Wielkie regały z książkami sięgają niemal do sufitu. Można tu spotkać przede wszystkim osoby lubiące się uczyć, czytające dla przyjemności lub po prostu grupki dziewczyn chcące obgadać coś w spokoju. Całe pomieszczenie wypełnia zapach starego pergaminu, a niektóre półki pokrywa cienka warstwa kurzu. Jest tu przestrzeń na której stoją stoliki z krzesłami, by można było przeczytać książkę której nie można wypożyczyć, bądź w ciszy odrobić lekcje
Nie do konca było to przemyślane posunięcie, chociaż Bell pewnie tak czy siak będzie musiała udać się do skrzydła szpitalnego. Nawet się nie spostrzegła, kiedy to wisiała już bez różdźki i szansy na jakikolwiek ratunek. Fuknęła pod nosem bujając się w te i spowrotem. -Um... POMOCY!?- Wydarła się z nadzieją, ze jest tu jeszcze ktokolwiek rpzy zdrowych zmysłach, kto ściągnie ją z pod sufitu. Dlaczego akurat musiała być taka kiepska w zaklęciach!??! Spojrzała na swoją różdżkę z nadzieją, żę jakoś uda się ją przywołać. Powtarzała w myślach Accio, ale nic konkretnego się nie stało. -Nie rozumiem dlaczego chcesz zarobić szlaban- Mruknęła.
- Ja... hmm... Tym razem coś z mugolskiej fantastyki. Chętnie pośmieję się z ich pojęcia na temat magii. - Uśmiechnął się doń rozbrajająco, chociaż w jego oczach można było wyczuć szczyptę wyższości. - A może w czymś Pannie pomóc? Nie mógł jednak doczekać się odpowiedzi kobiety, bowiem do klasy wtargnęła jakaś gruba Pani, która z początku szczerze przeraziła Nate'yego. Badał wzrokiem każdy jej krok, a nawet poczuł odruch wymiotny, gdy zaczęła flirtować z Constansce. Jednakże, gdy swoim ciężarem przełamała krzesło, ten nie chcąc narażać biblioteki na gniew kobiety, podszedł i naprawił krzesło, stukając weń różdżką i mrucząc "reparo". Krzesło zaś posłusznie odzyskało swój dawny kształt. Zauważył, że w pomieszczeniu znajduje się również Bell, Candy i jakiś krukon, którego widział raz, może dwa razy i nawet znał z widzenia. Posłał dziewczynom szeroki uśmiech i wrócił do obserwowania rozwoju wydarzeń przy stole. Jednakże nie mógł się skupić, ponieważ nie dość, że bibliotekarka unieruchomiła tę dziwną kobietę, to Bell zaczęła machać Candy po niebiosach. Dziwnie mu było tak bezczynnie stać. Przecież Bell zachowuje się okropnie. Dlaczego nie reaguje? A gdzie jego gryfoniasty duch? Może po prostu bał się, że dziewczyna na niego nakrzyczy? Gdy po bibliotece zaczęły śmigać zaklęcia, ten przełknął głośno ślinę i spojrzał na Bell niepewnie. - Przestań, proszę. - Pisnął, świadomy tego, że właśnie znieruchomiał bardziej niż Daisy, która trafiona została przecie Petrificusem.
Daisy uśmiechała się szeroko, ukazując słodkie dołeczki w policzkach. Tak, to musiała być miłość. Jak tylko zauważyła bibliotekarkę, zaczęła pałać do niej głębokim uczuciem, które tliło się w jej sercu. Według książek o miłości, których naczytała się wiele, było, że to objaw zakochania. Więc czemu miałaby nie zacząć podrywać? Chcąc kontynuować swoją kwestię, otworzyła szeroko usta (wszyscy obecni w bibliotece mogli poczuć przyjemny zapach, wydobywający się z jej ust), kiedy to zauważyła lecące w swoją stronę zaklęcie. Czyżby nie była mile widziana? Nie minęła minuta, a kobieta oberwała zaklęciem. Opadła z głośnym hukiem na ziemię. Ostatnią myślą było to, aby się nie rozpłakać. Wiedziała, że jest bardzo wrażliwa. Od zawsze, a kiedy ktoś jej daje kosza, potrafiła się załamać. Prócz dostania Totalusem, nie pamiętała nic. Leżała bezwładnie, chociaż z brzucha wydobywało się głośne i donośne burczenie.
- Nie, nie idę. - Oznajmiła patrząc w tamtą stronęm czyli Puchonki i tego chłopaka, który ją zbył. TO nie było towarzystwo dla niej, przynajmniej tak uważała. Bell po tych słowach już się zmyła, więc Davis nie była nawet pewna czy to usłyszała. Podniosła z blatu stolika książkę i udała się z nią w kierunku jednego z regałów. Po chwili odłożyła ją na odpowiednią półkę, jakoś nie chciało się jej nigdy wypożyczać książek, wolała tu przyjść i po prostu poczytać. Tak przynajmniej nie było opcji, by je zgubić. Po tej czynności rozejrzała się po bibliotece jeszcze raz, stwierdzając, że zrobił się w niej zbyt duży tłok, by dalej tam siedzieć. Wyszła z pomieszczenia rozmyślając nad "zniknięciem" Denivera.
Postanowiła, że na razie zostawi tę uzdrowicielkę w tym miejscu, gdzie obecnie się znajdowała. Rzuciła na nią jeszcze Silencio, bo denerwowało ją te usilne burczenie, wydobywające się z brzucha monstrum. Teraz odpowiedź Gryfona nie obchodziła ją. Nie, gdy usłyszała krzyk "Pomocy!". Od razu skierowała się w tamtą stronę. To, co ujrzała, zaskoczyło ją. Nigdy nie sądziła, że zobaczy Bell znęcającą się nad drugą osobą. Przecież była ona prefektem naczelnym, powinna ona dawać przykład. A nie mścić się za coś tak okrutnie. - Finite Incantatem - szepnęła, kierując różdżkę na blondynkę. Dziewczyna znowu znajdowała się na ziemi, jednak bąble na jej twarzy i tak pozostały. - Panno Rodwick, minus dwadzieścia punktów dla Ravenclawu za znęcanie się uczennicą - powiedziała szorstko.
Uśmiechnęła się widząc wybawienie w jakże idealnym momencie, chociaż chwile wcześniej a nie miałby bombli! Drapała teraz jednego z nich, bo strasznie swedział. -Dziękuje- Mruknęłą patrząc na Bell z wyższością. 20 punktów. No no, dostało jej się. A Connie będzie zacieszać, że Slyth jest wysoko na prowadzeniu. -Umie to pani usunąc, czy muszę iść do skrzydła szpitalnego?- Sptyała patrząc z nadzieją na bibliotekarkę. Nie chciała tak chodzić po szkole.
Już chciał rzec coś nieco bardziej stanowczego i szarpnąć ją za rękaw, gdy Constansce zainterweniowała i odjęła Ravenclaw 20 punktów. Uniósł ku górze brew, po czym odwrócił wzrok. W ostateczności nic nie powiedział, nie zareagował, po prostu kontynuował swoją rozmowę z bibliotekarką. - Panno Pernelle?! - Odchrząknął znacząco, wywracając oczyma.
I może Constance nigdy by tego nie zobaczyła, gdyby tylko w bibliotece nie pojawił się akurat Cukierek. Mimo że była Krukonką, gdzieś tam w środku przejawiała się Ślizgońska chęć do dokuczania takiej Puchonce. Niezadowolona zobaczyła jak jej zaklęcia przestają działać, a dziewczyna spada na ziemię. Ż te szyi sobie nie połamała… Och, będzie musiała ją złapać gdzie indziej, bo tutaj bibliotekarka będzie już zapewne zbyt czujna. - Pani Pernelle, to nie było żadne znęcanie… tylko ćwiczyłam na niej zaklęcia – powiedziała wyjatkowo szczerym tonem. Może uwierzy?
-To było jawne znęcanie! Ona zawsze to robi!- Krzyknęła dziewczyna prawie piszcząc przy tym. Była wściekła jak nigdy do tąd na krukonkę. Zdecydowanie z każdym dniem stawała się jej najgorszym wrogiem. Może nie takim jak Connie, ale wiele jej nie brakowało. Założyła ręcę i zburmuszyła się. -Należy jej się jeszcze minus 10 punktów za wykłucanie się!!- Dodała wielce poważnym tonem.
- Wiem, co robię - rzekła do Puchonki, po czym zwróciła się do Krukonki - po pierwsze, zaklęć nie ćwiczy się w bibliotece. A po drugie, wołanie o pomoc o czymś świadczy. Dlatego też panna przeprosi za swój haniebny czyn, odda różdżkę, a potem uda się do pielęgniarki. I nie przyjmuję odmowy - zakomenderowała. Kiedy chciała i zachodziła taka potrzeba, potrafiła być naprawdę surowa. - Facepure - machnęła różdżką przed twarzą blondynki, a bąble z jej twarzy zniknęły.
- Kochanie, to ty się kłócisz. Ja jestem jak najbardziej spokojna. - To prawda, Bell rzadko zdawało się krzyczeć. Musiałoby coś ją baaardzo wyprowadzić z równowagi. Czy zabranie różdżki czymś takim było? Być może. Be tego magicznego patyka czuła się prawie zupełnie bezbronna, jakby bibliotekarka miała zabrała jej jakąś część. To powinno być zdecydowanie zabronione! Jednak zamiast używać słów, wolała skorzystać z czynów. Drętwota - pomyślała formułkę, celując końcem patyka najpierw w Constance, a potem w Cukierka. Użyła werbalnego zaklęcia, więc nawet dorosłej osobie powinno być na nie trudno zareagować... tym bardziej, że ataku ze strony rudowłosej z pewnością się nie spodziewała. Wyszła z biblioteki, zabierając pod drodze książki i oddając różdżkę Samowi.
-Dziękuje- Mruknęła widząc, że bąble już zniknęły z jej twarzy. Patrzała na Bell z pogardą. I dobrze jej tak!! Dziewczyna ma za swoje. Takie osoby wogóle nie powinny miec różdźki, skoro potrafią jej używać tylko do znęcania się nad słabszymi. Candy dobrze wiedziała, że nie jest w stanie sie obronić w razie czego, ale przynajmniej grała twardą tak, jak to ją uczyła kiedyś siostra.
Na szczęście nie schowała jeszcze różdżki, dlatego też, gdy tylko zobaczyła błysk zaklęcia, pomyślała - Protego. Pojawiła się przed nią tarcza, od której odbiło się zaklęcie. - Minus dwadzieścia pięć punktów - powiedziała, jednak Bell tego już pewnie nie usłyszała, bo i wyszła pospiesznie. - Nie ma za co - rzekła do Puchonki, po czym zostawiła ją i podeszła do Nathaniela. - Wszystko w porządku, panie Flynn? - spytała troskliwie.
Ucieszyła się, kiedy do Ravenclaw stracił więcej punktów. Bell pogrąza swój dom coraz bardziej. Doskonale! Wstała i ruszyła prędko przed siebię. Zastanawiała się, który korytarz odwiedzic, zeby to nie wpaść na swojego wroga numer jeden. W koncu wybrała prawy, który prowadził ją przez zamek, aż do wyjścia na błonia.
Przyglądał się całej tej akcji coraz bardziej nerwowo. Czemu Bell nie może odpuścić? Czy jej duma jest dlań ważniejsza od punktów, domu i ludzi, którzy zapewne z powodu straconych punktów, znacznie się od niej odwrócą? Odprowadził wzrokiem jej plecy, jednak gdy zniknęła za ścianą, wtopił go w Candy. Tej zaś podarował coś na kształt przepraszającego uśmiechu, jakoby to on był za to wszystko odpowiedzialny. - Pewnie, że wszystko w porządku. - Z zamyślenia wyrwał go głos bibliotekarki. - Miałem nadzieję, że będę mógł w czymś dzisiaj pani pomóc?
Cała sytuacji w głębi ducha go rozbawiła. Nie mieszał się jednak, bowiem mógłby wtedy stać się wyjątkowo niemiły dla bibliotekarki; nawet nie dlatego, że chciał, to był już wyrobiony mechanizm. Najlepszą formą obrony jest atak. Powrócił do czytania Fausta. Szpakowate, szponiaste palce przebiegały dość sprawnie po miękkich kartach księgi upstrzonej drobnymi punktami i uwypukleniami. W końcu zakończył lekturę, zamknął książkę, przygładzając okładkę. Podparł podbródek o dłoń, łokieć oparł o stolik. Pogrążył się w zadumie, delektował się względną ciszą.
Całe szczęście, że sytuacja się już uspokoiła. Tylko ta Daisy nadal była w bibliotece... No nic, nią zajmie się w odpowiednim czasie. - Hmm... - zastanawiała się. Właściwie sobie dobrze radziła. Choć z drugiej strony każda pomoc się przyda, każda chwila odpoczynku, którą mogła przeznaczyć tylko dla siebie, była na wagę złota. - Zrobił mi się trochę bałagan w kartach... Mógłby pan, panie Flynn, je ułożyć, jeśli to panu odpowiada - zaproponowała.
Morpheus zawitał do biblioteki. Jeszcze w garniturze, wyglądał cholernie elegancko. Jeżeli ktoś go wcześniej nie widział jako gajowego, zapewne łatwo było pomylić go z nauczycielem. Albo urzędnikiem. Był nieco posępny, ale kąciki ust rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, gdy zobaczył Constance. - Witam - rzekł, skłoniwszy się płytko. - Zgodnie z obietnicą, przyszedłem stworzyć chaos w bibliotece.
Znowu nie doczekała się odpowiedzi chłopca, bo kolejna osoba weszła do biblioteki. Jednak od razu poprawił jej się humor, gdy zobaczyła, kim jest ów osobnik. Musiała przyznać, że wyglądał naprawdę olśniewająco. - Dzień dobry - dygnęła lekko - chaos? No nie wiem, nie wiem - udała zaniepokojoną. - Czego potrzebujesz?
Weszła do biblioteki. Nie mogła się doczekać spotkania z Michelle. Tak dawno jej nie widziała, miała niemałe wyrzuty sumienia, że tak długo się nie odzywała. Zastanawiało ją czy bardzo się zmieniła i czy ją pozna. Usiadła na krześle przy stoliku, wyjęła z torby jakąś książkę, nie mogła jednak skupić się na czytaniu, więc tylko przewracała kartki czytając byle jakie zdania. Szybko jednak się jej to znudziło i zaczęła rozmyślać, jaki dowcip mogłaby zrobić z Mich.
Uśmiechnął się, Constance wyglądała przemiło w otoczeniu setek ksiąg. Nietrudno było się domyślić, że się tu spełnia, wyglądała na osobę zadowoloną ze swojej pracy. - Cóż - rzekł w zamyśleniu, gładząc brodę. Posłał ciepły uśmiech do małego Gryfona, z którym gawędziła. - Cokolwiek polecasz, droga Constance.
Kiedy przeczytała list od Melanie, zaczęła skakać z radości po dormitorium. Tak dawno jej nie widziała! Tak dawno nie dostała od niej znaków życia, a teraz? Teraz dostaje wiadomość, że jej znajoma, właściwie to przyjaciółka, jest tu, w Hogwarcie i że chce się spotkać. Czyż to nie wspaniała wiadomość?! List rzuciła na pościel, biegnąc, tak jak stała, do biblioteki. Jak tylko zobaczy dziewczynę, rzuci się jej na szyję, na pewno. Znajdując się już w pomieszczeniu, rozejrzała się po osobach tam będących. Wszystkich kojarzyła z Hogwartu. Już chciała wyjść na korytarz, aby móc przywitać tam Mel (sądziła, że dziewczyna jeszcze nie przyszła), kiedy przy jednym ze stolików dostrzegła blond czuprynę. Czuprynę Mel. Tylko ona miała tak charakterystyczne włosy! Zakradła się do niej, po czym złapała za szyję i przytuliła do niej. - Melanie Coldwater, czemu się nie odzywałaś?! I to tyle czasu! Sześć lat!
Tak się zamyśliła, ze nie zauważyła osoby na którą tak czekała. Mocno ją ściskając zaczęła się tłumaczyć. - Wiesz tyle się działało.. Nie wściekaj się. Ty też nie jesteś bez winy Mich. - Zaśmiała się, wreszcie puszczając dziewczynę z objęć. Dopiero teraz dokładnie się jej przyjrzała. - O rany, aleś ty się zmieniła. Jesteś taka wysoka! - Powiedziała z nutką zazdrości w głosie. Sama należała raczej do tych niskich, drobnych dziewczyn. - Opowiadaj, co tam u ciebie? Może jakiś chłopak zagościł w twoim życiu? - Uśmiechnęła się szeroko, w charakterystyczny dla niej sposób, odsłaniając rząd równych, białych zębów. - A tak właściwie, tęsknie za naszymi dowcipami. Mam nadzieję, że niedługo jakiś zrobimy.
- Działo, nie działo list napisać można było! - poczochrała przyjaciółkę po włosach. - Raz nawet chciałam się do ciebie do szkoły wybrać, ale nie wiedziałam, jak tam dotrzeć - zasmuciła się. Po chwili odzyskała humor, podskakując dookoła stolika. - Fajnie byłoby na taką wyprawę się wybrać, prawda? Kiedyś podbijemy świat! Okrążymy go dookoła na miotłach! - wymyśliła, śmiejąc się głośno. - Byłybyśmy w gazetach! Cała magiczna populacja by nas rozpoznawała! - Nie gadaj, też urosłaś! Kiedyś byłaś taka mała, a teraz taaaaaaaka duża! - pokazała ręką w powietrzu, jak zmienił się wzrost dziewczyny. - Ja i chłopak? Nieeee. Wiesz, zawsze wolałam się wyszaleć niż latać na randki - wyszczerzyła się. - A czemu nie zrobić od razu kawału? - spytała, uśmiechając się szeroko.
Nie tylko wyglądała dobrze, ale i tak samo się czuła. Czy to było powołanie? Być może, nigdy się nad tym nie zastanawiała. Ale była zadowolona ze swojej pracy i w tej chwili nie oddałaby jej za żadne skarby. - No dobrze, może jednak jakieś konkrety, mój drogi? - dopytywała się. Poszli w stronę biurka i wtedy znowu ujrzała obezwładnioną Daisy na podłodze. - Pomógłbyś mi z nią? - spytała, wskazując na uzdrowicielkę.
Zaśmiał się widząc Mich. Jak widać dawnej energii i radości nie straciła. - Nawet bez tego kiedyś każdy będzie nas rozpoznawał. - Wystawiła jej język. - Jeszcze nie wiem jak to zrobimy ale wiem, że nam się uda. - Jestem raczej taaaaaaaaka mała. - Zaśmiała się. Hmm.. No tak, pewnie nawet nie zauważyła chłopaków. Zawsze była pełna energii, a Mel nie mogła za nią nadążyć. W jednej chwili byłą tu, a w drugiej już tam. - Masz może jakiś pomysł? Ja za bardzo nie znam tu jeszcze możliwości do kawałów. Hmm.. Masz jakieś gadżety? Ja tylko cztery łajnobomby.