Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Dziewczyna szybko zajęła puste miejsce przy stoliku. Przekartkowała grubą księgę, w końcu otwierając ją na spisie treści. Była bardzo skupiona, tak jakby pisała najważniejszy w jej życiu sprawdzian, lub SUM-y. -"Na bóle głowy czy inne dolegliwości takie jak skurcze brzucha czy zaburzenia błędnika można zastosować dość łatwe zaklęcie Levatur Dolor..." - Quai spojrzała znad książki na Mike'a. - To co, próbujemy?
Słuchał co dziewczyna przeczytała w podręczniku, zaklęcie zdawało się mało skomplikowane ale wiadomo różnie to bywa. Jednak krukon się nie bał, ufał Quai. - Jasne, zaczynajmy. Spojrzał na dziewczynę uśmiechając się. Przez chwile słyszał jak ktoś woła koleżankę. "tutaj w bibliotece aby tak głośno się zachowywać". No tak przez moment zobaczył kto zagłusza cisze w takim miejscu. Była to jakaś młoda puchonka która zamiast podejść do koleżanki i zapytać, krzyczała 10 metrów dalej.
Quai wyjęła swoją różdżkę. Ręce jej trochę drżały, bała się zrobić krzywdę Mike'owi. Niby w książce nie było zapisanych żadnych efektów ubocznych, ale zawsze jakieś pewne ryzyko było. Dziewczyna powoli uniosła swoją towarzyszkę do zaklęć na wysokość bladego czoła chłopaka. -Levatur Dolor...- wyszeptała. Z różdżki wydobyło się niebieskie światełko, które przeniknęło czoło Mike'a. Dziewczyna wstrzymała oddech patrząc cały czas na kolegę. Nie miała odwagi nic powiedzieć.
Mike zobaczył niebieskie światło z różdżki Quai, wydawało się takie ciepło i spokojne. W pewnym momencie światełko znikło. Mike poczuł chwilowe ciepło w głowie po czym nastąpił delikatny chłód. Chwile później ból głowy zaczął się obniżać, z sekundy na sekundę było coraz lepiej oznaczało to że zaklęcie krukonki podziałało. Mike stał przez moment jak w ryty później powiedział. - Ufff ale dało. Uśmiechnął się do wystraszonej dziewczyny która odniosła wrażenie że coś poszło nie tak, po chwili Mike dopowiedział. - Doskonale Quai podszedł bliżej do dziewczyny i poklepał ją delikatnie po ramieniu szeroko się uśmiechając. - Dziękuje ci bardzo... jeszcze chwile i powinienem czuć się wyśmienicie, to co teraz idziemy coś zjeść do Wielkiej Sali?, zaraz powinna rozpocząć się kolacja. Stał przed dziewczyną rozpromieniony.
Quai odetchnęła z ulgą, po czym roześmiała się promiennie. Dotyk Mike'a zadziałał na nią niczym duża dawka napoju energetyzującego. -Cieszę się, że już nie boli. - dziewczyna schowała różdżkę do głębokiej kieszeni szaty i przyjrzała się dokładnie głowie Mike'a na wypadek pewnych ran, które mogło spowodować zaklęcie przeciwbólowe. -Dobra, wszystko jest na swoim miejscu, tak sądzę. A teraz z wielką chęcią coś zjem. - Valette szybko pobiegła pod zakurzone regały i odłożyła księgę "Przydatnych zaklęć na najróżniejsze dolegliwości zdrowotne", po czym razem z Krukonem skierowali się w stronę Wielkiej Sali w poszukiwaniu czegoś smacznego do zjedzenia.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, niejasnemu wrażeniu, że zaraz coś rzuci się na nią za kolejnym zakrętem. I naprawdę nie wzgardziłaby, gdyby takim oprawcą okazała się Hanna, której nie widziała już od dłuższego czasu. W zasadzie od początku wakacji. Tęskniła? Może trochę, troszeczkę, odrobinkę, nieświadomie wyczekując jej powrotu do nowego salonu wspólnego. Swoją drogą, ostatnio w szkole wprowadzono tyle zmian, że nawet ona zaczynała się w nich gubić. Najpierw jesteśmy tu, bierzemy to co sprawia nam radość, żeby zaraz przenieść się tam i otrzymać surowy zakaz praktykowania dotychczasowych zainteresowań. Dyrektor, niestety, postarzał się, jak widać. Albo zwyczajnie zaczęło mu przeszkadzać szerzące się w szkole pijaństwo, narkomaństwo i inne czynniki, z pewnością niewypływające pozytywnie na opinię szkoły. Opinia szkoły. Bezsens. To dziwne, jak wiele od tego zależało. Przynajmniej obecnie, przynajmniej większości ludzi, czarodziejów, głównie tych dorosłych, którzy stawali przed życiową decyzją - gdzie ich dziecko powinno rozpocząć edukację. Bezsens. Biblioteka była dobrym miejscem, by odpocząć. Choć, praktycznie rzecz biorąc, wcale nie miała od czego odpoczywać. Opierdalała się od powrotu z wakacji, robiąc to bardzo regularnie; większość czasu spędzała na snuciu się po zamku, dokuczaniu, poszukiwaniu tego, co względnie zakazane przez władze szkoły, i takie tam. Nic ciekawego, naprawdę nic. Liczyła więc, że tutaj, konkretnie przy półce z woluminami traktującymi o truciznach warzonych jeszcze w starożytności, spotka ją coś porywającego, fascynującego, pobudzającego zmysły do intensywniejszej pracy. Nie. Pusto. Świetnie! Oparła się biodrem o ścianę, mamrocząc coś pod nosem. Merlinie i twoja sławna brodo, spraw cokolwiek, by, z tego braku zajęć, nie zaczęła się uczyć.
Snuła się po zaciemnionych i chłodnych korytarzach Hogwartu niczym Szara Dama, w poszukiwaniu jakiegokolwiek zajęcia. Laleczek miała zrobionych kilka na zapas, a plotki, iż zbiera krew i paznokcie szybko się rozniosły, toteż ludzie na jej widok czmychali czym prędzej w kierunku miejsc bardziej zaludnionych bądź ukrywali się za zbrojami czy obrazami. Niektórzy śmiałkowie odważali się rzucać zaklęciami, ale cóż, wiadomo, że na dobre im to nie wyszło. Wystarczył jeden szybki ruch, a kolekcja dziwnym trafem się powiększała. I nic jej tak nie ucieszyło, jak list od szamana. Gorzej z treścią, w której Hiawatha kazał jej poszukać czegoś o voodoo w dziale ksiąg zakazanych. Miała świadomość, iż się naraża, ale nie to ją zdenerwowało. Już sam fakt, iż ktoś ją przyłapie i dowie się co nieco o rzeczach, które praktykowała tutaj, w szkole, był nie do zniesienia. Otrząsnęła się jednak szybko z tych ponurych myśli i z obojętną miną ruszyła w stronę biblioteki, uprzednio pytając kilku tutejszych studentów o drogę, bo oni jako jedyni nie obawiali się w stu procentach Cheyenne. Gdy udało jej się dotrzeć do miejsca pełnego pożółkłych stron wypełnionych gęstym, malutkim druczkiem, westchnęła cicho i ukradkowo sprawdziła po raz drugi tytuły nakazanych do przeczytania ksiąg. Zanim weszła jednak w dział zakazany, upewniła się czy bibliotekarka jest zajęta i nie przyjdzie jej do głowy, aby szukać tutaj jakiegoś dzieła. Skradała się cicho pomiędzy półkami, badając wzrokiem milion lektur, których treść z pewnością nie była odpowiednia dla uczniów. Po chwili usłyszała ciche szmery przy ścianie, a więc automatycznie zmrużyła gniewnie oczy i skierowała się w tamtejszym kierunku. Persona, która się o nią opierała nie wyglądała na kogoś szkodliwego, ale Moema czuła w duchu, że lepiej być ostrożnym. Wpatrywała się w nią uważnie, bez słowa, czekając na jakąkolwiek reakcję.
O, człowiek. W zasadzie nie spodziewała się spotkać tutaj kogokolwiek, szczególnie o tej porze, bo z reguły mało kto ryzykował, zwyczajnie nie chcąc sobie nagrabić przez ludzką ciekawość. Ciekawość, oj, ciekawość, lubiła ją, szczególnie niezaspokojoną, bo dawała jej poczucie jakiegoś sensu, choćby minimalnego, ale bynajmniej nie odczuwała jej względem działu ksiąg zakazanych. Przychodziła tu często, nawet nie wzbudzając podejrzeń bibliotekarki, zajętej własnymi sprawami. Ostatnio przesiadywała w owym miejscu coraz dłużej, kilkadziesiąt minut zmieniło się w dobrych kilka godzin, w trakcie trwania których dziewoja delektowała się krystalicznym poczuciem ciszy. Niekiedy irytującym, ale nic nie koiło tak, jak cisza. Trzeba nacieszyć się nią, póki jeszcze można. Bo plan do realizacji zbliżał się nieuchronnie; niestety, niewielu o tym wiedziało, w wyniku czego ludzkość trwała w swej bezdennej głupocie, marnując czas na do bólu przyziemne rzeczy. Bezsens! Spojrzała na stojącą przed nią istotkę z względnym zainteresowaniem. Chyba nigdy wcześniej nie miała z nią do czynienia. Nie, na pewno nie. Zapamiętałaby ją. Dlatego też, bez zbędnego skrępowania, oparła się wygodniej o ścianę, krzyżując ręce na piersiach i nieznacznie przymykając powieki. Nie czuła się również w żaden sposób zagrożona. A może powinna? W kącikach ust zaplątał się lekki uśmiech, niedostrzegalny. - Dziwne miejsce do zwiedzania - zauważyła, wzruszając ramionami. - Możesz mieć przez to kłopoty. - Nie, nie przejmowała się tym, że i ją również mogły one spotkać. Przecież bywała już tu tyle razy!
Jest ryzyko, jest zabawa - to jedno z wielu mott życiowych Moemy. Kto by się przejmował konsekwencjami, kiedy zamiast zamartwiania można się wspaniale bawić? Natrętna myśl, iż robisz coś źle powinna być jak najprędzej wyeliminowana i wepchnięta w najciemniejszy zakątek umysłu, coby się zbytnio nie udzielała. Żyje się raz, prawda? A więc trzeba korzystać z danego nam czasu na maksa, ot co. A taka jedna eskapada do działu ksiąg zakazanych z pewnością nie jest czymś przesadnie złym. Cisza. W sumie Cheyenne nie zastanawiała się głębiej co to jest, ale mogła śmiało stwierdzić, iż ją uwielbiała. Bez problemu się w niej odnajdywała, a utworzona wtenczas swoista atmosfera bardzo jej odpowiadała. Dodatkowo sam fakt, że cisza równa się samotność był ogromnym plusem. Ludzie wszystko niszczyli, żywioły odgrywały o wiele większą rolę w jej hierarchii. - Ach tak - mruknęła, przekrzywiając delikatnie głowę. Szczerze mówiąc, nie obchodziło ją, że też zostanie złapana. Już nie. Bo teraz, gdy względny i początkowy strach minął, bez obaw i hałasując w najlepsze mogła buszować po tymże miejscu. - Zależy jak dla kogo, bo przecież są ludzie, którzy chcą poszerzać swoją wiedzę - dodała z wyczuwalną ironią. Nie miała na myśli ani siebie, ani owej istoty, po prostu otwarcie wykpiła sposób, w jaki myśleli miłośnicy książek powyżej czterdziestego roku życia. Przychodzi do biblioteki, ponieważ chce coś wiedzieć. Co za bzdura! Gdyby była w bardzo dobrym nastroju, z pewnością by się roześmiała, aby dogłębniej wyrazić swoją dezaprobatę. - Ależ to byłby pech - westchnęła z nutką teatralnego dramatyzmu w głosie i potrząsnęła głową, a dred wraz z kilkoma warkoczykami wystrzelił w powietrze. Wyraźnie dała do zrozumienia, że niczym się nie martwi i przyszła tu z ważną misją, którą chcąc nie chcąc musiała zrealizować. Mimo wszystko. - Ty, jak widzę, również się narażasz - zauważyła i podeszła kilka kroków bliżej, żeby lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Przeszyła ją zielonymi, w dalszym ciągu zmrużonymi oczami i próbowała wyczytać jakiekolwiek emocje z twarzy, w mniemaniu Moemy, rówieśniczki.
Ludzie zawsze przeszkadzają, czy to celowo, czy nieumyślnie, cokolwiek byś nie robił. Rozbiegali się po ziemi jak zaraza, niszcząc wszystko to, co kiedykolwiek można było uznać za piękne. I w głównej mierze przez to Ven nie darzyła ich szczególną sympatią. Tak, była na jednej czy dwóch terapiach, jednak rezygnowała z nich równie szybko, jak w ogóle podejmowała decyzje o uczęszczaniu nań. Były nudne, a ona, jak to ona, szła w zaparte, że jej racja jest jedyna i niepodważalna. Przyznanie się do ewentualnego błędu, szczególnie jeżeli stoisz pod ścianą i po prostu jest to od ciebie koniecznie wymagane, jest trudne. Bardzo trudne. I choć Gellant przepadała za rzeczami skomplikowanymi, w które trzeba się zagłębić, zrozumieć je, w tej dziedzinie zaakceptowała swoją bezsilność, skazując się tym samym na życie z poczuciem braku przynależności. Nie, ona swoją przynależność posiadała, tylko odnosiło się to do grupy... Och, pozaziemskiej, tak najłatwiej ją nazwać. I tyle. Cisza. Idealnie wpływała na zmysły studentki, pobudzając je do pracy znacznie intensywniejszej niż zwykle, zachęcała myśli do wplątywania się w fantazyjne wiry, tylko wtedy, gdy rzeczywiście była sama. Jednak teraz obecność kogoś nowego, nieznajomego, a niewyglądającego przy tym na półgłówka, nawet jej odpowiadała. Wyglądała dość egzotyczne, nawet bardzo egzotycznie, a Vendea lubiła jednocześnie wszystko to, co nietypowe, w jakiś sposób odstające od ściśle określonych norm. Dlatego też wykrzywiła usta w widoczniejszym uśmiechu, gdy Moema podjęła rozmowę. Równie dobrze mogła przecież odwrócić się i uciec, ewentualnie odwrócić się i wrócić do własnych spraw, w których przeszkadzała jej Gellant. To nic, lubiła przeszkadzać, szczególnie, jeżeli jej aktualni rozmówcy mieli coś ważnego do załatwienia. - Tacy nie istnieją już w tej szkole - odparła, nawiązując do ludzi pragnących poszerzać wiedzę. Nie, to nie było popularne w dzisiejszych czasach, a szkoda. Kto wie, może gdyby było inaczej, właśnie rosło i kształciłoby się nowe pokolenie geniuszy. W końcu takich nigdy za mało. Parsknęła cicho, słysząc o własnym narażaniu się. Nigdy nie myślała o swoich eskapadach do działu ksiąg zakazanych pod takim kątem. Owszem, zdawała sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji (ale pozwalała sobie na rozmyślanie wyłącznie o tej łagodniejszej wersji), jednak nie zrobiły na niej aż tak wielkiego wrażenia, by nagle miała ich zaniechać. Szczególnie, że to właśnie tu, w tym miejscu, zgromadzona była prawdziwa wiedza na temat równie prawdziwej magii. To, czego uczyli się na zajęciach, było po prostu płytkie i bezużyteczne dla osób ambitniejszych niż przewidują normy. - Jakże mogłabym pozwolić ci narażać się samej? We dwie będzie ciekawiej - dodała jeszcze tonem tak oczywistym, jakby rozmawiały o doborze herbaty do podwieczorku. Bo lubiła podwieczorki. Podwieczorki były dobre. - Kim jesteś, co? - Zapytała po chwili, w zasadzie już kilka sekund po swoich wcześniejszych słowach. Interesowało ją to, więc czemu nie zaspokoić ciekawości?
// SORY ZE SIE TU WKLEJAM, ALE SILA WYZSZA PISZCIE I SOBIE NIE PRZESZKADZAJCIE <3
Trixie Froy zauważyła, że względem niej samej życie jest niebywale ironiczne. Bo oto szła właśnie spotkać się z kimś super ważnym i pożądanym, w czasie, gdy była szaleńczo zafascynowana adoratorem owego mężczyzny. Jeśli zaś chodzi o samego głównego zainteresowanego, czyli Latifa D., była go ciekawa jedynie w aspektach odkrywania osobowości. Zaś u Ervina O. najchętniej odkryłaby całe ciało. Całkiem niebywałe. Ale naprawdę zdążyła polubić tego pociesznego chłopca w adresiku, gwiazdkę, która zachowywała się jak nieśmiały i pocieszny dzieciak. To wszystko koligowało z jego sławą, więc Froy była go niezmiernie ciekawa. I oto nadszedł dzień, w którym po raz kolejny, miała wziąć od niego korepetycje z arabskiego. Prawdopodobnie ten język będzie jej równie potrzebny co kolekcja starych monet jej ojcu, ale co tam. Jak pięknie będzie mogła podpisywać się na obrazach, kiedy się tego nauczy! W każdym razie przechodząc do sedna Trixie ze swoim ślicznym, różowym zeszytem weszła do biblioteki i usiadła gdzieś w kącie przy stoliku, rozkładając potrzebne rzeczy. Zważając na to, że jej przedmioty były wyjątkowo mało związane z większą nauką (okej, może oprócz Historii Czarów, ale pomińmy jej żenujący poziom wiedzy w tym temacie, oraz powody dla jakich jest na nie zapisana), dziwne powinno być, że tutaj zagościła. Ale zdążyła oczywiście zauważyć Indiankę z wymiany, taksując ją swoim spokojnym spojrzeniem i próbując odwrócić wzrok od jej niebywale intrygującego wyglądu. W końcu udało jej się skupić spojrzenie na swoich zdezelowanych, całych w farbie baletkach. Dzisiaj oprócz nich miała na sobie dżinsową koszulę, wsadzoną luzacko w spodnie z kwiatowym wzorem. Siedziała tak i czekała na swojego niezwykłego nauczyciela i na przemian bawiła się szelkami przyczepionymi do spodni i poprawiała włosy postawione na cukier.
Latif Dugmesi zauważył, że odkąd zaistniała owa przyjemna/nieprzyjemna (niepotrzebne skreślić) sytuacja z Ervinem w ich sypialnii, a gwoli przypomnienia, TAK, był to pocałunek, który zakończył się jednak nie dzikimi baraszkami czy striptizem, a tylko grubiańskim huknięciem i trzaśnięciem drzwiami, wcale nie ma ochoty go unikać, a WRĘCZ PRZECIWNIE, co wydawałoby się DZIWNE, bo jak by nie patrzeć, ta sytuacja była dość KRĘPUJĄCA. Po pierwsze, był zaręczony z Deviką, nie powinien obsesyjnie myśleć o Ervinie. Po drugie, był zakochany w Dexterze, nie powinien ciągle wracać myślami do tamtego wieczoru. No i po trzecie, BYŁ HETERO, coś jeszcze trzeba dodać? Początkowo zastanawiał się, czy nie odwołać lekcji z Trixie (które, nawiasem mówiąc, do zbyt owocnych nie należały, bo a) był beznadziejnym nauczycielem i b) uczennica także nie należała do pilniejszych i jakimś cudem zawsze udało im się zmienić temat na ciekawszy niż arabskie bełkoty), bo obawiał się, iż Levente może się tam znajdować. A tego by nie chciał, bo to oznaczało KONFRONTACJĘ. On chciał go po prostu odkryć w podobnym aspekcie, co Trixibelle, niekoniecznie się z nim konfrontować. No, ale trudno, raz kozie śmierć, najwyżej powie, że musi odebrać dres z pralni i ucieknie. Wszedł zatem do biblioteki, szajning lajk e kłidicz star, żel na włosach błyszczał, ortalion szeleścił, adidaski sprawiały, że wyszorowana podłoga wykonywała dźwięczne wdzięczne skrzyp-skrzyp-skrzyp niczym orkiestra smyczkowa… nie, wróć. Żelu nie miał, czupryna sterczała na wszystkie strony, a na sobie miał dres bawełniany, bo ten pajac Nigan nie odróżnia tkanin (tak, wysłał go do sypialni po jakieś ciuszki, bo bał się, że spotka tam Ervina, a sam przekoczował w szatnii quidditcha); w dodatku nerwowo się rozglądał, czy nie widzi gdzieś Leventego. I połowę efektu szlag trafił! No, ale mniejsza o to, bez względu na to, jak obwiesiowato wyglądał, dotarł wreszcie do Trix, opadł z hukiem na krzesło i wyjął z kieszonki gustowny ołówek z piórkiem (bardzo istotny gadżet tego spotkania, zapamiętajcie koniecznie jego obecność!). - مرحبا – powiedział na powitanie (HA HA, dobra, żartowałam, powiedział CZEŚĆ, bo był zbyt zajęty czajeniem się do ewentualnej ucieczki, by wysilić się na coś więcej).
Całe szczęście, że nie odwołał lekcje z Trixie. Okej, może nie były zbyt owocne z wyżej wymienionych powodów, ale to nie zmieniało faktu, że Froy je uwielbiała. Oczywiście powody tego były bardzo proste. Po pierwsze mogła tu spotkać Ervina Olelgetesa, po drugie lubiła rozkminiać psychikę Latifa. Ponieważ ona z zasady uwielbiała psychologię i przyczyny zachowania różnych ludzi, Dugmesi, gwiazdka kłidicza, który był wręcz NIEŚMIAŁY był dla niej wyjątkowo fascynujący. Na dodatek widziała jego narzeczoną, która była prześliczna. Sama nie potrafiła zdecydować które z narzeczeństwa było piękniejsze. A on zachowywał się tak oschle. Wielka zagadka dla Trixibelle. I jak tu się skupić na tych cudownych arabskich zawijasach przy tak ciekawym człowieku. Trixie z wyjątkową dbałością otworzyła swój zeszyt od arabskiego. Co prawda były zapisane tylko pierwsze strony, ale jej zdaniem wyglądały pięknie. Oczywiście było parę minusów, bo Froy, nie chciała nawet słyszeć o tym, że obok arabskich liter powinno być tłumaczenie. Dlatego po jednej stronie zeszytu mogła nacieszyć się swoją kaligrafią, którą ledwo co rozumiała, a jak odwróciła zeszyt miała angielskie tłumaczenie. Prawdopodobnie w dużej mierze to kręcenie z jednej na druga stronę, miało spore znacznie w tempie ich pracy oraz nikłych postępach w nauce. Bo oto zanim przetłumaczyło jedno słowo, zdążyła też już zasypiać Latifa pytaniami na które musiał odpowiadać. Aż dziwne, że w ogóle ją tolerował. Ale oto gwiazdka kłidicza weszła do środku, a Trix uśmiechnęła się do niego szeroko i zamrugała swoimi jaskrawo fioletowymi powiekami. - Hej Latif – powiedziała wstając z miejsca i na palcach składając mu całusa w policzek, kiedy był obok. Usiadła po chwili naprzeciwko niego i przejechała jeszcze raz z lubością po swoich notatkach w tym fikuśnym języku. Wyjęła mega kolorowe pióro i kałamarz. Ona naprawdę miała wiele chęci, ale Trix często charakteryzował słomiany zapał, że tak powiem przysłowiem. I jeszcze zrymuję. Że też w ogóle chciało mu się ją uczyć, skoro miał pewnie milion ciekawszych rzeczy do robienia z ciekawszymi fankami i ciekawszym… no nie wiem czym. - Ładnie wyglądasz – powiedziała swoim słodkim głosikiem, uśmiechając się do niego po raz kolejny. Najlepsze było to, że wcale z niego nie kpiła. Uważała, że dres jest wprost dla niego stworzony! Ale wtedy zauważyła dziwne zachowanie Latifa i, wierzcie lub nie, Trix doskonale potrafiła ogarnąć emocje innych, bo w końcu to jej trzecie hobby. Po malowaniu i Ervinie. - Coś się stało, Latif? – zapytała zmartwiona, wyciągając kolorowe pióro, by połaskotać go nim po nosie.
Nie odwołał lekcji, bo w gruncie rzeczy naprawdę ją lubił! Co prawda nie miał pojęcia, że stanowi dla niej tak fascynujący obiekt do badań psychologicznych; sam także nie miał względem niej podobnych zainteresowań, wszak tajniki ludzkiej psychiki były dla niego równie fascynujące, co kataliza heterogeniczna, i równie zrozumiałe, hehe. Co nie zmienia faktu, że i tak uważał ją za interesującą osobę – intrygująca, sympatyczna, chyba nawet ładna (jak już wspominałam, dla niego wszystkie baby wyglądają tak samo, więc ciężko ocenić aspekty ich urody!), zatem wszystko jak najbardziej na plus. Masz gwarancję, że w takim układzie lekcje będą się odbywać regularnie jak w szwajcarskim zegarku! Ach, jak dobrze, że nie wiedział, jakim uczuciem Trix pała do Ervina. Tak, to zdecydowanie skomplikowało by sytuację. O dziwo, nie irytowało go nawet wieczne obracanie zeszytu i fakt, że dziewczyna wszystkie arabskie literki stawiała szalenie krzywo i miała beznadziejny akcent – kto by się tym przejmował, skoro przy tym tak ślicznie się śmiała, a kolor lakieru na paznokciach pasował jej do okładki zeszytu? A jeśli nie lakier, to na przykład resztki farby na rękawie? Albo cień na powiekach, dziś fioletowy, ładny, ładny. W każdym razie, wszystkie te drobne szczegóły sprawiały, że czuł się wyśmienicie w jej towarzystwie… no, czasem trochę jak na przesłuchaniu. Ale, jak by nie patrzeć, fajnym przesłuchaniu. ALBO WYWIADZIE. O. Hihi, ale sobie gwiazdorzy, no nic, mniejsza o to. - Naprawdę? – zdziwił się na jej komplement, po czym olśniło go, skąd ta konkluzja – A, tak. To dlatego, że jeszcze nie byłem na posiłku i nie zdążyłem się niczym ujebać – wyjaśnił malowniczo, jak zawsze idealnie dobierając eleganckie słownictwo na poziomie. Wreszcie oboje usiedli, dziewczyna rzuciła pierwsze pytanie, a kłidicz star zaczął bojowo wymachiwać swoim ołówkiem z piórkiem, rzucając Trixibelle gniewne spojrzenie, zły, że tak szybko go rozszyfrowała. - Nic się nie stało – burknął, po czym pomilczał chwilę i NIE WYTRZYMAŁ. Odchrząknął, wyprostował się i rzucił od niechcenia: - Słuchaj, tak czysto hipotetycznie… Co byś zrobiła, gdyby ktoś cię pocałował, ale w ogóle bezpodstawnie, bo nic między wami nie ma, ot taka znajomość, a dodatkowo ty kochasz kogoś innego i jesteś w związku z kimś jeszcze innym, a tamten ktoś, ten pierwszy, kocha jeszcze kogoś innego i dodatkowo kochają go inni? Ale wiesz, tak hipotetycznie pytam. Się… się zastanawiam po prostu się. Nie, żeby to dotyczyło mnie. Tak tylko.
To świetnie, bo wynika z tego, że oboje bardzo się lubili! Ciekawe czy to wynikało z połączenia dusz, czy po prostu faktu, że są mało konfliktowi? Oczywiście powinniśmy wierzyć, że to pierwsze. Ważne, że lekcje będą się odbijać, a Latifowi nie przeszkadza to, że Trix jest w pewien sposób… specyficzna, co nie tak trudno chyba zauważyć. A póki co Ervin krąży tylko w pamięci tej dwójki, nieświadomych tego znajomych. Całe szczęście, że tylko w myślach, bo zarówno dla jednego jak i drugiego to imię zapaliłoby milion lampek ostrzegawczych. Ależ zamieszania może zrobić jeden, chudy historyk! Ale owszem, ich lekcje wyglądały czasem odrobinę bardziej jak sesje psychologiczne, a nie nauka arabskiego. Tylko komu to przeszkadzało? Na pewno nie Trixie, która wprost ubóstwiała słuchać jego wywodów, a czasem dodać jakąś głupotę od siebie. - Jesteś szalenie uroczy – powiedziała wesoło Froy, jakby właśnie oznajmił, że biegał po łące i zrywał kwiaty, a nie po raz pierwszy od dłuższego czasu nie ma upieprzonej jedzeniem koszulki. Rozmowa na poziomie. W sumie mogła mu prać następnym razem ubranka. Może powinni po prostu stworzyć zgodny trójkąt? Dzielili by się Olelgetesem! Chłopcy by zarabiali (a raczej głównie Latif, bo Ervin to raczej z pensji nauczyciela historii czarów za dużo nie zarobi), a Trix by im prała, robiła obiadki. Może urodziła dziecko, które by we trójkę wychowywali? Ej, super wizja. Froy oczywiście spokojnie czekała, aż Dugmesi powie coś więcej i nie przeliczyła się. – Ja bym nic nie zrobiła, ale pomyślmy co powinien zrobić racjonalny człowiek. Analizowała w myślach to co mówi i powoli otworzyła swój zeszyt mniej więcej na środku. Tam napisała w centralnej części kartki JA. A potem utworzyła szalenie sprytną rozpiszę tego co powiedział Latif. Od JA były trzy strzałki, a do jednej z nich jeszcze parę strzałek. Spojrzała na swoje odwzorowanie myśli. - Po pierwsze upewniłabym się, że ten kto mnie pocałował, naprawdę kocha kogoś innego. Bo chyba musiał mieć jakieś podstawy, żeby pocałować mnie. Nie rozumiem kwestii, że inni kochają go. Chyba, że to Dexter Vanberg, albo jakaś gwiazda kłidicza. I wiesz, zastanawiałabym się, czy to faktycznie zwykła znajomość, skoro nie dość, że zostałam pocałowana, to jeszcze leży mi to na sumieniu – mówiła spokojnie, przyjmując oczywiście, że to dotyczy kogoś zupełnie innego. Bazgrząc na swoim wykresie i zerkając na reakcję Latifa. Okej, może nie bazgrała na wykresie, tylko na marginesie robiła już zarys twarzy, ale co za różnica.
Och, bez wątpienia, to było połączenie dusz, i pierwszy sygnał do tego, że zdecydowanie powinni zająć się tym trójkątem. Choć, biorąc pod uwagę fakt, że już coś takiego planowałyśmy, ale względem Latifa, Ervina i Deviki, to chyba zrobi się z tego czworokącik… a to chyba nawet lepiej, w takim wypadku Trixibelle miałaby mniej prania i gotowania, jupi, albo mogłyby się jakoś podzielić, jedna zajmuje się gotowaniem, inna sprzątaniem, jedna odprowadza do przedszkola syna, druga córkę i te sprawy. Choć dzieci musiałoby być też więcej, CZWORO (jedno Deviki i Latifa, drugie Trix i Latifa, trzecie Deviki i Ervina i czwarte Trixie i Ervina, o Merlinie złoty, urocza gromadka!). No, przynajmniej nie będą się nudzić! Zaraz, a co z biednym Dexterem? Zostanie na lodzie. Chyba, że zatrudnimy go jako kamerdynera i Latif będzie miał z nim romans po godzinach (Latif approves!). Okej, wracamy na ziemię, znowu się rozmarzyłam. Tymczasem Dugmesi skwitował jakże uroczym uśmiechem jej jakże uroczy komplement, i przyszło mu do głowy, że to pewnie ironia albo dziewczyna się nabija, ale to nic, nic, nieważne, wystarczy się uśmiechać i kiwać głową, tak go nauczyli podczas wywiadów albo spotkań z fanami, którzy zadają tyle pytań wziętych z kosmosu, że nie wiadomo jak i na które odpowiedzieć; później zaś zaczął z zainteresowaniem przyglądać się jej czynom i słuchać tego, co mówi, no bo nie ukrywajmy, miał cichą nadzieję na jakąś radę. I nie mylił się, bo otrzymał bardzo dokładną analizę swojej wypowiedzi i… o zgrozo, padło zakazane nazwisko Dextera Vanberga, po którym aż się zakrztusił przełykanym powietrzem, a seksowny ołówek z piórkiem ścisnął tak mocno, że ten prawie się złamał. - Co, że Vanberg, nieeeeeeeeeeeeeeeeee, nieeeeee no gdzie tam, ja nie w tym sensie – zaprzeczył natychmiast, czując, że ona na pewno WIE – chodziło mi o to, ale wiesz, czysto hipotetycznie, że… czekaj – urwał nagle, przenosząc wzrok z zarysu twarzy w zeszycie z powrotem na dziewczynę – mówisz, że to nie jest zwykła znajomość? No losie, no proszę, niemożliwe. To był ERVIN. Tylko ERVIN. Czy mogłoby połączyć go coś innego niż znajomość z ERVINEM? Okej, może i był przystojny, uroczy, inteligentny, oczytany, słodki jak spał, świetnie ubrany i z eleganckim, wyszukanym gustem, a do tego taki milutki i zabawny, że czasem widząc jego zgredkowe spojrzenie miał szaleńczą ochotę go przytulić, ale… ale był ERVINEM. Czy to nie wyjaśnia wszystkiego? - To niemożliwe – dodał jeszcze – Hipotetycznie, oczywiście. Hipotetycznie niemożliwe. Nie do końca wiedział, czy powinien ładować to słowo wszędzie, gdzie mu pasuje, ale ktoś mu kiedyś powiedział, że jak chce komuś opowiedzieć swój problem, ale tak, by tamta osoba się nie zorientowała, że mówi o sobie, należy to dodać. Hipotetycznie.
Może to w końcu naszedł nasz dzień, żeby zrobić trójkąt? W zasadzie gdyby dołożyć do tego Devikę, mogłoby być jeszcze lepiej. W końcu po pierwsze może nawet Trix nie musiałaby zmywać, prać i robić inne beznadziejne rzeczy, bo chyba Hinduska była tylko do tego wychowywana, czyż nie? Więc ona mogłaby być artystką z prawdziwego zdarzenia, a sprawy domowe zostawimy narzeczonej Latifa. A może przy odrobinie szczęście Trixie będzie też mogła wskoczyć do łóżka dziewczynie? A tyle dzieci, naprawdę, świetny pomysł, Froy na pewno byłaby przecudowną matką, która wcale nie mazałaby dzieci farbą, żeby zobaczyć jak by wyglądały. Tylko pytanie czyje nazwisko! A Dexter? On niech sobie tam żyje na zawsze z Quentinem i Wolfem i może Jirim i zajmują się słodkim rujnowaniem sobie życia, ćpaniem, okradaniem i biciem. To chyba będzie lepsze dla niego. Bo nikt oprócz Dugmesiego, a szczególnie Ervin, nie mówiłby APPROVES na romans gwiazdy rocka z gwiazdą kłidicza. To nie marzenia, tylko przyszłość, które faktycznie możemy zostawić gdzieś tam za sobą. Na razie. Póki co powinien wiedzieć, że Trix wcale, a wcale się z niego nie nabija. Wręcz przeciwnie, ot co! Ona uwielbiała go w dresie, bo lubiła jak ktoś wyraża SIEBIE swoim ubiorem. A on chyba po części to robił! Patrzyła zdumiona jak Tunezyjczyk krztusi się… w zasadzie niewiadomo czym, a później zaczyna coś bełkotać o Vanbergu. Spojrzała podejrzliwie na swój wykres, szukając w nim automatycznie miejsce dla wokalisty Veritaserum, bo reakcja Latifa była zbyt dziwna na to wszystko. Przerwała rysowanie i wpatrywała się w niego intensywnie, kiedy zaczął powtarzać nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee. Prawie jakby naprawdę wszystko wiedziała. Ale nic nie skomentowała, bo zadał kolejne pytanie. Wzruszyła na nie delikatnie ramionami. - A podobało się… Emm... temu komuś jak ten ktoś go całował? Bo jeśli nie to nie ma o czym gadać, prawda? Trzeba tylko wyjaśnić nieporozumienie – powiedziała spokojnie. Boże co za szczęście, że nie wiedziała o kim mowa. Bo właśnie prawie zaczęła rysować podobiznę pewnego Węgra, ale zaczęła już zmieniać na siedzącą obok, niebywale ładną Indiankę, na którą zerkała co chwilę. - Śliczna, prawda? – mruknęła cicho, zerkając na nią i wyrywając ich na chwilę z tematu. Chociaż czy naprawdę wyrwała ich z tematu, skoro mówimy tu o homoseksualnych związkach? - Okej. Więc inne powody tego pocałunku, to mogą być, albo jakby chodziło o Ciebie, całkowicie HIPOTETYCZNIE, to może po prostu sam fakt wielkiej sławy, albo może ukrywane, bądź nie odkryte uczucie. Oczywiście wiedziała, że chodzi tutaj o Latifa. Ale Trixie była bardzo miłą i dobrą istotą, zazwyczaj, więc kontynuowała zabawę w niewiemokimmowa.
Sama Moema uważała się za kogoś/coś innego. Nie potrafiła dokładniej określić do jakiej grupy się przypisywała, była po prostu inna. Miała władzę nad naturą, umysłem, snami. Przynajmniej cząstkową, ale to już któryś z kolei krok do sukcesu. Nigdy nie myślała o tym, aby zawładnąć wszechświatem, jednakże nie podobało jej się to, iż niektórzy pragnęli być panem wszystkiego. Człowiek to pojęcie względne. Dla niej ludzie byli rasą, którą można okiełznać, podporządkować sobie i przede wszystkim ZNISZCZYĆ. Czyż nie byłoby lepiej bez nich? Świat pełen wody, ognia, chłodu, niebezpiecznego, ale zarazem intrygującego chaosu. Z całą pewnością brunetka odstawała od reszty. Wyróżniała się nie tylko wyglądem, a i również charakterem, zachowaniem, swoimi przemyśleniami, które znacznie zacierały granice ludzkiej wyobraźni i możliwości. Nigdy się przesadnie nie starała o bycie.. obcą na tej planecie, tu, w Hogwarcie. To wychodziło tak o, bez niczego. Już sam fakt, iż wychowała się inaczej niż każdy przeciętny uczeń tej szkoły, wpłynął mocno na jej wnętrze. I wcale nie uważała tego za wadę. Wręcz przeciwnie - swą inność odbierała jako jedną z najlepszych zalet, które w sobie skrzętnie skrywała. - A czy w ogóle istnieją? - spytała retorycznie, przewracając oczami. To oczywiste, iż nie. Bo jeśli nawet ktoś taki się urodzi to z góry można orzec, iż społeczeństwo go zdepcze, jak obrzydliwego robaka; pająka nim zacznie tkać swoją srebrną, cieniutką, jednakże mocną nić. Jakby nie patrzeć to zawsze mogła za pomocą voodoo ukarać bibliotekarkę za piśnięcie choć jednego złego słówka. Nigdy nie uważała się za sadystkę, ale mogła śmiało stwierdzić, że ci, którzy zasługują na karę prędzej czy później połamią kości na schodach. Jakkolwiek to brzmiało. Moema, jako osoba wychowywana przez szamana oraz święcie przekonana o wielkiej mocy laleczek i starożytnej magii, nie odczuwała przesadnie mocnego strachu. Owszem, miewała jego namiastki, jednak było to uczucie bardzo nikłe. Pozorne obawy. - Osobą, która jest odpowiedzialna za przeludnienie w skrzydle szpitalnym - powiedziała cicho, bo jej wyostrzone zmysły zarejestrowały, iż ktoś się zbliża. I nie myliła się, ponieważ po chwili ujrzała dziewczynę łudząco podobną do elfa, którą już nie raz spotkała na swojej drodze. Chwilowo odwróciła swoją uwagę od studentki i wpatrywała się dziko w owego osobnika. Po kilku długich sekundach złapała rozmówczynię za rękę i przesunęła się kilka kroków dalej, żeby nikt nie słyszał o czym mówią. Lubiła otaczać się aurą tajemniczości. - Moema - dodała, spoglądając znacząco na towarzyszkę. Sama była ciekawa tożsamości dziewczyny. Chociaż gdyby naprawdę zależałoby jej na informacjach na temat blondynki, nie miałaby najmniejszych problemów ze zdobyciem ich. W między czasie zauważyła, iż do elfiastej panny dołączył się Latif, z którym od czasu do czasu ostro imprezowała.
Świetnie, pięknie, rewelacja – znaleźliśmy rozwiązanie idealne, wszyscy na pewno będą szalenie szczęśliwi. Zarówno rodzice, jak i dzieci, i wcale nie uważam, że w tym wypadku sprawdza się zasada Co za dużo, to niezdrowo. Tu powinniśmy zastosować raczej Im więcej, tym lepiej! Bo któż może lepiej poradzić sobie z wychowaniem uroczej gromadki, niż taka zgrana paczka CZWÓRKI rodziców? No, odpowiedź jest jasna – NIKT. A co do nazwiska, to mogą zrobić jakieś fikuśne połączenie całej czwórki Dugtegeunfroy na przykład. Ładnie, prawda? Tak, to nazwisko jest tak urocze jak dres Latifa, którym wcale nie wyrażał siebie, tylko ubierał, bo był zawsze modny i wygodny, pasował do adidasów i te sprawy. No, a ortalion podkreślał jego brązowe oczy, ale to tak tylko, na marginesie. Nie, żeby zwrócił na to uwagę. Szczerze mówiąc, do głowy mu nie przyszło, że ona może się zorientować, że chodzi właśnie o niego – on nigdy by na to nie wpadł, przecież tak sprytnie wszystko kamuflował, nie podał imion ani faktów, no wiecie, pełna profeska. Dlatego też był pewien, że znajduje się na bezpiecznym gruncie i z niecierpliwością oczekiwał jakiejś odpowiedzi, ponownie przyglądając się rysunkom dziewczyny. - Wyjaśnić nieporozumienie… - powtórzył, kiwając się na krześle (oczywiście jako sportowiec wcale nie zachwiał się tak, że prawie się przewrócił, i wcale nie musiał przytrzymać się stołu, żeby nie upaść, nie, nie dostał też zawału i nie przysięgał sobie, że już nigdy nie będzie się tak bujał) – Tak, tak, piękna – potwierdził z niewielkim przekonaniem, bo głowę miał zajętą Ervinem czymś innym. Nawet nie skontaktował, kogo Trixie rysuje. No, nieważne, bo już po chwili doznał olśnienia i aż wstał. - TAK – zakrzyknął, przewracając krzesło i unosząc w górę palec w geście „OLŚNIŁO MNIE” (jednocześnie ściągając na siebie pełne dezaprobaty spojrzenie bibliotekarki i jakiegoś zapyziałego Krukona z dziewiczym wąsikiem) – NA PEWNO MNIE POCAŁOWAŁ, BO JESTEM SŁAWNY – dodał, po czym szybko się zreflektował – To znaczy, NIE MNIE. Yyyyyyyyyy… kolegę. Tak, mojego kolegę z drużyny, wiesz, tego rudego, z Irlandii – w jego kłidiczowym teamie nie było nikogo takiego, ale co tam, Latif nie umiał kłamać i w ogóle się gubił w tym, co bredzi – Tak… to muszę mu to podsunąć, dzięki, dzięki! – dodał jeszcze i wyemigrował z biblioteki w tempie ekspresowym.
Sorkensik że uciekam ale nie mam weny na dłuższe pisanie, a nie chcę takiego watku niedokończonego zostawiać :c
Felicity weszła do biblioteki wolnym krokiem. Zapewne wiele osób zdziwiłoby się widząc ją w tym miejscu, gdzie zawsze panuje cisza, a jedynymi możliwymi zajęciami są czytanie książek i odrabianie lekcji. Faktycznie, mało kto miał szczęście widzieć Fel robiącą którąkolwiek z tych rzeczy. Gryfonka od razu skierowała się od działu z tomami poświęconymi magicznym zwierzętom. Dziewczyna właściwie sunęła po podłodze, będąc zbyt zaspaną aby podnosić nogi na 'duże' wysokości. Stanęła przed jednym z regałów i spojrzała na książki stojące na wysokości jej wzroku. Czyli na dolne półki i mocno się zamyśliła. - "Numerologia na o dzień", tak? - powiedziała do siebie. W bibliotece nie było poza nią nikogo, więc spokojnie mogła sobie pozwolić na taki luksus - A mogłabym przyrzec, że tu było o magicznych stworzeniach. Ten błąd nie był spowodowany nawet jej słabą orientacją w terenie. Po prostu w bibliotece ostatni raz była w pierwszej klasie, czyli jakby nie popatrzeć jakieś pięć lat temu. Nie oznaczało to wcale, że nie lubiła książek. Nie czytała ich za wiele, bo dziewczyna ciągle narzekała na brak czasu, który w rzeczywistości okropnie marnowała na najróżniejsze głupoty. A jak już zabierała się za jakiś tekst literacki najczęściej były to książki mugolskie, o nastoletnich, niemagicznych dziewczynach szukających sobie chłopaka lub borykających się z innymi, nic nie znaczącymi problemami pisanymi przez stare, samotne kobiety. Dostarczało jej to śmiechu i rozrywki. Fel usiadła ciężko na podłodze opierając się plecami o regał. Biblioteka była wielka, przeszukanie jej zajmie jej wiele czasu, a ona nawet nie miała siły się ruszyć.
Spytacie co ja tu robię? Otóż przyszłam poczytać. Lubię czytać szczególnie jeśli chodzi o moje ulubione przedmioty. Od razu gdy weszłam do biblioteki wyczułam woń książek, świeżego pergaminu i atramentu. Niezaprzeczanie te zapachy dodały mi dobrego humoru więc dziarsko ruszyłam w kierunku działu o zaklęciach. Mijając jakiś regał zauważyłam znajomą mi sylwetkę siedzącą na podłodze. Ja wiem,wiem...nie powinno się gadać w bibliotece i takie tam ale Fel akurat nic nie czytała a tak dawno jej nie widziałam że muszę spytać co tam u niej słychać. Ruszyłam więc ku Gryfonce z lekkim uśmiechem. -Hej Fel, co słychać?- sapnęłam siadając kolo dziewczyny na podłodze.
Felicity podniosła głowę. Ujrzała Victoię. Nie zdziwiło ją to, bo z tego co się orientowała Ślizgonka interesowała się nauką ulubionych przedmiotów również poza lekcjami, w przeciwieństwie do Gryfonki, dla której chociażby odrobienie pracy domowej już było nie lada wyczynem. - Chciałam znaleźć coś, gdzie znajdę szczegółową ilustrację hipogryfa, ale zabłądziłam - powiedziała dziewczyna spoglądając na sufit. Ton jej głosu był normalny, bo skoro w bibliotece są i tak tylko we dwie, to po co na siłę zachowywać ciszę. - Wiesz co, przed chwilą właśnie odkryłam, że znajomość biblioteki się przydaje. W mojej opinii właśnie tego powinni uczyć na lekcjach - zażartowała. Nie była pewna, co Victoria sobie o niej myśli w tym momencie. Nie dość, że włosy Fel były w koszmarnym nieładzie, związane w rozpadający się kok, dziewczyna zapomniała się tego dnia umalować, a na dodatek mówiła kompletnie nieskładnie i rzucała w ogóle nieśmiesznymi żartami. Cóż, takie u Gryfonki były skutki zmęczenia i całonocnego szkicowania.
Gdy Felicity odwróciła się od razu w oczy rzuciła mi się jej wyglądająca na zmęczoną twarz. Dziewczyna, zdawało się, nie spała całą noc. Włosy miała w nieładzie i nie była umalowana jak to zwykle bywało. Ja, nie śpiąc już od tylu lat straciłam nawet zwykłe oznaki braku snu. -No, masz rację. Ciężko się w tym wszystkim połapać. Dawno tu nie byłam więc też pewnie ci nie pomogę ale w towarzystwie zawsze raźniej, prawda? A tak w ogóle, co u ciebie słychać? Dawno cię nie widziałam. Wyglądasz na zmęczoną. -wbiłam w dziewczynę troskliwe spojrzenie po czym rozejrzałam się wokół. Byłyśmy w dziale najmniej lubianych przeze mnie tematów z dziedziny wróżbiarstwa i innych takich. Gdy mój wzrok padł na okładkę "Numerologii na co dzień" na moje usta wypłynął kpiący uśmieszek, gdyż przypomniałam sobie lekcję numerologii właśnie, na którą poszłam w zasadzie nie wiem dlaczego, ale nieważne. Świetnie się na niej bawiłam i może kiedyś jeszcze się tam zjawię, oczywiście uprzednio dowiadując się czy wybierają się na nią odpowiednie osoby. Ale wróćmy do tematu. Siedziałam tak sobie obok Gryfonki czekając na jej odpowiedź w międzyczasie uśmiechając się do swoich myśli.
Felicity westchnęła. I był pies pogrzebany. W życiu Fel nie działo się teraz nic. Kompletnie. Pustka. Całymi dniami błąkała się bezcelowo po zamku, bo na wałęsanie się po błoniach było zdecydowanie za zimno (Dziewczyna zastanawiała się czy przeżyje zimę, skoro już podczas jesieni chodziła po dworze w ocieplanych buciorach, kurtce, szaliku i puchatej czapce). - Chętnie opowiedziałabym ci o ostatnich ekscytujących zdarzeniach w moim życiu, ale obawiam się, że nie ma o czym opowiadać - po powiedzeniu tego Gryfonka ziewnęła i przeciągnęła się. - Zróbmy coś, bo zaraz zasnę - rzekła wstając powoli. Przy tej czynności strzyknął jej kręgosłup, co niestety było u dziewczyny całkiem naturalne.
Westchnęłam. Dobrze rozumiałam Fel, sama też byłam pogrążona w nudzie i nostalgii. Czyżby to przez tą pogodę?? Całkiem możliwe. -U mnie niestety też nuda jak flaki z olejem. -przytoczyłam mugolskie powiedzenie jednocześnie się krzywiąc. Ta nuda była nie do wytrzymania. Gdy Gryfonka wstała z propozycją zrobienia czegoś, nie do końca wiedziałam co ma na myśli ale przyjęłam do dość entuzjastycznie, nic nie będzie gorsze od siedzenia i zamulania. A więc wstałam i spojrzałam na dziewczynę. -Spoko, a co masz na myśli mówiąc "coś"? Generalnie to przyjmę każdą propozycję, tak nudno dłużej być nie może. -uśmiechnęłam się czekając aż ta coś zaproponuje.
Felicity chwyciła Victorię za nadgarstek i pociągnęła ją w kierunku wyjścia z biblioteki. A przynajmniej w stronę, w którą wydawało jej się, że powinno ono być. - Ponoć dużo ludzi, gdy nie ma co robić idzie jeść... - zaczęła, lecz w połowie zdania zdała sobie sprawę, że postanowiła być na diecie. Wprawdzie trwała ona od jakiś dwóch dni, a rozpoczynana była już chyba kilkanaście razy, zawsze bez skutku, to Fel wciąż starała się ją utrzymać dłużej niż tydzień. - Spoko, brak mi pomysłu - dziewczyna gwałtowni się zatrzymała powodując duże prawdopodobieństwo, że Ślizgonka na nią wpadnie. Gryfonka wydała z siebie niesprecyzowany odgłos i ponownie ciężko usiadła na podłodze.
[Sorry, że tak nieskładnie i krótko, ale jakoś nie mam dzisiaj weny :/]