusta. Usiadł przy stole w rogu, nie chcąc się rzucać w oczy. Zbliżały się w końcu egzaminy, naprawdę powinien zająć się nauką. Oczywiście, miał dobre oceny, bo wiedział, że to jest teraz najważniejsze, ale zaklęcia wciąż pozostawały jego piętą Achillesową. Wyjął grube tomisko od zaklęć i otworzył je w środku, wzdychając cicho. Podparł policzek na dłoni i podrapał się po nim, marszcząc brwi. Mógł czytać jedno zdanie pięć razy, a i tak marne były szanse, że je zapamięta. I tak zaczęły mu mijać minuty, kwadranse, a potem godziny...
Gianna właściwie codziennie wstawała o tej samej porze. Tak mniej więcej koło siódmej jej organizm nie potrafił dalej leżeć w bezczynności. Dlatego i tym razem tak wcześnie rano ubrała się w białą sukienkę z koronkowymi wykończeniami, oraz białe baletki. Włosy pozostawiła rozpuszczone pozwalając, by otulały jej twarz układając się w naturalne fale. Zdecydowanie uwielbiała je mimo iż zawsze sprawiały kłopoty, gdy chciała zrobić jakąś ładniejszą fryzurę. Choć ostatecznie najbardziej kochała w sobie niezwykle pełne usta, do których podobno ciągnęło bardzo wielu mężczyzn – nie tylko uczniów. Weszła do biblioteki rozglądając się po niej. Jak na razie nie było tutaj jeszcze nikogo. Nawet bibliotekarka nie zaszczyciła tego miejsca swoją obecnością. Pewnie była zmęczona ciągłym wyganianiem uczniów, którzy urządzali sobie w tym miejscu rykowisko. I dobrze znała tych osobników, przy których wyrzuceniu musiała pomagać. Chcąc nie chcąc zarówno uczniowie jak i studenci to w większości tylko dzieciaki, którzy jeszcze nie biorą odpowiedzialności za swoje czyny i korzystają z tego jak najbardziej się da. Odbije im się na dorosłym życiu, trudno. Przez jakieś dwadzieścia minut chodziła pomiędzy regałami wciśnięta w dział na temat zaklęć. Szukałą tytułu, który usłyszała wczoraj podczas rozmowy jeden ze swoich uczennic. Mimo iż był długi, to bezbłędnie go przyswoiła. Miała to szczęście mieć pamięć fotograficzną. Kiedy znalazła to, czego chciała rozejrzała się troszkę po bibliotece zaglądając, czy czasem nie przybyła Mormija, albo jakiś uczeń. Zauważyła Azjatę. Hmm, nie miała jeszcze okazji go uczyć. Wiele uczniów było jeszcze dla niej obcymi osobami, bo w końcu jest nauczycielką dopiero od tego roku i jak na razie przeprowadziła zaledwie kilka krótkich lekcji. Przez chwilę obejrzała go dokładnie. Cal po calu wodziła po jego ciele jakby z ciekawością. Później sama oparła się o regał i zagłębiła się w lekturze dość... Szybkiej. W końcu to nie problem zerknąć na stronę, zapamiętać ją momentalnie i odwrócić. Zajęło to jednak jakiś nieokreślony czas. Z ciekawością, kiedy odkładała na półkę tom odziany w grubą okładkę znów zerknęła na Gryffona. Czyżby nadal robił to samo? Nie zauważyła jakiejkolwiek zmiany w jego postawie. Postanowiła więc śmiało zobaczyć, z czym to się tak męczy. W końcu prawie każdy przedmiot szkolny nigdy nie sprawiał jej problemu. Zrobiła więc te kilka kroków w jego stronę, by uśmiechnąć się przyjaźnie i usiąść bez pytania obok. - Hey, z czym się tak męczysz? - Zagadnęła cicho spoglądając na książkę. Oj, zaklęcia. Tak wiem, była ich nauczycielką. Ale niektóre naprawdę marnie jej idą i to często te najprostsze. Ale co poradzi na to, że praktyka zawsze jest dla niej problematyczna?
Nie poruszał się prawie w ogóle, trwał w tej dość niewygodnej pozycji bez ruchu. Był naprawdę skupiony. Do biblioteki przychodził się uczyć, a nie rozrabiać jak inni jego znajomi. On naprawdę był świadomy tego, że wiedza to władza i właśnie dlatego potrafił siedzieć kilka bitych godzin nad zadaniem domowym, aż nie zrobił go idealnie. Był naprawdę wytrwały. Do tego bibliotekarka go lubiła! Uważała go za aniołka, grzecznego chłopca, który jest taki miły... Jiro, gdy chciał, potrafił być czarujący i nawet słodki, choć o tym drugim lepiej nie wspominać w jego obecności. Mógł wtedy się zdenerwować, bo uważał to za ujmę na swojej męskiej dumie. Ach, mężczyźni. Mają naprawdę wielkie ego, a ten tutaj to już zwłaszcza. Drgnął, wyraźnie zaskoczony czyjąś obecnością. Spojrzał na dziewczynę i zmarszczył brwi, po czym jedną z nich uniósł do góry. Odsunął się nieco z krzesłem, automatycznie, chcąc zrobić jej miejsce. I dopiero wtedy przemknęło mu przez myśl, że to nie dziewczyna, tylko kobieta. I poczuł się z tym jakoś... nieswojo. -Zaklęcia- mruknął, podpierając znowu policzek na dłoni. Przekrzywił głowę w bok, tak że nieco już przydługie włosy wpadły mu na oczy i zaraz je poprawił, prostując się na krześle. Wyjął z torby pergamin i podał jej go.
"1. Jakiego zaklęcia użyjesz: (po 3pkt za zaklęcie) a. Aby pomóc kogoś z problemami w oddychaniu – b. Gdy będziesz chciał przemawiać do tłumu – c. Aby coś oczyścić (podaj dwa) – d. Aby oślepić silnego wroga - e. Aby zmienić coś w kamień -
2. Jakie jest najbardziej przydatne zaklęcie ułatwiające codzienne funkcjonowanie. Uzasadnij (przynajmniej 2 zdania) (6pkt max)
3. Jak inaczej powiesz na wypowiedzenie zaklęcia? (4pkt)
4. Jak zaakcentujesz: (max po 4pkt)
a. Lumos b. Alohomora c. Colloportus Odpowiednie litery podkreśl, lub zaznacz kolorem "
Każdy mężczyzna powinien mieć spory rozmiar swojego... Ego. Ponieważ wtedy idealnie dopełniają się z nieśmiałymi, czarującymi kobietami. Może akurat Gin nie trzęsła się za każdym razem, kiedy widziała obiekt swoich westchnień i nie uciekała w korytarz, ale trzeba było przyznać, że są sytuacje, w których rumieniła się i chciała schować pod ziemię, a nogi miała jak z waty. A więc również była nieśmiała w jakiś sposób. No a czarująca – tutaj chyba nie ma potrzeby tłumaczyć, prawda? W końcu za dziecka była modelką, to pewnie troszkę uroku jej pozostało. Dziewczynką faktycznie nie była już od dawna. Ale z tego, co zdążyła spostrzec była niewiele od niego starsza. No nie wiem, jakieś cztery lata? To w końcu po dwudziestym roku życia się zaciera, prawie tego nie widać. Przeczesała palcami długie, brązowe włosy i zerknęła na pergamin, który jej podał chłopaczek. Oj ludzie. Gdyby ona zadała coś takiego, to musiałaby być chyba nieźle pijana. Na tych lekcjach powinno się czarować, a nie męczyć z teoretycznymi zagadnieniami. - To nie jest właściwie takie trudne. Anapneo udrożnia drogi oddechowe. Sonorus wzmocni siłę głosu. Tergeo, Chłoszczyść sprzątają. Conjunctivitis oślepia i Duro zamienia w kamień – Powiedziała mu tak po prostu. Co do reszty zadań uniosła brew zdziwiona, że chłopak męczy się nad czymś takim. - Reszta raczej nie jest ci potrzebna. A sylabizacja przede wszystkim, bo nie pytam o to. W razie walki nikt nie będzie myślał nad tym, a po prostu rzuci zaklęcie – Skomentowała wystawiając ku niemu pergamin i unosząc kącik ust w górę. Skoro już podeszła, to chyba powinna o czymś porozmawiać z uczniem, prawda? Ale właściwie... Nie miała pojęcia jaki może rozpocząć temat. - Właściwie, masz imię? - Spytała unosząc jedną nogę i opierając ją o krzesło. Przytuliła ją do siebie i oparła policzek na kolanie.
On nie przepadał za zaklęciami, przynajmniej w teorii. Bo przecież kto będzie główkował nad wymową zaklęcia, gdy przyjdzie mu stanąć oko w oko z wrogiem? Na pewno nie on. Ale nauczyciele lubili gnębić swoich uczniów takimi właśnie rzeczami. Powinni robić zajęcia praktyczne, przecież były o wiele przydatniejsze w późniejszym życiu! Może i teraz chodziło jedynie o zdanie egzaminów, ale życie to nie egzamin- jak coś zawalisz, nie będziesz mógł umówić się z nauczycielem na poprawę. To nie tak działa. I choć Jiro grzecznie odrabiał każdą zadaną pracę domową to w środku coś się w nim buzowało i miał ochotę wykrzyczeć, co o tym wszystkim myśli. Duże ego? Jeśli to gwarancja męskości to Jiro był cholernie męski. Dawno wyrósł z dzieciaka, choć przy Ikuto zachowywał się jak przedszkolak, ale to zupełnie inna sprawa. Jego przyjaciel potrafił przekonać go do najdziwniejszych swoich pomysłów i potem razem mieli przechlapane. Tyle, że razem też udawało im się zawsze z tych tarapatów uciec. Poza tym kto posądzałby tą dwójkę o takie niecne uczynki? Byli przecież grzeczni, po prostu aniołki! -Mhm...- powiedział, jakże elokwentnie. Ach, Jiro, mistrz konwersacji! Potrzebował kilku chwil, by się rozkręcić, o czym już nie jedna osoba zdołała się przekonać. Po prostu trzeba było z nim troszkę posiedzieć, znieść kilka złośliwych uśmieszków i cichych mruknięć, by potem dobrze się z nim bawić. -Jiro. A ty? Nie widziałem cię...- zaczął, ale zaraz stanął w połowie zdania. "A sylabizacja przede wszystkim, bo nie pytam o to". To znaczyło, że kim ona jest...? Nauczycielką? Jiro zakrztusił się i przeklął w duchu.
Nie myśli się w takim wypadku nad sylabizacją, odpowiednim trzymaniem różdżki. Po prostu atakuje się takim zaklęciem, jakie pierwsze przyjdzie do głowy, jakie może być w danym momencie najbardziej skuteczne. A ona nawet przy sprzątaniu gabinetu nigdy nie myśli o tym czy w słowo „Terego” powinna włożyć więcej, czy mniej siły głosu i inne głupoty. Najwyżej ją dyrektor zwolni za pomijanie niektórych kwestii. Duże ego może nie jest gwarancją męskości, ale na pewno troszkę do niej ma. A co do Ikuto, to nie dziwię się. Przy nim pewnie nawet taka Gianna zachowywałaby się jak przedszkolak, bo zawsze był poważniejszy od każdej innej istoty na około. Właściwie, to akurat jego Gin znała doskonale, gdyż jako jedyny potrafił jej wyrecytować z pamięci całą stronę w podręczniku. Choć nie do końca go doceniała, bo przecież najważniejsi byli uczniowie, którzy poświęcają czas na naukę, by pokazać, że zależy im na danym przedmiocie. - Yhy – Odpowiedziała na jego „mhm” spoglądając na niego znacząco. Faktycznie, na pierwszy rzut oka nie wydawał się być zbyt rozmowną osobą. Czyżby kolejny, ponury milczek jakich wiele w szkole? Tylko oni najczęściej należeli do Slytherinu, więc była odrobinę zdziwiona jego postawą. Przyzwyczaiła się, że Gryffką nigdy się gęba nie zamyka. - Gianna... Ale większość osób mówi do mnie Gin – Przedstawiła się cicho, a widząc, że chłopak właśnie zrozumiał popełnioną przez siebie gafę nie umiała się powstrzymać przed cichym zaśmianiem się. Od razu jednak zasłoniła dłonią usta. - Nie martw się. Nie widziałam jeszcze kogoś, kto od razu by zauważył, że jestem nauczycielką. Nie wyglądam i tym bardziej nie zachowuję się. Teraz w końcu z bliska mogła go obejrzeć. Ciemne włosy, ładne proporcje twarzy, głębokie oczy. Może dlatego bardzo wiele kobiet leci na Azjatów? A czy ona? Nie mam pojęcia. W poprzedniej szkole, w której uczyła nie miała okazji poznać ani jednego – Beauxbatons nie było zbyt gościnne dla innych krajów. No, ale w głębi duszy musiała przyznać, że jest bardzo przystojny.