Na drugim piętrze znajduje się od wielu lat nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Obecnie jest to ulubione miejsce Irytka do bałaganienia. Czasem przychodzą tu jednak także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:46, w całości zmieniany 1 raz
Wzrok Namidy bardzo powoli zsunął się w dół, na dłoń, którą Kath musnęła, oh, jasne, niby przypadkiem... Od razu było widać, że jawnie przygotowuje się do flirtu... I, co ciekawe, Nami nie miał nawet jakiś szczególnych oporów. Niby był zajęty i traktował to bardzo poważnie... No, a wiadomo, w granicach rozsądku właściwie wszystko jest możliwe. Chwycił dłoń dziewczyny, unosząc ją nieco, baaaardzo delikatnie. - Podobno moje oczy mają kolor czekolady... Je też uwielbiasz? - spytał z figlarnym uśmiechem. Cóż, nie był to podryw roku, ale właściwie... była to dla niego swego rodzaju zabawa, którą Ślizgonka sama zresztą zaczęła. - Twoje zresztą są równie piękne. - dodał prędko, chociaż głos mu nawet nie zadrżał. W końcu akurat flirt i zgrywanie dżentelmena to było coś, co wychodziło mu całkiem nieźle.
Dziewczyna, bawiąc się opuszkami palców chłopaka, figlarnym wzrokiem popatrzyła mu w oczy. Hm, oczywiście, że brzydkie nie były. I rzeczywiście miały kolor czekolady. - Pewnie, że tak - zaśmiała się, odrzucając lekko głowę do tyłu i przygryzając dolną wargę. Dobrze wiedziała, że jej mimika twarzy i włosy mogą przynieść więcej takich... hm... korzyści, niż nawet jakiekolwiek gesty. Oczywiście ten jej śmiech wcale nie był podobny do chichotu. Kath nigdy nie chichotała. To nie było jej w stylu i... raniło jej godność. Wiedziała też, że ona i chłopak nawet nie musieli nic do siebie mówić, bo często kiedyś po prostu rozumieli się bez słów. Ot, taki jeszcze dodatek z ich związku. Kath ciągle wpatrywała się w ich splecione dłonie, którymi delikatnie kierowała raz to w dół, to znowu w górę. I tak bez końca. Drugą dłoń, jako że była wolna, wplotła ją w włosy chłopaka, które były tak niesamowicie miękkie i gładkie, jak żadne inne, których dotykała. Miała nawet wątpliwości, czy może nawet były ładniejsze od włosów jej samej. No, prócz długości. W końcu włosy Namidy jedynie muskały lekko jego ramiona, a dziewczyna miała długie, lekko pofalowane, sięgające do pasa. Teraz Ślizgonka czekała na jakiś ruch chłopaka. W końcu obie ręce miała już zajęte, a nóg raczej nie mogła użyć, bo jak niby miałaby stać? Za to zawsze jedną nogą mogła objąć jego nogę, ale ten gest byłby zdecydowanie za szybki. No, przynajmniej jak na razie.
Uczucie, jakie rodziło się w Namidzie było... naprawdę ciekawe. Czuł ciepło w sercu, i chyba nawet swego rodzaju motylki w brzuchu... Ale nie był pewien, czy to przez bliskość Kath, czy może przez wyrzuty sumienia... A to dopiero było dziwne, bo nigdy ich nie miał! Nie był więc nawet pewny, czy to to... Zamruczał cicho, czując dłoń we włosach... Ten gest zawsze sprawiał, ze po jego plecach przechodziły dreszcze. Wolną dłoń przesunął na talię dziewczyny, obejmując ją zgrabnie. Kath była od niego duużo niższa, więc musieli wyglądać całkiem zabawnie... Uśmiechnął się na myśl o tym, że kiedyś przecież właściwie się nie rozstawali, i to wcale nie było zabawne, tylko... takie poważne dla Namidy. Patrzył jej dokładnie w oczy, starając się nawet nie mrugać... Aż w końcu westchnął cicho. Nie... Nie mógłby jej teraz pocałować... Kiedy był sam, taki niewinny romansik nie byłby problemem... Ale nie teraz... Wiedział, że te całe "wyrzuty sumienia" zabiły by go za to, że skrzywdził Simona... Mimo własnych myśli, nie zrywał kontaktu wzrokowego, cały czas obejmując Katherine... To było przyjemne. Uśmiechnął się szeroko, unosząc nieco wyżej ich splecione dłonie, i obracając się z nią, robiąc przy tym kilka kroków, zupełnie, jakby tańczyli, chociaż nie było słychać żadnej melodii. - Beznadziejny ze mnie tancerz... - zaśmiał sie, kiedy już po drugim kroku pogubił samemu wymyślony rytm.
A tam... marny tancerz od razu. Przecież Namiś nie mógł być w tym zły, bo w końcu miał niesamowicie dobre wyczucie rytmu, które dodatkowo pomagało mu w poruszaniu się na parkiecie. No chyba, że był niezdarny. W co szczerze wątpiła. Oczywiście ona sama była dość dobra w tańcu. Lubiła tańczyć, chociaż, nie wątpię, okazji do tego zbytnio nie było. Katherine postanowiła sobie, że na kolejnej imprezie szkolnej poprosi Ślizgona do tańca i pokaże mu swoje umiejętności, bo teraz obecnie po prostu się kiwała w rytm niesłyszalnej muzyki. No, może niekoniecznie niesłyszalnej, bo nie zdając sobie z tego sprawy, dziewczyna zaczęła cicho nucić jakąś melodię. Dopiero, bardziej się w nią wsłuchując, rozpoznała utwór. Była to jedna z jej fortepianowych kompozycji, którą niedawno utworzyła.
Oj tam oj tam, jakie znowu wyrzuty sumienia? Ślizgoni nie powinni takiego czegoś posiadać, nooo! Przecież w końcu nikt ich nie widzi! Namiś, nie bądź sztywniak! Kath jednaj (jak to Kath) nie zamierzała poprzestawać na takich niewinnych gestach. Pociągając lekko chłopaka za włosy, zaczęła przybliżać swoją twarz do jego. Wiedziała, że chłopak tak czy siak się odsunie, w końcu kochał Simona, no, ale zawsze mogła zrobić test na jego wierność. Był jeden problem: przecież wiadomo, że chłopak był wierny! I dlatego coraz szybciej się do niego przybliżała. Może się jednak po drodze rozmyśli? Oczywiście, różnica wzrostu obojgu Ślizgonów była niemal kolosalna. W końcu dziewczyna dosięgała Namidzie gdzieś na wysokość brody. Dlatego też dodatkowo utrudniało jej to, że stała na palcach. Wiedziała, że za lada moment może po prostu stracić równowagę. No, przynajmniej chłopak obejmował ją w pasie, co by oczywiście utrudniło jej bolesny upadek na zimną posadzkę klasy.
Nami starał się jak mógł, ale to nie zmieniało faktu, że zwyczajnie nie umiał tańczyć. Pokusił się nawet na jeszcze dwa obroty... Ale później Kath zrobiła coś, co wytrąciło go z równowagi... na całe szczęście, tej psychicznej. To były dosłownie ułamki sekund, kiedy twarz dziewczyny przybliżała się do jego własnej, w oczywistym, jego zdaniem, zamiarze. Przez jego głowę przewinęło się w tej chwili miliony tysięcy różnych myśli, co zrobić, czy w ogóle coś zrobić, czy coś powiedzieć, a jeśli tak, to co takiego?! Oh, zastanowił się nawet, czy Kath wie, w jaki stan go teraz wprowadziła! Serce biło mu jak szalone z przejęcia! Przecież... jeszcze jakiś czas temu gotów był powiedzieć, że ją kocha... Naprawdę mu zależało, liczył, że będzie z tego coś więcej, i nigdy nie myślał o zemście nawet, jeśli potraktowała go tak a nie inaczej. Po prostu nie mógłby... Dlatego właśnie, ujął delikatnie jej podbródek, patrząc jej hardo w oczy po czym złożył delikatny pocałunek... na jej czole. Nie chciał być dla niej nie miły, naprawdę... I pewnie gdyby nie Simon, to zrobiłby to... Ale wiedział, że gdyby to on zrobił mu coś takiego, rozniósł by w pył wszystko w promieniu kilometra... Wolał nie kusić losu... Na swój sposób dziwny nadal coś czuł do Kath, ale to nie było już to samo, co kiedyś...
No dobrze no... Namiś zdał swój test na wierność, czyli inaczej, że nie pocałował dziewczyny. I dlatego Kath nieco się wkurzyła. - Co do... - Zaczęła, patrząc na niego tępo. Bo, jakby nie było, wszystko, co w niej siedziało, każda część jej ciała miała nadzieję (a nawet była pewna!) że chłopak się jednak skusi. A tu nagle taki zwrot akcji! Dziewczyna zręcznie wyplątała się z jego objęć i zaczęła się zastanawiać, jak to jest, że ten tutaj stojący przed nią chłopak jest Ślizgonem. No... jak? Uczciwy, miły, WIERNY, sprawiedliwy... NO NIBY JAK?! Odsunęła się od niego na kilka kroków, dalej intensywnie, ale niepotrzebnie, myśląc. Oczywiście sam Namida nie zranił jej tym, że sobie darował, o nie! W końcu dziewczyna mogłaby upatrzyć sobie jakiegoś pierwszego lepszego chłopaka z odległości kilometra. A to, że natrafiła akurat na kogoś z dobrym sercem, zniszczyło jej całe zamiary. Z drugiej strony ona sama nie chciałaby być na miejscu Simona, gdyby jednak Ślizgon się skusił. A z jeszcze innej strony... przecież ona często zdradzała swoich chłopaków. No, może nie akurat Namidę, ale innych zdradzała. I wtedy niechcący na śliskiej posadzce objechał jej obcas i dziewczyna zręcznie wylądowała na ziemi. I to nie pierwszy raz! Czasem po prostu zdarzało jej się, że na nieodpowiedniej drodze czy podłodze po prostu nie potrafiła się utrzymać na nogach. - Kurwa mać! Pieprzone obcasy! - krzyknęła, bijąc swoje buty pięścią. Po chwili jednak westchnęła i patrząc na chłopaka, zaczęła się histerycznie śmiać. No bo... Co ona wyprawiała?
Z początku spodziewał się bury... No, w sumie mógł zrozumieć Kath i jej reakcje. Pewnie spodziewała się, że Namida od razu wpadnie jej w ramiona, i bogowie wiedzą, co będą wyprawiać... No, ale przecież on taki nie był... Chyba faktycznie beznadziejny był z nieco Ślizgon, bo w pierwszej chwili pożałował, że jednak tego nie zrobił, że jej nie pocałował... Że naprawdę chciałby to zrobić... I nagle Katherine zniknęła z jego pola widzenia i znalazła się na ziemi. Od razu podbiegł do niej, siadając obok, chcąc się upewnić, czy wszystko w porządku... W pierwszej chwili był wystraszony i... no, nieco zaskoczony... Ale i tak to uczucie się zwiększyło, kiedy Kath zaczęła się śmiać... Oh, brakowało mu tego dźwięku... Zawsze uważał, że jej śmiech jest piękny... Sam też uśmiechnął się szeroko, nawet śmiejąc się cicho. - Głuptas! - zaśmiał się, po czym przyciągnął Kath do siebie, przytulając ją. Sam nie wiedział właściwie, dlaczego, ale poczuł silną potrzebę zrobienia tego, po prostu...
Katherine, zamiast czuć zażenowanie i wstyd, śmiała się coraz głośniej. Pewnie słyszeli ją wszyscy w zamku, ale naprawdę nie mogła się pohamować. Tym razem to nie był to śmiech ironiczny czy złośliwy, tylko taki szczery i prawdziwy. Jej samej też brakowało tego dźwięku, zdecydowanie. Zaskoczyło ją nie to, że w jednej chwili Nami był już przy niej, tylko że w ułamku sekundy zaczął ją obejmować. Było to dziwne, zważywszy na to, że jeszcze sekundkę wcześniej delikatnie, acz jednak stanowczo dał jej kosza. Kath, jak to Kath, miała ochotę się trochę z nim podrażnić, więc szybko i gwałtownie odepchnęła chłopaka od siebie, patrząc na niego z niesamowitą powagą. Oczywiście udawaną, bo w końcu była niesamowicie dobrą aktorką. - Mi nie wolno, to tobie też nie wolno - Zgromiła go wzrokiem. I mimo tego, że miała zaraz ochotę znów się śmiać, nie zrobiła tego. Tak bardzo była ciekawa reakcji chłopaka.
To dopiero było zaskoczenie, kiedy Kath go odepchnęła... A jeszcze chwilę temu chciała go całować, no! Wylądował tyłkiem na kamiennej posadzce, i aż spojrzał na dziewczynę rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma. Dopiero po chwili przyszło mu na myśl, dlaczego to zrobiła, i co może roić się w jej głowie... - Oh, Moja Droga... Jak możesz oceniać mnie tak surowo? - spytał poważnym głosem, chociaż na jego ustach błąkał się lekki uśmiech. Dobrze wiedział, że to nie idzie na poważnie. - Przecież wiesz, że jako Twój oddany przyjaciel zrobię dla Ciebie co sobie tylko wymyślisz w tej swojej zakręconej główce...
Obruszona dziewczyna spojrzała na niego wilkiem. - Mówię poważnie. - I serio, zaczęła to tak właśnie odbierać. Kto by pomyślał, że chciała tylko udawać. W dodatku już dawno przekroczyła poziom "Kath-będzie-udawać-żeby-wszystkich-wokół-wkurzyć". Ale jednak po kilku minutach znowu na jej ustach zakwitł zbłąkany uśmieszek. A tak bardzo chciała postraszyć chłopaka... I w pewnym momencie nawet znów przyszło jej coś do głowy. Ciekawa była, czy chłopak kiedykolwiek widział ją w swojej zwierzęcej postaci animaga. No, może kiedyś nawet mógłby dostrzec jakiś pukiel śnieżnobiałego futra walającego się po Zakazanym Lesie albo błoniach, ale w to szczerze wątpiła. Wyobraziła sobie, jaka byłaby jego mina, jakby teraz, jako zwierze, rzuciłaby się na niego. Śmiałby się, czy byłby przerażony? W każdym bądź razie, chciałaby to wypróbować. Dlatego też poczłapała po kolanach, aby być bliżej chłopaka. Cóż, nie omijajmy faktów, że była teraz zdecydowanie za blisko, a ich twarze dzieliło z pięć centymetrów. I nagle znowu zaczęła się w uśmiechem i w wielkim skupieniu do niego przybliżać, aż tu nagle... umknęła mu już jako mały i nie całkiem bezbronny lis. Jako, że od jedenastego roku życia posiadała tą umiejętność, teraz było jej o wiele łatwiej ją opanować. W końcu minęło już dość sporo czasu od jej pierwszej lekcji nauki, nie?
Ewidentnie było widać, że Kath powoli zaczyna złość przechodzić, jednak nie dało się ukryć, że Namida był... lekko zaniepokojony, kiedy zaczęła się do niego zbliżać, i to z Tym uśmiechem na ustach. A już po chwili krzyknął krótko, kiedy przed nim, zamiast Kath, pojawił się... lis! Nosz... Ona po prostu uwielbiała go straszyć, i tyle! - Przestraszyłaś mnie! - krzyknął, chociaż w jego oczach było widać podziw... Naprawdę zazdrościł dziewczynie takiej umiejętności... On sam w niczym nie był zbyt dobry, chociaż ojciec wielu rzeczy próbował go nauczyć. - Ale wiesz... taka też jesteś słodka. - zaśmiał się, wysuwając w stronę Kath dłoń, jakby chciał ją pogłaskać... To było baardzo ciekawe doświadczenie.
Kath zaśmiała się na widok miny chłopaka, jednak ze zwierzęcego pyszczka wyszedł po prostu zwyczajny pisk. Namida wyciągnął rękę w jej stronę, aby ją pogłaskać. Posłała mu obrażony uśmieszek, ale podeszła bliżej i przejechała mu po udzie swoim śnieżnobiałym ogonem. Oczywiście robiła sobie z niego żarty. Nawet w postaci lisa nie mogła się od tego powstrzymać. Potem na chwileczkę uciekła znikając za wielką szafą, stojącą niedaleko, aby zaraz potem wyjść zza niej już w swojej ludzkiej postaci. Popatrzyła kpiąco na Śligona. - Myślisz, że futerkowe zwierzątka są tylko do głaskania? - Zaśmiała się, podchodząc do niego i siadając obok. Znowu za blisko. - Tymi pazurkami mogłabym spokojnie każdemu wydrapać oczy - uśmiechnęła się złośliwie, pokazując swoją dłoń z bardzo ładnie pomalowanymi na czerwono paznokciami. - Oczywiście jakbym chciała - Dodała, ciągle patrząc na niego z uwagą. Odsuwając się od niego, skuliła się, obejmując rękoma kolana. - To co, cwaniaczku? Jesteś na tyle odważny, żeby zmierzyć się ze mną jako dziewczyną, bo zauważyłam, że małego słodziutkiego liska się boisz - No, i koniec dobroci. Dziewczyna znów zaczęła się z nim droczyć.
- Nie przestraszyłem się. Po prostu mnie zaskoczyłaś. - powiedział od razu, czując się jak dziecko, broniąc się w ten sposób. - Ale naprawdę Cię podziwiam. Animagia to ciężki orzech do zgryzienia, tak słyszałem... Ja jestem chyba zbyt niecierpliwy... - zaśmiał się, mimo wszystko przysuwając się na Kath. Chwycił ją za dłoń, chociaż wiedział, że prawdopodobnie go odtrąci. - No, hej, nie fochaj się już... Dobrze wiesz, ile dla mnie znaczysz... Ale po prostu nie mogłem tego zrobić... Nie jestem chyba aż tak ślizgoński... - prychnął pod nosem... Taa, chyba faktycznie nie pasował do domu węża...
Cóż, może po prostu chłopak nie przykładał się tak bardzo do nauki, jak dziewczyna. Co, jak co, ale ona praktycznie poświęciła na to wszystko, uciekając z domu i wiecznie kłamiąc rodziców, których mimo tego, że praktycznie wcale ich nie obchodziła, bardzo kochała. Mimowolnie Kath uśmiechnęła się słysząc pochwałę z ust Ślizgona. I dobrze, że ktoś do docenił. W końcu nie robiła tego na marne. Po raz kolejny poczuła drobny, aczkolwiek bardzo czuły gest ze strony chłopaka. Tak naprawdę to przez chwilę miała mieszane uczucia. Namida ciągle mówił, ile to Katherine dla niego znaczy, a ona ciągle nie była tego do końca pewna. Z niewiadomych powodów, oczywiście. Było jej miło, gdy tak trzymali się za dłonie, ale jednak jej wieczna duma przezwyciężyła uczucie i dziewczyna puściła rękę chłopaka. Może i nie zrobiła mu żadnej bury, ale jednak ciągle była zła. Jednakże zrobiło jej się głupio na myśl, że właśnie pogardziła poczuciem wartości chłopaka. Jak mogła mu powiedzieć, że beznadziejny z niego Ślizgon? - Nami - Powiedziała, patrząc na niego smutno. W jej oczach można było dostrzec tyle czułości, jak przedtem w oczach chłopaka. Teraz naprawdę miała wyrzuty sumienia. Nawet miała ochotę ponownie chwycić go za dłoń, ale zamiast tego położyła swoją głowę na jego ramieniu. Ot, taki gest dla pocieszenia. Dziewczyna nie potrafiła przepraszać, ale za to miała głupią nadzieję, że to jedno słowo sprawi, że chłopak jej wszystko wybaczy.
- Już dobrze... - szepnął, samemu opierając się policzkiem o czubek jej głowy. Z początku było mu nieco przykro, że Kath puściła jego dłoń, jednak następny gest to wszystko zrekompensował. A znał ją na tyle, żeby mniej więcej móc określić, o co chodziło. - Może przyjmijmy, że to, co zrobiłem... to, że tego nie było, co? - zaproponował szeptem. Nie, nie prosił o kolejną szansę na pocałowanie dziewczyny. Po prostu naprawdę nie chciał, żeby było na niego zła. - Zatrzymajmy się na tym, że beznadziejny ze mnie tancerz.
Dziewczyna przez chwilę zastanowiła się nad pytaniem. Hm, oczywiście, że mogliby zapomnieć o tamtym zdarzeniu. A jednak nie do końca.... No, ale załóżmy, że tak. Kath pokiwała twierdząco głową, czując na jej czubku twarz chłopaka. - No dobrze. - Uśmiechnęła się. - Więc nareszcie najwyższy czas zacząć się uczyć. Dziewczyna wstała na nogi, wyciągając rękę do chłopaka, a następnie, gdy on także wstał, położyła sobie jego prawą dłoń na biodrze. Ona sama jedną ręką objęła go za szyję i z lewymi dłońmi owiniętymi wokół siebie, zaczęła się kiwać raz w lewo, raz w prawo. Ruchy dziewczyny były śmiałe, a jednak troszeczkę prowokacyjne. W końcu oprócz lekcji tańca chciała też dostarczyć chłopakowi trochę rozrywki. No i nie mieli tu żadnego podkładu muzycznego, aczkolwiek zawsze mogli coś wspólnie zanucić, no.
- Ale, że teraz?! - spytał spłoszony, ale już stał na nogach, z Kath w objęciach... No, no, dziewczyna szybko wykonywała "pierwszy krok". Mimo to, jednak jakos szczególnie nie protestował, a nawet przeciwnie. Przyciągnął ją do siebie blisko, obejmując nieco pewniej. Przynajmniej to potrafił, jeśli chodziło o taniec. Starał się nie patrzeć w dół,... miał odruch patrzenia na stopy podczas tańca, jednak ponieważ stali tak blisko siebie, pierwsze, co zobaczył, to wydekoltowany biust Kath, więc szybko, nieco speszony, wpatrzył się w jej oczy, jednocześnie starając się jej nie nadepnąć. - Cudowna z Ciebie nauczycielka. - stwierdził po chwili, kiedy udało mu się ani razu nie przydepnąć dziewczyny. - W sumie, to głupie, że jako muzyk, kompletnie nie umiem tańczyć. Na co mi wyczucie rytmu, skoro nie znam żadnych kroków... Ojciec mi kiedyś fundował lekcje tańca, ale razem z nauczycielką się tylko obijaliśmy, zamiast ćwiczyć, i tak to teraz wyszło.
- Oj tam znowu dobra - dziewczyna obruszyła się - po prostu próbuję ci udowodnić, że w każdej osobie drzemie świetny tancerz, a z tego co wiem, to ty dwóch lewych nóg nie masz. - Prychnęła, pokazując chłopakowi język. Zrobiła jeszcze kilka wolnych ruchów, a następnie podniosła jedną rękę chłopaka wysoko w powietrze, żeby ona sama mogła się wokół niej zakręcić. Zrobiła tak jeszcze z kilka razy, a potem puściła dłonie chłopaka i z powrotem usiadła na podłodze. - No widzisz, nie zabiłam cię. Jesteś cały i zdrowy - Wskazała palcem na jego postać. No, skoro już wszystko przerobili, pogadali itepe, to co teraz będą robić? - Teraz zdaję się na ciebie - Powiedziała. - Już tańczyliśmy, gadaliśmy, trochę cię postraszyłam, to teraz... co? - Zapytała. Oczywiście nie było w tym żadnych podtekstów, żeby nie było! Ot, zwyczajne pytanie.
Kiedy skończyli, Nami aż był zdziwiony, jak... dziwnie poczuł się, gdy dziewczyna się odsunęła. Tak pusto... Ale taka "nauka" była naprawdę ciekawa. Zanim usiadł koło dziewczyny, poszedł po swoją torbę, która do tej pory leżała na ławce przy ścianie. Wrócił z nią do Kath i ułożył się obok na podłodze, jednocześnie wyciągając z torby kilka rzeczy- paczuszkę z ciasteczkami czekoladowymi z wiórkami kokosowymi. - Mam nadzieje, że nie masz alergii na kokosy... Na pewno będą Ci smakować. - powiedział, podając je dziewczynie. Był bardzo ciekaw jej opinii. Co prawda, miał je zachować dla siebie... ale bardzo chętnie się z Kath podzieli, nawet, jeśli to były jego ulubione.
Gdy chłopak wyciągnął tocoścomiałwtorbie, dziewczyna się zdziwiła, ale też z ciekawością sprawdziła co to. Zerknęła do paczuszki i okazało się, że to ciastka kokosowe! - Nie. Myślę, że raczej żadnego uczulenia nie mam - powiedziała, biorąc jednego. Hm, musiała przyznać, że bardzo smaczny, ale dziewczyna zbytnio nie chciała się obżerać, o. Nie, żeby dbała o dietę czy coś. O nie. Po prostu obiecała sobie, że od jakiegoś czasu będzie ograniczać słodycze. W końcu ostatnimi czasy jadła je tonami. I nagle niechcący dziewczyna spojrzała na okno, a raczej na to, co się za nim znajdowało. Było już prawie ciemno, a ona miała jeszcze tyle rzeczy do zrobienia! Niespokojnie spojrzała na chłopaka, a potem drapiąc się nieśmiało po głowie, wyparowała: - Hej, ekhem, słuchaj. Na prawdę miło mi się z tobą gawędzi, ale przypomniałam sobie, że muszę coś jeszcze dzisiaj załatwić. Coś naprawdę ważnego. - Powiedziała, patrząc na Namidę z uwagą - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - Dodała, wstając i ruszając w stronę drzwi. Jeszcze kilka razy spojrzała na okno, potem znów podeszła do chłopaka i łapiąc go lekko na szyję, pocałowała go w policzek. A potem, nie odwracając się za siebie wyszła w sali.
Namida dla siebie pozostawił informacje, że mama wysłała mu te ciastka zaraz po wizycie u swoich rodziców, były bowiem zrobione przez babcię chłopaka. On sam sięgnął po jedno, a później po następne... Uwielbiał je odkąd sięgał pamięcią, a że tym razem nie mógł odwiedzić swej ojczyzny, to też cieszył się chociaż z takiej namiastki. I zupełnie nagle Kath postanowiła iść... Cóż, nie mógł nic na to poradzić, zatrzymywanie jej pewnie byłoby bezowocne. Nadal siedząc na ziemi obserwował ją, kiwają głową w rozumieniu. - Dobra, jasne... - miał wrażenie, że go zwyczajnie spławia, ale przecież nie mógł mieć do niej pretensji. Nie był chyba aż tak interesującą osobą po prostu. Cały czas trzymał ciastko przy ustach, kiedy Kath zupełnie nagle podeszła i go pocałowała, a później bardzo szybko wyszła... To było... dziwne, to fakt... I w sumie nie wiedział za bardzo, co o tym myśleć. Więc nie myślał... Potrząsnął lekko głową, rozsiadając się wygodniej, pałaszując ciastka... Później będzie musiał to spalić... znaczy, poćwiczyć trochę.
Dimitri, trzeźwy, aż dziw, włóczył się po zamku bez konkretnego celu. Nie orientował się nawet zupełnie gdzie znajduje się w tej chwili i oprócz tego, że świadom był, że to drugie piętro praktycznie rzecz biorąc błądził. Nie miał na nic ochoty, nie wiedział nawet dokąd zmierzał. Po prostu pchnął pierwsze lepsze drzwi, które wydały mu się sympatyczniejsze niż inne i wszedł do środka uprzednio badając czy ktoś się w pomieszczeniu znajduje, lecz na szczęście nikogo tam nie było. Pomieszczenie okazało się być klasą, dziwnie pustą i zakurzoną, więc uznał, że od dawna nikt tu nie zaglądał. Zapewne nie odbywają się w niej zajęcie, bo w tym momencie żaden inny sensowny powód nie przychodził Korotyi do głowy. Usiadł na pierwszej lepszej ławce, wzdychając przy tym ciężko jakby czynność ta wymagała od niego ogromu pracy i wysiłku. Po kilku sekundach bycie tu mu się znudziło, ale nie chciało mu się ruszyć i iść gdziekolwiek.
Najwyraźniej nastała jakaś chora era powrotów z dłuższych czy krótszych wyjazdów. Do osób ponownie witających w murach szkoły należała także Nana. Dawniej zwana Astrid, jednak z tym imieniem wiązało się zbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień, które jakkolwiek pragnęła wymazać ze swej pamięci, ponownie wracały do niej, często ze zdwojoną siłą. Śmierć brata wstrząsnęła nią bowiem do tego stopnia, że przestała kontrolować to, co się wokół niej działo, pozwalając pochłonąć się dziwnemu chaosowi, który wówczas wydawał się jej jedynym racjonalnym rozwiązaniem z sytuacji. Opuszczona przez Holdena, nie umiała sobie poradzić. Nie umiała sobie poradzić do tego stopnia, że uzdrowiciele ze szpitala świętego Munga poczuli wewnętrzną potrzebę zareagowania na to, co działo się z nią, co szalało w jej głowie i niszczyło od środka. Zamknęli ją więc w pokoju bez klamek, niemal codziennie ciągając na przeróżne rozmowy ze specjalistami, podawali bardzo dziwne leki, a przy okazji zafundowali jej darmowy odwyk od wszystkich używek, które do tamtej pory uwielbiała i były dla niej chlebem powszednim. Dopiero gdy lekarze uznali, że dziewczyna będzie w stanie poradzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością, zdecydowali się wypuścić ją ze szpitala. Nie oznaczało to jednak, że całkowicie pozbyła się ich nadzoru – dwa razy w tygodnie uczęszczała na terapię, którą opłacała jej ciotka, na stałe żyjąca w Japonii. Do niej także Nana udała się na dwutygodniowy odpoczynek, ale po upływie tego czasu i tak była zmuszona powrócić do Hogwartu, który szczerze znienawidziła. W tym miejscu umarł jej brat. Jak mogła cieszyć się na myśl o tym, że znów znajdzie się w murach szkoły magii? Właśnie. Nie mogła. Pierwszy dzień był dla niej z pewnością najtrudniejszy. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, by go po prostu przeczekać, a na dodatek musiała unikać ciekawskich pytań koleżanek czy przyjaciół zainteresowanych jej zniknięciem oraz całym procesem leczenia. Dlaczego miała im opowiadać, jak wygląda magiczny oddział psychiatryczny? Skoro byli tak ciekawi, mogli nabawić się załamania nerwowego, a wtedy sami mogliby pochwalić się podobną wiedzą. Przemierzając przypadkowo wybrany korytarz, na jej horyzoncie pojawiła się kolejna znajoma duszyczka, której twarz podejrzanie rozweseliła się na widok Nany, więc Ślizgonka desperacko skręciła w pierwsze lepsze przejście, by następnie dopaść klamkę i otworzyć drzwi do zapomnianej przez nią pustej klasy. Błyskawicznie zamknęła za sobą drzwi, modląc się w duchu, by podekscytowana Krukonka zgubiła jej ślad. Na szczęście tak się stało. Słysząc jak kroki owej dziewoi w końcu ucichły, Nana odetchnęła z ulgą i po prostu osunęła się na podłogę, opierając się plecami o ścianę. Dopiero w tym momencie dostrzegła przebywającego w pomieszczeniu Dimitriego. Nie widzieli się od bardzo dawna. - Masz fajki? - zapytała cicho, jakby bojąc się, że jej nowa prześladowczyni mogłaby wychwycić ten dźwięk i jeszcze tu wrócić. Poza tym nie mogła znaleźć odpowiednich słów powitania, więc postanowiła to sobie darować.
Ostatni raz widział Astrid na przyjęciu jakie zorganizowała sobie i bratu. Potem całkowicie urwał im się kontakt nad czym Dimitri przez jakiś czas ubolewał bo mimo wszystko lubił dziewczynę. Całkowicie zajęty swoimi sprawami związanymi z Tamarą i głównie z nią przestał zupełnie o ślizgonce myśleć i dopiero gdy dobiegła do niego wiadomość o śmierci jej brata przypomniał sobie o jej istnieniu. Holdena nie znał osobiście, jedynie czasami widywał go na korytarzach. Nie wydawał mu się potencjalnym samobójcą - mylił się, jak okazało się później gdy dowiedział się, że chłopak celowo skoczył z mostu. Zastanawiał się jak Astrid przyjęła tą wiadomość i w pierwszym momencie chwycił w dłoń pióro i pergamin by nakreślić kilka zdań pocieszenia, lecz z upływem czasu i kolejnymi łykami ognistej nie wymyślił nic co byłoby stosowne. W końcu odpuścił sobie, pogniótł pergamin i cisnął nim za okno. Uznał, że powinna poradzić sobie z tym sama. On sobie radził ze stratą Tamary. Owszem, szło mu beznadziejnie i nie potrafił się odnaleźć w tej sytuacji, ale wszyscy sądzili, że jest w porządku, a zachowanie pozorów jest pierwszym krokiem do sukcesu. Tak przynajmniej sądził. Nim zdążył całkowicie ponownie o Astrid zapomnieć dobiegła go wiadomość o jej domniemanej wizycie w szpitalu psychiatrycznym. Nie uwierzył, uznał to za plotki, a brak obecności brunetki na posiłkach w wielkiej sali wytłumaczył jej złym samopoczuciem i brakiem chęci do widzenia kogokolwiek. Potem znów o niej zapomniał. Często mu się to zdarzało, niestety. A teraz gdy drzwi cicho trzasnęły, a jego oczom ukazała się szczupła, długowłosa niewiasta nie wierzył, że znów ją widzi. Zmarszczył brwi, próbując przywołać na twarz coś w rodzaju uśmiechu, lecz beznadziejnie mu to wyszło. Podobnie jak i ona nie miał humoru. - Mam. - Odparł równie cicho co ona, zeskakując z krzesła i idąc w jej kierunku. Początkowo oparł się o ścianę podając jej uprzednio paczkę i zapalniczkę, lecz po chwili podobnie jak ona zjechał w dół i klapnął obok niej. - Życie to dopiero jest pojebane. - Rzucił, sam nie wiedząc czy mówi to do siebie czy słowa kieruje bardziej do Astrid. Chciał zapytać jak się trzyma, ale przelotne spojrzenia jakie rzucał w jej stronę, pozwoliły mu wydedukować wniosek, że wcale się nie trzyma.
Sama Nana natomiast nie miała żadnych informacji odnośnie tego, co akurat działo się u Dimitriego. Tak w zasadzie to nawet zdążyła zapomnieć o istnieniu jego dziewczyny, więc tym bardziej nie domyśliłaby się nigdy, że owa niewiasta postanowiła go rzucić. Swoją drogą, ciekawe, dlaczego to zrobiła. Zdaniem Edelweiss temu oto Rosjaninowi nie brakowało niczego, by zapewnić niewieście komfortowy związek. Najwyraźniej jednak były osoby, które twierdziły inaczej, i nic ślizgonce do tego. Na terapiach wielokrotnie powtarzano jej, że powinna zaakceptować zdanie oraz poglądy innych, i szanować je jak własne, jednak to nie było przecież takie proste, jak mogłoby się wydawać, a przynajmniej nie dla osoby, która do pewnego momentu w swoim życiu nie widziała nic prócz czubka własnego nosa. Teraz trochę się zmieniło. Jakkolwiek kiedyś nienawidziła, gdy ludzie zwierzali się jej z własnych problemów, nie kazałaby Dimitriemu przestać, gdyby ten zaczął dzielić się z nią swoimi przeżyciami. W końcu byli dość blisko dopóki nie zabrano jej do Munga. To naturalne, że mogłaby postarać się mu jakoś pomóc, choć z radzeniem sobie w kryzysowych sytuacjach miała doprawdy niewielkie doświadczenie, co też skutecznie udowodniła światu. Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie gdy podsunął w jej kierunku paczkę. Wyjęła z niej jednego papierosa i łapczywie podpaliła, by następnie zaciągnąć się z błogością. Bogowie, ile czasu minęło od jej ostatniego papierosa! Wydawać by się mogło, że skończyła z tym nałogiem, ale nie, ona tylko oszczędzała siły by ponownie do tego wrócić. Wraz z każdym zaciągnięciem się czuła narastający wewnątrz spokój, chociaż w sumie na niewiele teraz się jej to zdało. - I to cholernie - przytaknęła gdy chłopak zajął miejsce obok niej, pod ścianą. – Co się stało? Po zadaniu tego pytania przeniosła spojrzenie na swoje kolana, ledwo wystające spod stanowczo za dużego swetra. Nie miała jeszcze ani okazji, ani ochoty przebrać się w szkolny mundurek. Jeżeli miałaby przez to dostać szlaban, cóż, trudno. Przynajmniej teraz było jej stosunkowo wygodnie.
Nic dziwnego, że nie dotarły do niej informacje co u niego. Właściwie ucieszył go fakt, że jego rozstanie z Tamarą nie obiło się echem po całej szkole i na ogół nie pytano go o to. Obecnie usilnie starał się o Markowej nie myśleć i wychodziło mu raz lepiej, raz gorzej w zależności od dnia. Któregoś poranka uznał nawet, że uczucia do Rosjanki całkowicie wyparowały, jednak następne kilka godzin utwierdziły go w przekonaniu, że nadal za nią szaleje - chcąc czy nie. Najwyraźniej jednak czegoś mu brakowało, skoro jego dziewczyna postanowiła go zostawić. Podejrzewał, że oprócz widocznego ostatnimi czasy braku uczucia z jej strony miała kogoś na boku, a co bolało go najbardziej, cały czas nie mógł pozbyć się myśli, że jej nowym partnerem jest nie kto inny jak Steve z którym zdradziła go niemal na początku tej wymiany. Nana nauczyła się słuchać, a Korotya nadal nie umiał mówić, przynajmniej o sobie, aczkolwiek wiedział, że gdyby miałaby teraz opowiedzieć komukolwiek co czuje, pierwszą osobą do której by przyszedł byłaby właśnie ślizgonka. Ufał jej, po prostu czuł, że może i po raz pierwszy zignorował suche fakty i kierował się intuicją. - Nic się nie stało, to nieważne. - Rzucił w jej stronę, unosząc kąciki ust delikatnie w górę gdy łapczywie wydobyła papierosa, wetknęła między pełne wargi i odpaliła. Nagle zdał sobie sprawę, że brakowało mu jej brakowało. - Tęskniłem. - Nachylił się by szepnąć jej te słowa wprost do ucha i musnął przelotnie wargami płatek jej ucha, a następnie nieco odważniej kącik jej ust. - Nie było Cie. - Zauważył rezygnując z cichego tonu i odsunął się od niej uprzednio wdychając przyjemny zapach jej skóry.