Izba Pamięci znana jest przede wszystkim z nudnych i długich szlabanów, polegających na polerowaniu medali, pucharów i odznak byłych uczniów Hogwartu. Jednak czasem, warto spojrzeć na to pomieszczenie z odrobinę innej perspektywy i zastanowić się nad wspomnieniami tu zachowanymi. Niektóre są niewiele młodsze od samego zamku! Na pewno każdy znajdzie coś, co go zainteresuje.
On go wcale nie dręczył, on po prostu, jako osoba odpowiedzialna i konsekwentna, uczył swego kota tego samego poprzez wymierzanie bardzo skutecznych kar! No helooł, przecież na karnym jeżyku go nie posadzi. Pff, nie wierzę, że się nie nadawała! Oni w ogóle razem tworzyliby świetny, żeby nie powiedzieć najlepszy z możliwych, rodzicielski duecik. A jakie piękne byłyby ich potencjalne dzieciaczki, ach, och, naprawdę, aż boję się pomyśleć. Byłyby absolutnie połączeniem wszystkich najlepszych superlatywów. Koniecznie kiedyś muszą się przekonać! - On... on był tak doskonały, że aż mnie obraził - stwierdził wreszcie jakże inteligentnie, starając się wypracować dyplomatyczną odpowiedź. A ponieważ nie miał zamiaru namawiać Cir, by została, a nie chciał też, żeby odchodziła, po prostu wziął pod pachę Heathcliffa Heathcliffa, wstał i postanowił, że skoro tak, to pójdą razem, a co! - No dobra już, choooodźmy - powiedział, po czym nie czekając na jej odpowiedź, chwycił ją za rękę i w trójkę (nie zapominajmy o panu HH!) wyszli z Izby Pamięci.
Po ostatnich wydarzeniach (czyt. pierwsze zadanie turnieju + omdlenie + wizyta w SS + ucieczka na trybuny boiska do Quidditcha) była wciąż oszołomiona nimi. I nadal była w stanie depresji. Miała chorą psychikę, bardzo chorą, od kilku miesięcy i raczej nie zapowiadało sie na to, by miała jeszcze wyjść z tego stanu i uśmiechnąć się kiedyś szczerze i powiedzieć "uparcie i skrycie, och, życie, kocham cię nad życie". Nie, zapowiadało się na to, by zakończyć je pewnego dnia, umierajac w samotności. Fizycznie natomiast czuła się odrobinę lepiej. Ale odrobinkę. I wyglądała nieznacznie lepiej. Powód - zaczęła znowu w miarę normalnie jeść. Raczej z przymusu, niż z własnych chęci, ale to prowadziło do tego, że powoli na nowo zaczynała odczuwać łaknienie. I nawet przez chwilę miała ochotę upichcić sobie coś, co przecież niegdyś robiła tak często i lubiła to i naprawdę sprawiało jej to przyjemność. Wielu rzeczy, które kiedyś czyniła chetnie, teraz nie robiła wcale. Ten marazm, ta apatia, egzystencjalna pustka dopadły i ją, czego akurat po niej mało kto mógł się spodziewać, bo przecież wykazywała się niegdyś silnym charakterem. Ale... kiedyś przychodzi moment, gdy człowiek upada i pytanie, czy zdoła powstać, a jeśli sam nie będzie mógł, to czy znajdzie się ktoś, kto pomoże jej. Miała już leżeć w łóżku cały dzień, jak to robiła od pewnego czasu prawie codziennie, ale wygoniono ją z niego i zmuszono, by ruszyła dupę i zajęła się czymś. Nie, żeby miała ochotę. Ona i tak włóczyła się bez celu po korytarzach, aż w końcu postanowiła wejść do pierwszego lepszego pomieszczenia, aby usiąść. Tak oto znalazła się w Izbie Pamięci, w której było wiele różnych pucharów i trofeów. Patrzyła na nie beznamiętnie, one przypomniały jej tylko o turnieju i to spowodowało, że opadła nagle, uderzając kolanami w podłogę. Z bezsilności.
W zasadzie fakt, że Rocio nie tuliła się teraz do Manuelka był bardzo prosty. Panna Rosado zgubiła się w Hogwarcie. Zwyczajnie nie mogła znaleźć miejsca, w którym zostawiła swojego brata. Zaś Fazi zupełnie jej w tym nie pomagał! Wręcz przeciwnie skrzeczał coś dziko i kazał jej iść w złe strony, aż zirytowana kazała mu siedzieć cicho, wobec czego papuga się obraziła i nie mówiła już nic. Zaś sama Rocio po raz kolejny nie miała pojęcia gdzie iść. W zasadzie zauważyła gdzie idzie Tamara, a ponieważ ją kojarzyła z wymiany myślała, że może za nią iść, bo zmierza w kierunku skrzydła studentów. W sumie nic nie traciła, bo nie miała pojęcia gdzie faktycznie musi lecieć. Ale kiedy wlazła za nią do dziwnego pomieszczenia to wcale nie było miejsce w którym chciała się znaleźć. Była to Izba pamięci, pełna pucharów i różnych dziwnych rzeczy. Rosado nie miała pojęcia po co tu jest i co tu się robi, bo chciała już się odwrócić i stąd iść, ale zauważyła ku swojemu przerażeniu, że Rosjanka upada na kolana. Rocio odwróciła się, nawet Fazi zwrócił uwagę na Markową. Rocio podbiegła do niej, odrzucając do tyłu swoją kolorową spódnicę, która zaczęła plątać się jej pod nogami. Zwykła żółta bluzka na ramiączka, miliony naszyjników, czerwony szalik i do tego sandałki. Oraz afro, jak zawsze. Tak mniej więcej prezentowała się murzynka pochylająca się nad Markową. Położyła ją obleczoną bransoletkami, z kolorowymi paznokciami dłoń na jej ramieniu. - Jesteś Tamara? Co się stało? – zapytała siadając po turecku obok niej i łapiąc za rękę ze zmartwioną miną, jakby była jej najlepszą przyjaciółką, a nie obcą osobą. Patrzyła na nią z troską i nawet jej papuga, pewnie z szacunku do jej smutku, przyglądała się jedynie Tamarze
Tamara nie miała zielonego pojęcia o tym, że szła za nią Meksykanka. Owszem, czuła instynktownie, że ktoś ją śledził. Ale tak działo się ostatnimi czasy często, więc przyzwyczajona już do tego uczucia aż tak się tym nie przejęła. Zresztą, nawet ona nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby to był jakiś morderca. Zabiłby ją? Och, cóż za strata. Może dla tych kilku osób, które jeszcze przy niej zostały. Ale wiedziała, że znaleźliby się tacy, którzy cieszyliby się! Na pewno. Nie zwróciła w ogóle uwagi na dźwięki świadczące o tym, że ktoś oprócz niej znajdował się w pomieszczeniu. Zignorowała je w tym momencie totalnie. Dlaczego, mógłby ktoś pytać. A no dlatego, iż nie raz miała omamy słuchowe (wzrokowe też), więc pomyślała, że to po prostu kolejny z nich. Słyszała już nieraz głosy - najczęściej napominające ją i przypominające jej o tym, co zrobiła, dlatego też miała coraz większe wyrzuty sumienia. Ale było też kilka głosów o pomoc, czego ona nie mogła zrozumieć. Ona miała pomóc? Niby komu? W tym stanie? Rosjanka nie wiedziała nawet, w którym momencie podbiegła do niej Rocio, Czuła tylko jej dłoń na swym ramieniu, jednak początkowo potraktowała ją jako następny omam, ale gdy ta przemówiła do niej i uścisnęła jej rękę, doszło do niej w końcu, że to jest realna osoba. Wreszcie zdecydowała się na nią spojrzeć - odwróciła powoli głowę w stronę, z której dochodził głos i zobaczyła twarz, którą skądś kojarzyła, ale nie mogła sobie przypomnieć, skąd. Wzrok Tamary był tak obojętny, że mógł aż przerażać, naprawdę. Ale... ten sam wzrok zauważył, że to nie była tylko osoba zajmująca się nią z poczucia zasranego obowiązku, ale... czyżby naprawdę się o nią martwiła? - Tak, jestem Tamara - powierdziła, nie troszcząc się nawet o imię tamtej dziewczyny. - Spieprzyłam wszystko, co tylko mogłam, to się stało - dodała beznamiętnym głosem. Dopiero po tym zwróciła uwagę na papugę, która siedziała na ramieniu Murzynki. Nawet ona nie potrafiła dodać otuchy dziewczynie.
Rocio czekała aż dziewczyna na nią zwróci uwagę. Miałą dziwne, trochę przerażające oczy, które oznaczały jedno- głęboki smutek. Rosado spojrzała na nią dość przerażona. Ale w końcu jest! Musi ratować młodą duszę zatopioną w smutku! Rocio niosła szczęście i uśmiech swoim melodyjnym śmiechem, specyficznym wyglądem, łagodnym usposobieniem. A przynajmniej zawsze chciała, żeby ludzie tak ją postrzegali. Jako kogoś na kogo zawsze mogą liczyć. I oto zobaczyła dziewczynę wręcz dramatycznie osuwającą się na ziemię pod wpływem smutku. Poczucie obowiązku? To zupełnie nie było to! Rocio po prostu miała w sobie tą dziwną cząstkę, której wiele osób nie posiadała. Coś co kazało jej zostać z dziewczyną i troszczyć się o nią. To przynosiło jej chorą przyjemność, leczenie zbolałych ludzi. Jak heroina dla narkomana, albo ogień dla piromana. Słodkie uzależnienie sprawiające przyjemność. Rosjanka nie zapytała jej o imię. Albo wiedziała, albo jej to nie interesowało. Rosado zawsze lubiła zapamiętywać imiona, chociaż nie można powiedzieć, że była w tym mistrzem. Kiedy ktoś nie pytał jej o imię, to oznaczało, że jest egoistyczny. Coś zupełnie innego od Rocio, ale co to ją obchodziło. Teraz jest tutaj, aby pomóc. Rocio usiadła po turecku naprzeciwko dziewczyny i złapała jej dłonie. - Przyczyną cierpienia, są nasze pragnienia – powiedziała Meksykanka, oczywiście swoją naukę czerpiąc z swojej cudnej religii!- Co cię trapi Tamaro? Powiedz mi co złego zrobiłaś? Oczywiście mogła teraz uznać, że Rosado jest szalona, ale jednak ta miała w sobie coś przyciągającego do siebie, coś co ciągnęło innych do tego, aby mówić jej problemy. Fazi sfrunął z ramienia Meksykanki na nogę Rosjanki, wciąż bez niegrzecznego skrzeku, odwracając w jej kierunku główkę.
Nie dziwne, że Tamara przeraziła Rocio. W końcu wyglądała jak siedem nieszczęść. Nie tylko fizycznie, przede wszystkim jej dusza była była poraniona i broczyła krwią. A jeśli oczy są tą częścią, w której widać duszę człowieka, to musiała właśnie teraz ją zobaczyć. Ta dusza istotnie potrzebowała leczenia, jeśli miała być znowu cała i zdrowa. Jednak będzie na pewno trwało długo, tak samo, jak późniejsza rekonwalescencja. Miejmy nadzieję, że te wszystkie pozytywne cechy, które posiadała Meksykanka, przyczynią się do przyspieszenia całego procesu i moze pokażą w końcu Rosjance, że... że to nie koniec świata, że jeszcze odbije się i będzie szczęśliwa. Bo Rocio naprawdę martwiła się o nią, tego już była pewna, co ją zdziwiło, bo przecież tamta nie miała żadnego powodu, by to robić. Nie były przecież z sobą zżyte, nie były przyjaciółkami, więc nie trudno zgadnąć, iż Tamara zadawała sobie ciagle pytanie dlaczego Rocio z nią jest? Tak, rozpoznała ją już, dlatego też nie pytała o imię. Co nie znaczy, że Tamara nie była egoistką. Nie zawsze. Ale nieraz. Teraz zresztą takze nią była - zmuszała do skupienia na niej całej uwagi, a tak przecież zachowywali się egoiści, czyż nie? Ale faktem też było, że w obecności panny Rosado czuła się odrobinę lepiej. Była spokojniejsza. I dawno nie zaznała takiego dobra od obcej osoby. A jaką rację miała Rocio! Oczywiście, że źródłem cierpienia Rosjanki były jej pragnienia, które dla wielu mogły się wydawać czymś dziwnym albo wręcz złym. A cierpiała właśnie dlatego, że te pragnienia pozostawały jedynie pragnieniami. I nie mijały z czasem, a tylko wzmacniały się z każdym dniem. - Zdradziłam - odparła, wyrażając w tym cały swój ból, a jednocześnie pogardę dla samej siebie. I nawet nie wiedziała, dlaczego mówiła jej o tym bez jakichś większych oporów. Po prostu podskórnie czuła, że jej może powiedzieć, może nie o wszystkim, ale o choćby części jej problemów. Potem poczuła ciężar na swojej nodze i spojrzała na papugę i już wyciagnęła w odruchu rękę, by ją pogłaskać, ale zaraz ją cofnęła w obawie, czy aby Fazi nie zrani jej w jakiś sposób.
Post trochę na odwal się, ale doszłam do wniosku, że wena sama nie przyjdzie. Musze się przyzwyczaić do pisania. Jak Witebski. Sory, za dużo Rancza -.-
Geez, ten zamek jest jakiś nieogarnięty. Człowiek przeczyta milion książek na jego temat, a po dwóch tygodniach jeszcze się gubi. Błądzenie po korytarzach Hogwartu zaczęło po woli Fabisia irytować, tym bardziej, że błądził po nich sam. Leząc korytarzem trzeciego pietra, przypomniał sobie, że tu gdzieś, na tym poziomie znajduje się nader ciekawe miejsce, które koniecznie musi odwiedzić. Mało co nie palnął się w czoło, aby ukarać samego siebie za takie niedopatrzenie. Toż to miał odwiedzić Izbę Pamięci zaraz po przyjeździe. No ale nic się nie stało. Te wszystkie puchary chyba się nie obraziły, przynajmniej student miał taką nadzieję wchodząc do pomieszczenia. Nie zapiał z zachwytu jak rasowy Krukon, no ale, nie zlekceważył tych skarbów, które dokładnie oglądał. Na podziwianiu, myśleniu i bógwiecojescze spędził bez mała pół godziny. Z pucharem jakimśtam w ręku klapnął sobie na parapecie i zaczął go kontemplować.
Dżem dobry. Lu goł ciastka z witaminami i błonnikiem zapraszają na serial "Na Wielebnej". Tak, tak... synoptycy zwracają uwagę na okropnie wysoki poziom głupoty w okolicach Poznania. "Halo, halo Mietku! Słyszysz mnie?" "Ależ oczywiście Zenku! Chcę was wszystkich ostrzec przed bardzo groźnym wirusem zwanym paulinusem pospolitym. Urlop chyba przełożę do jutra, ale wracając do naszej pogody... zbliżają się przelotne deszcze, osły kichają. Dziękuję i oddaję głos do studia!". I tyle z elementu humorystycznego, gdyż jesteśmy tu dla sztuki poważnej i smutnej. Chiara przechodziła się po Hogwarcie szukając ofiary. Do przygodnego seksu, do pognębienia czy po prostu kogoś, komu mogłaby powiedzieć, żeby spierdalał. Ale niestety! Jak to w jej przypadku zazwyczaj bywało, nikogo na korytarzach nie było. Złość piękności szkodzi, ale poprzeklinanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło, więc to właśnie zrobiła, przy okazji kierując się w stronę kuchni i szukając tam czegokolwiek do picia. Czegokolwiek, byle z procentami. I znalazła, ale potem nagle postanowiła pójść na mały spacer. I oto znalazła się w Sali Pamięci. Nie wiedziała jak, ale przy drzwiach wypadła jej z ręki nakrętka od butelki, więc się po nią schyliła, a kiedy podniosła się z klęczków ujrzała ostatnią osobę, którą zobaczyć chciała. Fabiano. TEN Fabiano. Unikała go przez nie wiadomo ile, a tu nagle... pojawia się przed nią. Życie potrafi być naprawdę okrutne. A szkoda. - Co ty tutaj robisz? - Wyrzuciła z siebie, rzucając w jego kierunku mordercze spojrzenie. No bo właśnie... czy on nie powinien być we Włoszech?
Nie będę pisała pierdół i za radą Simonkowej... nieważne. No dobra. Fabiano. Fabek, usunąwszy warstwę kurzu z tej części pucharu, na której widniał napis, ziewnął potężnie. Okazało się, że trzyma w łapkach puchar otrzymany przez szkołę za drugie miejsce w światowym konkursie wiedzy z Historii Magii. Haha, no tak, drugie, bo jego szkoła, Bacchetta, która miała nie uczestniczyć w tym przedsięwzięciu zajęła pierwsze miejsce. Do tego sukcesu, przyłożył się, a jakże Fabiano. Ma się ten musk, hehe. Pełen dumy i z cwaniackim uśmiechem na ustach (przedziwne połączenie, nieprawdaż?) usłyszał dźwięk, jaki może wydawać coś z kamienną podłogą. Skrzypnęły już uchylone drzwi i o to Fabek zobaczył... chwila, tą czarna czupryną skądś kojarzy! Chiara Ana Morello, no tak! Chwileńkę, TO ONA SIĘ TUTAJ UCZY?! O w mordkę. Nie dobrze. Całkowicie niechciane, wręcz potępione rumieńce wstąpiły na twarzyczkę Włocha, gdy sobie przypomniał jak się wydurnił, kiedyś tam. Nie chciał do tego wracać. Zapomnieć, jak najszybciej zapomnieć. No ale jak to, jak ta nikczemna panienka, uciekinierka zakichana wpada sobie mu i jeszcze się do niego odzywa? - Em, projekt Interius, wymiana. - ledwo wybąkał, lecz płomyczki urazy zaczęły się tlić w jego oczach. Co więcej, tak jakby ktoś chciał mu ugotować wodę na makaron w brzuchu. Zaczęło wrzeć. Czy to z gniewu, czy z tłumionej miłości, podeptanej, upchniętej, zamkniętej. Nie dać po sobie poznać. Tak, spokój. Opanowanie. Uff. Jak najbardziej neutralnie i spokojnie chłopak podniósł swoje włoskie dupsko i miękko, jak zwykle sunął w kierunku gablotki, aby odstawić puchar. Po tym, jakie emocje mu dostarczył, nie było śladu. Po drodze ukradkowe spojrzenie w kierunku dziewczyny. Nie. Za bardzo boli. Żeby opanować emocje student zacisnął mocno zęby. Nic, najwyżej się zetrą. Po zrobieniu tego, co miał zrobić, za bardzo nie wiedział co ze sobą począć, odwrócił się więc do dziewczyny opierając się o gablotkę. Ręce złożył na piersi. Jeszce będzie chciał..coś jej zrobić, przytulić choćby, nieładnie! - Jak spędziłaś końcówkę tamtych wakacji?- może rozdrapuje rany, ale wolał się o to spytać, nić walnąć głupie - 'Co u ciebie?', lub 'Dawno cię nie widziałem.' Pewnie, że dawno, przecież uciekłaś.
Ach, gadaj pierdoły, ile wlezie! Wtedy lepiej mi się odpisuje, a tak muszę wysilać moją płaską mózgownicę. Jej puchary zupełnie nie interesowały. Była tu już miliony razy, bo… bo tu zazwyczaj nie było ludzi. Zazwyczaj, choć dzisiaj pojawił się tu Fabiano. A w cholerę, niech sobie znajdzie swoje miejsce do przesiadywania w samotności, a nie podkrada jej. Pff… Przyglądała się mu z rosnącym zniecierpliwieniem. Ile może mu zająć poznawanie swojej dawnej „miłości”? Cholera, mówił, że ją kocha, a teraz nawet nie ogarnia, kim jest? No błagam! Mało by brakowało, a zaczęłaby tuptać z nudów nogą. A, no proszę. Jednak ją poznał. Jakież śliczne rumieńce pojawiły się na jego policzkach! Uśmiechnęła się do niego z politowaniem, ale powstrzymała się od jakiegoś złośliwego komentarza. Zakichana? Nie, po prostu śmiejąca się z ludzi zakochanych i takowych odpychająca. Bo miłość może i istnieje, ale z pewnością to za duże słowa jak na ludzi w ich wieku, a już w szczególności tych młodszych. „Kocham cię” mówi się po trzydziestce, kiedy to ilość imprez dla takowych osób zmniejsza się do sylwestra i urodzin. No i przepraszam bardzo, ale nie uciekła. Powiedziała mu przecież, że to nie dla niej i żeby znalazł sobie kogoś innego na obiekt uwielbienia, tylko że trochę inaczej to ubrała w słowa… a raczej w jedno słowo. - Acha – mruknęła. Właściwie jej to nie interesowało. Zaczęła podejrzewać, że to jakaś obsesja i zaczął ją śledzić, ale skoro miał inne sensowne wytłumaczenie… to mógł sobie żyć w tym zamku, łazić po korytarzach… byle nie TU, w jej ostoi samotności. Zauważyła iskierki gniewu w jego oczach, które zresztą chwilę później zniknęły. Hmm… no dalej Fabiano, pokaż swój włoski temperament. Podeszła go niego bliżej, chcąc go trochę sprowokować. Dzieliło ich zaledwie kilka małych kroków, ale zatrzymała się, żeby nie przesadzić. Powoli, powolutku i delikatnie… o tak. Tak będzie idealnie. - Nie pamiętam – znów wzruszyła ramionami. – A ty? Płacząc w poduszkę? Dobra, to było trochę wredne, ale wymsknęło jej się... chociaż nie. Zaraz. Była z Domu Węża! To było najnormalniejsze w jej przypadku. I'm soł sorry.
Taka trochę niezręczna sytuacja wynikła. Niezręczne sytuacje są zue i niedobre. To taj jak siedzisz u koleżanki, i jej ojciec wchodzi do pokoju mówiąc: 'Zrób jej kanapkę', mając na myśli młodszą córkę, a ty odpalasz - 'Nie jestem głodna'. No właśnie. Powinniśmy unikać takich sytuacji, ale się NIE DA. One muszą nas upokarzać. Ciągle. Z Włochem jest taki problem, że takie sytuacje zdarzają mu się nader często. Do tego nie umie z nich wyjść z twarzą, tylko brnie jeszcze gorzej się upokarzając. A to przecież taki inteligentny i rozgarnięty chłopczyk jest! Noooo właśnie. Taka głupia chwila właśnie nadeszła. Z tą osobą nie chciał mieć nic do czynienia. Rozdział zamknięty. A ona tu sobie stoi przed nim, jakby nie mogła zauważyć niezręczności panującej w tym pomieszczeniu i po ludzku je opuścić. Nie, ona musiała pogardzać sytuację. Pełne oburzenie, proszę państwa. Gdy Czarka powiedziała swoją ostatnią kwestię, ja z Fabiankiem wręcz zagotowaliśmy się z gniewu. Nie, nie. To z mojej strony było to oburzenie, a Włocha zaskoczenie z nutką obruszenia. - Na prawdę tak myślisz? - zapytał trochę z pretensją, trochę z zaskoczeniem, a trochę słychać było gniewu i zaciekawienia. - Otóż, muszę cię zmartwić, ale nie jestem z tych, którzy by po tobie płakali. Postanowiłaś, co postanowiłaś. Ja mam własne życie i ty też. Więc nie wiem, po co do tego wracasz i w ogóle czemu jeszcze ze mną rozmawiasz. - No dobra, to nie było do końca szczere. Jego uczucia co do Czarki nie były przejrzyste, jasno określone. Ale chciał, żeby takie były, dlatego tak je jej określił. Autosugestia. Nie miał zamiaru dalej brnąc w tą bezsensowną rozmowę, ale nie za bardzo wiedział, jak zgrabnie się wywinąć. Czarka by wiedziała. Jest dobra w takich rzeczach.
Uwielbiała niezręczne sytuacje! Pewnie tylko dlatego, że zazwyczaj to ona wprawiała kogoś w zakłopotanie, a nie na odwrót, ale fakt pozostaje faktem. Właściwie, nie przypominała sobie żadnej niekomfortowej dla siebie sytuacji. Chociaż nie, po pijaku zdarzało jej się robić różne nieprzyjemne dla niej rzeczy. Na przykład raz pomyliła jakiegoś kumpla z nauczycielem od OPCM. Niby nic takiego, gdyby nie to, że zaczęła go rozbierać! Ale opuśćmy na to kurtynę milczenia, bo jeszcze dojdzie to do uszu Anonimowej Reporterki i to znajdzie się w jej kartotece. Cóż… jeśli chodzi o Fabiano… nie postrzegała go raczej jako „inteligentnego i rozgarniętego chłopczyka”, a raczej wrażliwego i mażącego się idiotę, ale dobra, po prostu była na niego cięta i jej ocena nie była obiektywna. Rozdział zamknięty? Chiara nie może tak po prostu zniknąć z czyjegoś życia raz na zawsze, o nie. Będzie jego koszmarem, każdym krokiem uświadamiając mu, że kochał, a że kocha się na zawsze… będzie specjalnie przypominać mu, co do niej czuł i za nic nie pozwoli zapomnieć o swojej osobie i o tym, co mu zrobiła. Bo była cholerną egoistką, a sprawianie ludziom cierpienia poniekąd ją bawiło. Serce… serce biło. Ale pokryła je grubą warstwą obojętności, przez co niewiele do niej docierało. Zawsze wmawiała sobie, że to lepiej dla niej, że przynajmniej nikt jej nie zrani… ale z drugiej strony nie czuła też radości czy miłości, a to trochę depresyjne, co nie? Pewnie dlatego była taka wredna. - No cóż… ten typ tak ma. – Uśmiechnęła się do siebie, podeszła krok do przodu i w zamyśleniu przejechała palcem po swoim obojczyku. Cieszyła się z jego irytacji, karmiła się nią, jak dziecko karmi się mlekiem matki. – Kłamiesz. Nikt nie mówi, że kocha, a potem tak po prostu zapomina. To tak nie działa. – Tu wzruszyła ramionami, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie. A może się myliła? Nie, raczej nie. Znała go na tyle, że wiedziała, kiedy kłamie. Autosugestia? Że co? Och, oczywiście, że Czarka by wiedziała i że jest w tym dobra. Ale nie podzieli się swoim doświadczeniem z Fabiano, bo chce go trochę pomęczyć, ot co. Wyglądał jak ryba, którą wyjęto z wody. Plątająca się w sieci rybaka. Jej sieci. Jeszcze jeden krok do przodu. Przeszywające spojrzenie i zmysłowy uśmiech. Pobawmy się…
Coś mi nie wychodzi pisanie inteligentnymi postaciami, no ale cóż. Fabiś to wyzwanie, z którym musze się zmierzyć. Może mi się uda. To moje wyzwanie czuło się coraz gorzej, wraz z upływem czasu spędzonym z TĄ dziewczyną. Nie powiem, spędził z nią trochę dobrego czasu... Owszem, lubił rozpamiętywać, ale tylko i wyłącznie miłe rzeczy. TO akurat wspomnienie było miłe połowicznie. Nie sadzę przecież, że Fabianowi nie podobał się włoski romans z Czarką. No ale do czasu. Ok, ok. Nie rozpamiętujmy tak strasznie dokładnie tego upokarzającego incydentu. Uczucie, które wtedy chłopak wyznał Pieczarce zostało głęboko upchnięte i dopchane nogą. Nie ma sensu, żeby teraz je wygrzebywać. To kosztowałoby zbyt wiele. Och, och, widać właśnie, że Ślizgonka się nie zna, buuuuuuuuu. Gdyby zwróciła uwagę na osobowość studenta, a nie na jego, ekhm, inne walory, dostrzegłaby jego wewnętrzne piękno! Cóż, spodziewał się po dziewczynie podobnej odpowiedzi. Po prostu taka była i już. Tylko dlaczego chłopak nie widział tego na początku ich znajomości? Może nie chciał widzieć? Teraz męcz się człowieku z takim zielonym koszmarkiem. Zirytował się natomiast drugą częścią wypowiedzi dziewczyny. Po co ona to w ogóle wszystko mówi? Solona sadystka! (pieprzona to podobno wulgarnie) Nachmurzył się okropnie i wybełkotał tylko: - Pewnie się pomyliłem, zdarza się. - potem podniósł głowę i kontynuował pewniej, wyraźniej -Albo, albo kłamałem, żeby sprawdzić twoją reakcję? Może chciałem cię sprawdzić? Teraz na przykład wiem, że ciebie nie można kochać. Jesteś odporna na miłość i wyższe uczucia. Bez sensu. Jesteś innym gatunkiem człowieka - dobra, okej, sama nie ogarniam tego człowieka. Więc będę podziwiać Czarkę, jeśli jej się to uda. Ach, a ta autosugestia miała polegać na tym, że jak Fabiś będzie sobie wmawiał, że już do dziewczyny nic nie czuje, to tak p prostu będzie.
A właśnie, że wychodzi. I to całkiem zgrabnie, ot co. Trochę wiary w siebie i własne możliwości! Bez tego ani rusz w dzisiejszym świecie. I oczywiście będę trzymać kciuki. TA dziewczyna była zaś bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy i nawet na chwilę zapomniała o trzymanej w rękach butelce. Niemała satysfakcja popychała ją dalej i głębiej w tą nieprzyjemną dla Włocha grę. Teraz już nie ma odwrotu. Ciekawe, czy Fabiano zdaje sobie sprawę z tego, że ona tak łatwo go nie puści. Jeżeli w ogóle to zrobi. Jak to tak? Czyżby nie spędził z nią wielu upojnych nocy? Wielu przyjemnych popołudni? Czy nie przegadał z nią połowy tamtych wakacji? Czego tu żałować? Ach, no tak… chodzi o zakończenie, prawda? Fabiano myślał, że ich historia będzie bajką zakończoną pełną miłości szczęśliwą chwilą, a nawet chwilami, a spotkał się z odrzuceniem. Rzeczywiście trochę smutne. A już z pewnością upokarzające, co Ślizgonka z pewnością wykorzysta. Ależ… wygrzebmy je. Rozwińmy na nowo i oczyśćmy z brudów przeszłości, przecież było takie piękne i urocze… czemu by nie spróbować jeszcze raz? Zakończenie oczywiście wszyscy znają, ale za to droga byłaby najprzyjemniejszą z tych, z którymi chłopak się spotkał. Problem jest jednak w tym, że ona nie patrzy w głąb większości ludzi. Gdybyście się jej teraz zapytali, jaki jest Fabiano, nie umiałaby za wiele rzeczy stwierdzić. Nie dlatego, że go nie znała. Po prostu stare karty i zakończone opowiadania odrzuca na bok i nie przypomina ich sobie dopóki nikt nie upomni się o ich kontynuację. W tym przypadku – los chciał, by się spotkali. Może to jakiś znak? Gdyby dłużej się zastanowiła, przypomniałaby sobie, jaki naprawdę jest Martello. Tylko… o tym później. A Chiara… jest myśliwym. Po upolowaniu ofiary traci zainteresowanie i pokazuje swoją prawdziwą twarz. Nie zapominajmy, że jest Ślizgonką, a do tego całkiem niezłą aktorką. Nie problem zagrać zimną jędzę czy słodką dziewczyneczkę. Nie pamiętała, czy grała wtedy czy może gra teraz… po prostu żyła, a jej życie było jednym wielkim teatrem. Tu nie było jednego prawdziwego oblicza. Każde z ról, które grała, gra czy grać będzie ma w sobie trochę prawdy. - Ach tak… pomyliłeś się… ciekawe, bardzo ciekawe. – Uśmiechnęła się, z satysfakcją obserwując jego minę. – Kłamałeś? Jeszcze ciekawiej. Kolejne słowa wywołały u niej lekkie ukłucie w sercu, które jednak stłumiła perlistym śmiechem. Nie był to jednak śmiech uprzejmy czy nawet szczery. Co to, to nie. Tak PieCzarka śmiała się bardzo rzadko. Tamtego lata, owszem, zdarzyło się. - To, że jestem odporna na miłość jest prawdą. Ale wiesz… jesteś najlepszym przykładem na to, że kochać się mnie jednak da. Nieważne, ile razy byś temu zaprzeczał i tak wiem swoje. I ty też. Nie oszukuj samego siebie, to zbyt wiele kosztuje. – Pokręciła głową i z cichym westchnieniem odwróciła wzrok z niego na gablotę za nim. Pozbierała się jednak szybko, żeby nie domyślił się, że coś w niej drgnęło, ot co. - Czego NAPRAWDĘ chcesz, Fabiano? – Ich nosy dzieliło może parę centymetrów, nie więcej. Czarka nie miała jednak zamiaru zmniejszać czy też zwiększać tego dystansu. Było jej dobrze i tyle. Nieważne, że Włoch mógł się poczuć niekomfortowo.
Miałam zamiar napisać epickiego posta, no ale sorkens, nie dzisiaj. Skupie się na konkretach. Kij, że wyjdzie krótko. No to tego, chwila, pogubiłam się. Nie odnajduję już się, więc nie wiem co napisać. Okok, już się skupiam. Wyszło mi, że muszę napisać o tym, że Czarka jest zua i niedobra i krzywdzi mojego Fabianka. Ale w sumie! Może coś tam da się z tej głupiej i niekomfortowej sytuacji zrobić, coś nawet fajnego i przyjemnego dla OBU stron. Pisze jak pomylona, ale cicho. Pomijając komentarze do ciekawych spostrzeżeń i myśli autorki Ślizgonki Skoncentruję się na tym, co powiedziała owa pannica później (czarka w sensie, nie autorka). Nie powiem, że te wszystkie malutkie oznaki, że dziewczyna jest człowiekiem Włoch idealnie wychwycił i wyrył w pamięci, no ale coś tam zauważył. Mu też coś tam drgnęło i tym razem nie w spodniach. Jeśli ona? Jeśli ona jest? Jeśli ona ma? Jeśli ona ma człowiecze uczucia? Ojejkuniu, jak pięknie byłoby spacerować z nią nad brzegiem jeziora, trzymając się za ręce, racząc się nawzajem wzruszającymi wierszami o miłości... Wróć! Tak pewnie nie będzie. NA PEWNO nie będzie. Ta mała bestyjka to zło wcielone, a przynajmniej tak po części myślał Fabek. Po części. Bo dopuszczał też do siebie możliwość, że Chiara pod tymi aktorskimi sztuczkami, tym śmiechem, uśmiechami, gestami, za tą maską ma coś ludzkiego. Ojejkujakbybyłopięknie. No juuuż kończę gadać tak na prawdę o niczym. No ale co mam powiedzieć? że studenta zatkało, że nie był wstanie nic jej odpowiedzieć? (właśnie pomyślał o tym jeziorze) Gdy potrząsnął głową, żeby uwolnić się od tego pięknego niemożliwego obrazka, spostrzegł, że twarz PieCzarki jest niebezpiecznie blisko. Coś tam mówiła, ale nie ważne było co. Całą swoją uwagę, jestestwo nawet poświecił dogłębnej analizie (jakże romantycznie) twarzy jego niby-ukochanej. Centymetr po centymetrze odkrywał na nowo Ją. to znaczy (jak na razie, hehe) jej twarz. Te policzki, nos, usta, były mu przecież znajome. Wciąż tak zachwycająco piękne. Nie myśląc co robi, wpatrując się w cudowne usta, przybliżył się, jeszcze bardziej, i jeszcze trochę. Wtedy dotarło do niego pytanie dziewczyny, więc wyszeptał (dotykali się nosami) tylko: - Nie wiem.- kurczę nie jestem dobra w opisywaniu takich spraw. No ok, ich wargi (jak już się pewnie domyślacie) zetknęły się bardzo delikatnie. Fabiś musnął leciutko usta Czarki, przywołując wspomnienia. Przez chwilę pozostał w tej pozycji, by po chwili płynnie się oddalić. Z tłukącym jak młot sercem, ale i z dziwnym spokojem na duszy kocim krokiem sunął w kierunku drzwi. W progu zatrzymał się i spojrzał przez ramię. - Questo è solo l'inizio, mia cara. - powiedział, powoli wychodząc. (Jeśli nie chcesz kończyć wątku, Czarka jeszcze zdąży go zatrzymać). No, a miało być krótko.
Przestanę wierzyć w takie gadanie, bo ten post raczej do krótkich nie należy, ot co. No chyba, że twoim standardem są dwustronicowe posty. Wtedy okej – ten wyszedł krótki w stosunku do normy. Właściwie… ja też nie bardzo wiem, na czym się skończyło i o co w tym wszystkim chodzi, bo Chiara niby taka jędza, a w głębi duszy cholernie chciałaby, żeby przestał ględzić i przeszedł w końcu do konkretów, a ściślej mówiąc… żeby przyznał jej rację. Wtedy ona w nagrodę dałaby mu buziaka i złudne nadzieje na odrodzenie się romansu, na co właściwie liczyła, po czym znowu by uciekła, bojąc się, że wszystko schrzani, co właśnie by zrobiła wycofując swój Ślizgoński tyłek z tej relacji, ot co. Mam nadzieję, że wyraziłam się dość jasno, bo nie umiałabym tego jeszcze raz opisać. Wiadomo – Włosi to strasznie skomplikowane stworzenia, przez co trudno zrozumieć ich postępowanie, no. I wcale nie chodzi o to, że kompletnie nie umiem tłumaczyć. Skąd. Ach, ach… jakże słodko zrobiło się teraz w umyśle Fabiano! Pełne romantyzmu sceny były tak odmienne od pełnych chaosu myśli panny Morello. Ta, nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie ktoś układa jej przyszłość, postanowiła, że nie popełni już błędów przeszłości i wplącze się jeszcze raz w taką sytuację, która miała miejsce w tamte wakacje. Oczywiście, było przyjemnie, ale konsekwencje ich postępowań były naprawdę za wysokie jak na jej możliwości. Zbyt dużo śladów w jej głowie zostawił widok zawiedzionego Włocha, choć wcale tego nie okazywała. Ba! Była dla niego okrutna. To taka forma obrony z jej strony. Nic osobistego, tylko i wyłącznie dla ratowania siebie i własnej satysfakcji, co było dość chore, ale cii… Nie wiedział? A to bardzo ciekawe, bo ona doskonale wiedziała, że wszystko, co opisałam wyżej jest jednym wielkim wyolbrzymieniem i ma je kompletnie gdzieś. Teraz liczyły się tylko znajdujące się coraz bliżej usta chłopaka, które po chwili połączyły ich ciała na jedną, krótką jak jedno uderzenie skrzydeł motyla chwilę. A tak przynajmniej ona to odczuła, bo w rzeczywistości trwało to kilka wspaniałych sekund. Za krótko. Od dawna nie czuła takiego przyciągania i nie miała zamiaru dać tak łatwo mu odejść. Tak to już jest u nimfomanek, że jeśli dasz im palec, będą chciały całą rękę. A raczej… dając im usta nie wyjdziesz, zanim nie oddasz swojego ciała. Obudziły się w niej uśpione instynkty myśliwego. Nie tego żerującego na cierpieniu, ale tego karmiącego się przyjemnością. Oj Fabiano, nie masz pojęcia w co się wpakowałeś. - Nie idź. – Wysapała, odkładając zapomnianą butelkę na podłogę. Ani na chwilę nie spuszczała wzroku z chłopaka. - Fammi vedere continua...
Nie ustosunkuję się do twojej wypowiedzi, jak się umówiłyśmy. Wtrącę tylko, że czasami niektóre rzeczy wychodzą nam zupełnie inaczej, niżbyśmy się spodziewali. Z każdym krokiem Włoch zwalniał, mając nadzieję, że Chiara go zatrzyma. Przystanął jeszcze zanim to zrobiła. Na dźwięk jej słów spojrzał przez ramię, a to co zobaczył napełniło go dziwnym ciepłem. Znów poczuł się tak, jak tamtego lata w Italii. Niemal namacalne było to słońce nagrzewające skórę, dodające radości. O nie, to nie były banalne motylki w brzuchu. To było coś w rodzaju przyjemnego dreszczu łaskoczącego całe ciało, pozwalającego prawie że latać. Jeszcze chwilka, a Fabek oderwałby się od ziemi. Jak prawdziwy Włoch oczywiście nie dał tego wszystkiego po sobie poznać. Stał, patrząc na Czarkę przez ramię, żeby za chwilę się odwrócić i obdarzyć ją uśmiecham. Tym uśmiechem. Ich uśmiechem. Niespiesznie podszedł do niej. Blisko, bardzo blisko. Objął ją lekko w talii i zapatrzył się w oczy, wdychając zapach znajomych perfum. Następny bodziec wywołujący wspominania. Tak nawiasem mówiąc, wpadła mi może trochę głupia, naiwna i tak dalej myśl. Albowiem Morello i Martello tak bardzo się nie różnią. Chiara Ana Martello. Awwww. Okok. Kończę. Skupiam się na nich. - Tak? Chciałaś mi coś powiedzieć? - wymruczał uwodzicielsko tfu, zapytał miękko.
Powiedziałabym nawet, że takie sytuacje zdarzają się aż nazbyt często, a nie tylko czasami. Ale cóż zrobić? Lajf is brutal, kopas w dupas and full of zasadzka i nic tego nie zmieni, a przynajmniej się na to nie zanosi. Szkoda tylko, że niektóre sytuacje wymykają się zupełnie spod kontroli i potem nie sposób ich naprawić. A ich relacja? Czy da się jeszcze wyłuskać z niej coś poważnego? I kolejne pytanie… czy Czarka znowu wszystkiego nie spieprzy? Tym razem Włoch się nie przeliczył. Cóż za miła niespodzianka, prawda? PieCzarka okazała trochę swojej ludzkiej natury. Chociaż nie jestem pewna, czy chodziło jej tutaj tylko i wyłącznie o potrzebę cielesności czy poczuła coś na kształt nadziei. Chociaż… ona nie miała nadziei, prawda? A przynajmniej to próbowała wmówić światu. Może wmawiała to też samej sobie? Może tak naprawdę miała ogromne pokłady nadziei i miłości starannie ukryte za kurtyną jej własnej sceny. Jej życia. Tylko, po co? A tak… żeby sprawiać sobie ból. Sobie i wszystkim dookoła. Dość pokrętnie rozumiała świat i ludzi, co powodowało właśnie, że zachowywała się tak, jak się zachowywała. Miejmy tylko nadzieję, że z wiekiem jej przejdzie. A może zmieni to ktoś konkretny? Może będzie to Fabiano? Może tym razem nie pozwoli jej odejść, jak to było tamtego lata… może, może, może… jedyną pewną rzeczą w jej życiu było cierpienie. Odwzajemniła jego uśmiech. Tak bardzo przypominał jej tamte wakacje. Ich wakacje. Które zniszczyła przez własne lęki. Ale przecież… wszystko można naprawić, prawda? Czyżby teraz przyszła chwila na powiedzenie magicznego „przepraszam”? U normalnych ludzi… zapewne tak. Ale Włoch nie doczeka się tego od niej. A przynajmniej nie w wyżej opisanej formie. Bo ona nie przepraszała słowami tylko czynami, bo tak było łatwiej i stanowiło mniejszą ujmę na jej honorze. I nie, to akurat się u niej nie zmieni. Przylgnęła go niego całym swoim ciałem, chłonąc ich bliskość i jego zapach. A pachniał naprawdę cudownie! Ktoś tu chyba za bardzo wybiega w przyszłość! Chociaż rzeczywiście, ładnie to brzmi. Jednak jestem pewna, że Martello nie chciałby mieć takiej żony. Ani teraz, ani za dziesięć lat. - Nie powiedzieć. Pokazać. – Wyszeptała prosto do jego ucha, przy okazji drażniąc jego szyję swoim ciepłym oddechem. Po chwili jej wargi rozpoczęły wędrówkę od płatka jego ucha, do typowo włoskich ust. Jednocześnie jedną dłoń wplotła w jego włosy na wysokości karku.
Tak, tak wiem. No ale jest to potwornie irytujące, gdy misternie planowany ..plan legnie w gruzach.No, nie ważne. A może ważne. Mam nadzieje, że nie będzie ważne odnośnie tej pary. Ale do rzeczy, do rzeczy. Dobra, tak nawiasem mówiąc, to ta trzymam kciuki za Czarkę i za to, żeby nic nie spieprzyła. Oczywiście ja ze swojej strony będę pilnować Fabiano, i go tutaj mazgajstwa (do czego się za niego przyznaję) oduczę. Naaaaaaaaaaatomiast w głowie Włocha istna sielanka. Wielkie, romantyczne plany i pełen zachwyt nad Ślizgonkom. Tylko żeby nam z tego nie wyszedł jakiś mdły romansik, no. Co ja to? Aaa, zachwyt. Zachwyt nad odwzajemnionym uśmiechem, nad jej podbródkiem, który wtedy ma taki łany kształt, nad miękkością jej skóry, nad ... wszystkim. Na wszelki nieprzewidziany wypadek zrobił dwa wdechy, żeby opanować odczucia. Gdy skończył spostrzegł, iż wygląda, jakby oczekiwał przeprosin. Wiedział oczywiście, że dziewczyna ich nie zwerbalizuje, a przynajmniej tam myślał. Czy by się aż tak zmieniła? Niee. Tylko jak ona to zrobi? Trochę naiwne pytanie. Ale nie o tym. Pamiętaj, że Martello nie jest do końca normalny. Trochę z niego męczennik, więc może by się skusił? Nie byłoby to małżeństwo idealne, ale czy takowe w ogóle istnieje? Tymczasem uzyskał odpowiedź na nurtujące go pytanie odnośnie przeprosin. Nie mógł sobie ich lepiej wyobrazić. Zadrżał lekko nad jej dotykiem, lecz znieruchomiał, grzecznie poddając się pieszczotom. W pocałunku, zostało zawarte wszystko, radość, żal, powtórna radość ze spotkania, nadzieje i wątpliwości. W jego czasie ręka Fabiano powędrowała na łopatki, a druga pozostała opleciona w talii. Gdy skończyli, wciąż wpatrywał się w dziewczynę intensywnie, po czym trącił czubkiem nosa jej nos. - I po co była ta maskarada na początku? - zapytał przyciszonym głosem trochę rozbawiony. Był nosek do noska, teraz kolej na uszko do uszka - Musiałaś się nade mną poznęcać. - Właściwie stwierdził bardziej niż zapytał.
Nie spodziewałabym się raczej wielkiego happy endu. Bo przecież natury człowieka nie da się zmienić, prawda? Budowała ją przez siedemnaście lat swojego życia i teraz ma z tego zrezygnować? To tak, jakby kujon nagle stwierdził, że nauka jest nudna i nie przykładałby się do niej w ogóle. A to przecież niemożliwe, prawda? Bo kujonem, tak samo jak tchórzem, zostaje się na całe życie. Według Chiary, rzecz jasna. Ktoś obali jej teorię? Kciuki nic nie dadzą, jeśli Ślizgonka wbije sobie coś do swojej główki. Poza tym… nie oszukujmy się, taki typ tak ma. Ucieka i spieprza wszystko, czego się dotknie. Można to co najwyżej przełożyć w czasie. Z nią? Mdły romansik? To będzie piekło w czystej postaci. Ogień, grzech i potępienie. Buhahah, biedny Fabiano… nie wie, w co się wplątał. I niech mi jeszcze raz ktoś powie, że ludzie uczą się na własnych błędach, to pozna moc mojego świętego trampka. Eyey, nie rozpisuj się tak nad tym jej pięknem, bo zaraz zrobi się bardziej dumna i zapatrzona w siebie niż jest teraz, co wbrew pozorom jest możliwe! Albo nie… pisz, ile chcesz. To takie miłe. Może przynajmniej na jakiś czas dzięki temu zrezygnuje z picia jak menele spod monopolowego, nie żeby coś do nich miała, bo to zacni ludzie, choć wino marki „Wino” jest ohydne. Przyjemnie tak było wtulać się i całować to tak dobrze znane ciało Fabiano. Oczywiście, nie zwracała uwagi tylko i wyłącznie na jego aparycję… taaa… skończę ten temat, bo nie wyjdzie mi tu żadna dobra puenta. W każdym razie przez chwilę zapomniała, że są w starych murach równie starego i nudnego Hogwartu, myślami przenosząc się na rozświetlony plac św. Piotra w Wenecji, gdzie jeszcze nie tak dawno… stop. Zrobiło się zbyt romantycznie, a na to nie ma miejsca w życiu panny Morello. On może tak… ona w chwili obecnej nie. Poza tym, Martello chciałby mieć dzieci, prawda? A ona była wręcz chora, kiedy słyszała o ciąży, porodzie i konsekwencjach tego wszystkiego, więc z nią jako partnerką życiową za łatwo by nie miał. Ewentualnie mogliby adoptować jakąś rozkoszną dwójkę dzieciaczków, ale wiesz… to nie zmienia faktu, że nie jest dobrym materiałem na żonę. Hmm… ona właściwie nie miałaby nic przeciwko kontynuowaniu pocałunków, a nawet przejściu do kolejnej fazy. Ale ok., na razie była cierpliwa i pozwoliła mu zepsuć tę chwilę niepotrzebnymi słowami. Ile razy mu mówiła, że milczenie w takich sytuacjach jest cenniejsze od złota? - Przecież mnie znasz. Znęcanie się nad kimś to forma rozrywki. – odwróciła się do niego plecami i pociągnęła go za rękę w kierunku parapetu, przy okazji podnosząc też butelkę z alkoholem.
No tak, tak. W sumie trochę się zgadzam z tym kujonem. W ogóle niektórzy mówią, że ludzie się zmieniają. Pod wpływem otoczenia, dojrzewania. Niektórzy twierdzą, że tak na prawdę nie zmieniamy się, tylko ludzie inaczej na nas patrzą, my też trochę inaczej postrzegamy świat. W skrajnych przypadkach błąd w charakterze naprawiamy, ale rdzeń naszej osobowości nie ulega zmianie. Coś w tym jest. Oczywiście, człowiek nie może zmienić się z dnia na dzień. W trudnych przypadkach zmiana dokonuje się latami, choćby drobna. Czarka jest chyba typem człowieka, który jak już się zmienia, to trwa to bardzo długo, mozolnie i z efektami ubocznymi? Może i są to złudne nadzieje, ale w coś wierzyć trzeba. Och, no wybacz. Zapomniałam o jej charakterku. Ale w sumie to dobrze, nie będzie nudno. Oooo tak, Fabiano jest masochistą i chętnie przyłączy się do czegoś, co będzie pozornie sprawiało przyjemność, a w gruncie rzeczy ześle na niego potępienie. Moc twojego świętego trampka, mówisz? Ludzie uczą się na błędach, ale zakochany romantyk idiota to inny gatunek człowieka odporny na takie coś. Dobrze, że miło, bo trudno. Nie zwykłam pisać czegoś takiego, szczególnie o kobiecie. Fabek kosztuje mnie wiele poświęceń, jak widzisz. A kończąc lać wodę i przechodząc do Fabiano i Chiary, wspomnę, że Włoch także przeniósł się wspomnieniami do ojczyzny, tych wspaniałych chwil spędzonych z dziewczyną. Tą dziewczyną, którą właśnie trzyma w ramionach. Och. Znając Fabiano, pójdzie on na każdy możliwy kompromis. Zakochany po uszy głupek, trudno, tak bywa. Opowiadać dwójce adoptowanych dzieci, jak to ich 'mamusia' była uwodzicielska, przewrotna i zaskakując? Że jej charakterek dostarczył niezapomnianych przeżyć tej dwójce? A tak w ogóle, bałabym się psuć psychikę tym dzieciom matczyną opieką Chiary. Och, nie wątpię, no ale Fabiano nie mógł wyjść na napalonego desperata, nie? Właśnie. Uśmiechnął się na odpowiedź dziewczyny. No tak. Jasne. Ze zdziwionym wyrazem twarzy, czy jak to tak idzie przydreptał do parapetu. Umieścił potem tam swój tyłek i baardzo wyczekujący wzrok wlepił w dziewczynę
Nie wiem, serio. Dziś nie myślę, więc porzucę te filozoficzne dywagacje na rzecz opisu sytuacji, dobra? Dzięki. A więc poprowadziła go w kierunku parapetu, uśmiechając się przy tym dość dziwacznie. Ni to przyjemnie, ni to chytrze… jakoś tak… wygłodniale. Tak, to chyba idealne określenie. Upiła po drodze łyk alkoholu, odkładając potem butelkę w bezpiecznej odległości. Parapet, choć wydawał się być niezbyt wygodnym miejscem, okazał się nie najgorszy. Znaczy wiecie… szeroki i głęboki jak trzeba, może trochę zbyt twardawy, ale to nic. Poza tym szyby w Izbie Pamięci były wykonane z mlecznego szkła, co jak najbardziej odpowiadało Czarce. Przynajmniej nikt nie zauważy nic poza niewyraźnymi cieniami. Drzwi na wszelki wypadek zamknęła zaklęciem. Wolałaby nie zostać przyłapana na niezbyt grzecznych poczynaniach w miejscu publicznym przez jakąś zabłąkaną owieczkę w postaci ucznia czy, broń boże, nauczyciela. Przez chwilę przyglądała się chłopakowi, po czym usiadła na jego kolanach, wtapiając swoje wargi w jego usta. Zatopmy się w naszych pragnieniach, skarbie… utońmy w morzu niespełnionych dotąd żądz i otulmy się naszymi oddechami. Palce automatycznie odpinały kolejne guziki jego koszuli, oddech przyspieszał z minuty na minutę… a potem… potem stali się jednością. Chwiejną i pełną rys, ale jednak. Poddajmy się rozkoszy, kotku… upijmy się do nieświadomości… niech nasze ciała mówią za nas, bo ich mowa jest piękna. Fabiano zasnął. A ona? Przyglądała mu się chwilę, pocałowała go delikatnie w jego spocone czoło i podniosła się z parapetu, zbierając swoje rzeczy. Już ubrana chwyciła butelkę z whisky i ostatni raz spoglądając na chłopaka, wyszła. Miała nadzieję, że Włoch uzna to wszystko za sen. W końcu nie zostawiła po sobie żadnego znaku, nic. Jedynie jego wspomnienia. W głębi serca naprawdę jej zależało. Ale… przecież i tak wszystko by spieprzyła, prawda? To była tylko kwestia czasu, a lepiej, żeby wszystko zakończyło się teraz. Chciała, żeby o niej pamiętał, jednocześnie wyrzucając go z głowy. Chciała, żeby do niej napisał, choć sama nie zostawiła mu nawet najmniejszej karteczki. I nie dlatego, że do kobiety trzeba się pofatygować… po prostu składała się z paradoksów. Pragnęła czegoś tak bardzo, że aż przestało jej zależeć. Napisz do mnie, napisz na Merlina…
Zorganizowana panna M odpisuje po dziesięciu dnach, uhm, brawo. Dopsz, nie będę rozwodzić się nad moim lenistwem. Pozwolicie, prawda? Um, właściwie to nie wiem, co napisałam na początku mojego poprzedniego posta, więc nie odniosę się do początku twojego, wybacz. Tak czy inaczej mu się wziąć w garść i przedstawić to wszystko w miarę logicznie i składnie (ohoho, wyzwanie!) Uśmieszek Czarki był trochę niepokojący, ale w suuuumie Fabisowi się podobał. Właśnie parapet to bardzo wygodna miejscówka na takie rzeczy. Fabiś był o tym przekonany, jak tylko na nim usiadł. Na szczęście ta piekielna dziewczyna nie kazała czekać na siebie długo. Już po chwili ich usta się spotkały, ręce powędrowały w odpowiednie miejsca, ich ciała złączyły się w jedną, doskonalą całość. Dopsz, nie umiem tak pisać. Mogę tylko wspomnieć, że, hmmm, to było to, czego potrzebowali obydwoje. Spragnieni swoich ciał, nie do końca znając je nawzajem. Tak, to było cudowne. Jak już było po wszystkim, jak już autorka Ślizgonki wspomniała, chłopak zasnął. Trochę mi za niego wstyd, no ale tyyyyyle wrażeń w jednym dniu, w przeciągu półgodziny? To wiele za dużo. Jednak zbyt cudowne, żeby tak po prostu oddawać się w ramiona Morfeusza. Ramiona Czarki są dużo lepsze, ale ten wieśniak po prostu zasnął! Obudził się dwie godziny później, za oknem zmierzchało, a w stare mury zamku wciskał cię chłód. Martello mimowolnie się wzdrygnął, a jego ręka powędrowała ku czole. Pamiętał wszystko. Wszystko, przyobleczone białą mgłą. Nie był pewny, czy to był sen, może jakaż mara, złudzenie, wyobraźnia? Ale jak mógł sobie wyobrazić JĄ? Przecież to przeszłość, letni romans zakończony dość niefortunnie. A jednak, sobie ją tutaj wyobraził. Mówiła coś do niego. On też coś do niej mówił. A potem nastąpiło coś jeszcze konwersacja ciał, o jakiej nie marzył. Właśnie to musiał być sen. Ale też dlatego to nie mógł być sen. Pełen sprzeczności, spuścił nogi z parapetu i powoli wstał. Przeciągnął się, wyciągając obolałe kości. Przetarł oczy i powlókł się w kierunku drzwi. Jeśli to był sen, była to najpiękniejsza mara senna. Lecz jeśli było odwrotnie, jest to niechybnie początek najprzyjemniejszego koszmar w jego życiu.
Kolejny poranek. Kolejny dzień życia. Trzeba wstać, i coś porobić prawda? Tak więc chłopak wstał, ubrał się w ciemne spodnie dżins. I szara podkoszulkę. Na to zarzucił swoją kurtkę i bez zastanowienia wyszedł z Dormitorium. Za nim pełzł jego ukochany wąż. Wielki pyton mierzący około piętnastu metrów długości. Przyglądał się otoczeniu, bez żadnych emocji. Swoją droga ciekawe czy węzę posiadają jakieś emocje? Sebastian wiedział ze tak. Jest to w końcu żywa istota, i jak każda ma swoje emocje. Chłopak odpalił papierosa, i szedł tak bez celu. Można powiedzieć że to wąż go prowadził, a chłopak nic z tym nie robił. W końcu doszli na pierwsze piętro. „Izba pamięci” Chłopak przyjrzał się napisowi, i wszedł z papierosem. Medale, nagrody i cholera wie co jeszcze. Ogółem nudne miejsce. Więc co on robił w takim miejscu? Ano, czasami warto się ponudzić. Zresztą nigdy nic nie wiadomo prawda? Sebastian krążył tak bez celu, przyglądając się przeróżnym nagrodom. Już dawno wypalił papierosa i wyrzucił peta, gdzieś przy któreś nagrodzie. Aktualnie stanął przy jednej rozczytując napis. „ Tom Marvolo Ridlle.” Sebastian stanął naprzeciw nagrody. Czasami zastawiał się czy on i Tom zwany inaczej Lordem Voldemortem. Nie są w jakiś sposób spokrewnieni. Niby myśl szaleńcza, i nie mająca podstaw bytu. Lecz biorąc pod uwagę fakt że obydwoje są Wężouści, to kto wie? Różne są koleje losu, a w końcu już ma siostrę której mieć nie powinien. Nigdy nic nie wiadomo, jak to było w przeszłości prawda? Z drugiej strony jego nie było w księdze, którą dostał on Igora. Lecz to jeszcze nie jest dowód, obalający tą dziwną myśl. Chłopak stał tak, zamyślony, a jego wąż zwiedzał dalej, lecz pozostawał na widoku.
Dziewczyna od samego rana nudziła się. Nie wiedziała co ma ze sobą począć, ubrała więc coś normalnego, zaczesała włosy i wyszła z pokoju wspólnego ślizgonów. Krążyła najpierw przez dość długo czas po błoniach, potem wróciła do szkoły. Krążyła po korytarzach aż w końcu trafiła do izby pamięci. W sumie to pierwszy i ostatni raz była tu kilka lat temu, potem jakoś jej to nie interesowało. Weszła tam i w sumie zaczęłaby oglądać eksponaty w ogóle nie zwracając uwagi na mężczyznę gdyby nie poczuła przy nogach wijącą się istotę. Spojrzała w dół. Pisnęła! Poskoczyła i odsunęła się do samych drzwi. -Co to ma być?! - Zawołała. Popatrzyła na wijącego się węża, potem na chłopaka, potem znów na węża. Poczuła, że na jej skórze robi się gęsia skórka. Nie bała się węży aż tak jak pająków no ale trochę ją to zaskoczyło. -Twój? - Zapytała już spokojnym głosem. Nie mogła jednak przestać patrzeć na węża, jeżeli był on tego chłopaka to lepiej by było żeby widziała gdzie owy stwór się aktualnie znajduje. -W ogóle się wystraszyłam - zaśmiała się do siebie i poprawiła włosy. - Co tak sam tutaj? - Zapytała. W sumie jej też nie zależało jakoś dzisiaj na towarzystwu ale skoro już na siebie trafili. W dodatku Amanda kojarzyła go z korytarzy i w ogóle.
Sebastian zatopiony w swych myślach, został dość brutalnie z nich wyciągnięty. Poprzez pisk dziewczyny. Boże jak on tego nie znosił. Byle co, i piszczą przestraszone, zwracając na siebie uwagę ponad połowy szkoły. Spojrzał się karcąco na Magic'a. Powstrzymał się od powiedzenie reprymendy. No przecież nie mógł tak przy niej, mówić jeżykiem węży! Jednakże jego wąż mógł się nieco powstrzymać od straszenia innych. Naprawdę ostatnio był strasznie nie nasycony! Sebastian chyba pozostał zmuszony do zabicia kogoś, i pozwolenie by Magic tą ofiarę sobie zjadł, bo przecież ten wąż mu żyć nie da! - To pyton. Ma na imię Magic. I tak, to jest mój wąż. - Powiedział opanowany, jak niemal zawsze Sebastian. Patrząc jak jego wąż wraca do niego, i znika gdzieś obrażony za regałami. No przecież nie pozwoli mu zjadać pierwszej napotkanej osoby! Nigdy nie wiadomo, jaki potencjał dżemie w różnych osobach. Chociażby taka Lilli. Chociaż z drugiej strony tą całą gryfonke na „C” (Bo jak zwykle Sebastian zapomniał, jak ona miała na imię) Tak czy owak, chłopak mógł pozwolić by Magic się nią posilił. Kto wie, może to właśnie ją wybierze jako obiad dla węża. - Zauważyłem. - Rzekł obojętnie, przenosząc na nią swoje spojrzenie. Dziewczyna była niczego sobie, jednak niestety źle trafiła. Dzisiaj Sebastian ewidentnie nie miał ochoty, na jakikolwiek podryw. Chyba ze dziewczyna zdoła go rozbudzić. Zresztą ostatnio Sebastian był taki nijaki. Nie miał na nic ochoty, i chodził tak poważny i spięty. Jak gdyby szykował się do ataku na ministra magii. Spokojnie, nic takiego nie planował! Choć sam pomysł nie wydawał się taki zły. - Samotność to pojęcie względne. A jak widzisz, ja nie jestem sam. - Powiedział patrząc się na dziewczynę zdobywając się nawet na lekki, choć dosyć mroczny uśmiech. Właściwie to ten uśmiech był bardziej ponury niż mroczny, lecz jak to odróżnić? Zanim zadacie sobie pytanie, co się stało iż nagle Sebastian stał się inny, powiem że nic. Najzwyklej w świecie, każdy ma taki okres w swym życiu, kiedy trzeba odpocząć od wszystkiego. Pobyć sam ze sobą, pozbierać myśli i poukładać wszystko w swojej głowie. A przede wszystkim, przemyśleć i przeanalizować wszystko co stało się w niedawnym okresie, i wyciągnąć wnioski z swoich poczynań. Sebastian po prostu robił to częściej niż inny, lecz on miał większe i ambitniejsze plany niż inni. Plan główny zemsta, plany poboczne to nie wasza sprawa. - A ty? - Zapytał odwracając się. Tak naprawdę, nic go to nie interesowało, ale cóż. Trzeba być miłym, czy coś tam takiego. Tak naprawdę w głębokim poważaniu miał to wszystko, no ale cóż. Zauważyliście że Sebastian ostatnio stał się mniej lubiany przez członków tego samego domu? Może było to spowodowane odesłaniem kilku Slizgonów do skrzydła szpitalnego, gdzie ciągle walczą o swe nędzne życie. A może było to spowodowane tym, że każdy napotkany ślizgon nadawał się tylko jako papier toaletowy. Większość z nich tylko udawała to kim są. W przeciwieństwie do Sebastiana. On do tego domu trafił w pełni zasłużenie, lecz nie jemu to oceniać. Tak naprawdę mógł trafić równie dobrze do Huffelpufu. I za pewne nic by to nie zmieniło. To tylko dom, czyż nie?