Skrzydło Szpitalne jest sporym pomieszczeniem, utrzymanym w kolorze oślepiającej bieli, przez co ma się jeszcze większe wrażenie wszechogarniającej czystości. Na całej długości poustawiane są łóżka dla pacjentów, z małą szafeczką obok, zazwyczaj zastawioną przez lekarstwa i słodycze, oraz czasem zasłonięte parawanem, by powstrzymać ciekawskie spojrzenia uczniów w przypadku cięższych chorób.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 17:37, w całości zmieniany 2 razy
Nie no zajebioza, sąsiedzi z dołu katują mnie jakąś dziwną, kościelną muzyką, dlatego post ten będę pisała niczym męczennik. Nie żeby coś, ale trochę się Kai zlękł, kiedy zobaczył prawie całą kanadyjską ekipę, czekającą za drzwiami jak gdyby wszyscy się zmówili żeby brać go z zaskoczenia. Jakieś tam ziarenko prawdy w tej całej mafii się chyba kryło, bo zwłaszcza jedna z nich, ciemnoskóra nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Nie żeby był jakimś rasistą czy coś, nic z tych rzeczy! Jednak mógł się założyć niemalże o wszystko, że to ona była tutaj hersztem głównodowodzącym i to na jej rozkaz wszyscy się na niego rzucą. O ile ona tego nie zrobi pierwsza. Oczywiście Young musiał zachować się bardzo po mensku, więc stłumił niemowlęcy płacz w zarodku i z wypiętą do przodu piersią gotował się na przyjęcie ciosu albo i kilku na klatę. W sumie to nawet tak źle nie było, bo jakby nie patrzeć w skrzydle szpitalnym już się znajdował, a przy odrobinie szczęścia po nokaucie może spadając uda mu się trafić w łóżko! Trochę się niedoceniony poczuł, że jego heroiczny czyn został tak szybko zignorowany, a żeński odpowiednik Ojca Chrzestnego stał właśnie, groźnie mu się przypatrując i zasypywał go nieprzyjemnymi pytaniami, na które jakoś tak nie bardzo miał ochotę odpowiadać. Co on mu zrobił? No halo, to nie jego wina, że Cezar nie chodził do okulisty kiedy powinien! Może jeszcze mu trochę pomógł w spadaniu z miotły, kiedy doprawił go tłuczkiem w łeb, ale kto wie, może taki wycieńczony i bez tego by w końcu spadł. - Sorry mordo, myślałem, że jeszcze śpisz - powiedział już trochę ciszej, w stronę Weatherly'ego, mając na uwadze między innymi to, że przez niego mu ten łeb pękał już wcześniej. Teraz spojrzał na Teda, zastanawiając się jakich słów użyć żeby wyrazić jak bardzo jest mu przykro i jaki głęboki żal kryje się w jego wrażliwym wnętrzu za to co wyrządził jej ziomkowi. - Wiesz co...- powiedział w jej stronę półszeptem, rozglądając się przy tym konspiracyjnie czy aby nikt ich teraz nie podsłuchuje. - Ja to bym mu się trochę przyjrzał, bo wydaje mi się, że ma skłonności do samookaleczania - stwierdził fachowym tonem, bo to przecież było jasne jak słońce, że kiedy przechodził drogą, Cezar stanął tak sobie na jej środku i najpierw dwa razy dał sobie z piąchy w brzuch, a potem jeszcze w rękę, a żeby ukrócić jego cierpienia Kai okazał miłosierdzie i jebnął go raz, a porządnie w łeb żeby go znokautować. Tak, ta wersja była zdecydowanie bardziej wiarygodna, bo przecież nie będzie mówił na prawo i lewo nieznajomym, że wraca sobie właśnie z gry w Bludgera, która jest nielegalna i nielegalnie działa się w zakazanym lesie, który jak samo słowo wskazuje jest zakazany. Tok rozumowania Kaiego był nieco skomplikowany i nie do ogarnięcia, ale wciąż buzowała w nim energia do przyłożenia komuś tłuczkiem, więc było to w pełni zrozumiałe. Poza tym taki z niego kawalarz z zajebistym australijskim akcentem był, że pofolgować od czasu do czasu sobie mógł. Taka wkręta dla Teda. - No nic, eeee, mam nadzieję że przeżyjesz i jeszcze raz sorkens, poniosło mnie - stwierdził dyplomatycznie, bo jak na kapitana przystało powinien się zachować w porządku i może nawet jak wróci to wyśle Cezarowi jakieś czekoladki, którymi razem z Tedem w tym seksownym wdzianku będą mogli się karmić. Teraz jednak czas żeby wrócił i w skupieniu przemyślał swoje niegodziwe zachowanie, a potem naniósł poprawki na to jakby to zrobić żeby następnym razem dać komuś w łeb i nie musieć go zaraz potem zanosić do SS. Skoro już wszystko u Kanadyjczyka grało, ostrożnie podszedł do drzwi wyjściowych, machnął na pożegnanie (skoro się nie przywitał to chociaż się pożegna w wielkim stylu!) zanim mafia zmieni zdanie.
[z/t chyba, że planujecie zagiąć go natłokiem obelg to co innego ]
Mimo tego, co mówił chłopak, upadek Tannera był naprawdę mocny. Poza tym, dostał w głowę z taką siłą, że już samo to mogło roztrzaskać mu czaszkę. Na jego szczęście tak się jednak nie stało. Największe obrażenie jakie odniósł to złamana ręka. Po kilku minutach zaczął się też pojawiać ogromny guz na czole, który na pewno tak szybko nie zejdzie. Podczas gdy River włożył go na nosze i zaczął lecieć w stronę zamku, Tanner nadal był nieprzytomny. Ocknął się mniej więcej w połowie drogi, zdezorientowany, nie mając pojęcie gdzie jest i co się stało. Czuł tylko przeraźliwy ból w lewej ręce, na którą spadł. Głowa była stworzona jakby z czegoś ciężkiego, czego za żadne skarby świata nie dało się podnieść. Chłopak jednak siłą woli dał radę lekko się rozejrzeć. Wyobraźcie sobie, jakie mogło być jego zdziwienie, gdy zobaczył, że leci na noszach, Gryfon jest gdzieś przed nim, kontrolując jeszcze dokładnie różdżką tor lotu Tannera. - Gdzie ja jestem? - wybełkotał pod nosem z lekkim zdziwieniem, starając się nie ruszać za bardzo głową. Stwierdził, że patrzenie na świat na dole źle na niego działa i całkiem możliwe, że zaraz będzie wymiotował. Położył się więc, przymykając lekko oczy i starając się zapomnieć, że jeżeli River spaprze jakoś zaklęcie, wyląduje na ziemi, nad którą jest aktualnie jakieś pięćdziesiąt metrów. Tego upadku już by chyba nie przeżył. - Gdzie chcesz mnie zabrać? - "krzyknął", o ile jego cichy głos, w który włożył tyle trudu, można nazwać krzykiem. Nie miał siły myśleć o niczym, jednak zmuszał się, żeby po raz kolejny nie odlecieć. Najlepszym rozwiązaniem byłoby podniesienie się do pozycji siedzącej, jednak z wiadomych względów wolał tego nie robić. Gdy dolecieli do jednej z wież, w której, jak później stwierdził Tanner, było Skrzydło Szpitalne, zatrzymali się przed nią. Ciekawe, co zrobi teraz Gryfon? Otworzy okno i wejdziemy przez nie czy może zostawi mnie tutaj na pastwę losu? - to tylko jednak z myśli, jakie przechodziły przez głowę chłopaka z prędkością światła. Na żadnej z nich nie mógł się dostatecznie skupić, żeby zrozumieć jej sens. Chyba coś nie tak było z jego głową. Cóż, w każdym razie niedługo się okaże, ile chłopak będzie musiał zostać w Skrzydle. Podczas takich jego rozmyślań, nagle zrobiło mu się strasznie niedobrze.. i Tanner ledwo zdążył przekręcić się odrobinę na bok, tak, żeby nie zwymiotować na siebie samego. Wszystko poleciało za nosze. Bardzo współczuję komuś, kto stał na dole i oberwał zawartością żołądka chłopaka. Miał ogromnego pecha. Co działo się dalej - Tanner już kompletnie nie pamięta. Zemdlał po raz kolejny.
Pani pielęgniarka w mgnieniu oka postawiła Tannera na nogi, po niespełna dwóch godzinach chłopak opuścił Skrzydło Szpitalne o własnych siłach.
[zt]
Ostatnio zmieniony przez Tanner Chapman dnia Sob 12 Paź 2013 - 14:43, w całości zmieniany 1 raz
Quayle lecąc nad błoniami w stronę zamku, ani nie słuchał specjalnie co tam Tanner bełkocze leżąc na noszach. Miał bowiem tylko nadzieję, że ten nie spróbuje tu wstawać, uciekać, czy nie wiadomo co jeszcze, bo wolałby go ponownie nie zbierać z ziemi. Drugie brutalny upadek z tak wysoka mógłby się zakończyć naprawdę nieciekawie! - Wyluzuj, nie porywam Cię do Kanady. Chociaż rzeczywiście mógłby Cię złożyć w ofierze bogom, patrz nawet uczciwie pokonałem Cię w pojedynku, ale to bardziej obrzędy majów, a ja nie jestem z południa, u mnie tylko zrywali skalpy. Jakieś tam dwieście lat temu, więc spokojnie, wyrośliśmy z tego - paplał sobie wesoło przy okazji fundując Taniemu krótką lekcje na temat plemienia Irokezów, jednocześnie mając świadomość, że chłopak może słyszy co drugie słowo, o ile w ogóle. Niemniej jednak, wcale mu to nie przeszkadzało, wszakże jakoś dziwnie byłoby lecieć przez ten, nie aż tak krótki odcinek do skrzydła szpitalnego, w zupełnym milczeniu! Oczywiście nie udzielił mu informacji, że zabiera go do pielęgniarek, gdyż uznał, że przecież wszystko wyjaśni się, gdy już będą na miejscu. W międzyczasie dopadła go jeszcze sowa, co niego utrudniło lot i nawet o mało mu ranny nie zleciał z noszy, gdy na chwilę River się zatrzymał, by powalczyć z informacją silniej przywiązaną do sowiej nogi, a potem wreszcie ją odczytać. Napisał do niego brat (wybrał wprost genialny moment), że Mads leży w skrzydle. Quayle na to odrzucił papierek z informacją, gdzieś za siebie i czym prędzej, wraz ze swym kumplem, poleciał w stronę szpitala. Nagle jakby było mu tam śpieszniej. Rzeczywiście, gdy dolecieli pod mury szkoły, River wcale nie uznał, iż mogliby wlecieć przez drzwi, a skądże. Znacznie łatwiej było przelewitować Taniego przez jedno z uchylonych, większych okien, a następnie samemu przez nie przelecieć. - UWAGA, niech ktoś się nim zajmie, nim doszczętnie zarzyga siebie i wszystkich wokół i nie pozwalajcie mu więcej grać w bludgera, chyba nabawił się jakiejś traumy! - Krzyknął Quayle, czekając, aż pielęgniarki podbiegną i zajmą się Ślizgonem. Sam River zeskoczył z miotły, dopiero wtenczas zauważając, iż w sali panowało małe zamieszanie. Najwyraźniej nie tylko Tani ucierpiał w wyniku zderzenia z tłuczkiem. Niestety Indianin póki co musiał zostawić swojego bludgerowego przeciwnika, z resztą ten na pewno był w świetnych rękach, gdyż obecnie wypatrywał pewnej blondynki, która jak szybko się okazała, leżała w łóżku otoczonym przez tłum gości z Kanady. Powłóczywszy nogami, sunąc miotłą po podłodze, ruszył w tamtym kierunku, zatrzymując się gdzieś przy tej zbieraninie i zaglądając w stronę może-już-nie-jego-dziewczyny. - Ach Ci nieudolni Anglicy – mruknął na dzień dobry, jakby zupełnie nie wiedząc od czego ma zacząć i co ma właściwie powiedzieć, ani czy w ogóle jest tu mile widziany, jednocześnie jakby tymi słowami tłumaczył tą swoją niespodziewaną wizytę w skrzydle. Widok chorej, leżącej Madison w łóżku okropnie go wbił w jakieś poczucie istnej beznadziejności. – W ogóle siema wszystkim. Słyszałem, że oni nie tylko nie potrafią grać, ale i prowadzić lekcji, dobrze się już czujesz? - Zapytał spoglądając w stronę blondynki i pytając tak po prostu, orientacyjnie, jakby. Jakby wcale go to strasznie nie martwiło, jakby wcale strasznie głupio się nie czuł z powodu ostatniej awantury, jakby pytał po prostu jak kolega. Jak kiedyś. Jakby wszystko było ekstra. Aha, było wprost magicznie.
Tak strasznie wypadłam ze wszystkich wątków, że dosłownie płonę ze wstydu i ogólnie to śmiesznie, że przez studia przynajmniej raz dziennie odwiedzam jakiś szpital i wątkuję obiema moimi postaciami także w szpitalu, ale co tam, kondensowanie postów mode on i mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, bo sytuacja trochę wyjątkowa. Weatherly leżał sobie spokojnie na łóżeczku, dalej święcie przekonany, że to właśnie do niego przyszli wszyscy Kanadyjczycy i nie zastanawiał się wcale jakim cudem miałoby to być możliwe, skoro nie zostali poinformowani w żaden sposób o zdarzeniu w lesie. Niestety wstawki „Kai bohaterze” zniknęły bezpowrotnie, ale Cezar naprawdę doceniał to, że Australijczyk nie porzucił go nieprzytomnego pomiędzy drzewami. Pewnie z lekkim opóźnieniem dotrze do niego, że właściwie bezprawnie oberwał tłuczkiem w łeb i gdyby nie to, wszystko byłoby dobrze, ale kto by się tym teraz przejmował. Chłopak posłał mu krótki uśmiech, gdy ten powiedział, że myślał, że jeszcze śpi. Przecież te krzyki podniosłyby umarłego z grobu, a on był jeszcze całkiem żywy, choć mógł sprawiać odmienne wrażenie! - Nic mi nie zrobił. – oświadczył rozbawiony klasyczną koncepcją pytania ciemnoskórej, jakby podejrzenia dziewczyny co do współuczestnictwa Australijczyka w jego nieszczęściu były najśmieszniejszą rzeczą na świecie. No ale nie może się przyznać, że grał sobie w bludgera i dał dupy tak kompletnie, że wylądował w ss i to jeszcze nie na własnych nogach, nie? – EJ HALO, JA WAS SŁYSZĘ. – dodał po chwili nieco oburzony, bo co to za konspiracyjne szepty tuż przy jego łóżku, w dodatku tak absurdalne, jak o skłonnościach do samookaleczania się. Właściwie to powinien sobie wymyślić jakąś dobrą historię zastępczą, skoro żaden z nich nie miał zamiaru się przyznawać do wydarzeń z lasu, ale na razie jeszcze nie wpadło mu to do głowy, więc chyba tylko skrycie liczył na to, że nikt nie zacznie nagle wypytywać o powody jego przybycia do tej części zamku. - Spoko, dziena za transport. – rzucił jeszcze do wychodzącego Kaia, jakby ten podrzucił go stopem na wycieczkę, a nie oddelegował do pielęgniarki po przypierdoleniu w głowę. – A nie możesz ich jakoś trochę pogonić? – zapytał Teddrę, która kazała mu czekać aż wszyscy sobie pójdą z sali, spoglądając przy tym badawczo na swoją kanadyjską koleżankę, jakby chcąc ocenić prawdopodobieństwo tego, że faktycznie schowała pod swoim dresikiem super strój pielęgniareczki, jednocześnie stwierdzając, że takie wdzianko ślicznie by kontrastowało z jej odcieniem skóry. Co za absurdalne myśli, widział Manseley w sukience chyba tylko kilkakrotnie na balach i było to wydarzenie na skalę światową, a tu miałaby nagle paradować w szpitalnym uniformie. I jakoś tak wyszło, że do tego wszystkiego dodatkowo przełączył się na język francuski, więc już w ogóle atmosfera do rozmów o powabnych out fitach idealna. Tak tak, Kai musiał być świetnym pałkarzem. Cezar zrobił trochę miejsca na łóżeczku swojej przyszłej pielęgniarce i bardzo chętnie oparł swoją biedną, poobijaną główkę o jej ramię, kiedy do środka z niemałym zamieszaniem, bo przez okno, wleciał chłopak na noszach asekurowany przez Rivera. - Nie nie nie, to wszystko nie tak, ludzi powinno ubywać, a nie przybywać. – powiedział wielce niezadowolony, dalej obstając przy swoim ukochanym języku, bo halo, przecież Kanada dwujęzyczna i w ogóle ze specjalną dedykacją dla Teddry, bo gadanie po francuskiemu jest super. No i gdyby Kai na serio przysłał im czekoladki, byłoby już w ogóle uroczo. Normalnie podręcznikowa sielanka.
Tak strasznie nie pamiętam co się działo, ale trudno takie życie, a wątek wątkiem. W międzyczasie Teddra już tam ma jakieś miliony innych tematów i niedługo ona haniebnie przegra po jednym rzucie z Devanem. Swoją drogą ona w ogóle nie mogła się nagrać, jak ona nie nokautowała kogoś od razu, to oni ją, biedny Ted. W każdym razie Tedowi średnio podobała się ironiczna wypowiedź Australijczyka. Uniosła do góry brwi, wciąż świdrując go twardym spojrzeniem. Groźny Ted. - Uważaj, żebyś ty się za bardzo sam nie pokaleczył – powiedziała przyjemnie odchodząc od chłopaka do ratującego go z opresji Cezara. W końcu skoro mówił, że wszystko dobrze, tak musi być! Dzisiaj Kai obejdzie się bez zakrwawionej buzi, ale niech lepiej uważa, bo River to jej największy BFF na ziemi, więc lepiej niech nie traktuje go w podobny sposób. W każdym razie łaskawie pozwoliła mu wyjść bez żadnych problemów i położyła się obok Kanadyjczyka, ignorując jego oburzone krzyki przez ich konspiracyjne szepty. Nawet poklepała go milutko po głowie, w geście uspokojenia, miejmy nadzieję nie zwiększając jeszcze jego bólu. Teddra uśmiechnęła się krzywo do bliźniaka, który sugerował wyrzucenie wszystkich z sali, żeby ona mogła paradować w stroju pielęgniarki. Swoją drogą abstrakcyjna opcja. Kim musiałby być mężczyzna, dla którego by się tak przebrała? Prawdopodobnie tym, któremu ma zamiar dać prezent w postaci deski ze swoim nagim zdjęciem, hehe. W końcu jak to słuszna uwaga, że nawet sukienki nosi raz od wielkiego dzwonu, a co dopiero takie szalone uniformy. W każdym razie, nie dziś, kochanie. Wyciągnęła rączkę, by złapać swojego kolegę za rękę, kiedy do SS wszedł River. Jej najlepszy BFF na świecie, który, całkowicie ją zignorował, biegnąc do łóżka Madison jak tylko odstawił swojego przeciwnika na ziemię. Dobra może ona nie była w szpitalu i takie tam, ale bardzo, ale to bardzo zirytował ją tym wszystkim Quayle. W końcu ona leżała na łóżku, równie dobrze, to ona mogła być też poszkodowana! Tak to jest. Ona płaci tyle za mieszkanie, słucha jego żalów, a on o. Nie pamiętała kiedy ostatnio ona mu coś mówiła. Głównie dlatego, że on i tak podchodził do wszystkiego ze śmiechem, za co go kochała. To były po prostu nieprzyjazne przemyślenia, kiedy z pozornym znudzeniem obserwowała Rivera gadającego z Madison. Niechętnie przyznała sama sobie, że czasem za dużo wymaga od szalonego Indianina. - Nikt na ten bal nie przyjdzie, bo wszyscy będą tu siedzieli tak się skończą takie gierki – powiedziała Teddra po francuskiemu, odwracając się do Cezara i skupiając na nim całą swoją uwagę. Uśmiechnęła się pogodnie do chłopaka. - Mam nadzieję, że ty też go chociaż trochę obiłeś – dodała machając głową w kierunku drzwi, za które zdążył wyjść Kai.
Charlie otworzył wielkie drzwi Skrzydła Szpitalnego i różdżką kierował nosze, na których leżała Puchonka. Położył ją na jednym z łóżek i krzyknął w stronę gabinetu pielęgniarki, że ma pacjentkę. Dziewczyna była chyba przytomna, toteż pochylił się nad nią i obejrzał jej twarz. Była cała we krwi, ale nie chciał jej na razie nic robić, dopóki nie obejrzy jej medyk. Zamierzał natomiast zapytać ją o zajście - wykluczał atak wilkołaka, to wyglądało na szkolną bójkę... a raczej szkolną krwawą walkę. Schował różdżkę do kieszeni i spojrzał w otwarte oczy dziewczyny. -Żyjesz?- powiedział z uśmiechem. Zaczął się zastanawiać, czy załatwić sprawę na własną rękę, czy poinformować o wszystkim Hampsona. Prawdopodobnie i tak się o tym dowie, ale z drugiej strony, mógł się o tym dowiedzieć po zakończeniu całej sprawy. Zagryzł wargę i stwierdził, że posada nauczyciela to jednak nie taka super sprawa, jak myślał na początku. Odetchnął głęboko i ponownie zwrócił się do dziewczyny. -Musisz mi dokładnie opowiedzieć co się stało i kto Ci to zrobił. Sprawca nie może pozostać bezkarny- powiedział cicho, aczkolwiek wyraźnie. Cóż, jeżeli dziewczyna nie będzie chciała mówić, to sam wyciągnie z niej informacje. Miał dość takich akcji, czas nauczyć bachory kultury.
Gdy weszli do skrzydła szpitalnego oślepiły ją światła. Uchyliła powieki i wzięła głęboki oddech. Prawdę mówiąc ten stan, w którym teraz była był lepszy, niż kiedy znaleziono ją w krypcie. Uspokoiła się i zaczęła trzeźwo myśleć. Czy ona była głupia? Albo nie pomyślała o tym, że chłopak odważy się na tak odważny krok. Nie miała zamiaru robić nic dla niego, zwłaszcza szpiegować kogoś, jednak nie spodziewała się, że żeby osiągnąć ten cel będzie zdolny do czegoś takiego… a ona wiedziała, że jest w stanie zrobić jeszcze więcej. Nikola usłyszała pytanie nauczyciela, spojrzała na jego uśmiechniętą twarz z powagą i łzami w oczach jednak nie odpowiedziała. Jej dłoń powędrowała na wysokość szyi i przejechała delikatnie ręką po opuchliźnie, która została po duszeniu. Zadrżała na samą myśl o tym co się działo w krypcie. Puchonka przyciągnęła kolana do klatki piersiowej i objęła je ramionami. Nie spoglądała na mężczyznę, nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Prawdę mówiąc bała się, bała się, że jeden zły ruch i sytuacja się może powtórzyć. Po Gabrielu również nie spodziewała się czegoś takiego, a tu taka niespodzianka. On jest w stanie to powtórzyć… zanim go znajdą i ukarzą on jest w stanie to powtórzyć… Nawet teraz może mi czytać w myślach, nawet teraz może mnie obserwować, może wysłać swoją kotkę na przeszpiegi… nie… ja… tak bardzo się boję. - To… – zaczęła półszeptem. Jej głos drżał, a ona najwyraźniej z trudem wypowiadała słowa – nic takiego… – dodała po chwili i odwróciła wzrok – przepraszam za kłopot. Widocznie nie miała zamiaru niczego powiedzieć. Na pewno nie robiła tego dlatego, że chciała bronić sprawcę.
Brown wpatrywał się w dziewczynę; łzy popłynęły z jej oczu, na pewno była przerażona, szok chyba ustępował i ogarniała, co się dzieje. Gdzie jest pielęgniarka? Jej życiu chyba nic nie zagrażało, ale czułby się lepiej, gdyby ktoś ją obejrzał. Nie zamierzał oczywiście zostawić sprawy w spokoju, jeśli nie on, to dyrektor przeprowadzi dochodzenie. Nie chciał jednak, żeby mieszał się w to, on miał za dużo zmartwień, poza tym wyszłoby na to, że Charlie jest niekompetentny. O nie, nie. Dziewczyna wyszeptała niemrawe wyjaśnienia, ale jemu nie wyglądało to na 'nic takiego'. Zagryzł wargi i spojrzał jej w oczy. -Nie wygląda mi to na zwykłe zranienie się, nie jest w porządku kochanie. Albo powiesz mi, co się stało, albo dyrektor zajmie się sprawą. Tego nie można zostawić w spokoju, bo sprawca może skrzywdzić inne osoby. Jeżeli mi nie powiesz, rozpocznie się długie dochodzenie, które na pewno nikomu nie pomoże- powiedział ciepłym tonem. Czuł, że to przegrana walka, ale miał jaką taką przewagę. Patrząc dziewczynie w oczy zacisnął różdżkę, wnikając do jej umysłu. Nie wyłapał wydarzenia, ale to, co działo się w jej głowie - groźby, szantaż, przeszpiegi... Jedna informacja wydawała mu się dużo bardziej wartościowa niż inne; sprawca czytający w myślach to doskonały trop, bo niewielu ludzi potrafiło tutaj legilimencję. -Kim jest sprawca czytający w myślach? Czym Ci groził? Co może powtórzyć?- zapytał, nie owijając w bawełnę. Im szybciej się dowie, tym lepiej dla niej. I dla innych, pewnie.
Kiedy człowiek jest w szoku nie myśli nad tym co mówi, co robi, o czym myśli. Ona była w szoku i mimo iż była świadoma co robi, o czym myśli i co mówi, to wszystko wydawało się takie odległe, wręcz nierzeczywiste. Jej naprawdę się wydawało, że po tych kilku słowach mężczyzna zostawi ją w świętym spokoju? Pozwoli jej zapaść się pod ziemie i zniknąć z życia Hogwartu? Dziadek miał rację. Nie nadawała się do życia z ludźmi, była zwykłą nieśmiałą dziewczyną, która miała prawo przyglądać się z boku, kiedy zaczynała ingerować w życie innych ludzi cierpiała na tym. - Nie skrzywdzi nikogo innego… – wyszeptała. Była pewna swoich słów, bynajmniej w połowie… Nie mogła za niego poręczyć, ale miała nadzieję, że ma rację. To ja do jasnej cholery byłam jego zabawką do znęcania się, oczywiście taka idiotka jak ja nie zauważyła tego wcześniej… Pomyślała i schowała twarz w dłoniach. Wzięła kilka głębokich wdechów chcąc się uspokoić. Słysząc jego słowa spojrzała na niego zdezorientowana. To się jej trafiło. Nie wiem czy to dobrze nie wiem czy to źle, ale wiedziała, że z minuty na minutę czuła się coraz bardziej zagubiona i przestraszona. I co teraz? Jeżeli Gabriel się o tym dowie, to zapewne ją zabije… Pan Brown jest opiekunem Slytherinu nie wiadomo jak zareaguje na tą wiadomość… Jezus, aż się dziewczyna zaczęła zastanawiać dlaczego on jej pomaga, nieważne kto, każdy Ślizgon nienawidzi jej ponad życie, tylko ją zobaczy już ją nienawidzi. Ale to nie jest teraz ważne. - Niech pan odpuści… proszę… – jej głos zadrżał, widocznie znowu zbliżała się fala płaczu, jednak udało się jej ją powstrzymać. Nikola czuła jak w klatce piersiowej wali jej serce, odczuwała to w całym ciele, czuła jak policzki ją płoną, a uszkodzone miejsca ciała pulsują przypominając o bólu. Czuła się paskudnie, wykończona psychicznie i fizycznie, a takie połączenie nie mogło się dobrze skończyć… Czyżby dziewczyna zmarnowała ostatni miesiąc w Mungu? Czyżby to co starała się ukryć w sobie ma teraz idealną okazję żeby wyjść? Dokładnie, ciekawi mnie kiedy w jej życiu znowu pojawi się ten nieszczęśliwy dodatek.
Charliemu zamąciło to wszystko w głowie. Nie zwracał uwagi na przechwałki ludzi o umiejętności legilimencji, ale jeśli nie dowie się niczego innego, to będzie jego jedyny trop. Powinien częściej przysłuchiwać się przechwałkom uczniów, teraz widział, że często każda informacja się liczy. Usłyszał jej słaby głos i rzucił jej krytyczne spojrzenie. -Dziewczyno, spójrz co Ci zrobił. Twoje myśli krzyczą, że może tu wparować w nożem i z Tobą skończyć, a Ty mi mówisz, że nic się nie dzieje? Życie uczennicy jest zagrożone i mam sobie odpuścić? Może nie tylko życie jednej, ale także życie innych? Wyobrażasz sobie co będzie, kiedy dowie się o tym Ministerstwo? Nie czekał na rozwiązanie jej języka. Ponownie zaczął wsłuchiwać się w jej myśli. Wzmianka o Slytherinie zmroziła mu krew w żyłach, ale nie był zbytnio zaskoczony; usłyszał imię 'Gabriel' i syknął na głos. Chłopak wydawał mu się całkiem przyjemny, przynajmniej do tej pory, nie miał z nim żadnych problemów, ale zamierzał obedrzeć go żywcem ze skóry i postawić przed Wizengamotem. Najpierw musiał jednak skonsultować się z opiekunem dziewczyny... dobra, idź Brown, idź. -W porządku, wiem już wystarczająco dużo. Idę do profesor Glaber, jest Twoim opiekunem i to ona zadecyduje, co dalej. Przyrzekam Ci jednak, że Lacroix zostanie ukarany i więcej nie spróbuje targnąć się na czyjeś zdrowie czy życie. Pielęgniarka już idzie, ona nie pozwoli zrobić komukolwiek krzywdy... Tymczasem zdrowiej i nie myśl o tym, co się stało. Powinnaś się chyba przespać. Użył całej swojej siły woli, by powiedzieć to ciepłym tonem, z uśmiechem na twarzy. Krew się w nim gotowała, miał ochotę wysadzić chłopaka w powietrze. Odwrócił się na pięcie, pomachał Puchonce i wyszedł ze skrzydła szpitalnego, kierując się do pokoju nauczycielskiego.
To nie tak miało wyglądać, to nie tak miało się skończyć. - Może jestem głupia i nierozsądna… ale… – ja po prostu się boję… Dziewczyna spojrzała na nauczyciela kątem oka. Nie miała zielonego pojęcia co teraz zrobić. Chłopak zrobił coś, czego nigdy nie powinien zrobić, nie powinien nawet próbować. Kiedy łamie się zasady zawsze znajdzie się osoba, która wymierzy sprawiedliwość i ten nauczyciel o dziwo bardzo starał się to zrobić. Była mu wdzięczna, jednak głęboko w sercu czuła obawę. Nie wiedziała dlaczego, ale od tego momentu zaczęła bać się przyszłości. Gdy pan Brown wypowiedział nazwisko Lacroix dziewczyna uchyliła usta w widocznym zdumieniu. To już mówiło samo za siebie, bardziej przeraził ją fakt, że mężczyzna chce w tym momencie wyjść i zostawić ją samą ze sobą. No i z pielęgniarką, której nigdzie nie widziała. Starał się być dla niej miły. Na jej ustach mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech, wpatrywała się w plecy nauczyciela. - Dziękuję panu… i… proszę o jedno. Może i zrobił to…. – zawahała się. Wiedziała, że jak to powie profesor uzna ją za wariatkę, ale była prostą dziewczyną, która nadal nie myślała trzeźwo – ale kiedyś uratował mi życie i mimo wszystko jestem mu za tą jedną rzecz wdzięczna… – wyszeptała niepewnie i odwróciła spojrzenie. Nie chciała już się widzieć z nikim, ani z nikim rozmawiać.
Nieśmiało i cicho zapukał do drzwi. W sumie nie wiedział, czy może nie śpi, albo coś. W końcu była w opłakanym stanie. Zasadniczo, nie wierzył plotkom. Doszło do niego, co najmniej kilkadziesiąt, mówiące o zdrowiu dziewczyny. Jedne mówiły, że dziewczyna jest cała połamana. Inne z kolei, iż dostała mocnym zaklęciem.. Słyszał nawet nieco bardziej abstrakcyjne. Według tamtych, miała paść ofiarą Wilkołaka. W to ostatnie nie mógł uwierzyć, bo.. Hogwart był spokojny? Może nawet za spokojny. Być może. Ale czy nie o to chodziło? Tym całym psom, Lunarnym? Przecież atak, w najmniej spodziewanym momencie, kiedy nikt się go nie spodziewa, przynosi najlepsze i najkorzystniejsze rezultaty. Tak więc, wracając, pan Piątek, uzbrojony w dużo troski oraz białe Lilie (jedyna chyba najpewniejsza informacja, jaką otrzymał – ok. 99% potwierdziło, że to jej ulubione), nieśmiało otworzył drzwi. – Dzień dobry.. – powiedział cicho, co by jej wcale nie obudzić, w razie gdyby spała. Widząc jednak, że dziewczyna podniosła głowę i chyba na śpiącą nie wyglądała, uśmiechnął się szeroko i pozwolił sobie wejść dalej. – Cześć. Cześć. – przywitał ją serdecznie, wręczając tym samym kwiaty – Dla Ciebie – rzekł z uśmiechem. Chciał usiąść, rozejrzał się jeszcze za jakimś krzesełkiem, czy innym meblem, na którym mógłby umieścić swoje szanowne ciało, po czym, gdy odnalazł właściwie temu przeznaczony sprzęt, rozsiadł się wygodnie. – I jak się czujesz? – spytał, nieco zatroskany o jej stan zdrowia. Nie wyglądała tak źle.. Znaczy. Jak na ofiarę Wilkołaka. Chyba. Tak myślał. Przynajmniej, nie wiedział, mało się znał na skutkach spotkań z tymi potworami.
Dziewczyna spędziła dłuższy czas w skrzydle szpitalnym. Pielęgniarka powiedziała jej, żeby się nie zamartwiała i jej twarz wróci do normalnego stanu. Że nie pozostanie żadna blizna. To był plus, bynajmniej co druga osoba nie będzie się jej pytała co się stało i o ile już cały Hogwart o tym nie mówi, będzie mogła żyć w spokoju. Nagle drzwi do pomieszczenia uchyliły się, a dziewczyna zadrżała. Prawdę mówiąc przeraziła się. Pielęgniarka gdzieś poszła i została sama, on mógł wrócić w każdej chwili… zwłaszcza, że mógł się dowiedzieć, że profesor Brown wiedział, że to jego robota. Jednak gdy przed nią pojawił się Ambroge oniemiała. Nikola wpatrywała się w chłopaka widocznie zdziwiona, a na jej twarzy pojawił się mimowolnie uśmiech, zapomniała nawet, że cała jej twarz jest… no cóż w nie za dobrym stanie, jednak w lepszym niż na początku. Szyja nie była już aż tak napuchnięta, a głowa nie pulsowała już tak bardzo. Później jej uwagę przykuły kwiaty, białe lilie. - Jakie piękne! Moje ulubione… skąd wiedziałeś? – zapytała widocznie zdziwiona i przyjęła bukiet zachwycona. Widocznie humor się jej poprawił. Gdy usiadł odłożyła na półkę kwiaty, spojrzała na niego i przypomniało się jej coś, co trochę ją speszyło. Zaczęła się bawić nerwowo włosami chcąc przysłonić rany, które prezentowały się na jej twarzy, oczywiście bezskutecznie. - Teraz… – wyszeptała i niepewnie spojrzała na chłopaka – już bardzo dobrze… – dodała z delikatnym uśmiechem – dziękuję Ci, że chciało Ci się pofatygować do mnie… – wydukała. Muszę… nie… chciałabym mu to jakoś wynagrodzić, ale jak? - Co tam u ciebie? – zapytała lekko speszona. Naprawdę była mu wdzięczna. Przyszedł do niej i już się nie bała, że wpadnie rozzłoszczony Gabriel i… no cóż, skręci jej kark. Nawet nie pamiętała, że ktoś taki istnieje.
Więc jednak jego wywiad był bardzo dobry! Ech.. te Puchonki. Czego one nie zrobią, za jeden mały portrecik? No właśnie. Z resztą, nie tylko one. Wielokrotnie, niestety, wykorzystywał swój talent plastyczny. Do wyciągania od młodszych uczniów informacji, tak samo, jak teraz. Na pytanie, o źródło swoich informacji, tylko się wymownie uśmiechnął. – Cóż.. Bizony na błoniach coś ćwierkały… - odparł żartobliwie, śmiejąc się pod nosem. Najśmieszniejsze i najzabawniejsze było to, że zabrzmiało to bardzo, ale to bardzo poważnie. Zupełnie jakby one naprawdę były na Błoniach, ale co ważniejsze.. potrafiły ćwierkać! Czego to ludzie mogą się dowiedzieć? Jak mało wiedzą o czymś tak wspaniałym, jak Bizony? Zabawy z włosami nie skomentował. Nie chciał bowiem dodatkowo jej zasmucać. W końcu tak bardzo chciała to ukryć. Dlatego też, być może niesłusznie, darował sobie wszystkie komentarze typu „dobrze wyglądasz”, albo „Rany! Jak to świetnie się goi!” Wolał oszczędzić jej nerwów, wstydu, a także dobrego humoru. Trzeba jednak przyznać, że nie było tak źle. Znaczy. Nie wiedział, jak wyglądała wcześniej, ale znał możliwości magicznej medycyny. W końcu przewyższała tą mugolską we wszystkim, niestety. Niestety, bo Mugole wciąż giną dlatego, że nie znają lekarstwa na niektóre choroby. Tak mówił jego ojciec. Być może mądrze, być może nie. W każdym razie Ambroge w pełni popierał poglądy Piątka Seniora. – Och. Daj spokój.. To.. – no i co miał powiedzieć? Że chciał ją zobaczyć? Że jak tylko się dowiedział, to uruchomił cały swój wywiad, by dowiedzieć się co się stało itd.? Nie. Tego nie mógł zrobić. Męska duma mu na to nie pozwalała. Poza tym. Jakoś nie chciał, żeby to źle odebrała. A no.. Po prostu się martwił. W końcu.. mimo tych niewielu spotkań, to wytworzyła się między nimi jakaś więź, która w piękną przyjaźń mogła się zrodzić. – To drobiazg. Naprawdę. To nic. – dokończył w końcu swoją wypowiedź. I to tonem nieznoszącym sprzeciwu. Bo i nie chciał, by mu dziękowano. W końcu, gdyby nie chciał, to by nie przyszedł, prawda? - Co u mnie? W zasadzie.. nic nowego. Trochę się poprawiło. Znaczy.. Ta pustka. Jest mniej odczuwalna. I w końcu zacząłem malować. W sensie.. Coś mi wychodzi. Szkicownik się wzbogacił o kilka nowych dzieł, z resztą, pokażę Ci je przy następnej okazji.. – mówił pełen entuzjazmu. Szybko jednak z tego zrezygnował, bowiem uśmiech chyba nie służył twarzy dziewczyny. Znaczy. Tak sądził, patrząc na blizny i opatrunki..
- Naprawdę? – zapytała widocznie zdezorientowana – Ojej… wszystko w porządku? – zapytała widocznie zmartwiona. Złapała chłopaka za dłoń i spojrzała mu głęboko w oczy. Ta powaga, która nagle pojawiła się na jej twarzy i w jej spojrzeniu była przerażająca. Zachowywała się tak jakby naprawdę coś złego się stało, jakby naprawdę mogła mu się stać krzywda, a co najważniejsze, to by było dla niej straszne! Nikola obejrzała go całego i ścisnęła mocniej jego dłoń nadal zdenerwowana i zmartwiona. - Te krwiożercze bizony nie zrobiły Ci żadnej krzywdy? One kochają piątki, więc wiesz… – wyszeptała i w po ostatnim słowie uśmiechnęła się rozluźniając atmosferę. Zaśmiała się pod nosem i puściła jego dłoń ponownie przysłaniając twarz. Gdyby powiedział którekolwiek z tych stwierdzeń dotyczących jej twarzy, pewnie by mu nie uwierzyła. Dobrze wiedziała w jakim stanie jest. Wiedziała doskonale, że nie wygląda za dobrze. Jednak nic na to nie mogła poradzić. Mogła jedynie się tym przestać przejmować i przestać zamartwiać chłopaka i miała zamiar to zrobić… tak miała zamiar to zrobić, co innego, że jakoś nie potrafiła wcielić swojego planu w życie. - Mimo wszystko, to miło z twojej strony, zwłaszcza, że… – zaczęła niepewnie i zamilkła zastanawiając się, czy chce to powiedzieć – zaczynałam się bać… siedząc tu sama… w tym momencie jesteś jak książę z bajki, wyrwałeś mnie z opresji – zaśmiała się pod nosem i spojrzała na kwiaty, które naprawdę ją zachwycały. - Naprawdę?! – zapytała odrzucając włosy do tyłu. Pochyliła się w stronę chłopaka i wlepiła w niego swoje błyszczące, szmaragdowe oczy – Pokażesz mi swoje prace? Obiecujesz? – widocznie od samego początku bardzo, ale to bardzo chciała je zobaczyć. Jednak wiedziała, że to jest jego prywatna sprawa i nie chciała naciskać, czy coś. – Ach… i cieszę się, że czujesz się już lepiej, że ta pusta zaczęła znikać… – dodała po chwili lekko zakłopotana. Odchyliła się do tyłu i posłała mu szeroki uśmiech. Trochę ją to bolało, ale nie zwracała na to uwagi. Zaczynała się rozluźniać.
Nie bardzo rozumiał tego wybuchu troski u młodej Puchonki. Kiedy wychwyciła jego dłoń, a także zaczęła mu się bardziej przyglądać, nie wiedział za bardzo, co powiedziec. W końcu chyba nie powiedział nic strasznego, albo czegokolwiek w tym stylu. Dziwne, doprawdy, dziwne. Szczęśliwie dla niego, wszystko się wyjaśniło. Chodziło o Bizony.. – Kochają Piątki, a nienawidzą Poniedziałków. Właśnie dlatego mi się udało. Prawie nosiły mnie na grzbiecie. – uśmiechnął się, mówiąc te słowa. – Mówię prawie, bo wolałem uważać. Wiesz, lepiej z nimi nie przesadzać, za pierwszym razem – dodał po chwili, śmiejąc się na całego. Wewnętrznie miał sprzeczne uczucia, do żartów w jej towarzystwie w obecnym stanie. Z jednej strony, chyba dobrze jej to zrobi. Humor się poprawi itd. Ale z drugiej.. Nie bardzo chciał, by odczuwała coś na kształt bólu. Zwłaszcza, że pewnie wystarczająco ją to wszystko bolało. Spoważniał natychmiast, słysząc słowa dziewczyny. Bała się? Czego? – Książę z bajki? Proszę, nie przesadzaj.. – uśmiechnął się doń. – Zmieniając trochę pewne ludzkie przysłowie „Na księcia trzeba mieć wygląd i pieniądze”. – dodał po chwili, naśladując bardzo poważny i rzeczowy ton głosu jednego starszego pana, który to właśnie, nauczył młodszego niż obecnie, wówczas Piątka tego świetnego, jego zdaniem powiedzenia. Nie, żeby uważał, że czegoś mu brakuje. Nie. On nie miał kompleksów na punkcie swojej fizyczności. Może nie wszystkim się podobał, ale.. To nieważne. Był artystą, a przynajmniej rzemieślnikiem sztuki. Sztuka. To było jedyne, co go interesowało. No, może poza Mugolami i dziewczynami. Te ostatnie, jeśli jednak nie chciały z nim być z różnych powodów, nie narzekał. Chyba, że za bardzo związał się z nimi uczuciowo. Wtedy było gorzej.. - Tak. Naprawdę, chcę to zrobić. – odpowiedział na jej pytanie, dotyczące prac. Widać było, że była zachwycona tym faktem. Chyba poczuła się wyróżniona. W sumie, powinna. Nie każdemu pokazywał swoje rysunki. O ile obrazami dzielił się na prawo i lewo, o tyle dzieła, zawarte w swoim Szkicowniku stanowiły twórczość tylko dla nielicznych. Były to bowiem jego najbardziej intymne przemyślenia, czy wspomnienia. Inna sprawa, że oprócz rysunków, można tam było znaleźć także wiersze, czy fragmenty prozy. – Też się cieszę, ale.. – urwał nagle. Nie wiedział, czy może poruszać ten temat. Cóż! Do odważnych świat należy! – Nikola.. – zaczął po dłuższej chwili, ujmując jej dłoń. – Co się stało? Czemu tu wylądowałaś i co ważniejsze, czemu się boisz? – Jego zdaniem nie był to strach, wskazujący na jakąś traumę. Oj nie. Ona bała się czegoś innego. A to znaczy, że zagrożenie nie minęło.
- Wiem o tym – wyszeptała z uśmiechem – to ja je tym zaraziłam. Uwielbiam piątki… nienawidzę poniedziałków… – wydukała i zaśmiała się pod nosem. Gdyby to była inna osoba mogłaby pod tym zwykłym stwierdzeniem ukryć inne znaczenie, ale ona tak nie robiła, chyba… Dziewczyna zamyśliła się na chwili słysząc to jakże ciekawe przysłowie. - No cóż… czyli ja się na księżniczkę również nie nadaję… tym bardziej dzisiaj – powiedziała z szerokim uśmiechem pokazując na swoją twarz. Starała się pokazać, że nic sobie z tego nie robi, w tej sposób chciała również siebie przekonać, że wszystko będzie dobrze, bo jak miało być inaczej? Jeżeli będzie się dołować i będzie się zamartwiać to, po pierwsze będzie martwić również chłopaka, po drugie popsuje sobie humor i nic więcej. Takie dręczenie siebie dlatego, że stało się coś złego nie wyszło jej nigdy na dobre, dlatego postanowiła się trochę zmienić, bynajmniej swoje nastawienie do siebie i do świata. Szczęście aż z niej kipiało. Czy czuła się zaszczycona? I TO JESZCZE JAK! Tak jak ona ma ukryte wszystkie swoje uczucie w swoich tęczówkach, tak i on chce ukazać jej kawałek swojej duszy. Pokazać coś, w czym zawarta jest jego cząstka. To coś niesamowitego! Mogła poznać go trochę lepiej i zobaczyć jego prace za jednym zamachem! Oj panie Friday, jeżeli teraz wycofasz się z tą obietnicą, to ona nie da Ci żyć… no dobra da Ci żyć, ale będzie smutna i wyśle na ciebie bizony, więc uważaj! W końcu weszli na trochę niepewny temat. Wiedziała, że tego nie ominą i nie miała mu tego za złe, że zapytał. Bynajmniej miała pewność, że się przejmuje – nie oznacza to, że chce żeby się przejmował. - Wiesz… – zaczęła niepewnie. Rozejrzała się po Sali jakby obawiając się tego, że ktoś może ich obserwować, podsłuchiwać. – Po prostu zaatakował mnie pewien chłopak… – wyszeptała i przegryzła wargę. Dlaczego mu powiedziała to bez najmniejszej obawy, a przy panu Brown’ie tak się z tym wstrzymywała? Wytłumaczenie jest proste. Nikola ochłonęła, dała radę przemyśleć wszystko na spokojnie, nie była roztrzęsiona, przerażona i nie czuła tego przeraźliwego bólu. Nie płakała i nie miała mętliku w głowie. Teraz była spokojna i wiedziała, że ludzie, którzy ją otaczają chcą jej pomóc i jeżeli przyjdzie co do czego, to może i nawet będą w stanie ją obronić. - On… jest nieobliczalny, sama nie spodziewałam się, że może być do tego zdolny i… jestem przekonana, że wróci, wróci i zemści się za to, że go nie posłuchałam, że… że nie spełniłam jego rozkazu, że… że go wydałam. – dziewczyna ścisnęła jego dłoń. Naprawdę się bała, naprawdę obawiała się tego, że on może wrócić. Zadrżała na samo wspomnienie o tym co się działo w krypcie. - Jezus… on mnie zabije… – powiedziała nagle uświadamiając sobie co może nastąpić, zasłoniła usta nie wiedząc co ma jeszcze powiedzieć, jak zareagować. Gabriel czytał w myślach, wiedział o wszystkim, mógł uciec i ukryć się kiedy chciał. Nikt nie miał dowodów na to, że to zrobił, oprócz opowieści roztrzęsionej puchonki, on może się chować, uciekać, jest w tym dobry, a lepszy jest w planowaniu zemsty. Chociaż… jeżeli dziewczyna będzie miała trochę szczęścia, to ją zostawi w spokoju… miejmy nadzieję.
Słuchał z uwagą jej słów. Kiedy powiedziała, że nie nadaje się na księżniczkę, już miała zaprotestować. Nie zrobił jednak tego. Może to i dobrze, bo dzięki temu szybciej mógł dowiedzieć się o przyczynie pobytu w szpitalu swojej koleżanki ze szkoły. Więc to prawda. Została zaatakowana.. – pomyślał. Jedna rzecz tylko nie pasowała do przyjętego przez niego scenariusza – zamachowcem był człowiek. Zatem to na dobre wykluczało możliwość ataku przez któregoś z Lunarnych. I dobrze. Inaczej jeszcze poszedłby do samego Hamspona i nie oszczędzając w słowach, wygarnął mu co nieco o ochronie w Hogwarcie. Szczęśliwie jednak nie musiał ryzykować wyrzuceniem ze szkoły. Z drugiej strony, czy gdyby naprawdę już wykrzyczał całą swoją złość prosto w twarz dyrektorowi, czy to by coś zmieniło? Niewiele. A on sam pewnie też nie usłyszałby niczego nowego, bowiem Ambroge powtórzyłby tylko to, co mówili po cichu wszyscy zaraz po incydencie w pociągu. Z tym, że wtedy liczba ofiar była większa. Przynajmniej statystycznie. No i zginęła osoba zza granicy, bodajże z tej szkoły w Australii.. Nie dziwne zatem, że Ministerstwo tak chętnie wzięło te sprawę pod lupę.. - Spokojnie. Tylko spokojnie. – starał się jakoś wpłynąć na dziewczynę. Zbyt dobrze to ona nie wyglądała, oj nie. „Nie spełniła rozkazu.. Wydała go..” o cóż mogło chodzić? Nie bardzo wiedział, co na ten temat sądzić. Miał nadzieje, że dziewczyna wszystko mu wyjaśni. Nawet pobieżnie, zdawkowo. W końcu, byłoby milo, gdyby wiedział dlaczego ktoś rzucił się na nią tak po prostu i chciał zabić, prawda? – Nikt Cię nie zabije. Nikt. Słyszysz. Nie.../b]– zawahał się. Nie bardzo miał pewność, czy może, czy powinien skończyć myśl.. -[b] Nie pozwolę na to.. - mówił do niej spokojnie i cicho. Następnie objął ją ramieniem i przytulił do swojego torsu. – Nic Ci nie grozi. Jestem tu. I nie mam zamiaru się wynosić. A kimkolwiek był ten chłopak.. Bardzo źle zrobił, zadzierając z Tobą.. – powiedział, patrząc w ścianę. W głowie przypominał sobie ewentualne zaklęcia, które mogłyby posłużyć do obrony, ataku lub zatrzymania tego niedoszłego zabójcy, w razie gdyby wrócił, by dokończyć swoje dzieło. - Powiedz mi tylko. Czy nauczyciele wiedzą o wszystkim? Czy ten chłopak został złapany? I w ogóle.. jak się nazywa? Kim jest? – mówił bardzo spokojnie. Nie chciał wywierać na Nikoli dodatkowej presji. Stąd bardzo spokojnym, acz pełnym troski o jej życie i zdrowie, tonem zadawał pytania. Robił dość duże przerwy między nimi, co by się nie poczuła atakowana. Oj tak. Ten człowiek.. Lepiej, żeby się nie spotkali. Ambroge normalnie brzydził się przemocą. Zdarzały się jednak takie chwile, kiedy zapominał, że jest pacyfistą.
Pewnie każdy po takim wypadku był w lekkim szoku i na samo wspomnienie o zdarzeniu dana osoba robiła się nerwowa i zdezorientowana. Takie wspomnienia nie są ani przyjemne, ani łatwe. Nikola spojrzała na pana Piątka niepewnie. Widocznie jego słowa były dla niej… czymś nierzeczywistym? Można to tak określić. Mówił do niej, a jej się wydawało, jakby stał przed nią jakiś obcokrajowiec i nawijał po swoim, nieznanym języku. Chłopak objął ją i przytulił do siebie, a ona pozwoliła mu na to. Wpatrywała się przed siebie nieprzytomnie tracąc kontakt z rzeczywistością. Czy to co się właśnie dzieje, działo się naprawdę? Nikola zamknęła oczy i zacisnęła dłoń na koszuli chłopaka. Czuła się o wiele lepiej wiedząc, że ktoś jest po jej stronie, że ktoś chce jej pomóc, że ktoś… stał się jej bliższy? Ostatnie myśli uderzyły w nią niczym piorun. Dziewczyna podniosła wzrok i utkwiła niepewne spojrzenie na twarzy krukona. Zniszczy wszystkich moich przyjaciół, jeden po drugim… Pomyślała przypominając sobie słowa ślizgona. Nie chciała, żeby przez nią stało się coś Friday’owi, ale również nie chciała z niego rezygnować. - Tak… znalazł mnie pan Brown i to on o wszystkim wie… – wyszeptała niepewnie nie odsuwając się ani o milimetr od chłopaka. Ten grad pytań mimo iż zadanych w odpowiedni sposób, trochę ją przytłoczył. Odsunęła się delikatnie od chłopaka posyłając mu delikatny, niepewny uśmiech. - Nie wiem, odkąd tu przyszłam i pan Brown wyszedł o niczym nie wiem… Nikola przegryzła wargę i odwróciła wzrok zarumieniona. Nie chciała mu mówić o tym kim był chłopak, nie potrafiła tego powiedzieć nawet profesorowi. Uchyliła usta chcąc coś powiedzieć, jednak natychmiast je zamknęła i opuściła głowę. - Możemy zmienić temat? Nie chcę już o tym rozmawiać, to takie… przytłaczające… – wyszeptała i skierowała swoje spojrzenie na lilie. Lilie pachną śmiercią. Śmierć pachnie liliami. Ale mimo wszystko i tak je kocham…
Pan Brown.. Pan Brown.. Pan Brown.. Kim do jasnej cholery jest Pan Brown?! - zastanawiał się. Musiał go znaleźć. Jak najszybciej. Zaraz po wyjściu stąd, będzie musiał skierować się do gabinetu tego nauczyciela, bo chyba nim był – przynajmniej tak zakładał – i wyjaśnić z nim całą sprawę. Nikola bowiem nie bardzo chciała na ten temat rozmawiać. To zrozumiałe. W końcu, jakby nie patrzeć nie tak dawno temu ktoś rzucił się na jej życie. Ale! On tu był! W sensie, ten cały Brown! Był tu. To znaczy, że się minęli.. Cholera. Fail. No nic. Może to i lepiej? Bądź, co bądź wolałby o pannie Nightmare pogadać z nim na osobności. I jakoś też nie bardzo chciał, by się o tym dowiedziała. Zwłaszcza, że tak dziwnie zareagowała na jego słowa. Te o skrzywdzeniu jej. Cóż.. Ambroge taki już był. Łatwo się do ludzi przywiązywał, wystarczyło być dla niego miłym, albo upiec sernika. A gdy się przywiązał, robił wszystko, dosłownie wszystko, by tej ważnej osobie nie stała się krzywda. No i często stawał w jej obronie. Stąd ten cały zamachowiec musiał od tej pory liczyć się z oporem ze strony chłopaka. Chyba, że będzie na tyle „odważny” by posunąć się do zamordowywania Piątka, w co ten jednak bardzo wątpił. Ciekawiły go tylko motywy działania tego chłopaka, ale o to wolał w najbliższym czasie nie pytać. Szczerze mówiąc liczył na mężczyznę, o którym wspomniała mu Nikola. Może on wiedział coś więcej. Może z jego pomocą udałoby się nie tylko ustalić tożsamość chłopaka, ale także jakąś formę ochrony Puchonki przed ewentualnym atakiem? Czy mogą zmienić temat? Nie bardzo chciał. W sumie, mało wiedział. Nadal za mało, by móc jakoś lepiej ją chronić.. mimo to rozumiał, w jakiej jest sytuacji, jak mniej więcej wygląda teraz jej i tak krucha, psychika. - Przepraszam. Nie powinienem Cię męczyć tymi pytaniami. Pewnie nauczyciele już to zrobili.. – przytulił ją mocniej, po czym uśmiechnął się smutno pod nosem. Szczęśliwie nie widziała tego. – W ogóle! Mam coś dla Ciebie! – niemal krzyknął, odsuwając od siebie dziewczynę. Zapomniał na śmierć! Jak on mógł? No cóż.. jak widać mógł. Z torby, którą zostawił przy łóżku dziewczyny, wyciągnął małe zawiniątko. Kolejny prezent. Jak on ją rozpieszczał. Tym razem była to niespodzianka. – I proszę, nie otwieraj, zanim się pożegnamy, dobrze?- zapytał, podając jej paczuszkę. – A w ogóle. Przecież. One uschną.. – powiedział nagle, patrząc na kwiatki. Jaki on był ogarnięty. Ech Ambroge, Ambroge.. Mimo tego podniósł się, po czym ruszył w kierunku drzwi, biorąc ów kwiaty ze sobą. Musiał jeszcze znaleźć jakiś wazon. Niestety, słabo ogarniał żywioł wody, by tu móc coś wyczarować.. – Zaraz wracam. Nigdzie nie uciekaj. – zarządził z uśmiechem, choć ten żart słabo mu wyszedł. Przynajmniej tak uważał.
Dziewczyna czuła w sobie dziwne uczucie, uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła i prawdę mówiąc nie wiedziała jak mogła je zinterpretować. Wpatrywała się w krukona, który zadziwiał ją w każdym momencie ich spotkania. Nigdy nie myślałam, że jeden człowiek może dbać o drugiego tak bardzo. Tak bardzo przejmować się jego losem… Może jednak myliłam się… Pomyślała spoglądając w przestrzeń. Nie dostrzegła jego smutnego uśmiechu. Nie sądziła, że może mu aż tak bardzo zależeć na tej całej sprawie. Zresztą to było dla niej za trudne, ledwo dawała sobie radę ze swoimi problemami, a co dopiero z tym co się teraz stało. Wolała się jak na razie wyluzować i odpocząć od tego wszystkiego. Nawet jeżeli to jest tylko oszustwo, którego nie potrafię rozgryźć to mnie to nie obchodzi… jeżeli tak ma kłamać… to niech kłamie… Nie chciałabym się dowiedzieć, że to wszystko było sztuczne, straciłabym całkowicie wiarę w ludzi… Nagle chłopak wybuchł odsuwając ją od siebie. Spojrzała na niego zdezorientowana. W jego ręce dostrzegła mały pakunek, który najwidoczniej był prezentem. Niepewnie wyciągnęła dłoń i odebrała paczuszkę przytakując na jego prośbę. - Dziękuję... - wyszeptała i wlepiła swoje szmaragdowe oczy na prezencie. Ona spojrzała na kwiaty i lekko się uśmiechnęła pod nosem. Również nie wpadła na pomysł, żeby załatwić im wodę, po prostu chciała, żeby były tutaj z nią przez cały czas, tak jak i Ambroge. Nie minęło kilka chwil, a puchonka została sama w skrzydle szpitalnym. Niepewnie spojrzała na pakunek i przegryzła dolną wargę. Ciekawe… co to jest Rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu i ponownie zwróciła swoją twarz w stronę drzwi. Położyła dłoń na papierze i niepewnie odchyliła jego skrawek, jednak szybko się zatrzymała ślepo wpatrując się w prezent. Nie otwieraj, zanim się pożegnamy, dobrze? Nikola westchnęła pod nosem i położyła nierozpakowaną paczuszkę na półce obok łóżka. Ty i to twoje głupie poczucie obowiązku. Bardzo chcesz zobaczyć co jest w środku, ale twoje drugie ja wmawia Ci, że obietnica jest ważniejsza od ciekawości… chociaż to nawet nie była obietnica… chyba… Panienka Nightmare położyła się na łóżku lekko poirytowana i wlepiła spojrzenie w sufit. Wróć szybko, bo mnie kusi…
Trochę mu zeszło. Na szczęście niezbyt długo, jednak dłużej niż się spodziewał. Samo znalezienie pielęgniarki zabrało dużo czasu. Zasadniczo najwięcej. To straszne, że na tak dużym obiekcie, jakim był Hogwart i samo Skrzydło Szpitalne, było tak mało osób należących do personelu medycznego. Szczęśliwie jednak znalazł jakąś starszą, niezbyt miłą panią. Wyłożył jej całą sprawę, oczywiście usłyszał zgryźliwe uwagi, że z tymi zakochanymi to istne skaranie boskie, nic tylko by jej przeszkadzali i w ogóle to samo zło. Chłopak tylko uśmiechał się głupio. O ile mu dobrze było wiadomo, nie był z Nikolą? I jakoś nie żywił do niej żadnych uczuć na kształt miłości. Chciał nawet zaoponować, z resztą zrobił to, ale kłóć się z jakimś starym babsztylem.. - Sprawdzałaś. Przyznaj się. – rzucił Ambroge, wracając do dziewczyny. Chyba lekko ją przestraszył. No tak.. nie wziął biedak pod uwagę tego, że dziewczyna jest ofiarą ataku, który miał pozbawić ją życia. Ech.. Ambroge, Ambroge.. – Przepraszam. – powiedział, rumieniąc się ze wstydu i spuszczając wzrok w podłogę. – Za.. Zapomniałem, o tym co się stało. – rzucił cicho w stronę dziewczyny. Kwiatki, już w wazonie zalanym wodą, postawił na stoliku obok jej łóżka. Chyba się cieszyła, że tu jest. Chyba. Zasadniczo, to cieszyła się z każdej obecności tutaj. Szczególnie biorąc pod uwagę, że ów zamachowiec może w każdej chwili wrócić.. No, a ona, co już zostało powiedziane, nie bardzo wiedziała, jak wygląda aktualnie sprawa z tym chłopakiem. Ciekawy był niesamowicie, kim był ów zamachowiec. Nie mógł się doczekać spotkania z nim. Oczywiście bardziej wolałby pogadać z tym gościem z dala od Nikoli, nie wparowawszy tutaj w celu dokończenia swojego dzieła. Ciekawiło go też czemu dziewczyna nie postanowiła się bronić. W końcu miała różdżkę. Szybko przypomniał sobie, że przecież w rzucaniu zaklęć to ona zbyt dobra nie jest, o czym dowiedział się jeszcze w wakacje, podczas pobytu w Japonii. - Zasadniczo. Długo tutaj jeszcze będziesz? Co mówi siostra? - zapytał nagle. Chciał wiedzieć. W końcu jeśli miał się stąd nie ruszać, to dobrze wiedzieć, ile czasu to zajmie. Zasadniczo, to miał wspaniały pomysł, skąd weźmie ciuchy na zmianę itd. Gorzej z zajęciami. No, ale wszystko da się ustalić, prawda? Kiedy wyszedł, w poszukiwaniu naczynia i pielęgniarki, doszedł do wniosku, iż będzie z nią siedział, dopóki nie wyjdzie ze szpitala, albo dostanie ochronę w postaci któregoś z nauczycieli
No, trochę mu zeszło. Dziewczyna zdążyła przejrzeć jedną książkę i wypróbować dwanaście nowych, wygodnych pozycji do leżenia na łóżku. Robiła wszystko, byle tylko nie myśleć o małej paczuszce leżącej tuż obok niej. Lekko? LEKKO?! Kiedy chłopak wszedł do Sali dziewczyna wisiała głową w dół na łóżku znudzona wpatrując się w podłogę i rozprawiając o tym, czy pozycja numer dwanaście jest warta do wliczenia jej. Nagle usłyszała czyjś głos, gdyby siedziała, to by podskoczyła, gdyby leżała normalnie to usiadłaby zdezorientowana i lekko przestraszona, ale w takiej pozycji poderwała się i upadła na ziemię. Na szczęście uderzyła tylko tyłkiem o podłogę. Nikola zaśmiała się zakłopotana i zarumieniona. - N… nie szkodzi… je… jestem prze… przewrażliwiona… – wyjąkała śmiejąc się pod nosem. Wstała i wyprostowała się. To było odrobinę żenujące, no ale cóż. Przynajmniej miała nadzieję, że upadła z odrobiną gracji na ziemię i nie ośmieszyła się całkowicie przed krukonem. - I nie… – powiedziała siadając na łóżku i uspokajając się całkowicie – Nie sprawdzałam. Chciałam ro zrobić, ale się powstrzymałam. – powiedziała szczerze. Była dumna ze swojego wyczynu. Powiedziała sobie nie i dała radę, co z tego, że zapewne znowu będzie cała posiniaczona po tym upadku… zresztą po tym zderzeniu z Gabrielem miała same siniaki, więc jeden więcej, to żaden problem. Słysząc jego pytanie uśmiechnęła się szeroko i powiedziała. - Do jutra opuchlizna powinna zejść – wyszeptała łapiąc się za krtań – tak samo jak większość ran – tym razem wskazała na swoją twarz posyłając mu nieśmiały uśmiech – Więc jeżeli nie będzie żadnych problemów to jutro powinnam już wyjść. – powiedziała widocznie zadowolona. Nienawidziła szpitali, były takie… zimne, pesymistyczne. Pierwszy raz zgodziła się zostać w nim na taki okres na jaki jej kazano. Zazwyczaj wcześniej uciekała ze szpitali, bądź symulowała, że już jest całkowicie zdrowa. Przebywanie w takim miejscu doprowadzało ją do szału i nieziemsko dołowało. Dlatego wolała się kurować w domu.
Zatem nie jest tak źle.. – uśmiechnął się z widoczną ulgą. Nie dlatego, że spędzi mniej czasu w tym powornym miejscu. Po prostu cieszył go fakt, iż dziewczyna szybko wraca do zdrowia. Widać, miała duże zdolności regeneracyjne, ale nie czarujmy się, tutejszy personel medyczny na pewno miał jakieś swoje sposoby, od czarów po eliksiry, które przyspieszały rekonwalescencje. Mimo to był zadowolony. Nawet bardzo. Nawet sama rozmowa z tym całym Brownem nastąpi o wiele, wiele szybciej, niż się spodziewał. – Daj spokój. Nie jest tak źle. Naprawdę.. – zawiesił się. Powiedziałby coś jeszcze, ale. No właśnie „ale”. Strasznie się bał. Że zostanie to niewłaściwie odebrane.. Pytanie tylko czemu? – pięknie wyglądasz. Nawet z tymi ranami, opuchlizną i innymi obrażeniami.. – rzucił lekko, ale przede wszystkim szczerze. Zastanawiał się, co też sądzi o nim dziewczyna. Najbardziej chciał się dowiedzieć, czy przeszło jej przez myśl, że może ją podrywa, albo że robi to wszystko tak o. Na pokaz. Bo akurat mu się nudziło, a panienka Nightmare była pod ręką. No, a z panienką Nightmare jeszcze nie romansował. Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że nie. W końcu.. Nie takie były jego zamiary. Jakby nie patrzeć, dziewczyna w pewien sposób była mu bliska, ale. Nie. Nie w tym sensie. Przynajmniej tak myślał. – Nie pytaj próżno, bo nikt się nie dowie.. - uśmiechnął się, przypomniawszy sobie słowa poety. Horacy? Tak. To chyba on. Wspaniały twórca. W prawdzie nie należał do jego ulubionych, ale darzył go wielkim szacunkiem. - W ogóle.. Jeśli mogę spytać… - zawahał się. – Czemu jesteś tu sama.. W sensie. O ile mi wiadomo, to miałaś chłopaka.. no i kilka koleżanek.. – koleżanek był pewien. W końcu to od nich czerpał informacje. Szybko jednak zdał sobie sprawę, jak nieprzemyślane i krzywdzące były jego słowa. Skoro chłopaka tu nie ma, w najlepszym wypadku znaczy to, że się rozstali. O ile nie padł ofiarą tych psów – Lunarnych. A co do koleżanek.. Miała problemy psychiczne, więc pewnie w swoim Domu była ogólnie znana, choć z drugiej strony nie musiało tak być. Jakie to życie jest skomplikowane.. – Przepraszam. Nie. Nie powinienem pytać..– rzucił po chwili. Dziewczyna nie zdążyła jeszcze porządnie zareagować. A przynajmniej on tego nie zauważył. No, inna sprawa, że dość szybko zapytał, po czym przeprosił. Ech, faceci. Zawsze najpierw robią, potem myślą. Miał nadzieję, że nie będzie żywić do niego urazy.
Te słowa obijały się w jej głowie dosyć długo i nie pozwalały jej się skupić przez dłuższy okres czasu. Pięknie? Nawet teraz? Przecież to nie mogła być prawda, dobrze o tym wiedziała. Była świadoma swojej urody i była świadoma tego, że teraz nie wygląda najlepiej. Opuchnięta, poraniona twarz, napuchnięte, czerwone oczy, gdzie nie gdzie siniaki. To nie mógł być piękny widok, jednak nie zamierzała się z nim kłócić. Uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała łagodnie na jego twarz. Dopiero teraz zaczęła go analizować, dlaczego wcześniej tego nie zrobiła? Coś się zmieniło, to była delikatna zmiana, ale czy widoczna? Widać, że to artysta. W jego głosie nie wyczułam kłamstwa… widzi wszystko w swoich własnych barwach, inna rzeczywistość… a nawet jeżeli kłamał, to miło z jego strony, że zmusił się do takiego komentarza. Kiedy już miała podziękować chłopak zadał pytanie, które uderzyło w nią z niesamowitą siłą. Poczuła się tak jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą. Na ułamek sekundy jej twarz przybrała poważny wyraz, jednak szybko wróciła do uśmiechu. Tym razem teatralnego, jednak czy było to widoczne? Wątpię, była dobrą aktorką i bardzo często używała sztucznych uczuć, żeby nie martwić innych ludzi, żeby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Już miała odpowiedzieć, gdy chłopak przerwał jej przeprosinami. Ta spojrzała na niego zdezorientowana i wybuchła śmiechem. To był szczery, prawdziwy śmiech. Zbliżyła się do chłopaka i pstryknęła go w czoło z szerokim uśmiechem. - Och, faceci, faceci, zmieniają zdanie co pięć sekund, gorzej niż kobiety! – skomentowała jego zachowanie i wyszczerzyła w jego stronę swoje białe ząbki. - Odpowiem Ci na to pytanie i co najważniejsze nie masz za co przepraszać. – wytłumaczyła się najpierw i zamknęła oczy. Rozluźniła twarz w taki sposób, że przyjęła łagodniejszy wyraz – teraz bynajmniej nie bolało ją tak mocno. - Mój chłopak… a raczej mój ex i moje koleżanki porzuciły mnie kiedy wyjechałam do Munga. Kiedy wróciłam byłam już całkiem sama… – wyszeptała ze smutnym uśmiechem, jednak po chwili się rozpogodziła i kontynuowała swoją wypowiedź – jednak nie mam im tego za złe. Kiedy zaczęli się ze mną przyjaźnić nie wiedzieli nic o mojej chorobie… zresztą… ja też nie wiedziałam o niej. Ale wracając do tematu. Mieli swoje własne problemy i nie potrzebowali kogoś, kto nie potrafi sobie poradzić z własnymi kłopotami, ta moja choroba wpływa na moje otoczenie, nie da się tego ukryć, a oni widocznie mieli tego dosyć… – ostatnie słowa wyciszyła i odwróciła wzrok wlepiając go w małą paczuszkę. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, ne? Przez jej głowę przeszło to jedno zdanie. Nie chciała tak o tym myśleć, dlatego wyrzuciła je i ponownie zerknęła na chłopaka. - Mimo wszystko jestem teraz szczęśliwa… – wydukała i oparła się o ścianę. Nie miała zamiaru tłumaczyć dlaczego tak jest, jednak mimo wszystko… doceniała to co chłopak teraz dla niej robił. - Lubisz czekoladę? – z jej ust wyskoczyło nagle niespodziewane pytanie, a jej oczy utkwiły na jego twarzy z niecierpliwością oczekując odpowiedzi.
Rzeczywiście. Patrzył na świat przez swoje własne, kolorowe okulary. Choć ten świat nie zawsze był kolorowy, to miał swoje, intymne, znane tylko przez Piątka barwy. Nie zawsze, bo pierwsze lata w Hogwarcie były istną udręką. Niestety. Piątek nigdy nie należał do osób, które jakoś wybitnie odznaczały się w sporcie, w dodatku jego miłość do Mugoli.. zakorzeniona poniekąd przez własnego ojca – mugoloznawcę i matkę, która w sprawy „tamtego” świata mieszała się dość często. Czy jego rzeczywistość była inna? Kto wie. Pełna bólu, cierpienia, niespełnionych marzeń i pragnień.. chyba niczym nie różniła się od znanego wszystkim świata. No i najważniejsza sprawa. Nie był artystą. Sam się za takowego nie uważał. Był co najwyżej rzemieślnikiem sztuki, choć i ten tytuł przyznany mu został na wyrost. Często on sam nie wiedział, jak się tytułować. Stąd, definiując swoją sztukę, nazywał ją zwyczajnie i po prostu – swoją. Długo jednak nie mógł się zastanawiać i bardzo słusznie, bowiem zawsze to pogarszało jego nastrój, ponieważ dziewczyna postanowiła jednak odpowiedzieć na jego pytanie. Odważna. On, prawdopodobnie przemilczałby całą sprawę. Musiało to świadczyć o tym, że nie jest to już tak świeży temat, jak myślał. Mimo to. On o swoich podbojach miłosnych jakoś nie potrafił rozmawiać, nieważne ile czasu by upłynęło. Dla niego i tak to było coś, co wydarzyło się wczoraj, było bardzo niedawno. Postanowił jednak wysłuchać dziewczyny do końca. Wyraz jego twarzy, z bardzo poważnej, zdradzającej pewną uwagę, swoistą ciekawość na słowa rozmówcy, szybko zaczął się zmieniać. Zostawili ją. Tylko dlatego, że była chora.. W dodatku sama tego nie wiedziała. Kto tu był chory? Chłopak nie potrafił, a może nie chciał znaleźć odpowiedzi na to pytanie. – W zdrowiu i chorobie co..? – rzucił jedynie, smutno w przestrzeń, gdy skończyła mówić, komentując tym samym zachowanie byłego chłopaka Nikoli. Ludzie są bez serca.. Po raz kolejny się o tym przekonał. Cóż.. Sam świata nie zmieni, prawda? Ponownie żal mu było dziewczyny. Sama. Całe życie tak naprawdę była samotna, nie miała żadnej podpory, kogoś komu mogłaby się bez problemu wyżalić. Skąd on to znał? Z autopsji, to pewne. Różnica polegała na tym, że Piątek, kiedy był zły, smutny, radosny, po prostu pisał, albo malował. No, ale każdy ma swój sposób, prawda? - Czekoladę? – zdziwił się. Zabawne, jak ona potrafiła skakać po tematach, zmieniając przy tym diametralnie swoje zachowanie, mimikę twarzy i emocje jej towarzyszące. – Tak. Jest smaczna.. Lubię ją.. – uśmiechnął się delikatnie. Nie bardzo wiedział, co miał odpowiedzieć. Jego stosunek do czekolady był.. ambiwalentny. Tak, to chyba dobre określenie. Chłopak jeszcze przez moment rozważał nad małym pakunkiem, który wręczył Nikoli i nad zastrzeżeniem, które postawił. Może by tak nagiąć trochę zasady?