Czasem można tu spotkać jakiegoś zabłąkanego ucznia, łazienka jednak nie cieszy się zbytnią popularnością, z prostego powodu - zamieszkuje ją wyjątkowo płaczliwy duch - Jęcząca Marta. Na jednej z umywalek dostrzec można mały rysunek węża, dzięki któremu, jak głosi legenda, można otworzyć przejście do Komnaty Tajemnic.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:53, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Bycie pierwszakiem nie było łatwe. Początki wiązały się ze zmianą całego dotychczasowego życia. Pewnego dnia wyrywano cię z domowych pieleszy, spośród znajomych z sąsiedztwa, pakowano cię do pociągu i wysyłano do szkockiego zamku. A ten był ogromny, pełen dziwności i, jak sobie człowiek szybko uświadamiał, pełen niebezpieczeństw. Do tego dochodziła konieczność nawiązywania nowych relacji, zarówno tych pozytywnych, jak i trochę mniej. Asymilacja były długim procesem, a dostawanie w nos pierwszego dnia, znacznie wydłużało ten proces.
- Hej hej hej, spokojnie – powiedziała, kiedy mała Krukonka z zacięciem na twarzy stwierdziła, że poradzi sobie z Ruth. Miała charakter ta młoda, trzeba to było przyznać. I co dziwne, Brooks miała wrażenie, że wcale nie rozmawia z 11-latką, a osobą znacznie starszą. – Tak jak powiedziałam, masz obowiązek się bronić. B-R-O-N-I-Ć. Nigdy nie zaczynaj pierwsza i nigdy nie rób tego na oczach nauczycieli. Albo całej szkoły. Uwierz mi, wiem coś o tym. Nie warto.
Miała cichą nadzieję, że te argumenty przemówią do dziewczynki, bo ostatnim, na co miała ochotę, to dodawać Voralbergowi problemów. Jeszcze rok szkolny się dobrze nie zaczął, a ten już zapewne dostawał listy w sprawie bójki. I dostanie jeszcze jeden, jak tylko Julka ogarnie ślepego Felka.
Krople do oczu, choć zwykłe i mugolskie, zdawały się działać. Krukonka widziała, jak oleista ciecz pod bielmem, powoli się rozrzedza. – Nie ruszaj się – poleciła chłopakowi i dodała jeszcze po kilka kropel.
Mugole 1. Czarodzieje 0. Szybko okazało się, że wzrok Felka wraca do normalności. Przynajmniej połowicznie, bo teraz szczerzył się do nich wesoło i nawet pokusił się o porównanie jej do chochlika.
- Z moim szczęściem do łazienki wparowałby wielki wściekły niedźwiedź, a potem bym do końca roku szorowała puchary w szkolnych gablotkach – uśmiechnęła się delikatnie, obserwując, jak asystent dochodzi do siebie. – Hyabak. Najpopularniejsze mugolskie krople do oczu w UK. Polecam, doktor Brooks.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna bardzo poważnie traktowała wypowiedzi obojga dorosłych, nawet jeśli jej plan działania skupiał się aktualnie bardziej na radach wygłoszonych przez Julię. Mężczyzna miał w sobie kojące ciepło, zupełnie jak Christian, dlatego Jenna instynktownie mu ufała i miała do niego szacunek. - Nie będę się zniżać do jej poziomu - zapewniła Felinusa gorliwie, pragnąc sprostować swoją wcześniejszą deklarację. - Zamierzam zrobić to wszystko lepiej. Wykorzystam jakąś sytuację, w której to ona wypadnie gorzej. No i z tym radzeniem sobie, to chodziło mi właśnie o to, że uderzę, jakby zaczęła atakować. Tak będzie lepiej. Ja nie zamierzam tracić stu punktów. Ale odzyskać respekt już tak. Chcę to zrobić... mądrze. I faktycznie jej oczęta wyglądały mądrze, choć w przypadku jedenastolatków mogło być różnie. Dziewuszka mogła sobie po prostu coś wyobrazić, coś nie do końca spójnego z rzeczywistością. - Czemu Callahanowie są tacy? - powtórzyła po Felinusie, z lekką zadumą w głosie. - Może pochodzą z marginesu społecznego, a ich rodzice to jednostki patologiczne? Powiedziała to całkowicie neutralnym głosem. Nie miała na celu nikogo obrażać, po prostu przypomniała sobie jakąś mądrze brzmiącą wypowiedź swojej rodzicielki. I tu wychodziła na wierzch jej kolejna dziecięca cecha. Dzieci powtarzały, czasem nawet nie do końca rozumiejąc, co powtarzają. - Pan myśli, że im jest potrzebna pomoc? Znów się zamyśliła na chwilę, a potem powiedziała, znów neutralnie. - A może właśnie mają za dużo pomocy? Dziadek czasem mówi, że socjalizm psuje ludzi. Może oni są właśnie tacy zepsuci? Podobno z tego wynika dużo problemów, a najbardziej nieróbstwo i właśnie przemoc. Chociaż mama ma trochę inne zdanie... Jenna wcale nie uczestniczyła w wielu rozmowach politycznych. Zagorzały w tych tematach był tylko dziadek i należał do mniejszości. A jednak rzadko ją wypraszano z dorosłego grona, dlatego dziewczynce zdarzyło się wchłonąć to czy inne stwierdzenie. Z kolei wypowiedź o czarnej magii przypomniała jej rozmowę z Maxem. - Czyli trzeba być wystarczająco mądrym, żeby wiedzieć, że nie należy jej używać. - rzuciła nieco przemyśleń, trochę do Felinusa, a trochę po prostu w eter. - A czy czarnej magii można używać do czegoś dobrego? No i właśnie, skąd wiadomo, że akurat ta magia jest czarna? Jenna była pełnej krwi Krukonką, którą nurtowały wciąż setki pytań. I nie mniej silnie zainteresowały ją mugolskie krople rozpraszające zły urok. Bardzo się nimi podekscytowała, a jej jasne oczęta znów zalśniły fascynacją. - Niemagiczne krople! Moja mama takich używa! Znam takie od zawsze, a nigdy nie sądziłam, że można nimi odwrócić złe czary! Ciekawe czy mama... Urwała i na jej policzkach wykwitł mocny rumienieć. Nawet jeśli mama wiedziała, że te krople tak działały, z pewnością nie zamierzała słuchać o tym ani słowa. Jenna wysyłała jej dokładnie okrojone z magii relacje zdarzeń z wakacji. Ze szkoły jeszcze nie zdążyła. - Ma pan tęczowe włosy - zmieniła temat, skupiając się na stanie mężczyzny. - Tak powinno być?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy to, że byli dorośli i za siebie decydowali, oznaczało, że byli znacznie mądrzejsi? Otóż niespecjalnie. Wiedział, że pewne schematy ulegają zniszczeniu nawet z biegiem lat, w związku z czym poniekąd zazdrościł Jennie braku tych wszystkich problemów związanych z dojrzewaniem. Chociaż nie zazdrościł jej tego, że się przed tym znajdowała; mogła opierać się teraz na wiedzy czysto podręcznikowej, nie musząc sięgać do doświadczenia. A jak wiadomo, te potrafi być bolesne, bardziej tkliwe dla innych, a przede wszystkim... pozostawiające widoczne ślady. Dlatego nie preferował bójek, bo zawsze widział w tym wszystkim ojczyma, który uciekał się do rękoczynów tylko wtedy, gdy znajdował ku temu okazję. W sumie to nawet bez niej się zdarzało, że ręka omsknęła się bardziej, niż w rzeczywistości powinna się omsknąć. - Widać, że należysz do Ravenclawu. - uśmiechnął się, choć nie mógł jej wówczas jeszcze zobaczyć, w związku z czym lekko prychnął na własne słowa. No ideałem pod względem ich doboru nie był, ale też, nie chciał się załamywać. Bywał w znacznie gorszych sytuacjach i naprawdę nie widział samego siebie, żeby się nad tym załamywać. Też, nie chciał, by ktoś inny się o tym dowiedział, w związku z czym dziękował sobie w duchu, że to właśnie Julia się nim zajęła; poza tym dobrze, że postanowiła wytłumaczyć, co miała na myśli. Kolejne pytanie ze strony dziewczynki poniekąd go zastanowiło. Nie wiedział, co odpowiedzieć, ale margines społeczny jakoś go tak tknął. I w sumie to dlatego, bo sam z niego pochodził, powracając za każdym razem z Nokturnu z dodatkowymi obrażeniami, ugryzieniami od pustników czy po prostu skrzywieniami na psychice. - Niektórzy tak mają po prostu. Uważają, że argument pięści jest ważniejszy od argumentu słownego. - westchnąwszy ciężej, zacisnął palce na własnej torbie, która jeszcze wisiała na jego ramieniu. Nigdy się z nią nie rozstawał, w związku z czym posiadał tam ewentualnie, w środku oczywiście, wszelkie potrzebne medykamenty w postaci stosowanych leków hormonalnych i eliksirów wiggenowych. Z czasem do składu dołączył także eliksir spokoju. - Sam nie wiem, ale nieciekawie jest tak kogoś osądzać. Bardzo często nie widać, że ktoś pochodzi z marginesu społecznego bądź rodzice są... patologiczni. - sam był tego żywym przykładem. Ojciec poszedł po fajki i nie wrócił, napisał jakieś bzdety, które posłużyły mu za imię, matka nie miała pieniędzy na utrzymanie syna i gospodarstwa, a koniec końców związała się z alkoholikiem. Czy mogło być gorzej? - Każdy potrzebuje pomocy. Mniejszej lub większej, ale potrzebuje. - pokwitował, bo w każdym człowieku znajdowała się chęć wygadania z obecnych problemów lub znalezienia rozwiązania na te istniejące. Nie bez powodu zatem pomagał każdemu, kto się rzucał w oczy bardziej, szczególniej, intensywniej. - Nie liczy się jej ilość, a jej jakość. - wiedział, że Boyd nie miał najłatwiej ze względu na utraconą rękę, ale tak naprawdę ta sytuacja odbiła się ładnie po wszystkich. I to dość porządnie. - Nie powiedziałbym, że są zepsuci. Jeżeli coś lub ktoś jest zepsuty, to trudno jest go naprawić... prędzej powiedziałbym, że obrali nieodpowiednią ścieżkę. - podzielił się własnymi spostrzeżeniami na ten temat, wszak sądził, że to nie człowiek jest zepsuty. To jego zachowanie jest po prostu nieprawidłowe. - Nie ma dobrego systemu politycznego. Każdy z nich ma dwie strony medalu. - uśmiechnął się, choć nie było mu wcale przyjemnie, kiedy Julia się nim zajmowała, każąc się nie ruszać. Poczekał dobry moment, aż krople powoli zaczynały działać. - W większości przypadków czarna magia została stworzona do tego, by czynić innym krzywdę. Ciężko o jej dobre zastosowanie. - powiedział, być może zniechęcając Jennę do brnięcia w temat nauki tej sztuki, jeżeli cokolwiek tam wykiełkowało pod jej główką. Powoli zaczynał widzieć i niezbyt mu się podobało odmienione spektrum barw, uderzające w umysł wyjątkowo intensywnie. - Ta magia jest czarna... czysto teoretycznie dlatego, bo mrok kojarzy się ze złem. Jeżeli coś nie jest jasne, to znaczy, że jest podstępne. - zastanowił się na krótki moment, parę razy mrugając oczami, kiedy Julia mieniła się na piękny, chochliczy kolor. - Leonardo już nie ma, ciężko o takiego drugiego misia. - pozwolił sobie na żart, kiedy już odbierał rzeczywistość przynajmniej częściowo w normalny sposób - częściowo, bo cała łazienka mieniła się na różne kolory i nie dawała mu spać. Dosłownie. Dopiero wtedy, gdy zamykał na krótki moment oczy, mógł zaznać świętego spokoju. - Nie no, idealnie, ciekawe wręcz, do kiedy mi się ten efekt utrzyma... Czy na ulotce pisze o jakimś efekcie ubocznym? - westchnąwszy ciężko, spojrzał tym razem na Hastings, czując nieprzyjemne mrowienie w obrębie czaszki, połączone z lekkim, odczuwalnym bólem. Nic nie było teraz przyjemne. Zastygł. Spojrzał uważnie tęczowymi obrączkami źrenic, które widocznie się różniły na tle innych. Jeszcze o tym nie wiedział, ale to, co powiedziała dziewczynka, naprawdę go zastanowiło, że aż dłonią przejechał po włosach, jakby chcąc się upewnić, że te są na miejscu. Całe i zdrowe. - Tęczowe włosy? - zapytał się jedenastolatki, by następnie spojrzeć na Brooks, która z łatwością zmieniała kolejne barwy na bardziej intensywne. Idealnie, perfekcyjnie. - Julia, naprawdę mam tęczowe włosy? - no nie widziało mu się chodzić po całym Hogwarcie w takiej fryzurze, w związku z czym wstał i podszedł do pierwszego lepszego lustra, zauważając, że włosy nie były jednego koloru (co prawda neonowego, różniącego się od tęczy), a prędzej kilku. Momentalnie odkręcił kran i pozwolił na to, by woda spłukała ewentualną farbę, ale efekt był chyba taki sam. - Nadal to samo? - ściągnął z wrażenia okulary, spoglądając na Krukonki.
Pożary nie były niczym dziwnym w Hogwarcie. Właściwie, to przez te wszystkie lata, zdążyła się przyzwyczaić do tego, że co chwilę coś się działo i komuś trzeba było pomóc. Zresztą, sama niejednokrotnie znajdowała się po drugiej strony barykady i to ona była tą, której trzeba było pomagać. Nie dało się jednak ukryć, że dzisiejszy dzień obfitował w wydarzenia i niespodzianki. Rok szkolny ledwo się zaczął. Ledwie zdążyła się ogarnąć tor przeszkód po treningu, a już miała kolejne zadanie, i to medyczne. A także wychowawcze, bo mała, poszkodowana Krukonka stała przed pierwszym poważnym dylematem: jak chce być postrzegana przez innych? Jak ofiara, czy jako ktoś, kto potrafi walczyć o swoje? Sama stała kiedyś przed podobnym dylematem, z tym że ona nie miała wątpliwości, jak postąpić. Dla przyjaciół piątka, dla gamoni muka – tego się trzymała przez te wszystkie lata i na razie dobrze na tym wychodziła.
- Niepotrzebnie się zgłębiasz na tym, czemu są, jacy są – rzuciła do małej Krukonki, doglądając Felka. – Nie można tłumaczyć ludzi i ich patologicznych zachowań tylko dlatego, że jak byli mali, to mieli ciężko. Mnóstwo dzieciaków miało, ale to tylko Callahanowie wierzgają witkami na prawo i lewo – skwitowała całe te rozważania na temat genezy umysłowej Kambodży wśród członków zacnego irlandzkiego rodu z Cork. Nad czym tu było myśleć? Ludzie byli różni i było to coś, na co nie miało się wpływu. Można było się z tym pogodzić albo tracić czas na dywagacje i próby "naprawienia".
Słysząc słowa dziewczynki na temat kropel, wyszczerzyła się szeroko. Zwłaszcza wtedy, gdy mała Krukonka momentalnie ucięła. Znała to doskonale. Zaczynając szkołę i będąc w jej wieku, też wstydziła się swojego pochodzenia. Kiedy inni znali już podstawy przed przyjściem do szkoły, w tym te miotlarskie, ona musiała uczyć się wszystkiego od początku. A do tego nie miała jakiegoś wytwornego imienia jak czystokrwiści i nie za bardzo wiedziała, jak powinna się zachowywać w nowej magicznej rzeczywistości. Z czasem jednak wszystko zaczęło się zazębiać, a Angielka z Soton zaczęła rozumieć, że nie musi wypierać się mugolskiego świata, tylko dlatego, że jest czarownicą. Była czarownicą i była mugolaczką. Te dwie rzeczy wcale nie musiały się wykluczać, a wręcz przeciwnie – zachęcały do tego, by czerpać jak najwięcej z obu tych światów.
– Moi rodzice też ich używają. Wiele czarodziejskich problemów można rozwiązać w niemagiczny sposób. To wymaga jedynie odrobiny kreatywności, a tej ci nie brakuje. Nie bez powodu Twój krawat ma błękitno-miedziane barwy – trąciła dziewczynkę łokciem pod bok, delikatnie, pokrzepiająco.
- Tak, Felczi, masz tęczowe włosy – wyszczerzyła się wesoło do chłopaka w odpowiedzi na pytanie. – Wyglądasz pięknie. Jak pierd jednorożca – dodała, podając chłopakowi buteleczkę z kroplami, kiedy ten już zakończył swoje próby zmycia koloru pod jednym z kranów. – Trzymaj i przepłukuj oczy w razie potrzeby. A na twoją drugą… hmm… dolegliwość… – powiedziała, wskazując głową na fryzurę ex-puchona - … polecam czapkę.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna czuła coraz większy mętlik w głowie, słuchając odpowiedzi Felinusa i Julii. Podchodzili do tematu z zupełnie odmiennych stron, a jednocześnie oboje brzmieli tak, jakby mieli rację. - Ludzie są strasznie skomplikowani. - podsumowała wreszcie. - Chyba prościej będzie nauczyć się latać na miotle albo składać nosy.
Ostatecznie postanowiła odpuścić ten temat i wreszcie odpocząć od Callahanów, a bieg wydarzeń zdawał się sprzyjać takiej decyzji, sprowadzając inny problem. - A czy czarodzieje jakoś rozwiązują problemy niemagicznego świata? Bo to chyba powinno działać w dwie strony, prawda? Myślała o tym niemal od początku dowiedzenia się istnieniu magii. Skoro są ludzie, którzy potrafią czarować, czemu nie zaczną naprawiać problemów, które rozwiązałoby machnięcie różdżki? - Jaki efekt? - spytała, nie do końca rozumiejąc, o czym Felinus mówił. W ogóle przez padające imiona wypadła trochę z tematu. - A włosy naprawdę są tęczowe! Może trzeba je wypłukać tymi kroplami? Skoro na oczy zadziałały? ACH! Nagle sobie coś przypomniała i zaczęła grzebać w torbie, żeby po jakimś czasie wyciągnąć wreszcie sakiewkę, którą znalazła, kiedy pomagała Felinusowi się podnieść. - To ten eliksir, który pan zgubił przy wahadle - powiedziała. - Nopuerun... Jak to właściwie działa? To leczniczy eliksir?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Tak naprawdę to żadne z nich nie miało racji. Mogli sobie gdybać, ale to tak, jak z tematami, które są ciężkie i wymagają spojrzenia nie tylko ich, ale także innych osób. Życie raz po raz przekonuje do tego, żeby czerpać pełnymi garściami, ale nie zawsze jest to możliwe - głównie właśnie ze względu na wewnętrzne problemy. To zawsze się odezwie, prędzej czy później. Nic nie tłumaczy przemocy wobec drugiego człowieka i wówczas, jeżeli takie sytuacje występują, nie powinno się tego bagatelizować. Niemniej jednak coś było w Callahanach - o ile do nich nic nie miał, o tyle prawo pięści zdawało się obowiązywać u każdego przedstawiciela tego rodu. Coś nie pasuje? Ból fizyczny nie jest w tym momencie najgorszy, a właśnie ten wewnętrzny, na umyśle, który pozostaje z człowiekiem na znacznie dłuższy okres czasu. Klepsydra może przesypywać piach, a i tak pewne rzeczy pozostaną niezmienne. - Nie bez powodu są skomplikowani. Gdyby każdy byłby taki sam, relacje z innymi pozostawałyby po prostu nudne. - no tak. Możliwość przewidywania tego, jakie zachowania będą miały miejsce, nie - wiedza tego, co się konkretnie wydarzy, jako że przecież człowiek miałby kopię charakteru jeden do jednego - nie byłyby czynnikiem zachęcającym do podejmowania się czegokolwiek więcej. Doskonale o tym wiedział, ponieważ to ta różnorodność pozwalała na to, iż ludzie albo się lubią, albo niespecjalnie za sobą przepadają. I to jest coś całkowicie naturalnego - jeżeli ktoś nie potrafi zaakceptować tego faktu, powinien spojrzeć na siebie w lustrze i zastanowić się parę minut nad tym, prowadząc ze sobą wewnętrzną rozmowę. Zgadzał się jednak tylko częściowo z tym, że posiadanie ciężkiego dzieciństwa nie jest tłumaczeniem. W jakimś stopniu jest, ale tylko do tego, by rozpocząć pracę nad samym sobą. Sam miał wyjątkowo ciężko w okresie dojrzewania, w ogóle podczas przebywania w rodzinnym domu, w związku z czym pewne rzeczy - i pogląd - były wysoce zaburzone. Nie uważał tego za pełne wytłumaczenie; jeżeli człowiek chce coś zrobić w tym kierunku, to takie sytuacje powinny dawać mu do myślenia. Znajdowanie się w jednym i tym samym miejscu, połączone ze stagnacją, nie przyczyniały się do poprawy własnego stanu. - Brali udział w wojnach, które wynikały z mugolskich przyczyn. Ale trudno, żeby niemagiczni mieli styczność z magią - każdy taki przypadek jest powiązany z interwencją Ministerstwa. - odpowiedział gładko i zgodnie z prawdą, co prawda nie zamieszczając informacji o przypadku, gdy jednak mieszka się w domu, gdzie znajduje się rodzina osoby, która uczęszcza bądź uczęszczała do Hogwartu, by pobierać nauki w tym zakresie. Musieli się z tym ukrywać, co mu niespecjalnie przeszkadzało, jako że korzystanie z technologii drugiego świata nie sprawiało żadnego, większego problemu. Karty bankowe? Nie ma problemu. Mugolskie dokumenty? Posiadał. Możliwość spędzenia czasu na oglądaniu trylogii Władcy Pierścieni? Czemu nie. Tylko kwestia właśnie posiadania tych cennych godzin, w związku z czym wyodrębnienie ich było wyjątkowo ciężkie. Od razu oddał się w wir obowiązków, nawet jeżeli był to drugi dzień w pracy. - Nie no, zastanawiałem się, czy przez te krople nie mam tęczowych włosów... - westchnąwszy ciężko, jeszcze inny efekt pozostawał w jego zasięgu, jakby spojrzenie w oczy powodowało charakterystyczny, tęczowy błysk. Bo oczy rzeczywiście mieniły się na kolor tęczy, w związku z czym najwidoczniej krnąbrna magia przyczyniała się do niepotrzebnego zwracania na siebie uwagi. Na potwierdzenie Julii niespecjalnie się ucieszył, choć widocznie prychnął na informację, która ta mu przekazała po pierwszych słowach w tym temacie. - Idealnie, zawsze chciałem tak wyglądać... - pokręcił głową, choć niespecjalnie dobrze mu było od ferworu barw, jaki to mienił się przy odbiorze otoczenia. Raczej wolał tego uniknąć, ale najwidoczniej nie miał wyjścia; nie podejrzewał, żeby krople zadziałały, ale poczochrał za ten całkiem kreatywny pomysł Jennę po głowie - co jak co, ale zdolności znajdowania rozwiązań nie można było jej odmówić. Na eliksir poniekąd się zastanowił, jaki to mógł zgubić, w związku z czym nic dziwnego, że postanowił przyjrzeć się tej sprawie bardziej. Co prawda rozpoznanie go nie było takie proste, acz nazwa, która się wydostała z ust jedenastolatki, jednoznacznie go przekonała do tego, że takich to w swoim składzie nie potrzebował. Z dwóch powodów, które przyczyniały się do tego, że wcale nie musiał podawać swojej ewentualnej partnerce takiej mikstury; o mało co się nie zaśmiał, powstrzymując to wewnętrznie. Co jak co, ale dwójka dorosłych już czarodziejów wiedziała o tym fakcie. - Nie no, ja na pewno takiego eliksiru nie miałem przy sobie. - trudno było mu powstrzymać uśmiech, który naturalnie nastąpił na jego własną mimikę twarzy, w związku z czym lekko spoważniał. - Tak, to jest leczniczy eliksir, mówiąc wprost i cię nie oszukując - antykoncepcyjny. Jeszcze ci się nie przyda, ale z czasem, gdy podrośniesz, może okazać się konieczny. Na szczęście masz jeszcze trochę czasu. - spojrzał porozumiewawczo na Julkę, ponieważ, o zgrozo, nie wiedział, ile powinien na ten temat powiedzieć dziewczynie. Była przecież rozumna i chłonęła naprawdę wiele rzeczy, więc gdyby chciała, na logikę, to by się dowiedziała o tym wszystkim, w związku z czym postawił na częściowo otwarte karty.
Felek był jako tako ogarnięty. Jenna była jako tako pouczona, jak się zachowywać w przypadku Callahanów. Wszystko wskazywało więc na to, że powoli mogą się zbierać i kończyć ten mały spęd i wracać do swoich obowiązków. Zwłaszcza że wciąż mieli przed sobą nieco zajęć i spędzanie ich w toalecie, zwłaszcza tej z jęczącym duchem, nie należało do przyjemności. Starsza z Krukonek zaczęła powoli szykować się do wyjścia. Różdżkę zgasiła i schowała w połach szaty. Ręce umyła dokładnie przy jednej z umywalek, grzywkę poprawiła, krawat również, dzięki czemu znów wyglądała nieskazitelnie schludnie. W za dużych bluzach i dresikach mogła chodzić po domu. Szkoła była miejcem, w którym obowiązywała pewna etykieta, której to starannie przestrzegała. Nie było to zbyt ciężkie, była w końcu pedantką. W międzyczasie przysłuchiwała się rozmowi Felka i Jenny. Gdy usłyszała nazwę eliksiru, który to asystent zgubił, wyszczerzyła się szeroko do własnego odbicia.
- Felek, nie chcę ci burzyć światopoglądu, ale na ciebie to nie zadziała. Choćbyś nie wiem, co zrobił. – Rzuciła lekko do chłopaka, przewieszając plecak przez ramię. – Poradzisz sobie? – zapytała jeszcze byłego puchona, po czym wzięła Jennę pod ramię. – Chodź. Nic tak nie działa na złamany nos, jak Gwizdkowa kanapka – powiedziała do dziewczynki. – Byłaś już w szkolnej kuchni?
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
W umyśle Jenny klarowało się coraz więcej pytań i coraz więcej pomysłów. Coraz większy potencjał widziała w magii i coraz większe rozczarowanie czuła na myśl, że mając tak potężne narzędzie ludzie wciąż nie zaprowadzili na świecie stanu absolutnej utopii. Stwierdziła jednak, że nie czas to i nie miejsce na drążenie tematu. Felinus na pewno był zmęczony, zwłaszcza po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Kiedy mężczyzna odpowiedział jej na pytanie, policzki dziewczynki się nieco zaróżowiły z zakłopotania. Dużo wiedziała, w dodatku jej matka jako lekarz uświadomiła ją w wielu tematach, ale mimo wszystko zetknięcie się z takim tematem w rozmowie z nauczycielem... Och, to było strasznie kłopotliwe. - Zanim będę dorosła minie strasznie dużo lat - powiedziała dziewczynka z powagą. - Czy eliksiry mają jakąś datę ważności? W szkolnej kuchni! Nie byłam, to tam wolno chodzić? Spojrzała na mężczyznę, bo potrzebowała usłyszeć potwierdzenie od Felinusa, że tak, poradzi sobie i że powinny już iść. Ruszyła z Julką dopiero wtedy, gdy takowe usłyszała. - Do zobaczenia! Bardzo panu dziękuję, za wszystko. A potem znikła wraz z panią kapitan za progiem łazienki, zastanawiając się ile pytań może jej zadać, żeby jej nie zamęczyć swoją osobą.
ZT x 3
+
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
To był ten moment kiedy nie było czasu już biec schodami do lochów, dobijać się do Beatrice i prosić by coś zrobiła. Nie zdążyłby. Emocje go przygniatały od środka w tak intensywnym stopniu, że nie mógł złapać spokojnego oddechu. Ten ogień buchnął prosto w jego twarz, deformując ją upiornie w kształt potwora, na którego widok dostawało się zimnych dreszczy. Wpadając do łazienki - najbliżej położone względnie opustoszałe miejsce w niedzielne popołudnie - widział w odbiciu lustra pokraczną twarz. Pełna fałd, nierówności, bruzd. Usta miał teraz cienkie i wydłużone w upiornym ułożeniu, ślepia wąskie ale jeszcze niebieskie choć z wieloma plamami czerni na białkach. Włosy straciły swój ładny blask, a stały się matowe i wydawało się, że układają się w kształt piór… ale to złudzenie, gra świateł, a może zwykła wyobraźnia. Oparł ręce o umywalkę, ale paznokcie były czarne i wydłużone w szpiczaste trójkąty. Knykcie zgrubiałe, niepasujące do szczupłych nadgarstków. Żyły na wierzchu dłoni uwydatniły się, a mięśnie wokół napinały. Tak naprawdę to nie czuł zbytnio zewnętrznej przemiany skoro to wewnątrz niego gotował się zduszony ból, żal i brak umiejętności radzenia sobie z trudnymi emocjami. Tak naprawdę nie chciał nikogo ranić, ale kiedy zdał sobie sprawę, że czuje coś nie do tej osoby co trzeba to rozumiał jak wiele osób zacznie go za to nienawidzić. Czy prosił się o to? Dlaczego znów będzie tym złym i niedobrym?! Agresywnym gestem próbował odkręcić kran, by w towarzystwie wody się uspokoić, ale z jakiejś nieznanej mu przyczyny ten odmówił posłuszeństwa. Wkurzał się, ponawiał pośpiechem odkręcenie tego pierdolonego kurka, ale nie dostał upragnionej wody. W akompaniamencie dziwnego dźwięku wydostającego się z jego gardła, w ataku złości szarpnął kran w swoją stronę i go po prostu wyrwał. Metalowa część z hałasem poleciała na podłogę, a zimna woda z podłączonej rury trysnęła w górę fontanną i poczęła wylewać się po umywalkach i skapywać na podłogę. To był jak zapalnik, zechciał jeszcze więcej niszczenia i hałasu. Gniew wrzał w jego żyłach coraz intensywniej, a więc zamachnął się pięścią by wkomponować jej kształt w nieruchomą taflę lustra.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Od dłuższego czasu staram się nie wchodzić innym w drogę, w związku z czym chowam się po najróżniejszych miejscach ulokowanych w średniowiecznym zamku. Zima panuje na zewnątrz nieprzyjemnie, choć podmuchy powietrza wcale mi nie przeszkadzają - przeszkadza mi przede wszystkim stres powiązany z tym, co ma miejsce. Irytek nie daje mi spokoju. Nie chce mi dać spokoju, choć kiedy bardziej się ukrywam, tym większą sprawiam mu niespodziankę, bo zazwyczaj wtedy rusza do boju, szukając mnie siedzącego w najciemniejszych zakamarkach Hogwartu. Na szczęście dzisiaj mam spokój, a jakaś dziwna nadzieja wstąpiła w serce, choć nadal - nie jest ze mną najlepiej. Atak pasożyta na Zielarstwie przyczynił się do powstania paskudnej rany na łydce, a ta wcale nie zamierza się tak łatwo zaleczyć. Utrata składników odbija się aż do teraz, stres, niepokój i wynikające z tego rozdrażnienie. Ludzie zaczynają mnie denerwować jeszcze bardziej, a niepotrzebne pytania powodują chęć odwrócenia się na pięcie i prostej, ludzkiej ucieczki. Siedzę zatem w Łazience Jęczącej Marty, gdzie nikt nie wchodzi ze względu na plotki i ogólną reputację tego miejsca. Zimne kafelki mi nie przeszkadzają, a siedzę głównie i tak w jednej z kabin, traktując ją za moje prywatne miejsce. Nikt z tego miejsca nie korzysta, w związku z czym mogę powiedzieć, że pod względem woni jest zdecydowanie lepsze od męskiej łazienki; czytam książkę. Czytam skrupulatnie, chcąc dowiedzieć się więcej na temat procesu spalania i powstawania z popiołu, jako że nadal parę kwestii nie daje mi swoistego spokoju. Przynajmniej tutaj moja oaza myśli nie zostaje zaburzona. Do momentu, oczywiście. Nim się oglądam, mając kurczowo nogi przy sobie - w związku z czym mnie nie widać - a stukot kroków przedostaje się do moich uszu, alarmując mnie na krótki moment. Spokojnie - mówię w myślach do siebie, nie chcąc niepotrzebnie panikować. Może to ktoś, kto również szuka jakiegoś miejsca bez ludzi? Sam dźwięk podeszwy uderzającej o zimną podłogę powoduje, że nie mam ku temu żadnej pewności. Wydaje się być... stanowczy. Z d e n e r w o w a n y. Biorę głębszy wdech, ale powoli i ostrożnie, starając się nie wydać żadnego dźwięku, jakbym był tylko duchem i minioną częścią przeszłości tego miejsca. Po czasie dochodzą do mnie charknięcia, na co zastygam jeszcze bardziej w bezruchu, czując bijące pod sklepieniem żeber serce. A potem dźwięk wyrywania czegoś i uderzającego o kafle metalowego przedmiotu, na co się wzdrygam. Czuję szum w uszach, czuję, że panikuję. Panikuję cholernie, nie mogę przestać działać irracjonalnie. Sprawdzam zamknięcie, teoretycznie jestem bezpieczny, ale nie do końca; dźwięk tryskającej wody potwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba mieć siłę, by wyrwać kran. A tym bardziej trzeba być zdenerwowanym, by uderzyć w lustro. Opuszczam książkę na dół w odczuwalnym dla mnie ataku paniki i zawężającym się polu widzenia. Dźwięk nie był przesadnie głośny, ale na tyle oczywisty, że dawał informację do tego... czegokolwiek, że tutaj jestem. Zastygam ponownie. Trzęsącymi się palcami podnoszę egzemplarz z kafelek, podwijając jak najbardziej nogi do góry. Mam ze sobą różdżkę, ale nie mogę z niej korzystać; chcę oddychać, duszę się wewnątrz, gdy staram się kontrolować odruchy klatki piersiowej. Staje się to zdecydowanie trudniejsze.
Nie roztrzaskał lustra bo jednak nie miał w sobie tyle siły, by to uczynić. Od uderzenia wytworzył w zimnej tafli jedynie sieć pęknięć. Dosyć mocno otarł przy tym zgrubiałe knykcie jednak teraz nie czuł tego bólu skoro w trzewiach ściskał się strach przed tym, że wszyscy go będą teraz nienawidzić. Nie potrafił pozbyć się z myśli wyrazu twarzy Doireann kiedy dowiedziała się, że to wszystko ułożyło się nie tak jak należy. - Kurwa. - wydusił z siebie i wciskał palce w kąciki swych oczu, pochylał się nad umywalką i próbował wytrzymać to pulsowanie w głowie. Czuł, że zaraz pęknie i rozniesie wszystko wokół. Tak bardzo teraz pragnął niszczyć, miażdżyć, wyżyć się jak tylko mógł… a czemu miałby się teraz powstrzymywać? Był tu sam. Nikt tu nie przychodził. Zacisnął pazury w pięść, wbijając ich końcówki w skórę wnętrza dłoni i popatrzył na rękę. Na chwilę urwał mu się obraz. Przez kilka minut nie był sobą, a miał oczy czarne jak smoła, gęste, dzikie, niezbyt świadome. Nie wiedział co się działo przez tę ulotną chwilę. Kojarzył jedynie dźwięki - trzask gwałtownie otwierających się drzwi do kilku kabin - chyba atakował je solidnym kopnięciem. Rozsypane szkło na podłodze mogło dowodzić tego, że chyba jednak rozbił to lustro tylko nie był pewien za którym uderzeniem. Sądząc po kroplach krwi zbierających się na knykciach to musiał uderzyć w lustro z pięć razy. Ocknął się dopiero wtedy kiedy stał naprzeciw zamkniętej kabiny skąd dobiegł dziwny dźwięk. To te nuty wyrwały go z amoku. Trochę błękitu wróciło do tęczówek choć twarz była połowicznie zdeformowana - te fałdy pozostały, ta szorstkość, matowość włosów, upiornie i głęboko żłobione zmarszczki przedstawiające odwrotność urody potomka wili. - Wyłaź.- wydusił z siebie z trudem. Oparł rękę o framugę przy drzwiach kabiny kiedy zakręciło mu się w głowie od powracającej fali złości. Czemu ktoś tam siedział i jeszcze nie wyszedł? - Wyłaź!- szybko stracił nerwy, wrzasnął i szarpnął siłą za klamkę, ponaglając kogoś do opuszczenia swojej kryjówki. Głos miał dziwny, taki nieswój. Widok po wyjściu nie był piękny. Pot okleił jego mundurek i końcówki włosów.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie jestem zbyt dobry z okazywania ludzkich uczuć, ale mimo że nie mam możliwości ich obserwacji na twarzy innych, czuję, jak atmosfera gęstnieje z każdą chwilą, ciążąc na płucach jeszcze bardziej i jeszcze mocniej. To naturalne, że człowiek się boi. Kto w ogóle by się spodziewał, iż będzie mi dane do czynienia z... czymś? Kimś? Na Merlina i Dumbledora, nie mam bladego pojęcia. Moja skóra przybiera coraz to mniej zdrowszy kolor, gdy panikuję jeszcze bardziej. Czuję się tak, jakby ktoś nagle przyłożył mi nóż do gardła, choć wcale nic takiego się nie działo. Nie widzę. Jestem osaczony czterema ścianami, dzięki którym omija mnie kolejna trauma życiowa, choć większa od tej, której doświadczam właśnie teraz, w tym jednym, kluczowym momencie. Metaforyczna świeca ponownie płonie niewielkim ogniem, który wygasza się raz po raz, zmieniając swoją intensywność - boję się. A wraz ze strachem wchodzi panika co do tego, jak należy zareagować. Może kiedyś dałbym sobie z tym bardziej rady, ale teraz... teraz pod kopułą czaszki pojawiało się odliczanie. W szczególności wtedy, gdy nastaje pewna cisza pod względem demolki, której nie potrafię opisać słowami. Serce dudni mi w klatce piersiowej jak oszalałe. Trzask drzwi w kabinach obok powoduje, że mam ochotę chwycić się za skronie, zamknąć drzwi i po prostu zapomnieć. Dźwięk ten nie uspokaja mnie i dudni z taką intensywnością, której nie jestem w stanie zaradzić temu w żaden logiczny, ludzki sposób, który dałby mojej obecnie roztrzęsionej duszy jakiekolwiek ukojenie. Słyszę ponowny szum w uszach, panikuję jeszcze intensywniej, powoli zaczyna brakować mi tlenu. To chyba cud, że jeszcze z mojego nosa nie leci krew - bo zazwyczaj pod wpływem ogromnego stresu tak się dzieje. I pewnych eliksirów, rzecz jasna. Pierwsze polecenie w ogóle do mnie nie dociera, znajdując się poza moimi granicami podświadomości. Nie wiem, czego ono dotyczy, kiedy staje się tylko nikłym brzęczeniem, świadomością tego, w jak chujowej sytuacji się znajduję. Chcę zasnąć. Chcę zasnąć i się nie obudzić. Chcę uniknąć tego wszystkiego, aby ścieżki poniszczone i skorumpowane przestały się tworzyć w mojej głowie, dając na tacy nie tylko kolejne scenariusze, ale i kolejne powody do strachu. Mówią, że Hogwart jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Nie powiedziałbym - w szczególności teraz, gdy znajduję się tutaj całkowicie sam, moje umiejętności magiczne wynoszą praktyczne zero, a sięganie po różdżkę pewnie wiązałoby się z samoporażeniem. To pokazuje, jak bez alternatywnego rozwiązania pozostaję łatwym celem dla innych. Bolesność tego wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan. Słyszę słowa pozbawione spokoju, również przesiąknięte nieprzyjemnym drżeniem głosu, które nie powoduje u mnie pozytywnego podejścia - tak samo szarpnięcie za klamkę. Ustawiam się na końcu kabiny w tym miejscu, gdzie prawdopodobieństwo otrzymania drzwiami przy nagłym otwarciu przez bestię - nie wiem, jak mogę to coś nazwać, naprawdę - jest jak najmniejsze. Nie wyduszam z siebie niczego - żadnego zdania, żadnego słowa, żadnej litery. Oddycham jeszcze mniej, co wpływa na moją ogólną bladość; jeżeli bym wiedział, że coś mnie zaatakuje tego dnia, nie bawiłbym się w stagnację i zamiast tego korzystał z życia w pełni. Mam za swoje.
Odpowiedziała mu cisza, choć mógłby tutaj polemizować bo jednak słyszał swój głośny oddech, szum w uszach i kapiącą z kranu na podłogę wodę. Może mu się wydawało i nikogo tam nie ma. Może sobie wmawia, że nie jest sam, bo tak bardzo chciałby mieć kogoś obok siebie, zwłaszcza teraz? To tylko wyobrażenie, a kabina jest zamknięta bo jest po prostu wyłączona z użytku. Nie miał sił się nad tym zastanawiać. Odszedł od kabiny i krążył po łazience, trzymał dłoń zaciśniętą we włosach i psioczył, ale na siebie. Wprawny słuchacz zrozumiałby poszczególne słowa, szeptane zniekształconym głosem. - Jakim ja jestem idiotą… znienawidzą, po kolei… - kopnął w kosz na śmieci, który pod wpływem grawitacji poleciał dwa metry dalej i uderzył w ścianę. Niestety, ale nie ulżyło mu. Nacisk na skroniach był wciąż tak samo silny, a oddech trudny. - … on zabije… nie mam prawa… to nie moja wina…- towarzyszył temu zbolały jęk. Zatrzymał się przy innej umywalce, do której skapnęła z jego knykci kropla krwi. Wymawiał dwa imiona, na zmianę - Beatrice, Lucas…? Nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie wiedział do kogo iść. Nauczycielka miała mieć niebawem ślub i nie powinna już się bardziej denerwować, a Lucas jak zawsze był z Alise. Nie miał do kogo iść. Pomyślał o Robin i coś go zabolało w klatce piersiowej na tyle, że znów na moment urwał mu się obraz i nie wiedział co się działo przez kilka chwil. Nie pamiętał jednak żadnego dźwięku więc musiał stać tak, jak stał, a kolejne krople krwi pobrudziły umywalkę. Zerknął w swoje odbicie i pęknięcie w lustrze - a jednak uderzył. Zaczynał się strasznie męczyć. Znów jęknął, nerwowo odkręcał oba kurki ale nie było to proste kiedy dłonie były tak zdeformowane i poobijane. Woda jednak popłynęła a on bez wahania wcisnął głowę pod strumień, jak się okazało, niemal wrzącej. Nie wytrzymał długo, ale kontakt z żywiołem wywołał dreszcze, które go na chwilę ocuciły. Nie pamiętał kiedy usiadł pod umywalką. Nie pamiętał kiedy oparł ramiona o kolana, ale za to zobaczył jak jak jakaś kropla spadła z jego twarzy i dołączyła do tworzącej się na podłodze kałuży. Zamknął oczy i próbował wytrzymać buzujące w głowie ciśnienie. Nie umiał myśleć o niczym innym jak o tym, aby wytrzymać.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Serce dudni mi jak szalone. Nie odpowiadam, bo nie chcę, by jakkolwiek to coś się na mnie rzuciło. Po dźwiękach kompletnie nie mam pojęcia, czy to moja własna wyobraźnia postanawia płatać figle, czy jednak coś naprawdę się dzieje. Gdzie zaciera się ta granica między rzeczywistością a światem niestworzonym? Gdzie muśnięcia palców stają się realnym dowodem istnienia, a gdzie indziej przenikają poprzez powłokę, udając jedynie ciężar trosk i zmartwień? Moja próba uniknięcia stresu powoduje, że umysł działa coraz to gorzej, a wewnątrz czuję się tak, jakby coś mnie bardziej wyniszczało. Najwidoczniej napięcie, tudzież adrenalina jest czynnikiem zapalnym, którego powinienem unikać. Z dnia na dzień zbliżam się do końcowego limitu i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Docierają do mnie kolejne słowa, będące tak niespodziewane i tak nietypowe. Różnią się od poprzednich, które zdecydowanie nastawione były na wyładowanie agresji, a przynajmniej konstrukcyjnie nie stanowią polecenia bądź dziwnego charkotu, który wcześniej pozostawał poza moimi zdolnościami zrozumienia. Zaczynam się obawiać, czy mam do czynienia z kimś opętanym, czy jednak z magicznym stworzeniem, naprawdę. Zaciskam mocniej powieki, chowam jasny błękit przed otoczeniem. Jak się okazuje, nic nie uderza w kabinę, w której to się znajduję, co mnie dziwi, bo nie wiem, czy przypadkiem nie straciłem przytomności. Otwieram oczy. Nadal mam ze sobą książkę i torbę, co wskazuje na to, że koszmar się nie zakończył. Zaczynam się bardziej przerażać sensem tych słów - kto bez powodu mówi, że ktoś go znienawidzi? To znaczy się, słyszę, że w sumie jest jakiś powód, ale... ale nie wiem, czy dotyczy to właśnie tego. Mój umysł nadal jest roztrzęsiony, ręce mi drżą, choć staram się ewidentnie uspokoić. Jest to trudne, bo wcale nie potrafię za pomocą jednego pstryknięcia palcami wyrzucić z siebie niepewność. Jak czuć się pewnym, gdy dłonie są jedyną opcją, która pozwala na samoobronę? Z czasem, następuje dziwna cisza. Poprzedzona wcześniejszym odkręceniem kranu, choć i tak nadal jeden z nich tryskał niesamowicie, zalewając łazienkę pełną parą; nie cieszy mnie to. Kafelki wydają się być śliskie, a ja nie mam ochoty, siły ani chęci na wywalenie się i rozbicie sobie głowy. Mimo to czuję wewnętrznie, że ten okres bez jakichkolwiek słów, bez jakichkolwiek uderzeń, bez jakiegokolwiek dźwięku... jest moją szansą na wyjście. Zastanawiam się jednak, czy zrobić to po cichu, czy jednak zdecydować się na bardzo szybką ucieczkę z ryzykiem poślizgnięcia się. Mój krukoński rozum nakazuje rozsądek - choć czy rozsądne stawało się wychodzenie z bezpiecznego miejsca? Nie mam bladego pojęcia. Wszyscy kiedyś umrzemy, jedni prędzej, drudzy wolniej. Ryzyko w moim przypadku to nie tylko obrażenia - to także coś więcej. Wychodzę. Bardzo cicho i ostrożnie otwieram zamknięcie od drzwi i kabiny, zaciskając dłonie jak najmocniej na nie do końca opasłym, aczkolwiek odczuwalnym w dłoniach egzemplarzu do nauki Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, a raczej jednego interesującego mnie zagadnienia. Jestem blady, kosmyki włosów nakleiły się na moje kompletnie mokre ze stresu czoło, a pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to kompletna demolka. Kran na podłodze. Rozbite lustro i rozpryśnięte kawałki szkła. Krew. Zastygam w bezruchu, ponownie mi szumi w uszach - nie jest to moja krew. Jest to czyjaś, a gdy moje pole widzenia powraca do normalności, zauważam... chłopaka. Na pierwszy rzut oka wydaje się on nie być nawet człowiekiem, a jedynie czymś antropoidalnym. Potem jednak okazuje się... że jest to chłopak, którego staram się unikać za wszelką cenę, a który teraz wygląda kompletnie inaczej. Połowicznie zdeformowana twarz następującej harpii powoduje, że zastygam w bezruchu, zszokowany tym całym widokiem. Jedna osoba to zrobiła. Jedna osoba, która nie potrzebowała do tego nawet zaklęć. Gdyby mnie pochwycił, zapewne bym nie miał się z czego pozbierać. Analizuję otoczenie, staram się wszystko jakoś powiązać. Autentycznie, boję się. Strach odbiera mi możliwość zrobienia kroków dalej. - E-E-Eskil...? - pytam się niepewnie, choć przypomina to dukanie. Jestem w szoku i spinam wszystkie mięśnie do tego stopnia, jakby zaraz miał mi zrobić krzywdę. Tak samo, jak miało to miejsce w przypadku schowka. Przez niego mam z tego tytułu problemy, a obawiam się, że kontrola jego... daru nie przebiega pomyślenie. Przebiega wręcz słabo, gdy z chłopaka o jasnej cerze i możliwości zachęcenia do wykonania konkretnych działań przeobraził się w coś, czego pięknością nazwać po prostu nie mogę. - N-N-Na Merlina... - wyduszam z siebie. Autentycznie, mam ochotę zamknąć oczy i chcieć zapomnieć o tym, co widzę. O krwi, o rozbitym lustrze, o uderzeniach w kabiny, o wszystkim, co dzisiaj ma miejsce. Niestety nikt nie przewidział takiej opcji w człowieku.
Wydawało mu się, że jeśli pójdzie za poradą Beatrice i wsłucha się w pragnienie tego mniej fajnego siebie to poczuje się lepiej. Nie udało się. Wyżywał się na przedmiotach martwych i połowy tego nie pamiętał. Ścisk w klatce piersiowej też nie chciał zelżeć. Czuł się paskudnie bowiem od jakiegoś czasu tylko krzywdzi innych. Ile razy ktoś przez niego płakał, a on zdawał sobie sprawę ze swojego błędu grubo po czasie. Doireann jest pewnie w dormitorium i płacze. To wpędziło jego ręce w niespokojne drżenie. Wstrzymywał oddech kiedy fala gorąca chciała odebrać mu rozum i rzucić się w wir destrukcji. Powstrzymanie tego wykańczało. Zaciskał zdeformowane palce w pięści i ból tym wywołany pozwolił mu skoncentrować się na rzeczywistości. Nie miał jednak sił się uspokajać. Nie był zdolny do kontrolowania swojego oddechu. Przekonany o swojej samotności nie zareagował spokojnie na widok niespodziewanej obecności. Poderwał się, ale nie dał rady do pionu bo było ślisko i gorąco. Z siadu wszedł w pół siad, a dłońmi podtrzymywał się o podłogę. Wbił zmrużone ślepia w sylwetkę, która chowała się dotychczas do kabiny. Z jednej strony chciał wrzasnąć na niego, że go podgląda, a z drugiej chciał się ucieszyć, że jednak ktoś tu jest… ale zaraz trzasnęła go myśl, że on też go nienawidzi. Pobladł choć nie było to dobrze widoczne. Spiął mięśnie gotów bronić się przed jego nienawiścią i wcale nie dostrzegał w nim strachu. Nie spuszczał z niego oczu kiedy po omacku oparł paskudne palce o umywalkę i podciągał się z trudem do pionu. Kolana mu drżały. Wydusił z siebie jęk gdy ciśnienie w skroniach znów chciało odebrać mu rozum. Głos Hawka pomógł mu wybić się ponad tę wewnętrzną presję. - … po prostu… n-nie uciekaj.- wydusił z siebie kontynuację swojej niewypowiedzianej myśli. Bał się zostać sam, jakie to żałosne! Wsunął dwa palce do kieszeni spodni, wyciągnął stamtąd lusterko dwukierunkowe ale wyślizgnęło mu się z dłoni i zmieszało z wieloma, naprawdę wieloma kawałkami szkła zmoczonymi w kałuży. Cały wstrzymał oddech, spiął się kiedy nerwy go znów pochłaniały, zmusił się aby się odsunąć nieco dalej od Hawka ale buty ślizgały się po kafelkach, nie zaszedł daleko. Jego ramiona się trzęsły, ale ta myśl, że jeszcze nie jest sam jakoś trzymała go w pół świadomości. Póki ktoś tu jest to nie może pozwalać sobie na wybuchy jednak naprawdę nie umiał się samodzielnie opanować. To taka walka, gdzie ledwo co dorównywał kroku swojemu pochodzeniu, nie mając póki co szans być ponad nie. Zasłonił twarz palcami i trzymał się tej umywalki jakby bez niej miał spaść. Piekący ból przypominał o swoim istnieniu. - Lucas, Beatrice. - usłyszał szept, powtarzany niczym mantra. Potrzebował kogoś bardzo blisko choć właśnie teraz wydawał się do tego nie zachęcać. O losie. Zmusił się do podniesienia na spojrzenia na przerażonego Hawka. Patrzył na niego… prosząc o coś nienazwanego. Nie umiał tego wyartykułować, ale kilka sekund później znów zaciskał mocno powieki i wstrzymywał oddech. Hawk go nienawidzi, czemu miałby tu zostać i chcieć coś dla niego robić?
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Pragnienia wydają się złudne, o czym wiem nieco więcej. Wiem, bo cierpię; cierpię dlatego, bo zdecydowałem się wcześniej temu ulec. Widok półwila w takim stanie powoduje u mnie strach, ale nie o siebie, a prędzej o... o to, żebym to ja przypadkiem nie był czynnikiem niosącym ze sobą znacznie większe zagrożenie. Tak, jak to było w wagonie. Nie przejmuję się sobą, przejmuję się innymi, bo wiem, że nie zawsze mogę zapanować w pełni nad daną sytuacją. Naturalnym zatem odruchem jest, że się boję. Że boję się tych długich szponów, że boję się tego wyglądu, że boję się, iż w jakiś sposób dojdzie do tego, do czego nie chcę, by doszło. Przelewanie krwi w moim wydaniu może zakończyć się o wiele gorzej. I tutaj nie chodzi o mnie; widzę po szkle na ścianie, że jeżeli ten zaatakowałby mnie jakimś cudem tą samą dłonią, niósłbym na sobie brzemię jeszcze większe, jeszcze bardziej dobijające. Kurczę się w ramionach. Tracę na pewności siebie, strach przed każdą istotą w tym pomieszczeniu - przede mną również - zdaje się zbierać powoli żniwo. Nie atakuję słownie. Nie jestem z tych, którzy by się tego podjęli, choć utrzymuję ten bezpieczny dystans, dzięki któremu mogę udawać, że jest ze mną w porządku. Nawet jeżeli nie jest. Nie muszę zgadywać, że gdy adrenalina opadnie, moje ciało zacznie się jeszcze bardziej i jeszcze mocniej buntować. Intensywność emocji, nadmiernego stresu i wyrzutu adrenaliny ewidentnie nie wpływają dobrze na mój ogólny stan zdrowia. Wpływają wręcz tragicznie. I choć Eskil jawi się jako stworzenie okropne pod względem wyglądu, gdzie instynkt próbuje przejąć nad nim kontrolę... tak widzę ludzkie odruchy. Widzę trzęsące się kolana, kiedy spinam wszystkie możliwe mięśnie, wiedząc, że jeżeli pójdzie cokolwiek nie po mojej myśli, będę musiał liczyć się z konsekwencjami. - P-proszę cię, n-n-nie zbliżaj się... - mówię w jego kierunku, uważając na to, by jakkolwiek przez ten harmider nie przyczynić się do pogorszenia sytuacji. Po pierwsze, boje się, że ten może kompletnie bez opanowania się na mnie rzucić. Wyładować własną złość. Przyczynić się do tego, że posoka ozdobi podłogę. A wraz z posoką dojdzie jeszcze do znacznie gorszej sytuacji; patrzę na to, jak chłopak wydobywa niespecjalnie zgrabnie ze swojej kieszeni lusterko dwukierunkowe, które ląduje ostatecznie na podłodze. Z trudem udaje mi się rozpoznać, który przedmiot jest tym prawidłowym. Przeraża mnie to. To lusterko do komunikacji w odmętach porozbijanego lustra z łazienki przypomina jakoby logikę, która przepada nieustannie w chaosie. - M-M-Mam któregoś z nich p-powiadomić...? - spinam się cały, zerkając na lusterko znajdujące się na ziemi. Ryzyko pociachania sobie rąk jest naprawdę przeogromne, a jedynie mogę odfiltrować ostre struktury poprzez przesuwanie książką. Lucasa posiadam jedynie w urywkach pamięci i naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Beatrice? Czuję się tak, jakbym znajdował się przed naprawdę trudnym wyborem. Bardzo powoli i ostrożnie staram się, po upewnieniu, że nie robię niczego złego, wygrzebać lusterko, choć dłonie trzęsą mi się tak cholernie, że aż szkoda gadać; zaciskam mimowolnie powieki co jakiś czas i nie mogę funkcjonować normalnie. Usta przeistaczają się natomiast w wąską linię. - K-K-Ktoś w Skrzydle powinien obejrzeć twoje r-r-rany... N-Nie mam ze sobą ż-żadnego wiggenowego, l-lustra... lustra tutaj nie s-są czyste... - proponuję jeszcze, gdy udaje mi się wygrzebać jakimś cudem bez okaleczenia samego siebie magiczny przedmiot służący do komunikacji. Co ja w ogóle robię?
Łapanie oddechu nigdy nie było jeszcze takie trudne jak dzisiaj. Co rusz zalewała go ta fala gorąca, próbująca odebrać mu rozum. Tak bardzo chciał temu ulec i jeszcze raz pozwolić sobie zapomnieć co zrobił… i co zamierza zrobić. Wystarczy pojedynczy egoizm a straci uśmiech kilku osób naraz. Będą mogły go piętnować. Być może wyolbrzymiał swoje odczucia ale w tym stanie wydawały się jeszcze intensywniejsze niż na co dzień. Skrzywił się z paskudnym grymasie usłyszawszy jedynie, by się do niego nie zbliżać. Popatrzył na niego z niezidentyfikowanym wyrazem twarzy i starał się powstrzymać kolejną falę, wywołaną zgubionym lusterkiem dwukierunkowym. Nie odnalazłby go tak łatwo w tych odłamkach. Nawet gdyby to nie zdołałby go podnieść tymi palcami. Kątem oka spostrzegł, że znajduje się ono w jego dłoni. Drgnął w jego stronę jakby chcąc przejąć od niego zgubę, ale zatrzymał się w pół kroku. Skinął mu głową i ostrożnie postąpił jednak ten krok, choć i tak dłonie drżały. - R-robin. Z-zawolaj Robin.- wydusił z siebie i ukrył twarz w jednej dłoni. Logicznie rzecz ujmując to powinien dostać solidną dawkę kuzyna - najbardziej neutralnej teraz osoby w jego kłopotach jednak był nieosiągalny. O Hunterze nie śmiał myśleć choć akurat ten chłopak potrafiłby zrobić coś, co by uspokoiło wzburzoną krew. Nie umiał tego wyjaśnić, nie w tym stanie. Odwrócił się, aby złapać oddech poza zasięgiem wzroku Hawka, który był tak miły i nie uciekał. Słysząc wzmiankę o skrzydle szpitalnym wydusił z siebie stęk w akompaniamencie cedzonych słów: - Po moim trupie.- warknął i próbował zakręcić kran co skończyło się oczywiście na dosyć szybkim zirytowaniu przy niepowodzeniu. Czując, że znów gorąc chce go pojmać, po prostu usiadł z powrotem na swoje miejsce, aby całkowicie się teraz wyłączyć i skupić na równomiernym oddychaniu. Za nic w świecie mu to nie wychodziło, nie kiedy ręce, kolana i ramiona drżały. Mimo wszystko próbował i dzięki temu Hawk został pozbawiony widoku niemal zasnutych czernią oczu. Chciałby powiedzieć wiele słów, ale jeśli rozproszy się rozmową i przestanie siebie pilnować to może znów stracić obraz. Sama myśl, że dłonie nie wrócą do normalnej postaci póki są tak poranione nie napawała optymizmem. Woda wciąż ściekała, teraz lekko snuła po jego plecach, co było dobrym odwracaniem uwagi.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Widzę po nim - nie tylko po wyglądzie, który zmienił się na kompletnie obskurny i pozbawiony półwilowatego drygu do zachęcania ludzi - że nie jest dobrze. Nie wiem, do czego chłopak de facto jest zdolny i czego mogę się spodziewać, a co nadal pozostanie poza moim wzrokiem i niebieskimi tęczówkami, które może chcą jakoś przewidzieć przyszłość, ale nie potrafią. Tego daru również nie posiadam. Wydaje mi się, że przebywanie obecnie z Eskilem jest kompletnie inne - koniec końców nie mam do czynienia z chłopakiem skaczącym dookoła i chcącym wpaść na jakiś kolejny genialny pomysł. Mam do czynienia częściowo z człowiekiem, częściowo ze stworzeniem. Antropoidalność uniemożliwia mi pełne zrozumienie natury, tak samo nadal pozostawiająca gdzieś pierwiastek przeszłości i normalnego wyglądu twarz. Mój umysł obecnie jest tak skonfundowany, że aż zaczyna mnie boleć od wrażeń głowa. Z jednej strony się boję, z drugiej strony moja dłoń do magicznych istot próbuje odnaleźć źródło, przyczynę takiego zachowania - bo z niczego się ono nie bierze. Mimo że jestem nastawiony na bezpośrednie niebezpieczeństwo, jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak. Jest to naprawdę dziwny miszmasz akcji i dwóch różnych strumieni myśli, gdzie każdy różni się zarówno logicznymi argumentami, jak i nurtem - jego prędkością, rwaniem brzegów, żyjącymi w nich organizmami. Stworzenie i człowiek. Człowiek i stworzenie. Gdzie ulega zacieraniu granica? Widzę czarne oczy, które świadczą o tym, że Clearwater musi mieć do czynienia z takimi emocjami pod kopułą czaszki, z jakimi albo półwil sobie by nie poradził, albo wynikają z innych pobudek. Widzę to drgnięcie, ten grymas twarzy, ale nie robię tego z egoistycznych pobudek. Boję się, że gdyby jednak w jakiś sposób doszło do skaleczenia mnie - muszę brać to pod uwagę - mogłoby dojść do dodatkowych komplikacji. Dwa strumienie krwi zmieszane w jeden niosłyby dla Eskila coś więcej, niż tylko i wyłącznie nieprzyjemne wspomnienie, jakim stanie się ta sytuacja. - S-Staraj się znaleźć w ł-łazience p-pięć nie...niebieskich przedmiotów, e-elementów. Skup... skup się na czymś innym, p-p-powinno być ci łatwiej w-wtedy... - trzymam drżącą dłonią lusterko, aby następnie go prawidłowo użyć. Nie wiem, czy Robin to jest dobra opcja - pamiętam, jak całkiem niedawno przecież wpadłem na nią na lodowisku i nie wątpię w to, że raczej pierwsze skojarzenie z moim głosem będą problemy - niemniej jednak muszę zaryzykować. Biorę głębszy wdech, jestem roztrzęsiony, że aż samemu staram się zastosować do tej rady i jakkolwiek nie utracić kontaktu z rzeczywistością. Zakrywam dłonią jednak przedmiot, nie chcąc, by jakkolwiek moja twarz bądź ta należąca do półwila przejawiła się w magicznym narzędziu do komunikacji. Oboje wyglądamy pewnie tragicznie. Ten zdeformowany, ja przerażony. - H-Hej, Robin... S-S-Słuchaj, jest taka sprawa i... E-Eskil cię p-pilnie p-potrzebuje w Ł-Łazience Jęczącej M-Marty... N-Nie pytaj, ale... ale s-sytuacja jest p-poważna... - dukam z siebie i mam nadzieję, że przekazuję informacje w taki sposób, że ta nie będzie miała problemu z ich rozszyfrowaniem. Nadal się boję i nadal trudno jest mi się pozbyć wrażenia, że te wspomnienia będą na mnie intensywniej ciążyć. Kończę rozmowę, ale z oczywistych względów nie podaję lusterka z powrotem. Istnieje za duże prawdopodobieństwo, iż przy próbie przekazania go... będę mieć do czynienia z własną krwią. - L-Lusterko p-przekażę R-Robin, dobra...? - mówię w jego kierunku, bo za bardzo moje wewnętrzne instynkty wariują, bym podszedł do niego i wepchnął mu do kieszeni ten magiczny przedmiot. Staram się być ostrożny, więc nic dziwnego, że trzymam się na dystans. Wystarczy jeden źle wyliczony moment, bym zaczął żałować jakiejkolwiek krzty chęci udzielenia pomocy. Bo choć na uzdrawianiu się nie znam, to przeczucie i dryg mówią mi, że chłopak w częściowym stanie harpii może i jest niebezpieczny, ale przecież każde rozjuszone stworzenie będzie równie zagrożeniem. W takiej sytuacji podejmuje się zazwyczaj albo pozostawienia magicznej istoty poza kontaktami z osobą (bądź osobami w ogóle), przy której doszło do nadszarpnięcia wrażliwej struny, albo uspokojeniu poprzez kontakt z kimś innym, albo podjęciu się odwrócenia uwagi. A pójście do Skrzydła Szpitalnego nie wydaje się być dobrym pomysłem, skoro otrzymuję zdecydowany sprzeciw. - C-C-Czekaj, ja... ja zakręcę ten kran... - proponuję, widząc nieudolne starania chłopaka. Robię to ostrożnie i jeżeli ten nie wyraża zgody - nie podejmuję się niczego na siłę. Czekam. Nadal przerażony, nadal wystarczająco mający dość tej szkoły, czekam. Nie wątpię w to, że już tutaj nie zawitam, a będę musiał zamiast tego skupić się w pełni na tym, by znaleźć jakieś inne, bardziej dogodne miejsce od czytania lektur. Kolana mi drżą, jest mi niedobrze. Na Merlina, w co ja się pakuję...
Kompletnie nie spodziewała się takiego wezwania na ratunek. Było to dla niej totalnym zaskoczeniem i skłamałaby mówiąc, że wyglądało to inaczej. Przywykła do myśli, że dwukierunkowe lusterka służyły jej i Eskilowi wyłącznie do gadania o głupotach takich jak najświeższe plotki z Hogwartu tudzież pomstowanie na nauczycieli i beznadziejne prace domowe jakie im zadawali. Tymczasem nie dość, że tym razem wezwanie na lusterku wyglądało kompletnie inaczej, to jeszcze nie ujrzała tam błękitnych ślepi Eskila tylko. Skonsternowana trzymała swoje lusterko oburącz w dłoniach i wpatrywała się w twarz Hawka, kompletnie nie rozumiejąc, co się tutaj dzieje?! W głowie miała wiele pytań, ale przede wszystkim jedno: skąd Krukon posiadał własność Eskila?! Przecież to było praktycznie nierealne, by ten chłopak je ukradł, a znając uprzedzenia chłopaka co do półwila (którym notabene się nie dziwiła…) nie spodziewała się, że ten jednak zdecyduje się spędzać czas w jego towarzystwie. - H… Hawk?! - nic dziwnego, że w tonie jej głosu zabrzmiała nutka zaskoczenia i jednocześnie oburzenia. Dopiero kiedy chłopak doszedł do głosu i padło z jego strony hasło, że Eskil jej potrzebował, zaskoczenie uległo przekształceniu w strach. Dlatego rzuciła tylko krótkie “jasne, już lecę” i odłożyła lusterko na bok. Całe szczęście, że nie zdążyła jeszcze udać się do Hogsmeade, do mieszkania jej wujka. Że była w dormitorium Ślizgonów i miała do pokonania tylko kilka pięter. Od razu złapała różdżkę w dłoń i niemal biegiem rzuciła się w stronę drzwi. Kiedy próbowała sobie przypomnieć to, w jaki sposób pokonała tę drogę, nie była w stanie tego zrobić. Po prostu w jednym momencie była w lochach a w kolejnym już chwyciła w dłoń klamkę od wspomnianej przez Hawka łazienki. To, co zastała w środku, kompletnie odbiegało od jej jakiegokolwiek wyobrażenia. Całe pomieszczenie było zniszczone, Hawk ledwie trzymał się na nogach, a sam Eskil wyglądał tak, jakby za sekundę czy dwie miał całkowicie przemienić się w harpię. Merlinie… - Co tu… - głos jej się urwał, gdy zrozumiała, że Hawk najzwyczajniej w świecie tak cholernie bał się chłopaka. Nie dziwiła mu się kompletnie. Sama też przeszła przez podobny proces, choć w jej przypadku w tamtym momencie przeważała raczej fascynacja niż strach. U Krukona za cholerę nie mogła dostrzec tej fascynacji i nawet nie próbowała. - Eskil? - szepnęła, miękko, z troską wymalowaną na twarzy. Nie bała się chłopaka. Już dawno minęły czasy, gdy harpia bądź jego częściowa transformacja wywoływała w niej wstręt czy strach. Gdy upewniła się, że ten ją słyszy i widzi, zrobiła krok do przodu, powoli zbliżając się do niego. - Mogę do Ciebie podejść? - zapytała jeszcze, bo pamiętała przecież doskonale, że nie w każdym momencie jakikolwiek dotyk mógł być przez niego pożądany. Ostrożnie decydowała o swoim każdym ruchu czy kroku, niemniej przede wszystkim po to, aby nie przestraszyć go jeszcze bardziej, nie wywołać w nim jeszcze silniejszych emocji. Nie ze względu na strach o siebie. Przecież Eskil nie mógł jej nic zrobić.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
To trwało już zbyt długo. Minęło z pół godziny a on nie wrócił do normalnej aparycji. Ciężkość w klatce piersiowej nie zelżała nawet na chwilę więc jak on ma funkcjonować? Tak się da? Przecież to on złamał serce to czemu czuje się tak paskudnie? Czy to naprawdę przeraża go myśl, że musi wybrać albo własne szczęście albo cudze, a nic pomiędzy? Głowa ciążyła mu na karku, a głos Hawka dochodził jak przez grubą warstwę wody. Skupienie się na czym…? Nie rozumiał do końca o co mu chodziło, ale podniósł na niego wzrok i lekko skinął głową. Nie chciał się już wyżywać o ile tylko znów nie wydarzy się nic pod górkę. Miło, że Hawk zakręcił ten kran. Gdzieś w podświadomości mknęła myśl, że robi tutaj syf i jednak wypada posprzątać. Szkoda, że nie potrafi utrzymać różdżki, nie w poranionych rękach. Nie słyszał przekazywanej w lusterku wiadomości, bo na moment urwał mu się obraz. W tym czasie wstał i krążył z drugiej strony łazienki, a ponowny głos Hawka przywrócił jego ciemne oczy do nieco ludzkiej odsłony. Twarz jednak nie chciała wrócić do naturalnej ładnej aparycji. Przeniósł wzrok na trzymane przez niego lusterko i zdołał jedynie kiwnąć głową. Trzymał się jednak z daleka bo jednak nie wiedział jak Hawk może reagować. - To nie zawsze… nie zawsze tak… wygląda. - zmusił się do wyjaśnienia ale musiał przestać bo jednak ogień pod skórą napierał na jego świadomość w regularnych odstępach czasu. Hawk go nienawidzi i patrzy na niego z przerażeniem. Wolał chyba jego strach niż nienawiść. Dołączy do niego parę osób… Kiedy Robin pojawiła się w zasięgu wzroku to gwałtownie wyprostował plecy. Zrobiła krok w jego stronę, mówiła coś cicho, patrzyła, ale ona ani nie nienawidziła ani się nie bała. Zerwał się gwałtownie w jej stronę i mogło to wyglądać jak niekontrolowany atak, a tak naprawdę zerwał się po to, aby sięgnąć do jej ramion i oprzeć o nie swoje paskudne paluchy. Zatrzymywał ją tu choć wcale się nie cofała. Nie potrafił określić siły nacisku swoich rąk, ale raczej był to kontakt zbyt mocny jak na ich standardy. Patrzył w jej oczy. - Z-zerwałem z… z Dori.- nie zdawał sobie sprawy, że w ogóle o coś go pytała. Wiele się zmieniło od momentu kiedy ostatnim razem go takim widziała. Nie puszczał jej jakby obawiał się, że zrobi kilka kroków w tył. Patrzył jej w oczy taki na wpół zdeformowany. Wiedział, że nie skrzywi się z obrzydzenia. - Ona płacze. A oni… znienawidzą.- to go najbardziej bolało i te informacje jej przekazywał. Sęk w tym, że gdy o tym myślał to atak gorąca stawał się silniejszy. Oderwał od niej jedną rękę, aby wcisnąć wnętrze dłoni w swoje oczy i ze wstrzymanym oddechem próbować przywołać się do porządku. I tak szło mu już o niebo lepiej niż dwadzieścia minut temu, bo nie był już sam.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Kontakt ze mną dla Robin mógł być kompletnie niespodziewany - i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Zastanawia mnie natomiast to, dlaczego to ja muszę mieć do czynienia z tym wszystkim. Czemu nie mógł to być ktoś inny? Pomijając już kompletnie wydarzenia, które miały miejsce w wagonie, raz po raz spotykają mnie kolejne przeciwności losu, z jakimi to muszę jakoś funkcjonować. Z tyłu kieszeni spodni mam papierosy, ale ani o nich obecnie nie myślę, kiedy mam przed sobą Eskila w formie, która pozostaje daleka od ludzkiej. To, że ma kształt człowieka - częściowy, oczywiście - jedynie pozostaje czymś znikomym wobec tego, jak to pomieszczenie wygląda. Jest doszczętnie rozwalone. Nie wątpię w to, że zaraz ktoś się zabije o te śliskie kafelki, a uszkodzenie odbija pełną gębą na przepływie wody w całym zamku. Albo przynajmniej gdzieś w pomieszczeniach obok, które są najbardziej narażone; lustro jest rozbite, w małych kawałkach na podłodze. Zmieszane lekko z krwią, bolesne w patrzeniu. Jeżeli ktokolwiek inny tutaj wpadnie, nie wątpię w to, że będzie nas wówczas czekała rozmowa z kadrą Hogwartu. Wewnętrznie pojawia się naprawdę wiele powodów do strachu i choć zdecydowanie Ślizgon jest pierwszą, główną... o tyle reszta konsekwencji wydaje się być równie ważna. Lusterko przechowuję zatem, gdy słowa docierają do mnie ze strony Eskila jeszcze bardziej. Z czasem człowiek adaptuje się do sytuacji, a wyrzut adrenaliny przestaje być odczuwalny. Kwestia w tym przypadku jest kompletnie inna. Jeden zły ruch i spierdolę mu życie. Będzie musiał się męczyć tak samo, jak ja się męczę aż do teraz i nawet nie wiadomo, ile to potrwa. Podobnie podchodzę do kwestii wydarzeń z podróży z Lancasterem; cierpię za to, że ktoś nie pomyślał. Ktoś może również cierpieć za to, że nie pomyślę, za to, że nie dołożę odpowiednich starań i zainteresowania, by przestać być zagrożeniem. - W-w-wiem. - mówię tylko. Prawda jest taka, że on stanowi zagrożenie tylko wtedy, gdy przeistoczy się w magiczną istotę chcącą wyładować dzierżone pokłady złości. Ja? Ja jestem ciągle zagrożeniem. Nieustannie, dzień w dzień. To oczywiste, że się na początku bałem, bo nie wiedziałem, z czym mam do czynienia. Teraz nadal, boję się, ale zdecydowanie mniej. Boję się tego, że zły krok z mojej strony i zły krok ze strony Eskila przyczyni się do nieuchronnego biegu zdarzeń, jakiego nie chcę doświadczyć. Długo jednak się nie zastanawiam nad tym wszystkim, bo po nurcie myśli, które opanowują skrupulatnie moją kopułę czaszki, do łazienki wchodzi Robin. Wycofuję się i opieram o jakąkolwiek ścianę, która zagwarantuje mi względną stabilność względem kolan. Czuję się słabo, ale na szczęście całe skupienie zachodzi przede wszystkim na półwila. I prawidłowo; obserwuję ich poczynania, w torbie nie mam żadnego eliksiru uspokajającego. Nie chcę patrzeć; chcę się ułożyć do snu i zasnąć. Wierzę w umiejętności Ślizgonki - gdyby cokolwiek się stało, nie mógłbym ani rzucić zaklęcia, ani zapewne uciec. Jestem wystarczająco wymęczony, słowa do mnie docierają, ale nawet nie mam siły, by jakkolwiek je analizować. Stoję jeszcze w miejscu, choć otrzymuję zdecydowanie impuls do mięśni, by stąd iść. Staram się uspokoić, coby moje wydostanie się z tego miejsca w takim stanie nie wzbudziło pytań i niepotrzebnych spojrzeń. Zaciskam dłoń mocniej na pasku od torby, a jedyne, o czym marzę, to papieros w gębie i flacha Ognistej. Napić się, by zapomnieć.
Merlinie, już dawno nie uczestniczyła w czymś tak bardzo emocjonującym, jak właśnie to spotkanie. Szła do łazienki, kompletnie nie wiedząc, czego może się spodziewać, chociaż nie podejrzewała niczego dobrego. Jakkolwiek to zabrzmi, nie zawiodła się na Eskilu. Ten jak zwykle siał zamęt i chaos, te nieustannie go otaczały i choćby nie wiem jak chłopak się starał, to nie potrafił poskromić tego, co w nim naturalne. Dla jednym mogło wydawać się czymś strasznym, dla Robin było naturalnym jak oddychanie. Wiedziała, kim jest, wiedziała, co się z nim dzieje, w jaki sposób reaguje na niektóre rzeczy. Niestety, jak widać, biedny Hawk kompletnie nie miał pojęcia z czym ma do czynienia… Na jej twarzy nie pojawiło się przerażenie, gdy w momencie Eskil znalazł się obok niej. W końcu po nim należało spodziewać się kompletnie niespodziewanego, a właśnie to teraz robił. Dopiero teraz, kiedy znajdowała się w tej łazience, widziała jak bardzo chłopak potrzebował jej w tym momencie. Nic dziwnego, że jej uwaga na te kilka, czy kilkanaście chwil skupiła się wyłącznie na nim. Nic innego nie miało znaczenia. Nie obchodził ją fakt, że cała łazienka była w szczątkach, nie interesowało ją, że był tutaj postronny obserwator. Jedyne co chciała zrobić, to pomóc swojemu przyjacielowi, który nie potrafił poradzić sobie samodzielnie z problemem, który napotkał. Zdębiała, gdy usłyszała, że chłopak zakończył swój związek z Doireann. Kompletnie się tego nie spodziewała. I jak widać, sam wyraźnie z tego powodu cholernie cierpiał. Merlinie, jak to się wszystko pokomplikowało. Chciała mu zadać milion pytań, które wybuchły w jej głowie. Dlaczego to zrobił, jak ona na to zareagowała, co zamierzał dalej i jeszcze wiele, naprawdę wiele innych. Nie powiedziała jednak nic. Zamiast tego, bardzo delikatnie dotknęła jego zdeformowanych palców, uważając na pazury. Zdjęła je ze swoich ramion, nic nie tłumacząc. I po prostu zarzuciła mu ręce na kark i objęła. Mocno, przekazując tym przytuleniem wszytko to, co chciała powiedzieć, a co nie wyszło spomiędzy jej warg. Nie interesowało ją nic innego prócz tego, aby mu pomóc. Nie fundowała mu głupich i nic nie znaczących frazesów w stylu “będzie dobrze”, czy ”na pewno nie jest tak źle, jak sądzisz, że jest”. Nie zamierzała go okłamywać czy poprzez swoje słowa bagatelizować jego problemów. Po prostu tuliła go do siebie, bez żadnego słowa, bo te kompletnie nie były tutaj potrzebne. Chciała mu pokazać, że miał ją i nic więcej się nie liczyło. To tylko tyle, bądź aż tyle, w zależności od tego, jak na to spojrzeć. Niestety, pewne sprawy wciąż jednak pozostawały niezałatwionymi i wiedziała, że im dłużej to będzie trwało, tym większe niebezpieczeństwo sprowadzają na siebie oraz na Merlina ducha winnego Hawka. Dlatego pozwoliła sobie na to, aby pokrzepiająco poklepać go po plecach, po czym odsunęła się, delikatnie, acz stanowczo, nie zważając na jego ewentualne protesty. Wpadła w tryb Robin, gdzie nie było czasu ani miejsca na jakiekolwiek niedoskonałości. A w tym momencie… stali w jednym, ogromnym chaosie… - Hawk, jak się czujesz? Wszystko ok? - zapytała, zwracając się do Krukona z nieco zaciętym wyrazem twarzy. - Możesz czarować, czy nie ma takiej opcji? Trzeba tutaj ogarnąć i zmywać się, zanim pojawi się jakikolwiek nauczyciel czy Irytek. - tak, zarządzała, wydawała polecenia i zadania. Sama od razu podwinęła rękawy szaty i z kieszeni wyjęła swoją różdżkę. Pierwsze reparo rzuciła w kierunku zniszczonego kranu, kolejne w stronę luster, które to poskładały się zgrabnie w całość. Nie było czasu na zastanawianie się, na to będzie moment później. - Eskilem się nie przejmuj, ja się nim zajmę, nic ci się nie stanie, nie pozwolę na to - rzuciła jeszcze, spoglądając na Hawka przez ramię. Owszem, Eskil był jej przyjacielem, ale nie zamierzała pozwolić, aby zrobił komukolwiek krzywdę. Wystarczy krzywdy tego dnia.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie dostrzegał reakcji na jej twarzy choć przecież patrzył w ciemne oczy. Zamazywała mu się w chwili kiedy obraz i samokontrola chciały umknąć. Liczyło się jednak to, że żadne z tej dwójki nie odskoczyło, a i Robin stanęła na wysokości zadania. Potrzebował właśnie takiej osoby, a dokładniej właśnie jej, bo wtedy miał pewność, że już nic złego się nie stanie bo przecież obok znajduje się ktoś, kto zajmie się całym światem na czas jego nieświadomości. To spora ulga. Czuł jak jego ręka zostaje zepchnięta z jej ramienia, a chwilę później jego cechy harpii zostały całkowicie rozbrojone. To konkretne przytulenie - tak silne, stanowcze, okolone miłym zapachem i miękkością włosów - skutecznie rozrzedziło to ciśnienie napierające na skroniach. Momentalnie rozluźnił ramiona, a zewnętrzne deformacje powolutku wygasały. Skóra na policzkach wygładzała się, usta wracały do ludzkiego ułożenia, oczy odzyskały swój normalny kształt pokazując przy tym siatkę intensywnie przekrwionych gałek. Zupełnie jakby przez całą noc siedział nad książkami przy nikłym świetle. Na dłużej została surowość widoczna w konturach jego twarzy i matowość włosów; nie zmieniły się za to jego dłonie, zbyt poranione aby były zdolne się tak cofnąć. Za rzadko wpadał w taką furię żeby uzyskać łatwość w odzyskiwaniu pełnego ludzkiego wyglądu. Nim to wszystko miało się cofnąć to Robin uciekła, zostawiła go na środku łazienki i zaczęła wydawać polecenia. Popatrzył na nią niezbyt przytomnym wzrokiem i powiódł za nią spojrzeniem do Hawka. Nic sobie nie robiąc z jego spięcia, podszedł do niego na kilka kroków. Nogi wciąż miał miękkie, w głowie pulsowało, ale czuł, że kryzys został zażegnany. Wystarczyła pojedyncza dawka trybu Robin. Daleko było mu do idealnej kondycji emocjonalno-zewnętrznej jednak największe zło schowało się grzecznie pod jego skórą, zostawiając ledwie namiastkę tego, co Krukon widział. - D-dzięki, stary. - wychrypiał tonem zdziadziałego Pattona. Wyciągnął rękę i do uścisku i po lusterko dwukierunkowe, ale wtedy zobaczył, że jego dłonie nie miały cofniętych zniekształceń więc opuścił je i nieco głupio próbował ukryć za plecami. Przypomniał sobie jak go bolały i aż zaklął. - To się serio... to się serio nie dzieje często. Mam po prostu doła. - nie było na jego twarzy ani śladu tego Eskila, którego dotychczas tak unikał. Nie przepraszał też za tę scenę bo jakby nie patrzeć, nie był sobą i nie miał za bardzo wyboru. Nie proponował pomocy w naprawieniu szkód bo nie dałby rady rzucić nawet najprostszego "Lumos". Musiał na nich w dalszym ciągu polegać. Był padnięty i ledwie trzymał się w nieruchomym pionie. Obecność przemykającej obok Robin dodawała jednak otuchy.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Powiem szczerze, że to, co mnie dzisiaj spotyka, jest najdziwniejszym scenariuszem, za który bym się puknął parę razy w czoło, gdybym sobie powiedział, że coś takiego będzie miało miejsce. Że spotkam półwila w takim wydaniu, że będę zakręcać kran i że wezwę dziennikarkę, na którą to wpadłem na lodowisku w ramach działalności Koła Realizacji Twórczych. I że ona będzie w stanie uspokoić zapewne rozjuszone emocje Ślizgona. Naprawdę, jestem zmęczony. Mój mózg dostaje sprzeczne sygnały, synapsy ulegają przypaleniu, a na miejsce strachu wstępuje zmęczenie, które raz po raz zbiera własne, trudne do powstrzymania żniwo. Powinienem unikać stresu, a zamiast tego z każdym dniem dostaję go coraz więcej. Dzisiaj... dzisiaj jest jego przesilenie, sięgnięcie do sufitu i wymęczenie mnie do tego stopnia, że nie wiem, co będzie po uspokojeniu się w pełni i wyjściu z łazienki. Po prostu. Obserwuję tę scenę, Eskil się zmienia. To dobrze. Może nie do końca odzyskuje on swoje pierwotne, ludzkie rysy, wszak dłonie nadal pozostają czarne i z ostrymi pazurami zdolnymi do tego, by przeciąć coś, co się przypadkiem pod nie nawinie, ale jest lepiej. Biorę głębszy wdech, rozglądam się po otoczeniu. To wszystko wygląda tragicznie, a moje umiejętności pod względem korzystania z uroków ostatnio ubolewają jeszcze bardziej. Następuje we mnie blokada - bo i choć Lumos byłem w stanie rzucić w poprzednim miesiącu, tak teraz już kompletnie rezygnuję z brania ze sobą różdżki, o ile nie jest ona konieczna do wezwana Błędnego Rycerza. To niby dobrze, bo nie jestem od niej w pełni uzależniony, ale świadczy to o nieuchronnym wpływie wypadkowych na moje ostateczne efekty i wyniki w nauce. - J-Jest w p-porządku... - mówię tylko, choć spokój na razie pozostaje gdzieś w tyle czaszki, nie wysuwając się na przedni plan. Muszę to wszystko przetrawić, adrenalina podtrzymuje jeszcze moją przytomność. Nie wątpię w to, że jak wyjdę stąd i się uspokoję, organizm, który doznał wystarczająco mocnego szoku, będzie szukał odpoczynku w wymuszeniu na mnie obowiązkowego snu. - N-Nie ma t-t-takiej opcji. Prędzej... Prędzej narobię s-szkód, niż p-pomogę... - jestem bezużyteczny i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Trochę mnie to denerwuje, trochę zaczynam się z tym faktem godzić i przechodzić do porządku dziennego. Nie wiem, jak mógłbym posklejać w inny sposób pęknięte lustro bądź kran znajdujący się na podłodze. Całe szczęście, że dziewczyna nie posiada żadnych problemów i daje sobie z tym rady, choć czuję się głupio, że nie mogę jej pomóc. Na podziękowania kiwam głową, bo nie wiem, co tak naprawdę mogę dodać, widząc Eskila w takim stanie, który zbija mnie kompletnie z tropu. Nie wystawiam dłoni, odruchowo ją cofam do tyłu, wiedząc, że wystarczy jeden błąd z mojej strony. Jeden znikomy, jeden teoretycznie nieważny, ale... mogący wpłynąć zdecydowanie i stanowczo, bez opcji powrotu. Przytakuję. Podejrzewam, o co mu chodzi, ale widok mojej krwi mnie przeraża; nadal na samą myśl czuję się wyjątkowo słabo. - R-Robin, l-lusterko. - podchodzę do niej i wysuwam nadal drżącą dłoń w jej kierunku, oddając przedmiot należący pierwotnie do wychowanka Slytherinu. Z tego wszystkiego wyrywają mnie kolejne słowa dotyczące niebezpieczności i tego, że nic mi nie będzie, jak również że nie zdarza się to zbyt często. Nadal mam w głowie ten czarny scenariusz, ten jeden błysk, który zawitał w mojej głowie i nie zamierza go odpuścić. To tak, jak było w wagonie. Pierwsza myśl, jaką się przejąłem, to nie to, że ktoś mógł chcieć mnie wykorzystać w łóżku po alkoholu. Zeszło to zdecydowanie na zbyt daleki po obudzeniu się na kacu plan, że mogło wręcz szokować. - J-Jestem t-tego świadom. - mówię do dwójki ostatecznie, ściskając dla pewności mocniej pasek od torby, który znajduje się na moim ramieniu. Sądzę, że moja obecność tutaj nie jest potrzebna, ale wewnątrz głos mi mówi, że mam zostać. Że zostawienie tego bez kompletnej pewności, iż wszystko zostało zapięte na ostatni guzik... może przyczynić się do czegoś gorszego.
Li Wang wcale nie wstydziła się pośpiechu, a jednak prawda była taka, że raczej mało kto widział ją gdzieś faktycznie biegnącą. Lubiła odpowiednio zarządzać czasem, a wrodzona zdolność jasnowidzenia jedynie jej to ułatwiała - wiedziała doskonale na ile może sobie pozwolić, kiedy należy przyspieszyć, a kiedy jej spokojne przejście hogwarckim korytarzem nie musi nikogo zaalarmować. I chociaż ze swojego gabinetu rzeczywiście wyszła szybko, tak po drodze zdołała zebrać myśli, jaśniej zobaczyć wychwyconą wcześniej wizję i wreszcie nieco się uspokoić, do łazienki Jęczącej Marty wchodząc już zupełnie normalnym krokiem, z różdżką w dłoni i typową dla siebie zaciętością w ciemnym spojrzeniu. - Szanowni Państwo - przywitała się uprzejmie, przyglądając się łazienkowemu przedstawieniu. Widziała w swojej wizji, że jeśli da uczniom chwilę, to posprzątają - a przynajmniej jedna osoba - przynajmniej część tego bałaganu i rzeczywiście tak było, podobnie zresztą jak z uspokojeniem się. Jasnowidzenie zawsze było dla niej ważne i poświęcała mu na tyle dużo czasu i uwagi, by teraz wierzyć w spełnianie swoich wizji... ale zawsze pozostawała ta nuta niepokoju, że czegoś nie zobaczy i ktoś ucierpi. Nie teraz, ale później. - Panie Clearwater, za zniszczenie szkolnego mienia i agresywną postawę jestem zmuszona odjąć Slytherinowi sto punktów. Panno Doppler, proszę się już nie kłopotać sprzątaniem, zaraz poślę po woźnego. Już i tak nadrobiła pani dwadzieścia punktów, dziękuję - zadecydowała, zerkając jeszcze w stronę jedynego Krukona w pomieszczeniu, by upewnić się, że ten jest w jednym kawałku. - Panie Clearwater, dla uzyskania szacunku do rzeczy materialnych zapewniam panu dwa miesiące szlabanów, szczegóły prześlę listownie. Pozwolę sobie przy okazji załączyć dane kontaktowe do znajomego magipsychologa ze Szpitala Świętego Munga, którego gorąco panu polecam - w przeciwnym wypadku pana funkcjonowanie w szkole może okazać się znacznie trudniejsze. Na chwilę obecną nie widzę możliwości, by uczestniczył pan chociażby w szkolnym wyjeździe na ferie zimowe. - Nie było to pierwsze zetknięcie Wang z potomkiem wili i wiedziała, że opanowanie tej magicznej natury jest jak najbardziej możliwe - nie była za to pewna, czy Ślizgon cokolwiek w tym kierunku robi i nie zamierzała pozwolić na dalszy luz w tej kwestii. - Panno Doppler, sugeruję odprowadzenie kolegi do Skrzydła Szpitalnego, w przeciwnym wypadku mam przeczucie, że te ranki będą goiły się nieprzyjemnie długo. Panie Keaton, jeśli nie ma pan nic do dodania, proponuję rozejście się - zakończyła, otwierając drzwi i przytrzymując je dla swoich podopiecznych.
/zt dla wszystkich chętnych
Szczegóły dotyczące szlabanów zostaną niedługo przesłane listownie. Zakaz wyjazdu na ferie jest jak najbardziej obowiązujący.
Każdy, kto choć raz był w szkolnej łazience, z pewnością wie, że szlaban w takim miejscu nie może być niczym przyjemnym. Ale to przecież nie jest jakaś tam łazienka – to królestwo Jęczącej Marty. Przy doprowadzaniu tego miejsca do porządku należy uważać, żeby nie nadepnąć na żaden z jej wielu duchowych odcisków.
Nauczyciel, zaprowadziwszy Cię na szlaban, odbiera Ci różdżkę, nie możesz więc używać magii. Możesz odebrać ją dopiero po wykonaniu zadania.
Kostki
Rzuć jedną kością k6, żeby przekonać się, co takiego musisz dzisiaj posprzątać. Następnie rzuć kością litery, żeby przekonać się, jak Ci poszło.
1, 2 – cóż za klasyka gatunku! Przed Tobą stoi zadanie doprowadzenia toalet do porządku. Mało przyjemne zajęcie, zważywszy na to, że nie możesz używać przy tym różdżki.
Litery:
Spółgłoska – z początku zapowiada się okropnie, do wszystkiego jednak da się przyzwyczaić. Szorujesz toalety jedna za drugą, każdą na błysk i pod koniec możesz śmiało stwierdzić, że szczotka klozetowa to już prawie naturalne przedłużenie Twojej ręki. Na co komu różdżka, kiedy można władać tak potężnym artefaktem?
Samogłoska – czegoś takiego Twoje biedne oczy chyba jeszcze w życiu nie widziały. Brudna toaleta? W porządku. Ale drzwi? Ściana? SUFIT? To szkolny kibel, czy ToiToi na jakimś muzycznym festiwalu? Możesz odetchnąć z ulgą, komnata tajemnic nie została znowu otwarta, ale ktoś wyraźnie chciał zostawić tu po sobie ślad. Powodzenia.
Marta: zdenerwowany duch z całą możliwą do osiągnięcia prędkością nurkuje w toalecie, oczywiście obficie zalewając wodą i ją, i Ciebie, i podłogę dookoła. Nie dość, że jest to raczej obrzydliwe, to musisz umyć toaletę od nowa i w dodatku wytrzeć podłogę w całej kabinie.
3, 4 – łap za mopa, bo podłogi wyraźnie bardzo tego potrzebują. Na szczęście to nie Irytkowa łajnobomba, a po prostu woda, którą Marta postanowiła zalać całą łazienkę.
Litery:
Spółgłoska – mycie podłóg ma to do siebie, że nie jest to praca zbyt nieprzyjemna, ale czasochłonna i męcząca. Doprowadzenie całej łazienki do porządku zajęło Ci całe popołudnie i cały jesteś spocony.
Samogłoska – zupełnie przemokły Ci buty, ale praca szła całkiem nieźle. W końcu zrobiłeś ostatnie pociągnięcie mopem i... koniec? A gdzie wiadro? Jak to się stało, że zostało na środku łazienki? Musisz wrócić się po nie, zostawiając po drodze ślady butów, a kiedy idziesz z powrotem do wejścia, ślizgasz się na mokrej podłodze i upadasz na tyłek, boleśnie go sobie obijając. Będzie Cię bolał jeszcze przez następny wątek.
Marta: kiedy tylko zebrałeś całą rozlaną przez Ciebie wodę i uznajesz, że praca zmierza ku końcowi, duch na nowo odkręca krany, zmuszając Cię do przejścia po świeżo umytej podłodze, żeby je zakręcić i nie dopuścić do ponownego zalania. Sytuacja powtarza się kilka razy.
5 – widzisz ten szereg umywalek? O tak, dobrze myślisz, to jest Twoje zadanie na dziś. Niby nic trudnego, ale popatrz tylko, ile ich jest. Doprowadzenie wszystkich do porządku zajmie pewnie całą masę czasu.
Litery:
Spółgłoska – poza tym, że z jednej z umywalek trudno było usunąć osad z mydła i kamienia, nie spotyka Cię nic zaskakującego. Czas mija wolno, sprzątanie idzie... jeszcze wolniej, ale przynajmniej do przodu i zanim się oglądasz, jesteś już przy ostatniej. Brawo, na dziś Twój trud skończon!
Samogłoska – kiedy nachylasz się nad umywalką, żeby porządnie doczyścić kran, z kieszeni wypada Ci 10 galeonów, które z brzdękiem odbijają się od ceramiki i bez względu na desperackie próby ich pochwycenia, wpadają do pozbawionego kratki odpływu. Komnata tajemnic wzbogaci się o mały skarb, ty zaś musisz odnotować swoją stratę w temacie z rozliczeniami.
Marta: duch wyskakuje z umywalki z piskiem, bez mała przyprawiając Cię tym o zawał serca. W dodatku przelatuje przez Ciebie, pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie chłodu, które utrzyma się w następnym wątku.
6 – już na wstępie otrzymujesz polecenie, że wszystkie lustra muszą lśnić na błysk – jak nowe, mimo że zamek liczy sobie setki lat. Chyba trochę się przy tym namachasz.
Litery:
Spółgłoska – no i to jest właśnie wspaniała praca, nie dość, że spokojna, to jeszcze możesz sobie popatrzeć na swoje odbicie, a zawsze to przyjemniej widzieć coś ładnego kiedy się ciężko haruje. Szlaban mija szybko i bez większych problemów, chociaż z niektórymi z nich męczyłeś się naprawdę długo, bo za nic nie mogłeś pozbyć się uporczywych smug.
Samogłoska – próbowałeś kiedyś usunąć z lustra czerwoną szminkę? Nie? No to masz na to niepowtarzalną szansę, bo ktoś każde z luster ozdobił złotymi myślami pokroju „Michael to super słodziak”, „S + H = WM”, „Patol śmierdzi”. Jest to sztuka, której nie potrzebowałeś, ale na którą zasłużyłeś. Szminka rozmazuje się przy próbie usunięcia napisów i bez wątpienia usunięcie tego zajmie Ci kosmicznie dużo czasu.
Marta: kiedy pucujesz jedno z luster, Marta odkręca jeden z kranów, a potem wlatuje w jego otwór, rozpryskując wodę dookoła. Powtarza się to kilka razy i przy każdym zupełnie niszczy Twoje starania na tym konkretnym lusterku.
Jęcząca Marta
Ostatnią kością, której będziesz używać jest k100, która decyduje o tym, w jakim nastroju jest dzisiaj Jęcząca Marta:
Natrój Marty:
1–20 → Marta jest w podłym humorze i zamierza wyładować się właśnie na Tobie, robiąc Ci na złość. Pisząc posta, musisz koniecznie uwzględnić dopisek „Marta”, który znajduje się przy każdym obiekcie do posprzątania. 21–50 → Twojej pracy towarzyszą nieustanne jęki i zawodzenie, czyli generalnie nic nowego. 51–80 → duch dziewczyny jest dzisiaj w dobrym humorze, próbuje Cię zagadywać i obrazi się, jeśli ją zignorujesz. 81–100 → czy Jęcząca Marta próbuje Cię... podrywać? Cóż, chyba tak. Gapi się w Ciebie jak w obrazek, stroi słodkie minki i cały ten szlaban robi się coraz dziwniejszy.