Wieża Północna jest wieżą najbardziej wysuniętą na północ. Co oczywiście nie jest oczywiste. To zwykła, pusta lokacja. Mury i okna. Proste, bez większych zawirowań lub zawiłości.
Autor
Wiadomość
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Egzaminy były coraz bliżej, a uczniowie wpadali w popłoch i panikę. Jak zawsze, chcieli nadrobić wszystko w jeden tydzień, a tak się niestety nie dało. Jasnowłosa korzystając z wolnego popołudnia, zaraz po tym przygotowała rozległe wypracowanie z uzdrawiania, które zdała im profesor Blanc, zabrała podręcznik do Zaklęć i Uroków, kierując się gdzieś przed siebie. Długo wędrowała szkolnymi korytarzami, szukając miejsca wolnego od tłumów, idealnego do nauki. Ostatecznie krukonka znalazła się w najdalej wysuniętej wieży zamku, do której nie chciało się ludziom przychodzić. Po pokonaniu stopni weszła do pomieszczenia i usiadła wygodnie pod ścianą, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem. Bystre, błękitne ślepia o pogodnym wyrazie, nie zauważyły jednak niczego ciekawego i w końcu złapała za przyniesioną książkę, otwierając na odpowiedniej stronie. Postanowiła zacząć od podstaw, ponieważ bez dokładnego ich opanowania nie można było zajść dalej. A więc tak, podstawowymi czynnikami, dzięki którym rzucenie zaklęcia było możliwe: skupienie, odpowiedni ruch i chwyt różdżki, odpowiednie zaakcentowanie i przede wszystkim sama inkantacja musi być głośna, wyraźna i dobitna. Składowa tych rzeczy tworzy czar, a przynajmniej w teorii, powinna, na co Alise roześmiała się pod nosem, ponieważ do głowy wpadła jej myśl o zakłóceniach magicznych. Warto pamiętać, że zaklęcia nie działają w próżni oraz nie oddziałują bezpośrednio na pogodę czy stworzenia niematerialne, takie jak duchy. Uroki stałe nie zadziałają nam też na istoty żywe myślące rozumne. Gdy jednak coś nie wyjdzie, a zaklęcie się nie uda, wtedy jego skutki można podzielić na proste i złożone. Wystąpią one, gdy nie dostosujemy się do warunków. Prostymi nazwać można przykładowo działanie przeciwstawne do zamierzonego czy też zmianę celu. Złożone są gorsze, ponieważ występują wtedy więcej niż dwa skutki proste. Blondynka westchnęła cicho, biorąc za różdżkę i ćwicząc również jej chwyty czy odpowiednie ruchy nadgarstka, pracując jednak na sucho. Nie chciała rzucać żadnych czarów w praktyce. Przy podstawie zaklęć, warto też wspomnieć o przeciwnych zaklęciach J est to zaklęcie odwrotne do innego. Np. Drętwota - Enervate, Lumos – Nox. Każde przeciw zaklęcie musi mieć taką sama moc, jak zaklęcie którego działanie chcemy przerwać. Jak wiadomo, zaklęcia zawsze rzucany przy pomocy różdżki, zaś do uroków wystarczą słowa. Istnieje tez umiejętność posługiwania się magią niewerbalną - jeśli ma się dużo energii magicznej, jest możliwość rzucania czarów bez inkantacji, różdżki i bez jakiegokolwiek śladu, że to właśnie nasze dzieło. Jej ślepia wędrowały pomiędzy treścią książki a pustą przestrzenią gdzieś przed nią. Wiedziała też, że zaklęcia dzielą się na różne grupy, co również powtórzyła-najstarsze wzmianki mówiły o białej i czarnej magii, a następnie na kategorie takie jak klątwy czy elementy żywiołów. Dziewczyna spędziła na czytaniu książki trochę czasu, ostatecznie przyswajając nową wiedzę. Zadowolona z siebie wstała, poprawiła mundurek i wygładziła spódnicę, wcześniej strzepując z niej kurz. Razem z książką pod pachą wyszła, kierując się spacerem do dormitorium, gdzie również czekały na nią rozmaite prace domowe.
Przedstawienie zapowiadało się jako głośne, wielkie wydarzenie i tak też wszyscy dookoła je traktowali. Już od chwili ogłoszenia w Proroku Codziennym ruszyły błyskawiczne prace nad dopięciem wszystkiego nad ostatni guzik. Tutaj nie było miejsca na pomyłki, opóźnienia nie mogły mieć miejsca, a także od Ciebie wymagano pełnego profesjonalizmu. Zgłosiłaś się do pracy przy muzyce, co było bardzo ważnym elementem spektaklu. Od pani Jenkins otrzymałaś scenariusz z dokładnie zaznaczonymi momentami w których śpiewającym aktorom miałaś akompaniować ty. Do tego do swojego użytku dostałaś instrumenty wypożyczone prosto z teatru - harfa, skrzypce, gitary... Pozostawało ci po prostu wziąć się do pracy, bo razem z przedmiotami w Twoje ręce trafił stos pergaminów wypełnionych nutami, których trzeba było się nauczyć! Odnalazłaś odpowiedni kąt, żeby zapoznać się z instrumentami i melodiami, które ustaliła pani Jenkins.
Rzuć dwoma kostkami!
Instrumenty 1 - przeglądasz instrumenty, a twoją uwagę przyciąga para dość wysłużonych gitar. Poprawiasz struny, czyścisz drewno i wtedy właśnie wydaje ci się, że coś w jednym z futerałów wystaje. Zbliżasz się, żeby sprawdzić co to takiego, a wtedy zauważasz nieco zakurzoną maskę komiczną. Możesz upomnieć się o przedmiot i wrócić do gry na instrumentach. 2 - na początku przydałoby się przenieść te instrumenty. Nie opłaca się przechodzić po schodach i korytarza dwa razy, a nie jest ich znowu aż tak dużo. Bierzesz parę skrzypiec i flet. Radzisz sobie całkiem dobrze z ich przenoszeniem, w pewnym momencie jednak potykasz się o dowolny przedmiot i futerał ze skrzypcami spada prosto na Twoją stopę. Nie masz co prawda złamanych ani zmiażdżonych palców, ale cholernie boli i do końca dnia utykasz. 3,6 - Przyjemnie Ci się pracuje. Próbujesz swoich sił najpierw na znanych Ci instrumentach, później eksperymentujesz również z innymi. Odnosisz wrażenie, że dobrze będzie spróbować użyć swojej wyobraźni i spontaniczne wygrywasz parę własnych melodii. Oby ta wena twórcza utrzymała się jak najdłużej! Przy wychodzeniu z sali odnajdziesz nawet 20 galeonów porzucone w rogu. 4 - Najpierw rozgrzewasz się przy dowolnym instrumencie, potem sięgasz po klasyczną gitarę. Jej struny są dość mocno napięte i nic dziwnego, że gdy próbujesz zagrać coś prostego, jedna z nich pęka. Niefortunnie trafia Cię w twarz, przez co na Twoim policzku powstaje mocno zaczerwieniona pręga, jednaka nic więcej się nie dzieje. 5 - Coś ewidentnie jest nie tak z harfą! Gdy tylko się zbliżasz zaczyna wydawać cierpiętnicze odgłosy, a słuchanie tego wycia jest wyjątkowo nieprzyjemne. Orientujesz się, że ktoś ją musiał zaczarować. Zapewne dla zabawy, ale teraz nie da się na niej grać. Musisz spróbować coś z tym zrobić. Rzuć kostką. Parzysta - używasz paru zaklęć, które rozwiązują problem niemal od razu! Harfa cichnie i rozdzierające brzdęki dobiegają końca. Upomnij się o punkt z zaklęć do kuferka! Nieparzysta - na nic się nie zdają Twoje czary. Potrzebna tu pomoc osoby trzeciej, dopiero wtedy udaje się uspokoić harfę. Z pewnością możesz odetchnąć z ulgą, bo mogła rozboleć Cię głowa.
Nuty Parzysta - Wzięłaś się za przegląd nut od pani Jenkins i nie do końca Ci odpowiadają. Niektóre melodie poprowadziłabyś inaczej, inne zdają się nie odpowiadać klimatem do danej sceny. Niemniej jednak próbujesz odpowiednio je zagrać. Z początku sprawiało Ci to problem, później odnajdujesz się lepiej wśród tych nut. Palce zdążyły Cię rozboleć, bo spędziłaś bardzo dużo czasu nad uczeniem się. Idzie Ci lepiej niż na początku i pewnie wystarczy jeszcze parę drobnych prób, żebyś zapamiętała melodie i pozbyła się wszelkich błędów. Nieparzysta - Najwyraźniej naprawdę Ci się spodobało! Pilnujesz się nut i szybko zauważasz, że dobrze się w nich odnajdujesz. Problemu nie sprawiają ci nawet trudniejsze zagrania - ćwiczysz z zapałem, który na pewno się opłaci w przyszłości. Parę melodii po dwóch godzinach ćwiczeń umiesz z pamięci bez problemu zagrać i wiesz przy których scenach występują. Dobra robota!
Za odpisanie na ten post otrzymasz punkt z Działalności Artystycznej!
Nie sądziła, że oprawa muzyczna do spektaklu będzie tak bogata. Siedziała w Północnej Wieży, zasypana w nutach i otoczona swoimi ukochanymi instrumentami. Przez otwarte okno wpadało świeże powietrze i promienie ciepłego, letniego już słońca. Rudowłose dziewczę stukało paznokciami o drewnianą, starą podłogę, wybijając melodię widoczną na jednej z rozpisek nutowych. Była naprawdę zmęczona i znów schudła, nauka i praca zabierały cały jej czas, a do tego wszystkiego starała się gdzieś wcisnąć spotkania z przyjaciółmi oraz ćwiczenia muzyczne czy jubilerskie. Nie potrafiła sobie odpuścić i była pewna, że ambicja w końcu przerośnie jej możliwości fizyczne. Oby po egzaminach, bo chyba rzuciłaby się z tej wieży, gdyby nie mogła do nich przystąpić. Całe szczęście, że była Lanceleyówną — jej wrodzony talent do muzyki i instrumentów sprawiał, że potrzebowała na rzeczy z nią związane znacznie mniej czasu. Słuch absolutny umożliwiał odtworzenie i zapamiętanie prawidłowego brzmienia melodii po jednym jej odsłuchaniu. Westchnęła głośniej, odkładając stos kartek i wstając, przeciągając się leniwie i opierając dłonie na biodrach. Nie miała czasu do stracenia. Ślizgonka zabrała się za instrumenty — musiała je sprawdzić, nastroić i odpowiednio przygotować, niektóre nawet wymagały czyszczenia. Każdemu z nich starała się poświęcić odpowiednią ilość czasu, poznać. Skrzypce znała doskonale, nie mogła powstrzymać się od zagrania jednej z klasycznych melodii na rozgrzewkę, co wywołało uśmiech na jej twarzy. Pobrzdąkała chwilę na gitarze, co wywoływało dość szybki ból delikatnych obuszków palców i na sam koniec zostawiła harfę. Nie miała z nią doświadczenia, jednak u nich w domu instrument ten zajmował honorowe miejsce w jadalni, a matka często przygrywała nostalgiczne melodie do deseru. Miała bardzo delikatne struny i wystarczył najmniejszy dotyk dłoni, by cicha melodyjka rozbrzmiała wewnątrz znajdującej się w wieży komnacie. Chcąc nie chcąc, wpadła. Spędziła na graniu tutaj znacznie więcej czasu, niż powinna, tworząc kilka własnych melodii, odpływając do świata artyzmu i towarzyszących mu emocji. Uwielbiała wolność płynącą z muzyki. Po jakimś czasie przyszedł czas na rozegranie właściwych piosenek, które okazały się znacznie przyjemniejsze, niż Nessa z początku sądziła. Dziewczyna była pozytywnie zaskoczona. Były chwytliwe, odpowiednio dopasowane do towarzyszących im scen, a przede wszystkim — dla rudej dość proste. Bardzo szybko zapamiętywała kolejność ich grania, a także nuty, potrafiąc wiele z nich już po dwóch godzinach odtworzyć z pamięci. Wiedziała jednak, że potrzebuje jeszcze trochę czasu, aby udoskonalić trudniejsze partie i wyższe nuty, zwłaszcza gdy przychodziło do grania na harfie, ponieważ ze skrzypcami czy pianinem nie miała najmniejszego problemu. Takim oto sposobem, na próbie i przygotowaniach Lanceleyówna spędziła kilka godzin, sortując i wsuwając do torby nuty dopiero późnym popołudniem. Sprzątnęła po sobie, rozejrzała się i już miała wyjść, kiedy w rogu klasy znalazła jeszcze 20 Galeonów! Uśmiechnęła się pod nosem, zamykając za sobą drzwi i kierując się do dormitorium. Wciąż miała dużo nauki do egzaminów i projekt pierścionka do dokończenia.
z/t
Kostki: 3 i 3
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Jakiś czas temu doszedł do wniosku, że jeśli ma się sam utrzymywać, to powinien zacząć coś ogarniać, a nie skupiać się jedynie na wróżbiarstwie, z którego, w jego wieku i z jego poziomem wiedzy, raczej trudno było tak naprawdę wyżyć, czy coś. Nie nadawał się do wielu przedmiotów, z gotowaniem to na pewno nie miał nic wspólnego, obok zielarstwa stał wtedy, kiedy palił, eliksiry nawet jakoś mu wychodziły, ale mistrzem to pewnie nie był. Ostatecznie doszedł do wniosku, że powinien poszukać czegoś, co połączone z jego darem, może dać całkiem dobre efekty i drogą swoiście popierdolonej eliminacji uznał, że to najwyższa pora, żeby zacząć uczyć się wszystkiego na temat magicznych chorób i uzdrawiania. Na zaklęcia było zdecydowanie za szybko, bo chuja o tym temacie wiedział, więc po prostu wybrał się do biblioteki i zawinął stamtąd pierwszą lepszą książkę na interesujący go temat, która była wyraźnie skierowana do takich tępot, jak on, po czym wspiął się na wieżę północną, gdzie powinien mieć o tej porze spokój, rozjebał się jak Rosja na mapie i przystąpił do przeglądania spisu treści, z nadzieją, że jednak jakoś zmobilizuje się do tego działania. Nigdy nie myślał o sobie jako o medyku i myśl ta niesamowicie go bawiła, ale prawda była taka, że ledwo zaczął przeglądać te wszystkie uwagi, zapiski i adnotacje dotyczące ochrony zdrowia, możliwości zapadania na różne wątpliwej jakości przypadłości, a już chciał się dowiedzieć, co tam się, kurwa, kryje. Nie spodziewał się tego i odruchowo sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu kart, jakby chciał zapytać ich, czy to, co odpierdala jest na pewno właściwe, ale zamiast tego wsadził rękę do kieszeni bluzy i skupił się na pierwszej z opisywanych chorób, by dość szybko wygrzebać z torby jakiś rozjebany notatnik i ołówek, i - po raz pierwszy od chuj wie kiedy - zacząć się do czegoś przykładać. "ALBICA ZWYCZAJNA I ZIELENIEJĄCA" brzmiała wykurwiście dobrze, trzeba przyznać. Już nieco mniej zachęcająca do czytania była adnotacja, że jest to choroba niegroźna, ale Maxa mimo wszystko, co było w chuj dziwne, zaciekawił fakt, iż albica może stać się przewlekła. Z jakiegoś nieznanego Merlinowi nawet powodu, chłopak zaczął się wkręcać w to czytanie. Parsknął z ubawienia, gdy dotarł do informacji, że choroba ta wygląda właściwie jak mugolski łupież, no ja pierdolę. Podobno było to łatwe w zwalczaniu, jeśli zastosowało się jakieś odpowiednie preparaty, ale nieleczona przez kilka tygodni mogła zmienić się w ciężką do wyleczenia albicę zieleniejącą. Max z zaciekawieniem, ale i jakimś paskudnym ubawieniem, przekrzywił nieznacznie głowę i zanotował kilka skrótowych myśli w notesie, w którym miał chyba wszystkie pojebane informacje, jakich potrzebował do życia albo od życia. Kiedy dotarł do informacji, że w zaawansowanym stadium choroby włosy wypadają kępami, a tam, gdzie ich brak, pojawiają się zielone narośle, parsknął ponownie, dochodząc do wniosku, że straszliwie gówniana jest ta choroba. Cóż, jak właściwie wszystkie, gdyby się nad tym zastanowić, ale na razie nie zamierzał się nad tym rozdrabniać i jakoś mocno pochylać, bo też, na chuj? Sam był zdrowy, ale trzeba przyznać, że jednak ta nauka była dość intrygująca. Czym jednak były te silniejsze środki, którymi trzeba było to gówno leczyć, Max już nie dostrzegł, z tego prostego powodu, że informacja ta była w książce nieoczekiwanie zamazana albo wyblakła, a jemu nie chciało się teraz biec do biblioteki, jak popierdolonemu dzieciakowi i tego sprawdzać. Jak mu się kiedyś zachce, to z całą pewnością to sprawdzi, może wtedy doda odpowiednią adnotację w notesie, po którym niewątpliwie tylko on umiał się poruszać, w końcu był w nim tak srogi burdel, że nikt inny pewnie nic by z niego nie wyczytał. Tak czy inaczej, ostatnią informacją, jaką wyczytał, było to, że zbyt późne podjęcie leczenia albici skutkowało, czy tam mogło skutkować, nieodwracalną utratą części włosów, a nawet wszystkich, jak również bliznami na skórze głowy. No, to przemysł perukarski może spokojnie kwitnąć! Max zamknął książkę i zastanawiał się jeszcze przez długą chwilę, czy to, co właśnie robił, ma w ogóle jakiś sens.
z.t
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Przeczytała ostatnią wiadomość od jegomościa Coltona na chwilę przed godziną dwudziestą, rzuciła książki w kąt i szybkim machnięciem różdżki zgasiła świecę o ulubionym zapachu frezji. Cała dygotała z nerwów - przetrzymywał jej zeszyt niemal dwa tygodnie, dwa! - i jeszcze do tego miał czelność być aroganckim oraz bezczelnym. Szczerze żałowała, że żadna z jeżo-wykałaczek nie utknęła mu podczas zajęć z uzdrawiania w dupie, ale chyba i bez tego miał w niej zdecydowanie za dużo. Fakt był taki, że nie widziała go nigdzie, nawet przelotnie od tamtego czasu, więc albo faktycznie gdzieś chorował, albo po prostu bardzo skutecznie jej unikał. Nie wiedziała która z tych okoliczności bardziej ją zabolała - ta, w której nie miał chwili poinformować jej krótkim hasłem o złym stanie fizycznym, czy może powinna jednak przykuć większą wagę do przykrej świadomości, że od czasu wspólnych lekcji nie chciał mieć z nią już nic wspólnego? Wybiegła z dormitorium i gnała po schodkach w górę na złamanie karku - nie liczyła ilości stopni, w miarę możliwości przeskakiwała co dwa z nich i kiedy w końcu przekroczyła próg Wieży Północnej, przeklęła z irytacją. Było już kilka minut po dwudziestej, a mimo to była na miejscu pierwsza, ba! nie spotkała nawet Coltona nigdzie na dole. Pozwoliło jej to stwierdzić, że zdecydowanie się nigdzie nie spieszył. W duchu pomyślała, że wcale a wcale by się nie zdziwiła, gdyby w najbliższym czasie otrzymała od niego wiadomość, że złamał sobie nogę podczas wspinaczki po schodach. Zakryła twarz w poczuciu rosnącej bezradności i irytacji, a potem skoncentrowała się na spokojnym nabieraniu i uwalnianiu z płuc powietrza. Spokój. Tylko on mógł ich ocalić. Ale jak, skoro w przetrzymywanym przez niego tyle czasu zeszycie były wszystkie niewysłane listy do Olafa oraz ten ostatni, który po dłuższym czasie (miała wrażenie, że minęły wieki od jego ostatniej wiadomości) do niej skierował, a ona nawet nie zdążyła go odczytać? Musiała przerwać gdzieś w połowie pierwszego akapitu, aby lecieć prosto z nim na zajęcia z zielarstwa, gdzie nie chciała niepotrzebnie grzebać wśród poskładanych w niedbałym pędzie pergaminów. Jakże teraz żałowała, że nie zaryzykowała spóźnieniem na lekcje i nie odłożyła wszystkiego na łóżku gnieżdżącym się w ciepłym i bezpiecznym dormitorium!
Długo zwlekał ze spotkaniem z Freją. Jej uporczywa walka o tę nieszczęsną książkę była kolejnym powodem bezsennych nocy, no bo co mogłoby być tak bardzo istotnego i osobistego w spisie roślin, opatrzonych przydługawym opisem i szkicami? Naprawdę nie chciał zaglądać do środka, ale nieposkromniona ciekawość nie pozwalały mu zignorować tej czerwonej lampki migającej z tyłu głowy. Pod skórą czuł, że coś jest nie tak i musiał to sprawdzić. M u s i a ł. I wtedy wszystko stało się jasne. Płonął podwójnie – ze wstydu, że naruszył jej prywatność, ale i ze złości, że Freja Nielsen ryzykuje swoją karierę, przyszłość i życie dla jakiegoś przygłupiego mugola o najdurniejszym imieniu na świecie. Przetrawienie tych wszystkich informacji zajęło mu dłużej niż przypuszczał. Walczył ze sobą i swoim gniewem, jednocześnie zastanawiając się czemu obeszło go to aż tak bardzo. Przecież w gruncie rzeczy się nie znali. Bo może i dobrze im się razem uczyło i współpracowało na zajęciach, ale nie była dla niego szczególnie ważna. Widok Freli aresztowanej przez aurorów, szybko zmieniający się we Frelę postawioną przed Wizengamotem, ze spuszczoną głową i schowaną za czupryną niemal białych włosów, kończył się na Freli zamkniętej w Azkabanie. Odzywał się w nim uśpiony lew (którym nigdy nie chciał być, nie potrafił), ten Aslan, o którego istnienie nigdy się nie podejrzewał. Ale czy był w stanie się przyznać, że zrobił to, o co prosiła, żeby pod żadnym pozorem nie robił? W tym całym ferworze myśli wybiegł z dormitorium i dopiero w połowie drogi zorientował się, że nie wziął ze sobą tej przeklętej książki. Przeklął pod nosem, zawrócił i w efekcie przybył na spotkanie spóźniony. Widok, jaki zastał, spotęgował poczucie winy – Nielsen nie wyglądała dobrze, a zmartwienie malujące się na jej twarzy tylko podkreślało, że naprawdę postąpił ź l e. Nie był w stanie wydusić z siebie żadnego powitania, wyrzuty sumienia ścisnęły mu gardło. – Masz – wyciągnął zeszyt w jej kierunku, unikając frejowego spojrzenia. Wbił wzrok w buty, modląc się do Merlina, żeby go wzięła, zaczęła swój wykład o jakimkolwiek mugolskim sprzęcie i nie zwróciła uwagi na jego pobladłą twarz.
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Nie miała pojęcia ile długich minut upłynęło do momentu pojawienia się Aslana na terenie wieży, ale zdążyła naliczyć dwieście siedemdziesiąt osiem cegiełek, które częściowo budowały tutejsze mury. Kiedy w końcu pojawił się w zasięgu jej wzroku od razu podniosła się z chłodnej betonowej podłogi i skierowała w jego stronę. Odetchnęła z zauważalną ulgą na jego widok, a kamień, który w ostatnim czasie ciążył jej na sercu opadł z ciężkim łoskotem na dno. Poczuła się lżejsza, wolna od wiązań, które zwykły w upływającym ślamazarnie tygodniu ściskać jej wnętrzności. Wszystko wróciło na swoje miejsce i cieszyło się odzyskaną sprawnością. Było tak, jak powinno być już od niemal dwóch tygodni. W gruncie rzeczy dobrze się stało, że nie od razu na siebie wpadli - kierowana emocjami zaczęłaby mu wyrzucać niesłowność i niedbałe umieszczenie jej osoby w zakładce zawierającej spis ludzi, których należało ignorować. Teraz, wyciszona i uspokojona brakiem kolejnego potencjalnego przedłużania i odkładania na później sytuacji związanej ze zwrotem jej rzeczy, pozwoliła sobie nawet na szczery uśmiech. Bo miał w dłoniach to, za czym tęskniła. To, co zawierało w sobie słowa najbliższego jej sercu przyjaciela, z którym ostatnimi czasy nie było jej po drodze. Minęło zbyt wiele czasu od ostatniej wiadomości, zdawkowego wesołych świąt, freja będącego odpowiedzią na jej ostatnie cztery listy, których długość można było mierzyć w calach. I choć przez ostatnie miesiące przelała na pergaminową taflę tysiące słów, których adresatem docelowo miały być wyłącznie jego jasne tęczówki, zdecydowała się na wysłanie z pokaźnej puli zaledwie dwóch, na które i tak nie dostawała odpowiedzi. Aż do teraz. - Takk, Aslan - podziękowała krótko, badając wzrokiem okładkę. Dużym nietaktem byłoby wertowanie książkozeszytowej zawartości w obecności Krukona, dlatego przerwała na delikatnym uchyleniu losowych stronic składających się na jej pierwszą połowę, aby zaraz przytulić szczelnie tomik do piersi. Odczuwana przez nią ulga wymiotła towarzyszącą jej jeszcze kwadrans temu chęć uduszenia Coltona, ale nagle na jego widok poczuła coś jeszcze. Wstyd. Wyrzuty sumienia. Przygryzła dolną wargę w zaniepokojeniu i zmarszczyła nieco brwi. - Hej, wszystko gra? - zapytała po przedłużającej się ciszy, która powoli zaczynała szumieć jej w głowie. Był blady i niemrawy. Najwyraźniej jego stan nie pozwalał jeszcze na zbędne wychodzenie z łóżka. Gdyby wiedziała, w życiu nie pozwoliłaby sobie na to, aby przeszkodzić mu w powrocie do zdrowia. Ale z drugiej strony - czekała już tak cholernie długo... - Jeśli źle się czujesz, mogliśmy po prostu spotkać się w Pokoju Wspólnym... - zaczęła przepraszającym tonem, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że nie było to miejsce, w którym Aslan pozwoliłby sobie na czynienie ewentualnych uwag związanych z dzierżonym przez nią zeszytem. Wiedziała tylko, że okrutnie palą ją policzki, bo jeszcze chwilę temu śmiała uznać tę całą historię z jego chorobą za czyste symulanctwo mające na celu zbycie jej osoby. Jakaż ona była głupia, egoistyczna i ślepo zapatrzona w siebie!
Freja, która z ulgą wzięła od niego zeszyt i przytuliła go mocno do drobnego ciała, obudziła w Aslanie kolejne pokłady wyrzutów sumienia i jednocześnie gniewu na Nielsen. Sądził, że ten parszywy mugol był tylko zwykłą, chwilową fascynacją dziewczyny, wszak jej zainteresowanie niemagicznym światem przerastało jego wyobrażenia. Powoli łączył to wszystko w głowie, a cisza, która między nimi zapadła, sprzyjała pogrążeniu się w myślach. Jej pytanie zbiło go z tropu, bo spodziewał się krzyku. Widocznie był tak świetnym aktorem, że Krukonka nie zauważyła tej winy mocno wymalowanej na twarzy Coltona. I gdy niesiona jakimiś samarytańskimi zapędami spytała czy wszystko w porządku, omal nie wybuchnął. Na Merlina, czy ona zawsze musiała emanować takim dobrem i troską? Czy musiała wywoływać w nim dodatkowe wyrzuty, tak bezlitośnie palące go od wewnątrz? Przez chwilę chciał ciągnąć ten teatrzyk dalej, udawać ofiarę bezsennych nocy i nadmiaru pracy domowej, która nabawiła się przeziębienia. Ale nie potrafił pozbyć się z głowy tego ciężaru, jaki odczuwał w związku z zawartością zeszytu. – Freja, nic nie gra – przerwał jej, nie mogąc już dłużej tego słuchać. Była tak nieznośnie strapiona jego nastrojem – zabijało go to od środka. Świadomość, że zrobił co zrobił, nie ułatwiała mu zadania – musiał się przyznać. A może inaczej – był zobowiązany sprowadzić ją do parteru i ustrzec przed wszystkimi straszliwymi konsekwencjami. Lew od siedmiu boleści. - Nielsen, co ty sobie wyobrażasz? – zaczął powoli i cicho, starając się uważnie dobrać słowa. Emocje w nim buzowały i nie wiedział na kogo był bardziej wściekły – na siebie czy na nią. – Ryzykujesz całą przyszłość – podszedł bliżej – i dzielisz się z nim najdrobniejszym szczegółem czarodziejskiego świata. Na chwilę zapadła cisza, a Freja i Aslan mierzyli się spojrzeniami. Jedno ich w tym momencie łączyło – złość. Poczucie winy zniknęło, a na jej miejsce przyszło zacięcie. – Naprawdę nie powinnaś.
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Jej zainteresowanie niemagicznym światem było czymś najzwyklejszym pod słońcem. Należała do niego. Była jego częścią i nie zamierzała udawać, że nigdy tak nie było. Z taką samą pewnością poruszała się po świecie wypełnionym technologicznym postępem, z jakim przemierzała pokrytą brukiem ulicę Pokątną. Nie rozróżniała podziału świata na jeden i drugi. Lepszy oraz gorszy. Nie dzieliła ludzi na naszych i tamtych. W paśmie utworzonych w ciągu dotychczasowego życia relacji miała tylko swoich. Jeśli Aslanowi ten fakt przeszkadzał - cóż, na szczęście nie musieli dzielić wspólnej sypialni. - A co bym miała? - zapytała łagodnie z nieśmiałym uśmiechem, odnosząc się do aslanowego zapytania o jej wyobrażenia. Jeszcze nie wiedziała, że za chwilę zostanie zdradzona. Że osoba, która jako jedna z pierwszych przyjęła ją pod swe skrzydła bez większych uprzedzeń i pokazała zakamarki nowej szkoły, a nawet i zdecydowała się po czasie wspomnieć jej słówkiem o tajnym przejściu w Hogwarcie, teraz wykaże się takim brakiem... tolerancji? Chyba fakt, że nieznanego sobie człowieka zdążył już zaszufladkować i obszyć zaprojektowaną przez własny światopogląd metką piekł znacznie bardziej niż niekulturalne splądrowanie rzeczy, na które nie powinien rzucić nawet okiem. To należało do niej, do niej i Olafa, którego nie znał, nie widział na oczy, a i tak zdążył już skreślić z listy. Może gdyby warunki były inne, gdyby cały ten galimatias rozegrał się w sytuacji, w której upuściłaby kopertę z listami na podłoże, a on podczas pomocy w uporządkowaniu ich przypadkiem spojrzał na adres, na poszczególne słowa wyryte na pergaminie, które wzbudziłyby jego wątpliwość - może wtedy by mu wyjaśniła, że Olaf też należy do jego świata. Ale on nawet nie zadał sobie trudu na zadawanie pytań, nie zrobił miejsca w swym sercu i umyśle na jakiekolwiek powątpiewania. Odgórnie uznał, że Freja wystąpiła przeciwko czarodziejskiej społeczności, angażując w tutejsze zakamarki i tajemnice jakiegoś pierwszego lepszego mugola. Byle jakiego człowieka. Opisywała hogwarckie mury komuś, kto według Aslana nie miał wstępu do miejsc, które znaczone były codziennością Krukona. Zupełnie jakby to on ustanowił taki a nie inny porządek i mógł decydować o tym, co jest dla kogo dobre. - Ryzykujesz całą naszą dotychczasową relację - zaczęła silnie wzburzona, starając się aby głos nie drżał jej intensywnym gniewem. Nie byli najlepszymi przyjaciółmi, w gruncie rzeczy nie potrafiła jednoznacznie określić łączących ich więzi. Wiedziała tylko, że mu ufała - i wczytujesz się w najdrobniejsze szczegóły życia, którego nigdy nie zaznasz, nie zasmakujesz, nie poznasz? Po prostu nie zrozumiesz? - Patrzyła na niego z niedowierzaniem, z rosnącym poczuciem beznadziei i postępującym brakiem wiary we wspaniałość tych czarodziejskich ludzi z jego czarodziejskiego świata. - To co zrobiłeś jest obrzydliwe, Aslan. - Chwila ciszy i stopniowego odnajdywania się w naznaczonej gniewem i wzajemnymi oskarżeniami atmosferze. - Naprawdę nie powinieneś.
Natomiast dla Aslana był on niezrozumiały i przede wszystkim nieznany. Od dziecka wpajano mu bzdury o czystej krwi, historie o potęgach rodów trzymających się z daleka od mugoli i chociaż się z tym nie zgadzał, to nie miał możliwości poznania niemagicznego świata. Lekcje mugoloznastwa nie były wystarczającym źródłem informacji, a sam też nigdy nie wykazywał większych chęci postawienia kroku w kierunku zapoznania się z nieco inną rzeczywistością. Czy był ignorantem? Raczej nie (chyba że w kwestii prywatności Freli, tam akurat równiutko wyparł wszelkie zasady moralne), ale dopiero stopniowo nabierał ciekawości co takiego magicznego kryje się w niemagicznym, frejowym świecie. Wzdrygnął się, gdy po chwili zaczęła mówić. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek słyszał w jej głosie tyle negatywnych emocji. A już na pewno nie były one skierowane do niego. Zazwyczaj adresatem frelowych narzekań byli nauczyciele, przydługawe prace domowe czy niesforne ruchome schody, przeszkadzające jej w dotarciu na lekcję na czas – wszak nie zdążyła wyuczyć się konkretnego schematu, według którego działał Hogwart. Pokazywał jej to wszystko z dużą przyjemnością, wracając jednocześnie do swoich pierwszych lat w szkole. I naprawdę doceniał te ich krótkie spotkania, wspólne czarowanie na zajęciach i przeglądanie poszarzałych pergaminów notatek. On dzielił się z nią sekretami zamku, a ona z nim drożdżówką z kruszonką, po której zjedzeniu zawsze miał uwaloną mordkę i okruchy na koszuli. I tak wspominając to wszystko doszedł do wniosku, że on naprawdę nic o niej nie wie. Że nigdy nie pisnęła słówkiem o Olafie (i nie potrafił jeszcze określić czemu go to tak boli) – stąd jego szybka ocena, iż nie jest to ktoś warty strzępienia ryja. Nie pomyślał, że może jest zupełnie na odwrót – że jest zbyt cenny, aby o nim opowiadać, zwłaszcza przy Aslanie. – No właśnie nie rozumiem wielu rzeczy, Freja. Przede wszystkim tego, że nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji, gdyby to wyszło na jaw – był święcie przekonany, że ma stuprocentową rację. Jednak im dalej Frela się zapędzała z oskarżeniami, tym większą czuł wściekłość. – I tu się mylisz. Nie masz pojęcia o moim życiu i to trochę za daleko idące sugestie, że nigdy czegoś podobnego nie zaznam – dodał obrażony. Głównie na siebie, że dopuścił się tak rażącego czynu i postawił ich znajomość pod dużym znakiem zapytania. W zasadzie to nie powinno go to obchodzić – przecież znali się krótko, czemu tak bardzo przejmował się jej zdaniem i tym, że jest najzwyczajniej w świecie nim rozczarowana? Z drugiej strony Frela trafiła w sedno i bardzo bolesny punkt w aslanowym wnętrzu, gdyż nigdy nie spodziewał się, iż dane mu będzie być adresatem podobnych listów. Takich naznaczonych niesamowitą lojalnością, oddaniem i ufnością. Nie znalazł w sobie jeszcze odwagi, aby przyznać jej rację i wprost oznajmić, iż paskudnie to wszystko zjebał. Nie od dziś wiadomo, że Aslan był lwem tylko z imienia i potrzebował sporo czasu, aby przeszło mu przez gardło jedno proste przepraszam, które może i czynu by nie cofnęło, ale pokazało Freli, że też mu jest niedobrze na samą myśl o tym wszystkim.
Nic jej nie groziło. Olaf miał do czynienia z magicznym światem, choć ten nie przyjął go w pełni w swe ramiona; naznaczył tylko poszczególne sfery jego życia namiastką tego, co dla Frelki było codziennością, a dla niego jawiło się jako rzecz nad którą z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy mógł przystanąć na dłużej. Nie ryzykowała zbyt wiele, bo i nie w jej gestii leżało narażanie innych ludzi (a już szczególnie tak dla niej cennych) na nieprzyjemne konsekwencje swoich działań. Olaf się nie odzywał. Nie pisał tak długo, że w jej sercu zaczęło kiełkować zwątpienie względem słów o wspólnej chatce nad fiordami, obchodzeniem bożonarodzeniowych świąt z ułaskawieniem trolli i - w końcu - dzieleniem wspólnej przestrzeni i codzienności, tak bajecznie malowanej wymyślnymi historiami splatanymi nordyckim słownictwem o charakterystycznej dla ucha melodii. Przy nim czuła się jak nigdzie indziej; mogła być w pełni sobą, nie silić się na brytyjską grzeczność i nie składać ust w celu wydobycia angielskich głosek. U jego boku dysponowała najbogatszym alfabetem uczuć, z którego tutaj czuła się obdarta. - Dla niego byłabym w stanie zaryzykować wszystko - Zawiesiła te cichutkie słowa w czasoprzestrzeni, zdając sobie sprawę, że tak faktycznie jest. Teraz, kiedy w dłoniach trzymała dobitne potwierdzenie na to, że Olaf jej nie zostawił, poświęcił trochę czasu na złożenie kilku zdań na pergaminie skierowanym do jej osoby, nie mogła postąpić inaczej jak przedłożyć jego osobę ponad wszystko inne. Czy nie zawsze chodziło o poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji i unikania zbędnego testowania podłoża pod względem ewentualnych uchybień, dziur i potykających nogi wybrzuszeń? - Widocznie faktycznie nie mamy o sobie pojęcia. - Spojrzała mu prosto w oczy, czując jak jej ciało drży od gniewu, irytacji i tej jednej parzącej boleśnie emocji, której nie umiała (nie chciała?) nazwać. Zawód, rozczarowanie. Zdrada. Ale jak mogła reagować na jego brak lojalności tak intensywnie, skoro przecież dopiero zdali sobie sprawę, że przez cały ten czas wiedzieli o sobie jedno wielkie nic? - I wiesz co, Aslan? Nie chcę nic więcej o tobie wiedzieć. To, co już odkryłam, w zupełności mi wystarczy.
Gdyby ten cymbał wiedział jak wielki błąd popełnił. Był święcie przekonany, że tak naprawdę swoim czynem ratuje ją z kurwitnej opresji. Że powinna mu być wdzięczna. W jego głowie kiełkowała myśl, że ta mała, niewdzięczna Skandynawka po prostu nie potrafi powiedzieć dziękuję. I to nie tak, że wziął ten cholerny notes i od razu zaczął przeglądać, ot tak, z marszu przekreślając ich relację. Po felernej lekcji zielarstwa schował go do torby z myślą, że przy najbliższej okazji go odda. Ale nachalność i wzrastająca niecierpliwość Freli obudziła w Aslanie pokłady zaintrygowania, o które się nie podejrzewał. Był na tyle bystry, żeby bardzo szybko zorientować się, że zeszyt skrywa w sobie tajemnice i zagadki zdecydowanie warte rozwikłania. Gdyby mu ktoś te kilka dni temu powiedział, że otwierając notes, otwiera również puszkę Pandory, odpuściłby. Może nie rozumiał tego klekoczącego serca na widok Nielsen, ale myśl, iż mógłby być tego pozbawiony, skutecznie odwiodłaby go od pomysłu wkroczenia z brudnymi buciorami w życie Freli. Czemu tak cenił tę znajomość? Nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć. - A czy on byłby w stanie zaryzykować wszystko dla ciebie? – rzucił szybko w jej stronę pytanie, które od razu wyrosło w zmęczonym umyśle Coltona. Słowa Freli skutecznie podlewały wątpliwości i rozterki życiowe Aslana, wręcz zmuszając go do tej konfrontacji (pomimo że zupełnie stracił na to ochotę). Na wieżę przybył w nastroju iście bojowym, z mocno zarysowanym planem tego spotkania – że ją zruga z góry na dół, ona to pokornie przyjmie, przeprosi i powie, że „no ok, aha, w ten sposób”. Jakże się mylił. Uczucie porażki podsycało to, co dziewczyna niemal wypluła ze swych ust w następnej kolejności. Częściowo miała rację, ale Lew nie dopuszczał tego do swojej świadomości, upierając się, że no przecież jak to, znają się doskonale. Gdyby jednak miał wymienić jakąkolwiek ulubioną frelową rzecz, poległby na starcie. Nie wiedział co go bardziej boli – to, że tak faktycznie wygląda ich znajomość (wybudowana tak naprawdę na fundamencie chodzenia wspólnie na durne lekcje) czy to, że tak bezpardonowo mu o tym wspomniała, nie wykazując ani krztyny żalu o obecny stan rzeczy. – No widocznie tak, ale chyba nic nie tracimy, nie? - wystrzelił kolejną porcję jadu w stronę Krukonki. Dzielnie znosił ciężar jej spojrzenia. Z taką różnicą, że on jedyne co był w stanie niewerbalnie przekazać to pustka. Pustka osoby, która po raz pierwszy od bardzo dawna popełniła błąd i nie dość, że nie umiała się do niego przyznać to jeszcze nie potrafiła znaleźć rozwiązania i zadośćuczynienia. Ale miał niejasne wrażenie, iż takowe nie istnieje. Tak jak przestała istnieć nić porozumienia między nimi. – Nigdy byś się nie dowiedziała, Nielsen. Tak jak ja nigdy nie dążyłem do tego, aby poszerzyć jakąkolwiek wiedzę na twój temat. To, co przeczytałem, wystarcza mi w zupełności, aby po prostu się wycofać. O jak on, kurwa, będzie żałował tej szczeniackiej próby zamaskowania tego, co tak naprawdę myśli i czuje. Ale choćby troll górski wyjebałby mu teraz soczystego gonga, nie mógł się wycofać. Tylko z postawą godną arystokraty od siedmiu boleści, taksował frelową twarzyczkę, chcąc udowodnić jej, że w ogóle go ta sytuacja nie rusza.
Zagęszczająca się z każdym wypowiedzianym słowem atmosfera osiadała ciężko na jej ramionach, skłaniając swym ciężarem do bezwolnego ugięcia kolan; brakowało jej powietrza, a dotychczasowa mieszanka azotu z tlenem zdawała się być coraz uboższa w swe życiodajne właściwości. Na jego pytanie nie była w stanie zareagować jakąkolwiek odpowiedzią okraszoną buńczucznym tonem czy ironicznym zapewnieniem, że tak, to działa w dwie strony. Nie mogła rzucić mu wyzwania, bo nie miała pewności co do emocji, jakie przekierowywał na jej osobę Olaf. Skryte pod klatką żeber płuca żywiły się duszącym powietrzem, a krtań drażniły unoszące nad rozprzestrzeniającym po wieży pożarem atomy. Obraz przed jej oczami był dziwnie rozmyty, nieostry. Nie pomagało ich mrużenie ani koncentrowanie wzroku na jednym punkcie, w tym przypadku będącym ścianą składającą się na owal Północnej Wieży. Nie miała odwagi ani chęci na dalsze śledzenie gestów i mimicznych reakcji Aslana; jego widok sprawiał ból niemniejszy od słów, które wyrzucał z siebie ze zwalającą z nóg siłą. Nagle poczuła się dziwnie mała, samotna w tym nieznanym jej miejscu i pozbawiona szansy na powrót do tego, co zdążyła na przestrzeni lat oswoić. Łza spływająca po policzku dobitnie uświadomiła jej własną słabość i rozwiała brutalnie tajemnicę mglistego obrazu; przetarła ją szybkim ruchem dłoni, nie chcąc by jej przeciwnik dojrzał tę jawną oznakę bezsilności i rozbrajającej niemocy w prowadzonej walce. - Nie chciałeś nic o mnie wiedzieć, ale mimo to przeleciałeś obrzydliwym spojrzeniem przez wszystko czego nigdy nie powinieneś nawet tknąć – Czuła się w dziwny sposób obdarta z własnej intymności, zupełnie jakby działania Coltona były niczym innym jak gwałtem na jej osobie, na tym, co chowała przed wzrokiem innych. Teraz jednak bolało coś zupełnie innego – fakt, że po odsłonięciu jej z noszonych szat, zareagował na zastany widok agresją, niechęcią i wykluczeniem. Mimowolnie okryła się przed kolejnym atakiem obronnym gestem, przyciskając skrzyżowane ręce do ramion, w które z całych sił wbijała paznokcie. Pozostawiony po nich ślad w postaci małych półksiężyców nie bolał; była pusta.
Czujnie obserwował Freję i śledził najdrobniejsze drgnięcia jej twarzy. Gdy ugięła kolana i przedłużała opatulającą ich ciszę, odwrócił wzrok i prychnął pod nosem. A więc miał rację – ten mugolski skurwibąk miał całą frelową atencję, a sam nie dawał nic w zamian. Nie powinno go to w żaden sposób obchodzić – nie znał ani jej, ani jego. Przynajmniej tak sobie uparcie powtarzał w głowie, bo może i nie wiedział nic na temat ulubionych rzeczy Nielsen, ale zauważył, że gdy się uśmiecha, najpierw ku górze idzie prawy kącik jej ust. Albo że gdy się nad czymś intensywnie zastanawia to przygryza dolną wargę i nerwowo skubie ucho. Wyłapywał te gesty i nie wiedząc czemu, wciąż o nich pamiętał. Ale to nie było teraz istotne. I już chyba nigdy nie będzie. – Zastanów się nad tym, bo twoje milczenie jest doprawdy wymowne – warknął w jej stronę, sam zaskoczony tonem swojego głosu. – Czy on tak samo broniłby ciebie, jak ty bronisz jego? Gdzie w takim razie jest teraz? Nie planował tak na dziewczynę naskakiwać, a gdy dostrzegł jej dłoń, ocierającą okolicę oczu, skulił się w sobie. Uruchomiła w jego wnętrzu alarm, którzy wręcz błagał o to, aby Aslan jak najprędzej się ewakuował i wrócił do swojego dormitorium, zostawiając ją samej sobie na tej przeklętej wieży. Coś jednak w ostatniej chwili go powstrzymało. Nie znał tego uczucia, ale miał w sobie niewyobrażalną pewność, że to nie jest wyjście z sytuacji. Że powinien zostać i coś powiedzieć. Co? Zacisnął dłonie w pięść, tak jak i ona wbijała paznokcie w przedramiona. Jej oskarżenia były słuszne i zdawał sobie z tego sprawę. Jednak sposób przekazania tego – dobitny, wyrażający ból, żal i rozczarowanie, mocno nadszarpnął fundamenty, na których próbował utrzymać się Colton. I nie mógł zignorować tego zagrożenia, chociaż wszystko dookoła krzyczało daj jej spokój. – Wiesz, Freja, jesteś w dużym błędzie, ale to nie jest teraz istotne. A dzięki twojej nadgorliwej chęci odzyskania notesu pomogłaś mi się upewnić, że zarówno w tobie, jak i w zeszycie, nie ma nic ciekawego.
Świadomość, że stworzone fundamenty mające być dozgonną podporą w sytuacjach bez wyjścia są niczym więcej jak wybrakowanymi pustakami, które nie były w stanie dłużej utrzymać ciężaru frelowej sylwetki, zabijała. Emocje już dawno pociągały za sznurki jej istnienia, wysyłając w odległe ciemności resztki kontroli i rozsądku, które może zaświtałyby w jej głowie drobnym światłem i szepnęły cichutko, że to kłamstwo, on wcale tak nie myśli, freja. Teraz nie widziała jednak jakiegokolwiek powodu, dla którego miałaby nie wierzyć w jego palące słowa. Przyciskała do piersi tę pieprzoną księgę, która zawierała w sobie błękitną kopertę z masą słów, które były nic niewarte. Trzymała przy sercu dowód na to, że to ona przestała być warta cokolwiek – czy to w życiu Olafa czy Aslana – ale naiwnie oszukiwała samą siebie, że wpisała się gdzieś ciepłym słowem na stałe, wzbudzała wspomnienia obleczone tęsknotą, miłością sympatią i zaufaniem; wszystkimi tymi wartościami, z którymi do tej pory zestawiała twarz usianą jasnymi lokami. Wyjęła ze środka podniszczoną i poddartą na krańcach kopertę, która jawiła się teraz nie jako zbiór uporządkowanych pergaminów, a coś na wskroś ciężkiego, czego nie była dłużej w stanie utrzymać w dłoniach. Podtrzymywanie tego zamkniętego w papierowej poszwie stosu wymagało nagle od niej ogromu sił i energii, a przecież do niedawna działało na nią zupełnie odwrotnie; napędzało do optymistycznego poznawania rzeczywistości z pewnością co do bezpiecznego powrotu do domu, w którym ktoś na nią czekał. Teraz na kontakt z palącymi żywym ogniem świstkami reagowała osłabieniem, zupełnie jakby odbierały resztki jej energii, wysysały życie i wszystkie dobre skojarzenia, które z taką opiekuńczością pielęgnowała na przestrzeni ostatnich lat. Jej reakcja była szybka, nieprzemyślana i wyraziście impulsywna; Aslan uruchomił mechanizm, którego w żaden sposób nie próbowała zatrzymać, bo i nie miała nad nim jakiejkolwiek kontroli. Odbijające się w czaszce głuchym echem słowa rozsadzały ją od środka. Postradała zmysły, a tym samym wyzbyła się jakichkolwiek zahamowań; we krwi nagromadziło się wszystkiego za dużo na podejmowane walki z samą sobą. Za dużo żalu, oskarżeń, niechęci, obrzydzenia. Za dużo rozczarowania. Nienawiści. Odrzuciła na bok zeszyt wypełniony opisami królestwa roślinności, przejechała ostatni raz po brzegach wybrzuszonej do granic możliwości koperty i rzuciła nią z całą zawartością w stronę Aslana, wymuszając tym samym reakcję złapania lecącego w jego kierunku obiektu, powodowaną najwyraźniej ścisłym zaskoczeniem. Wyciągnęła szybko różdżkę i naznaczyła jego ciekawskie ręce zaklęciem rozcinającym połacie skóry na zewnętrznej powierzchni dłoni, dygocąc w środku na kuszącą myśl oślepienia wroga, aby już nigdy nie grzebał ani nie zerkał w rzeczy nieprzeznaczone dla jego zmysłu wzroku. Sekundy później (zanim rozbrzmiałyby wrzaskiem resztki rozsądku) z jej różdżki wypłynął strumień ognia, który unosił się dziką falą, tak silnie napędzaną rozpaczą i zdenerwowaniem. Skierowała go w stronę listów, a te zaczęły płonąć żywym ogniem, ogniem parzącym w dłonie, który wymusił na Aslanie natychmiastowe odrzucenie pergaminów od siebie, aby uchronić się przed dłuższym kontaktem z palącymi boleśnie płomieniami liżącymi opuszki jego palców. Już nigdy nie miała się dowiedzieć co było w ostatnim liście od Olafa. Uwolniła się od niego, od marzeń, od napędzanych nadzieją rozmyślań o budowaniu świata, w którym mogłaby zamieszkać. Zerwała łańcuchy, którymi była ciasno splątana, a zaraz po tym zdała sobie sprawę, że została z niczym, została sama, samiuśka, najsamotniejsza i nie ma ani do kogo wracać ani gdzie iść. Tkwiła przed Aslanem otumaniona, bezbronna i bez celu, nie przejmując się tym, co miało się dalej wydarzyć; mięśnie ciała napinały się i zaraz słabły targane szlochem wyrywającym się z klatki piersiowej. Przecież ani w spopielonej już treści ani w niej samej nie było nic, co mogłoby jeszcze zwrócić czyjąś uwagę.
Początkowo nie zwracał na nią większej uwagi, bardziej skupiając się na uspokojeniu oddechu i powstrzymaniu tej narastającej lawiny uczuć i niepewności w swojej głowie. Ocknął się dopiero na huk rozlegający się echem po Północnej Wieży. Spojrzał nieprzytomnie na Freję, której już nie rozpoznawał – nie potrafił jej umiejscowić w tej chłodnej niebieskiej ramie, w której do tej pory wisiała gdzieś pomiędzy innymi, ważnymi lub mniej, osobami w jego życiu. W ostatniej chwili złapał kopertę, którą znienacka w niego rzuciła, mocno zaskoczony jej impulsywnością. Cofnął się o kilka kroków, gdy wyciągnęła przed siebie różdżkę – nie wiedział co dziewczyna planuje, bo może faktycznie tak naprawdę się nie znali, a tylko udawali, że im wzajemne towarzystwo odpowiada. Nie potrafił przewidzieć jej kroku i to, co zrobiła, mocno wykraczało poza granice Coltona. Syknął z bólu, gdy zaklęcie przecięło mu skórę. – Co ty.. – nie zdążył dokończyć, bo zaserwowała mu kolejną atrakcję w postaci płonącego stosu na jego rękach. Odrzucił je gwałtownie przed siebie, jednak kawałek od dziewczyny, podświadomie nie chcąc zrobić jej krzywdy. Nie zaszczycając jej spojrzeniem (czuł, że skończyłoby się to źle dla obu stron), zerknął na swe dłonie – poparzone i z poszatkowaną skórą. Nie wyglądało to na obrażenia nie do wyleczenia, ale musiał jak najszybciej zastosować kilka uzdrawiających zaklęć, aby w niedalekiej przyszłości móc ją tymi samymi rękoma po prostu udusić. Z cichym jęknięciem sięgnął do kieszeni po różdżkę i ledwo utrzymując ją w palcach, rozpoczął żmudny proces rzucania kolejnych inkantacji przynoszących ulgę i leczących zadane rany. Nie zamierzał tego komentować, bo po pierwsze nie wiedział jak, a po drugie bał się, że przyjdzie jej do głowy coś znacznie gorszego. Nie chciał z nią walczyć, nie w takim stanie i nie w szkole; właściwie to nie czuł potrzeby jakiegokolwiek obcowania z nią. Szloch roznoszący się po tej ciasnej przestrzeni zmusił go do spojrzenia na Freję. Wyglądała jak kupa nieszczęścia, a nie taki miał jej obraz w głowie. Wydawała mu się silna i potrafiąca wszystko znieść. Była lodową skałą, odbijającą każdą przeszkodę, a jednocześnie dającą wsparcie. Widocznie to była kolejna sprawa, w której się mylił. Albo po prostu nie zasłużył (czego nie dopuszczał do myśli), aby dalej ją taką oglądać. Dobrze, że rozłam nastąpił na tyle szybko, że nie zdążył się do niej przyzwyczaić. Mierzył dziewczynę wzrokiem, widząc jej trzęsące się, drobne ciało i oczy zaszklone od łez. I gdyby nie ten piekący ból, pomimo wielu rzuconych zaklęć, uczyniłby cokolwiek, aby swój błąd naprawić. Teraz jedynie było go stać na uniesienie się dumą i wciąż wirującą w żyłach złością. – To, co zrobiłaś, jest obrzydliwe, Freja – powtórzył jej słowa z początku spotkania. Czuł jak wzbiera się w nim coś, czego nie potrafiłby powstrzymać, a czego mógłby potem żałować. Nie czekając na odpowiedź Nielsen, odwrócił się i skierował kroki w stronę dormitorium. Nie wiedział kogo teraz bardziej chroni – siebie czy ją.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Niemalże parsknął z ubawienia, kiedy dowiedział się, czego chciała profesor Albescu, a na co profesor Walsh najwyraźniej przystał z zadowoleniem. We łbach im się pomieszało, czy co, kurwa? No ale dobra, jak tak chcieli, to niech tam będzie, chociaż on właściwie kisł z ubawienia i miał wrażenie, że to jest jakieś pojebane gówno. Poprosił ostatecznie opiekuna koła, żeby pomógł mu naszykować miejsce w wieży północnej, gdzie uznał, że będzie najwygodniej i teraz w pomieszczeniu znajdowały się poduszki oraz szklane kule, którymi mieli się dzisiaj zajmować. Po spotkaniu z tym pierdolonym przedmiotem w Domu Spokojnej Starości Max miał serdecznie dość, ale chuj tam z tym, jakoś sobie poradzi. Pytanie tylko, co zrobią inni? Bo nie miał pojęcia, czy w ogóle wiedzieli, jak się tego używa, czy nie mieli najbardziej bladego pojęcia i za chwilę okaże się, że będą tutaj mieli seans z jakiegoś jebanego filmu, kiedy każdy każdemu coś wciska. Nadal nie był przekonany co do tego, o czym mieli gadać, ale uznał, że to może rzucić profesor, a on po prostu skupi się na tym, żeby pokazać im, jak poprawnie szukać przyszłości w szkle. To nie było jego ulubione działanie i był w nie z lekka chujowy, ale starał się, a to chyba liczyło się najbardziej, czy coś? W każdym razie - siedział na dupie i czekał na pozostałych, mając nadzieję, że to coś, kurwa, da. I że przylezą, bo ostatnio to popisali się w chuj bardzo.
Zasady: - zbieramy się do 10.06 do godziny 20:00 - Max jest na miejscu - Spotkanie odbywa się fabularnie 10.06 o godzinie 20:30
______________________
Never love
a wild thing
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zapisała się do koła jako zastępczyni kierownica od spraw organizacyjnych, vice-lider zespołu tych wszystkich omnibusów i kangurów matematycznych, co to znali się na wszystkim i niczym. Historia? Runy? Wróżby? Astro? Na upartego też i numerologia. To koło było specyficzne. Niby można było znać się na dowolnym z zawartych w nie przedmiotów, ale jednocześnie nie przesądzało to o tym, że znalazłoby się kogokolwiek wśród członków, z kim dzieliłoby się zainteresowania. Dziwnie. - Hej, Max, jaki jest plan? - zaczepiła chłopaka, który całe to zamieszanie ogłosił i najwyraźniej miał pomysł na wieczorne spacery po zamku. Czy z gwiazdami widocznymi z wieży bardziej łączyły mu się wróżby, czy astronomia? Jej właściwie żadne z tych, zwłaszcza, odkąd któregoś wieczora postanowiły z Violką i Duns zrobić sobie wyścigi wokół zamkowych wież. Może któregoś dnia dobrze byłoby to powtórzyć, ale w zaplanowanej i zatwierdzonej przez kogoś formie? W końcu widoki były malownicze, wyzwanie było spore, a potencjał rozrywkowy rósł pod niebo. Zwłaszcza dla osób, które obserwowały to wszystko z wysoko umiejscowionych okien zamku. - Jak nikt nie przyjdzie to zawsze możemy poszukać guza. - wzruszyła ramionami, widząc w Brewerze kompana nie tylko do planszówek i chlania. Nad tym jednak, czego powinni się chwycić zamiast nadchodzących zajęć wolała się nie namyślać, w obawie o to, że zaraz mogliby sami postanowić wspólne wagarowanko.
Jeśli już miała pojawić się na jakichkolwiek nadprogramowych zajęciach, to mogło to być tylko i wyłącznie spotkanie koła zajmującego się wróżbiarstwem. Z tych wszystkich sztywnych nauk magicznych, wymagających precyzji eliksirów, czy idealnie powtórzonej inkantacji zaklęć, to wróżbiarstwo dawało najwięcej swobody. To, co widziałeś w filiżance po herbacie, czy magicznej kuli i to jak to interpretowałeś, zależało tylko i wyłącznie od ciebie i w dużej mierze polegało jedynie na intuicji, a nie wiedzy. Przynajmniej tak odbierała to Hana i dlatego wspinała się w nocy do północnej wieży, by pobawić się nieco zaglądaniem w przyszłość. Podobało jej się, że spotkanie zarządzono nocną porą, jej mózg o wiele lepiej pracował, kiedy kamienne ściany oświetlały jedynie pochodnie, a na zewnątrz od jeziora odbijał się blask księżyca. Z tak wysoko umieszczonego punktu, nocny widok na błonia zapierał dech w piersiach, dlatego kiedy weszła do pomieszczenia i skinęła głową na powitanie obecnych tam uczniów, przystanęła przy oknie, by w spokoju poczekać na pozostałych uczestników. Na widok przygotowanych kul, jeden z kącików jej ust powędrował delikatnie w górę. Oh, więc to tym będziemy się zajmować. Przyszłość ukryta w szkle była jeszcze bardziej intrygująca niż ta w kartach, a wypatrywanie mglistych, tajemniczych kształtów wydawało się świetną zabawą. Nie miała w tym co prawda dużego doświadczenia, ale nieraz o tym czytała, a wykorzystanie wiedzy w praktyce zawsze było dla niej czymś ekscytującym. Hanael nie była częstym gościem spotkań IKE, nie wiedziała nawet do końca kto do niego należy, nie miała więc pojęcia, kogo mogła się tu spodziewać i czy w ogóle przyjdzie ktoś jeszcze. Nie miała jednak nic przeciwko tak kameralnemu spotkaniu, wręcz przeciwnie, im mniej ludzi tym lepiej. Wsunęła dłonie w kieszenie czarnej bluzy i w oczekiwaniu na rozpoczęcie spotkania wbiła nieobecne spojrzenie w tylko sobie znany punkt za oknem.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
....Spotkanie kółka IKE o takiej godzinie...? Jessica chyba nie miała co liczyć na to, że będzie ono dotyczyć historii magii. Chyba, że mieli sobie opowiadać jakieś zamierzchłe, straszne historie dotyczące wilkołaków, szyszymor czy może czarnoksiężników. W sumie, to byłby całkiem ciekawy pomysł...? Ostatnio - a raczej od zawsze - bardzo dużo czytała, miała kilka ciekawych opowiastek w zapasie. Choćby o wilkołakach i bazyliszkach właśnie. Pochodnie oświetlające łagodnym światłem korytarze sprzyjały bardziej prywatnej atmosferze - Jessica nie czuła się tak wystawiona na spojrzenia innych ludzi. ....Wchodząc jednak do pomieszczenia w Wieży Północnej - w pierwszym odruchu miała ochotę się cofnąć, dostrzegając zaledwie trzy osoby. Ostatecznie jednak - skoro już się aż tutaj pofatygowała - poprawiła nerwowo okulary i miętosząc rąbek swojego luźnego swetra, podniosła niepewnie dłoń w geście powitania. ....— D-Dobry wieczór — mruknęła, całkiem grzecznie, podsuwając się pod ścianę i zjeżdżając po niej aż do podłogi - żeby usiąść przy niej po turecku. Walcząc z ochotą zwinięcia się w kłębek. ....Młodsza od niej Krukonka - Hanael? Tak, chyba tak - wpatrywała się w widok za oknem, więc nie chciała wytrącać ją z zamyślenia. Z kolei Jess nie czuła się na siłach, żeby wbić się w towarzystwo dwóch Gryfonów - posyłając Morgan i Maxowi jedynie ledwo zauważalny uśmiech. Mała kuleczka pełna stresu zaczęła wirować pod jej mostkiem - dając jej wrażenie, że nie jest tu mile widziana. ....Uszczypnęła się jednak w nadgarstek, próbując odgonić tę myśl.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Bała się, że się spóźni, a mimo wszystko nie chciała odpuszczać spotkań kółek pozalekcyjnych. W końcu nie po to się na nie zapisywała, żeby później olewać wszelkie organizowane zajęcia. W pierwszej chwili zaskoczyła ją wiadomość, że zajęcia przygotował Max, jednak szybko przypomniała sobie, że co, jak co, ale do wróżbiarstwa podchodził nader poważnie. Spieszyła się do wieży, zastanawiając się, dlaczego akurat tak późną porę wybrał. Czyżby mieli czekać na gwiazdy i z nich próbować coś odczytać? Astrologia? Weszła do środka pomieszczenia i aż przystanęła w miejscu, przygryzając na moment policzek. - Cześć wam - rzuciła, spoglądając wpierw na kryształowe kule, a później po zebranych osobach. Właściwie nie kojarzyła tylko jednej Krukonki, ale może to się zmieni po zajęciach. Przeniosła spojrzenie na Maxa, a w jej ciemnych oczach błysnęło rozbawienie. - A więc kule dziś? - rzuciła, wspominając ich porażkę w Domu Spokojnej Starości. Wciąż była zdania, że nie tyle im się nie udało, ile zwyczajnie trudniej było wyciągnąć z kuli wspomnienie niż przepowiednię. Uśmiechnęła się szerzej do Moe, ale sama skierowała się do @Jessica Smith, mając wrażenie, że dziewczyna chciałaby wtopić się w ścianę. - Mogę się przysiąść? - spytała łagodnie, siadając w pobliżu, gotowa przysunąć się nieco, jeśli dziewczynie nie będzie to przeszkadzać.
Wydaje mi się, że nie tak dużo czasu minęło od ostatniego spotkania IKE a to już mamy kolejny miesiąc. Czytając o miejscu w którym jest organizowane, zastanawiam się przez chwilę czemu tam i co właściwie będziemy robić - bardziej mnie to interesuje niż późna godzina. W końcu to kółko, wbrew pozorom, nie dotyczy tylko wróżbiarstwa, chociaż mnie interesuje głównie ta dziedzina... Mam nadzieję, że spotkanie w wieży nie oznacza przypatrywaniu się gwiazdom. Co prawda może i jest to przyjemne ale nie nauczę się wtedy nic nowego o wróżeniu. Kiedy wchodzę na górę okazuje się, że są tam już całe tłumy. Przynajmniej w porównaniu do tego jak było ostatnio. No i nie ma Walsha. Być może spotkanie kółka organizowane przez Maxa brzmiało dla innych ciekawiej? Na pewno mogło być swobodniej. - Cześć wszyscy! - rzucam energicznie na wejściu, witając się ze wszystkimi zebranymi jednocześnie. Pomieszczenie świeci pustkami zdecydowanie mnie niż zazwyczaj, chociaż trochę poduszek nie nadaje mu jakieś specjalnie dużo przytulności. Biorę jedną i siadam na niej tak, że mogę oprzeć się o ścianę.
Nie miał pojęcia co go naszło, żeby zapisać się na te zajęcia pozalekcyjne. Owszem, lubił spotkania kółek przez to, że nie były tak oficjalne jak lekcje, a jednak można było z nich równie dużo wynieść. Ale Inicjatywa Kulturowo-Ezoteryczna? Chyba musiał być bardzo nieprzytomny wpisując swoje nazwisko do rubryki z tym kółkiem. Udał się więc do wieży północnej, gdzie o dwudziestej trzydzieści miało rozpocząć się spotkanie. Wszedł do pomieszczenia, gdzie znajdowały się gołe mury i okna. Uroczo. Witając się ze wszystkimi, krótkim "cześć", przyuważył siostrę (@Sophie Sinclair), do której od razu podszedł. - Chyba będziesz musiała dziś instruować mnie co i jak, bo szczerze: nie wiem co tutaj robię. - oznajmił dziewczynie na przywitanie, od razu sięgając po jedną z poduszek i siadając na niej niedaleko Ślizgonki, oparł się plecami o kamienną ścianę. Miał nadzieję na szybkie rozpoczęcie... czegokolwiek co miało się tam dziać.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nadeszła pora kolejnego spotkania. Sam nie był w pełni przekonany co do tematu, ale skoro profesor Albescu uznała, że należałoby to omówić z przyszłymi wróżbitami, to nie zamierzał protestować. Ostatecznie mogą to potraktować jako element zabawy w trakcie nauki. Szedł więc spokojnie na miejsce spotkania, wcześniej umawiając się z Maxem co do jego przebiegu. Myślał z początku o zostawieniu ich samym sobie, ale jednak była dość późna godzina i nie chciał, aby ktoś robił im problemy z powodu nielegalnego pobytu poza dormitorium w godzinie policyjnej. W końcu dotarł na miejsce i wszedł do komnaty, dostrzegając z lekkim uśmiechem, jak wiele osób przyszło. Przynajmniej w stosunku do ostatniego spotkania. A więc to był sposób na nich! Ogłaszać musiał to Max! - Jak nas dużo dzisiaj! Witam - rzucił radośnie, wchodząc do środka. Spojrzał po wszystkich zebranych, a następnie na zegarek. Wyglądało na to, że raczej nikt więcej nie przyjdzie. Znalazł sobie miejsce tak, aby nie być w centrum zainteresowania, ale żeby jednak każdy go widział. - Zanim Max zacznie wyjaśniać, na czym będzie polegać dzisiejsze zadanie, profesor Albescu poprosiła nas o omówienie pewnego... problemu... w trakcie spotkania - zaczął, starając się, aby nie było słychać w jego głosie wątpliwości. - Chodzi o rozmowę z klientem. O to, w jaki sposób dopytywać, wyjaśniać, a także przekazywać to, co zobaczyliśmy w kartach, fusach, czy chociażby szklanej kuli. Dlatego chciałbym, żebyśmy dziś spróbowali w naszym małym gronie to przepracować - wyjaśnił prośbę profesor, patrząc po wszystkim i kończąc na Maxie, któremu lekko wzruszył ramieniem. Nie był pewny, czy naprawdę jest im to konieczne, ale przecież nic nie szkodziło spróbować. - Przede wszystkim należy pamiętać, że jeśli osoba, która poprosiła nas o wróżbę, w trakcie będzie chciała zrezygnować, należy to uszanować. Raczej każdy wie, że nie należy zmuszać kogoś do wyjawienia swojej tajemnicy, sekretu... Powinno się pamiętać o tym, żeby nie twierdzić, że jest się pewnym w stu procentach swojej wizji. Ważne jest, aby zostawić to osobie, której wróżymy, w końcu nasze działanie ma być tylko podpowiedzią - zaczął mówić, po czym uśmiechnął się lekko kącikiem ust. To brzmiało jak sugestie dotyczące bycia profesorem. - Ach, zapomniałbym. Jest jeszcze jedna, powiedzmy, zasada, której powinno się przestrzegać przy wróżeniu komuś, ale chciałbym ją poddać niewielkiej dyskusji, dowiedzieć się waszego zdania na ten temat. Czy powinniśmy zatajać prawdę, w przypadku negatywnej wróżby? Zasada mówi, że należy wybrać optymistyczną wersję, pokazać możliwości, szanse działania, ale nigdy nie straszyć. Co wy na to? - spytał, gestem pokazując, że ich kolej odpowiedzi, a także patrząc na Brewera, że sam już zakończył swoją część.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ostatnio lubił snuć się po zamku i chwytać się różnych aktywności, nawet tych, o których w środku semestru w ogóle nie myślał. Po pierwsze skłaniała go do tego niechęć do ślęczenia nad notatkami do egzaminów, po drugie – czerwiec budził w nim chyba chęć nasycenia się szkolną atmosferą tak, by nie tęsknić za nią przez miesiące wakacji. Nie był może szalenie związany emocjonalnie z Hogwartem (poza tym, że przez tyle lat był mu drugim domem), ale lubił tę uczniowsko-studencką otoczkę. Idąc do wieży, zahaczył na moment o Pokój Wspólny, by oddać pożyczoną od Jess książkę. Znalazł tam @Rasmus Vaher, którego bezczelnie zaciągnął za sobą. Nie zamierzał słuchać słów sprzeciwu, jak na kapitana przystało. — Chodź, powróżymy sobie czy co tam się robi na tym kółku. Ostatnio w ogóle Cię nie widać — obrzucił chłopaka badawczym spojrzeniem — Mam nadzieję, że to nie jest efekt oceny z testów u Walsha? — dodał nieco łagodniejszym tonem, wdrapując się po schodach. Kiedy dotarli na miejsce, przywitał się z zebranymi i zatrzymał się dość blisko @Hanael Whitelight.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Z tobą zawsze, Moe - rzucił, uśmiechając się do niej zadziornie i mrugnął, ale jak się okazało, tym razem zebrało się więcej osób, które chciały uczestniczyć w tym spotkaniu, co nieco go zdziwiło. Czyżby faktycznie on musiał je zwoływać, żeby ruszyli dupy? Nie chcieli spotykać się z Walshem, czy po prostu nie wierzyli w jego zdolności, czy coś tam? Chuj wie. W każdym razie Max nie narzekał, że zaczęło się ich tylu zbierać, to zawsze było coś. Wiedział, że spora część z nich ma o wróżbiarstwie raczej kiepskie zdanie i w ogóle chuj ich obchodzi, ale mimo wszystko - przyszli, zobaczą, jak nie będzie się im podobało, to mogą wypierdalać i tyle. Witał się ze wszystkimi po kolei i skinął głową profesorowi, kiedy ten się pojawił, po czym wysłuchał tego jego całego pierdolenia, od którego dupa bolała i chciało się rzygać, ale dobra, skoro tak, to niech im tam będzie. Zamierzał udzielić odpowiedzi na jego pytanie, a potem po prostu przejść do opisania tego, co będą zaraz odpierdalać, a na pewno zajmie im to trochę czasu. Poruszył głową, aż trzasnęło mu w karku, a później rozwalił się wygodniej, żeby siedzieć dokładnie tak, jak siedzieć chciał. - To po co ktoś przychodzi do wróżbity? Żeby usłyszeć zmyślone bajeczki? Przyszłość pokazuje to, co jest najbardziej prawdopodobne i jeśli umiemy to odczytać, to nie możemy ściemniać, że wszystko będzie dobrze. Jak ktoś ma umrzeć za miesiąc, to optymistycznie powiem mu, że ma przed sobą naprawdę wspaniały czas i powinien się nim cieszyć? - rzucił, unosząc lekko brwi. - Prawda. A jak umiesz podać ją w ładny sposób, to jeszcze lepiej - stwierdził, a później rozejrzał się po zebranych i westchnął ciężko, by wstać i przeciągnąć się, po czym podszedł miejsca, gdzie złożone były czarne, welurowe chusty i rozdał je ostatecznie każdemu. W czasie kiedy oni udzielali odpowiedzi, on szykował pomieszczenie do zadania, jakie mieli przed sobą, wygaszając światła, by pozostali w półmroku - wszystko w okolicy ledwo się tliło, a im bliżej środka - tym było ciemniej. - Dobra, skoro już się ogarniacie, to teraz wyjaśnię wam, jak powinno wróżyć się przy pomocy szklanych kul. Żeby się nie dekoncentrować, musicie umieścić je na podanych wam chustach. Nie trzymacie ich rękami, nie wymachujecie nad nimi i nie zachowujecie się, jakby to było jakieś przedstawienie. Macie wpatrywać się dokładnie w kulę, ale nie może to trwać dłużej niż dziesięć minut, więc będę to kontrolował. Mrugacie normalnie, ale nie rozpraszacie się, nie oglądacie na boki i nie zadajecie sobie w czasie zadania żadnych pytań. Zanim zaczniecie koncentrujecie się na kwestii, jaką chcecie wydobyć z przyszłości, macie się wyciszyć, rozluźnić, medytować, jak tam chcecie, ale nie wysilacie się wróżąc, tylko spokojnie czekacie, co do was przyjdzie. Najpewniej będzie to obraz, ruchomy albo nie. Jak ktoś zobaczy w kuli dym, ma nie panikować, po prostu niedane wam będzie zmierzyć się z przyszłością i tyle. Skoro mamy poćwiczyć rozmowę z klientem... dobierzcie się w pary, przed ćwiczeniem mówicie sobie, czego chcecie poszukać i na tym się koncentrujecie. Jasne? Pan profesor też.
Zasady: * Każdy rzuca jedną kością k6 na to, żeby przekonać się, czy coś widzi, czy nie; * Jeśli wypadnie wam, że nic nie widzicie, napiszcie o tym posta, potem możecie rzucić jeszcze raz i napisać ponownie; * W pary dobieracie się dowolnie, w pierwszym poście rozmawiacie o tym, co chcecie zobaczyć i dopiero później rzucacie kością; * Pamiętajcie, że w wieży jest właściwie ciemno, tylko słabe światło oświetla okolicę. * Odpisy do 18.06 do godziny 20:00.
Kości: 1, 3, 5 - nic nie widzisz, to tylko dym, szary, czarny, jakikolwiek, ale wypełnia całą kulę i choćbyś nie wiem co robił, nie ma szans, żebyś się przez to przedarł. 2, 4, 6 - dostrzegasz obraz, coś porusza się w kuli, aczkolwiek nie wiesz jeszcze co.
Uwaga: Zgodnie z prośbą spotkanie fabularnie odbywa się dzień wcześniej, tj. 9 czerwca, z uwagi na imprezę urodzinową.