Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Autor
Wiadomość
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle w swoim zachowaniu bardzo rzadko postępowała w podobny do ślizgońskiego, dość egoistyczny sposób; zawsze zanim wykonała jakiś krok najpierw analizowała, jak może to wpłynąć na osoby, których strike dana kwestia dotyczyła. Niemniej jednak tym razem swoimi występkami zaprzeczyła własnym zasadom, zbyt mocno skupiając się na sobie i choć myśli dotyczące Willa czy Charliego pojawiły się zawsze, gdy nadchodziła noc, odganiała je od siebie. Dręczące drobne ciało blondynki wyrzuty sumienia z każdym upływającym dniem oraz rozwojem jej relacji z Rowle'em były coraz bardziej dla niej dotkliwsze, z tego też powodu zdobyła się w końcu na odwagę, by odbyć ciężką dla niej rozmowę z Fitzgeraldem. To co łączyło ją z rudowłosym Ślizgonem było naszpikowane zupełnie innymi uczuciami niż relacja Gabrielle z Charlim. Ciężko było jej to pojąć, a tym bardziej zrozumieć, dlaczego tak właśnie się stało. Nigdy dotąd nie interesowało jej dwóch chłopców w tym samym czasie, a tym bardziej świadomie nie plątała się w relacje z nimi. Można powiedzieć, że teraz też wszystko działo się samoistnie, trochę nieprzemyślanie, przez co czuła się naprawdę zagubiona, a jednocześnie nie powinna czuć tych wszystkich negatywnych uczuć do samej siebie, wszakże z żadnym z nich nie miała jasnej relacji. Każda mimo, że opierała się na zupełnie innych emocjach wciąż była zawieszona, można było je z łatwością potraktować jako zabawę, zdobywanie doświadczenia, którego Levasseur ewidentnie brakowało. Niestety lub też stety dziewczyna nie potrafiła zwyczajnie bawić się wykorzystując przy tym innych ludzi. Czy świadczyło to o niej dobrze czy też źle? Ciężko było stwierdzić, gdyż ostatecznie niejako okłamywała Williama. Próbował żartować, tak jak miał to w zwyczaju, jednak Puchonka nie umiała się uśmiechnąć, nawet jeśli jej usta opuścił trochę złośliwy komentarz, typowy dla struktury ich początkowej relacji, gdzie głównie posługiwali się słowami pełnymi ironii czy kąśliwych uwag. Nie chciała odwlekać w czasie, tego co dla niej było nieuniknione, jednak przewrotne fatum, jak zwykle miało zupełnie inne plany. Widząc limo pod okiem Willa, mimo wszystko nie potrafiła się nie przejąć tym widokiem. Chłopak był dla niej ważny, co dostrzec można było nie tylko w spojrzeniu zielonych tęczówek Gab, ale również każdym wykonanym wobec niego gestem. - Callahana, zostaw mi - poprosiła. Nawet jeśli nauczyciele wiedzieli o całym zajściu, nie zamierzała odpuścić Gryfonowi, który swoim zachowaniem wykraczał poza wszystkie przyjęte normy życia w społeczeństwie. Miała go zwyczajnie dość, bo zapewne powód całego zajścia był bardzo błahy, a William oberwał będąc niewinnym. - Więc nie masz zamiaru powiedzieć mi o co poszło? - drążyła, zabierając dłonie z jego twarzy, zaraz wyłamując sobie palce w zdenerwowaniu, kiedy w końcu przeszła do meritum dzisiejszego spotkania. Miała wrażenie, że z każdą sekundą i wypowiedzianym przez nią słowem powietrze wokół nich staje się gęstsze. Wciąż z wyraźną obawą w oczach patrzyła na Fritza, czasem uciekając spojrzeniem kiedy czuła, że nie jest w stanie znieść spojrzenia ciemnych oczu chłopaka. Miała świadomość tego, że rozmowa ta nie będzie należała do najłatwiejszych, jednak nie sądziła, że będzie aż tak trudna; wiązała się z wieloma emocjami, które widoczne były nie tylko u niej, ale również u chłopaka. W jego ustach cała sytuacja brzmiała jeszcze gorzej niż w myślach dziewczyny, wywołując coraz większy ucisk w żołądku. Widziała, jak próbuje wszystko, co powiedziała ułożyć w jedną całość, choć to nawet jej do końca się nigdy nie udało. Wiele razy myślała o tym, jak powinny brzmieć słowa, które opisałyby w jasny sposób całą tą pogmatwaną sytuację, lecz ostatecznie miała i tak nieodparte wrażenie, że poniosła klęskę. Każde kolejne zdanie wypowiedziane przez Williama wywoływało u niej coraz większe wyrzuty sumienia, które działały na nią przytłaczająco. Skuliła się znacznie, opuszczając ramiona i głowę, by ukryć przed rudowłosym czarodziejem swoją słabość, którą były łzy pojawiające się w kącikach oczu. Zawsze starała się być szczerą osobą, jednak w tym momencie żałowała, że nie potrafi wprawnie oszukiwać. Może wtedy nie skrzywdziłaby nikogo? Policzki blondynki płonęły od nadmiaru emocji, a przede wszystkim wstydu. - To brzmi tak trywialnie, jednak wszystko jest dużo bardziej skomponowane - odpowiedziała mimochodem, tylko na sekundę zatrzymując swoje spojrzenie na jego twarzy, by zaraz uciec nim gdzieś ponad ramiona chłopaka. Skomplikowane w ostatnim czasie słowo to wydawało się być uwielbianym przez blondynkę, nawet jeśli najlepiej oddawało to wszystko, co działo się przez ostatnich kilka tygodni. Starała się nie patrzeć na Williama, lecz ciężko było nie zauważyć jego gestów, które w pewien sposób odzwierciedlały jego zmienne nastroje wywołane wszystkim tym, co usłyszał. - Will, to nie trwa wcale. Sama nie wiem, co do dokładnie było i czego oczekiwałam od ciebie czy od niego. - w końcu na głos przyznała to, co po głowie chodziło jej od dłuższego czasu. Ukryła twarz w dłoniach pozwalając by włosy całkowicie przesłoniły jej twarz. Określenie układy jaki miała z Charlim chorym, było wręcz idealne, jednocześnie wywołało kolejną falę wyrzutów, a usta dziewczyny opuścił zdławiony jęk. Kolejne pytania Ślizgona sprawiały, że głowa Gabrielle automatycznie wystrzeliła do góry. - Zależało i wciąż o tobie myślałam. Wiem, że to w żaden sposób mnie nie u sprawiedliwa, ale mam głupią tendencję do poddawania się temu co dzieje się w danej chwili. Z Charlim nie łączyło mnie nic poza pocałunkami. Do niczego więcej między nami nie doszło, bo zwyczajnie na to nie pozwoliłam. - powiedziała patrząc wprost w jego oczy, z zaciętym wyrazem twarzy. Nie musiał wierzyć w słowa wypowiadane przez blondynkę, jej zachowanie wobec niego nie było fair, a jednak w zielonych tęczówkach tliło się coś, co sprawiało, że ciężko było nie wierzyć, że mówi prawdę. Jego oschłość wobec osoby Puchonki była naturalną reakcją, a mimo wszystko wydawało się, że dziewczyna jest nią zaskoczona. Gdy chwycił ją za podbródek początkowo chciała walczyć, uciec byleby tylko nie musieć patrzeć w ciemne oczy Williama pozbawione naturalnego blasku, jednak ostatecznie poddała się jego sile. Twarz Ślizgona wyprany była z jakichkolwiek emocji, co tylko uwierdzało Gabrielle w przekonaniu, że jest naprawdę okropną, a przede wszystkim okrutną osobą, nawet jeśli wyglądała na niewiniątko. Zmarszczyła mocno czoło, kiedy po dłuższej chwili ciszy, która dla niej samej trwała wieczność powiedział słowa, jakich nie spodziewała się usłyszeć, po tych które padły wcześniej. - Ja wiem, że nie jesteśmy i nie byliśmy razem i zapewne nigdy nie będziemy, ale czułam się z tym wszystkim naprawdę źle. Po prostu przez własną głupotę w jakimś sensie cię skrzywdziłam, czego absolutnie nie chciałam. - wyznała ostrożnie ważąc słowa. A czego oczekiwała od Fitzgeralda? Tak naprawdę nie wiedziała, po prostu chciała aby cała ta sytuacja stała się jasna dla każdego z nich. - Powinnam się skupić na jednej reakcji, a zamiast tego doprowadziłam do tak patowej sytuacji. To nie powinno miało mieć miejsca - oznajmiła, zaciskając dłonie w piąstki. Oczywiście istniał jeszcze jeden, a nawet dwa apetyt które pominęła w całym swoim wyznaniu, niemniej jednak nie była pewna czy Will jest gotowy, by poznać całą prawdę. Przygryzła dolną wargę, patrząc na niego w wyraźnym zastanowieniu, jakby znowu coś analizowała.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Jedna z jego brwi powędrowała znacząco w górę, kiedy poprosiła, żeby jej pozostawił rozliczenie się z Gryfonem; nie to, żeby sam planował cokolwiek więcej robić – im mniej było tego idioty w jego codzienności, tym lepiej. Najchętniej za każdym razem omijałby go szerokim łukiem, bo szkoda mu było nawet marnować na typa oddechu, ale Hogwart niestety nie był aż tak duży, żeby to było zawsze możliwe. — Chcę wiedzieć co masz zamiar zrobić…? — zapytał, ale po tonie jego głosu mogła śmiało uznać to za pytanie retoryczne, bo tak faktycznie nie był tą wiedzą zainteresowany. — Albo w sumie nieważne, nie rób tylko nic głupiego, ok? Wolałbym jednak nie lądować ponownie na dywaniku u Opiekuna, gdybym musiał mu znów przefasonować zęby czy coś — dodał, unosząc przy tym kącik ust; oczywiście w razie potrzeby nie miałby z tym najmniejszego problemu, wystarczyłoby mu tylko dać znak i zrobiłby to nawet z przyjemnością. Gabrielle zdążył już dawno zaliczyć w poczet ‘swoich’, o których na swój sposób dbał, pomimo całego egoizmu, który się w nim czaił. Pokręcił nieznacznie głową, mając jednak na gębie nieznaczny uśmieszek, gdy Puchonka wcale nie miała zamiaru dać za wygraną i mimo wszystko próbowała dopytać o to się wydarzyło, że obecnie paradował z eleganckim sińcem na oku. — Nie odpuścisz, nie? — rzucił, nie oczekując jednak na to żadnej odpowiedzi. — Przyznam, że sam nawet nie wiem o co tam w ogóle poszło, miałem pecha wpaść w sam środek jakiejś gryfońskiej rozpierduchy przed lekcją zaklęć, a Callahan wykorzystał okazję, żeby mi oddać za bal i w sumie tyle, mówiłem, nic wartego wspominania. — Wzruszył barkami; był to duży skrót tego co miało miejsce w klasie zaklęć, ale nie widział sensu we wdawaniu się w jakieś większe szczegóły, bo cała historia naprawdę nie była warta strzępienia sobie języka. I w końcu przeszli do sedna tego spotkania. Próbował sobie to jakoś poukładać w głowie, ale nie do końca był w stanie; szczególnie, że to mu tak cholernie nie pasowało do tego, co Puchonka sobą reprezentowała przy nim – niewinna, odrobinę wycofana, potrzebująca wyraźnej zachęty, żeby pokazać pazur. A tu proszę jakie ziółko z niej jednak było, wplątała się w relację z dwoma facetami – przyjaciółmi – ale sytuacja ją wyraźnie przerosła i jasnowłosą zaczęły w końcu przytłaczać wyrzuty sumienia. Dało się to spostrzec w spojrzeniu jej zielonych oczu czy wyraźnie przygarbionych barkach. — A może to właśnie jest tak trywialne, jak brzmi, a po prostu ty to niepotrzebnie komplikujesz w swojej głowie, hmm? — odparł na jej słowa o tym, że w rzeczywistości to wszystko jest dużo bardziej skomplikowane; ile razy w końcu zdarza się, że cała rzecz jest w istocie prosta jak budowa cepa i to jedynie ludzie zupełnie zbędnie ją komplikują w myślach? Szczególnie kobiety, jak zdążył zauważyć, wydawały się mieć do tego dziwne skłonności. Z jego perspektywy wcale nie wyglądało to na aż tak skomplikowane, ale to może dlatego, że ich toki myślenia zupełnie się różniły. Nie wiedział trochę co zrobić z dłońmi, więc ponownie bezwiednie przejechał palcami po już i tak mocno rozczochranych włosach. — O, jeszcze lepiej — mruknął bardziej do siebie niźli do niej, gdy stwierdziła, że w sumie sama nie wiedziała czego od nich oczekiwała. — Igrałaś z ogniem, nie wiedząc tak właściwie jak to faktycznie robić, brawo — dodał, zabarwiając ostatnie wypowiedziane słowo ironią. W tym momencie może nie było tego po nim za bardzo widać, ale w głębi docenił fakt, że Puchonka zdobyła się na odwagę i mu wszystko powiedziała twarzą w twarz zanim to zabrnęło do momentu, w którym pozwoliłby sobie naprawdę myśleć, że mogłoby stać się czymś więcej; w którym usłyszenie podobnej… nowiny mogłoby go faktycznie zranić. Kolejne tłumaczenia z jej strony skwitował na początku cichym, bliżej nieokreślonym ‘hmm’ i nieznacznym kiwnięciem głowy, ale było widać, że jest odrobinę nieprzekonany. — Twierdzisz, że „nic poza pocałunkami”, a jednak sprawiasz wrażenie jakbyś popełniła tym zbrodnię stulecia. Rozumiesz o co mi chodzi? — rzucił, nie spuszczając z niej wzroku. Dostrzegał w jej oczach, że jest z nim obecnie zupełnie szczera, ale powinna zrozumieć jego sceptycyzm w obliczu tego wszystkiego; takie rzeczy nie sprzyjają wszak budowaniu zaufania, a jego zostało wręcz nadszarpnięte, nie tylko przez nią, ale i przez gościa, którego nazywał przyjacielem, bo jednak nie tylko sama blondynka ponosiła winę za tą dziwną sytuację. Do czegoś takiego potrzeba jednak zaangażowania dwojga ludzi. — A poza tym nie chcę nic mówić, ale w naszym przypadku też nie stało się wiele więcej — dodał, zgodnie zresztą z prawdą, bo to co zdarzyło się między nimi również przecież nie wyszło właściwie poza ramy pocałunków; swojego ‘wyznania’ na balu nie brał pod uwagę, bo w tamtej chwili był pod silnym wpływem eliksiru miłosnego. Zauważył, że ją zaskoczył, choć taki właśnie był stan rzeczy – on go jedynie ubrał w słowa. Nie potwierdził ani nie zaprzeczył temu co powiedziała, gdy do jego stwierdzenia dodała jeszcze, że najpewniej nigdy nie będą razem; w tym momencie miał wciąż zbyt duży mętlik w głowie, żeby się zastanawiać, czy to mogłoby mieć jeszcze kiedykolwiek rację bytu po tych rewelacjach, czy raczej przez to skończyło się nim w ogóle dostało szansę zaistnieć. Pozostawi to chyba do rozważenia Williamowi z przyszłości, kiedy emocje już opadną i wszystko nie będzie aż tak świeże. Na resztę też nie odpowiedział, kiwnąwszy jedynie głową na znak, że przyjął to do wiadomości. Musiał to na spokojnie przemyśleć. — Mądra po szkodzie, co? — odparł, gdy oznajmiła, że powinna skupić się na jednej relacji, a nie ładować w coś, czego ostatecznie nie była w stanie udźwignąć. — Fakt, wyszło to mocno średnio, tego nie da się ukryć, ale stało się i nic z tym już nie zrobisz. Ani na moment nie przestał się jej bacznie przyglądać, więc od razu zauważył jak na twarzy Gabrielle pojawił się wyraz zamyślenia; przygryzła też wargę – z trudem odsunął od siebie myśli o jej ustach, które były kompletnie nie na miejscu w obliczu całej tej rozmowy – co jasno dawało mu do zrozumienia, że… — To jeszcze nie wszystko, prawda? — odezwał się, spoglądając na nią wyczekująco; skoro już zebrało ją na szczerość, to niech już pójdzie za ciosem. W ostatniej chwili ugryzł się w język, żeby nie rzucić czegoś w stylu „jeszcze jednego faceta?”, ale uznał, że nawet jak na niego to byłoby dość wrednym stwierdzeniem, a naprawdę nie czerpał żadnej przyjemności z kopania leżącego.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle również nie miała żadnego planu dotyczącego Callahana, którego od ich pierwszego spotkania zwyczajnie nie trawiła. Za każdym razem, gdy widziała tego nadętego buca miała wielką ochotę rzucić w niego zaklęciem, a w dodatku miał on jakąś dziwną tendencję do tego, że krzywdził ludzi na których Puchonce zależało i choć Will chciał żeby odpuściła, ona nie potrafiła tego zrobić. Słysząc jego wyznanie otworzyła szerzej oczy, nie do końca wiedząc, jak powinna się do tej wypowiedzi ustosunkować; ona chciała stanąć w obronie Fritza, a ten co? W odwecie gdyby jej nie wyszło ponownie chciał zmierzyć się z Boydem? Oszalał! To była pierwsza myśl, która przyszła Puchonce do głowy. - Nie zaprzątaj sobie głowy myślami o tym - oznajmiła po dłuższej chwili, tajemniczo się przy tym uśmiechając; im mniej wiedział, tym lepiej było dla niego. Mimochodem pokręciła przecząco głową na zadane pytanie. Ślizgon znał ją na tyle długo, że musiał wiedzieć, iż Levasseur tak szybko nie odpuszcza, nic więc dziwnego, że ogłosił kapitulację pokrótce opowiadając o tym, co wydarzyło się tuż przed lekcją zaklęć. W zdenerwowaniu Gab zacisnęła dłonie w piąstki, utwierdzając się jedynie w przekonaniu, że ktoś powinien w końcu utrzeć nosa Callahanowi. - Inaczej niż pech, bym tego nie nazwała - zgodziła się z nim. Słowo to idealnie opisywało to, w jaki sposób stał się uczestnikiem całej tej sytuacji, w dodatku dorabiając się śliwy pod okiem. Kiedy przebrnęli przez pierwszy temat rozmowy - ten, który pojawił się przypadkiem, nie trudno było przejść do kolejnego, budzącego również wiele emocji. Blondynka po raz kolejny nie potrafiła zapanować nad własnymi uczuciami, co objawiało się w jej gestach czy sposobie mówienia. Chciała przedstawić Willowi pełen obraz sytuacji, którą on upraszczał w taki sposób, że czuła się z tym wszystkim jeszcze gorzej. Niemniej jednak w wielu kwestiach nie mogła nie przyznać mu racji, choć ona też nie była w stanie przefiltrować wszystkiego w taki sposób, aby zdradzić mu jednocześnie jak najwięcej szczegółów, które mogłyby pomóc mu zrozumieć; miotła się w swoich wypowiedziach, zaznaczając jedynie najważniejsze wydarzenia. - Gdyby tak było, to nie tkwiłabym tu teraz.. Williamie zrozumiem, że to z Charlim to nie miało tak być, nasza relacja na początku opierała się na przyjaźni, dopiero po czasie pojawiły się fizyczne gesty, jak chociażby pocałunek - powiedziała, co było jak najbardziej zgodne z prawdą. Zwłaszcza, że wcześniej Rowle biegał za Melusine, co Gabrielle aprobowała. Czasem wystarczy jedna sytuacja żeby przekroczyć pewne granice. Chwila. Ulotna, jak ludzkie życie. W relacji z Fitzgeraldem Puchonka właśnie taka była - nieśmiała, pełna wątpliwości, ostrożna. Nie do końca rozumiała z czego wynika ta różnica w jej zachowaniu względem obu chłopaków. Może było tak dlatego, że na Williamie zwyczajnie zależało jej bardziej? Opinią Rowle'go zbytnio się nie przejmowała, postrzegała go zupełnie inaczej - nie jako materiał na chłopaka. Jednocześnie bała się, że dla rudowłosego jej doświadczenie w relacjach damsko-męskich nie będzie wystarczające, wszakże nie raz miała okazję słyszeć o jego dziewczynach. Wiele czynników złożyło się na to, że właśnie w taki sposób potoczyły się losy całej trójki, choć tym głównym była sama Gabrielle. Kiedy niejako ją skarciła, opuściła głowę. Czuła się jak mała dziewczynka która przeskrobała sobie złym zachowaniem u rodziciela. Nie miała odwagi spojrzeć Ślizgonowi w oczy, dlatego wzrok utkwiła we własnych butach, starając się zachować przede wszystkim spokój. - Rozumiem, ale dla mnie pocałunek to też nie takie byle coś - powiedziała, wyraźnie zaskoczona, że te słowa opuściły jej usta. - To znaczy wcześniej tak nie było - dodała, Gab należała do tej grupy dziewczyn, które w tamtym momencie przywiązywały do tego ogromną wagę. Wydarzenia ostatnich tygodni trochę to zmieniły, niemniej jednak poruszali temat wydarzeń przeszłych. W swoich odczuciach czy zachwianiu Will miał całkowitą rację i prawo do tego, by oceniać to, co zrobiła Levasseur. Oczywiście nie miała mu tego za złe, zwłaszcza, że sama podjęła decyzję, by mu o wszystkim opowiedzieć, kierując się w tym przypadku głównie jego dobrem, skazując sama siebie na to, że ten nie będzie w stanie jej więcej zaufać. - Wiem - oznajmiła, kiedy stwierdził ich relacja również nie wyszła dalej niż poza pocałunki, niemniej dało się w tonie głosu dziewczyny wyczuć, że na końcu języka ma jakieś "ale" tyle tylko, że nie zamierzała pozwolić, by opuściło ono jej usta. Ona również pod uwagę nie brała wyznania chłopaka, które było jedynie skutkiem ubocznym obecnej w powietrzu amortencji. Mimo wszystkim słów, które dziś opuściły usta blondynki, kilka kwestii wciąż pozostawało, jakby w zawieszeniu, a Gab zastanawiała się ile będzie w stanie udźwignąć rudowłosy czarodziej. On jakby wyczuwając stan dziewczyny zadał kolejne pytanie, lecz nim blondynka na nie odpowiedziała pozwoliła sobie na chwilę ciszy, by móc zebrać myśli. Zaczęła dłonią włosy do tyłu patrząc niepewnym wzrokiem; dolna warga ust Puchonki drgnęła lekko, kiedy potaknęła głową, nie pozostawiając żadnych wątpliwości - było coś jeszcze. - Jestempotomkiniąwili - wyrzuciła na jednym dechu, tak szybko, że aby zrozumieć co powiedziała Will musiał mocno się skupić. - Ale nigdy nie używam na tobie swojego uroku! - dodała szybko, zanim z jego ust padło to pytanie.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Uniósł nieznacznie brew, a na jego ustach wciąż błąkał się uśmieszek, gdy zobaczył jej reakcję na swoje słowa. Nie oszalał, była to raczej swoista oznaka troski z jego strony względem jej osoby – pokazanie, że w razie czego stanie w jej obronie, tak jak chociażby wtedy na balu, a że niestety był to przypadek, w którym siły argumentów zawodziły, to pozostawał jedynie argument siły, do którego on sam skłaniał się wyłącznie, gdy zachodziła taka potrzeba. Mogła czuć się na swój sposób wyróżniona tym zapewnieniem, bo jedynie wąskie grono ludzi mogło liczyć na podobne względy z jego strony; rudzielec wszak nie był kimś, kto miał zapędy do stawania w obronie każdej pokrzywdzonej duszyczki – dbał przede wszystkim o dobro własnych czterech liter. W odpowiedzi na jej tajemniczo wypowiedziane stwierdzenie jedynie wzruszył barkami, w istocie nie mając zamiaru więcej jej na ten temat indagować; była bystrą dziewczyną i wierzył, że naprawdę nie planuje zrobić nic skrajnie głupiego, by jego interwencja była konieczna. W podobny sposób skwitował jej komentarz odnośnie wydarzeń przed lekcją zaklęć, nie mając już nic więcej na ten temat do dodania. Sam w końcu inaczej nie potrafiłby tego określić, jak zwyczajnym pechem czy ewentualnie znalezieniem się w złym miejscu, o złym czasie. Ślizgon upraszczał jej słowa poniekąd ukazując w ten sposób swój punkt widzenia na całą tą sprawę. Nie wiedział jak to dokładnie wszystko wyglądało czy przebiegało, nie siedział jej w głowie i nie był też w stanie postawić się na jej miejscu; sam nigdy nie musiał się mierzyć z podobną sytuacją. Mógł jedynie wyciągać wnioski z jej słów i towarzyszących temu gestów, więc jeśli sama nie była w stanie mu przekazać wszystkiego jasno, to trochę ciężko oczekiwać, że zrozumie to zgodnie z jej życzeniem. — Miało, nie miało… teraz już chyba nieco za późno na podobne rozmyślania, nie sądzisz? — rzucił jedynie w odpowiedzi, nie spuszczając z niej odrobinę przeszywającego spojrzenia ciemnobrązowych ślepi. Mogła dowolnie próbować się tłumaczyć, próbować to wyjaśnić na setki różnych sposobów, ale jednej rzeczy to nie zmieniało – to już się wydarzyło; zostawało jej już jedynie wypić piwo, którego sobie nawarzyła, chcący czy też nie. Doświadczenie w relacjach damsko-męskich nie miało akurat dla niego większego znaczenia; zdecydowanie innych rzeczy oczekiwał po potencjalnej ‘drugiej połówce’, szczególnie jeśli chodziłoby o coś bardziej długotrwałego niż kilka chwil zabawy czy przyjemności, przerywnika w szarej codzienności. Większość – jeśli nie nawet wszystkie – jego dotychczasowych związków nie była w sumie niczym więcej niż to. Czy w tym przypadku mogłoby być inaczej, gdyby ta sytuacja potoczyła się innym torem? Trudno tak naprawdę orzec, bo to, że mu się podobała i lubił jej towarzystwo o niczym wszak jeszcze nie przesądzało. W przeciwieństwie do niej samej, jego wypowiedziane przez nią słowa nie zaskoczyły ani trochę. Zawsze miał ją za romantyczkę i uznawanie pocałunku za coś więcej niż tylko zwyczajną przyjemność bardzo się w to wpisywało. Życie widać jednak odrobinę zweryfikowało w jej przypadku ten pogląd. — To nie jest byle co, to przyjemność, która nie zawsze musi pociągać za sobą cokolwiek więcej — skwitował z nieznacznym wzruszeniem barków, przedstawiając tym samym jak on sam się na tą kwestię zapatruje. W grę nie musiały wchodzić żadne głębsze uczucia, wystarczyły po prostu odpowiednie okoliczności. Przekrzywił głowę nieznacznie na bok, a jedna z jego brwi powędrowała w górę, gdy usłyszał to jej krótkie „wiem” w odpowiedzi na jego stwierdzenie. Od razu wyłapał, że kryło się tam jakieś „ale”, co mogła wychwycić w spojrzeniu, którym ją obdarzył. Poza tym jednak nie dopytywał o to, choć na pewno zapamięta. Nie poganiał jej, czekał ze wzrokiem wbitym w jej sylwetkę, gdy w pierwszej chwili na zadane pytanie odpowiedziała ciszą. W końcu skinęła potwierdzająco głową i na jednym tchu wyrzuciła z siebie zdanie tak szybko, że ledwie był w stanie oddzielić od siebie poszczególne słowa. Przez ułamek sekundy wyglądał na nieco skonfundowanego. Dopiero to co dopowiedziała sprawiło, że nabrało to dla rudzielca odrobinę więcej sensu. — Jesteś… potomkinią wili? — powiedział powoli, szukając potwierdzenia na twarzy blondynki, że dobrze to zrozumiał. Przez moment siedział w milczeniu, wybijając palcami bliżej nieokreślony rytm na swoim udzie. — Przyznaję, tego się nie spodziewałem. Pozornie taka niewinna, a tu proszę — odezwał się, kręcąc głową, uniósłszy przy tym jeden z kącików ust nieznacznie w górę. Prawdopodobnie nie była to reakcja jakiej się spodziewała na swoje wyznanie. Szybko jednak ten wyraz twarzy się rozmył, gdy chłopak sobie bardziej uzmysłowił z czym to się mogło wiązać. I niezbyt mu się to podobało. — Masz pewność? Że tego na mnie nigdy nie użyłaś? — zapytał mimo jej wcześniejszego zapewnienia, nie odrywając od niej wzroku; oczywiście wiedział jakim urokiem dysponują wile i ci z nimi spokrewnieni, a że jego zaufanie zostało już nadszarpnięte, to zupełnie mimowolnie zaczął poddawać niemal wszystko w wątpliwość. — W sumie… zrób to, teraz, chcę wiedzieć, jak to jest — dodał po krótkim namyśle, a w jego spojrzeniu czaiła się pewność, mając nadzieję, że to pozwoli mu wszystko rozwiać. Rzecz jasna o ile zgodzi się spełnić tą raczej nietypową… prośbę, bo to było sporo. Wolał już jednak tak niż jakby miał się o tym przekonać z zupełnego zaskoczenia; w szczególności, że był osobą, która mocno ceniła wolność i możliwość wyboru, co ten urok odbierał.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ciężko było nie zgodzić się z faktem, że mimo prób wytłumaczenia całej sytuacji Willowi, ten wciąż nie potrafił wszystkiego ogarnąć. Nawet dla Gabrielle stanowiło to problem, gdyż mętlik jaki panował w jej myślach skutecznie utrudniał ubranie w zdawałoby się zbyt proste słowa, tego co się działo przez ostatnie miesiące. Wiedziała, że będzie to trudne, choć nie przypuszczała, że aż tak. Mówienie o własnych błędach nigdy nie przychodziło łatwo, a tu w grę wchodziły jeszcze pewne uczucia, którymi nigdy się z Fitzgeraldem nie dzieliła. W odpowiedzi na pytanie chłopaka, opuściła głowę kiwając na nie potwierdzająco. Była bardzo zawiedziona swoim zachowaniem, niemniej Will miał rację - to wszystko się już wydarzyło i nic nie mogła na to poradzić. Emocje które jej w tym momencie towarzyszyły były mieszanką wstydu i złości, choć z drugiej strony poczuła się znacznie lepiej z tym, że rudowłosy czarodziej poznał prawdę. Nie potrafiła dłużej ukrywać jej przed nim, bo zwyczajnie jej na nim zależało - nieważne jak banalnie to teraz brzmiało. Nawet jeśli żadne z nich nie miał konkretnych planów na te relacje, bardziej skupiając się na teraźniejszości niż przyszłości - to Gab swoim zachowaniem całkowicie przekreśliła szanse na cokolwiek i była tego w pełni świadoma. Może to smuciło ją najbardziej? W końcu prawdopodobnie przekreśliła możliwość bycia szczęśliwa przy boku naprawdę cudownego chłopaka. Myśl ta uderzyła w nią ze zdwojoną siłą, a rozchylone, różowe usta obudził zdławiony jęk; potrząsnęła głową starając się odgonić niechciane marzenia? - A co jeśli ktoś nie potrafi tak po prostu odgraniczyć przyjemności od uczuć? - zapytała w odpowiedzi, kiedy w końcu odważyła się na niego ponownie spojrzeć. Wciąż drzemała w niej ta romantyczna dziewczyna, którą była od zawsze, choć za wszelką cenę próbowała ją w sobie zabić. Dlaczego? Bo wówczas dobrowolnie wystawiała się na cios. Czy poniekąd tymi słowami dała mu do zrozumienia, że darzyła go jakimś uczuciem? Ich obu? Możliwe, choć sama nie zagłębiała się w głębszy sens tego pytania, które mimowolnie opuściło jej usta. Widząc jego minę oraz nieme pytanie które wyrażała, Gabrielle zacisnęła mocniej usta. Nie chciała tak bardzo się przed nim otwierać, chociażby z tego względu, że niczego by to już między nimi nie zmieniło. Z uwagą godną drapieżnika wpatrywała się w twarz Willa, która pod wpływem wyznania, jakie z siebie wyrzuciła zmieniała się. W oczekiwaniu przygryzła dolną wargę, nie będąc pewna, jak chłopak zareaguje. Odkaszlnęła, kiedy powtórzył na końcu zdania stawiając znak zapytania. - Tak - powiedziała szeptem, czując jak policzki zaczynają ją palić. Patrzyła na rudowłosego wielkimi, sarnimi oczami, które sekundę później wyrażały zaskoczenie w swej najczystszej postaci. Czy on się uśmiechnął? To było zadziwiające, gdyż nie tego się spodziewała. Musiała zamrugać kilka razy, by przyzwyczaić się do niej sytuacji, będącej zupełnie odwrotnością wizji którą miała w głowie. - Tak, mam pewność - oznajmiła, widząc że podobnie, jak Charlie poddaje on w wątpliwość jej prawdomówność, choć oboje mieli ku temu zupełnie inne powody. Rozdziabiła - być może trochę niegrzecznie - usta patrząc z wyraźnym szokiem malującym się w zielonych tęczówkach w ciemne oczy Ślizgona. W pierwszym momencie nie wiedziała co ma zrobić, w jej głowie zapanowała pustka, po czym gwałtownie odsunęła się, wstając. - Chyba oszalałeś?! - w głosie blondynki dało słyszeć się oskarżenie, a ona sama wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Nie mogła uwierzyć, że ją o to prosił. Czy on nie zdawał sobie sprawy, jakie konsekwencje niesie ze sobą urok willi? Że właśnie w tym momencie godzi się na to, by ona odebrała mu wolną wolę?! A czy to nie było to, co cenił w swoim życiu najbardziej? Spojrzała na niego, chcąc odszukać w jego postawie choć cień niepewności, która wskazywałaby na to, że tak naprawdę tego nie chce, że jedynie sprawdza czy jest zdolna zrobić mu coś takiego - jednak niczego nie dostrzegła. On mówił poważnie. Z drugiej strony podświadomie czuła, że miał prawo ją o to prosić, wręcz wysunąć rządanie, by móc na własnej skórze przekonać się, że jest z nim szczera. Wciąż bijąc się z własnymi myślami, czując jak ponownie zalewa ją strach wróciła do poprzedniej pozycji. - Jesteś tego pewien? - zapytała, a kiedy kiwnął potwierdzająco głową Puchonka skupiła na nim swoje myśli. Patrząc mu głęboko w oczy, niespiesznie położyła na jego policzku dłoń, opuszkami palców badając fakturę jego skóry. Przyjemnie słodki zapach truskawek wypełniła powietrze wokół nich, a blondynka poczuła jak wrodzony instynkt powoli zaczyna przejmować nad nią kontrolę. Krew magicznych istot płynąca w jej żyłach sprawiała, że na efekt nie trzeba było długo czekać. Z fascynacją obserwowała, jak tęczówki Willa zaczynają zmieniać swój kolor i choć nie była pewna, co w tej chwili czuł, widziała, jak powoli zatraca się w tych emocjach. Mimowolnie zbliżyła do niego swoją twarz, a on w odpowiedzi znalazła się swoimi ustami tuż przy jej,zamarła w oczekiwaniu.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Mógł tego sobą na tą chwilę nie pokazywać, ale naprawdę doceniał fakt, że zdobyła się na to, żeby mu wszystko powiedzieć w cztery oczy i z własnej woli, choć było to trudne i prawdopodobnie w znaczącym stopniu zaważy na tym, co się między nimi działo. Takie rzeczy w końcu nigdy nie przechodziły bez jakiegokolwiek echa i zapewne prędzej czy później to i tak by wyszło. Potarł palcami podbródek, słysząc jej pytanie. — To może pewnego dnia mocno się rozczarować —odparł, nie spuszczając z niej wzroku; w jego spojrzeniu mogła jednak dostrzec, że nie miał na myśli nic konkretnego pod tymi słowami. Ot, taka prawda po prostu – nieumiejętność rozgraniczenia uczuć od przyjemności mogła się okazać bardzo bolesna. Czy jej słowa mógł uznawać za swego rodzaju przyznanie, że czuła do niego coś więcej niż tylko sam pociąg fizyczny? On sam, kiedy tak teraz o tym pomyślał, musiał dojść do wniosku, że… chyba nie czuł nic. W sensie nic głębszego; była w jego oczach atrakcyjna, podobała mu się i to na dobrą sprawę nie tylko z wyglądu, ale jednak spędzali ze sobą zbyt mało czasu, żeby wyszło to poza te ramy. Te kilka pocałunków i wspólne wyjście na bal to mimo wszystko nie było wystarczająco. Przechylił lekko głowę na bok, gdy na jej twarzy pojawił się wyraz zdumienia spowodowany tym, jak zareagował na jej wyznanie. W gruncie rzeczy nie dała mu powodu, żeby miał ją z tego tytułu potępiać czy coś, szczególnie, że chodziło tu o rzecz, na którą nie miała przecież absolutnego wpływu. Nie jej winą było, że w jej żyłach płynęła taka a nie inna krew. Nie zaskoczyła go swoją reakcją na jego… prośbę. Zdawał sobie sprawę jak szalenie to musiało brzmieć w jej uszach – sam z siebie w końcu prosił o odebranie tego, co tak mocno sobie przecież ukochał; o zrobienie czegoś, czego w gruncie rzeczy obawiał się najbardziej, czyli pozbawienie go wolnej woli, uczynienie zeń marionetki. Nie był głupi, wiedział jak działa urok wili i jak wpływa na mężczyzn, choć nie z autopsji, a przynajmniej taką miał nadzieję – w końcu to przez brak całkowitej pewności w ogóle te słowa padły z jego ust; chciał wiedzieć, mieć porównanie. Nic nie odpowiedział na jej oskarżenie, jedynie powiódł za nią spojrzeniem ciemnobrązowych oczu, gdy oburzona poderwała się z miejsca i odsunęła. Rudzielec nie poganiał jej; siedział dalej na krześle i obserwował ją, czekał aż podejmie decyzję i szczerze? Chyba nie zaskoczyłoby go, gdyby po prostu stąd wyszła. Jasnowłosa Puchonka po chwili bicia się z własnymi myślami wróciła jednak z powrotem na miejsce i za to nawet ją szanował; że nie stchórzyła w obliczu, było nie było, trudnej sytuacji. Mógł w końcu jedynie się domyślać jak wiele musiało ją to kosztować, skoro aż tak mocno się kryła ze swoim dziedzictwem. Wcześniej w końcu nawet nie wysnuwał przypuszczenia, że mogła mieć coś wspólnego z wilami. — Jestem — poruszył bezgłośnie ustami i kiwnął przy tym głową w odpowiedzi na jej pytanie. Pewien był, jak najbardziej, inną kwestią była gotowość na to, co miało nastąpić. Nim jakiekolwiek wątpliwości zdążyły zakiełkować w jego umyśle dziewczyna spojrzała mu głęboko w oczy, chwilę później poczuł dotyk jej miękkiej dłoni na policzku, a jego nozdrza wypełniła słodka woń truskawek, która tak mocno mu się kojarzyła z jej osobą i w tym momencie przepadł. Wszystko wokół przestało mieć zupełnie znaczenie, jego myśli w całości wypełniła postać Puchonki. Nie był w stanie – i zdecydowanie nie chciał – oderwać wzroku od oczu Gabrielle, które przyciągały go niczym płomień pochodni ćmę, gotów w tym momencie spełnić każdą jej prośbę; był teraz na jej łasce i niełasce. Ciemne ślepia Ślizgona błyszczały pożądaniem, gdy tak wpatrywał się jak urzeczony w jej sylwetkę, zupełnie głuchy na ten cichutki głos rozsądku mówiący, że w tym wszystkim coś jest mocno nie tak i powinien z tym walczyć, postawić się, próbować wyrwać z tego transu. Bezwiednie zbliżył się, gdy i ona nachyliła się w jego kierunku, zmniejszając odległość tak, że ich usta zaczęły dzielić zaledwie milimetry, poczuł przyjemny dreszcz przeszywający ciało. Jej ciepły oddech rozbijał się na jego rozchylonych wargach, doprowadzając go niemal do szaleństwa. To było silniejsze od niego – zniwelował zupełnie dystans między nimi, przyciskając swoje wargi do jej w pożądliwym, zachłannym pocałunku, w ogóle niepomny tego, że znajdują się jakby nie patrzeć w miejscu publicznym. To było dlań zupełnie nieistotne, liczyła się tylko ona.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
W pierwszej chwili naprawdę chciała wyjść, bo to o co ją prosił tak naprawdę kłóciło się z naturą dziewczyny, niemniej jednak wciąż czuła to poczucie winy, które przez ostatnie tygodnie odbierało jej uśmiech. Z tego powodu postanowiła jednak zostać, nawet jeśli chwilę zajęła jej walka z tym, co chciała, a co powinna zrobić. Willowi poza wyjaśnieniem całej sprawy należało się coś więcej, tak przynajmniej sądziła. Kiedy dotknęła jego policzka, czując ciepłą skórę pod opuszkami palców, instynktownie wstrzymała oddech. Magia zaczęła działać prawie od razu, czuła to pod skórą, która zaczęła się delikatnie mienić, jakby pod jej cienką warstwą przemieszczało się coś na kształt wody. Ślizgon pochwycił spojrzenie blondynki, a ta od razu wiedziała, że w tym właśnie momencie zaczyna odbierać mu wolną wolę. Mimo, że wszystko działo się niezwykle szybko Gabrielle miała wrażenie, że umykające sekundy trwają wieczność, jakby czas stanął w miejscu, wskazówka zegara zastyga w oczekiwaniu, by na nowo wznowić swój bieg. Ciemne oczy chłopaka wskazywały na to, że poddał się całkowicie temu uczuciu, które budziło nie tylko oddanie wobec jej osoby, ale również swego rodzaju pożądanie; nienaturalne, zakłamane, choć dla niego wydawało się być najprawdziwsze w świecie. Gabrielle nigdy nie chciała w taki sposób wpływać na innych, bała się nie tylko tego jak zostanie to odebrane, ale również tego, do czego posunąć się może osoba która znajduje się pod wpływem uroku. Choć mimowolnie zmniejszyła odległość między ich ustami, nie chciała pocałować Fitzgeralda, bo w gruncie rzeczy on równie tego nie chciał. Kiedy tylko przycisnął swoje wargi do jej w pełnym namiętności i żądzy pocałunku początkowo poddała się temu, obejmując rękoma szyję chłopaka, prawą dłoń wczepiła w jego włosy, błądząc palcami między trochę przydługimi rudymi kosmykami, uniosła się nieznacznie pogłębiając pocałunek, kiedy nagle przyszło otrzeźwienie. Oderwała się usta od słodkich warg chłopaka, opierając swoje czoło o jego. - Nie, Will - starała się brzmieć stanowczo, wręcz rozkazująco, jednak jej usta opuścił tylko cichy szept. Zamrugała kilka razy, by pozbyć się z siebie magii, by Fitzgerald odzyskać mógł swoją własność. Widząc jak jego oczy ponownie odzyskują kolor, odsunęła się dla zachowania dystansu. - Nic co teraz czułeś nie było prawdziwe. Nie proś mnie więcej o coś takiego. Jeszcze raz przepraszam. - powierzała, odzyskując pełnię władzy nad sobą i swoim głosem, przy okazji zbierając swoje rzeczy, po czym wyszła z czytelni.
Zt x2 ?
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Po jego głowie od dłuższego czasu chodziła pewna kwestia, którą ciężko było jakkolwiek uregulować. Miał ciężki orzech do zgryzienia z rozróżnieniem działania dwóch, z pozoru podobnych do siebie eliksirów, co też bardzo szybko postanowił zweryfikować przy okazji powtarzania materiału ogólnego z eliksirów. Uzbrojony w standardowe wyposażenie zajął już swoje stałe miejsce. Mógł je chyba tak nazywać biorąc pod uwagę, że stawało się dla niego drugim dormitorium, jeżeli chodzi o wszelkiej maści biblioteczne nadrabianie. Niektórych rzeczy niestety oczywiście nie dało się wyjaśnić wiedzą teoretyczną... Wtedy znajdował najróżniej porozsypywane miejsca na mapie Hogwartu by dokształcać się również praktycznie.
Rozłożył przed sobą opasłe woluminy dotyczące najczęściej eliksirów, które oddziaływały na ludzką percepcję odczuć i uczuć. Jego zadaniem było nakreślić różnice w działaniu i postrzeganiu będąc pod wpływem Eliksiru Euforii, a Eliksiru Otwartych Zmysłów. Oczywiście, skrzętnie wszystko notując na pergaminach rozłożonych wokół siebie, udało mu się ustalić pierwszą informację, która była zapisana czerwonym tuszem w jednym z tomów. Drugi z wymienionych przez chłopaka eliksirów był zakazany do stosowania w szkolnych murach. Oba natomiast niosły ze sobą ryzyko uzależnienia się, na co należało zwrócić szczególną uwagę przy stosowaniu któregokolwiek z nich...
Potem zajął się wypisywaniem wszelkiej maści odczuć towarzyszących tak pierwszej miksturze jak i drugiej. Doprecyzował, że stan euforyczny po zażyciu jasnożółtej, słonecznej wręcz substancji – Eliksiru Euforii, człowiekowi wzmaga się również skumulowana w nim energia. Natomiast sam w sobie Eliksir Otwartych Zmysłów poza wywołaniem stanu Euforii podobnego do tego, z pierwszego przerabianego przez chłopaka eliksiru niesie ze sobą również dość umiarkowane zaburzenia percepcji wokół siebie. Towarzyszy mu również odczucie głębokiego relaksu, które odprężą całe ciało. Niestety wiekowe pergaminy skrywały w sobie również informacje o skutkach ubocznych, do których oczywiście największych należało zaliczyć potencjalne uzależnienie się. Do tego przy Eliksirze Euforii dochodziły jeszcze nadmierny chichot jak i chęć chwytania ludzi za nosy, co kojarzyło się samemu Cassianowi z czymś niebywale ironicznym biorąc pod uwagę zakres działania tej mieszanki. Drugi z nich niósł ze sobą niepochamowane uczucie łaknienia, które mogłoby być również jednym z symptomów. Sama zmodyfikowana percepcja zakładała w sobie również zaburzenie orientacji czasoprzestrzennej. Osoba zażywająca jest też niesamowicie wrażliwa na wszelkiej maści bodźce zewnętrzne.
Po przyswojeniu tych informacji Cass już dokładnie doprecyzował sobie różnice między nimi. Nie dziwiło go też kompletnie nałożenie wykluczenia ze stosowania jednego z nich w szkolnych murach. Eliksir Otwartych Zmysłów, zdawał się być zdecydowanie silniejszym niźli Euforii i tym bardziej wzbudził w tym przypadku zainteresowanie chłopaka. Nic więcej jak spisanie listy składników, a także ich opisanie i sklasyfikowanie nie pozostało dla chłopaka po roboty i już po chwili spędzonej w bibliotecznych murach, mógł udać się do cieplarni.
[z/t]
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Nowy semestr, nowy sezon, a Ignacy jakimś cudem wylądował w czytelni, zamiast na boisku. A była taka ładna pogoda! Wprawdzie zbliżał się już powoli zmierzch, jednak gdyby naprawdę chciał, to udałoby mu się poćwiczyć. Gdyby tylko miał z kim, a z tym niestety akurat tego dnia miał problem, bo nagle się okazało, że wszyscy znajomi, z którymi zwykł ćwiczyć w bardziej kameralnych warunkach, nie mieli czasu. Podobno nauczyciele w niektórych rocznikach zaczęli już zapowiadać pierwsze testy i duże prace domowe. Właśnie z tego powodu pozostawało mu polepszanie swoich kompetencji w dziedzinie gier miotlarskich... w teorii. Chłopak dosyć szybko stwierdził, że najlepiej będzie zacząć od przygotowania sobie najprostszych informacji, aby szybciej się na nowo wzbić w rytm pisania własnych notatek. Mając wciąż w głowie rozmowę z Nancy podczas wakacji, otworzył miniaturową książeczkę na rozdziale poświęconej pozycji ścigającego. Kim tak właściwie byli ścigający? Cóż, na sam początek warto by było nawiązać do tego, że była to przede wszystkim pierwsza, a zarazem najważniejsza pozycja w quidditcha od samego początku historii tego sportu. Nie powinno to być dla nikogo zaskoczeniem, w końcu odkąd czarodzieje zaczęli się angażować w rozgrywki, ich cel pozostawał ten sam. Musieli podawać sobie w locie kafla, a następnie przy dogodnej okazji przerzucić go przez jedną z obręczy przeciwnika w celu zdobycia kilku punktów dla własnej drużyny, tym samym dokładając własną cegiełkę do triumfu zespołu. Według podręcznika na przestrzeni tak wielu lat nastąpiła tylko jedna poważna zmiana, która dotyczyła zawodników grających na tej pozycji. Kiedy wprowadzono jednowymiarowe obręcze, zamiast starodawnych koszy, dodano do zasad także przepis głoszący o tym, że na pole bramkowe przeciwnej strony może wlecieć tylko i wyłącznie ścigający w posiadaniu kafla. Miałoby to ograniczyć, a raczej całkowicie eliminować sytuacje, w których pozostała dwójka ścigających ściągała na siebie w polu uwagę obrońcy, uniemożliwiając mu jednocześnie spełnianie swojej funkcji. Skrzywił się lekko, wczytując się w szczegóły dotyczące tzw. „ogłupiania”. Może teraz quidditch nie był specjalnie bezpiecznym sportem, jednak zanim wprowadzono pewne przepisy i zasady, uniemożliwiające pewne zagrania, było dużo, dużo gorzej. Chociaż z drugiej strony, czy naprawdę tak wiele się zmieniło? Skoro kiedyś ścigający mogli praktycznie wypchnąć obrońcę z pola bramkowego, to czym się to różniło od sytuacji, gdy pałkarzom się zdarzało posłać tłuczka w stronę zawodników chroniących obręcze? Zmieniła się forma i osoba wyprowadzająca cios, ale nie cel. Gracze się adaptowali do zmieniających się warunków. Zaskoczony dojściem do takiego wniosku, Ignacy szybko zapisał to w swoim notesie. W sumie to była całkiem mądra myśl! Przez następną godzinę, młody Puchon wczytywał się w kolejne ciekawostki związane ze ścigającymi. Niektóre były interesujące, inne dotyczyły różnego rodzaju zagrań, a jeszcze inne pełniły funkcję prostych anegdotek, jak chociażby wywiad z sześcioletnim chłopcem, który po zakazaniu ogłupiania rozpłakał się i stwierdził, że już nigdy nie przyjdzie na żaden mecz, ponieważ oglądanie ogłupianych obrońców uważał za najlepszą część rozgrywek. Ugh, gdyby spotkał tego dzieciaka, to mógłby on nie skończyć dobrze. Zero szacunku dla graczy, zero. W każdym razie, po skończeniu swoich wstępnych badań, chłopak opuścił bibliotekę, odkładając wykorzystywane książki w nieco inne miejsce niż zazwyczaj, aby mieć do nich łatwy dostęp. Miał zamiar skoczyć tylko na kolację do Wielkiej Sali, a potem zamierzał tu wrócić, aby kontynuować poszukiwania wskazówek, które mogłyby mu się przydać w tym sezonie.
Z/t
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Jak Ignacy pomyślał, tak też zrobił i niemalże od razu po spałaszowaniu przepysznej kolacji na parterze, postanowił wrócić do biblioteki. Na szczęście w międzyczasie wśród regałów nie zaczął buszować żaden młodociany entuzjasta gier miotlarskich, więc wszystkie woluminy, które wykorzystywał w swoich stosunkowo pobieżnych badaniach, wciąż były na miejscu. To, co teraz? zastanawiał się, wertując kolejne strony swojego notesu. Skoro już sobie względnie rozpisał historię i „wykorzystanie” ścigających w grze, to może powinien przejść do następnego typu gracza? Z powodzeniem mógł od razu wykreślić szukających z tej listy i ich pominąć, biorąc pod uwagę festiwal głupoty, jaki odwalił w związku z tym stanowiskiem podczas testów miotlarskich w Luizjanie. Do tej pory nie miał bladego pojęcia, co w niego wstąpiło, że zdecydował się w ostatniej chwili zgłosić do drugiej próby. Tyle dobrego, żę przynajmniej sprawdził się wtedy także jako obrońca. Tak, to go jako tako wyratowało z opresji i oszczędziło wstydu. Koniec końców wybór chłopaka padł na pałkarzy. Według podręcznika nie było żadnej wzmianki o tej pozycji, zanim do rozgrywek zostały wprowadzone tłuczki, aby nieco uatrakcyjnić to quidditchowe równanie. Nie dziwiło go w najmniejszym stopniu to, że zanim wynaleziono te przeklęte kamienie, nie istniała żadna funkcja odpowiadająca pałkarzom. Oni pojawili się dużo później. Skoro był popyt na kogoś, kto odważyłby się na manipulowanie zaklętymi kamieniami, to prędzej czy później musiała pojawić się także podaż, bez względu na to, czy wstąpiła ona w formie śmiałków chcących się sprawdzić, czy po prostu samobójców-wariatów, którzy nie wiedzieli, czym to może grozić. Przez całe stulecia ich funkcja tak naprawdę nie uległa zbyt dużym zmianom, nie licząc tego, że po jakimś czasie zastąpiono wykorzystywane przez nich do wybijania tłuczków maczugi przez normalne pałki. Mała zmiana, chociaż zapewne było wiele fanów dotychczasowego ekwipunku. Na pewno masa dzieciaków zapłakała gromko, gdy zorientowały się, że pałkarze nie mogą już niechcący tłuc innych zawodników maczugami. Merlinie dopomóż, aby moda na to nigdy nie wróciła... Ignacy wertował kolejne strony, jednak tym razem zatrzymywał się przy każdej z nich na nieco dłużej, niż w przypadku ścigających. Głównym tego powodem było to, że po prostu nie znał się na tej sztuce tak dobrze, jak na innych. Tak jak był w stanie jeszcze jako tako wyobrazić sobie siebie w roli ścigającego, tak od pozycji pałkarza wolał trzymać się z daleka. Wystarczyło mu to, czego zasmakował podczas wakacji. Zaklęte kamienie przeważyły szalę już wiele, wiele lat temu. Tak jak zdążył już zauważyć podczas niezliczonych meczów, których był świadkiem, jedną z najważniejszych cech pałkarza była jego siła fizyczna, która była po prostu wymagana do tego, aby móc w odpowiedni sposób kierować tłuczkiem. Naturalnie, nie była to jedyna zaleta, którą powinni się wyróżniać, jednak zdecydowanie jedna z ważniejszych. Aby sobie radzić na tej pozycji, wymagane było także poczucie równowagi, ale to akurat można było odnieść do praktycznie każdego gracza, który kiedykolwiek postawił stopę na boisku i wzbił się w powietrze. Trzeba było odpowiednio balansować własnym ciałem, jeśli chciało się dobrze latać nawet w sprzyjających warunkach, nie mówiąc już o sytuacji, gdy oprócz ciebie na polu znajduje się trzynaście innych osób, złoty znicz, kafel i dwa żądne krwi odłamki skalne. Opracowanie zwięzłych i logicznych notatek zajęło Puchonowi ponad półtorej godziny, jednak był usatysfakcjonowany swoimi wynikami. Wprawdzie nie robił tego w ramach pracy domowej, czy aby komuś coś udowodnić, jednak czuł, że ma teraz, chociaż minimalną wiedzę teoretyczną, która może mu się przydać w najbliższej przyszłości.
Z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Czekało ją tym razem napisanie wypracowania z historii magii, które miała oddać w ramach zadania IKE. Przez długi czas rozważała kogo w zasadzie powinna opisać. Było naprawdę wielu czarnoksiężników, których losy mogła spisać jako postać, która mogłaby godnie reprezentować Halloween. W końcu jednak zdecydowała się na jednego konkretnego czarodzieja. Przewertowała kilka dosyć grubych książek na temat ważnych postaci z magicznego świata, szukając odpowiednich informacji, które mogłaby umieścić w swojej pracy nim w końcu na dobre zasiadła w kącie czytelni do spisywania wszystkiego, co wiedziała na temat Ekrizdisa. Zaczęła od podania podstawowych informacji na temat tego skąd i z jakiej rodziny pochodził. Było to z pewnością dosyć istotne ze względu na jego późniejsze zbrodnie jakich dokonywał. Niestety wiele faktów z życia i działalności czarnoksiężnika wciąż było nieznanych lub pozostawało w sferze domysłów. Było to niezwykle irytujące. Zwłaszcza dla Strauss, która lubiła mieć pewność, co do pewnych rzeczy i nie lubiła niepodpartych niczym tez czy stwierdzeń, Niemniej jednak musiała wypisać naprawdę ostrożnie wszystko co wiedziała o Ekrizdisie, by nie sugerować czegoś co mogło być nieprawdą. Przede wszystkim skupiła się na tym jakich okropieństw dokonywał mężczyzna w Azkabanie, który jeszcze wtedy nie był znany ani mugolskiej ani czarodziejskiej społeczności. Opisała sposoby jego działania i to jak zwabiał do swojej twierdzy marynarzy, by następnie torturować ich przy pomocy wszelkich dostępnych środków. Wspomniała również, nie szczędząc szczegółów, o tym w jakim stanie odnaleziono ludzkie szczątki – część przykutą do ścian kajdanami, część zniekształconą w znacznym stopniu na skutek działania wymyślnych zaklęć i eliksirów czarnomagicznych, które Erkizdis z lubością wykorzystywał. Oraz o tym, że nikt nie był w stanie pomóc jego ofiarom, gdyż Azkaban ukryty był przed ludzkim wzrokiem dzięki zaklęciom maskującym, które czarodziej nałożył na swoją siedzibę, a które swoją moc utraciły dopiero po jego śmierci. Wspomniała także o tym jak bardzo upiorne było odkrycie przyszłego więzienia ze względu na dementorów, którzy zasiedlali całe miejsce i dodatkowo wzmagali wszelkie negatywne uczucia, które towarzyszyły makabrycznym eksperymentom i torturom stosowanym przez Erkizdisa na jego dawnych ofiarach. Doświadczenie było to tak wstrząsające, że wysłani na miejsce pracownicy Ministerstwa Magii nie potrafili wydusić z siebie ani słowa, by opisać okropieństwa, które tam ujrzeli. Strauss jednak nie szczędziła szczegółów, wymieniając nawet to jakie męczarnie serwowane były ofiarom czarnoksiężnika, a które to detale znane były ze względu na zapiski, które prowadził i które znalezione były niedaleko jego rozłożonych już zwłok. Miała nadzieję, że to wszystko wystarczy jako poparcie tezy, że jak najbardziej Erkizdis zasługuje na patrona święta Halloween, bo jego czyny faktycznie wzbudzały grozę. Mimo wszystkich naprawdę przerażających faktów Krukonka na osobnym kawałku pergaminu narysowała naprawdę prosty i prześmiewczy rysunek mający przedstawić postać opisanego czarodzieja, ale chyba finalnie nie dołączyłaby go do swojej pracy, po której ukończeniu opuściła mury biblioteki.
z|t
Rysunek dla funu
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Co roku wraz z nadejściem pierwszych jesiennych chłodów, przychodził także czas, w którym Ignacy musiał pewnego wieczora usiąść przy biurku i skupić się na tym, aby to, co miało wyjść spod jego ręki, było w miarę sensowne. Nie, żeby zazwyczaj w jego pracach pisemnych można było często znaleźć różnego rodzaju braki, jednak w tym wypadku musiał się wysilić na coś więcej, niż przeszukiwanie zawartości różnych podręczników i poradników, aby napisać dobre wypracowanie, które następnie będzie wynagrodzoną odpowiednią ilością punktów i wysoką oceną. Nieuchronnie zbliżały się urodziny ciotki Bedelii, która przez tyle lat się nim opiekowała i zapewniała wikt, opierunek oraz przede wszystkim wsparcie w trudnych chwilach. Jakby tak się głębiej nad tym zastanowić, to odkąd matka chłopaka wylądowała w zakładzie psychiatrycznym, kobieta zastępowała mu rodzicielkę. Był jej za to dozgonnie wdzięczny i wątpił, aby mógł kiedykolwiek spłacić dług wobec niej. W gruncie rzeczy nie musiała robić tego wszystkiego, a mimo to, być może z miłości do własnego syna, zdecydowała się przyjąć w swoje progi jego dziecko, a następnie je wychować i zapoznać ze światem czarodziejów. Zazwyczaj puchon nie miał zbyt wielu problemów z tym, aby przelać na papier swoje myśli i odczucia, zwłaszcza gdy pisał do ciotki, jednak tym razem było inaczej. W ciągu kilku ostatnich miesięcy tak wiele się zmieniło, że sam nie wiedział, co tak właściwie chciał napisać. Jego życia zostało wywrócone do góry nogami nagłym łutem szczęścia w formie przyjęcia do głównego składu drużyny Quidditcha, dostaniem odznaki prefekta, jak i zapoznaniem się z paroma dobrymi duszami, które mógł już zaliczać do grona swoich bliskich znajomych, o ile nie przyjaciół. Mimo to wciąż czuł, że w swoim liście z życzeniami, który stanowił swojego rodzaju laurkę podsumowującą jego życie i to jaki wpływ na nie miała starsza kobieta, nie był w stu procentach szczery. Irytowało go to. Wiedział, co chciał i co powinien napisać, a mimo to, ilekroć maczał pióro w atramencie, jego ręka gwałtownie zatrzymywała się, zanim przyrząd do pisania dotknął swą końcówką pergaminu. Wątpił w prawdziwość i autentyczność własnych słów. Ignacy przeklął pod nosem i omiótł wzrokiem stolik, przy którym zasiadał tego wieczora. Miał wszystko przygotowane. Sowa czekała już na niego w wieży, a książka i album ze zdjęciami przeznaczony na prezent, leżały zapakowane na miejscu obok, tylko czekając, aż doczepi do nich list i pozwoli, aby cała paczka powędrowała do rodzinnej posiadłości. Wziął głęboki oddech i przymknął na chwilę oczy. Szczerość? A może wierutne kłamstwo? Coś pośrodku? Tak, to chyba był dobry pomysł. W ten sposób pozwoli, aby część ciężaru, który odczuwał spadła z jego barków, ale też nie będzie szczególnie martwił rodziny w tym cudownym dniu. Może gdyby zobaczyli się na żywo podczas uroczystości, przyszłoby mu to łatwiej, jednak przez obowiązki i inwazję niuchaczy, miał jeszcze mniej czasu niż zazwyczaj. Oby, chociaż w najbliższe święta udało mu się wyrwać. Puchon wziął głęboki oddech i zaczął pisać. Opowiedział w skrócie o wszystkim, co go w ostatnim czasie spotkało, dzieląc się po krotce swoimi wątpliwościami, czy aby na pewno był właściwą osobą na właściwym miejscu, jednak nie powstrzymywał się przed tym, aby zapewnić ciotkę, że radzi sobie w tym roku dużo lepiej niż w poprzednim i liczy, iż ta tendencja się utrzyma. Ostatnia część listu była najłatwiejsza do napisania. Życzenia. Życzył jej wszystkiego, co najlepsze, przelewając na papier wspomnienie ze swojej młodości w formie anegdotek, podkreślając to, jak ważna kobieta była i wciąż jest w jego życiu. Gdy skończył pisanie, był względnie usatysfakcjonowany tekstem, który powstał w ciągu ostatnich kilku godzin. List był obszerny i zajął mu dużo więcej miejsca, niż przewidywał, jednak na pewno było to lepsze od oklepanej kartki z życzeniami. Przynajmniej był szczery w tym, co pisał. Po doprowadzeniu swojego stanowiska pracy do porządku Ignacy udał się do sowiarni, aby wysłać swoją pracę w dalszą drogę, aż do pewnej posiadłości w Irlandii.
z/t
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
W końcu nadeszła ta pora dnia, w której Ignacy miał praktycznie dwie godziny wolnego czasu. Musiał przyznać, że nie był w stanie wysiedzieć na zajęciach z wróżbiarstwa, wiedząc, że ma przed sobą tak długie okienko i będzie miał szansę nadrobić materiał, z którym zwlekał już od dobrych dwóch tygodni. Przez wszystkie nowe obowiązki związane z pełnieniem funkcji prefekta oraz polowaniem na kolejne grupy niuchaczy i chochlików zdążył zapomnieć o tym, że ma jeszcze kilka prac pisemnych do napisania. Pomimo tego, że dużo bardziej przemawiał do niego scenariusz, wedle którego wracał na te parę godzin do Komuny Puchońskiej, aby się przespać we własnym łóżku i nieco zregenerować, tak był aż za dobrze świadomy tego, że jeśli zacznie sobie odpuszczać, to koniec końców kompletnie oleje dany przedmiot. A na to nie mógł sobie pozwolić. Nie miał zamiaru ryzykować niezaliczenia roku, czy nawet semestru. Choćby miał się nie wysypiać i siedzieć do świąt na eliksirach pobudzających, to jakimś cudem pozalicza wszystko w pierwszych terminach. Na szczęście nie było potrzeby, aby wznosić nie wiadomo jaki alarm, ponieważ po tym, jak chłopak rozsiadł się przy swoim ulubionym stoliku w czytelni, okazało się, że w sumie zalega tylko z jednym tekstem i to na dodatek z zajęć dodatkowych. W związku ze zbliżającą się z zawrotną prędkością Nocą Duchów coraz więcej nauczycieli zadawało prace związane z tym właśnie tematem. Po bliższym zapoznaniu się z ogłoszeniem oraz paroma opasłymi woluminami Ignacy zdecydował się skupić na postaci Urica Niegodziwego. Sam czarodziej może nie był osobą szczególnie straszną, jak sugerowałby jego pseudonim, tak różnorakie teksty roztaczały wokół niego atmosferę tajemnica i jakby... podenerwowania? Niepewności? Uric słynął przede wszystkim ze swoich ekscentrycznych zachowań, takich jak chociażby trzymanie meduzy pod kapeluszem, co z perspektywy czasu mogłoby się wydawać raczej śmieszne, niż przerażające, jednak znany był także z innych rzeczy. Pewne źródła sugerowały, że zdarzało mu się spać w jednym pokoju z ponad pięćdziesięcioma sztukami lelków wróżebników. To było dziwne, co najmniej. Ptaki te przed długi czas uznawano za swego rodzaju zwiastuny śmierci, przez co większość czarodziejów omijała ich gniazda z daleka. Mawiało się, że ich donośne wołania, które tak często można było usłyszeć w środku nocy, wróżyły śmierć. Ignacy zmarszczył brwi. Tak to było zdecydowanie ciekawsze, niż czarownik, któremu po prostu zdarzało się trzymać wodne stworzenia na głowie. Tym bardziej interesujące okazało się to, że Uric w pewnym momencie zaczął uważać, że stał się duchem i nawet próbował zacząć przechodzić przez ściany. Na wzmiankę o tym wydarzeniu puchon przewrócił oczami. Doświadczył tego na własnej skórze i musiał przyznać, że nie było to najlepsze uczucie na świecie. Właściwie to umiejscowiłby je gdzieś na samym dole listy. Tylko dlaczego on to wszystko robił?, zastanawiał się Mościcki, kreśląc kolejne zdania w swoich wstępnych notatkach. Czy kierowała nim chęć zejścia z tego świata? Może był tak naprawdę naukowcem, który chciał w ten sposób dokonać jakiegoś przełomu w ówczesnym świecie badaczy magii? Po spędzeniu w bibliotece reszty swojego wolnego czasu chłopak zdecydował się w swojej pracy opisać pokrótce historię Urica, umieszczając na końcu pracy pewien rysunek oraz dosyć długi wywód na temat tego, że w gruncie rzeczy można go uznać za gwiazdę święta duchów przez jego ekscentryczne i odbiegające od standardów zwyczaje, które do tej pory mogą być przyczyną pojawienia się w głowach ludzi wielu pytań. Czasami najstraszniejszymi rzeczami są te, których nie widzimy na własne oczy, a których się jedynie domyślamy. Być może te słowa można było zastosować w przypadku omawiania historii Urica? W gruncie rzeczy nie było wiadomo, z czym się zmagał i jaki był cel jego działań, jednak jego życie mogłoby posłużyć za podstawę wielu legend miejskich i strasznych historii przekazywanych ustnie, ubarwianych nieco przez wyobraźnię każdej osoby, która ją usłyszała.
Chybotliwa sterta kilkunastu książek, z czego najmniejsza, zielona, w cienkiej okładce, mogłaby równie dobrze być zeszytem, największą zaś, obitą w skórzaną, szeroką okładzinę, przy odrobinie nieostrożności można by kogoś uszkodzić, poruszała się pewnie do przodu, prowadzona różdżką Arleigh. Tomiszcza legły w końcu na jednym z podłużnych stołów, tuż przy oknie. Szkotka opadła na fotel zadowolona z siebie i odłożyła różdżkę na parapet. Coś przyciągnęło jej wzrok. Daleko, nad boiskiem, dostrzegła niewielkie, szybko poruszające się punkty. Czy to puchoni ćwiczyli przed najbliższym meczem? Mecze, tłuczki, kafle, znicze, miotły. Najpiękniejszy sport świata zaprzątał jej ostatnio myśli dużo częściej, niż jeszcze do niedawna. Pragnęła wspiąć się na wyżyny swojej formy, chciała grać lepiej, szybciej, sprawniej. Brooks świetnie ją do tego motywowała. Ale chciała też dołożyć do tego swoją własną cegiełkę. I wiedziała nawet, jaką. Zerknęła na zgromadzone książki. Krótka historia angielskich i irlandzkich miotlarzy, Moja pierwsza magiczna miotła, Trzonki i witki - poradnik nowoczesnego wytwórcy mioteł, tomy 1-4, w końcu nawet Goblińskie zaklęcia miotlarskie i Wici bez tajemnici - metodyka i warsztat miotlarza. Poza tym Standardowa księga zaklęć, stopień zaawansowany i Zaklęcia użytkowe w transporcie magicznym, tom 1-3. Ten wieczór był na szczęście długi, a z pracami domowymi na przyszły tydzień uporała się specjalnie w tym celu jeszcze poprzedniego wieczora. Westchnęła głęboko i przyciągnęła do siebie pierwszy, niewielki tomik - Krótką historię angielskich i irlandzkich miotlarzy. Pochyliła się nad drobnymi literami. Wyglądało na to, że w niewielkiej pozycji było dużo więcej treści, niż na początku założyła. No ale trudno.
~*~
Bibliotekarka wygaszała już lampy i zbierała się do łóżka, kiedy wpadła na Arlę, ukrytą pomiędzy regałami, przysypiającą nad Goblińskimi zaklęciami miotlarskimi. Uniosła brwi i pokręciła głową z zażenowaniem. - Dziecko, wyśpisz się w dormitorium! - Odezwała się, wytrącając Armstrong z letargu. Dziewczyna gwałtownie podniosła głowę i zreflektowała się w sytuacji. - Naj... Najmocniej przepraszam. - Pohamowała ziewnięcie. - Już idę. Mogę je zabrać do dormitorium? - Wskazała na trzy książki, przez które nie zdążyła jeszcze przebrnąć. - Trzy? Dobrze dziecko, ale idź już, idź. - Rzuciła tylko kobieta i machnęła różdżką w stronę książek, a na trzymanym przez nią pergaminie pojawiły się dane Arli przyporządkowane do tytułów. Chwyciła książki i powolnym krokiem ruszyła w stronę wieży Ravenclawu. W głowie jednak wirowały jej tysiące myśli. Zbuduję sobie miotłę!
z|t
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Chłodny grudniowy poranek spędzała inaczej niż reszta uczniów i studentów Hogwartu - poza swoją pierzyną w dormitorium. Ubrana w ukochany - zdecydowanie za duży - szary sweter, jeansy i nieodłączne, wściekło czerwone conversy, zaszyła się w szkolnej bibliotece. Zanim jednak zapuściła korzenie przy stole w czytelni, musiała oddać liczne lektury traktujące o goblinach i centaurach. Sama przed sobą musiała przyznać, że tym razem przesadziła z ilością wypożyczonych książek, bo jej karta biblioteczna pękała w szwach - niemal tak jak jej ramiona, kiedy targała tutaj te wszystkie tomy. Oczywiście nie mogła rozłożyć zwrotów na dwa razy. Tak jak nie używała zaklęcia lewitującego - z obawy, że je skrewi i książki zniszczą się przy upadku. To był chyba odpowiedni czas, żeby zaopatrzyć się w bezdenną torbę, najlepiej ze skóry wsiąkiewki. Ostatecznie jednak pokonała wszelkie trudności - i rozmasowując obolałe od żelaznych okuć przedramię, nareszcie zasiadła przy stole z nowymi lekturami i kubkiem kawy na podorędziu. Choć w czytelni z reguły napojów pić nie można było - Smith już nie raz bibliotekarce udowodniła, że książki potrafi odpowiednio uszanować. Tak więc i tym razem zapobiegliwie wyszeptała nad książkami zaklęcie Impervius, chuchając na zimne - i chroniąc je przed ewentualną kofeinową powodzią. Chcąc skupić się tym razem na językach obcych, otworzyła pierwszą książkę 'Magiczne hieroglify i logogramy', sięgając po pękaty kubek z kawą, by zamoczyć w niej usta. Szare oczy błyszczały za złotymi oprawkami, kiedy założywszy nogę na nogę, Smith zatopiła się w lekturze.
Nie miał problemu z tym, żeby ciepłe łóżko opuścić zaraz o wschodzie słońca, które tego dnia kryło się za ciężkimi, granatowymi chmurami, tworzącymi imitację nocnej zasłony. Poranny trening był czymś na kształt uzależnienia, które jako jedno z wielu pielęgnował i nie potrafił sobie odpuścić, tym razem niestety zsuwając go na dalszy plan. Wiedza rodzicieli o słabych ocenach Daemona oraz braku przywiązania do obecności na zajęciach zmusiła go, by dzisiejszego dnia zamiast udać się na zaspane, pogrążone w ciszy błonia swoje kroki skierować do czytelni. Zaspany, z rozgardiaszem na głowie i w źle zapiętej koszuli przekroczył próg pomieszczenia, w którym - podobnie jak w lochach - panowała senna atmosfera. Oszalałem z tą myślą, obdarzył starszą bibliotekarkę uroczym, choć niepewnym uśmiechem, który ta skwitowała prychnięciem i wyraźnym zaskoczeniem malującym się w ciemnych tęczówkach ukrytych za zbyt małymi okularami. Widocznie widok ucznia o tej porze był czymś wyjątkowym. Z góry zakładając, że jest w tym miejscu jedynym gościem - poza bibliotekarką - od razu ruszył między regały; drewniane półki uginały się pod opasłymi księgami i cieńszymi tomikami, a on nie do końca wiedział czego tak naprawdę szuka. Chwycił jedną z zabawnie wyglądających ksiąg, która wyglądała jak jakiś stworek. Przez krótką chwilę przyglądał się jej z wyraźnym zainteresowaniem. "Opieka nad magicznymi stworzeniami" głosił napis, a sama książka opasana była paskiem, którego sprzączkę postanowił otworzyć,wówczas ta zaczęła kłapać zębami, atakując go z zaskoczenia. Instynktownie zaczął się cofać, aż wpadł na jedno z krzeseł, które jak się okazało było zajęte przez jakąś dziewczynę. Wpadł na nią z impetem, przy okazji wytrącając jej kubek z kawą. -Weź to zatrzymaj - zwrócił się do niej, choć nie brzmiało to jak prośba o pomoc, lecz coś na kształt rozkazu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czwarte piętro. Piękne, czwarte, psotliwie zablokowane początkowo przez lubiące żartować z uczniów schody. Lowell nie bez powodu chwycił się mocniej poręczy, gdy magiczny obiekt postanowił sobie również z niego pośmieszkować, niemniej jednak nie trwało to zbyt długo, kiedy to stopnie pojawiły się na swoim miejscu, a on sam, poprawiając kaptur od bluzy, odpowiednio przedostał się do czytelni w dość subtelny sposób. Otworzywszy spokojnie drzwi, uśmiechnął się serdecznie do bibliotekarki, która to stała za ladą, jakoby zastanawiając się, czy młodzieniec będzie chciał coś wypożyczyć. Nie, dzisiaj nie w tym celu - pomyślał, kiedy to przekroczył próg pomieszczenia, w którym unosił się drobny kurz, a liczne księgi, tudzież stare, opasłe tomiszcza, czekały tak naprawdę na jakąkolwiek czułość. — Jestem z Klubu Magicznych Wyzwań… do udekorowania została przydzielona mi właśnie czytelnia. — cicho wydobywające się słowa, w odpowiednim tonażu, pozwoliły nakreślić jasno własne stanowisko, kiedy to palce mimowolnie, w ramach prostego gestu, poprawiły jeden z kosmyków, który to nachodził na jego czoło. Nie zamierzał sprawiać problemów, wbrew opinii otaczającej jego własną sylwetkę; nie zamierzał bawić się i psuć innym pracy, kiedy to wiedział, iż wymaga ona zazwyczaj odpowiedniej ilości czasu i tym samym widocznego poświęcenia. Przemykając przez czytelnię, zauważył jej dość surowy wystrój, który to postanowił poprawić w dość prosty sposób. Przetransmutowanie nudnego stolika w mniejszy, aczkolwiek bardziej świąteczny stolik, z pozoru nie sprawiło Felinusowi żadnego problemu, kiedy to różdżka, znajdująca się w jego dłoni, odpowiednio muśnięta opuszkami palców, wydobyła z siebie Priopari. Znał to zaklęcie, aczkolwiek, Lowell, nie będąc w całkowicie pewnym swojej decyzji, dość szybko spotkał się ze ścianą, kiedy to przedmiot wyjątkowo szybko powrócił do swojej wcześniejszej formy. Świąteczne zdobienia przeniknęły w odmęty wspomnień i lekkiego podbicia własnej nieudolności, niemniej jednak student dość szybko na to zareagował, skupiając się przy tym bardziej na zadaniu. Coś w stylu Halloween, ale koniec końców… tematyka świąteczna. Nie bez powodu nikłe światła świec zamienił w kolorowe za pomocą Iris Ignis, jakoby miały one symulować tak naprawdę świąteczne światełka, wieszane bardzo często przy choinkach. Na siedzeniach pojawiły się niewielkie okrycia, świąteczne i ocieplane za pomocą kolejnych zaklęć - czytelnia stawała się powoli potulnym miejscem do spędzenia czasu przy książkach. Pozostawione samopas przedmioty w postaci piór i innych tego typu, jak również kałamarzy, które to pozostawały puste i bez jakiegokolwiek atramentu, potraktował zamianą w inny obiekt, ciut mniejszy; na stolikach pojawiły się liczne małe, sztuczne choineczki, z drobnymi prezentami, w których to umieścił subtelne, może niewielkie, ale koniec końców własne niespodzianki. Wystrój tej części biblioteki stał się przyjemniejszy dla ludzkiego oka - okraszony charakterystyczną czerwienią, jak również grą świateł, przywodził na myśl głównie właśnie Święta, o co w tym wszystkim chodziło. Ale czy mógł być pewien własnych działań, kiedy to w Hogwarcie nie jest zbyt bezpiecznie, mimo zapewnień dyrektora? Nie wiedział, kiedy to opuszczał bibliotekę, dziękując kobiecie za tę drobną współpracę. I trochę też sobie, że miał siły, wszak ostatnio zdawał się istnieć tylko i wyłącznie dzięki dodatkowej kofeinie, którą to przyjmował w kawie i energetykach.
[zt]
Kostki:
Wchodzisz do czytelni, w której to znajduje się zmieniony wystrój; nawet bibliotekarka zdaje się być w bardziej radosnym humorze, nie zwracając uwagi na potencjalnie głośniejsze rozmowy. Zauważasz, iż świecące nad Twoją głową, na żyrandolu, świece, mienią się w barwach świątecznych, imitując tym samym mugolskie światełka, zakładane głównie na choinkę. Błyszczą, intrygują, zachęcają do przystąpienia do czytelni. Muśnięcie dłonią materiału, który to znajdował się na krzesłach, przywiodło Ci na myśl coś ciepłego - i to nie bez powodu. Kiedy siadasz na własnych czterech literach, nie jest Ci zimno, a do tego, na stoliku, zauważasz małe choinki z dziwnymi podarkami… równie niewielkimi.
Rzuć kostką k6, by przekonać się, co Cię spotkało! Efekt trwa przez dwa posty.
1, 2 — prosty, niezobowiązujący cukierek… w zielonym kolorze? Najprawdopodobniej tak, kiedy to wyczuwasz odpowiednie, mleczne nuty, zagryzając miękką masę, z której została wykonana ta drobna słodycz. Nim się jednak oglądasz, a Twoje uszy stały się… szpiczaste! Stałeś się pomocnikiem Świętego Mikołaja; kto wie, może dzieci kiedyś Cię docenią?
3, 4 — perfidnie niebieski łakoć. Spoglądając w jego stronę, naprawdę zastanawiasz się nad tym, czy powinieneś go w ogóle jeść, niemniej jednak, koniec końców podejmujesz się tej niezobowiązującej czynności. Ryzyko okazało się nie być zbyt złe, bo jest to pieprzny, tudzież miętowy cukierek - rozlewająca się fala zimna po Twoim ciele nie zostaje na zbyt długo. Kiedy mówisz, z Twoich ust wydostają się płatki śniegu!
5, 6 — czerwony? Nie wiesz, z czym może się to wiązać, ale wydaje się być miły. Kiedy natomiast umieszczasz cukierka w swojej buzi, czujesz wyjątkowo truskawkowe nuty, by potem poczuć, jak wyrasta Ci śmieszna, bujna i fikuśna broda, niczym u Świętego Mikołaja! Chyba możesz zacząć rozdawać prezenty.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Bibliotekarka posłała mu podejrzliwe spojrzenie kiedy z własnej woli wszedł na teren czytelni. Rzadko tu przychodził, jak już naprawdę musiał albo gdy za kimś szedł, bo coś chciał. Dzisiaj umówił się tu z Robin, ale dziewczyna jeszcze nie wiedziała, że planował ją namówić za zrobienie dla niego pracy domowej z wróżbiarstwa. W myślach kiełkował mu pomysł, aby spróbować przekonać ją poprzez wilowatą presję, aby oboje się przekonali czy byłby w stanie to zrobić pełną mocą. Nie może jednak jej w to wtajemniczyć przed faktem dokonanym bo wtedy mogłoby to się nie udać. Nie chciał znać jej zdania na temat odrabiania pracy domowej młodszego kolegi bo dzięki temu będzie mieć motywację, aby przyłożyć się do próby wywarcia na niej presji. Wahał się, jeszcze musiał się nad tym zastanowić. Robin nie powinna być na niego o to zła kiedy już zorientuje się co wyczynił. Przecież nie będzie jej namawiać do niczego złego, a skoro była zainteresowana jego pochodzeniem to warto kuć żelazo póki gorące! Usiadł na krześle w czytelni, a plecak rzucił na podłogę. Okazało się, że przyszedł przed czasem, a więc miałby tu siedzieć dwadzieścia minut bez zajęcia? Wykorzysta tę cenną chwilę! Naciągnął rękawy na dłonie, na głowę wcisnął szpiczasty kaptur szkolnej szaty i oparł policzek o swoje przedramiona. Zamknął oczy i potrzebował jakichś czterech minut aby odpłynąć w lekki sen. Atmosfera w bibliotece była dosyć senna dlatego przyszło mu to znacznie łatwiej, a i nikt mu nie przeszkadzał. Śniło mu się, że Robin już przyszła i właśnie mu wmawiała, że to ona jest półwilą a on jest zwyczajny. Ciekaw był co ma do powiedzenia, a kto wie, może parę aspektów będzie mogła potwierdzić poprzez eksperymenty na samej sobie? Tymczasem Eskil sobie drzemał jak na pełnoprawnego lenia przystało. Kiedy spał rysy jego twarzy rozluźniły się i złagodniały przez co wydawał się naprawdę niewinny… a każdy porządny Ślizgon domyśliłby się co z niego za ziółko.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
No dobra, nie spodziewała się, że to wszystko zabrnie tak daleko. Gdyby ktoś powiedział jej to wcześniej, nie przypuszczała by, że będzie zmierzać w stronę biblioteki. Znaczy... przecież wielokrotnie wcześniej już to robiła, ale nigdy jeszcze w takim celu. Owszem, zgłębiała tam swoją wiedzę i nawet raz czy dwa zdarzyło jej się pomóc jakiemuś koledze czy koleżance w nauce. Ale żeby kogoś nauczać odnośnie jego własnych umiejętności? No nie, tego jeszcze nie grali... Mijała kolejne korytarze, wspinała się po kolejnych stopniach, serdecznie żałując, że nie pozwoliła sobie na nieco luźniejsze ubranie, niż szkolny mundurek. Ale i tak była już nieco spóźniona, a przecież jej coś podobnego nigdy się nie zdarzało! Co prawda, nie liczyła na fakt, że Eskil będzie na czas, bo raczej nie wyglądał na ten typ człowieka, więc wciąż miała nadzieję, że to ona będzie mogła go srogo ochrzanić za spóźnienie. Choć ona na swoje miała bardzo dobre wytłumaczenie, którego nie mógłby w żaden sposób podważyć. Musiała znaleźć swoje notatki, a kiedy nie prowadziła standardowego, poukładanego trybu życia, nie było to prostym zadaniem. Wiedziała, że gdzieś tam miała przecież ten czarny zeszyt z czerwonymi zygzakami na powierzchni, w którym to pisała, kiedy była w Bułgarii! A tylko tam mogła znaleźć interesujące ich informacje odnośnie wili i ich sposobu działania. Tylko gdzie on się podział w tym całym bałaganie... To było pytanie, które zadawała sobie zdecydowanie za długi czas, przez co teraz była spóźniona. Weszła do biblioteki, zwolniła krok i kiwnęła głową w stronę bibliotekarki, aby nie zakłócać panującej wokół ciszy oraz nie przeszkadzać innym uczniom w skupieniu się na nauce. Mijała kolejne ławki zajęte przez większą jak i mniejszą ilość uczniów. Minęła nawet regał, gdzie dwie osoby zawzięcie wymieniały płyny ustrojowe znajdujące się w ich ustach... Kiedy ją zauważyli, udała, że puszcza pawia i ruszyła dalej. W końcu zobaczyła, jak na jednej z ławek leży samotna postać, której nikt nie naruszał spokoju. Podeszła do niej cicho, niepewna, czy przypadkiem to nie był Eskil. Ale kaptur skutecznie go zasłaniał. Delikatnie złapała go między palce i uniosła jego rąbek do góry. Widząc tak charakterystyczną, jasną czuprynę, uśmiechnęła się pod nosem z dezaprobatą. On spał. W najlepsze sobie drzemał! - Eskil - delikatnie szturchnęła go w ramię, ale nic to nie dało. Mruknął coś niezrozumiałego przez sen, lecz jak spał, tak spał dalej. - Eskil.. - spróbowała jeszcze raz, nieco bardziej zdecydowanie potrząsając jego ramieniem. Kiedy jednak i to nic nie dało, złapała mocno jego ręka. - Eskil, Dear tu idzie! - zawołała, by następnie głośno położyć przytargane ze sobą zeszyty na blat stolika, który posłużył mu za poduszkę i usiadła obok, czekając jak wilowaty w końcu raczy się obudzić...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Fakt przyjścia przed czasem był dziełem przypadku. A może to świadomość, że spotkanie będzie na tyle interesujące, że warto przyjść w terminie? Miał oto rozmawiać na temat, który będzie go mocno dotyczyć. Teoretycznie to Eskil powinien być tym specem od wil, a jednak nie mógł pochwalić się tą wiedzą. Nie zgłębiał jej z pomocą książek, a poznawał tę naturę na własnej skórze - zwłaszcza ostatnimi tygodniami. Miał świadomość, że Lucas pochwaliłby takie zachowanie - obecność w bibliotece, zgłębianie wiedzy i spokojne spędzanie popołudnia. Zero łamania zasad… choć spotkanie jest jedynie zwiastunem konkretniejszych działań, które już mogłyby być ocenione nieprzychylnie. Drzemał w najlepsze i we śnie gapił się na Robin, która właśnie namawiała go do założenia sukienki wili bo "inaczej nie dowiesz się co umiesz!" On odpowiadał, że nie jest babą a tym bardziej nie jest wilą, a półwilem, rodzajem męskim. Widział we śnie zdziwione duże oczy Robin, która zaczęła okładać go laską profesor Whitehorn i krzyczeć, że jest kłamcą. Krzyczała głośno "Eskil, Eskil, Dear tu jest, Eskil!", a we śnie zmieniła się właśnie w opiekunkę domu o czarnych jak noc oczach. Złapała go silnie za ramię, a Eskil poderwał się na równe nogi z równie wysuniętymi na wierzch czarnymi pazurami, zaspany przerwacając przy tym krzesło. Kaptur spadł z jego głowy odsłaniając na bardzo krótki moment deformację twarzy, jednak trwało to w prędkości mrugnięcia powieką więc trudno stwierdzić czy się nie wydawało. W końcu ocknął się i rozejrzał wokół ze zdziwioną miną. Nie było tu ani Dear ani Whitehorn, choć część snu się zgadzała, Robin, biblioteka i rozmowa o wilach. Ziewnął i uniósł rękę do twarzy aby rozetrzeć powieki, a gdy to zrobił zobaczył chowające się pod skórę czarne pazury. - Eee… co? Co jest? Na gacie Merlina, ale miałem porąbany sen. - ziewnął i popatrzył zdziwiony na Robin. - O, już jesteś. Eee… co tak patrzysz? Widziałaś? - zamrugał i popatrzył na swoją normalną, zgrabną rękę, która wcześniej wyglądała cokolwiek upiornie.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Mogła tylko domyślać się, co też podobnego mogło śnić się chłopakowi, że tak mocno stracił kontakt z otoczeniem. Trochę to ją irytowało, bo przecież, jakby nie patrzeć, umówiła się z nim na naukę, a nie na to, aby czekać, jak ten łaskawie powróci do świata rzeczywistego. Na szczęście, jak się okazywało, wcale nie musiała czekać tak długo. Jej metodyczne działanie przyniosło należyte rezultaty już przy trzeciej próbie obudzenia go. Sama poderwała się na równe nogi, kiedy i on to zrobił, bo kompletnie nie spodziewała się takiej reakcji. Myślała, że zaspany uniesie głowę do góry, dalej nie posiadając kontaktu z rzeczywistością, a tymczasem nie dość, że tak całkowicie go poderwała z krzesła, to jeszcze to! Jak zahipnotyzowana obserwowała jego dłoń, która nagle kompletnie nie przypominała tej ludzkiej, którą znała. Przez to, nawet nie zauważyła zmiany na jego twarzy. Zbyt była skupiona na czarnej skórze palców i całego przedramienia, którą prezentował. Na pazurach, które pewnie każdego normalnego człowieka by obrzydzały i odstraszały. Problem polegał na tym, że Robin było naprawdę daleko do normalności... I to, co mogła teraz obserwować, było dla niej fascynujące, nie odpychające. Oczy niemalże wyszły jej z orbit, a na ustach zagościł szeroki uśmiech. Próbowała złapać tę jego zdeformowaną dłoń, aby przyjrzeć się jej z bliska, ale chłopak zaczął rozcierać powieki, tym samym udaremniając jej działania. - Jasne, że widziałam! Zrób tak jeszcze raz! - tym razem z pełną premedytacją sięgnęła po jego dłoń, nawet się nie zastanawiając, czy w ogóle sobie tego życzył. Po prostu już obracała ją pod różnymi kątami, w głowie analizując, jak w ogóle to mogło się stać, z czego wynikało, dlaczego pokazało się w takim, a nie innym momencie i, co w jej opinii było najważniejsze, jak to ponownie wywołać. - Ale czad - zakomunikowała tylko, na chwilę odrywając wzrok od jego dłoni, aby spojrzeć prosto w oczy Eskila. Dalej szczerzyła się w szerokim uśmiechu, ale kiedy w końcu nie znalazła żadnej odpowiedzi na pytania pojawiające się w jej głowie, fuknęła coś niezadowolona pod nosem i poddała się. Puściła jego rękę i westchnęła głośno. - Dobra, to od czego w ogóle chcesz zacząć i w ogóle to od razu musisz mi obiecać, że faktycznie będę mogła napisać o wilach na wizzbooku - od razu postawiła swoje warunki, bo wiedziała, że jeśli na nie nie przystanie, to nawet palcem nie zamierzała kiwnąć, aby mu pomóc. Nie była bezinteresowną duszyczką i mówiła o tym otwarcie. Jak się komuś nie podobało, mógł poszukać innych chętnych. Wiedziała, że Eskil raczej szybko takowych nie znajdzie, więc w tym momencie miała nad nim minimalną przewagę.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
To wszystko przez "szperanie" w swojej wilowatości. Ostatnie tygodnie pokazały jak wiele się w nim "uruchomiło" stąd też dziwna reakcja. Naprawdę unikał profesor Dear, a więc napięcie wywołane w śnie wywołało taką oto pobudkę. Nie należała do najprzyjemniejszych. Mógł spodziewać się, że reakcja Robin będzie nienormalna bo ona sama jest jakaś psychiczna, ale ten uśmiech i radość były już naprawdę dziwne. Uniósł brwi kiedy bezpardonowo zabrała mu rękę co do złudzenia przypomniało jej ciepły gest z Hogsmeade kiedy kręcili się przy choince. - Na garbate gargulce, wyglądasz jakbyś chciała mi ją odciąć, oprawić w ramkę i postawić nad kominkiem. Mogę ją odzyskać? Przyda mi się. O, do teeee… - ziewnął potężnie zakrywając uwolnioną dłonią usta. - ...ego. - schylił się po krzesło, postawił je na miejscu i się na nim usadowił, aby popatrzeć zaspanym wzrokiem na ślizgonkę. - Nie umiem i wolę narazie nie próbować. - eksperymenty będą przeprowadzone w przyszłym tygodniu w lepszym miejscu a nie w bibliotece gdzie w każdej chwili może pojawić się jakiś prefekt albo nauczyciel. Przyglądał się dziewczynie badawczo. Ona naprawdę się ucieszyła…? To było nienormalne. To wariatka. Czy on się zadaje z wariatką i w dodatku z nią knuje? O zgrozo. Rozmasował swoją dłoń z której ulatywało jeszcze ciepełko pozostawione przez jej zachłanne ciekawskie palce. - Co? - mówiła tak szybko, a on jeszcze się nie ogarnął, że połowa wypowiedzi uleciała w kolejnym ziewnięciu. - Wizbook? Aaa… no coś tam już ustalaliśmy, że chyba tak, że tam napisz coś fajnego też o mnie i luzik. - teraz go Wizbook nie interesował, musiał się dobudzić a nie wyglądać tak sennie. - Okay, no miałaś dać mi jakieś info o wilach. Co tam wiesz. Ja nie wiem co wiesz więc nie wiem o co pytać. - zrzucał na nią całe myślenie, bo siedzenie teraz nad pytaniami za bardzo kojarzyło mu się z nauką, a to go odrzucało. Oparł policzek o dłoń, a łokieć o stół.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Świadomie, czy nie, widać że Robin przez przypadek wywołała wila z lasu, kiedy, celem oczywiście tylko i wyłącznie obudzenia go, próbowała nastraszyć Eskila opiekunką ich domu. Ale teraz nie zamierzała tego żałować w najmniejszym nawet stopniu. Zdecydowanie było warto, skoro chłopak przez przypadek pokazał część swojej dziwacznej mocy, której samodzielnie nawet nie ogarniał. Więc kompletnie nie przejęła się jego uniesionymi ku górze brwiami, oraz pełnemu politowania spojrzeniu, które jej posłał. - Bez przesady, na cholerę mi twoja ręka? Jakby to żniwa były czy coś, to każda ręka do pracy się przyda, ale tak... - wyszczerzyła zęby w jego stronę, kiedy rzuciła ot takim głupim żartem, który w obecnych czasach był już bardzo nie na miejscu a i pewnie pośród magicznej części społeczeństwa to już w ogóle. Nic nie mogła poradzić na to, że ją śmieszył i kiedy dalej szukała ukrytego przycisku na jego skórze, do cicho chichrała się pod nosem. Co mogła poradzić na to, że ten temat naprawdę bardzo ją intrygował? I zamiast jak potencjalnie każdy człowiek zareagować strachem czy zgorszeniem na podobne widoki, to zademonstrowała chłopakowi kompletne odmienne spojrzenie na świat? Kiwnęła głową, kiedy oficjalnie potwierdził to, co mu wmówiła, czyli że nie będzie miał żadnych pretensji w razie gdyby jednak nie spodobało mu się to, co zamierzała napisać. Każdy interpretował te słowa w dowolny sposób, a ona miała szczęście, że Eskil chyba naprawdę mocno przyciął tutaj komara, bo jeszcze przez długi czas nie ogarniał tego, co się wokół niego dzieje. - Przestań ziewać i się skup - upomniała go, próbując przywołać na twarz groźną minę, ale nie za bardzo jej to wychodziło. Westchnęła pod nosem by następnie sięgnąć w stronę przyniesionego przez nią zeszytu. Zaczęła go kartkować spokojnie, szukając odpowiedniej strony. Kiedy w końcu trafiła na mocno koślawy rysunek wili, uśmiechnęła się pod nosem. - Wiesz w ogóle skąd wile się wywodzą? Co prawdziwe wile, nie ich potomkowie, są w stanie robić? Czy nigdy nie poświęcałeś temu uwagi? - zadała mu najbardziej podstawowe w jej opinii pytania, od których wszystko należało zacząć. Dzięki nim mogła ocenić, co w ogóle chłopak wie na swój własny temat i tego, skąd się wywodzi.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zaśmiał się, po prostu parsknął śmiechem aż przechodzący za nimi student syknął na niego, aby był ciszej. A Eskil? Zrobił kpiącą minę i jakże dojrzałe wytknął język w kierunku jego oddalających się pleców. - Nie wiem po co ci, ale traktujesz moją rękę jakby była odkryciem stulecia. - a mimo wszystko jej dotyk był miły i gdyby nie ziewał co chwila to nie miałby nic przeciwko dalszemu badaniu jego łapska. Mimo wszystko wolał jednak nie wywoływać zażenowania i zawstydzenia podobnego do tego w Hogsmeade to lepiej trzymać rękę przy sobie. Naprawdę średnio słuchał co ona tam chciała dokładnie umieścić na tym wizbooku. Zapewne gdy będzie mu coś nie pasować to się zbulwersuje i zdenerwuje Robin, która znając życie będzie musiała mu enty raz wyjaśniać, że się na to zgodził… mimo że nie pamięta. Czasem umysł Eskila był naprawdę oporny, a do tego należało uzbroić się w zapas cierpliwości. - Tak jest, wasza wysokość. - zasalutował jej z lekkim rozbawieniem świadom, że ją podjudza. W ramach udobruchania posłał jej szerszy uśmiech wierząc, że jednak nie zdoła się należycie na niego zdenerwować. Pocierał kłykciem kącik oka i po chwili nachylił się do jej zeszytu. Dźgnął rysunek, ale ten się nie poruszył, a więc przeniósł wzrok na Robin i słysząc jej pytania prychnął. - Mam mówić do ciebie pani profesor? - wydął dolną wargę urażony jej protekcjonalnym profesorskim tonem. Westchnął ciężko i rozmasował swój kark. - Widziałem je na własne oczy. Te z Doliny Godryka. - wyszeptał to, a kryło się w tym bardzo dużo smutku i oczywiście historia. Nie była jednak tak barwna jak powiedzmy doświadczenia Robin z wilami z Bułgarii. - To śmiertelnie niebezpieczne widma, które zmieniają postać. Ale z teorii to w sumie wszystko. - zerknął na nią, a na jego twarzy zapanował spokój. - O, to znaczy, że jestem w połowie widmem. Zajebiście. - nagle zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Rozłożył ręce na boki w geście bezradności bo w sumie nie wiedział czy lepiej uznawać wile za widmo czy za stworzenie magiczne. Nie znał się na dziedziczonych umiejętnościach choć je posiadał, nie wiedział jak nad tym panować ani dlaczego odrzucają męskich potomków. Może Robin będzie miała odpowiedzi na te pytania.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
No bo dla niej poniekąd było to odkrycie stulecia. Żyła w magicznym świecie już jakiś czas, ale dotychczas nie spotkała się z podobnego typu zmianami w przypadku kolegów i koleżanek ze szkolnych ławek. Nic więc dziwnego, że kiedy Eskil przez przypadek zademonstrował jej fragment swojej ciekawszej, natury, była tym cholernie zaintrygowana. Od zawsze zastanawiała się, jak podobne zmiany mogą mieć miejsce w ludzkim ciele. Powoli nawet zaczynała w nie wątpić. A teraz oto stał przed nią żywy dowód na to, że jednak nie powinna wątpić, bo takie rzeczy mogą mieć miejsce w każdym momencie, tylko wystarczyło ich poszukać wśród odpowiednich ludzi. - A ciebie nie ciekawi, dlaczego tak się dzieje? - zapytała, kompletnie niepotrzebnie, bo przecież wiedziała, że chłopak musiał interesować się tym jeszcze bardziej, niż ona. Następnie prychnęła pod nosem, kiedy znów zaczął traktować ją nie poważnie, ale nie skomentowała tego głośno. W końcu byli w czytelni, gdzie wymagało się od ludzi spokoju i ciszy, aby kontemplować nad kolejnymi naukowymi zagadnieniami. Oni też mieli swoje zagadnienie do rozszyfrowania, prawda? Uniosła jedną brew, kiedy chłopak spróbował wprawić w ruch nieudolny rysunek wili. - Wiesz, że ja to rysowałam i nie znam tego zaklęcia, żeby poruszać obrazki? - zapytała retorycznie, bo przecież było to doskonale widoczne po tych bazgrołach. Dalej przeglądała swoje prywatne notatki, by po chwili przenieść wzrok na chłopaka, kiedy zaczął wspominać o wilach z Doliny Godryka. Z tamtymi nie miała nigdy styczności, więc nie wiedziała, na ile one są podobne do tych, które spotkała w Bułgarii. Słuchała go w zamyśleniu, raz po raz kiwając głową. - Merlinie... czy ty w ogóle chcesz się czegokolwiek dowiedzieć? - jęknęła pod nosem, kiedy wspomniał o tym, że w połowie jest widmem. Podsunęła zeszyt pod jego nos i wskazała palcem konkretny fragment tekstu. - Ogólnie takie te najprawdziwsze wile wywodzą się z Bułgarii właśnie. I tak, są częściowo uważane za widmo, jednak prawdziwe wile, nie tak jak ty, czyli potomek wili, potrafią przybierać przeróżne formy. Mogą stać się zwierzęciem, bądź człowiekiem, wedle woli i aktualnej potrzeby - czuła się nieco dziwnie, kiedy tak mu to wszystko wyjaśniała, jednak z każdym kolejnym słowem czuła się w tym coraz pewniej. No i pewność powinna zachować do momentu, kiedy Eskil nie zdecyduje się znów kpić z tematu, czyli zapewne nie długi czas...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przysunął się do stołu i oparł na nim całe większość swojej ręki, a tym samym jego pozycja mówiła "okej, to pogadajmy". Jasne spojrzenie Eskila osiadło wygodnie na twarzy skoncentrowanej Robin. Widział jej mimikę w wielu wydaniach i co spotkanie poznawał kolejną odsłonę. Było to ciekawe doświadczenie obserwować zmiany na jej twarzy. - Robin, ja wiem dlaczego tak się dzieje. Żyję z tym więc zauważyłem pewien schemat. Nie mam porównania z innymi ale jeśli o siebie chodzi to mniej więcej wiem kiedy i dlaczego. - teraz miał kiepski sen, z którego został gwałtownie wyrwany. Wcześniej nigdy się to nie zdarzało ale odkąd zaczął "grzebać" w odmętach swojej wilowatości tak ta stała się wrażliwsza na wywoływanie. Opanowywanie tego kojarzyło mu się z dużym wysiłkiem i szczerze to średnio chciało mu się zastanawiać nad potencjalnymi ćwiczeniami uspokajania się w tej gorszej odsłonie. Nie odmawiał Robin też z innego powodu - chciał poznać jej prawdziwą rekcję kiedy zobaczy jego deformację. Przy rękach była zachwycona ale przy tej paszczy z pewnością tak nie będzie. To niemożliwe, sama się przekona. Czy też podświadomie nie próbował się jej przypodobać się odwagą, która wiązała się z narażaniem siebie (i samej Robin) na ryzyko? Wzruszył ramionami kiedy przyznała się, że nie zna zaklęcia ożywiającego obrazki. - Jakiś Krukon będzie wiedział jak to zrobić. - rzucił ot tak, nie siląc się na ciekawszy komentarz. Roztarł palcami powieki aby ostatecznie pozbyć się senności. - Jakbym nie chciał się dowiadywać to nigdy bym nie przyszedł z własnej woli do tej biblioteki. Jest tu tak sennie i ponuro, że hej. - jakby na dowód ziewnął i oparł policzek o brzeg swojej dłoni. Nie patrzył na zaznaczony tekst a na policzki Robin kiedy streszczała zapisek. - Prawdziwe wile nie takie jak ja… to znaczy, że jestem w połowie zmyślony? - zaśmiał się bo przecież musiał się doczepić do słówek. - Yhym, człowiek albo zwierz; to dlatego Ministerstwo klasyfikuje je chyba jako stworzenia. - wyciągnął nogi pod stołem. - Bo nie wiadomo co to tak naprawdę jest. - zerknął na nią pytająco czy może ma gdzieś zapisane, że jest inaczej. Eskil czuł się człowiekiem, a tylko raz na jakiś czas dopadało go uczucie, że nie do końca pasuje do innych. Nie było to jednak na tyle silne aby miało wpływać na jego relacje z nimi.