W pomieszczeniu znajduje się tylko i wyłącznie źródełko, poza tym można znaleźć tu kilka pajęczyn i pająków. Chodzą pogłoski, że woda z tego źródełka zmusza do mówienia prawdy, ale nie da się jej stąd wynieść - zabrana ze źródełka woda wyparowuje. Podobno, jeśli ktoś nachyli się nad źródełkiem i przyjrzy się swojemu odbiciu... może ujrzeć na dnie coś wartościowego... albo... coś co przyniesie nieszczęście. Czy odważysz się tam zajrzeć?
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują! Nie są to kości obowiązkowe.
Spoiler:
1, 2 - tafla źródełka zafalowała i pokryła się szronem aż w pewnym momencie zamarzła. To chyba jasny znak, że nie sprzyja Ci szczęście skoro magia tego obiektu odmawia Ci wglądu.
3, 4 - woda jest spokojna, nieruchoma, a więc dokładnie widzisz swoje odbicie. Jeśli działa na Ciebie teraz jakakolwiek magia to właśnie zostaje usunięta (wszystkie zaklęcia znikają, genetyki gasną na całe Twoje dwa posty np. jeśli jesteś zahipnotyzowany, zostajesz uwolniony spod władzy, jeśli jesteś animagiem, odzyskujesz ludzką formę, jeśli jesteś metamorfomagiem, magia na Twoim ciele na moment gaśnie, jeśli masz w sobie gen wili ten cichnie i jest mniej widoczny etc). Dostrzegasz na dnie źródełka jednego galeona. Po wzięciu do dłoni rozmnaża się na 20 sztuk. Są Twoje. Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie.
5, 6 - woda Cię nagle opryskuje. Choć spadło na Ciebie kilkanaście kropel jesteś przemoczony do suchej nitki jakbyś wyszedł właśnie z jeziora. Dokucza Ci zimno dopóki się nie wysuszysz. Po wszystkim zauważasz, że dostałeś zastrzyk energii. Z tego powodu nie potrzebujesz tej nocy snu, a nad ranem będziesz wciąż wypoczęty.
Autor
Wiadomość
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Wydawała się mocno zagubiona, bowiem spędziła długie - zbyt długie - dni na kontemplacji własnej egzystencji podczas szpitalnego pobytu, nadal odczuwając irracjonalną niepewność względem podejmowanych decyzji. Lawirowała w bezkresie swoistych wyobrażeń o przyszłości, a im dłużej to trwało i świat coraz bardziej zdawał się przyjazny, tym ona zaczynała dostrzegać parszywość wyborów, które nie przypominały jej o wolności i swobodzie. Z tyłu głowy wciąż dudniła myśl, że to jej ojciec był głównym prowodyrem wszystkiego. To do niego należało ostatnie słowo, a Clementine, niczym niepokorny szczeniak, podążał za głosem mężczyzny, byle nie zostać zruganym. I robiła to od lat; poddając się i godząc na kolejne zmiany, nie potrafiąc przyzwyczaić się do miejsca, ludzi, ani rzeczywistości, która w każdym kraju znacznie się od siebie różniła. Westchnęła więc cicho, ponownie sięgając po niewielki notes, w którym znajdował się prowizoryczny rysunek od Imogen. Odnajdywała wzrokiem niektóre pomieszczenia, byle tylko znaleźć się jak najszybciej w zaciszu którejkolwiek z sal, a tym samym - uwalniając się od zgiełku i hałasu, jaki wwiercał się w dziewczęcą głowę. Czuła, że powoli traci zmysły, zaś trzeźwość rozsądku była jeszcze bardziej odległa, aniżeli dzisiaj na pierwszych zajęciach. O, ironio - gdyby tylko przeklinała, zapewne zaklęłaby siarczyście na samą siebie, a tymczasem rugała się jedynie w myślach francuskimi epitetami za nadmierne analizowanie każdej możliwej sytuacji, bo... Właściwie - po co to robiła?; pytała się na każdym kroku, spoglądając przy tym w lustro, pozostawiając wnioski w stagnacyjnej syntezie marazmu. Nacisnęła wreszcie klamkę, wchodząc do pomieszczenia, gdzie nie docierał żaden dźwięk, poza cichym uderzeniem kropel wody o jej płaszczyznę. Nie spodziewała się znaleźć tutaj takiej komnaty, ale bez zastanowienia wkroczyła do środka, eskalując ten moment, niczym najcenniejszy skarb, wszak był on intymny i nieco egoistyczny. Kolejny krok pozwolił znaleźć się bliżej minimalistycznego monumentu. Serce zakołowało w piersi, kiedy poczuła aurę wydobywającą się z tutejszego źródełka, a kiedy postanowiła znaleźć się tuż obok kamienistej ozdoby, woda opryskała ją i pozostawiła mokrą. Magia nie zniknęła, tak jakby skazując Clementine Bardot na niewygodę z zupełną celowością, co skwitowała cichym sarknięciem. Ciemne pukle przylgnęły do dziewczęcych policzków, obszerny sweter stał się uciążliwy w swej strukturze, a spodnie przylegały jeszcze mocniej do ciała, co było wręcz przykrym zrządzeniem, a mimo to - roześmiała się z pewnego rodzaju przekorą i rezygnacją, bo... Nie mogło być już gorzej, czyż nie? Akurat - oczywiście, że mogło, bo to w tej jednej, krótkiej chwili - chłód otulił jej wątłą sylwetkę. Już miała pociągać za klamkę, by uciec jak najdalej, ale w progu pojawił się nieznajomy. Sądziła, że raz czy dwa widziała go na zajęciach, ale nie mogła być tego pewna, kiedy w jej ścianach czaszki szalała niewyobrażalna potrzeba okrycia kocem i rozgrzania po tak niefortunnym zdarzeniu. - Jeśli chcesz tu wejść, to... Chyba honorowo ostrzegam, że to źródełko lubi robić psikusy - uniosła dłonie w geście rezygnacji, zaraz potem obdarzając chłopaka o nietypowo pięknych oczach, subtelnym uśmiechem. - Może będziesz miał więcej szczęścia?
Treningi na błoniach o tej porze roku to istny hardkor. Niezależnie czy robię je przed lekcjami czy po - na dworze jest ciemno, zimno i nieprzyjemnie i pod sam koniec ledwo czuję palce u rąk. Po szybkim ogarnięciu się mknę szpagatami do szkoły, ustalając co aktualnie jest moim priorytetem - zjedzenie czegoś czy zrelaksowanie się w pokoju wspólnym. Prędko jednak dochodzę do wniosku, że nic mnie tak nie postawi na nogi jak gorąca kąpiel w łazience prefektów, więc automatycznie kieruję się na piąte piętro. W momencie jak znajduję się przy odpowiednim pomieszczeniu dzieje się mnóstwo rzeczy - znikąd pojawia się Irytek i zaczyna skrzeczeć, że jakiś patus włamuje się do łazienki, a ja przypominam sobie, że przecież nie mam już do niej dostępu odkąd zrezygnowałem z bycia kapitanem. Klnę pod nosem na ten niefortunny zbieg okoliczności; zanim wymyślam co dalej, przebrzydły poltergeist znika, a ja za chwilę słyszę jego krzyki zza winkla, wyłapując jedynie takie słowa jak wandal, włamywacz, patologia, leniwy i prefekt. Zgrabnie to wszystko dodaję i wiem, że mam dosłownie parę sekund na ucieczkę. W zasadzie nic złego nie zrobiłem (jeszcze), ale instynkt zadziałał szybciej - po prostu biegnę przed siebie, szukając dla siebie jakiejś kryjówki. Ciągnę za klamkę i wchodzę zdyszany do pierwszego lepszego pomieszczenia i jakie jest moje zdziwienie, gdy prawie zderzam się z jakąś dziewczyną. Mrużę oczy na jej widok, a kiedy nie rozpoznaję w niej nikogo, kto mógłby pociągnąć mnie do odpowiedzialności, ciężar spada z moich ramion, a na ustach pojawia się uśmiech. - Ja z kolei honorowo ostrzegam, że chwilowo nie możesz stąd wyjść, bo na korytarzu jest nie do końca bezpiecznie - mówię konspiracyjnym szeptem, mając nadzieję, że mogę liczyć na jej dyskrecję. - Mogło się tak zdarzyć, że rozpętałem tam małą awanturę, całkiem przypadkiem oczywiście! - zaznaczam od razu i wtedy przypominam sobie co mówiła na samym początku. - Źródełko? Mamy źródełko w Hogwarcie? - zdziwiony rozglądam się po pomieszczeniu; jestem w nim pierwszy raz, ale nic dziwnego, skoro to piętro skażone jest duchem Patola Craine'a i na transmutację do sali obok chodzę jedynie jak naprawdę muszę. - H I T, faktycznie. Ostatnio miałem tyle szczęścia w życiu, że pewnie wyczerpałem limit na najbliższe trzydzieści lat - śmieję się beztrosko, już kompletnie zapominając, że jestem ukrywającym się zbiegiem. Mam też okazję przyjrzeć się dziewczynie bliżej, gdzieś tam mając jej twarz w odmętach pamięci, ale nie potrafię dopasować jej do żadnego imienia czy sytuacji. Widzę jednak, że jest cała przemoczona, więc zerkam to na nią to na niewielkie źródełko na środku. - Aż tak źle jest w damskich łazienkach, że przyszłaś się kąpać tutaj? - parskam, gładko przeskakując z tematu na temat. Widzę też jak się trzęsie z zimna, więc sięgam do kieszeni po różdżkę, żeby osuszyć ją zaklęciem. - Kurwa, zapomniałem. To znaczy różdżki, zostawiłem w szatni - wzdycham, bo nie dość, że nici z mojej relaksacyjnej kąpieli to jeszcze czeka mnie przebieżka na błonia. Podnoszę więc lekko rękę, na której mam przewieszoną bluzę. - Chcesz? - pytam, ale zanim otrzymuję jakąkolwiek odpowiedź to narzucam jej elegancki ortalion z trzema paskami na ramiona, żeby się nim okryła.
Ciekawość miała ją zaprowadzić pewnego dnia na skraj przepaści, bo nie można było odmówić Clementine, że nie szukała na własną rękę adrenaliny, która… Przed kilkoma dniami wysłała ją do św. Munga. Och, ironio!, czas spędzony w odosobnieniu nie przyczynił się do niczego dobrego, a w myślach ciemnowłosej gryfonki kłębiło się od ogromu różnych myśli – wyzbytych z logiki i przepełnionych strachem, że powoli zaczyna gubić się w życiu, jakie do tej pory wiodła. Może ta chwila ciszy miała okazać się zbawienna? I gdyby tylko wiedziała, że na korytarzu wydarzyło się coś (nie)typowego, to zapewne nie pociągnęłaby za klamkę, prawie nie odbiła się od wysokiego chłopca, tylko ukrywała przed światem, póki jej ubrania nie stałyby się w pełni suche. Konsekwencją różnych decyzji było to, że należało mierzyć się z ich następstwami, a te choć całkiem atrakcyjne, to na pewno nie zamierzała przypominać w trakcie pierwszego spotkania zmęczonej egzystencją kelpii. Cóż, niezbadane są wyroki Merlina, dlatego założyła na twarz radosną maskę, która właściwie niedługo po tym sama miała się pojawić na jej obliczu, bo słowa nieznajomego zupełnie ją rozbawiły. - Ta bajka inaczej szła – stwierdziła w zamyśleniu, a uśmiech rozciągnął jej pełne wargi. – To książę miał ratować księżniczkę z wieży, a nie na odwrót… Zdradź mi chociaż, kto jest smokiem, bo jeśli profesor Patton, to z całym szacunkiem, ale jednak nie sprawdzę się w roli rycerza – podniosła w geście przepraszającym dłonie, a potem faktycznie wykonała krok w tył, by oboje mieli odpowiednią przestrzeń. Nie znali się, więc i przekraczanie jej wydawało się dość niezręczne, biorąc pod uwagę nieśmiałość panienki Bardot. - Awantura? No pięknie, jeszcze zamknięta jestem z przestępcą– zażartowała, a następnie uniosła na niego błękit spojrzenia. – To co takiego nawywijałeś? Ucieczka przed szlabanem czy przed hordą fanek? – i gdyby tylko wiedziała, że był znanym i cenionym zawodnikiem Quidditcha, to zapewne nie komentowałaby tego w ten sposób, ale… Francuzka nie wiedziała o niczym, coraz częściej ignorując fakt, że należało wgryźć się w szkolne życie. Spoglądała na niego z dziwną ciekawością. Był taki roztrzepany, energiczny i budził w niej szczerą sympatię, dlatego jednym gestem zaprezentowała ów źródełko, czekając na efekt, jaki go spotka. Pech niestety spowodował, że to wciąż ona pozostawała mokra. - Świetnie, to w takim razie wierzę, że jeśli następnym razem na siebie wpadniemy, to przyjmiesz pierwszą falę skutków ubocznych… Powiedzmy, że w ten sposób będziemy kwita, skoro zostaję tu, by cię ratować – napomknęła ze śmiechem, ciągle zastanawiając się, jak to możliwe, że Hogwart – niby taka wielka placówka edukacyjna – a oni utknęli w maleńkim pomieszczeniu z magicznym monumentem wodnym. Dotarło do niej, że musiała się jeszcze o tym miejscu sporo nauczyć. Potem padło nieoczekiwane pytanie, zaś ona zalała się rumieńcem. Wykrzywiła wargi w niemałym zdziwieniu, szybko trzepocząc rzęsami w nagłym zamyśleniu. - Chciałam tylko pomyśleć, wiesz… Pobyć sama ze sobą i nie wiem… Nie wiem, co tu robię, okay? Prawie codziennie gubię się w tych cholernych korytarzach – jęknęła niemal rozpaczliwie, a potem westchnęła ciężko, jakby to miało być dla niej ratunkiem. – Jestem po prostu nowa. Wyjaśnienie przyszło nagle, tak jak i kurtka, która znalazła się na jej wątłych ramionach. Rozchyliła nieco wargi w znacznym zdziwieniu, po czym otrząsnęła się z tego dziwnego letargu. - Woooow – szepnęła bardziej do siebie niż do niego, ciągle wlepiając tęczówki w chłopaka, jakby był co najmniej bożkiem zesłanym wprost od Merlina. – No dobra, jesteśmy kwita… Widać, że nasze korzenie to jakaś królewska rodzina czy coś, skoro zdobyłeś się na taki dżentelmeński gestwzględem damy w opałach – nawiązała do wcześniejszych słów, nie przestając się śmiać, co w jej przypadku wydawało się nieco nietuzinkowe, bowiem… Do tej pory nie otwierała się tak szybko, nie podejmowała rzuconej rękawicy, a przy Baxterze poczuła niewyobrażalną chęć do zrzucenia maski chłodnej i zdystansowanej arystokratki.
Myśli wyzbyte logiki to najwyraźniej moja specjalność i pewnie dlatego uciekam jak dureń przed nieznośnym Irytkiem, pomimo braku jakiejkolwiek zbrodni, wpadając jednocześnie na Clem i przecinając nasze ścieżki tego dnia. W głębokim poważaniu mam konsekwencje - te rzadko mnie jakkolwiek dotykają, a nawet jeśli to nie muszę się niczym martwić. Mrużę oczy, gdy nieznajoma wspomina o jakiejś bajce i ratunku. - Równouprawnienie - oznajmiam tonem znawcy, uznając to za świetny argument w dzisiejszych czasach. - Albo ewidentna zamiana ról, więc nie pozostaje ci nic innego jak zaakceptować księżniczkę, którą zesłał ci los - mrugam zalotnie oczami, próbując naśladować te wszystkie damy w opresji. - Jakby to Patton był smokiem to już byśmy byli srajtaśmą w pobliskim kiblu. Albo nie byłoby kogo ratować - macham ręką, żeby nie martwiła się, że zsyłam tu na nią tego łajdaka. - Oj zaraz tam przestępcą - jestem zmuszony oburzyć się; może gdybyśmy spotkali się z trzy miesiące temu to w swoim dresiku i z łysą głową wyglądałbym jak jakiś król osiedla i były skazaniec. A tak? Dzisiaj byłem uosobieniem prawdziwej klasy i elegancji. I oczywistą ofiarą w tej sytuacji. - Kusi iść w opcję numer dwa - przyznaję szczerze, uśmiechając się na samo wyobrażenie, że taki szaleńczy bieg mógłby być spowodowany rzeszą fanek. - Ale jestem prawilnym obywatelem, który został przez czysty przypadek przydybany na niewinnej pomyłce. Słowo Ślizgona - przykładam dłoń do serca, co najmniej jakby nasz dom cieszył się nieskazitelną reputacją i sam fakt, że jestem w Slytherinie wystarcza, aby rozgrzeszyć mnie z jakichkolwiek grzechów. W moich oczach pojawia się błysk na jej kolejne słowa. - Miło, że tak już rozplanowałaś nasz następny raz - zaczynam śmiertelnie poważnie, ale zdradza mnie parsknięcie. - Nie ma problemu, za ten bohaterski ratunek to wiszę ci ze trzy przysługi - dodaję lekko, czując się już bezpiecznie w jej towarzystwie. Mam przeczucie, że choćby teraz ktoś tu do nas wbił, to raczej nas posądzą o skandaliczny romans i obściskiwanie się przy fontannie, a nie włamanie do łazienki prefektów. Aż sam nie wierzę jak mi się to wszystko dosko ułożyło. Nie sądziłem, że moja żartobliwa uwaga o prysznicu wywoła u dziewczyny rumieniec. Słucham uważnie jej powodu pobytu tutaj i uśmiecham się szeroko na wieść, że jest nowa w szkole. - I zobacz jak świetnie trafiłaś. Jestem nie tylko księżniczką potrzebującą pomocy, ale i świetnym przewodnikiem. Co prawda to miejsce widzę po raz pierwszy, ale poza tym znam ten zamek doskonale. Royce - przedstawiam się z szerokim uśmiechem, bo skoro jest nowa to chcę pomóc jej poczuć się w Hogwarcie trochę bardziej swojsko. Naciągam też nieco moją znajomość szkoły, ale liczę, że to drobne niedopowiedzenie nie wyjdzie na jaw, skoro orientuje się w terenie gorzej niż ja. Okrywam dziewczynę bluzą, a na jej ciche wow kąciki moich ust szybują ku górze - zostawiam to jednak bez komentarza. Moi starzy byliby dumni, gdyby tylko wiedzieli, że ktoś postrzega mnie jako dżentelmena. Gryfonka wcale nie myli się w swoich osądach, bo przecież pochodzę z dobrego rodu, w którym częściowo kładzie się nacisk na dobre wychowanie i zasady savoir-vivre. Ale ostatnie na co mam ochotę to przechwalać się czymś, co jest moją codziennością i co odbieram jako życie typowego nastolatka, który dorasta w magicznym świecie. - Chyba całkiem uczciwy deal - wtóruję Clem w śmiechu, gdy tak śmiało wymieniamy się przysługami i przyglądam się jej z zaciekawieniem. Próbuję ją rozgryźć i zrozumieć, bo nie wiem na ile mogę sobie pozwolić. Czy ten stopniowo obalany dystans to kwestia szczerych chęci i otwartości czy kolejna poza, za którą kryją się dodatkowe warstwy nieufności. - W takim razie.. Madame, zapraszam - wyciągam dłoń, aby zaprosić ją pod źródełko, przy którym zamierzam przetestować to szczęście, o którym mi mówiła.
Przyglądała mu się z wyraźną ciekawością, bo nie rozumiała - co takiego w sobie miał, że dotychczasowa powaga i dystans zniknęły, a ona wręcz po omacku wchodziła w te rozmowę, ciesząc się jak dziecko, które właśnie otrzymało ulubione ciastko. Żartowali, przekomarzając się i dotykając płynie kolejnych tematów, aż nie dotarli do tego jednego słowa, które dla panienki z Francji było niezwykle istotne. Równouprawnienie zdawało się być kluczem i dewizą dla dziewczęcia uciśnionego przez wolę ojca. Cóż, skoro Baxter rzucał jej rękawice i postanowił rozdawać karty - Clementine pociągnęła za jedną, a as ukazał się jej oczom. Zaraz potem ukryła go w rękawie, czyniąc zeń z sekret z niecierpliwością czekając na odpowiednią chwilę, a ta przyszła niedługo później. Zamierzała go wykorzystać z premedytacją, tak jak i on wybitny argumenty łapiący za niewieście serce. - W takim razie, księżniczko, mogłabyś się obrócić? - poprosiła z rozkosznym uśmiechem, z trudem siłując się na utrzymanie powagi, gdy tak skutecznie trzepotał rzęsami. Przyjęła rolę księcia, nie mogąc powstrzymać się przed typowym, jakże męskim zagraniem, tak często powtarzanym w różnych sytuacjach. Kiedy więc Royce spełnił jej prośbę, ona ułożyła usta w dzióbek i skinęła dwukrotnie głową z nieznacznym uznaniem - tuż po tym jak otaksowała go z góry na dół. Gdybym umiała gwizdać, to pewnie by to zrobiła. - No, jest całkiem, całkiem... Może być - stwierdziła bez namysłu, wreszcie wybuchając śmiechem. Ironia tej sytuacji była niemal absurdalna, a mimo to poprawiła dziewczęcy humor nader szybko, bo kiedy tu weszła... Nie tryskała ani gramem energii. - Och, czyli jego przerażające usposobienie to fakt, a nie jedynie kreacja? Cudownie, wolę pozostać z tobą tutaj, niż zawisnąć w łazience, jako jeden z najpotrzebniejszych przedmiotów - mruknęła rezolutnie, dziwiąc się, że taki nauczyciel nadal prowadził zajęcia w Hogwarcie. Bystrym okiem Clementine - facet miał ze dwieście lat i już dawno powinien być na emeryturze, hodując przy tym czyrakobulwy. Uniosła wymownie jedną brew na zaprzeczenie bycia przestępcą, bo faktycznie - nie mieli okazji się wcześniej spotkać. Ona dołączyła na Podlasie przed końcem lipca, zaś jego nigdy tam nie spotkała. Coraz bardziej zaczynała żałować, ale nie ma nic straconego; na jutro nie miała wszak planów, ani nawet na za tydzień, you know. - Słowo Ślizgona? Och, merde! - mruknęła po francusku. - No prawie ci uwierzyłam... Co to za pomyłka? - ciekawość wygrała. Clementine lubiła wiedzieć. Zmarszczyła nieco nosek, przygryzając przy tym dolną wargę. Gdyby nie plusk wody, który nadal przypominał o istnieniu źródełka, to zapewne zapomniałaby, że znajdowali się w odległej salce, gdzieś na piątym piętrze, spleceni losem przypadku. - Będę o tym pamiętać, kiedy przyjdzie mi napisać referat na historię magii... Nie martw się, moja sowa cię znajdzie albo ja na Wizzingerze - puściła mu oczko, bo przecież nie nazwała przysług, które mógłby dla niej zrealizować, czyż nie? Droczyła się jednak, chcąc zobaczyć reakcję, wszak trudno było ocenić czy pomimo tego subtelnego gestu, mówiła śmiertelnie poważnie. Balansowali wciąż na granicy żartu, który w pewien sposób bawił, ale i pozwalał na rzucanie dowolnie myślami. Bardot bez trudu przyznała się do swojej roli w Hogwarcie, rozpogadzając się po raz kolejny, gdy Royce postanowił zaoferować swoje rycerskie ramię, by czasem nie zbłądziła... Nie wzięła pod uwagę, że Ślizgon mógł nieznacznie łgać. - Dobra, to - jakie jest najbardziej ukryte miejsce w Hogwarcie? - zagaiła z wesołością, zastanawiając się czy wiedział o przejściu do Miodowego Królestwa; ona wiedziała. Zgubiła się tam z profesorem astronomii, co oznaczało, że być może była o krok przed chłopcem o jakże niefrasobliwym usposobieniu, które raz za razem pokazywało jej, że spontaniczność i wolność była niezwykle kusząca. Na pewno bardziej niż arystokratyczny kij między pośladkami. - Clementine - przedstawiła się w odpowiedzi, mimowolnie odgarniając mokre włosy na plecy. Mając już bluzę na wątłych ramionach, wcisnęła dłonie do kieszeni okrycia. Była na nią zdecydowanie za duża, ale sam gest w sobie sprawił, że jej oczy błyszczały od nieskrywanego zaskoczenia, bo nie przypuszczała, że na drodze codzienności pojawi się ktoś z zasadami. O wielu rzeczach jeszcze faktycznie nie miała pojęcia, bo przecież wszystko było nowe, a dzięki tej ulotności chłopięcego zachowania - była w stanie zapamiętać go na dłużej niż być może planowała. - Jeśli mnie znowu ochlapie, to cię tam wepchnę, a włożę w to całą siłę, której pewnie nie mam - bo to był fakt. Bardot to niekwestionowana artystka bez zacięcia do wysiłku fizycznego, choć z perspektywy zajęć u Elijaha, jawiła się jako całkiem niezła tancerka. Podała mu dłoń, zaciskając smukłe palce na jego ręce i wcale nie puszczała go po podejściu do tajemniczego znaleziska sprzed kilkunastu minut. Obserwowała ten wodnisty monument z kamieni, aż wreszcie spojrzała na Baxtera. - To co... Równocześnie? - zaproponowała, przygryzając nieco dolną wargę, a kiedy faktycznie się odważyła spojrzeć do tafli niewielkiego źródełka, jej włosy zaczęły przybierać różowy odcień, czego... Niestety - nie przewidziała.
Marszczę brwi, bo nie rozumiem co ma bycie księżniczką z obróceniem się, ale trafiła na idealną osobę z tak osobliwą prośbą. Lubię wszelkiego rodzaju wyzwania, w końcu od dziecka jestem wychowywany w duchu sportowej rywalizacji i czelendżów. Bez wahania się więc obracam, a kiedy widzę minę dziewczyny i słyszę jej komentarz, nie potrafię już dłużej udawać, że jestem poważny. Wybucham szczerym śmiechem i przeczesuję włosy niczym prawdziwa kokietka. - Uff, bo już się bałem, że nie pasuję do tej roli, ale najwyraźniej jest mi to pisane - szczerzę się i cieszę, że tak zgrabnie od naszych małych życiowych dramatów przeszliśmy do beztroskiego ukrywania się w ciasnym pomieszczeniu, zwyczajnie żartując i śmiejąc się z głupot. - Polecam go po prostu unikać, życie jest wtedy o wiele łatwiejsze - sprzedaję jej patent jak przetrwać w tej szkole, być może niekoniecznie opłacalny, gdy się potem widzi ocenę z transmutacji na koniec roku. Ale jest dopiero październik, nie ma się co przejmować jakimiś egzaminami czy starym zgredem. - Fajnie, że jestem lepszą alternatywą niż bycie papierem toaletowym - ironizuję żartobliwie, bo nie pozostaje mi nic innego jak czuć dumę, że nie jestem na samym dole hierarchii. A potem już tłumaczę się czemu tu w ogóle jestem. - No wyobraź sobie, że chciałem się trochę zrelaksować w łazience prefektów, a oni zdążyli już hasło zmienić, a ja w ogóle zapomnieć, że nie mam do niej wstępu. No chyba nikomu by się nic nie stało, gdybym se tak chwilę poleżał w tych bąbelkach, zasłużyłem w końcu, ale Irytek wezwał strażników Teksasu, to znaczy prefektów. Więc wbiłem tu, także jak nas znajdą to uznają cię za współwinną, tak tylko mówię! - zdradzam jej tę niesamowicie porywającą historię, zgrabnie wrabiając ją we współudział, gdyby czasem przyszło jej do głowy zaraz stąd wyjść i mnie wydać. Bardzo bawi mnie fakt, że ja oferuję cały pakiet przysług, a Clem wybiera akurat napisanie referatu z historii magii. Nie wiem czy to dlatego, że wyglądam jak jakiś intelektualista czy to typowy syndrom każdego, kto łapie przysłowiową złotą rybką i spośród tylu życzeń, wybiera jakieś kompletnie nieistotne. - Reklamacji nie przyjmuję - zastrzegam od razu, żeby potem nie było, że nie ostrzegałem, a jestem słowny, więc obietnicy tak czy siak dotrzymam. Drapię się po głowie, gdy przychodzi mi podać najbardziej ukryte miejsce w Hogwarcie. Przez chwilę waham się czy rzucić jakimś tajnym przejściem, a może wspomnieć o pokoju życzeń, ale wtedy objawia mi się idealna odpowiedź. - Bar u Irka, rzecz jasna - obwieszczam, mega z siebie zadowolony, że nie wyjechałem z czymś błahym, a prawdziwym rarytasem ze wszystkich szkolnych pomieszczeń. Z pewnością jako ktoś nowy, przyda jej się taka rekomendacja. Podane imię otwiera w mojej głowie odpowiednie szufladki i momentalnie słyszę głos Kasi, która opowiada mi o wyjeździe do Włoch z m.in. Clementine, która jest nowa. - O, to już wiele o tobie słyszałem, Clem - mówię tajemniczo, nieco koloryzując, bo przecież Kate nie zdradzała mi żadnych konkretnych szczegółów co do przebiegu ich babskiego wypadu. Nie przeszkadza mi to jednak potrzymać moją towarzyszkę w niepewności przez chwilkę! Na jej groźby reaguję śmiechem, bo musiałaby się naprawdę bardzo postarać, żeby jakimś cudem wepchnąć mnie do tego wodopoju. - Kurde to teraz nie wiem czy chcę aż tak ryzykować - naśmiewam się i przez kilka sekund udaję, że się zastanawiam. Zaraz jednak łapię ją za rękę i podchodzimy do źródełka. Zerkam na nią z ukosa, bo jej propozycja brzmi jakbyśmy co najmniej mieli dramatycznie skakać w przepaść, a nie zerknąć w taflę wody, ale kiwam skwapliwie głową. - Trzy czte ry - wyliczam i zerkam do środka. Czekam na jakiś spektakularny efekt, ale jedyne co się dzieje, zanim woda zamarza, to rejestruję zmianę koloru włosów u Clementine. - No to chyba jasny znak, że faktycznie wyczerpałem już limit szczęścia - wskazuję na szron i patrzę na nią z troską. - Wszystko w porządku? - pytam i ostrożnie łapię różowy kosmyk, aby pokazać co mam na myśli.
______________________
inspired by the fear of being average
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Nie była pewna, czy Ślizgon od razu połączy kropki, czy będzie potrzebował chwilę. Życie nie było usłane różami, ani stokrotkami, dlatego niemal z wyczekiwaniem godnym mistrza cierpliwości, spoglądała na niego i zastanawiała się - czy podchwyci ten ulotny żart. Zrobił to, dzięki czemu mogła odetchnąć z ulgą, przyjmując pozę typowego neandertalczyka, gwiżdżącego na Merlina ducha winne czarownice. On jednak wydawał się być kompletnie spontaniczny, zabawny i pozwalał Clementine na bycie sobą, co w jej słowniku jawiło się jako kompletny znak zapytania. Gdyby faktycznie miała wejść we własną rolę, to zapewne musieliby się spotkać u samego Ministra Magii, bo to takie życie znała Francuzka; pełne powagi, blichtru i tych fałszywych, jakże uprzejmych nut wszelkich dysput. - Słuchaj, teraz już się z tego nie wywiniesz, ale spoko, jak nie chcesz, to nie zdradzę twojego sekretu nikomu - puściła mu oczko, bo przecież niektóre księżniczki lubiły się nimi stawać tylko i wyłącznie w komfortowych warunkach. Bardot to rozumiała aż nadto, bo babcia Maria do tej pory zachowywała się względem niej, jakby dopiero skończyła dziesięć lat, a w szafie miała tylko różowe sukienki z ogromną ilością puszystego tiulu. - Uhm, nie... Unikać go nie mogę, bo transmutacja jest moją specjalizacją, kiedyś zamierzam w ten sposób wypuścić kolekcję ubrań, a bez szkolenia to prędzej spalę kilka drzew - powiedziała, nieznacznie się krzywiąc na wspomnienie wyczynu, którego dopuściła się z Imogen, ale - wypadki chodzą po czarodziejach, prawda? I wtedy tak było, gdy kamienne smoki okazały się nieposłuszne, wymakając spod ich kontroli. Uśmiechnęła się zupełnie szczerze, po czym delikatnie go szturchnęła. - Heej, nadal tu jestem i wcale nie myślę o wyjściu... Jeszcze - szczerość zatańczyła na dziewczęcym języku, bo nawet jeśli żartowali o możliwościach Pattona i papierze toaletowym, to Royce Baxter dał jej dzisiaj coś, czego nie umiała nazwać i czego dawno nie czuła. Słuchała go w milczeniu, coraz bardziej rozchylając usta. Niepewność względem chłopięcych frazesów była duża, ale wreszcie zrozumiała, że wcale nie kłamał, dlatego subtelnie stuknęła się palcem wskazującym w skroń, na kształt genialnego oświecenia. Owszem, Ślizgon sam jej się podkładał, zaś ona nie miała serca nie skorzystać z nadarzającej się okazji. - Czekaj, czekaj... Wplątujesz mnie w próbę włamania do łazienki prefektów, nie znając hasła? W takim razie... - zawiesiła głos, unosząc przy tym jedną brew z dozą intrygującego wyzwania. - Skoro tkwimy w tym razem; ja oczywiście wbrew własnej woli... To zdobądź hasło i mogę ci towarzyszyć realnie w tym niecnym przestępstwie, bo wiesz... Tak na słowo mam tylko oberwać? - szepnęła konspiracyjnie, mając nadzieję, że podejmie się ów wyzwania. Jak można było zauważyć, gryfońska odwaga okazała się silniejsza, bo choć Tinnie towarzyszył przez ostatnie tygodnie rozsądek, to właśnie ją w tym momenciec na dobre opuścił. I co te chłopy robią z kobietami? Uśmiech wciąż błąkał się na jej dziewczęcym obliczu, kiedy tak zmyślnie przeskakiwali z jednego tematu do drugiego. Bardot nie analizowała potencjału próśb, które mogła składać w postaci trzech życzeń, niczym za sprawą lampy, z której ulatywała przeźroczysta forma ducha. Fakt, stać było ją na więcej, ale nadal pozostawały dwa roszczenia, przez co musiały być dostatecznie wymagające i pełne zabawy, by obojgu przyniosły frajdę. - Tylko proszę... Niech to będzie chociaż Okropny, okay? - poprosiła błagalnie, nie do końca wiedząc, na co się pisała. Nie było to teraz aż tak ważne, bo przecież historia magii nie była przedmiotem, który porywał tłumy, mimo iż w całej krasie był on niewyobrażalnie intrygujący. - Bar u Irka? W sensie... Naprawdę tutaj jest takie miejsce czy mnie teraz wypuszczasz w pykostrąki? - sama myślała o tajemniczym regale w lochach, ale to o czym mówił Baxter - również zaczęło ją ciekawić. Po wypadzie do Oasis nabrała chęci do eskalowania kolejnych miejsc, gdzie mogła zapomnieć o swoim pochodzeniu i tym, że jej ojciec był znanym politykiem, a przy okazji kompletnym bucem i parszywym kłamcą. Serce nagle jednak zabiło gwałtownie, zaś ciemnowłosa gryfonka zbladła. Nie zdążyła jeszcze zrobić niczego złego, ani tym bardziej zajść komukolwiek za skórę. Zatrzepotała rzęsami, tak jak on kilka minut wcześniej, po czym wypuściła powietrze ze świstem. - Taaaaak? A od koogooo? - mruknęła przeciągle, szukając w pamięci jakiegokolwiek wspomnienia, które mogło ją naprowadzić na odpowiednie tory. Nie przyszło jej do głowy, że to Kate była sprawczynią jej chwilowego ataku serca i paniki, gdzie oddech spłycił się, a po jej kręgosłupie zimny dreszcz. Drugi pojawił się dopiero, gdy zbliżyli się do źródełka, zaś on droczył się z nią, nie przestając testować dziewczęcej cierpliwości. - Słuchaj, dam ci fory, dobrze? Nawet masz szansę się jakoś bronić - zawyrokowała zupełnie poważnie, parskając już po chwili śmiechem. Zgodziła się na jego propozycję i faktycznie - niczego tam nie było. Woda nie chlapała, a na dnie nie dostrzegła nic poza własnym odbiciem, nawet kiedy wzrok przesunęła na oblicze chłopca. - Oddaj mi trochę tego szczęścia - zaproponowała z delikatnym chichotem, a następnie powróciła do spoglądania na samą siebie. To głos Royce'a po chwili sprowadził ją na ziemię, a gdy złapał palcami jej kosmyk włosów, niemalże zamarła w bezruchu. I gdzie te zasady, o których mówiła Imogen? Była niesłowna albo to miejsce i... Ślizgon, tak na nią oddziaływali. - Dobrze, że to włosy a nie kaczy dziób - skwitowała z ironicznym żartem, po czym przygryzła znacznie policzek. - Wszystko jest okay, tylko... Ja tak naturalnie potrafię się zmieniać... Jeszcze, uhm, jeszcze nie w pełni, ale kiedyś pewnie będę umiała - wyznała zgodnie z prawdą, unosząc na chłopaka błękitne spojrzenie. - Nie zawsze nad tym panuję - dodała z przepraszającym uśmiechem, bo troska, którą się wykazał - kompletnie złapała ją za serce.
Gładko odnajduję się w tej mini farsie, bo przyzwyczajony do życia w luksusie i z wszelakimi dobrami materialnymi, które podawano mi na tacy pod sam nos, wychodzę z założenia, że znacznie łatwiej się żyje pozwalając sobie na luz i beztroskę, a wszelakie konwenanse należy zostawiać hen daleko. - Dobrze wiedzieć, że dyskrecja to twoje drugie imię - łapię się za serce w akcie udawanego wzruszenia i ocieram nieistniejącą łzę z kącika oka. - Obietnice złożone przy tym źródełku mają większą moc niż wieczysta przysięga, pamiętaj! - mówię jakieś totalne kocopoły, zaraz jednak w moim spojrzeniu pojawia się zaciekawienie, kiedy temat schodzi na zainteresowania dziewczyny. Wiem jak ważna jest w życiu człowieka pasja, dlatego patrzę zaintrygowany na Clem, gdy opowiada mi o swoich planach. - To spróbuj zagadać do Whitelighta, jest o niebo przyjemniejszy niż Craine. Albo spal cały las jak będzie trzeba - wzruszam ramionami i uśmiecham się, bo liczy się przecież osiągnięcie celu. - J e s z c z e - powtarzam po niej, kiwam z niedowierzaniem głową i parskam śmiechem. Byłem przekonany, że moja opowieść przejdzie bez większego echa, ale jakże się mylę, bo Clementine pokazuje się ze strony, której się zupełnie nie spodziewałem. - OHO. Nazwijmy to próbą niewinnej eksploracji, a nie włamaniem, od razu brzmi lepiej, prawda? Ale nie ma żadnego problemu, przetestujemy to nasze szczęście w innej lokalizacji - oczywiście przyjmuję wyzwanie, no prędzej przyznam, że Fitz to ten mądrzejszy i przystojniejszy bliźniak niż odmówię. A wykonanie tego planu nie jest trudne, bo wystarczy, że zagadam do Ruby o hasło i reszta jakoś pójdzie. Ewentualnymi konsekwencjami nie zawracam sobie nawet głowy - wizja udania się z (nie)znajomą w jakieś nielegalne miejsce jest silniejsza niż myślenie w kategoriach rozsądku i odpowiedzialności. Kiwam skwapliwie, że jakoś ogarnę jej tego okropnego z historii magii i skupiam się na o wiele ciekawszej kwestii niż oceny. - Jest! W piwnicy, prowadzi go bardzo temperamentny skrzat, ale jak odpowiednio zagadasz to dowiesz się więcej o życiu niż na jakiejkolwiek lekcji. Więc zamiast martwić się referatem z historii, powinnaś właśnie rysować mapkę jak tam dojść - macham brwiami. Jestem ciekawy jak daleko jest faktycznie się w stanie posunąć w imię dobrej zabawy. Bo ja daleko. Trzymam ją jeszcze chwilę w niepewności i zaczynam wymieniać, uważnie badając jej reakcję. - Od Krukona z ostatniego roku. I od mojego kuzyna, co uczy mioteł. Wiele też mówią w ślizgońskich lochach - zmyślam kolejne źródła informacji, ale nie mam serca ciągnąć tego w nieskończoność i pyrgam ją łagodnie w ramię. - Od Kate, mówiła mi, że byłyście razem we Włoszech - wyjaśniam, żeby już nie musiała się dłużej stresować. Może i znam się trochę na uzdrawianiu, ale nie specjalizuję się w zawałach. W jednej chwili droczę się z nią, a w drugiej patrzymy na wodę jakby tam czekało na nas nie wiadomo co. Oczywiście zero zdziwienia i emocje prawie jak na grzybobraniu, bo źródło nawet nie zamierza nas ochlapać. - Po prostu przyznaj, że wcześniej aquamenti ćwiczyłaś, a nie zwalasz na to Merlina ducha winne źródełko - rzucam żartobliwie, ale mój śmiech szybko się urywa, gdy coś dzieje się z jej włosami. Unoszę brwi zdumiony na wzmiankę o kaczym dziobie, a potem zaskakująco szybko łączę kropki. No iście krukoński umysł. - No nic dziwnego, że przy tym spektakularnym szronie aż ci się metamorfomagia odpaliła - próbuję rozluźnić atmosferę, bo Clementine ewidentnie jest zawstydzona tym, że nie do końca panuje nad genami. - Nie przejmuj się, przecież to nic takiego. Do twarzy ci w różowym. Chociaż z kaczym dziobem to już w ogóle byłoby dosko - uśmiecham się ciepło, chcąc dać jej znać, że jak dla mnie to może tu i z pawim ogonem latać albo racicami, a i tak nie będzie to miało żadnego znaczenia. Wręcz zazdroszczę jej umiejętności zmiany swojego ciała w dowolny sposób.
______________________
inspired by the fear of being average
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Płynęli z prądem, jakby nic ich zupełnie nie ograniczało. Pochodzenie, przyzwyczajenia czy nawet konwenanse utkane przez ambitnych dorosłych. Zachłysnęli się beztroską, swobodą i ciszą panującą za zamkniętymi drzwiami, bo harmider wywołany przez Baxtera nadal toczył pianę na ustach poltergeista, wszak… Kto wie - czy zdążył już zapomnieć i znaleźć nową ofiarę? - Nie tylko dyskrecja - odparła zupełnie poważnie, po czym uniosła dwa palce ku górze. - Honor i lojalność także, a to już gryfońskie przyrzeczenie - zażartowała bezpardonowo, kiwając z uznaniem o to porównanie do Wieczystej Przysięgi. Można zatem rzec, że sami taki pakt zawarli, choć miał on szczenięce nuty zabawy i iście spiętrzonej przekory. - Co mi grozi… A właściwie nam - zauważyła błyskotliwie, bowiem sam obietnice złożył przed kilkoma minutami. - Za jej złamanie? - i coś nawet tliło się w młodocianej głowie, mimo iż niczego nie zamierzała mówić. Ściany miały uszy, a Patton wiele możliwości. Skinęła głową ze zrozumieniem, gdy padło nazwisko kolejnego nauczyciela, lecz chwilowo nie interesował jej na tyle, by o niego wypytywać. Była ciekawa Baxtera i tego, co dawało mu największą frajdę. - A ty co zamierzasz robić po szkole albo jeszcze „w”? Chyba że jesteś poszukiwaczem własnej ścieżki, bo dotychczasowe porosły mchem i paprocią, to… Też o tym chętnie posłucham - zaproponowała z uśmiechem, który od samego początku rozciągał dziewczęce wargi, pozwalając w zupełności na swobodę wypowiadanych pytań, ale i stwierdzeń. Clementine lubiła wiedzieć, jakby sprawiało jej to niewyobrażalną satysfakcję. Nie plasowało się to jednak w kategoriach wścibskości, bo… Daleko jej było to dziennikarzy Psidwaczka. J e s z c z e. Parsknęła niepohamowanym śmiechem, gdy pierwsza reakcja Royce’a dotarła jej uszu. Dopiero po chwili odgarnęła teatralnie włosy, trzepocząc rzęsami, tuż po lekcji pobranej u nieocenionej księżniczki Slytherinu. - Brzmi subtelnie i dostatecznie akceptowalnie, by wizja szlabanu stała się nieco przyjemniejsza - oczywiście nieco ironizowała, bo przecież obojgu zależał na tym, by uniknąć konsekwencji. - Jednakże!, zakładam iż twoje szczęście na najbliższe trzydzieści lat, o którym wspomniałeś, obdarzy mnie łaską i doznam litości losu - rzuciła iście mądrze, ponownie chichocząc, a bolał ją już brzuch od ciągłej radości, której był sprawcą. Nie mogła zaprzeczyć, że ten stan rzeczy doprawdy jej odpowiadał, przez co tak bardzo nie spieszyło się Bardot do pochwycenia za klamkę i powrócenia do życia, które oboje wiedli za drzwiami tajemniczej salki. Podobnie było z racjonalnością, która przy każdym kolejnym pomyśle, jaki im wpadał do głów, opuszczała ich na dobre, stając się mityczną - piątą klepką. Zdziwienie wymalowało się na twarzy gryfonki, gdy z taką ekscytacją wspominał o tajemniczym barze. Fakt prowadzenia go przez skrzata również był intrygujący, a już na pewno to, że… - Rada pedagogiczna Hogwartu o nim nie wie? - pytanie uleciało w eter. - Mamy dwie opcje; albo faktycznie rysuję mapę, albo dopisujemy to na naszą listę kolejnych lokalizacji, które odwiedzimy razem… Co ty na to? - rzuciła z dozą spokoju, choć jej serce gwałtownie zabiło. Wyraziła szczerą chęć spędzenia z nim czasu po raz kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Oczywiście, wewnętrzna ja Clementine przebierała już nogami na chłopięcą odpowiedź, bo skoro tyle mówił o różnych miejscach i byciu przewodnikiem, to czy nie powinna go obsadzić w tej roli? Zamarła na dłuższą chwilę, gdy wspominał o krukonach, ślizgonach, kuzynie… Wierzyła, że były to same superlatywy, bo przecież w promieniu dwudziestu metrów na pewno nie było równie uroczej-zagubionej Francuzki, która starała się być w pełni opanowana. Kiedy prawda ujrzała światło dzienne, pacnęła się w czoło z iluzją ponoszenia ulgi, by niedługo po tym wybuchnąć śmiechem. - No tak, wszystko jasne… Kate opowiedziała o plażach, zachodzie słońca i drinkach z palemką? - ciekawość wybrzmiała w dziewczęcym głosie. Nie do końca wiedziała, co faktycznie mogła zdradzić Milburn, bo ich babski wyjazd zakrawał o prostą zasadę - brak facetów i zmartwień. Z obu wywiązały się wybitnie. - Eeeej! - szturchnięcie ramieniem przyszło nagle, podobnie jak nuta oburzenia, które okraszone było żartobliwością. - Mam nieodparte wrażenie, że sam chcesz być mokry… Najpierw sugestie o prysznicu, teraz aquamenti; pomóc ci, Royce? - szepnęła konspiracyjnie, unosząc przy tym wymownie brwi. Wystarczyło tylko słowo, a sam mógł przypominać ledwie wychylającą się nad wodę kelpie. Potem wszystko dzieje się tak szybko. Zmiana koloru włosów, jego wybrzmiewająca w tonie troska, a na końcu krótkie spojrzenie na ich zespolone dłonie, co wydało się Tinnie nadzwyczaj niecodzienne. Zapomnieli o tym i żadne nie cofnęło swojej ręki, dlatego dziewczyna przygryzła nieco wargę. - Widzisz, jak oddziałuje na mnie oszronione źródełko? W łazience prefektów zapewne stanę się ropuchą, co by nie było tak kolorowo - bo to wcale nie chodziło o ich ręcę, i że pierwszy(!) raz była tak blisko z jakimkolwiek chłopcem. Nie żeby jej to przeszkadzało, ale stanowiło odpowiedź na kilka pytań, które kłębiły się w podświadomości szatynki. - Hmm… Czy ty chcesz zobaczyć mój kaczy dziób? - spytała, nie umiejąc utrzymać powagi. - Wchodzę w to, ale tobie wyczaruję świński ryjek… Stoi? - no cóż, i tak ich pomysły przy źródełku zdawały się wykraczać daleko poza szkolne normy i zasady.