Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
-Ale zawsze jakaś czasta pozostaje niezmienna- Dopowiedziała do jego słow. Ciekawe, kto szybciej nabierze nagłej ochoty, żeby wyjść. On czy ona? Czyzby stawiała własnie przed sobą pewnego rodzaju wyzwanie? Zawsze umykała wszystkim z drogi, żeby robić sobie jak najmniej wrogów, a teraz? Po prostu się z nim drażniła. Coraz bardziej czuła ostatnio, że nie pasuje do milusich puchonów. Ale to tylko było jej zdanie. W końcu rzadko kto chciał do nich należeć.
- Nie ma rzeczy stałych - mruknął lekceważąco, ziewając znów. Wdrożył się we własną grę, a ziewanie było akurat wybitnie zaraźliwe. - A jeżeli są, wymień chociaż jedną, by mnie przekonać. I tak nie uwierzy. Ciężko było stwierdzić, czy to jego prawdziwe zdanie, czy tylko rzucił je od tak, by zrobić jej na przekór.
-Każdy ma inną niezmienną cząstkę. Na na przykład wiem, że nigdy nie zmieni się u mnie sposób postrzegania niektórych osób- Powiedziała obojętnie. Nie obchodziło ją, czy udałoby się tak przekonać chłopaka. Właściwie nawet nie miała takiego zamiaru. Bo przecież każdy uważa za słuszne to, co w danej chwili najbardziej mu odpowiada. A Samael najwyraźniej teraz nie miał zamiaru się z nią w niczym zgodzić.
- Nie wiem, czy jesteś naiwna, czy głupia. Ale akurat to na pewno się zmieni - mruknął, kręcąc głową. Szponiastymi palcami przejechał po blacie stolika, wyczuwając najlżejsze bruzdy. Zaczynała nużyć go ta rozmowa, Candy ani nie była wrogo nastawiona, ani nie prowadziła z nim polemiki na tyle fascynującej, by nie wywołać w nim senności, która właśnie się pojawiła.
Przewróciła oczami słysząc go. -Jak uważasz. Jesteś po prostu... ograniczony? W każdym bądz razie irytujący- Zaczęła się bawić włosami. Zdecydowanie ten cały Samael nie przypadł jej do gustu. Nie był osobą, z którą mogłaby spędzić kilka chwil i nie dostać nagłej ochoty uderzenie rozmówcy. Westchnęła i wstała, odsuwajac tym samym krzesło, które z hukiem upadło na podłoge. -Ups...
- To samo rzekłbym o tobie, cukiereczku. Ja jednak do tej pory tylko sugerowałem, że mam cię za idiotkę. Skoro przeszliśmy do argumentów ad personam, mogę beztrosko powiedzieć, że w istocie nią jesteś - rzekł chłodno, odejmując łokcie ze stołu. Wygładził szatę. Na usta wpełznął ironiczny uśmiech, gdy przewróciła krzesło. Myślała, że go tak tym zdenerwuje? Na chwilę obecną, bawiło go to.
-Wiem, że jestem idiotką- Powiedziała wzdychając. Skoro większość jej znajomych tak uważa, to pewnie było to świętą racją. -Pewnie dlatego nie jestem w Ravenclaw, nie uważasz?- Spytała nasycając ton sarkazmem po czym podniosła z podłogi krzesło. Ostatnio robiła się coraz bardziej kaleczna. Nie miała pojęcia za sprawą czego.
- Och, tak, pewnie dlatego - odparł spokojnie, niezrażony jej nieudolnym sarkazmem. Siedział całkiem nieruchomo na tym twardym krześle, tylko palce zaczęły postukiwać nieznacznie o blat stolika. - Wstałaś. Mam nadzieję, że to równoznaczne z twoim wyjściem.
-Oczywiście, że dlatego. Lepiej ci z tą świadomością? Mnie nie- Powiedziała szybko, jak pocisk z armaty i rozejrzała się za swoją żółtą torbą, którą tu za sobą przywlokła. Znikneła. W jakiś magiczny sposób czy co? -Stanie nie zawsze ma coś wspólnego z chodzeniem- Te słowa jako pierwsze przyszły jej na myśl. Rozglądała się niepewnie.
- Biedactwo - westchnął, kierując twarz w jej stronę. Padło na nią spojrzenie oczu martwych, pustych, zasnutych mgiełką ciemności. - Chcesz o tym porozmawiać? O twoich niespełnionych ambicjach? Czy masz jakiś inny powód przeciągania tej radosnej rozmowy? Poruszył lekko łopatkami, zgarbił się. Czuł się wygranym, wyszło na jego. - A szkoda.
-Bawisz się w psychologa?- Spytała, po czym zasmiala sie pod nosem. Nie ma to jak mroczny gbur, który do pacjenta wypowiadalby "Masz jakiś problem?". A potem ta ironia. Takie własnie myśli przywowała jej ta próba wywyższania się przez niego. Bo tak to odebrała.
Usłyszał tłumaczenie kobiety i pokiwał z entuzjazmem głową, dając jej tym samym znak, że wszystko jest absolutnie zrozumiałe. - Tak, tak, tak. - Potwierdził, zastanawiają się równocześnie czy aby na pewno nic mu nie umknęło. Wiedział, że zaraz bibliotekarka odejdzie i ostatnia okazja przepadnie. Gdy ta więc oddaliła się, chłopak stanął nad stolikiem i macając poszczególne tytuły książek, przyglądał się im uważnie. Stos z pozycjami na literę "A" zapoczątkowała książeczka "Armaty z Chudley". Chłopaka bardzo zainteresował ten tytuł i nie miał pojęcia co mógł oznaczać. Może to coś o historii? Wywrócił ramionami, po czym ściągnął brwi i wziął się do dalszej roboty.
- Nie śmiałbym. Psychologowie grzebią w umysłach, a bezcelowe jest grzebanie w pustym worku - mruknął, opierając znów łokcie o blat. Nudziło go to powoli, ale nie wstawał. Nie miał zamiaru opuścić biblioteki, jeszcze nie. Posiedzi, poczeka, aż Candy sobie pójdzie. I pogrąży się w bezczynności i ciszy.
Emma miała zamiar wypożyczyć jakąś ciekawą książkę o zwierzętach, by nadgonić ONMS. Wchodząc zobaczyła, że przy stole nadal siedzi ten chyba niezbyt towarzyski chłopak. No cóż, jak mus, to mus. Emma ,,przypadkiem'' zauważyła, że jest obok niego jakaś dziewczyna, z którą prowadził dyskusję, jak bystrze zauważyła, raczej niezbyt miłą. No cóż, to może być ciekawe. Krukonka wzięła z półki byle jaką książkę i usiadła, by pod pretekstem czytania, przysłuchać się dalszej rozmowie. Tak, lubiła to, ale najbardziej lubiła zakańczać kłótnie. Zakańczać - znaczy złagadzać skutki. Było to z jej strony świństwo, że zamierzała ich podsłuchać, ale w końcu przebywanie w bibliotece nie jest chyba przestępstwem. Zdaje się, że własnie usłyszała niemiłe słowa z ust chłopaka.
-Sam to wymyśliłeś, czy po prostu skopiowałeś od marnego ślizgona? Bo coś mało kratywne to było- Powiedziała kucając i sięgając ręką po odnalezioną torbe, którą najwyraźniej kopnęła pod stół. Znów prawie przewróciła krzesło, co się dziwic. W końcu złapała ją za suwak i przyciągnęła do siebie. Jednak nie miała zamiaru wyjść, chociaż szczerze mówiąc nużyła ją ta cała... coś w stylu pogawędki. Niech on pierwszy wyjdzie. Dla odmiany musiała być górą.
- Nie, Candy, ten tekst to zasługa mego światłego umysłu - odparł uprzejmie, kiwając głową. Postukał palcami o blat, krzywiąc się niemiłosiernie na kolejne szuranie krzesła, którego powodem była Puchonka. - Accio Faust pisany Braillem - mruknął cicho pod nosem, machnąwszy różdżką. Księga, wyminęła zgrabnie wszystko po drodze i trzepnęła Candy w głowę, lecąc ku Samaelowi/ Nie jego wina. Złośliwość rzeczy martwych. Książka wpadła mu w kościste dłonie. Otworzył ją i opuszkami palców zaczął muskać karty, próbując odszukać miejsce, w jakim ostatnio zakończył. Głowę wciąż miał podniesioną, niewidzący wzrok przeszywał Candy. - Nie oceniaj innych swoją miarą, słyszałaś kiedyś to przysłowie? Wrzuć je sobie do tego worka.
Nawet się nie spostrzegła, kiedy to książką uderzyła ją nagle boleśnie w głowe. Prychnęła tylko i widząc, jak poszybowała do Samaela, zaczeła rozmasywać bolące miejsce. Wredny typ, nie ma co. Przez chwile zastanawiała się, czy odpuścic, czy dalej kłocić się z nim z byle powodu. W końcu westchnęła tylko i zaczęła przyglądać się jego oczom. -Widzisz chociaż... światło?- Spytała niepewnie, wyrzucając swoją ogromną ciekawość z głosu. Spoglądała na jego ruchy opuszkami po książce. Niesamowite.
Znieruchomiał na kilka chwil. Gdy jego przyjaciele pytali o ślepotę, pojawiał się lekki odcień rozczarowania i niezadowolenia. A ta tutaj, Candy, zapytała o to od tak, jakby znali się od lat. Zignorował ją zupełnie, nie odpowiadając nic. Pogrążył się w czynności czytania, ale ruchy palców stały się nieco gwałtowniejsze, jakby niesione irytacją.
Kiedy nie usłyszała jakiejś odpowiedzi, nie ujrzała z jego strony jednoznacznego ruchu zdziwiła się trochę. Czyzby chlopak nie pogodził się z tym jeszcze na tyle, by bez problemy o tym mówić? Przecież radził sobie świetnie. Dopytywanie raczej byłoby nie na miejscu i byłoby po prostu świnstwem, skoro to jeszcze nie do końca zagojona rana. To też przez chwile postarała się utrzymać coś w rodzaju ciszy. Ale bębnienie w stół przeszkadzało jej i okropnie wkurzało. -Możesz przestać?- Powiedziała cicho, ale nad wyraz ostro, chociaż nie zamierzała.
Dzisiejszy dzień naprawdę jej dopisywał. Wyszła na zewnątrz i nawet deszcz zaczął mocniej lać, gdy już znalazła się w zamku. I przy okazji poznała kolejnego ciekawego chłopaka. Gdy doszli do biblioteki, pierwsza przeszła przez drzwi. Nie widziała nikogo znajomego. - Dawno tu nie byłam. - Stwierdziła. - Już z pięć dni, heh. - Taaak, naprawdę długo, no ale musiała czekać aż Nick odda jej książkę z zaklęciami. Wredny, mały... przestała o tym myśleć. - Fajne miejsce, nie? Idziemy pod okno. - Wskazała kierunek głową.
Brian skinął głową i poszli pod okno. Chłopak oparł się łokciami o parapet i spojrzał na Angie. Grzywka opadała jej na twarz, więc młody mimowolnie ją poprawił. Kiedy spostrzegł, co zrobił, cofnął rękę jakby się oparzył i jego twarz spłonął rumieńcem. Spuścił wzrok, lekko zmieszany, po czym gorączkowo próbował ruszyć jakiś temat do rozmowy: - Jacy są... Ślizgoni? - wydumał po chwili. - Chodzi mi o to, jak postrzegasz osoby ze swojego otoczenia... Ja uważam, że większość z nich - oczywiście oprócz ciebie - to nadęte dupki, z którymi w ogóle nie idzie zagadać na normalne tematy... -"uf... Uratowany..." - pomyślał, po czym uniósł brew, oczekując odpowiedzi.
Jego gest wydał się jej dosyć zwyczajny, ale i zarazem naprawdę mhm... słodki? Uśmiechnęła się, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ale ten spuścił wzrok. Postanowiła na razie udawać, że nabiera się na to, że zapomina o jego ruchu, chociaż mogła to później wykorzystać. - Mhm... - Zastanowiła się. - No bo jesteśmy swoiście wredni, chociaż ja przeważnie gorzej traktuję dziewczyny niż facetów. - Tym razem to ona oparła się o parapet i spojrzała ku lasowi. - I jakoś ostatnio sami fajni ludzie w Hufflepuffie. Powiem ci w sekrecie, że to dosyć dziwne. - Zaśmiała się. - Na pewno jesteśmy dosyć sprytni i lubimy imprezy, chociaż nie wszyscy, nie wszyscy... nie jestem taka najgorsza. - Powstrzymała śmiech. - A jacy są Puchoni?
Brian parsknął na słowa o sekrecie. - Puchoni? Hm... Zależy... Nie umiem tego określić jednym słowem, ale można śmiało powiedzieć, że jesteśmy dosyć zgranym domem... - uśmiechnął się, po czym usiadł na parapecie. Dmuchnął grzywkę, która opadła mu na oczy, po czym wyjrzał przez okno. Nic nie mówił. Co jakiś czas spoglądał w stronę Angie, po czym przesunął się nieznacznie na bok i poklepał miejsce na parapecie, zachęcając Ślizgonkę do spoczęcia na nim.
Przez chwilę myślała, że Brian wkurzył się na nią i nie wiedziała co powiedzieć. Jakoś nie pasowało jej to, że mógłby być na nią zły. Mimo, że poznała go dosyć niedawno, zrobił na niej niezłe wrażenie. Przeważnie Puchoni byli średnio inteligentni, przynajmniej w jej opinii, a ten chłopak naprawdę był ciekawą osobą i nawet wypowiadał się zrozumiale! - To u nas, to są raczej grupki, i oczywiście każdy chce być najbardziej interesujący. - Prychnęła, ale musiała przyznać, że sama czasem się o to starała. Wskoczyła na parapet, gdy tylko znalazło się tam dla niej miejsce i stykała się bokiem z Williamsem. Może jednak tamto zdanie go nie zdenerwowało.
- Hehe... To chyba normalne... - uśmiechnął się od ucha do ucha i oparł się o szybę okna. Kątem oka spojrzał na Angie. - Chodzisz już na jakieś zajęcia? - zapytał, po krótkiej ciszy, w najmniej oczekiwanym momencie. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, po czym zmrużył oczy, patrząc w jeden punkt, co najmniej kilkaset mil przed nim. Wyglądał na zamyślonego lub zapatrzonego.
- Czy ja wiem... - Wzruszyła ramionami. Normalne, nie normalne, ważne, że nie zawsze tak było. Prawda? - Eee... ja się nie zapisuję na zajęcia. Chodzę jak mi się chce, może sami mnie zapisują. Zresztą od początku tego roku chcę zostać w klasie, to może mi już gratulować. - Kichnęła, ach ten kurz! - A ty na coś chodzisz? Jeszcze Cię na lekcjach nie spotkałam, ale nie jestem jakoś niezwykle często, więc wiesz.