Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Wiedziała, że coś się stało. Jak wiadomo jednak otwartość Titi nie działa w dwie strony. Sama mówiła wszytko, na innych nie naciskała by jej się spowiadali. Dlatego stwierdziła, że jeśli Młoda będzie tego potrzebować, to sama poprosi o rozmowę. - Pamiętaj, że możesz mi o wszystkim powiedzieć - Zapewniła ją tylko, ale więcej już nie zamierzała nawiązywać tego tematu. Zerknęła na stronę, którą właśnie przeglądała w otwartej przed nią książce. Sama teoria, nic co mogłoby jej się w jakikolwiek sposób przydać. magiczna obrona umysłu przed penetracją z zewnątrz, czyli legilimencją bla, bla, bla. Tu nawet nie było słowa o ochronie przed hipnozą. Zdegustowana zamknęła książkę i wzięła kolejną. Nie przejrzała jej jednak uważnie i od dokładniejszego sprawdzania miała Alice. Dlatego jej podała ów niezadowalający ją podręcznik. -Co? A, ten chłopak. Ślizgon. Strasznie nieciekawy typ. Rzucił we mnie czterema zaklęciami w trakcie jednego wieczoru i dzięki niemu spędziłam trochę czasu spetryfikowana na podłodze. Elliot jakiś ktośtam - Wszystko powiedziane było takim tonem, jakby przeżyła coś całkiem normalnego. Niemalże tak, jakby powiedziała "Wstałam dzisiaj o 8:00 i poszłam zrobić sobie kawę". Są takie sprawy, które traktowała z zaskakującą lekkością. Zaraz jednak spoważniała i zrobiła się bardzo stanowcza - Uważaj na niego. Gościu ma niesamowitą pianę na punkcie czystości krwi i nienawidzi Mugolaków - Musiała ją ostrzec by być pewna, że nikt w żaden sposób nie będzie chciał zranić jej kochanej siostry Alice. Westchnęła pod nosem. Czuła się w obowiązku chronić Małą, ale z drugiej strony intrygował ją ten chłopak. Był czymś odległym. Czymś, czego nie mogła zrozumieć. Wzięła następną książkę. W 1995 roku, Severus Snape z polecenia Albusa Dumbledore'a uczył oklumencji Harry'ego Pottera, którego umiejętność ta miała obronić przed wniknięciem w jego umysł Lorda Voldemorta. Historia historią, ale jak to się do cholery ma do nauki tej umiejętności?! Kolejną książkę odrzuciła na kupkę "Do przejrzenia dla Alice". Gdzie jest coś przydatnego?!
- Rozumiem – odpowiedziała. Nie miała zamiaru się zbliżać do tego człowieka. Ktoś, kto narusza prywatność umysłu, nie robi wyjątków. Taka osoba czuje się potężna, bo może wyciągnąć wszystko, by zniszczyć drugiego człowieka. Nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Chociaż przez myśl jej przeszło, jakby chłopak się czuł, gdyby zobaczył wspomnienie, w którym ten mężczyzna morduje jej matkę nożem. Gdy raz, po raz wbija go w jej ciało, a ona z pustym spojrzeniem wpatruje się w sufit, coraz więcej krwi spływa na kafelki w kuchni, a na jej twarzy widnieje ból, uśmiech i łzy. Z wielkim trudem, który powiela cierpienia porusza ustami, by dać mu znak, by skrył się gdzieś daleko… Po jej plecach przejechały ciarki, a mała Alice nawet nie drgnęła. Przerzuciła tylko kartkę wpatrując się ślepo w słowa, które nie układały się wcale w jedność. Były mieszaniną i plątaniną liter. A jednak nie zachowywała się inaczej. Wciąż w środku walczyła ze wspomnieniem, które widziała już z milion razy, wciąż od początku powtarzające się bez końca, zaplątane w jej podświadomości i dające jej możliwość utrwalenia każdego fragmentu z tej nocy. To najmocniejsze wspomnienie, więc ktoś, kto użyłby na niej Leglimencji na pewno ujrzały właśnie to. - Podstawą Oklumencji jest wyczyszczenie własnego umysłu z wszelkich uczuć, myśli i wspomnień, by stał się on nieprzenikniony i pusty dla osoby chcącej wniknąć w myśli i je wykorzystać. Umysł ma przypominać czystą kartkę, zaporę nie do przejścia dla tych, którzy chcieliby dotrzeć w głąb naszej duszy i poznać jej sekrety. – wyrecytowała akapit z książki, którą przed chwilą odrzuciła jej siostrzyczka – myślisz, że jesteś w stanie doprowadzić się do takiego stanu?
Alice nigdy nie powiedziała jej jak to się stało, że trafiła do Chloe. Myślę, że nikt nie podejrzewał jak wiele złych wspomnień siedzi w tej małej dziewczynce. Na co dzień była taka pogodna, taka beztroska. Nikt nie podejrzewał jak wielkie brzemię nosi. Brzemię wspomnień, które pozostaną z nią do końca życia. Tym bardziej, że Tori też nigdy jej nie pytała. Uważała, że przeszłość nie jest ciekawa. Że powinny ją odciąć skoro od 9 roku życia mają dom, rodzinę. Nigdy nie szukała swoich biologicznych rodziców. Ostatnio jednak zdarzało jej się zastanawiać nad tym "co by było gdyby". Gdyby jednak ich poznała. Może to bardzo zmieniłoby jej lekkomyślne podejście do życia... - Pokaż to - Zareagowała od razu, gdy Alice zaczęła czytać książkę. Po zakończeniu akapitu niemal od razu jej ją wyrwała i położyła przed sobą. Wyczyszczenie umysłu... Ona? Osoba, która ma tysiąc myśli na minutę. To.. To było niewykonalne. Czysta kartka to ostatnie, do czego można by porównać jej głowę. -Myślę, że nie - Odpowiedziała Alice zgodnie z prawdą -Ale się nauczę - Dodała chwilę później, a w jej głosie było słychać niepojawiającą się nigdy w takim nasileniu determinację. Zostanie oklumentą choćby miało ją to kosztować wiele pracy i poświęceń. Największym poświęceniem jednak będzie jej otwartość, którą będzie musiała w tym procesie stonować.
Dziewczyna westchnęła głęboko spoglądając na swoją siostrę i oparła łokieć o stół, kładąc swoją brodę o dłoń. Siedziała i gapiła się na nią wwiercając w nią swoje szare spojrzenie. Nic nie mówiła, nawet się nie ruszała, tylko gapiła. To mogło się robić irytujące. - Przeszkadza Ci to? – zapytała nie przerywając swojej czynności. Zamrugała kilka razy i z brakiem jakiegokolwiek wyrazu kontynuowała – To tylko spojrzenie, umiesz się skupić? Nie myśleć o mnie? – westchnęła głęboko i odwróciła spojrzenie – Spróbuj się skupić tutaj nad czymś, co pozwala Ci się rozluźnić i całkowicie zapomnieć o otoczeniu, jeżeli uda Ci się chociaż na sekundę, to masz jakąś szansę - Otworzyła drugą z ksiąg, którą jej siostra odrzuciła na bok. Dała jej chwilę do siebie. Od razu jej oczom rzucił się akapit. Oklumencja to nie tylko ćwiczenie odporności emocjonalnej i nie okazywanie uczuć. To umiejętność wytworzenia zapory przed próbą wdarcia się w nasz umysł i poznania naszych sekretów przez kogoś z zewnątrz. Odpowiednio opanowana oklumencja pozwala zachować w tajemnicy te sfery naszej duszy-psychiki (wspomnienia, silne przeżycia, myśli), których nie chcemy ujawniać. – dziewczyna lekko uchyliła usta. Titi, która nie okazuje emocji? Kątem oka zmierzyła siostrzyczkę. Już prędzej ona dałaby radę nauczyć się tej zdolności. Od zawsze przedstawia światu te emocje, które chce pokazać. Nie rozumie swoich uczuć, więc ich nie odczuwa. Nie działają na nią zbyt intensywnie, odrzuca wszystko to, co jej się nie podoba. - Titi… – wydukała zamykając księgę – jak bardzo zależy Ci na nauczeniu się tego? – od tej odpowiedzi będzie zależeć to, czy Alice postanowi pomóc siostrze. Była poważna.
Na pytanie, czy przeszkadza jej świdrujący wzrok siostry pokiwała głową na nie. I kłamała, bo przeszkadzało jej strasznie. Potem dopiero Alice uświadomiła jej co na celu ma takie gapienie się w nią. Niestety skupienie... Skupienie to nie jest coś, w czym Titi jest mocna. Dlatego dziewczyna spojrzała na nią i położyła powoli twarz na stole w geście chwilowej rezygnacji. -Nie dam rady - Przed chwilą była taka pewna siebie. Alice skutecznie ją zgasiła. Oczyścić umysł. To niemożliwe. Jak mogła to zrobić, skoro w jednej chwili w jej głowie było tak wiele myśli. Tak wiele osób. Wpierw musi doszkolić się z zaklęć defensywnych i to nie tyko zwykłego "Protego". To już będzie jakiś krok do przodu. To da radę zrobić. Tylko... Tylko co z resztą? Cholera. -Alice muszę to umieć. Po prostu muszę - Wyszeptała spoglądając na nią. Jej oczy mówiły tak wiele. Pokazywały strach, ból zawiedzenia, obawę przed porażką. Pokazywały to wszystko, czego nie mogły pokazywać jeśli miała się tego nauczyć. Widać jednak było też to, jak bardzo jej zależy, bo po podniesieniu się ze stołu wróciła do wertowania książki. Elementarna oklumencja obejmuje oczyszczenie umysłu z myśli i wyzbycie się emocji i tym sposobem ten, kto używa legilimencji nie znajdzie żadnych uczuć czy myśli, których nie chcemy zdradzić. Prosta odporność na atak legilimencji jest podobna do tej, którą należy wykazać przy klątwie Imperius. W swojej bardziej zaawansowanej formie, oklumencja pozwala jej użytkownikowi udaremnić temu, który chce użyć legilimencji, dostęp do uczuć i wspomnień przeczących kłamstwu korzystającego z oklumencji (w ten sposób wprowadzając w błąd wroga). CO? Masło maślane. Co za analfabeta to kuźwa pisał. Ta książka nie była jakoś szczególnie przydatna. Poczęła szukać następnej. Hmm... Oklumencja - jest to magiczna ochrona umysłu przed wpływem z zewnątrz. Polega na całkowitym oczyszczeniu umysłu ze wszelkich myśli, oraz postawieniu magicznej formy bariery umysłowej. Może ona przybierać różne formy, od wyobrażenia muru, białej kartki, poprzez innego typu blokady. Nikt nie może zostać Oklumentą z marszu. To niezwykle trudna w opanowaniu sztuka. Wybitni oklumenci potrafią blokować wybrane części umysłu, a odkrywać te które chcą pokazać (np. fałszywe wspomnienia). Czasami może zdarzyć się tak, wśród niewprawionych w tej sztuce umysłów, że fałszywe wspomnienia zastąpią te prawdziwe, dlatego trzeba bardzo uważać podczas nauki i dobrze jest mieć do tego dojrzałego czarodzieja. No! I to są jakieś konkrety. Wyobrażenie sobie muru. Muru, który zakrywa wszystkie jej myśli. Muru ciągnącego się przez całą głowę, w którym to ona może robić niewielkie szparki tylko tam, gdzie chce. Brzmi tak prosto, ale zrobienie tego... To może być cholernie trudne. Przynajmniej ma jakieś podstawy i wie, nad czym pracować.
Widziała to spojrzenie pełne emocji, buzujących w niej i walczących między sobą. Była w stanie powiedzieć dokładnie, co teraz dzieje się w jej głowie. Strach, ból zawiedzenia, obawa. To będzie bardzo, bardzo ciężka praca. Siostrze zależało na prywatności, a ona coś o tym wiedziała. Wiedziała jak człowiek może być zdeterminowany, by utrzymać coś w sekrecie. Jej otwartość zawsze była dla Alice czymś niezwykłym, czymś, co chciałaby chronić za wszelką cenę, ale… teraz chce się jej pozbyć. Chce się zmienić. Nie chciała na to pozwolić, ale również wiedziała jak potrafi być uparta, tak jak ona. - Pomogę Ci – powiedziała posyłając siostrze uśmiech – jedną rzecz jestem w stanie Cię nauczyć – dodała wstając z miejsca i poprawiając szatę. Księgi pomogą jej zrozumieć, ale nie nauczą ją niczego. To co teraz robiła Alice dla siostry było niezwykłe, chociaż ona nie będzie tego na początku dostrzegać. Postanowiła ściągnąć maskę, którą kreowała przez tyle lat, by nie zamartwiać bliskich i pokazać jaka naprawdę jest w środku. Pusta i wyprana z emocji. - Za dwie godziny czekam na ciebie za lasem, nie spóźnij się… – musi się do tego psychicznie przygotować. Nie czekając na odpowiedź Titi opuściła czytelnię.
To na prawdę nie chodziło o sekrety. To chodziło o kontrolę. Nie chciała pozwolić nikomu na kontrolowanie siebie. Jeśli przez to ma stać się inna... Tajemnicza, skryta. Nie była pewna, czy jest w stanie zgodzić się z takimi konsekwencjami. Ale warto było choć spróbować. W końcu Titi zawsze osiąga cel, który sobie obierze. Zawsze. Pomogę Ci To nie zrobiła tego już? Co miała na myśli? Wpatrywała się w siostrę z zaciekawieniem. Chciała by ta pomogła jej przewertować książki, nauczyć się czegoś o okumencji. W czym więcej siostra jej pomoże? Nawet nie zdążyła zapytać, bo ta tylko rzuciła miejsce spotkania i zniknęła z biblioteki. Sama Titi pozbierała stertę przeczytanych książek. Te sensowne oraz te, których jeszcze nie ruszyła wypożyczyła sobie na jakiś czas. Jeszcze wiele razy zobaczycie ją czytającą, to pewne. Potem wybrała się przebrać do pokoju w coś ciepłego i ruszyła na miejsce spotkania.
Jest wczesny wieczór, ale za oknem już od dłuższego czasu panuje mrok. Lubię o tej porze siedzieć w bibliotece i czytać litery zapisane na starym pergaminie przy wątłym, ruchomym świetle świec. Rzadko kto mi wtedy przeszkadza, jestem tylko ja i mój mózg, który łaskawie w lot łapie wszystkie informacje, które do niego wlewam. Bibliotekarka mnie nie niepokoi, kiedy przychodzi czas zamknięcia biblioteki po prostu dotyka lekko mojego ramienia ze świecą w drugiej ręce i bez słowa informuje mnie, że czas przenieść się do pokoju wspólnego. To dziwne, ale wydaje mi się, że jest jedną z niewielu osób, które mnie przejrzały na wylot i wie, kim naprawdę jestem. Mam wrażenie, że widzę prawdę w jej starych oczach, widzę z jaką pogardą na mnie patrzy i z jaką niechęcią przechodzi obok mojego stolika. Zwykle ma szacunek do uczniów, którzy poświęcają zdobywaniu wiedzy więcej czasu, niż wynosi absolutne minimum, ja jednak jestem wyjątkiem od wszystkich reguł. Siedzę nad książką, nogi zakładam tyłem za nogi krzesełka. Plecy mam odpowiednio wyprostowane, dbam o to, by rozwijanie mojego umysłu nie powodowało uszkodzenia mojego ciała, które jest mi drogie i ma służyć jeszcze wiele, wiele lat. Czytam książkę z dziedziny prawa czarodziejów, to gruby ton przedstawiający wszystkie przypadki omyłkowego umieszczenia niewinnych w Azkabanie. To ciekawa lektura, ale brak w niej sprawiedliwości. Lubię sprawiedliwość i lubię studiować jej różne aspekty. Jestem ubrany w swój krukoński strój, włosy zadbane i ułożone w ten pozornie przypadkowy sposób. Mimo, że jestem skoncentrowany na lekturze, jestem świadomy większości wydarzeń dziejący się dookoła mnie i gdyby ktoś wszedł, nie spojrzałbym w jego stronę, udając dużo mniej obecnego. Analizowałbym dźwięk jego kroków, brzmienie oddechu i przysłuchiwał się głosowi, gdyby ktoś się odezwał.
Tak to już z kobietami jest, że kochają puchate koty, przystojnych mężczyzn, dobrą kawę i każdą, ale to absolutnie każdą czekoladę. Ruth nie różniła się pod tym względem od innych zbyt specjalnie, bo o ile nie była może wielką fanką miękkich czworonogów to już kawy i dobrego ciacha (z dowolną tego słowa interpretacją) raczej sobie nie odmawiała. A że całkiem poprawnie rzucała zaklęcia, jednym z pierwszych jej typów do nauczenia się samodzielnie zostało osławione ‘Dulcedine’ wyczarowujące przepyszne słodycze właściwie z czegokolwiek, co było pod ręką. Może to zabrzmiało nienaturalnie, że taka zdyscyplinowana osoba zamiast na naukę czegoś naprawdę przydatnego rzuciła się na – ustalmy – robienie pączków z poduszki na igły, ale czy z ludźmi nie było właśnie tak? Wynaleźli koło i zaczęli nim przewozić swoje zmęczone cztery litery, stworzyli Internet i miliony algorytmów potrafiących w ekranie komputera odtworzyć kolejną rzeczywistość, a w większości oglądali na nim tylko śmieszne koty… Wszyscy mamy tendencję do upraszczania sobie życia i wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu hedonistyczni, a Ruth nawet nie miała zamiaru kłamać, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i ona nie ustępuje pod tym względem zdecydowanej większości. „Dulcedine” okazało się jednak trudniejsze niż myślała i jej marne próby od początku trzeciego roku studiów kończyły się zwykle na wizycie w Miodowym Królestwie po kociołkowe pieguski, zamiast delektowania przetransmutowanymi przez siebie słodyczami. Po jakimś czasie doszła do wniosku, że takie uczenie się na „aby” na niewiele jej się zda i któregoś popołudnia w końcu zebrała się w sobie, żeby przejść się do biblioteki i poczytać trochę o owym zaklęciu. W pierwszej chwyconej przez dziewczynę książce było wyłącznie opisane, jak poprawnie wyginać nadgarstek podczas inkantacji, ale nikt już się nie pofatygował, żeby wspomnieć, o czym trzeba myśleć, jak dobrze wypowiedzieć samo zaklęcie a przede wszystkim od jakich przedmiotów zacząć, więc Ruth standardowo zaczęła próbować po swojemu. I próbować. I próbować. I nic. To znaczy, oczywiście, zamieniła swoje urocze filiżanki, które dotargała aż do biblioteki ze swojej kawalerki, w „cukrowe pióra”, ale cóż z tego, skoro wyglądały (i smakowały) jak gęsie. No w każdym razie na pewno nie jak słodycze. Po dziesiątej filiżance zrezygnowana przywlekła kolejne trzy lektury i zaczęła wczytywać w meandry poprawnej inkantacji. Z niemałą irytacją odkryła, że żeby coś przetransmutować w coś słodkiego, należy PRZEDE WSZYSTKIM znać tego czegoś smak. Nie powinno się też na starcie usiłować zamieniać szafy w czekoladową żabę, co było dość oczywiste, ale Ruth nie znała żadnych wypieków podobnych do filiżanek, dlatego sięgnęła po kolejną książkę, dotyczącą wymowy i dopiero po przestudiowaniu jej oraz wypowiedzeniu w eter słowa „Dulcedine” jakieś dwadzieścia razy ponownie wróciła do swoich porcelanowych pomocników. Minęło już trochę czasu, zaczęło schodzić się coraz więcej uczniów, którzy w ramach swojej ciekawskiej natury zaczęli zaglądać przez ramię wysokiej krukonce z kilkoma grubymi tomiszczami i rządem szklanek na stoliku. Wiedziała sporo, ale nigdy nie pozwalała sobie na robienie czegoś po łebkach, więc kiedy ku uciesze zgromadzonych przemieniła w końcu wszystkie czarki w kociołkowe pieguski uznała, że przecież całe życie nie będzie wyszukiwać przedmiotów podobnych do słodyczy, którą akurat chce zjeść i zaczęła rozglądać za jakimś mniej oczywistym kształtem. Minęło jakieś dziesięć sekund, a po jej „filiżankach” nie było już śladu. -Ale super! Umiesz zrobić więcej? – dopytywali rozbrykani pierwszoklasiści tak, że w końcu bibliotekarka zganiła ich za głośne zachowanie i nakazała absolutne milczenie, a Ruth machnąwszy ręką na swoją stratę skierowała się do drzwi wyjściowych. Kiedy jednak chwilę wcześniej układała wypożyczone książki z powrotem na półki przyszła jej do głowy myśl, którą postanowiła zrealizować niezwłocznie po wyjściu z tego legowiska dzieciorów wyjadających biednym ludziom ze stolika muffinki. Dwa kroki za drzwiami wyjęła z kieszeni niewielki kamyk, który miał posłużyć za przygotówkę pod miodowe toffi, ale ostatecznie dziewczyna rozejrzała się na boki i dyskretnie skierowała różdżkę w stronę swojej nieżywotnej ofiary. -Dulcedine – powiedziała cicho, ale nie stało się nic. Ponowiła próbę raz jeszcze. Znów nic. Za trzecim razem, pełna determinacji i skoncentrowana jak nigdy machnęła różdżką, a z jej dłoni zeskoczyła mała, czekoladowa żaba, uciekając w głąb korytarza. Ruth nie miała w zwyczaju uśmiechać się jak głupi do sera bez powodu, ale była tak dumna z osiągnięcia, że po powrocie do mieszkania zamieniła kilka zwojów pergaminu w czekoladowe kociołki i różdżki, a zużyte baterie w dyniowe paszteciki, które rozdała w pracy następnego dnia. Pacjenci Munga ucieszyli się chyba tak bardzo, jak bardzo ucieszyliby się ekolodzy z tego nietypowego sposobu na recykling zużytych akumulatorów. To się nazywa odzyskiwanie zasobów, a nie jakieś tam robienie sałatki z resztek z lodówki! zt
Kakofonia tonu wypełnionego ogromem wyrzutów, ciężkiego od nieukrywanej dezaprobaty mieszającej się z irytacją, nigdy nie zwiastowała czegoś dobrego; zwłaszcza, jeżeli dobiegała spomiędzy warg Rachel Zizzleswift. Głos kobiety przedzierał się przez czytelnię, docierając do uszu zmierzającego w stronę regałów Bergmanna; pragnął zasięgnąć czegoś, co było zdolne umilić czas między jedną a drugą lekcją, spędzany zazwyczaj samotnie pośród czterech ścian gabinetu. Bibliotekarka okazywała się zawsze najsłabszym punktem - który, o dziwo, sprawiał lekki dyskomfort, niewygodę pojawiania się tutaj - nawet, jeśli niezmiennie uwielbiał książki i nie mógłby żyć bez ich stworzonego na podwalinach słów świata. Wiedział, że ewidentnie nie przepada za jego osobą - i musiał przyznać, iż było to odwzajemnione uczucie, nakazujące ograniczać wszelkie kontakty do niezbędnego minimum. Jakby nie patrzeć, istniały momenty wymuszające na nich wzajemne tolerowanie oraz niby-uprzejmość przy załatwianiu bibliotecznych formalności; nie znosił jej świdrującego (na pozór zupełnie zwyczajnego) spojrzenia, które wbijało się niczym chcące przeszywać strzały po uwolnieniu z łuku. Naprawdę, nienawidził tego. I właściwie powinien to zignorować. Ujrzał sylwetkę ucznia, trzymającego kurczliwie - pełnego obawy - zniszczoną książkę, do której dewastacji podobno miał sam się przyczynić, dewastacji zabytkowego przedmiotu, niezwykle ważnego wśród bibliotecznych zbiorów, teraz o całej, praktycznie zniszczonej oprawie. Nim jednak zdążył się na dobre oddalić (zmienić plan oraz pogrążyć się w odmiennym zajęciu?), w głowie zajaśniała idea naprawy nie tylko mienia szkoły co łączącej ich obojga relacji, która jakby nie patrzeć, byłaby dlań korzystna. Przydałaby się neutralność i na nią obecnie liczył. - Proszę zaczekać - powiedział, kiedy kobieta odchodziła już z książką, pragnąc najwyraźniej odłożyć ją na uprzednie miejsce.
Niektórzy uczniowie byli tak nieznośni, że gdyby Rachel miała taką władzę natychmiast wyrzuciłaby ich z Hogwartu bez możliwości powrotu. Bezmyślność, beztroska i bolesna ignorancja, a do tego zupełny brak szacunku i pokory względem ludzi, dzięki którym w XXI wieku nie musimy ubrani w nie najlepiej skrojone skóry grzać się przy ognisku w jaskini w oczekiwaniu na powracających z polowania mężczyzn. Naukę często traktowali jak przymus, a książki były złem koniecznym. Ot jakieś karteluszki, w dodatku stare, po co je trzymać i marnować miejsce na półkach? Takie mieli podejście! Rachel nie sądziła, że praca bibliotekarki może być aż do tego stopnia męcząca i nerwowa, a jednak. Kolejna ciamajda! Przechodząc się po czytelni, w ramach inspekcji, zauważyła, jak pewien uczeń całkowicie nieumiejętnie korzysta z wiekowego bestiariusza. Nie pamiętała, aby w ogóle pytał ją o zgodę, a przecież proste i logiczne jest to, że w przypadku rozpadających się książek należało zachować szczególną ostrożność. Jeśli ktoś sam nie potrafił, wystarczyło poprosić o pomoc bibliotekarkę, w końcu po coś siedziała tu od rana do nocy. Wszystko to po raz kolejny i niestety z pewnością nie ostatni wyjaśniała, starając się opanować. Och, zawsze się starała, nie chciała być w końcu jedną z tych drących się jędz. Tłumaczyła i karciła najspokojniej, jak w tych okolicznościach potrafiła, ale chłopiec nic nie odpowiadał. Wytrzeszczał oczy i jeszcze bardziej niszczył zabytkową okładkę. - Masz absolutny zakaz dotykania czegokolwiek z tej półki. Nie sądzę, byś potrzebował do nauki którejś z tych książek - zakończyła grożącym tonem, wyrywając mu skrzywdzony leksykon. W bibliotece obowiązywała cisza, szczególnie w czytelni, ale nikt nie miał prawa zgłaszać pretensji o zakłócanie spokoju, gdy w grę wchodziło dobro szkolnych zbiorów, nawet sam Nie-wiadomo-kto znany szerzej pod nazwiskiem Daniel Bergmann. Czego chciał? Pouczyć ją w jej królestwie? Była pewna, że jest do tego zdolny. Odwróciła się więc w jego stronę z miną: Nawet nie zaczynaj, bo dzisiaj gryzę i miała szczerą nadzieję, że to załatwi sprawę.
O c z y w i ś c i e napotkał swoiste, przyszpilające spojrzenie - igły wbijane, usiłujące go bezwzględnie zatrzymać, ba, wręcz oddalić, powiększyć dystans - który zatwardziale naruszał, który ciągle ukrócał swym prędkim krokiem, tnącym salę czytelni, pośród zapadłego na nowo szelestu kartek zakłócającego jedynie taflę rozpościerającej się ciszy. Nie było to wrażenie zbytnio przyjemne, a i sam musiał się przełamywać, czując, jak nieprzyjemne i ryzykowne staje się posunięcie a i zarazem jak wiele jest w stanie zyskać. Owiany aurą milczenia, w spokoju ruszył za postacią bibliotekarki, jak gdyby sam kierował się w stronę regałów - chcąc zapewne coś wypożyczyć, tak samo zainteresowany jak pogrążony we własnym świecie. Ostatecznie się zbliżył, kiedy położyła na ladzie podniszczone tomiszcze, w doprawionym przez ucznia stanie dość agonalnym, ledwie utrzymujące się w całokształcie - cudem nie wypuszczało ze swego wnętrza skrzydeł pożółkłych stronic, nasiąkłych zapachem kurzu. Teraz. Nie zważając na ewentualne sprzeciwy czy eksponowanie negatywnego nastawienia lepiej-zostaw-mnie-teraz-w-spokoju, wyciągnął różdżkę i równie prędko wykonał niewerbalne zaklęcie, mające na celu naprawić defekt przedmiotu. Udało się za pierwszym razem; maksymalnie się skoncentrował, ujarzmiając krnąbrną obecnie magię - fakt faktem nie dało się mężczyźnie odmówić zdolności - nie bez powodu wydawał różne prace naukowe, w pełni zajmując się transmutacją. Wiedział, że nawet - jeśli nie pochlebiała takiej idei, a kto wie, być może będzie zadowolona - stosunki pomiędzy nimi powinny się przenieść na grunt choć odrobinę bardziej neutralny, a wizyty w bibliotece nie stawać się czymś odznaczonym ciemną, niekomfortową, drugą stroną medalu. - Czułem się zobowiązany zaradzić - powiedział, perfekcyjnie odgrywając swą rolę uczynnego człowieka.
Nie czekała na reakcję, po prostu ruszyła w swoją stronę, wmawiając sobie, że zarówno nieznośny uczeń jak i nieznośny nauczyciel zostawili ją w spokoju. Nadal czuła złość z powodu zniszczonej książki, wysyłając w myślach wszystkich tych drażniących nieuków do siedmiu piekieł. Skoro uwolniła się od obydwu tych ludzi, położyła książkę na stole, zastanawiając się, jak nie ryzykować pogorszeniem jej stanu, gdy będzie ją ratować. Może to nie najlepszy pomysł w tym stanie nerwowym, ani w tym stanie magii tak ogólnie, ale cierpliwość nie była mocną stroną Rachel. Zbyt późno zorientowała się, że nie jest jedyną osobą zastanawiającą się nad naprawą starego leksykonu. Nie do wiary, że za mną polazł - zdążyła tylko pomyśleć. Zmarszczyła czoło, spoglądając na popisującego się swoimi umiejętnościami Daniela. Co on sobie myślał? Nie należało zapominać, że Bergmann był człowiekiem zarozumiałym. Mimo atrakcyjnej aparycji i wielu innych przyciągających zalet wcale nie przyciągał Rachel. Już nie. Dawno, dawno temu miała dobre chęci, bardzo pozytywne nastawienie, lecz obiekt jej zainteresowania szybko uświadomił ją o fatalnej pomyłce. Już ona dobrze powinna była wiedzieć, że książek nie ocenia się po okładkach, ta okazała się niewarta jej uwagi. Mężczyzna ciągle się wywyższał i sprawiał, że inni czuli się w jego obecności jak byle co (żeby brzydko nie precyzować). Czy natomiast on faktycznie czuł się zobowiązany, czy znów robił sobie zabawę z tak naprawdę niewiele obchodzącej go sytuacji? Złość zniknęła z jej twarzy. - Dziękuję - odparła bez zbędnych emocji. Wciąż była zła na ucznia i zdenerwowana interakcją z Danielem - jak zwykle. Nie żeby nie podobała jej się jego szybka reakcja, ale to w końcu TEN Daniel Bergmann, mógłby ją wyśmiać i to w tak subtelny sposób, że nawet nie dałaby rady się obronić, nie wychodząc przy tym na jeszcze większą idiotkę w jego oczach. Podobnie wszelkie: Poradziłabym sobie sama, zabrzmiałyby mocno żałośnie. Im mniej słów, tym mniejsze ryzyko. Rachel wcale nie lubiła się z nim kłócić. Po chwili podniosła odnowiony leksykon, ukrywając zadowolenie, które chcąc nie chcąc poczuła, obejrzała go z każdej strony. W końcu uszkodzenie okładki nie było tylko pretekstem do wyżycia się na uczniu, toteż jej ocalenie nie mogło być bibliotekarce obojętne. Mały uśmiech, niebawem ujarzmiony - musiała grać obojętną, ale też nie przesadzić w drugą stronę. - Muszę chyba zorganizować jakiś dodatkowy kurs biblioteczny dla wszystkich uczniów. Mam wrażenie, że z roku na rok przyjmujemy coraz gorszych - dodała, podkreślając wagę słów odpowiednio zrezygnowanym tonem głosu. Nie była pewna, dlaczego złamała swoje własne zasady dotyczące nieodzywania się do Daniela, jeśli nie jest to konieczne.
Zdumiewające stały się możliwości rozwoju tego zdarzenia - w pierwszym spojrzeniu dość banalnego, zakończonego pomyślnie wykonanym zaklęciem; tak też uważał - po usłyszeniu dziękuję (które niejako świadczyło o polepszeniu się gruntu niezbyt przychylnej relacji), uważał, że właśnie powinien bez skrępowania ruszyć w obranym przez siebie kierunku. Tak powinno się zdarzyć, aczkolwiek nim zdążył wcielić plany w rozgrywającą się rzeczywistość, został na swój sposób zaskoczony dodatkową wypowiedzią ze strony kobiety. Czyżby… Cóż. Na jego korzyść. Skrzętnie ukrywał symptomy mogące poświadczać o konsternacji - mimika sztywno trzymała się swoich zasad oddzielających myśli od przybranego obecnie oblicza, jednej z ogromu twarzy, w których przebierał, które modyfikował i które dostosowywał. - …oraz kurs słuchania - nie omieszkał się dodać, wcześniej w ramach potwierdzenia skinąwszy głową; fakt faktem problemów z uczniami jawiło się multum - on również, jako nauczyciel, miał o tym doskonałe pojęcie. Co najgorsze, nie tyczyło się to wyłącznie najmłodszych - analogiczne konflikty pojawiały się również wśród zmierzających ku dorosłemu życiu studentów. Postanowił podjąć się tego wyzwania niezobowiązującej rozmowy, które jakby pojawiło się teraz przed nim; być może była to szansa pokazania się z lepszej strony, chociaż w przypadku porażki gorycz nie odznaczyłaby się tak intensywnie przez wzgląd na zachowywany dystans. - W Trausnitz książki były świętością - zauważył, choć płynnie w całości swej wypowiedzi dodał: - co nie znaczy, że nie brakowało innych problemów. - Nie miał zamiaru zachwalać owej placówki, a fakt, że był nowy, pozostawał oczywistością. Lubił Hogwart, czasem nawet zastanawiał się - jak niewiele zdołało zabraknąć, aby i on w wieku lat jedenastu pojawił się w owych murach i przywdział wymiętą a jakże przenikającą umysł Tiarę Przydziału. Trausnitz miało wiele wad. Nie bez powodu też znalazł się tutaj. Na własne życzenie? - Natura współpracy z ludźmi - przypomniał najświętszą prawdę, tuszując w ten sposób wszelkie ewentualne zgrzyty. Interpretacja była rzucaniem się na otwarte przestrzenie morza, zależnym od porywistego powiewu myśli, który nadawał pęd oraz kształt jej falom - raz ledwie wychylającym się grzbietom, raz spienionym, wyraźnym jak ułożone wierzchołki wzniesień.
Kolejny uśmiech, tym razem mniej kontrolowany. Ucieszyło ją, że mówią tym samym głosem. Pierwszy raz udało im się porozumieć w tak niby nieznaczącej sprawie. Naprawił książkę, otrzymał podziękowania, nic więc go tu nie trzymało, a jednak podtrzymał luźną rozmowę. Rachel miała go za człowieka zbyt konkretnego na nic niewnoszące pogaduchy, niemal sąsiedzkie. Czyżby się myliła? Pod wpływem najdrobniejszej z drobnostek zaczęła poważnie zastanawiać się nad całością niespełna dwuletniej relacji i swoich opinii oraz wyobrażeń. Ot zwykła pogawędka, a ją naszły poważne wątpliwości, niemal transcendentne na temat jej stosunku do nauczyciela transmutacji. Człowiek zaskoczony potrafi snuć po chwili naprawdę daleko idące rozważania, a szczególnie Rachel Zizzleswift - posiadaczka bujnej wyobraźni. - Dla mnie inne problemy szkolne nie są tak istotne - przyznała, nim pomyślała, jak egocentrycznie mogło to zabrzmieć. Małe sprostowanie - Mówię to jako sfrustrowana bibliotekarka zachęcona właśnie do przeprowadzki do Niemiec. Z pewnością i tam miałaby podobne problemy, ale chyba byłoby ich mniej, jeśli książki ceniło się tam bardziej niż w Hogwarcie. Jak mogłaby jednak na poważnie myśleć o tak dużej rewolucji w życiu jedynie ze względu na w gruncie rzeczy wcale nie niebezpieczną niedogodność w pracy? Żarty żartami, ale obawa, że Daniel weźmie to na poważnie nie dawała jej spokoju. Balansowała na krawędzi strachu i nowej swobody. Nerwowo pogładziła ręką okładkę książki, woląc nie podejmować ryzyka rzucenia mu nie-takiego spojrzenia. Skoro odpuściła standardową surowość, którą już nie wypadało go częstować, co jej pozostało? Miły uśmiech, który uzna za głupotę? Bo twarz bez wyrazu była dla Rachel zadaniem zbyt trudnym. Szczególnie jeśli od tylu lat trenowała stroszenie kolców w stronę Bergmanna.
Zamknął to w ramach próby - jednego z czysto społecznych doświadczeń, zdolności w przekształcaniu relacji od niemal żywionej odrazy wobec drugiego człowieka, przemierzającej zawiłą ścieżką w stronę nieodgadnionej nowości. Błędem byłoby sądzić! że jego stosunek do Rachel Zizzleswift uległ swojego rodzaju zmianom - nie, nic bardziej mylnego, nadal wywyższał się, już wewnętrznie, nadal uważał ją za kobietę, z którą wolałby nie mieć wiele wspólnych aspektów. Ale pokusa okazywała się znacznie silniejsza, a on pokusom ulegał zawsze, bezwarunkowo słuchał tych cichych szeptów, wijących się niczym węże pod niebem czaszki. Potrzebował stopniowych, niewielkich kroków - nagłe złamanie bariery zostałoby prędko wycenione na nietakt, obracający w gruzy fundament być-może metamorfozy. Ciekawiło go, nurtowało go zbyt wyraźnie, zbyt bardzo, niż byłby w stanie zakładać; nawet, jeżeli podejrzewał u rozmówczyni całkowity brak talentu do gier, które on preferował. Cóż, niezależnie od tego - on grał, grał na zupełnie nowych akordach, w zupełnie nowej tonacji, przechodząc płynnie gradientem dźwięków ku odmienionej melodii już nie dzielących, a mających ich łączyć powiązań. Uśmiechnął się lekko oraz przyglądnął się bibliotekarce uważniej. - Czasem sam bym tam wrócił - dodał niezobowiązującym jak wcześniej tonem; rzeczywiście, z chęcią odwiedziłby Niemcy - niekoniecznie już szkołę, roztaczającą wokół swych spraw gorzką aurę porażki, która - jak się dowiedział - prześladowała go znacznie dalej, do teraźniejszych czasów. - Niemniej, nie zostawiłaby pani Hogwartu na pastwę losu? - zapytał półżartobliwie, poszerzając nieznacznie posyłany w jej stronę uśmiech. Ta sytuacja, w obliczu przeszłości, pozbawionych werbalizacji zatarć, niemiłych spojrzeń oraz emanowania beznamiętnością, wydawała się niedorzeczna. Nikt nie powiedział jednak, że on nie lubił niedorzeczności - na swój sposób odwiecznie pragnął być niedorzeczny, zawiły, trudny do zrozumienia, byleby tylko spełniać własne cele, zachcianki; niektórym wydające się niepoprawnymi, wręcz wyzbytymi z sensu. Miał zamiar dążyć - aby móc się dowiedzieć. Sprawdzić siebie samego. I sprawdzić ją.
Rachel była osobą potrafiącą się odwdzięczyć. Sprawiedliwość w jej wykonaniu przejawiała się w podobnym nastawieniu do innych co ich do niej. Początkowo przeważnie podchodziła do ludzi pozytywnie, nawet nie neutralnie, ale niektórzy nie potrafili tego docenić. Ona natomiast nie zwykła nastawiać drugiego policzka, co nie oznaczało wcale, że hołduje karze talionu. Skoro Bergmann uważał się za najmądrzejszego człowieka na świecie i demonstrował swoja wyższość, nie zamierzała być jego lustrzanym odbiciem, po prostu starała się unikać tego współpracownika i nie dopuszczać go do swej szeroko rozumianej prywatności. Nie przesądzało to jednak nigdy o dozgonnym stroszeniu się niczym przestraszony jeż. Dobre serce miała zawsze otwarte, tylko zwyczajnie tego nie pokazywała, aż wreszcie mężczyzna postanowił wykorzystać szansę, o której być może nawet nie wiedział. Czy bardzo brakowało mu dawnego życia? Po ponad roku nowego, co było wystarczającym czasem, by się przyzwyczaić? Jeśli Rachel tęskniła, to naprawdę umiejętnie potrafiła to wyprzeć, ale miała ku temu poważne powody. Dlaczego jednak Daniel porzucił poprzednią posadę? Przez te inne problemy? Nigdy nie miała okazji się tego dowiedzieć (może z początku, co stało się powodem odkrycia, jaki on naprawdę jest, i do dzisiaj pytanie o powód zostało tak naprawdę bez odpowiedzi), a teraz... teraz przeszli od narzekania do żartowania. Nie chciała psuć magicznej chwili porozumienia. Potrafiła uczyć się na błędach. Zaśmiała się nerwowo z powodu nowej w ich relacji sytuacji. Miała ogromną nadzieję, że Daniel sobie z niej nie żartuje w sposób o wiele bardziej bezczelny niż dotychczas. - Jeśli nowy bibliotekarz okazałby się straszniejszy ode mnie, niby łaskawie zgodziłabym się wrócić po złożeniu przez uczniów szczerej przysięgi. Przecież nawet nie znam języka - odpowiedziała, udając poważną. Z jednej strony podobała jej się ta zmiana, z drugiej obawiała się jej ulotności. Pierwsze nietakie słowo i Bergmann parsknie śmiechem, wszystko wróci do normy, ale teraz i tak jakoś dziwnie będzie jej spoglądać na niego surowo, skoro zauważyła w nim odrobinę tego, czego przedtem nie dostrzegała. Tak niewiele trzeba było, by zaburzyć jej emocjonalną równowagę. Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim sądzić, co sądzić o swoim znajomym. Nie mogła się już tak stroszyć, ale co w takim razie powinna?
Przywiązanie się stanowiło przedmiot zastanowienia emocjonalny łańcuch odlany z bliżej nieokreślonej, wywodzącej się z wnętrza siły - a może raczej słabości? - uwiązujący człowieka do słupa ściśle sprecyzowanego terminu, sprecyzowanych zasad, miejsca, osoby - wszystkiego, co byłby w stanie wychwycić pełen ograniczenia umysł, przypisać mu konformację, niezmienną formę, w jakiej zażądał ów czynnik zamknąć. Nie czuł się przywiązany - a przynajmniej tak wmawiał sobie niezmiennie mimo upływu czasu, powtarzał niczym modlitwę, poruszając się między ludźmi na podobieństwo wędrowca - nigdy niemającego w zwyczaju pozostawać gdziekolwiek na dłużej. Może dlatego zagłuszał ewentualne wrzaski sumienia w przypadku rozrywających się spojeń mostów obróconych w ruinę relacji, ludzi odchodzących z dala od jego życia, może dlatego nie obchodziło go zbytnio opuszczenie niemieckiej szkoły; co więcej, zawsze zwykł balansować na tej granicy, pomiędzy niemieckim państwem a wyspą, łącząc we krwi biegnącej poprzez tunele naczyń na równi obie narodowości; gdyby jednak szczerze miał przyznać, czuł bardziej się Niemcem niż Brytyjczykiem, miał również takie usposobienie - w pierwszym wrażeniu szorstkie jak własne rysy, oziębłe jak pigmentacja tęczówek, do bólu konkretne w czysto przyziemnych sprawach. A zarazem tak świetnie był zdolny poruszać się po krawędzi pomiędzy kłamstwem a prawdą. - Teoretycznie - podsumował niespiesznie, dopiero teraz obejmując palcami różdżkę oraz chowając ją całkowicie z powrotem - pozostanie więc czas, aby przekonać panią do zmiany zdania - tutaj ponownie obrzucił jej twarz spojrzeniem, o lekkiej dozie zaciekawienia, w którym nie przewijała się, broń Merlinie! kłująca pogarda - nim opanuje pani język niemiecki. Ukryty niżej osłony czaszki mechanizm pracował obecnie na najwyższych obrotach; miliony kół zębatych - w rzeczywistości - autostrad neuronów którymi gnały w przeróżne strony wyładowania, formowały możliwe plany na przyszłość - bo przyszłość teraz miała szanse już istnieć, zaczynała powoli wychodzić, nie tak banalna i oczywista, pozbawiona wcześniejszego schematu tylko i wyłącznie niechęci. - Mam rację? - dopytał z lekkim uśmiechem, błąkającym się cały czas bez zbędnego wyolbrzymiania.
To nie był Daniel Bergmann. Ktoś ukradł mu zewnętrzność i łudził się, że nikt nie zauważy tego podstępu. Ktoś nie znał swojego pierwowzoru i wydawało mu się (podobnie jak Rachel na samym początku znajomości), że ktoś emanujący tak bystrym spokojem musi być również człowiekiem dobrodusznym, dążącym do obdarzenia świata wszystkim, co najlepsze może od siebie dać. To był Daniel Bergmann, tylko pierwszy raz od bardzo dawna wstał z łóżka prawą nogą. Robił wrażenie. Spojrzała na niego, jakby mówił o rzeczach naprawdę fascynujących. Cóż za niespodziewana gra. Rozmawiali o czymś zupełnie nierealnym, wręcz głupim. Niedorzeczny temat, a rozmowa coraz bardziej jej się podobała. To była dziwnie dynamiczna sytuacja, taka zmienna i zaskakująca! Może on też tak o tym myślał? Pozytywnie: Ona nie jest jednak jędzą. Wkraczali na ścieżkę flirtu? Tak to wyglądało, choć był to flirt naprawdę delikatny, z którego w każdej chwili mogli się wycofać. Jeszcze. Niesamowite! - pomyślała, badając wzrokiem twarz rozmówcy. Chciała znaleźć tam jakąś kpinę, choćby jej cień. Może była naiwna, ale nie sądziła, żeby Daniel był zdolny do tak daleko idących żartów. Na tym właśnie polegał jego styl - na tak naprawdę nieskomplikowanych pułapkach. Nie polował na przypadkową, całkowicie bezgrzeszną ofiarę, polował na ludzkie słabości, na przykład na głupotę. Czyżby Rachel źle go sklasyfikowała i pakowała się teraz w duże kłopoty? To uczucie wciąż jej nie opuszczało. Czar Daniela był jednak silniejszy - czar wcale niemagiczny. - A więc wszystko zależy od pana - podjęła motyw, odzywając się nieco pewniej, choć wciąż niewinnie (niezobowiązująco). Tak też się uśmiechnęła, odgarniając kosmyk włosów za ucho. - Nie znam nikogo więcej, kto mógłby mnie tego nauczyć. Nie chciała się już tak stroszyć. Błagała go w myślach, żeby okazał się lepszy niż sądziła. Marzyła o trwającej już tyle czasu pomyłce (podobnej do błędnych interpretacji licznych swoich przepowiedni). Straszliwej pomyłce bardzo źle świadczącej o kobiecie. Podobało jej się lubienie Daniela. Intuicyjnie, bo w rzeczywistości tak naprawdę jeszcze tego nie doświadczyła.
Manipulacja pozostawała trucizną o zmiennej tolerancji wśród ludzi - wystarczyło, zgodnie z ideą Paracelsusa, wynaleźć odpowiednią dawkę do przetoczenia poprzez słowa i gesty, aby przyniosła oczekiwany efekt; aby druga osoba wpadła wprost w pajęczyny kłamstw i pozorów, które od owej pory zakrywały jej oczy jak bielmo. Musiał przyznać przed sobą jedno - bawił się wyśmienicie a to wydawał się ledwie przedsmak całej rozrywki, zdolnej rozwijać ponad wykreowany początek. Od zawsze lubił obserwowanie ludzi, niezobowiązujące znajomości - w tym same, w pierwszym wrażeniu zwyczajne, do bólu wręcz pospolite konwersacje; tym razem również się przekonywał, s p e c j a l n i e odmieniał w jej sposobie patrzenia, spontanicznie - nie tyle pragnąc zakopać wojenny topór, co również wprowadzić na jego miejsce pakt nie neutralny, acz zmierzający ku pozytywnym relacjom. - Zbyt duża odpowiedzialność - odpowiedział, każąc jej odrobinę czekać; a wraz z oznajmieniem jego oblicze ozdobił szerszy niż wcześniej uśmiech - na sam początek. Kontynuował w podobnych, ni to - żartobliwych, ni wyłącznie serdecznych barwach, tak bardzo kontrastujących się z zapamiętaną oziębłością i unikaniem za wszelką cenę kontaktu; jedynie przemykaniem pomiędzy regałami jak duch, omijaniu wówczas niestety-znajomej kobiecej sylwetki szerokim łukiem. - W sprawie biblioteki - zaczął, wymownie unosząc wzrok zagnieżdżony w twarzy rozmówczyni - i oczywiście pani. Niech staną się dobrymi znajomymi. Po prostu. Wydawał się chcieć już odejść - i rzeczywiście zamierzał, jak powinien był wcześniej zgodnie z kanonem relacji (aktualnie burzonym, przebudowywanym na nowo), udać się w swoją stronę, milczący, spowity aurą chłodu oraz narzucanego dystansu. - …ale w wolnych chwilach chętnie pojawiam się w Hogsmeade - zasugerował podobnym tonem co przedtem. Spotkajmy się i porozmawiajmy, Rachel. Niczym znajomi (?).
Zaskoczenie trwało. Nie umknęło jej uwadze postępująca pozytywność nastawienia Daniela. Nie rozumiała tego, ale coraz mniej się tym przejmowała. Po tej rozmowie nic już nie będzie takie samo. Udało się - zamierzenie czy nie, zmienił jej podejście. Chciała być podejrzliwa, ale bardziej pragnęła, by to wszystko było jedną z najprawdziwszych rzeczy, które ją spotkały. Co dalej? Jej oczy aż zabłysły, gdy złożona została jej oferta - tak samo niezobowiązująca jak cała ta rozmowa. Pozwoliła to sobie zinterpretować jako zapowiedź spotkania, do którego Daniel chciał doprowadzić. Nie zamierzała niczym głupiutka nastolatka wyskakiwać z entuzjastycznym precyzowaniem. Jeśli naprawdę tego chciał, powinien sam zabiegać o spełnienie swoich zamiarów, jeśli nie, inicjatywa z jej strony z pewnością zostałaby odebrana jako coś nie na miejscu. - Ciekawe, że jeszcze się nie spotkaliśmy... - odparła z zadziornym uśmiechem. Po prostu bywali w innych miejscach, a gdy faktycznie zdarzyło jej się zobaczyć gdzieś na horyzoncie bergannową sylwetkę, robiła w tył zwrot i starała się błyskawicznie ulotnić nim spojrzenie jego lodowatych oczu jej dosięgnie. Ich spotkania w szkole były tylko niemiłą koniecznością, poza murami Hogwartu Rachel nie musiała robić z siebie męczennicy, narażając się na ośmieszenie w konfrontacji z tymże osobnikiem. Do dziś, do czasu tego zupełnie nieoczekiwanego zwrotu akcji. - Jednak zawsze trzeba dawać losowi jeszcze jedną szansę, trzymam więc pana za słowo - powiedziała i nie czekając na odpowiedź, odeszła, przypomniawszy sobie, że właściwie powinna zająć się pracą. Za jakie słowo tak naprawdę go trzymała? Przecież nawet się nie umówili. Pewne było, że w najbliższym czasie w miarę możliwości będzie spędzała czas poza domem, by "zupełnie przypadkiem" natknąć się na Daniela przebywającego w Hogsmeade. Tak z ciekawości. Już nie mogła doczekać się kolejnej rozmowy.
Miała się uczyć. Naprawdę miała to w planach. Nawet rozłożyła przed sobą wszystkie potrzebne podręczniki, w tym jeden, od uzdrawiania był otwarty na tematach związanych ze złamaniami. Jednak jakoś nie mogła się skupić. Przeczytanie jednej linijki tekstu zajmowało trzy razy tyle czasu, ile powinno normalnie. Ciągle musiała wracać na początek zdania i po raz kolejny starać się ogarnąć wzrokiem tekst, jednak nie wychodziło. Naprawdę nie wiedziała, czym było spowodowane jej roztargnienie. Może była zmęczona, może po prostu jej się nie chciało na tyle, że jej mózg wypierał wszystkie informacje, które próbowała przyswoić. Zamknęła z hukiem podręcznik, ignorując jakiegoś Puchona, który zwrócił jej niemo uwagę, że powinna zachować ciszę. Musiała chyba rozruszać jakoś szare komórki. Wyciągnęła swój nowy zeszyt, w którym pisała opowiadania i otworzyła na czystej stronie. Chwaciła pióro w dłonie i przygryzając lekko wargę, gapiła się na czysto białą kartkę. Robiła to kolejne trzy minuty, zdając sobie sprawę, że nawet to nie ma sensu. Westchnęła i schowała z bólem zeszyt do torby. Chyba naprawdę było z nią źle. Z braku perspektyw do zrobienia czegoś pożytecznego zaczęła bazgrać piórem po czystym pergaminie. Na jego arkuszu pojawiały się kwiatki, złote znicze, miotły, kwadraciki i inne bazgroły, które przyszły jej na myśl. O dziwo, po zmarnowaniu całej kartki na niezbyt zgrabne rysunki poczuła się lepiej. Może nie na tyle, by znów zabrać się do nauki uzdrawiania, ale przynajmniej pozbyła się tego dziwnego, nieprzyjemnego czucia w głowie. Mogła wrócić do dormitorium, ale jakoś nie czuła się z tym pomysłem dobrze. Zamiast tego przymknęła oczy, oparła się o oparcie krzesła i zaczęła rozmyślać. O wszystkim. O balu, o swojej wygranej w Therii, o znajomych, o ostatnich lekcjach. Aż w końcu znów odnalazła, przed chwilą niedającą znaku życia, wenę. Wpadła w swój mały świat wyobraźni, planując kolejne wydarzenia, jednego z dłużej pisanych przez nią opowiadań. Z boku mogło się wydawać, że śpi, jednak mimo wszystko nadal słyszała odgłosy cicho rozmawiających uczniów, czy przewracanych kartek papieru, jednak ignorowała je, skupiając się na własnych myślach.
Czas płynie szybko, kiedy czytasz ciekawą książkę. Taką jak np. podręcznik do zielarstwa. Taaa... fascynująca lektura. Sensacyjne odkrycia! Te pościgi, te wybuchy! Ech, czasem zastanawiam się, czy lepiej pójść na lekcję i się tam unudzić, czy nie pójść, ale potem ślęczeć nad książkami. Bo w końcu nie chcę zawalać przedmiotów, które mogą mi się przydać. W dodatku ostatnimi czasy czytanie przychodziło mi bardzo ciężko, pomimo faktu, że kiedyś czytałem mnóstwo dla samej tylko przyjemności czytania. Cóż, tym razem się przymusiłem. Kiedy przyszedłem do czytelni, było w niej całkiem sporo ludzi. Przychodzili, czytali, wychodzili... Niespecjalnie zwracałem na nich uwagę, próbując zapamiętać nazwy ziół i ich wykorzystanie. Szybko czy wolno, czas jednak zleciał. Westchnąłem odkładając przeczytaną ledwie do połowy książkę na półkę. Wrócę tu jutro. Jutro ma tę cudowną właściwość, że łatwo zmienia się w "nigdy". Dzisiaj nie miałem w sobie już zbyt wiele motywacji. Przeciągnąłem się, myśląc, jak dobrze byłoby teraz skoczyć na jakąś ogarniętą domówkę z dobrą muzyką (najlepiej mugolską, nigdy nie byłem fanem czarodziejskiej) i dobrym alko (dla odmiany najlepiej czarodziejskim). Późno się zrobiło, czytelnia praktycznie opustoszała. Wychodząc, natknąłem się na jedną tylko maruderkę, dziewczynę ze Slytherinu, która zdawała się drzemać na krześle. Przed nią na stole leżał zamknięty podręcznik magii leczniczej i kawałek pergaminu z jakimiś gryzmołami. Przez chwilę przyglądałem się jej twarzy, na której gościł wyraz błogiego spokoju. Pewnie była teraz w swoim świecie. Drugą chwilę przyglądałem się już dla samego patrzenia. No co, ładna była. A na nawyki nie ma rady, heh. Z niejakim żalem, że muszę zaburzać jej spokój, podszedłem i położyłem jej delikatnie rękę na ramieniu. Lepiej, żeby jednak nie została tu na noc. A bibliotekarka, zdaje się, nie była ogarniętą osobą i jeszcze by tu biedną dziewczynę zamknęła. - Hej hej, pora wstawać - wyszeptałem jej do ucha. Oczywiście przeszło mi przez myśl, żeby obudzić ją w ciekawszy i nieco bardziej brutalny sposób, ale cóż... Gdyby to był jakiś chłopak, nie wahałbym się ani chwili! Jednak dla dziewczyn zawsze byłem miły. No, może z wyjątkiem Trixie. Ale, jak to się chyba często zdarza między przyjaciółmi, ją w pierwszej kolejności traktowałem jak dobrą kumpelę, a dopiero potem jak dziewczynę.
Nie czuła upływającego czasu. Po prostu siedziała w swoim własnym świecie, nie zwracając uwagi, na otaczającą ją rzeczywistość. Było jej ciepło, wokół panowała cisza, a ona czuła się po prostu dobrze. Przestała myśleć o zbliżających się sprawdzianach, o nauce, o innych dziwnych wydarzeniach, które ostatnio miały miejsce. Nawet nie zauważyła, że w czytelni robiło się coraz bardziej pusto. Ignorowała wszelkie odgłosy, które wywoływali inni uczniowie. Nawet wcześniej niewygodne krzesełko, nagle stało się nagle jakoś bardziej miękkie. Do szczęścia potrzebna była już tylko jej poduszka i jakiś kocyk. Tylko wtedy by już na pewno zasnęła, a jednak wolałaby nie pochrapywać w czytelni. Co jak co, ale w takim miejscu na pewno byłoby to dość wyraźnie słyszeć. Właśnie była w momencie dopieszczania w myślach opisu jednego z ważniejszych miejsc, które miały pojawiać się w jej opowieści, gdy poczuła, jak ktoś położył rękę na jej ramieniu, szepcząc przy okazji coś do jej ucha. Wzdrygnęła się lekko i otworzyła gwałtownie oczy, chcą ujrzeć osobę, która postanowiła przywrócić ją do rzeczywistości. Spojrzała na nieznajomego chłopaka, starając się zrozumieć, czego on od niej chciał. Dopiero po paru sekundach dotarł do niej sens słów, które wcześniej cicho wypowiedział. - Nie spałam - dopowiedziała cicho, lekko nieobecnym głosem. Dopiero teraz zaczynała kojarzyć, gdzie się znajdowała i jak się tu w ogóle znalazła. Rozejrzała się po sali, nie dostrzegając innych uczniów. Gdzie ich wszystkich wcięło, przecież nie znikliby tak szybko... Dopiero wtedy spojrzała na zegar wiszący na jednej ze ścian, otwierając przy tym szeroko oczy. Wyłączyła się na trochę ponad trzy godziny. - Już tak późno? - zapytała bardziej samą siebie. Wstała z krzesełka, przeciągając się. Jednak nie było tak wygodne, jak się jej zdawało. Spojrzała kątem oka na stojącego obok niej Krukona. - Dzięki za obudzenie, gdyby nie ty pewnie zamknęliby mnie tu i nie zostałoby mi nic innego niż położyć się spać gdzieś między stolikami - tym razem skierowała słowa konkretnie do niego i uśmiechnęła się miło. Nie chciałaby spędzić całej nocy w czytelni, wolała własne łóżko. Zgarnęła wszystkie swoje rzeczy ze stolika i zaczęła pakować je do torby. Dobrze, że pomyślała wcześniej, by wypożyczyć książki, mogła przynajmniej pouczyć się jeszcze w dormitorium. Spakowała ostatni tom, wrzucając za nim kartkę z bazgrołami i ponownie spojrzała na chłopaka. Cóż, można powiedzieć, że uratował ją przed niewygodą spania w miejscu raczej do tego nie przeznaczonym, warto więc byłoby przynajmniej poznać imię wybawcy. Bo raczej go nie znała, a przynajmniej nie przypominała sobie, by wcześniej się spotkali. - Jestem Alice - wyciągnęła rękę, unosząc wyżej kąciki ust.
- Jasne, jasne, nie spałaś. A co ci się śniło? - powiedziałem to nieco przekornym tonem. Zasadniczo lubię się droczyć. - Sądząc po twojej minie, musiało to być coś przyjemnego. Dziewczyna tymczasem wstała i przeciągnęła się. No, siedzenie na bibliotecznych krzesłach nie należy do najprzyjemniejszych czynności. Nie są specjalnie wygodne, choć nie można im odmówić staroświeckiej urody. To jest, jeśli akurat nie są za bardzo zniszczone. Nie ma za co - dodałem, kiedy Ślizgonka zaczęła w pośpiechu się pakować. Poczekałem na nią, głupio byłoby tak teraz wyjść. Zresztą nigdzie się nie spieszyłem. Kiedy skończyła, uścisnąłem podaną mi dłoń. Za każdym razem mam co do tego mieszane odczucia. Uścisk dłoni z dziewczyną to takie... sam nie wiem. To nie to co męska sztama, mocna i szczera, wyrażająca więcej niż słowa. Ale z drugiej strony archaiczna praktyka całowania rączek to już przesada. - Alice. Ładne imię - wymamrotałem pod nosem, bardziej do siebie niż do niej, choć oczywiście wśród panującej ciszy na pewno to usłyszała. Brzmienie tego imienia przypomniało mi o Alice Ibris, mojej przyjaciółce z dzieciństwa. Ostatnio nasz kontakt... no, powiedzieć, że nie był idealny to spory eufemizm. Mocno się między nami pogorszyło, odkąd poszła do mugolskiego liceum. W ostatnie wakacje jeszcze spotykałem się z nią i jej znajomymi, ale od tego czasu... nie wiem, może zwyczajnie nie chce jej się pisać listów, kiedy wszystko dzieje się w internecie? A może nowa szkoła i nowi znajomi absorbują ją już bardziej niż dawna przyjaźń. No ale to nie czas i miejsce na takie rozmyślania. Może Alice jeszcze odpisze mi na mój ostatni list. - Cześć Alice, jestem Kevin - po kiego grzyba powtórzyłem to imię jeszcze raz?! Czyżby aż tak mi się podobało? A może aż tak brakuje mi AI? Albo po prostu to dlatego, że utrata każdego przyjaciela jest bolesna... - W której klasie jesteś? Chyba jeszcze się nie widzieliśmy - Wróciłem do rzeczywistości i skupiłem się na Alice obecnej tutaj. Kto by pomyślał, że jedno głupie imię spowoduje we mnie taką karuzelę wspomnień i emocji. Pfff... muszę się ogarnąć.
Pokręciła głową, słysząc nieznajomego. - Naprawdę nie spałam. Po prostu... Trochę się zamyśliłam - wzruszyła ramionami, nie wiedząc jak to lepiej określić. Nie chciało jej się tłumaczyć, że właśnie rozmyślała nad sensem życia, przy okazji kreując świat jej własnej opowieści. Zresztą nie wiedziała, czy zostałaby zrozumiana. W końcu nie każdy potrafił bawić się wyobraźnią przez parę godzin. Tak nawiasem mówiąc, sama do dziś nie wiedziała, że potrafi to być tak zajmujące zajęcie. Ucieszyła się w duchu, widząc, że chłopak postanowił na nią poczekać. Jakoś nie miała ochoty włóczyć się teraz samej. Co prawda zazwyczaj i tak wszędzie łaziła w pojedynkę, ale pusta czytelnia i późna godzina wywołały u niej mieszane uczucia (jakby jakiś czas temu nie wychodziła o północy na błonia na rozgrywki Therii). Krukon uścisnął jej dłoń, komplementując przy okazji jej imię. Sama nie uważała je ani za ładne, ani za brzydkie. Po prostu było jej i oznaczało ją. Nie potrafiła go postrzegać w innych kategoriach. Chłopak także wyjawił soje imię. - Kevin, też ładnie - stwierdziła podobnie do chłopaka i zaśmiała się. Nie wiedziała dlaczego, ale to chwalenie imion wydawało jej się zabawne, jakby mieli po pięć lat i powtarzali wyuczone regułki. Sięgnęła torbę ze stolika, chcą zarzucić ją na ramię. Ta jednak nie wytrzymała ciężaru upchniętej do niej wiedzy w postaci książek. Pasek przerwał się w jednym z miejsc, a połowa zawartości torebki wysypała się z niej, spadając na podłogę. Alice westchnęła i kucnęła, zbierając swoje rzeczy. - Jak na złość - mruknęła, jednak po chwili postanowiła odpowiedzieć na pytanie Kevina. - Jestem w klasie szóstej. I nie jestem pewna czy się widzieliśmy, ale jakoś też nie kojarzę, byśmy się wcześniej poznawali - stwierdziła, zgarniając z ziemi podręcznik do eliksirów. Na podłodze dalej leżało parę arkuszy pergaminu, jej zeszyt z opowiadaniami i cudem nierozbity słoiczek z tuszem. Spojrzała na swoją torbę ze smutkiem. Służyła jej parę ładnych lat, smutno było pogodzić się z jej popsuciem się. Wyjęła więc różdżkę i z nadzieją wycelowała nią w przeklęty pasek. - Reparo - rzuciła. Magia jednak postanowiła dziś dobić ją jeszcze bardziej. Torba, zamiast się naprawić, właśnie niemal rozleciała się w drobny mak. Zebrała jej marne resztki. - Coś nie wyszło - mruknęła smutno, nie wiedząc jak teraz zabrać wszystkie swoje rzeczy.
Kostka: 5, przerzut na 1 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 11 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1