Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
- Aleks to jedyna osoba która mogła by cię tego wszystkiego nauczyć. Oczywiście jest jeszcze profesor Mary Abney. Lecz ona szybciej cię zanudzi, niż zdążysz pociąć nogę ośmiornicy. Po za tym, Aleks jest dużo lepszy od niej w eliksirach. A jak go poznasz lepiej, to zobaczysz że nie ma się czym stresować. - Powiedziała spokojnie, przyglądając się sufitowi. Po chwili, ponownie nachyliła się nad książką. W końcu musiała znaleźć tego brakującego środka. Po przerzuceniu kolejnych stron, znowu westchnęła zrezygnowana. Co raz bardziej wątpiła, że w tej książce znajdzie to czego szuka. - Zajmij się jego osobowością a nie wyglądem. Zresztą masz się uczyć eliksirów, a nie oceniać kto kogo przypomina. - Stwierdziła, bardziej chłodno niż zamierzała, lecz to nie jej wina. Chłopak był w stanie, wymyślić piętnaście tysięcy wymówek. Lecz za nic się nie przyzna że po prostu nie chce mu się uczyć. Dobra rozumiem, że nie każdy ma wrodzony talent do eliksirów. Lecz jak się naprawdę ktoś przyłoży do tego, to może zdobyć całkiem przyzwoitą ocenę, wystarczy chcieć nic więcej. A osób które wymawiały się wszystkim dookoła że nie potrafią się nauczyć, by w końcu zwalić wszystko na nauczyciela, za cholerę Villemo nie pojmowała. Miała świadomość że są tacy, którzy naprawdę potrafią się przyczepiać o nic. Lecz Aleks do nich nie należał, wiec po co sobie to wmawiać? I nie pytajcie dlaczego tak broniła Aleksa. Zresztą tym razem miała rację prawda? A to że uważała go za mistrza eliksirów to już co innego. Zresztą nim był, taka jest prawda. Jeżeli powie ci że nie, lub powie że nie wszystko potrafi uwarzyć. To miej świadomość że kłamię.
-Od kiedy to jesteś z nim na "ty"?- spytał, uśmiechając się zaczepnie i podpierając głowę na dłoni. Nie był złośliwy, a przynajmniej nie miał takiego zamiaru. Po prostu zastanawiał się, kiedy Villemo zdążyła tak zbliżyć się do profesora. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że mogą być ze sobą w jakiś sposób spokrewnieni. Ale nigdy też jakoś specjalnie nie wypytywał o rodzinę swojej byłej "dziewczyny". Uważał, że jest to jej sprawa i kiedy zechce, powie mu. Nie był wścibski, a zważywszy, że nie byli razem zbyt długo uważał, że nie ma obowiązku wiedzieć takich rzeczy. Jednak gdyby dowiedział się teraz, że profesor jest rodziną dziewczyny na pewno byłby w dość ciężkim szoku. -Nic nie poradzę na to, że przy nim się stresuję. Wiem, że jest dobrym nauczycielem, nie przeczę. Może to ja jestem po prostu dość opornym uczniem?- spytał, nie oczekując od niej odpowiedzi. -Ale pewnie warto spróbować. Nie mam przecież nic do stracenia- moje stopnie nie mogą być już gorsze, dodał w duchu.
Villemo zignorowała pytanie chłopaka. Ogółem to całkowicie zignorowała Puchona. Dlaczego? Nie wiem, to jakoś tak samo przyszło. Finn nigdy nie miał zdolności, by ją czymś zainteresować na dłuższy czas. A kiedy zaczynał marudzić tak jak teraz, i użalać się nad sobą, to Villemo zbierało się na mdłości. Więc chyba dobrze że go zignorowała, niż miała na niego zwymiotować prawda? Swoją drogą było coś co zaczynało ją zastanawiać. Mianowicie od dłuższego czasu, nigdzie nie widziała Kaleba. Teraz na pewno go nie spotka, bo jest przerwa świąteczna. Lecz jeszcze przed przerwą go nie widziała. Nie żeby się o niego martwiła, czy coś w tym rodzaju. Po prostu kiedy Kaleb przestaję odbiegać choć ciut od normalności, to oznacza kłopoty. Dla Villemo rzecz jasna. A przecież dziwne żeby go nawet w pokoju wspólnym nie widziała. Zresztą zawsze gdzieś, chociaż raz dziennie przewinął jej się przed oczami, jak torturował pierwszoklasistów lub szlamy. A teraz nic. Jak gdyby zapadł się pod ziemie. Coś się będzie dziać, i to nie jest zbyt fajna myśl. Villemo obojętnie przerzucała kolejne kartki w poszukiwaniu tego cholernego składnika. Chciała już go znaleźć i móc sobie z stąd pójść.
Nie miał zamiaru siedzieć tu dłużej. I tak plus, że tu przywędrował i nawet otworzył książkę. Przeczyta więcej w pokoju wspólnym Puchonów, jeśli oczywiście znajdzie chwilkę czasu. A ostatnio miał ich całkiem sporo, co średnio mu się podobało. Większa część uczniów powyjeżdżała na święta do rodziny, a on w tym roku- wyjątkowo- musiał siedzieć w Hogwarcie. Nie żeby miał coś przeciwko, ale wolałby wylegiwać się wraz z rodzicami na Hawajach, czy gdzie tam byli. Sięgnął po torbę i wpakował do niej książki. Mimo iż było ich całkiem sporo, to chłopak zarzucił ją sobie na ramię bez problemu. Wstał, skinął dziewczynie głową. Nie zabrał jej książki, która tak ją interesowała. Niech zna jego dobre serce, a co mu tam. To zapewne i tak coś bardziej zaawansowanego, a on musiał powtórzyć podstawy. -Liczę, że kiedyś mi jeszcze pomożesz- rzucił, obracając się i pomachał jej jeszcze. Tak naprawdę całkiem obojętne mu było, czy dziewczynę jeszcze spotka, czy nie. I coś mu podpowiadało, że dziewczyna myśli podobnie.
Chłopak się mylił, Villemo miała szczerą nadzieje że już go więcej nie spotka. Naprawdę to spotkanie jakoś nie poprawiło jej humoru, dobrze że chłopak już sobie poszedł, i oszczędził jej więcej tego marudzenia i użalania się nad sobą No nic nie ważne. Villemo postanowił że także nie będzie tutaj siedzieć. Zabrała książkę i wyszła. Najpierw do dormitorium później do Hogsmode w poszukiwaniu dealera. A gdzie później? Cóż tam gdzie ją zaprowadzą nogi. Villemo wyszła, nie przeczuwając nawet że trafi do Gwiezdnej sali, a tam...
Brązowowłosa dziewczyna podeszła właśnie do drewnianego stolika. Była zmęczona, ale nie na tyle by zrezygnować z literatury. Usiadła przy stoliku odkładając obok siebie stertę starych ksiąg. Wszystkie opowiadające o mitycznych stworzeniach. Uwielbiała czytać takie rzeczy. Bardzo ją to interesowało, tak na marginesie, to od zawsze uwielbiała czytać zatapiać się w jakiejkolwiek historii i tracić czas siedząc w bibliotece i co jakiś czas spoglądając w stronę okna. Westchnęła po jakimś czasie zamykając pierwszą księgę i otwierając drugą. Zamknęła oczy przejeżdżając dłonią po starym papierze i odpływając daleko. Ostatnio wiele się działo. Zbyt wiele, chciała zapomnieć o przeszłości i o wszystkim co je łączy. Wszystko co było kiedyś miało już przestać istnieć, nic nie mogło wrócić, więc ona nie zamierzała żyć przeszłością. - Porzuć wszystko co było złe, zapomnij o żalu i niepewności. Przecież masz dwie zdrowe nogi, więc możesz ruszyć przed siebie i zacząć od nowa… - wydukała pod nosem i wyjrzała ponownie przez okno. Ten spokojny dzień, trochę nudny nie chciał się skończyć. Powoli szedł przed siebie potykając się co jakiś czas i wydłużając wędrówkę do końca, do wieczoru. Wystarczyło kilka stron nowej książki by japonka leżała już na stole pochłonięta głębokim snem.
Kaoru szedł tak sobie przez korytarze zamku i zastanawiał się nad wieloma ważnymi sprawami. No bo na przykład...dlaczego bociany stoją na jednej nodze? Mają dwie, więc teoretycznie powinny stać na dwóch prawda? Może tu chodzi o to, że zawsze chcą być szczupłe, a stanie wiecznie na jednej nodze zmusza do cięższego wysiłku i w ogóle...No wiecie, fitness, aerobic i te sprawy. A więc nasz Puchonek kierował się dumnie do czytelni aby tam znaleźć jakąś ciekawą książkę na temat kłaposkrzeczków, o których uczył się na ostatniej lekcji zielarstwa, a owa roślina go niezwykle zainteresowała. Wbił na czwarte piętro i jakże szybko się przemieszczając dotarł do biblioteki po drodze napotykając wiele pięknych dziewcząt, które napalone zaczęły go gonić by dał im swój autograf. Ale nie, nie dał im go, przykro mi, że was zawiodłam. Uśmiechnął się do nich słodko, pomachał i poszedł dalej. Gdy już wszedł tam gdzie miał wejść nie rozglądając się wokół ruszył ku regalowi z książkami na temat roślin. Palcami dotykał każdej okładki napawając się zapachem starego pergaminu, który, trzeba by dodać, był dla naszego Matsu niezwykle pociągającą wonią. Niestety nie znalazł nigdzie tego czego szukał, postanowił więc po prostu przejrzeć jakąś pozycję ogólnie na temat roślinek, a nuż (...widelec....) coś tam znajdzie. Chwycił zdobycz w swoje zgrabne rączki i skierował się ku stolikom pod oknem....A tam...jakaś dziewczyna jak gdyby nigdy nic sobie spała! A TO KARYGODNE! SPANIE W BIBLIOTECE? No wypraszam to sobie! Już chciał ją budzić gdy nagle dotknęło go uczucie, że zna tą dziewczynę. Ta filigranowa sylwetka, włosy...Spokojne, delikatne, wyraźnie japońskie rysy twarzy....Czyżby to była ona? Lilly? Jego mała Lills, która wyjechała do Londynu i nigdy nie wróciła, nawet się nie odezwała, choć obiecała, jego mała siostrzyczka? Ta, za którą tak tęskni od tylu lat, o której wciąż pamięta? Oczami wyobrażni widział siebie ze łzami w oczach patrzącego jak jego ukochana przyjaciółka odjeżdża samochodem do tak odległego kraju, jeszcze macha jej na pożegnanie, czując w sercu żal tak okropny jakby miał rozedrzeć go od środka...Nie wiedział jeszcze, że była to zapowiedź uczucia, którym ją darzył...dziecięcego uczucia, które do tej pory utkwilo w jego pamięci...z którego, gdy już trochę dorósł zdał sobie sprawę...Nie wierzył, że kiedykolwiek ją zobaczy, nie chciał robić sobie nadziei, nie chciał rozpamiętywać...A teraz chyba ona właśnie przy nim jest, oddycha, śpi słodko, wciąż wyglądając jak mała dziewczynka, mała prawie dziewięcioletnia Lillyanne, którą zapamiętał...Kaoru nie dowierzał wlasnym oczom. To była ona, poznałby ją na drugim końcu świata...Podszedł bliżej i odłożył książkę na stolik, cichutko by jej nie zbudzić. Leciutko gładząc jej włosy i zachwycając się ich miękkością zniżył się tak by twarzą być przy twarzy dziewczyny. -Lilly? To ty? -szepnął cały czas nie wierząc w to co widzi.
Lillyanne Sangrienta. Dziewczynka zamieszkująca przedmieścia Londynu. Kiedyś jej domem było japońskie dojo. Ale niestety musiała wyjechać. Zresztą czy to teraz było ważne? Nie, ponieważ nawet o tym nie wiedziała. No dobrze, po swoim wyglądzie można było się domyśleć skąd pochodzi, ale i tak nie wiedziała jak jest w Japonii. Teraz, mała japoneczka spała na stoliku na książce. Od zawsze, od dziecka, miała manie zasypiania w różnych miejscach, z książką w rękach. Często rodzice znajdowali ją w ogródku, na strychy, raz nawet na ławce w parku z daleka od domu. Ona kochała spać! Robiła to zawsze i gdzie się tylko dało. Gdyby to było możliwe to spałaby przez 23 godziny przez 7 dni, pozostała godzina byłaby na jedzenie i mycie się. No ale cóż, to nie było możliwe. Teraz niewiadomo dlaczego, ale śniła się jej Japonia. Zapewne zapach jej arbuzowego szamponu do włosów, zmusił ją do tego, by śniła o swoim rodzinnym kraju, jak siedzi na werandzie i w promieniach słońca, wsłuchując się w płaczące cykady pochłania arbuza. Jednakże ten obraz szybko zniknął, szybko się rozmył, gdyż nie pozwolono jej dłużej spać. Ktoś zakłócił jej spokój delikatnym głaskaniem. Kto to był? Cornelia by zrzuciła ją ze stolika, więc kto mógłby to być? Niechętnie uchyliła swoje powieki ukazując światu błyszczące, szmaragdowe tęczówki. Wpatrywała się w twarz chłopaka i wyprostowała się przestraszona. -Aaa! – krzyknęła nie za głośno i bardzo krótko. Można by powiedzieć, że te nagłe wyprostowanie się zachwiało nią i krzesłem i już po chwili leżałaby na ziemi. Wylądowała na niej?
Przez sen wyglądała ślicznie. Wcale się nie zmieniła, była taka jak ją zapamiętał mimo, że minęło jakieś osiem lat. Uśmiechała się leciutko przez sen, czyżby śniło jej się coś miłego? Na to właśnie wychodziło. Kaoru był tak podescytowany tym spotkaniem, że prawie nie zaczął płakać i krzyczeć z radości aż do utraty tchu! Wszystko wróciło, przypomniał sobie wszystkie ich zabawy, rozmowy, wygłupy, każda sekunda spędzona razem z Lilly. A było ich bardzo dużo, znali się praktycznie od kołyski, ich rodzice się przyjaźnili, mieszkali praktycznie po sąsiedzku. Dziewczynka była dla niego jak siostra, o której zawsze marzył. Jego młodsza siostrzyczka. Nie mógł uwierzyć w to co się teraz działo. Lilluś była jeszcze piękniejsza, wyglądała niezwykle seksownie! Merlinie, jak on za nią tęsknił...Wysyłał miliony sów, które zawsze wracały do nadawcy, płakał, oglądał ich wspólne zdjęcia, wyobrażał sobie co dziewczyna teraz robi, gdzie jest, czy jest szczęśliwa...Cały czas, przez te wszystkie lata chciał jeszcze raz ją zobaczyć, wiedzieć czy ma się dobrze, czy i nim myśli, czemu nie pisze...Najpierw miał do niej o to żal, był wściekły, nie mógł sobie poradzić z myślą, ze juz nigdy jej nie zobaczy, chciał ją okrzyczeć za to że się nie odzywała. Ale...nei mógłby, właśnie wtedy dotarło do niego to, że kochał ją, nie tylko tak jak się kocha przyjaciółkę, młodszą siostrę, ale tak prawdziwie, najzupełniej romantycznie. To go dobiło jeszcze bardziej. Kochal kogoś kogo najprawdopodobniej nigdy więcej nie zobaczy. To właśnie dlatego w Hogwarcie starał się o niej zapomnieć, zakochiwać się w innych dziewczynach, co nawet mu wyszło, był aktualnie zauroczony w takiej jednej Gryfonce i swojej przyjaciółce, która w pewnym stopniu zastapiła mu Lilly....Ale nie zapomniał o niej, nigdy, i nigdy się nie odkochał, ta dziecięca miłość, zauroczenie nadal przetrwało. Aktualnie jego serce biło jak szalone widząc tak dobrze znaną sobie twarz. Dziewczyna powoli się przebudzała otwierając swoje oczka, w których Kaoru natychmiast się zatopił. Ta szmaragdowa zieleń, ten blask, jaki w nich bił...był tak bardzo przez niego wytęskniony i ukochany, że nawet sobie nie wyobrażacie jak teraz czuł się Matsu! Już chciał się odezwać, usłyszeć jej głos, po raz pierwszy od tylu lat gdy nagle...jej krzeslo bujnęło do tyłu! Puchon nie mógł pozwolić by coś się JEJ stało! Szybko, niczym Superman z mugolskich komiksów i bajek, chwycił ją i ustawił do pionu uśmiechając się szeroko. Czyli nie stracila tej uroczej cechy robienia sobie krzywdy. Było to niezwykłe urocze, nawet jak byli jeszcze dziećmi dziewczynka wiecznie miała jakieś siniaki czy blizny, a Kaoru starał się jak mógł by nie stawał jej się krzywda, ale niestety nie zawsze mu się udawało. -Uważaj, bo jeszcze coś sobie zrobisz. Nie musisz się mnie bać, nie zrobię ci nic przecież. A moze tak bardzo zbrzydłem przez te lata? -zapytał z szelmowskim uśmiechem. - To ja, Kaoru. Jeeeeeeeeeeeeejku, Lilly, tak się cieszę! -wykrzyknął nagle po czym mocno ją przytulił. Niestety, nie wiedział nic o jej wypadku, ani o tym, że dziewczyna straciła pamięć. W jej minie nie zauważył też niczego, co mogłoby sugerować, że go nie pamięta. Biedaczek.
No więc tak, można by powiedzieć, że te lata spędzone z chłopakiem, były jednymi z lepszych okresów, w jej życiu. Gdyby o nich wiedziała, to nigdy, przenigdy nie chciałaby o nich zapomnieć. Ale cóż, stało się, jedna rzecz, drobnostka, głupota ludzka, by zniszczyć życie kilku ludzi. Brązowowłosa już przygotowywała się psychicznie do uderzenia o ziemie. Jednakże nie poczuła niczego nieprzyjemnego, a raczej poczuła silny uścisk. Uchyliła przestraszone powieki i podziękowała chłopakowi skinieniem głowy. No bo cóż, zszokowało ją, zwłaszcza to, że jakiś nieznajomy zbliża się do niej bardzo blisko, jakby to było naturalną rzeczą, ale nie dla niej. Jednak nie wyrwała się i czekała w ciszy na dalszy rozwój wydarzeń. A właśnie, na chwilę odwróciła wzrok od chłopaka i obejrzała dokładnie swój strój, czarna spódniczka i jasno zielona, obcisła bluzeczka. Wszystko leżało na niej idealnie, jakby było szyte na miarę. Wyprostowała się i uśmiechnęła do chłopaka, posyłając mu delikatny, szczery uśmiech. Uchyliła usta by coś powiedzieć, jednakże nie zdążyła, ponieważ był on szybszy. Teraz wpatrywała się w niego jak w kompletnego wariata, kretyna i nie powiem jak jeszcze. Powoli w głowie przetwarzała słowa, które do niej wypowiedział chłopak. Widocznie chciała się dowiedzieć czy jest w nich jakieś drugie, inne znaczenie, którego nie zrozumiała. Tak bardzo zbrzydłem ci przez te lata? To ja Kaoru? Dziewczyna spoglądała na niego coraz bardziej przerażona, a kto by nie był przestraszony, gdyby ktoś, kogo widzisz po raz pierwszy w życiu na oczy przytulał się do ciebie i cieszył się na twój widok. Nie pomyślała o tym, że to może być ktoś z jej poprzedniego życia, gdyż nikt się z nią nie kontaktował. Wreszcie uchyliła delikatnie malinowe usta i powiedziała melodyjnym głosikiem. (xD) - Przepraszam, ale… czy my się znamy? – jej drobne dłonie wylądowały na torsie chłopaka, delikatnie go od odsuwając.
Mam nadzieję, że Lilly dobrze wspominałaby tamte chwile i nie chciała o tym zapomnieć bo inaczej dostałaby ode mnie w łeb, o! (xDD) Dla Kaoru były to najlepsze chwile jego życia na milion procent, nie zapomni ich aż do śmierci, dziewczyna jest dla niego najważniejszą osobą na świecie, teraz gdy ponownie pojawiła się w jego życiu już nigdzie jej nie puści, Lills będzie go musiała znosić czy tego chce czy nie. Gdy wyjechała poczuł się jakby ktoś mu zabrał połowę jego duszy, odebrał wszystko to co miał i bezwładnie porzucić. A teraz był szczęśliwy i nic nie mogło tego zepsuć. Gdy tak podnosił dziewczynę przyjrzał się jej dokładnie co umożliwiło mu to, że Lilly podniosła się ze stołu. Dopiero teraz zauważył w co była ubrana Japonka. Obcisła bluzeczka, czarna, krótka spódniczka...Gapił się tak przez chwilę niemalże się śliniąc (no heloł, jest w końcu facetem ,tak? xD), aż w końcu się opamiętał, zarumienił i odwrócił wzrok. Nie chciał dziewczyny do niczego zmuszać ani nic. Jeśli by chciała mogli być dalej rodzeństwem i najlepszymi przyjaciółmi, tak jakby nie minęło te osiem lat, żeby wszystko było jak dawniej. Przez ten czas był na nią zły, czuł żal że się nie odezwała, że może zapomniała, a on tak tęskni. Ale teraz już nie było to wszystko ważne. Wybaczył jej w mgnieniu oka. Jest tu, w Hogwarcie, i teraz nic już ich nie rozdzieli. Widząc jej szczery, delikatny uśmiech wyszczerzył się jeszcze bardziej, po jego ciele rozeszło się przyjemne ciepło spowodowane widokiem dziewczyny, jej obecnością, tym, że znowu się spotkali, co jeszcze do niedawna myślał, że jest niemożliwe. Jednak po chwili zaniepokoiło go spojrzenie Lilly. Wyglądała jakby się bała, a jej oczy...Znał ją zbyt dobrze, wciąż ją znał, mimo że nie widzieli się tyle czasu, od razu wyczytał w jej szmaragdowych oczętach, że go nie poznaje. Dotknęła jego torsu i go od siebie odsunęła. Czy my się znamy? Zamarł. Nie pamiętała go. Nie wiedziała kim on jest. Nie domyślił się, nie wiedział nic o wypadku...Czy wiecie co on teraz czuł? Rozpacz. Ogromną rozpacz. Dlaczego, Lilly? Dlaczego? Wiem, nie widzieliśmy się tyle czasu...Ale to ty wyjechałaś, to ty się nie odzywałaś...Ja pamiętałem, pamiętałem o tobie cały czas, a ty...naprawdę nie myślałaś o mnie ani przez chwilę? Nie przypominałaś sobie naszych wspólnych zabaw, naszych rozmów? Zapomniałaś o tym wszystkim co nas kiedyś łączyło? Lillyanne...Spojrzał na nią smutnym spojrzeniem, rozdzierało mu się serce, o mało się nie rozpłakał...Musiał wyglądać niczym zbity szczeniaczek. -Lilly...to ja, Kaoru, Kaoru Matsumoto. Twój starszy braciszek, najlepszy przyjaciel...Nie pamiętasz? Wyjechałaś do Londynu, miałaś pisać, odzywać się....nie zrobiłaś tego...tęskniłem...-mówił cicho cały czas patrząc w jej duże, piękne, zielone oczęta, za którymi tak tęsknił, a które teraz go nie poznawały.
Tak naprawdę to wszystko było dla niej niezłym szokiem. Chłopak, który był zachwycony jej obecnością. Jak nikt, był szczęśliwy, że ją zobaczył, mimo iż ona widzi go po raz pierwszy. To wszystko było dla niej zbyt skomplikowane, zwłaszcza jego uczucia, które były różne. Na początku, to szczęście, nieogarnięta radość, które tryskały we wszystkie kierunki i uszczęśliwiając wszystko w co uderzyło. Później chwila pożądania i niepewności. Wpatrywała się w niego oszołomiona, potrafiła zmieniać maski, ale u tego chłopaka… to wszystko było szczere, to wszystko było prawdziwe… No i na koniec, ten smutek, który ukuł ją w serce. Spojrzała na niego niepewnie wpatrując się w niego zdziwiona. Zna ją, zna jej imię i wie kim ona jest, więc muszą się znać. Dziewczyna zamknęła oczy chcąc sobie przypomnieć wszystkie osoby, które spotkała, oczywiście przypominała sobie wszystko, co miało miejsce po wypadku. Gdyby sobie przypomniała obróciłaby to w żart i zaczęła się śmiać, ale nie pamiętała. Uchyliła delikatnie powieki i spojrzała na jego ubolewający wzrok, aż jej serce się skruszyło. Nie wiedziała czemu ogarnęło ją takie uczucie żalu i złości na samą siebie, w momencie, kiedy ten chłopak posmutniał. W ciszy przyglądała się mu i przeanalizowała każde słowo, które powiedział. Twój starszy braciszek, najlepszy przyjaciel…. Cornelia, nie wspominała o tym, że miałam jakiś przyjaciół z wyjątkiem niej… Wyjechałam do… Niemożliwe Brązowowłosa uchyliła delikatnie powieki i spojrzała głęboko w jego ciemnoczekoladowe tęczówki spokojnie. - Czekaj…. – powiedziała opanowana. – Powiedziałeś… wyjechałam do Londynu? – powtórzyła chcąc się upewnić. – Znaliśmy się, naprawdę? – nie wierzyła w to co on mówi. Spotkała kolejną osobę, która ją znała, ale… czy to prawda? On nie siedział, przy jej szpitalnym łóżku, kiedy leżała ledwo żywa nie wiedząc kim jest i gdzie jest. Ale…. Skoro wyjechała do Londynu, nie mógł wiedzieć, gdzie ona jest. Miała do niego pisać… Odsunęła się od niego i w milczeniu usiadła. Przez chwile w powietrzu mogła się unosić ciężka atmosfera, która została przerwana jej głosem. - Przepraszam… że nie dałam znaku życia. – czyżby panienka Lillyanne przypomniała sobie wszystko? Niestety nie… - przepraszam, ale nie pamiętam Cię, nie pamiętam niczego co miało miejsce przed wypadkiem, który przytrafił mi się w drodze do Londynu. Wypadku, w którym zginęła moja rodzina i moja przeszłość…- jej twarz skierowana była w podłogę, wyglądała tak, jakby chciała uciec od tego wszystkiego, niestety nie mogła, ponieważ była związana łańcuchami przeszłości, które ciągnęły ją w dół, do otchłani rozpaczy. Dopiero po chwili się opamiętała. Spojrzała na chłopaka zakłopotana tym, co powiedziała i odwróciła wzrok niepewnie. Nie powinna opowiadać na prawo i lewo to co zdarzyło się w jej przeszłości.
Gdyby chłopak wiedział wcześniej o tym co się dziewczynie przydarzyło na pewno wiedziałby jakie to dla niej wszystko jest dziwne. Jakiś zupełnie obcy w jej mniemaniu chłopak rzuca się na nią z radością i niemalże płacząc z podekscytowania, o ona nawet nie wie kim on jest. Nie zdziwiłby się wtedy, jakby Lilly nazwała go jakimś debilem czy napaleńcem. No bo nie oszukujmy się, był tak uszczęśliwiony, że ją zobaczył, że teraz najchętniej by ją z radości i z tęsknoty udusił i zacałował na śmierć. Musiał się oczywiście jednak powstrzymać, w końcu nie chciał źle wypaść przy pierwszym spotkaniu po tylu latach. A teraz...ona go nie pamiętała. Minęło tyle czasu...ale on pamiętał, wciąż pamiętał, nie zapomniałby o niej do końca życia, poznałby ją, jej głos, na końcu świata...była jedyną dziewczyną jaką kiedykolwiek naprawdę pokochał, jedyną...myślał, że pamięć o Lilly zacierała się w nim, gdy poznawał kolejne, które go zauroczyły. Ale teraz wiedział, że to nieprawda. Widząc ją własnie tu, w czytelni, zdał sobie sprawę, że nigdy nie pokochał nikogo tak jak jej...Tylko szkoda...że wyjechała, że dopiero gdy jej zabrakło zrozumiał co do niej czuje, że przez te wszystkie dni, tygodnie, miesiące lata bez niej jego uczucie rosło zamiast maleć, by w końcu czas przyzwyczaił go do bólu jaki poczuł po rozstaniu i pozwolił zyć normalnie by teraz wszystko wróciło, każde słowo, każdy jej uśmiech, każde wspomnienie...gdyby została, gdyby nie musiała jechać do tego pieprzonego Londynu...kto wie jak teraz wyglądałoby ich życie... Dlaczego koleje losu są takie niezbadane, czemu wszystko sprzysięga się przeciwko nam? Chłopak naprawdę się cieszył, zawsze był szczery i pokazywał wszystkie emocje, więc to tak naprawdę nic dziwnego...Ale czasem jednak udawał, bo jakiś Ślizgon go dopadnie, bo ktoś go wyśmieje, bo...ale nie przy niej. Wiedział, że jej może powiedzieć wszystko, że ona go nie wyśmieje, że zrozumie...nie wiedział jeszcze, że Lillś nie wie kim on jest, myślał, że po prostu jest w szoku, że go spotkała, może czuje wyrzuty sumienia, że się nie odezwała...dlatego patrzył na nią z radością i wielką ulgą wypisaną na twarzy. Aż nagle...w oczach dziewczyny zauważyl, że ona naprawdę go nie pamięta...Zaczął jej wyjaśniać, przypominać, czuć ten okropny ból i żal...do niej, do jej rodziców, że zmusili ją do wyjazdu, do siebie, do całego świata...Było dla niego niepojęte, że o nim zapomniała. Jakby te wszystkie lata były dla niej niczym, jakby chciała o nim zapomnieć...Zauważył, że zamknęła oczy i delikatnie zmarszczyła nosek najwyraźniej mocno się skupiając. Czyżby próbowała go sobie przypomnieć? Oby, bo chłopak naprawdę chyba się zabije jeśli Lilly go nie pamięta. Otworzyła ślepka i spojrzała na niego spokojnie, ponownie burząc jego świat szmaragdem swoich tęczówek. Omal się nie roztopił po ich wpływem. ale nie mógl, mówiła coś do niego. Wsłuchał się w jej słowa. Pytała go o to czy mówi prawdę, jakby upewniała się jego słów...Na razie nie odpowiadal jej, jeszcze z dzieciństwa pamiętał, że nie lubiła jak się jej przerywało. Z każdym słowem stawał się coraz bardziej poruszony, chwytał to co mówiła jak powietrze, jakby od tego zależało jego zycie. Odsunęla się na chwilę, a atmosfera stała się cięższa...A Kaoru? Puchon był na skraju rozpaczy, nie mógł w to uwierzyć miała wypadek, straciła pamięć, straciła rodziców...to byli tacy mili ludzie, byli dla chłopaka prawie tak jak jego właśni rodzice, naprawdę ich kochał, w domu państwa Sangrienta spędzał więcej czasu niż w swoim, cała rodzina kochała go jak syna...W końcu otrząsnął się trochę i postanowił się odezwać, zasmucony widząc, że odwraca wzrok.
Nie odwracaj wzroku - spójrz na moje łzy! Odrobiny szczęścia nie odbieraj mi Z Tobą chcę oddychać z Tobą dzielić każdy dzień Wiem nie będzie lekko ale proszę Cię...
-Lilly...-zaczął lekko chrapliwie, wciąż będąc pod wpływem tego czego się dowiedział. Podszedł do niej bliżej i lekko ujął jej podbródek patrząc jej w oczy. Modlił się w duchu by go nie odtrąciła. - Tak, wyjechałaś do Londynu...pamiętam, na początku stycznia, miesiąc przed dziewiątymi urodzinami...Nawet nie wiesz jak się czułem, nie wiesz co przeżywałem....znaliśmy się osiem lat, nasze pierwsze spotkanie miało miejsce jak bylismy jeszcze w kołyskach...Stałaś się moją najlepszą przyjaciółką, młodszą siostrzyczką...Mieszkałem w sąsiedztwie i to właśnie u ciebie w domu spędzałem najwięcej czasu, nawet jadłem u ciebie obiady i nocowałem. Twoi rodzice traktowali mnie jak syna, a ja ich jakby byli moimi prawdziwymi krewnymi. A ty...nie wyobrażasz sobie nawet jaka byłaś dla mnie ważna...Chciałbym wiedzieć czy ja dla ciebie też...-zwiesił na chwilę głos. - Każdą wolną chwilę spędziliśmy razem, bawiliśmy się, snuliśmy plany na przyszłość, rozmawialiśmy, znałem każdy twój sekret a ty znałaś wszystkie moje tajemnice...Wątpię by istniała kiedykolwiek na świecie taka przyjaźń jak nasza. Znalaś mnie lepiej niż ktokolwiek, a ja znałem ciebie, byliśmy niczym bliźniacy, bratnie dusze...Tylko ty potrafiłaś wywołać na mojej twarzy uśmiech, pocieszyć mnie gdy było mi smutno....Pewnego dnia twój tata znalazł pracę w Londynie. Oferta była tak dobra, że razem z twoją mamą postanowili przenieść się na stałe do Anglii...Gdy nam o tym powiedzieli nasz świat się skończył. Pamiętam to jak dziś, płakaliśmy chyba z tydzień. Nie wyobrażałem sobie życia bez mojej małej Lilliś...Ale cóż, musiałaś wyjechać, oboje wiedzieliśmy o tym, że to nieuniknione. Obiecałaś pisać, odzywać się...Ja chciałem cię odwiedzać...Potem...wsiedliście w samochód i tak po prostu was nie było. Zostałem sam. Tak przeraźliwe sam, że to aż bolało...Czekałem na twój list tydzień, miałem nadzieję, że jak tylko się urządzicie napiszesz do mnie list na pięć stron o tym jak tam jest beznadziejnie, jak bardzo tęsknisz, i jak bardzo chciałabyś żebym był przy tobie...Tak się nie stało. Mijały dni, tygodnie, a wiadomości od ciebie nie było. Najpierw byłem wściekły, przecież obiecałeś, potem zacząłem się martwić, że coś się stało...Nie potrafię opisać ci tego jak się czułem przez te wszystkie lata...Tego się nie da wyrazić słowami...-przerwał na chwilę czując coś słonego na policzku. Łza...to wszystko co przeżywał teraz wyszło na wierzch, odzwierciedliło się w tych małych, słonych kroplach. Starł ją szybko by ponownie zwrócić się ku dziewczynie. -Miałaś wypadek, straciłaś rodziców...Merlinie, tak mi przykro! Opowiedz mi wszystko co pamiętasz od tamtej pory? Co się z tobą działo, gdzie się podziewasz, co robisz w Hogwarcie? Muszę wiedzieć, martwiłem się! -wykrzyknął Matsu ponownie ją przytulając. -Tak bardzo kochałem twoich rodziców...A ty...straciłaś pamięć, tak? Nic nie pamiętasz sprzed wypadku? Kompletnie nic? -spytał z nadzieją, że może nie wszystko stracone, może gdy dziewczyna się skupi...może coś sobie przypomni..-Jejku... to takie straszne...tak bardzo mi przykro...Moja Lilly, kochana Lilly, imoto- chan, kawaii Lilly, hime Lilly...- pokręcił głową by powstrzymać kolejną falę łez. - No, to chyba już powiedziałem ci wszytko. Tak bardzo żałuję, że nie pamiętasz....ja nie zapomniałem, czekałem cały ten czas...ale no cóż, trudno...wiesz, może skoro nie pamiętasz to może ja już pójdę, nie będę cię do niczego zmuszać, nie będę ci się naprzykrzać czy coś, nie chciałbym byś miała wobec mnie jakieś wyrzuty sumienia...tak bardzo mi szkoda tego wszystkiego...Ale..ja już będę leciał...przerwałem ci sen, jesteś zmęczona, może chcesz pójść spać, nie wiem...-jąkał się Kaoru czując, że musi sobie pójść, alby dziewczyna nie czuła się do niczego zmuszona. Uśmiechnął się do niej smutno. - Ja ne, Lilly-chan...- odwrócił się i z bolącym sercem ruszył ku wyjściu z czytelni.
Taki mały zwrot akcji xD jak go nie zatrzymasz jakoś to masz w łeb! xD
Jakby to określić… niespełniona przyjaźń, która chciała zamienić się w miłość, jednakże nie dano jej szansy? Nie udane dzieciństwo, które objęło smutkiem małą dziewczynkę, która straciła takiego przyjaciela? To był dla niej wielki szok, jednakże słuchała go w ciszy. Wyczekiwała każde kolejne słowa, jakby pożądała, pochłaniała te dźwięki łapczywie nie mogąc ich wyłapać u innych osób. Przymknęła powieki i poczuła, że jej serce bije mocniej, a jej wyobraźnia zabrała jej do własnego wymiaru.
Dziewczyna o lśniących brązowych włosach leżała, a raczej lewitowała w ciemnej otchłani, w pustce. Nic nie było, nic nie istniało, tylko przerażająca ciemność która pochłaniała ją powoli coraz głębiej i głębiej nie dając szans na ucieczkę. Ale ten głos, ten ton, który nagle uderzył w jej potworne więzienie rozjaśnił wszystko, nagle jej szmaragdowe tęczówki ujrzały blask, blask białych, anielskich skrzydeł, które ukoiły ból, który narastał z każdym dniem. Na każdym piórze pojawiał się jeden obraz, jeden film, jedno nagranie, jedno wspomnienie, którego nie potrafiła dostrzec wyraźnie. Mały chłopczyk, którego trzymała się i którego nie chciała opuścić. W ciemności jej serca pojawiły się słone krople, które krzyczały rozpaczliwie wołając pomocy, głos nie chciał się wydostać utknął nie dając jej szans na ratunek
To wszystko ujrzała w ułamku sekundy, gdy uchyliła powieki było już po wszystkim, a łzy w oczach tkwiły nadal, tym razem nie wypłynęły. Chwila ciszy, dopiero teraz poczuła tą przyjemną woń unoszącą się w czytelni, tysiące starych ksiąg, które uwalniały ten tajemniczy zapach, który mącił zmysły ludzkie przyciągając do siebie ciekawością. Szmaragdowo oka wpatrywała się w przeźroczystą kroplę spływającą po policzku chłopaka, zadrżała. Dlaczego to tak zabolało? Dlaczego to ją tak przeraziło. Miała ochotę sama się popłakać, a chwilę później chciała, tak bardzo chciała go i uderzyć za to co mówi. Wpatrywała się w jego plecy, uchyliła usta chcąc coś powiedzieć, ale tak jak w jej świecie o ratunek mogła prosić tylko łzami, które wreszcie znalazły ujście, jej dłoń wylądowała na jego plecach ściskając jego bluzkę. Spuściła wzrok i przegryzła wargę. O dziwo nie zrobiła sobie krzywdy. - Dlaczego? – spytała, jej głos odbił się echem po pomieszczeniu, mógł rozbrzmiewać w jej głowie jej cichy szept, który z trudem udało się wydusić z gardła. – Dlaczego? Może…. Może i cię nie pamiętam… Ale… ale nie chciałabym zapominać, kogoś takiego jak ty. – wyszeptała. Jej głos drżał, z przerażenia? Nie bardzo, raczej z wysiłku, który wkładała w to by ten ton nie był zbyt rozpaczliwy. Ukrywała swoją twarz przed nim pod warstwą grubych brązowych loków. – Gdybym wiedziała, że jest jeszcze ktoś, kto… kto mnie zna… ktoś, dla kogo jestem ważna… ktoś… ktoś taki jak ty. – umilkła. Zrobiła długą przerwę, jakby chciała przemyśleć wszystko, jakby chciała przemyśleć wszystkie słowa, które do niego powie, by nie stracić go z oczu by nie pozbyć się go z wspomnień, które od tygodnia do niej napływają jak fala tsunami i nie pozwalają odetchnąć w spokoju. – Starałabym się tą osobę odnaleźć, myślałam, że nikogo takiego nie ma więc chciałam zapomnieć… ale… - nie puściła go, zbliżyła się do niego i oparła głowę o jego ciało. Nie chciała unosić głowy, nie chciała nikomu pokazywać się w takim stanie. Zapłakana, napuchnięte oczy, przerażony i zrozpaczony wyraz twarzy. – ale to wszystko wraca… to boli, jak wspomnienia wracają, te wszystkie obce mi obrazy mnie atakują i nie dają szansy na obronę, nie wiem co się w nich dzieje, nie wiem co ja tam robię, ja nie wiem kim są ci ludzie, których widzę, nie wiem kim ja jestem, gubię się w tym wszystkim, dlatego boje się… ja boję się wszystko pamiętać. Lillyanne umilkła, a w czytelni zapadła grobowa cisza. Przez duże okna wpadały pojedyncze promienie światła, które opadały na stojącą parę ludzi, którzy aktualnie jako jedyni przebywali w czytelni. Wiatr wpadł przez uchylone okno i zawył rozpaczliwie przewracając strony książki, na której przysnęła japonka. „Łzy feniksa” – to był tytuł strony, na jakiej otworzyła się książka, jednak, nawet gdy słychać było szum przewracających się szybko kartek ona nie drgnęła, nie mogła, bała się, że jeżeli teraz cokolwiek zrobi to to, może się rozsypać i rozerwać ją na strzępy, bała się, że ta fala uderzy właśnie teraz i wykończy ją psychicznie, potrzebowała pomocy osoby, która ją zna, która wie jak można ją uratować, potrzebowała jego pomocy.
Niespełniona przyjaźń...chcąca zamienić się w miłość...kto wie co by było gdyby nie wyjechała...może Kaoru tak czy inaczej zauważyłby co do niej czuje, może odważyłby jej się to wyznać, może ona odwzajemniłaby jego uczucia? Nie dano szansy na rozwój wypadków, na to co mogło się wydarzyć...och, ileż mniej kłopotów mieliby wtedy oboje! Mniej smutków, mniej bólu, mniej żalu.... Mówiąc widział jaki szok wywołały w niej jego słowa. No tak, niecodziennie się człowiek dowiaduje, że ktoś kogo się totalnie nie zna kiedyś był twoim najlepszym przyjacielem. Kaoru dobrze rozumiał Lilly, jej zdziwienie, zaskoczenie, strach przed tym czego nie pamiętała i przed tym co miała sobie wkrótce przypomnieć. Nie wiedział o czym sobie myślała gdy przymknęla oczy, podejrzewał, że próbowała ułożyć sobie to wszystko w głowie. Gdyby zdał sobie sprawę z tego co pokazało się w jej głowie i jak się przez to czuła byłby jeszcze bardziej zaniepokojony. Nie chciał by jego mała Lilly była smutna, by cierpiała. Ale musiał odejść. Nie chciał by przez niego czuła się źle, by zwątpiła w to kim jest i kim była, nie miał na celu naprzykrzania się dziewczynie. Nawet jakby miało to boleć jak cholera, nawet jakby miał do końca życia bolące serce...dla jej dobra mógł się poświęcić. A według niego usunięcie się w cień było prawidłową decyzją. Dlatego odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Nie wiedział, że dziewczyna zaczęła płakać, że zabolało ją to. Dopiero gdy poczuł jej rękę chwytającą jego bluzkę odwrócił się. Jej oczy były pełne łez, przez chwilę patrzyła na niego by potem odwrócić wzrok i schować twarz za włosami, za tymi brązowymi, długimi włosami...Gdy zaczeła mówić głos Lilly drżał, był lekko rozpaczliwy. Czyżby on to spowodował? Boże, nie chciał tego! Natychmiast wrócił się i stanął przy niej słuchając słów, które wypowiadała z widocznym i słyszalnym trudem. Nie chciałabym zapomnieć kogoś takiego jak ty... A więc chce by został! By był przy niej! Może jest szansa na odbudowanie tego co było przed laty! Nie chciała stracić go z oczu, nie byłaby w stanie teraz się go pozbyć, być może był jedyną osobą z jej przeszłości, która mogłaby jej to co było w pamięci dziewczyny przypomnieć! Przybliżył się i pogłaskał ją po włosach, które wciąż zasłaniały jej twarz. -Dobrze, już spokojnie, wszystko będzie dobrze, nigdzie nie idę. Damy radę, zobaczysz...Ja byłem, cały czas czekałem, miałem nadzieję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie, że jeszcze kiedyś cię zobaczę...wciąż jesteś dla mnie tak samo ważna Lilly...-szeptał cicho wciąż głaskając ją po włosach by się uspokoiła. Serce rozdzierało mu się na pół, widząc że jest smutna. Wtedy i on stawał się smutny. - a może nawet ważniejsza...-dodał cicho mając nadzieję, że dziewczyna go nie usłyszy (ach ta nieśmiałość!), ale kto wie czy czasem nie dosłyszała jego słów, w końcu w pomieszczeniu było tak cicho. Ułożyła głowę na brzuchu Puchona. Serce zabiło mu mocniej gdy objął ją i przytulił lekko głaskając po plecach. -Wiem Lilly, wiem, że to trudne...To tak jak małe dziecko zagubione we mgle, widzi czyjeś sylwetki, słyszy czyjeś głosy, jest zagubione...Dlatego...pomogę ci. Razem damy sobie radę z tymi wspomnieniami, może uda nam się to wszystko poukładać w twojej głowie. Mów mi o wszystkim co zobaczysz, postaram się by wszystko ci przypomnieć, każdą osobę, każde zdarzenie...nie powinno to być trudne, w dzieciństwie wiedziałem o wszystkim co działo się w twoim życiu...Nie pozwolę mojej małej Lilly się zagubić, nie wybaczyłbym sobie gdybyś dalej miała żyć w takiej wielkiej niewiadomej...Tylko mi zaufaj, dobrze? O nic więcej nie proszę. -spytał łagodnie kucając przed dziewczyną i odgarniając lekkim ruchem włosy z jej twarzy. Na widok tego w jakim byla stanie zadrżał. Płakała, była przerażona...Nie mogł patrzeć na jej cierpienie, tak jak za dawnych czasów chciał być tym starszym bratem, który obroniłby ją przed całym złem tego świata, który oddałby wszystko by tylko była szczęśliwa. Pogłaskał ją po twarzy koniuszkiem kciuka ścierając z niej łzy. Ich widok w jej oczach sprawiał mu ból, taki sam jakby to on tego wszystkiego doświadczał. -Wszystko będzie dobrze. -obiecał jej uśmiechając się lekko, wierzył w to co mówi całym sercem. Cały czas trzymając palce na jej policzku pocałował ją lekko tak by jej nie spłoszyć, sam nie wiedział co mu odbiło, że to uczynił, że się odważył. Po prostu poczuł, że zwariuje jeśli tego nie zrobi, że dłużej nie wytrzyma.
Może gdyby to wszystko lepiej się potoczyło oboje mieliby szansę żyć razem szczęśliwie, bez żadnych problemów. Żyć tak jak nikt nie żyje, żyć życiem jakim sobie wymarzą. Jednakże tak nie jest i nie będzie. Wszystko zostało zniszczone w chwili kiedy jej ojciec znalazł pracę. Jej wyjazd był początkiem i końcem wszystkiego. Potęgą i słabością, niewiedzą i nauką. Nikt nie wiedział jak to się skończy, może gdyby ktoś zatrzymał ich trochę dłużej, pozwolił żyć w Japonii, to ktoś inny leżałby teraz pomiędzy trupami, pozostawiając po sobie płaczliwe echo wspomnień bolesnych wydarzeń. Na pogrzebie nie płakała jedna osoba, chociaż… szczerze mówiąc to nawet tej osoby tam nie było, leżała w białym pomieszczeniu nie mając pojęcia o tym co tak naprawdę się działo. Tak naprawdę, to nawet nie chciała tam być, to było dla niej obojętne.
Biel jest bielą, czerń jest czernią… Ale co się stanie, gdy na tą biel splunie krwawa plama? Nic, to nadal będzie biel, jednak skażona niepotrzebna wyklęta
Nie dało się przerwać biegnącej nici przeznaczenia, która otoczyła te dzieci mocno niczym pajęczyna nie pozwalając się uwolnić, nie pozwalając jej rozerwać. Nie dając szans na ratunek. Każdy ma swoją historię, którą chciałby wymazać ze stronic swojej księgi zwanej życie. Ale można by powiedzieć, że gdyby udało im się uwolnić z tej pajęczej pułapki mogliby być razem, ale również to wszystko mogło zniszczyć ich przyjaźń, która nawet teraz nie zanikła. Dlaczego nie znikła? Ponieważ była tak mocna, że nawet największe trudności nie potrafiły rozerwać tej wstęgi która otaczała tą dwójkę. Coś jak ta biel… Z jednej strony krwawa wstęga, która w połowie miesza się z nieskazitelną bielą i kończy się czernią, hańbiąc czystość ich serc. Czerwonym końcem, tym krwawym jest ona, czarnym, wyklętym, on. Nie potrafiła się opanować, łzy spływały po jej policzkach potokami, jakby ktoś zniszczył jej ulubioną zabawkę. Nie chciała płakać, ale to wszystko było silniejsze. Teraz pamiętała dalszą część wspomnienia, które niedawno ją nawiedziło, które nie dawało jej spać i sprowadziło niepokój na jej duszę. Poczuła ukłucie, słaby ból, który po chwili przerodził się w rozrywające uczucie, które przeraźliwie darło ją na strzępy. Przerażona i zniesmaczona tym uczuciem zadrżała i zacisnęła pięści na koszuli chłopaka. Nie potrafiła się uspokoić, to było nie do wytrzymania.
Brązowowłosa dziewczynka w wieku około sześciu lat siedziała na huśtawce. Była cała posiniaczona, w jej oczach kłębiły się potoki łez, które nie wypływała, gdyż nie chciała im na to pozwolić. Pociągnęła nosem zaciskając piąstki na zardzewiałym metalu utrzymującym ją na małym drewienku w powietrzu. Właśnie przed chwilą miało to miejsce. Wpatrywała się w zwłoki martwych ptaków, nie mogła nic zrobić, chociaż uratowała większość tych pięknych śnieżnobiałych gołębi. Chłopcy starsi od niej, mieli chyba z dziesięć lat, strzelali z kuszy do tych biednych zwierząt. Była małą dziewczynką o wielkim sercu, więc od razu zareagowała, mimo iż byli starsi i było ich więcej zwróciła im uwagę, ale już po chwili, kiedy tylko udało się jej spłoszyć ptaki, rzucili się na nią i pobili. Nie żałowała, nie miała czego, cieszyła się, że mogła je uratować mimo raz które widniały na jej ciele. Wreszcie nie wytrzymała, a po policzkach spłynęły jej łzy, wymieszały się z krwią, która wylatywały z rany na jej twarzyczce. Zaczęła płakać, jednak nikt nie przyszedł jej na ratunek. Bynajmniej tak myślała, bo po chwili przybiegł do niej chłopiec, który gdy ją ujrzał, rozpromieniał. Na jej sercu zrobiło się cieplej i mimo bólu mimo łez potrafiła oddać mu ten uśmiech i nie odpowiadając na pytanie chłopca złapała go za dłoń prosząc, by wrócił z nią do domu. W ciszy…
Ta historia ponownie się ukazała jej w głowie, tym razem wydłużyła się. Nie chciała tego widzieć, bo bała się. Czuła te uderzenia, jakby to właśnie teraz ktoś bił ją niemiłosiernie nie zwracając uwagi na nieme krzyki. Uniosła głos i spojrzała mu głęboko w oczy to był moment kiedy uchyliła usta by coś powiedzieć, a on przytulił ją do siebie mocno. Mimo iż łzy nie przestały płynąć, a ból nie ustawał poczuła się spokojna, jakby wszystko było w porządku. Położyła głowę i dłonie na jego torsie przymykając powieki i uspokajając się. Ciche bicie serca chłopaka było dla niej kojącą melodią, trochę melancholijną, jednak piękną i poruszającą dusze. Zwykłe ‘bum bum’ a jednak wprawiające w zachwyt. Słuchała go uważnie, każde słowo, kiedy powiedział by mu zaufała zadrżała w niepewności, która ją ogarnęła. Milion pytań ponownie przypłynęły z kolejną falą uderzeniową i zaśmieciły jej głowę. Nie wiedziała, czy może mu zaufać, nie wiedziała, czy na pewno jej nie okłamuje, to było takie dziwne i pokręcone, jak dla niej. Spojrzała mu głęboko w oczy i wiedziała co teraz nastąpi. Ich usta połączyły się w niewinnym pocałunku. To nie było to samo, co z Davidem. Gdy była z tym… woźnym poczuła wielkie pragnienie bycia z kimś, bliskości, której nie otrzymywała, a niby od kogo miałaby otrzymywać tą bliskość? Na pewno nie od Cornelii. Teraz wahała się, nie chciała popełnić błędu i zniszczyć wszystko… co jeszcze się nie ułożyło. To była sekunda kiedy zamknęła oczy chcąc pogłębić przyjemne uczucie. Jednakże przerwało jej to coś, co wleciało przez okno. Odsunęła się od chłopaka odwracając oczy i spoglądając na majestatycznego feniksa, który wylądował przed nią z pakunkiem i po chwili odleciał. Otarła łzy i kątem oka spoglądając na chłopaka zakłopotana podeszła do pakunku. Gdy go otworzyła ujrzała ciasto wraz z napisem.
Wracaj do zdrowia.
Otępiale wpatrywała się w kartkę, którą trzymała w dłoni, przez dłuższą chwilę nawet się nie poruszała. - Może zjemy to co dostałam i powiesz kim… kim jesteś. – wydukała biorąc torcik do rąk i kładąc na stoliku. Spojrzała na niego mierząc go przyjaznym spojrzeniem i oczekując jakichkolwiek wyjaśnień dotyczących jego osoby.
Na pewno żyłoby się im bardzo dobrze. Tak jak dawniej. Oboje by tylko na tym skorzystali, mieli by żywot taki jaki chcieli mieć, jaki im się marzył. Brutalna rzeczywistość jednak ich rozdzieliła. Czy wrócą do tego co było, czy zmieni się to w co innego...nie wiem, czas pokaże. Ale jedno jest pewne. Wszystko potoczyłoby się inaczej gdyby nie praca, pogoń za pieniędzmi, za lepszym życiem...Te plany jednak spełzły na niczym, zniszczyły wszystko co do tej pory istniało, co było ważne. W dzisiejszych czasach ludzie nie zważają na wartości metafizyczne, takie których nie da się zobaczyć, zbadać, dotknąć. Gonią za rzeczami materialnymi, nietrwałymi, nie rozglądając się wokół i przegapiając swoje życie. Niszcząc przy okazji świat innych, często swoich bliskich. Gdyby tylko istniał wtedy ktoś kto wyczułby nadchodzące zło, który wiedziałby co się wydarzy, który by ich ostrzegł...Wszystko byłoby inaczej. A tak...nic nie było już takie samo, ona wyjechała, a chłopak w nieukojonym bolu zył dalej, tkwiąc w (nie)błogiej nieświadomości co też się z nią dzieje. Czegoś co trwało tak długo jak ich przyjaźń nie da się ot tak, po prostu wymazać. Kaoru zawsze o niej pamiętał, zawsze myślał o niej tak jakby była tuż przy nim, jakby zaraz miała przyjść, uśmiechnąć się i spytać "co słychać?". A wtedy on odpowiedziałby "Teraz już wszystko w porządku. Bo jesteś ze mną". Cały czas była jego przyjaciółką, jakby wcale nie znikła, jakby nic się nie stało, jakby wciąż była z nim. Podświadomie wierzył, ze to nie koniec, że to nie koniec ich przyjaźni, tego co ich łączyło. Lilly miała rację. Więź łącząca ich była tak silna, że nie mogła tak po prostu się rozpaść, przestać istnieć. Przetrwała to wszystko, nawet jeśli Japonka go nie pamięta, on pamięta za nich oboje. Przytulił ją mocniej by pokazać, że jest przy niej, że jej nie zostawi, że zawsze może się do niego zwrócić o pomoc, że ciągle jest jego przyjaciołką, mimo iż ona nie zdaje sobie z tego sprawy, mimo, że zapomniała. Chciał przekazać jej swój spokój, swoje ciepło, pragnął by już wszystko było dobrze, by się uspokoiła. Gdy ścisnęła jego koszulkę położył swoje dłonie na jej piąstkach i wpatrywał się w nią z niepokojem. Wyglądała jakby coś ją straszyło, jakby zżerało ją od środka. Jakby nagle coś się zmieniło. I właśnie w tym samym czasie naszła go ta sama wizja co ją. Telepatia?
Ciemnowłosy, sześcioletni chłopiec siedział w swoim ogródku i czytał książkę. Lecz nagle ukłuło go coś w sercu. Jakby zaraz miało się stać coś złego. Przestraszony, nie zbaczając na nic, pobiegł szybko do domu swojej przyjaciółki i od razu skierował swe kroki ku huśtawkom, jakby wiedział, że tam ją znajdzie. Jego oczom ukazał się przerażający widok, jacyś chłopcy stali nad JEGO Lillyanne, któryś z nich ją uderzał, kilkoro innych strzelali do ptaków wygrzewających piórka nieopodal. Kaoru zamarł. A w jego sercu pojawiła się nienawiść. Tak wielka nienawiść. Do tych chłopców, za to co robią Lilly, za ptaki...NIE! Rzucił się biegiem w tamtą stronę, jednak ci chłopcy byli szybsi. Uciekali ile sił w nogach. Chłopiec chciał za nimi pobiec, zbić ich, okrzyczeć. -TEMEEE! -krzyknął jak nagłośniej umiał. Ale wtedy zobaczył Lilly, płakała. Wyglądała strasznie, była cała posiniaczona, i pokrawawiona. Chęć mordu na tych chłopakach jeszcze bardziej wzrosła, jesli to bylo jeszcze możliwe. Jak oni mogli zrobić coś takiego jego imoto-chan? Wiedział, że byli starsi, silniejsi, ale to go nie obchodzilo. Zranili go, jego serce krwawiło na widok przyjaciółki, wszystko bolało go tak jakby i on oberwał. Już chciał za nimi znowu biec, gdy Lilly poprosiła by zaprowadził ją do domu. Uśmiechnął się do niej, podszedl i otarł łezki z jej oczu. -Cichutko, Lilly, nie płacz, wszystko będzie dobrze, ci podli chłopcy już cię nie dotkną.- Zlapał ją za rękę i w ciszy poszli do domu. Wchodząc do środka odwrócił się jeszcze za siebie i przysiągł, że choćby nie wiem co, to się zemści. Nie wiedział kiedy, gdzie i jak ale to zrobi.
Była to ta sama wizja, która ją dopadła, oczywiście nie wiedział o tym. Ale przypomniało mu to jego obietnicę, którą sam sobie złożył. Nie dotrzymał jej, zapomniał. Ale teraz...minęło tyle lat, dorósł, był silniejszy...Musiał dokonać tego co sobie przysiągł. Ale nie to było teraz ważne. A co było, w takim razie? A raczej, kto? Lilly. Chłopak przytulił ją do siebie wciąż głaszcząc ją po cudownie pachnących, brązowych lokach cichutko szepcząc uspokajające i miłe słowa. Zauważył jak powoli się uspokaja. Słyszał jej miarowy oddech i bicie serca. Powoli dochodził do siebie. Nie wiedział co czuła dziewczyna, tę niepewność czy może mu zaufać. Szczerze to nie miał pojęcia czy sam by zaufał komuś nieznajomemu, który nagle, ni z gruszki ni z pietruszki mówi, że jest jej najlepszych przyjacielem i że jej pomoże. Ale on nie kłamał, chciał dla niej wszystkiego co najlepsze, mógłby nawet dać jej gwiazdkę z nieba jakby zechciała. Wtedy właśnie, widząc w jej oczach tę niepewność pocałował ją. Po raz pierwszy w życiu ją pocałował. Nawet nie wiecie jakie to było dla niego przyjemne uczucie. Świat zawirował, od jej zapachu zakręciło mu się w glowie, serce przyspieszyło a po ciele przebiegł miły dreszcz. To nie był żaden gwałtowny pocałunek, taki jakby od niechcenia, ale bardzo czuły i delikatny. Nie wiedział jak ona to przyjmie, czy go nie odrzuci...Szczerze mówiąc nawet się tego spodziewał. No bo nie oszukujmy się. To była niezwykle dziwna sytuacja. Nagle podszedł do niej jakiś obcy chlopak, ciesząc się że ją widzi jak nie wiem, zna jej imię, mówi że jest jej bratem i najlepszym przyjacielem, a potem ją jeszcze na dodatek całuje. Ja osobiście czułabym taki mętlik w głowie, ze nawet sobie tego nie mogę wyobrazić. Zapewne Lilly musiała czuć się dziwnie, zagubiona, zakłopotana i zdziwiona jego zachowaniem. On sam był tym zdziwiony. Wcale tego nie planował. Ba, nie wiadomo nawet czy miał kiedyś zamiar to zrobić, nie chciał zniszczyć ich przyjaźni, którą mieli szansę odbudować. Dlaczego więc to zrobił? Nie wiem, chwila smutku, cierpienia, niepewności... i stało się. Mimo tego, że nie był pewien co do reakcji przyjaciółki, w głębi duszy miał jakąś dziwną myśl, że zrobił to co powinien, to na co oboje czekali całe życie. Ale teraz czekał aż ona go odsunie i wezwie pielęgniarkę, która wsadzi go w kaftan i pokoj bez klamek. Ale dziewczyna go nie odepchnęła. Ba, oddała pocałunek! Sekunda gdy ich wargi się połączyły, była najpiękniejszą sekundą w jego zyciu, która mogłaby trwać wiecznośc. Ale po chwili jednak się odsunęła. Kaoru natychmiastowo się zaczerwienił i zaczął wyjaśniać. -Słu...-nie dokończył bo jego oczom ukazał się duży, majestatyczny ptak stojący na parapecie okna i trzymający w dziobie jakiś pakunek. Feniks. Nie zdążyli zareagować a zwierzęcia już nie było. Zdziwiony udał się razem z Lilly po paczuszkę. Jeszcze bardziej zaskoczyła go jej zawartośc. Dziewczyna dostała ciasto, bardzo smakowicie wyglądające zresztą, i liścik życzący jej powrotu do zdrowia. -Zdrowia? Co się stalo? -spytał zaniepokojony. Czyżby jego Lill była chora? Usłyszał jej propozycję. W pierwszej chwili miał zaoponować "Ale jak to? Tu, w kawiarni?". Ale widząc jej przyjazny uśmiech od razu zmienił zdanie. Ile to można zdziałać jednym, niby nic nie znaczącym gestem. Usiadł i sięgnął po torcik palcami odłamując sobie kawałek. Włożyl go sobie do ust, rozkoszując się wybornym smakiem. Ale różyczka na srodku tortu mu coś przypomniała. Czekaj, czekaj...którego my dziś mamy? Ej...dwudziesty lutego! URODZINY! Szybko przełknął resztkę ciasta i wstał zakłopotany rozglądając się wokoło. -Kurcze, Lilly, trzy dni temu miałaś urodziny, nic dla ciebie nie mam...Meeeeeerrrrrrliiiiiiiinieeeeeeeeeeee......-sapnął, myśląc gorączkowo. Po chwili w jego mózgu zapaliła się jasna lampka. Jesteś czarodziejem, głupku! Szybko zza paska od spodni wydobył różdżkę i kierując ją na stolik wypowiedział niewerbalne zaklęcie i ich oczom ukazał się okazały, ozdobny wazon. Potem wypowiedział jeszcze jedno zaklęcie wyczarowując bukiet. Podniósł go i szybciutko podszedł do dziewczyny. -Proszę, lilie dla Lilly. Wszystkiego najlepszego, imoto- chan. -uśmiechnął się szeroko czułym uśmiechem i na ułamek sekundy dotknął opuszką kciuka miekkiej skóry jej policzka. Ale po chwili się opamiętał, przecież chciał spełnić jej prośbę. Usiadł na swoim krześle i zamyślił się głęboko. -Kim jestem...od czego tu zacząć...a więc jak już wiesz, nazywam się Kaoru Matsumoto, urodziłem się cztery miesięce wcześniej niż ty, czyli jedenastego września. I od mniej więcej szóstego miesiąca swojego życia, a drugiego miesiąca twojego, się przyjaźnimy. Nasi rodzice mieszkali od lat w swoim sąsiedztwie, więc nic dziwnego, że spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, widywaliśmy się dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, twoi rodzice byli dla mnie jak rodzice, ty byłaś moją najukochańszą siostrą...Nie ma drugiej takiej przyjaźni jak nasza. Znaliśmy się nawzajem na wylot. Nawet wspolne milczenie przynosiło nam obopólną radość. Bawiliśmy się, rozmawiliśmy, snuliśmy plany na przyszłość....często nocowałem u ciebie i jadłem posiłki, wyjeżdżaliśmy razem na wakacje, byłem twoim jedynym i najlepszym przyjacielem (nadal będę się upierać że to niemozliwe żeby Corn i Lilly znały się przed wypadkiem xd) Wiedzieliśmy o sobie wszystko, każdą tajemnicę, każdy szczegół, każdy sekret...znaliśmy swoje myśli, ambicje, pragnienia. Nie mieliśmy przed sobą nic do ukrycia. Ja wiedzialem o wszystkim co działo się w twoim życiu, ty wiedziałaś wszystko o moim...Tylko dzięki tobie żyłem, dla ciebie. Chciałem być twoim bratem, twoim rycerzem, który ochroniłby cię przed całym złem tego świata, bez wahania rzuciłbym się za tobą w ogień. Złożyliśmy nawet przysięgę wiecznej przyjaźni. -pamietał to, lato w wieku siedmiu lat, pod drzewem wiśni. Uśmeichnął się na to wspomnienie. - Tylko ty potrafiłaś mnie uspokoić, jak byłem zdenerwowany i smutny. Tylko ty powodowałaś szeroki uśmiech na mojej twarzy. Dzieliliśmy wszystko. Każdy ból, każdy smutek, każdą radośc, każdą złość. Gdy ciebie bolała glowa, bolała także i mnie. Mielimy wspólne pasje, plany, zainteresowania. Wszystko zniszczył twój tata, pojąwszy decyzję o przeprowadzce do Londynu. To był koniec naszego świata. Chciało mi się płakać, nie miałem ochoty do dalszego zycia, nie chciałem dalej istnieć bez ciebie. Ty czułaś to samo, wiele razy, przed snem rozmawialiśmy o tym co teraz będzie. Obiecalaś pisać, ja miałem przyjeżdzać do ciebie....Odjechałaś. Czekałem, tęskniłem, płakałem...a listu od ciebie nie było. Nie było zapewnienia, że w Anglii jest beznadziejnie, że tęsknisz, i że chciałabyś bym był przy tobie...Nie wiedziałem co mam robić, kompletnie zgłupiałem, ze smutku, z tęsknoty, z bólu...Ale nigdy nie przestałem wierzyć, że to nie koniec, że jeszcze kiedyś los złączy nas na swojej drodze. I jak widać, mialem rację, -uśmiechnał się do niej, szczere, z radością, tak jak na początku. Wpatrywał się w Lilly urzeczony przez kilka sekund by po chwili przerwać i kontynuować odpowiedź. - To chyba wszystko...jeśli chcesz wiedzieć coś jeszcze to śmiało, pytaj, powiem ci wszystko. Kurczę, Lilly...ale wyrosłaś...i jesteś taka...- nieziemska, seksowna, obłędna, cudowna, przepiękna, boska, wspaniała, niezwykła, fantastyczna, zmyslowa, pociągająca, czarująca, urocza, bajeczna, anielska, zniewalająca, słodka... Merlinie, jak ja cię kocham...-...ładna! Tak bardzo się zmieniłaś...wciąż pamiętam moją małą siostrzyczkę w za dużym T-shircie, w warkoczykach i z poobijanymi kolanami...A tutaj proszę! - rozpostarł ramiona pokazując na nią chcąc pokazać pod jak wielkim jest wrażeniem. -Ile to lat minęło...Jeny, to chyba najlepszy dzień w moim życiu...- szeptał Kaoru rozmarzonym głosem cielęco wpatrując się w Lilly i wciąż nie mogąc uwierzyć, że ma ją przed sobą. Chwycił kolejny kawałek ciasta i ugryzl kęs cały czas nie odrywając od niej wzroku, napawając się nią. Gdy już zjadł to co miał zjeść ponownie się odezwał. -Powiedz mi...co dokładnie się stało, co pamietasz? Co robilaś przez te wszystkie lata? Gdzie mieszkasz, jak ci się wiedzie, co porabiasz, skąd wzięłaś się w Hogwarcie, od kiedy tu jesteś? Powiedz, chcę wiedzieć wszystko! - wyraził chęć Puchon uśmiechając się przyjaźnie i z ogromną radością, którą właśnie czuł.
Cierpienie, ból, niepewność. Te uczucia wypełniały ją w tym momencie. Te wspomnienie, nie było sklejone w jedną całość. Wiedziała, że to były urywki, kawałki, kilku, a może jednego wspomnienia, które zostało wymieszane z resztą. Chociaż nie mogła być już niczego pewna. Im częściej pokazują się jej wspomnienia z dawnych lat, tym bardziej czuje się jakby nie istniała. Przecież Lillyanne Sangrienta, z tamtego życia umarła w wypadku samochodowym. Wraz z rodzicami spłonęła w jednoosobowym samochodzie. Jej życie, myśli, uczucia, wszystko spłonęło w szkarłatnych płomieniach. Teraz była niezależna, nie potrzebowała nikogo i niczego, wystarczały jej maski, które pozwalały wyzbyć się uczuć i problemów. Jednakże to zaczęło się psuć. Zauważyła to niedawno, jak bardzo zaczęła zatracać się we własnym teatrze. Jej scenariusz stał się zbyt skomplikowany, by mogła odczytać go w pojedynkę. Ale nie zwróciła się do nikogo o pomoc, nie chciała być nikomu nic dłużna, nie chciała coraz bardziej pogrążać się. Wystarczy, że przyjęła przyjaźń Cornelii, to już ją zgubiło i zniszczyło światopogląd, który chciała przyjąć. Ale Corin… Corin była inna, nie taka sama jak ten chłopak, który trzymał ją w ramionach i uspokajał ją swym głosem i koił jej zmysły. Nie mogła się skupić, nie mogła ubrać maski, nie wiedziała jak się zachować. Przecież musi jakoś zareagować, ale czemu nie potrafi wybrać jednego ze znanych jej scenariuszy? Dlaczego czuje jakby tajemna rola ukryta głęboko w jej sercu i zamknięta na kilka spustów zaczęła się uwalniać? Nie chce tego teksu, nie chce tego starego życia! Tak mówiła sobie ciągle, ale dlaczego teraz nie potrafi wypowiedzieć tych słów, które pozwoliłyby jej odetchnąć i wrócić na scenę. To nie możliwe, że oboje są jej przyjaciółmi. Oni całkowicie się od siebie różnią, nie chodzi mi o charakter, a o to jak nasza mała Lilly się przy nich czuję. Przy panience Somerhalder potrafiła udawać, mimo iż wiedziała, że to tylko gra, to jednak potrafiła rozegrać to jak aktorka światowej sławy, a przy nim? Przy nim miała takie pragnienia i takie uczucia, że nigdy by się tego po sobie nie spodziewała.
Tak bardzo chciałabym zapomnieć o wszystkich i zostać w tych ramionach, w tym milczeniu, wystarczy ta melodia, którą teraz słyszę. Nie czuję się źle, nie czuję się dobrze, czuję się spokojnie, a zarazem jestem wściekła. To błogie uczucie, którego nie potrafię ująć słowami, takie poczucie bezpieczeństwa oraz niebezpieczeństwa ze strony tego chłopca. Co z nim nie tak, co on ze mną zrobił? A może to ze mną jest problem. Nie rozumiem czemu tak bardzo chce utonąć w jego ramionach, zasnąć i nie martwić się niczym tylko tym, że z rana będę musiała się od niego odsunąć i odejść do swojego dormitorium, odejść odchodząc i pozwalając ulotnić się temu ciepłu. Nie rozumiem tego, nie rozumiem siebie, nie rozumiem już nic…
Te myśli kłębiły się w jej głowie, te myśli mąciły jej wszystko, niszczyły wszystko, ale nie chciała ich przegonić. Musi stawić czoła przeciwnikowi, nie ważne jak będzie potężny i jakich środków użyje by jej się pozbyć. No, wreszcie mogę powiedzieć, że wróciła Lilly z drugiego życia. Tak jak już wcześniej ujęłam pocałunek, był czymś czego się obawiała, wiedziała, że ta słabość, która w niej trwa od kilkunastu minut nie da jej szansy na odsunięcie się od niego. Co najgorsze, jej myśli ponownie zaczęły szwankować, jeśli mogę tak to ująć, a później zaczęły się z nią droczyć.
Dlaczego to zrobił? To ciepło, to uczucie. Ten pocałunek niby od niechcenia, niby nie ważny, niby byle jaki, a jednak przyciąga jak magnes. Och! Jak pragnę pogłębić go i rozpocząć namiętny taniec żarliwości, który rozpali nas obu nie pozostawiając wiele do myślenia! Ale nie mogę, po pierwsze, nawet go nie znam więc nie powinnam czuć takiej potrzeby do obcej osoby, po drugie, nie chce by uznał mnie za puszczalską. Kurde! Noo!! Dlaczego mnie obchodzi jego zdanie! Co się do cholery jasnej ze mną dzieje?!
Oddała mu pocałunek, delikatny i czuły, nie chciała go przeciągać, nie chciała go kontynuować. Sama nie wiedziała, ze aż tak bardzo potrzebuje ciepła, które pozwoli jej spokojnie żyć. Nie myślała, że będzie potrzebować drugiego człowieka tak bardzo. Nie chciała się z nikim zaprzyjaźniać, nie chciała się do nikogo zbliżać, ponieważ bała się, zresztą, po tym wypadku bała się wielu rzeczy, teraz bała się, że znowu straci wszystko, przez złowieszcze płomienie, które śmieją się jej w twarz. Cieszyła się kiedy do czytelni wleciał feniks. Ten piękny ptak, ognisty ptak, podobały się jej te stworzenia, mimo swojej monstrualnej naturze, bo według niej właśnie taką naturę posiadały, były przyjazne i delikatne, pełne wdzięku gracji. Brązowowłosa trzymała ciasto w rękach, na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, cieszyła się z tego, że coś dostała, więc postanowiła szybko skorzystać z paczki. Kiedy Kaoru powiedział niezwykle zdziwiony słowa dotyczące liściku spojrzała na niego niewzruszona. - Uciekłam dzisiaj ze skrzydła szpitalnego, chociaż… już drugi raz z niego uciekłam… Raz to w ogóle do niego nie poszłam mimo, że była taka potrzeba. – wydukała zamyślona kładąc torcik na stoliku przesuwając książki. – Pewnie słyszałeś co nie co o Gryffonce, która zawsze robi sobie krzywdę i jest piekielnie niezdarna – powiedziała uśmiechając się do niego znacząco. Taką miała naturę, w przeszłości też często lądowała na ziemi potykając się o własne nogi, ale spadała z drzewa wpadając w ramiona swojego księcia, który pilnował ją, by żaden upadek z drzewa nie zniszczył jej pięknej dziecinnej skóry. Kalectwo było jej cechą rozpoznawczą, tak jak spanie we wszystkich miejscach i o każdej porze, a i do tego dolicza się jeszcze uzależnienie od spaghetti i czekolady. Już chciała usiąść gdy nagle chłopak stanął sparaliżowany, bynajmniej dla niej to tak wyglądało. Gdy wspomniał o jej urodzinach wpatrywała się w niego oszołomiona. Na urodziny nic nie dostała, nawet ich nie świętowała, ponieważ nienawidziła tego dnia. Ten dzień był początkiem nowej Lilly i końcem starego jej życia. Spojrzała na wazon i na przepiękny bukiet kwiatów. Gdyby to był ktoś inny pewnie nie przyjęłaby ich, ale te kwiaty do niej przemówiły, coś podpowiedziało jej by wzięła je i nie wspominała o braku prezentów, ciasta i hucznej zabawy. Tak też zrobiła. Kiedy usiedli zadowolona ze świata zaczęła pożerać gotyckie słodkości. Słuchała uważnie wszystkiego co mówił, na początku obawiała się, że kiedy powie jej coś, co miało miejsce w przeszłości, to wspomnienia zaczną uderzać do drzwi i nie czekając na pozwolenie wyważą je silnym kopniakiem wpychając się do jej głowy najeżone niczym jeże i sprawiając ból ( co za porównanie O.o). Na szczęście tak się nie stało i panna Sangrienta mogła w spokoju słuchać co ma do powiedzenia jej… braciszek. Nagle dziewczyna wybuchła śmiechem, odłożyła kawałek ciasta by nie zniszczyć tego pysznego tortu i położyła się na stole nie mogąc się przez dłuższą chwilę uspokoić. Do oczu napłynęły jej łezki spowodowane jej gromkim śmiechem. - Prze… przepraszam, ale wyobraziłam sobie dwójkę niemowląt w kołyskach i jedno mówiące do drugiego „Ej pożyczysz mi grzechotkę, bo moją zabrała mama, za głośno beczałem i mam szlaban.” To jest nienormalne! – na początku uspokoiła się, jednak później ponownie zaczęła się śmiać. Po jakimś czasie wzięła głęboki oddech i wcisnęła do buzi ciasto, starając się jakoś zatkać i słuchać dalej, co było dla niej teraz bardzo, bardzo trudne. Ale uspokoiła się, pod koniec, ale jednak. - Widzę, że byliśmy ze sobą bardzo zżyci. To niesamowite… - wyszeptała bardziej do siebie. Dopiero później zaczęła mówić głośniej. – Przepraszam. – wydobyło się z jej ust to jedno słowo. Nie pozwoliła mu nic powiedzieć tylko kontynuowała. – Złamałam obietnice… nie chciałam nikogo zamartwiać, nie chciałam nikogo załamywać, przepraszam… że musiałeś się tak martwić… Kaoru. – Mimo iż niczego nie pamiętała, to nadal czuła się winna temu wszystkiemu. No i oczywiście chyba po raz pierwszy wypowiedziała jego imię. - Naprawdę jestem ładna? – spytała widocznie zadowolona tym prostym stwierdzeniem. – Nie wyglądam dla ciebie zbyt dziecięco? – zaśmiała się gdy usłyszała resztę zdania. Teraz jej kolej by wszystko mu opowiedzieć, nie miała obowiązku mówienia mu cokolwiek, ale naprawdę chciała powiedzieć cokolwiek. - Nie pamiętam za wiele, gdy się obudziłam byłam już w szpitalu, a obok mnie była Cornelia, mówiła, że jest jedną z moich przyjaciółek. – wydukała przypominając sobie jej pierwszą reakcję na to jak ujrzała Corin. Nie czuła jakiejś niesamowitej radości czy jakiegoś innego wspaniałego uczucia. Wtedy nic nie czuła, była jak maszyna, która wykonywała polecenia bez sprzeciwu. – Dzięki niej wróciłam, można by powiedzieć, że do człowieczej postaci, nie umiałam się pozbierać po wypadku. Jedna z pielęgniarek, która się mną opiekowała w szpitalu postanowiła mnie wziąć do siebie na stałe i to właśnie ona dała mi dom. Mieszkamy w Londynie, więc mam niedaleko do szkoły – wydukała z delikatnym uśmiechem biorąc ostatni kawałek ciasta do ust i otrzepując ręce z okruszków. Niestety nie pomyślała o twarzy i w kąciku ust pozostały resztki po cieście (aluuuzja :]). – Przez większość czasu po wypadku leczyłam się i powracałam do zdrowia, później dostałam list no i pojawiłam się tutaj. Chodzę już rok do Hogwartu. – Na tym skończyła się je historia. W przeciwieństwie do niego ona wypowiedziała się w kilku zdaniach, które opisały wszystko, co było najistotniejsze. – A, właśnie – dodała po chwili wpatrując się w stertę książek stojących obok niej. – niedawno wróciło mi jedno ze wspomnień… z ptakami… - nic więcej nie powiedziała. Nie chciała przypominać sobie tego wszystkiego, tego bólu, który odczuwała mimo iż nie zadawano jej żadnych ran. Kątem oka spojrzała na puchona i uśmiechnęła się pod nosem, nieświadomie, ale czule.
Złożoności uczuć Kaoru nie da się nawet opisać. Był szczęśliwy, że ją spotkał, zasmucony, że go nie pamięta, współczuł jej tego wypadku, dopadły go wyrzuty sumienia za wściekłość na nią gdy zniknęła, a ona wtedy tak cierpiała, niepewność co teraz z nimi będzie, czy odbudują to co było dawniej, miłość, zakłopotanie, troska....I to wspomnienie...Ciekawe, że przypomniał sobie właśnie je. Ale tak to już jest, w pamięci najbardziej zostaje nam to co nas bolało, smuciło, to czego byśmy nie chcieli pamiętać. Jak dziś pamiętał tamten dzień, tamtą troskę o Lilly, wściekłość na tych mugolskich chłopaków. Wizja pokazała się im w tym samym momencie, to samo wspomnienie, różne punkty widzenia... Lillyanne z tamtego życia umarła, narodziła się nowa Lilly. Dawna nie zakładała masek, była całkowicie szczera, nic nie ukrywała, nie grała. Ale człowiek nie może być tak do końca niezależny, tak czy inaczej, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy, potrzebuje drugiej osoby, kogoś na kim mógłby się oprzeć w chwilach zwątpienia. Heh, Kaoru jest taki wyjątkowy i niepowtarzalny, że nawet Lilly nie wie jak się przy nim zachować, musi się z tym pogodzić. (xD) Tak już miał, przy kimś kogo darzył uczuciem, czy to przyjaźnią czy miłością, był czuły i troskliwy, chciał dla tej osoby jak najlepiej, aby nie cierpiała. Podświadomość dziewczyny na pewno wiedziała lepiej czego ona chce tak naprawdę a czego nie. Najwyraźniej uznała, że Gryfonka potrzebuje powrotu do dawnego życia, że tego chce, chociażby przypominając jej to wspomnienie z ptakami czy stawiając na jej drodze Kaoru. I wcale nic dziwnego, że przy nim zachowywała się inaczej. Po prostu tak jak w dawnym życiu. A wtedy nie grała, nie udawała, była szczera, ich przyjaźń taka była, brak żadnych tajemnic czy niedomówień. Puchon miał w swoim życiu bez Lilly kilkoro znajomych czy też przyjaciół i przy każdym z nich był tak samo szczery i otwarty. Ale nigdy nikt nie był dla niego tak samo ważny jak panienka Sangrienta (swoją drogą, to ciekawe. Hiszpańskie nazwisko do Japonki xD) Przy niej był bardziej rozluźniony, przebywanie z nią było dla chłopaka tak samo łatwe i potrzebne jak oddychanie. W towarzystwie Lillyanne odzywały się w nim takie uczucia, jakich jeszcze nigdy do nikogo nie czuł. Nie wiedział co jest w niej takiego, że wyzwala w nim tyle emocji, tyle wspomnień, tyle wrażeń, tyle pozytywnych odczuć. Czuł się tak dobrze, tak bezpiecznie, chciałby by chwila ich bliskości trwała do końca świata i jeden dzień dłużej. Nie martwić się niczym tylko trzymać ją w ramionach i otaczać ciepłem i uczuciem, ochraniać przed wszelkim złem, dawać jej wszystko to czego zapragnie. Ale wiedział, że nie może. Jeszcze (slowo klucz xD) nie może. Musi zdobyć jej zaufanie, jej sympatię, dziewczyna musi poznać go na nowo, uwierzyć mu. Myśli, które teraz kłębiły się w jego głowie dotyczyły tylko i wyłącznie jej, a nie przytoczę ich tutaj bo nie chcę ludziom burzyć ich poczucia moralności. (Nie no dobra, żartowałam, nie jest z nim tak źle, po prostu mi się nie chce xD) Wiedział, że dziewczyna się odsunie, nie miał jej tego za złe, nawet by się zdziwił gdyby to zrobiła. Ale nie chciał by odsuwała się od niego tak na zawsze, na stałe, chciał być przy niej jak za dawnych lat. Pocałunek...był takim spontanicznym gestem. Ciepłym, czułym, Kaoru chciał nim przekazać jej swoje ciepło, radość, troskę o nią, to że wciąż jest dla niego ważna, że nie chce by cierpiała. Pragnął go pogłębić, pokazać jej swoje uczucia, oddanie, przyciągała go do siebie jak magnez nawet nie zdając sobie z tego sprawy. ale nie mógł, wiedział, że jest za wcześnie, że tylko by ją spłoszył. Ponadto nie wiedział ile tym jednym gestem wywołał w niej myśli, pragnień i sprzeczności. Wiedział tylko to jak Ona na niego działała. Dopóki jej nie spotkał nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo jej potrzebuje, jak bardzo jest mu ona potrzebna, czas przyzwyczaił go do bólu, pozwolił mu dalej istnieć. Ale wiedział, że to nie było to co do dziewiątego roku życia z nią. Chciał się do Lilly zbliżyć, na nowo z nią zaprzyjaźnić, sprawić by się nie bała, by jej życie było lepsze, bardziej kolorowe (ach, ależ górnolotne i ambitne plany xD Lilly, strzeż się! :D). Pragnął znowu być jej rycerzem, jej przyjacielem, jej bratem... -Ojej, Lilly. Ale wyglądasz dobrze, więc chyba nic zlego ci nie jest, ne?-spytał z troskliwym wyrazem twarzy. Na jej kolejne zdanie odpowiedział uśmiechem. Ooooo tak. -Faktycznie. Nie tylko słyszałem, ale i miałem z nią styczność dzień w dzień przez dziewięć lat. Ba, nawet dzięki mnie i mojemu sprytowi parę razy uniknęła ona śmierci. -przechwalał się z radosnym, znaczących "bananem" na twarzy. To była prawda, choć może trochę naciągana. Zdarzało się, że bronił ją przed starszymi chłopakami, i to nie tylko wtedy z ptakami, parę razy takze o mało co nie zleciala z drzewa a on ( niczym jej książę...waaa, jak to słodko brzmi *-*) zawsze łapał ją w swoje ramiona. A co do kwiatów i urodzin. Dawniej hucznie je obchodzili a on zawsze sprawiał jej w tym dniu jakąś miłą niespodziankę. Gdy już usiedli pałaszujący cudowny smakołyk zaczął opowiadać jej wszystko po kolei tak jak prosiła. W pewnym momencie jednak dziewczyna zaczęła się śmiać niemalże kładąc się na stoliku. Kaoru spojrzał na nią zdziwiony ale także urzeczony. Gdy się śmiała wyglądała tak uroczo. Gdy wyjawiła co ją tak rozbawiło Puchon także zaczął się śmiać, tak głośno, że aż dziwne, że bibliotekarka nie zwróciła im uwagi. -Taaak, może tak nawet kiedyś było, nie pamiętam. -wykrztusił w końcu się uspokajając by mówić dalej. W końcu zakończył swoją wypowiedź i spojrzał na nią oczekując jej reakcji. Na słowa dziewczyny pokiwał w zamyśleniu głową. -Hmmmm...tak, byliśmy niesamowicie zżyci, prawie jak bliźniacy. Jedna dusza w dwóch ciałach...nic dziwnego, że gdy wyjechałaś czułem się jakby zabrano mi połowę mnie...Ale ta połowa właśnie wróciła na swoje miejsce. -uśmiechnął się uszczęśliwiony. Gdy go przeprosiła chciał spytać za co, ale nie zdążył, gdyż zaraz mu to wyjaśniła. Zaniepokoiło go to. Nie chciał by dziewczyna odczuwała przez niego jakiekolwiek wyrzuty sumienia! Dlatego szybko pokręcił głową obdarzając ją uspokajającym spojrzeniem. -Nie, Lilly, nic nie mów. To nie twoja wina, wiem, że gdyby nie ten wypadek to byś się odezwała, wiem...Nie odczuwaj wyrzutów sumienia, proszę, to nie twoja wina. Nic się nie stało, ważne że jesteś.-począł ją uspokajać i zapewniać o tym, że nic się nie stało. Po raz pierwszy od wielu lat wypowiedziała też jego imię. Tym swoim pięknym i melodyjnym glosem, brzmiało to jakby śpiewała (xD). Kaoru poczuł się wręcz cudownie. Słysząc jej pytanie pokręcił głową z niedowierzaniem. Jakże mogła w to wątpić? Lilly, ty nie jesteś tak po prostu ładna. Ty jesteś ZJA-WI-SKO-WA! -No oczywiście. Dla mnie ZAWSZE -podkreślił to słowo wymawiając je wolniej - byłaś, jesteś i będziesz ładna. A to, że wyglądasz dziecięco tylko dodaje ci uroku. -mrugnął do niej wesoło. Gdy zaczęła opowiadać usiadl wygodniej i słuchał. Gdy wspomniała o jakiejś Corin zdziwił się. Nie znał żadnej Corin. Nie pamiętał by w ich poprzednim życiu wystąpiła taka dziewczyna. A już na pewno nie jako przyjaciółka. To wiedział na pewno. Lilly raczej nie miała przyjaciół oprócz niego. Dzieci zazwyczaj śmiały się z niej dlatego, że była niezdarna. Ale dla Kaoru to właśnie to było w niej urocze. POtem wysłuchiwał jej wypowiedzi do końca ciesząc się, że jakoś się ustatkowała. -Słuchaj...jaka Corin? Nie pamiętam by w twoim życiu przed wypadkiem istniała taka osoba. Wiedziałbym o tym. A ty...nie mialaś zbyt wielu przyjaciół, ludzie najczęściej się z ciebie nabijali przez twoją niezdarność. Nie rozumiem tego, przecież to urocze. -skrzywił się lekko na myśl o tych dziwnych dzieciakach co to nie poznali się na jego Lills. -Cieszę się, że wszystko się ułożyło. Ja mieszkam jeszcze bliżej zamku, w Perth, tu, w Szkocji. Jak dostałem się do Hufflepuffu, a nie do Slytherinu jak cała moja rodzina i jak stwierdzilem, że nie przejmę w przyszłości firmy ojca tylko zajmę się ukochanymi roślinkami i zwierzętami to zostałem wyklęty i wyrzucony z domu. A, i jeszcze nie zgodziłem się na ślub z jakąś dziewczyną wybraną przez rodziców. - nie mówił tego już ze smutkiem czy złością. Po prostu życie w Japonii bylo już dla niego przeszłością, a bez Lill ten kraj już nie był taki sam, więc nie chciałby tam wrócić. A tu, z ciocią i resztą rodziny bylo mu lepiej niż w domu. Przyzwyczaił się do tego. -Całe szczęście, że przyjęła mnie ciocia. Teraz jest mi lepiej. -wyznał. Spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem z lekkim smutkiem, zaskoczeniem i współczuciem. -Ech...a więc to wspomnienie powróciło do ciebie pierwsze...Dziwne, że najszybciej przypomina nam się to co smutne, złe, to czego nie chcemy pamiętać...ja też przed chwilą doświadczyłem tej retrospekcji do tamtego dnia...wciąż pamiętam twoją zapłakaną twarz, te biedne ptaki, tą wściekłość i nienawiść, którą czułem wtedy do tamtych chłopaków...do dziś nie mogę sobie darować tego, że nic nie zrobiłem, że ich nie dogoniłem, nie dopadłem by ochronić moją małą Lilly, że mnie tam nie było, gdybym tam był to na pewno by się nie zdarzylo, może...-potrzasnął głową by odtrącić tamto wspomnienie, smutne i bolesne, nie czas na nie. -Ale nie mówmy o tym. Chyba, że chcesz. Zjedzmy ciasto, porozmawiajmy, nawet nie wiesz jak fajnie cię widzieć. -uśmiechnął się do niej szeroko. Zauważył, że ubrudziła się okruszkami deseru. W kolejnym przypływie śmiałości pochylił się ku niej by oczyścić jej buzię. Z coraz głośniej bijącym sercem zebrał resztki torciku lekkimi pocałunkami w kącikach ust.
/ zauważ, że nie napisałam że się odsunąl :D Masz okazję się wykazać, pozostawiam ci pole do popisu ^_^
Zaczniemy może od tego przepięknego spotkania, bliskości dwojga ludzi, którzy nieświadomi swoich uczuć, brną przed siebie walcząc z przyzwoitością i nawykami. Te delikatne uczucie ciepła, na malinowych wargach dziewczyny było nieziemskie, ta sytuacja wprawiała w zachwyt, gdy promienie zachodzącego słońca przedzierały się przez jedno z okien czytelni tworząc magiczną atmosferę. To była iluzja, na pierwszy rzut oka wydawało się jakby oboje wirowali w przestrzeni kosmicznej otuleni dywanem gwiazd. Jednakże i to piękne spotkanie dwóch serc bijących jednym rytmem musiało się skończyć. Tak jak wszystko w życiu się kończy. Każda czynność ma swój początek i koniec, niektóre z nich trwają dłużej inne krócej. Ona uciekła śmierci, można by powiedzieć, że skopała jej dupę przy pierwszym spotkaniu. Powiedziała stanowcze ‘NIE’ i rozbiła jej czaszkę na miliony części. Wygrała walkę o życie, więc i ono nie skończyło się zbyt szybko. Miała nadzieję, że będzie trwać długo, tak długo, by mogła przed końcem powiedzieć: ‘Przeżyłam wszystko, co chciałam przeżyć, teraz możesz mnie śmiało brać i wrzucić do piekła świnio.’ - Tak wszystko w porządku, tym razem miałam rozwaloną rękę, to były nieduże rany – wydukała ściągając dłoń ze stołu. Gdyby ktokolwiek przyjrzał się bliżej ujrzałby blizny, na jej skórze. Te blizny są dowodem tego jaka jest słaba, te blizny są dowodem tego, jak bardzo nie potrafi sobie radzić z własnym życiem, o które tak bardzo walczyła. I mimo iż te blizny kiedyś znikną, wspomnienie zostanie, zostanie wielka szrama na jej sercu, która będzie jej przypominała jaka to była żałosna i beznadziejna. Po prostu słaba. Gdy chłopak opowiedział jej o jej kaleczności zaśmiała się pod nosem i spojrzała na niego czułym i ciepłym spojrzeniem. Jej szmaragdowe tęczówki wtopiły się w niego jak nóż w masło i trwały tak długo nie dając mu chwili spokoju. To spojrzenie nalegało, by w końcu zatopił się w jej oczach i zapomniał o bożym świecie. Później oboje kontynuowali rozmowę. Ciągnęła się długo, mimo iż wymienili pomiędzy sobą tylko kilka zdań to mogłoby się wydawać, że trwała wiecznie, jakby chciała ich przy sobie przytrzymać, by siedzieli tu razem aż nadejdzie Armagedon. Na jej ustach pojawił się ponownie delikatny uśmiech, który jak bańka mydlana pojawiał się na chwilę, by zachwycić swym pięknem, a gdy chciało się ją utrzymać dłużej znikała nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. - Wiem, że musiało to cię bardzo boleć. Ktoś kogo kochasz… - czyżby wiedziała o tym namiętnym uczuciu, którym tak bardzo darzył ją chłopak. Czyżby wiedziała o tym, że to tylko gra, która skończy się wygraną jedną z osób, ale nie ważne kto będzie zwycięzcą, bo i tak będą razem. No cóż, skoro o tym wie i jeszcze nie uciekła od niego to również musiała się nim zainteresować. Jednak niestety muszę Cię zawieść. – …kto był dla ciebie jak siostra, nagle zniknął i złamał ważną obietnicę. Wiesz… Dla mnie ludzie, którzy nie dotrzymują obietnic są śmieciami, a ci, którzy kłamią stają się od nich gorsi. Tak, to imię również rozbrzmiało w jej uszach dosyć długo. Niby nic, zwykłe słowo, a unosi serce i otula ciepłem. To jedno słowo zabrzmiało tak jakby tysiąc egzotycznych ptaków wystartowało do lotu ukazując wszystkim swoje piękne pióra oraz dostojny lot, który zachwyca i unosi duszę ku niebu. Gdy rozwiał jej wszystkie wątpliwości zarumieniła się odwracając wzrok. Teraz starała się za wszelką cenę omijać jego osobę, nie często, ktoś ją komplementował, więc za bardzo nie miała pojęcia jak ma reagować. Znowu jej słowa i odpowiedź, która sparaliżowała jej ciało. Spojrzała na niego niepewnie, całkowicie zapominając o swojej misji pt: Omijać wzrokiem Kaoru. Uchyliła delikatnie usta chcąc coś powiedzieć, ale słowa utkwiły w jej gardle, to wszystko było dla niej nie do uwierzenia. - Słu…cham… - jej cichy głosik odbił się echem po czytelni. Cisza i spokój, która w innym wypadku byłaby kojąca, to teraz doprowadzała do szału, wprawiała w stan niepewności. Ta groza, która mogła ująć ich serca. A to wszystko spowodowane było wyrazem jej twarzy i tonem jej głosu. Jej twarz, dotychczas łagodna stała się zimna niczym lód. Gdyby usiadła i rozluźniła się bez najmniejszego problemu, można by było ją pomylić z małą porcelanową lalką. Szok, to za mało powiedziane co przeżyła. Nie mogła, a raczej nie potrafiła uwierzyć w to, że dziewczyna, którą zwała przyjaciółką, tak po prostu okłamała ją. Ufała jej! Niedawno powiedziała jej, że ufa jej w pełni i teraz będzie musiała odwołać te słowa. Japonka jak to miała w zwyczaju przegryzła dolną wargę i zamknęła oczy chcąc się uspokoić. - To niemożliwe – wydukała spokojna, wolała się upewnić. – Mówiła mi, że przyjaźniłyśmy się w przeszłości… Ja… - nic więcej nie powiedziała. Tak nagle umilkła. Zabolało ją to. Kłamstwo to największe świństwo jakie może wyrządzić człowiek człowiekowi, bynajmniej ona tak uważała. Swoją grę, którą reprezentowała na co dzień nie zaliczała do kłamstw, gdyż to był spektakl, na którym każdy gra swoją rolę. Przedstawienie zwane życiem. Później milczała, słuchała go do samego końca, nie przerywając mu. Musiała wiele rzeczy przemyśleć. Musiała się porządnie zastanowić zanim cokolwiek powie. - Więc nawet w przeszłości nie miałam wielu przyjaciół – wyszeptała i spojrzała na niego kątem oka. Prychnęła niezadowolona i usiadła obrażona przy stole. – dziękuje, że chociaż ty byłeś przy mnie, ale… teraz to ja już nie wiem czy mogę Ci zaufać. Nie wiem czy to Cornelia mnie okłamuję, czy ty. – to mogło zaboleć, jednakże przewidziała to i dodała. – Nie chcę Cię zranić, ale naprawdę nie mogę być teraz niczego pew… - nie dokończyła. Poczuła jak usta chłopaka błądzą po kąciku jej ust i hmmm…. Pożerającego okruszki jej ciast z jej twarzy. Zadrżała. Co miała teraz zrobić? Odrzucić go od siebie, nakrzyczeć na niego przywalić mu w twarz? Miała dużo pomysłów, co może mu zrobić, ale nie zrobiła nic. Nawet nie drgnęła. Każdy ruch, który by wykonała, mógłby mieć zły skutek. Więc postanowiła spasować. Gra się rozkręca, na szachownicy rządzi teraz on, a ona podporządkowuje się do jego zasad, będąc w zaułku i nie mając możliwości ruchu. Czekała, co teraz chłopak zrobi.
Ich spotkanie było tak niespodziewane i tak magiczne, że Kaoru wciąż nie mógł w to uwierzyć, choć minęło już ładnych parę minut. Ta sytuacja była tak nieprawdopodobna, zdawało by się, niemożliwa. A jednak stało się. Spotkał ją tu, w czytelni, po tylu latach tęsknoty, do której czas zdążył go przyzwyczaić i pozwolił żyć normalnie. Był tak bardzo poruszony tym spotkaniem, jej bliskością, jej zapachem, jej cudownym głosem, tak dobrze mu znanym. Nieważne było dla niego, że dziewczyna go nie pamięta, że to wszystko co przeżyli zostało przez nią zapomniane, zatracone przez jeden, głupi wypadek. Nie, to nie miało znaczenie. Ważne, że była, że nic jej nie jest, że nadal jest jego małą, choć trochę starszą Lilly. Naprawdę, czuł się tak dobrze, tak cudownie, tak wspaniale...Rano wstając z łózka nigdy by nie przypuszczał, że spotka go coś takiego. Po prostu, dzień jak co dzień. A tu...zjawia się ONA i swoją obecnością sprawia, że chłopakowi chce się tańczyć i śpiewać, że to co jeszcze wczoraj było dla niego ważne staje się niczym, w porównaniu do tego co czuje względem niej. No bo...nie da się ukryć, czuje do niej coś tak silnego głębokiego, jak jeszcze nigdy do nikogo. Chciał zapomnieć ale nie mógł, nie teraz gdy ponownie się zjawiła, gdy jest tutaj, wszystko wróciło, nigdy nie przestała być dla niego ważna. Wróciła do niego świadomość tego jak bardzo ją kocha. Uczucie ciepła, spokoju, bezpieczeństwa i bezgranicznego oddania opanowało go w tym własnie momencie, wprawiło go w stan błogości i uszczęśliwienia, razem z tak pięknym dniem tworząc ciekawą, intrygującą atmosferę. Dla niego to nie była iluzja, on naprawdę tak się czuł. Jakby wirował wśród gwiazd odkrywając nowe planety, nowe galaktyki. Dotyk jej ust na swoich...to było coś tak magicznego, tak niezwykłego, to niepojęte uczucie spełnienia, słuszności, że to jest dobre, że ich serca są stworzone do tego by bić w jednym rytmie. Wszystko ma swój początek i koniec. Wraz z przybyciem ptaka stało się to co było nieuniknione, musiała się w końcu od niego odsunąć, choć on sam czuł, iż mógłby trwać tak z nią w pocałunku, w uścisku, przez wieczność i jeszcze dłużej. Feniks...umiera by urodzić się na nowo, jako młode i zdrowe stworzenie. Tak też czuł się Kaoru. Tamtego dnia, ale nie tego gdy wyjechała, tego, w którym dowiedział się, że będzie musiała to zrobić...zginął, umarł, był z nią tak bardzo zżyty, jedna dusza w dwóch ciałach...nie wyobrażał sobie życia bez swojej młodszej przyjaciółki, swojej siostry. A dziś, dziś odrodził się na nowo, szczęśliwy i z sercem wypełnionym ciepłym uczuciem do dziewczyny, ogrzewającym go do środka. Czuł jakby ich rozłąka nie trwała osiem lat, jakby widzieli się zaledwie wczoraj, a już mieli sobie dużo do opowiedzenia. Nie wierzył w to wszystko, we własne szczęście, w to że ją widzi. Jednakże rozumiał jak bardzo to wszystko dla niej jest dziwne, skomplikowane, niezrozumiałe. Wiedział, że się boi, że nie wie co ma robić. Nie dziwił się jej, sam zapewne czułby się podobnie w jej sytuacji. Ale chciał, tak bardzo chcial żeby się nie bała, żeby żyli jak dawniej, żeby mu zaufała, uwierzyła. Chciał jej pomóc, tak jak to robił wtedy, w Japonii. Doceniał ją, cieszył się z tego, że z nią wszystko dobrze, że pozbierała się po wypadku i żyje w miarę normalnie, był z niej dumny, że tak świetnie sobie poradziła. Pragnął tylko jednego. By już na zawsze przy nim została, by już nie zniknęła. Nie przeżyłby jakby kolejny raz miał ją stracić. Wtedy życie straciłoby dla niego jakiekolwiek znaczenie, jakikolwiek sens. Nie mógłby tak po prostu żyć z myślą, że dane mu bylo tylko przez chwilę nacieszyć się nią, jej widokiem, by potem ponownie mu to odebrać, jak najlepszą zabawkę. Odetchnął z ulgą słysząc, że wszystko jest w porządku, nie darowałby sobie tego jakby coś jej się stało. Już i tak wystarczająco miał wyrzuty sumienia, że nie spotkał jej wcześniej. W końcu była w Hogwarcie już rok! Rozumiał, że zamek jest ogromny i w ogóle...ale przecież byli jedną duszą w dwóch ciałach, bliźniakami! Jak mógł nie wyczuć podświadomie jej obecności? No karygodne, no. -Och, to dobrze. Wiesz, martwię się o ciebie. - stwierdził troskliwie chłopak, zawsze się o nią martwił, żeby nic jej się nie stało, żeby nic sobie nie zrobiła. Nie był to jego obowiązek, owszem. Ale nie mógłby inaczej, nie chciał inaczej. Jeśli się kogoś kocha troszczymy się o tą osobą bardziej niż o siebie samego, taka jest prawda. Rany których ona doznawała w swoim życiu bolały tak samo i jego, jego również dotyczyły. Skierował swój wzrok za jej spojrzeniem, które zatrzymało się na bliznach na jej dłoni. Był przyzwyczajony do tych znamion na jej ciele, były one niejako znakiem rozpoznawczym Lilly. Ale gdyby poznała jej myśli na ten temat to był ją od razu skrytykował. Według niego jej blizny były dowodem na to jaka jest silna, ciekawa świata i generalnie rzecz biorąc odważna, o. Nie była ani słaba, ani beznadziejna. Ojojojoj, nie spodobało by się naszemu Kaoru takie jej spojrzenie na tę sprawę. Byłby wręcz zdegustowany tym, że ktoś (nawet jeśli była to ona sama) obraża jego Lills. I to jej spojrzenie...takie urocze i ciepłe. Oczy błyszczące niczym gwiazdy na bezchmurnym niebie, przyciągające wzrok szmaragdowe tęczówki, w których chłopak natychmiast się zatopił. Wiedział, że gdyby mu pozwolono wpatrywałby się w nie dniami i nocami i wcale by mu się to nie znudziło. W towarzystwie Gryfonki Puchon zapominał o bożym świecie i istniała tylko ona. Wpatrując się w jej oczy trwał tak urzeczony przez długi czas, sekundy, minuty, godziny, nie wiem ile, próbując uspokoić kołatanie serca, jednak oczywiście nie było to możliwe w tym przypadku. Wydawałoby się, że dziewczyna specjalnie przedłuża to spojrzenie, jakby chciała go opętać, omamić, robiła to samą swoją obecnością, swoim zapachem, uśmiechem.
Och, Lilly...co...co ty ze mną robisz dziewczyno? Dlaczego przy tobie wszystko staje się mniej ważne? Dlaczego liczysz się tylko ty? Czemu przy tobie czuję że wszystko jest w porządku, takie dobre, takie spokojne, że jest tak jak być powinno? Dlaczego tak bardzo chciałbym trzymać cię w swoich ramionach nie myśląc o niczym innych jak o tym, że chciałbym by ta chwila trwała wiecznie? Dlaczego wyzwalasz we mnie takie pragnienia i uczucia jakich bym się nie spodziewał, jak ty to robisz? Czemu gdy jestem z tobą zapominam o wszystkim innym? Dlaczego przy tobie jest tak błogo, tak bezpiecznie?
Uczucie jakim ją darzył było dla niego najważniejszą i najlepszą rzeczą w życiu, jednakże doprawdy zadziwiającą. Wydawałoby się, że to niemożliwe by trwając z nią w przyjaźni przez dziesięć lat, będąc dla niej bratem traktując ją jak siostrę na końcu się w niej zakochać. To tak jakby poczuł coś do własnej krewnej! I to jak zakochać! Nie jakimś tam głupim, młodzieńczym zauroczeniem a głęboką i poważną miłością, która ma już nigdy nie zniknąć! Lillyanne Sangrienta...była dla niego aniołem, usposobieniem idealnego piękna, na które mógłby patrzeć i patrzeć bez końca. Ale w końcu połączenie ich spojrzeń zostało przerwane a rozmowa kontynuowana. Nie była to jakaś skomplikowana konwersacja, jedynie kilka wymienionych zdań. Ale dla Kaoru i tak było to niezwykle fascynujące, móc tak z nią siedzieć i rozmawiać, mogłoby się wydawać że nigdy nie przestaną, że przesiedzą tu całą wieczność. Ale dla niego mogłoby to tyle trwać. Nigdzie mu się nie spieszyło, nie teraz. Nie chciał się z nią rozstawać, chciał spędzić z nią jak najwięcej czasu. Nie wiadomo było kiedy teraz się spotkają. Dlatego mógłby tu siedzieć nawet i tydzień wymieniając z nią te parę zdań. Nawet milczenie by mu nie przeszkadzało. Jej uśmiech...był taki słodki, przejmujący i uroczy, iż chłopak z wielką chęcią go odwzajemnił nie mogąc się na nią napatrzeć, jednakże skupiając się gdy zaczęła coś mówić. Na początku lekko się zdziwił i zaniepokoił. Czyżby odkryła to co do niej czuje? O kurczę, a jeśli tak, to co teraz? (wiesz, myślę że jak będą razem to będzie wygrana ich obojga tak w sumie :D) Ach, szkoda, że mnie zawiodłaś! Ale ja i tak wiem, że ona go kocha i w ogóle, o! Tylko jej to trzeba odpowiednio uświadomić, muahahahaha. Na szczęście okazało się, że mówiła to w innym kontekście, co za tym idzie niczego nie wie. Wsłuchał się w jej słowa, chłonąc każde jak tlen. Na końcu pokiwał glową na potwierdzenie jej słów. Tak, on też nie cierpiał kłamstwa. Rzadko zdarzało mu się je wypowiadać, jeśli już to z bardzo ważnej przyczyny. Zazwyczaj był otwarty i szczery. A co do dotrzymania obietnicy...-Słuchaj...tak, bolało. Bolało tak bardzo, że nawet sobie nie wyobrażasz. Byłem rozczarowany, smutny, zrozpaczony i wściekły jednocześnie. Ale nie mogłem się na ciebie długo gniewać, nie potrafiłem. Potem została już tylko tęsknota i ból. Tak samo jak ty nie cierpię klamstwa i nie dotrzymywania obietnic. Ale teraz, gdy już wiem dlaczego się nie odzywałaś, to już nieważne. Nie przejmuj się tym, serio. Najważniejsze że jesteś. -uśmiechnął się czule do dziewczyny, by następnie kontynuować dalej rozmowę. Widząc jej zakłopotanie jego komplementem zaśmiał się wesoło. Ach, ta Lilly...zawsze taka nieśmiała i niepewna swoich wdzięków, których miała co nie miara. Jego kolejna wypowiedź zaszokowała ją. Widział zmianę w jej zachowaniu. Najpierw spojrzała na niego niepewna i zszokowana a potem na długi czas zamilkła. Chłopak zaczął odczuwać wyrzuty. Nie powinien tego mówić, czegoś co mogło zniszczyć tamtą przyjaźń, która jak zrozumiał była bardzo ważna dla Japonki. Ale nie mógłby jej okłamać. Obserwował w ciszy jej twarz. Twarz, która...stała się poważna i zimna, aż Kaoru zadrżał. To nie była jego Lilly, ona nie przyjmowała masek, zawsze była radosna i otwarta. Czyżby tak bardzo się zmieniła? Chłopak wpatrywał się w nią lekko zdziwiony i przestraszony. Źle zrobił mówiąc jej o tym. Zepsuł nastrój, który wytworzył się w trakcie ich spotkania. A więc tamta dziewczyna ją okłamała. To musiało zaboleć. Chłopak przysunął się do dziewczyny i objął ją ramieniem. -Słuchaj...Ja...tak mi przykro...Nie powinienem tego mówić, nie teraz gdy bylo nam tak miło podczas rozmowy...Ale nie mógłbym cię okłamać jesli już o tym wspomniałaś. Myślę, że...powinnaś z nią porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko. - tak, myślał że to powinno pomóc, może to tylko nieporozumienie? Nie wiedział, nie znał się na tym, kobiety to skomplikowane stworzenia. Kontynuował dalej swoją wypowiedź. Nie protestował gdy prychnęła obrażona i usiadła na stole. To musiał być dla niej szok. Kiwnął głową, gdy podziękowała mu, ze był przy niej. To było dla niego normalne, naturalne. Ale potem...wpatrywał się w nią zdumiony. Nie wiedziała czy może mu zaufać. Czy on jej nie okłamuje. Nie była pewna. Jak mogła nie być pewna? Nie wyczuła, jaka to szczerość od niego bije? Jego twarz stala się lekko poważniejsza gdy wyprostował się i spojrzał na nią kątem oka. -Ja bym cię nigdy nie okłamał Lilly-chan. Nigdy. -powiedział lekko zdenerwowanym i bardzo zbolałym głosem, który nawet w jednej setnej nie oddawał rozpaczy jaką chłopak czuł w swoim sercu. Nie wierzył w to jak mogłaby myśleć, że mógłby ją okłamać. Gdy wyznała, że teraz już niczego nie może być pewna pokiwał głową. -Rozumiem. Naprawdę. Ją znasz od kilku lat, ją pamiętasz...Mnie nie. Dla ciebie jestem obcy. W tym jednym względzie Cornelia ma nade mną przewagę. -mówił spokojnie, ale można było wyczuć jak bardzo go zraniła i zasmuciła. Gdy tak błądził wargami w kącikach jej ust miał nadzieję, nie wiem...że dziewczyna jakoś zareaguje, może...ostatnio odwzajemniła pocałunek....Ale teraz siedziała jak kłoda i się nie ruszała. Już chyba by wolał by go odepchnęła, wyzwała od napaleńców i poszła. No ale co tu się dziwić...w końcu według niej był dla niej praktycznie obcy. Dlatego też nie chcąc być natarczywym natychmiast się od niej oderwał by usiąść na swoje miejsce. Przez parę minut panowała niezręczna cisza, podczas której błądził wzrokiem po całym pomieszczeniu i księgach na półkach. Nie spoglądał na nią, był zażenowany i bał się jej reakcji i tego co powie.
Słowo rzucone na wiatr, niczym dmuchawiec odlatująca w przestworza. Mały pyłek, który daje wielką nadzieję, że jesteśmy w stanie odlecieć daleko, że mimo iż jesteśmy słabi możemy zajść tak daleko jak chcemy, odlecieć w przestrzeń jak nasienie dmuchawca. Słowo rzucone od tak niczym kamień rzucany w jezioro. Tak od niechcenia z nudów. Chcemy ujrzeć jak uderzając o tafle wody pozostawia znamię, tak, jak w naszych sercach pozostaje ból i cierpienie złych chwil. Ono nie odchodzi, ale zanika powoli. Po pewnym czasie może zniknąć całkowicie, ale kolejny taki kamień może odnowić je jednym delikatnym draśnięciem. Nie ważne jak będzie duży. Słowo, to potęga jaką dał nam Stworzyciel, jedna z broni, która rani, leczy, uszczęśliwia, zabija i ratuje ludzi. Czasami można się zastanowić, czy aby na pewno dobrze używamy tej broni. Lilly siedziała wpatrując się w chłopaka oszołomiona.
Ja nie kłamię, ty też nie kłamiesz… Wiem to, teraz już jestem pewna. Ta szczerość mnie ogarnęła i chwyciła za serce, zresztą wszystko co teraz robisz lub jeśli cokolwiek mówisz zachwyca mnie powoli. Czuję się tak, jakbym siedziała z kimś, z kim spędziłam większą część życia. Z kimś, kto potrafił zrobić dla mnie wszystko, nawet mógłby wskoczyć w ogień, by uratować moje szczątki. Ale dlaczego? Tego nie wiem i chyba nie dowiem się przez najbliższy czas.
- Przepraszam – wydukała z uśmiechem na ustach. Była… szczęśliwa, ale tak prawdziwie, nie sztucznie, bez maski, tak po prostu szczęśliwa. – nie wiem, dlaczego tak w ogóle pomyślałam… Jesteś taki szczery, taki miły, taki… szczerze mówiąc to jesteś bardzo niesamowity. Jesteś jedynym, któremu udało się ujrzeć mnie bez maski, bez mojej sztucznej twarzy. Chociaż… nie jestem pewna, czy to jestem prawdziwa ja… - powiedziała niepewnie i położyła się na dębowym stoliku przymykając powieki. Przez chwilę rozmyślała nad tym wszystkim, nad jej zachowaniem, nad tym co powiedziała i nad tym co on powiedział. Nie chciała kontynuować tematu z Cornelią, musi to na spokojnie przemyśleć i przejść się do niej porozmawiać poważnie. Nawet miała już pomysł jak to rozegrać, musiała tylko ustawić pionki na planszy i rozpocząć rozgrywkę. Chciała zwyciężyć. -… Dziękuję. Pomogłeś mi odsłonić moje prawdziwe ja. – wydukała. No to teraz nadszedł czas na pocałunek. Nie mam najmniejszego zamiaru opisywać drugiego pocałunku, ponieważ to był ułamek sekundy, kiedy Japończyk owym gestem pozbył się okruszków z jej ust. Nie miała zielonego pojęcia jak to zrobiła, że te okruszki się tam utrzymały, ale jakoś się jej udało. Wpatrywała się w zażenowanego chłopaka i uśmiechnęła się delikatnie. Mógł to uznać za znak, ale nie powinien oceniać zbyt pochopnie jej gestów, gdyż często były bardzo mylące. Lil oblizała swoje malinowe wargi i wstała otrzepując ubranie z niewidzialnego kurzu i podeszła do chłopaka wolnym krokiem. Mogłoby się zdawać że ta przerwa ciągnęła się w nieskończoność. Zatrzymała się dopiero przed nim i położyła dłoń na jednym z jego policzków, drugą wplotła we włosy chłopaka, delikatnie je przeczesując. Nadal stojąc pochyliła się i zaczęła niebezpiecznie, a raczej… hmmm jakby to ująć, dla chłopaka mogło być to zaskoczeniem, że zaczęła tak nagle się zbliżać do niego. Jednak nie jej usta Nie wylądowały na jego, skręciła w bok zatrzymując się przy uchu. - Wiesz… - wyszeptała przyjemnie pieszcząc jego ucho powietrzem wylatującym z jej ust i nosa. -…to było dosyć przyjemne… muszę przyznać… - puściła go i wyprostowała się uśmiechając się. – Nie denerwuj się tak, tobie pasuję uśmiech, więc chciałabym Cię takiego zawsze widzieć… uśmiechniętego. – Na jego, teraz będzie pasować, nieszczęście zaczęła odchodzić, ale nie miała zamiaru wychodzić z czytelni. Zatrzymała się przy uchylonym oknie, przez które wcześniej wleciał dostojny ptak przerywając im tą cudowną rozkosz. Zamknęła oczy i pozwoliła, by zimny wiatr uderzył ją w twarz i rozwiał jej włosy. Potrzebowała takiego orzeźwienia, coś co ją pobudzi i pozwoli w spokoju się skupić i myśleć.
Słowa...mają tak wielką wagę i różnorodność...bywają raniące, rozweselające, dodające otuchy, pocieszające, złośliwe, nie wnoszące nic konkretnego...Wydawałoby się, że to nic. Coś zostało powiedziane i tego już nie ma. Ale to nie prawda. Słowo nie odchodzi. Czasem mamy właśnie takie wrażenie, zapominamy o nich, wypowiedzianych , rzucanych ot tak sobie, wraz z wiatrem. Ale nie. Jeśli ktoś jest dla nas ważny, to i to co powiedział staje się ważne. Zachowujemy to w naszych sercach. Obojętnie czy złe słowa, czy dobre. Rozweselają nas czy zasmucają. Ale pamiętamy i trudno nam jest wyrzucić je z pamięci chociaż byśmy chcieli. Kaoru został głęboko zasmucony wypowiedzią dziewczyny. Nie miał pojęcia, że aż tak go to dotknie. Wydawało mu się, że mu uwierzyła i zaufała. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, ale zna go od początku swojego życia, dlaczego poddała wątpliwości jego słowa w takim razie?
Obelgi nie trzeba wcale wykrzyczeć, aby mogła zranić do krwi; przysięgi nie trzeba wyszeptać, aby ktoś w nią uwierzył. Chciałbym...byś wiedziała, że jestem szczery, że możesz mi zaufać. Żebyś wiedziała jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Spędziłaś ze mną tyle czasu...nie zaprzepaszczaj tego proszę...zrobię wszystko...
Wpatrywał się w nią lekko zbolałym spojrzeniem czekając na jej reakcję. Jej mina...nie potrafił odgadnąć co ona oznacza. Ach, jak dobrze byłoby gdyby znał jej uczucia, jej myśli! Wcześniej tak było...wtedy, w dzieciństwie. Ale zmieniła się. Była zupełnie inną Lilly, jednocześnie jednak zostając taka sama (nie pytajcie, nie wiem jak to możliwe). Wpatrywał się w dziewczynę także gdy się odezwała. Jej słowa wywołały w nim tyle uczuć, taką radość! Twarz od razu mu się rozpogodziła widząc, że i ona się uśmiecha. Widział, że mówiła szczerze, co jeszcze bardziej go ucieszyło. -Dziękuję...Lilly...nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą twoje słowa...Ty też...jesteś...taka miła, taka kochana...-wyszeptywał cicho jakby bojąc się, że gdy zacznie mówić głośniej słowa stracą swoją moc. Mówiła o maskach...dawniej ich nie nosiła. Była szczera, nie grała, zawsze mówiła to co myśli, nie udawała nikogo. Teraz też...wydawało się, że jest sobą, tak po prostu. Chłopak miał nadzieję, że wyjaśni sobie wszystko ze swoją przyjaciółką. Był pewien, że to tylko głupie nieporozumienie, które wyjaśnione zostanie natychmiast zapomniane a spór zażegnany. Widać było, że tamta dziewczyna była niezwykle ważna w życiu Japonki. Kaoru także chciałby być taką osobą, chciałby znowu wiedzieć, mieć świadomość, że jest tej bratem, jej najlepszym przyjacielem. Nie miał zamiaru być zazdrosny o Cornelię, mimo, że tamta dziewczyna zna Lillyanne krócej także była jej przyjaciółką, a przyjaciółmi trzeba się dzielić. Był skłonny podzielić się swoją imoto-chan, byle by tylko była ona szczęśliwa. Tylko to było dla niego ważne. Obserwował Gryfonkę, która z przymkniętymi oczami opierała się o stolik i próbował sklecić kolejną wypowiedź. -Wiesz...wcześniej...przed wypadkiem...nie nosiłaś masek, nie udawałaś nikogo, byłaś po prostu sobą, szczerą i otwartą Lilly...teraz też taka jesteś...Proszę, nie ukrywaj się więcej...Taką Lilly jesteś, taką jak teraz...taką cię zapamiętałem i taką pok...-pokochałem. Kurczę, prawie by to powiedział na głos. -...polubiłem. To ty. Lillyanne Sangrienta. - uśmiechnął się lekko. Zażenowany wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu omijając ją wzrokiem. Nie wiedział co powiedzieć, jak zareagować. Bał się, że ją odstraszy, że nie będzie wiedziała jak postąpić, że uzna, że nie powinni się przyjaźnić, czy coś. Naprawdę, był ostro przejety całą sytuacją, dlatego musiał odreagować. Zawsze jak się denerwował stawał się nadpobudliwy. Chodził, mówił, ruszał rękami. Teraz podszedł do regałów i obserwował tytuły pozycji na półkach. Jako, że nie patrzył na nią nie zauważył niestety jej delikatnego uśmiechu, który niechybnie by go uspokoił, no ale mówi się trudno. Wydawało mu się, że ta chwila trwa już z tydzień. Tak bardzo ciągnął się ten czas milczenia. Niezwykle zajęty przyglądaniem się książkom nie zarejestrował, że dziewczyna do niego podchodzi. Dopiero gdy się odwrócił by zobaczyć co ona robi, dlaczego się nie odzywa dostrzegł jak bardzo blisko niego się znajduje. Stanął jak wryty gdy Lilly podeszła do niego i...MERLINIE, HELGO, ROWENO, GODRYKU, SALAZARZE, WŁADZIMIERZU, GOLASIE, DOMINIKO, NIKOLU (xD) I WSZYSCY ŚWIĘCI!!! Dostał zawału i umarł. Nie no, dobra, żyje ale ledwo. Gdy dotknęła jego policzka i wplotła ręce we włosy...na parę minut (albo sekund, nieważne) przestał oddychać, serce waliło mu jak młotem, a ciało...zadrżało pod wpływem jej dotyku by po chwili zostać rozgrzanym przez te niebywałe ciepło. Te gesty były delikatne, czułe i takie...słodkie. Kaoru nawet nie wiedział co się z nim dzieje, jego mysli szalały, ciało szalało, pragnęło by przyciągnął ją bliżej i już nie puszczał. Jestem kiepska w takich opisach, ale mam nadzieję, że nie umniejsza to tego jak się czuł. A czuł się...cudownie, po prostu. Jakby umarł i trafił do nieba, a ona była jego aniołem leczącym jego duszę, jego rany. Urywany oddech chłopaka musiał brzmieć nieco jednoznacznie więc szybko postarał się uspokoić co by dziewczyna sobie czegoś, w sumie właściwego, nie pomyślała. Żeby nie wyjść na jakiegoś sztywniaka objął ją lekko w talii obserwując jej dalsze poczynania gdy tak przybliżała się ku niemu. Wyglądała jakby chciała go pocałować, co doprowadziło Puchona do kolejnego zawału, prawie mu serce z piersi nie wyskoczyło. Potem jej słodki głos tuż przy jego uchu...ciepły oddech drażniący jego ucho i poruszający zmysły...od nadmiaru emocji zadrżał i przełknął ślinę niezdolny do logicznego myślenia. Mając ją tak blisko przy sobie nie mógł się na niczym skupić, prawie nie słuchał tego co mówiła. ale w końcu do niego dotarło. Wiesz...to było dosyć przyjemne...muszę przyznać... wymruczała mu do ucha, a on prawie, że podskoczył z radości. Podobało jej się...z jego ust bezwiednie wyrwało się lekkie westchnienie a usta rozciągnęły się w uśmiechu. -Taaak? Podobało ci się? -w końcu zmysł mowy mu powrócił, jednak słowa i tak były chrapliwe, mogły brzmieć lekko zmysłowo. -A co dokładniej? To...-pocałował ją w lewy kącik ust. -Czy to? -jego wargi dotknęły prawego koniuszka by potem uformowały się w lekki, szelmowski uśmiech. Serio, jestem nieźle zaskoczona jego śmiałością. W życiu nie pomyślałabym, że stać go na takie słowa i gesty. Ej, on nam chyba dorasta czy coś. Albo dziś jest Dzień Śmiałości Kakao a ja o tym nie wiem. Jedno z dwóch. Lekko się od niego odsunęła obdarzając go anielskim uśmiechem, od którego zrobiło mu się cieplej. Chciałabym cię zawsze takiego widzieć.... Odwzajemnił uśmiech, szczerze i radośnie. Przeczesał ręką włosy. -Oczywiście Lilly...a jak kiedyś nie zobaczysz mnie takiego to proszę, masz moje pozwolenie by mnie uderzyć. - zażartował. Rzecz jasna nie zamierzał doprowadzić do takiej sytuacji. Do niej mógłby się usmiechać dzień i noc. Gdy zaczęła odchodzić zrobił minę zbitego psiaka i obserwował gdzie też ona się udaje. Widząc, że zatrzymuje się przy oknie ruszył za nią. Oparła wyprostowane ręce o parapet i przymknęła powieki pozwalając by jej włosy zostały rozwiane przez dość mroźny wiatr. Martwił się by się nie przeziębiła. Tymczasem stanął obok niej i również oparł się o parapet wspierając głowę na dłoniach. Ale nie zamknął oczu. Nie spojrzał na widok rozpościerający się wokół nich. Nie. Wybacz Hogwarcie, wybaczcie błonia, wybacz Forbidden Forest, wybacz jezioro...swym pięknem nie możecie się równać z NIĄ. Dlatego też Kaoru obrócił głowę w bok i opierając ją na jednej ręce patrzył na Lilly. Nie dbał nawet o to, że dziewczyna może wyczuć na sobie jego spojrzenie.
Gdybyś kiedyś we śnie poczuła,że oczy moje już nie patrzą na Ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał...
Jej stare życie było przeszłością, nieważne, takie wyblakłe, nieistniejące. A ona, nie starała się poznać przeszłości, nawet nie musiała, ponieważ ona sama ją ścigała i prześladowała. Dziewczyna zamknęła oczy chcąc się uspokoić. Mimo iż nie znała dawnej siebie, to wiedziała, że nie używała wtedy masek. Bo one powstały w dniu kiedy się obudziła. Tak, ten obraz wciąż krąży w jej głowie to wspomnienie, które zabrało jej wszystko.
Dziewczyna o brązowych włosach z trudem uchyliła powieki, była wykończona, wszystko ją bolało. Nie miała żadnych myśli, nic nie przychodziło jej do głowy. W ciszy wpatrywała się tępo w biały sufit. Był dla niej teraz jedyną atrakcją. Dopiero po kilku minutach zaczęła słyszeć czyjś głos, krzyczący szczęśliwie jej imię, głos, który należał do jakiejś kobiety. Odwróciła głowę wpatrując się w dziewczynę, która siedziała obok niej, wesoła niebieskooka wpatrywała się w nią ze łzami w oczach i z szerokim uśmiechem ciesząc się, że się przebudziła. Jednak Lilly nie było do śmiechu, zimnym spojrzeniem obdarowała swoją towarzyszkę i zaatakowała ją głosem, który był przesączony obojętnością: „Kim ty jesteś…”, z trudem wydukała. Te trzy słowa zniszczyły całą radość dziewczyny, te trzy słowa zniszczyły wszystko. Po jakimś czasie dowiedziała się o wypadku, który ją spotkał, dowiedziała się wielu rzeczy, ale nie chciała poznać przeszłości. Bała się. Skoro to zapomniała, to musiało stać się coś strasznego, coś co zmusiło ją do zapomnienia o tym wszystkim. Przez 2 miesiące wcale się nie odzywała, nie wypowiedziała ani jednego słowa i zachowywała się jak lalka. Żyła, nieżyjąc. Czuła się samotna, opuszczona. Nie umiała przyrównać się do ludzi, gdyż nie pojmowała uczuć, jakimi ludzie darzą siebie nawzajem. Miłość, nienawiść, złość, radość. Na wszystko reagowała obojętnie, bez entuzjazmu. Wraz z wypadkiem nie straciła jedynie pamięci, ale straciła również samą siebie. Widziała, że zbytnio się wyróżnia. Przysiadła więc przed telewizorem oglądając różne zachowania ludzi i zaczęła je naśladować tworząc maski, które ubierała w momencie kiedy trzeba. W momencie kiedy tego potrzebowała.
Można by powiedzieć, że Kaoru był szczęśliwcem, że nie musiał widzieć tamtej Lilly, Lilly po wypadku, Lilly, z której wyssano wszystkie uczucia. Wracając do czytelni. Kiedy wspomniał, jaka kiedyś była wpatrywała się w niego z utęsknieniem, jakby pragnąc wrócić do tamtych czasów, w których mogła żyć beztrosko, bez tych wszystkich problemów i kłopotów. Gdy wspomniał o tym, że jest taka teraz jej oczy otworzyły się jak najbardziej mogły, z niedowierzenia. Tęczówki trzęsły się, a w jej oczach pojawiły się łzy, jednak nie wyleciały. Otarła je szybko chcąc się pozbyć ich z pola widzenia. Była taka szczęśliwa, właśnie… można powiedzieć, że dzięki tym maską, zaczęła rozróżniać wszystkie te uczucia i sama zaczęła je odczuwać. Więc one nie były złe, one były jej pomocą, jej ratunkiem nadzieją, na to, że kiedyś będzie naturalna. Nie powiedziała nic, chociaż w jednej chwili uchyliła swoje malinowe usta. Wpatrywała się jak odchodzi i zatrzymuje się przy regałach. Był zakłopotany tym co zrobił. Delikatnie przejechała dłonią po owym kąciku ust i ruszyła za nim. Kiedy już była z nim tak blisko ściągnęła dłoń z jego policzka kładąc na torsie. Później ten szept, który mu zafundowała i już mogła słuchać jego wyraźnego bicia serca, które tak ją uspokajało. Kiedy przyciągnął ją do siebie spojrzała kątem oka na tą rękę, jakby chcąc się upewnić, że to on ją przysunął do siebie a nie ona sama się do niego klei. Po czym ponownie spojrzała na jego twarz. O rzesz w mordę. Musi być on naprawdę podekscytowany, skoro nawołuje mnie. Ten zawał, nie tak szybko koleżko. Zanim umrzesz to jeszcze ona musi cię wykończyć z trzy razy, musisz poczekać z tym zawałem. No dobra, nie ważne że najpierw ją objął, a później był szept, to taki malutki szczegół, od którego możemy odejść, Ne? Kiedy spytał się jej czy jej się podobało uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Zadał jej dwa pocałunki w kąciki ust, jednak na żaden nie odpowiedziała, nie dała mu znać co było dla niej tak bardzo przyjemne. Jej Lilliś rozwija chłopaka, oby tak dalej, ale bd musiała się zatrzymać zanim dojdzie do wieku starczego. Powiedziała kilka słów od siebie i odeszła. Oparła się o parapet i zamknęła oczy. On powędrował za nią, jak wierny piesek, który nie opuści swojego właściciela bez względu na wszystko. Wpatrywał się w nią i ona to wiedziała. Czuła jego wzrok na sobie, ale jak na razie nie reagowała. Po jakimś czasie uchyliła powieki i spojrzała na niego mówiąc pół szeptem. - Już wiem, które bardziej mi się podobało… - wydukała pewna swojej odpowiedzi, którą chce mu zadać. Przybliżyła się do niego kładąc ponownie swoją dłoń na jego policzku. Zamknęła oczy i wpiła się w jego usta, to była sekunda, jednakże zrobiła to z taką łatwością, jakby ich usta pasowały do siebie idealnie. To było tylko połączenie ust, które spotkało ich na początku spotkania. Nic takiego, jednak tyle emocji uczuć było w tym, że można by to porównać do wielkich rzeczy. Jezu… to ja sobie wyobrażam co by było gdyby przeszli na kolejny etap! Odsunęła się od niego dosyć szybko nie pozwalając mu zbyt długo zadowalać się sobą zrobiła kilka kroków w tył robiąc swój tajemniczy uśmieszek i chowając się za jednym z regałów. Oparła się o niego i spojrzała na sufit, jej policzki były lekko zaróżowione, a ona ponownie zastanawiała się nad tym co zrobiła. Miała głupią nadzieję, że chłopak nie powędruje za nią.
Jakże Kaoru chciałby powrócić do tej przeszłości. Tej bez zmartwień, bez tęsknoty, tej nie bez niej. Był stuprocentowo pewny, że tamten okres był najlepszym w jego życiu. Gdy odjechała...nie tylko umarła dawna Lillyanne Sangrienta. Umarł także Kaoru Matsumoto, by dziś się odrodzić. Nie wiedział jak wyglądał wypadek, jak wyglądał pobyt Lilly w szpitalu, jak i ile przebiegał okres jej rekonwalescencji. Mógł się tylko domyślać jak bardzo była tym wszystkim zszokowana, zdziwiona, jak wielu rzeczy nie rozumiała. Jak bardzo czuła się opuszczona, przez ludzi których znała, przez wspomnienia. I mimo, że nie zdawala sobie z tego sprawy,że nie pamiętała, to musiała podświadomie za tym wszystkim tęsknić. Nie wiedziała, że nie pojmowala uczuć, że na wszystko reagowała tak obojętnie. Nie miał pojęcia dlaczego zaczęła używać masek...Niczego nie wiedział. Niegdyś tak bardzo obecny w jej życiu, tak bardzo obeznany w tym co się w niej działo...teraz po prostu nie wiedział nic. I to go własnie tak bolało. Gdyby jej rodzice, albo chociaż jedno z nich przeżyło...Gdyby Lilly miała jakiś zeszycik z kontaktami, w którym widniałby na pierwszy miejscu...zostałby powiadomiony o tym co się stało, byłby przy niej...Nie cierpiałby tyle, oszczędziłoby mu to wiele bólu, zmartwienia. Może i był szczęśliwcem, zapewne byłby przerażony zachowaniem dziewczynki po wypadku i w ogóle...Ale też chciałby wiedzieć co z nią, co się dzieje... Gdy opowiedział jej o tym jaka była wcześniej zauważył jak na niego patrzy. Z utęsknieniem, jakby chciała powrócić do tamtych czasów. Zgadzał się z nią. Wtedy byli tacy radośni, beztroscy, nie mieli żadnych problemów...To były takie piękne czasy, szkoda że się skończyły. Ale teraz będzie już tylko lepiej, musi być. Skoro wróciła...wszystko jest teraz na swoim miejscu. Widział też, jak bardzo zdziwiła się gdy powiedział, że w tej chwili też taka jest. Bo była, wiedział to. Potrafił poznać jej odczucia, odgadł, że teraz niczego nie udaje. Jednak zamarł widząc łzy w jej oczach. Nie potrafił zidentyfikować tego dlaczego się pojawiły. Ale po chwili dziewczyna się uspokoiła. A maski...kto wie, może nakładając je, ucząc się od innych uczuć, których nie rozróżniała, może to dzięki nim znowu potrafiła odczuwać to wszystko co się wokół niej działo. Ale teraz, przy nim, potrafiła być naturalna. Kaoru wierzył, że i przy innych będzie potrafiła. Że da sobie radę. Naprawdę się zakłopotał tym co zrobił. Bał się, że nie powinien, że za wcześnie, że ją spłoszy...Serio, nie ogarniam go. Całuje ją w usta i nie przejmuje się tym, że to zrobił, a gdy wargami dotyka zaledwie kącika jej ust to już się przejmuje? Dziwny człowiek, na jego miejscu zrobiłabym dokładnie na odwrót no ale cóż. Faceci są nie do zrozumienia. Odchodząc miał nadzieję, że ona za nim pójdzie, taką podświadomą. No i zrobiła to swoimi dodatkowymi czynami. Czuł, że pod jej dłonią na policzku powstaje mu rumieniec z okazji tego podescytowania, dlatego niechętnie przyjąl fakt, że go odsłoniła. Ale położyła mu rękę na torsie, więc też dobrze. Dłonią, którą jej nie obejmował położył na jej dłoni i razem słuchali bicia jego serca, które bilo tak głośno, iż dziwne, że cała szkoła nie zleciała się do czytelni z pytaniem co to za hałas. A przynajmniej tak mu się wydawało. Gdy jej wzrok powędrował za jego ręką na talii dziewczyny on też tam spojrzał. Nie miał pojęcia dlaczego ją objął. Był to odruch iście bezwarunkowy. I pójdźmy na kompromis. To on ją objął, fakt, ale ona go teraz pierwsza dotknęła więc można powiedzieć, że oboje się do siebie kleją, o. A nawoływania do nas dodałam ja, bo nie mogłam wymyślić nikogo innego, kogo mogłby nawolywać. Jego podekscytowanie nie miało z tym nic wspólnego...Chyba. Odwzajemnił jej uśmiech wciąż będąc lekko zakłopotanym, ale to powoli mijało. No dobrze, może nie był to do końca zawał a taki lekki, no nie wiem, atak? Na pewno nieźle pozytywnie wstrząsnęło nim zachowanie Lilly. A ona go wykańcza. Także pozytywnie. Swoją obecnością, głosem, zapachem, DOTYKIEM. Sprawia, że serce na chwilę przestaje mu bić by potem zacząć ze zdwojoną siłą. Rozwija go po prostu. Wywołuje w nim niezwykle głębokie, dojrzałe uczucia, przy niej jest bardziej...śmiały, co do niego zupełnie niepodobne...Tylko żeby nie rozwinęła go za bardzo, cztery miesiące różnicy między nimi myślę, że wystarczą. A jakby go tak rozwijała i rozwijała to mogłoby dojść i do czterdziestu lat, a to już trochę gorzej, ne? No więc porozmawiali sobie chwilę, Kaoru zadał jej pytanie na które nie otrzymał odpowiedzi, ale to nic, prawie z podekscytowania umarł, ale to też nic i ona sobie poszła a on za nią. Użyłabym tutaj innego porównania...jak opiłek żelaza za magnezem. Lilly była jego magnezem, przyciągała go do siebie samą swoją osobą, samą obecnością, a w miarę ich spotkania ta siła przyciągania rosła i rosła. Aż dziwne, że jeszcze się do niej nie przykleił klejem. Ewentualnie nie użył zaklęcia trwałego przylepca. A więc udał się za dziewczyną i począł na nią patrzeć. Wiedział, że ona wie, że on na nią spogląda, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Czyżby przyjął postawę 'Niech się dzieje co chce?' Całkiem prawdopodobne. Zdawał sobie sprawę iż ona czuje jego wzrok na sobie i o dziwo jej to nie przeszkadzało. A to był dobry znak, więc Kaoru wbijał sobie w nią swoje ślepka dalej nie mogąc się napatrzeć. Zero niepokoju, zero zakłopotania, strachu, zero. Tylko i wyłącznie uwielbienie, radość i naturalność. Z ciekawością czekał, aż Lilly zareaguje i gdy w końcu otworzyła oczy kierując je ku niemu. Teraz oboje się obserwowali. Niezwykle magiczna chwila i iskry krążące między nimi tworząc napięcie, ale jednak bardzo...rozluźniające. (nie zdziwię się jeśli nie zrozumiesz o co mi chodziło bo sama nie wiem o_O) W końcu odezwała się cichym szeptem a on znowu musiał się skupić by zrozumieć o czym i co mówi. Ech, te zielone tęczówki...(też mam zielone oczy a na nikogo one tak nie działają. To nie fair xD) Już wiem, które mi się bardziej podobało... Jego serce zaczęło bić szybciej gdy zaczęła się do niego zbliżać. Wiedział co teraz nastąpi, czekał na to z niecierpliwością i ogromną ciekawością. Rzecz jasna podekscytowaniem także. Dotknęła jego policzka, a od miejsca dotyku po całym jego ciele rozlało się przyjemne ciepło, krew zaczęła krążyć szybciej, serce mocniej bić a oddech stał się bardziej płytki. W końcu pocałowała go. Ich usta znowu się połączyło, czas się zatrzymał, świat zawirował, serce zabiły w jednym rytmie...Tak, ich usta pasowały do siebie idealnie. Dopiero teraz zauważył jakie ona ma gładkie, miękkie i ciepłe wargi, niebywałe. Oddał pocałunek przymykając oczy i pogłębiając go. Czując jej dotyk na swoich ustach czuł się jakby dotykał płatków róży, tak była delikatna. To nie był długi czas, gdy ich wargi się zetknęły, chwila, zaledwie krótka sekunda...A tak wiele uczuć, myśli i dreszczy przeszło przez Kaoru przez ten czas. Ich drugi pocałunek. Jeszcze lepszy od pierwszego, bardziej magiczny, nastrojowy...I ta złożoność emocji targający sercami ich obojgu. Tak, to była zdecydowanie wielka rzecz. Nie wiem co działoby się na dalszym etapie...Wiem jedno. Lilliś wykończyła go drugi raz, dając mu tyle emocji, że jego biedne małe serduszko, bijące tylko dla niej, prawie pękło. No, to jeszcze dwa razy i będę mogła napisać, że dostał zawału. Ale wróćmy do pocałunku. Przez tą jedną, krótką sekundę Puchon przebył cały kosmos, widział wszystkie gwiazdy, zwiedził wszystkie planety i galaktyki, widział się z Małym Czarodziejem i jego różą, latał wraz z kometami, podziwiał księżyc...aż w końcu się od niego oderwała nie pozwalając mu się sobą nacieszyć. Był niezwykle tym niezadowolony, strasznie się tym pocałunkiem zainteresował i według niego mógłby on potrwać jeszcze tak...no, sto lat minimum. No ale cóż, trudno się mówi. Zauważył jej tajemniczy uśmiech, od razu odgadł, że dziewczyna coś planuje i chcąc ją powstrzymać z takim samym uśmieszkiem zrobił krok do przodu. -Pozwól mi się z tobą zgodzić, mi też to podobało się najbardziej. - wyszeptał cicho spoglądając za cofającą się Gryfonką. Jednak nie zdążył zareagować w żaden sposób gdyż Lilly...zniknęła za regałem! Ach, więc chcesz się bawić w kotka i myszkę, tak? No doooobra. Jeśli miała nadzieję, że nie powędruje za nią to muszę ją rozczarować bo właśnie to miał zamiar zrobić. Przecież była jego magnezem. Tam gdzie jest ona jest i on, jej opiłek. Dlatego też wolno ( no dobra, prawie biegł xD) udał się ku krańcowi regału i objął go rękami, ale tak że dziewczyna jeszcze nie zauważyła, że on się zbliża. Po chwili wyjrzał zza półek, takie 'A kuku!' -Bu. -szepnął cicho i podszedł do niej po czym oparł się plecami o książki. Spojrzał na dziewczynę i się uśmiechnął. Tak po prostu.
Róża zatopiona w szklance krwi, serce, które ciągle z ciebie drwi. Pragnienia, które krążą w twej głowie… -„Nie martw się, o nich nikt się nie dowie.” Piękne chwile ulotne niczym wiatr, złudna wiara, wielka ilość prawd. Bo świat, w którym żyjemy jest fałszywy, iluzją stworzoną przez nas samych. Nic nie jest prawdziwe, bo postrzegamy go jako dobre miejsce, ale taki nie jest. Lilly zacisnęła pięści gdy schowała się za regałem, rumieńce nie schodziły z jej policzków. Czuła się taka… no nawet nie miała zielonego pojęcia jak ma to nazwać! Była zła na siebie, że tak nagle zaczęła się zmieniać, była niepewna tego co robi, była zawstydzona tą sytuacją, była szczęśliwa, że go spotkała. Brązowowłosa wyjrzała zaa półkę, patrząc czy stoi on nadal przy swoim miejscu. Jednak gdy usłyszała Bu, po jej ciele przeszły ciarki, a ona podskoczyła i odwróciła się jak oparzona. Wpatrywała się w niego tajemniczo i obserwowała każdy jego najmniejszy ruch. Zastanawiała się co teraz zrobić, uciec. Chyba tak, chciała bawić się w kotka i myszkę więc śmiejąc się pod nosem zniknęła za kolejnym regałem, widać było tylko końcówki jej włosów podążające za nią. Przez dłuższy czas mu tak uciekała, aż do momentu, gdy doszła do ślepego zaułka, do ostatniego regału, który ma tylko jedno wyjście, tym, którym tu przybyła. Oparła się o ścianę wpatrując się w drogę ucieczki i analizując wszystko. Jej oczy zaczęły przy tym błyszczeć.
Kurde, jak teraz wyjdę, będzie wiedział, gdzie się schowałam, a jak nie wyjdę to on tak czy siak tu przyjdzie. No super, przegrałam naszą zabawę. Będę musiała wymyśleć nagrodę dla K… - Zatrzymała swoje myśli wpatrując się w dal za okno. – Dlaczego tak bardzo się do niego przywiązałam, skoro dopiero dzisiaj go poznałam. Może… nie… na pewno go znałam w przeszłości. Jakbym go nie znała, to bym nie czuła takiego ciepła…
Lilly położyła dłoń na klatce piersiowej z rumieńcami wsłuchując się w bicie własnego serca. Od kąt pamięta, to właśnie bicie serca zawsze uspokajało ją. Kiedy wpadała w szał, a to zdarzało się bardzo rzadko, tylko taka bliskość i bijące serce mogło ją okiełznać. Brązowowłosa zjechała plecami po ścianie i już po chwili siedziała na ziemi, wpatrując się wyczekująco aż przybędzie jej kot, chcąc pożreć myszkę. Siedziała delikatnie skulona, jakby chciała się schować przed nim chcą wygrać tą zabawę. No ale już niemiała szans. Słyszała jego kroki, wyraźne stąpanie po podłodze, było to dla niej takie głośne. Jej powieki zaczęły się powoli zamykać. Jak metronom, dający utrzymać jej rytm. Chłopak znał ją od dziecka i wiedział o niej wszystko ponieważ niewiele się zmieniło. Tak jak w dzieciństwie mogła jeść spaghetti dniami i nocami, kochała czekoladę, zwierzęta i uwielbiała się bawić, spać i czytać. Pierwszą osobą, która ją tego nauczyła, był on. Siedział z nią przed książką ucząc każdej literki, wyrazu. Lilly nie chodziła do przedszkola, do szkoły zresztą też nie. Była bardzo chorowitym dzieckiem, które mogło w każdej chwili zachorować. Zwykła gorączka doprowadzała do stanu, że nie potrafiła się ruszyć z łóżka, że wszystko kręciło się w około i nie pozwalało jej spokojnie funkcjonować. Była prawie taka sama jak kiedyś…. Prawie… Teraz dodatkowo potrafiła grać… Ten rytm, który wystukiwał jej chłopak , przypominało jej melodię, pierwszą, którą się nauczyła. Spojrzała w kąt i ujrzała swoją torbę. No tak… Zawsze zaczynała tutaj czytać zostawiając rzeczy, a miała zamiar dzisiaj wyjść na dach poćwiczyć. Wzięła teczkę i futerał wyjmując z niego instrument. Był to flet poprzeczny w kolorze białego złota. Zapomniała o chłopaku, zresztą dzięki temu łatwiej będzie mógł ją znaleźć w tej wielkiej czytelni. Wstała z ziemi i zamknęła oczy. Zaczęła grać melodię, która bardzo utkwiła w jej sercu. Najpierw piano, by po chwili przejść do mezzoforte i w końcu do forte. Dźwięk rozległ się po bibliotece, to była przyjemna melodia. Często tutaj grała, bibliotekarka nie miała nic temu przeciwko, gdyż często z nią rozmawiała i umilała jej czas swoją muzyką. Tak jak nazwa utworu, dziewczyna grała ją adagio. Teraz była całkowicie innym człowiekiem. Nie wyglądała na dziewczynę, która mogła mieć maski i starała się ich używać, właśnie teraz pokazywała i dawała wszystkie swoje teraźniejsze odczucia do melodii jaką grała. Ona była tą melodią i chciała tą melodią zachwycić wszystkich, zwłaszcza jego, mimo iż o nim nie pamiętała. Musiała zagrać, ponieważ to dało jej wytchnienie, pozwoliło odpocząć jej duszy. Gdy skończyła melodię, na jej ustach zakwitł uśmiech, ale nie taki jak wcześniej pełen szczęścia, ten uśmiech był przepełniony niezmierną czułością i wielką miłością. Zapewne chłopak już ją znalazł, więc jej wzrok, który był taki sam jak jej uśmiech powędrował na niego obdarowując go tym pięknym uczuciem, które ją właśnie teraz ogarnęło. Nic nie powiedziała, jedynie przyklękła i zaczęła chować instrument. Podczas gry, czuła się jakby była w niebie, a w tym niebie był i on. Ta wizja ich dwojga odpływających na fali szczęścia i namiętności, ta wizja ich dwojga rozdzielających się przy rozstaju dróg była straszna, jednakże na końcu przerodziła się w coś pięknego. Przyjaźń jest wtedy kiedy w dwóch ciałach jest jedna dusza, a miłość, gdy dwie dusze znajdują się w jednym ciele. Ona czuła się połączona z tym chłopakiem. Mimo iż był daleko, czuła jak ta melodia łączy ich w jedność, pozwalając żyć osobno. No bo, dwa serca, które są połączone, nigdy nie zapomną o biciu swego partnera, nawet w dobie kryzysu, będą sobie wierne i będą dążyć by biły w jednym rytmie. Tak ona odbiera tą melodię.