Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Oczywiście, że tak. Do tej pory strasznie bawiło ją jego zdenerwowanie, czy to prawdziwe, czy udawane, więc urozmaicone w demolowanie ksiąg z biblioteki wywołałoby u niej niekontrolowane napady śmiechu. Cóż, zdarza się, nie każdy potrafi opanować się do kompletnej, stuprocentowej perfekcji. A już na pewno nie w takich chwilach. Zająć się Tośką w bibliotece? A więc jednak to prawda, z tym misternym planem! Co za chamstwo. A ona, bidulka, naprawdę podejrzewała, że jego chęć odwiedzenia tegoż uroczego miejsca jest związana tylko i wyłącznie z zostawieniem oddanych przez nią tomów. Ależ z niej naiwna istota. Nawet jeżeli w pewnych momentach umiejętnie manipulowała Charlesem, którego zresztą chyba owinęła wokół palca, to on był w stanie zrobić z nią to samo, jakie to smutne. Z początku myślała, że jego odsunięcie było spowodowane czymś niewłaściwym, co ewentualnie zrobiła ona, jednak zaraz szybko pojęła, o co dokładnie mu chodzi. W odpowiedzi na jego słowa skinęła jedynie głową z uśmiechem, a kiedy porwał ją za rękę, ledwo zdążyła uchwycić jeszcze pasek swojej torby, którą następnie pociągnęła za sobą na podłodze, nie mając zamiaru jej podnosić. Podejrzewała też, że raczej nikt by jej nie ukradł, ale, jak to mówią mugole, lepiej dmuchać na zimne.
No nie. Jego gniew powinien w Tosi budzić respekt, strach, powagę, również złość, no cokolwiek - dzieci, cokolwiek, byle nie wesołość. Toć to nie do pomyślenia, jak coś takiego może powodować niekontrolowane napady śmiechu. Zresztą, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. A pannie Risse ostatnimi czasy było nieco z-b-y-t wesoło, co wcale nie przemawiało na jej korzyść. Zamiast smakować uroczych chwil, które miała zaszczyt spędzać z nim, ona chichotała po kątach. Szkoda słów. Kobiety to jednak bardzo dziwne stworzenia. Śmieją się gdy on się obraża, obrażają się gdy on się śmieje. Tak źle i tak niedobrze. Uch! No tak, ale właściwie nie miała się czemu dziwić. Po pewnym czasie słowa "chodźmy do biblioteki" stały się dobrze im znaną jednoznaczną propozycją, a może nawet szyfrem, tak by nikt niepowołany nie dowiedział się prawdy. Co prawda czasem bywało i tak, że rzeczywiście do niczego nie dochodziło, jednak były to rzadkie i nieprzyjemne przypadki, których lepiej nie wspominać, bo i po co? Więc gdy owa naiwniaczka padła ofiarą subtelnej (! ha) manipulacji ze strony Agenta Primorse, znaleźli się w ciemnym, cichym i pustym Dziale Ksiąg Zakazanych. Na ogół nikogo tu nie było, czasem tylko przypętał się jakiś ciekawski uczeń, spragniony ciemnej strony wiedzy lub nauczyciel, poszukujący czegoś dla siebie lub na potrzeby lekcji. Dodatkowym plusem było to iż dział ten znajdował się za drzwiami, w związku z czym Charlie w razie potrzeby (tak nagłej jak ta teraz) mógł po prostu zamknąć owe wrota i nikogo nie wpuszczać, udając, że go nie ma. Zatem gdy dopadli drzwi strzegących zakazanego działu, Primrose szybko je otworzył, a gdy znaleźli się w środku, zatrzasnął z hukiem. Było tu dziwnie chłodno i aż przerażająco cicho; grube mury dzielące tą część biblioteki od reszty świata nie przepuszczały żadnych dźwięków. Tym lepiej, przemknęło mu przez myśl. Wciąż trzymał dziewczynę za rękę; korzystając z tej okazji, przyciągnął ją do siebie i, jednocześnie obejmując Tośkę w talii, zanurzył lewą dłoń w jej jakże ślicznych, pachnących, lśniących i zadbanych (!) włosach. Spojrzał też czule w jej niebieskie oczy, i poczuł się jak prawdziwy potwór, zorientował się bowiem, że momentami zamiast twarzy uczennicy dostrzega inne rysy, inne włosy, inną osobę, z którą teraz c-h-c-i-a-ł-b-y tu być. Bardzo o bardzo. Chwilowy przebłysk wyrzutów sumienia nie znaczył jednak, że miał zamiar ją tu zostawić, o nie. Nie w takiej chwili, mimo wszystko było mu zbyt przyjemnie, by postąpić właściwie i rozsądnie.
Dział Ksiąg Zakazanych wita gości. W pewnym sensie Antoinette miała swego rodzaju szczęście, że mogła tu przebywać, nawet w tego typu okolicznościach. Zdecydowana większość uczniów ani razu nie była w tym pomieszczeniu, zimnym i niezbyt przyjemnym, ale zawierającym w sobie tomy o takiej treści, że przeczytanie ich mogłoby zakończyć się poważnym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym. Owszem, takie książki poniekąd fascynowały Tośkę, jednakże nigdy nie miała okazji zagrzać tutaj miejsca dłużej, niż zażyczył sobie tego Charlie. Można powiedzieć, że w takich momentach to on decydował co i jak, rozdawał karty. Choć z pewnością sama Krukonka też miała coś do powiedzenia, mhm. Weszła za nim do monumentalnych rozmiarów pokoju, nie puszczając jego ręki. Przy okazji torba pociągnęła się za nią po podłodze, zbierając spore ilości kurzu, które jednak teraz nie wzbudziły większego zainteresowania właścicielki owego przedmiotu, która, gdy tylko drzwi prowadzące do działu zostały zamknięte, puściła pasek torby i całą swoją uwagę jednoznacznie skoncentrowała na "królu manipulacji" panu bibliotekarzowi. Mimowolnie rozejrzała się dookoła. Ten klimat panujący w pomieszczeniu raczej nie sprzyjał niczemu namiętnemu, jednak była to w stanie teraz przeboleć. Ponownie zamruczała cicho, kiedy wplótł dłoń w jej włosy. Nie spuszczała z niego równie czułego wzroku, więc musiałaby być ślepa, gdyby nagle nie zauważyła dziwnego, niepokojącego błysku w jego oczach. Coś było nie w porządku? Ach, gdyby tylko wiedziała o jego cholernych relacjach z profesor eliksirów... Dziewczyna ulokowała ręce na jego ramionach i powoli pociągnęła go za sobą do tyłu, do momentu, w którym oparła się plecami o zimną, wręcz lodowatą ścianę. Nawet nieprzyjemne dreszcze, które przeszły przez jej ciało, mało ją teraz obchodziły. Po prostu owinęła ręce wokół pasa Charlesa i przycisnęła go do siebie. Takie chwile bardzo rzadko się jej zdarzały. Zazwyczaj była mniej czuła... A to dziwne.
Nawet w tego typu okolicznościach? Nawet? Jakie, do cholery, nawet? Powinna raczej krzyknąć, że w szczególności. Wszak był to niemalże zaszczyt, znajdować się dokładnie w tym miejscu, dokładnie o tej porze i dokładnie w tej jakże romantycznej sytuacji. Nie znam ani jednej kobiety, która pogardziłaby opcją bycia z nim (!) tu-i-teraz. Słowo. Tymczasem Tośka zupełnie o tym zapomniała i zamiast skupić się na swoim jakże seksownym (hohoho) kochanku (!), ta wolała rozmyślać beztrosko o książkach. Wszak ich treści bywały czasem bardziej fascynujące niż cokolwiek innego, ale mimo wszystko, myśli te były nie na miejscu. Wstydź się, dziecko. Ach, chcesz zostać dłużej? Nie ma sprawy. Wystarczy słówko. Poczuję się absolutnie urażony, zaprezentuję ci mój słynny, wzbudzający twój śmiech foch, po czym będziesz mogła tu siedzieć i zatopić się w Księgach Zakazanych nawet do końca świata. No, nareszcie. Fakt, że poświęciła dla niego torebkę był rzeczywiście niezwykle poruszający i bardzo przez niego doceniony, o tak. Rzeczywiście, choć ogólna atmosfera pomieszczenia nie była nader romantyczna, czyż nie stwarzała pretekstu, by trochę ją rozgrzać? Oczywiście, że sprawiała. Zajął się zatem z wielkim zaangażowaniem rozgrzewaniem zimnych ust (i nie tylko, ale o tym później!) Antosi.
Nawet, bo okoliczności te były zupełnie niecodzienne i z pewnością nie zdarzały się co drugiej uczennicy, czy chociażby uczniowi w tej szkole. Chociaż, z drugiej strony, kto wie, co siedzi w głowie naszego kochanego bibliotekarza? Może i sprowadzał sobie tu pół Hogwartu, żeby zabawiać innych w taki sam sposób, jak obchodził się z Antośką. Tyle że wtedy lista osób do niechybnego zamordowania, skrupulatnie zresztą prowadzona przez ową Krukonkę, szybko rozrosłaby się do rozmiarów aż nadto sporych. A, jeszcze odpowiadając na wcześniejsze pytanie za sto punktów "kto nie chciałby znaleźć się teraz na miejscu panny Risse?", odpowiedź była wręcz przeciwnie prosta. Nauczycielka eliksirów. W zasadzie nieco zdziwiła się, że Charles zareagował na jej gest w tak bardzo oczywisty sposób, zupełnie jakby właśnie czynność, którą wykonała, miała miejsce na co dzień, co zgodne z prawdą na pewno nie było. Chyba pierwszy raz zdarzyło się jej coś takiego, przynajmniej względem agenta Primrose, choć tak naprawdę musiałaby porządnie wysilić swoją nadwyrężoną wiekiem pamięć, żeby przypomnieć sobie podobne zdarzenie, mające miejsce już wcześniej. A on, a on...! Jednak nie pokazała mu w żadnym stopniu swojego rozczarowania, tylko odwzajemniała pocałunek z niemal równym zaangażowaniem, jakie wkładał w to sam Charlie.
Tak, oczywiście. Charlie sprowadzał tu całe tabuny uczennic, a nawet uczniów, bo dlaczego nie! Na każdy dzień tygodnia ktoś inny... ha-ha. Urocza perspektywa, nieprawdaż? Nie, nie, nie, tak naprawdę aktualnie opiekował się (o tak) tylko Tośką. Z nią i tak było wystarczająco dużo pracy i zamieszania, i tak chwilami angażował się bardziej niż chciał czy tam powinien. To przykre, ale chociaż w jego sercu gościła Amelka, to Antoinette była... była jak nałóg. Jak papierosy. Twierdził, że nie potrzebuje ich do życia, ale z czasem coraz ciężej mu szło obywanie się bez nich. Tak samo stało się z Krukonką, nie ma się co oszukiwać. O tak, oczywiście, że zauważył jej niezwykle wyjątkowy gest, którym obdarzyła go po raz pierwszy, no może drugi, od b-a-r-d-z-o-d-a-w-n-a. A przynajmniej tak się mu zdawało, wszak pamięć miał kiepską, jak na sędziwego mężczyznę przystało! No, ale ostatnimi czasy naprawdę czuł się tak, jakby to ona z nim pogrywała (a nie? na pewno nie?), oddalała się i wracała, a przede wszystkim, jakby za cholerę jej nie zależało. Ot, jesteś to jesteś, całuj mnie jak chcesz, ale mnie jest generalnie wszystko jedno. Miał przez to mieszane uczucia, bo choć domyślał się, że robi to ot tak, by zasiać w nim niepewność, czerwona lampka w jego głowie nie chciała się zgasić. Nie wiedział też, czy to czas by odpuścić. Najwyraźniej nie, mój drogi. Skoro nie, to nie. Trwaj chwilo, trwaj. Ciągle czuł jej delikatny dotyk, kiedy go objęła, co sprawiło, że całe zajście nabrało jeszcze przyjemniejszego charakteru. Nareszcie coś więcej z jej strony, nareszcie jakiś gest, inwencja twórcza, no cokolwiek. Fantastycznie. Trwali jeszcze chwilę w pocałunku, po czym (gdy już byli wystarczająco rozgrzani, ha-ha-ha) agent Primrose odsunął się na parę centymetrów od swojej ofiary. Widział teraz z bliska jej niebieskie oczy, otoczone wianuszkiem (ach, jak uroczasto) długich rzęs, a także nieskazitelną cerę i wszystkie inne zewnętrzne zalety panny Risse. Musnął delikatnie palcami jej policzek, co było czymś w rodzaju czułego pogłaskania, po czym stwierdził cicho z niedowierzaniem: - Wciąż do mnie nie dociera, że jeszcze mnie nie odepchnęłaś i nie zniknęłaś. Jak to czasem masz w zwyczaju.
Cóż, Tośka najwyraźniej nie umiała inaczej się zachowywać. Weszło jej w krew to pierwsze dawanie nadziei, później skazywanie na bieganie za nią, dwojenie się i trojenie by zyskać jej uwagę, następnie pokazywała, że i ona nie pozostaje tak naprawdę bierna w tych relacjach, natomiast jeszcze dalej... Albo zabawa powtarzała się od początku i koło nie przestawało się kręcić, albo znajomość z nią skutkowała istną sielanką, arkadią, Edenem, czy czymś równie pięknym. Oczywiście o ile nie była narażona na dowiedzenie się o prawdziwej miłości swojego, nazwijmy to, akuratnego wybranka. Bo to wisiało nad nią na razie jak miecz Damoklesa, niestety. Kiedyś nawet została przyrównana do Anny Boleyn, oczywiście jedynie pod pewnymi względami, choć to chyba nie był powód do przesadnej dumy. Acz, nie przecząc, owa kobieta w pewnym sensie była jej idolką. Ach, wreszcie doczekała się jakiejś stosownej reakcji na to, co zrobiła chwilę temu. Naturalnie pocałunek był miłą odpowiedzią, ale mimo wszystko niedokładnie tego oczekiwała. Na szczęście Charlie się zrehabilitował, czym sprawił jej naprawdę niemałą przyjemność. Czując jego dotyk, uśmiechnęła się szczerze, co również nie zdarzało się jej często. Zazwyczaj te grymasy zabarwione były złośliwością lub innym równie niezbyt uprzejmym dla odbiorcy uczuciem, a tu proszę. - Może po prostu nie chcę cię odpychać ani znikać? - spytała enigmatycznym tonem głosu. Znów ulokowała ręce na jego ramionach, tym samym przybliżając się do agenta Primrose. Oparła głowę na jego torsie i trwała w takiej pozycji przez dłuższą chwilę, na pewno z bliżej nieokreślonego przez nią samą powodu. Zazwyczaj zachowywała się w takich sytuacjach zupełnie inaczej, była mniej delikatna. W końcu odsunęła się od niego o dosłownie kilka milimetrów i zaczęła muskać wargami jego usta raz po raz, jednak to już nie trwało tak długo. Cofnęła się o kilka kroków, znów napotykając plecami ścianę, po czym zwyczajnie, jakby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem, zaczęła rozpinać guziki swojej koszuli, będącej częścią szaty szkolnej. Warto także dodać, że cały czas nie spuszczała spojrzenia z twarzy Charliego, mru.
Tak, jej zachowanie można było nazwać po swojemu intrygujący, ale i wzbudzający tą okrutną niepewność, czy aby na pewno warto kontynuować? Bo musiał przyznać, że ta jej "taktyka", czy jakkolwiek by to nazwać, często wzbudzała u niego zapał do dalszej pracy nad ich relacją, jednak bywały dni, kiedy skutkowało to zniechęceniem. Bowiem najlepszą, najbardziej pożądaną reakcją było dokładnie to, co robiła teraz Tosia. No, może pomijając fakt, że generalnie Charlie nigdy by się tego po niej nie spodziewał. Całokształt jej zachowań, począwszy od delikatnego objęcia go, przez słowa (! omatkoboska), aż po rozbrajająco uroczy, nareszcie szczery - bez jakiejkolwiek nutki złośliwości czy wymuszenia - uśmiech, był zatem zbiorem tak długo wyczekiwanym. I proszę, kolejne zaskoczenie, mianowicie również nie pamiętał, kiedy tak się do niego przytulała; nie rzucała na szyję, nie obejmowała i nie ściskała. P-r-z-y-t-u-l-a-ł-a. Tak. Pogładził ją zatem delikatnie po głowie, po czym wyszeptał coś niezrozumiałego, błahego, zapewne nieważnego. Kiedy się odsunęła, pomyślał z bólem, że oto nadchodzi ten straszny moment przekornego uśmiechu i końca zabawy, jednak... jednak... okurwamaćczyonasięrozbiera? Agencie Primrose, masz ważną misję do wykonania. Stawka większa niż życie. Tymczasem na jego usta wpłynął dziwny, trudny do określenia uśmiech; radosny, a jednak nieco szatański. Podszedł powoli do dziewczyny i, uprzednio odgarnąwszy jej włosy na plecy, postanowił pomóc jej w tym trudnym zabiegu rozpinania guzików.
Cóż, sama Tośka podejrzewała, że zamordowałaby z zimną krwią każdego, kto teraz tylko przekroczyłby próg Działu Ksiąg Zakazanych i spróbował zakłócić ich względny spokój i harmonię. Tu było naprawdę jeszcze więcej o wiele grubszych książek, którymi można było kogoś zabić z niemałą łatwością. Ale może na razie odpuśćmy sobie motyw pozbawiania przez nią życia kolejnych istot, a raczej jedynie snucia tego typu planów. To z pewnością psuje romantyzm chwili, tak, tak. Fakt, w jej naturze nie leżało szczere przytulanie się, chociaż była ogromnym pieszczochem. Jednak prawdziwe, niezabarwione żadnymi negatywnymi intencjami, gesty zdarzały się jej bardzo rzadko, jak to było już wcześniej gdzieś wspomniane. Dlatego teraz agent Primrose mógł czuć się naprawdę dumny z siebie, że udało mu się doprowadzić ją do tak nieczęstego zachowania. Zabieg wcale nie był trudny, choć jego pomoc była w tym przypadku jak najbardziej wskazana. Kiedy bluzka Antoinette wylądowała na ziemi (co w sumie wcale nie okazało się już takie przyjemne, bo w końcu dotknęła niezasłoniętymi plecami tej lodowatej ściany), postanowiła zająć się jego własną koszulą. Z nią z niewyjaśnionych powodów poszło jakoś szybciej. Dalsza część garderoby - bardzo podobnie. Wydawać by się mogło, że z każdą częścią odzieży spadającą na podłogę, po pomieszczeniu roznosi się ciche echo, słyszalne tylko dla nich, niedostępne natomiast dla osób z zewnątrz.
Nie ma sprawy, Charlie na pewno by jej pomógł z ogromną chęcią i bez zastanowienia. W gruncie rzeczy nawet nie dopuszczał do siebie myśli, co by było gdyby jakiś (...) właśnie ich nakrył. Nie zastanawiał się też nad własną reakcją; lepiej byłoby zlikwidować niechcianego gościa książką czy zaklęciem? A zresztą, co on pieprzy. Wystarczyłoby, żeby on, zacny Agent Primrose pogroził mu palcem tudzież rzucił gniewne spojrzenie, a nieszczęśnik sam uciekłby w popłochu, ba, pilnowałby drzwi, aby nikt niepowołany nie dostał się do jego twierdzy. Znaczy, twierdzy Czarlsa. Co do przytulania, czuł on okropny niedosyt z tego powodu, bo wręcz uwielbiał chwile, gdy Antośka się do niego przytulała. Każdą z nich zapisywał na długo (krótko) w pamięci, by potem, siedząc samotnie w swoim pustym gabinecie (chlejąc w pubie), wspominać je i rozkoszować się tą chwilą (zapomnieć o wszystkim). Mimo tego czuł rozpierającą go dumę i radość, zdecydowanie. Zresztą, nawet w jego najśmielszych wymysłach i najrozleglejszych planach nie było nawet sekundy, podczas której Tośka znalazłaby się b-e-z u-b-r-a-n-i-a. Tymczasem najwyraźniej nie doceniał albo jej możliwości, albo też swoich, ciężko stwierdzić. Rzeczywiście, ubrania opadły zaskakująco (zbyt? czyżby zbyt?) szybko, co sprawiło, że okrutny chłód zaczął przenikać jego ciało, chociaż z drugiej strony ogrzewało go ciepło bijące od Antosi. Ich usta ponownie złączyły się w pocałunku, a dłonie Czarlsa zaczęły błądzić po krajobrazach ciała dziewczyny (ach, jak poetycko). Agencie Primrose, misja 0069 rozpoczęta.
W zasadzie obecna sytuacja bardzo mocno odbiegała od wyobrażenia Antoinette o przeżyciu jej własnego "pierwszego razu", a już na pewno nigdy nie pomyślałaby, że kandydatem do zapewnienia jej tego typu rozrywki stanie się właśnie Charles Primrose. Jednak ostateczną decyzję co do swoich rozważań podjęła chwilę przed wejściem do pomieszczenia przeznaczonego na Dział Ksiąg Zakazanych. W ogóle miejsce także nie było wyjęte z jej marzeń, ale cóż zrobić? Nie miała innego wyboru. To znaczy, może inaczej - miała, ale nie chciała go uwzględnić. Co nastąpiło potem? Zapewne nikomu nie trzeba tłumaczyć niemal oczywistego rozwoju wydarzeń, chyba, że ktoś jest ciągle w tych sprawach bardzo nieuświadomiony. Jeżeli chcemy przedstawić to bardziej poetycko, nazwijmy to pełnym namiętności tańcem dwóch ciał wówczas połączonych w jedność. Natomiast gdy zdecydujemy się na bardziej przyziemne określenie, posłużymy się jednym, czteroliterowym słowem: seks. I tyle, w szczegóły nikt nie musi się zagłębiać, bo są zbędne. Po "wszystkim", Tośka nawet nie starała się ukryć swojego zmęczenia. Powieki miała do połowy przymknięte, a usta delikatnie rozchylone. Oddychała powoli i głęboko. Siedziała przed opartym o ścianę Charlesem, nawet już nieco ubrana. Przy tym opierała także głowę o ramię pana bibliotekarza, nie siląc się na jakieś słowa pochwały, czy czegokolwiek w tym rodzaju. Musiała sobie przecież trochę odpocząć, no.
No tak, właściwie to gdyby mu to teraz powiedziała, na pewno by się nie oburzył, obraził, zdenerwował, zasmucił, zirytował, nie, pewnie przyznałby jej rację, gdyż sam doskonale wiedział, że nie jest żadnym romantycznym kochankiem niczym Romeo (choć nie wiedział, kto to - wszak "Romeo i Julia" to zacne, acz mugolskie dzieło, niestety). Był za to perfidnym potworem, podstępnie wykorzystującym chwilową słabość biednej dziewczyny, która przypadkowo zawędrowała za daleko. Chociaż (Agencie Primrose, rozpoczynamy etap II: szukamy usprawiedliwienia i pozytywów) z drugiej strony, nie był aż tak nieczuły, bo coś do Tosi czuł. Nie miłość, ale też nie zwykłą sympatię, tylko coś dziwnego, pośredniego (gratulujemy zacnej umiejętności określania własnych emocji i uczuć). W każdym razie, on też nigdy by się nie spodziewał, że współuczestniczką (!) jego "x razu" (niestety ich nie liczył, a szkoda, bo mógłby teraz się popisać i poetycko wpasować w nurt, jaki zapoczątkowała Antosia. Czy coś takiego!). Gdy po ich pełnym namiętności tańcu dwóch ciał wówczas połączonych w jedność oboje udali się na spoczynek (jeśli można to tak nazwać!), Charlie również zamknął oczy, starając się opanować przyspieszone bicie serca, po czym pogładził opartą o niego Tośkę po włosach. Mmmm. Agencie Primrose, misja wykonana.
Nie miała zamiaru mu tego mówić. Nie widziała ku temu stosownego powodu. Najwyżej kiedyś, kiedyś, w chwili słabości, jakiegoś napadu nagłej depresji, lub pod działaniem jakiegoś w miarę podobnego uczucia, podzieli się z nim tymi informacjami. Jednak teraz z pewnością zepsułaby jakże uroczą chwilę, która w zasadzie wydawała się jej bardzo miła, mimo tego, że odbiegała znacznie od jej marzeń, jak już było wcześniej wspomniane. Czując jego dotyk, momentalnie wtuliła się w niego z niejaką zaborczością. Może faktycznie podświadomie bała się, że teraz wstanie, pożegna się i tyle będzie go widziała, więcej nie odezwie się ani słowem. Nie raz słyszała o takich historiach i naprawdę nie chciałaby przeżyć tego na własnej skórze. Dlatego też teraz tak usilnie nie chciała go wypuścić z objęć, choć nie były one nachalne czy brutalne. W zasadzie przytulała się do niego w taki sposób jak poprzednio, tyle że dosłownie odrobinę mocniej. - Charlie... - Zaczęła półgłosem tak, jakby zamierzała powiedzieć mu coś bardzo ważnego, jednak urwała z niewiadomego nawet dla siebie powodu. Musnęła ustami jego szyję, po czym odsunęła głowę od jego ramienia, spoglądając na mężczyznę z lekkim uśmiechem. Sięgnęła po swoją koszulę, leżącą do tej pory na ziemi, i narzuciła ją swobodnie na ramiona. Zawsze to mniejsza szansa na przeziębienie się, mhm. - Chyba niedługo będę musiała wracać - oznajmiła po chwili, akcentując to niezbyt wesołym westchnieniem. Fakt, zdążyło zrobić się późno.
Tym lepiej; wszak zdecydowanie wolał żyć w błogiej nieświadomości. Poza tym, rzeczywiście BYŁO MIŁO. Boże, co się właściwie działo - czy te dwa słowa, bardzo miło, były zatem wyrażeniem gorącego uczucia i namiętnej miłości, jaka ich połączyła? No bez przesady, nie był aż tak okrutny, żeby teraz ją zostawić i sobie pójść. Chociaż rzeczywiście, byłby to scenariusz cholernie przewidywalny, zdarzający się niemałej ilości dziewcząt w sytuacji Antosi. Ale bez obaw, agent Primrose nie był jednym z tych przystojniaków (no dobra, tym pierwszym był, ale nic więcej!), podrywających różniaste dziewczyny, by rzucać je po tak zwanym skonsumowaniu związku. Nie zamierzał odejść i nie zamierzał pozwolić odejść jej, o nie. Odwzajemnił jej uścisk, pozwalając jej przytulić się mocniej. To dziwne, bo wydawała się mu nagle taka krucha, delikatna i bezbronna - zupełnie inna niż na co dzień. Poczuł dziwny przebłysk niepokoju, kiedy wypowiedziała jego imię i nagle urwała. - Tak? - spytał krótko, rzucając jej pełne napięcia spojrzenie. Pewnie się wymiga, no cóż. Kiedyś się dowie, co to było tak naprawdę. Wygiął usta w uśmiechu, po czym ruszył na poszukiwanie swoich ubrań. - Skoro koniecznie musisz... Agencie Primrose, nie bądź frajerem i zrób coś, żeby została!
Hohoho, zaczynać dzień od wizyty w bibliotece, tego jeszcze nie było. I to, o zgrozo, na TRZEŹWO! Absolutnie trzeźwo! Co prawda, JESZCZE na trzeźwo, niemniej i tak złożyła tą cholerną obietnicę. Zero alkoholu, zero używek, zero wyskoków, zero kontrowersji, zero przekleństw, naukanaukanauka. Wymruczała kilka przekleństw pod nosem, łamiąc jedną z obiecanek-cacanek, i nieco niepewnie zagłębiła się między regały. Cóż, biblioteka stanowczo nie była naturalnym środowiskiem punkowej panny w mini i skórzanych kozakach. No nic. Wdech, wydech. Jesteś Camille Patricia Farnese, głowa do góry, z drogi robaczki. Pradziadowie mają Cię klepać po plecach, a nie kręcić głową z politowaniem nad Twą słabością. Dość, że rodzice byli słabi, żałośnie słabi. Ach, są. Matka przecież żyje. No nic. -Przepraszam? -rzuciła w przestrzeń, pewniej postępując jeszcze kilka kroków. Potrzebowała bibliotekarza, sama tego nie ogarnie.
Był właśnie na etapie równoczesnego zapinania paska od spodni i guzików koszuli (przydatna umiejętność, szczególnie w takich chwilach), kiedy do jego wrażliwych (och) uszu doszedł jakiś dźwięk. Trzask drzwi, kroki, głos? Kurwa, no co znowu? Doprowadził się do względnego porządku (ahm) i mruknął Tośce, że zaraz wróci, bo czas rozprawić się z wrogiem. Alarm, alarm, najazd nieprzyjaciela na twierdzę! Wypadł jak bomba zza drzwi do Działu Ksiąg Zakazanych, a jego oczom ukazała się dziewczyna. Dziewczyna. Hm. Okropny makijaż, lateks i miniówa? O losie, powiedz, za jakie grzechy zsyłasz mi tu W TAKIEJ, CHOLERA, CHWILI, jakiegoś demona?! Dobra, Charlie, czas wzorowo wypełnić swoje obowiązki. Zmierzył ją średnio przyjaznym wzrokiem. - Czego? - burknął gniewnie, gotowy w ostateczności potraktować ją Drętwotą - Biblioteka zamknięta!
Nawet nie próbował jej zatrzymać? Zdziwiło ją to nieznacznie, bo przecież rzuciła wzmiankę o konieczności odejścia w zasadzie po to, aby upewnić się, że chce dalej przebywać w jej towarzystwie. Zanim jednak zdążyła zrobić chociażby smutną minę, czy nawet jej cień, Charlie wyszedł zdenerwowany. Z początku nie do końca zrozumiała sens jego słów, który dotarł do niej dopiero chwilę później. Zaraz wróci? Żeby się z nią pożegnać, czy może osobiście odprowadzić do wyjścia? Ach, jakież to cholernie romantyczne, aż miała nieodpartą ochotę poskakać z tej nieopisanej radości, która ją nagle ogarnęła. W odpowiedzi skinęła jedynie głową, jednak zrobiła to dopiero po jego wyjściu, więc trudno, aby agent Charles to jakkolwiek zauważył, trudno. Dźwięk zamykanych drzwi do Działu Ksiąg Zakazanych poniósł się echem po pomieszczeniu, stwarzając w głowie Tośki dziwne uczucie pustki. Aż mimowolnie nasunęła się jej myśl, że może jednak powinna tego dnia w ogóle nie wychodzić z dormitorium, zostać w łóżku, odwiedzić siostrę, cokolwiek, a nie pałętać się po szkole, zmierzając do biblioteki. Lub, jeżeli już, nie odwiedzać błoni. To było dla niej bardzo trudne do zdefiniowania. Miała swoisty mętlik w głowie, którego nie potrafiła ogarnąć. Najwyraźniej nie była aż tak silna i, nazwijmy to, określona, jakie sprawiała wrażenie. W międzyczasie, aby zająć się czymś podczas czekania na powrót Charliego, wstała wreszcie z teraz już w niektórych miejscach ciepłej podłogi, podniosła swoje ubrania i zaczęła się ubierać, uprzednio oczywiście otrzepując odzież z kurzu.
Przystanęła, mierząc badawczo-chłodnym spojrzeniem bibliotekarza, który wyglądał jak uczniak. Uniosła brwi. -Dziwne, poinformowano mnie, że o tej porze jest otwarta. -odparła spokojnie, opierając ręce na biodrach i rozglądając się beznamiętnie. Prosze bardzo. Podręczniki mogą poczekać, a ja pożalę się, że personel utrudnia mi naukę. -O której mam przyjść? -spytała zwyczajowo znudzonym głosem.
Na brodę Merlina, jak łatwo poszło. Już się bał, że będzie musiał się z nią użerać, że nie da się wyprosić i będzie zmuszony dać jej odpowiednią książkę, uprzednio rozpocząć długie poszukiwania... Nie? To wspaniale. - Przykro mi, że zaszła pomyłka, niestety w wyniku problemów technicznych nie mogę służyć pomocą - odparł niemalże automatycznie. Świetna regułka, mhm. Żal się, żal. W tej chwili mnie to nie obchodzi, (niestety?) więc nie ma sprawy. - Nie wiem. Za dwie godziny, jutro, pojutrze - a najlepiej wcale, przemknęło mu przez myśl. Dobra, dobra. - Dziękujemy i zapraszamy ponownie, do widzenia - powiedział jeszcze, oczekując aż niechciany gość opuści twierdzę Agenta Primrose.
Uniosła brwi jeszcze wyżej. -Nie potrzebuję pomocy, potrzebuję regału z podręcznikami do eliksirów. -odparła nieco chłodniej, zaciskając lekko usta. Jakie jutro, pojutrze? -Do godziny, półtorej, nie do dwóch. -dodała już nieco bardziej zdecydowanie, prawdę mówiąc z czystej przekory. Mogłaby poczekać dwie abo trzy, może nie dwa dni. Ale do jutra od biedy tak. Niemniej umiała przybrać ton, sugerujący, że sprawa nie cierpi zwłoki, i właśnie to zrobiła. I tak do wieczora nie zdoła się wymknąć na whiskey, równie dobrze może sobie pooglądać podręczniki do eliksirów.
Boże, co za człowiek. Jak mówi, że nie, to znaczy NIE, to chyba oczywiste? Westchnął głęboko i na chwilę zamknął oczy, po czym otworzył je i odparł powoli, wyraźnie i spokojnie: - Zapraszamy za dwie godziny. On nie mógł czekać. Zanim ten osobnik się odpieprzy/Czarls znajdzie jej książkę, miną wieki, a Tosia zdąży mu tam zamarznąć albo ucieknie potajemnie, myśląc, że ją porzucił.
Nie, to nie jest oczywiste, nie dla zbuntowanej Ślizgonki, wychowanej w ogarniętym manią czystokrwistości i buty Durmstrangu. Zmrużyła oczy, spoglądając na bibliotekarza przez chwilę. W końcu wygięła usta w dziwnym, nieco ironicznym uśmieszku i odparła. -Dobrze. Przyjdę za półtorej godziny.- i posławszy bibliotekarzowi nieco zuchwałe spojrzenie, nie oglądając się za siebie, wyszła z biblioteki. -Arivederci. -rzuciła tylko przez ramię.
Alleluja! Chyba do niej dotarła choć część tego, co mówił. Pożegnał się z dziewczyną niedbałym mruknięciem, po czym natychmiast szybkim krokiem zawrócił w stronę Działu Ksiąg Zakazanych. Po chwili zatrzasnęły się za nim drzwi, a on z ulgą stwierdził, iż Antosia wciąż tam jest. Co prawda z nie najszczęśliwszą miną i w ubraniu; ale mimo tego nie uciekła, a nawet nie zamarzła. Chociaż tyle. Podszedł i uściskał, po czym, nie przestając jej obejmować, wymruczał do ucha: - Przepraszam, ale jakaś dziwaczka uparła się, że potrzebuje książki. Ale już sobie poszła - pocałował ją delikatnie i dodał - Wróci, ale na razie trochę czasu.
W sumie trzeba powiedzieć, że Charlie uwinął się z wyproszeniem intruza dość szybko. Kiedy wrócił do Działu Ksiąg Zakazanych, była w trakcie zakładania pończoch. W sumie to trochę dziwne, że zaczęła od spódnicy, ale miała pewien problem ze skupieniem myśli w chwili obecnej, więc w ogóle cud, że nie pomyliła w ogóle części garderoby. - Nie powinieneś jej pomóc? - Zapytała takim tonem, jakby naprawdę mało co ją to obchodziło i chyba w pewnym stopniu było to zgodne z prawdą. W zasadzie tego typu zadania należały do kompetencji agenta Primrose, jednak w tej chwili cieszyła się, że zaoszczędził dla niej swój czas. Podświadomie tego potrzebowała, więc nie miała też na co narzekać. Odwzajemniła jego uścisk, uprzednio znów oplatając go rękoma wokół pasa. Nie miała pojęcia ile dokładnie czasu tutaj spędzili, ale nie miała najmniejszej ochoty wracać jeszcze do dormitorium Ravenclawu. Mimo wszystko nawet teraz dała o sobie znać jej nieco złośliwa natura, a przynajmniej na to mogły wskazywać pozory, bo w tym przypadku tego typu zachowanie było wymuszone i sporo ją kosztowało. Tośka odsunęła się od Charlesa z dziwną, wyraźnie nieudaną imitacją swojego firmowego uśmiechu pełnym wredności, po czym powróciła do zakładania pończochy, którą wcześniej zdążyła naciągnąć tylko na wysokość kolana.
Jasne, że poszło mu szybko, przecież był Agentem Primrose, a agenci z Międzynarodowego Ośrodka Szkolenia Bibliotekarzy nie mają ż-a-d-n-y-c-h problemów z uwijaniem się z wrogiem. I nie tylko, ale to inna sprawa i wrócimy do niej innym razem. - Powinienem - odpowiedział podobnym tonem, bo też nie obchodził go los Lateksowej Czytelniczki, która tak dopominała się o książkę. Zresztą, nie wyglądała na zbyt przykładną uczennicę, nawiasem mówiąc. Yhm, może i były to jego kompetencje, ale (jak wiadomo) nie zawsze je spełniał. Poza tym Antosia była znacznie ważniejsza i bardziej interesująca niż jakaśtam dziewczyna z biblioteki. Z Tośkiem można było robić też rzeczy du-żo-faj-niej-sze niż podawanie i odbieranie książek. To na pewno. Łeee, poszła sobie? Ale jak to? Risse, zostaw te głupie pończochy wracaj tu natychmiast, tak się nie robi! Został w miejscu z miną smutnego szczeniaczka/kotka/jagniątka/chomiczka/czegokolwiek, co jest małe, słodkie, puchate i wzbudza litość i/lub wzruszenie. - Tosia - powiedział bezradnie - wracaj. Jakże płomienna przemowa, agencie Primrose.
Och, no proszę, czyżby coś poszło nie po myśli agenta Primrose? Przecież jego plan był tak genialny, że musiał zakładać to, że prędzej czy później Antoinette zechce się odsunąć, choć przyszło jej to bardzo trudno, ale przynajmniej tego już nie zauważył, z czego raczej się ucieszyła. W końcu pokazywanie prawdziwych emocji w tego typu sytuacjach nie należało do jej mocnej strony, wolała raczej stłamsić je w sobie i później wyładować je w jakiś inny, mniej stresujący sposób. Widząc jego minę, warto zaznaczyć że niezmiernie słodką, westchnęła dość pogodnie, kończąc uciążliwą walkę z pończochą. Kiedy czynność tę zakończyła pełnym triumfem, znów podeszła do niego bliżej i otoczyła rękoma jego szyję. Wspięła się dzielnie na palce i musnęła jego usta. Jak można było się spodziewać, pocałunek wcale nie był zbyt długi, choć to było już zamierzone z jej strony. - Nie chcę wracać dzisiaj do dormitorium - odezwała się po chwili, patrząc na niego wzrokiem prawdziwie nieodgadnionym. No proszę, nawet teraz nie kłamała by wprawić go w zakłopotanie, a po prostu mówiła szczerą prawdę. Nie uśmiechało się jej wrócenie do sypialni, zwyczajne położenie się do łóżka i całonocne przewracanie się z boku na bok, bo niemożliwym było to, żeby zasnęła. - Przechowaj mnie gdzieś - poprosiła z entuzjazmem, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Byle nie w Dziale Ksiąg Zakazanych, bo jeszcze godzina czy półtorej i Tośka tu zamarznie, niestety.