Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Spoko, ja napiszę chyba jeszcze krócej. Stałam tak i stałam podczas gdy Felicity myślała nad tym co mogłybyśmy zrobić. Ja również zaczęłam się nad tym zastanawiać. Moje rozmyślania przerwało pociągnięcie za bluzkę. Okazało się, że to Fel chwyciła mnie za nadgarstek prowadząc ku wyjściu. Ucieszyłam się, że przyszło jej coś do głowy, bo sama nie mogłam nic wymyślić. Przez tą przygnębiającą pogodę doświadczałam zjawiska zwanego stagnacją umysłową. W pewnym momencie gdy już prawie wychodziłyśmy z pomieszczenia Gryfonka nagle się zatrzymała przez co na nią wpadłam i prawie ją i siebie przewróciłam, ale na szczęście szybko odzyskałam równowagę. Felicity siedziała już wtedy na podłodze. A jednak nie miała tego pomysłu. No cóż, trzeba by wysilić tą mózgownicę i coś wykombinować. Ale co...przycupnęłam obok towarzyszki i podparłam głowę na łokciach. Po paru minutach ciszy wstałam z triumfalnym okrzykiem. -Chodź!-złapałam dziewczynę za rękę i niemal wyleciałyśmy z biblioteki.
Ekierka postanowił, że czas zmienić swoje nędzne życie. Koniec ze znoszeniem kar od Jocelyn, koniec z pożeraniem kapusty barokowej przed snem, co kończyło się nocnymi wzdęciami, którym nie pomagał nawet Ulgix. Co prawda Spenseruś przed użyciem nie przeczytał ulotki dołączonej do opakowania, i nie skonsultował się z lekarzem lub egzorcystą, bo tej tego ostatniego miał dość. Siostrzyczka z pasją męczyła go w największych koszmarach. Do tej pory pamiętał, jak ciężko pracował nad rozwikłaniem pojęcia "woda święcona" u boku pięknej Gabrielle. Ach, Gabrielle! Jak dawno tejże istoty nie widział! Zamyślił się chwilę nad jej ciemnymi, gęstymi włosami i delikatną nóżką, którą miał sposobność poznać osobiście (na tej nie było ani jednego małego włoska. Ekierka był pewny, że nawet z lupą przy oku nic by tam nie znalazł. Co prawda później skrycie trochę rozpaczał, że nie ma czego tulić do podusi, no ale żyje się dalej!) Z tymże postanowieniem siedział w swym ukochanym miejscu, w którym nie miał szans spotkać się ze swoimi wrogami - nieczęsto było ich widać w szanownych czterech ścianach biblioteki. Choć z drugiej strony... Jeżeli chcieliby urządzić jakąś grupową zasadzkę na McGovney'a, to wiedzą, gdzie go szukać! Kiedy nasz bohater sobie to uświadomił podskoczył na krześle jak oparzony i z niepokojem zaczął się rozglądać dookoła. Przerażał go najmniejszy szmer, przez co zaczął ze stresu obgryzać sobie paznokcie. Jak tak dalej pójdzie, to dojdzie aż do łokci, biedaczysko.
Uwaga, uwaga! Pytanie za dziesięć punktów! Co w tym dniu Quentina Joselia Fannly będzie porabiać. Na błonia na pewno nie pójdzie, bo po pierwsze jest zimno, a do drugie połowę Hogwartu tam wywiało. W sumie nawet i dobrze, bo dziewczyna nie lubiła, kiedy na korytarzu panował zamęt i niepokój. Lecz powracają do naszego pytania. W sumie to mogłaby przez cały dzień czesać włosy, rozważać na bardzo trudne oraz mądre tematy, iść do wielkiej sali, by tam się porządnie najeść lub po prostu pochodzić po korytarzach Hogwartu. I tak uczyniła. Idąc długim oraz wielkim korytarzem zamku, raz to zaglądała do jakieś sali, czy aby przypadkiem nie znajdzie jakiegoś samotnego ucznia, który czeka, aby pogadać z kimś oraz skakała jakby wygrała z dziesięć tysięcy galeonów w jakimś konkursie. Po bardzo długim myśleniu doszła do wniosku, że powinna zajrzeć do biblioteki. Przecież tak zgromadzają się uczniowie, którzy nie mają z kim pogadać, pośmiać się czy nawet UCZYĆ SIĘ! Lecz Quentina nie miała zamiaru się uczyć. Postanowiła, że pogada z kimś. Bo od incydentu, który wydarzył się pod mostem jest lekko roztrzęsiona, a musi przecież z kimś innym pogadać. Weszła do środka, po czym cicho zamknęła za sobą drzwi. Przez chwilę badała wzrokiem, któż może być w tym miejscu i zauważyła jego! Ach, jak ona dawno go nie widziała! Właśnie! Dawno go nie widziała! A mieli mieć razem próby. Ale przecież Quenia nie umiałaby Spencerka udusić własnymi rękoma. Tak więc podeszła do niego. -HELOŁ EKIERKO! WIESZ, MAM DLA CIENIE LIŚCIA, NA KTÓRYM MÓGŁBYŚ GRAĆ! A I JESZCZE BUTELKĘ WIEEESZ? TAKĄ ŚLICZNĄ, KOLOROWĄ! - przywitała si głośno z krukonem cały czas wyszczerzając do niego swe białe i równe ząbki. Patrząc na Spencera, puchonka nieco zastanawiała się po jaką cholerę on obgryza te paznokcie.
Spensiu stwierdził, że nie ma się co tak denerwować, bo po co? Czas wziąć wszystko w swoje ręce i zacząć działać! Zacznie oczywiście od posprzątania swej obory - jak relaks, to relaks. Zdążył się już potwornie stęsknić za swymi czteronożnymi przyjaciółmi, jednak wiedział, że te są w dobrych rękach, bo a) jego siostra uczy się w szkole, więc nie ma czasu na projektowanie nowych, szpecących szlachetne mordki krów ubrań, i b) rodzice o wszystko dbają! Odetchnął więc z ulgą, ale nie zaprzestał obgryzania paznokci i zaczął wyszukiwać między nimi pokładów masła, które mogły się gdzieś schować, gdy dziś rano jeden z miłych uczniaków włożył mu głowę w tą śliczną, roztopioną, żółtą kostkę. Wczuł się w to bardzo i chwilę później w głowie rozbrzmiał mu przebój jego dzieciństwa! Zaczął więc baunsować i nieudolnie naśladować moonwalk między stolikami biblioteki nadal obgryzając paznokcie, kiedy usłyszał wrzask, który zagłuszył i wyprowadził z równowagi jego wewnętrzną harmonię! - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - krzyknął, zapominając o ZASADACH BIBLIOTEKI (skandal!). Przyjął szybko pozycję bokserską i począł rozglądać się dookoła, aby dowiedzieć się, skądże dobiegł ten straszny odgłos! No, dalej, wychodź maszkaronie ciemny jak noc! Odwrócił się gwałtownie i zobaczył... panienkę Quentine! - Och, Quentinuś, Quentinuś! - podekscytował się chłopaczek i uścisnął przyjaciółeczkę serdecznie, po czym sztachnął się upojnym zapachem jej włosów! - Pachniesz tak świeżo... Zupełnie jak moja obora pięć minut przed generalnym sprzątaniem. Ach, ta woń natury... - rozmarzył się, a jego oczy przypominały w tej chwili te wielkie, błyszczące gały mangowych postaci. - To... już są święta? - spytał poważnie, wybałuszając na Quenię oczy. NO BO Z JAKIEJ INNEJ OKAZJI MIAŁBY DOSTAĆ AŻ TYLE PREZENTÓW, HĘ?
Prawdę mówiąc, dziewczyna w tym dniu miała wziąć się porządnie za naukę, ALE jak ona może to wszystko pojąć i zapamiętać. Te wszystkie dziwne pojęcia, słowa, że nasza bieda Quenia może dostać jakiejś padaczki czy coś w tym stylu. A przecież gdyby coś się jej stało świat stanąłby do góry nogami. Na szczęście z tego wszystkiego uratowało puchonkę jej kochana Stefania - bandżo, które dostała od kogoś kogo zupełnie nie pamięta. Dzięki niej zapomniała o tej obrzydliwej nauce i pozwoliła skupić się na bardziej MĄDRYCH rzeczach. Sama reakcja Spencerka na Quentinę nieco dziewczynę rozśmieszyła. Ba! Powaliła ją na kolana. W tym czasie Spęser wyglądał na takiego bad boya, że jej samej zaczęły mięknąć kolana. A komplementy jakie mówił do niej nie prędko o nich zapomni. Także odwdzięczyła się uściskiem, siadając koło chłopaka niczym prawdziwy kowboj, który niedawno wszedł do salonu prosząc o kufel mleka. -TO JESZCZE ICH NIE MA! BO WIESZ, OSTATNIO ŚNIŁY MI SIĘ RENIFERY I TAK SOBIE POMYŚLAŁAM, ŻEEEE....JEJU ALE BĘDZIE FAJNIE JAK JUŻ ZACZNĘ ROBIĆ PREZENTY DLA LUDZI! - wytłumaczyła krukonowi bardzo głośno, żeby chłopak dobrze ją zrozumiał. dupny post :< Brak weny :<
Z zacieszem na ryjcu patrzył, jak Kołtun, bo tak pieszczotliwie nazywał Quenię, siada obok niego na zaszczytnym miejscu. W końcu nie każdy może być tak blisko Ekierki! Na takie coś trzeba sobie z a s ł u ż y ć. A później to szanować i wielbić Spencera na wieki wieków. On sam odwdzięczał się wielką lojalnością i miłością, bo wiadomo; miiiłoooość rooośniee woookóół naaas, w spokojną jaasną nooooc! Nareszcie świat zaczyna w zgoodzie żyyyć, magiiicznąą czuuuująąc mooooooooc! - Też lubię robić prezenty mym fankom i przyjaciołom! - pisnął uradowany i wyszczerzył ząbki, klaszcząc w łapki jak małe dziecko, na widok zbliżającego się tortu urodzinowego. Spojrzał na Quentine oczarowany, nie mogąc nadal uwierzyć, że ma taką piękną i jakże MĄDRĄ przyjaciółkę! Uważał tak mimo wszystko. Mimo tego, że darła się jak stare prześcieradło w BIBLIOTECE. Cichnął więc na nią z opóźnieniem, ale zaraz potem się uśmiechnął, bo długo na to swojskie dziewczę gniewać się nie można. Momentami powalała wszystkich swymi mądrościami blondynki, ale Spencer wiedział, że nie każdy może być tak inteligentny i urodziwy jak on. A do tego tak tolerancyjny! McGovney twierdził, że Quentine jest nawet przystojna z tą swoją małą wadą umysłową. Nagle poczuł jej bliskość, więc stwierdził, że jej zaimponuje, a co! Podejrzał w jakiejś reklamie mężczyznę, który patrzy zalotnie na dziewczynę, a później prawą ręką przejeżdża sobie po włosach, zaczynając od czoła. Spensiu ćwiczył tą sztuczkę, tak samo jak miliard innych, przed lustrem i doszedł do wniosku, że właśnie tak, to jest ten czas, aby zaprezentować swe zdolności. Nawinął więc sobie na palec pukiel blond włosów Quentine i zrobił z niej uroczy loczek, aby dziewczyna zwróciła na niego uwagę i nie przegapiła tego, co miał za chwilę przedstawić. Spojrzał nań zalotnie, mrugnął uwodzicielsko (a raczej próbował, ale dał sobie spokój, bo za nic nie mógł mieć jednego oka otwartego, mając zamknięte drugie. Historia lubi się powtarzać - przed cieLukiem też się nie popisał...) i uniósł swą dłoń do twarzy. Wziął kilka spazmatycznych wdechów, co musiało wyglądać przekomicznie, ale tym się teraz nie przejmował, bo stres pożerał go od środka, wyśmiewając jego intencje, a pot spływał po jego ciele, mocząc mu koszulkę. Chwilkę później zaczął swe przedstawienie i... - NA WEŁNIASTE PANTALONY CIOTKI MARKIZY! - wydarł się na całą bibliotekę, tak, że jednej trzecioklasistce wielki stos książek wyleciał z rąk. Otóż Spencerek włożył sobie palce do oczu. Czyżby źle wycelował? Źle wymierzył? Cóż, w każdym bądź razie z popisówki nici. Przycisnął rękę do zaczerwienionego, łzawiącego oka skręcając się z bólu. Wesołych Świąt.
Czemu akurat biblioteka? Czemu akurat Spencer wybrał to miejsce, gdzie Quentina nie może wykazać się swym talentem wokalnym niczym Madonna, której za cholerę dziewczyna nie kojarzyła. Jedynie co w dzieciństwie podziwiała to śpiew, a raczej darcie mordy swej prze ukochanej ciociuni Alfredy, która od zawsze wmawiała sobie, że powinna zostać gwiazdą estrady. Co ważniejsze baaardzo faworyzuje Quenię, by ona też poszła w jej ślady. Aczkolwiek blondynka ma SWÓJ ROZUM i grzecznie odmawiała. Przecież nie chce zostać jak jej kochaniutka ciociunia sprzedawczynią w mięsnym. Owszem puchonka uwielbiała, kiedy Alfreda przywoziła do jej domu tonę kiełbasek, kabanosów, kotletów i innych mięsnych rarytasów, lecz co za dużo to nie zdrowo. A gdyby Quenia przytyła to normalnie świat by się przekręcił do góry nogami. Lecz kiedy ona się aż tak bardzo tym przejmowała. A może zaproponuje Spencerkowi, żeby otworzyli razem sklep mięsny i jednocześnie zgromadzać zapasy jaj z kurnika i sprzedawać je na targu? Ach, piękne życie! Nic nie szkodzi, że dziewczyna nie mogła się pochwalić swym talentem wokalnym. Najwyżej potem pójdzie sobie gdzieś na błonia i tam powyje do księżyca, aż nagle jakiś wilkołak ją złapie i bóg wie co jej zrobi, ALE CO TAM! Ach, ten Spencer! Tyle jest w nim tego...ten tego nie wiem jak to określić, ale COŚ W NIM JEST! Sama Quentina miewa mokre sny o tym gostku, że z czasem musi zaoszczędzić na jakieś pampersy czy coś, żeby pościel nie śmierdziała, lecz nie wnikajmy w szczegóły jej fizjologicznego problemu. Kiedy poczuła, że krukon foruje z jej włosów loczka, dziewczyna aż się zarumieniła. Zaczęła na niego się gapić niczym sroka w gnat i czekać na MIĘSKI POPIS EKIERKI. Oj oj oj oj! Coś krukonowi nie wszyło. Z tego wszystkiego ona sama zaczęła się drzeć, a może i nawet głośniej niż Spencer, po czym weszła na stół i zaczęła nerwowo deptać po nim. -O MÓJ BOŻE!!!! CO JA TERAZ ZROBIĘ?! CO MY ZROBIMY?! NA MERLINA RATUNKU!!!! SPENCER NA GACIE MOJEJ CIOTKI ALFREDY ZRÓB COŚ!!! - Krzyczała i krzyczała i nie wiedziała co zrobić. Jej główka i tak już je przepracowana, więc nie wie co ma zrobić. ALE od czego jest Spencer?! ON DA RADĘ!
Oko bolało, dawało o sobie znać niczym ślady po gumkach z gaci na tyłku, gdy niejaka Jocelyn McGovney majtkowała chłoptasia. Kiedy Spenc przypomniał sobie owe doświadczenie, stwierdził, że ból oka nie jest wcale taki straszny jak powyższe. Wziął się więc w garść i widząc co też Quentine wyprawia, podrapał się po głowie, po czym wstał i odrobinę się chwiejąc zdjął blondynkę ze stołu oburzony jej zachowaniem! NO WSKAKIWAĆ NA STOŁY?! I TO TE W B I B L I O T E C E?! Położył swój palec na jej delikatnych usteczkach aby ją uciszyć, bo po co tu krzyczeć, w takim miejscu jak biblioteka, świętym i cudownym, to na nic, krzyk nic nie daje, o mamusiu, i... coś się z nim stało! Zrobiło mu się nagle tak strasznie gorąco, że jego twarz przypominała buraki z ogródka wuja Borżuna, co też uwydatniło jego niewidzialne pryszcze - czuł to, ale był pewien, że zaklęcie działa nadal, inaczej Quenia uciekłaby z wrzaskiem, bądź wezwała lekarza, będąc pewną, że to jakaś odmiana odry, czy wysypki. Cały się spocił i szybko zabrał swój palec z ust panienki Fennly. Zrobił to w tak ekspresowym tempie, jakby kopnął go prąd, czy osioł w jądra. Czuł, że przez tą chwilę był zbyt blisko niej, że naruszył jej prywatność, że miał z nią wręcz spotkanie intymne w bibliotece. Dla niepoznaki palec skierował na swe usta, które nie były jedwabiście gładkie, rumiane i niczym nie przypominały róż i tak dalej. Wszelakie akty seksualne w miejscach publicznych i nie tylko, to była dla niego strefa zakazana, choć wmawiał ludziom różne rzeczy, chociażby takiemu Luksowi... ale nie mówmy o nim w tej chwili. Cichnął na blondyneczkę, co zabrzmiało tak, jakby się krztusił, bowiem Spenc jeszcze był w głębokim szoku z tego oto powodu; reakcja jego ciała na kontakt z tą oto dziewczyną! Toż to jego przyjaciółka i w ogóle...! Ale jedno nie wyklucza drugiego, prawda? W sumie to chyba dobrze, że Spencer tak reaguje na PIĘKNE DZIEWCZYNY! Na pięknych chłopców chyba też, ale wiadomo, że na rzeczy powalające swą urodą i wdziękiem wszyscy reagują głośnym westchnieniem. Niekoniecznie poceniem się i omdleniami. Odchrząknął, odburknął, wypuścił Zefira w świat (ale był cichy i bezwonny, więc spokojnie, możecie nie zatykać nosów!) i spojrzał na Quentinkę, która była wielce poruszona jego występem, nie? - No, i jak ci się podobało? - rzekł śmiało, bo zdołał się już opanować, po czym wyszczerzył zęby do dziewczyny. - Widzę, że zrobiłem na tobie wrażenie! - dodał i nonszalancko oparł się łokciem o blat stołu. NO PRZECIEŻ TO WSZYSTKO TAK MIAŁO BYĆ, TAK MIAŁO WYGLĄDAĆ. WYSZŁO MU IDEALNIE, HELOŁ? JAK MOŻECIE MYŚLEĆ, ŻE COŚ MU SIĘ NIE UDAŁO? PRZECIEŻ TO PERFEKCYJNY MISZCZ PERFEKCJI.
Oj tam oj tam! Spencerek przecież może taki wyczyn wybaczyć Quentinie. No bo jak nie można tak baaaardzo INTELIGENTNEJ UMYSŁOWO ORAZ OGARNIĘTEJ dziewczynce wybaczyć. Z resztą gdyby ktoś na nią nakrzyczał to by pewnie w jakieś głębokie kompleksy by wpadła i rozmyślała nad śmiercią głodową. Tak mili państwo! Zamknie się w jakiejś oborze czy schowku i będzie żyła tylko o chlebie i wodzie, aż zdechnie niczym szkapa bez...BÓGWIECZEGO! A biblioteka przecież nie stanie do góry nogami, jak puchoneczka stanęła na stoliku. Ba! Powinna zacząć tańczyć jeden z jej wymyślonych tańców country. Ale by było pięknie. Jeszcze by Spęseruś grał na dudach, liściu i butelce! Może by wziął jakąś krowę to by robiła dobre tło taneczne. Jeszcze kilka kaczuszek, świnie..CAŁĄ OBORĘ! NA PANTALONY ZDZISŁAWA KOTA! Jak on SZLACHETNIE I MĘSKO postąpił wobec dziewczyny. Wziął ją ze stołu. Wy rozumiecie? ZE STOŁU! Blondyneczka pewnie zapamięta to jego heroiczne postępowanie. A może z tego powodu, dziewczyna zrobi mi kukurydziany medal za tak hojne postępowanie. Brawo, brawo! Kiedy dziewczyna cały czas się darła nagle poczuła jak ktoś tyka jej jadaczkę. Ale kto? NO SPENCER PRZECIEŻ! Ojeju, jaki on jest...sama nie wiem jak to określić, ale w rozumowaniu Quentiny byłoby to wielkim ŁAŁ! Szpan na wsi i w ogóle. Nawet nie dostrzegła jego pryszczy, które rzeczywiście były BOSKIE! No ale nie zauważyła. Ale hola hola! Taka pięęękna scenka była, przy książkach, wyimaginowanych krowach Quentiny i pryszczatej buźki Spencerka! NIE MA TAK! KONIEC IMPREZY! Dziewczyna nieco posmutniała, lecz od razu w duchu zanuciła sobie pewną pioseneczkę i znów na jej twarzy pojawił się uśmiech. -Och Spęseruś, Spęseruś! Coś Ci się stało? Bo wiesz, jakoś tako dziwnie i niewyraźnie mówisz - zapytała krukona po czym siadła na krześle, wbijając wzrok w regały. -Biję Ci oklaski oraz głośno krzyczę, ale nie będę bo to BIBLIOTEKA przecież, więc Ci mówię! - rzekła i od razu wstała po czym dała buziaka w policzek Spencerkowi cały czas cicho chichrając.
Otóż to, mili państwo, Quentine wydała mu się NADZWYCZAJ POCIĄGAJĄCA. Aurę zmysłowości dopełniały tańczące krowy w baletkach i świnka peppa, pożerająca rozmiękłego sandała, którego znalazła gdzieś dawno temu w trawie. Spencer nie mógł się jednak zbytnio dekoncentrować, bo by mu to na zdrowie nie wyszło - nie chciał cierpieć na bezsenność! Pragnął śnić o uroczej blondyneczce, która wywijałaby tyłkiem przebrana w coś seksownego - chociażby czapkę z wymionami. Wyobrażał to sobie i patrzył hen daleko, z rozmarzoną miną i otwartą gębą. Przez to wszystko nie zauważył, jak mu ślinka cieknie, tak był połączony swym mózgiem z zaświatem. Jednak było coś, co sprowadziło go gwałtownie na ziemię. Coś mokrego. Odrobinę ciepłego. Spencer podniósł się z krzesła jak oparzony i począł się nerwowo rozglądać dookoła. Cofnął się odrobinę, aby mieć większy zasięg widoku, bowiem trochę mu zasłaniała zdziwiona twarz Quentinki, ale nie zajarzył, że krzesło, na którym nie tak dawno temu siedział, leży teraz na podłodze i potknął się o nie, po czym runął na podłogę z głośnym bach! Podniósł się szybko i złapał blondynkę za rękę, myśląc, że to róg stołu (nie pytajcie mnie, skąd taki pomysł - przy upadku musiał się mocno uderzyć w głowę). Pociągnął ją mocno w swą stronę. Biedna dziewczyna wylądowała na farmerze. Nie wiem, czy zdawała sobie z tego sprawę. McGovney poczuł tylko, że nagle coś go przygniata do ziemi i nie pozwala mu się podnieść. Jeszcze nie zdołał zarejestrować, że jest to jego najbliższy kontakt z dziewczyną. Naprawdę, nigdy nie był z nikim tak blisko! Przecież Krasula się nie liczy, nienienie.
Jakby to skromnie ująć: Quentina zawsze jest i będzie pociągająca! Nie to, że się przechwalam, NO ALE te jej złote loki do ramion, które zdobią głowę dziewczyny, dłuugie i zgrabne nogi, dzięki którym przechadza się niczym gazela po trawniku oraz wielkie piwne oczęta, do których nie umiem dodać ładnego opisu. Wiem tylko jedno, wyrażają więcej niż tysiąc słów. Wszystko pięknie i ładnie, jednakże IQ blondyneczki nie jest zbyt wysokie. Rośnie równie z wiekiem, czyli BAAARDZO wolno. Z czasem puchoneczka czuje się przy Spencerku ja ciota, która nic nie rozumie. Widać, że Ekierka jest WSZECHSTRONNIE UZDOLNIONA. Widać to i czuć na odległość. Choćby i nawet te jego bryle, które według Quentinki nie są zbyt stylowe. Ona sama preferowałaby założyć na oczy dwie opony traktorowe i byłoby dobrze. Tak żeby było ładnie, a kij z tym, że McGovney by za cholerę nic nie widział. Aczkolwiek mimo tego i tak bardzo go lubiła. Nawet jeśli nie był drugą kopią Narcyza. Bo przecież wnętrze się liczy co nie? Nic w sumie się nie działo w bibliotece. Można rzec, że nie ma tu życia. Siedzą na tych stołkach jakby byli przyklejeni dupą do nich i czytają te bógwiejakie książki, których dziewczyna nie rozumie. Jedynie które zna i kojrzy to ,,Książka o kupie" oraz ,,Przygody krowy Balbiny". A tu nagle HUK, WRZASK I ZGRZYTANIE ZĘBÓW. Obydwoje wylądowali na ziemię. A dokładniej Quentina leżała na Spencerku. Szybko stanęła by biedaka nie gnieść przy czym pomogła mu wstać. Powoli się otrzepała po czym rzekła: -Na przyszłość musisz uważać. Boli Cię głowa? Ty wiesz, że chomiki to myszy homoseksualne? - i oto właśnie z ust Quentiny wydobyła się jedna z jej magicznych oraz MĄDRYCH ciekawostek. Dziewczyna cały czas stała cały czas gapiąc się na chłopaka tym samym czekając na jego odpowiedź.
Szmaragdowo oka przechadzała się pomiędzy regałami przejeżdżając palcem po grzbietach starych książek. Kochała czytać i często spędzała swój czas właśnie w takich miejscach. Pamięta, jak to przysypia w jakimś kącie biblioteki otoczona książkami, które ma jeszcze do przeczytania, bądź już przeczytała. Uchyliła powieki dochodząc do upragnionego regału. Tak książki związane ze stworzeniami mistycznymi i magicznymi. - Gdzieś tutaj powinno to być – wydukała do siebie rozglądając się za książką, która opowiada o feniksach. Ogniste ptaki, które rodzą się z popiołu. Było to bardzo ciekawe… Ale zanim będzie się zachwycać tą książką powinna ją jeszcze znaleźć. Nagle ujrzała to, co tak zawzięcie szukała. Książka oprawiona w śliczną ciemno brązową skórę leżała na półce na wyciągnięcie ręki. Zadowolona sięgnęła po nią ręką i stała tak. Spojrzała niezadowolona na książkę i stanęła dodatkowo na palcach za wszelką cenę starając się wyciągnąć ją. Sięgała, sięgała i nie sięgnęła. Westchnęła zmęczona rozciąganiem swojego drobnego ciała i warknęła na półkę. Sięgnęła ponownie, chociaż nie przynosiło to żadnych efektów. - No nie! – powiedziała niezadowolona – Zaraz zacznę się po tej półce jak małpka na drzewo! – miała nadzieje, że jej narzekania coś dadzą i książka spadnie jej na głowę.
Jeśli liczyła na olśniewającego księcia w złotej zbroi musiała to się niestety przeliczyła. Chardiel – wyjątkowo tego dnia odwalony na czarno, coby wzroku uczniom nie psuć specjalnie i nie przyczyniać się do ogólnie pogarszającego się stanu zdrowia szarej masy – wprost nienawidził bibliotek. Kojarzyły mu się ze wszystkim, co najgorsze: kurzem, chociaż tu właściwie nie miał specjalnych przeciwwskazań, masą wiedzy, której wcale nie chciał sobie przyswoić oraz przede wszystkim z przemądrzałymi amatorami tej wiedzy, za punkt honoru stawiającymi sobie pożarcie jak największej ilości książek. Toteż częstym gościem w tym rejonie nie był. Dla osoby, która generalnie zwróciłaby na to uwagę kiedykolwiek, jego pojawienie się tu w tym momencie byłoby zapewne szokiem. Ale że podobnie jak Puchon, ludzie mieli na to najzwyczajniej w świecie wyjebane, przemknął on bez wahania między regałami, jakby dokładnie wiedział, dokąd zmierza (prawdopodobnie sporo minut poświęcił na powtórzenie sobie trasy, którą ktoś mu przedstawił, żeby się w tym strasznym miejscu przypadkowo nie zgobił). Nie miał też najmniejszych skrupułów przed nie tylko zdjęciem z półki książki, po którą sięgała Gryfonka, którą ledwo ogarnął spojrzeniem. Wręcz ją sobie przywłaszczył. Otworzył ją na pierwszej stronie chcąc się upewnić, czy to oby jest na pewno to, po co tu przyszedł, nadal nie zaszczycając Gryfonki nawet słowem wyjaśnienia.
Brązowowłosa dziewczyna męczyła się kompletnie, kiedy zauważyła czyjąś dłoń podążyła za nią spojrzeniem. Wpatrywała się w chłopaka zachwycona. Te białe włosy i jasna skóra jak u królewny śnieżki! (przepraszam za porównanie xD) Był w porównaniu z nią wysoki, bardzo wysoki. Obeszła go naokoło przyglądając uważnie jak jakiemuś eksponatowi i stanęła przed nim z uśmiechem. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Wyrwała mu książkę z rąk i zamknęła ją przytulając do klatki piersiowej. Uśmiechnęła się zabójczo i wydukała. - Dziękuje za zdjęcie książki. Jesteś pucho nem jak widzę. Jej uśmiech był zabójczy, pełen szczerości i niewinności. Jakby przed chwilą nie zlekceważyła tego, że zabrała mu książkę, którą on chciał sobie przywłaszczyć. Szczerze mówiąc, to ona z tym milutkim charakterkiem, który chłopak poznał, nie pasowała do gryfonów. Powinna być raczej słodziutką puchonką… Ale wtedy zatruwała by mu życie jeszcze bardziej. Wracając do sytuacji w bibliotece. Wpatrywała się w niego zachwycona, a w jej szmaragdowych oczach błądziły wesołe ogniki. - Nie chodzisz tutaj za często, nieprawdaż? Nie widziałam Cię tu jeszcze, No cóż, jak to zawsze Lilly miała w zwyczaju, nawet się nie przestawiła i interesowała się wszystkim nowym.
Królewna Śnieżka spojrzał na nią sceptycznie (ale liczy się, że w końcu spojrzał) zastanawiając się, czemu dziewczę się go nie boi. Oczywiście w trybie natychmiastowym odebrał jej książkę, a właściwie bardzo niedelikatnie wyrwał, co już nie pozostawiało pola dla wyobraźni: ktoś mu coś za tę specjalną misję obiecał. Skoro jednak dziewczyna się już do niego odezwała, szczytem buractwa byłoby się teraz odwrócić i sobie pójść, co w zasadzie zrobiłby w 55% przypadków takich jak ten. Nie, żeby miał słabość do Azjatek, o nie. Po prostu ta tu przypominała szczeniaka. A Chardiel lubił szczeniaki. Małe, śliniące się, szczające po kątach i bezmózgie. - Proszę – odpowiedział na jej pierwsze słowa. Jeśli jej uśmiech był zabójczy, to jego mina zwalała z nóg i to nie w ten specjalnie pozytywny sposób. Bo może i był jasny i w ogóle, ale też cenił swoją szpetotę, która uzewnętrzniała się w chwilach, kiedy… No dobra, kiedy się tego nie spodziewał, ale też się tym specjalnie nie przejmował. No i totalnie jebnięta osoba mogłaby to obrócić w jakąś jego zaletę, ale połóżmy kres dziwactwu. Po prostu zrobił kurwa straszną minę. Z resztą, zdziwił się trochę tym, że od razu tak go przypasowała. Trzymając książkę tak, żeby nie mogła mu jej zabrać, zmarszczył lekko brwi. - Skąd wiesz, że Puchon? – zapytał jeszcze tak niemal na odchodnym. No przecież nie miał na czole napisane „jestem żółtkiem. Zbesztaj mnie”.
Wpatrywała się w niego z nieustającym uśmiechem. Czy jej twarz nie bolała od tego ciągłego uśmiechania się? Może nakładała każdego ranka na twarz specyfik, który nie pozwalał jej się przestać uśmiechać. (Dziękuje za porównania do bezmózgiego szczeniaka xD) Kiedy zabrał jej książkę spojrzała na niego zdziwiona, a później znowu na odebraną jej rzecz. Wyglądała teraz jak pantera, która przygotowywała się do skoku na swoją ofiarę. Kiedy jego mina zmieniła wyraz spojrzała na niego kątem oka i upolowała swoją ofiarę, ponownie odbierając mu książkę. Jak to zrobiła? Otóż ona ma swoje sposoby na podbieranie rzeczy i wyrywanie je z czyichś rąk. Często to robiła, kiedy jej przyjaciółka zabierała jej coś gdy się z nią droczyła. Ale szczerze powiedziawszy użyła dużo siły żeby ją wyrwać, aż cud, że się nie wywróciła. Spojrzała na niego triumfalnie i z wyższością, mimo iż była o wiele niższa od niego. Kiedy spytał ją o to skąd wie do jakiego domu należy jej wyraz twarzy z dziecinnego całkowicie się zmienił na tajemniczy. Spoglądała na niego spod spadających na jej twarz grzywki. Uśmiechała się w inny sposób niż dotychczas. Nie była wyszczerzona od ucha do ucha, to był skromny uśmiech, który mógł mieć wiele znaczeń. - Czytam w myślach… - wyszeptała nie spuszczając z niego wzroku. Jednak po chwili dodała. – A tak serio, to słyszałam o bardzo błyszczącym, jeśli mogę się tak wyrazić, puchnie.
Jeśli starała się zrobić na nim wrażenie, to niestety, poza wyzwaniem jej od szczeniaków nie miał na ten moment nic więcej do zaoferowania. Nie, żeby zamierzał kogokolwiek wyzywać, w końcu był tak patologicznie opanowaną osobą. - Aha – skomentował tylko, niewzruszony. – No ja nie słyszałem o tobie – i prawdopodobnie zapomni w ciągu najbliższych kilku godzin. Zabrał jej książkę i odłożył ją na półkę, chcąc mieć pewność, że szarpanina się skończy, bo jakoś mało to było zabawne. Oczywiście lubił dzieciom zabierać cukierki i w ogóle, ale ta tutaj wydawała się być zadowolona tym fizycznym siłowaniem się z nim. Masochistka. – Także spłyń – odezwał się w ładny, kulturalny sposób, który paradoksalnie zdradził wszystkie jego najgorsze cechy, a przynajmniej te wypływające na najbardziej wierzch. Problem w tym, że Chardielowi nigdy nic nie wychodziło w ładny, kulturalny sposób, toteż zabrzmiał jak ostatni cham i prostak o niezwykle olśniewającej aparycji, co robiło z niego żywe, chodzące zaprzeczenie. Siłował się teraz wzrokiem z gryfońskim szczeniakiem – który nawet szczekał jak one! – nie do końca pewny, czy cokolwiek w ten sytuacji ma jakikolwiek sens. I czy tkwi tu, bo ma do spełnienia ważną misję, tudzież nie ma co ze sobą zrobić przez najbliższą godzinę i jest tego boleśnie świadomy.
Brązowowłosa, gdy wyrwał jej książkę tkwiła w bezruchu wpatrując się w najwyższą półkę, na której była. Z takim wielkim utęsknieniem. Jej szmaragdowe oczy błyszczały jakby wymyśliła plan, który miałby zadziałać. Chociaż prędzej sobie zrobi krzywdę jak to ma w zwyczaju. Spojrzała na chłopaka uważnie i uśmiechnęła się delikatnie. - Nic dziwnego, że nie słyszałeś o mnie… Nie za bardzo się wychylam. – wydukała zakłopotana i swój wzrok ponownie skierowała w stronę półki. Zrobi to co chce, czy nie zrobi tego? Nagle wzdrygnęła się i powiedziała. - Przepraszam, za moją niekulturalność, panie puchnie, nie przedstawiłam się. Nazywam się Lilllyanne, czuję się zaszczycona, że mogłam Cię poznać. No cóż, ona wcale nie zwracała uwagi na jego niemiłe odzywki, nie robiło jej różnicy, z jakiego jest domu. Teraz wyprostowała się i podeszła do książek. Położyła jedną nogę na pierwszą półkę, a rękoma złapała się jej boków podniosła się i weszła na drugą. Wyciągnęła rękę i złapała książkę. Efekt był taki, że złapała książkę i zachwiała się puszczając i lądując… Na plecach. Wpatrywała się obolała i niezadowolona kuląc się i… łapiąc za brzuch, co było już dziwne.
A może była małpą? Chardiel naprawdę był już coraz mniej zainteresowany, z jakiego też podrządu czy szczepu wywodzi się oto to dziewczę, leżące na ziemi i chyba starające się w nim obudzić jakieś… Opiekuńcze uczucia? Huahuahuahuahuauhahahahaa! Prawdopodobnie nawet, gdyby odrąbała sobie nogę łyżeczką albo zjadła żarówkę niebyły jakoś widocznie milszy, ot, zboczenie zawodowe. Wszyscy by chcieli, żeby być dla nich miłym, a Char pierdzenie serduszkami miał opanowane w dość marnym stopniu. I chociaż śmiał się okrutnie w najgłębszych czeluściach swojego mózgu, to na zewnątrz pozostał niewzruszony, gdy pochylił się nad Gryfonką i zabrał jej książkę, po czym bezpardonowo przeszedł nad nią nie kłopocząc się czymś tak trywialnym, jak pomoc. - Pa, Lily – rzucił na odchodnym, co w gruncie rzeczy było z jego strony sporym wyczynem, po czym trzymając swoją – na ten moment – drogocenną książkę, nie bez ulgi opuścił smutne, depresyjne progi biblioteki, by świecić swoją obecnością w jakimś przyjemniejszym miejscu. Daleko stąd.
Szedł przez korytarz dość szybko. Biedna dziewczyna, którą ciągnął musiała za nim nadążać pewnie ledwo sobie z tym radziła. Hm. Szczerze mówiąc nie bardzo interesowało go to, czy ów dziewczę, jakkolwiek ma na imię, jest zadowolone z takiej sytuacji czy nie. Po prostu… Przyciągnęła jego uwagę. Była taka malutka, taka filigranowa, taka niska i… Chyba za dużo epitetów tego samego rodzaju. W każdym razie zdawała mu się być po prostu inna, skoro wiele Japonek widział w swoim długim życiu. Dlatego właśnie bezczelnie złapał ją za rękę i wyciągnął z sali. Szli, albo prawie biegli, w stronę miejsca, które od samego początku planował odwiedzić. Biblioteka. Cichy zakątek… A w tej chwili naprawdę niezwykle przydatny. Ikuto wszedł tam rozglądając się za jakąkolwiek formą życia nawet w postaci muchy. Jednak nikogo nie było. Tym lepiej. Dlaczego? Ponieważ dosłownie parę minut później młoda dziewczyna została przygwożdżona do jednego z regałów i nim zdarzyła zareagować chłopak pochylił się, a trochę musiał tak w ogóle i przywarł do jej warg swoimi najzwyczajniej w świecie zmuszając dziewczynę do namiętnego pocałunku i nawet nie zastanawiając się nad jej reakcją. Hm. Trzymał jej ręce nad jej głową, więc jedyne czego był pewien to tego, że na jego policzku nie będzie odbita ręka. Ludzie, co mu tak właściwie grzmi teraz pod kopułą to nie wiem, ale to nie były normalne emocje i uczucie. Hm…
No cóż. Nie wiem szczerze co mam powiedzieć, a raczej napisać. Dziewczyna, która chciała się teraz upić w trupa i udało się jej to po pierwszej szklance, bo jak już wcześniej wspomniałam ta piękna dziewczyna nie powinna pić alkoholu. Tak, tak, tak, wiem! Kto normalny jest pijany po takiej małej ilości?! Ale ona nie jest normalna! Od tego zacznijmy. Na jej policzkach momentalnie pojawiły się rumieńce, a oczy zostały jakby lekko zamglone. No więc tak. Lillyanne Sangrienta stała sobie spokojnie oparta o ścianę i gotowa iść po kolejną szklaneczkę, gdy nagle jakiś wysoki…. Wysoki… olbrzym złapał ją za rękę i zaczął wyciągać z pokoju. Jej reakcja? W skrócie… szklanka, pusta szklanka wypadła jej z rąk i rozbiła się na miliony mniejszych kawałeczków na ziemi. Ona nie powiedziała nic. Jej reakcja była opóźniona przez wpływ alkoholu. Więc dopiero na korytarzu zaczęła się awanturować. - Chotto! – krzyknęła w swoim języku, co oznaczało „czekaj”. – Hanashite!! – krzyczała coraz głośniej szarpiąc się. Kilka krotnie krzyknęła żeby chłopak ją puścił, ale kiedy widziała, że to nie skutkuje zaczęła coś mamrotać pod nosem. Po jakimś czasie doszli do jej ulubionego miejsca. Jak to miała w zwyczaju, coś musiało jej się stać. A wiec podliczając. Obolałe plecy po upadku na ziemie, który spowodowała Cornelia, obolały nadgarstek… A to zapewne dopiero początek. Może jeszcze książka spadnie jej na głowę z regału, żeby stracić przytomność, czy mieć wielkiego guza i wybuchnąć płaczem. Kontynuując. Gdy uderzyła plecami o regał nie zareagowała, ale kiedy jej ręce znalazły się wysoko uchyliła usta i nie zdążyła nic powiedzieć. Na jej policzkach pojawił się jeszcze większy rumieniec, a ona zaczęła się szarpać. Co nie skutkowało. Odwróciła głowę w bok. Udało się jej wyrwać, ale pewnie nie na długo. Spojrzała na niego chcąc na niego nakrzyczeć, ale jakoś głos ugrzązł jej w gardle, dopiero teraz mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Nastała ta nostalgiczna cisza. Cisza, którą on przerwał pocałunkiem. Rumieniec, który dotychczas był małych rozmiarów, powiększył się. A ona… no cóż, a co miała zrobić... Mogę powiedzieć, że to było przyjemne. Odwzajemniła ten pocałunek.
Spojrzał na nią zdziwiony. Nawet nie zdążył zareagować, a Lilly wypiła całą butelkę alkoholu. -Jesteś pewna? Nie wyglądasz na taką co ma mocną głowę. Będę się musiał tobą zaopiekować. - uśmiechnął się do dziewczyny, ale nagle zamarł. Zauważył, że jakiś facet przygląda się dziewczynie...no cóż, wyglądał jakby był nią zauroczony. Miał oczywiście prawo, przecież Japonka to ładna dziewczyna i w ogóle. Ale niech nie przekracza...Chciałam napisać o przekraczaniu granic? Otóż ten Krukon właśnie ją przekroczył. Podleciał do nich jak z procy i...tak po prostu wyciągnął jego dziewczynę z Pokoju! Kaoru rzadko się denerwował i przeklinał, ale teraz nie wytrzymał. - KURWA! ZOSTAW LILLY! - wrzasnął za nim, ale nic to nie dało. Gapił się jak oniemiały czując, że zaraz wybuchnie. Ledwo zarejestrował, że Andrzej do niego podszedł i coś mówi. Ucieszył się, że jego przyjaciel jest gotowy się bić za Lilly. - Pewnie, że idziemy. - mruknął Puchon i wyleciał jak z procy z pomieszczenia. Na szczęście zauważył chłopaka z Gryfonką wyrywającą się jak tylko mogła znikających za rogiem. Przyspieszył jeszcze bardziej. - Cholera, cholera, cholera, zabiję skurwiela, po prostu go zabiję. - warczał wkurzony jak jeszcze nigdy. Jak on śmiał porwać jego dziewczynę!!!!!!!!! Wpadł do biblioteki, gdzie przed chwilą wszedł Krukon z Lillcią i...zamarł. W jednej chwili jego świat się skończył. Krzyk uwiązł w gardle, serce zamarło. Nie...to nie może być prawda.....NIEEEEEEEEEEEE! Jego Lilly...całowała się z tym cholernym porywaczem. Tak, całowała się. Nie była całowana, odwzajemniała uczucie. Kaoru niewiele myśląc podleciał do nich, oderwał ich od siebie i....uderzył Krukona. Uderzył go tak mocno jak umiał. A był silny. Mimo swojej postury był bardzo silny. Wymierzył mu tak mocnego sierpowego, że tamten zapewne się przewrócił. -ZOSTAW. JĄ. -wysyczał Kaoru niczym rasowy Ślizgon i odwrócił się od Lilly ze zbolałym wzrokiem. Może była pijana i nie wiedziała co robi, może...Ale zraniła go. Ba, gorzej. Czuł, że za chwilę nie wytrzyma i umrze. Jego Lilly...Nie odzywał się. Po prostu patrzył. Spojrzeniem pełnym bezbrzeżnej rozpaczy.
Andrzej nigdy jeszcze nie widział Kakao w takim stanie! Owszem, czasami denerwował się, że zabrakło jakiegoś przysmaku albo że Andrzej nie łapał niektórych jego żarcików, ale bez przesady, nigdy nie przeklinał! A tu proszę, istny diabeł! Cóż, było wiele osób, które Canavan mógłby posądzić o zainteresowanie satanistyką, ale nie jego BFF do cholery! Ojoj, aż przeklął w myślach z tego zbulwersowania! Ale no co miał zrobić! Poleciał za nim jak szybko mógł, zostawiwszy swojego nowego pupilka w rękach jakiegoś chłopaka czy kogoś tam innego, kij wie. W każdym razie biegł, choć czuł się tak nieważko, że miał wrażenie, iż jego stopy uniosły się hen hen wysoko. Z tego cudownego wrażenia pomogło mu się oswobodzić jakieś dziwne coś na jego drodze, o które się potknął, a które okazało się być zwykłym progiem. Nevermind, po prostu się wywalił i leżał jak długi, próbując złapać zająca, który jednak okazał się dla niego za szybki. Pozbierał się szybko (jak na niego, hehe) i wpadł do biblioteki z bohaterskim okrzykiem ("AAAAAAA!"), ale no osłupiał na samym wejściu, bo Lilka całowała się z tym dziwnym typem z pod ciemnej gwiazdy. Ojoj! - KAORU! NIE ZABIJAJ, PAMIĘTAJ! Nie będę ci wysyłał paczek z ciasteczkami do Azkabanu! A TY RĘCE PRECZ OD TEJ NIEWIASTY, PASKUDNIKU! - Tu rzucił się na plecy owego gentelmena, zakrywając mu oczy i coś tam mrucząc o napalonych Krukonach. W każdym razie niewiele zdziałał, bo nie umiał się długo utrzymać na plecach owego olbrzyma (niewygodny był, ot co!). Spadł więc zwinnie na cztery kończyny i zaczął niczym rasowy bokser wywijać pięściami. I co będzie Andrzej robił za pięć minut? BEDE SIE BIŁ!
Szarpała się. Spodziewał się tego. W końcu każdy, kto kiedykolwiek widział jakiś film czy czytał książki wie, że jeśli się kogoś porwie, to zawsze będzie próbował się ów ktoś wyswobodzić. Na całe szczęście on tym razem zainteresował się nie bezmózgim, ale bardzo silnym neandertalczykiem... Hm. Właściwie zainteresowanie kimś takim jeszcze nigdy mu się nie przydarzyło, więc podany został zły przykład. Wróćmy. Tym razem zafascynowała go drobna dziewczynka, która nie miała żadnej szansy w starciu z kimś takim jak on. Dlatego bez najmniejszego problemu doszedł z nią do biblioteki. Hm. Ileż dziewczyn on tutaj doprowadził niegdyś do stanu, który jednoznacznie wskazywał na to, że są w nim zakochane. Ale on... Chyba jeszcze nigdy nie poczuł czegoś, co byłoby przynajmniej podobne do miłości. Czy w tym momencie miotały nim właśnie takie uczucia? Czy to, co zakołatało jego serduchem na widok pijanej po jednym kubeczku Japonki mogło przypominać chociażby zauroczenie od pierwszego wejrzenia? Możliwe, możliwe. To wie już tylko on sam. I tego się może dowiedzieć już tylko i wyłącznie dziewczyna przybita do regału. Jego usta spoczęły na jej wargach z ogromnym oddaniem. Jakby przy każdym pocałunku starał się podarować jej cząstkę siebie i miał nadzieję, że ona ten mały fragment przyjmie chcąc coraz więcej i więcej. Nie mogąc się opanować i pragnąc jego ciepła, jego ciała tak, jak on w tym momencie w dość sporym pobudzeniu zastanawiał się, kiedy przestanie panować nad sobą i zacznie ją rozbierać. Jednak to przecież Ikuto. On myśli milion razy zanim coś zrobi. Chociaż skoro się w tym momencie całował z filigranową niewiastą, to jednak miał z zastanawianiem się problemy. I nagle wszystko zostało przerwane. Poczuł, że jest odrywany od wspaniałej towarzyszki i nagle ból. Chcąc nie chcąc odleciał trochę do tyłu, ale nie przewrócił się ponieważ wpadł na regał z którego spadło kilka książek. Mruknął coś niezadowolony i poczuł rozmasowywać bolące miejsce. Hm. No cóż. A miał nadzieję, że puchonowi zajmie trochę dłużej szukanie ich. A potem jeszcze rzucił się na niego jakiś drugi... Idiota z bohaterskim okrzykiem. Wystarczyło, żeby się wyprostował, a ten od razu spadł i chwilkę później zaczął się miotać jak dżdżownica w trawie. Jego mina ukazywała, że jest zażenowany jego zachowaniem. Uniósł jedną brew w ogromnej pogardzie. Uniósł jedną rękę by w razie czego po prostu złapać pięść. Em... Wspomniano, że Ikuto to mistrz karate i w razie czego jest spota szansa, że obu zrobi krzywdę zaledwie w sześciu ruchach? - Hm. Co tak nerwowo? Zazwyczaj zanim będzie się chciało z kimś bić, to trzeba się przedstawić, poznać tą osobę i mieć powód. A ja nie wiem jak macie na imię. Hm. Zresztą, przemoc to głupota... Ohime- sama. Powinnaś trochę rozsądniej dobierać towarzyszy na następne imprezy – Początek słów skierował w stronę Kaoru. Cały czas był spokojny i opanowany. Tak, jakby przez cały czas stał tutaj i kompletnie nic się nie stało. Na japońskie „księżniczko” odwrócił się w stronę dziewczyny, do której ust nadal go ciągnęło i to bardzo. Odetchnął wyraźnie czymś zakłopotany i udręczony. Spojrzał kątem oka na puchona i...Ponownie podszedł do Gryffonki. Ale tym razem nie zrobił tego, co wcześniej. Klęknął przed nią na jedno kolano, wziął jej dłoń i ucałował jej wierzch po czum przemówił cicho. - Przy damie nie wypada stosować przemocy. Przykro mi, że musiałaś na to patrzeć. Wybacz mi my lady... - Uniósł wzrok odrzucając lekkim ruchem głowy parę kosmyków z twarzy. Minę miał poważną, jakby naprawdę żałował... Nie pocałunku, a właśnie tego, że musiała patrzeć na „bójkę”. Uśmiechnął się, ale naprawdę bardzo nikle. Ledwo dostrzegalnie. Tylko dla jej pięknych ocząt.
A więc tak. Dużo się zdarzyło. A ona i tak nie będzie nic wiedzieć następnego dnia, ale co z tego. Zazwyczaj, kiedy człowiek się upije robi głupoty, a później tych głupot nie pamięta. Wytnijmy fakt, że to była jedna szklanka! Ale ona naprawdę ma bardzo, bardzo słabą głowę. Pocałunek hmmm. Było to dosyć niespotykane uczucie, ale mimo wszystko bardzo przyjemne. Jak już wspomniałam kiedyś panu Matsumoto, pocałunki są dla niej jak nektar dla motyla. Lgnie do nich i potrzebuje ich by przetrwać. Więc całuje, a najlepiej całuje się nieznajomych. Dlaczego? Bo nie czuje się tej przeszkody, tego jakby to ująć, tej zapory, że druga osoba, na której Ci zależy się zrazi. Może i obca osoba będzie mogła uznać Lilly za.. ekhem, no ale nic nie poradzi. Chwila, w której wpadł Kaoru była dość energiczna. Nagle została oderwana od Krukona i chcąc nie chcąc również uderzyła o regał, a na jej głowę spadła jedna z książek (Musiałam to zrobić :3). W jej oczach natychmiast pojawiły się łzy. Kiedy była w takim stanie, wszystko przeżywała bardzo, bardzo emocjonalnie. Delikatnie się skuliła i wymamrotała pod nosem. - Itai… Po chwili do pomieszczenia wbiegł kolejny chłopak, który po chwili leżał na ziemi, ale ona nie zwróciła na niego uwagi uniosła głowę i spojrzała na Kaoru. - Ka..o…Ru… - wydukała przekrzywiając głowę w bok, łzy nadal tliły się w tych zamglonych oczach. – czemu ciebie jest trzech? – spytała zdezorientowana. Złapała się za głowę, która pulsowała jej. Czuła niesamowity ból, nie była to wina książki, ale poniekąd… Nagle pomiędzy… Jakby to nazwać… walczącymi? Nie… O wiem! Zwaśnionymi rodami (:3)doszło do rozmowy. Dziewczyna uniosła wzrok jednak nadal kryjąc się z łezkami, z jej policzków nie chciały zejść rumieńce. Wsłuchiwała się w to co chłopak mówił. Ciekawe, ale ona i tak nie zrozumiała teraz ani słow. Ohime-sama… Słodkie, ale ona naprawdę zaraz chyba upadnie na ziemie nie wiedząc co się dzieje. Może i jest pijana, a to dla niej nowość i bardzo niespotykane zjawisko, ale poczuła jeszcze i widziała, że chłopak do niej podszedł i ukląkł? Kurde co jest granę? A może chce się oświadczyć!? Widzisz Kaoru, mówiłam, żebyś zrobił to wcześniej, byłbyś pierwszy! Kontynuując, chociaż te słowa do niej dotarły… nie ważne, że tylko ostatnie słowa, czyli my lady, ale jednak coś do niej dotarło! Pociągnęła cicho noskiem i oparła się obolałymi plecami o regał. Głowa ją bolała, wszystko ją bolało, najchętniej poszłaby spać. Ona naprawdę nie powinna pić alkoholu. Błagam niech ktoś ją następnym razem powstrzyma!
Fakt, Kaoru NIGDY nie przeklinał. Nigdy. A teraz? Na jego usta cisnęły się wszystkie wulgarne słowa jakie znał, zarówno po angielsku jak po japońsku. W jednej chwili Krukon stal się jego najgorszym wrogiem,, wrogiem numer jeden. - Nie mam zamiaru go zabić. Chyba. - mruknął Puchon wpadając do biblioteki. To co zobaczył....Zniszczyło całe jego życie. Ból, cierpienie, żal, rozpacz, bezbrzeżny smutek...to za mało by opisać jego uczucia. Lilly całowała tego skurwiela. Po prostu go całowała. Ba, tak samo żarliwie jak jeszcze niedawno jego. Nie mógł w to uwierzyć, choć to widział. Niewiele myśląc podleciał do Krukona i mu po prostu przyjebał jak najmocniej się dało. Potem odwrócił się do Lilly, ale kątem oka zauważył wyczyny przyjaciela. Gdyby mógł to by się uśmiechnął. Andrzej...to zacny gość. Fajnie było go mieć. Teraz też wykazał się niezłym heroizmem by mu pomóc. Kaoru odwrócił się do Japonki. W jednej chwili jego twarz....nie wyrażała już niczego. Była pusta, jak maska. Jedynie oczy...Jedynie z nich można było wyczytać jego uczucia. Zniszczyła go. Jego życie, jego plany, marzenia. Wszystko. Mówiła, że go kocha, że zawsze będzie przy nim...a teraz...po zaledwie kilku dni związku....zdradziła go. Tak właśnie się czuł. Zdradzony, zniszczony. Jakby ktoś go zjadł i wypluł. Albo wysrał, jeszcze gorzej. Nie mógł uwierzyć, że tak po prostu mogla całować się z innym. Nie mógł, po prostu nie mógł. To ich uczucie...ta miłość...to wszystko na nic? Przyjaźnili się od dziecka, czekał na nią tyle lat, tyle czasu ją kochał. W końcu to odwzajemniła. Ale czy na pewno? Gdyby go kochała, nie całowałaby kogo innego, nawet będąc pijaną. Nie potrafił zrozumieć jej postępowania. Po prostu na nią patrzył. Pocałunki jak nektar dla motyla....Przecież miała jego! Z nim mogła się całować do woli! Ona sobie teraz zażywa nektaru, a Kaoru? Jego ciało zostało opanowane przez jad bazyliszka, a feniksa jakoś nie widać. Wpatrywał się w nią wciąż z tą maską obojętności, zapewne było to gorsze niż gdyby krzyczał. Tylko jego ciemnoczekoladowe tęczówki (kobieta dla jego czekoladowych tęczówek dających jej nadzieję...) wyrażały emocje. Nagle ten....Krukon (tak, chcialam użyć innego słowa. Autorka jest wkurzona jak nie wiem) zaczął się odzywać o jakichś powodach dla bójki. Puchon odwrócił się. Teraz widać bylo w nim furię. Taką furię i nienawiść jakiej nie przejawiał jeszcze do nikogo, jakiej nigdy nie było widać na jego twarzy. Teraz był wściekły i zrozpaczony jednocześnie. Spojrzał na chłopaka z wielką wściekłością w oczach (wyobraźcie sobie minkę: morph) Zagryzł wargi, żeby nie wybuchnąć i zaczął mówić. Jego głos też wyrażał furię. Mogło to być straszne dla osób, które go znały i wiedziały, że nigdy tak się nie zachowywał. Kaoru w tym momencie był wkurwionym Ślizgonem, nie ciapą z czekoladką. - Nie potrzebuję znać twojego imienia. Dla mnie go nie masz. Jesteś po prostu skurwielem, który porwał i zaczął całować moją dziewczynę. Moje imię też ci niepotrzebne. - wycedził przeszywając chłopaka wzrokiem. Gniew buzował w nim strasznie. Poza jego sercem. Te było złamane wpół. - I nie mów do niej "ohime-sama". TO MOJA KSIĘŻNICZKA. Co, mamusia cię nie nauczyła, że się nie kradnie i nie całuje cudzych dziewczyn? - parsknął pogardliwie. Ach, co ta miłość, zazdrość, nienawiść i rozpacz robi z ludźmi. Nagle....ten chłopak padł przed nią i złapał ją za rękę. I nazwał ją swoją damą! O nienienie, tego było już za wiele. Kaoru rzucił się na chłopaka tak szybko że ten nie zdążył zareagować, dając znać przyjacielowi, żeby zrobił to samo, dał też znak by Andrzej złapał chłopaka za ręce. Najpierw jeszcze raz go walnął, tylko tym razem o wiele mocniej niż ostatnio, bo czuł większą wściekłość niż kilka minut temu, osiągnęła ona miksimum i wyjął swoją nową różdżkę i przytknął Krukonowi do gardła. - Jeśli jeszcze raz ją dotkniesz, jeśli choćby zobaczę cię w jej towarzystwie to gorzko pożałujesz i nie skończysz tylko tak jak teraz. Wstał następując nogą na chłopaka. Miał nadzieję, że kumpel dobrze go trzyma i rzucił spokojnie. - Petrificus totalus. - Zaklęcie zadzialało tak jak powinno i już po chwili Kaoru odwrócił się do Lilly. Zrzucił z siebie całą poprzednią furię i znowu widoczny był w nim tylko ten ogromny ból. -Dlaczego Lilly? Dlaczego? - spytał cicho próbując powstrzymać łzy. Nie mógł płakać, chciał być twardy. Jego życie legło w gruzach.