Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Prawdę mówiąc, zdziwiło ją, że tak łatwo ustąpił. Spodziewała się raczej dziwnego ataku śmiechu i kolejnych prób irytowania. A tu proszę. - Postaram się. - odparła, biorąc owy przedmiot do ręki, by niezwykle twórczo wymachiwać nim przy rozkoszowaniu się lekturą. Książka ta, może i nie była jakoś szczególnie interesująca, jednakże dla Victorie miała dużą wartość. Miała ona wbrew pozorom duży szacunek do historii (najwyraźniej jako jedna z nielicznych), to też lubowała się w takowych gatunkach. - To dziennik, prowadzony za czasów potęgi Voldemorta. - odparła, bez cienia złośliwości. Albo tak się zaczytała, że nie była świadoma tego co robi, albo zwyczajnie uznała, że poprzez ignorowanie krukona, szybciej się go pozbędzie. Wracając do treści książki, o ile temat czasów Potter'a (a raczej czasów przed jego narodzeniem) był tak obrzydliwie oklepany i tyle już na jego temat powstało książek, tak te czasy, ze strony kogoś zupełnie innego, nieznanego, niczym nie wyróżniającego się tłumu, komu nikt z pewnością nie biegł na pomoc w byle sytuacji, był znacznie ciekawsze. I prawdziwsze. A przynajmniej dla Victorie Gray.
Tja, można to potraktować jako uprzejmość [ee?] albo jakiś 'dzień dobroci dla zwierząt', ot. W każdym razie podręcznik na prawdę go chwilowo zafascynował na tyle, że stracił ochotę drażnienia ślizgonki, co ogólnie lubił robić. Po prostu. Gdy wzięła różdżkę i od razu zaczęła robić coś, co dokładnie przeczyło jego 'prośbie', przewrócił oczami z widocznym lekkim rozbawieniem w nich - Ani przez moment w to nie wierzyłem - skomentował, dając znać tonem głosu, że olewa jej różdżkę. Wybije sobie najwyżej oko, a on chciał ją tylko przed tym obronić. Szacunek do książek to krukon miał, żeby nie było, jednak z treścią ich to już różnie bywało. Teraz to zacne pomieszczenie, jakim była biblioteka, na prawdę powinno zapisać ten dzień jako jakieś gostowskie święto, bo chyba właśnie pobijał rekord czasu przebywania tutaj. - Dziennik? - powtórzył, ukazując lekkie zainteresowanie, przy czym uniósł lekko brew, wbijając szare tęczówki w dziewczynę. Akurat dzienniki lubił, zawsze lepiej jego zdaniem oddawały charakter treści, lepiej można było się wczuć i wszystko zrozumieć. Zwłaszcza, jeśli chodzi o tak 'dynamiczne' czasy, jak te za panowania Voldemorta. Niestety mimo swojego życiowego optymizmu, miał bardzo nikłą nadzieję, że uda mu się jakoś dopaść tą książkę w najbliższym czasie, skoro właśnie Victorie się nią zainteresowała. Pozostawało wybadać sytuację - Długo ci zejdzie czytanie tego? - spytał, w typowo dla siebie swobodny sposób i nieco zobojętniały, choć dla osób, które bardziej go znały, łatwo było rozgryźć, czy tak na prawdę jest. Nawet specjalnie nie robił tego, żeby ukrywać swoje uczucia czy coś w tym stylu, po prostu miał taki sposób bycia.
Brian, jak nagle zaczął temat, tak samo szybko go skończył. Siedzieli w ciszy, może trochę niezręcznej? Zależy, z której strony na to spojrzeć. Tak czy inaczej, Davis stwierdziła, że dalsze przebywanie w bibliotece nie ma sensu. Dała chłopakowi buziaka w policzek, uśmiechając się delikatnie, i przy okazji dając mu do zrozumienia, że będzie czekać na jakiś list z kolejnym "przypadkowym" spotkaniem, a następnie nie czekając na jego reakcję po prostu wyszła z biblioteki, kończąc pogadankę krótkim, ale miłym "cześć".
Gdy dostał od Angie całusa, jakby porażono go prądem. Nim jednak zdążył powiedzieć cokolwiek, dziewczyna opuściła bibliotekę. Pobiegł za nią, ale na korytarzu już jej nie było. No cóż... Chyba on też opuści to miejsce i uda się do dormitorium... Może trafi na resztę swojej paczki...?
Och, obronić! Jakież to wspaniałomyślne z jego strony. Gdyby Victorie była świadoma tak wielkiej rycerskości płynącej z jego strony, z pewnością niezwłocznie skłoniona trwogą schowałaby różdżkę. Ale nie wiedziała. Właściwie, w jej przypadku zainteresowanie dziennikiem, tudzież pamiętnikiem, było dziwne. Gray bowiem szczerze nienawidziła takowych "utworów", pisanych do nie wiadomo kogo. Z jednej strony chcesz, żeby ktoś to przeczytał i wiedział już wszystko, a z drugiej... no może niech czyta tego. I tego. A! No i jeszcze tego. Bezsensowne. Jednakże, ten dziennik nie opowiadał o wspaniałym życiu dziesięciolatki, której ojczulek pływa w kasie i zgadza się opłacać jej wszelakie wymysły. Ten dziennik, miał w sobie coś... no "to coś". - Nie zamierzam się spieszyć, jeśli o to Ci chodzi. - odparła chłodno, odrywając się na chwilę od lektury, by posłać mu niechętne spojrzenie. - Naprawdę nie masz co robić? Jest tyle ludzi do irytowania, a ty ciągle tracisz czas tutaj. - uniosła sceptycznie brwi. Wszak, to jej ulubionym zajęciem było właśnie dokuczanie i irytowanie innych. Jednakże, robiła to tylko wtedy, gdy naprawdę nie miała nic innego do roboty. Bo i po co tracić czas na bzdety, mając tak interesujące zajęcie.
Cayanne chodziła sobie po hogwarcie. Lekcje się skończyły i jak widać uczniowie nie byli chętni do siedzenia w bibliotece. Krukonka chciała znaleźć jakieś konstruktywne zajęcie. Czytanie nadawało się w sam raz Szła sobie powoli pomiędzy regałami. Patrzyła za jakimś ciekawszym tytułem. Wzięła do ręki książkę pod tytułem „Historia Magii dla ciekawskich”. Z wybrana lekturą powędrowała w głąb pomieszczenia. Zajęła miejsce przy wolnym stole i położyła na nim książkę. Gdy już wygodnie usadowiła się na krześle otworzyła na pierwszej stronie lekturę. Kartki były w dotyku dość chropowate, a oprawka z ciemnej skóry. Książka sama w sobie wyglądała zachęcająco. Ciekawa była czy treść będzie lepsza od wyglądu książki. A przecież, „Nie oceniaj książki po okładce”. Przypomniało jej się mugolskie przysłowie. Przerzuciła rude włosy do tyłu i oparła się wygodniej. Zaczęła czytać ową książkę.
Powoli i bezszelestnie przekroczył próg biblioteki. Przez kilka dłuższych chwil wędrował między regałami w poszukiwaniu „zdobyczy”. Sam do końca nie wiedział czego właściwie szuka ,po prostu kręcił się, bezmyślnie gapiąc na grzbiety książek poukładane na pułkach. Pierwszy raz od długiego czasu przyszedł do biblioteki. Kiedyś spędzał tu naprawdę dużo czasu. Zjawił się tu dziś głównie dla tego ,że wszyscy bawili się teraz w najlepsze w wielkiej Sali ,co znaczyło ,że biblioteka będzie pusta. Już sobie to wyobrażał grupki wymalowanych panienek myślących tylko o tym czy sukienki dobrze na nich leżą i faceci którzy im nadskakują …Chwycił jedną z książek nie sprawdzając nawet o czym jest i ruszył w kierunku stołów .Ku jego zdziwieniu ,siedziała tam jedna osoba. Rudowłosa dziewczyna pochylona była nad książką .Jeśli dobrze pamiętał była krukonką. -Widzę ,że krukonka na swoim miejscu-zażartował i uśmiechną się łobuzersko spoglądając na dziewczynę.
Powoli przekręcała kolejne kartki. Szelest przewracanych stron jedynie zakłócał panującą tu ciszę. Niestety książka nie zaskoczyła jej. Widać mugole znając się na takich błahych sprawach. Zapewne cieszyłaby się jak dziecko, gdyby znalazła coś porządnego do czytania na przykład o roślinach. Powinna się trochę podszkolić, bo miała duże braki z rozpoznawaniem niektórych. Dobrze jej się tutaj siedziało, szczerze to wolałaby na łące ale narzekać nie wolno. Gdy usłyszała męski głos na sobą zirytowana podniosła głowę. Chciała zobaczyć jaki delikwent jej przeszkadza i to w taki sposób. Ujrzała uśmiechniętego chłopaka Ku swemu zdziwieniu rozpoznawała go. Gryfon, do którego nie miała zamiaru wtedy podchodzić bo był dla wszystkich opryskliwy. Jako dziecko przeszkadzało jej to i może teraz też... Czuła się po prostu nieswojo w towarzystwie źle nastawionych osób. -A co masz na myśli mówiąc, że jestem na swoim miejscu?- odparła chłodno- Bo jak widzę preferujesz stereotypy. Nie podobało jej się to, że z niej żartował. Tak, ślizgoni hodują węże pod łóżkiem, a gryfoni co? No właśnie takie idealne honorowe dzieciaki? On jej na takiego nie wyglądał. Przyjrzała mu się dokładnie. Z niechęcią musiała przyznać, że był nawet przystojny. I zapewne dlatego nie odwróciła wzroku od chłopaka.
I proszę powiedzieć, co przystojny bibliotekarz robi z kobietami - nieukami?! Cherry wręcz jak na paluszkach wdarła się do pomieszczenia. Od razu ją zemdliło od zapachu książek. Bowiem jak na tak durną literaturę można było tracić czas? To nieprawdopodobne! Mnóstwo uczniów siedziała w bibliotece najprawdopodobniej przygotowując się do testów. Po co to komu? Ludzie, życie marnujecie! - Chaarlees! - jęknęła bezradna. Któż jej pomoże wybrać książkę? No któż - jak nie przystoijny Charles? Stanęła na środku biblioteki totalnie zagubiona. Iść prosto, tam będzie biurko Charliego. I jest! Eureka! Nachyliła się lekko do niego - Charles, uratuj mnie z opresji! - rzekła głosem na skraju załamania nerwowego. Rzecz jasna, to był jawny żart. Tak naprawdę chciała z nim porozmawiać, a nie znalezienie książki na pewno nie było by żadną apokalipsą, raczej ratunkiem.
Ależ tak naprawdę to właśnie dlatego go tu zatrudnili - aby swoimi walorami zewnętrznymi mógł przyciągać zwierzynę... znaczy uczennice! Tak, uczennice spragnione WIEDZY. Bo właśnie to Charles im przekazywał, a o dziwo zakres jego kwalifikacji z czasem wychodził poza anatomię człowieka. Lata praktyki w bibliotece robią swoje! Siedział więc przy swoim biurku, będącym punktem wybawienia dla wielu niewiast, zagubionych wśród regałów pełnych pożółkłych kartek i wytartych, ciężkich okładek, i zastanawiał się, kiedy zdąży się wyrwać, by zażyć odrobiny relaksu. Najlepiej z butelką whisky! Z jego ambitnych planów i rozważań wyrwał go dramatyczny okrzyk, rozlegający się gdzieś przy wejściu. Po chwili zrozpaczona niewiasta dopadła jego biurka. - Cherry! - wykrzyknął, wstając gwałtownie i przewracając z hukiem ciężkie krzesło - Cherry, zacna białogłowo, czyżby zaatakował cię najcięższy z tomów z serii "Jak zakręcić w pierścionki włosy w nosie - 16256437 praktycznych porad i ćwiczeń"?
Oby tylko nie pomyślał, że ona naprawdę chce się czegoś nauczyć. Bo... po co komu wiedza? Pieniądze i tak zdobędzie, bo jest sprytna. Nie musi być nudnym wykładowcą w najlepszej szkole magii, oj nie musi. Sama dość skromnie uważała, że nie ma ubogiego słownictwa, mogła wiele c i e k a w y c h książek przeczytać... ale Nauka?! Wydęła usteczka w podkówkę. Ten huk jaki sprawił wielkim krzesłem był naprawdę imponujący! Rzucił biedaczek wszystko, aby uratować ją od obrzydliwego tomu. - Charlie, to nie prawda. - rzekła smutno i zdobyła się na odwagę poprawić koszulę. Ach... jak w niej przystojnie wyglądał! I te perfumy. Była pewna, że to on ma taki piękny gust! Na pewno. Nikt mu nie pomagał, przecież jest samodzielnym, dużym chłopcem. - Jesteś okrutniejszy od tytułu tego tomu. - rzekła szczerze, patrząc w jego magiczne oczy. Ileż ona mogłaby w nie patrzeć! - Co u Ciebie słychać? - dodała konspiracyjnie.
Nie, bez obaw! Te jego dywagacje na temat nauki były właściwie tylko sprytną zmyłką; czasem lubił oszukiwać sam siebie, i myśleć jak prawdziwy, porządny człowiek pracujący w placówce oświatowej. Nie ma miejsca na picie w Hogsmeade, nie ma miejsca na obściskiwanie się z szesnastolatkami! Trzeba bowiem nauczyć młodzież odrobiny moralności, a nie dawać zły przykład. O, znowu zaczyna. Zastanowił się przez moment, czy powinien podejrzewać Cherry o niecne zamiary, które być może właśnie przejawiały się w poprawianiu jego i tak wspaniale ułożonej koszuli. Po chwili stwierdził jednak, że zaczyna wpadać w jakieś chore samouwielbienie i kojarzenie wszystkiego z jednym, dał sobie zatem spokój. Perfumy zaś dostał bodajże od matki (no niestety - jednak nie był aż tak duży i samodzielny), ale rzeczywiście były całkiem fajne. - Och Cherry, jak śmiesz nazywać mnie okrutnym? To ja dla ciebie rzucam... moje zacne obowiązki, a ty? Zero wdzięczności! - oburzył się i obdarzył ją uśmiechem. - Nic, powoli zapuszczam korzenie w tej bibliotece - odparł równie konspiracyjnie - A u ciebie?
Nie znała jego zacnych zamiarów - ale cóż wielbiła go. Może tylko ze względu na wiek... seksowny tyłek... uśmiech... Poza tym czuła, że za tą stertą książek kryje się łobuz, dlatego też chciała w nim go obudzić. Pragnęła zobaczyć ten błysk w oku( w jej znaczeniu zawsze to było szeroko pojęte pożądanie. Wszak kto by się oparł?) Przygryzła lekko dolną wargę, obserwując jego mimikę twarzy. - Nie mów tak. - skarciła go delikatnie wzrokiem. - Więc pozwól mi się odwdzięczyć. Rzuć to i chodź ze mną. - szeptała, patrząc w jego oczy. Cóż, wiedziała, że ta męska koszula leży idealnie, lecz musiała go dotknąć... - Charlie, te kujony sobie poradzą, chodź - wciąż w ich rozmowie królowała konspiracje. Wciąż chciała go uwieść i wciąż miała ochotę wypić z nim piwo, może dwa. Czy coś w tym złego? Dłoń, którą uprzednio poprawiła koszulę, pozostawiła na jego torsie.
Tak, bowiem było w nim naprawdę dużo do wielbienia i podziwiania, co wcale mu zresztą nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie! Kto wie, co by zrobił, gdyby dowiedział się o niecnych planach Cherry związanych z wydobyciem z niego błysku w oku... jest bowiem szansa, że uciekłby gdzie pieprz rośnie! Szczerze mówiąc, gdyby nie był przyzwyczajony do rzeszy rzucających się na niego fanek (a co!), przeraziłoby go zachowanie dziewczyny. Wyczuł bowiem w jej głosie chęć porwania go, związania/otumanienia zaklęciem/upicia (wersja do uzgodnienia), a następnie bezczelnego wykorzystania do różnych celów i wreszcie porzucenia w pobliskim rowie. Obrzucił nieważnym spojrzeniem grupkę uczących się ludzi i podrapał się bezradnie po głowie, tworząc na niej jeszcze bardziej artystyczny nieład. Spojrzał na Cherry i stwierdził, że wolałby wyjść gdzieś z grupką dementorów niż siedzieć w bibliotece, a że dziewczyna stanowiła o wiele lepszą opcję niż wyżej wspomniana grupka, zgodził się. Tym bardziej, że jej ręka na jego koszuli wywierała presję, i to niemałą. - No to chodźmy - powiedział tylko równie cicho. Hihi, ale konspiracja!
Po długiej i męczącej (dla objuczonego książkami Czarliego) wyprawie aż na czwarte piętro, wreszcie dotarli do jego królestwa. Ostatkiem sił dowlókł się do swojej twierdzy, a mianowicie biurka, i rzucił na nie książki, zwalając przy tym misternie ułożony stosik innych tomisk. Uff. Stwierdził, że absolutnie nie może ich tak zostawić, przykucnął więc i zaczął niespiesznie zbierać z podłogi księgi, jeszcze nudniejsze i cięższe od tych, które niósł.
Za każdym razem Antoinette jedynie jeszcze bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że Charles jest strasznie niezdarny, o czym w tym momencie przekonał ją przez nieudolne wycelowanie książkami na biurko, w wyniku czego inne tomiska pospadały z głośnym hukiem na podłogę. Krukonka skrzywiła się momentalnie, bo przecież takie dźwięki wcale nie działały dobrze na jej biedny słuch, jednak z jej dobrej woli, postanowiła nie komentować tego na głos, przynajmniej teraz. Bo to, że kiedyś wypomni mu ten zamach na jej uszy, było niemal pewne. - Słaby jesteś, Charlie - stwierdziła mimochodem, nawiązując do jego ogromnego zmęczenia po przeprawie z błoni do biblioteki. Sama Tośka ani trochę nie była zmęczona, więc mogła mu jeszcze dokuczać. Przy okazji przeszła obojętnie obok zbierającego woluminy Primrose'a, nawet nie siląc się na to, żeby mu pomóc, i bezceremonialnie rozsiadła się na jego biurku, tuż obok książek, które przed chwilą rzucił na blat.
Wcale nie był niezdarny. Chwilowo mu się zdarzyło, to obecność Antośki tak na niego działa, co, nawiasem mówiąc, powinno jej schlebiać. Poza tym wycelowanie nie było nieudolne; on miał po prostu za dużo siły w swoich jakże umięśnionych rękach, w związku z czym przeliczył się i rzucił za daleko. Tak, dokładnie tak było. A ona powinna raczej wyrazić zachwyt i uwielbienie, a nie jakieś krzywe miny i ubolewanie nad słuchem. Już pomijając fakt, że zakrztusił się powietrzem, słysząc jej obrzydliwie dwuznaczne stwierdzenie. Wysilił się jednak na spokój i odparł, prostując się: - Mhm, dziecko, jak wiesz, jestem już starszym panem, więc nie naśmiewaj się z mojej kondycji!
Już miała rzucić swoją kolejną, firmową uwagę, ale w porę się powstrzymała. Tekst miał dotyczyć jego osoby w bardzo intymny sposób, a jednocześnie niezbyt uprzejmy, związany ze starością. Jednak udało się jej powstrzymać język za zębami, bo inaczej Charlie mógłby się tym razem naprawdę poważnie obrazić, a przecież była złośliwa nie po to, żeby się na nią gniewał. Właściwie to trudno określić, czemu rozmawiała z nim w taki a nie inny sposób, ale to już inna sprawa. - Więc może poczekamy, aż połkniesz swoje lekarstwa, zagrasz z kolegą-emerytem w szachy i dopiero wtedy mnie odprowadzisz? - Zaproponowała, nie ukrywając wypływającego na usta złośliwego uśmiechu. Po chwili także założyła nogę na nogę, a torba jakby samoistnie zsunęła się z jej ramienia i upadła na podłogę. Na szczęście w środku nie było niczego nazbyt cennego, co mogłoby się zniszczyć, więc ten fakt jakoś nie zrobił na Tośce większego wrażenia. Ot, głupia rzecz martwa i tyle. Prawie jak książki, które uprzednio spadły z biurka, no ale... Nie, to ewidentnie była wina Charliego.
Oooo, zapewne po usłyszeniu tejże uwagi (domyślamy się jakiej, bez obaw), nie zakończyłoby się na fochu z przytupem, półobrotem i piosenką, o nie. Możliwe też, że pogniewałby się na dłużej niż pół godzinki, a następnie wypominał jej to przy każdej okazji. Niewiadome jednak było, jak by zareagował... były bowiem dwie opcje - wybuch gniewu lub zamknięcie się w sobie i rzucanie morderczych spojrzeń. Hm. Obie dość ciekawe, choć ta pierwsza brzmiała bardziej kusząco. Po chwili spojrzał na Risse i dotarło do niego, że cokolwiek by od niej usłyszał, chyba nie potrafiłby podnieść głosu. Wszak darł się tylko na Audrey, co na razie mu wystarczało. Po jej słowach na jego usta również wpłynął uśmiech. Rozsiadł się na krześle i zawołał: - Stasiu, przynieś szachy! Po czym, w oczekiwaniu na wyimaginowanego dziadka-przyjaciela, założył ręce na piersi i zaczął przyglądać się Antoinette. Śledził też ruch jej torebki, spadającej z ramienia. Hm? Gdy zorientował się, że Krukonka nie zamierza jej podnieść, z miną męczennika i westchnieniem "ty sieroto" schylił się po przedmiot i podał dziewczynie. - Proszę uprzejmie. Ha.
Stereotypy? Co jak co ale tego nie można mu zarzucić. Uśmiechną się tajemniczo do dziewczyny i powoli podszedł do niej. Pachniała słodko i orzeźwiająco za razem , aż zakręciło mu się w głowie. Niestety nie udało mu się dokładnie odgadnąć tej kombinacji .Tak czy inaczej pachniała bardzo ciekawie. Spojrzał jej w szare oczy nie zważając na to ,że ich twarze niemal się stykały. Omiótł ją wzrokiem dochodząc do wniosku ,że nowopoznana dziewczyna jest ładniejszą wersją innej ognistowłosej dziewczyny którą w przeciwieństwie do tej miał okazję dobrze poznać. Co za ironia ,że zadawał się tylko z rudymi dziewczynami. -Nie raczej za nimi nie przepadam- szepnął jej do ucha lekceważąc oschłość dziewczyny-Nie bierz tego do siebie tak tylko żartowałem-zaśmiał się na swój sposób czarująco.-Oh no tak zapomniałem…przeszkadzam ci?- zapytał z udawanym poczuciem winy. Jeśli miała już go dość mogła wrócić do dormitorium. Chociaż miał szczerą nadzieję ,że będzie miał okazję ją lepiej poznać .Z minuty na minutę intrygowała go coraz bardziej.
Wybuch gniewu a'la Charles Primrose. Tego jeszcze nie było. Właściwie to Tośka była trochę ciekawa, jak wygląda u niego nieudawany napad wściekłości, ale na razie nie planowała go doprowadzać do momentu, w którym jej to pokaże. Było dobrze tak, jak jest i niech tak po prostu zostanie. Przynajmniej do chwili, kiedy Krukonka nie dowie się o jego prawdziwych uczuciach, wcale nie względem niej samej. Wtedy to dopiero będzie ciekawie. Pan bibliotekarz najwyraźniej wczuł się w rolę emeryta, co dziewczyna skomentowała kilkoma niespiesznymi klaśnięciami w dłonie, w stylu bicia brawa za jego powalające na kolana umiejętności aktorskie. Czuła się wręcz zaszczycona, że oświeca ją swym niebywałym geniuszem i może wygrzewać się w blasku jego sławy i chwały... Ale większego komplementu za to nie dostał, nie ma tak dobrze. Jakie to miłe z jego strony, że podniósł jej torbę! Odebrała od niego ów przedmiot, chwytając za pasek, jednak nie zrobiła wówczas nic oprócz samego podtrzymania. Po chwili uniosła torbę na większą wysokość i jak gdyby nigdy nic, przechyliła dłoń, w wyniku czego ta znów upadła na podłogę. Tymczasem twarz Antoinette momentalnie przyozdobił pełen niewinności i słodkości uśmiech. Tym razem jednak nie czekała, aż znów się schyli, tylko wysunęła nogę do przodu, opierając ją na krześle, na którym siedział Charlie. Ot, przecież to zupełnie niewinny gest.
Cóż, lepiej dla niej, by wolała tego nie widzieć. Zwykle potulny pan Primrose zmieniał się wówczas nie do poznania i nie sposób było do niego przemówić! Jedynym sposobem było czekanie w milczeniu, aż sam się zamknie i zacznie przepraszać (co trwało czasem kilka dni), a było to naprawdę trudne. Towarzysz Primorse zaczynał wówczas poruszać wiele innych, pochodnych tematów zupełnie niezwiązanych z powodem waśni, przez co prowokował innych członków kłótni do wypowiedzenia swojego zdania. Taka wielka awantura wybuchła na przykład w pamiętanym do dziś dniu znanym jako Charlie Opuszcza Dom, kiedy dochodziło do bardzo drastycznych czynów, takich jak rzucanie talerzami (Charlie), zamachnięcie się na syna krzesłem (ojciec), a także próba obezwładnienia walczących zaklęciem Drętwota (kilku innych członków rodziny). Tego dnia w rezydencji Primrose'ów miały miejsce iście dantejskie sceny, które na szczęście skończyły się zbiorową pokutą i uroczystym aktem zadośćuczynienia i przebaczenia. Tosiu, strzeż się! No, ale wróćmy do wydarzeń w bibliotece. Skinął lekko głową w podziękowaniu za jakże żywe oklaski, po czym uniósł wysoko brwi, widząc, że Tosia sobie z nim pogrywa i zrzuca torbę drugi raz. Oj, nie-ła-dnie, panno Risse. Obejrzał się za siebie i stwierdził, że nikogo podejrzanego (ha!) nie ma w pobliżu, w związku z czym zdecydował się na odważny, zalotny gest (nie, nie zdzielenie jej patelnią; głównie dlatego, że jej nie miał przy sobie, jaka szkoda). Wstał i, wykorzystując fakt, że twarz siedzącej na biurku Antoinette jest na wysokości jego głowy, przysunął ją do siebie gwałtownym ruchem, po czym musnął delikatnie ustami bliżej nieokreślone miejsce gdzieś przy jej uchu i wymruczał: - Nie pogrywaj tak ze mną, bo się pogniewamy.
Powiało chłodem, nie ma co. Może przy innej okazji Tośka chętnie porzucałaby się z nim krzesłami, talerzami, stołami czy czymkolwiek innym, ale teraz nie miała na to ochoty. Chociaż biblioteka sama w sobie dostarczała wiele amunicji w postaci starych, ciężkich książek o miliardzie stron, a bliższe spotkanie chociażby z jedną mogłoby spowodować poważne komplikacje zdrowotne. Tak, kiedyś trzeba będzie wykorzystać to miejsce jako prawdziwe pole walki. A regały? Za czymś trzeba się schować, szczególnie że te w Hogwarcie były... Cóż, wcale niemałe. W zasadzie spodziewała się po nim nieco innej reakcji. Zdążyła już dzisiaj przyzwyczaić się do pana bibliotekarza jako nieporadnego dziecka błądzącego we mgle i szukającego dobrej Tosi, która poprowadziłaby go dalej za rączkę, a tu proszę, jaka niespodzianka! Uraczył ją obrazek tego niezbyt delikatnego, już nie tak grzecznego mężczyzny, a to dopiero dziwne. Aczkolwiek trzeba przyznać bez bicia, że zadowoliła ją ta nagła, niezapowiedziana niczym zmiana i Antosia nawet nie starała się tego specjalnie po sobie ukryć. Wręcz przeciwnie. Zamruczała cicho, kiedy musnął okolice jej ucha, przy okazji przymykając także lekko powieki. Ale żeby tego było mało, objęła go nogami na wysokości ud i obróciła się lekko, zgarniając jednym ruchem ręki rzeczy z jego biurka na bok. Kiedy misja zakończyła się pełnym sukcesem na wszystkich frontach, a blat był już względnie pusty, zsunęła się i po prostu ułożyła na plecach, cały czas nie spuszczając spojrzenia z Charliego. Usta Krukonki znów wygięły się w dziwnym, bliżej niesprecyzowanym uśmiechu. Cóż, wizyta w bibliotece musiała się tak rozwinąć, nie było innej opcji. Dobrze, że w okolicy nie było żadnego intruza, przynajmniej na razie.
Mmm, rzeczywiście. Książkami jeszcze nie rzucał, a warto byłoby. Kartki można było też rwać na strzępy, a także rzucać na ziemię i deptać po nich, by tylko dopełnić swojego destrukcyjnego dzieła, dającego upust emocjom, mwahahaha. Tylko gdzie tu pretekst do takiej afery? Może gdyby Tosia dowiedziała się, że jest tylko zabawką, powiedziałaby coś takiego, co mogłoby go zmotywować do okazania swojej złej natury. A-ha-ha! Na tym właśnie polegał jego misternie opracowany plan zaskakiwania Antosi w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy nagle stwierdzał, iż nie będzie już przedszkolakiem zagubionym na zbyt dużym placu zabaw. Teraz role się odwracają, kochanie. Gdy po kilkudziesięciu sekundach OBOJE znaleźli się na biurku, Charlie, nie bacząc na fakt, że w bibliotece mimo wszystko jest paru uczniów, którzy na pewno ich zauważą, a może nawet nakablują? (cholera, ciekawe, czy ktoś by się przejął), odgarnął włosy Tośki i zaczął całować jej szyję, stopniowo przechodząc wyżej.
Gdyby Tośka kiedykolwiek zobaczyła Charliego wyrywającego z książek kolejne strony, drącego je na drobne kawałki i na dodatek depczącego czy skaczącego po nich... O matko, chyba umarłaby ze śmiechu. Już na samo wyobrażenie o tego typu scenie musiałaby się poważnie powstrzymać od skwitowania tego niezbyt uprzejmym rozbawieniem. W sumie to nie wiedziałaby czy się śmiać, czy płakać, no ale. W takim razie jego misternie opracowany plan przynajmniej raz wypalił i nie okazał się totalnym niepowodzeniem. Za to też będzie musiała mu pogratulować, ale to potem. Znacznie później. Teraz była zdecydowanie zajęta, choć jej wrodzona przekorność i złośliwość podpowiadały jej, że powinna go zwyczajnie odepchnąć i ponowić prośbę o odprowadzenie do dormitorium. Tym razem jednak spór wygrała ta lepsza strona Antoinette, niech się pan Primrose cieszy. Pozwoliła mu łaskawie zawisnąć nad sobą, ba, nawet nie protestowała kiedy obsypywał ją pocałunkami. Palce jednej dłoni wplotła delikatnie w jego włosy, cały czas cicho pomrukując. Nie można ukryć, że cała ta sytuacja wydawała się jej milutka, więc teraz po prostu grzecznie leżała na biurku, pozwalając Charliemu na coś znacznie fajniejszego niż gra w szachy z jego kumplem, Stasiem.
Jak to, jak to?! Jego obłędna furia wzbudzała u niej śmiech? Karygodne. Nie, w porządku, ten widok rzeczywiście mógłby aspirować to kategorii "żenujące" czy też "idiotyczne". Talerze były bardziej efektowne. Hm, z dwojga złego wolałby, żeby się roześmiała. Gdyby zaczęła płakać, zupełnie zwątpiłby w swoje umiejętności wzbudzenia u niej pożądania, hahaha. No, nie zaprzeczę, był dumny z siebie i tego, że tak długo udało mu się być tym biednym dzieciakiem. Miał bowiem ochotę przestać już na łące, ale zdecydowanie wolał zająć się nią w bibliotece. Stwierdziwszy, że nie ma przeciwskazań, by teraz to przerwać (o, nie miałby serca, tak jak ona zresztą), pocałował Tosię w usta i skierował dłonie w stronę jej ubrań, kiedy nagle (żółta żarówka nad głową!) zorientował się, że to MIEJSCE PUBLICZNE. Odsunął się jak oparzony i z ulgą spostrzegł, że nikt nie stoi obok. - Chyba czas na Dział Ksiąg Zakazanych - szepnął i pociągnął dziewczynę za rękę, kierując się w tymże kierunku.