Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Decyzja co do pojawienia się w czytelni w ten dzień zajęła Tosi bardzo dużo czasu. Z jednej strony miała ochotę wziąć ze sobą nawet prymitywną siekierę i bezceremonialnie odrąbać nią łeb Rose Harm, za to, co Puchonka ośmieliła się zrobić, a z drugiej cały czas miała na uwadze resztki zdrowego rozsądku. Złość i cień szczerej nienawiści z pewnością nie były w jej stylu, a jednak czuła je w sobie bardzo wyraźnie. Mimo wszystko, znała też smak miłości, zarówno tej spełnionej, jak i nie, więc po części mogła tłumaczyć sobie ten incydent zrozumieniem i niekontrolowanym pragnieniem ze strony dziewczyny. Spakowała potrzebne woluminy na temat historii magii do torby i ruszyła korytarzami Hogwartu. Długo odkładały w czasie konfrontację. Rose zapewne nie wiedziała jeszcze, że Charlie postanowił wyjawić to wszystko Antoinette. I dobrze zrobił. Dzięki temu Risse'ówna mogła przejrzeć na oczy, z kim do tej pory się zadawała. Kto postanowił wbić jej nóż w plecy. Skąd się biorą tak egoistyczni ludzie? Blondynka weszła do sali i machinalnie odszukała spojrzeniem młodszą koleżankę. Wzięła głęboki wdech i podeszła do stolika, przy którym siedziała, od razu kładąc torbę na blacie. Spojrzała na Rose, nie siląc się na żadne słowa powitania. W końcu chyba nie było takiej potrzeby, prawda? Uprzejmości należy teraz zostawić na późniejszą chwilę. - Wiem o wszystkim - oświadczyła prosto z mostu, cały czas nie zajmując miejsca na krześle. - I uważam, że zachowałaś się podle. Nie spodziewałabym się czegoś takiego akurat po tobie, bardzo dojrzałej jak na swój wiek dziewczynie. Co ty sobie myślałaś? Że nagle Charles porzuci mnie i nasze dziecko, a potem pobiegnie dzielić z tobą resztę życia? Staram się ciebie zrozumieć i wybielić, ale nie znajduję argumentów, które w pełni mogłyby cię usprawiedliwić. Charlesa zresztą też. Ale mimo to, jestem w stanie wam to wybaczyć. Jeden, ostatni raz. Musiała przerwać na chwilę, bo poczuła, że zabrakło jej powietrza. Odetchnęła więc zachłannie, podpierając się ręką o stół. Najwyraźniej nerwy wzięły nad nią górę, co ostatnimi czasy zdarzało się znacznie częściej niż zazwyczaj.
Rose naprawę nie miała dobego humoru. Sama rozmowa z nieświadomą niczego Tosią, i to jeszcze w bibliotece, gdzie Harm nie bywała ostatnio z dość oczywistych powodów... Próbowała przecież unikać Charlesa, a w końcu był bibliotekarzem, więc nagle to miejsce stało się dla niej wręcz zakazanym miejscem - a kiedyś bywała tu tak często, tak często! Tak czy siak nie przypuszczałaby, że Antoinette będzie wiedziała, co się stało. I może dlatego zupełnie zamarła, kiedy usłyszała słowa Risse. Nie zamierzała się wykręcać, twierdzić, że to nieprawda. To była jej wina, ale, czy gdyby mogła cofnąć czas, naprawdę by tego nie zrobiła? Czy zawahałaby się chociaż przez chwilę? Nie wiedziała. Nie wiedziała tego, a przecież czuła się naprawdę źle... Ale w czasie tych bezsennych nocy wracała myślami do tamtego dnia, znów czuła jego wargi na swoich, jego dłoń w jej włosach... Ale potem uświadomiła sobie, że on nigdy nie będzie jej, że był to czyn karygodny - i znowu czuła się jak śmieć. - Więc po co tu przyszłaś? - spytała po prostu. Miała się usprawiedliwiać? Niby jak? Miała powiedzieć, że Riss nic nie rozumie, że jest zwyczajnie szczęśliwa, że nigdy nie dowie się, jak to jest być niekochaną przez nikogo? Nie.
Och, Rose nie miała dobrego humoru? Więc co miała powiedzieć Tośka? Została zdradzona nie tylko przez ukochanego i ojca dziecka, ale także przez dziewczynę, którą uważała za swoją dobrą koleżankę, chociaż w ich kontaktach zawsze bywało różnie. Nigdy jednak nie podejrzewałaby jej o skłonność do całowania cudzych mężczyzn. Sama Risse nigdy nie posunęłaby się do czegoś takiego, niezależnie od siły uczucia. Ludzie, przecież to nienormalne. Przecież to wydarzenie pozostawiło trwały ślad na psychice Krukonki i praktycznie od tamtego momentu coś między nią a Charlesem zaczynało się psuć. I nie widziała innego winnego, jak właśnie Rose Harm. Między innymi dlatego odczuwała wobec niej iście mordercze chęci. Słysząc zadane przez Puchonkę pytanie, aż musiała powstrzymać się od prychnięcia. Zamiast tego zajęła miejsce na krześle, zaczynając wypakowywać podręczniki z torby. I to na nich teraz skupiła swój wzrok, bo wpatrywanie się w buźkę rozmówczyni wydawało się jej teraz odrobinę bezsensowne. - Czemu przyszłam? - powtórzyła, a jej wargi ułożyły się w pełnym powątpiewania uśmiechu. - Bo udzielanie ci korepetycji to mój cholerny obowiązek. Podjęłam się czegoś i nie mam zamiaru zachowywać się jak obrażone dziecko i przerywać. Poza tym, jak już zdążyłam zaznaczyć, jestem w stanie wybaczyć ci to, co zrobiłaś, choć było to paskudne.
- Nie rozumiem cię, Antoinette. - Słucham?! Miała zamiar udzielać jej tych całych korepetycji, chociaż wiedziała o wszystkich?! Jak ją irytowali tacy ludzie! Chociaż to przecież na nią powinna wydzierać się Risse'ówna po tym wszystkim. - Nie prosiłam cię o to. Nie prosiłam cię o to, żebyś mi wybaczyła. Nie przeprosiłam cię nawet. I mam gdzieś te korepetycje - powiedziała, trzęsącymi się rękami pakując do torby książki. - Ty niczego nie rozumiesz. Wiem, że zachowałam się jak suka, ale ty nie wiesz jak to jest. Twoje życie było usłane różami, co? Twój pierwszy i jedyny problem to to dziecko, prawda? To brzemię, którego ja bym wręcz pragnęła? Masz dziecko z facetem, który cię kocha. Ty też go kochasz. To ma być problem? I na dodatek ten facet jest najwspanialszym mężczyzną, którego poznałam... Pewnie, zawsze dobre oceny, zawsze wszyscy cię kochali... - mówiła drżącym głosem. - Jestem suką, tępą suką, ale i tak tego nie zrozumiesz. Patrzyła jej prosto w oczy, chociaż miała ochotę się rozpłakać. Patrzyła w te oczy wypełnione bólem, w te oczy, które pokochał Charles. Tak, pewnie powinna uśmiechnąć się i ją uściskać, bo przecież jej wybaczyła. Ale ona nie zamierzała siedzieć z nią w tej głupiej bibliotece i rozmawiać o wojnach olbrzymów. Ona i tak miała o niej jak najgorsze zdanie. I teraz, zamiast trzasnąć drzwiami, wyzwać ją od najgorszych i tak dalej, zachowywała się jak najsympatyczniejsza starsza koleżanka na świecie. W co ona grała?! Dlaczego nie chciała zwyczajnie wykrzyczeć jej wszystkiego w twarz, żeby zobaczyła całą obrzydliwość swojego niecnego postępku?
A więc jednak Rose Harm dała upust swoim emocjom, pozwalając im wypłynąć na wierzch. Teoretycznie Tośka spodziewała się jakichś słów skruchy, a nie tego, co usłyszała. Jeszcze śmiała jej cokolwiek teraz wypominać? Śmieszne, doprawdy. Musiała naprawdę powstrzymać się teraz, by nie spoliczkować swojej rozmówczyni. Posunięcie się teraz do rękoczynów było niepotrzebne, a przynajmniej ona tak uważała. Dlatego też przymknęła oczy, biorąc kolejny głęboki wdech, a w myślach policzyła do dziesięciu. Podobno to pomagało. - Nie masz prawa mnie oceniać, Rose - zaczęła nieco spokojniejszym tonem, choć tak naprawdę wszystko w niej wręcz buzowało ze złości. Chyba pierwszy raz bardzo mało dzieliło ją od całkowitego stracenia kontroli nad tym, co mówi i robi. - Tak naprawdę nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz, czym dla mnie jest ta ciąża i nie masz pojęcia, ile znaczy dla mnie Charles. Więc, z łaski swojej, nie zarzucaj mi tego, czego nie raczyłaś nawet sprawdzić. Spokojnie, Risse, tylko spokojnie. Spodziewała się, że Rose zaraz wyjdzie, ale w takim wypadku chyba straciłaby do niej całą resztę szacunku. W końcu chyba nie miała czelności obrażać się za to, czemu sama tak naprawdę jest winna? Skoro naprawdę jest tak inteligentna, na jaką wygląda, coś powinno do niej dotrzeć, prędzej czy później. - Po prostu staram się ciebie zrozumieć i postawić w twojej sytuacji. Równie dobrze już dawno temu mogłabym zacząć cię wyzywać i grozić, że jeżeli jeszcze raz się do niego zbliżysz, to urwę ci łeb, ręce i nogi, a potem rzucę na pożarcie zwierząt z Zakazanego Lasu, ale po co? Jaki to ma sens? Co się stało, już się nie odstanie. - mówiła dość chłodnym głosem, spoglądając teraz na Puchonkę. - Więc przestań, do cholery, odwracać kota ogonem. To nie ja jestem winna temu, co się stało.
- Nie powiedziałam, że jesteś winna. - Potrząsnęła głową, a jej loki zafalowały, jakby i one odczuwały wściekłość pięknej właścicielki. - Przecież powiedziałam ci, co o tym myślę! Zachowałam się jak świnia, jestem tego świadoma! - Pewnie nawet zamierzała ją przeprosić za to wszystko, ale teraz była zbyt roztrzęsiona i zirytowana, żeby to zrobić. - I daruj sobie te teksty w stylu "nie oceniaj mnie". Czyż nie oceniamy wszyscy siebie nawzajem, nawet jeśli pozostawiamy wyniki tych rozważań dla siebie? - Obrzuciła ją chłodnym spojrzeniem, chociaż jej serce cierpiało. Lubiła ją. I zraniła, potwornie zraniła. Skrzyżowała ręce na piersiach, broniąc się przed eksplozją potwornego bólu. - Powiedz mi, czy twoja matka cię kocha? Bo moja mnie nienawidzi. Czy twój ojciec cię kocha? Bo mój bił matkę, a potem nawet mnie, żeby odejść, gdy miałam kilka lat. Czy miałaś kiedykolwiek ojczyma? Bo ja miałam i on... - ugryzła się w język. Nie będzie opowiadała tej dziewczynie o tym, o czym nie mówiła nikomu. Zwłaszcza, że Antoinette prawdopodobnie jej nienawidziła. Miała jej mówić o tym, że ojczym ją wykorzystywał, żeby wzbudzić w Risse współczucie? Nonsens. - Zresztą nieważne, nie chcę o tym rozmawiać. - Wstała, zakładając torbę na ramię. - Chcesz się postawić w mojej sytuacji? Wyobraź sobie, że ludzie zawsze cię odtrącali, ludzie, którzy chyba powinni cię kochać. I w końcu, po latach bronienia się przed jakimkolwiek uczuciem choćby zbliżonym do miłości... zaczynasz się w kimś zakochiwać. I nie masz na to żadnego wpływu, bo rozum nie rządzi sercem. Jesteś w stanie coś takiego zrozumieć? - spytała, patrząc na nią wyzywająco. - Pewnie nie. No sama przyznaj, czy nie miałaś ciepłego domu, pierwszego chłopaka w wieku dwunastu lat, a w końcu dziecka z facetem, z którym łączy cię to najsilniejsze uczucie? Bo ja myślę, że pewnie tak. Więc nie łudź się, że zrozumiesz, co czuję. I nie, nie chciałam zniszczyć tego, co jest między wami. Ale wiesz, co jest najgorsze? Kochałam go... I wiedziałam, że on mnie nie kocha, ale zawsze tliła się ta odrobina nadziei. I nie mogłam na to nic poradzić. Ale chciałam mieć to jedno wspomnienie - powiedziała, spuszczając na chwilę wzrok. Po chwili ciszy znów jednak na nią spojrzała, ale tym razem było to spojrzenie zimne i bezlitosne. - To wszystko. Co jeszcze chcesz wiedzieć? - spytała, powstrzymując łzy.
Wysłuchała Rose Harm w spokoju, cały czas nie odrywając od niej uważnego spojrzenia. Oczywiście, rozumiała traumatyczną przeszłość i niekontrolowane odruchy względem poznania smaku miłości, ale, na Merlina, nie potrafiła teraz wykazać się większą empatią. Zapewne uraczyłaby ją słowami typu "urzekła mnie twoja historia", jednak miała w sobie jakieś pokłady zrozumienia i tylko to uchroniło ją od kopnięcia leżącego. Westchnęła więc tylko w duchu, zastanawiając się, jak powinna teraz zareagować. Pogłaskać Puchonkę po głowie i powiedzieć, że wszystko jest dobrze, a skoro tak, to najlepiej będzie, jeżeli Rose wyjdzie za Charlesa bo przecież Tośka miała takie idealne życie, czy zrobić cokolwiek innego, bardziej ludzkiego. Złość cały czas w niej płonęła, więc miała niezmierną ochotę rzucenia także czegoś w stylu "należało ci się", jednak to chyba było już dla niej zbyt wiele. Między innymi właśnie dlatego odczekała kilka minut, zanim w ogóle się odezwała. Nie chciała urazić swojej rozmówczyni. Mimo wszystko, nie nienawidziła jej, chociaż na pewno powinna. - Rozumiem - odpowiedziała tylko, bębniąc palcami o stół blatu. Antoinette, w porównaniu do Harm, nie wstała z miejsca. Teoretycznie powinna stąd pójść już jakiś czas temu, bo w jej stanie nie było wskazane denerwowanie się. Gdyby powiedziała o tej sytuacji uzdrowicielowi, który czuwał nad jej stanem, chyba dostałaby długi wykład. Albo w ogóle szlaban. - I współczuję ci, bo nikomu nie życzyłabym takich przeżyć. Ale, wbrew temu, co myślisz, ja też poznałam smak nienawiści ze strony rodziny, wiesz? Mój ojciec, matka, a nawet własna siostra potępili mnie za to, że ośmieliłam się zajść w ciążę i zrujnować im idealny obrazek kochającej się rodziny. Zniszczyłam ojca, bo stał się obiektem plotek, wytykali go palcami. Córeczka, którą uważali za cud świata, zepsuła im opinię, dlatego teraz jestem dla nich nikim i nie mogę liczyć na cień ich pomocy. Nie przyjdą do szpitala kiedy już urodzę, nie pojawią się na chrzcie, nie zaproszą nas na świąteczną kolację i całkowicie zapomną o pierwszych urodzinach mojego dziecka... Wszystkich innych zresztą także. Nie będą się cieszyć razem z nami, kiedy straci wszystkie mleczne ząbki. Nie zajmą go żadną zabawą. Nigdy nie zabiorą go na spacer po parku i nie zapytają, jak czuje się na pierwszym roku w Hogwarcie. Nie zainteresują się tym, czy przeżył już pierwsze zakochanie. Nie myślę o tym, że ja sama stałam się dla nich powietrzem, a mogłabym natychmiast odzyskać ich względy tylko i wyłącznie przez usunięcie ciąży, co nawet nie przeszło mi przez myśl. Nie mam już nikogo oprócz kilku przyjaciół i właśnie Charlesa. Nie dziw się więc, że reaguję w taki sposób, kiedy dowiaduję się, że całował się z kimś innym. Z tobą. On jest moim sensem i moją nadzieją. Bez niego... Nie poradziłabym sobie. Chcę, żebyśmy dali naszemu dziecku normalny i szczęśliwy dom, a każda tego typu sytuacja na pewno nas do tego nie przybliża. Rozumiem, że możesz go kochać. Nie zabraniam ci tego. Ale proszę tylko, żebyś zostawiła go w spokoju. Nawet jeżeli nie przez wzgląd na mnie, to na dziecko, które razem z nim będę wychowywać. Mówiła to wszystko z najwyższą powagą, na jaką tylko było ją teraz stać. Nie czuła się pokrzywdzona spojrzeniami rzucanymi przez Rose; one akurat nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Zdecydowanie bardziej skupiała się na łzach błyszczących w jej oczach. Nie chciała, żeby płakała. Właściwie Tośka miała to wszystko załatwić zupełnie inaczej, bardziej pokojowo, ale najwyraźniej po prostu się nie dało. Mogła więc mieć tylko nadzieję, że do Harm dotrze to, co powiedziała, i weźmie sobie jej prośbę do serca. Nie miała najmniejszego zamiaru prowadzić jakiejś chorej rywalizacji, a, szczerze mówiąc, widziała możliwość powrotu do dawnych, ciepłych stosunków. Naturalnie, Risse od tej pory będzie zachowywała wobec niej spory dystans, ale prowadzenie otwartej wojny wydawało się jej skrajnie bezsensowne. Wszystko więc zależało teraz od reakcji Puchonki, mhm.
Rose wzięła głęboki wdech. Miała ochotę po prostu wyjść, popędzić do swojego dormitorium albo do któregoś z tych tak nielicznych ludzi, którzy nie patrzyliby na nią takim wzrokiem. Ale nie zrobiła tego, nie mogła tego zrobić.
Kiedy odezwała się w końcu, mówiła o wiele ciszej. Z trudem zmuszała się do wypowiadania tych słów, do obnażania przez tą dziewczyną swojego serca. - Zostawiłam go w spokoju. To był tylko ten jeden raz. Ten jeden raz. Pewnie nie powinnam ci tego mówić - zawahała się - ale jedyne chwile w czasie tych ostatnich prawie bezsennych nocy, w czasie których czułam się lepiej... to były te chwile, kiedy wspominałam ten dzień. Chociaż zaraz znowu odzywał się ból, i to ze zdwojną siłą - szepnęła. - Przepraszam za to, że go kocham. Wiem, że macie wspólne dziecko i życzę wam jak najlepiej. Ile razy zastanawiałam się, dlaczego właściwie to zrobiłam? Ileż rozwiązań i odpowiedzi znajdowałam, a mimo to żadna nie była tą właściwą. Zrobiłam to dla siebie, tak po prostu. I tą jedną upojną chwilę przypłaciłam tak wielkim, tak wielkim... bólem. Nie gniewaj się, ale myślę, że nie jesteś w stanie go sobie wyobrazić. - Zaczerpnęła powietrza. Była zmęczona, ale wiedziała, że ta rozmowa prędzej czy później musiała się odbyć. - Co mogę powiedzieć? Przepraszam. - Jej głos był nie głośniejszy niż odłos przewracania kartki podręcznika dochądzący ze strony regałów. - Przepraszam... I w końcu spuściła wzrok. Była egoistką, tak ogromną egoistką - nauczyła się tego od własnej matki. Ale z czasem ta samolubna miłość, jaką darzyła Charlesa, kiedy po prostu chciała z nim być, przemieniła się w coś innego. I pragnęła jego szczęścia, choćby ceną miało być jej własne szczęście. Uświadomiła sobie, że mogłaby oddać za niego życie, że nigdy żadnego chłopca nie pokochała taką miłością - i prawdopodobnie nigdy już nie pokocha. Ale to wszystko jej nie usprawiedliwiało, więc po co była ta rozmowa? Zrobiła to, nakłoniła Charlesa do zdrady, a tym samym sprawiła mu z pewnością ból. Jemu i tej, którą zdradził...
Antoinette kiwnęła głową, na znak, że zrozumiała przekaz słów Rose. Nie wiedziała, jak powinna to teraz skomentować, więc postanowiła po prostu wykonać ten krótki i pozornie nic nieznaczący gest. Bo niby co miała powiedzieć? O współczuciu wspomniała już wcześniej, więc bez sensu byłoby się powtarzać, szczególnie, że były to tylko słowa, które mało kogo pocieszały. Poza tym, nie mogła wykazać się teraz większą empatią wobec swojej rozmówczyni. Była zbyt zaabsorbowana swoimi problemami i żalem, by skupiać się na tym, nagromadzonym w Rose. To także była postawa nader egoistyczna, ale Krunkonka o tym nie myślała. Gdyby jakiś czas temu ktoś powiedział jej, że sama będzie zachowywać się w tak zimny sposób, zapewne nie uwierzyłaby. Ale, cóż, w swoim mniemaniu nie miała innego wyjścia. Poza tym, głaskanie po główce i płakanie nad Rose nie poprawiłoby tej sytuacji ani trochę. Jakoś nie było jej miło wysłuchiwać o tym, jak bardzo dziewczyna kocha Charlesa. Czuła się z tym niewygodnie i może odrobinę niezręcznie, więc głównie dlatego siedziała teraz milczeniu, przesuwając opuszkami palców po nieco chropowatym blacie stołu. Cały czas przyglądała się badawczo załamanej Puchonce, jakby uparcie doszukując się w niej czegoś. Każde jej słowo odcisnęło pewien ślad na psychice Tośki, ale ta z kolei nie dawała tego po sobie poznać. Wyraz jej twarzy nie zmieniał się, choć jej wnętrze całe się gotowało. - Mówiłam już, że ci wybaczam - odezwała się po chwili, odwracając głowę i przenosząc spojrzenie na podręczniki. Cóż, najwyraźniej Rose nie miała ochoty na korepetycje, choć Risse teoretycznie mogłaby je teraz poprowadzić. Chociaż, hm, może to i lepiej? Zaczęła więc pakować swoje podręczniki z powrotem do torby, myśląc nad czymś intensywnie. Ta sytuacja była koszmarnie niezręczna i dziwna, ale przynajmniej nie z winy uczennicy Ravenclawu. Niby stanowiło to jakieś nikłe pocieszenie, ale cały czas czuła nieprzyjemne kłucie w żołądku, spowodowane nerwami. Po raz kolejny wzięła kilka głębokich oddechów. W końcu szósty miesiąc to już nie żarty.
Słyszała chłód w tych słowach. To wszystko poszło nie tak, ale czy było cokolwiek, czego Rose nie spaprała w swoim nie tak długim życiu? - Dziękuję - powiedziała i zawahała się. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie umiała znaleźć odpowiednich słów. Czy w ogóle istniały jakieś odpowienie słowa? Poprawiła torbę na ramieniu. Widziała, że Antoinette zbiera się do wyjścia. Rose nie chciała tych korepetycji, byłyby zbyt bolesne i niezręczne. Tak będzie lepiej. Nie czuła się jednak dobrze. Coś było nie tak i pewnie miało już tak pozostać. Tosia zachowała się wobec niej w porządku, nie miała jej nic do zarzucenia, to była przecież jej wina, sama spowodowała tę chorą sytuację, tak... Spojrzała w jej oczy. Czy kiedykolwiek będzie mogła patrzeć w nie i nie widzieć bólu? Widziała w nich wstręt, może sama go wymyśliła, a może rzeczywiście tam był. I ani krzty zrozumienia. Przecież wiedziała od dawna, że kiedy otwieramy się na ludzi, wbijają nam nóż prosto w serce. Wiedziała, wiedziała, wiedziała! A mimo to znowu wykazała się czystą głupotą i naiwnością!... Tak przynajmniej sądziła. Ale zaraz, przecież to ona wbiła nóż w nieco bezmyślne serce Charlesa i ufne serce Tosi... - Mam nadzieję, że to nie popsuło niczego między wami, że będziecie naprawę szczęśliwi. I przykro mi z powodu twoich rodziców. Może się opamiętają - powiedziała. I nie kłamała. Naprawdę chciała ich szczęścia. - Uszczęśliwiasz Charlesa. On... Obiecuję, że dam mu spokój. Wam dam spokój. Wszystko się ułoży. Zasługujesz na to - stwierdziła po prostu. Może tknęły ją wyrzuty sumienia, a może po prostu w końcu się do nich przyznała sama przed sobą i przed Tosią także? Może odnalazła w sobie tę odrobinę ludzkich, nieegoistycznych uczuć, których tak często zdawała się nie posiadać? Czyż w ten sposób nie chroniła się przed bólem? Ale on ją dopadł, gdy tylko ktoś wkradł się do jej serca, ktoś nieodpowiedni.
Gdyby podejście Tosi do tej sprawy było trochę inne, zapewne ucieszyłaby się z tego, że w końcu Rose powiedziała coś, co na pewno płynęło prosto z serca, choć musiało sprawić jej wiele problemów i bólu. Teraz, cóż, po prostu była jej wdzięczna, to wszystko. Zapewnienie, że zostawi Charlesa w spokoju wystarczyło Risse'ównie. Nie miała zamiaru wymuszać na niej żadnych większych deklaracji. Chociaż cały czas była na nią zła, raczej nie dążyła do zadania jej jeszcze większego cierpienia, niż to, które odczuwała obecnie. Miała więc nadzieję, że jest ono dla niej wystarczającą karą za to, że egoistycznie skrzywdziła Krukonkę. Nie ma po co dodatkowo kopać leżącego. Znów nie odpowiedziała jej, a jedynie kiwnęła głową. Kiedy schowała już wszystkie podręczniki do torby, zapięła jej klamrę i przewiesiła pasek przez ramię, by następnie wstać z krzesła. Stanęła naprzeciwko Rose, patrząc na nią błękitnymi oczyma. Przez dłuższą chwilę trwała w kompletnym bezruchu, jakby na ten moment czas stanął w miejscu. W pewnym sensie były podobne. Łączyło je jedno uczucie, żywione do tego samego mężczyzny. I jedna z nich była skazana na cierpienie, by druga mogła być szczęśliwa. To na pewno nie było normalne, do cholery. W końcu Tośka otrząsnęła się z zamyślenia i, nie bardzo się już nad tym zastanawiając, oplotła ręką szyję Rose i przyciągnęła do siebie Puchonkę, cały czas nie odzywając się ani słowem. To zresztą chyba nie wymagało komentowania. Wypuściła dziewczynę z tej imitacji objęcia dość szybko, by ruszyć w stronę drzwi bez pożegnania. To, co przed chwilą zrobiła, mówiło samo za siebie. Krukonka zniknęła za drzwiami biblioteki, przemierzając kolejne korytarze szybkim, nieco zdenerwowanym krokiem. Nie wracała do gabinetu. Jeszcze nie teraz. Emocje były zbyt żywe, zbyt świeże.
Spodziewała się, że Antoinette szybko się pożegna i wyjdzie, nie pozostawiając cienia złudzeń co do tego, jak zamierza traktować Rose. I dlatego Harm była tak bardzo zdziwiona, kiedy nagle ją przytuliła... Jakby chciała powiedzieć w tym geście to, czego nie zdołała albo nie chciała ubrać w słowa, bo byłoby to zbyt trudne. I wtedy z oczu Rose popłynęły łzy, ale ona nawet nie zwróciła na to uwagi, choć tak uparcie je wcześniej powstrzymywała. I poczuła, jakby Krukonka zdjęła z jej serca choć część ciążącego na nim ciężaru... Ale zapewne wzięła go na siebie. Czy nie będzie jej jeszcze długo towarzyszyła świadomość, że Charles ją zdradził, nawet jeśli inicjatywa wyszła nie od niego? I czy nie będzie się zastanawiała, dlaczego serca ludzkie dokonują tak dziwnych, często niezrozumianych przez ludzi wyborów? Patrzyła na nią, gdy odchodziła. I znów była sama, ale wciąż czuła tę dobroć, której Rose tak mało w swoim życiu zaznała od innych ludzi. Będzie z nią szczęśliwy, na pewno, pomyślała i odeszła, czując ogromną ulgę.
Connie dawno nie była w bibliotece. Ostatnio książki nie bawiły jej już swoją oryginalnością. Tak to już jest, kiedy życie staje się ciekawsze i dużo bardziej skomplikowane niż nawet najlepsze książki o niesamowitych zbrodniach, które rozwiązują detektywi. No, tak czy siak kryminałów nie lubiła. Raczej - co patrząc na nią było dziwne, romansidła. Fajnie było czasem przeczytać, że ktoś kogoś kocha... Chociaż miłość nie istnieje. Takie złudne głupoty wpływały na odmóżdżenie ludzi, a czasem to się przydawało. Czasem jej się wymiotować chciało, kiedy przez szkołę leciała puchonka i "zacieszała" ponieważ ktoś jej powiedział, że ją lubi bardziej niż powinien. Ża-Ło-Sne! I to przez duże "Ż". Con więc weszła i zamiast jakiegoś ciekawego opowiadania chwyciła za podręcznik do ONMS, który prawie ją pogryzł. Pogłaskała niebezpieczną książkę po grzbiecie po czym klapnęła na jednym z krzeseł, otworzyła na stronie dwudziestej i zabrała się za korzystanie z nudy podczas czytania. Ziewnęła.
Jakoś znalazł się w bibliotece. Uu nie lubił tego miejsca ciągle cisza musiała być. No ale jakoś się tutaj znalazł więc wlazł między regały, znalazł niesamowitą książkę. ,,Ośmiornica i ja'' Niesamowite, już chciał czytać. Zakpił. Ale przecież mógł wejść w księgi zakazane. Potem... Pomyślał. Lazł dalej, zobaczył Koni siedzącą prawie przysypiającą. Podszedł do dziewczyny. -Witam Cię. Zaczął bez pocałunku, coś dzisiaj nie tak z nim? Dziewczyna nie powinna być zawiedziona. Odsunął krzesło i usiadł. -Co tam panno Tenebres. Powiedział poważnym tonem.Zabrał jej książkę. -Uuu... ktoś się tu uczy ,,O Harpiach'' Zawszę uważał ten dział za denny, kobiety połączone z ptakami czy tam coś. Jednym słowem nudaaaa. -Co tam u Ciebie? Zaczął przeglądać książkę. kiedy on miał taką książkę. Stare dawne lata. Około dwa lata temu to nie tak dawno, chociaż. -Oj Koni.. Twój zespół nie wypalił.
Już prawie zasypiała... Miło byłoby tak w ciszy poleżeń sobie na stole i zabrana przez morfeusza odpłynąć w dal snów. Ale oczywiście jak zwykle, każdą czynność musiał jej ktoś przerwać. Kto tym razem? A no tak. Jeden z osób którym po prosty nie tolerowała w większości sytuacji. - A... o ty - Mruknęła patrząc na niego spod byka, co było trudne z powodu tego iż była niższa. Ale i tak jak zwykle wydzielała z siebie "czyste zło". No cóż, jak zwykle zignorowała bardzo inteligentne pytanie "Co tam?". Powtórzone drugi raz dostało odpowiedź. - Nudzisz się? - Spytała po prostu. Niech sobie pójdzie rozmawiać z kimś inny. Czemu akurat ją los pokarał takim znajomym. - Nie wypalił? No coś ty. Jakby to było moje największe zmartwienie to bym była szczęśliwa - Warknęła i położyła się na stole przykrywając twarz swoimi blond farbowanymi włosami.
Podniósł dziewczyny głowę, i podłożył jej książkę. Po czym puścił głowę która spadła z niemałym hukiem. -Tak lepiej? Położył nogi na stół. -Taa nudzę się. Poszedł i wziął jakąś książkę, o mugolach. A wiadomo to też nudne. Zaczął czytać na głoś! -Śpij. Uśmiechnął się. /sr nie mam weny xd/
- Nie lepiej - Mruknęła coraz bardziej niezadowolona jego obecnością. Przyszedł i jeszcze ją będzie usypiał jakąś daremną książką o prymitywnych istotach niemagicznych. No właściwie oczy jej się powoli zaczęły kleić, ale zaśnięcie przy takiej osobie byłoby bardzo mało inteligentne. No, ale dzisiaj się tak jakoś dziwnie nie kłócą. Kto by pomyślał, że chłopak się dzisiaj nie da wciągnąć w agresywną dyskusję? - Słyszałam, że masz dziewczynę... - Zaczęła niby od niechcenia. Chciała tak na prawdę wiedzieć kto to. Ostatnio wiele o tym słyszała. Różnie plotki chodzą po szkole. Mniej lub bardziej interesujące. Kto wie? Może za tą informację zabijają się jakieś dziewczyny.
/ :P/ -To nie wiem jak ci pomóc. Uśmiechnął się głupio. -Dziwne, wymyśliłaś to na poczekaniu, bo dziewczynę mam od dawna, a ludzie czemu mieli by mówić o mnie? Ale głupota, David nie miał 6 lat żeby dać się na takie kłamstwo.
- Nie wymyśliłam. Po prostu na co dzień mam cię głęboko w szparce na odwłoku. Dopiero teraz do mnie doszła taka głupota, że ty kogoś masz... Wątpiłam i tyle - Mruknęła mieszając trochę wyrazów. Ale nie ze wstydu, czy strachu, ale dlatego, że była mocno zaspana i marzyła żeby się położyć spać. Tylko teraz nie była zbyt dobrze widziana w damskim dormitorium. Będzie musiała przespać się gdzie indziej.
Simon siedział przy stoliku w rogu otoczony stertami książkę. Chyba każdy Krukon czasem czuje ogromna potrzebę pouczenia się,poczytanie,pobycia z książką. Nasz bohater siedział już w czytelni dobre 4 może 5 godzin. Na początku odrobił wszystkie prace domowe,głównie te zaległe. Potem zaczęło się czytanie. Zgarnął wszystkie ciekawsze tytuły o smokach,goblinach i elfach. Trochę pozycji mugolskich ma i książkę z ruchoma mapą nieba. Właśnie badał gwiazdozbiór Łabędzia. Taaak zdecydowanie każdy Krukon musi się czasem pouczyć.
Sydka spacerowała po zamku. Ostatnimi czasy umilkła. Nie jest już tą samą dziewczyną co jeszcze kilka tygodni temu. A to dlaczego? Jakos nie chce o tym mówić. Ale jedno jest pewne. Unikała ludzi. Starych znajomych, przyjaciół i wiedziała, ze nie jest to najlepszym pomysłem, ale coż. Jej nogi skierowały ją na czwarte piętro. Weszła cicho do czytelni i usiadła przy jednym ze stolików wyciągając z torby jakąś książkę.
Simon podniósł głowę gdy usłyszał ze ktoś wszedł do czytelni. Dziewczyna z książka. Hmmm gdzieś już ja widział. Aaaaa olśnienie! To Krukonka. Widział ja kiedyś w pokoju wspólnym. Mimo woli ziewną przeciągle i znów zaczął przyglądać się mapie
Zanim otworzyła książke rozejrzała się wokół. Zauważyła spojrzenie Krukona. Hmmm... Czy on nie był na jej roku? Możliwe. Kojarzyła go trochę, ale nic poza tym. Nawet chyba nie wiedziała jak ma na imię. Chociaż może...? NIe, napewno nie wiedziała, gdyż zbytnio ją to nie obchodziło. Mimo to przyglądała się chlopakowi.
Simon czuł czyjeś spojrzenie na sobie. Uniósł wzrok. Dziewczyna się w niego wpatrywała. Simon obdarzył ja łobuzerskim uśmiechem,przesunął,sterty książek aby mieć lepszy widok na Krukonke. Całkiem ładna pomyslał.
Trochę dziwnie się poczuła gdy chłopak znów spojrzał na nią, ale ona jak to ona wzroku nie odwróciła. To nie byłoby w jej stylu uciec gdzieś spojrzeniem. O nie. Chyba nigdy nie zdarzyło się, zeby musiała spojrzeć gdzie indziej. Przyglądała się aparycji chłopaka. Ciemna karnacja i włosy w tym dośc niezwykłym kolorze. Od razu pomysłała sobie, ze chłopak mógłby być Hiszpanem. Pamiętała, ze gdy sie mijali to musiała patrzeć do góry. No co? Chłopak był wysoki jak na swój wiek.
Simon zamknął książkę z mapą nieba. Po chwili wszystkie książki wokół niego leżały gdzieś z boku,aby Krukon mógł lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Wpatrywał się w jej szare tęczówki,swoimi równie,szarymi. Wydawała mu się nadzwyczaj intrygująca. Przechylił lekko główkę nadal wpatrując się w nieznajomą: -Cześć-powiedział cicho.