Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Pokiwałem głową po usłyszeniu jej odpowiedzi. Sam rzadko popadałem w zamyślenie, ale kiedy już wpadłem, to raczej na długo. Nie miałem pojęcia, co rozśmieszyło ją w moim imieniu, ale uśmiechnąłem się. Nie potrafię mieć poważnej miny, kiedy inni szczerze się śmieją. Tymczasem torba Alice pękła i wszystkie jej rzeczy wysypały się na podłogę. Machinalnie kucnąłem, żeby jej pomóc. - Najwyraźniej. Pewnie byłaby okazja na balu, gdyby się tak szybko nie skończył. Ale lepiej późno niż wcale. - Mrugnąłem do niej, mój głos był raczej spokojny i pozytywny. Chociaż Alice nie przejawiała jakiej złości na zrządzenie losu. - Ja jestem na siódmym roku. Ale czarodziejska pełnoletniość jeszcze przede mną. - Tak, ale już niedługo, już niedługo. Nie mogę się doczekać, wreszcie na legalu pójść do Hogsmeade i spróbować każdego rodzaju czarodziejskiego alkoholu! Jestem pewien, że coś mnie tam zaskoczy! Zebraliśmy wszystko i położyliśmy na stole, schyliłem się jeszcze po zeszyt i kałamarz, kiedy dziewczyna próbowała naprawić torbę. Cóż, nie wyszło. - Durne zakłócenia, co - westchnąłem ze współczuciem. - Pomógłbym, ale wiesz... ten... nie jestem najlepszy w te klocki - uśmiechnąłem się przepraszająco. - Łatwiej mi naprawiać ludzi niż przedmioty, heh. Ale mogę ci pomóc wziąć to wszystko do dormitorium, jeśli chcesz. Zainteresował mnie, przyznam, zeszyt, który podniosłem z ziemi. Nie jest to coś, co często widuje się w Hogwarcie. Czarodzieje piszą raczej na pergaminach, kilka ich również wypadło z torby Alice. Po co zatem jeszcze zeszyt? - Piszesz pamiętnik? - zaryzykowałem zgadnięcie, unosząc go w dłoni.
Jedno spojrzenie za okno wystarczyło, żeby zmienić wieczorne plany z Quidditcha na cokolwiek co można robić wewnątrz zamku. Zimno, deszcz i plucha nie zachęcały do pielęgnowania swojej fizyczności, choć w przypadku Wilsona można powiedzieć, że to i tak nic nie zmienia. To czy chodził na zajęcia z latania, czy biegał, machał pałką niczym Ludo Bagman w swoich złotych czasach to i tak nie miało to znaczenia. I tak był chudy i tyczkowaty, a próby zrobienia jakiejkolwiek masy, ażeby mieć co później rzeźbić i tak spełzały na niczym. Jego metabolizm chyba zdecydował, że praca na najwyższych obrotach jest najważniejsza, więc nieważne co zjadł i co zrobił wciąż był tym samym ryżym chudzielcem. No niestety. Był jednak dość zdeterminowany i wciąż próbował. Przynajmniej teraz wchodził na wieżę Gryffinodru bez większej zadyszki, co nie zdarzało się zbyt często w czasach kiedy nie próbował. Dziś jednak wszelakie aktywności poza umysłowe musiały zejść na dalszy plan, a sam Charles stanął przed ciężkim wyborem. Pójść do biblioteki czy... pójść do biblioteki? No tak. Innych zainteresowań nie miał. Mógł jeszcze pograć na gitarze, ale granie w tygodniu nie sprawiało mu frajdy, bo czuł wtedy wielką stratę czasu. Granie to przyjemność, a w tygodniu nie ma czasu na przyjemności. W tygodniu się pracuje. Nauka to jedyne na czym musi się skupić między poniedziałkiem a piątkiem. Wszyscy tego od niego oczekiwali. Hannah i wuj Andrew ciągle tworzyli tą presję wobec której zarówno nie chciał, jak i nie mógł się zbuntować. Dlatego poprawił swój krawat świadczący o przynależności do Gryfonów, wypakował swoją torbę ze zbędnych podręczników, włożył do niej czyste zwoje pergaminu po czym ruszył w kierunku biblioteki. Ubrany był jak zwykle w mundurek, a jego buciki lśniły czystością. Rude włosy były za to w nieładzie, ale to już codzienność. Wbrew wszelakim próbom poskromienia ich grzebieniem wciąż nie udało mu się osiągnąć zamierzonego efektu, bo one żyją własnym życiem. Bez tony gumy do włosów nic się nie da z nimi zrobić. Będąc już w bibliotece od razu skierował swoje kroki do działu z transmutacją, wziął książkę dotyczącą transformacji organizmów żywych po czym ruszył w kierunku czytelni, by tam zająć pierwsze lepsze wolne miejsce. Grzecznie zaczął sobie czytać co chwilę kątem oka zerkając na blondynkę siedzącą nieopodal. Wyglądała naprawdę ładnie. Miała długie do pasa włosy, jasnoniebieskie oczy, a jej skóra pozbawiona była jakichkolwiek niedoskonałości. Uśmiechała się do siebie, w ręce miała książkę dotyczącą Zielarstwa, a na palec zakręcała sobie pukiel włosów. Już od samego patrzenia kolor policzków młodego Wilsona zmienił się na czerwony, pasujący do krawatu, który aż poluzował. Serce biło mu szybciej, sporo szybciej niż normalnie, a dłonie powoli zaczynały się pocić. O Merlinie...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
To oczekiwanie miało go chyba zabić. Leonardo dawno nie walczył z czasem tak, jak teraz. Odliczał dni do pełni, powoli przechodząc na godziny, a z każdą minioną przygryzał jeszcze bardziej zażarcie liść mandragory. Była obrzydliwa, tyle mógł stwierdzić. Pierwsze dni były nieznośne, później się przyzwyczaił, teraz miał dość. Chciał już przystąpić do pierwszej przemiany animagicznej, dumny i zdeterminowany, aby w końcu się udało. Nieznośnie dłużący się czas trzeba było jakoś zabić, a Leo coraz rozpaczliwiej poszukiwał sposobów. Tego dnia akurat znajomy odwołał wspólnie zaplanowany trening i Gryfon udał się do biblioteki szkolnej, planując posiedzieć trochę nad książkami, byleby zająć czymś myśli. Nie miał żadnej konkretnej pracy domowej, jakimś cudem aktualnie udawało mu się pozostawać na bieżąco. Jedynie zielarstwo ciągle o sobie przypominało, a to zadanie było wyjątkowo nieznośne - hibiskus ognisty dawał się we znaki. Leośkowi wydawało się zawsze, że ma rękę zarówno do zwierząt jak i do roślin, ale ten kwiatek chciał mu udowodnić, że się myli. Kto to widział studenta z tak paskudnie poparzonymi dłońmi... W dodatku chłopak od rana wmawiał sobie, że pójdzie do Skrzydła Szpitalnego, żeby poleczyć się trochę magicznie, ale niechęć do czarodziejskiej medycyny wygrywała. I gdzie był jego głos rozsądku? Ach tak, Ezra miał chyba teraz wróżbiarstwo... Oddał jedną książkę z dziedziny animagii, a bibliotekarka poinformowała go, że akurat nabyli nową. Leo nie spodziewał się żadnych przełomowych wiadomości, ale chętnie wziął lekturę, po drodze do czytelni zgarniając jeszcze książkę o hibiskusach ognistych. Nie było tu akurat zbyt wielu osób i to akurat bardzo dobrze, ponieważ Vin-Eurico łatwo się rozpraszał i wiedział, że jeśli ktoś go zagada, to zapewne nawet nie otworzy żadnej powieści. Miał na sobie ciepły czerwony sweter, toteż nie przeszkadzało mu przycupnięcie przy oknie, ale zanim tam dotarł to dostrzegł znajomą rudą czuprynę. Uniósł lekko kącik ust, podążając za wzrokiem "czytającego" chłopaka, po czym bez namysłu usiadł obok niego, wsuwając swoje książki na stół i nachylając się nad młodszym Gryfonem. - No, nie zagadasz? - Szepnął, szturchając go lekko i uśmiechając się szerzej na widok tych rumieńców. Oj chyba nigdy tego nie zrozumie...
Jedna linijka tekstu- jedno spojrzenie na nieznajomą Krukonkę. Nie wiedzieć czemu do tych miał wyjątkową słabość i wyjątkowo mocną nieśmiałość. Jeśli wierzyć stereotypom, a przecież w każdym stereotypie jest choćby ziarenko prawdy (bo przecież skądś ten stereotyp musiał się wziąć), to te uchodziły za wyjątkowo inteligentne stworzenia. A jakby nie patrzeć szukał u dziewczyn inteligencji bardziej niż ładnej buźki. Skoro jednak była wychowanką Roweny Ravenclaw, o czym dobitnie świadczył niebieski krawat, to musiała mieć trochę oleju w głowie. Inaczej spędzałaby noce na wycieraczce, a nie w dormitorium. Jeśli wierzyć "Historii Hogwartu" i tego typu pozycjom to żeby dostać się do Pokoju Wspólnego Kruczków trzeba odpowiedzieć na podchwytliwe pytanie kołatki lub czekać na kogoś mądrzejszego. Cóż, to zapewne wyjaśnia dlaczego był Gryfonem. Nie był wybitnie inteligenty. Był bardziej pracowity niż mądry. Ale nie pracowity w Puchońskim stylu. I zdecydowanie zbyt uczciwy na Slytherin w przeciwieństwie do jego jedynej siotrzyczki. Kiedy tak siedział i "czytał" nagle usłyszał znajomy głos. Przeniósł czekoladowe spojrzenie na Prefekta i wygiął wargi w łobuzerskim uśmiechu. - Od kiedy rozmawia się z książkami? - zapytał szeptem robiąc przesadnie zdziwioną minę. Talentu aktorskiego nie posiadał za grosz. Więc pewnie dlatego był takim okropnie złym kłamcą. Jedno spojrzenie Leo wystarczyło, żeby wiedział iż został przyłapany na ślinieniu się do (na oko) szesnastolatki. Powoli spuścił powietrze z płuc i przestał się już uśmiechać. No bo niby co miał zrobić? Podejść i powiedzieć co? - Nie wiedziałbym nawet co mam jej powiedzieć. Poza tym jest zajęta, a ja jestem rudy. Koniec tematu - wyjaśnił spokojnie równie cicho po czym kontrolnie rozejrzał się czy nikt nie idzie w ich kierunku uświadomić ich o panującym w czytelni zakazie rozmów. Jednak nikt oprócz staroświeckiej kadry nie był aż tak restrykcyjny jeśli chodzi o ten właśnie zakaz. Przeczesał palcami przydługie kosmyki włosów w nieco nerwowym geście i spuścił spojrzenie na opasłe tomisko leżące na stole przed nim. Powoli godził się z wizją samotnej starości w niewielkim domku na lawendowym wzgórzu. Czy gdziekolwiek indziej. Wytarł jeszcze dłonie o spodnie zanim przerzucił kartkę i znów spojrzał na swojego starszego kolegę. - Co tam masz ciekawego? - wskazał podbródkiem na książkę leżącą przed Gryfonem. Tak, to dyskretna jak rzut cegłą w czoło próba zmiany tematu.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Dobrze, że nikt ich za bardzo nie pilnował, bo na uwagę Charlesa Leo zaśmiał się cicho, potrząsając głową z niedowierzaniem. Nie miał pojęcia czemu chłopak jest tak niepewny i nie potrafi wysłowić się przy kobietach - nie trzeba chyba dodawać, że obrał sobie za życiowy cel odpowiednie pokierowanie go. - Nie z książkami, tylko... Charlie - zganił go z wyraźnym niezadowoleniem. Zupełnie nie rozumiał problemu, a rude włosy uważał za wyjątkowo uroczy atut. Poza tym Gryfon był po prostu przeuroczy i kochany, a niestety pokazywał to tylko swoim przyjaciołom. Czemu odbierał pannom tę przyjemność? Vin-Eurico wcale nie zamierzał tak po prostu odpuścić, żadne "koniec tematu" nie miało szans na niego wpłynąć. Zanim cokolwiek dodał, jego towarzysz postanowił samemu zadbać o przekierowanie rozmowy. Leonardo uśmiechnął się pobłażliwie, odsuwając książkę o animagii dalej, za to zielarstwo podając Wilsonowi. Nie był ślepy i widział co czyta Krukonka. - Podchodzisz, pytasz czy możesz usiąść, a potem wyjaśniasz, że chciałeś pomóc koledze z zadaniem z zielarstwa, ale kompletnie ci nie idzie, a ona akurat studiuje podobny temat... - Uniósł brwi wyczekująco, mając szczerą nadzieję, że Charlie nie będzie się głupio wypierał i odmawiał. - Nie miałbyś problemu, żeby do mnie zagadać. Uwierz, nie zabije cię - zapewnił go jeszcze, a następnie sięgnął po swoją lekturę, tym samym jednoznacznie informując młodszego kolegę, że dyskusja została zakończona, a on musi wykonać zadanie.
Jedno "Charlie" i już wiedział, że był rozczarowujący. A nie lubił taki być. Zawsze starał się zadowolić wszystkich siebie zrzucając na jakiś dalszy plan. Teraz jednak naprawdę nie chciał podejmować rzuconej rękawicy. Miał ochotę niczym ślimak zamknąć się w swojej skorupce i już nigdy, przenigdy, z niej nie wychodzić. Jednak nie trafił na byle jakiego przeciwnika. Leo był sporo starszy, a tym samym bardziej doświadczony. W kuluarach słyszał nie raz jak dziewczęta omawiały jego wspaniałość (w sensie pana L.O.V.E. a nie Wilsona), a od zazdrosnych kolegów słyszał jedynie, że Hogwart pełen jest jego byłych. I ta ostatnia myśl akurat teraz wpadła Rudemu do głowy. Spojrzał jeszcze raz na Krukonkę zanim przeniósł czekoladowe tęczówki na Leonardo. - Znasz ją? - zapytał wprost, chociaż tak naprawdę szczerze wątpił. Bądź co bądź starszy Gryfon był studentem i raczej wolał obracać się w towarzystwie swoich rówieśniczek niźli jakiś tam szesnastek. Bo co niby można zrobić z szesnastką? No to już zależy od samej szesnastki, ale Charles lubił myśleć, że czytać książki. Kwestia rozmowy była już sporym problemem, a kwestia seksualności to już kompletnie inna galaktyka, a rudzielec raczej nigdy nie dostanie się na miotłę która tam doleci. - Ale ja nie umiem kłamać. Pewnie się wygłupię... - no ale było już za późno. Rękawica została rzucona. Niechętnie, aczkolwiek zdecydował się wstać. Wziął opasłe tomiszcze, przywołał na wargi nerwowy uśmiech i podszedł. - Cześć - dokładnie tyle zdążył wydukać zanim poczuł jej morderczy wzrok na sobie. Już się nie uśmiechała. I wyglądała jakby miała zamiar skręcić mu kark za zakłócanie ciszy. Kto wie? Może właśnie ma niewątpliwą przyjemność patrzeć na przyszłą strażniczkę biblioteki hogwardzkiej zanim ta bezczelnie się roztyje i stanie się zrzędliwą kutwą. - Mogę usiąść? Ładnie wyglądasz. Przepraszam. Znaczy nie przepraszam, bo ładnie wyglądasz. Super książka, na końcu okazuje się, że potrzebny był nagietek. Przepraszam. Teraz już przepraszam. Nie przeszkadzaj sobie - patrzcie patrzcie! Tyle słów do atrakcyjnej przedstawicielki płci przeciwnej. Szkoda, że nietrafionych słów. Ledwie wydusił z siebie tą nieporadną linijkę tak, że cała czytelnia słyszała, to jeszcze zrobił się cały czerwony. I zdradził zakończenie, a większej zbrodni w świecie całym chyba nie ma. Najwidoczniej blondi uważała podobnie, bo zebrała swoje suche cztery litery i poszła, a on został z Leo. Usiadł tam gdzie wcześniej siedział, zacisnął zęby żeby się zwyczajnie nie rozpłakać i zaczął stopniowo oddychać, żeby kolor jego twarzy był chociaż trochę jaśniejszy od gryfońskiego krawatu. - Nie umiem Leo. One są... Z innej planety. Serio. Czy zawsze trzeba je okłamywać i bajerować żeby pójść z nimi na kremowe piwo? I czy z nimi się rozmawia o czymś innym niż o wstążkach i spódniczkach? I można z nimi spędzać czas jeden na jeden? I po jaką cholerę one chodzą stadami? Oświeć mnie, błagam - wyrzucił z siebie cichutko, żeby już nie naginać bardziej regulaminu w którym wyraźnie było napisane, że w czytelni obowiązuje cisza. A biedny Chuck nie lubił łamać regulaminu tak samo bardzo jak nie lubił gadać z dziewczynami. Jedynym wyjątkiem była siostra, ale ona nie była dziewczyną tylko jego siostrą i dziewczyny z zespołu które nie oczekiwały konwersacji tylko grania na gitarze, a to dało się zrobić bez mówienia.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie był rozczarowany i Charlie nie powinien tego tak odbierać - to były zagrywki mające na celu zmotywowanie. Przecież nikt nie wymagał od chłopaka niewiadomo czego, Leo jedynie próbował zachęcić go do nawiązania trochę innych relacji. Choć wrodzona skromność zabraniała mu chełpienie się swoimi podbojami miłosnymi, to nie mógł oficjalnie zaprzeczyć, jakoby było ich mało. Śmiało można było stwierdzić, że należał do szalenie otwartych osób, bowiem nie tylko odznaczał się charakterystycznym wyglądem, ale usilnie próbował swój wzrost dogonić charakterem. Tylko, że - na Merlina - jak często wszystko chrzanił! Szkoda, że do chłopaka tak rzadko docierały westchnienia pełne zachwytu (a może ich nie zauważał?) i zazdrosne zgrzytanie zębami. Sam miał większą łatwość w koncentrowaniu się na tym, ile osób skrzywdził przez swoje niekiedy idiotyczne zachowanie. Skoro zdobył doświadczenie i odnalazł się w zupełnie innej sferze - nie tej czysto seksualnej, a fantastycznie związkowej - mógł z większą pewnością pomagać młodszemu koledze. Uniósł pytająco brew na kontrolne spojrzenie Gryfona i parsknął cicho śmiechem, potrząsając energicznie głową. - Nie, spokojnie... Znaczy, znam jej siostrę, Ślizgonkę, rok ode mnie młodsza. Nieistotne - uciął szybko, zauważając drobny mankament tych wyjaśnień, bowiem właśnie naprowadzały Charlesa na błędne wnioski, jakoby Leo faktycznie spotykał się z każdym. Zbieg okoliczności, ot co. - To nie musi być kłamstwo, nie radzę sobie z tym hibiskusem - oznajmił szczerze, w ramach potwierdzenia podwijając nieco rękaw koszuli i pokazując niewielkie oparzenie w okolicach nadgarstka, które wywołała roślina. Gotów był zachęcać towarzysza dalej, ale ten w przypływie odwagi po prostu wstał i poszedł do Krukonki. Vin-Eurico otworzył sobie drugą wypożyczoną książkę i leniwie przebiegł spojrzeniem po pierwszych linijkach, tylko po to aby zaraz dyskretnie przesunąć je na produkującego się Gryfona. Cóż, to było smutne. Tak zwyczajnie po prostu smutne, a Leo dodatkowo odebrał to bardzo osobiście, bo przecież sam wysłał chłopaka do tej (najwyraźniej) nieprzyjemnej dziewczyny. Zacmokał z niezadowoleniem, próbując przypomnieć sobie, czy jej siostra zachowywała się równie nieprzyjemnie. Chyba nie mieli okazji poznać się z tej strony... - Nie denerwuj się, młody. Nie da się zbajerować każdego - pocieszył go, wzruszając ramionami. Wysłuchał monologu Wilsona w milczeniu, z odrobiną osłupienia i zakłopotania. Nie był pewien, czy nadaje się do dawania aż tak sprecyzowanych rad. Sam w większości zwykle opierał się na pewności siebie i co tu dużo mówić, jakiś urok chyba miał, skoro jego spontaniczne czyny tak wiele pozwoliły mu "osiągnąć". - Nie, one... Nie, coś ty. Młody, słuchaj mnie - westchnął i rozejrzał się czujnie, sprawdzając czy nie ma w pobliżu jakiegoś Cerbera biblioteki. - Nie musisz okłamywać i nie musisz bajerować. Mnóstwo dziewczyn poleci na szczerość i uzna, że jesteś po prostu uroczy. Trzeba się tylko przełamać i próbować, okej? I serio, to nie jest tak, że każdą można wyrwać. I nie, rozmawia się też na normalne tematy, a przynajmniej ja chyba nigdy słowem się o wstążkach nie zająknąłem... - Ściszył głos jeszcze bardziej, dostrzegając pierwsze niezadowolone spojrzenie rzucone w ich stronę. Leonardo nie widział problemu, skoro siedzieli nad książkami i szeptem sobie coś wyjaśniali. To poniekąd była nauka! - Faceci też chodzą stadami. W sensie, to zależy od człowieka i tyle. Ona sobie teraz siedziała sama, nie? A ja byłem ostatnio w barze ze sporą grupką. Zresztą wiesz co... - Przygryzł wewnętrzną stronę policzka z zamyśleniem. Mówił jak jakiś wielki specjalista, podczas gdy sprawy miłosne wcale nie były takie proste. Leo przekonał się o tym dość nietypowo, swoje uczucia pokładając u osoby, której w życiu by o to nie posądzał. - Facetów chyba też ciężko poderwać... - Podsumował, pocierając kark z zakłopotaniem. Mnóstwo razy zastanawiał się, czy jego zachowanie w stosunku do partnera nie będzie przesadzone. Warto również pamiętać o tym, że same początki związku miał dość, hm, trudne. I choć podawał suche informacje, to Charlie mógł mieć pewność, że wystarczyło parę pytań aby poznać od Leo intrygujące szczegóły, wsparte prywatnymi doświadczeniami.
Theodore wstał dziś lewą nogą, a nie przepraszam. Jak przecież można wstać, gdy w ogóle się nie spało? Odkąd zaczął studia nauki było o wiele więcej i zaczął nie nadążać z materiałem z Zaklęć i Obrony Przed Czarną Magią. Wszyscy w szkole wydawali się uwielbiać te dwa przedmioty, a on? On nie potrafił w machaniu różdżką i krzyczenia kilku słów po łacińsku znaleźć nic pięknego, czy ciekawego. Na pewno jest przydatne, ale robienie prania też jest przydatne, a nikt jakoś nigdy nie rzuca się do zrobienia go. Był ostatnio bardziej przemęczony niż zwykle, a kawa, czy eliksiry pobudzające nie działały długo. Kierował się właśnie korytarzem na czwartym piętrze, przez ramię miał przerzuconą ciemną, materiałową torbę, w której znajdowało się kilka książek. Jak można było się domyślić zmierzał w stronę biblioteki. Było to chyba najcichsze miejsce w Hogwarcie. Nie tylko ze względu na to, że do tego zakątka w zamku najczęściej przychodzili ludzie chcący się pouczyć, poczytać lub po prostu odpocząć, ale też z powodu bibliotekarki, której ucho było mocno wyczulone na wszystko co nie było dźwiękiem przewracanych kartek, czy bardzo cichych szeptów. Kobieta miała też temperament i potrafiła być naprawdę groźna, więc nawet najwięksi pajace z Hogwartu nie ośmieliliby się wyciąć tu psikusa. Otworzył stare, mosiężne drzwi, które zatrzeszczały lekko i wszedł do środka. Kobieta za ladą zerknęła przelotnie na niego, a on z grzeczności skinął głową. W pomieszczeniu mógł zobaczyć kilka osób, chodź prawdopodobnie pomiędzy regałami kryło się jeszcze z trzech uczniów tak samo jak on chcący nadrobić materiał. Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie. Może nie lubił tłumów i hałasu, ale nie zwracał zbytnio uwagi na kilka cichych czarodziei. Ruszył głębiej docierając do Czytelni. Usiadł szybko na swoim ulubionym fotelu koło okna, z którego widać było boisko do Quidditcha. W tej porze roku nie było tam specjalnego ruchu, ale wiedział, że gdy tylko się ociepli wszystkie drużyny rzucą się na treningi. Naturalnie kibicował Ravenclaw i z tego co ostatnio słyszał są razem ze Slytherinem na pierwszym miejscu w zawodach. Nie pożerały go jednak emocje sportowe tak mocno jak resztę Hogwartu by myśleć tylko o tym. Westchnął ciężko i odwrócił wzrok od okna, by otworzyć księgę o Zaklęciach Mirandy Goshawk. Aviatores. Przeczytał szybko opis czaru i jego zastosowania. Z jego umiejętnościami nie da rady wykonać zaklęcia, ale teoria zawsze się przyda. Podczas lektury kątem ucha usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
To tak, to trzeba było przyznać, że nauki w czasie roku było naprawdę dużo jeszcze za czasów uczniowskich, a teraz gdy puchonka jest już studentką to się nawet nie mówi. Materiału było conajmniej dwa razy tyle. Li zawsze dość dobrze się uczyła, wiele czasu spędzała nad książkami dlatego dawała radę, ale z roku na rok miała wrażenie jakby coraz gorzej jej to szło. Niekiedy miała wrażenie jakby to nauczyciele się nad nimi pastwili. Przecież to nie sztuka zadać ogrom pracy domowej czy nauki, ale oni mieli o wiele więcej przedmiotów niż tylko jeden wybrany. Jednak trzeba było zacisnąć zęby i uczyć się dalej. Nikt tego za nich nie zrobi. Li zawsze doskonale sobie dawała radę z Zaklęciami, była zawsze z siebie bardzo dumna na lekcjach kiedy to udawało jej się wykonywać dane zadania. Może i nie wierzyła w siebie, ale najwyraźniej niepotrzebnie, bo faktycznie dawała sobie doskonale radę. I jeżeli ktoś uzna, że nie potrafi dobrze czarować, bo ma rodzinę mugoli jest totalnym głupcem. Zawsze uważała, że taki uczeń jak ona o wiele bardziej ma ochotę do nauki i poznawania wszystkiego co magiczne, jeżeli nie miało się z nią styczności za czasów dzieciństwa. Było jej trudno się z tym wszystkim zaklimatyzować, ale na szczęście się udało już w szkole w Chinach. Hogwart jednak był jej bardziej bliższy, mimo iż tamta szkoła wcale nie była taka zła. Jednak tam ludzie byli bardziej nieudolni tak jej się wydawało z własnych doświadczeń. Puchonka zawsze miała torbę na ramieniu. Miała w niej wiele drobiazgów, ale i dzisiaj zabrała ze sobą swojego ukochanego pufka. Ostatnio nigdzie z nią nie wędrował, ale skoro dzisiaj miała zamiar spędzić dzień w szkole to dlaczego by nie? On bardzo lubił poznawać nowe rzeczy i pomieszczenia. Weszła do pomieszczenia trzymając pufka w dłoni. Nie miała zamiaru ukrywać go w torbie, to jednak istnienie i trzymanie go w torbie było co najmniej niestosowne. - Ursus, pamiętaj że masz nie wariować.- mruknęła do niego ostrzegawczo. Nauczyła go tak, że naprawdę ją słuchał. Zwyczajnie głodziła go wtedy gdy nie wykonywał jej poleceń. Może nie głodziła, ale nie dawała mu jego ulubionego smakołyku, które zawsze ma w torbie czy też w kieszeni szkolnej szaty. Zasiadła naprzeciwko krukona, jednak nic się nie odezwała. Wyciągnęła książkę, oraz pergamin i pióro. Miała zamiar odrobić pracę domową z Transmutacji.
Po kilku minutach od otworzenia książki poczuł się ociężale. Fotel na, którym usiadł wydawał się zbyt wygodny, a powieki ważyły tonę. Zaczęły go boleć też mięśnie. Można było się wydawać, że Theodore jest zwyczajnie śpiący, jednakże symptomy braku snu od 24 godzin mocno się różnią od tych jakie występują przy 48 godzinnym bycia na nogach. A Theo nie spał już trzecią noc z rzędu. Halucynacje jakie się powoli zaczynały czaić w kącikach jego umysłu sprawiły, że zignorował pojawienie się puchonki jej futrzanego zwierzaka. Eliksir Czuwania przestał działać i natychmiastowo potrzebował kolejnego pobudzenia. Drżącymi rękami zajrzał do swojej torby znajdującej się pod jego nogami i przeszukał dokładnie. -O nie- szepnął cicho do siebie znajdując tylko puste butelki. Możliwe, że było tak nawet lepiej. Dzisiaj wypił tego wywaru już i tak za dużo, więc kolejna dawka mogłaby się skończyć tragicznie. Mimo to będąc w obecnym stanie Thìdley nie potrafił myśleć trzeźwo. Wszystkie myśli były zbyt chaotyczne i wydawało mu się, że odbijają się w jego głowie jak echo. Funkcjonowanie też miał zaburzone. Kończyny mu niekontrolowanie drżały i miał poczucie wielkiego niepokoju i przerażenia. Przejechał sobie ręką po twarzy targając przy tym i tak nieuporządkowane kosmyki ciemnych włosów. Z połączeniem z bladą cerą i wielkimi worami pod oczami wyglądał przez to jak wampir lub nawet zombie. Musiał coś wymyślić, przecież nie trafił do domu Roweny Ravenclaw przez przypadek. Rozejrzał się gorączkowo po otoczeniu próbując znaleźć przynajmniej jakiś punkt zaczepienia. Dopiero wtedy spostrzegł Azjatkę z pracą domową naprzeciwko i Puszka Pigmejskiego, który kręcił się na stoliku. Podniósł zaskoczony brew. Z tego co pamiętał to bibliotekarka nie pozwalała wpuszczać żadnych stworzeń. Może nie zauważyła? Może sądziła, że te niegroźne zwierzę nie jest w stanie nic tak naprawdę zrobić? Puchonkę kojarzył tak naprawdę tylko z widzenia. Wiedział, że jest na tym samym roku jak on, ale nigdy nie zadał sobie trudu, by się zakolegować lub zapamiętać jej imię. Za to jej brązowe oczy obserwowały go bacznie pełne niepokoju.
Ah.
Cholera.
Nie zorientował się, że wszystkie myśli mamrotał pod nosem. Cicho i szeptem, ale i tak dało się wychwycić parę słów. Na pewno z połączeniem drżenia kończyn, chorowitego wyglądu i chaotycznego spojrzenia wyglądał jak wariat. Nie był typem co się rumieni, ale na jego policzkach można było zobaczyć trochę różu.
Niby Li bardzo lubiła Transmutacje i zawsze odrabianie lekcji z tego przedmiotu sprawiały jej nielada satysfakcje. Teraz jednak było inaczej. Miała okropnego lenia, a wiedziała, że musiała. To był zły pomysł, bo wcale nie miała koncepcji jak odrobić te lekcje, a nadal w głowie siedziało jej ostatnie spotkanie z nauczycielem i była na niego nieco zła. Co on sobie myślał? Wyciągnął ją do Londynu gdzie była bardzo rzadko, a on po kilku minutach spaceru sobie poszedł? A raczej zniknął? Jeszcze stłukła sobie niepotrzebnie tyłek. To jej się bardzo niespodobało. Ale cóż mogła poradzić? Jak głupia czekała na kolejne spotkanie, ale bardziej po to, żeby zwyczajnie zapytać go dlaczego tak uczynił? Bo wypił kilka drinków? No to już nie jej wina, a jego. Nie miała zamiaru za każdym razem lecieć do niego na urwanie karku a on sobie nic z tego nie robił. Spojrzała na chłopaka, który z przeciwko coś zaczął gadać do siebie. Widząc po jego zachowaniu to pewnie czegoś ze sobą nie zabrał. Ale co można zabrać do czytelni? Może zapomniał jakieś książki? No tak. W Li obudziła się chęć pomocy czy też zwykłej ciekawości co się tak naprawdę stało. Jednak po chwili się otrząsnęła i znowu zaczęła coś pisać, jednak czuła, że pisze kompletne głupstwa. Chłopaka znała, jednak jakoś nigdy nie miała z nim większej styczności. Dobrze wiedziała, że bibliotekarka nie życzyła sobie żadnych stworzeń w pomieszczeniu, ale nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiała. A że Li była częstym gościem w bibliotece i zazwyczaj ten słodki futrzak jej towarzyszył dała sobie spokój z upomnieniami. Może zwyczajnie on nie sprawiał żadnych problemów, bo zazwyczaj zachowywał się na pozór spokojnie. Gdy ona była czymś zajęta on zwyczajnie kładł się obok niej i drzemał, albo patrzył co ona ciekawego robi. Naprawdę trafił jej się bardzo mądry pufek. Co jakiś czas zerkała na chłopaka. Coś mamrotał pod nosem, nerwowy rocznik czy jak? Chociaż z tego co kojarzyła był z tego samego roku co i ona więc raczej to odpadało. Li raczej bywała spokojna niżeli nerwowa, chociaż dzisiejszego dnia chętnie by coś wysadziła. Wszystko w sobie trzymała i tylko czekała aż to wszystko w niej wybuchnie.
Jest w stanie wtłoczyć ów schemat w ogromne stada swych wspomnień, przewijającą się analogię dostrzec na każdym roku - od zawsze coś go przyciąga w stronę czwartego piętra. Ma doskonały, ze szczegółami namalowany obraz pnących się, pilnujących przeróżnych książek regałów. Oczami wyobraźni potrafi spojrzeć na poszczególny układ swych ulubionych dziedzin, udostępnionej literatury - grzbietów wyglądających wymownie wypukłościami liter, układających się w jednoznaczność reprezentacji tytułów. Czuje się niebywale związany z rzeczywistością słów uwiecznionych na delikatnych stronicach, ciemnych drogach wiodących przez papier ku innym światom, ku przybliżanym treściom. Takie jest jego przekleństwo, taka jest również zaleta - wyciszony, przestrzegający przykazań bibliotecznego milczenia, dekalogu dla miejsca tym razem - nie wiary - wytraca szorstkość i opryskliwość, staje się równie cichy, skupiony, o połączonych w linię spokoju wargach. Żadnej ironii, wygłupów bądź karygodnych czynności. Spokój. Jedynie kuszą go zakazane księgi, chociaż odpędza tę myśl, wymaga dopracowania, nie chce zostać przecież wyodrębniony przez czujne oczy woźnego bądź pełniącego tej nocy dyżur nauczyciela. Niemniej, obecnie nie przejawia się noc, niebo pozostaje dalekie od zmiany w ciemny, rozpraszany jedynie gwiezdnym błyśnięciem atrament; jest dzień, zaś on nie wyrabia w tej chwili żadnej niedozwolonej czynności. Jedynie zjawia się, tutaj, ze swą lekturą dzierżoną w drobnej (zaskakująco), jeszcze chłopięcej dłoni. Rozgląda się, szuka miejsca. Odnotowuje. Pochylona nad książką, skrywana w gąszczu skupienia - znajoma, oczywiście znajoma. Z równą szybkością zarejestrował zgłębiany tytuł - transmutacja (jedyna z dziedzin, na której najzwyczajniej się skupia, do której przejawia talent, zamiłowanie, prócz samej, szeroko zdefiniowanej sztuki). Kilka sekund na zawahanie, na przemyślenie - decyzja zostaje podjęta. Podchodzi. Patrzy. Układa pytanie. - Zadanie od Craine'a? - Bez przywitania i ostrzeżenia, niewyłamującym się tonem głosu, aby możliwie najdelikatniej naruszyć błogo roztaczający się klimat. Być może - nie powinien tak zaskakiwać od razu, choć w tym momencie zupełnie o tym nie myśli. Nie przejmuje się; to do niego podobne. Co więcej - sam zaskakuje siebie tą troską.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Alise jak na prawdziwą krukonkę przystało, bardzo przykładała się do zajęć i nawet jeśli jakiś temat nie specjalnie wchodził jej do głowy, to była w stanie poświęcić popołudnia na poszukiwanie dodatkowych informacji w bibliotece. Dziewczynie już nawet nie chodziło o same punkty, co o samodoskonalenie się. Nic więc dziwnego, że po otrzymaniu zadania domowego od profesora Craine'a i trudnych zajęciach profesora Bergmanna, jej kroki w pierwszej, wolnej chwili poniosły ją do szkolnej biblioteki. Po wybraniu odpowiedniej książki, której wymianie zdań ze szkolną bibliotekarką — ruszyła w stronę czytelni. Jak zwykle pełna optymizmu i uśmiechu, wolnym krokiem kierowała się w stronę stojących w izbie stolików. Nie chcąc nikomu przeszkadzać, wybrała ten na szarym końcu, skryty w cieniu wysokiego regału. Rozłożyła na jego blacie pergamin, wyjęła swoje szare pióro i buteleczkę atramentu, po lewej stronie układając opasłe tomisko dotyczące transmutacji. Wyniszczone, o butelkowozielonej okładce i złotym tytule, wykonanym niezwykle finezyjną czcionką. Blondynka usiadła na krześle, cichutko niczym myszka, przysuwając się i opierając wygodnie, mrużąc nie oczy. Zupełnie jakby stawała w szranki ze starym wrogiem.. Prawdą było, że transmutacja nie była jej najmocniejszą stroną. Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy pełnych, zaróżowionych warg. Poprawiła opadający niesfornie na ramiona sweterek, wykonany z grubej włóczki w błękitnym kolorze, pastelowym jego odcieniu. Przesunęła dłonią po karku, zostawiając za uchem niesforny kosmyk prostych, jasnych włosów. Wolną dłonią przysunęła książkę, otwierając na pierwszym rozdziale i pochłaniając wzrokiem jego treść. Straciła poczucie czasu. Nie wiedziała, jak długo siedziała nad transmutacją, gdy uszu dobiegł znajomy, męski głos. Podniosła na niego swoje duże, lazurowe ślepia, uśmiechając się ciepło, sympatycznie, jak to zwykle miała w zwyczaju. Przejechała opuszkami palców po pożółkłej stronie, odkładając trzymane w drugiej ręce pióro na bok. Kiwnęła głową. — Mhm, muszę trochę poświęcić czasu na transmutacje. Ostatnie zajęcia były całkiem trudne, a nie chciałabym mieć aż tak dużych zaległości. — odparła szeptem, rozbawiona swoją głupotą. Uniosła dłoń znad książki, wskazując najpierw krzesło naprzeciw siebie, a następnie to obok, posyłając mu jednocześnie pociągłe, zapraszające spojrzenie. Spotkanie Jerrego zawsze było gwarancją dobrej rozmowy i przyjemnie spędzonego czasu, a dodatkowo gryfon posiadał wrodzony talent do tej skomplikowanej dziedziny magicznej, jaką była transmutacja. Przeniosła spojrzenie na swój pergamin, gdzie widniały starannie robione notatki. Najważniejsze rzeczy były podkreślone, początki inkantacji zaklęć zdobyła fikuśna, nieco większa, pierwsza litera. Ali dużo łatwiej było uczyć się z tak przygotowanych materiałów, była wzrokowcem - zapewne wpływ na to miały jej zdolności manualne. Sympatia do sztuki i rysunku. — Ty również przyszedłeś w celach edukacyjnych czy może bardziej beztrosko, dla samej magii tego miejsca i książek relaksacyjnych?
Nie włącza się absolutnie do ludzi - miłosiernych Samarytan, określanych w ten sposób z nieukrywanym zachwytem; wie doskonale o tym, nie afiszuje się z wszechobecną pomocą oraz wspaniale uzewnętrznianym pozorem żywionej troski. Nie ma w zwyczaju udawać, jeśli nie musi, dopasowywać się między sztywny wyznacznik ram, wydumanych postaw wśród społeczeństwa uchwalonych za dobre, godne podziwu oraz naśladownictwa w przyszłości. Nie włącza się w zgromadzenie uczniów ambitnych, błyszczących blaskiem przygotowania na wszelkich mieszankach zajęć, spostrzegawczością oraz ogromem zasobów wiedzy, wetkniętej rzetelną pracą między zakręty umysłu. Nie oszukuje - nie przyszedł tutaj w ambitnym celu. Nie ucieka. Nie kąsa zgodnie z tradycją. Zamiennie dostrzega w oczach, jasnych, ubranych w odcień błękitu (rozpraszający kanony brązu, drewnianych barw niedalekiej scenerii) - coś na kształt zaproszenia. Przyjmuje, wkrótce zasiada obok - wyraz koleżeńskiej sympatii nie był wszak karygodny, powinien był wręcz przejawiać go nieco częściej. Alise najzwyczajniej nie dało się nienawidzić, nie lubić, wszystko związane z nie w negatywnym wydźwięku. Była po prostu miła. Zbyt miła. (Pozostawało mieć wobec tego nadzieję, aby nikt jej nie zranił.) - To drugie. Zdecydowanie - mówi jej zgodnie z prawdą. Wzrusza ramionami, nieprzejmujący się zbytnio - nie ma w zwyczaju poświęcać dodatkowego czasu na inne, nieciekawiące przedmioty. Zjawił się tutaj wyłącznie dla rekreacji. Naturalna oziębłość wobec spraw innych jednak topnieje, mięknie, kiedy dyskretnym kątem spojrzenia obarcza niedokończone notatki. Ozdobniki wśród liter, godne podziwu pismo, tak bardzo przeciwne, kontrastujące przy jego trudnym do zrozumienia nieładzie fragmentów myśli. Cały styl zawarł w sobie co namiastkę artyzmu, choć zasypanie jej pytaniami wydaje się niewłaściwe, nie teraz. W zamian za to, inne - adekwatniejsze - tworzy się w jego głowie. No dobrze, Jerry. Zapytaj. Powinieneś zapytać. - Doskwierają ci jakieś… - urywa na chwilę, chce wybrać właściwe słowo - niejasności? - Formuje wyłącznie luźno, nie pełni zwykle zawodu doradcy; ludzie przeciwnie, jemu składają rady, każą przestawać, zmienić się, wydorośleć. - Przynajmniej zrekompensuję zadanie z ONMS. - Uśmiecha się, nieco krzywo, choć to akurat krzywo-uroczy uśmiech. Przekonujący. Poniekąd; pamiętał, jak niegdyś pomogła jemu z tym przytoczonym przedmiotem - w wiedzy na temat stworzeń był oczywiście kiepski (jak w wielu, innych też rzeczach).
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Dla Alise, Jerry był stworzeniem na swój sposób niezwykłym. Przywdzianym w aurę nietuzinkowości, wbrew indywidualizmowi, zawsze chętny do pomocy. Był sobą i za to krukonka ceniła go najbardziej. Znali się już troszkę, zdążyła się przyzwyczaić do wszelakich jego dziwactw, wyszukanego słownictwa i jakby oszczędnych gestów. Nie spodziewała się innej odpowiedzi niż ta pierwsza, która blondynce dawała jakąś tam wewnętrzną satysfakcję, że niby troszkę go znała. Był przyzwoitym chłopakiem, nie potrzebował się zmienić, a dorosłość przyjdzie wraz z czasem — nadal byli dzieciakami, których marzenia sięgają znacznie wyżej niż możliwości. Przez to, jak rozkosznym i pomocnym człowiekiem była, ludzie często przychodzili do niej z problemami, wygadując się i szukając zrozumienia czy dobrej rady. Nie zawsze potrafiła jej udzielić na bazie własnych doświadczeń, była jeszcze młodziutka i do tego prowadziła przykładne, nudne życie. Wtedy też starała się sięgać pamięcią do ksiąg czy opowieści innych person, które na długo zostawały w jej głowie. Miała dobrą pamięć, potrafiła wykorzystać posiadane informacje. Ona sama westchnęła cicho, wędrując spojrzeniem pomiędzy kolegą a podręcznikiem, gdzieś tam po drodze zahaczając jeszcze o zgrabnie przygotowane notatki. Cofnęła dłonie, układając je na materiale szkolnej szaty i przekręcając się nieco w jego stronę tak, aby móc kulturalniej, grzeczniej prowadzić z nim cichą rozmowę. Kolejne słowa, jakże przemyślane i dobrane, podkreślone odpowiednim wyrazem twarzy sprawiły, że roześmiała się cicho, zasłaniając jednak usta dłonią, żeby nie przeszkadzać pozostałym uczniom, którzy korzystali ze szkolnej czytelni. — Wyjdę na niezbyt inteligentną, jeśli powiem, że tak?—rzuciła cicho, wciąż nieco rozbawiona, lustrując wzrokiem jego twarz. Bez słowa już sięgnęła po podręcznik, przyciągając do nich i wyszukując wzrokiem odpowiedniego fragmentu na stronie. Wskazała nań palcem, marszcząc w geście zaintrygowania nos i brwi.— Dlaczego to zaklęcie jest tym samym, co żarłoczności? Pytając, wlepiła w niego pytające spojrzenie. Pomimo banalności owego zapytania, mówiła całkiem poważnie i szczerze. Argent miała zdecydowanie lepszą rękę do roślin, jak i zwierząt niż do całej tej transmutacji. Wiedziała, że była ona najtrudniejszą z dziedzin magicznym i szczerze szanowała każdego, kto przejawiał ku niej jakiś wrodzony talent. Tak jak gryfon. Pokręciła głową z cichym mruknięciem, jakby zaprzeczając chłopakowi. — Zawsze możesz na mnie liczyć, Jerry. Pomogę Ci za każdym razem, gdy będę umiała. I wcale nie oczekuję niczego w zamian, chociaż wiem, że wprawia to ludzi w zakłopotanie.—mruknęła cicho, posyłając mu również szczery, ciepły uśmiech. Od małego wpajano jej, że trzeba dawać, a nie brać czy nie daj boże wołać w zamian. Radość sprawiało jej, gdy mogło przyczynić się do powstania uśmiechów na ludzkich buziach.
Jest przekonany o ukrywanej stronie wielkodusznego świata - mroku mieszkającego w sercach ogromu grup ludzi, w pierwszym spojrzeniu uśmiechających się jakby - przyjaźnie, jakby - z przejęciem, jakby - bez interesu. Rzeczywistość niestety, została wsparta na fundamencie niechlubnych zasad. I Jerry Davies nienawidzi poniekąd tej strony świata; Alise zarazem zdaje się nieskażona, zbyt dobroduszna. Własna interpretacja honoru, jak i żywiona sympatia nie pozwalają przywdziewać zbroi obojętności. Nie ma zamiaru żałować swojej oferty, podobnie - jak miał w zwyczaju spłacać nabyte długi. W miarę swych możliwości. Może po prostu ją lubi, nie trzeba już złożonego wytłumaczenia. - Wyjdziesz na niezbyt mądrą, zadając takie pytania - oburza się jednak (udawanie rzecz jasna), odpowiada na żart żartobliwym docinkiem. Tak, oczywiście, on wyjdzie zaraz na niebywale świetnego-pilnego ucznia (w kontraście). Tiara Przydziału wyjątkowo przeniesie jego osobę w niebieskie oraz brązowe barwy - godny podziwu. Wzór do naśladowania. Co jak co, ale we wszystkich innych dziedzinach oprócz literatury, Jerry Davies nie grzeszy wiedzą ani tym bardziej nie grzeszy wielkim przejęciem - pragnieniem udziału w przeprowadzanych lekcjach. - Tak? - Zerka, zgodnie z padającym pytaniem. W sumie, całkiem niezła wątpliwość, pamięta - miał identyczną - zagłębiając się w książkę. Dwa zaklęcia powiększające? - Kiedyś się nad tym zastanawiałem, ale wygląda na to - mówi - jak gdyby oba przynosiły podobny efekt. Myślę, że Craine’owi chodziło o żarłoczności. Tak podejrzewam - tłumaczy. Bo przecież w kwestii Engorgio jest znacznie więcej, z kolei Reducio jest uznawanym formalnie przeciwzaklęciem - wszystko przepięknie się zgadza. No tak. Wie doskonale - niczego nie chciała. A jednak, gdyby miał wiecznie wykorzystywać do zadań jej osobistą wiedzę, czułby się w swych występkach dość niewygodnie, nieswojo. Nie ma odwiecznie wyrzutów sumienia, nie towarzyszą one podczas wyczynów (prowokujących szlabany), choć tutaj - nie umiałby przybrać analogicznej postawy. Rozciąga więc swoje wargi w uśmiechu, kolejnym, nadal mającym w sobie tę ironiczność, drwiącą jednakże ze świata, z bzdurnych rzeczy - wcale nie z jej osoby. - Przy innym podejściu byłabyś nieźle bogata - zauważa, chociaż zapewne nie pochlebi uchodzącego stwierdzenia. - Tak w zasadzie, słyszałaś, że będziemy mieć nowego nauczyciela od ONMS? - pyta, skoro już byli przy temacie wcześniejszego zadania. Pod koniec roku - to wydarzenie w pewnym sensie niezwykłe.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Nie było w tej szkole chyba bardziej delikatnej, dobrej i pomocnej dziewczyny od Alise. Wiedziała, że osoby o takim wnętrzu jak ona muszą szykować się na obrywanie od życia kamieniami, niknąc w tłumie szukających atencji i uwagi jednostek. Szukali oni miłości, majątku, sukcesu w życiu towarzyskim i wszechobecnego poklasku. Ona tak nie potrafiła. Chciała być po prostu szczęśliwa, spełniona. Była zadowolona z tego, co ma, nigdy nie chciała więcej i prędzej by komuś coś oddała swojego, niż zabrała. Na próżno było szukać w niej cech takich jak zazdrość czy egoizm. Niestety, tacy ludzie najszybciej się nudzili lub najbardziej ich wykorzystywano. Blondynka zaśmiała się na jego słowa, ostentacyjnie machając dłonią, po czym szybkim ruchem zgarnęła jasny kosmyk za ucho. Była skromna, nigdy nie uważała się za lepszą bądź inteligentniejszą od innych, więc w przyjmowaniu miana głupiej nie widziała nic złego. Wiedziała jednak tez, że chłopak żartował. - Może jestem niezbyt mądra, bo o większość pytam? - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, uśmiechając się pod nosem. Wiedziała, że odpowiedź pytaniem na pytanie nie była zbyt grzeczna, miała jednak nadzieję, że gryfon się nie obrazi. Był stworzeniem specyficznym, o określonych upodobaniach, których dość mocno się przydał. Ala uważała jednak, że konwersację z nim zawsze mogą przynieść coś ciekawego. Gdy zaczął mówić, wlepiła w niego swoje duże, błękitne ślepia. Błyszczące i bystre, bezczelnie wpatrywały się w chłopięcą twarz, a jej dłoń mimowolnie chwyciła za pióro i dopisała coś do pergaminu, nad którym wcześniej pracowała. Był naprawdę dobry z transmutacji, dużo lepszy niż ona. - Brzmi całkiem logiczne, jak tak to przedstawiasz. Chociaż nadal będę musiała jeszcze to utrwalić.-pomimo wypowiedzianych słów to z jej głosu nie znikał optymizm. Dlaczego miałaby być zła lub obrażona na własną głupotę, zwłaszcza gdy ktoś poświęcał jej swój czas? Stuknęła piórem o pergamin, tworząc kilka kropek.- Dziękuje Jerry, jesteś niezastąpionym korepetytorem z transmutacji. Dodała jeszcze, przenosząc następnie spojrzenie z jego twarzy, wprost na podręcznik. Z cichym westchnięciem, które uciekło spomiędzy jej malinowych ust, zamknęła książkę i odsunęła na bok, zakręcając następnie pojemniczek z atramentem. Na jego stwierdzenie znów roześmiała się pogodnie, co właściwie było całym komentarzem odnośnie do jej możliwości wzbogacenia się. Znał ją na tyle, żeby znać jej opinię na ten temat. Nie potrafiłaby. Słowa gryfona dotyczące jej ukochanego przedmiotu sprawiły, że jasne lico zarumieniło się nieco, a bystre oczy zabłyszczały niczym szafiry, wlepiając w niego spojrzenie. Kiwnęła energicznie głową, wprawiając złote kosmyki włosów w ruch. - Ojej, oczywiście, że tak! Nie mogę się doczekać, wiesz? Mam nadzieję, że będziemy mieli dużo zajęć ze zwierzętami w plenerze, naturalnym ich środowisku. I może pomyśli nad wprowadzeniem weterynarii dla zwierząt jako dodatkowe zaliczenie? Byłoby cudownie, prawda! Ojej, przepraszam. Zagalopowałam się.- wpadła w słowotok, cichy i pełen szczęścia, zarażała swoim uśmiechem. Wiedziała jednak, że jej entuzjazm mógł denerwować, więc posłała mu jeszcze krótkie, przepraszające spojrzenie, po czym odwróciła wzrok zarumieniona. No tak, teraz na pewno uzna ją za wariatkę.
Niepozytywny odbiór, niezbyt przychylny charakter ciskanych (z siłą) jak włócznie pobliskich spojrzeń - do nich przyzwyczajony jest Jerry Davies, pełen gwałtownych zrywów oraz kąśliwych uwag. Alise Argent nie chce - wbrew pozorom - urazić od samego początku, acz specyfika mowy zaznacza się od początku spotkania - niewpisanego w planach, choć serdecznego (na ile tylko potrafi). Czyżby odczuwała deficyt pewności siebie? Cóż, z drugiej strony - on również, najczęściej brzydzi się prośbą o jakąkolwiek pomoc. Poniekąd jest w stanie Argent zrozumieć, pociesza jednakże słabo. Przynajmniej próbuje. Ponownie - na swój specyficzny sposób. - Myślę, że z ludzie kart znajdowanych w Czekoladowych Żabach, właśnie zadawali pytania - odpowiada po krótkiej chwili namysłu; raz się żyje, może się nie urazi - i dzięki nim się na nich znaleźli. - Wielkie odkrywcze stwierdzenie, choć z drugiej strony - pytania bywały niezmiernie ważne; poza pytaniami głupimi, bo oczywiście nie wyznawał stwierdzenia - jakoby głupie miały wyłącznie być odpowiedzi. On pytał - ponieważ równie, zdarzał się być zmuszony (częściowo przez swe lenistwo, niechęć wobec innych niż transmutacja przedmiotów). Uśmiecha się teraz, blado, czuje się z tym uśmiechem dość dziwnie - kiedy nie jest on drwiący, kiedy nie ugnie się pobłażliwie wobec nikogo. Tym razem nie ma i nie chce wyszukiwać powodów do obrzucania ironicznym wytknięciem; ne trzeba. Wzrusza ramionami, lekko, nadal jej pokazuje. To nic. Nic wielkiego. Czasem i on coś powie, mniej albo bardziej mądrze. - Nie ma sprawy - odpowiada w tym samym czasie. - Przynajmniej z tego. - Transmutacja należała do wąskiej, skromnej grupy przedmiotów, z których naprawdę się starał. Jeśli się starał - najczęściej, przy poskramianiu zagadnień - wychodził zwycięsko niczym Spartanin z tarczą. W innym przypadku była to - jednym słowem - tragedia. - Wete... serio? - dziwi się, kiedy umysł rozjaśnia znaczenie słów. Marszczy brwi. - Nie bałabyś się? Ja mam wyłącznie nadzieję, że nie będzie on pasjonatem nękania nas sprawdzianami. - Gryzie się w język, kiedy odczuwa pragnienie dodać …i pasjonatem niebezpiecznych i agresywnych zwierząt. Gdzie twoja odwaga, Davies? Przecież - w znajdującej się parze uczniów, ty na krawacie nosisz czerwień i złoto. Nawet - jeśli nie jesteś stereotypowym Gryfonem.
Cudowna oaza czytelni jest dla mnie - niejednokrotnie lepszym wyborem niż towarzyskie spotkanie - nie lubię być nieustannie nękana poprzez gwar rozmów; nie odnajduję znacznego szczęścia w przelewających się, wielobarwnych trunkach oraz raptownie wybuchającym śmiechu. Zupełnie odpowiadają mi książki - ich skromna, milcząca obecność, jedynie rozrywa ciszę szelestem kartek; niektóre są zakurzone, posiadają pożółkłe od wiekowości stronice, delikatne i szorstkie przy osiadaniu - na ich fakturze opuszek palców. Czasami się w zupełności nie dziwię - dlaczego - zaistniało w moim przypadku lekkie wahania Tiary Przydziału; pozostaję wszak rzeczywiście rozdarta - niezwykle blisko mi do Krukonów, wiedzę pochłaniam zawsze z niezłomną pasją. Dzisiejszy wybór był jednoznaczny - z podpory półki postanowiłam zabrać ze sobą książkę w temacie zaklęć. Zaklęcia - należą do grona najbardziej cenionych przeze mnie przedmiotów; konkurują właściwie tylko z Opieką nad Magicznymi Stworzeniami. W przyszłości chciałabym również wprowadzać własne, kto wie? może zostać uznaną choć odrobinę twórczynią; nawet, jeśli to jedno z naiwnych niezwykle marzeń - próbuję owe marzenie spełnić. Z dzierżonym w dłoni tomiszczem przekraczam więc próg czytelni - jak na ironię losu, praktycznie pozajmowanej przez młodszych uczniów. Większość z nich, oczywiście stanowić będą Krukoni - cóż, rozglądam się, poszukuję znajomej twarzy. Rozpoznaję wyłącznie jedną Gryfonkę - uczęszczałyśmy razem na rozmaite zajęcia. Próbuję podejść; dlaczego nie? Co najwyżej - zderzę się z jej odmową. - Można? - zadaję pytanie. Opasła księga zwiastuje raczej, że nie powinnam być nadto przeszkadzająco rozmowna. Moją twarz przyozdabia uśmiech, lekki i wyważony. - Dzisiaj jest trening Gryfonów - nadmieniam nagle, jakby w gwałtownym olśnieniu, jak w wizji którą to muszę wygłosić - jak Archimedes Eurekę. Pasjonaci, kandydujący bądź szukający rozrywki - z pewnością zdołali znaleźć się na boisku. Gryfonów w bibliotece było obecnie niewielu. Tak usiłuję wyjaśnić, skąd przecież - niespodziewanie znajomo-nieznajomą zaczepiam.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Było niedzielne popołudnie. Pogoda jednak nie zachęcała do spacerów po błoniach, rozleniwieni uczniowie pochowali się w dormitoriach zajmując się swoimi sprawami. Jesienne słońce coraz rzadziej pojawiało się na pochmurnym niebie, z którego co raz na sączyły zimne krople, błonia które jeszcze niedawno wręcz tętniły życiem, teraz zmieniły się w błotne bajoro. W przeciwieństwie do pozostałych nieco ospałych wychowanków Hogwartu, Gabrielle rześkim krokiem przemierzała korytarze szkoły, pod nosem cicho nucąc jakąś wesołą piosenkę. Odkąd odwiedziła sowiarnię i otrzymała długo wyczekiwany list od taty, jej dobry humor stał się jeszcze lepszy, a radość wręcz promieniowała z jej szerokiego uśmiechu i mogłaby zarazić nią minimum sto osób. Po chwili skręciła boczny korytarz prowadzący do czytelni, było to ostatnie miejsce w którym mogła go znaleźć. Odwiedziła już tyle znanych miejsc, w których to Finn potrafił się zaszyć właśnie w takich chwilach, kiedy nie chciał zostać znalezionym. Wzięła głęboki wdech, po czym prawą ręką pchnęła ciężkie, drewniane drzwi. Zapach starych książek i nieco zbyt intensywna woń perfum bibliotekarki uderzyła w nią, kiedy tylko przekroczyła prób pomieszczenia. Zielone oczy blondynki od razu rozpoznały blond czuprynę, która kręciła się między niskimi regałami. Wszystko to - odludne, ciche miejsce, półki wypełnione po brzegi książkami - pasowało do jej kuzyna, poza jednym, co panience Levasseur od razu rzuciło się w oczy. Uśmiech na ustach, który ostatnimi czasy bardzo rzadko tam gościł i… dźwięki? Podeszła bliżej, wykorzystując fakt, że jeszcze jej nie zauważył. Wtedy TO usłyszała, ciche nucenie wychodzące właśnie od Garda. Puchonka spojrzała na niego z ukosa nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który lgnął na jej usta. Doprawdy rozchichicony Finn Gard był zjawiskiem niecodziennym, jednocześnie zaskakującym na tyle, by w głowie dziewczyny zrodziło się pytanie, co lub też kto doprowadził blondyna do takiego stanu. Przyglądała mu się z uwagą jeszcze kilka sekund, kiedy odchrząknęła znacząco, na tyle głośno by zwrócić na siebie jego uwagę. Pomachała mu przed nosem paczuszką, owiniętą w szary papier, która została niezwykle starannie zapakowana. Doskonale wiedziała, jak długo czekał on na tą przesyłkę, dlatego postanowiła wykorzystać fakt, że znajduje się ona w jej drobnych dłoniach. -Cześć – powiedziała na wstępie, obdarzając chłopaka szerokim uśmiechem, kiedy to rząd białych zębów pokazywany był światu. –Mam coś dla ciebie – oznajmiła stukając palcem wskazującym w pudełeczko, które wydawało głuchy odgłos. – Ale… najpierw musisz mi powiedzieć co ci jest – dodała robią niewinną, niezwykle słodką minkę, choć w jej oczach pojawiać się zaczęły te zdradzieckie iskierki, które nigdy nie wróżyły niczego dobrego.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie pamiętał kiedy ostatnio miał sam z siebie dobry humor. Pogoda nie nakłaniała do wesołości, ilość prac domowych, kartkówek i klasówek tym bardziej, a jednak Finnowi stało się coś, co utrzymywało na ustach pół uśmiech. Otrzymany Okropny ze starożytnych run tylko przez chwilę go trapił, bowiem jego myśli zostały całkowicie opanowane przez inną osobą. Nastoletnie zakochania miały w sobie swój urok, zaś Gard, który sobie odmawiał takiej ciepłoty, przeżywał je dosyć intensywnie. Nie wzdychał co prawda sam do siebie, nie robił maślanych oczu ani tym bardziej nie rysował serduszek i nie rozpowiadał światu o swych uczuciach. Finn po prostu uśmiechał się szczodrzej i dłużej, wysypiał się z dziecinną prostotą, miał w sobie ogrom energii do działania i przede wszystkim znacznie chętniej rozmawiał ze współludźmi. Wystarczyło jedno jedyne poranne spojrzenie Vinciego, by poczuł płynące od niego kojące ciepło. To dawało mu siły, by przeżyć każdy dzień a nie tylko go przetrwać. Utrzymywanie ich relacji w tajemnicy było mocno konfundujące jednak czuł, że nie ma w sobie wystarczająco odwagi, by nie przejąć się opinią świata. Z pewnością przyjdzie ona z czasem, lecz teraz… Przechadzał się między regałami, a w ramionach trzymał kilka książek. Próbował je grzecznie odłożyć nie tylko do odpowiedniego działu ale i na dobrą półkę. Ledwie świadom podgwizdywał sobie ciucho pod nosem ostatnio zasłyszaną piosenkę z radia. Nie pasował swoją mimiką do samego siebie. Zazwyczaj uśmiechał się oszczędnie, dawkował każdą emocję i dbał o każdy detal swojej mimiki i gestu. Teraz buzia sama mu się tajemniczo cieszyła. Po cichu planował wyciągnięcie Vinciego na jedno z najlepszych piw w Hogsmeade, na indywidualny trening gitarowy, który chętnie przeciągnąłby i na całą noc, rozważał nawet czy ma zezwolić by jego szczurzasty potw...pupil oficjalnie mógł podkradać rąbek poduszki pod jego nieobecność… Poruszał się dosyć żwawo i budził jedynie zainteresowanie tych, którzy zahaczyli o niego wzrokiem. Między innymi Gabrielle, której obecności nie był świadom, bowiem właśnie wyciągał ramię ku górze by wypuścić w powietrze książkę w fioletowej okładce. Powitany przekręcił głowę i zlokalizował buzię kuzynki. - O, cześć Gabbie.- oczywiście wypowiedź była okraszona bardzo sympatycznym uśmiechem obejmującym aż dwa policzki, a nie jeden jak zazwyczaj. Popatrzył na paczuszkę i uniósł brwi mile zaskoczony. - Ogromne dzięki za odebranie jej. Do tej pory mdli mnie, gdy stoję w progu sowiarni. - jak tylko poczuł na sobie jej wzrok odniósł wrażenie, że musi zapłacić za fatygę. Co prawda myślał raczej o paczce kandyzowanych ananasów czy piwie kremowym dla miłej kuzynki, a nie od razu informacje. Zagryzł kącik ust i się zastanowił jak bardzo po nim widać zmiany. Pilnował się wszak, by nie rzucał się w oczy lecz jastrzębi wzrok Gabbie oczywiście musiał wyłapać co trzeba. Z drugiej strony stwierdził, że było to do przewidzenia, wszak są rodziną i jedynymi ich dziećmi. Też by zauważył, gdyby Gabbie się zakochała czy miała problem- a przynajmniej dotychczas mu się to udawało. Skrzyżował ręce na ramionach trzymając w dłoni ostatnią książkę. Oparł się pośladkami o ławę i popatrzył na blondynkę z wesołymi iskierkami w błękitnych oczach. - Wiesz, zachorowałem na dziwną chorobę i normalnie chce mi się uczyć. Zaszyłem się tutaj i czekam aż mi przejdzie. Brr. To przerażające uczucie. - Finn zażartował na powitanie. Wpatrywał się w niewinną minę Gabb, na jej czujnie przymrużone oczy i aż nabrał chęci by ją wyściskać. Finn. Wyściskać. Spotnanicznie. Aż się wystraszył - cóż ten Vinci mu zrobił? Ach tak, jedynie go rozkochał. Nagle pojął, że odkąd pamięta Gab nigdy nie wyglądała na znużoną, zaspaną ani zmęczoną. Nawet o siodmej rano w deszczową jesień. Musi zapytać ją o ten trik, on sam potrzebował czasami dwóch godzin, by się w pełni rozbudzić. Tak, naprawdę miał ładna kuzynkę i nic dziwnego, jeśli zerknąć na jej ojca. Finn odczuł pewien niepokój na myśl, że lada moment będzie musiał wzmóc czujność jeśli chodzi o jej potencjalnych adoratorów. Nie był typowym “starszym bratem”, nie zabraniał jej, nie nakazwywał, nawet się z nią nie sprzeczał. Szanował jej zdanie, pogląd nawet wówczas, gdy coś go drażniło. Mimo wszystko czuł w sobie dziwny przymus, aby mieć oczy szeroko otwarte. - Co tam wujo ci przysłał? Ja od ojca musiałem dopraszać się tej paczki z dwa tygodnie. Może mu kupić przypominajkę… ale pewnie nie zrozumie żartu, co nie? - nie tylko żartował ale i knuł… zawsze wydawał się na to za stary i za poważny, a tu proszę. Nie krępował się pod jej wzrokiem, po prostu się uśmiechał z przerwą na mówienie.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zmarszczyła czoło, patrząc z wyraźną podejrzliwością na sympatyczny uśmiech, którym została obdarzona przez kuzyna. Delikatne dołeczki pojawiające się w jego policzkach pod wpływem jakże wymownego gestu, zamiast radości budziły w niej strach. Początkowe zaskoczenie ustąpiło miejsca nieprzyjemnemu uczuciu rozlewającemu się po ciele drobnej blondynki, zmuszając ją do wzmożonej czujności. Rzadko kiedy miała okazję być świadkiem wylewności uczuć Finna, choć przecież spędzili razem prawie całe swoje życie. Zmrużyła oczy uważnie lustrując całą postać chłopaka, wydawał się inny, odmieniony. Nie był podobny do samego siebie, ona - znając go tak dobrze, zdołałabym ujrzeć w nim nawet najmniejszą zmianę, jednak radość, szczęście wręcz od niego biło, co widział każdy, w kogo zasięgu wzroku znalazł się chłopak. Wydymała usta niczym mała dziewczynka intensywnie myśląc, co też wywołała tak niespodziewaną zmianę w blondynie, czyżby uderzył się w głowę? Mocno, albo z dnia na dzień zachorował nagle na jakąś tajemniczą chorobę, której głównym objawem była wesołość? –Wiem, dlatego znaj moją łaskę – odpowiedziała na jego słowa, uśmiechając się szeroko, chociaż doskonale wiedziała iż temat zwierzą wszelkiej maści jest dla niego bardzo ciężki, o ile Gabrielle kochała każde stworzenie – nawet te najbrzydsze – całym sercem, tak Finn stronił od nich i unikał za wszelką cenę. Gabrielle należała do osób, które były w stanie zrobić wiele, nie bacząc na ryzyko czy związane ze swoimi czynami konsekwencje, panicz Gard był wyjątkową osobą – dziewczyna kochała go całym sercem i gotowa była oddać za niego własną duszę, nie czerpiąc z tego żadnych korzyści, jednak jego niecodzienne zachowanie obudziło w blondynce chęć wyciągnięcia z niego informacji, które jednocześnie mogły stanowić odpowiedź na rodzące się w jej głowie pytania. Ogniki w jego oczach były dla niej przerażające, choć zapewne wiele osób uznałoby to, za piękne zjawisko. Słysząc jego odpowiedź wyprostowała się. Ona próbuje być poważna, a on zachowuje się jak dziecko! Prychnęła wymownie, dając mu do zrozumienia, że jego żart był co najmniej nie na miejscu. Przymrużyła oczy jeszcze bardziej, po czym zrobiła krok w jego stronę, wcześniej chowając paczuszkę do torby przewieszonej przez ramię. Musiała mu się uważniej przyjrzeć, zwabiona jego zamyśleniem, które nie było naturalne. O czym myślał? O kim? –Wiesz, że mówisz zdecydowanie za dużo jak na siebie? – zapytała, uśmiechając się nieco złośliwie.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Zatrzymał się w swoim ruchu i uniósł brwi słysząc nietypowe słowa z ust Gabrielle. - Znaj moją łaskę? Czy wyczuwam za tym gorycz, Gabbie? - zapytał podejrzliwie i ciut spuścił z tonu swojej wesołości, przyglądając się dziewczynie baczniej. Przywykł do jej bezinteresowności ewentualnie drobnych opłat, które w sumie bez pytania jej dawał. A może mu się tylko wydawało? Możliwe, rozpierała go ożywiona radość, a więc mógł coś niedostatecznie wyraźnie odbierać. Jednak gdy prychnęła i jakby to ująć... opieprzyła go za czelność żartowania, wyprostował się. To już było wyjątkowo dziwne. Podszedł do Puchonki i popatrzył na nią z uwagą. - Kim jesteś i co zrobiłaś z moją Gabbie? Prychasz na moje żarty, uśmiechasz się złośliwie... kto ci nadepnął na odcisk, hm? - całkowicie skoncentrował się na niej. Mimo tego, że był szczęśliwy i aż go nosiło od nadmiaru energii przystanął na chwilę i zmusił się do poświęcenia wystarczającej uwagi kuzynce. Może coś przeoczył? Przyglądał się jej twarzy lecz nie dostrzegł na niej niczego niepokojącego. Ledwie chwilę temu wychwalał ją w myślach za jej rzeźki i pełen energii wygląd, a teraz odnosił wrażenie, że jest coś nie tak? - Wiesz, że zawsze możemy pogadać nawet jeśli jestem zajęty. Masz pierwszeństwo, Gab. Rodzina ma zawsze pierwszeństwo. - nieco spoważniał, wyprostował się i posłał dziewczynie przyjazny uśmiech. - Mi nie dzieje się nic złego, mam dobry dzień. - biła od niego szczerość, choć po jego jasnowłosej głowie chodziły pewne przyczyny, powody, argumenty mogące wyjaśnić szczodrze jego pogodne zachowanie. Przestał ją już obarczać swoją paplaniną. Podszedł do jednej z bocznych ławek, odsunął jedno krzesło i wskazał dziewczynie, zapraszając, by usiadła. Mogą tutaj porozmawiać chwilę, rzecz jasna nieco ciszej, by nikomu się nie naprzykrzać. Być może do tego czasu uda mu się dostać przesyłkę? Nie chciał naciskać, ale miał tam stare i dobre transkrypcje, które miał w planach sobie odświeżyć i zmodyfikować. Ot tak, dla siebie samego, w imię pasji i hobby.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zaskoczył ją. Od zawsze wiedziała,że Finn jest zupełnie inny niż chłopaki w jego wieku - powściągliwy w słowach i uczuciach, ważący każde zdanie oraz oszczędny w ciepłych gestach, a mimo posiadania tej wiedzy poczuła dziwne uczucie ścisku w żołądku. W mgnieniu oka cała wesołość chłopaka uleciała, jak powietrze z przebitego balonika, a słowa przezeń wypowiedziane odbiły się echem od otaczających ich regałów. - Ależ skąd - odpowiedziała zgodnie z prawdą, jej różowe usta wykrzywiły się w nieśmiałym uśmiechu, a mimo to w policzkach blondynki pojawiły się urocze dołeczki, które dodawały jej nieodpartego uroku. Zrobiła krok w stronę kuzyna, pozwalając sobie naruszyć jego przestrzeń osobistą. Dała sobie chwilę na przeanalizowanie własnych słów, które dla niej miały charakter żartobliwy, o czym świadczył lekki ton ich wypowiedzi, a jednak… zdawały się one trafiać w jakiś czuły punkt blondyna, niszcząc jego pokłady radości. Dotknęła dłonią ramienia odzianego w szkolny mundurek, którego materiał przyjemnie łaskotał opuszki palców, patrząc prosto w jego oczy. - Dobrze wiesz,że jesteś moim ukochanym kuzynem i zrobiłabym dla Ciebie wszystko. - oznajmiła mając nadzieję, że słowa wypowiadane mają odpowiednią moc, chociaż teraz miała wątpliwości czy naprawdę zdaje on sobie z tego sprawę. Mimo iż tak naprawdę nie łączyły ich żadne więzy krwi, dla niej samej - Finn był jak brat. Nie zawsze we wszystkim się z nim zgadzała, różnica ich charakteru i odmienne podejście do życia - zwłaszcza w niektórych kwestiach, zapewne wynikało ze sposobu wychowania tej dwójki przez ich rodzicieli, jednakże to nie utrudniało im nawiązania więzi ich łączącej. Baczne spojrzenie Puchona skupiło się na twarzy blondynki, poczuła jak zimne dotąd policzki powoli stają się cieplejsze, a ich barwa z mleczno-białej zmienia się w róż. Zawsze kiedy ktoś poświęcał jej więcej uwagi, organizm sam reagował, pomimo iż tego nienawidziła, nie potrafiła nad tym zupełnie zapanować. Jak nad wieloma innymi rzeczami pomyślała, kiedy do jej myśli napłynęły wspomnienia, zwłaszcza to najważniejsze, kiedy dowiedziała się kim naprawdę jest. Tajemnica skrywana przez dziewczynę ciążyła na jej ramionach, jednak ona sama nie miała odwagi by zdradzić ją komukolwiek. Nawet Finn, który znał ją tak dobrze nie wiedział. Bała się jego reakcji, kierowana obawą, że wtedy najbliższa jej sercu osoba w szkole odwróci się od niej - milczała. Kolejne słowa wypowiedziane przez blondyna wywołały kolejny ścisk, tym razem w klatce piersiowej na wysokości serca. Policzki Gabrielle teraz przybrały kolor purpury, czuła jak płoną od wstydu, który ogarnął jej drobne ciało. Umysł ponownie chciał rozpocząć gonitwę myśli, jednakże skutecznie to udaremniła. Potrząsnęła głową, kosmyki blond włosów delikatnie podskakiwały w tym dziwnym rytmie. -Wszystko jest w porządku - skłamała maskując kłamstwo uroczym uśmiechem, nie była jeszcze gotowa wyznać prawdy. Nie tu, nie teraz. - Wiem, ale nie dzieje się nic, czym powinieneś zaprzątać sobie głowę - powiedziała mając nadzieję,że tym razem Puchon da się nabrać na jej grę. Ruszyła za nim, zżerana ciekawością, ale również potrzebą przebywania w towarzystwie kuzyna. Ostatnimi czasy wspólne spędzanie czasu odłożyli zupełnie na drugi plan, lista zajęć, prac domowych i wydarzeń szkolnych skutecznie utrudniały wyłuskanie kilkunastu minut chociażby na krótką rozmowę, nad czym panienka Levasseur bardzo ubolewała. Z tego też powodu ochoczo zajęła miejsce naprzeciwko chłopaka. Sięgnęła do torby wyciągając z niej starannie zapakowane pudełeczko, postawiła je na drewnianym blacie między nimi. Przyjrzała się badawczo kuzynów. Jego oczy świeciły blaskiem tak dobrze jej znanym, a jednak w obliczu Finna - zaskakującym i niebywałym. - Powiesz mi co takiego wydarzyło ale w twoim życiu, że twoje oczy świecą się jak jarzeniówki? - w szerokim uśmiechu pokazała rząd białych zębów, stukając palcem w pudełeczko.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Uniósł nieco wyżej brodę w chwili, gdy Gabrielle podeszła bliżej. Ciężar jej dłoni na ramieniu nie wzbudzał w nim odruchu narzucenia dystansu. Po prostu uśmiechnął się do niej nieco cieplej. Gab niejednokrotnie składała przed nim takie słowa, nie pierwszy raz przypominała, że jest jej ukochanym kuzynem. A on odpowiadał zawsze w ten sam sposób: - Ty moją jedyną i najsympatyczniejszą kuzynką. - choć jeszcze nie odwzajemnił gestu. Nie miał problemu, by wytrzymać jej wzrok, a jednak zastanowił się czy faktycznie uroiło mu się, że coś jest na rzeczy czy przez upojenie szczęściem niepoprawnie interpretuje jej zachowanie. Z ich dwójki to Gabrielle zawsze była tym weselszym dzieckiem, bardziej spontanicznym i bezpośrednim. Obserwował zmieniającą się barwę jej policzków. Najpierw zaróżowiły się z niewiadomego dla niego powodu, a po paru sekundach nabrały wyraźniejszego koloru, którego nie dało się już przeoczyć. Jasne brwi Finna zbiegły się ku sobie, gdy to przeanalizował w myślach wypowiedziane słowa. A może za bardzo się jej przygląda? Nie, przecież jest wobec niej przyjazny i ciepły, obserwuje ją pod kątem doszukiwania się w jej mimice wahania - wolałby wiedzieć, gdyby miała z czymś problem. Na punkcie rodzinny Finn był wrażliwszy, zupełnie jak jedna z jego blizn. Wrażliwsza niż inne, tak też było z krewnymi, których miał tak niewiele. Chciałby móc zwierzyć się Gabrielle ze swojego szczęścia lecz teraz to on się wahał. Wydawało mu się, że to zbyt świeża sprawa, pierwszy związek, w który się zaangażował, a więc umieszczony był na grząskim gruncie. Musiałby wybadać sytuację, aby móc wpuścić w te rejony Gabrielle. Powinien, fakt, jak nie jej to komu? Mimo wszystko Gard był człowiekiem skrytym nawet przed własnymi rodzicami, a więc zrobienie tego milowego kroku wymagało niebywałej odwagi, której - cóż ukrywać - teraz mu brakowało. Skrzyżował ręce na ramionach i ugryzł kącik ust, zastanawiając się czy powinien doszukiwać się w jej odpowiedzi niedopowiedzeń. - Chcę zaprzątać sobie głowę niczym. - stwierdził a w jego głowie przebijała się upartość. Zajął krzesło dopiero wtedy, kiedy Gabrielle usiadła. Przyglądał się jej nieprzerwanie, prawie bez mrugnięcia okiem, bowiem rumieńce na jej policzkach zdradzały, że coś musi być na rzeczy. Szkolił się w rozpoznawaniu mimiki na Vincim... jak tylko o nim pomyślał zrobiło mu się cieplej na sercu i się na moment rozproszył, dlatego też dał się zaskoczyć odwracaniem kota ogonem. - Przecież powiedziałem, Gabie. Mam dobry dzień, święta za pasem, nauczyciele trochę spuścili z tonu... - wymieniał odhaczając przy okazji kolejno palce, a i tak miał przeczucie, że próbuje rzucić zasłonę dymną, by ukryć prawdziwy powód. Westchnął głęboko bowiem wiedział, że Gab nie jest z tych, co dadzą sobie zamydlić oczy. - Powiem ci, ale to zasada obustronna. Intuicja mi mówi, że coś cię gryzie. Opowiedz, a ja ci uchylę rąbka tajemnicy. - na to mógł się zgodzić. Napomknięcie jedynie o tym, co się z nim dzieje. Nie musi zdradzać wszystkich szczegółów, wystarczy dać Gabrielle wystarczająco satysfakcjonującą odpowiedź, bo inaczej chyba mu nie odpuści. Nie chodziło już o paczuszkę, tylko o spędzenie czasu w swoim towarzystwie. Zbyt mocno dał się porwać codzienności i zaniedbał Gabrielle. Jego myśli wciąż uciekały ku Vinciemu, a więc by nie zasmucić Puchonki, powinien zagospodarować czas tak, aby nie było jej przykro. Tylko czemu go tak ciągnęło do Marlowa... to było frustrujące i cudowne jednocześnie. Oparł dłonie i łokcie o stolik, zajrzał dziewczynie do oczu i czekał na reakcję, mając głęboką nadzieję, że przystanie na taki sposób wyciągania z niego jakichkolwiek informacji.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Słysząc słowa padające z ust blondyna – uśmiechnęła się promiennie, a naturalnie zielone niczym las oczy dziewczyny przybrały nieco jaśniejszy odcień, i ciężko było orzec, czy jest to zasługa kilku wyrazów zebranych w prosty komplement czy lamp wiszących na kinkietach znajdujących się w czytelni. Niemniej jednak nie było czasu, by zastanawiać się na tym konkretnym zjawiskiem, myśli Gabrielle płynęły w zupełnie innym kierunku. Spokój, który starała się zachować w obecności Finn powoli zaczął ustępować z jej ciała, atomy tworzące jego komórki oraz tkanki zaczęły coraz szybciej poruszać się, zmieniając swoje położeni, czego efektem były kropeleczki potu pojawiające się na skroni dziewczyny. Poruszyła się nerwowo na krześle obitym czerwonym, miękkim materiałem, który lekko zapadał się pod wpływem jakiegokolwiek ruchu. Czuła na sobie wzrok kuzyna, którego niebieskie oczy uważnie lustrowały jej postać, zaś ona starała się utrzymać moc jego spojrzenia. Wiedziała, że wystarczyłaby chwila wahania, ledwie widoczna w postawie, którą starała się zachować, aby zobaczył cóż tak naprawdę za nią kryła. Znał ją doskonale, czasami odnosiła wrażenie, iż nawet lepiej niż ona sama. Powtórzyła jego gest – skrzyżowała ręce na piersi wygodniej opierając się o drewniane szczebelki tuż za swoimi plecami, czuła jak łopatki stykają się z twardym drewnem, jednocześnie nie pozwalając by odsunęła się o kolejny milimetr. Sama sobie odbierała możliwość ucieczki, gdyby Finn znalazł się nagle zbyt blisko, jedocześnie był on jedyną osobą przy której nie musiała zdobywać się na tak haniebny czyn. Rodzice i dziadkowie od małego uczyli ją, że problemów nie należy zamiatać pod dywan, z wieloma potrafiła poradzić sobie sama, w ten czy inny sposób. Tym razem, to czego dowiedziała się o sobie, o swojej drugiej naturze nie dawało dziewczynie spokoju, ilekroć myśli próbowała wypełnić czymś innym – tylekroć kończyło się to fiaskiem. Czytanie ksiąg, poszukiwanie informacji, odkrywanie tego co potrafi, trenowanie, nic nie dawało oczekiwanych rezultatów, a nastrój Gabrielle podupadał coraz bardziej. Zbłąkany kosmyk włosów opadł na różowy policzek Puchonki, łaskocząc ją, każda próba odsunięcia go za pomocą podmuchu wiatru wydobywającego się spomiędzy jej warg dawała ulgę jedynie na chwilę, ponieważ nie minęła sekunda a wracał on na poprzednie miejsce. Przeniosła spojrzenie na chłopaka, kiedy kolejne zdanie padło z jego ust. Odniosła wrażenie, że ukryte w nim jest więcej niż można byłoby przypuszczać. Przygryzła dolną wargę słysząc propozycję blondyna. Spięła mięśnie prostując się. Nabrała w płuca powietrza rozkoszując się zapachem książek, próbując zachować pokój. Uśmiech znikł z jej buzi, sprawiając, że twarz dziewczyny stała się niezwykle poważna i mniej łagodna niż na co dzień. - Jestem ćwierćwilą – powiedziała szeptem, prawie wręcz niesłyszalnie pochylając się nad kuzynem. Nie chciała by dowiedział się o tym w taki sposób, ale informacja ta była zupełnie jak plaster. Lepiej oderwać go szybko, bo wtedy mniej boli.