Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Zaśmiał się na jej próby przekonywania go dłońmi złożonymi do modlitwy, po czym posłał jej wymowne spojrzenie, oznajmiające, że nie łyknie takiej skruchy. - Na pewno będę musiał o tym powiedzieć Gwen. - uniósł brwi - Do niej będziesz musiała te błagalne oczy stosować. - nie mógł po prostu udawać, że jej nie spotkał, ale też nie zamierzał z tym tematem zasuwać prosto do Li Wang. Głównie dlatego, że nie miał o niej najlepszego mniemania, co pozostawiał jednak jako komentarz dla siebie. Zaintrygowała go jeszcze bardziej tym, że chciała tę kurę złapać. - Wiesz, że są farmy łupduków. To jakiś zakład, że chcesz kurę akurat z zakazanego lasu? - dopytał. Jednocześnie, choć utrzymywał swobodną atmosferę między nimi, nie zapominał, że jest to zakazany las i ostrożność należało zachowywać przez cały czas przebywania tam. Spojrzał w kierunku, w którym się udała, przyglądając śladom w ściółce. Mogli równie dobrze wykorzystać ten moment na chwilę edukacji, to już prawie jak kara, o ile Mulan nie uważała szans rozwoju w dziedzinie opieki nad magicznymi stworzeniami jako nagrody. Dla Atlasa taka kara karą by nie była. - Zbyt długi środkowy palec. - powiedział, przykucnąwszy koło niej - Wygląda na trzmielojada, albo innego jastrzębiowatego. Szukamy czegoś o szerszym rozstawie palców. Łupduki jako nieloty mają stopy przystosowane do poruszania się po grząskim terenie. - przypomniał - Zawsze możemy też polegać na słuchu. Dopóki nie drą dziobów i tak wydają dość charakterystyczny, gulgoczący dźwięk. - dotknął lewego ucha, prawą dłonią pokazując jej, by zachowała ciszę. Zakazany Las żył swoim życiem, działo się w nim wiele i będąc odpowiednio pełnym szacunku podróżnikiem, jeśli było się cicho, można było zobaczyć skrawek tego niesamowitego świata. Uchylić rąbka tej zakazanej tajemnicy. Rosa odnajdywał się pośród dzikich stworzeń, nawet, jeśli były niebezpieczne. Intrygowały go angielskie gatunki, obchody zawsze były szansą na to, by zobaczyć coś więcej. - Słyszysz? Głuszec. - powiedział cicho, wskazując palcem kierunek gdzieś pomiędzy koronami drzew - A tam? Ten tętent... centaury? - bardzo cicho, w dalekiej oddali, słychać było galopujące stado. Zbyt ciężkie na sarny. Uśmiechnął się do gryfonki zachęcająco. Skoro już tu weszła i tak ryzykowali, mogli szukając łupduków skorzystać z tej okazji.
Rzuć takie kostki jak w poprzednim poście na wypatrywanie tropów. Dodatkowo możesz rzucić kościa litery na nasłuchiwanie, czy słyszysz ich gulgotanie, gdzie powodzenie to samogłoska.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Czy jakoś szczególnie przejęła się tym, że Atlas zapowiedział pogadankę z jej opiekunką domu? Możliwe, że zrobiłoby to na niej większe wrażenie, gdyby chodziło o Huxa. Ten może i również należał do tych bardziej wyluzowanych nauczycieli, ale z jakiegoś powodu był dla niej kimś kogo można było bardziej obawiać się niż Gwen. Ta wydawała się przynajmniej na tem moment być prawdziwą ziomalką, która pomogłaby jej pędzić bimber po lochach. Co prawda nie próbowała sprawdzić tej teorii, ale jednak się pojawiła. - Wiem, ale jakoś... Nie śmiej się, ale wydawało mi się to prostsze i bardziej naturalne czy coś - sama nie potrafiła mu dokładnie wytłumaczyć swojego procesu myślowego, bo chyba go nie śledziła. Być może po prostu wydało jej się, że Zakazany Las był jednym z najbliższych miejsc, a do tego będzie miała okazję do jakiejś przygody lepszej niż szukanie farmy i teleportowanie się na nią, aby przejść przez szereg formalności. Łatwiejsze było złapanie zwierzaka i zajęcie się jego tresurą. A przynajmniej dla niej. - Masz rację - przyznała, gdy mężczyzna zaczął analizować znaleziona przez nią ślady. Chyba wcześniej za bardzo dała się porwać ekscytacji, że zauważyła jakiekolwiek tropy. Teraz mogła na spokojnie się nad nimi pochylić i zastanowić. - To tym bardziej wyjaśnia czemu tropy urywają się i wygląda na to jako ich właściciel odleciał. Zdecydowanie nie łupduk. Te sympatyczne stworzonka na pewno nie byłyby w stanie unieść swojego ciężaru tymi drobnymi skrzydełkami, które nadawały się do wielu rzeczy poza lotem. Starała też skupić się na tym, co starał się jej przekazać Rosa, ale z jakiegoś powodu nie była w stanie usłyszeć tego wszystkiego, co mężczyzna. - Mam może głupie pytanie... Czy ze względu na swoją naturę masz może jakoś wyostrzone zmysły? - zapytała, być może wykazując się przy okazji sporym nietaktem, ale po prostu ją to ciekawiło. Akurat o tych aspektach raczej nie wspominano w książkach, a była tego zdecydowanie ciekawa.
Rosa sam pretendował do roli opiekuna, niestety, szkolne zasady nie pozwalały nauczycielom nie będącym absolwentami placówki ubiegać się o stanowisko trzymania pieczy nad uczniami jakiegoś domu. Jedyne co mógł robić, to oferować swoje wsparcie studentom, którzy skłonni byli o pomoc poprosić. Tak jak teraz, gdyby wiedział jakie plany na Mulan, zapewne postarałby się takie poszukiwania zorganizować w trochę lepszy sposób. Głównie biorąc poprawkę na to gdzie się siedliska łupduków znajdują w zakazanym lesie i jakie zanęty mogłyby się im przydać. - Ani mi się widzi śmiać. - spojrzał na nią łagodnie, jak to Atlas, tym swoim niemal czułym wzrokiem - To bardzo zdrowy instynkt. - przyznał, choć osobiście pewnie wolałby tarować łupduki z ferm kurczaków, niż porywać je z ich naturalnych miejsc zamieszkania. Niemniej praktyczne i sprytne podejście gryfonki jedynie utwierdzało go w przekonaniu o jej zaradności. Nie miał żadnych wątpliwości związanych z tym, że poradziłaby sobie ze stadem łupduków, jego niepokój związany z jej wycieczką do Zakazanego lasu opierał się raczej na nieroztropności i nieumiejętności widzenia dalszych, długofalowych efektów i skutków takich nieprzemyślanych decyzji. To jednak była kwestia, którą dziewczyna będzie musiała przedyskutować ze swoją opiekunką, nie nim. - Dokładnie tak. - przyznał, rozglądając się między drzewami, by mieć pewność, że nic się do nich nie zakrada w żaden podejrzany sposób. Wolał, by Mulan skupiła się na tropieniu łupduka, a on, mógł spełniać swoją powinność jako pedagog i pilnować jej bezpieczeństwa, kiedy rozwijała swoje pozalekcyjne pasje i cele. Kolejne jej pytanie zupełnie zbiło go z tropu, czego jednak nie dał po sobie poznać, powstrzymując parsknięcie śmiechem. Usta jednak wygięły mu się wesoło ku górze. Lepiej, by pytała o takie rzeczy jego niż takiego O'Malley'a, który by ją pewnie za to otruł. - Niestety, jeśli są jakieś nadnaturalne benefity posiadania genów wili, to ich jeszcze nie odkryłem. - powiedział, chcąc zachować powagę. Cieszył się, że się interesowała wszystkim, był ukontentowany, że mógł dzielić się z nią swoją wiedzą, niestety, choćby chciał to w tej materii nie mógł wyczarować tajemnych sekretów znanych tylko wilom. - Myślę, że to kwestia praktyki. Zamknij oczy i spróbuj się wsłuchać. Jak już raz usłyszysz kląskanie Głuszcza będziesz w stanie go wyłapać. - zaproponował, zatrzymując się. Skoro już zapędziła się tak daleko do lasu, to mógł jedynie pomóc jej to wykorzystać i nauczyć ją czegoś nowego. Rzuć k100 na skupienie. Jeśli wypadnie Ci więcej, niż masz punktów z ONMS, możesz rzucić dwiema kostkami w nasłuchiwaniu i tropieniu. Kość litery na nasłuchiwanie. K100 na szukanie tropów po tym, jak otworzysz oczy, tak samo jak poprzednio.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie wątpiła w to, że Atlas również odnalazłby się doskonale na podobnym stanowisku. Miał w sobie coś, co sprawiało, że jego obecność była naprawdę przyjemna i kojąca. Może było to spowodowane jakimś urokiem wili, a może po prostu jego usposobieniem? Nie miała pojęcia. Z pewnością jednak takie wystraszone i zdezorientowane pierwszaki mogłyby się czuć przy nim swobodnie. W zasadzie to chyba obchodzenie się z nimi nie różniło się aż tak bardzo od opieki nad zwierzętami. Może tu tkwił sekret. - Większość raczej uznałaby to za głupi instynkt także... dzięki - odpowiedziała, nieco zaskoczona jego odpowiedzią. Chyba pierwszy raz spotkała się z tym, że ktoś nie podważał jej rozumowania, a akceptował je i nawet komplementował. Przez moment nawet zastanawiała się czy na pewno Rosa mówił poważnie, ale w jego wzroku i głosie nie znajdowało się nic, co mogłoby sugerować, że powinna powątpiewać w jego słowa. To było dziwnie miłe i przyjemne. Z reguły wyszukiwanie śladów i podążanie za nimi nie sprawiało jej takiej trudności. Może jednak to była kwestia tego, że zwykle robiła to w rezerwacie, który znała niemal jak własną kieszeń. Wiedziała dzięki temu lepiej czego gdzie powinna szukać i czego się spodziewać. Zdawała sobie sprawę z tego, gdzie należało spojrzeć, by znaleźć oznaki bytności zwierząt oraz dzięki temu zwracała też większą uwagę na wszelkie zmiany w scenerii, które szybciej rzucały jej się w oczy. W Zakazanym Lesie było inaczej i pewnie po części dlatego potrzebowała pewnego wsparcia i nakierowania na istotne kwestie. - Powiedziałabym, że może wszystko przed tobą, ale jednak żyjesz z tym od urodzenia - uśmiechnęła się, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, ale zaraz też postanowiła się skupić na tym, co jej mówił. Kojarzyło jej się to bardzo z medytacją i wyciszeniem. Nie była fanką podobnych ćwiczeń w Taktshang. Miała problemy z usiedzeniem w miejscu, najlepiej w bezruchu. Nie potrafiła też wygłuszyć myśli, które wciąż galopowały w jej głowie chaotycznych podrygach. W takich momentach zawsze znajdowało się coś, co chciało ją rozproszyć. Jakiś dźwięk w tle, może coś zaczynało ją swędzieć lub znajdowało się cokolwiek innego, co sprawiało, że w jej głowie wciąż odzywały się głosy komentujące jej otoczenie lub snujące jakąś głośna narrację. Teraz jednak faktycznie chciała się skupić na znajdującym się przed nią zadaniu. Zamknęła oczy, wykonała kilka głębokich wdechów i wydechów. Powolnych i równych, które sprawiały, że jej klatka piersiowa i ramiona poruszały się wraz z powietrzem to nabieranym to wypuszczanym powietrzem. Wtedy dopiero mogła usłyszeć odległe kląskanie głuszcza, które brzmiało jak niewyraźne i tykanie. Powoli uniosła powieki i spojrzała na znajdującego się przed nią półwila. Miała wrażenie, że faktycznie jego mała sesja medytacyjna pozwoliła jej się lepiej otworzyć na znajdujące się wokół niej otoczenie, pozwalając na wchłananie coraz większej ilości drobnych szczegółów. Już chciała mu to powiedzieć, ale ponad jego ramieniem dostrzegła coś, co przykuło jej uwagę, a czego wcześniej nie zauważyła. - Czy teń pień jest rozdziobany? - zapytała, podnosząc się i podchodząc do leżącego na ściółce długiego fragmentu drzewa, które było już na wpół spróchniałe. Faktycznie wyglądało to jakby jeszcze jakiś czas temu jakieś stworzenie starało się w nim szukać pożywienia. Zapewne jakiś pomniejszych insektów. To małe odkrycie nieco ją rozochociło i sprawiło, że jeszcze aktywniej zaczęła rozglądać się za kolejnymi śladami ewentualnej aktywności poszukiwanych przez nią łupduków.
W roli pedagoga geny wili były czasem błogosławieństwem, częściej jednak przekleństwem. Li Wang patrzyła mu na ręce, jakby był jakimś chorym człowiekiem, planującym uprawiać nierząd z dziećmi, choć rozumiał jej obawy - słyszał, że takie sytuacje, może nieczęsto, ale w Hogwarcie się zdarzały. Zasadniczo większość uczniów traktował trochę jak zwierzęta, nie byli od nich tak bardzo różni, napompowani hormonami, pełni głupich pomysłów, niebezpieczni dla siebie i otoczenia. Wystarczająco wiele lat przepracował z krnąbrnymi stworzeniami, by nie nauczyć się odpowiedniego podejścia do dzieciaków. Zmarszczył lekko brwi na jej słowa, ale uśmiechnął się: - Nie wątp w swój instynkt, Mulan. - powiedział lekko, patrząc na drogę przed nimi. Obawiał się trochę brzmienia jak jakiś stary dziadoski mistrz ze świątyni nw domku na drzewie, ale taka była prawda - Masz głupie pomysły, ale wiesz o tym, że je masz. Zawsze będzie ktoś niezadowolony z Twoich instynktów. Tak długo jak będziesz w nie wierzyć i dążyć do swoich celów, to nie ma znaczenia. - żył taką prawdą całe życie. Niejednokrotnie miał styczność z tym, że ktoś kwestionował jego szczerość, jego prawdziwość, jego wiedzę patrząc na niego przez pryzmat jego genów. Niebyłby teraz tu gdzie był, zadowolony ze swojego życia, gdyby oglądał się na ludzi zbyt często. Właściwie nie robił tego już wcale. Obserwował ją kiedy spróbowała znaleźć moment na wyciszenie. Wyobrażał sobie, jaki to musi być dla niej ogromny wysiłek, miała w sobie tak dużo energii i potrzeby działania. Pilnował jednocześnie otoczenia, by nic ich nie zaskoczyło ani nie zaburzyło tego momentu. Nauka rozumienia lasu, tego co się w nim działo, rozpoznawania sygnałów, dźwięków, nawet zapachów była bardzo istotną umiejętnością dla każdego magizoologa. Ważną dla jego pracy i bezpieczeństwa. Skinął głową, kiedy zwróciła uwagę na element otoczenia wcześniej przez nich przeoczony. Być może byli zbyt skupieni na rozmowie? - Wygląda jak coś, co rzeczywiście mogły zrobić ptaki jedzące szkodniki z kory drzew. - przyznał i rozejrzał się za nią, łapiąc się na tym, że sam się wciągał w to świetne zadanie szukania trójgłowych kurczaków- Tam dalej, widzisz? Między suchą tarniną. -wskazał miejsce, gdzie widać było też ślady grzebania w ziemi, bardzo charakterystyczne kurakom i perlicom, zamieszkującym te okolice- Chyba jesteśmy na dobrej drodze. - uśmiechnął się, z ulgą też zauważając, że oddalają się od centrum lasu i zbliżają coraz bardziej w strony łąk nieopodal zamku.
Czas na wypatrywanie. Wiemy już, że idziemy dobrym tropem. Rzuć k6 na to, czy udaje Ci się wypatrzyć łupduki w oddali, gdzie 1,2 to sukces. Jeśli wypadnie Ci 6, możemy zmienić lokację i poszukać w innym miejscu lasu!
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Dla Mulan większego znaczenia nie miało to kim był jej nauczyciel. Mógł być półwilem, wilkołakiem czy nawet wampirem lub centaurem. Najważniejsze było przede wszystkim to, aby potrafił jej przekazać w ciekawy sposób to, czego chciała się dowiedzieć. Atlasa akurat bardzo lubiła i trudno było w pełni stwierdzić czy można było to przypisywać jego urokowi wili czy temu, że przez jego specjalizację i podejście do zwierząt w pewnym sensie odnajdywała w nim coś na kształt pokrewnej duszy, kogoś myślącego podobnie. - Nie wątpię. Po prostu wiem, że nie jest zbyt racjonalny, ale to nic - stwierdziła jeszcze dosyć rezolutnie. - Naprawdę nie musisz się martwić, że z powodu tego, że ktoś mi może coś powiedzieć przestanę robić to czy tamto... To, że wciąż starała się kryć przed częścią rodziny ze swoimi durnymi pomysłami czy też raczej ich konsekwencjami, co nie zawsze jej wychodziło nie znaczyło, że zamierzałą z nich rezygnować. Dawno już pogodzła się z tym, że przez rodziców była postrzegana jako czarna owca. Przed dziadkami jednak wciąż starała się sprawiać wrażenie idealnej wnuczki, co wychodziło jej z różnym skutkiem. Z pewnością w wyciszeniu pomógł jej fakt, e przyświecał jej właśnie jakiś konkretny cel. Musiała się skupić na swoim otoczeniu, aby go osiągnąć. Na pewno o wiele trudniej byłoby jej w momencie, gdy miałaby uprawiać medytację dla samej medytacji. Coś podobnego nie miało prawa bytu w jej przypadku. Jej energia była niespokojna, bardziej dzika i dlatego nie potrafiła się nigdy odnaleźć w tych spokojniejszych rozrywkach. Zdecydowanie ucieszyło ją to, że jej znalezisko zdawało się idealnie odpowiadać temu, czego właśnie szukali z Atlasem. Przynajmniej to był jakiś trop, który mógł ich naprowadzić na miejsce, gdzie faktycznie znajdowały się te upragnione przez nią łupduki. - W takim razie ruszajmy - rzuciła jeszcze do Rosy, podnosząc się i ostrożnie kierując we wskazanym przez niego kierunku, gdzie jak miała nadzieję czekać ją będzie cel tej leśnej wędrówki.
Z jakiejś perspektywy, czy to właśnie nie półwile, centaury i wilkołaki miały jakieś większe moralne prawo, nazywać się znawcami tematu opieki nad magicznymi zwierzętami, skoro same po części były w gronie tych istot? Uśmiechnął się na słowa czerwonowłosej, notując w pamięci, by przykładać większą wagę do tego, by z uczniami rozmawiać o nich samych, a nie tylko o przedmiocie, który wykładał. - Nie martwię się. - zaśmiał się lekko. Naprawdę, jeśli chodziło o pewność, że z raz obranej ścieżki nie zejdzie, to w kontekście Mulan nie miał wątpliwości, że tak właśnie będzie- Nie jest racjonalny, ale jest Twój. - dodał, by zaznaczyć o co mu chodzi. Mu samemu też zdarzało się doświadczyć w swoim życiu wątpliwości otoczenia względem decyzji, które podejmował. Głównym prowodyrem tego tematu był brak zaufania do niego, jako półwila, w roli pedagoga. Czy kiedykolwiek w jakikolwiek sposób przestał uważać i zachowywać się dokładnie tak jak zawsze, by dostosować się do oczekiwań? Otóż nie. Skinął głową na jej decyzję i trzymając różdżkę w pogotowiu puścił ją przodem pomiędzy suchymi krzewami. Powoli opuścili serce lasu, by skierować się na tereny na których częściej spotkać można było kuraki.
zt +
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wymykanie się po ciemnicy z zamku było o tyle łatwiejsze zimą, że wcześnie robiło się ciemno i wciąz można było z tego skorzystać, niby wychodząc ot tak i po prostu nie wracając o określonej porze. Wiedział, że jak będzie w środku dnia paradował z miotłą, maszerując w stronę zakazanego, to niechybnie ktoś go dupnie, widząc go z okna albo gdzieś z błoni. Plan był prosty, poczekać aż będzie zmrok, upewnić się, czy nikt nie patrzy, wsiąść na miotłę i wbić się do zakazanego dokładnie w miejsce, w którym według przekazywanych pocztą pantoflową informacji odbywać się mogły wyścigi na miotłach. Że też mu to wcześniej nie przyszło do głowy, to się dziwił. Może to kwestia zdrowia i tego, że Noreen postawiła go ostatnio na nogi na tyle, by znów mieć jakieś kretyńskie pomysły? Kiedy wylądował na polance, już słyszał jakieś szmery i podejrzane dźwięki spomiędzy drzew. Nie miał pojęcia co to, równie dobrze mogła to być akromantula, co pozostali uczestnicy tego kretyńskiego, ale jakże wspaniałego pomysłu. Widząc uczniów wyłaniających się spomiędzy drzew, wyszczerzył zęby: - Gotowi? - przebiegł spojrzeniem po obecnych, by się upewnić, że nikt nie speniał- Drzewa są oznaczone, startujemy tu i tu kończymy. Wszystkie chwyty dozwolone...
Ostatnio zmieniony przez Lockie I. Swansea dnia Nie 10 Mar - 20:25, w całości zmieniany 1 raz
Cole Whistler
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : krótko ostrzyżone włosy, odsłaniające podłużną bliznę po lewej stronie czaszki; półokrągła blizna na lewym ramieniu; srebrny, okrągły kolczyk w lewym uchu
Nawet uporczywy, wieczorny chłód nie był w stanie stłumić narastającej w nim z każdą chwilą ekscytacji. Cole nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni brał udział w podobnym przedsięwzięciu i wizja wyścigu prześladowała go od chwili, w której Lockie po raz pierwszy o nim wspomniał. Z początku co prawda nieco się wahał, ale niemal bezsenna noc, którą spędził na rozpamiętywaniu dawnych czasów uświadomiła mu, że nie jest w stanie przepuścić takiej okazji. Te zawody znacząco różniły się od Quidditch’a, były powrotem do korzeni… — Mam nadzieję, że jeśli skończę powykręcany gdzieś między tymi drzewami, to któreś z was pozbiera mnie zanim coś mnie zeżre i ktoś napisze o tym w gazecie — mruknął z rozbawieniem, kiedy wszyscy chętni zebrali się już na linii startu. Whistler przyjrzał się po kolei każdemu z chętnych i zmarszczył czoło w wyraźnej konsternacji. O ile obecność Swansea, będącego prowodyrem całej akcji, nie była dla niego żadnym zaskoczeniem, a i Adelę zdążył już poznać od tej żądnej przygód strony, o tyle czwarty zawodnik budził jednak pewne wątpliwości. Gale wyglądał na sporo młodszego od pozostałych, a chociaż nielegalne wyścigi faktycznie dopuszczały wiele chwytów, nad słusznością tego konkretnego osobiście lepiej by się zastanowił. Mimo wszystko zatrzymał ten komentarz dla siebie i skupił pełną uwagę na trasie. Kiedy tylko padł sygnał do startu, Cole odepchnął się od ziemi, nachylił nad miotłą i bez zastanowienia wyrwał do przodu. Kierunek obrał co prawda odruchowo, ale i tym razem instynkt go nie zawiódł, bo póki co, udało mu się uniknąć przeszkód.
Kostka:6 Efekt: użądlony przez trzmionka robię się melancholijny Pole: 6
Pokręcił głową na słowa Whistlera: - Nic sie nie bój, złego diabli nie biorą. - po tym jak widowiskowo przytulił obręcz na boisku podczas mistrzostw, Swansea miał podejrzenia, że Cole mógłby głową powstrzymać pędzącego nań buchorożca. Pochwyciwszy jego pełne wątpliwości spojrzenie, którym obdarował Gale'a, zrekompensował je, kładąc młodszemu ślizgopnowi rękę na ramieniu- Każdy gdzieś zaczynał. - powiedział ni to w kierunku puchona, ni w stronę Deara. Ścieżka nieprawości zawsze gdzieś ma swój początek. Początek spaczenia młodego Gejla nazywał się "Lockie". Wsiadł na miotłę z innymi, a kiedy kiwnęli do siebie głowami, odepchnął się i wzbił pomiędzy gałęzie drzew, zakładając, że jak będzie leciał wyżej niż niżej, to uniknie potencjalnego zderzenia z centaurem czy inną wywerną. Czego nie wziął pod uwagę, to robactwo, które w koronach drzew lęgło się na potęgę! Wleciał mu w kłaki jakiś trzmionek, którego ledwie odgonił, cudem utrzymując się na pędzącej miotle. Podrapał się po karku, czując rosnącą tam opuchliznę. Nie i kaplica, co za tragedia, użądliło go bydle. Czy istniał sens życia? Jak żyć, jak ścigać się, kiedy wszystko nagle wydaje się taką bezgraniczną beznadzieją...
Widziadła:F, nie Kostka:2 Efekt: przechodzę na pole 7 Pole: 7
Nie pierwszy raz wymyka się z zamku po ciemku, ale pierwszy raz na pewno z miotłą. Tak naprawdę to chce stchórzyć, mimo że ma grupie pisał, że nikt nie tchórzy — taki jest z niego kozak! Nie lubi latać i większość o tym wie, może nie każdy, ale z pewnością niejeden wielki fan Quidditcha zaobserwuje, że Gale'a nie można zobaczyć na lekcjach u Walsha czy Antoszka no, chyba że chciał zaimponować jakieś dziewczynie, albo jak teraz... Założyć się ze Swansea'em i po ciemku złamać kilka punktów regulaminu z ze starszymi kolegami, których nie zna, a właściwe jakąś gryffonką i puchonem, kojarzy ich z lekcji, może i z nazwiska, jakby się dobrze zastanowił. Sam dociera na miejsce trochę spietrany, wymieniając uprzejmości, ale gdy tylko Lockie się pojawia, mówiąc gotowi, ma nadzieje, że nie widać w tych ciemnościach jego bladej twarzy i ochoty na puszczenie pawia w krzaki, dlatego nic nie mówi, tylko czeka na znak. Posyła Cole'owi spojrzenie, sugerujące, że mimo tego, że jest najmłodszy w tym nielegalnym towarzystwie, to niech tylko mu wychowanek Helgi Hufflepuff coś powie, to się zaraz tu Dear wykaże elokwencją! Na szczęście Swansea, kładzie mu dumnie rękę na ramieniu, oświadczając doniośle, jakby co najmniej ojciec powiedział mu: "Gale jestem z ciebie dumny." - Lockie dobrze składa. - Mówi pewnie do Cole'a , chociaż jego szkocki akcent cichnie, z każdym słowem jakby obawiał się, że ktoś ich nakryje. W sumie to nie byłoby to takie złe, już i tak będąc tu, udowodnił przed Swansea'em, że niezły z niego gość, no nie? Dear jest teraz pewny tylko jednego, Whistler nie musi się o nic martwić, nie żeby miał doświadczenie z uzdrowicielskimi umiejętnościami starszego ślizgona, ale na pewno nieźle naprawiał spodnie. Najmłodszy z niego zawodnik, ale to nie znaczy, że najgorszy. Dlatego, kiedy tylko wzbijają się w powietrze sunie na równi z panem "chce trafić do gazety". To się chłop zdziwił zapewne!
Kostka:4 Widziadła:A Scenariusz:10. Koło Fortuny Efekt: Tracę kolejkę Pole: 4
Powiedzmy sobie szczerze, Adela Honeycott nie mogła ominąć żadnego ryzyka, rywalizacji, ani tym bardziej zakładu z Lockiem Swansea, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnią przegraną ze Ślizgonem, która znacznie uderzyła w jej godność. A wieczorne spotkanie w Zakazanym Lesie, w trakcie absolutnie nielegalnej rozgrywki wydawało się wymarzonym sposobem na spędzenie czasu. Ekipa też wydawała się niezła: Cole, który profesjonalnie grał w Quidditcha (i dotąd poznał Adelę z bardziej subtelnej strony niż przepychanie się na miotłach), Gale (którego nie znała za dobrze, ale słyszała, że nie jest tak niepozorny jak wyglądał) i oczywiście — Lockie, czyli król zakładów i rywalizacji. W tym gronie Gryfonka miała dość małe szanse na wygraną, co wcale nie powstrzymywało jej przed wypierdzieleniem na ten zakład 30 galeonów — w końcu bez ryzyka nie ma zabawy. - Obawiam się, że prędzej dopadnie cię nauczyciel na zwiadach niż jakiś prawdziwy potwór. - powiedziała do Whistlera tonem, który sugerował, że walka z potworem mogłaby przynajmniej dostarczyć im dodatkowej adrenaliny. No i powiedzmy sobie szczerze, czy gorsze było spotkanie wilkołaka, czy może jednak Pattona Craine'a? Gdy nadszedł czas startu, Adela wyruszyła jak wyrzucona z procy - początkowo szło jej całkiem nieźle, jednak źle wykierowała miotłę i na jej drodze stanęło wielkie drzewo. Cudem uniknęła zderzenia, jednak okrążanie go zajęło jej chwilę, przez co zostało w tyle wobec reszty stawki. - Kurwa - jęknęła, próbując nadgonić stratę. Nagle, nieoczekiwanie, w Adeli pojawiła się chęć zrobienia czegoś naprawdę złego. Jakiegoś psikusa, ale nie sympatycznego i niewinnego jak miała w zwyczaju, ale czegoś naprawdę podłego. Wstrząsnęło nią - to nie było do niej podobne, więc na moment wstrzymała oddech, starając się walczyć z tym okrutnym uczuciem.
C. szczególne : krótko ostrzyżone włosy, odsłaniające podłużną bliznę po lewej stronie czaszki; półokrągła blizna na lewym ramieniu; srebrny, okrągły kolczyk w lewym uchu
Widziadła:D - nie Kostka:2 Efekt: Rzucam zaklęcie Flipendo na Gale'a Pole: 9
Najpierw cicho prychnął, a potem wzruszył ramionami na słowa Lockie’go, poniekąd przyznając mu rację. Właśnie dlatego nie pokusił się wcześniej o głośny komentarz w tym temacie, chociaż widząc spojrzenie, jakim uraczył go uczniak, przez moment żałował swojej powściągliwości. Cole był już na tyle doświadczony, aby wiedzieć, że tego typu rywalizację mógł wygrać każdy i nie kwestionował możliwości Gale’a, a niepokoiła go po prostu brutalność tego konkretnego sportu w odniesieniu do takiego szczeniaka. Duch rywalizacji był w nim najwyraźniej na tyle silny, że przyćmiewał zdrowy rozsądek, toteż Whistler dał sobie spokój. Wyglądało zresztą na to, że młody znalazł już sobie zastępczego ojca i miotlarz ani myślał wciskać się w ten playfull parenting czy na czym tam ich relacja polegała. Wbrew temu, co Dear mógł o tym myśleć, widok najmłodszego zawodnika, szybującego z nim jak równy z równym wcale go nie zaskoczył ani nie zgorszył. Pewnie inaczej byłoby, gdyby Puchon brał udział w wyścigu wyłącznie dla wygranej, ale czerpał wystarczająco frajdy z samego faktu uczestnictwa w czymś tak ekscytującym, by nie musieć przejmować się takimi problemami. Skoro jednak @Gale O. Dear upierał się przy nauce cięższą metodą, Cole sięgnął po różdżkę i zerknął na młodzika z szelmowskim uśmiechem. — Flipendo — wypowiedział zaklęcie, celując nim w uczniaka z zamiarem posłania go na najbliższe drzewo. Nie zaczekał jednak by sprawdzić czy trafił, bo jego uwagę przykuło przekleństwo z tyłu i Whistler obejrzał się na @Adela Honeycott, aby upewnić się, że wszystko z nią w porządku. — Dajesz, Honey! — zawołał, nie kryjąc się ze swoim dobrym humorem.
Kostka:2 Efekt: użądlony przez trzmionka robię się melancholijny Pole: 8
Żałość go ogarnęła i smutek. Cholerny trzmionek, cholerny zakazany las. Ciemno tu i zimno, wiatr dudni w uszach. Jakież nędzne to życie. Przytulił się do trzonka miotły, czując, że to jedyna przyjaciółka, westchnął smętnie, przymykając oczy. Chciał ucieszyć się z pędu wiatru we włosach, podekscytować wyścigiem i opcją obłowienia się w galeony, ale taki żal go obejmował, taka melancholia, że nawet w tych gwizdach w uszach nie umiał znaleźć radości. Usłyszał, a i owszem, kurwienie Honeycott w tle, jednak co począć, skoro kurwiła to może i miała rację. Taki to już ten los, kurwa mać, chujowy. Niemal fikołka zrobił, omijając Dear'a, acz zapatrzył się na niego z takim skupieniem, że wyrżnął w miotłę Whistlera z całym impetem, przywalając twarzą w trzonek swojej własnej. Poczuł krew zalewającą mu usta, którą splunął na bok, językiem oceniając braki w uzębieniu. A żeby to pierwszy raz? Na wszystko znajdą się zaklęcia... I ten smak krwi taki znajomy... - Co za życie... - westchnął smętnie.
Kostka: obrona przed Flipendo 2; no i lecimy dalej 2 Efekt: obroniłem się przed Colem, rzucam Flipendo na Cole'a; zemsta jest słodka! Pole: 9
Nauczyciel na zwidach, gdyby tu trafili na Pattona Craine'a, który nie miałby co robić tylko stać na straży bramy Hogwartu i każdego nielegalnego zakamarka — bo on nawet spać nie mógł, wiedząc, że uczniowie dobrze się bawią, na trzeźwo był niebezpieczny, a co dopiero na zwidach — mieliby przejebane! Gale nie wie dlaczego, ale to o tym profesorze właśnie pomyślał, gdy tylko Adele odezwała się do Cole'a. Nieźle sobie radzi, jak na piętnastolatka, który nie lata na miotle zbyt często. Nie lubi powietrza we włosach ani zaciągania się smarem w składziku na sprzęt Quidditcha, jak to robili co niektórzy — chorzy psychicznie. W zasięgu wzroku nie widzi Adele ani Lockiego to dobrze nie jest na burym końcu, za to siedzi ostrożnie na ogonie ścigający Nietoperzy z Ballycastle. To prawda Dear nie jest tak niepozorny, jak wygląda. W tej ślizgońskie skórze kryje się prawdziwa bestia! No i już nie chce mu się rzygać. Zaklęcie flipendo posłane przez wrednego puchona, nie trafia, bo Gale robi ładny unik. Pewnie coś by krzyknął, ale nie zamierza strzępić sobie niepotrzebnie języka, bo tu na nic się takie zagranie. Cierpliwość przede wszystkim. Jeszcze chwile i... już ma rzucić zaklęcie, aby się zemścić, a tu Lockie wyglądający jakby leciał na swój pogrzeb, wpierdala się w Cole'a. No, ale nic straconego podniesie się z tego chłop! Za to puchon... - Flipendo! - Rzuca w stronę Whistlera, chcąc się odegrać i pokazać mu jak się rzuca takie zaklęcie, zwłaszcza teraz kiedy Swansea go rozprasza, wykorzystanie nadarzającej się okazji to każdy ślizgon potrafi najlepiej.
Kostka:1 Efekt: dostałam kopniaka od Gale'a, robię coś złego, więc schodzą ze mnie efekty widziadeł Pole:5
Adela robiła wszystko, by mimo swojej straty i dziwnej potrzeby spłatania komuś chamskiego psikusa, nadrobić dotychczasową stratę. Szło jej to świetnie do momentu, aż @Gale O. Dear nie sprzedał jej chamskiego kopniaka. Nie dość, że oberwała w kolano bardzo mocno, to jeszcze cudem uniknęła spotkania z kolejnym drzewem. Nie pomogło nawoływanie Cole'a, ani chęć wygrania wyścigu. Była obolała i wściekła, a widziadła kierowały ją na ścieżkę zemsty. - Ochujałeś Dear? - krzyknęła, niemal płacząc z bólu, co bez wątpienia nie umknęło uwadze jej współzawodników. Ta dziwna myśl o psikusie nasilała się coraz bardziej, dlatego lecąc dalej, wycelowała różdżkę w Deara i krzyknęła formułę: - Calvorio! Nagle chęć dopieczenia komukolwiek ją opuściła, ale zaklęcie łysiejące już poszybowało w stronę ślizgona.
C. szczególne : krótko ostrzyżone włosy, odsłaniające podłużną bliznę po lewej stronie czaszki; półokrągła blizna na lewym ramieniu; srebrny, okrągły kolczyk w lewym uchu
Kostka:2 - obrona; 5 - trasa Efekt: bronię się przed Flipendo Gale'a, ale jakiś głupi elf zasłania mi widok i zbaczam z trasy Pole: z 14 na 11
Miał wrażenie, że cały ten wyścig powoli wymykał się spod kontroli. Ledwie zdążył wyrównać lot, a coś pchnęło go gwałtownie do przodu. Klnąc pod nosem obejrzał się przez ramię i odwrócił się akurat na czas, by dostrzec, jak @Lockie I. Swansea nieco nieporadnie odzyskuje równowagę na swojej miotle. Whistler nie potrafił zdecydować co zaskoczyło go bardziej: najbardziej żałosna, nieszczęśliwa mina pod słońcem czy zdobiąca ją, zakrwawiona gęba drugiego studenta. — Staary — aż sapnął. Odruchowo chciał nawet zwolnić, bo wyglądało jakby żywot Swansea miał zaraz dobiec końca, ale gdzieś w tle wyłapał słowa bliźniaczego do jego zaklęcia. Instynktownie wykonał w powietrzu korkociąg, unikając magicznego pocisku i obrzucił Gale’a pobłażliwym spojrzeniem. Wydawało mu się, że młody właśnie wspiął się na wyżyny swoich możliwości, ale wtedy dzieciak wyciągnął krzywą szpytę i bezczelnie kopnął nadlatującą ku niemu Adelę. Mały pizdencjusz - przemknęło mu przez myśl. Nie wiedział właściwie czemu odczuwa taką solidarność względem Gryfonki (może była to kwestia jawnego braku szacunku albo niesprawiedliwości, której nie znosił), ale faktem było, że na widok tego incydentu wezbrała w nim irytacja. Rozdrażnienie spowodowało, że nie zauważył nadlatującego elfa, a kiedy stworzenie zaczęło mu latać nad głową, było już za późno. Pozbawiony wizji, Cole uwolnił się od paskudnego intruza dopiero moment później i zaklął, zorientowawszy się, że zboczył z trasy. Na szczęście dzięki temu zdołał zobaczyć jak zemsta Honeycott dociera celu i po lesie rozniósł się jego szczery, przepełniony dumą śmiech, kiedy tylko Gale zaczął łysieć. — Dobra robota! — pochwalił.
Kostka:4 Efekt: użądlony przez trzmionka robię się melancholijny, przesuwam się o 1 do przodu Pole: 13
Byłby uniósł brwi, widząc jak Whistler dopinguje Adelę, widać dwa tygodnie w Himalajach wystarczyły, by zapałał do niej miłością większą niż rozsądek, który kazałby skupić się na wyścigu, jako że, jak sam zauważył, zaczynał się on wyrywać spod kontroli. Ale nie uniósł, bo zbyt zajęty był wzdychaniem i przyglądaniem się czarnym drzewom, ponurym gałęziom, wszystko takie smutne i beznadziejne, że nie miał siły nawet się przekomarzać. Jak to mawiają, gdzie trzech się bije, tam czwarty korzysta, przy czym Lockie tak pochłonięty był swoim smętnym nieszczęściem, że mu umknęło całkowicie wyjście na prowadzenie. Bo cóż to znaczyło, być na prowadzeniu. Czy to dobrze? Czy to źle? Gdyby ktoś zapytał go, jak to jest wyjść na prowadzenie... O losie, jeszcze wichura jakaś nagle mu pod sukienkę zawiała, tylko nie miał sukienki, ale i tak zimny dreszcz przebiegł mu po plecach, wymuszając pełne dramaturgii westchnięcie. Aż się zachwiał, kiedy miotła mu wyrwała do przodu, tnąc na przyspieszeniu jak wyścigówka.
Kostka:1 i parzysta Efekt: zbieram do ekwpiunka eliksir veritaserum XD i jestem łysy Pole: 10
Nie za bardzo interesuje się tym, czy Cole się obronił, bo zraz to dogania go Adele. Ma nadzieje, że chłopcy trochę zwolnią, ale nawet dziwnie zachowujący się Lockie, lecący jak po bad trip kwasie, daje radę — pozazdrościć. Umieć się zakładać to jedno, ale wygrywać — Swansea ma jedno i drugie, tylko podziwiać. Sprzedaje kopniaka gryffonce, która nieźle wkurwiona wpierw wykrzykuje brzydkie słowa. - Nie mazgaj się. To nie ja ustalałem zasady! - Odkrzykuje do niej, a ta nagle z pewnością z zemsty, rzuca w niego łysiejącym zaklęciem i trafia. No trudno włosy poszły, tak szybko, że nawet nie zdążył dotknąć głowy, kiedy zimny wiatr je po prostu zdmuchnął. Trochę w szoku i zdezorientowany, że teraz to powinien zmienić nazwisko na Baxter, wpada w rój memortków. Cóż za błogosławieństwo, przecież z tego robi się veritaserum, zdając sobie sprawę, że kilka piór przylepiło mu się do płaszczyka, już wie, że wyjdzie z tej rywalizacji, bogatszy o coś lepszego niż trzydzieści galeonów na minusie i wrogów w postaci dwójki studentów.
Kostka:2 Efekt: przeleciał obok mnie hipogryf, więc go chwyciłam Pole: 7>10
Choć nawet odrobinę żałowała tego złośliwego psikusa, to ból w nodze był niemiłosierny, więc nie czuła się tak winna, jak mogłaby czuć się w normalnych warunkach. Łysy Dear i pochwała ze strony Cole'a zapewne dostarczyłyby jej więcej pozytywnych emocji, ale w obecnej sytuacji była zbyt bardzo skupiona na tym, że jest ostatnia i ledwie trzyma się na miotle, by rozkminiać rzeczywistość. Wiedziała, że skoro nie ma szansy na wygraną, to przynajmniej musi zrobić wszystko, by odkupić swój honor. Tym razem uśmiechnęło się do niej szczęście - dziwnym trafem, gdy leciała trochę rzadziej zalesionym fragmentem trasy, obok przelatywał hipogryf. Nie zastanawiając się długo i starając nie posikać z bólu, ścisnęła nogi wokół miotły, tak by nie spaść na ziemię, a rękoma chwyciła ogon hipogryfa. Ich wspólny lot nie trwał długo, bo zwierz zaczął zbaczać z trasy. Wystarczyło to jednak, by dogonić Deara, co już stawiało ją w lepszej sytuacji. - Hej łysolku - rzuciła, śmiejąc się, mimo łez bólu, którymi zachodziły jej oczy.
C. szczególne : krótko ostrzyżone włosy, odsłaniające podłużną bliznę po lewej stronie czaszki; półokrągła blizna na lewym ramieniu; srebrny, okrągły kolczyk w lewym uchu
Kostka:6 Efekt: będę miał na prąd Pole: meta (11+6=17)
Całe to dopingowanie mniej miało na tym etapie wspólnego z samą Adelą, a więcej z pragnieniem ujrzenia na mecie każdego poza Gale’m. To była już kwestia honoru, bo nawet jeśli w nielegalnych wyścigach wygrać mógł tak naprawdę każdy, bez względu na doświadczenie, trochę kijowo byłoby przegrać z jakimś wrednym młokosem, którego nawet nie znał… Cole uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy Swansea wreszcie wyrwał do przodu. Nie wiedział jak drugi student radził sobie z miotłą na co dzień, ale teraz śmigał aż miło i tylko to się liczyło. Puchon poprawił pozycję i po raz ostatni zerknął przez ramię, aby upewnić się jaka odległość dzieli go od pozostałych zawodników, po czym poszedł w ślady Lockie’go i przyspieszył. Zabawa zabawą, ale najwyższa pora żeby wygrać ten wyścig. Z tą myślą Whistler przemknął między drzewami, bez słowa wyminął głównego rywala i zostawiwszy wszystkich w tyle, dotarł do mety jako pierwszy. Tak można było żyć. Wylądowawszy bezpiecznie na ziemi, odczekał moment aż adrenalina zejdzie z zesztywniałych od zimna kończyn i dopiero wtedy zrobił nieśpieszna rundkę wokół polanki. W końcu oparł się o najbliższy pień, skrzyżował ramiona na torsie i rozejrzał się, ciekaw w jakiej kolejności dotrą na miejsce.
Swansea pomykał między drzewami, smętny jak stare prześcieradło na wietrze. Obejrzał się tylko za Whistlerem, który wyprzedził go jak strzała, albo jakiś nietoperz no i przecież zero zdziwień, czemu ktokolwiek miałby inny wygrać, skoro wszyscy byli beznadziejni w te miotły, a wiatr chłostał w twarz i ogólne nieszczęście. W normalnych okolicznościach by jeszcze się bardziej podekscytował, mając szansę widzieć prawdziwego sportowca w akcji i to z tak bliska, ale nie miał w sobie ani grama ekscytacji. Kiedy wylądował za Whistlerem, a po nim jeszcze Dear i Honeycottówna, westchnął ciężko, świszcząc przez dziurę w uzębieniu, bo przecież widowiskowo stracił w locie zęba na przedzie. Ocierając przedramieniem zasychającą na twarzy juchę, obejrzał się na Adelkę, która ledwie stała na nogach: - Pszegraś z zafodnikiem nietopeszy to jak fygraś. - poinformował Cole'a, choć minę miał biedną jak sto nieszczęść. Uścisnął puchonowi rękę, po czym każdy uregulował umówioną kwotę zwycięscy. - Choś pojsiemy do szpitalnego rasem. Mam koneksje. - zapewnił Adelę.
Nie była zadowolona ze swojego wyniku, ale z dwojga złego lepiej było już przegrać z profesjonalnym zawodnikiem Quidditcha, którego lubiła niż z jakimś gówniarzem ze Slytherinu. Problem w tym, że po tych całych perypetiach, chodzenie okazało się jeszcze trudniejsze niż poruszanie się na miotle. Trudno było powiedzieć, czy kolano było jedynie zbite, czy może poważniej uszkodzone, ale jedno było pewne - nie mogła chodzić, a chcąc uniknąć dzikiego zewu Patola, czy innej nauczycielskiej zarazy, musieli się stąd zwijać naprawdę szybko. Całe szczęście, Lockie przyszedł jej z pomocą, co znacznie ułatwiło, wydostanie się z tego bagna. Zdążyła jeszcze pogratulować Whistlerowi (i podać mu przedmiot zakładu) i rzucić gniewne spojrzenie do Deara. Nie było jej stać na nic więcej.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Strasznie mu było, okropna melancholia, a miejsce ,w którym go ten cholernik dziabnął, pulsowało bólem. Nieszczęśliwy jak pies, uboższy o 30g, gdyby tylko mógł serce rozpromienić faktem, że się udał hazardzik, a tu taka dupa mokra. Jeszcze ten brak jedynki... Zaraz, przecież może był nieszczęśliwy, ale ogarniał trochę uzdrawianie. Czy poziom melancholii sprawił, że mu to wypadło z głowy? - Szekaj... - zaświszczał do Adelki, stawiając ją na chwilę na ziemię. Wyciągnął swoją różdżkę jak asa z rękawa i wycelował sobie w twarz, nim nie wypowiedział głośno i wyraźnie "Restitutio Dente!", ciesząc się, że w tej inkantacji nie ma zgłosek, które byłyby zniekształcone przez tę nieoczekiwaną szczerbę. Jak zwykle przy samoleczeniu, ból, jaki go poraził kiedy ząb odrastał na miejsce, zamroczył go na chwilę, aż się zachwiał. Całe szczęście nie szukał podpory w Honeycottównie, bo z połamaną klatką żebrową ból w nodze byłby jej najmniejszym problemem. - No. I tak to można żyć. - stęknął, językiem oblizując kontrolnie linię swojego uzębienia. Obejrzał się na blondynkę i podrapał po głowie. - Nie wiem, czy zadziała, Levatur Dolor? - spróbował rzucić na nią zaklęcie uśmierzające niewielkie bóle, skoro już się bawił w pigułę, choć nie był do końca pewien, co się jej w tę nogę stało, więc tak, czy inaczej poniósł panienkę i wzdychając jak ciemno, zimno i źle, wraz ze swoją drużyną nocnych zawodników, wymknęli się z lasu niepostrzeżenie, mając więcej szczęścia niż rozumu.
Powiedzieć, że Adela Honeycott była niezbyt pilną uczennicą, to jak nic nie powiedzieć. Spóźnianie się na lekcje, przysypianie na nudniejszych zajęciach i regularne gubienie prac domowych stały się niemalże jej domeną. Nie po drodze jej było z podręcznikami i całonocnymi wkuwaniem, a mimo to, gdy jakiś profesor spytał o rzadkie zwierzę, zaklęcie robiące wybitnego psikusa, czy dziwną roślinę pnącą się w Zakazanym Lesie, jakimś trafem Honeycottówna bardzo często znała poprawną odpowiedź na zadanie pytanie. W gruncie rzeczy była przecież całkiem bystrym dziewczęciem, nawet jeśli odrobinę nierozgarniętym. Poza tym już od małego szkraba dość często uciekała, by wyruszyć ku przygodzie. Zakazany Las, który mimo wszystko odstraszał większość uczniów, dla Gryfonki był miejscem przeżywania kolejnych, ciekawych przygód. Tamtego wieczoru, umówiła się ze znajomymi na kolejną nielegalną wyprawę, tym razem w świetle księżyca w pełni. W drodze do miejsca, które było zdecydowanie zbyt oddalone, by można było je nazwać bezpiecznym, Adela przystanęła, by na moment złapać oddech i nasłuchać, czy ktoś za nią nie idzie. Jakież było jej zdziwienie, gdy u stóp dostrzegła Księżycową Rosę, ale w odcieniu różu! Faktycznie, pełnia była warunkiem kwitnięcia tych roślin, więc nawet okaz w kolorze bieli zrobiłby na Adeli całkiem spore wrażenie (jeśli w ogóle by go dostrzegła w swoim nieogarze), ale wariant różowy, tak rzadko spotykany bardzo przypadł jej do gustu. Tak bardzo, że pochyliwszy się nad nim zupełnie zapomniała, że jest w Zakazanym Lesie, w porze bardziej niż nieodpowiedniej i zdecydowanie powinna uważać. Nie tylko na niebezpieczne stworzenia, ale też na osoby, które potencjalnie mogą przyłapać ją w tych, jakże malowniczych, ale jednak nieszczególnie legalnych, okolicznościach.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
A przyłapać mogły ją zdecydowanie. Christopher doskonale wiedział, jak poruszać się po Zakazanym Lesie, znał go właściwie tak dobrze, jak własną kieszeń, znał jego tajemnice i wiedział, jakich miejsc się wystrzegać, wiedział, gdzie dokładnie żyły akromantule i gdzie przebywały centaury, więc potrafił je wymijać, trzymając się zawsze w stosownej odległości. Zarówno jedne, jak i drugie stworzenia, miały z nim wciąż niezakończone sprawy, o których nie dało się zbyt łatwo zapomnieć. Zemsta była równie ważna, co wdzięczność, która rodziła głębsze konsekwencje. Niemniej jednak Christopher nie chciał sięgać ani po jedno, ani po drugie, zwyczajnie starając się trzymać jak najdalej od tego wszystkiego, nie chcąc powracać do niektórych spraw. Ponieważ jednak studenci i uczniowie mieli inne plany, on również musiał je zmienić. Miał wracać do domu, ale zamiast tego szedł śladem Adeli Honeycott, krok za krokiem, trzymając się w stosownej odległości. Wiedząc, jak się poruszać po Zakazanym Lesie, robił to niespodziewanie cicho i spokojnie, bez zbędnego poruszenia, bez nacisków, czy czegoś podobnego. - Następnym razem radziłbym zachować większą ostrożność, panno Honeycott – powiedział cicho, kiedy wyminął dziewczynę, by stanąć przed nią, nie pozwalając na to, by jakaś gałąź pękła pod jego butami. Był na to zbyt ostrożny, zbyt uparty, zupełnie, jakby był jakimś kotem, przemykającym w ciemności, wędrującym pośród cieni i mroku, jaki ich spowijał, z daleka od księżycowego blasku. Nie mógł zostawić w tej chwili Adeli i nie chodziło wcale o to, że marzył o tym, żeby zaciągnąć ją za ucho do Gwen i pokazać jej, że jej uczniowie zdecydowanie psocili. Zbyt dobrze znał Zakazany Las, by nie wiedzieć, co mogło czaić się tutaj w ciemności, zbyt dobrze wiedział, jak niebezpieczne było to miejsce, a blizny na jego ciele świetnie to podkreślały. W mroku czaiła się wciąż akromantula, która obiecała mu śmierć i wiedział, że nie powinien się do niej zbliżać, a dzieciaki, które biegały całkiem wolno po okolicy, tym bardziej teraz kiedy człowieka w każdej chwili mogły nawiedzić halucynacje, były w potwornym niebezpieczeństwie. Tylko wcale o tym nie myślały, w porywach swej młodości, jakie Chris rozumiał aż za dobrze.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you