Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Ciepło. To było pierwsze co do niego dotarło i mimo wszystko spowodowało, że nawet lekko się uśmiechnął. Przez chwilę, naprawdę krótką, miał wrażenie, że wszystko będzie dobrze, że za chwilę po prostu stąd odejdą i nie będzie już żadnego problemu. Potem zacisnął mocno szczęki, kiedy Perpetua zaczęła wydobywać z jego ciała toksynę, bo to nie było ani trochę przyjemne, a tępy ból w nodze zaczął dawać o sobie znać tak bardzo, że Chris aż syknął z irytacji. Nie przejmował się jakoś za mocno tym, jak ostatecznie z tego wyjdzie, wierzył, że profesor Whitehorn sobie poradzi, a przede wszystkim - miał pewność, że kobieta wie, co robi i postawi go na nogi. Co zresztą wkrótce jej się faktycznie udało, a on mógł zacząć się w miarę poruszać, również dzięki temu, że Caine zdołał ogłuszyć akromantulę. Mieli trochę czasu, ale Christopher domyślał się, co może się wydarzyć już za chwilę. Kiedy pojawiły się pająki, trzymał już mocno różdżkę, chociaż wspierał się o drzewo, przy którym wcześniej siedział. reszta jego rzeczy na całe szczęście nadal była w pobliżu, więc był niemalże pewien, że jakoś sobie poradzi, że może im się uda. Złapał głęboki dech, gdy w jego stronę pomknął jeden z pająków, na szczęście, na razie, dość mały. Ponieważ mężczyzna nie wiedział, na ile może sobie na razie pozwolić, był wciąż potwornie osłabiony, poczekał, aż akromantula zbliży się nieznacznie. Przegapił jednak właściwy moment i kiedy rzucał w jej stronę: - Arania exumai - ta sięgnęła do jego nadgarstka. Christopher zacisnął jednak zęby i spróbował spowodować, by zaklęcie zdołało trafić pająka i odrzucić go jak najdalej, najlepiej, gdyby w swoim locie przy okazji trafił na jakieś drzewo i dołączył do reszty swojej rodziny, która powoli zaczynała po prostu zalegać w tym miejscu trupem. - Musimy się od nich odciąć! - rzucił prędko, starając się łapać głębokie oddechy, bo miał wrażenie, że przyjęty dopiero co eliksir i woda, po prostu postanowią za moment uciec z jego żołądka. Jego myśli galopowały jak wściekłe i doszedł do wniosku, że jeśli są tutaj w trójkę, a wielka akromantula na razie jest ogłuszona, to może im się udać. - Spróbujmy z protego horriblis - dodał, mając nadzieję, że mimo wszystko go usłyszą i spróbował znowu wziąć głębszy oddech, by przygotować się do rzucania tego trudnego zaklęcia. Wiedział, że to znowu zacznie pożerać jego wątłe siły, ale bez tego za chwilę zostaną zalani przez falę nadchodzących pająków. Jeśli zdołają powstrzymać je, chociaż na chwilę i pozbyć się tych, które znajdą się pod wpływem ich zaklęcia, będą mogli spróbować obmyślić taktykę ucieczki. Odetchnął raz jeszcze, a potem zabrał się do faktycznego wymawiania potężnego zaklęcia: - Protego horriblis - zaczął, starając się, by brzmiało to jak najpewniej i mocno zacisnął palce na różdżce. Wiedział, że musi włożyć w to naprawdę wiele sił, ale skoncentrował się na tym, by faktycznie ich osłonić, jak najszybciej. Wiedział, że potrzebuje do tego ich pomocy, ale nie byli przecież ani głupi, ani głusi. To był chyba najlepszy plan na nadchodzący czas...
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Skrzywiła się zauważalnie, słysząc naglący ton Caine'a - i to zwracającego się do niej po nazwisku! - starając się jednak dalej skupić na wydobywaniu toksyny z ciała Christophera. Też coś... Akurat ona doskonale zdawała sobie sprawę, że nie znajdują się w Mungu - tam mogłaby działać na spokojnie, nie musząc wybierać co tak naprawdę powinno mieć priorytet. Bo w przypadku aktualnego stanu O'Connora, nie było jednego słusznego wyboru, każdy pociągał za sobą konsekwencje. Serce ją bolało, kiedy patrzyła jak poparzona klatka piersiowa mężczyzny goi się - wraz ze skrawkami koszulki wrastającymi w skórę. Wiedziała jednak, że, choć będzie powodowało to spory dyskomfort - tkanki w nodze gajowego były kluczowe i musiały być całe, żeby umożliwić im sprawną ucieczkę. A mieli od czego uciekać. Była pod wrażeniem zaklęć Shercliffe'a, które widocznie odniosły zadziwiająco dobry skutek na olbrzymiej akromantuli (nie zabijając jej, ale hej, ogłuszyć taki kawał pajęczaka, to nie lada wyczyn) - pokrzepiło ją to nieco, jednak nie na długo... Najwyższym wysiłkiem woli starała się oddychać spokojnie - kiedy w ich stronę nadciągały całe... hordy pająków. Gdzie okiem nie sięgnąć - wszędzie akromantule. Jeszcze niewielkich, ale i tak zdecydowanie za dużych jak na granicę tolerancji Perpetuy - akromantule to nie były pajączki czające się w kątach zamku. Poza tym były o wiele bardziej inteligentne - zimny pot oblał Whitehorn, kiedy zobaczyła, co dzieci ogłuszonej przez Caine'a akromantuli wyczyniają - tworząc żywy pancerz na swojej matce. Przerażający widok. To jednak nie była pora na załamywanie się - krew z dodatkową dawką adrenaliny puściła się biegiem po całym, drobnym ciele złotowłosej, kiedy ta - w jednej ręce dzierżąc różdżkę, w drugiej laskę - starała się w miarę możliwości osłonić dopiero podnoszącego się na nogi Christophera. Arania Exumai, Depulso, Colloshoo, Drętwota... Kolejne, krótkie i agresywne inkantacje wypływały z jej ust, które dla pewności nie rzucała nawet niewerbalnie - bez przerwy wywijając różdżką. Niektóre zbliżające się aż nazbyt pająki traktowała zwykłym ciosem z laski - na odlew, aż lakierowane na białe drewno trzeszczało... I pękło. - Szyszymorysyn - rozproszyła się, odrzucając z niemałym żalem połamaną laskę na bok. Jej trzecia, sprawna noga... Jak na ironię, to właśnie na jej chorą, prawą nogę wpełzł jeden z pająków. Drgnęła niekontrolowanie, w pierwszym odruchu chcąc strącić go dłonią, w ostatniej chwili się wstrzymując. Zwlekałaby jeszcze chwilę i niewątpliwie poczułaby jego żuwaczki zatapiające się w jej bark. - Everte Statum! Pozbywszy się pasażera na gapę, wycofała się nieco, stając bliżej Christophera. Skinęła głową na jego słowa, choć była zbyt zajęta odrzucaniem nadciągających falami pająków. Słysząc jak rzuca zaklęcie obronne - zerknęła na niego kątem oka, być może ciągnięta intuicją i dziwnym odruchem opieki nad pacjentem, nawet w takiej chwili. - Caine, protego! - krzyknęła jeszcze, wtórując O'Connorowi, a samej mierząc w obficie krwawiący nadgarstek gajowego. Jeśli straci jeszcze więcej krwi... I tak nie był w dobrym stanie. -Vulnera Arcuatum! - Nie skupiła się nawet na tym, żeby do końca zasklepić jego ranę, chciała jedynie przywrócić ciągłość naczyń, by powstrzymać krwawienie, zasklepić głębsze tkanki. Skóra i brak blizn była w tej chwili najmniej ważna.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Caine stosował zupełnie inna taktykę obrony niż Perpetua. Nie rzucał zaklęciem w każdego pająka, a raczej starał się ciskać inkantacjami tylko w te najbliższe jemu, kupując sobie czas na opracowanie jakiegoś planu. Z boku, kiedy doszedł go głos Christophera zanotował tylko jedno słowo tak naprawdę: “Protego” i od razu domyślił się dalszej części wypowiedzi, więc zawtórował gajowemu zaklęciem, unosząc różdżkę w górę. — Protego Horribilis! Bariera złożona ze starań dwóch czarodziejów, zaczęła ich otaczać, zamykając się na wąskiej przestrzeni ich trójki i… atakujących ich kilku pająków. Dwa z nich Perpetua i Chris zdołali odeprzeć, ale trzy kolejne, w czasie rzucenia zaklęcia utkały sieć przytwierdzając Caine do ziemi. Kiedy tylko Protego Horibillis zaczęło działać, Caine rzucił: — Diffindo – decydując się na wyższy priorytet mobilności, niż ataku na trzy zagrażające mu pająki. Teraz, kiedy z O’Connorem ograniczyli przestrzeń zagrożenia, odetchnął ciężko, odwracając się tyłem do Perpetuy i Chrisa, licząc na to, ze może im zaufać, że przynajmniej z tamtej strony nic go nie zaatakuje. — Wszyscy cali? W ferworze rzucania czaru obszarowego i pozbywania się z siebie sieci, nie obejrzał się za innymi, kątem oka dostrzegając jednak, że pająki latały w powietrzu, a ich żuwaczki zaciekle próbowały zagryźć jego towarzyszy.
Zaklęcie lecznicze jest udane. Christopher przestał krwawić.
Wykupiliście sobie czas, zaklęcie otoczyło Was ze wszystkich stron. Kopuła lśniła bladym niebieskim światłem ilekroć była atakowana z drugiej strony. Dźwięk klekoczących żuwaczek dochodzi do Was jak przez taflę wody. Widzicie jak cała horda napiera na wyczarowaną barierę, jak próbuje na nią wejść tworząc z siebie samych niejako żywą drabinę. Płaszcz z pająków powoli, powoli przesłania nawet niebo. Wiele z nich zsuwa się, ale na ich miejsce pojawiają się nowe. Plują w Was pajęczą siecią lecz na niewiele to się zdało. Trawa wokół Was też zaczyna pokrywać się szarością ich ciał. Akromantula ogromna ocknie się za dwa posty MG. Czar ochronny będzie Was osłaniać przez cztery następne posty MG. Macie czas na opracowanie planu, a Waszym tłem są wielonożni mieszkańcy Zakazanego Lasu. Wszyscy troje zdajecie sobie sprawę, że jeśli zaklęcie pęknie to cały ten płaszcz pająków spadnie na Was.
______________________
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zaklęcie się udało, a on po prostu osunął się na ziemię, bo był bardzo osłabiony. Podziękował Perpetui za pomoc i spróbował skupić się na tym, co dzieje się dookoła nich, a trzeba było przyznać, że był to mały koszmar. Potarł skronie, zbierając wszystkie swoje rzeczy, by mieć je przy sobie, kiedy będą się stąd wycofywać, a później spojrzał w górę. Widział doskonale, co robią małe pająki, ale nie był w stanie tego zatrzymać. Tak samo jak nie był w stanie dostać się do ich matki. - Wzywa je tym klekotem i nie mam pojęcia, ile jeszcze może ich tam być. Jest już osłabiona i ranna, ale widzieliście, co na nią weszło, nie znam zaklęć, które by na to działały - powiedział, kładąc jednocześnie rękę na nodze, która obecnie bolała go chyba najmocniej i jednocześnie, będzie przeszkadzała najbardziej w czasie ucieczki, poprosił więc profesor Whitehorn o jeszcze jedno proste zaklęcie, żeby w razie czego ich nie spowalniać. Wiedział, że obiecał zabić pająka, chciał to zrobić, ale nie mógł z drugiej strony narażać tych, którzy przyszli go uratować. - Bariera w końcu padnie. Jest ich tyle, że proponuję użyć... expulso, by spróbować je chociaż od nas odrzucić. Możemy spróbować naszykować jeszcze na nie pułapki... Błyskawice i kolce... - powiedział w końcu, a potem zaczął się uważnie rozglądać, chociaż to na pewno było trudne, z powodu tej całej masy pająków. - Znam trasę, którą tu przyszedłem, na strumień. To powinno być, mniej więcej na lewo ode mnie teraz - dodał jeszcze, bo tam znajdowały się krzewy, za którymi przykucnął, gdy dotarł na to miejsce kilka godzin wcześniej.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z zadowoleniem obserwowała jak rana na nadgarstku Christophera zasklepia się - bez żadnych przykrych niespodzianek. Zaklęcia uzdrowicielskie zawsze napawały ją swego rodzaju spokojem, dla niej była to najczystsza biała magia... Którą wszystko dało się naprawić. Niestety nie chroniła przed niebezpieczeństwami. Na szczęście Protego Horribilis już tak. Ramiona Perpetuy opadły, kiedy w końcu mogła wziąć głębszy i spokojniejszy oddech, nie musząc rzucać kilkunastu zaklęć pod rząd. Dawno, naprawdę dawno nie musiała działać tak szybko, ruszać się tak szybko... Rozejrzała się po wnętrzu ich swoistej bańki, z zadowoleniem stwierdzając, że nie mają żadnego współlokatora. - Dobra robota - przyznała, a w kąciku jej ust zatańczył mikroskopijny uśmiech pełen dumy. Na Merlina, naprawdę udało im się osłonić przed tą hordą pajęczaków. - Jesteśmy cali, a Ty? - Głos zadrżał jej z troską, kiedy w końcu odwróciła się w kierunku Shercliffe'a - szczęśliwie, nie wyglądał, żeby gdziekolwiek pajęcze żuwaczki go dopadły. Zaskakując sama siebie, odnotowała, że nawet ona pozostała póki co nietknięta. Zmachała się odrobinę, straciła swoją laskę, ale poza tym... Była w naprawdę dobrej kondycji. Pokrzepiające. Reagując na prośbę Chrisa o pomoc, zwróciła się ku niemu... Marszcząc z niezadowoleniem brwi. Podeszła do niego, rzucając zaklęcie znieczulające na jego nogę - i zarzucając ramię gajowego na swoje barki, by podnieść go z ziemi. - Skarbie, jak mamy stąd uciekać, musisz się rozruszać... - Troskliwy ton uzdrowicielki mieszał się z pouczającym profesorskim, kiedy pomagała mężczyźnie stanąć na równe nogi. Źle rozłożyła ciężar i poczuła jak prawe biodro wysyła impuls pełen bólu po jej kręgosłupie, aż syknęła - jednak zaraz zagryzła wargę. Kto jak kto, ale ona nie powinna się teraz nad sobą rozczulać. W końcu zmagała się z tym od bagatela trzydziestu lat. - Postawmy Accenure, są myślące, ale kolejna niewidzialna bariera powinna je zdezorientować, będziemy mieć więcej czasu - na pułapki także - próbowała rozejrzeć się jeszcze tam, gdzie ich bariery nie oblazły akromantule, albo chociaż przejrzeć przez ich wijące i klekoczące ciałka. Chciała zorientować się, czy były tu jakieś drzewa lub głazy, które mogliby ewentualnie wykorzystać w trakcie wycofywania się, potrzebowali każdej możliwej przewagi, którą zapewniał im teren. - Chris, byłoby dobrze, żebyś posłał nam Patronusa jako przewodnika, Ty nie dasz rady nas prowadzić - obejrzała się na Shercliffe'a. - Caine, Ty powinieneś iść z Chrisem przodem, ja go nie wesprę odpowiednio. - Była zwyczajnie zbyt drobna i po prostu za słaba. - Ja mogę nas osłaniać przy wycofywaniu. Zacisnęła drobną dłoń na zdobionej rękojeści swojej różdżki - starała się jakoś realnie, na szybko opracować odpowiedni dla nich plan, uwzględniający ich wszystkie możliwości. Jak ten borsuk zagoniony w kozi róg.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Wysłuchał w koncentracji planu swoich towarzyszy, a że nie miał nic do dodania, pozostał w tej wymianie zdań milczący. W pracy i przez większość życia pozostawał indywidualistą. Być może brak umiejętności obmyślania wspólnej strategii był dużym minusem dla wspólnej walki w Zakazanym Lesie, ale żaden czarodziej, nawet Gryfon, który przewidział dla siebie ścieżkę kariery prawnika, a obecnie historyka, nie wyobrażał sobie siebie nigdy w lesie, walczącego z akromantulami. Oparł ręce na biodrach, w czasie kiedy jego towarzysze obmyślali, co dalej, zbierając siły i rozglądając się wokół, dopóki pająki nie pokryły całej bariery. — Postawię mur w półokręgu za nami. Podchodząc do Chrisa, bez zbędnego narzekania, przerzucił sobie jego ramię przez swoje własne. Na szczęście nie należał do najniższych, więc nawet taki kolos jak Christopher nie musiał się nad nim wiele pochylac. Co do własnej kondycji jednak Caine miał duże wątpliwości, podtrzymując ją jedynie jazdą konną, a niegdyś magicznym pojedynkowaniem. — Przygotujcie różdżki. Spłyną na nas głównie z góry i od przodu. Wycelował za siebie rzucając niewerbalne Accenure, według polecenia Perpetuy stawiając za nimi niewidzialny mur, a chwilę później nastawił się do zdjęcia bariery, która prędzej czy później i tak miała pęknąć. — Gotowi?
Gdy tylko bariera została zdjęta zostaliście, tak jak to przewidzieliście, zasypani pająkami. Niewidzialny mur osłonił Was przed ich odnóżami i ostrymi żuwaczkami, ale niestety było ich zdecydowanie zbyt wiele, aby pojedyncze zaklęcie miało sobie z nimi na dłuższą metę poradzić. Współpracując odgrodziliście sobie mniej więcej drogę powrotną, ale regularnie trzeba było odganiać od siebie pajęczaki. Ciężko było brodzić w ich poruszających się nieustannie ciałach. Opuścicie to miejsce, ale proszę Was, aby każdy z Was rzucił kością, aby dowiedzieć się jakie obrażenia ze sobą wyniesiecie (proszę pamiętać o podlinkowaniu).
1,2 - masz pogryzione kostki i łydki od ich żuwaczek. Jedna porcja eliksiru wiggenowego załatwi sprawę. 3,4 - wychodzisz z tej pajęczej potyczki z długą raną na dowolnej kończynie i na policzku. Należy oczyścić i zaleczyć, a będzie po sprawie. 5,6 - jeden z pająków wskoczył Ci na ramię i zatopił przy podstawy szyi żuwaczki. Rana na szczęście nie jest głęboka, ale bardzo bolesna. Jedna porcja eliksiru wiggenowego (albo odpowiednie zaklęcie) załatwi sprawę.
Ubrania macie w kilku miejscach podarte, wychodzicie z lasu zmęczeni, zziajani, ale żywi! Ekspedycja została zakończona sukcesem. Możecie napisać teraz posty wychodzące z lokacji.
Christopher - otrzymujesz 1 punkt do wróżbiarstwa albo do opieki nad ONMS - daj znać na gg który wybierasz. Fabularne wyjaśnienie to bardzo intensywne interakcje z innymi gatunkami, a więc czegoś się o nich też dowiedziałeś. Pamiętaj o ranie na klatce piersiowej - jeśli jej nie wyleczysz możesz dostać bardzo groźne powikłania. Skontroluję czy je zaleczyłeś :)
Bardzo dziękuję wszystkim za udział w ten leśnej eskapadzie.
______________________
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Rany końcowe:5 jeden z pająków wskoczył Ci na ramię i zatopił przy podstawy szyi żuwaczki. Rana na szczęście nie jest głęboka, ale bardzo bolesna. Jedna porcja eliksiru wiggenowego (albo odpowiednie zaklęcie) załatwi sprawę
Nie mógł siedzieć? Spojrzał na Perpetuę, kiedy się do niego odezwała i próbowała go postawić na nogi. Nie do końca docierało do niego, przynajmniej na początku, z czego dokładnie wynikają takie zalecenia, ale wkrótce do jego zmęczonego umysłu dotarło, o co tutaj idzie. Podniósł się zatem, mając wyrzuty sumienia, że kobieta próbuje go za sobą pociągnąć, a kiedy Caine szykował się do rzucania kolejnych zaklęć, pokręcił się najszybciej jak potrafił w miejscu, by być gotowym do biegu. Czuł, że przechodzi go dreszcz, był spięty, bo czekała ich prawdziwa ucieczka. Zarzucił na ramię resztki plecaka, w którym obecnie mieściły się wszystkie jego rzeczy, w dłoni ściskał różdżkę i skinął głową, gdy był, teoretycznie, gotowy do tego, by uciekać. Musiał im wskazać właściwą drogę ucieczki, na skraj samego Lasu. Nad strumień, dalej przed siebie, wtedy wejdą w bardziej znany obszar... Nie wiedział już tak naprawdę, jakie ostatecznie rzucał zaklęcia, skupiał się po prostu na tym, żeby przeżyli, a cała horda pająków nie ruszyła za nim. To znaczy - nie złapała ich. Trudno nawet powiedzieć, w którym dokładnie momencie jeden z nich wylądował na jego ramieniu i ugryzł go u podstawy szyi, co Christopher skomentował bliżej nieokreślonym wrzaskiem i wściekłym zaklęciem, które posłało pająka w nieznane. Zatrzymał się chyba, dopiero kiedy znaleźli się poza Zakazanym Lasem i wiedział, że są w trójkę, że udało im się uciec, a pająki tak daleko nie zajdą. Odetchnął głębiej, wciąż trzymając się chyba tylko na adrenalinie i pewnie dokładnie z tego samego powodu zdołał dotrzeć jeszcze do zamku, gdzie w końcu Perpetua miała okazję porządnie przyjrzeć się jego ranom.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Rany końcowe:4 - wychodzisz z tej pajęczej potyczki z długą raną na dowolnej kończynie i na policzku. Należy oczyścić i zaleczyć, a będzie po sprawie.
Jeśli myślała, że nieco się zmachała przed postawieniem bariery między nimi a pająkami - to co dopiero teraz miała powiedzieć? Co prawda niewidzialny mur postawiony przez Shercliffe'a spełnił swoje zadanie - ale nie na długo. Kiedy tylko ruszyli w kierunku wcześniej wskazanym przez Christophera, akromantule dosłownie ich oblazły, szczęśliwie nie były to zbyt okazałe osobniki. Nieszczęśliwie, że ich żuwaczki okazały się równie ostre jak tych większych okazów. Starała się odpychać każdą zbliżającą się do nich akromantulę, jednak, choć wychodziła sama z siebie, zwyczajnie nie była w stanie. Zwłaszcza, kiedy jedna z nich - Perpetua sama nie wiedziała, czy swoim odnóżem czy żuwaczkami - dotkliwie rozcięła jej prawą nogę. Słyszała tylko trzask dartego materiału swoich spodni - i ostry ból towarzyszący rozcinanej skórze. Krzyku nie zdołała powstrzymać. Na Merlina - dlaczego akurat prawa noga? I tak już wystarczająco nią powłóczyła. Choć z dwojga złego - lepiej mieć już jedną mniej sprawną nogę, niż dwie na raz. Szkoda tylko, że straciła swoją laskę... Tylko i wyłącznie dzięki temu, że nie tylko ona była tą rzucającą zaklęcia - udało im się jakoś wydostać z Zakazanego Lasu. Zadziwiająco szybko, jakby sama Śmierć ich poganiała - co wcale tak bardzo nie mijało się z prawdą. Whitehorn nawet nie zauważyła, kiedy dorobiła się rany na policzku, receptury bólu w nodze wygrywały walkę o atencję w umyśle złotowłosej. Bez większej zwłoki - skierowała swoje kulawe kroki do Skrzydła Szpitalnego, gdzie mogłaby się w końcu w spokoju zająć ich ranami. A zwłaszcza ranami O'Connora.
Z tematu
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Rany końcowe:1 – masz pogryzione kostki i łydki od ich żuwaczek. Jedna porcja eliksiru wiggenowego załatwi sprawę.
Mur, jaki postawili za sobą podczas ucieczki zadziałał lepiej niż sądzili, ale gorzej niż by mógł. Nie postąpili więcej niż kilkanaście kroków, a pomiędzy zaklęciami odpychającymi kilka akromantul wdarło się pomiędzy nich. Odpierali ich całą drogą do obrzeży Zakazanego Lasu. W absolutnym ferworze walki i skupieniu broniąc się przed pajęczakami, wędrówka przeciągała się w nieskończoność. Kiedy w końcu dotarli na błonia, Shercliffe miał wrażenie, jakby minęło nie pół godziny, a kilka godzin. Zmęczony, dyszał ciężko. Poniekąd też za sprawą poranienia nogi, które zaczął odczuwać dopiero kiedy adrenalina dopadła. Wcześniej oczywiście odczuł jakieś ranienia. Podrapania pajęczych nóg, odgłos szarpanego materiału (ała). Dopiero teraz, kiedy szli błoniami, identyfikując wcześniejsze bodźce w skutkach. Wzrokiem omiótł Chrisa i Perpetuę, która cały czas dzielnie broniła tyłów. Krew sącząca się z jej policzka wyglądała groźnie. Ale nie groźniej niż rana Christophera, który najwyraźniej zbierał je do kolekcji. Na nim profesor zawiesił na dłużej wzrok. — Nie umrzesz mi na ramieniu, prawda? Będę pierwszym podejrzanym za niedopełnienie obowiązków ratunkowych... To był jedyny możliwy rodzaj zaniepokojenia, jaki Caine mógłby otwarcie pokazać przed gajowym Hogwartu.
To miał być zwyczajny patrol w Zakazanym Lesie, ot taki sam, jakich w swojej karierze przeżyłeś wiele. Ostatnimi czasy nie działo się tu nic niezwykłego, a w każdym razie nic bardziej niezwykłego, niż to wszystko, co działo się tu zwykle. Twoim obowiązkiem jednak jest opieka nad tym lasem i niedopuszczenie do tego, żeby natura tego miejsca została w jakikolwiek sposób naruszona. Wyposażony więc tylko w różdżkę i plecak ze sprzętem roboczym i butelką wody, ruszyłeś przez las. Czy przytrafiło ci się coś niezwykłego?
Kostki:
1 - gdzieś w oddali, wśród gęstych drzew, słyszysz przeraźliwy pisk rozpaczy. Jeśli podejdziesz bliżej, zobaczysz młodą akromantulę, ale... w jakim stanie! Leży oparta o gruby konar drzewa z wielkimi, włochatymi odnóżami do góry, z których dwoje sterczy pod dziwnym kątem. Na brzuchu ma wielkie rozcięcie, z którego toczy się ciemna jak smoła posoka. Zanim zdążyłeś podejść, gigantyczny pająk wydał ostatnie tchnienie i zdechł. Możesz rzucić jeszcze raz kością. Jeśli wyrzucisz 6, udaje ci się zebrać nieco jadu akromantuli, który możesz zamienić na 100 galeonów. Tylko co, u diabła, mogło śmiertelnie zranić tak potężne stworzenie? 2 - kiedy idziesz wzdłuż leśnych ścieżek, trafiasz na coś, czego ewidentnie nie powinno tutaj być. W pierwszej chwili byś to nawet ominął, nie zauważając tego, gdyby nie to, że prawie się potknąłeś o... ludzkie zwłoki. Nie znałeś tego człowieka, ale z dość dużym prawdopodobieństwem jesteś w stanie stwierdzić, że przyczyną jego zgonu nie był atak dzikich zwierząt zamieszkujących ten las. Wszystko wskazuje na to, że został tu, jakimś cudem, podrzucony. Chyba powinieneś coś z tym zrobić... 3 - zbliżasz się co centrum Zakazanego Lasu. W powietrzu zaczyna unosić się potworny odór. Przypomina zgniliznę i nieprane od miesiąca skarpetki, tylko jeszcze tak z dziesięć razy gorzej. Smród jest tak wielki, że zaczynają ci łzawić oczy. I kiedy uznajesz, że dłużej już nie wytrzymasz i zamierzasz zawrócić, zauważasz źródło tego niecodziennego zjawiska - coś, co na początku wziąłeś za kolejny, niesamowicie gruby konar drzewa, okazało się być maczugą trolla. On sam siedział na ziemi i najprawdopodobniej tropił coś, co mógłby zjeść. Ale trolli nie powinno być w tym lesie, prawda? Skąd on się tu wziął... 4 - kiedy już kończyłeś swój obchód, zmęczony brudny, myśląc, że nic ci się już więcej nie przydarzy, rozpocząłeś drogę powrotną. Nie wiedziałeś, jak to się stało - czy to ze zmęczenia, czy z nieuwagi, a może zwyczajnie nie znałeś tego miejsca tak dobrze, jak ci się wydawało, ale w pewnej chwili potknąłeś się o coś lub poślizgnąłeś i zjechałeś kilka metrów w dół na plecach, by w końcu uderzyć o jakieś wielkie drzewo i boleśnie uderzyć się w kolano. Nie jesteś w stanie poruszyć nogą, być może jest ona złamana. Do tego, musisz rzucić kostką. Jeśli wypadnie ci wynik nieparzysty, podczas wypadku zgubiłeś gdzieś swoją różdżkę. Jedno jest pewne - nie uda ci się wydostać stąd bez czyjejś pomocy... 5 - podczas dzisiejszego patrolu miałeś wyjątkowe szczęście, które rzadko kiedy ci się zdarza. Lokalne stado jednorożców, które rzadko kiedy można zobaczyć, tej nocy migrowało na inną polanę. Mogłeś obserwować dziesiątki jednorożców w galopie - widok, który robi wielkie wrażenie. Przez cały następny wątek czujesz się oczarowany i szczęśliwy, do tego wszystko ci się udaje. Co więcej, jeśli rzucisz jeszcze raz kością i wyrzucisz wynik parzysty, uda ci się wypatrzeć włos z ogona jednorożca, który możesz sprzedać wytwórcom różdżek lub użyć do własnych celów - jest to tak mocny i trwały materiał, że możesz nim związać lub powiesić na nim dosłownie wszystko, a ten się nie zerwie. 6 - w pewnym momencie, kiedy w gęstwinie lasu robi się tak ciemno, że czujesz się jak w środku dżungli, unosisz wyżej rozpaloną różdżkę. To, co wtedy zobaczyłeś, sparaliżowało cię tak bardzo, że nie jesteś w stanie oderwać stóp od podłoża. Ale czy to ze strachu, czy z szoku? Chyba sam nawet tego nie wiesz... W każdym razie, zobaczyłeś tam człowieka. Ale nie byle jakiego człowieka - nagiego, owłosionego (tak, jakby nigdy w życiu się nie golił i nie strzygł) i zachowującego się jak zwierzę, liżącego swoją skórę i obwąchującego teren, do tego chodzącego na czterech kończynach. Jak na to zareagujesz?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zakazany Las też musiał być doglądany. To nie tak, że mógł spokojnie pozwolić, by działo się w nim tylko to, czego to dzikie miejsce sobie życzyło. Musiał być pewien, że nie kryje się w nim coś, co mogłoby zagrozić komukolwiek ze szkoły. Pamiętał doskonale o akromantulach, które z całą pewnością liczyły na kolejne spotkanie, ale spodziewał się, że w czasie jego nieobecności, mogły pojawić się jeszcze jakieś inne problemy albo po prostu coś zostało przegapione, ostatecznie takie sytuacje też miały miejsce i nie było powodu, żeby się temu jakoś szczególnie mocno dziwić. Tak czy inaczej, przygotował się dobrze na tę wyprawę, by w razie czego móc sobie spokojnie poradzić, ale dla pewności nie zapuszczał się nigdzie daleko, nie chciał jednak ryzykować, że spotka go coś, z czym nie będzie mógł sobie poradzić, wolał trzymać się z daleka od większych niebezpieczeństw, a przynajmniej na razie, skoro nie tak dawno wrócili z wakacji, a on po prostu chciał przekonać się, co jeszcze jest do zrobienia. Zatrzymał się, gdy do jego uszu doleciał dość charakterystyczny odgłos, a później przystanął przy jednym z drzew, by w razie konieczności móc skryć się nieco bardziej, po czym w skupieniu przypatrywał się, uśmiechając się przy okazji lekko, jednorożcom, które właśnie postanowiły wyruszyć w bliżej nieokreśloną drogę. Nie każdy miał możliwość podziwiania czegoś podobnego, więc Chris musiał przyznać, że naprawdę miał szczęście i nie zamierzał zupełnie ingerować w to, co się działo. Zupełnym przypadkiem dostrzegł włos z grzywy, a może ogona jednorożca, który zaczepił się o jeden z pobliskich krzewów i kiedy został już całkiem sam, sięgnął po niego, by pokręcić z niedowierzaniem głową. To zdecydowanie był dobry dzień. Tym bardziej że później nie wydarzyło się już nic, co mogłoby z jakiegoś powodu go zaniepokoić.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Po kiego grzyba, wuja Wacława, Mulan pchała się w samo serce Zakazanego Lasu? Odpowiedź była niezwykle prosta i łatwa do przewidzenia. Po prostu taki magiczny zoozjeb jak Huang musiał zapuścić się na jakieś tereny, na których mógł natrafić na jakieś ciekawe magiczne stworzenie. Bo oczywiście nie mogła jak normalny człowiek poleźć do rezerwatu przyrody albo lasu w Hogsmeade. Zbyt mainstreamowo czy coś... Atmosfera panująca w lesie jakoś niespecjalnie jej przeszkadzała. Wciąż parła przed siebie, rozglądając się wokół i starając się dostrzec ślady bytności jakichkolwiek zwierząt w pobliżu. Wyglądała tropów, odchodów czy chociażby śladów po pazurach na drzewach. Cokolwiek, co mogłoby świadczyć, że w pobliżu mogłaby się natknąć na jakieś żywe stworzenie. Chwilowo jednak była jedynie głusza, która opanowała półmrok panujący w lesie, który spowodowany był pochmurnym wrześniowym popołudniem i blokującym promienie słoneczne podszyciem lasu. Z gracją może nieco sparaliżowanej, ale za to zwinnej gazeli przeskoczyła ponad przewróconym pniem drzewa, oddalając się jeszcze bardziej od zamku i błoni, które dawno zostawiła za swoimi plecami. Przed sobą miała jedynie przygodę, która wzywała ją w leśne gęstwiny, do których dostępu rok temu broniła jej bariera wzniesiona wokół lasu. To były naprawdę smutne miesiące. Teraz jednak czuła się wolna i gotowa do tego, by zbadać co też czaiło się w tych okolicznych lasach, do którego wstępu zabraniała dyrekcja. W końcu co tak niebezpiecznego poza wiwernami, pustnikami i stadem akromantul mogło się w nim kryć? To było bardzo ważne pytanie, na które chciała poznać odpowiedź.
Życie bywało okrutne, zaś doświadczanie go, upewniało każdego idealistę w przekonaniu, że baśniowy świat magii i cukierkowe przygody niczym nie miały się z tym, co działo się w świecie faktów, nie fikcji. Wmówiono ci, że wycieczka do Zakazanego Lasu nie była niebezpieczna, bo jak już to uratują cię centaury, samojeżdżące samochody czy inne dziwy? Nie widziałeś chyba ręki Callahana. Ja zresztą również, jest zjedzona, ha! Tym razem jednak Mulan sama prosiła się o kłopoty – bez jakichkolwiek skrupułów weszła do lasu, w poszukiwaniu magicznych stworzeń – nikt jej wcześniej nie powiedział, że w lesie te magiczne stworzenia, których tak bardzo szuka raczej należą do takich co zabijają? Może tego nie wie? Nie wiem czy wie, ale z pewnością wiem (ha!), że nie był to dobry pomysł. Im dalej szła, tym mniej było miejsca do rozglądania, czy nawet podziwiania – wszelka roślinność stawała się na tyle zbita, gęsta, że należało ciąć ją zaklęciami, bądź maczetą (choć tego odradzam, bądźmy choć odrobinę cywilizowani…). Jednak, w pewnym momencie Mulan nie tyle coś zobaczyła, co usłyszała – a było to kilka dźwięków, każdy pochodzący z innej strony. Jeden należał z pewnością do człowieka, mężczyzny. Niesamowicie głośno i przekonująco krzyczał, jakby naprawdę coś mu się działo. Auć. Drugi przypominał dudnienie, jeśli wyobrażałaś sobie kiedykolwiek jakby krzyczała krzyżówka trolla z gigantem, to najprawdopodobniej osiągnęłabyś taki rezultat. Okrzyk bojowy był stały, nieprzerwany i był coraz głośniejszy, bliższy twemu sercu, a jeśli sercu, to też reszcie ciała – w skrócie to coś, co wydawało ten dźwięk, zbliżało się i to całkiem szybko. Od tyłu usłyszałaś syczenie i klekotanie szczękoczułek. Jedno mogło należeć do jakiegoś losowego węża, który nie obchodził absolutnie nikogo, stawiam jednak sto galeonów na to, że drugi dźwięk należał do akromantuli, a zwykle one się nie darły, więc jeśli to słyszałaś… to chyba powinnaś już zwiewać, prawda?
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Nadszedł TEN dzień. Ten, który jawił się w jej koszmarach przez ostatni miesiąc, i który budził w niej lęk jeszcze większy niż ten, który czuła na myśl o wysokości. Jej pierwsza pełnia po ugryzieniu wilkołaka. Przez ostatni tydzień picia eliksiru tojadowego myślała, że już jakoś oswoiła się z myślą o tym, co ją czeka tej pełni. Sądziła, że podejdzie do tego w miarę spokojnie i racjonalnie. Nic z tego. Od samego rana była roztrzęsiona i wyczulona bardziej niż kiedykolwiek. Podskakiwała na każdy niespodziewany odgłos, z nerwów miała ochotę wymiotować. Nawet jej ciało zachowywało się i reagowało jakoś dziwnie; zupełnie jakby przeczuwało, co je dzisiaj czeka. Miała wrażenie, że to wszystko jednak ją przerasta, a nie miała nawet komu się wygadać. Brat by jej nie zrozumiał, a chwilowo nie miała nikogo innego. Do Zakazanego Lasu, bo właśnie tam chciała przejść przemianę, udała się o wiele wcześniej. Podobno tam miało być bezpiecznie. Podobno uczniowie mieli nie mieć tam wstępu podczas pełni. Miała nadzieję, że faktycznie tak będzie. Nie chciała, aby przez nią ktoś potem przechodził to, co ona sama teraz przeżywała. Szła przez las dobre kilkanaście minut. A może godzinę? Nie miała pojęcia. W końcu trafiła jednak na jakąś większą przestrzeń między drzewami, gdzie ostatecznie postanowiła się zatrzymać. Zdjęła kurtkę i usiadła na niej, oplatając nogi ramionami. Była zima, ale ona wcale tego nie odczuwała. Nie miała pojęcia, czy to kwestia związana z wilkołactwem, stresem, czy może bezpośrednio z mającą nastąpić za kilka godzin pełnią, ale nie czuła zimna. Czuła tylko strach przed tym, co miało mieć miejsce tej nocy. Siedziała tak patrząc się tępo przed siebie, kiwając się lekko jak w odruchu sierocym. A potem gdzieś między drzewami trzasnęły gałęzie, co przyciągnęło jej uwagę. Dopiero wtedy dostrzegła, że właściwie już się ściemniło. Drżącymi dłońmi zdjęła z siebie część ubrań. A potem znów usiadła nie wiedząc, czego się właściwie spodziewać. Szybko się tego dowiedziała. Bo gdy uniosła głowę i zauważyła księżyc wyłaniający się zza chmur, poczuła coś dziwnego. A potem był tylko ból. Bolała ją każda komórka ciała. Wyczuła, jak jej kończyny drżąc wydłużają się, choć przez towarzyszący temu ból ledwo mogła cokolwiek myśleć. Zupełnie jakby każda jej kość pękała powoli na kilka części tylko po to, by po chwili równie wolno zrastać się znów w całość. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, kiedy zaczęła krzyczeć. Uświadomiła to sobie dopiero wtedy, gdy jej krzyk zaczął przypominać dziwaczny dźwięk, gdzieś pomiędzy ludzkim, ochrypłym krzykiem a zwierzęcym wyciem. Wtedy też dotarło do niej, że zmieniła jej się twarz. Miała… pysk? Chciała się ruszyć, ale kolejne fale bólu jej to uniemożliwiały. Poczuła jak jej plecy wyginają się w łuk, w jaki chyba nie mogło wygiąć się żadne ludzkie ciało. Krzyknęła z bólu, ale usłyszała tylko wycie… Nie miała pojęcia, jak długo trwała zmiana. Podobno pierwsza zawsze trwa dłużej, a do tego u każdego czas ten jest inny. Gdy jednak największy ból ustąpił, nie miała siły na cokolwiek. Kończyny, choć już zwierzęce, bolały ją potwornie. Do tego świat był jakiś… inny. Wyraźniejszy, głośniejszy, o intensywniejszym zapachu i pełen szczegółów, których normalnie nie dostrzegała. Czuła się tak nierealnie, gdy w końcu stanęła na łapach. Wydawało się to dziwaczne, ale w obecnej formie też w pewien sposób naturalne. Chciała trochę się ruszyć, ale wszystkie docierające do niej bodźce wydawały się zbyt intensywne, a ona sama była zmęczona całym procesem transformacji. Została więc w tym samym miejscu, w którym doświadczyła zmiany, licząc na to, że jak najszybciej wróci znów do ludzkiej postaci. Choć w wilczej postaci spędziła najpewniej zaledwie kilka godzin, Kryśka miała wrażenie, że tkwiła tak całą wieczność. Gdy następnego dnia była znów sobą, najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. Nie miała pojęcia jak zniesie to, że teraz każdą pełnię będzie spędzać w taki właśnie sposób. Dopiero po kilkunastu minutach wzięła się w garść, założyła zdjęte przed transformacją ubrania, i skierowała się w stronę wyjścia z lasu. Miała serdecznie dosyć ostatniej doby. Chciała w końcu odpocząć.
|| zt
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Szczerze to poza pełniami księżyca to nie miał za często okazji wybierać się do zakazanego lasu. Zwłaszcza że ostatnio ktoś postanowił ukraść księżyc i od tamtej chwili nie zmienił się w wilkołaka. Niby dobrze, ale też niekoniecznie bo są inne objawy braku księżyca i w sumie odnosi wrażenie że niektórych dotyka to znacznie dotkliwiej niż innych. W końcu on jest tylko osłabiony, a Viola wygląda jakby z grobu wstała. Był środek dnia, a w lesie było ciemno prawie jak w nocy. Cóż... Taki jego urok. Oczywiście nie był tu bez powodu. Lunaballe chyba najbardziej odczuły skutki zniknięcia księżyca, bo bidule wpadały w letarg. Szukał ich jakichkolwiek śladów i chyba właśnie jeden znalazł. Przykucnął przy nim oceniając czy to na pewno lunaballa go zostawiła. No i w sumie wszystko wskazywało na to że tak. Były stare, ale trzeba zauważyć że minęło już trochę czasu od kiedy księżyc zniknął.
Kręcił się ostatnio po Zakazanym Lesie dużo częściej, niż... zawsze? Nie spowodowało tego zniknięcie Księżyca, bo zaczął się tutaj czuć najlepiej jeszcze podczas pierwszych miesięcy tego roku, kiedy po powrocie to nie zamek okazał mu się najbardziej przyjazny, a okoliczna natura. Wyjątkowo dobrze było mu w niedźwiedziej postaci i chociaż niewątpliwie stanowił nowy dodatek dla tych lasów, to mimo wszystko zdawał się jakoś wtapiać w zwierzęce życie. To tutaj najlepiej mu się drzemało między zajęciami i tutaj najchętniej wypełniał swoje nauczycielskie obowiązki, a nie w gabinecie. Dlatego aż tak bardzo uderzyła w niego zmiana, jaka zaszła na magicznym nieboskłonie - na Merlina, magiczne stworzenia zaczęły zachowywać się zupełnie inaczej, jakby wcześniej elastyczna swoboda tutejszego ekosystemu została zupełnie rozszarpana na kawałki. Martwił się, więc spacerował po Zakazanym Lesie przez większość wolnego czasu. Liczył na to, że uda mu się dostrzec jakiegoś zaginionego jednorożca, albo zgarnąć więcej lunaballi, które pogrążone w nieprzerwanym śnie wymagały dodatkowej opieki. Niedźwiedzi węch nigdy go nie zawodził - Leonardo szybko zorientował się, że w lesie jest ktoś jeszcze, więc też pewnym krokiem ruszył w tamtą stronę. Miał nadzieję, że będzie to po prostu ktoś ze Stowarzyszenia Miłośników Przyrody, ale niestety musiał brać pod uwagę, że ktoś bezprawnie pałęta się po Zakazanym Lesie; postanowił zaprezentować się więc na wszelki wypadek w subtelnie onieśmielającej, acz znanej już Hogwartczykom niedźwiedziej postaci. Wyszedł zza krzaków, nie czując jeszcze pełznącego w ich stronę chłodu niebezpieczeństwa. Przysiadł kilka metrów od @Drake Lilac i uniósł łapę, by z misiowym pomrukiem do niego pomachać.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Miał nadzieję że uda mu się znaleźć lunaballę jeszcze żywą i nie wymagającą nagłej pomocy. Nie zmieniało to faktu że jeśli taką znajdzie, to oczywiście ją zabierze do miejsca które przygotowują ich nauczyciele Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. W stał od śladów przy których dopiero co kucał i ruszył dalej w kierunku w którym prowadziły. Przeszedł jedynie parę kroków i zatrzymał się natychmiast kiedy tylko usłyszał szelest liści nieopodal. Magiczny patyczek miał uniesiony i w gotowości, jednak opuścił go kiedy tylko zobaczył kto wydał ten odgłos. Momentalnie się rozluźnił widząc znajomego miśka, który machał wręcz rozczulająco. - Dzień dobry profesorze. Pan też szuka Lunaball? - W sumie to mógł też tylko patrolować las, ale jako że Leo właśnie ONMS'u nauczał... To raczej nie pozostawał bierny podczas przeczesywania lasu. Dementor za to powoli sunął w ich kierunku, przez co temperatura powoli zaczęła się obniżać. Jednakże jeszcze nie do tego stopnia w którym widoczna byłaby para wylatująca z ust. Nie zmieniało to faktu że pozostawał czujny na wypadek gdyby coś na nich wyskoczyło. Jednak czuł się nieco bardziej rozluźniony wiedząc że nie będzie teraz pałętał się po lesie w samotności, a w towarzystwie. Do tego w takim na które narzekać nie może w żadnym stopniu.
Zawsze cieszyło go zaskakiwanie ludzi swoją niedźwiedzią postacią - niezmiennie rozczulały go również sytuacje, w których szybko był rozpoznawany nawet wtedy, kiedy zakrywał się grubym futrem. Mruknął potakująco na pytanie Drake'a i jeszcze pokiwał masywną łepetyną na wszelki wypadek, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że może być ciężko zrozumieć niektóre z jego sygnałów, kiedy te nie wydają się szczególnie bezpośrednie czy intencjonalne. Nie chciał się odmieniać, dopóki nie musiał, czując się zwyczajnie komfortowo w animagicznej formie; nie miał pojęcia, że dzięki niej zdecydowanie słabiej odczuwa efekt zbliżającego się dementora, częściowo chowając tak smakowitą dla potwora ludzką świadomość. Podszedł bliżej Gryfona i zaczął przyglądać się znalezionym przez niego śladom, ale też wąchać i pozerkiwać w ciemne krzaki. Jego celem było rzecz jasna znalezienie lunaballi, a jednak za każdym razem na widok takich drobnych stworzonek pogrążonych w dziwnym śnie, jego serce zdawało się pękać. I nie miał jeszcze pojęcia, że ochoczo prowadzi ucznia prosto na spotkanie z dementorem, nie przejmując się wcale wiejącym im w twarze chłodem. O jeszcze niezidentyfikowanym niebezpieczeństwie Leonardo zorientował się dopiero wtedy, kiedy dostrzegł szron na kilku listkach pobliskiego krzaczka - tego samego krzaczka, pod którym spała mała lunaballa. - Chwila, panie Lilac - zatrzymał go, jeszcze nieco niewyraźnym pomrukiem, bo ledwo zdążył się odmienić i podnieść z ziemi. Otrzepał dłonie, wpatrując się uparcie w gąszcz drzew przed nimi. - Coś jest nie w porządku... - bardziej, niż można było się spodziewać - w końcu już sama kwestia uśpionego stworzonka była znaczącym odejściem od normy.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Kiwnięcie niedźwiedzia dało się zinterpretować tylko w jeden sposób. Obserwował jak misiowaty profesor obwąchiwał ślady zapewne upewniając się że zostawiła przebywająca jakiś czas temu w tym miejscu lunabala. W tym czasie chłód stawał się coraz bardziej uporczywy i nienaturalny. A biorąc pod uwagę jaką mieli porę roku, gdzie się znajdowali i co ogólnie działo się w Wielkiej Brytanii... To wszystko wskazywało na jedno. Mianowicie na wysoką lewitującą sylwetkę, której towarzyszyła silnie przygnębiająca aura. Na reakcję gryfona nie trzeba było długo czekać. Niemalże natychmiast rzucił zaklęcie patronusa i nie tylko on, bo w kierunku dementora zaszarżował nie jeden lew, a dwa skutecznie go napastując i ostatecznie płosząc. Patronus Drake'a po tym wydawał się jakby zarczyczeć, a następnie dumnym krokiem zrobił wokół nich kilka okrążeń zanim rozpłynął się w powietrzu. Uśmiechnął się lekko do nauczyciela. Był delikatnie zdziwiony ponieważ forma patronusa zazwyczaj była taka jak animagiczna. Nie było to jednak regułą. Chociaż większym zaskoczeniem było to że ich patronusy miały identyczną formę. Po tym jak monstrum odleciało temperatura powoli zaczynała wracać do normy. - Na szczęście był tylko jeden.
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
W końcu nadszedł ten dzień. Prawdopodobnie nie powinna tak się wychylać, bo Patol tylko czekał, aby ją ujebać na dobre, ale czy na pewno chcieli się z tym męczyć w momencie, gdy zostało jej tylko kilka miesięcy do tego, aby na dobre opuścić mury tej szkoły? Nie sądziła. Nawet Solberg musiał odjebać o wiele więcej, żeby usunęli go z Hogwartu na dobre, a i tak później mógł wrócić. Chociaż występem z dumbaderem musiała nieco podnieść poprzeczkę. Ruby jednak od długiego czasu wierciła jej dziurę w brzuchu ze względu na dawną i niespełnioną jeszcze obietnicę, którą mimo wszystko Mulan postanowiła wypełnić. Lepiej późno niż wcale. Lepiej w Zakazanym Lesie niż nigdzie. W końcu gdzie lepiej byłoby się rozglądać za łupdukami, które mogłaby przygarnąć? Nie mogła ich podprowadzić z rezerwatu, bo to byłoby nieprofesjonalne. Zamiast tego mogła jednak uważnie stąpać po leśnym podszyciu z różdżką w dłoni i w poszukiwaniu śladów, które mogłyby ją zaprowadzić do tych cudownych zwierząt. Wiedziała, że powinna wykazać się niebywałą ostrożnością, aby uniknąć wpadnięcia na cokolwiek, co mogłoby jej w duchu gryfońskiej tradycji odgryźć łapę albo też dokonać innych, równie groźnych obrażeń.
Co jakiś czas robił obchody terenów wokół szkolnego zamku, zapuszczając się głębiej w zakazany las by mieć rękę i pieczę nad tym, co się dzieje z okolicznymi zwierzętami. Niekoniecznie dlateggo, że uważał szkolnego gajowego za niekompetentnego - choć tak było - ale zasadniczo sam, wciąż dźwigając traumy Avalonu, wolał mieć oko na to, co się dzieje ze zwierzętami i czyy zażegnane zagrożenie, jakie stanowiły pół roku temu nie przejawia potencjalnych możliwości powrotu. Śledził ścieżki i tropy stworzeń zamieszkujących las, szukając nieścisłości i niepokojących zmian w tym, co zazwyczaj było normalne. Miał wiele szacunku do tego miejsca i wiele ostrożności w obcowaniu z naturą, dzikie stworzenia niezależnie od gatunku pozostawały nieprzewidywalne, a ostatnie miesiące pracy z młodym hipogryfem jeszcze mu tej czujności wymusiły więcej na duszy. Zauważył jej czerwony łeb, zanim jeszcze sam wyłonił się spomiędzy krzewów. Uniósł zaskoczony brwi. - Huang Mulan. - pokręcił głową, jednak posłał jej miękki, łagodny uśmiech. Uczniowie w zakazanym lesie przyprawiali go o dreszcz paniki, stanowili zmienną w układzie, nad którą nie było panowania. Mulan jednak towarzyszyła mu podczas wyprawy do Avalonuu, wiedział, że dziewczyna była wiele zdolna znieść, potrafiła odnaleźć się w naprawdę trudnych sytuacjach. Niemniej jej obecność tu była mniej niż idealna.- Nie powinnaś się błąkać po lesie. Szczególnie sama. - podkreślił i przekrzywił pytająco głowę - Odprowadzę Cię. - to nie była prośba, wskazał ręką mniej więcej kierunek, w którym powinni się udać, by powrócić na bezpieczny teren szkoły.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Robienie obchodów po szkole nie było niczym dziwnym biorąc pod uwagę to ilu pojebów się w niej znajdowało poza samą Huang, która również nie należała do zbyt rozgarniętych. W zasadzie każdemu mogło przyjść do głowy to, aby zapuścić się głębiej w Zakazany Las. Może nawet przypadkowo jeśli ktoś nie bardzo posiadał orientację w terenie, a wykonywał, którąś z prac na obrzeżach miejscówki i pomyliły mu się kierunki. Ilu ludzi tyle wymówek i absolutnie nic nie powinno już zadziwiać na tym etapie. Zdawała sobie sprawę, że z tym czerwonym łbem była wystarczająco łatwa do wypatrzenia, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Może przez stworzenia byłaby uznana za drapieżnika albo coś z tak jaskrawym ubarwieniem. Przynajmniej to byłby jakiś plus tego wszystkiego, bo minusem zdecydowanie było to, że zdawała się o wiele lepiej widoczna dla okolicznych nauczycieli. - Rosa Atlas - wyrzuciła z siebie, dopasowując się niejako do jego własnego powitania, gdy już zamarła w półkroku na dźwięk głosu półwila, który znalazł się w jej pobliżu. Przynajmniej miała tyle szczęścia, że natrafiła na niego. Dużo gorzej byłoby w momencie jeśli faktycznie nadziałaby się na jakiegoś dużo bardziej rygorystycznego nauczyciela, który wykląłby ją za to, że w ogóle się zjawiła w tym miejscu. Jak widać może jednak nie była aż tak pechowa. - Jasne, wiem, wiem... - przytaknęła pospiesznie chociaż sprawiała wrażenie jakby kompletnie nie słuchała mężczyzny. - Mogę na luzie sama się zwinąć do zamku, ale wpierw muszę zgarnąć jakiegoś łupduka. Prawdopodobnie nieco przeginała w tym momencie, ale nie zdawała sobie z tego nawet sprawy. Atlas ją znał. Powinien wiedzieć, że była w stanie sobie poradzić z podobnymi wyzwaniami. Mogła chyba prosić go o to, aby przymknął raz oko na jej przewinienie i odwrócił głowę w inną stronę. Chyba... że chciał się przyłączyć?
Zaśmiał się serdecznie, choć cicho, to jednak wciąż tym swoim perlistym urokiem i przekrzywił głowę. Gdyby nie była jego uczennicą, wydawało mu się, że mogliby się tak dobrze zakolegować, miała w sobie akurat tyle pewności siebie, by nikogo nie urazić, jednocześnie wystarczająco mało rozsądku, by móc to nazywać odwagą. - To nie była propozycja, Mulan. - powiedział z łagodnym uśmiechem, wskazując dłonią ścieżkę, która wiedział, że prowadziła na powrót w teren szkoły - Po co Ci łupduk? - podjął temat, kiedy już nieustępliwością zmusił ją, by chociaż zaczęła się przemieszczać w kierunku, w którym jej wskazał. Połowicznie zaciekawiony takim powodem jej łamania regulaminu, połowicznie czuł ukłucie zawodu, że zanim nie zdecydowała się do tego lasu wleźć, nie pomyślała o tym, by się z nim skontaktować. Gdyby wybrali się tu razem, gdyby towarzyszyła mu w obchodzie, wyglądałoby to zupełnie inaczej, niż przyłapywanie studentki plączącej się po lesie, który nawet z nazwy wiadomo, że był terenem do eksploracji zakazanym. Po tym co właściwie razem przeszli w Avalonie nie postrzegał jej tak, jak pewnie resztę uczniów, wciąż jednak pozostawał pedagogiem zatrudnionym w tej placówce, a ona wciąż nosiła tytuł ucznia tej placówki, jak bardzo kuriozalne by to nie było. - Łupduki nie żyją w sercu zakazanego lasu, wbrew temu jak cudacznie wyglądają, trzymają się bardziej otwartych przestrzeni, gdzie mogą z wystarczająco daleka dostrzec ewentualne zagrożenia. - uniósł brwi, przyglądając się jej.
No to szukaj. Rzuć k100 na to, czy jesteś w stanie wypatrzeć jakieś łupducze tropy, gdzie sukces to wynik w przedziale: ilości Twoich punktów kuferkowych z ONMS -15 punktów do ilość Twoich punktów kuferkowych +15 punktów.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie dało się chyba zaprzeczyć temu, że mogli tworzyć naprawdę zgrany duet. Łączyło ich naprawdę sporo rzeczy począwszy od naturalnej miłości do dzikich stworzeń, a kończąc na w iarę zbliżonych charakterach. Przynajmniej tak sądziła Huang, bo odnajdywała coś znajomego w usposobieniu Atlasa. Choć może związane to było z jego półwilą naturą, która podszeptywała jej podobne wnioski. - Proszę, tylko raz przymknij na to oko. Obiecuję, że będę grzeczna - mówiąc to złożyła nawet ręce jak do modlitwy, licząc na to, że jednak uda jej się jakoś przekonać mężczyznę do swojej żarliwej prośby. W momencie, gdy Rosa zapytał ją o to po co w ogóle chciała zdobyć magiczną kurę, uśmiechnęła się z rozbawieniem. Nie miała pojęcia jak powinna mu to wytłumaczyć tak, by miało to sens. Z drugiej strony pewnie każdy i tak miał ją za wariatkę także równie dobrze mogłaby powiedzieć cokolwiek. - Obiecałam coś kiedyś komuś. Dlatego właśnie potrzebuję znaleźć łupduka - brzmiało tajemniczo, ale na pewno było to najprostsze wyjaśnienie sytuacji. Na razie odpuszczała sobie opowieść o tym jak pożyczyła garść galeonów od Ruby i zobowiązała się do tego, że albo odda tę sumę albo sprawi jej kurę. Było to tak dawno temu, że odsetki pewne by ją zabiły, a zwyczajna kura urosła do rangi łupduka. - Możliwe, że zapuściłam się nieco za daleko. Nie znam tych terenów zbyt dobrze - przyznała, bo jednak od czasu podjęcia studiów bardziej zajmowało ją wędrowanie po rezerwacie niż po Zakazanym Lesie, którego nigdy nie mogła dostatecznie zinfiltrować. - Zdawało mi się, że widziałam coś tutaj... - mruknęła jeszcze, kucając i przyglądając się śladom na ziemi. Faktycznie, zdawało jej się, że były to tropy łupduka. Przez chwilę podążyła ich śladem, ale te urwały się po dobrych kilku tropach na wyjątkowo miękkim i gęstym mchu, który niestety nie zachował ptasich stópek. Westchnęła ciężko i obejrzała się za siebie. W tej chwili zaczęła nawet wątpić czy na pewno były to tropy łupduka. W końcu ptactwa było tutaj dostatek. Może jednak chodziło o jakąś sowę? Albo kruka? Mogła być zwiedziona. To też wyjaśniałoby dlaczego tropy się urywały. Ptak mógł po prostu odlecieć.