Na drugim piętrze znajduje się od wielu lat nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Obecnie jest to ulubione miejsce Irytka do bałaganienia. Czasem przychodzą tu jednak także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 17:46, w całości zmieniany 1 raz
Lektura oczarowała dziewczynę do tego stopnia, że gdy Namida usiadł obok niej, ona podskoczyła jak oparzona. Jej totalne zdekoncentrowanie nie trwało jednak długo, bowiem już po chwili, na jej twarzy zakwitł intensywny rumieniec. Standard. Przy chłopaku bezustannie się rumieniła! To było nie do pojęcia... i w dodatku jakie żenujące. Ech. - Cz-cześć - wyjąkała w odpowiedzi, po czym oparła się komfortowo plecami o kanapę i odetchnęła głęboko, próbując uspokoić myśli. - Co tutaj robisz? - Spytała niby od niechcenia.
- Ah, tak samo spaceruje... - powiedział cicho, cudem powstrzymując się, żeby się nie zaśmiać na reakcje Fran. Była wręcz rozkoszna z tymi zaczerwienionymi policzkami. Mógł nawet powiedzieć, że było jej tak ładnie. - Przyszła zima i niestety musiałem zrezygnować z wychodzenia na dwór... Wiesz, nie lubię, kiedy jest zimno... A nie ma mnie kto ogrzać... - stwierdził z autentycznym smutkiem wypisanym na twarzy, spoglądając niemalże szczenięcymi oczyma na Puchonkę. Oh, jakże on uwielbial tą grę! Czemu nie zapisał się do kółka teatralnego?! Byłby doskonały, szczególnie w rolach romantyka, na zabój zakochanego w jakiejś kobiecie! O tak, to rola stworzona dla Namidy... No, ale cóż, teraz toczył cichą wojnę z Twycrossem, chociaż po tym, jak dziewczyna się przy nim zachowywała, wiedział już, że wygrał. - Ostatnio coś mam pecha, jeśli chodzi o związki... Nikt mnie nie chce... - mruknął cicho, spuszczając wzrok i krzywiąc się nieznacznie.
Ach, czy tylko jej się wydaje... Czy on autentycznie z nią flirtuje? Wzięła głęboki oddech, po czym zarumieniła się po uszy (jeszcze intensywniej) i spojrzała mu z roztargnieniem w oczy. Oj, zły Namido, nie ładnie, nie ładnie! Nie igraj z uczuciami tego dziewczęcia, bowiem Francesca to doprawdy mściwa dusza! - Jak to... Nikt Cię nie chce? - Spytała, spoglądając na niego z delikatnym uśmieszkiem, który majaczył się w kącikach jej ust. Szczerze mówiąc, nie dowierzała mu. - A Connie? Twa stała adoratorka? - Spytała, wymawiając jej imię jak ciężkostrawne przekleństwo.
- Oh, Connie... Cóż, ona jest... - zająknął się, właściwie nie wiedząc, jak określić ich relacje... "Już ją miałem!", czy może delikatniej, "Jest tylko moją, na zabój zakochaną we mnie, co jawnie wykorzystuje, przyjaciółką" ... Sam nie wiedział... Ale cisza między nimi trwała już stanowczo za długo, więc powiedział szybko - Nic między nami nie ma... To znaczy... Może i ona coś do mnie czuje... Ale u mnie tego nie ma... A inne dziewczyny chcą mnie tylko ze względu na mnie, a nie to, co czuje... A te uczucia zarezerwowane są dla wyjątkowych. - położył swoją dłoń na klatce piersiowej w miejscu serca, spoglądając przy tym znacząco na Francesce...
Czyli Namida nic nie czuje do Connie? Odetchnęła z ulgą. Szczerze mówiąc, kamień spadł jej z serca. Ech, nie przeżyłaby, gdyby ta brzydula zdobyła względy takiego ciacha. Przecież Namida nie pasuje do niej, ot co! - Wyjątkowych? - Spytała, wyczuwają aluzję, która wyglądała spod jego jednoznacznych słów. Mogła mieć tylko nadzieję, że trafnie odebrała jego słowa. Zaufa mu. Może nie jest takim... typowym samcem? Uśmiechnęła się delikatnie nie odwracając od niego roztargnionego spojrzenia. Nie wiedziała jednak co powiedzieć. Język stanął jej w gardle i jedyne na co starczało jej skupienia, to nieustanne wpatrywanie się w niego.
- Bardzo wyjątkowych. - potwierdził, uśmiechając się lekko. Chociaż właściwie, jakoś dziwnie się czuł bajerując tą dziewczynę... Już niemalże teraz była mu całkowicie uległa... No, ale to tylko ułatwiało mu sprawę, a to była kwestia jego honoru. - Szkoda tylko, że wielu ludzi źle o mnie myśli, czy mówi... Głównie faceci... Cóż, chyba mi po prostu zazdroszczą. - stwierdził nieskromnie, uśmiechając się znacznie szerzej. Cóż, nie mógł nic poradzić na swój egoizm i samozachwyt. - Ale... Ty wydajesz się być inna... Patrzysz na mnie inaczej, niż oni wszyscy... Cieszy mnie to... - powiedział... cóż, tym razem całkowicie szczerze. - Powiedz mi... Co o mnie myślisz? - spytał jeszcze, już z czystej ciekawości, co usłyszy od Francesci na swój temat.
W jednej sekundzie, uśmiech zniknął z jej twarzy. - Czego Ci zazdroszczą? - Spytała, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Czyżby zauważył te wianuszki oddanych adoratorek? Ech, w podobnej sytuacji, zmniejszają się jej szanse, na zdobycie go. A wydawało jej się, że jest już tak blisko. Westchnęła z rozczarowaniem, które rozlało się w mgnieniu oka na jej twarzy. Gdy jednak zaczął wytykać jej, jaka jest wyjątkowa, nabrała trochę nadziei. A może... mimo wszystko? Może rzeczywiście ma w sobie coś unikalnego? Może dostrzega w niej coś na tyle osobliwego, że wręcz staje się unikalna? Ach, ta infantylna naiwność. Jego pytanie stanowczo zbiło ją z tropu. - J-ja sama nie wiem co myślę. - Stchórzyła, wbijając wzrok w ziemię. Serce waliło jej jak młot pneumatyczny.
- Oh, nie wstydź się! - zaśmiał się cicho, widząc jaj zakłopotanie... Była naprawdę urocza... - Nie musisz się mnie przecież obawiać... Ja... wręcz przeciwnie, nie mam wobec Ciebie żadnych złych zamiarów. - skłamał gładko... No, może prawie... W końcu chciał ją chronić przed Wilkiem, który chcial ją tylko i wyłącznie dlatego, że Namida "mógłby" ją "skrzywdzić" ... Też coś! Namida może i lubi otaczać się pięknymi kobietami, które niestety często mu się nudzą, ale nie zostawiłby jej przecież w jakiś okrutny sposób, szczególnie, że naprawdę mu się podobała.
- Ach, no... mówiąc najprostszym, trochę infantylnym językiem, to, no... podobasz mi się. - Wydusiła, po czym na jej twarzy zakwitł wymuszony uśmiech. Ach, idiotka! Po co... dlaczego nie skłamałaś? Westchnęła, po czym zaczęła nerwowo wyginać palce. Może i pod względem aparycji nie prezentowała się najgorzej... zaś jej zachowanie, było potwornie dziwne. To zaś wynika z jej niedowartościowania, jej niepewności własnych atutów czy pozytywnych cech. Cóż, typowa nastolatka. - A Ty, Namida? Co Ty o mnie myślisz? - Głos, na ostatnim słowie załamał jej się.
Ujął stanowczo jej dłonie, widząc jak wygina swoje palce. On sam także często tak robił, kiedy się denerwował, ale kiedy robił ktoś tak inny, strasznie go to drażniło. - Ja myślę... - zaczął, starając się uchwycić jej wzrok, a kiedy tylko mu się to udało, kontynuował - uważam, że jesteś naprawdę piękną i inteligentną dziewczyną... Masz świetne poczucie humoru, i cudownie mi się z tobą rozmawia, tak, jakbyśmy znali się od dziesięcioleci. I... może mówię to zbyt szybko... ale czuje, że jest między nami jakaś więź, że coś nas łączy... I bardzo chciałbym to sprawdzić...
Kiedy ujął jej dłonie, dziewczyna o dziwo nie poczuła się lepiej. Czuła... Czuła się coraz bardziej niepewnie. A jeżeli Namida ją pocałuje? To będzie w podobnym układzie, jej pierwszy raz. Westchnęła nerwowo, po czym posłała mu kolejny, pełen dystansu i niepewności, sztuczny uśmiech. Gdy chłopak zaś zaczął jej słodzić, nieco się rozluźniła. Na jej licu znów zakwitnął rumieniec... Uśmiechnęła się do niego serdecznie, jakoby chciała mu podziękować za te ciepłe słowa. Po chwili zaś zaczął coś mówić o uczuciach... i dziewczyna znów poczuła, że stąpa po niepewnym gruncie. Przecież chłopak jest niewątpliwie cholernie doświadczony. Ma u swoich stóp wiele wielbicielek i szczerze wątpiła, by jeszcze żadnej nie wykorzystał. To byłoby... nienaturalne. - Sprawdzić? - Spytała cicho, unosząc ku górze brew. Nie do końca go rozumiała.
- Tak, można powiedzieć... Moje serce jest czyste i pełne szczerych uczuć... - powiedział, i mało nie parsknął przy tym śmiechem... No proooszę! Jak trzeba się poświęcić, żeby zdobyć dziewczynę?! ... Cóż, Namida nie pierwszy raz mówił podobne rzeczy... Tylko, że większość dziewczyn od razu wpadała mu w ramiona, a Francesca jakby się jeszcze chciała bronić... - Ja... zrozumiem, jeśli nie masz wobec mnie żadnych uczuć. - powiedział cicho, jednak mocniej ścisnął jej dłoń - Z pewnością jest ktoś, może nawet w szkole, kto jest dla Ciebie ważny... Zrozumiem, jeśli to nie będę ja... Chciałbym tylko wiedzieć...
- Namida, j-ja... - Zacięła się, wpatrując się w niego niepewnie. Dlaczego on tak na nią działa? Dlaczego nie może być odwrotnie? Dziewczyna jest tak naiwna, delikatna... Nic dziwnego, że nie zauważa w zachowaniu chłopaka, w jego przesłodzonych słowach - nic sztucznego. W głowie miała mętlik, a jedyne nad czym mogła się zastanawiać, to czy ten jego przystojny łeb ma ma w ogóle jakieś wady. Przygryzła po raz setny dolną wargę i spojrzała mu w oczy, a w głowie jej niezdrowo zawirowało. Była roztargniona do tego stopnia, że zupełnie nieświadoma tego, iż mogło wydawać się to czymś dziwnym, wciąż patrzyła się na jego usta. Po chwili jednak, nie mogła się oprzeć pokusie... - Nic już nie mów. - Mruknęła tylko, po czym musnęła delikatnie jego wargi, wciąż przytomnie patrząc mu w oczy. Ach, ta ulotna jasność umysłu. Przybądź, cholera, z pomocą!
No, udało się... - pomyślał. Coś takiego malutkiego w nim drgnęło, że nie powinien tak bawić sie uczuciami tej dziewczyny, że Ona na to nie zasługuje... Ale z drugiej strony, Francesca naprawdę mu się podobała... I naprawdę, nawet przez moment pomyślał, że mógłby ją zatrzymać na dłużej... Oczywiście, Wilkie może pokrzyżować mu plany... ale Namida miał nadzieje, że do tego nie dojdzie. Nie wiele już myśląc, musnął delikatnie dłonią policzek dziewczyny, odwzajemniając pocałunek, jednak nie miał zamiaru go pogłębiać... Domyślał się, że Puchonka nie jest w tych sprawach zbyt doświadczona, więc nie chciał naciskać.
Chłopak głaskał ją po policzku i w ślad za jego dotykiem, na skórze Francesci pojawiały się dreszcze. Odetchnęła głęboko, muskając jego usta raz jeszcze i jeszcze... Zatapiając się bezrozumnie w pocałunku, który, chociaż delikatny, obezwładniał jej umysł i zdrowy rozsądek. Uśmiechnęła się delikatnie pod jego ciepłymi wargami. - Namida. - Wyszeptała, przymykając powieki i sztywniejąc na całym ciele. Teraz stykali się końcówkami nosów, a Francesca próbowała się opanować, oddychając powoli i głęboko.
Czuł, jak dziewczyna drży, jednak kiedy patrzył jej w te śliczne oczęta, sam czuł na swojej skórze dreszcze, całkiem przyjemne. Musiał przyznać, że było to całkiem inne doświadczenie, niż kiedy całował Connie. Może dlatego, że dziewczyna sama w sobie była bardziej doświadczona, a Francesca była taka niewinna... Aż było mu jej szkoda... Postanowił, że jeśli już będzie miał ją zostawić, to zrobi to jak najdelikatniej... A najlepiej, jakby ja delikatnie popchnął w ramiona kogoś innego... To by było najodpowiedniejsze. - Francesca... Myślisz, że moglibyśmy spróbować... Przenieść naszą znajomość na inny poziom...? - spytał cicho, łapiąc się na tym, że głos mu zadrżał...
Z jego ust prędko padło pytanie, które sprawiło, że na ustach dziewczyny chwilowo zakwitnął dziarski uśmieszek. - Musisz na to zasłużyć. - Zamruczała, maksymalnie się rozluźniając. Poczuła się nieco bardziej swobodnie, więc automatycznie i umysł się jej rozjaśnił. Ach, jak szaleć, to szaleć! - No wiesz, nic nie jest za darmo. - Dodała, po czym odsunęła się od niego i przyjrzała sceptycznie, próbując zachować jak najbardziej przytomny wyraz twarzy. Nie mogła okazać tego... jak bardzo czuje się teraz szczęśliwa. To byłoby poniżające i trochę... dziecinne. Od tej cechy, musiała się teraz bronić przede wszystkim. Jeszcze chłopak pomyśli, że za bardzo jej zależy. Uzna za wariatkę. Cóż, mówiąc w skrócie, jeżeli przestanie hamować swoje emocje, może się pożegnać z jakimikolwiek amorami.
- Oh, ależ oczywiście. - zaśmiał się, wstając. Nadal trzymał Francesce delikatnie za dłoń. Skłonił się teatralnie, nadal z uśmiechem na ustach. - Powiedz słowo, Moja Pani, a będzie ono dla mnie rozkazem. - powiedział, strasznie pewny siebie. Cóż, co jak co, ale dla "miłości swego życia" był w stanie zrobić wszystko. No, może poza jednym... nigdy nie mówił "kocham", głównie dlatego, że nigdy jeszcze tak się nie czuł. Jasne, bywał zakochany, ale nigdy tak, żeby zatrzymać się przy kimś na stałe. I tylko tego nie mógł zrobić, chociaż wiele razy kłamał w uczuciach... Nie potrafł zrobić takiej krzywdy drugiej osobie, bo jak to się mówi, nie rób drugiemu, co Tobie nie miłe, a był pewien, że sam by czegoś takiego, takiego upokorzenia, nie zdzierżył. - Powiedz tylko, co mam zrobić.
- Hmm... - Uśmiehnęła się łobuzersko, po czym powstała, puszczają delikatnie jego dłoń. - Zrobiłbyś to dla mnie i - Tutaj, na jej twarzy pojawił się szatański uśmieszek - przebiegł całą długość Wielkiej Sali... w bieliźnie? - Spytała, po czym przygryzła jakże nieposłuszną dolną wargę, która wciąż uparcie brnęłą w szeroki uśmiech. Zanuciła pod nosem jakąś operową nutę, po czym podeszła do niego i usiadła mu bezceremonialnie na kolanach, opierając głowę na szyi. Mogła przy tym napawać się zjawiskowym zapachem jego perfum... Ach, ileż dreszczy napadło bezdusznie na jej skórę. Nie lubiła ich, ale mówiąc szczerze, nawet one nie mogły popsuć jej tej dość osobliwej przyjemności.
- Oh... No dobra, w takim razie nie "wszystko"... - zaśmiał się serdecznie, na samo wyobrażenie sobie tego. - Albo wszystko, co nie ma związku z obnażaniem się, przynajmniej publicznie. Takie widoki są zarezerwowane dla wyjątkowych osób. - dodał, chcąc jakoś rozluźnić sytuację, gdyś stała się dla niego ona dziwnie krępująca. Kiedy usadowiła mu się na kolanach, objął ją jedną ręka w talii, drugą położył na udzie, smyrając je lekko kciukiem odzianym w pierścień... Kiedy tylko się tego spostrzegł, przez głowę przeszło mu, co by ojciec powiedział... Ale po chwili sam zaśmiał sie co do tych wątpliwości - już tyle razy pod względem zwiazków sprzeciwił się ojcu, że tego nawet nie zauważy...
- No doooobrze. - Uśmiechnęła się niewinnie, po czym westchnęła ciężko i spojrzała na niego spod wpółprzymkniętych powiek, zmieniając nieco pozycje. Poczuła, że zaczął smyrać ja po udzie i złapała go za dłoń, która sprawiała jej tę niebotyczną przyjemność. Uniosła ku górze podbródek i pocałowała go w żuchwę. - Nami, chodźmy gdzieś. Nie potrafię tak długo wysiedzieć w jednym miejscu, przecież mnie znasz. - Powstała jednym zgrabnym ruchem z jego kolan, po czym ponuro włócząc nogami podeszła do drzwi i spojrzała na niego wyczekująco. - Rusz ten zgrabny tyłeczek!
- Oh, tak się cieszę, że ktoś w końcu go docenił! - zaśmiał się, natychmiast podnosząc i podchodząc do Francesci - A gdzie byś chciała się wybrać, moja droga? Jest tak ziimno... Najlepiej byłoby zaszyć się w jakimś ciepłym kącie, pod kocykiem, najlepiej przy kominku... - rozmarzył się...
Dziewczyna zachichotała, po czym puściła do niego perskie oczko. O tak, tyłeczek Namiego to dopiero cudo, mhmmm... - Zaszyć się... - Urwała wpół zdania, spoglądając na niego niepewnie. - Wiesz, ostatnio przechadzałam się po zmroku przez korytarze z przyjaciółką... Było już wtedy dość późno, cisza nocna, et cetera. Bałyśmy się, że jakiś nauczyciel nas przyłapie i tak się stało. Wtem Mercedes pociągnęła mnie do jakiegoś pomieszczenia, gdzie czegokolwiek zapragnęłam... dostawałam to. Miałyśmy idealne schronienie przed tym nauczycielem. W dodatku ucięłyśmy sobie tam nockę! Kurczę, było niesamowicie. Wyobrażasz sobie, że znalazłyśmy tam nawet mugolskie urządzenia elektryczne... które działały!? To było niesamowite. Wydaje mi się, że zapamiętałam, gdzie to się znajdowało. Masz ochotę się tam przejść? Sądzę, że dla nas również znajdzie się miejsce... - Uśmiechnęła się łobuzersko, po czym podbiegła do niego i pociągnęła na nogi, chcąc już ruszać.
Co ja co, ale Francesca umiała go zawstydzić, bawiąc go jednocześnie... Słuchał jej opowieści w skupieni, domyślając się, o jakim pokoju mówi... Odkrył Pokój Życzeń na drugim roku w Hogwarcie, kiedy razem z jakimś, ówcześnie jego, chłopakiem wałęsali się po zamku... - Bardzo chętnie... Aż boję się zapytać, w co mnie wciągasz, ale idę w ciemno za Tobą. Chwycił pewnie jej dłoń, pozwalając się prowadzić.
Tym razem trafiła do tego pomieszczenia zupełnie przypadkowo. Nie miała okazji zapytać nikogo o nową, ciekawą lokację w szkole, z racji odbywającej się w Wielkiej Sali kolacji. Ach, to doprawdy zadziwiające, gdy podczas pór wszystkich posiłków korytarze nagle pustoszały do tego stopnia, że nawet Natashy odrobinę zaczynało się nudzić, chociaż szczerze nienawidziła konfrontacji z młodszymi od siebie uczniami Hogwartu. Masa zaciekawionych spojrzeń kierowanych w jej stronę doprowadzała ją pomału do szewskiej pasji, ale, jak na razie, wciąż znosiła to z dumą i godnością, przechadzając się z wysoko podniesioną głową, jakby chciała im przez to dać do zrozumienia, że jest lepsza od wszystkich i każdego z osobna. Sama natomiast nieczęsto pojawiała się zarówno na obiadach, jak i kolacjach. Najczęściej można było za to spotkać ją na śniadaniach, bo ojciec wbił jej do głowy, że to zdecydowanie najważniejszy posiłek podczas całego dnia. Trzymała się więc tego i tak już zostało. Po kilkunastu minutach zwiedzania tego piętra, weszła do pustej, chyba opuszczonej klasy. Trudno było jej stwierdzić, czy faktycznie nikt już jej nie używa, bo ilość kurzu nie była nadmierna. Ławki wyglądały na od dawna nieużywane, co pozwoliło jej stwierdzić, że faktycznie nikt nie organizuje tutaj już jakichkolwiek zajęć. To dobrze. Przynajmniej nie musiała obawiać się tego, że być może niedługo zjawi się tutaj tłum uczniów pragnących dodatkowej wiedzy. Po pierwszych "oględzinach" pokoju, Natasha skierowała się w stronę starego regału, na którym jeszcze znajdowały się powoli rozpadające się książki. Wzięła jedną z nich, odgarniając kurz z pozłacanych literek tytułu, po czym podeszła do jednej z bezpieczniej wyglądających ławek i usiadła na jej blacie. Rosjanka nie była zbyt ciężka, więc miała nadzieję, że mebel wytrzyma, mhm. Otworzyła wolumin i zaczęła przeglądać kilka pierwszych stron. Niektóre wyrazy były zamazane, gdzieś indziej znowu zdania niedające się przeczytać, ale to ani trochę nie zrażało jej do dalszej lektury. Dotyczyła wojen prowadzonych przez gobliny, czyli, jak łatwo się domyślić, można było zaliczyć ją do tych potrzebnych na tutejszą historię magii. Akurat tak się złożyło, że Ivanov lubiła ten przedmiot, więc też czytała z niejaką przyjemnością. Zawsze to pewna świadomość powiększenia swej dotychczasowej wiedzy, ojciec byłby z niej niebywale dumny. Panująca w klasie idealna cisza pozwalała jej na szybsze zapamiętywanie treści książki, a to jeszcze lepiej.
O losie. Święta, święta, święta, co za cholerny, pieprzony, głupi i wkurzający piękny okres w tym naszym nijakim życiu, nieprawdaż? Wszystko rozbrzmiewa kolędami, a tu, w Hogwarcie, śpiewają je nawet zardzewiałe zbroje, stojące w praktycznie każdym kącie (nawiasem mówiąc, trochę one Manuelka przerażały, bo dość często wydawało mu się, że te potwory chcą mu coś zrobić, no ale cóż); nie można znaleźć miejsca, w którym nie wisiałaby jakaś pozłacana bombka czy inny niepotrzebny gadżet, który tylko rozprasza uwagę człowieka i dekoncentruje. Nie, żeby nasz zacny bohater kiedykolwiek się koncentrował, no ale jak narzekamy, to już na maksa. Aj, Rosado, starzejesz się i gorzkniejesz, mój drogi, tyle ci powiem. Niedługo zaczniesz zrzędzić jak jakiś stary piernik, oj, niedobrze – miejmy zatem nadzieję, że chwilowy marudny humor jest tylko skutkiem nudy, jaka ostatnimi czasy zapanowała w jego życiu. Czas najwyższy to zmienić! Wracał właśnie z kolacji, której jedzenie było naprawdę fascynującą czynnością (wciąż uważał, że to angielskie żarcie jest raczej paskudne, co nie zmienia faktu, że władował w siebie pół kilograma tłuczonych ziemniaków i metrową pieczeń z jakiejś mielonej wołowiny) i, tak samo jak Nataszka, trafił do pustej klasy przypadkiem, przekonany, że jest to męska toaleta (tak, tak, czas poprawić fryzurę). Mimo tego, że nie udał się tam, gdzie chciał, bynajmniej nie czuł się zawiedziony czy zirytowany, a przeciwnie – gdy ujrzał pannę Ivanov, poczuł, że cały jego poprzedni kiepski nastrój znika jak zaczarowany, by ustąpić dzikiej radości. Po pierwsze, spotkał tą cudowną, piękną, fantastyczną, sratatata, kobietę, a po drugie przypomniało mu się, że owa dama ma dziś urodziny! Tak! Nie pamiętał nawet, kiedy świętuje to jego ojciec, jednak ową datę narodzin zapamiętał od razu, głównie dlatego, że skojarzyło mu się kiedyś, że Natasza jest przez to prawie jak Jezus. Elokwentne spostrzeżenie, no nie zaprzeczę! - NATASZKA! – zakrzyknął zatem, na wypadek, gdyby go nie zauważyła – Kreweteczko ty moja, WSZYSTKIEGO NAJELPSZEGO! By dopełnić owego idyllicznego obrazu składania fantastycznych, wyszukanych życzeń, rzucił się na stolik, by ją uściskać (hm, mebel zatrzeszczał podejrzanie, ale chyba nie miał zamiaru się rozwalać… na razie).