Uwaga. Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
W tym miejscu znajduje się dużo połamanych gałęzi i przewróconych drzew. W nocy panuje tu absolutna ciemność, a z mroku wyłonic się może groźny stwór. Miejsce jest tu niebezpieczne dla samotnych wędrowników.
Dziewczyna nie miała humoru, była załamana psychicznie, potrzebowała kogoś, kto ją ‘naprawi’. Po spotkaniu Kaoru, znalazł ją czarny kotek, a jednak chciał się z nią spotkać. Od razu po dostaniu listu ruszyła na wskazane przez niego miejsce. Usiadła na pniu drzewa spuszczając wzrok. W jej oczach nadal można było dostrzec łzy. Nie była w najlepszym stanie, ale musiała się opanować. Musi go spławić, tak jak to próbowała zrobić w stosunku Kaoru. Nie chciała jego ranić, a ktoś taki jak ona… wolę nie mówić. Czekała, bo musiała czekać, dzięki temu mogła uspokoić myśli i przybrać odpowiedni wyraz twarzy.
Chłopak był lekko zaskoczony tym, że dostał od niej list w takiej krótkie, beznamiętnej formie. Z drugiej jednak strony spodziewał się, że w końcu do niego napisze. W końcu od wielu dni nie rozmawiali ze sobą. Miał ku temu bardzo ważny powód, choć tak czy siak źle się czuł z tym, że traktuje ją właśnie tak... W jakiś sposób bał się, że dziewczyna pomyśli, że to wszystko to tak naprawdę był plan złapania jej na wędkę i zamiast ponownego wrzucenia do wody, to zostawienia przy samej wodzie – może się przesunie i odzyska pokój, a może zdechnie. W każdym razie rybaka to nie obchodziło. Oczywiste było, że tak nie jest. Dlatego też po naprawdę bardzo długim rozmyślaniu postanowił się z nią spotkać. Długo stał na drzewie i obserwował to miejsce. Sprawdzał, czy jest odpowiednie dla ich spotkania. Kucał na gałęzi będąc w czarnych dżinsach, czarnej bluzie z kapturem. Troszkę nieogolony. Wyglądał też, jakby przeżył wiele nieprzespanych nocy, a minę miał jakby właśnie wyjęto go z grobu, do którego strasznie chciał się udać. Gdy przybyła przez minutę obserwował ją baczniej. Jakby polował na swoją ofiarę. Potem zszedł z gałęzi.
Co sprawia, że człowiek zaczyna nienawidzić sam siebie? Może tchórzostwo. Albo nieodłączny strach przed popełnianiem błędów, przed robieniem nie tego, czego inni oczekują.
- Ohayo... - Powiedział w jej ojczystym języku w końcu wychodząc z cienia. Ręce miał głęboko w kieszeni. Oparł się o pobliskie drzewo. Nie podszedł. Nawet tyle... Chociaż bardzo, bardzo chciał.
A więc się zjawił. Wstała spoglądając na niego z pogardą. Mimo, iż jej oczy były pełne łez, ona nadal grała. Musiała wygrać. Pozbyć się go ze swojego życia. On… ona nie chciała, żeby on i Kaoru, byli dla niej ‘prosiaczkami’ na smyczy. Chce, żeby byli wolni. Ona ich zniszczyła, ona ich uwięziła więc i ona ich uwolni. - Ja… przepraszam… - powiedziała na początku. Musiała od tego zacząć, w innym wypadku nie potrafiłaby sobie wybaczyć tego co mówi – ja, nie chcę się już z tobą widywać… już nigdy… - powiedziała to samo co Kaoru. Jak on na to zareaguje? – ja… nie chciałam wam… nie chciałam wam robić krzywdy… - po tych słowach uśmiechnęła się złowieszczo, przybrała również taki wyraz twarzy, mimo iż łzy zdradzały co ona naprawdę czuje musiała to zrobić – jesteś zabawny… - wydukała ściskając dłonie w pięści – tak po prostu pozwoliłeś mi się sobą bawić… teraz już ciebie nie potrzebuje… wiem… jestem potworem bez serca, ale nie obchodzi mnie.
Więc odejdź, bo nie chce byś cierpiał z mojego powodu. Powiedz mi, że jestem suką, kimś, kto nie zasługuje, bluzgaj mi w twarz i powiedz, że jestem potworem, który nie zasługuje na szacunek.
Chłopak stał i spoglądał na nią. Tak cicho, tak pusto. Przekrzywił lekko głowę, jakby to miało pomóc mu przyjąć do siebie informacje. Jej słowa, jej mina jaką przybrała. Kolejna maska, których ostatnimi czasy prawie przy nim nie pokazywała, bo zawsze wybadał co tak naprawdę kryje się na jej prawdziwej twarzyczce. Zawsze wiedział jakie uczucia wpływają w tym momencie na jej dusze sprawiając, że zachowuje się tak, a nie inaczej. Teraz... Teraz też doskonale wiedział. To sprawiło, że zaczął do niej podchodzić. Szedł powoli pozwalając nadal jej mówić, gdyby chciała dalej traktować go w ten sposób. Podszedł do niej. Spojrzał na nią z góry obserwując dokładnie jej oczy. Ta złowieszcza, pusta natura. Uniósł dłoń by chwilę później najzwyczajniej w świecie uderzyć ją w policzek. Nie bolało. Fizycznie prawie nie bolało – to zaledwie takie puknięcie, ale psychicznie wiedział, że odniesie na niej ogromne obrażenie. Jeśli już ma traktować kogoś jak potwora, to jego... Nie siebie. - Stoisz tak przede mną i zaprzeczasz sama sobie. Płaczesz, bo mam odejść jednocześnie chcąc żebym zniknął. Nie chcesz mi robić krzywdy jednocześnie mówiąc, że podobała ci się zabawa mną. Ta Lilly, którą teraz widzę jest żałosna. I nigdy bym nie zwrócił uwagi na kogoś takiego. Serce boi się cierpień, prawda? Boisz się, że jeśli się mnie nie pozbędziesz, to nie wszystko może ułożyć się po twojej myśli... Jesteś egoistką, która przez rzekomy wzgląd na osoby obok siebie chce po prostu sama odgrodzić się murem od bólu, jakie może przynieść działanie innych... Nie wiem co taka Lil robi w Gryffindorze. Odważny, to nie ten kto się nie boi, ale ten który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach. - Mówił tak poważnie. Tonem pozbawionym wszelkich pozytywnych odczuć. Jakby naprawdę właśnie taką, zamaskowaną Lil traktował gorzej niż śmiecia. Gorzej, niż brudną ścierkę. I coś w tym było. Wiele osób brzydzi się poczwarek i niszczą je. Ale nigdy nie zrobiłoby krzywdy motylowi, który może z niej w każdej chwili wyjść. On się dokładnie do takich ludzi zaliczał. - Powiedz tej dziewczynie, której najpiękniejsze przymiotniki mógłbym wymieniać po przecinku w nieskończoność, że strach przed cierpieniem jest gorszy niż samo cierpienie. I, że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgnęło po to, czego pragnie... - Dodał jeszcze odwracając się do niej tyłem i odchodząc wolnym krokiem. Nie będzie z nią rozmawiał, kiedy tak się zachowuje. I jeśli taka chce pozostać, to nigdy nie będzie już z nią rozmawiał. Zakochał się w Lilly, nie w masce. I za maską się uganiać nie będzie. Bo maska nie jest tego warta.
Lillyanne stała pewna swoich słów, gdy nagle poczuła piekący ból na policzku. Jej oczy zatrzęsły się, a ona położyła dłoń na nim. Dlaczego to zrobił? No tak… zasłużyła sobie, taki potwór… ale to nie o to chodziło. Jego słowa były okrutne, przerażające . Sprawiały ból jakiego nigdy nie czuła. Ale jego słowa były prawdą, były tym czego ona się bała. W jej oczach tliły się łzy. Nie widziała jego twarzy wyraźnie, była ona zamglona i niewyraźna. To było bolesne. Nagle odwrócił się, chciał po prostu odejść. Zrobił tą rzecz, o którą ją prosił. Odwróciła wzrok. Przecież, o to jej chodziło, o to, żeby zostawił ją samą, żeby zniknął na zawsze z jej życia. Przegryzła wargę, a po policzkach spływały jej łzy. Nagle coś do niej dotarło. Ona jest beznadziejna… Próbuje uciekać, od wszystkich, od problemów. Od rzeczywistości, chce zaprzeczyć wszystkiemu i uciec bez konsekwencji. Ona jest okropna. Nawet nie wiedziała kiedy zrobiła krok, do przodu wpatrując się w jego plecy. Nawet nie wiedziała kiedy podbiegła do niego i przytuliła się do jego pleców. To wszyscy trwało dla niej wieki. Płakała nie wydając żadnych dźwięków. Jest beznadziejna. - Przepraszam… ja… ja… - wtuliła się w niego jeszcze bardziej nie chcąc go puścić – ja… tak bardzo, tak bardzo się boję… boję… boję się że… że będę musiała sprawiać cierpienie tobie… Kaoru…. Corin… Ramiro… wszystkim dookoła… Boję się… boję się, że przez to zostanę sama… że już nigdy… nigdy nie będziesz chciał na mnie spojrzeć… - po chwili uścisk się zwolnił, a ona nie wytrzymała. Nie potrafiła ustać na nogach. Upadła na ziemie trzymając się kawałka jego spodni – ja nie chce… nie jestem potworem… ja… nie zrobiłam nic złego… więc dlaczego ona mnie nienawidzi… - wszystko zaczęło się jej plątać. Płakała, to były prawdziwe łzy, prawdziwa twarz. Nie mogła znieść tego ataku i on obudził ją, prawdziwą ją ze snu – nie zostawiaj mnie… Ikuto.
Ikuto zawsze wszystko ujmuje tak, jakim to w danej chwili jest. Można powiedzieć, że to go czyni osobą mądrzeją od innych. Widząc pewną sytuację jest w stanie dość zgrabnie przeanalizować wszystkie opcje, zrozumieć dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. I gdy dojdzie już do momentu, że wszystkie puzzle układanki pasują do siebie może w końcu położyć ostatni, a więc zareagować czasem tworząc piękny krajobraz, a czasem pusty i martwy wydźwięk otoczenia. Wszystko zależy już od tego jak wszystko wokół niego się toczy. W końcu jeden puzzel nie zmieni całej reszty układanki, a tylko sprawi, że będzie niedokończona. Przecież nie będzie się jej sprzeciwiać. Jeśli dziewczyna naprawdę tego chce, to po prostu go teraz zostawi. Jeśli nie chce nigdy więcej widzieć jego lekko uśmiechniętej twarzy to i ona odwróci się i odejdzie. W głębi duszy wiedział, że tak się nie staje. Jego reakcja była jednocześnie spontaniczna, ale i zaplanowana. To dwie wykluczające się cechy, ale nie było jednego słowa, które mogłoby tak po prostu opisać sens jego działania. Jeszcze odrobinę zwolnił i w tym samym momencie poczuł, jak dziewczyna uderza w jego plecy i przytula się do niego. Westchnął cicho, jakby z taką ulgą. Cały kamień niepewności nagle spadł z jego serca. A on stał tak i pozwolił jej po raz kolejny mówić. Odwrócił się do niej powolutku nie chcąc kazać jej siebie puścić. Kucnął przy niej i złapał dłońmi oba jej policzki. Uniósł jej twarz w górę szepcząc słowa „Już dobrze” i wydając z siebie wielokrotnie „Cichutko”. Otarł kciukami jej skórę. Gdy płakała od razu rozmiękczała jego serce. Była piękna, ale już nie taka ładna, kiedy się uśmiechała, biegała zadowolona z życia. Cieszył się, że wydukała do niego chociaż parę słów. Zawsze mogła mu wszystko powiedzieć. W końcu poza wiernym jak pies adoratorem jest jeszcze jej przyjacielem, a taka jest rola. Wspierać na dobre i złe. - Jak mógłbym zostawić samego kogoś, kogo kocham? - Spytał by potem nim zdążyła zareagować najzwyczajniej w świecie wpić się w jej wargi. Tego już nie przemyślał. Wiedział, że to daje jej złudną nadzieję. Jest potworem. Jest bestią... I to nie tylko z powodu tego, co właśnie zrobił. Ale nie potrafił się od niej oderwać. Chciał, żeby czas się zatrzymał. By skąpali się na zawsze w tej chwili i by nigdy im nie uciekła. Bo przecież on ją zostawi. Jeśli tak dalej pójdzie, to będzie musiał zostawić osobę, którą kocha. Bo ją kocha...
Zaplanował to? Wiedział, że nie pozwoli mu odejść? Chciała schować się pod maską i uciec od problemów, uciec od nich. Ale ona nie da rady. Nie może zostawić ich wszystkich. Bo kocha ich jak rodzinę, kocha ich jak przyjaciół i nie chce ich zostawić. Wtuliła się w niego powoli się uspokajając. Mimo iż czuła jak ogarnia ją spokój, łzy nadal spływały po policzkach. Jak ona mogła tak się zachować? Zrobiło się jej wstyd, że mogła powiedzieć coś takiego, że mogła w ogóle zrobić coś takiego. Lilly spojrzała na niego kiedy zaczął mówić, słowo ‘kocham’ uderzyło w nią, a do tego doszedł jeszcze pocałunek, który rozwiał wszystko, co dręczyło ją w środku. Po policzkach spłynęły kolejne krople, a ona zamknęła oczy i zareagowała spontanicznie. Oddała mu pocałunek chcąc zgubić się w nim i już nigdy nie wrócić do rzeczywistości. Bo rzeczywistość bolała, sprawiała, że człowiek cierpiał, a teraz… teraz to wszystko mogło zniknąć. Będzie musiała przeprosić Kaoru… przeprosić za to, jak się zachowała. Złapała jego koszulkę nie chcąc go puścić, nie chciała, by odchodził, by zostawił ją samą. Miała złe przeczucie. W końcu odsunęła się uchylając powieki i spoglądając mu głęboko w oczy. - Przepraszam… - powiedziała raz jeszcze wtulając się w jego tors.
Oczywiście, że wiedział. Był wręcz na sto procent pewien tego, że Lilly zdążyła się od niego uzależnić tak bardzo, jak on od niej. Właśnie dlatego nie miał oporów w pocałowaniu jej chwilę później. Musiał być pewien, że uczucia, jakie Lil do niego darzy są na tyle ważne, by mógł to zrobić. Zresztą sama w pewnym sensie mu to wyznała już nie raz, chociaż nie było to tak bezpośrednie jakby chciał. Czekał jednak cierpliwie – a wierzcie mi, że jest osobą, która tej cechy ma bardzo dużo. Choć jako autor muszę ostrzec, że kiedyś może mu się to w końcu wyładować. Lecz raczej nie zdąży do tego dojść przez ostatnie wydarzenia, o której nie mógł jej powiedzieć. Wiedział, że odda. Ale to nie umniejszyło niesamowitych doznań, jakie towarzyszyły temu jednemu gestowi. Lillyanne muszę ci powiedzieć, że faktycznie jesteś potworem. Jesteś podła, ponieważ nie dajesz mu tego na co dzień. Gdyby za pracę dostawał kiedykolwiek zapłatę właśnie w takim stylu, to zrobiłby wszystko i jeszcze brałby nadgodziny. Dobrze, że dziewczyna musi przeprosić Kao tylko za zachowanie. Bo gdyby miała to robić z powodu zdrady, gdyby nadal czuła się w jakiś sposób mu dłużna, to chyba by się Ikuto zastrzelił. Nie można jednak w nieskończoność się całować. W końcu przyjdzie moment, gdy zaczyna brakować tchu. - Cicho już – Odpowiedział jeszcze krótko przytulając ją do siebie. Uśmiechnął się delikatnie po czym zbliżył do jej ucha w jednym, jedynym celu. Uchylił usta, by po chwili wydobyły się z nich... Jak to Corin stwierdziła- Orgazmogenne dla Lillyanne dźwięki. Opłaca się przyjaźnić z tak bliską ukochanej osobą. A jakie dźwięki? Ano... (Do 0:43) - Odprowdzę cię...
Uśmiechnęła się delikatnie spoglądając na jego twarz. Na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Była już spokojna. Wszystko wróciło do normy. Potrzebowała kogoś, kto uderzy ją i powie prawdę prosto w oczy, żeby mogła zrozumieć to wszystko i się uspokoi. Nie chciała wstawać, nie chciała wracać do zamku, chciała tutaj zostać, ale nie mogła przecież. Zbliżał się wieczór, a wieczorem nie było bezpiecznie. Wiem, że jest ona egoistką, bo dopiero teraz spostrzegła w jakim stanie znajduje się chłopak. To zmęczenie na twarzy było przerażające. Co mogło się stać? Jego wygląd sprawił, że wtuliła się do jego torsu jeszcze trochę zestresowana. Jednak uspokoił ją zbliżając się do jej ucha i śpiewająć. Te słowa zachwyciły ją i sprawiły, że poczuła się magicznie. Poczuła się o wiele lepiej. Przegryzła niepewnie wargę i wstała spoglądając na niego niepewnie. Uśmiechnęła się delikatnie spuszczając spojrzenie. - To było… niesamowite – wydukała przypominając sobie te dźwięki, które tak ją zachwyciły. Nie wiedziała, że potrafił śpiewać – dobrze – powiedziała ruszając za nim powoli. Jednak w pewnym momencie zatrzymała się spoglądając na jego plecy. Odwróciła niepewnie wzrok i przyłożyła kciuk do ust. Spojrzała na niego nieśmiałym spojrzeniem mówiąc – Możemy… możemy potrzymać się za ręce? – wyszeptała odwracając wzrok zarumieniona.
Czasem każdy potrzebuje trochę egoistycznych chwil. Kiedy myśli tylko o sobie i ma w dupie to, co inny ludzie sądzą na ten temat. To nadaje wszystkim człowieczeństwo. A akurat Lilly robiła to tak rzadko, że ten raz Ikuto może jej wybaczyć. Zaśmiał się cicho pod nosem ze swoich myśli, ale nie miał zamiaru się nimi podzielić. Może kiedyś, jak będą rozmawiali o tej sytuacji i śmiali się do łez. Kiedy już dawno przekroczą pewne progi. O ile to nastanie. Cały czas zaprzecza sobie prawda? Jedno myśli, zaraz potem drugie. Coś tworzy w swojej głowie, jakiś plan by zaraz potem zrównać go z ziemią, bo przypomniał mu się jeden mały szczególik. Mam wrażenie, że Ikuto się w końcu tym wykończy. Dlatego lepiej, żeby wrócił gdzie jego miejsce i poszedł spać. - Jeszcze nie skończona... Pomożesz mi dopisać dalszy ciąg? - Ikuto nie pisze piosenek, on pisze wiersze. Ale to, że ma talent muzyczny zdecydowanie się do tego przychyla. Mimo wszystko jednak woli pisać słowa, piękne poematy i grać na skrzypcach w świetle księżyca. Nawet nie wiecie ile on już ma wierszy o Lil. Całą książkę! Powinien jej kiedyś ją ofiarować. Może na urodziny? Albo rocznice poznania? Tak. Ikuto pamięta dokładnie kiedy to było. Nawet godzinę. Kiedy się zatrzymała obejrzał się na nią zdziwiony. Kolejna fala płaczu i żalów? Nie... Coś dużo wspanialszego. Ta mina, ta poza. Momentalnie się rozczulił, a jego oczy błyszczały się tak, jakby zobaczył istnego anioła. Czystą i białą istotę. Albo nimfę, która jednym słowem potrafiła oczarować. Syrenę... Wszystkie te istoty połączone w jedno. Lilly... Odwrócił twarz w bok, a jego policzki... Tak moi drodzy! On się lekko zarumienił! Złapał ją za dłoń i splótł ich palce. Zbliżył ją do ust by lekko ucałować, a potem ruszył z nią powolutku. Lillyanne widzisz? Jesteś potworem. Speszyłaś go i oczarowałaś...
Wszystko zdawało się skończyć dla niego w jednej chwili. Z momentem, kiedy dowiedział się o tym, jak łatwo stracił wszystko, na czym mu tak naprawdę zależało sam miał ochotę skończyć ze sobą. Nie rozumiał. Nie chciał nad tym myśleć, a jednak nie dawało mu to spokoju. I właściwie co w tym dziwnego? Przecież to wszystko nie miało już teraz sensu. Dla tej jednej osoby chciał rzucić wszystko, co dotychczas zdawało mu się wręcz niezbędne do życia niczym tlen, serce, krew. Dla tego jednego stworzonka choć stanęło mu wybierać między śmiercią, a staniem się potworem w gruncie rzeczy wybrał większe zło. Nie dlatego, by ją kiedykolwiek skrzywdzić, bo miał zamiar ją zostawić i więcej się do niej nie odzywać. Ale będąc trupem nie miałby możliwości czuwania nad nią jak anioł stróż, czy obserwowania z ukrycia i delikatnego uśmiechania się za każdym razem, kiedy to ona jest szczęśliwa. Uczucia przysłaniały mu zdrowy rozsądek, który do teraz stanowił niezachwiany fundament jego osobowości. A skoro runęła podstawa, to jakim cudem mogłyby przetrwać inne piętra? A jeśli cała posiadłość runęła tak, jak jego szczęście, to kim tak właściwie teraz jest Ikuto Arturo Tsykiyomi? Czy ktoś taki jeszcze w ogóle istnieje? A może to po prostu mroczna mara, ciemne widmo czy cień przesuwający się po korytarzach i nie zwracający na nikogo szczególnej uwagi. Może to po prostu duch taki, jak wszystkie inne, a jednocześnie całkiem inny. Bo przecież tak się czuł, jakby umarł. I nie było to nic pozytywnego, co mogłoby prowadzić do narodzenia się na nowo. On umarł będąc jeszcze w żywym, sprawnym ciele. Pozwolił na to, by uszła z niego reszta chęci do życia rozciągając się za nim w postaci szarego, smolistego dymu szybko opadającego na ziemię. To okropne, jak jedno zdarzenie może zniszczyć życie wielu ludzi. A przede wszystkim uświadomić, jak bardzo bolesna jest strata i jak prawidłowe jest zdanie „Śpieszmy się kochać ludzi. Tak szybko odchodzą...”. Poprzysiągł sobie, że znajdzie tego, kto to zrobił. Że tak, jak niegdyś opowiadał jego skarb, wyrwie mu genitalia i wepchnie głęboko do gardła ażeby się nimi udławił. Dowie się, a to nie powinno być trudne z jego nowymi zdolnościami oraz możliwością poproszenia o pomoc pewnej grupy. I wiedział jedno. Ten drań długo nie pożyje. Jednak jego śmierć nie będzie ani krótka, ani spokojna. On już się o to postara, by w ostatnich dniach sprowadzić na niego sztorm, huragan, tornado i burzę z piorunami. To tutaj ostatni raz ją widział. To właśnie to miejsce budziło w nim miłe wspomnienia i pozwalało mu na to, by choć na chwilę zapomniał o chęci zemsty na rzecz ogromnego smutku i przygnębienia. Wiesz, jak czuje się dziecko, któremu zdechnie pierwsze zwierzątko? Choćby to była tylko rybka, która wcześniej żyła dwa tygodnie, to pozostawi na maluszku nieodwracalne znamię i do końca życia będzie pamiętał kogo spuścił w toalecie. Ikuto czuł się właśnie jak taki chłopczyk, któremu bóg odebrał ukochanego pupilka. W tym wypadku jednak rana, jaką ten fakt pozostawił na jego ciele nie była tylko zadraśnięciem. To było ogromne brzemię, które będzie już dźwigał za sobą do końca życia. Stał tutaj, przy tym drzewie. Jego źrenice trzęsły się delikatnie na boki. Zamknął oczy pozwalając, by spod jego powiek wypłynęły słone krople. Łzy. On naprawdę płakał. Czuł się taki bezbronny, bezsilny wobec tego wszystkiego. Chciał... Właściwie nie wiedział już teraz czego tak naprawdę chce. A nie. Wiedział... Chciał usłyszeć nieśmiałe słowa „Możemy potrzymać się za rękę?”, stos pytań na temat jego odmiennej orientacji, na które nie zdążył jej odpowiedzieć. Chciał przynieść tutaj ten swój ogromny plecak, w którym wybierze się na wycieczkę, a w nim będzie miał ogromną ilość spaghetti, ale nie dla jednej osoby... Tylko dla dwóch. Upadł na kolana chowając twarz w dłoniach. To miejsce nadal posiadało jej woń – a może to była tylko wyobraźnia załamanego krukona? Zdawało mu się nawet, że ją widzi. Była na wyciągnięcie ręki, ale uciekała. I choć jego serce uparcie wołało „czekaj”, to powoli jej obraz się zacierał, jego spojrzenie stawało się zamglone, a on sam nie mógł powstrzymać cichego szlochu, który wstrząsał całym jego ciałem. Starał się podjąć właściwą decyzję na temat tego, co będzie dalej. No właśnie... Co będzie dalej?
Tak, to prawa. Jest dupkiem. Co więcej, jest świnią i egoistą. Śmiało można dodać, że nie ma większego lenia od niego i nie znajdzie się drugiej osoby, która aż tak bagatelizuje poważne sprawy. Do tego wszystkiego jest jeszcze zimnym draniem w ludzkiej skórze. I przede wszystkim jest najgorszym przyjacielem na świecie ze względu na to, że nie przepada za kontaktami z mężczyznami, szczególnie o odmiennej orientacji oraz woli zabawiać się z panienkami niż choć raz zainteresować się tym, co naprawdę znaczące. Jednak tym razem było inaczej. Czegoś takiego... Nie można było tak po prostu zostawić swoim własnym biegiem... Wieść o śmierci Lilly nie była dla niego niczym szczególnym. Dlaczego? Ponieważ odebrał to jako żart. Jako okrutną kpinę, którą ktoś wymyślił zaraz po zniknięciu Corneli. Najwyraźniej ktoś chciał ów dziewczynę sprowadzić z powrotem. Ale z czasem, kiedy kolejne plotki krążyły po Hogwarcie zaczął się tym troszkę bardziej interesować. Chciał dotrzeć do prawdy, a Dracon Uchiha zawsze ma to, czego chce. I udało mu się. Zrozumiał... Jednakże to nie było nic dobrego. Nie potrafił uwierzyć, że ktoś, kogo w głębi duszy traktował jak młodszą siostrę – mimo iż ją denerwował, wyzywał i nie raz uderzył w amoku – już nigdy więcej nie zawoła jego imienia tylko po to, by zaraz potem zacząć się kłócić o jakiś nieznaczący drobiazg. W gruncie rzeczy bolało go to i to nawet bardzo. Ale co może zmienić? Co się stało, to się nie odstanie. Nie można zajmować się przeszłością szczególnie, kiedy przyszłość kolejnej osoby jest zagrożona. I zdecydowanie nie zdziwiło go to, że korytarzem Hogwartu przemknął doprowadzony do stanu krytycznego jego najlepszy przyjaciel, z którym nie rozmawiał od wielu dni właśnie ze względu na Lillyanne. Teraz jednak nawet ten blondyn rozumiał, że nie może zostawić Ikuto samemu sobie. Poszedł za nim. Przez jakiś czas obserwował go w ciszy i ukryciu. Stan, do jakiego doprowadził się krukon w tak krótkim czasie był tragiczny. Musiał nie jeść, nie pić, nie spać. To tak, jakby sam chciał się zabić i dołączyć do Japonki. Niedoczekanie jednak. Draco nie pozwoli mu na to, by przez dziewczynę – nawet, jeśli ją kochał ponad wszystko – doprowadził się do choroby lub co gorsza śmierci. Podszedł do czarnowłosego z nikłym grymasem na ustach. Położył dłoń na jego ramieniu, czego zazwyczaj nie robił, bo jak wspomina wszem i wobec – nie chce mieć żadnego kontaktu fizycznego z mężczyznami, bo się po prostu tego brzydzi. Teraz zdawał się jakby o tym zapomnieć, co pewnie zdziwi jego najlepszego przyjaciela. Bo mimo kłótni nadal ten zbyt mądry zazwyczaj chłopak jest najbliższą osobą, jaką w tym momencie ma ślizgon. Dlatego też niewiele myśląc kucnął i przytulił przyjaciela. Może to ohydne. Może to wygląda pedalsko. Może jeśli ktoś ich zobaczy Uchiha będzie miał zszarganą opinię. Ale właściwie, to w tej chwili ma to po prostu głęboko w dupie. Musi chronić Ikuto przed Ikuto. Chronić go przed samym sobą, jego myślami i tym, co na skraju załamania śmiało może uczynić za pomocą różdżki, eliksiru...
Ikuto był pewien, że samotnie tutaj będąc nie dojdzie do siebie. To po prostu było... Zbyt przygnębiające. Jak dla niego to był po prostu koniec. Wszystko runęło, ale nie będzie się powtarzał tysiące razy mówiąc o tym, jak ta sytuacja jest tragicznie. Niedawno wysłał do niej zeschniętą różę chcąc z nią zerwać. Teraz jednakże nie potrafił nawet myśleć o tym, że kiedykolwiek zamierzał to zrobić. I kiedy tak się nad tym skupić, to właściwie nie byli nigdy parą. Nigdy między nimi nie pojawiło się to pytanie: „A może jednak będziemy parą”. Ani razu... I cóż na to poradzić? Teraz jest już za późno.
Każde twe cichutkie tchnienie Było dla mnie jak spełnienie Każdego marzenia jednym gestem Lecz nie pożegnałaś się ze mną Nawet listem.
Czekałem na to spotkanie Przyszłabyś w pięknej sukience na nie A ja cicho bym ci wyszeptał do ucha, Że jestem pewien, że to nie skucha I, że cię kocham szczerze. Nie wierzę, że cię nie ma. Nie wierzę...
Nie drgnął nawet, gdy poczuł uścisk dłoni na swoim ramieniu. Jakiś czas wcześniej wysłał list do Corneli. Wiedział, że jest gdzieś daleko, że odeszła, ale błagał ją w tym tekście, żeby wróciła. Nie chciał być teraz sam. Dracon go nienawidził, przecież tak mocno się pokłócili. Lillyanne nie żyje. Tylko Corin mu została. Przecież nie mogła odejść, a nawet jeśli miała powody ku temu, to przecież musi wrócić. Nie zostawi go w takiej sytuacji, prawda? Pewnie i ta Gryffonka cierpi, więc mogliby razem... Pocierpieć. Bo przecież nie będą się nawzajem pocieszać. W takiej sytuacji nie można było szukać pocieszenia. Zdziwił się czując, że jest obejmowany. Nie były to jednak drobne ramiona brązowowłosej dziewczyny. Wręcz przeciwnie. Silne ręce blondyna... Niemożliwe. Dracon? Tak bliska osoba w jego życiu, która... Jest okropnym przyjacielem. Nie słucha, co się do niego mówi. Nie pomaga z czystego lenistwa. Brzydzi się go. Wyzywa od pedałów. Denerwuje na każdym kroku i w końcu nigdy się nim nie przejmuje. Teraz jednak przytula go mimo swoich uprzedzeń do dotykania mężczyzn? To naprawdę bardzo się liczyło dla Ikuto. I w tym momencie poprawiło mu nastrój o jakiś jeden procent. Nie więcej. Bo przecież Lilly nie żyje. Tsukiyomi na dobre się rozpłakał. Miał ochotę ją wołać. Chciał znaleźć jej ciało i próbować ją obudzić. Może tylko spała, zrobiła żart, a ktoś źle pomyślał i uznał, że nie żyje? Albo to ktoś inny, kto wypił eliksir wielosokowy! Mógł tłumaczyć sobie na wszystkie sposoby tą sytuację, ale to nic nie dawało. Dlatego schował twarz w ślizgonie po prostu płacząc. Jak dziecko.
Dracon przytulał do siebie przyjaciela. Nie odzywał się. Pozwalał mu po prostu na to, by siedział przy nim minutę, dwie, pięć, dziesięć. Ile potrzebował. W każdym razie nie miał zamiaru go odpychać. Dopiero wtedy, kiedy Tsukiyomi odsunął się i spojrzał na niego tym swoim wzrokiem zbitego kota westchnął odsuwając się i kontrolując stan lekko mokrej na ramieniu koszuli. O człowieku, będzie musiał tą koszulkę albo wyparzyć, albo od razu wyrzucić. Uh jak on się musi cholera jasna poświęcać dla tego pedalskiego bałwana. No, ale czasem trzeba. W końcu jest zimnym draniem mającym gdzieś odczucia innych, ale nie jest potworem. Jest bestią, ale zna odrobinę litości szczególnie dla kogoś, kto wygląda jak mały załamany dzieciak, albo jeszcze gorzej. - Stary... - Zaczął, ale.. Co on mu miał tak naprawdę powiedzieć? Nadal nic mu nie przyszło do głowy. Kompletnie nic. Pewnie Ikuto jest teraz strasznie zawstydzony głupotą tej sytuacji, zaraz zacznie ocierać łzy. Ślizgon przełknął ślinę. Widać, że borykał się z powiedzeniem pewnego zdania. Nigdy o tym nawet nie wspominał i nigdy nie miał zamiaru. Nie chciał się do tego przyznać, bo to było równoznaczne z okazaniem słabości. Ale musiał. Raz... Ten jeden, jedyny raz będzie się zachowywał tak, jak powinien. Potem pójdzie stąd i już nigdy więcej nie będzie taki „jak przystało”. - Też będę za nią tęsknił... - Powiedział mając oczywiście na myśli Lillyanne. W głębi serca była dla niego jak siostra. Tak ważna jak Ikuto, choć mniej ważna niż jego Corin. Nigdy by jej nie przeleciał mimo iż była kobietą. Do innych dziewczyn za to czuł pociąg jeśli były ładne. Dlatego na swój sposób łączyło ich coś szczególnego. Bo Japonka nie była obiektem pożądania a tą małą, denerwującą istotką, której wszędzie pełno i chce się jej tylko pozbyć. Była przyjaciółką w jakimś sensie. I pozostanie nią do końca życia. Bo przecież gdzieś teraz jest, prawda? Nie zniknęła. Żyje, ale nie z nimi. Choć wszyscy by woleli, żeby została. - Ale musisz żyć dalej. Wiem, że myślisz o powrocie do domu. Mam rację? To byłaby głupota i ogromna strata. Ona nie chciałby patrzeć na twój smutek. W końcu wtedy jej też się robiło źle, nie? Ikuto... Słuchasz mnie? - Spytał obserwując go. Miała nadzieję, że przyjaciele myśli teraz nad jego słowami, a nie nad czymś bardziej negatywnym jak próba samobójstwa... Cholera Ikuto. Jesteś zbyt mądry , żeby się zmarnować przez dziewczynę. Blondyn też stracił miłość swojego życia przecież! Wprawdzie Corin mijała go na korytarzu, przyjaźnili się i w ogóle ale... Nie, nie może tego porównywać. Powinien się zamknąć. I przestać rozmyślać o tym wszystkim.
Oj długi nie było jej w Hogwarcie. Kto by pomyślał, że te wszystkie przeżycia doprowadzą ją do takiego stanu, że nie będzie w stanie sama sobie poradzić i wtedy to trafi do pokoju bez klamek? Nie no, żartuję. To by była przesada – w końcu nie była psycholem, a lekko skrzywdzoną przez życie dziewczyną. Dlatego też – co z tego, że siłą – została doprowadzona do ośrodka, gdzie pomagano jej nie dość, że przezwyciężyć swoje smutki i żale do świata, to jeszcze poratowano ją w sprawie wilkołactwa. Dlatego mogła wrócić do szkoły, ale nie chciała. Nigdy by tego nie zrobiła, jednakże Ikuto poinformował ją o śmierci Lillyanne. Kiedy człowiek w końcu się ustatkuje emocjonalnie taka wiadomość może być ciosem, który na nowo jest w stanie sprawić, że samemu sobie zacznie się kopać grób. Na całe szczęście Cornelia się zmieniła. Jest zdecydowanie silniejsza psychicznie niż kiedyś. Dlatego przyjęła tę wiadomość i postanowiła przyjechać, znów na stałe. Tsukiyomi jej potrzebował i chciała być blisko niego w tych ciężkich dla obojgu chwilach. Sama również chciała się do kogoś przytulić, wypłakać z powodu straty tak ważnej dla niej osoby... Szczególnie, że ostatnia ich rozmowa była obszyta kłamstwami, a jeszcze poprzednia to po prostu kłótnia, która zawiesiła ich przyjaźń. Pewnie Lilly patrzy teraz na nią z góry i myśli „Jak mogłaś Cornelio tak mnie traktować?”. I jeszcze ten fakt, że ten jebany skurwysyn zabił Gryffonkę... A tak by się nie stało, gdyby ich nigdy nie poznała ze sobą. Gardziła Ramiro z całego serca i gdyby nie to, że jest w Azkabanie, to sama by tam trafiła mordując go gołymi rękami. W każdym razie pełna nowych sił choć i niezmierzonego smutku pojawiła się w szkole. Zapewne widok jej przez wielu uczniów był zaskoczeniem. Rozległy się szepty rozchodzące się po całej szkole i mówiące o tym, że najlepsza dziwka w Hogwarcie znów zaszczyciła uczniów swoją obecnością. Niegdyś słysząc te uwagi byłoby jej smutno, teraz zachowywała się tak, jakby albo się szczyciła swoją opinią, albo miała ją głęboko gdzieś. Nie jest tą samą osobą, co udowadnia między innymi brak jakże charakterystycznego znamienia na policzku. Osoby ze św. Munga znają się na swojej robocie. Mniejsza jednak o to, bo przecież nikt nie zapytał jej „Co u niej?”. To nie było ważne. Przede wszystkim obiecała Ikuto, że się z nim spotka zaraz, jak pojawi się za murami. Umówili się już wcześniej w południowym skraju lasu i tam właśnie pokierowała swoje kroki trzymając ręce w kieszeniach czarnych rurek i mając na sobie czarną bluzeczkę z ogromną czaszką na piersi. Kiedy tam doszła pierwsze, co dostrzegła to Dracona. W końcu wysoki blondyn zawsze najbardziej rzucał się jej w oczy – pierwsza miłość i inne głupoty. Ah, jak dobrze, że obiecała sobie, że nigdy więcej się nie zakocha. I pilnowała się, a gdyby kiedyś zapomniała to zawsze ma swoje serduszko na kości miednicznej. Jedno spojrzenie w lustro i wspomni cierpienie jakiego doznała przez facetów. Co innego szybkie numerki, to się nie liczyło i nie miało w sobie grama czułości i innych pierdół. Podeszła do chłopaków kiwając głową Draconowi, który uchylił z zaskoczeniem usta widząc jej czystą twarzyczkę bez skazy, ale nic nie powiedział. Corin kucnęła przy swoim najlepszym przyjacielu – teraz właściwie już jedynym przez to, co zrobiła Finnowi i innym. Uśmiechnęła się i przytuliła go do siebie na powitanie, na pocieszenie. Słyszała wcześniej słowa Dracona i miała zamiar jakoś je skomentować. - Słuchaj... Jeśli chcesz zmienić szkołę, to ja ci w tym pomogę. To miejsce ją przypomina tak bardzo, że to faktycznie może być nie do zniesienia. Ale Pyszczek ma rację. Musimy żyć dalej. Lilly nas kochała i na pewno będzie jej wesoło, jeśli zobaczy, że i nam jest, ne onii-san? - Wypowiedziała te kilka słów właściwie sama w nie nie wierząc, ale mimo wszystko wyszły jej bardzo przekonująco i prawdziwie. Odsunęła się siadając przed nim i wpatrując się jego w twarz, choć jak zwykle nie w oczy. To się nie zmieniło. Nadal ślepia odzwierciedlają każde jej uczucie, co traktuje jako swoją najgorszą wadę i słabość.
Ikuto powoli już się uspokajał. W końcu udało mu się opanować swój organizm i odsunął się od przyjaciela, by przetrzeć oczy, doprowadzić się do stanu używalności. Boże, jak on żałośnie musiał teraz wyglądać. Miał nadzieję, że nikt się na niego nie patrzy zza drzew i nie poleci na całą szkołę plotka, że ktoś tak poważny, odpowiedzialny i dystyngowany jak on zachowuje się jak mała dziewczynka, która się czegoś przestraszyła. Bo w końcu ktoś, kto nie zna sytuacji opacznie może zrozumieć to wszystko. No i gdyby ktoś to widział, to Draco miałby przesrane zważając na to, że Ikuto jest przecież biseksualny – od razu pojawiłyby się podteksty, że w przypadku blondyna homofobia jest wyłącznie pozą i tak naprawdę jest całkowicie inaczej. Ludzie potrafili być okrutni. Zniszczyć doszczętnie kogoś psychikę. I nawet zabić... Zabić jego Lilly... Zagryzł wargę i odwrócił twarz w bok ścierając kilka kropelek z policzka. - Będziesz tęsknił? Dracon żeby tylko o to chodziło. Gdybym mógł tęsknić, to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Ale ja nie mam prawa myśleć o tym. To by było tak, jakbym nie mógł się doczekać kiedy wróci. A ona już nie wróci... Już nigdy jej nie zobaczymy – Odpowiedział czując, jak powoli narasta w nim nie tylko ta rozpacz, ale gdzieś pomiędzy nią pojawia się też złość. Mocno wciskał pięści w ziemię. Już chciał odpowiedzieć Draco na jego kolejne słowa, ale wtedy zobaczył, że z oddali się ktoś zbliża. Więc jednak wróciła do szkoły. W tym momencie myślał o tym, że nigdy w życiu nie miał lepszej przyjaciółki. Cornelia tak po prostu pojawiła się w szkole mimo iż miała z tym miejscem niemal tak potworne skojarzenia, jak i on w tym momencie. Wróciła, bo jej potrzebował mimo iż sam mógł pojechać do niej. Przytulił ją do siebie, kiedy i ona to uczyniła. Potem tylko słuchał i jej stron. Dwie całkiem przeciwne informacje mimo iż zazwyczaj Dracon i Corin zgadzali się ze sobą wręcz perfekcyjnie. Jedno z nich się jednak zmieniło. Zastanawiał się. - Chyba wolałbym zmienić szkołę... Albo po prostu zrezygnować i zająć się w końcu firmą ojca. Tak by było najlepiej i raczej nic nie zmieni mojej decyzji – Poinformował ich. Teraz jeszcze nie wie o tym, że niedługo dostanie bardzo interesujący list, więc nie ma co się zastanawiać nad właściwością jego decyzji. Zmieni ją, obiecuję. Ale jak na razie nie było lepszego rozwiązania.
Chyba znowu zasnął na parę chwil, bo pogubił się już w tym wszystkim. Rozmawiał z Ikuto. Przekonywał go do zostania w zamku – w końcu jeśli Tsukiyomi odejdzie, to kto będzie za tego ślizgona robił zadania domowe? Oczywiście nie było w tym aż tyle egoizmu, ale nie zaprzeczam, że ta myśl pojawiła się w głowie Draco. Zdawało się jednak, że jego przyjaciel zrobi całkiem na odwrót, przynajmniej tak wnioskował po jego minie. Potem odwrócił twarz w bok i pierwsze co zauważył, to Corin. Nie poznał jej w pierwszej chwili. Dlaczego? Bo nie rzucało mu się w oczy krzykliwe znamię na policzku. Dopiero, kiedy podeszła bliżej spoglądał na nią z nie lada zaskoczeniem. Miał nawet lekko rozszerzone źrenice. Dlaczego spytacie? Ponieważ nigdy nie wyobrażał sobie Corineli bez tego czarnego symbolu na policzku i nie wiedział, że bez niego jest taka piękn... Znaczy, ma bardzo ładne ciało. W końcu był wzrokowcem i to strasznie płytkim, więc tylko na to w gruncie rzeczy zwracał jakąkolwiek uwagę – przynajmniej tak sobie tłumaczył każde swoje działanie i każdą myśl w stosunku do tej dziewczyny. Spoglądał na Ikuto. Już nic nie mówił bo uznał, że nie ma potrzeby. Ten podjął wybór i nic go nie przekona. Dlatego też Uchiha chwilowo zignorował krukona, by popatrzeć na krągłości pewnej dziewczyny i … Chwila. - Czy ty możesz przestać mówić do mnie Pyszczek?! - Dopiero teraz załapał jak został nazwany przez Corin. A w ogóle jak ona śmiała się z nim nie przywitać! Zawsze co najmniej przytulali się, jeśli nie całowali tak, jak jeszcze jakiś rok temu, gdy tworzyli coś na kształt pary. Był pewien, że potem jej się za to odbije. Wierzcie mi, ten chłopak jest strasznie mściwy. I pomysłowy. I wykorzysta niebawem obie te cechy!
- Ikuto i tak miałam zamiar wyjechać znów stąd, więc mogę się z tobą wybrać. Japonia, albo Anglia prawda? Zastanowimy się jeszcze onii-san – Powiedziała cicho nazywając go po rodowitym języku Lil braciszkiem. Zawsze tak do niego mówiła, w końcu nie dość, że byli najlepszymi przyjaciółmi, to poczuwali się do tego, by mówić o sobie jak o najbliższej rodzinie. Wielu mogłoby powiedzieć, że ślicznie razem wyglądają i mogliby być parą. W sumie, to nie wiem ile byłoby w tym prawy, nigdy nie próbowali ze względu na to, że Ikuto jest biseksualnym dżentelmenem jakże dalekim od jej ideałów i nie miał w sobie nic, co mogłoby pociągać tą dziewczynę. A gdyby kiedykolwiek zmuszono ich do czegoś, to na sto procent w takim wypadku czuliby się tak, jakby popełniali kazirodztwo. Kiedy Draco zaczął się rzucać o byle co zaśmiała się pod nosem i odwróciła w jego stronę. To była osoba, z którą śmiało mogłaby stanowić parę. I co z tego, że między nimi jest 11 lat różnicy? Co to ma do rzeczy, że oboje są strasznie rozwodni? Choć Draco zwykle udaje takiego, co to mógłby wszystkie lalki zaliczyć, a Cornelia faktycznie to robi... Kochała go mimo wszystko. Niestety, ale w jej świadomości wkrada się tutaj czas przeszły. - Dlaczego PY-SZCZEK – Podkreślając dokładnie słowa wypowiedziane w jego stronę. Oblizała dolną wargę i wstała podchodząc do niego i czochrając go po włosach. Następnie podeszła do Ikuto i wystawiła do niego delikatnie rękę chcąc go jak najszybciej stąd zabrać. Ciągnęła za sobą krukona w stronę dormitorium, a za nimi szedł niezadowolony Draco burcząc pod nosem stek przekleństw – bo jej przecież nie uderzy. Nim nastała noc ich spacer skończył się w szkole, gdzie rozeszli się mając się nie spotkać przez jakiś czas – kto wie, na ile tym razem rozdzieli troje najlepszych przyjaciół?
Dlaczego by nie zrobić czegoś zupełnie irracjonalnego, bezsensownego, zupełnie, ale to zupełnie wbrew rozumowi? Nie, to nie było w jej stylu, dlatego też większość ludzi, których znała, mogła mocno zdziwić się tym, że wieczorną porą udała się w stronę Zakazanego Lasu, w płaszczu narzuconym na czarną bluzę, której kaptur nasunęła na czoło. Tylko Clara mogła ją do czegoś takiego namówić. Jasne, podniebne podróże na testralach. Oczywiście, Clara, że z tobą pójdę, dlaczego by nie? No i nie dało się już odkręcić. Przecież była poza zamkiem, przy zakazanym lesie i czekała na przyjaciółkę (i chyba jeszcze kilka osób? Kto tam ją wie), niecierpliwie przebierając nogami. W sumie może nawet nie chciała tego odkręcać. Przyda się takie oderwanie od rzeczywistości, a co! Potem sobie będzie nudną panią prefekt dalej. Zresztą: dwie świeżo upieczone prefektki idą się bawić w zakazanym lesie, hehe! Lepiej, żeby nikt ich nie złapał, bo jeszcze stracą te swoje superowe, połyskujące złowrogo w marszczeniach szkolnej szaty odznaki.
Dla Clarci to nie było irracjonalne i bezsensowne, wręcz przeciwnie! Odkąd tylko zaplanowali ten szalony wypad, gryfonka nie mogła usiedzieć na miejscu - naprawdę kochała takie akcje! Nie ważne ile to już razy odbyła nocną podróż do zakazanego lasu, zwinęła książki z zakazanego działu - słowo zakazane pojawiało się w życiu Hepburn coraz częściej i co dziwne, wciąż wywoływało ten sam dreszczyk. Panna świeżo upieczona prefekt razem z Alanem, którego zgarnęła z dormitorium (ok, wiedziała, że Mia i Alanek raczej średnio za sobą przepadają, ale już kiedyś mu obiecała, że pójdą szukać testrali) wreszcie dotarli na południowy skraj lasu. Wciąż było zimno, ponad to wiał przenikliwy i nieprzyjemny wiatr - dlatego na nieco za duży sweter (pewnie danielkowy, ehehehs) Clarcia zarzuciła kurtkę, a ponieważ nie mogła rozstać się z odznaką prefekta, wciąż miała ją przy sobie. - Mia, to ty? - zapytała, bo w pierwszej chwili nie dostrzegła twarzy przyjaciółki. Było ciemno i takie tam, trzeba jej wybaczyć! - Za chwilę będzie reszta! - oznajmiła Mijuńce z uśmiechem. Miała tylko szczerą nadzieję, że Ursulis nie będzie na nią zła za przyprowadzenie Alana.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Lot na testralach - to było coś, co Alankowi siedziało w głowie już od piątej klasy Hogwartu, a jakoś nigdy nie mógł się na to zebrać. Aż dziś, zupełnie spontanicznie, przyszła Clarcia i zaproponowała mu wypad do Zakazanego Lasu, coby polatać sobie na tych słodkich (a może i nie? Przecież ich nie widział) stworzonkach. Towarzystwo Mijuńki wcale go nie zniechęciło, a wręcz przeciwnie - może być ciekawie! Czym prędzej nałożył swoją ukochaną bluzę - bo jakby nie było, wszyscy teraz chodzą w kurtkach, więc on musiał być lepszy - i czym prędzej popędził za Clarcią. Co z tego, że będzie mu zimno! Przecież w locie się tego nie czuje, poziom adrenaliny jest zbyt wysoki. - O, hej Mia Rizpah Ursulis! - gdyby nie był sobą, pewnie zastanawiałby się, czym Krukonka zasłużyła sobie na takie powitanie, godne niedorozwiniętego dziecka lub niespełnionego poety, ale przecież Alan to Alan. - Będzie fajnie, koleżanki. - zapewnił entuzjastycznie obie panie i pociągnął rękawy swojej bluzy, bo jednak faktycznie było zimno. Co mu w ogóle do głowy strzeliło, żeby nie wziąć ze sobą kurtki? No, nieważne. Zaraz powinni przyjść pozostali, toteż spojrzał w ich kierunku zniecierpliwiony. Jak można się tak bezczelnie spóźniać?! Mniejsza z tym, że nie byli umówieni na konkretną godzinę... chyba, przecież on nie był planowany w tym towarzystwie.
Przemierzając dzikie tereny Hogwartu, dzielny i tak samo mądry puchon postanowił przyjąć propozycję, którą podsunęła mu panna Mia. W dodatku miała brać w tym jego ukochana byfyfy, więc jak by nie mogło go ten być? Ogólnie zdziwił go fakt, że Obserwator o nim napisał w swojej notce na wizbooku. Biedactwo, teraz to Marsden już naprawdę nie będzie mógł odpędzić się od szalonych fanek. Poza tym to fajnie, w końcu to przecież Hogowy fejm, jak reszta dzielni od jednorożców. Których w sumie jeszcze nie było, ale ale o tam. Ubrany w zwykłą czarną kurtkę i CZARNY PŁASZCZ DEMENTORA udał się na spotkanie. - CZEŚĆ MOJE PANIE! -zawołał na przywitanie i uśmiechnął się szeroko- I ty Alanie. Zdejmując kaptur z głowy, co by nikt nie padł na zawał, przyjrzał się chłopakowi. - Aż dziw, że nie przyszedłeś tu w bikini- biedny zmarznięty chłopiec- Siostra nie chciała pożyczyć? Wyszczerzył się i narzucił różowy dementorski płaszczyk na gryffońskie ciałko. Jeszcze by się przeziębił i oskarżyliby ich o wykańczanie uczniów z innych domów. -Masz ogrzej swoje biedne kończyny, nie dziękuj. -puścił mu oczko i udał się w stronę panien. Podał im dwa czarne płaszczyki Dementorów, by wszyscy wyglądali super pro i w ogóle.
Oczywiście, że brakowało tam jeszcze jednej osoby. I oczywiste było, że ta osoba jak zwykle musiała się spóźnić, choć z tego co wiedział, jakiejś konkretnej godziny nie było. No ale mniejsza. Powód jego spóźnienia, już miał wychodzić i jak nic byłby na czas(ta, kto w to uwierzy) gdyby nie to, że musiał wrócić się po buty. A jak już wziął buty i był prawie na samym dole zamku, przypomniał sobie, że na dworze może być, a raczej nie może, a jest dość zimno, toteż ruszył swoje kościste dupsko biegiem na górę po zwykłą kurtkę i jeszcze szybciej popędził w stronę lasu. Biegł tam, dostrzegając Mię i Clarę i Marvela. Mógłby przysiąc że Alan też miał brać udział w tym przedsięwzięciu, no mniejsza. Już miał hamować, prosto przed trójką znajomych, gdy wpadł na coś przed sobą odbijając się od tego i lądując czterema literami na ziemi. Podniósł się i roztarł pośladki dopiero w tym momencie dostrzegając, że stoi tutaj jeszcze jedna osoba. -Boże Alan posrało Cię kompletnie, w ogóle Cię człowieku nie widać. - powiedział z wyrzutem do przyjaciela, bo to w końcu przez niego zaliczył upadek. Odetchnął i rzucił uśmiechem w stronę dziewczyn. -Witam strażniczki teksasu - powiedział i mrugnął do nich, od zawsze nazywał prefektów tytułem tego rudego gościa na którego jego matka miała hopla przez pewien okres. Zwrócił głowę do ostatniej osoby i skinął puchonowi głowa na przywitanie. -To co, idziemy czy czekamy jeszcze na kogoś?
Zdążyła zmarznąć, zanim przywlokła się Claruńcia z Alanem. Na jego widok brwi zbiegły jej się w lwią zmarszczkę nad oczami. Jasne, Clara, że możesz przyprowadzić kogo chcesz! Szkoda, że wypadło na Howetta. Ale Mia nie miała zamiaru psuć sobie przez niego wycieczki! - Hej, Anal Hipsta Howett, jak miło cię widzieć! - odparła na jego przywitanie, a potem podeszła i ucałowała go w oba policzki jak starego przyjaciela. Zaraz potem przyszedł Marvel z płaszczykami; swój Mijka przyjęła z rozbawieniem i chwilę trzymała w rękach. Przecież chyba nie będzie go wkładać, bez jaj! Ale podziękowała ładnie, jak przystało na kulturalną krukońską panią prefekt. Przyszedł też Emrys i Mia już nie miała zamiaru czekać na nikogo więcej. - Idziemy! - zarządziła, odpowiedając na jego pytanie. - Bo jeszcze jakaś Betty Hampson czy inna Abrienda Odell zobaczy nas z okna czy coś i będziemy spaleni - dodała ponaglająco.
Clara powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Żeby nie narazić się Alanowi i Mii, udała, że napadł ją atak kaszlu, bo ach, no taka z niej było gruźliczka! - Siemka. - przywitała się z Emrysem, po czym założyła na siebie dementorowy płaszczyk od Marvela. Podobno moda w stylu dementorowym podobija cały świat czarodziejów - ta dzielnia to jednak modna była! Szczególnie Alan Hipster w wersji różowej. Clara posłała Marvelowi spojrzenie w stylu Clara approves i klasnęła w dłonie, przenosząc wzrok na pozostałych. - Jesteśmy już wszyscy, więc możemy rozpoczynać naszą przygodę! - oznajmiła tonem, który wydał jej się godny prefekta i jako strażnik teksasu, poczuła się odpowiedzialna za przedstawienie swojej ekipie paru faktu o testralach. Coś jej podpowiadało, że wycieczka w głąb zakazanego lasu, w dodatku w środku nocy to jednak nie był najbardziej rozsądny pomysł świata, ale postanowiła zignorować ten, póki co, cichy głosik. - Żeby przywołać testrale, trzeba głośno krzyczeć, dlatego pójdziemy w głąb. Przydałoby się też jakieś mięso... - zastanowiła się, przesuwając wzrokiem po zebranych. Wyglądało to trochę jakby zastanawiała się, kogo mogą pokroić i na jego mięso przywołać testrale, hihi. Niestety wcześniej nie wpadła na to, żeby zwinąć jakieś mięso z kuchni... no cóż, chyba będą musieli sobie poradzić bez krwawego steku! Hmm, ale jakiś naiwniak zawsze się znajdzie, eheheh...
Ostatnio zmieniony przez Clara Hepburn dnia Nie 10 Lut - 22:37, w całości zmieniany 1 raz