Jest to jedno z wyjątkowych pomieszczeń Hogwartu. Jeśli przyjdziesz tu zimą, możesz mieć... lato! Jego wyjątkowość polega na tym, że - używając odpowiedniego zaklęcia - można zmienić porę roku. Na ścianie, naprzeciw wejścia, wypisane są cztery czary, każdy dotyczący innej pory roku.
Ver factus - wiosna Aestate Fieri - lato Autumno Fieri - jesień Hieme Fieri – zima
Rzucone odpowiednio zaklęcie zmienią pogodę na charakterystyczną dla danej pory roku. Zimą może spaść śnieg, jesienią drzewa zgubią liście, wiosną zrobi się cieplej i zaczną kwitnąć kwiaty, a latem będzie upał. Oczywiście można też trafić na burze, zamiecie, deszcze, gradobicia... Wszystko zależy od szczęścia! Warto jednak spróbować, jeśli z utęsknieniem czeka się na ulubioną ćwiartkę roku.
Autor
Wiadomość
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Nadal nie jestem w stanie wyobrazić sobie posiadłości Lanceleyów, bo przerasta to nawet mój umysł. Wiem za to, że każdy dom może być pałacem, jeśli tylko odpowiednio się do niego podejdzie i przedstawi go w nadzwyczajny sposób. Ja również mieszkam w zamku, takim z mnóstwem wrednych sąsiadów, dla których mama każe mi być miła. Każdy ma swoją komnatę, bo w tym wypadku posiadanie własnego łóżka to luksus, a nawet dorobiliśmy się tarasu o cudownej wielkości jednego metra kwadratowego, do którego byłoby całkiem niedaleko z pobliskiego drzewa, gdyby urzędasy nie kazały go usunąć. Tylko nie zmieściłby się tam niedźwiedź, bo siadając na środku salonu służącego za pokój rodzicom zapewne zmaltretowałby wszystkie nasze meble. A nie są już pierwszej jakości. Chociaż niektóre stare pruchła z Hogsmeade nazywają potworem mojego Psikusa – bo czarne bydlę raczyło przejść obok i cicho warknąć. Och, no dajcie spokój! To tylko pies. - Twój ojciec ma dziwne priorytety, skoro bardziej martwią go rysunki kawałków drewna i drutów, niż żywe stworzenia. Mam nadzieję, że nie macie dywanu z niedźwiedzia w salonie i głów jeleni nad kominkiem? Wolałbym nawet nie myśleć o tym, jak potworne by to było i jak bardzo zmieniłoby to moje zdanie o Lanceleyach. Nie żebym już teraz nie uważał większości z nich za nadętych snobów. Nessa dziwnym trafem wyróżniała się z tej rodzinnej tradycji do zadzierania nosa i bardzo mnie to cieszyło, bo raczej długo bym z nią tu nie wytrzymał, gdyby było zupełnie na odwrót. Nie żebym sam czasem się nie wywyższał, albo – co gorsza – zachowywał się zbyt pewnie, wbrew całej sytuacji. Maxed out, minimum wage; my brain is a time bomb, mruczę sobie pod nosem, bo czuję od Lanceleyówny jakąś dziwną, muzyczną energię. Jeśli to prawda, że wyczucie melodii ma się w genach, to jestem na straconej pozycji, bo poza wujkiem pracującym w sklepie z płytami moja rodzina nie ma za wiele wspólnego z jakimikolwiek utworami. Właściwie to nawet nie śpiewam dobrze: często fałszuję, gubię rytm, bezsensownie stukam rękami o blat, udając, że to bębny. Muzyka to jednak ważna część mnie, a ilość płyt, jakie znieśliśmy z ojcem do domu, gdy spotkaliśmy się ze Scottem, jest zatrważająca. Puszczam uwagę o przemycaniu maskotek mimo uszu, bo nie mam pojęcia, co też mółbym jej na to odpowiedzieć. Nie wyobrażam sobie, żebym miał spać z pluszakiem na oczach Terreya, Everetta czy innych chłopaków. Dziewczyny może uznałyby to za urocze… Hmm, to zawsze jakiś punkt zaczepienia, ale to teraz nieistotne… Ale oni daliby mi popalić. Tylko nie wiem, czy rudowłosa to zrozumie. Wbrew pozorom to trudny temat, nawet jeśli dotyczy głupich zabawek. - Nie porównywałbym kawałka materiału wypchanego watą do związku, ale to całkiem interesujące, co mówisz. Może rozważę – stwierdzam, a potem jeszcze przytakuję głową. – Nazbieraliśmy tego trochę przez wszystkie lata, część też zrobiła mama, a głupio wyrzucać jej prace, co nie? A mój brat wrzucił wszystko na moje łóżko, stwierdzając, że i tak większość życia spędzam w szkole. Ale to absurdalnie brzmi. Jakbym był jakimś mózgowcem. Wpatruję się w Nessę, a ona wpatruje się we mnie. To dziwne uczucie, zważywszy na to, że często chcieliśmy sobie te oczy wydrapać, nie zastanawiając nad tym, o czym to drugie myśli. A mimo to rodzi się między nami nić porozumienia, którą próbuję sobie wyobrazić. Ma butelkowozielony odcień, a przynajmniej mam taką nadzieję, że w mojej głowie wygląda to prawidłowo, bo nadal nie mam pojęcia, jaki to kolor. Pewnie bym nawet nie zapamiętał, nawet gdyby mi go codziennie pokazywali. Coś mi podpowiada, że może to mieć coś wspólnego z butelkami od piwa, ale chyba nie byłoby aż tak banalne? W przypadku Nessy ciężko jest o banalność i wydaje mi się, że właśnie to sprawia, że zaczynamy się dogadywać. - Naprawdę chcesz ciągnąć te konwenanse? – pytam całkiem poważnie, unosząc przy tym brwi. Ślizgonka zawsze walczy o swoje, a w tym wypadku miałaby się poddać? – Wiem, że lubisz grać, ale tworzenie instrumentów to coś zupełnie innego. Pozwolisz tak po prostu decydować o swoim życiu? Coraz bardziej mam wrażenie, że te magiczne rody są przereklamowane i lepiej być biedakiem. Przynajmniej mogę robić to, na co mam ochotę. Fakt, nie posiadam zbyt wielu pieniędzy i nie biorę udziału w wytwornych bankietach, na których musiałbym się prezentować w równie pedalskich garniakach, co Dearowie, ale to lepiej dla mnie. Nikt na mnie nie krzyczał, że nie wypada, bym miał poobdzierane kolana, nie muszę aż tak bardzo uważać na swój język, a tym bardziej na maniery. Pewnie nawet nie wiedziałbym, do czego używa się tych wszystkich sztućców prócz widelca i łyżki. Ale to też jest na swój sposób magiczne. I jeszcze to przemieszanie świata mugoli z czarodziejskim bez potrzeby ukrywania się przed seniorami rodu, którzy patrzę niezbyt przychylnym okiem na te fanaberie. Albo ciągłe wizyty w ministerstwie magii, by nie mieć pod górkę z urzędnikami. Nie odnalazłbym się w tym, ale może jednak Nessie się to podoba? Niby chodzi w tym wszystkim o to, bym spojrzał na świat w taki sam sposób, jak Ślizgonka, ale nie do końca mi to wychodzi. Pochodzimy z dwóch różnych wymiarów, które nigdy się nie uzupełnią. - Spróbuj, a może zdołasz to jakoś połączyć. Na przykład ustawiać harfę w każdym projektowanym przez ciebie pomieszczeniu – żartuję, by trochę rozluźnić atmosferę, bo nie wiedzieć czemu się zdenerwowałem. To chyba oznaczało porę na uzupełnienie eliksiru euforii, ale nie mam go przy sobie i to jeszcze bardziej mnie frustruje. Nie mogę jednak po sobie pokazać, że coś jest nie tak, bo jeszcze chwilę temu dawałem sobie rękę uciąć, że nic nie ćpam. I tak powinno pozostać w świadomości Lanceley. Dziewczyna siada na trawniku, ale ja nie mam ochoty się jeszcze podnosić. I pewnie nadal wylegiwałbym się na mokrej – w tym momencie już od wiosennej rosy – trawie, gdyby nie chwyciła mnie za rękę, przez co z czystej ciekawości, co też zamierzała zrobić, również wstaję z ziemi. - Co… – zaczynam mówić, chcąc się dowiedzieć, co też wyczynia, ale ona wiąże mi na ręku jakiś sznurek, wpatrując się co rusz albo we mnie, albo w tę dziwną ozdobę, której nie mogę się jeszcze zbyt dobrze przyjrzeć. – Serio tego nie skomentujesz? – pytam trochę z wyrzutem, gdy zadaje mi pytanie, nadal wiążac coś na moim nadgarstku. Jej dotyk i sznurki strasznie mnie łaskoczą i już się nie mogę powstrzymać od tego, żeby się nie śmiać. Chyba właśnie Ślizgonka poznaje jedną z moich nieszczęsnych tajemnic, którymi z nikim się nie dzielę. A to działa jedynie na moją niekorzyść, bo przecież coś tak okropnego jak łaskotki można wykorzystać w naprawdę niecny sposób. Jeśli zginę, chcę jakieś ładne epitafium na nagrobku: Zszedł ze śmiechu w bólu i szczęściu, albo coś innego w tym stylu. Gdy dziewczyna odsuwa się ode mnie, macham ręką, by dziwne coś się odpowiednio ułożyło i przyglądam się czarnym rzemykom splecionym w coś podobnego do warkoczy i srebrnemu znaczkowi ze zwierzęciem. - Skąd ty to wzięłaś? – pytam, nadal się śmiejąc, jednak jestem pełen podziwu, wdzięczności i jakby zawstydzenia. – Podoba mi się, nie będę tego zdejmował – dodaję jeszcze, uśmiechając się do niej szeroko, bo chociaż jeszcze chwilę zżerała mnie frustracja, w tej chwili czuję się szczęśliwy. I to w całkiem naturalny sposób, niewywołany eliksirem euforii czy felix felicis. Zaskakuje mnie to, że mimo wszystko nadal jestem w stanie odróżnić od siebie te uczucia. Że w ogóle jestem w stanie coś poczuć bez żadnych wspomagaczy! - Dziękuję. Tylko że nie mam nic dla ciebie. Nie wiedziałem, że dzisiaj dzień dziecka – mówię jeszcze, nadal zawstydzony tym, że Lanceley mnie czymś obdarowuje, podczas gdy ja przychodzę z pustymi rękoma. Ale co mógłbym jej zaoferować? Co najwyżej trumnę, albo jakąś zafałszowaną piosenkę rozegraną na starej gitarze z klasy muzycznej. Czy dziewczyny w ogóle marzą o trumnach? Niby rudowłosa wygląda trochę jak wampirzyca, ale pewnie poczułaby się urażona, gdybym zapytał. Przypominam sobie jednak o tym, że w tym momencie to ona oczekuje na moją odpowiedź, a ja cieszę się jak głupi do sera z bransoletki, zamiast zastanowić nad sensem wody. Kusi mnie, żeby odpowiedzieć, że jak woda z kranu – jak za mocno lecę z prądem, trzeba mnie przyhamować, tak jak można zakręcić kurek, ale raczej nie tego ode mnie oczekuje. - Wolę być jak morze albo ocean i się nie ograniczać, nawet w kwestii doboru zbiorników wodnych – mówię, znów się śmiejąc, choć mam wrażenie, że na tym etapie nie będzie już łatwo urazić Nessy. – Albo jak deszcz i spadać w wielu miejscach naraz, próbując wszystkiego po trochu. Nie chcę być ani stały ani zmienny, bo nie jestem prądem, ale lubię z nim płynąć. Czy w tej wodzie jest alkohol? Bo czuję się jakiś pijany – dodaję jeszcze, przejeżdżajac dłonią po wilgotnym trawniku. A może to te płatki śniegu, które wylądowały na moim języku, są czymś naszprycowane? – Chyba wszystko zależy od stanu, w jakim się akurat znajduję. Czasem lubię iść do przodu, a innym razem się zatrzymać, chociaż sama wiesz, że wszędzie mnie pełno. Tą samą dłonią, którą dopiero co ubrudziłem ziemią, przeczesuję swoje włosy. Zostają na nich krople rosy, przez co na powrót stają się trochę mokre, ale nie przeszkadza mi to. Gram trochę na czas, by ułożyć sobie w głowie jakieś niezbyt łatwe pytanie, skoro ona zbiła mnie swoim całkowicie z tropu. Jeśli mamy bawić się w filozofów przyrody, wypada się trochę wykazać. - Zdarzyło ci się kiedyś czegoś nie zrobić, co bardzo chciałaś i teraz tego żałujesz? – pytam tak po prostu, bo jednak nie udaje mi się nawiązać do żadnego z pozostałych żywiołów. Zagadanie jej tym, za jaki się uważa, byłoby całkowicie bezsensowne, bo i tak pewnie odpowiedziałaby, że ogniem – parzącym, nieokrzesanym. A może to właśnie ja nim jestem? Oczekując na jej słowa, zastanawiam się, czy ja sam potrafiłbym sobie odpowiedzieć. I pozostaję w tej niepewności jeszcze przez jakiś czas.
Podniosła spojrzenie na twarz gryfona. Kiedy i jak to się stało, że chęć wydrapania mu oczu, zmieniła się w delikatny sznur sympatii, czerwone nici przeznaczenia, wolno splątujące ze sobą ich najmniejsze, używane do obietnic palce. Na jego słowa przytaknęła, parskając nieco śmiechem. Przed oczyma bowiem pojawił się jej obraz papy Lanceleya ze szklanką dobrego burbona lub whiskey, wpatrującego się w dyndającą nad kominkiem głowę biednego bambie, który wpatrywałby się w niego swoimi wielkimi, przerażonymi i przede wszystkim zaklętymi w czasie oczyma. — Taaa... Mój ojciec to dość specyficzna osoba, masz rację.—zaczęła nadal ze śladem rozbawionego uśmieszku na ustach, wzruszając delikatnie ramionami. Przeniosła wzrok gdzieś w przestrzeń, przez chwilę wędrując labiryntem wspomnień prosto do rodzinnego domu. Duża posiadłość zawsze pełna była muzyki i hałasu, przewijały się przez nią tłumy ludzi. Drzwi zawsze pozostawały otwarte, jednak niezależnie od sytuacji, ogromnej gościnności, Nessa zawsze zauważała, że nigdy nie zapominano, kto w tym domu stanowił za głowę i centrum. Właściwie jej rodzice nigdy nic nie zrobili, za co mogłaby ich nienawidzić. Byli normalną rodziną, mieli swoje awantury, gorsze i lepsze chwile - zwykle spowodowane jej nieposkromionym temperamentem i paskudnym charakterem. — Nie pozwoliłabym mu na wypchane zwierzęta w domu, mama też nie! Taki paskudnym ozdobom mówimy zdecydowanie nie, prawda? Co innego mieć w pokoju pluszowego niedźwiadka, a co innego skórę biednego, oskalpowanego niedźwiedzia na podłodze. To nie jest fajne, wbrew temu, co głoszą trendy. One są jednak głupie, nie ma sensu się przejmować. Dodała, ostentacyjnie machając ręką dla dodatkowego podkreślenia swojej niezależnej i szczerej opinii. Trzeba przyznać, że potworek był specyficznym przedstawicielem rodów szlacheckich, których reguł i tradycji największą fanką nie była. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że nikt nie ma wpływu na to, gdzie i pod jakim nazwiskiem przyjdzie na świat, dlatego uważała, że ocena człowieka tylko po pochodzeniu czy stanie skrytki w banku Gringota była okropną głupotą. Wielu czarodziejów w czystej linii przez taką dumę i arogancję straciło szanse na wspaniałe relacje w swoim życiu. Obiecała sobie kiedyś, że nie popełni tego błędu. Musiała oczywiście dostosowywać się do pewnych rzeczy, chodzić na kompromisy, jednak znajomych nikt nie będzie jej wybierał, a na pewno nie rodzice. Oni zresztą też wiedzieli, że walka z ich dzieckiem jest równie bezcelowa co z wiatrakami. — Co nucisz? Jakaś fajna piosenka? Zapytałabym o Twoje preferencje muzyczne, jednak nie jestem pewna, czy nie uznasz tego wtedy na pytanie do naszej gry.—zaczęła, marszcząc brwi i nos w charakterystyczny sposób, drapiąc się po głowie niczym ruda kapucynka. Po chwili jednak pozwoliła sobie na głębszy oddech, nadmuchując policzki i rozglądając się dookoła, reagując dopiero na słowa Holdena. Kontynuował on wbrew wszystkiemu temat pluszaków, co Nessa uznała za rozkoszne. — Mam teraz w głowie obraz, jak śpisz otoczony tymi wszystkimi zabawkami, miłością płynącą z dzieł Twojej mamy. I wiesz? Boże, Thatcher, urocze z Ciebie stworzenie. Rzuciła w jego stronę swobodnie, jeszcze lustrując go chwilę wzrokiem. Musiała przyznać, że podobała się jej nieprzewidywalność w ich konwersacji, brak ograniczeń w doborze słów czy pytań. Ślizgonka wyciągnęła ręce do góry, przeciągając się z mruknięciem zadowolenia. Często zapominała o tym, że ma jakąkolwiek płeć, że nie jest kumplem i towarzyszem męskich wypadów. Gdyby ona miała określić gryfona kolorem, nadać mu aurę - z pewnością byłby pomarańczowy! Dla siebie samej postawiłaby chyba na czerń, chociaż miałaby równy wyścig po pierwsze miejsce z zielenią. Nie wiedzieć czemu, nic tak się ładnie z rudymi włosami nie komponowało, jak właśnie odcienie zieleni i żółci. Znów się zaśmiała, kiwając głowę. Miał rację. Głupiutki, słodki gryfon miał rację. — Nawet nie wiesz jak bardzo! Są przereklamowane! Z drugiej jednak strony, gdyby wszystkie wymarły i zaginęłaby magia w ludziach, to co wtedy?— zaczęła z nutką ciekawości w głosie, przejeżdżając opuszkami palców po swojej szyi, drapiąc ją delikatnie. Starała się w tej sprawie zawsze tkwić pośrodku. Wiedziała, że jeśli szala przechyli się na którąś ze stron, to będzie koniec dla jej harmonii i spokoju ducha, radzenia sobie ze światem. Wracając jednak do słów chłopaka, utkwiła spojrzenie gdzie w okolicach jego torsu. —Nie zastanawiałam się nad tym, szczerze mówiąc. Liczą na mnie, bo jestem ich jedynym dzieckiem. Chcieliby, aby tradycja była kontynuowana. Włożyli serce w ten biznes.. Powinnam mieć to we krwi, teoretycznie, no nie? Więc może jak spróbuję, to nie będzie tak źle, zakocham się i stworzę jakiś instrument, którego ten świat jeszcze nie ma! Brzmiała dość entuzjastycznie, czasem wręcz jakby sama wmawiała sobie takie scenariusze, chociaż na dłuższą metę i to nie miało sensu. Każdy wiedział, że Lanceleyówna nie potrafiła działać wbrew sobie. Gdyby potrafiła czytać w myślach, pewnie pokładałaby się ze śmiechu na każdą myśl lemura dotyczącą rodów, garniturów i jeszcze Dearów, z którymi przecież była spokrewniona. On wiedział i widział rzeczy, o których ruda nie miała pojęcia, a ona znała tę część magicznego świata,z którą on jeszcze nie miał styczności. Byli jak dwie, równoległe linie i naprawdę dziwne, że na swoich drogach mieli okazję na siebie wpaść i konwersować w najlepsze, w magicznej komnacie, odcięci od świata. Byli po prostu Nessą i Holdenem, bez nazwiska. Bez obowiązków. Była pod wrażeniem, jego kreatywności i oryginalnych pomysłów, chociaż niektóre z nich były naprawdę głupie. Pozbawione głębszego sensu. A może właśnie to było największą siłą chłopaka, aby ten sens widzieć w najgorszym nawet bałaganie? Kiwnęła głową na znak, że może kiedyś spróbuję. Widziała żadnego sensu i powodu w denerwowaniu się, jednak mimika twarzy gryfona widocznie się spięła, zupełnie jakby przejął się jej sytuacją. Niepotrzebnie. Przekręciła głowę w bok, przyglądając mu się chwile badawczo, po czym odpuściła, nie doszukując się dziury w całym. Miał swój powód, nie powinna wtrącać się w nie swoje sprawy. Po co? Skoro nie chciała, żeby ktoś postępował tak wobec niej, to ona nie mogła tak postępować wobec osób trzecich. Siedziała grzecznie, nadal wędrując spojrzeniem pomiędzy twarzą Holdena a tkwiącą na ręku chłopaka bransoletką. Musiała przyznać, że mu pasowała. Nie przypuszczała, że odkryje zamiłowanie w zakresie zdolności manualnych do czegoś innego, jak muzyka. Wytwarzanie biżuterii było jednak inspirujące i wymagające niesamowitej delikatności, podobnie jak szarpanie cienkich strun mocnymi, gwałtownymi ruchami smyczka. Przez myśl jej nawet przeszło, aby rozważyć dodatkowe kursy w tej dziedzinie i być może zająć się tym rzemiosłem jako źródłem dodatkowego dochodu w przyszłości. Na wszystko jednak przyjdzie odpowiedni czas, nadal miała przed sobą dwa lata studiów, obowiązki związane z rodem i kompletny brak pomysłu na przyszłość. Ruda westchnęła bezgłośnie, jakby do swoich myśli, ruchem dłoni odgarniając kosmyk włosów za ucho. Nie zamierzała wykorzystać zdobytych informacji o łaskotkach przeciw niemu, uśmiechając się jedynie pod nosem. Skończyła ostatnie poprawki, cofając dłonie na swoje kolana. Szczerze zdziwiona spojrzała na niego, posyłając mu pytające spojrzenie. Nie bardzo rozumiała, co miała skomentować i właściwie dlaczego! Przecież nic takiego się nie stało, poza tym, że nieco bezczelnie naruszyła jego przestrzeń osobistą. Do tego jednak powinien się przyzwyczaić. — Co miałabym skomentować? Nie rozumiem, różowiutki. No jak to skąd? Zrobiłam. To przez ten Twój ogon, to zwierzę. Takie Ci przypasowałam, po prostu. Myślę, że nie powinieneś je zgubić ani nic nie powinno się z nią stać, a jeśli to Ci naprawdę albo zrobię nową, żaden problem. —rzuciła, wciąż nieco zdziwionym tonem głosu, wzruszając ramionami. Naprawdę to nie było nic takiego i nie rozumiała aż tak dużego entuzjazmu, aczkolwiek było miło, że drobiazg się spodobał! Odwzajemniła szeroki uśmiech chłopaka. Gdyby wiedziała, że ćpa, a że takie rzeczy wywołują naturalne, radosne reakcje, to pewnie robiłaby mu codziennie drobne prezenty. Przecież przyjemniej było, gdy uśmiech przychodził sam, bez wspomagaczy! Zacisnęła dłonie na swoich kolanach.— Przestań, nie musisz nic mi dawać. Możemy za to kiedyś wyjść gdzieś razem, umówić się. Wiesz, taki męski wypad! Dodała, uznając swój pomysł na tyle błyskotliwy, że łatwo wypowiedzieć to na głos. Prawda była taka, że znów zapomniała, że wcale kumplem i kolegą nie jest. Bycie silną, niezależną kobietą miało ogrom plus, czasem jednak musiała pojawiać się wada. Cmoknęła pod nosem, rozbawiona sama sobą i swoją głupotą. Nessa nigdy nie zastanawiała się nad prezentem idealnym, który mógłby spodobać się dziewczynie. Ona sama była dziwna, liczyła się pamięć. Drobiazg nie był istotny. Nawet z trumny można było zrobić użytek, zresztą, jej było zwyczajnie głupio, gdy coś dostawała. Dlatego też dziewczyna nie oczekiwała takich rzeczy od nikogo. Widząc kontemplację na jego twarzy, która widocznie musiała powędrować w kierunku zadanego przez nią wcześniej pytania, wydała z siebie mruknięcie zaciekawienia. Naprawdę, jaką wodę wybierze? Jak postrzega sam siebie? I właściwie, dlaczego tak, a nie inaczej? Dla niej był chyba oceanem, nieprzewidywalnym i dzikim, a jednocześnie dającym dom i życie tak wielu stworzeniom! Miejscem pełnym kompromisów, nieprzewidywalnych relacji i spotkań. Wytrzeszczyła oczy, rozdziawiając buzie i pokazując na niego palcem z niedowierzaniem! —Na Merlina! Jak to jest możliwe, że dokładnie to samo o Tobie pomyślałam? Ocean, jak nic ocean! Boże, mamy jakieś magiczne połączenie!—odparła na jednym tchu, po chwili łapiąc oddech i zamykając buzię, uśmiechając się nieco zadziornie i robiąc minę, jakby faktycznie próbowała czytać mu w myślach. Niestety, takich umiejętności Nessa nie posiadała. A szkoda! Nie miała pojęcia, czy magiczny śnieg albo deszcz na szprycowane były lekami. Może tak? Może skrzaty coś gmerały albo twórca tej komnaty też był uzależniony, kryjąc w tym skroploną euforię?— Lubisz pić? Właściwie nigdy nie pytałam. Mhm, to prawda. Jesteś trochę jak serce Gryffindoru, rozdające uśmiech i odwagę na korytarzach. Chociaż mało osób potrafi to dostrzec. Niestety, żyjemy w czasach, gdzie niekiedy olbrzymią mądrość uznaję się za czystą głupotę! Myślisz, że jesteś głupi czy mądry? Boże, znowu filozofuje. Kurwa. Jęknęła ostatnie, niezbyt przystające damie słowo, uderzając się ręką w twarz i kręcąc na samą siebie głową. Co ją wzięło ostatnio? Może powinna porzucić swoje artystyczne lub transmutacyjne marzenia i skupić się właśnie na jakiś poradach psychologicznie- filozoficznych? Przejechała, podobnie jak on, dłonią po włosach i wyprostowała twarz, obdarzając go spojrzeniem orzechowych ślepi. Teraz on ją zagiął! Zamrugała kilkukrotnie, przykładając palec do ust. Zdarzyło się? Wstała zgrabnie, zaczynając chodzić w kółko. Wolną dłoń wsunęła w kieszeń szortów, druga nadal tkwiła przy pełnych, karminowych wargach. Rude włosy kołysały się niespokojnie pod wpływem jej ruchów. Zawsze starała się postępować zgodnie ze swoim sumieniem, zasadami - żeby właśnie nie dopuszczać, do tej sytuacji. Wiadomo jednak, że nie zawsze dzieje się tak jak chcemy! Ruda kontemplowała dłuższą chwilę, chodząc i nucąc pod nosem, mając spojrzenie w ziemi. W końcu nagle stanęła, obróciła się i pokazała na niego ręką, zupełnie jakby doznała nagłego olśnienia, odblokowała jakąś nieczynną część mózgu. — Mam! Tak! Holden, skąd Ty wytrzasnąłeś to pytanie?!—zaczęła na jednym tchu, wlepiając w niego ślepia. Wyprostowała się, opuszczając dłoń i również wsuwając ją do spodenek tak jak drugą. Ruchem głowy odrzuciła kaskady włosów na plecy.—Nie powiedziałam przyjaciółce, ze podobał mi się jej brat, gdy byłam w czwartej klasie! A powinnam! Wybiłaby mi to z głowy i oświecenie przyszłoby szybciej. Żałuje jeszcze, że tak późno posłuchałam jej rady dotyczącej socjalizacji. Nie powinnam była tak się odcinać, chociaż nadal twierdzę, że całe te relacje międzyludzkie wyjdą mi bokiem. No ale wpadłam! Trochę przykro, że Ciebie czy Marcelinę poznałam lepiej tak późno. Odparła w końcu z delikatnym wzruszeniem, zgodnie z prawdą. Wciąż zastanawiała się, czy nie ma więcej grzechów tego typu na sumieniu, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Może były to jakieś drobne, mało istotne rzeczy jak zjedzone jedno ciasto za mało czy zbyt późne zaangażowanie się w transmutacje, ale.. Pracowała nad tym, aby nie żałować - chociaż nie zawsze była taka możliwość. Każdy miał swoje małe, ciemne plamki w sercu, które prześladować go będą do końca życia. Dlatego tak ważne jest, aby było ich jak najmniej. Westchnęła, odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy, delektując się promieniami słońca na bladej, nieco zmęczonej buzi. Wysunęła dłonie ze spodenek, splątując je pod biustem. — Oddaje pytanie! Ty masz coś takiego, czego żałujesz? Na co brakło Ci odwagi, a bardzo chciałeś? Chociaż to wcale do Ciebie nie pasuje. Pozory jednak mylą, nie? Spójrz na nas. Jeszcze pół roku temu miałam chęci zepchnąć Cię ze schodów, a teraz wydajesz mi się sympatycznym lemurem. Ahh ta nieprzewidywalność i złośliwość losu, co? —westchnęła ciut leniwie, nadal nie zmieniając położenia i pozycji, wyrazu twarzy. Nawet nie uniosła powiek do góry. Pozwoliła sobie po kilku dłuższych sekundach dopiero wyprostować głowę i posłać mu krótkie, zaciekawione spojrzenie..
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Wspomnienie o muzyce mnie ożywia, bo wszelkie melodie zawsze działają na mnie niczym magnes. Pewnie jeśli w przyszłości nie wyszłoby mi w kierunku magicznej weterynarii, zająłbym się sprzedawaniem płyt, szerząc przy okazji wśród czarodziejów również mugolską muzykę. Niemagiczni ludzie mają tyle dobrych utworów, że aż przykro mi, gdy nie tylko uczniowie Hogwartu, ale i dorośli ograniczają się wyłącznie do tych najbardziej znanych zespołów magicznych. Przecież muzyka pozwala na taki sam rozwój intelektualny jak książki czy spektakle teatralne. Dlaczego więc nikt nie idzie w tym kierunku? - Mugolska muzyka elektroniczna, raczej mało popularna wśród czarodziejów – odpowiadam Nessie. Sam nie wiem, czemu akurat ta piosenka pojawia się w mojej głowie. Puścił mi ją kiedyś wujek Scott, kiedy po raz kolejny kręciłem się po jego sklepie, szukając jakiś płyt. Może to wina tego błękitnego nieba nad naszymi głowami, które przypomina mi, jak bardzo lubię kolor niebieski. I nie ma to nic wspólnego z moją dziwną słabością do Krukonów! Ale lubię się nimi otaczać, bo akceptują każdego niezależnie od tego, jaki by nie był. I przodują w kreatywności, choć na pierwszy rzut oka wydają się ułożeni. – Ja ogólnie strasznie lubię mugolską muzykę. Mój ojciec pochodzi z niemagicznej rodziny, a jego brat pracuje w sklepie muzycznym i zawsze wciska nam jakieś płyty, więc znam tego dużo. Lubię punk, ale to by ci się raczej nie spodobało, klasycznego rocka… jakieś takie stare hity z lat osiemdziesiątych. Dużo tego, jak na takich biedaków mamy całkiem sporo winyli – mówię jeszcze, niemalże wpadając w słowotok, choć nie dzielę się z nią żadnymi konkretami. Właściwie to wielu ludzi zadaje się ze mną głównie przez wielką skrzynię płyt moich i mojego ojca, bo mogą sobie za darmo posłuchać tego, co tworzy społeczeństwo nieznanego im świata. – Znasz muzykę mugoli? Nie podciągam tego pod naszą grę. To po prostu temat-rzeka, o którym jestem w stanie mówić bez przerwy, jeśli ktoś mi na to pozwoli; na równi ze zwierzętami i roślinami. Lanceley nieświadomie weszła na ścieżkę, na której znam drogę bez mapy. Zamykam na chwilę oczy, choć moje myśli nie wędrują nigdzie daleko. Mimo że widzę ciemność, mam wrażenie, że wciąż patrzę na błękitne niebo rozświetlone iluzją parzącego słońca. A gdyby tak…?
I want to know, have you ever seen the rain? I want to know, have you ever seen the rain comin down on a sunny day?
Z moich ust wyrywa się jeden z ulubionych przebojów mojego ojca i nawet nie staram się nad sobą zapanować, chociaż mam wrażenie, że strasznie go fałszuję. Na dodatek przeciągam słoneczny dzień o wiele bardziej niż wokalista w oryginalnym przeboju, przez co brzmi to trochę nienaturalnie. Ale nie znam się na tym na tyle dobrze, by to stwierdzić, a Nessa mi pewnie tego nie powie. Z tego zamyślenia wyrywają mnie jednak słowa Ślizgonki, więc otwieram oczy i marszczę przy tym nos, bo to stwierdzenie nijak mi pasuje do wizji samego siebie. - Urocze stworzenie? A co ja, surykatka? – pytam nieco skonternowany, zważywszy na to, że nie jestem już dzieckiem. Mogłem się wycofać z pytania i wykonać jakieś zadanie, zamiast nakręcać ją na tę całą słodycz przedszkolaka śpiącego z pluszakami. Widać szczerość nie zawsze popłaca i właśnie się o tym przekonuję. Obserwuję, jak Nessa podnosi się i przeciąga, zasłaniając mi przy tym na chwilę słońce. Promienie tworzą na jej włosach dziwną mozaikę, która przypomina mi płomienie. A zważywszy na to, że pomimo zakrycia, świetlista kula nadal niemalże parzy jak letni upał, dziewczyna mogłaby być ogniem. Jakim cudem królowa lodu, którą tu zaprosiłem, przemieniła się we wnętrze wulkanu? Widać moje postrzeganie Ślizgonki musi być błędne, skoro cała ta śnieżna otoczka rozpuściła się wraz z płatkami, które jakiś czas temu stworzyliśmy. Ile już czasu minęło od momentu, kiedy tworzyłem orła w zaspie? Brak zegarka i dobra zabawa sprawiają, że czuję się jak w kasynie, otumaniony przyjemnościami. Z tym, że nie otaczają mnie karty, zaduch i dym z cygaretek, a świeża trawa i kwitnące kwiaty, choć nie mam pojęcia, kiedy te pojawiły się wokół nas. W mojej głowie rodzi się zalążek pomysłu, jednak nie jestem pewien, czy powinienem go wykorzystać. - Ludzie dostosują się do wszystkiego, a po wielu latach nie będą już nawet pamiętać, że coś istniało. Przyszłe pokolenia nie będą nawet świadome, że można żyć inaczej – mówię całkiem poważnie, nadal nie odrywajac wzroku od dziewczyny, bo ciekawią mnie jej reakcje. Kiedy zeszliśmy z obgadywania znajomych na tak filozoficzne tematy? Oboje płyniemy jak woda, której nikt nie zamierza postawić na drodze tamy, przez co doprowadzamy się nawzajem do ujścia przy morzu. A wpadnięcie tam może być nie lada problemem, stawiając przed nami zbyt wiele możliwości. - Twoi rodzice powinni też być od początku świadomi, że może nie zechcesz ciągnąć tej tradycji. To powinna być twoja dobra wola, a nie obowiązek, bo robienie czegokolwiek na siłę do niczego nie prowadzi. Ale jeśli naprawdę to lubisz i tego chcesz, kierując się własnymi uczuciami, a nie poczuciem, że jesteś im coś winna, to w porządku – uznaję, bo nie wiem, czy dyskusja na ten temat ma jakiś sens w momencie, gdy ona kieruje się tradycjami rodów, a ja nie mam o nich zielonego pojęcia. Do czynienia najwięcej mam z Thidleyami, którzy jednak są dziwni pod tym względem i Dearami, a ci z kolei mają gdzieś eliksiry i zajmują się tym, co uważają według siebie za słuszne. Nie wyobrażam sobie chociażby Caluma przy kotle, o takim Vilenie nie wspominając. Ale przecież Nessa jest z nimi spokrewniona i ma tę buńczuczną, buntowniczą nutę. Dlaczego nie pozwala jej się wydostać wobec jej własnego rodu? Milkniemy na dłuższą chwilę, wpatrując się w siebie i mam wrażenie, że może jednak powiedziałem coś nie tak? Nawet jeśli nie widać tego po minie dziewczyny, skąd mam wiedzieć, jakie myśli kręcą jej się po głowie? Mógłbym zapytać, ale czy w tym wypadku byłaby ze mną szczera? Wątpliwości co do jej gniewu rozwiewa jednak lemurza bransoletka, nad którą nie potrafię wyjść z podziwu, że w ogóle chciało jej się cokolwiek dla mnie robić. I skąd mogła mieć pewność, że na nią zasłużę? Splotła ją po zajęciach ze Swannem, licząc na cud, w którym oboje się dogadamy? Jeśli tak, może powinna zgłosić się do jasnowidzów, by sprawdzili, czy nie posiada przypadkiem ich daru. Ja z pewnością nie wpadłbym na coś tak absurdalnego. A może jednak? W końcu to właśnie ja zaproponowałem jej wizytę w tym pomieszczeniu, kierując się bardziej instynktem, niźli zdrowym rozsądkiem. Jeszcze przez moment wydaje mi się, że nie jestem w stanie jej się odwdzięczyć, zwłaszcza że mnie na to nie stać, ale powraca do mojej głowy pomysł, który kilka minut temu zanegowałem. Sięgam ręką do jednego z żółtych kwiatów wyrastających na trawniku i zrywam go, by po chwili dołączyć do niego kolejnego. Mam wrażenie, że rośliny pojawiają się pod moimi palcami jak na zawołanie, a ja zaplatam ich długie łodygi. Chociaż kwiaty wydają się niemrawe, wczesnowiosenne, to razem tworzą całkiem niezłą kompozycję. Nie wiem jeszcze, czy wyjdziemi z tego coś konkretnego, ale nie zamierzam przez to przerywać konwersacji. - Czym sobie zasłużyłem? Bo nie uwierzę, że chodzi wyłącznie o ogon lemura od Wróżki Chrzestnej – stwierdzam, jeszcze bardziej zaskoczony tym, że wykonała to całkiem sama. Czyżby Lanceley miała więcej talentów, niż się chwaliła? Jakim cudem można w ogóle aż tyle umieć? To jest dla mnie całkiem niepojęte, ale i tak zaplatam te kwiatki i nawet jeśli jest krzywo, to skończę. Usłyszawszy jej propozycję, przerywam na moment i przechylam głowę, by spojrzeć na dziewczynę z odrobinę innej perspektywy. Czy ona właśnie proponuje mi umówienie się? Nawet jeśli to – jej zdaniem – męski wypad, to i tak czuję się z tym trochę… dziwnie? Niepewnie? Wyjście „z kumplem” w towarzystwie o wiele ładniejszej osobniczki nie może się tak nazywać, nawet jeśli mielibyśmy chlać piwo i oglądać mecz quidditcha. Może nie powinienem aż tyle nad tym myśleć? - Jasne, czemu nie – rzucam mimochodem i jak gdyby nigdy nic wracam do zaplatania kwiatków, żeby nie patrzeć na Nessę. Aż tak się do mnie przekonała przez ten krótki czas, żeby proponować mi kolejne spotkanie, chociaż to jedno się nie skończyło? Może jednak powinienem jej z tych żółtych kwiatków skręcić jakąś mała trumnę? Pochowalibyśmy w niej zdrowy rozsądek. - No popatrz, a chwilę temu porównywałaś mnie do jeziora – mówię, byle się z nią przekomarzyć i wystawiam do niej język jak małe dziecko. W domu pewnie dowiedziałbym się, że mi go utną, ale tu mogę robić to, na co mam ochotę. No dobra, może nie aż tak, ale jednak. – Nie jestem alkoholikiem, jeśli to masz na myśli, ale pić czasem lubię. Potem zaczynam się śmiać tak głośno, że aż kwiatki wypadają mi z rąk i za chwilę będę musiał je pozbierać. Mimo wszystko jej uwaga rozbawia mnie niemal do łez. Dowiaduję się o sobie całkiem ciekawych rzeczy i nie sądziłem, że ktokolwiek może mnie w taki sposób postrzegać. - Nie jestem sercem Gryffindoru, raczej jego zakałą – mówię całkiem poważnie, chociaż nadal mam w oczach łzy ze śmiechu. – A to pytanie nie powinno raczej brzmieć głupi czy odważny?, w końcu mądrość to domena Krukonów, dlatego się nimi otaczam. Nie potrafię tego stwierdzić, bo przecież każdy głupiec uważa się za mądrego, a mądry za głupca. To pytanie bez odpowiedzi, jeśli chodzi o subiektywne odczucia i zaczynam filozofować równie mocno, co ty, więc w tym śniegu na pewno były jakieś prochy. Czym oni karmią kanalizację? Puszczam jej przekleństwo mimo uszu, bo ja brzydkie słowa wyssałem chyba z mlekiem matki, więc co mnie obchodzi, jak wyraża się Ślizgonka? O wiele gorsze słownictwo czasem słyszę u trzeciorocznych, kiedy wpadają do Zonka. Obserwuję ją przez chwilę z nieco zażenowanym uśmiechem, gdy uderza się w twarz, tak bardzo przejmując jedną kurwą, podczas gdy do burdelu jest jej nie po drodze. - Czym dla ciebie jest odwaga? – pytam poza naszą grą, bo jestem tego ciekawy. No i mam już w głowie swoją własną odpowiedź, ale zanim w ogóle zacznę ciągnąć te moje nędzne filozofie jeszcze dalej, chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia rudowłosa. Kiedy Nessa zastanawia się nad tym, jak odpowiedzieć na moje pytane, ja kończę zaplatanie kwiatów, ale trzymam to jeszcze w rękach, by nie przerywać jej w kontemplacjach. Nigdzie mi się nie śpieszy, mogę poczekać, aż mi odpowie i dopiero potem zdecydować, czy zasłuży na nagrodę, choć nie wygląda tak ładnie, jak pierwotny zamysł w mojej wyobraźni. Chociaż w głowie zawsze wszystko wydaje się o wiele lepsze, niżbyśmy tego chcieli. Albo gorsze – to już zależy od sytuacji, w jakiej się znajdujemy. - Której przyjaciółce? – pytam, nim zdołam ugryźć się w jęzor, bo mimo wszystko może po jej imieniu wyczaję, o kogo jej chodziło. Cezar nie ma siostry, więc na pewno nie o niego. A po Nessie można się spodziewać naprawdę wszystkiego, więc nic dziwnego, że mnie to ciekawi. Prawda? Ale na siłę jej za język nie mogę ciągnąć, zwłaszcza ze to wyrwane nagle zdanie nie zalicza się do naszej gry i to wyłącznie dobra wola Lanceley, czy mi na to odpowie. – Ej, nie ma tak – mówię jeszcze z wyrzutem, gdy stwierdza, że oddaje mi moje własne pytanie. – Czekaj chwilę – dodaję, spoglądajac, jak cieszy się promieniami sztucznego słońca. Ciekawe, czy też wywołuje raka i poparzenia? W każdym razie zbliżam się do niej, trzymając w rękach kwiatki.
little darling, it seems like years since it’s been here here comes the sun, here comes the sun and I say it’s all right
Śpiewam po cichu, tym razem już celowo, bo piosenka idealnie mi pasuje do tego, co zamierzam zrobić i nakładam dziewczynie na głowę wianek z żółtych kwiatów, których nazwy nigdy nie potrafiłem zapamiętać, bo nie uważałem, że będą mi do czegoś potrzebne. Zwłaszcza, że nie używa się ich do żadnych eliksirów. - Awansowałaś z królowej lodu na panią wiosnę – mówię cicho, układając jej moje dzieło na włosach tak, by się z nich szybko nie zsunęło. Może to głupota z mojej strony, ale ta myśl rodzi się we mnie dopiero wtedy, gdy jest za późno i Nessa ma na głowie wieniec z liści i żółtych płatków. – Pozory bardzo mylą, a ja mam na koncie wiele rzeczy, których nigdy nie zrobiłem i prześladują mnie do dziś, ale ci o nich nie opowiem. Całkowicie zmieniłabyś o mnie zdanie, więc wolę, żebyś wymyśliła mi jakieś zadanie. Opuszczam ręce, gdy uświadamiam sobie, że przez całą moją wypowiedź trzymałem palce wplecione w jej włosy, choć wianek już dawno leżał tak, jak powinien. W tym śniegu naprawdę coś musiało być, skoro aż tak bardzo mi odbija. Jest całe mnóstwo spraw, których żałuję i ta lista cały czas rośnie.
Nesse bardzo pozytywnie zaskoczyła tak żywa reakcja na temat związany z muzyką. Ona sama ją uwielbiała i Holden dostał ogromnego plusa za sam ten optymistyczny wyraz twarzy, który przybrał. Pochodziła ze znanego, związanego z muzyką rodu i matka powtarzała jej, że melodię i płynącą z nich radość ignorują tylko ludzie źli lub bardzo nieszczęśliwi, tkwiący na skraju jakieś depresji. Wtedy też dźwięk stawiał się irytujący, drażnił. Westchnęła cicho, wędrując brązowymi ślepiami po twarzy gryfona. Na pełnych wargach błądził zaintrygowany, zaciekawiony uśmiech. Dla niej też był to przecież temat rzeka! Gdyby znała sztukę czytania w myślach, zapewne by się z nim zgodziła — magiczni bardzo ograniczali siebie, swoje uszy. Mugole byli wyśmienici w tworzeniu muzyki, ich piosenki zapierały dech w piersiach i wprawiały zmysł słuchu w stan prawdziwej euforii. Ona sama znacznie częściej sięgała po twórczość z drugiego świata jak z własnego. Na jego słowa przytaknęła, wędrując myślami, wgłąb swojego umysłu, szukając jakiegoś przykładu muzyki elektronicznej, o której wspominał. —Chyba nie. To takie śmieszne łubudubu? Nie jestem pewna, czy akurat to znam i tym bardziej, czy to lubię. —odparła po chwili namysłu, zgodnie z prawdą. Wolała chyba spokojniejsze klimaty, ubrane w piękne nuty i słowa, tworzącą estetyczną i głęboką całość. Ruda była jednak uniwersalna, doceniała każdy wkład własny w twórczość muzyczną, która przecież sprawiała, że świat był dużo piękniejszym miejscem. Słuchała go z uwagą, niemym wyrazem zachwytu. Usiadła wygodniej, mając brzydki nawyk ciągłego ruszania rękoma, stukała palcami o materiał swoich spodenek. Dużo wiedział, brzmiał na takiego obeznanego! I dlaczego oni wcześniej nie złapali wspólnego języka? Ruda miała wrażenie, że przez jakiś błąd kapryśnego losu, ich czerwone nitki splątały się w którymś miejscu i nie były w stanie rozwiązać się na tyle, aby do siebie dotrzeć.—Mhm! Znam! Często grywam ich piosenki z filmów, ballady, symfonie Beethovena.. Są niesamowite, cudowne! Powinny być wszechobecne w naszym świecie, prawda? Holden! Musisz mi kiedyś pokazać swoją kolekcję, puścić ulubione piosenki! Może swoją ulubioną? Wiesz, że mój ród jest związany z muzyką od pokoleń, prawda? Mam odziedziczony chyba po babce słuch, który umożliwia mi zagranie każdej piosenki, którą słyszałam. Odtworzenie jej! Będę mogła Ci przygrywać na skrzypcach, gdy będziesz smutny. Winyle..? To te duże, prawda? Wyglądają bardzo elegancko! Dodała na jednym wdechu, szybko. Wpadła w jakiś podekscytowany monolog, na bladych licach aż zatańczył delikatny, dziewczęcy rumieniec. Nessa była postrzegana jako silna i niezależna kobieta, potrajającą okazjonalnie złamać nos czy kopnąć w kroczę, gdy zachodziła taka potrzeba. Jak odważny, nieustraszony potwór z domieszką szlachetnego rycerza. Kiedy jednak przychodziło do sztuki.. Budziła się jej inna, nieznana wielu ludziom strona. Odgarnęła włosy za ucho, przekręcając głowę w bok i z błyskiem w oczach wpatrując się w towarzysza, który ni stąd, ni zowąd zaczął śpiewać. Jego twarz nieco złagodniała, widać było, jak wielką sprawia mu to radość. Nie była to piosenka, którą znała. Nie potrafiła skojarzyć ani słów, ani melodii, a przecież pamięć do tego miała naprawdę dobrą! Mimowolnie poruszała palcami zgodnie z zasugerowaną przez niego intonacją, robiąc ze swoich ud klawisze pianina. Przymknęła oczy, kiwając delikatnie głową i udając się gdzieś do własnego wnętrza, poszukując odpowiednich nut. W muzyce było dobrze każdemu, nie zwracała więc uwagi na ewentualne błędy czy fałszowanie, ciesząc się całkiem przyjemnie brzmiącą piosenką. Na jego słowa wróciła jednak do rzeczywistości, wolno unosząc powieki i mimowolnie wyobrażając sobie różową, Holdenową surykatkę. Parsknęła śmiechem, kręcąc przepraszająco głową, robiąc niewinną minę, jaką była w stanie w obecnej sytuacji, w swoim położeniu. Nie chciała, żeby się gniewał czy sądził, że kwestionuje jego męskość! Miał w sobie jednak coś takiego naturalnie uroczego, że powinien być tego świadom. — Nieee.. Surykatkę to może nie. Masz jednak w sobie coś takiego, powinieneś być tego świadom. To przecież nic złego, nie? Ty jesteś uroczy, a ja mam w sobie potwora. Nie traktuj tego źle. Ludzie o dobrych sercach mogą pozwalać sobie na taką cechę.—odparła wciąż rozbawionym tonem, wstając. Chciała się rozprostować, siedzenie ją zmęczyło. Było coraz cieplej, dlatego zsunęła z ramion eko-skórzaną kurtkę, rzucając ją na trawę i poprawiając rękawki bluzki, którą miała pod spodem. Jej dłonie wystrzeliły w górę, zacisnęły się w piąstki i rwały się aż do nieba, w akcie leniwego przeciągnięcia się. Stanęła w końcu, oparła dłonie na biodrach i odetchnęła głośniej, rozglądając się po wiosennej scenerii, ruchem głowy odgarniając kaskady płomiennych włosów na plecy. Ostatecznie jednak powędrowała wzrokiem do Thatchera, wciąż mając w głowie jego poprzednie słowa dotyczące płyt. Wiedziała, że przez dłuższy czas nie wyjdą jej z głowy. Był takim ciekawym stworzeniem. Właściwie zapomniała, dlaczego wcześniej ją irytował. Może to była kwestia jakichś podobieństw, których akurat teraz nie potrafiła wymienić? Nie chodziło nigdy o wygląd czy aspekt fizyczny, Lanceleyówna bowiem nigdy ludzi w ten sposób nie oceniała. Czasem zachowywał się jak idiota na lekcjach, na których ona tak bardzo uważała i starała się brać w nich czynny udział, spełnić swoje zawyżone ambicje. Od tego chyba jej niechęć się zaczęła, tylko dlaczego go nie zignorowała, tylko zwracała uwagę? Uśmiechnęła się do swoich myśli, nadal będąc pod wrażeniem złośliwości i kapryśności losu, nieprzewidywalnego przeznaczenia. Nie lubiła wróżbiarstwa czy astronomii, a jednak tak banalne rzeczy, jak te, o których pomyślała wyżej, sprawiały, że dużo łatwiej było jej poradzić sobie na świecie. Dlaczego zachowywał się czasem jak taki głupek bez podstawowej wiedzy, kiedy był tak mądrym stworzeniem? Życiowe tematy nie były mu obce, potrafił odnaleźć się w konwersacji psychologicznej, jak i filozoficznej, wplątując w nie nutę swojego uroku osobistego. — Na swój sposób to przykre, nie? Teoretycznie jest rozwój, idziemy do przodu.. Mam jednak wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem tracimy jakiś fundament. A to wcale nie jest dobre, różowiutki. — mruknęła z westchnięciem, tym samym zgadzając się z jego wypowiedzią. Niesamowite, jak swobodnie dryfowali pomiędzy tematami wszelakimi, nie odnajdując wstydu czy zwątpienia, nie gubiąc chęci na dalsze prowadzenie konwersacji. Ness była dziewczęciem zabawnym, ze zdradzającą wszystko mimiką twarzy i gestykulacją, nad którą nie panowała wcale. Jej ciało samo reagowało, przez co była tak beznadziejnym kłamcą. Oczywiście, potrafiła grać, jednak brak szczerości tak bardzo kłócił się z jej sposobem bycia i ułożeniem wewnętrznym, że na dłuższą metę było to niesamowicie problematyczne. Dlatego wolała nie kłamać wcale, pozwalać ludziom zmierzać się z brutalną szczerością. W ten sposób było też dużo prościej zweryfikować znajomych. Na wzmiankę o rodzinach wzruszyła delikatnie ramionami, przez chwilę jakby zastanawiając się, jaka odpowiedź byłaby tą najlepszą. Nie chciała źle zabrzmieć ani też stworzyć jakieś dziwnej otoczki dookoła osób o czystej krwi, które rzekomo muszą się dostosowywać. — Cholera, nie wiem. Niby chcę, ale niby też nie chcę. To jeden z tych wyjątków, z którymi od dłuższego czasu nie mogę sobie poradzić. Strasznie łatwo pomylić uczucia, o których wspomniałeś, a ja bardzo nie chcę obudzić się za trzydzieści lat i żałować źle podjętej decyzji. Dlatego nadal się nie określiłam, unikam dania im jednoznacznej odpowiedzi. Nadal mam dwa lata, zanim ojciec będzie chciał mi oficjalnie przekazać część biznesu i wciągnąć w tajniki tworzenia instrumentów, przekazując największe sekrety rodzinne. Tyle ciekawych rzeczy na świecie, nie rozumiem, dlaczego w ogóle oczekują ode mnie, że ograniczę się do jednej.— odparła z teatralnym wywróceniem oczu, jakby poirytowana samymi przemyśleniami na ten temat. Bo przecież wciąż była młoda! Miała prawo popełniać błędu, spełniać swoje marzenia i rozliczać się z własnych niepowodzeń, tak jak Holden sugerował. Ciężko jednak było znaleźć jej złoty środek, który spełniłby oczekiwania i ambicje zarówno rodziców, jak i jej. Każdy z wielkich rodów miał swoje dziwactwa, a jednocześnie starsze pokolenie zabezpieczyło się wieloma dzieciakami, aby nazwisko i tradycje przetrwały. Mieli naprawdę duży wybór, komu przekazać rodowy pierścień i obowiązki głowy rodu. Państwo Lanceley mieli to nieszczęście, że los obdarzył ich tylko niesforną Nessą. Nastała cisza, rozdzierana tylko szelestem kołyszących się na wietrze liści. Nie przeszkadzało jej to wcale, stała grzecznie, nieruchomo. Gdyby wiedziała, że po głowie gryfona wciąż błądzą myśli skierowane na drobny prezent, roześmiałaby się i powiedziała, aby nie przesadzał. To przecież nie było nic takiego! Chociaż byłoby jej niezmierne miło, że sprawiła mu taką radość, to nadal.. Musiała przyznać, że tworzenie biżuterii było nad wyraz przyjemne, pomagało się jej skupić i pozbyć negatywnych emocji, które kłębiła w sobie. Nie była osobą marudzącą, a gdy miała do kogoś jakiś problem, zwykle wygarniała mu go prosto w twarz. Czasem jednak były rzeczy, które po prostu nie były warte poruszania i zaśmiecania komuś głowy. Wydała z siebie ciche "hmm", gdy zaczął zbierać świeże, wiosenne kwiaty. Zmarszczyła brwi i nosek z grymasem ciekawości, podążając za nim chwilę spojrzeniem, szukając jakiegoś sensu w działaniu. Może po prostu to było jego hobby? Nikt nie wiedział i Holden był florystą? Zaśmiała się cicho pod nosem, odganiając od siebie czym prędzej ów myśl. I znów dopytywał! Jęknęła z rezygnacją, teatralnie odchylając głowę do tyłu. Nadal jednak nie uświadczył z jej strony żadnej, najmniejszej nawet emocji negatywnej. — Tak po prostu, całokształtem, bo jesteś. Nazwałeś mnie królową lodu, nie? A przecież Władca musi dbać o swoich podopiecznych czy coś. Naprawdę, nie przejmuj się tym tak i w żaden sposób nie czuj się zobowiązany. —rzuciła w jego stronę, tonem, któremu ciężko byłoby znieść jakikolwiek sprzeciw. Zerknęła na niebo, sunące wolno po sztucznym błękicie, równie sztuczne chmurki. Pomieszczenie te miało niesamowite właściwości i aurę, samo przebywanie tutaj sprawiało, że troski zostawiały za drzwiami. Nessa była znana ze swojej muzykalności i zaangażowania w transmutacje, nigdy jednak nie umieszczała siebie na piedestale i nie widziała sensu w mówieniu na prawo i lewo, jaka to ona nie jest zajebista. Nienawidziła czuć się od kogoś gorsza i robiła wszystko, aby inni w jej towarzystwie również się tym nie przejmowali. Każdy miał jakiś talent, rodził się z nieoszlifowanym diamentem i tylko od własnego zaangażowania i samozaparcia zależało, jaki kształt uzyska ów zdolność ostatecznie. Po rzuconej luźno propozycji męskiego wypadu zostawił na chwilę kwiaty i podniósł nań ślepia, na co ruda posłała mu pytające spojrzenie. Naprawdę nie widziała niczego złego w swojej propozycji. Przecież byli kumplami, prawda? Nic złego wyjść razem, wypić kilka piw i porobić coś ciekawego — chociaż w przypadku Lanceleyówny nic związanego z Quidditchem i miotlarstwem nie przejdzie, bo to była jedna z niewielu dziedzin życia, których zrozumieć nie potrafiła. Miała lęk wysokości, prawda i na miotle była równie niezgrabna co niewinny słonik w składzie porcelany. Gdy jednak się zgodził, odetchnęła z ulgą. Głupotą z jej strony było zapominanie o tym, że z ust niewiasty o przeciętnej urodzie brzmieć taka propozycja może niczym zaproszenie na randkę, ale taki był jej urok. Nie mogła być bystra i dobra we wszystkim. — Okej, to jesteśmy umówieni! Zobaczysz, będzie fajnie. Jestem świetnym kumplem, nieskromnie mówiąc.—powiedziała pogodnie, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie, rozbrajający i nonszalancki sposób. Gdy przychodziło do Ness, ciężko było o zdrowy rozsądek, albowiem dziewczę bardzo często go gubiło. Po co on komu, kiedy uniemożliwiał szczere i bezpośrednie funkcjonowanie? Wiedziała, że wielu ludzi bardzo denerwował akurat ten aspekt jej charakteru, ale nikt nie kazał im jej lubić. A gdy udawali, kłamali i wychodziło na jaw, wtedy zazwyczaj obdarowywała ich swoim prawym sierpowym, za co nie raz rodzice otrzymywali już list od dyrektora. Roześmiała się na jego reakcję, podchodząc bliżej i wyciągając rękę w jego stronę, czochrając jego kolorowe włosy bezwstydnie. — Chwilę temu znałam Cię kilka słów, mnie? Ewoluowałeś więc w ocean! To jak tak samo, poza muzyką kolejna rzecz, która nas łączy. —rzuciła w rozbawieniu, krzyżując na chwilę ręce pod biustem i właściwie zastanawiając się, czy na pewno powiedziała prawdę. Ostatnio całkiem sporo piła, jednak nigdy nie w takich ilościach, aby stracić kontakt z rzeczywistością, dać się ponieść i zrobić coś głupiego w nieświadomości. Wiedziała, jak młodzi ludzie psuli sobie życia takim działaniem, a ona była na tyle ambitna, że nie mogła sobie na taką wpadkę pozwolić. Z kontemplacji na ten temat wyrwał ją melodyjny, męski śmiech. I co niby lemura tak rozbawiło? Zamrugała kilkukrotnie zaskoczona, po czym nie mogąc zwyczajnie wytrzymać, zaczęła się śmiać razem z nim. Był to odruch, nad którym nie mogła zapanować. Złapała się za brzuch, kucając i wlepiając spojrzenie gdzieś w przestrzeń przy swoich butach, bo każde zerknięcie na gryfona odnawiało jej gromki śmiech. — Po prostu nie dostrzegasz swojej roli w tym domu. Tiara nie wybiera bez powodu, prawda? A obecnie, gdybym miała wyobrazić sobie Godryka, to miałby wiele z Tobą wspólnego. I na pewno nosiłby dłuższe włosy! Coś jest w tych krukonach, prawda. Sama się łapię na tym, ze szybko odnajduję się w ich towarzystwie. Tak, nafaszerowany narkotykiem skłaniającym do filozofii śmiech.. A co do kanalizacji, nie zagłębiajmy się w to Holden, fuu..—poprosiła na koniec, wykonując obronny gest rękoma i robiąc nieco skrzywioną minę. Wolała o tym nie myśleć, zostawić to miejsce w okowach magii i towarzyszących jej wyobrażeń, nie mieszać z zawartością rur kanalizacyjnych. Jego zażenowane spojrzenie sprawiło, że wzruszyła niewinnie ramionami, następnie przybierając zaskoczoną twarz na pytanie, które jej zadał. Czym właściwie dla Nessy Lanceley była odwaga? To ją zagiął. Odpowiedź na to pytanie była taka złożona. Jak miała niby odpowiedzieć tak, aby zawrzeć w kilku słowach wszystko, co chciałaby na ten temat powiedzieć? Odwaga była przy każdej próbie zrobienia czegoś nowego, przy sięganiu fasolki z paczki od Botta, przy nowej piosence zagranej pierwszy raz na skrzypcach przed rodziną. Odwaga była w wielkich i w małych rzeczach, zaklęta w codzienności dnia, w szarej rutynie. Odwagą można było nazwać zaproszenie osoby, którą się lubi do kina czy też starcie z Bogiem, aby nauczyć się poprawnie rzucać zaklęcie odstraszające. W każdym kilometrze na motorze, każdej wycieczce na Nokturn, w każdej próbie przezwyciężenia własnych słabości. Owinęła kosmyk rudych włosów woku palca, wydając z siebie ciche mruknięcie. Ostatecznie posłała mu nieco zamyślone, ciepłe spojrzenie. Brązowe ślepia w promieniach słońca przybierały miodowo-złoty kolor niczym jej ulubiony, alkoholowy trunek. —Życiem. Każdy gest, który wykonujesz w celu złapania marzeń, istot, ludzi, których potrzebujesz. Każda próba zatrzymania przy sobie szczęścia. Odwagą jest szczerość, może być uśmiech. Bardzo ciężko stwierdzić w jednym zdaniu. A jak jest z Tobą? Czym jest odwaga w Twoich oczach?—odparła w końcu, po krótkiej kontemplacji. Poruszał coraz to trudniejsze zagadnienia, zmuszał jej leniwy dziś mózg do wysiłku, a jednak ślizgonka wcale nie miała mu tego za złe, ani tego, że zapytał -ona pewnie postąpiłaby tak samo. Uniosła dłoń, drapiąc się po głowie, śledząc go wzrokiem. Jego dzieło z kwiatów nabrało kształtu, kontrastując żółcią z kolorem jego dłoni. Nadal nie wiedziała skąd u niego tak wielkie zamiłowanie do kwiatków i roślinek, z którymi ona na dobrą sprawę wcale w zgodzie nie żyła. Zastanawiała się, czy mu powiedzieć o swoim głupim, dziecięcym zauroczeniu się Dearem, które na całe szczęście było jakimś błędem z przeszłości. Dopiero z perspektywy czasu była w stanie dojrzeć, jak wiele niezbyt sprzyjających miłości cech miał ten człowiek. Rozluźniła dłonie wzdłuż ciała, stojąc w miejscu.
— Beatrice. To śmiechu wartę, naprawdę — jak widzę to z miejsca, w którym stoję. Ale cóż, byłam tylko podlotkiem zafascynowanym starszym chłopakiem, który miał dostęp do świata, do którego jeszcze nie należałam. A Tobie kiedyś ktoś się tak głupio podobał? W sensie widzisz to jako błąd po czasie?—jak zwykle postawiła na szczerość, nie widząc sensu w ukrywaniu tego przed nim. Jedynymi osobami, które wolałaby trzymać w słodkiej niewiedzy była Bea i Vivi, nie wiedziała, jak mogłyby zareagować. Zresztą, szkoda było słów, aby do tego wracać. Dawno temu i nie prawda! Chociaż młoda czarownica z jednej strony powinna być wdzięczna, albowiem wyciągnęła cenną lekcję z całej tej sytuacji. Raz jeszcze zerknęła na niebo, czując, jak promienie sztucznego słońca padają na jej twarz. Oby tylko nie dostała piegów, bo przy jej drobnej budowie i aparycji, nadawały jej jeszcze większej dziecinności. Cóż to za tragizm być rudym, piegowatym i mieć metr sześćdziesiąt w obcasach, jak to jej ukochana cioteczka powtarzała. Ona sama reagowała śmiechem, albowiem swoich miedzianych pukli nie oddałaby za nic na świecie.— Na co mam czekać? Też będziesz kontemplował nad odpowiedzią? Zaczął się zbliżać z kwiecistą koroną w dłoni. Powędrowała do niego zaciekawionym spojrzeniem, nie bardzo rozumiejąc, co on właściwie chciał zrobić. Przysłuchiwała się też słowom, które cicho wypływały spomiędzy warg chłopaka. Holden wysunął ręce w jej stronę, nakładając na rudą głowę wianek, wprawiając Nessę w prawdziwe zaskoczenie. Rozdziawiła nieco usta, wlepiając ślepia w jego twarz. Ona? Królową wiosny? Stała jednak grzecznie, wcale nie przeszkadzało jej, że naruszał jej przestrzeń osobistą i opuszkami palców porywał kosmyki jej włosów, układając swoje dzieło tak, aby nie spadło. Cholera. Bez słowa słuchała, tego, co mówił, jakby doskonale wiedziała, rozumiała. Głos gryfona odbijał się echem po jej głowie, błądził i naruszał spokój myśli. Dlaczego miałaby zmienić o nim zdanie? Co takiego miał do zrobienia, gdzie stchórzył.. Nie czuła nawet, jak blade policzki pokrywa delikatny, różowy rumieniec. Zamiast tego przysunęła się, wysunęła dłonie w jego stronę. Ułożyła je na policzkach chłopaka i nacisnęła lekko tak, aby spojrzał w dół. Wspięła się na palce i wargami musnęła jego czoło niczym prawdziwa królowa dająca błogosławieństwo. Posłała mu delikatny uśmiech, gdy opadła na całe stopy. — Skoro ja awansowałam, to i Ty musisz! Teraz będziesz wiosennym rycerzem. I wiesz co? Zostaw to, przeszłość to przeszłość. Nie cofniemy czasu. Jesteś, kim jesteś, bo podjąłeś takie, a nie inne decyzje. Uważam, że jesteś dobrym człowiekiem i to chyba najważniejsze, więc nie powinieneś się przejmować, żałować. Pozwól odejść tym demonom, skup się na teraźniejszości. A przynajmniej spróbuj.— rzuciła cicho, nie spuszczając z niego wzroku. Następnie cofnęła się. Los chciał, że w tym samym momencie i on cofnął dłoń. Schowała ręce za siebie, pozwalając, by pod wpływem gwałtownego ruchu wijące się subtelnie pasma kołysały się, kontrastując z pięknym, żółtym wiankiem. Myślała nad zaklęciem, które sprawiłoby, że prezent zostałby z nią na zawsze i mogłaby zrobić z niego stały dodatek do swoich stylizacji, jednak przez całe to spotkanie, jego nieprzewidywalność i lekkość, nie była w stanie przypomnieć sobie odpowiedniego zaklęcia. Miała jeszcze na głowie wymyślenie mu zadania.. Wlepiła spojrzenie w zieloną trawę, szukając czegoś odpowiedniego. Nie myślała, że przejdą z teorii na praktykę i wcale nie była przygotowana. — Jak daleko mogę posunąć się z tym zadaniem? Jak dalece mogę sobie pozwolić? Bo to wiesz, pomysłów wiele, a nie chciałabym, żeby któreś sprawiły, że się czujesz źle czy niekomfortowo. Mogłabym zażyczyć sobie, aby zamknął jedną z niedokończonych spraw, które Cię prześladują.. Jest też pomysł związany z muzyką i tańcem, więc chociaż tyle Ci ułatwię, że możesz sobie wybrać kategorię Holden.— rzuciła w końcu pogodnie, posyłając mu pociągłe, intensywne spojrzenie. Tak się cieszyła z tego wianka, że chciała, chociaż tak mu się odwdzięczyć! Proste rzeczy, własnoręcznie przygotowane prezenty, chęć wywołania uśmiechu.. To wszystko było znacznie cenniejsze od najdroższej z diamentowych kolii. Uśmieszek nie schodził jej z ust, a we wciąż delikatnie zaróżowionych policzkach pojawiły się dołeczki. Wcale nie chciały zniknąć! Ruda uniosła dłoń, obuszkiem palca przejeżdżając po delikatnym, kwiatowym płatku. Wydała z siebie ciche "hmm", wciąż zastanawiając się nad odpowiednią konserwacją wianka, a wcześniej uniesiony palec przyległ do ust. Zawiesiła się nieco, wpatrując się gdzieś w przestrzeń pomiędzy gryfonem a znajdującym się nieopodal drzewem.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Ograniczenie. Słownik podaje dwie możliwości, z których jedna to zarządzenie krępujące czyjąś swobodę w działaniu, podczas gdy druga jest po prostu brakiem szerszych horyzontów myślowych. Ani pierwsza, ani tym bardziej następna nie kojarzy mi się z Nessą, więc dlaczego nie miałaby sobie pozwolić na cały wykład dotyczący odwagi? W tym pokoju padło już wiele słów, o dziwo nie tylko z moich ust, więc o wiele więcej nie zaszkodzi. Chociaż jak już o ograniczeniach mowa, to muszę tu stworzyć istne maślane masło (mugole tworzą coś takiego, to wręcz zaskakujące!), stwierdzając, że to właśnie mowa, albo – jak kto woli – dźwięki wypływające z naszych ust nie dają nam swobody. Nie można cofnąć tego, co się wypowie, ani tym bardziej nie ma się zbyt wiele czasu na ułożenie swoich myśli, gdy ktoś oczekuje natychmiastowej odpowiedzi. I przez to nie zawsze możemy przekazać, czym naprawdę chcielibyśmy się podzielić ze światem. Ale lubię mówić, o czym przekonują się wszyscy wokół. A jednak krąży mi po głowie myśl, czy gdybym wyciął słowa z książek i zawiesił je na tych ścianach, wszystko wydałoby się prostsze? Wyglądałyby, jakby lewitowały? Ten pokój wbrew pozorom jest ograniczony. To, że widzimy wokół niebo to jedynie magiczne sztuczki, ale gdybym postanowił iść teraz przed siebie, pewnie błękit złamałby mi nos. To nie byłoby zbyt miłe z jego strony, zwłaszcza że ten odcień, który teraz obserwuję, jest moim ulubionym. Czy gdybym wyciął teraz te słowa, dając je Nessie, ułożyłaby takie same zdania jak ja? - Walka o szczęście to odwaga? – dziwię się. – Przecież każdy pragnie szczęścia, nawet największy tchórz. A w naszym świecie szczęście to przecież kwestia kilku eliksirów, chociaż cholernie trudnych do uwarzenia. Moja wizja odwagi w porównaniu z jej jest jednak trochę… ograniczona? To śmieszne sformułowanie, zważywszy na to, co myślę na temat tego słowa. Ono samo jest jakieś takie niemrawe. Jakby mu się przyjrzeć, zaczyna i kończy się samogłoską, między pozostałymi na zmianę ma dwie i jedną literę. Żadnej wariacji; nic, co burzyłoby tę harmonię. Nuda, na którą ja nie mogę sobie pozwolić, chociaż czasem jest dobra, by ułożyć sobie w głowie myśli. Nie jestem odważny, tak naprawdę boję się wielu rzeczy, a tylko faszerowanie Euforią popycha mnie do tego, by załatwić wszystkie te ekstremalne sprawy, o których zawsze marzyłem. To nie jest to, czym mógłbym się szczycić, a coś zupełnie odwrotnego; jest sztuczne, jakby na pokaz. - Gdyby wciąć teraz gałąź i nazwać jej końce brawurą i tchórzostwem, odwaga jest dokładnie pośrodku. To nie tylko brak strachu przed tym, że coś się może stać, bo to akurat nazwałbym tylko głupotą, ale też świadomość, kiedy przerwać i nie ryzykować: no wiesz, znać swoje możliwości i nie przesadzać. Odwagą jest wycofanie się, kiedy widzisz, że coś może cię zniszczyć – mówię, kręcąc w palcach wiankiem, na który Ślizgonka zwraca uwagę. Rośliny otaczają mnie od dziecka, chociaż sam wolę zajmować się zwierzętami. Rodzice mimo wszystko nauczyli mnie szacunku większego szacunku do natury, niż do innych ludzi. Dalsza rodzina mamy nadal zajmuje się plantacjami magicznych drzew, ale dziadkowie załamali się po utracie posiadłości sąsiadującej z rezerwatem Shercliffe’ów, a Isobel nie chciała kontynuować tej tradycji bez rodziców. Zresztą po utracie wszelkich oszczędności, gdzie ministerstwo wykręciło się od płacenia ubezpieczeń, nie mieliby z czego odtworzyć tego, nad czym od tylu lat pracowali. I przez to klepiemy biedę, bo brat dziadka wyparł się nas wszystkich, zostawiając pozostałe sady, lasy i ogrody dla siebie. Ale nikt nie odebrał im wszystkim wiedzy, którą mogli przekazać potem mnie. Nawet jeśli zaplatanie wianków nie jest czymś szczególnie podziwianym, to chociaż raz mi się przydaje. Beatrice? Skądś kojarzę to imię, więc skupiam się na chwilę, by przypomnieć sobie, gdzie mogłem je usłyszeć. A potem mimowolnie krzywię się, gdy dociera do mnie, że naprawdę je znam. - Serio, Ness? Dear? Trochę jej nie dowierzam, ale z drugiej strony chyba większość moich koleżanek leciała (lub nadal leci) na starszego brata Caluma. Co one w nim widzą? Pojęcia nie mam, ale pewnie są bardzo zawiedzione tym, że ziomek się hajta. - Nad niczym nie będę kontemplował. To proste – mówię jeszcze, choć może brzmię nieco za ostro, bo wybija mnie z rytmu, mimo że kazałem jej czekać. – Ktoś mi się podobał. Każdy czasem wpada jak śliwka w kompot, ale to już nieistotne. Nie mówię nic więcej na ten temat, bo to tak stare dzieje, że dziwię się, iż nadal to czasem rozpamiętuję. Ale teraz znajduję lepsze rzeczy do roboty niż wspomnienie dawnej przyjaciółki, z którą znajomość zniszczyłem. Na przykład umiejscawianie żółtego wianka na czyjejś rudej czuprynie. I mam ogromną ochotę roześmiać się po raz kolejny, gdy widzę, jak Nessa rozdziawia usta ze zdziwienia, choć chwilę wcześniej widziała ten wianek w moich rękach i mogła co nieco przewidzieć; nakręcić trybiki w głowie. Tutaj jednak nas coś łączy: żadne z nas nie dowierza, że ktoś inny mógłby się dla niego postarać. Co sprawiło, że i ona wątpi w ludzi? Dziewczyna rumieni się, przez co jeszcze bardziej wyróżnia się na tle zielonej trawy i błękitnego nieba. Gdybym wiedział, że ten wianek tak bardzo ją uszczęśliwi, odpuściłbym sobie śnieżne zaspy. Ale przecież bez nich pewnie bym na to nie wpadł! Lanceley, co Ty wyprawiasz? Pojęcie przestrzeni osobistej w naszym przypadku coraz bardziej się zawęża, aż ostatecznie ginie gdzieś pod palcami Nessy, której dotyk czuję na swojej twarzy. Skóra pod jej palcami staje się cieplejsza, a ja tylko modlę się w duchu, żeby moje policzki nie przybrały identycznego odcienia, jak te Ślizgonki, bo chyba zapadłbym się pod ten sztuczny trawnik. A gdybym pozwolił sobie na większe zuchwalstwo niż pocałunek w czoło? Odganiam szybko tę myśl, bo pewnie zginąłbym na miejscu, kończąc w miejscu o wiele gorszym niż roślinność pod naszymi nogami. Zamiast tego uśmiecham się do niej wesoło, tak jak ona do mnie. - Miecze z kwiatów nie zapewniają zbyt dobrej obrony – zauważam, chociaż już mam przed oczami wizję potwora w zbroi ze stokrotek. Wrogowie zapewne umieraliby ze śmiechu. Pozostałą część jej wypowiedzi jednak ignoruję, bo nie wiem, co powiedzieć. Nie czuję potrzeby, by to uściślać, skoro zarzekłem się, że nie mam ochoty odpowiadać na zbyt trudne pytanie, które de facto wyszło ode mnie. Uwierz mi, że nie jestem dobrym człowiekiem. Kiedy Nessa odsuwa się ode mnie, wciskam ręce do kieszeni spodni i kopię butem trawnik, udając, że mam tam niewidzialny kamień. Nie do końca wiem, co ze sobą zrobić, bo po Lanceleyównie można się spodziewać wszystkiego, a tym razem nie wymigam się od niezręcznych wypowiedzi lub wyzwań, jeśli jednak postanowi wykorzystać to, że jestem w kropce. Obserwuję ją, jak zastanawia się, wpatrując się w źdźbła trawy. Ciekawe, czy jej myśli poruszają się w ten sam sposób jak rośliny na delikatnym wietrze, który pojawia się znikąd? - Nie mam pojęcia – mówię cicho, gdy wyrywa mnie z zamyślenia. Tracę podzielność uwagi, gdy eliksir euforii wyparowuje ze mnie niemalże do końca, ale jakimś dziwnym trafem nie zanurzam się w jeziorze pełnym ponuractwa. Może to po prostu czyjeś towarzystwo sprawia, że nie odbieram swoich emocji tak intensywnie, jak zwykle. Albo zupełnie na odwrót – nareszcie czuję wszystko tak, jak powinienem, bez kurtyny depresji osuwającej się na scenę mojego umysłu. Ale to jedynieiluzja, krótkie zamydlenie mi oczu. – Proponujesz mi taniec i śpiew, kiedy codziennie jesteś świadkiem moich wygłupów? – dodaję żartobliwie, gdy mi się przygląda, a kiedy przenosi spojrzenie w niedostępną dla mnie przestrzeń, chwytam ją z zaskoczenia za dłoń i okręcam wokół jej własnej osi. – Do tego nie potrzebuję wyzwań – stwierdzam jeszcze i przyciągam ją do siebie, łapiąc za drugą rękę dziewczyny, przez co wyglądamy trochę zabawnie, jak najmłodsi uczniowie na szkolnym balu. – Wyobraź sobie jakąś melodię, jakąkolwiek. Znasz ten motyw, kiedy każdy tańczy do swojej własnej muzyki, przez co wychodzi coś naprawdę śmiesznego? A może tym razem ty mi coś zanucisz? Wpadam w kolejny słowotok i napad euforii – chyba dopiero teraz ten ostatni – bo nie pozwalam jej się nawet zastanowić i już kręcę się z nią lekko w kółko do tylko mi znanego utworu, którego zanucenie mnie jednak przerastwa. Nie wiem, co mnie opętało, ale po chwili zwalniam, mrucząc pod nosem krótkie: przepraszam. A potem czuję, jak cała radość zaczyna ze mnie opadać, a w mojej głowie rozbrzmiewa długi jęk własnej rozpaczy, żestało się to akurat teraz. - Niedokończone sprawy mimo wszystko są skończone. Nie wiem, czy mnie dobrze zrozumiesz, ale nie chcę do nich wracać, bo nie ma już o co walczyć – tłumaczę jej. Na całej tej liście może znalazłoby się jednak kilka elementów, nad którymi mógłbym popracować, ale Nessa o tym nie wie i prawdopodobnie nigdy się nie dowie. – Nie wybieram żadnej opcji. Lubię komplikować – przyznaję jeszcze i uśmiecham się do niej, co pomimo chaosu, jaki panuje w moim umyśle, przychodzi mi z dziwną, trochę dziką łatwością. Nadal się trochę kołyszemy, chociaż w moim przypadku nie ma już żadnej muzyki, a jedynie dźwięk wiatru poruszającego gąłęziami drzew. To miła melodia, spokojna i niewymagająca. Jakaś nieznana mi siła, być może potrzeba zagłuszenia smutku, sprawia, że wypuszczam dłonie Nessy ze swoich i zbliżam się do niej jeszcze bardziej, znów usuwając granicę przestrzeni. I jak ostatni kretyn po prostu ją przytulam, bo na nic więcej mnie nie stać. - Postaraj się bardziej – mówię szeptem, mając oczywiście na myśli wyzwanie dla mnie. A zapach jej włosów miesza się z intensywną wonią żółtych kwiatów.
Zabawne, byli do siebie tak podobni, a tak skarnie różni. Te drobne dysonanse sprawiały, że całe to spotkanie przebiegało tak niespodziewanie sympatycznie, ciepło. Zawsze sądziła, że jak ludzi łączy tyle podobieństw, to ostatecznie będą się kłócić i skakać sobie do gardeł, a tu proszę.. Rozmawiało się jej z Holdenem naprawdę dobrze, swobodnie. Nawet jeśli na co dzień była osobą bezpośrednio i szczerą, w przypadku tej konwersacji nie obawiała się żadnych, nawet najmniejszych konsekwencji. A on wiedział o tym, że ma zapewniony tak samo neutralny grunt, że nie będzie go oceniała czy próbowała wbić mu do głowy swoich poglądów, zwyczajnie mając jakiś szacunek do wyrażanej przez niego opinii. Nie potrzebowali żadnych ograniczeń, do niczego. Chociaż z brakiem swobody miał, no, chyba że ktoś funkcjonował bardzo niekonsekwentnie i często zmieniał zdanie, rzucając tym samym część swoich słów na wiatr. I tak właśnie Nessa lubiła spędzać czas najbardziej. W przeciwieństwie do gryfona nie zawracała sobie głowy kontemplacjami na temat sztucznego, pięknego nieba. Właściwie to całkiem zapomniała, że nadal są w zamku, korzystając z jednej z magicznych sal. Poza teleportacją to właśnie Hogwart był miejscem, którego braku najbardziej współczuła mugolom. Tyle wspaniałych przygód i możliwości tracili, pozostając jedynie w strefie fantazji i wyobrażeń na temat magii. —Tak, to odwaga. Bo widzisz słońce, ludzie są bardzo wygodni, szybko się przyzwyczajają. Boją się tego, że gdy będą chcieli więcej, to stracą to, co już mają, że będzie gorzej. A przecież nie zyskamy nic bez ryzyka, do którego też odwaga jest potrzebna.—zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, unosząc dłoń i przejeżdżając dłuższym, pomalowanym paznokciem po policzku. Po chwili jednak machnęła ostentacyjnie ręką.— Zresztą, co ja tam wiem. Równie dobrze, mogę nie mieć racji i być w całkowitym błędzie. Eliksirów.. To nie jest tak, jak z narkotykami i alkoholem? Im dłużej, im głębiej w nie brniesz, tym bardziej tracisz samego siebie? Myślisz, że pijący takie wspomagacze nie boją się, że na dobre utracą możliwość odczuwania szczęścia? Mówiąc to, podniosła na niego spojrzenie z ciekawością, chociaż nie sądziła, żeby znał na to odpowiedź. Nie mogła przecież wiedzieć, jak bardzo nadużywał takich cudeniek. Ruda jednak miała to do siebie, że gdy już o czymś rozmawiała, to z reguły mówiła wszystko, co chciała, zgrabnie przenosząc jeden temat, na następny, czego niektórzy nawet nie zauważali. Lubiła rozmowy o czymś i zawsze było jej żal, gdy ciekawa konwersacja schodziła na psy. Na coś, co nie miało znaczenia. Drgnęła w miejscu, dłońmi poprawiając materiał koszulki. Na kolejne jego słowa na temat odwagi, wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, milknąć na dłuższą chwilę i zastanawiając się, jak właściwie chciałaby jego mocne i poprawne argumenty skontrować bądź poprzeć. Pokręciła w końcu głową, a przez pełne wargi przemknął cień uśmiechu, ukazujący na chwilę dołeczki w bladych policzkach. Wciąż nie mogła uwierzyć, że za fasadą popisywania się i głupoty krył się tak fajny i mądry chłopak. — Masz rację lemurze. Tylko tak nie całkiem. Bo przecież jak nie będziesz ciągle próbował powiększać swoich możliwości, wystawiać się na porażkę.. To utkniesz w miejscu, nie? A przynajmniej tak mi się wydaje. Tak, kiedy możesz upaść na dno.. Jednak czy nie prawdziwie silni są Ci, którzy potrafią od tego dna zgrabnie się odbić? Chociaż to chyba kwestia dyskusyjna, indywidualna. Dotycząca siły charakteru jednostki. Pytanie, czy porażka i ból sprawia, że motywujesz się do rozwoju czy, że się cofasz i nie chcesz już nigdy tak ryzykować. Zakończyła swój nieco przydługi monolog, chowając dłonie za siebie i splątując ze sobą palce. Jej wzrok wciąż wędrował pomiędzy Holdenową buzią, a otaczających ich, sztucznym krajobrazem. Widać było, że głupio jest jej tak ciągle się na niego patrzeć, a jednak uwielbiała utrzymywać kontakt wzrokowy z rozmówcą. Oczy były zwierciadłem duszy i to z ich reakcji można było dowiedzieć się o człowieku najwięcej. Nie znała historii Thatchera, nigdy nie miał okazji jej opowiedzieć na temat swojej rodziny i sytuacji, w której się znalazła, bo tak naprawdę rozmawiali ze sobą po ludzku pierwszy raz. Ona nie miała rąk do roślin, zwyczajnie relacja pomiędzy wszelkiego rodzaju florą, a Nessą była naprawdę napięta. Między innymi dlatego uważała się za człowieka paskudnego, bo tu też wychodziła z założenia, że podobnie jak zwierzęta — rośliny wybierały sobie tych dobrych, ciepłych ludzi. Słyszała przecież, jak babcia nie raz rozmawiała ze swoimi ulubionymi krzewami róż, które potem tak przepięknie rosły. No niestety, dla niektórych nie było już ratunku i jedną z takich osób — w swoim mniemaniu oczywiście — była Lanceleyówna. Gdy podniosła wzrok na jego twarz, zostawiając w spokoju zielone źdźbła trawy, kołyszące się leniwie na delikatnym, ciepłym wietrze, zauważyła, że się nad czymś zastanawiał. Przekręciła więc głowę w bok, posyłając mu pytające i zaintrygowane spojrzenie, a gdy z ust chłopaka padły słowa, westchnęła i rozłożyła ręce na boki bezradnie. — Nie mam nic na swoją obronę, poza tym, że byłam młoda i głupia. Spędzałam dużo czasu z Dearami. Wiesz, jak to jest, był starszy i popularny, a do tego wpadał ze mną w gadki. Tak wyszło. Całe szczęście, jak mówiłam wcześniej, udało mi się zmądrzeć i wybić sobie tak niedorzeczne rzeczy z głowy.—rzuciła z rozbawieniem w głosie, które w gruncie rzeczy dotyczyło jej samej. Bo co innego jej teraz zostało, jak śmiech? Na dobrą sprawę to sama teraz nie rozumiała, co te wszystkie niewiasty widziały w Dorienie. Szczerze mówiąc im bliżej poznawała Caluma, tym bardziej blask jego starszego brata gasł, bo może i krukon idealny i łatwy w obyciu nie był, ale był podobnie jak Holden — zwyczajnie dobrym dzieciakiem. Na jego słowa nie rzuciła już żadnego komentarza, nie chcąc ciągnąć widocznie irytującego go tematu, bo i po co? Miał rację, każdy czasem wpadał, jak w śliwka w kompot i nie było rady na te fascynacje czy raczej reakcje chemiczne, które w nas zachodziły, gdy spotykaliśmy ciekawą personę. Milczała, dając się grzecznie ukoronować kwiatowym diademem. Pamiętała, że kiedyś z koleżankami próbowała takie wianki robić, jednak pomimo zdolności manualnych, do tego akurat miała dwie lewe ręce. Właściwie, to nigdy też nie dostała takiego uroczego prezentu od nikogo i nawet nie dopuszczała do swojej rudej głowy, że takie coś mogłoby mieć miejsce. No bo dlaczego? Przecież wcale sobie nie zasłużyła, całym swoim irytującym jestestwem była zaprzeczeniem delikatności i kobiecej wrażliwości. A właśnie takie dziewczęta najczęściej te wianki dostawały. Musiała mu się odwdzięczyć, jakoś podziękować. Jak zwykle podążała za swoim wewnętrznym ja, działając bez pomyślunku, byle w zgodzie ze sobą. Dlatego też jej drobne dłonie zacisnęły się delikatnie na jego ciepłych policzkach, wywołując delikatny rumieniec. O dziwo dotyk ten był wyjątkowo delikatny, pozbawiony towarzyszącej jej na co dzień siły i niezależności. Dlatego zdecydowała się wspiąć na palce i delikatnie pochylić jego głowę, dotykając ustami czoła i dając mu buziaka, ot, tak. Bo chciała. Miała ochotę i nie było absolutnie żadnego powodu, aby ktoś lub coś miało jej tego zabraniać. Zawsze uważała, że takie drobne gesty najlepiej pasują do okazji tego typu. Nie miała pojęcia, jak on to przyjmie i czy się wścieknie, czy nie, ale skoro już zaczęła, to nie było odwrotu. Opadła w końcu na całe stopy, zostawiając swojego lemura w spokoju. Na całe szczęście uśmiechnął się na jej słowa, rzucając żartobliwy, pasujący do jej wiosennego błogosławieństwa komentarz. Ulżyło jej. Nie chciałaby, żeby wściekł się za coś takiego i żeby znów ich stosunki się popsuły. — Może i nie, ale z pewnością byłbyś najoryginalniej uzbrojonym wojownikiem. Może elfy albo nieśmiałki by Ci pomagały w walce?— odparła cicho, wzruszając delikatnie ramionami w zastanowieniu. Takie stworzenia lubiły rośliny, Holden też je lubił. Pasowało więc! Nie dziwiła się, że nie skomentował jej pewnie nudnego monologu, który przy okazji całusa podarowała. Ona sama nie wiedziała, czy potrafiłaby na to odpowiedzieć! Ruda delikatnie przeczesała palcami kosmyki włosów, pozwalając, by opadały jej na ramię, za wszelką cenę starając się nie ruszyć tkwiącego na głowie wianka. Przyglądała się, jak kopie butem w trawę udając, że znajduje się tam chyba kamień czy inna zabawka, a jego dłonie wsuwając się do kieszeni spodni. Zawstydziła go? Dlaczego? Przecież byli kumplami, a ona była najbardziej aseksualnym dziewczęciem w szkole, które raczej omijano w szkole szerokim łukiem. Właściwie to miała nadzieję, że go zaskoczyła. Wychodziła z założenia, że ludzie umiejący to robić są tymi bardziej wartościowymi, których spotyka się w życiu. Nie, żeby uważała się za jakąś wybitną i specjalną, ale z pewnością za dziwną. Stali dłuższą chwilę w milczeniu, po tym, jak gryfon nie potrafił dać odpowiedzi na któreś z jej słów, a ona sama zapomniała już, na które. Na jego pytanie retoryczne, faktycznie, doszło do niej, jak głupie to było. Przecież on wydawał się usposobieniem tańca i wolności, przez sam sposób poruszania się po schodach. Już zaczęła myśleć nad czymś innym, uciekła wzrokiem od jego twarzy gdzieś w przestrzeń, kiedy to Holdenowa dłoń niespodziewanie zacisnęła się na jej własnej, a następnie już kręciła się niczym figurka baletnicy w pozytywce. Było to tak niespodziewane, że jej palce instynktownie zacisnęły się na jego, zamykając rękę chłopaka w uścisku. Kaskady rudych włosów przecięły ze świstem powietrze, a ona sama roześmiała się pogodnie, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Doszłam właśnie do wniosku, że uwielbiam Twoją nieprzewidywalność i niereformowalność.—rzuciła cicho, wciąż ze śladem śmiechu w głosie, dając się przyciągnąć. Nie miała na sobie aż tak wysokich butów, więc różnica wzrostu z tej perspektywy była widoczna. Odchyliła nieco głowę, przyglądając się z bliska jego twarzy, do czego pierwszy raz właściwie miała okazję. Na jego propozycję kiwnęła głową, wpadając w sidła muzycznie-tanecznej pułapki zastawionej przez Thatchera. Nie mogła nie zauważyć dużych, ciepłych dłoni, które prowadziły ją w tej bezgłośnej melodii, nadając rytm i upewniając, że nie tylko ona jest tak pokręcona, żeby robić tak niewinne, dziecięce wręcz rzeczy w ich wieku. Przymknęła oczy, pozwalając sobie odetchnąć głośniej, starając się skojarzyć jakąś odpowiednią dla tej sytuacji melodię. Nessa nie była taka straszna i paskudna, jak ją malowali, gdy miała zamknięte usta i przez jej twarz nie przebiegał żaden złośliwy wyraz.— Nie stosują tego czasem w powieściach romantycznych czy filmach, które mugole robią? Wychodzą z tego naprawdę ciekawe sceny.. Melodia.. Ah! Przerwał jej, chociaż wcale nie była zła. Znów wytyczył rytm, do którego dziewczyna jedyne co mogła, to się dostosować i zwyczajnie dobrze bawić. Może i wyglądali jak para debili po prochach, kołysząca się w rytm nieistniejącej muzyki w komnacie, gdzie wszystko było też tylko złudzeniem, ale kogo to właściwie obchodziło? Uniosła powieki, patrząc na malujący się przed nią obraz, na skaczące po Holdenowej twarzy emocje, całych ich wachlarz. Była obserwatorem, nie potrafiła odwrócić wzroku, nawet jeśli nie wypadało, aby tak się wgapiała. Bo z jakiej racji? A co jeśli pomyśli, że go ocenia? Gdy zwolnili, ona wcale nie nie odpuściła, mocniej zacisnęła dłonie na jego własnych, dostrzegając podejrzany błysk w oczach, cień na licu. Na przepraszam, kiwnęła jedynie głową, bez słowa, marszcząc nos i brwi w charakterystyczny dla siebie spokój, chociaż ten zaniepokojony wyraz długo nie pozostawał na jej buzi. — Ani ja, ani nikt nie musi Cię rozumieć, dopóki postępujesz w zgodzie sam ze sobą. Przecież nikt poza Tobą nie wie, kiedy coś jest skończone, nie? Nie mam prawa Cię namawiać czy motywować, to Twoje życie. Czasem jednak iskra nadziei pojawia się w najmniej odpowiednim momencie, kiedy wcale się jej nie spodziewasz. Kiedy się już pogodziłeś z porażką.—rzuciła cicho, nie odwracając wzroku. Nawet jeśli te słowa miały go zdenerwować, to nie mogła tej wypowiedzi pozostawić bez komentarza. Był chyba jedyną osobą poza nią samą, której nie wyobrażała sobie na krawędzi. Nie widziała, jak czarne ręce rozpaczy sięgają jego sylwetki i próbują go ściągnąć w dół, zniszczyć jego wewnętrzne szaleństwo i kolor. To byłaby taka strata! Może dlatego właśnie z ust jej padały takie, a nie inne słowa? Melodia jakby nagle ustała, szum wiatru uderzał w uszy. Zatrzymali się, a ruda westchnęła cicho, nawet nie szukając głębszej przyczyny. Nawet jeśli chciała, to nie potrafiła. Nie umiała pytać, wciskać się buciorami w cudze prywatne sprawy. Przymknęła na chwilę oczy, starając się uspokoić rozbiegane myśli. Potrafił wywoływać ich tak wiele, podobnie jak ona pływał pomiędzy wszelkimi tematami, popadał ze skrajności w skrajność. Był jak jeden, wielki kłębek wełny, tylko że z emocji. Zadrżała, więc gdy podszedł i ją objął, zamykając w uścisku. Poczuła jego zapach wypełniający nozdrza, ciepło bijące od ciała. I stałaby tak, niezbyt wiedząc co zrobić, gdyby nie ton szeptu, którego użył do wypowiedzenia słów. Przejmujący, mający drugie dno. Uniosła powieki, zbierając się w sobie. Nie była kimś biernym, nie potrafiła. Jej dłonie uniosły się do góry, pokonując barierę z jego zaciskających się na jej talii ramion. Wspięła się na palce, przylegając swoim drobnym ciałem do jego torsu, musiał się tym samym pochylić tak, że jego twarz znalazła się przy jej ramieniu. Jedną z dłoni zacisnęła na materiale koszulki Holdena na plecach, drugą zaś przejechała po karku i ku górze, wsuwając we włosy, głaszcząc go po włosach uspokajająco. Wpatrywała się w przestrzeń za jego plecami, mając twarz na jego ramieniu. Zacisnęła go mocniej w objęciach. — Ty też. Nie wiem, z czym walczysz, ale postaraj się bardziej. Umiesz, nie jesteś sam. Masz wołku siebie ludzi, dla których jesteś ważny. Jak sam nie możesz znaleźć w sobie siły, to korzystaj z tej, którą mają i którą mogą oddać Ci inni.—podobnie jak on, pozwoliła, aby te słowa szeptem wydobyły się spomiędzy warg. Co innego mogła zrobić? Każdy miał swoje demony, wątpliwości, swój strach. Każdy człowiek miał swoją walkę. Wiadome było, że niezależnie jak wielkim było się indywiduum, nie dało się samemu stawić czoła wszystkiemu. Czasem druga osoba, stworzenie była potrzebna. Nigdy by się nie przyznała, ale gdy jej brakowało, już sił to potrafiła uzyskać ją poprzez samą rozmowę z kimś, kto był ważną częścią jej życia. Niespodziewanie Lanceleyówna zaśmiała się cicho pod nosem, wzruszając delikatnie ramionami, jednak nie puszczając.— Cholera, Thatcher, nie mam pojęcia, jakie dać Ci wzywanie. ]Rzuciła cicho, nieco przepraszającym tonem. Była zdecydowanie lepsza w zadawaniu pytań i wykonywaniu cudzych wyzwań jak w zlecaniu ich. Pewnie spowodowane to też było jej kłębiącymi się w głowie myślami, głupim doszukiwaniem się drugiego dna, próbie czytania między słowami.. Była zbyt ciekawska, zbyt lubiła komplikować sobie życie.— Ewentualnie mogę Ci powiedzieć, że gdyby coś się działo, to masz do mnie przyjść albo napisać. To też jest zadanie? Zapytała ze słyszalną wątpliwością w głosie, unosząc brew w zastanowieniu. To chyba zależy od punktu, w którym się stoi do takiego stwierdzenia i od tego, jakim było się człowiekiem! Ruda przymknęła oczy, odganiając od siebie jakiekolwiek granice i przekręciła głowę w bok, dając mu jeszcze krótkiego całusa w policzek. Nie wiedziała czemu właściwie, ale po prostu wyszło jej tak naturalnie. Opadła na całe stopy, cofając dłoń z jego włosów i karku, wędrując w nią stronę jego dłoni. Złapała za nią, przenosząc nań spojrzenie. Z cwanym uśmieszkiem złapała jego mały palec swoim, unosząc je i umieszczając pomiędzy nimi, nieco zwiększając dzielącą ich odległość. Podniosła na niego spojrzenie, które raczej sprzeciwu by nie zniosło. Drugą dłonią nadal go przytulała, a palce wbijały się w materiał. — Zróbmy taki układ! Ty mi powiesz, jak coś się będzie działo, a ja po prostu będę Twoim kumplem i Ci pomogę. Co Ty na to? To dobre zadanie!W końcu jestem rycerzem.. Chociaż nie, teraz to królową wiosny. Ty teraz nosisz zbroję.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Przez chwilę ogarnia mnie strach, że może Nessa wie o moim małym ogromnym problemie z eliksirem euforii. Nawet po jej wcześniejszych słowach mógłbym podejrzewać, że jednak jest tego świadoma, ale z drugiej strony to tylko domniemania, bo przecież nie ma pewności, dopóki sam jej się nie przyznam, a nie mam takiego zamiaru, bo jej podejście do tego rodzaju używek jest dla mnie niepewne. Ciśnie mi się na usta, by powiedzieć jej, że takie osoby się nie boją, bo tracą całkowite uczucie lęku, a z drugiej strony nigdy się nad tym nie zastanawiają. A może to tylko do mnie nie docierało i bagatelizuję swój kłopot, wmawiając sobie, że jeszcze mam szansę? Wiem jedno – dopada mnie coraz większe uzależnienie, a ta chwila, gdy teraz nie jestem pod wpływem eliksiru, jest najdłuższym takim momentem od wycieczki krajoznawczej do Egiptu. Nadal chyba mam gdzieś ze dwa flakony Euforii, ale nie spakowałem ich, by Nessa niczego nie dostrzegła. Przebywając z nią sam na sam w pewnym sensie na otwartym terenie nie mógłbym się łatwo ukryć z moim wspomagaczem. - Zawsze istnieje jakieś ryzyko, niezależnie od tego, po jaki eliksir sięgasz i mówi ci to, trochę nieskromnie, chyba jedyny nie-Dear radzący sobie jako tako z eliksirami u Sanford – stwierdzam, choć mogę trochę bajdurzyć z tym wybitnym studentem, bo nie znam ocen moich kolegów, a i lekcji trochę ostatnio unikam. Sam często skaczę z tematu na temat, ale miewam problemy z koncentracją, więc gdybym nie skupiał się tak bardzo na wypowiedziach Nessy, puszczając myśli samopas, pewnie wyłapałbym tylko pojedyncze słowa, nie mające po złączeniu najmniejszego sensu. A może ułożyłbym z nich swoją własną myśl, tworząc jeszcze inny pretekst do rozmowy? Pogawędki o pogodzie jednak mnie nie fascynują, chyba że są anomalia godne śniegu w lipcu. Szczerze? Chciałbym, żeby w moje urodziny powstały zaspy i żebym choć raz mógł wtedy zrobić bitwę na śnieżki, ale nawet pomimo tego pokoju nie jest to możliwe – ot, uroki wakacji. - Wiesz co? Chyba ci nieco zaburzę tę wizję mądrości, bo miałem raczej na myśli spierdalanie przed bazyliszkiem, niż próbę oswojenia go – mówię, prychając pod nosem, choć nie na nią, a na siebie samego, bo teraz mądrzę się, choć jakiś czas temu rzucałem się pod nogi buchorożca, by tylko go przytulić. Ale nawet pod wpływem eliksiru euforii nie odważyłbym się pewnie podejść do śmiercionośnego węża. – Ale skoro już mówisz o odbijaniu się od dna niczym piłeczka kauczukowa, to rzeczywiście jest to kwestia indywidualna. Nie każdy by potrafił i pewnie dlatego niektórzy posuwają się do sięgania po te eliksiry, które pomagają im w osiągnięciu szczęścia. Może za bardzo się wychylam, ale z drugiej strony ludzie raczej wiedzą, że interesują mnie dziwne tematy, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym znów wtrącił się z Felixem, czy Euforią. Tak jak Nessa nie radzi sobie ze wszelkimi przedmiotami, które dotyczą natury, tak ja czuję opory przed machaniem różdżką i rzucaniem zaklęć. Raczej marny ze mnie czarodziej, skoro wolę opiekować się tymi, którzy nie zawsze poradzą sobie sami, kiedy ludzie atakują lasy i inne ekosystemy. Równie dobrze mógłbym być jugolem, choć wtedy pewnie nie odkryłbym wielu zwierząt, które tak bardzo mnie fascynują, a które nie kryją się przede mną z pomocą Confundusa, czy innego równie dziwnego czaru. - Przecież nie musisz mi się tłumaczyć – stwierdzam i wzruszam ramionami, choć popularność Deara nadal mnie zaskakuje. Ogólnie te magiczne rody są oblegane niczym mugolska rodzina królewska, a przecież to zwykli ludzie, tyle że ich nazwisko składa się z zupełnie innych liter niż na przykład moje. I pewnie gdybym teraz słyszał myśli Nessy na temat Caluma, parsknąłbym śmiechem, ale ma rację co do jednego – jest zdecydowanie ciężki w obyciu. - Armia nieśmiałków? – pytam, gdy stoimy i snujemy naszą bajkę o wiosennych królewnach i rycerzach z kwiatów. – Chciałbym mieć nieśmiałka, ale z daleka od drzew raczej długo nie przetrwają, a ciężko je obserwować, gdy ich bronią. Nessa pozwala mi fantazjować, sama pozwalając się prowadzić w tych wyobrażeniach. Nie ocenia tego, co mówię, choć brzmi o wiele bardziej baśniowo, niż realnie nawet wtedy, gdy mówię o poważnych sprawach. Dmucham, by rozwiać jej nieco włosy, które właśnie układa, a wiatr akompaniuje mi, kręcąc jej lokami jeszcze bardziej. Śmieję się z tego, bo widać nawet magia popiera moje zdanie, że bycie roztrzepanym jest o wiele lepsze. Chaos ma swój urok, nawet jeśli chodzi jedynie o fryzurę i sam przeczesuję dłonią swoje własne kudły, by sterczały jak opętane i by Lanceleyówna nie czuła, że musi dążyć do perfekcji. Konwersacja ze mną, stanie tuż naprzeciwko i śmianie się wraz ze mną z głupoty mojej, czy też innych ludzi nie jest jak gra na instrumencie – nie wymagam od niej doskonałości, bo sam nie mogę jej zaoferować. - Podobno za to zamyka się w ośrodku o zaostrzonym rygorze – żartuję, kiedy wspomina o mojej niereformowalności, a ja prowadzę ją w tańcu, który jest równie nieskładny, jak chyba cała moja osoba. Chcę jej pokazać, że świat nie wymaga od niej etykiety i używania wyłącznie pięknych słów. To jedynie wymysł wyższych sfer, by poczuli się lepsi od pozostałych. Jedyne, czego życie od nas wymaga to, aby postępować ze swoimi własnymi przekonaniami, choć jednocześnie trzeba rozpatrywać szacunek do innych. Wydaje się to trudne, ale wbrew pozorom nie jest. A o wiele łatwiej to poczuć, gdy kręci się w kółko na porośniętym kwiatami jak leśna łąka trawniku w jakiejś klasie w środku wielkiego zamczyska, gdzie nikt nie spodziewa się, że ktokolwiek zechce tu tańczyć do nieistniejącej muzyki. Stworzyłem z mojego życia prawdziwy chaos, a teraz staram się przerobić w niego życie Ślizgonki – nie z czystej złośliwości, a raczej troski o to, że zmarnuje swoje marzenia na rzecz obowiązków, które – być może – nie zawsze będzie w stanie wykonać. - Co ty tak dzisiaj z tymi romansami? – pytam, przewracając oczami, gdy na chwilę zwalniamy, a potem znów ciągnę ją do tańca, jak gdyby miało od tego zależeć moje życie. Męczę się dosyć szybko, bo żaden ze mnie sportowiec, a i brak euforii coraz bardziej daje mi się we znaki. Obawiam się tylko skutków ubocznych i tego, czy jedynie będę wściekły, czy też runę na ziemię we śnie, z którego dziewczyna nie zdoła mnie wybudzić przez dłuższy czas. Przerwałem jej i wcale nie jest mi z tego powodu źle, bo to Nessa zazwyczaj dowodzi, a skoro mam ochotę na małą demolkę, nie mogę jej pozwolić mi w tym przeszkodzić. Nie wiem, skąd rodzi się we mnie ta myśl. Ani tym bardziej, dlaczego szczerzę się do niej jak głupi, gdy ona się we mnie wpatruje, mimo że czuję w środku tę przeklętą gulę, która rośnie za każdym razem, gdy wpadam w przepaść smutku. To tak, jakby jej spojrzenie oplatało tę kulkę jakąś siatką, która powstrzymuje ją przed opadaniem głębiej i głębiej. Nie ma to pewnie dla nikogo najmniejszego sensu, ale ja właśnie tak to widzę w mojej wyobraźni – kreskówkowy obraz mojego własnego wnętrza, w którym trybiki zatrzymują się, gdy tylko gula do nich dociera i zaczyna roztapiać się, zlepiając je ze sobą i uniemożliwiając ruch. A potem cały świat się zatrzymuje, kiedy ją obejmuję, a ona obejmuje mnie. I ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie, nie dlatego, że sam nie wiem, dlaczego to robię, a ze względu na to, że Ślizgonka, zamiast mnie odepchnąć, przytula się do mnie z własnej woli. Czuję ciepło, jakąś taką nieskończoną radość, którą jednak jestem w stanie jeszcze odczuwać i wydaje mi się, że może jednak wszystko wokół ma jakiś sens, bo ktoś znosi mnie nie dlatego, że czegoś potrzebuje, a dlatego, że sam tego chce. Moje ciało przechodzi dreszcz, gdy jej palce wędrują po moim karku, by wpleść się w rozczochrane, różowawe włosy. Podoba mi się ta bliskość i nie chcę, by się skończyła, dlatego przyciągam ją do siebie bliżej, niemal unosząc tego kurdupla w powietrze. Może w tej głupiej myśli, która narodziła mi się kiedyś w głowie jest trochę racji? Że zaburzamy przestrzeń osobistą innych ludzi, bo nikt nie zaburza naszej? Słucham jej z uwagą, zastanawiając się, o jakiej sile mówi. Większość otaczających nas ludzi jest smętna, nastawiona negatywnie do swojego życia i otoczenia, a ja przynajmniej staram się z tym walczyć. Może nie zawsze mi wychodzi, a moje metody nie są w najmniejszym nawet stopniu godne pochwały, ale walczę. Nie mam jednak pewności, czy bardziej angażuje mnie walka ze smutkiem, czy już z radością z radością, której potrzebuję bardziej niż powietrza i którą zapewnić mi mogą tylko coraz większe ilości eliksiru. Nie umiem jej na to odpowiedzieć, słowa nie chcą się wydobywać z moich ust, chociaż chciałbym jej się jakoś odszczeknąć. Zaciskam tylko dłoń na materiale jej ubrania na znak, że jednak dotarło do mnie wszystko to, czym się ze mną podzieliła i wtulam się w nią, zamykając oczy, bo iluzja słońca zaczyna mnie drażnić. - To wymyślisz potem – mówię, ale chwilę później rudowłosa ma już odpowiedź na tę zagwozdkę. – Możemy tak to uznać. Mam jednak nadzieję, że jednak do tego nigdy nie dojdzie, bo nie potrafiłbym się z nią podzielić moimi problemami, gdy sam sobie z nimi nie radzę. Wiem, że to właśnie o to chodzi, ale jednak po co miałbym obarczać sobą jej barki, skoro jeszcze niedawno skakaliśmy sobie do gardeł? Jedna rozmowa, choć trwająca już chyba wiele godzin, nie mogła przecież sprawić, że chciałaby mi pomóc tak bez powodu, prawda? A może jednak, zważywszy na to, jak sam zaczynam czuć się w jej towarzystwie i co zadziwia mnie coraz bardziej z każdą upływającą sekundą? A gdyby tak przeżywać dzień właśnie sekunda po sekundzie, zamiast skupiać się na tym, co może się zdarzyć daleko w przyszłości, a co i tak nigdy nie będzie wyglądało dokładnie w ten sposób, jak w naszej wyobraźni? Czuję dotyk ust Nessy na swoim policzku i otwieram oczy ze zdziwienia, znów czując tę wszechogarniającą radość. Kurwa, co się dzieje? Kusi mnie nawet, żeby powiedzieć do trzech razy sztuka, ale powstrzymuje mnie to, że Ślizgonka się odsuwa i łapie mój palec do przysięgi, która – znając ją – ma pewnie większą wagę, niż ta Wieczysta. Nie chcę jej przerywać, gdy chce mi przekazać jakąś ważną myśl, ale z każdym jej słowem mój entuzjazm słabnie. - Nie ma sprawy, kumplu – mówię, a mój głos brzmi nieco szyderczo, choć wcale tego nie zamierzam, więc próbuję to jakoś zatuszować i dodaję trochę łagodniej: - Nie próbuj odebrać mi mojej nowej roboty. Odsuwam się od niej, wcześniej jednak dając jej prztyczek w nos na znak, że jest durnym dzieciakiem, a potem rozglądam się wokół, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Teren, który nas otacza, przypomina nieco szkolne błonia, choć brakuje jeziora, ale podejrzewam, że byłoby widoczne, gdyby tylko znajdowały się tu jakieś okna. Ciekawe, jakie by to było wrażenie, patrzeć w dół na naturę, znajdując się w dokładnie podobnym miejscu. Może tak czują się te wszystkie bóstwa, które obserwują ludzi, jeśli tylko istnieją? - Wiesz, że drzewa słuchają, gdy się do nich mówi? – pytam i podchodzę do tego najbliższego, na którym wcześniej Nessa zawieszała wzrok, bo wydaje mi się najbardziej interesujące. Dotykam go dłonią i okrążam, jakbym chciał się mu przyjrzeć. – Babcia zawsze mówi, że drzewa najbardziej lubią bajki; magiczne historie, które mogą zbierać w swoich liściach. Im więcej ich mają, tym więcej baśni do nich dotarło. Mieliśmy kiedyś na podwórku drzewo, takie z domkiem i huśtawką. Lubiłem je, razem z bratem opowiadaliśmy mu historie. Ono samo też nas chyba obserwowało, bo wszystkie ważne dla mnie rzeczy miały miejsce właśnie tam – snuję dalej swoją opowieść, wciąż przyglądając się brązowej korze. Nie wiem nawet, czy Nessa mnie słucha. Mówię już chyba dla samego faktu mówienia i tego, by zająć czymś myśli. – W końcu komuś przestało się podobać, więc postanowili je wyciąć. Trochę o nie walczyłem, ale mi się nie udało i teraz zamiast drzewa mam pod domem kolejny sklep z bezużytecznymi gadżetami. Jestem zły na cały świat, że odebrał mi to, na czym mi zależało, choć jeszcze chwilę wcześniej sam twierdziłem, że staram się go doceniać. Nie jestem zbyt słowny, jak widać, ale muszę się nieco uspokoić. Opadam więc na trawnik i opieram się plecami o drzewo. Chropowata kora nie jest szczytem wygody, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. I o ile wcześniej wokół rosło pełno kwiatów, tak teraz pojawiają się w ich miejsce dmuchawce i mam wrażenie, że pokój samoistnie zmienia porę roku na lato. A może to po prostu błąd w ekosystemie tego miejsca wywołany zakłóceniami? Sięgam po jeden z puszków i zrywam go, a następnie zdmuchuję, sprawiając, że delikatne „piórka” unoszą się w powietrze. - Chyba zapomniałem o życzeniu – stwierdzam, trochę żałując, że go nie wymyśliłem. Aż dziw bierze, że nadal wierzę w te wszystkie brednie. – Podobno gdy się je zdmuchuje, można pomyśleć o czymś, czego się pragnie, ale ja zawsze o tym zapominam, nieważne czy to gwiazdy, czy kwiatki. Zrywam kolejnego i wyciągam rękę w stronę Nessy. Słońce znów sprawia, że jej włosy wyglądają, jakby krążyły w nich małe ogniki. - Twoja kolej – mówię, uśmiechając się do niech wesoło, co przychodzi mi tak naturalnie, że aż sam jestem sobą zaskoczony. Zazwyczaj to Euforia wykonuje tę robotę za mnie. – Wiesz, komu jeszcze obiecano spełnienie życzenia, ale za pomoc w rozstrzygnięciu sporu? Pytam chyba dla zasady, bo oczywistym dla mnie jest, że nie będzie znała odpowiedzi. Co nie zmienia faktu, że mam ochotę się z nią trochę podroczyć tą zapowiedzią historii, którą mogę jej opowiedzieć, jeśli tylko będzie tego chciała.
Nie wiedziała. Po prostu otwarcie wyrażała swoją opinię na ten temat, zresztą, jak na każdy inny. Przez myśl by jej nawet nie przeszło, że gryfon może być od czegoś uzależniony. Nie miała pojęcia o smutku i samotności w jego życiu, która skłonić go musiała do wyciągnięcia ręki po takie rozwiązanie.. Były gorsze używki, pewnie, ale czy aby na pewno będzie w stanie odczuwać normalnie szczęście i inne, pozytywne emocje po detoksie? Powinien dobrze to przemyśleć. Właściwie to miał szczęście, że nie wiedziała, bo z pewnością w trosce o jego zdrowie i bezpieczeństwo, wygłosiłaby jakieś kazanie i zaproponowałaby mu pomoc, gdyby tylko chciał. Doskonale wiedziała, że do niczego by go nie zmusiła, jednak chociaż by spróbowała i sumienie byłoby czyste. Miała to do siebie, że troszczyła się ważnych dla siebie ludzi, a Holden bardzo awansował w drabince towarzyskiej Lanceleyówny. Niczego nieświadomy rudzielec świdrował go wzrokiem, okazjonalnie obdarzając spojrzeniem otaczający ich, magiczny krajobraz. Na jego nieskromne słowa zaśmiała się cicho pod nosem. Rodzina Dear nie miała sobie równych w eliksirach, a mistrzowie z tej dziedziny rodzili się od pokoleń, co rusz próbując się przeganiać. Wystarczyło spojrzeć na Beatrice, Vivi, Blaithin i Heaven. Gryfon wydawał się jej jednak obeznany na temat, chociaż wcześniej nie zwracała uwagi na jego osiągnięcia i sukcesy na lekcjach. Ogólnie rzecz biorąc mało, na co zwracała wtedy uwagę, zawsze chciała być skupiona i osiągnąć jak najlepszy efekt, nauczyć się czegoś. Była cholernie ambitnym wężem. — Masz rację. Eliksiry są równie cudowne co niebezpieczne. Uważam, że dobre warzenie ich to sztuka i zabawa, jednak staram się nie sięgać po żaden. Zawsze bawiło mnie to, jak wiele mamy magicznych mikstur na to, czego mugole pragnęli od zawsze. Chociażby amortencja! —zaczęła z nutką zainteresowania tematem, którą tak łatwo było wyczuć w głosie rudowłosej dziewczyny. Ślizgonka zawsze starała się być sprawiedliwa i wiedziała, że lemur nie jest czystej krwi, więc tylko przekręciła głowę na bok i kontynuowała, opierając dłoń na biodrze.— Musi być jednak równowaga na świecie. Muzyków, pisarzy i artystów mają zdecydowanie lepszych. Takich dzieł, jakie potrafią stworzyć nawet i po najskuteczniejszym eliksirze nie wykreujesz. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, odchylając na chwilę głowę do tyłu i wpatrując się w intensywnie niebieskie niebo. Nadal była zaskoczona, jak zwinnie i zgrabnie przeskakują w tematach. Jak mocniej ściskają się nici, jak wiążą się supełki na palcach. Ceniła sobie ludzi umiejących prowadzić normalną konwersację. Holden był naprawdę elastyczny pod tym względem. Nie każdy mógł się poszczycić umiejętnością akceptacji cudzego zdania i brak prób narzucania mu swojego. W głowie miała prawdziwy kłębek splątanych myśli, wolno poruszających słów czy stwierdzeń na tematy, które już dawno skończyli. Nie musieli zastanawiać się nad tym, co mówić — wszystko wychodziło im naturalnie i zgrabnie, bez jakiegoś dziwnego przymusu i napięcia, które czasem można było spotkać między ludźmi.Z zamyślenia wyrwał ją głos Thatcher, zmuszający jej orzechowe ślepia do zaprzestania podglądania nieboskłonu. Przez chwilę, zamiast słuchać tego, co do niej mówił, zastanawiała się jak najtrafniej określić jego głos. Był charakterystyczny, pasujący tylko do niego z domieszką jakieś wrodzonej euforii i nonszalancji, miękki. — Bazyliszkiem? Wybrałeś akurat dużego węża, bo rozmawiasz ze mną?—rzuciła z ciekawością wymieszaną z rozbawieniem, szukając wzrokiem jego spojrzenia. Miała tendencję do porównywania do zwierząt, a nie dość, że ślizgoni byli wężami, to jeszcze ona miała miano potwora z Loch Ness, najgroźniejszego z nich — a przynajmniej tak sobie powtarzała i ślepo w to wierzyła, więc nazwanie jej Bazyliszkiem niewątpliwie byłoby komplementem. Nie mogła też zwyczajnie się powstrzymać i ugryźć w język, musiała zapytać. Opuściła dłonie luźno wzdłuż ciała. Widocznie był odważny, skoro wchodził z nią w tematy jak filozoficzne i fantazyjne, skoro próbował odwzajemnić jej próby poprawy z nim stosunków. Nessa zawsze powtarzała, że znajomość z nią to czyste szaleństwo i ona samą siebie ją zabiła. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że była gorsza od takiego jadowitego węża czy buchorożca. Znów uciekło jej zaintrygowane "hmm", spomiędzy warg. Zrobiła kilka kroków do przodu, przechadzając się po zielonej trafie, ruchem głowy zrzucając pukle ciężkich włosów na plecy.— Nie działa to tak czasem, że nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz? Poza tym wcale nie trzeba radzić sobie samemu. Znajdzie się ktoś, kto ma jeszcze skrzydła i wyciągnie rękę w kierunku osoby, która tego potrzebuje. Bezinteresownie. Ja wiem, że naiwnie wierzę w ludzką sprawiedliwość i honor, no ale.. Zamilkła nagle, wzdychając nieco ciężej. To była ta cecha osobowości, która ją irytowała i nad którą powinna była trochę popracować. Skoro była askesulana, męska, niezależna i silna, to nie powinna aż tak się przejmować. A tu wystarczyły drobne kłopoty kogoś z ferajny, a ona zaraz była obok. Ciekawe czy ktoś by zachował się wobec niej tak samo? Pewnie nie, bo nawet by nie wiedział. Nie była wylewna ani marudna, trzymała w sobie. To była jednak prawda, człowiek bardzo często sam siebie nie znał i myślał, że nie może albo nie potrafi. Okazywało się potem jednak, że wraz z sytuacją, która zmuszała go do pewnych działań, znajdował w sobie odwagę i radził sobie ze wszystkim. Człowiek był bardzo zaradny, niezależnie za jak słabego się uważał, to zawsze było lepiej, niż sądził, tylko po prostu nie miał jeszcze okazji się o tym przekonać. Zabawne w jak wielu rzeczach się uzupełniali. To było cholernie wygodne, bo zawsze on mógł jej coś pomóc z roślinkami, a ona jemu z machaniem różdżką i inkantacjami zaklęć. Obydwoje by coś zyskali. Słyszała coś, że towarzyszący jej gryfon jest wegetarianinem i szanuje każde żyjące stworzenie, uznając, że zasługuje na życie. Na swój sposób też bronił i walczył o rośliny. Ness była pewna, że każdy, kto na niego spojrzał po raz pierwszy, nie widział tego dobrego i wrażliwego dzieciaka, którym Holden był. Maska głupka, śmieszka i kolorowe włosy sprawiały, że sprawiał całkiem inne wrażenie, niż był w rzeczywistości. Na jego słowa o tłumaczeniu się, prychnęła cicho i przymknęła oczy, ostentacyjnie machając ręką. —To nie tak, że się tłumaczę. Wyjaśniam swój błąd i głupotę, po prostu. Lepiej mi za każdym razem, gdy słyszę to na głos.—mruknęła obojętnie, odwracając wzrok od twarzy różowowłosego i skupiając go znów gdzieś w przestrzeni przed sobą. Właściwie nigdy się nie tłumaczyła, tylko coś oznajmiała i starała się przedstawić swoją decyzję za pomocą jakichś argumentów. Oczywiście, że się tłumaczyła, zwłaszcza przed sobą, chociaż ruda cholera była zbyt dumna, aby się do tego przyznać. Jej słowa nie były jednak kłamstwem, były w tym, w co wierzyła. Nadal przecież miała sporo z umysłu nastolatki i pewne myślenie nie zmieni się, dopóki nie wpłynął na nie jakieś intensywniejsze i wyraźniejsze wydarzenia. Ona sama nigdy nie postrzegała rodu swojego czy Dearów, czy Fairwynów jako rodziny królewskiej, czy szlachty. Po prostu od wieków podtrzymywali tradycję i łączyli się w związki z osobami o równie nieskazitelnej krwi, aby zachować pełny potencjał. Nessa była święcie przekonana, że większość tych związków była aranżowana i wcale się jej to nie podobało. Dla niej było bez znaczenia, jaką miał krew czy jakie pochodzenie. Mógł być nawet biednym mugolem sierotą, to nie miało znaczenia, dopóki miał barwną i wciągająca osobowość, a przede wszystkim potrafił znieść jej irytujące towarzystwo. Była inna od większości wysoko urodzonych, cholernie tolerancyjna i nowoczesna, ugodowa. — Naprawdę dużo wiesz o magicznych stworzeniach.. Nie było przypadku, żeby nieśmiałek zaprzyjaźnił się z człowiekiem? —zapytała z ciekawością w głosie, stojąc przy Holdenie i patrząc na jego twarz. Właściwie poza obrazkami z podręcznika, to nigdy tego stworzenia nie spotkała. Były naprawdę urocze, rozczulały nawet Ness. Pomimo tego, że były takie malutkie i bezbronne, łatwe do zniszczenia, to niczym malutkie lwiątka broniły swojego domu. Waleczne urwisy! Nie była może najlepszą uczennicą z ONMS, ale zajęcia zawsze były ciekawe i starała się podciągać w tym przedmiocie, który pomimo szczerych chęci, nie był jej najmocniejszą stroną. Wiele wiedziała o żmijoptaka, bo je uwielbiała i uważała za swojego zwierzęcego opiekuna, ale znajomość całej reszty poza naprawdę podstawami podstaw, pozostawała wiele do życzenia. Orzechowe ślepia dziewczyny zalśniły niebezpiecznie, sugerując jej towarzyszowi, że wpadła na genialny pomysł. Jej dłonie zacisnęły się entuzjastycznie, aczkolwiek delikatnie na jego ciele, a ona kiwnęła delikatnie głową, jakby najpierw dając nieme przyzwolenie swoim szalonym myślom.— Wiesz co? Wymieńmy się kiedyś wiedzą! Ty mi dasz korepetycje ze zwierząt i roślin, a ja mogę pomóc Ci z transmutacją albo zaklęciami, jak wolisz. Brzmi sprawiedliwie, co? Boże, czasem moje przebłyski geniuszu samą mnie zaskakują. Zakończyła nieskromnie, delikatnie wzruszając ramionami i ostatecznie przegrywając walkę samą ze sobą, parskając cicho śmiechem. Gdy dmuchnął, wprawiając w ruch miedziane kosmyki włosów, przekręciła głowę nieco w bok, posyłając mu pytające spojrzenie. Może po prostu lubił tak robić? Cóż, jej to wcale nie przeszkadzało, mała cena za tak przyjemną i dobrą konwersację, jaką prowadzili. Opuściła dłoń, dając spokój poprawianiu włosów, skoro i tak komnata robiła swoja, kołysząc w powietrzu wijącymi się puklami. Nigdy nie zastanawiała się nad swoim zachowaniem i perfekcyjnością.. Starała się dobrze uczyć czy wyglądać elegancko, dziewczęco, co miała zapewne stanowić przeciwieństwo jej energicznego i raczej chłopięcego sposobu bycia. Lanceley myślała jednak o ludziach idealnych jak o personach nudnych, nie umiejących zaskakiwać i naprawdę starała się taka nie być, chociaż nie zawsze potrafiła oprzeć się pokusie zachowania poprawności i klasy. Holden z całym swoim bałaganem był znacznie cenniejszym człowiekiem niż idealna i ułożona, przyszła żona Doriena, chociażby. Prowadził ją z łatwością i nie była pewna, czy to on był tak świetnym instruktorem tańca czy ona tak pojętą uczennicą. Nessa bardzo lubiła tańczyć, chociaż znacznie lepiej radziła sobie z towarzyskimi układami jak z dzikimi pląsami w klubach. Uśmiechnęła się na jego słowa, wędrując spojrzeniem pomiędzy ich splecionymi dłońmi, kołyszącymi się przez ruch ubraniami, a twarzą gryfona. —Nie martw się. Odwiedzałabym Cię, słała paczki. —rzuciła żartem, na pocieszenie, gdyby faktycznie mieli go zamknąć za niereformowalność czy coś. Oczywiście, gdyby doszło co do czego, zachowałaby się przykładnie i wysłała mu jakieś dobrocie. Nie potrafiła odczytać jego zamiarów, przesłania — albo nie chciała, albo była zbyt zajęta dobrą zabawą, żeby w ogóle je zauważyć. Doceniłaby troskę, która od niego biła i zmartwienie, dotyczące jej dostosowywania się do narzucanych przez pochodzenie zasad. Ruda jednak nie była zwyczajna, że ktoś robił coś dla niej, że mógł jej potrzebować czy się o nią martwić, bo przecież to ona zawsze była mężnym Lancelotem. Dziewczyną, która miała w sobie tyle siły i odwagi, aby nie oczekiwać pomocnej dłoni. Była do tego niezdrowo przyzwyczajona. Chaos, który Thatcher chciał wprowadzić w jej życie, może w gruncie rzeczy był jej bardziej potrzebny, niż obydwoje przewidywali. Na jego pytanie pokręciła przecząco głową, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie sposób pod nosem.— Nie wiem, to tak samo. Zwykle mówię to, co pierwsze przyjdzie mi na myśl i potem jakoś dziwnie to wygląda. Zresztą, jako niezawodny przyjaciel sporo słucham o rozterkach sercowych innych, żeby było im lepiej czy coś. Raczej doradca w tej kwestii ze mnie marny, gorszy niż z zielarstwa. Westchnęła, odpowiadając zgodnie z prawdą. Często też miało to związek z muzyką, bo jednak romantyczne kawałki najlepiej brzmiały na skrzypcach czy pianinie. Znów dała się przyciągnąć, porwać, wpadając z rozbawieniem w jego ramiona i dając mu przejąć kolejny raz dominację w tanecznym szaleństwie. Obserwując jego twarz, dostrzegała całą paletę emocji — zmęczenie, zwątpienie, zabawę, radość — jakby sam nie mógł się zdecydować na tę, która oddziaływała na niego najmocniej. Był naprawdę zaskakujący, natomiast w chaotycznej naturze kryła się prostota i dobroć, tak bardzo urzekającą rudowłosą czarownicę. Nawet nie wiedział, jak gdzieś w środku była zła, że tyle lat żyli w takich,a nie innych relacjach. Lepiej późno niż wcale, jak głosiło jedno przysłowie. Odwróciła na chwilę wzrok, pozwalając sobie na chwilę przymknąć oczy, chcąc nieco uspokoić przeskakujące myśli, ścigające się ze sobą najwidoczniej o pierwsze miejsce i o pełne skupienie jej uwagi. Mogła sobie na to pozwolić, bo wiedziała, że gryfon nie pozwoliłby, aby się wywróciła. Znów odetchnęła głośniej, uśmiechając się łagodnie i podnosząc na niego spojrzenie, napotykając promienny uśmiech, ozdabiający jego buzię. Zawsze intrygowała ją przemiana ludzi, tak bardzo widoczna na twarzach. Gdy resztki dziecięcych rys znikały, dając miejsce ostrzejszym i wyraźniejszym, dorosłym cechom charakterystycznym buzi. Nie wiedziała, o czym myślał, jednak z pewnością roześmiałaby się głośno no samo wspomnienie o siatce, kojarząc siebie z jakimś rybakiem, a nie rycerzem. Pomimo tego, że starała się robić wszystko, co mogła dla swoich najbliższych, nigdy nie podejrzewała, że może być przyczyną cudzego uśmiechu. Ślizgonka nie była osobą nieśmiałą, tak więc bez większego wstydu go objęła czy głaskała po głowie, wtulając w siebie. Nawet potwór z loch Ness potrzebował się czasem przytulić i nie powinno to nikogo dziwić. Ludzie byli przecież gatunkiem stadnym, żaden człowiek nie był w stanie znieść długo samotności i braku czyjegoś dotyku, niezależnie jak się bronił i jak silnego udawał. Nessa odetchnęła głośniej, zaciskając delikatnie uścisk i bawiąc się kosmykami jego włosów między palcami, czując, jak ciało gryfona ulega temu gestowi, a następnie przyciąga ją do siebie jeszcze mocniej, tak że jej twarz znalazła się gdzieś przy jego szyi, drażniąc ją ciepłym oddechem. Gdy ją uniósł, zaśmiała się cicho pod nosem, przymykając oczy. Wiedziała, że jest lekka — dla chłopaka uniesienie czterdziestu kilku kilogramów nie powinno stanowić problemu. Nawet nie wiedział, ile prawdy było w tej jednej, małej myśli, która kiedyś pojawiła się w jego głowie. Uzupełniała ją jednak jakaś potrzeba kontroli, dania sobie siły i pokazanie, że kogoś poza samą bliskością, chce się jeszcze chronić. W jej nozdrza uderzył orzeźwiający zapach cytryny z miętą, przez co dziewczyna mruknęła cicho, mając z tym jedyne, możliwe skojarzenie. —Mówił Ci ktoś kiedyś, że pachniesz jak lemoniada?—zapytała cicho, pogodnym i spokojnym głosem. Przerwała chwilę ciszy, gdy odpowiedzią na jej wcześniejszy monolog było zaciśnięcie Holdenowych palców na materiale jej koszuli. Jej, dawno nie czuła się komuś potrzebna. Przejechała nosem wzdłuż jego szyi, jakby chciała się upewnić.—No, może jeszcze talerzem ciastek, który stałby obok. Apetycznie. Tak? To dobrze. Łatwiej mi w sumie pytać. Dodała jeszcze, zdając sobie sprawę, że może trochę przesadzać ze swoją bezpośredniością i wprawiać go w jakieś zakłopotanie, więc grzecznie odsunęła twarz od jego skóry, podnosząc na niego spojrzenie, lustrując twarz. Nie każdy musiał umieć radzić sobie z losem i z tym, co na nas zsyłał. Gdyby wszyscy ludzie byli silni i niezależni, to by pewnie nie przetrwali. Według Nessy żadnym wstydem nie było przyznanie się strachu, błędu czy nieporadności. Dziewczynie nie potrzeba było dużo, aby komuś pomóc. Cechy domu Salazara takie jak ambicja, przywództwo czy braterstwo — oddawały ją doskonale. Była jeszcze lojalna i sprytna, robiąc z siebie węża idealnego, pewnego siebie. Nie miała pojęcia, dlaczego zła reputacja jej domu ciągnęła się za nim od tak wielu lat, wrzucając wszystkich do jednego worka. Nadal widziała, że ludzie oceniają ją na podstawie stereotypów. Cieszyła się, że i on miał okazję się przekonać, że poza byciem irytującą i bezpośrednią, była całkiem znośna. No, może nie na dłuższą metę. Nawiązując do domów, to była pewna, że jej towarzysz miał w sobie więcej odwagi, niż sądził, poradziłby sobie ze wszystkim, gdyby tylko chciał i sięgnął do swojego wnętrza. Byli młodzi, nie znali swoich możliwości i z pewnością z czasem, obydwoje nie raz będą zaskoczeni przez decyzję, które podjęli oraz to, co one uwolniły. Jak bardzo rozwinęły ich osobowość. Zaśmiała się cicho na jego zdziwienie, które tak bardzo zdominowało jego buzię. Trzymała go w klatce, wręcz zmusiła do obietnicy, posyłając mu jednocześnie niewinne spojrzenie, jakie potrafiła. To było dla jego dobra. Rudzielec był uparty, tak czy inaczej zwykle dostawała to, czego chciała. Jego rumieńce i optymizm zdawały się gasnąć, a sposób, w który jej odpowiedział, sprawił, że wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, kompletnie nie rozumiejąc, o co mu chodziło i właściwie skąd taka zmiana. Zrobiła coś nie tak? Lanceley postanowiła jednak tego nie komentować, skupić się na dalszej rozmowie i ewentualnej grze, chociaż sama nie była pewna, czy będą ją ciągnąć. Nie pozostał jej dłużny, role się odwróciły. Zamrugała zdziwiona, gdy oberwała pstryczkiem w nos. Uniosła dłonie i przejechała nimi po swojej twarzy, skupiając się na nosie, następnie wędrując za nim spojrzeniem. W końcu opuściła dłonie luźno wzdłuż ciała, pozwalając im swobodnie wisieć. Ruchem głowy zgarnęła włosy na plecy, a wianek zakołysał się leniwie i przekręcił na bok, plącząc się z rudymi kosmykami. Założył go tak dokładnie, że na pewno by nie spadł —Huh? Naprawdę?—powtórzyła z cichym niedowierzaniem, nadal tkwiąc w miejscu niczym słup soli, czując na twarzy przyjemny podmuch wiatru, lustrując wzrokiem teraz jedno z drzew, jakby niepewnym wzrokiem. Ile one musiały wiedzieć, bo skoro słuchały rozmów bezpośrednio do nich, to tych odbywających przy nich też musiały! Możliwe, że stare klony czy wierzby były powiernikami największych ludzkich sekretów, milcząc jednak i nucąc swoją ulubioną melodię szelestem liści i ruchami gałęzi. Im dłużej się mu przyglądała, tym więcej delikatności i wrażliwości sobą reprezentował. Dotyk, który sprezentował korze i dokładne obejście pnia.. Słuchała go z zainteresowaniem, ostatecznie wolno ruszając w jego kierunku, nieśpiesznie przebierając nogami. Lubiła, gdy ktoś opowiadał o czymś, co go interesowało — człowiek wtedy miał całkiem inny sposób wypowiedzi, zarażający wręcz entuzjazmem. Chociaż nie spodziewała się od Holdena takich historii. Nie przerywała mu, nie zadawała jeszcze pytań, krzywiąc się jednak nieco na wieść o jego wycięciu. Nie dość, że stracił swojego powiernika, to jeszcze huśtawki. A te były cudowne, podobnie zresztą jak wspinanie się na wysokie topole, wędrówka między koronami i robienie absolutnie wszystkiego, razem z dziwnymi wygibasami, aby nie spaść. Zaśmiała się w duchu na wspomnienia z dzieciństwa, które przemknęły przed jej oczyma niczym zaczarowane obrazy. — Pewnie byłeś bez niego smutny i samotny.. Myślę, że doceniało Twoje starania, mimo wszystko. W pewien sposób rośliny to też żywe istoty. —zaczęła ostrożnie, widząc jego zły i obrażony wyraz twarz, a następnie dość gwałtowne usadowienie się pod drzewem. Westchnęła cicho, stając naprzeciw niego i kucając. Chwilę przyglądała się mu badawczo, marszcząc nieco brwi, nadając sobie wyrazu konsternacji. — Nawet jeśli już go nie ma, wciąż masz wspomnienia z nim związane, prawda? Skoro tyle rzeczy działo się w ukryciu przed światem, pod jego liśćmi i gałęziami. Taki nasz los, że wszystko przemija, nawet my sami. Po to jednak mamy umiejętność zapamiętywania, żeby po zamknięciu oczu widzieć wszystko tak, jakby działo się chwilę temu. Dodała w końcu dość przekonująco, ponieważ sama w to wierzyło. Na wzmocnienie swojego przekazu, podczas mówienia przyłożyła sobie jeszcze palec do skroni. Z jego twarzy spojrzenie przeniosła na dłoń, która sięgnęła po jednego z delikatniejszych kwiatów, zrywając go i dzierżąc między palcami. Dmuchnął w niego, sprawiając, że przypominające pióra płatki, zatańczyły w powietrzu. Uśmiechnęła się zadziornie, gdy wspomniał o życzeniu i przesądzie, który wiązał się z dmuchawcem. Wzięła od niego delikatnie roślinkę, trącając go opuszkami palców, a następnie obracając kwiatkiem między i zawieszając na niej spojrzenie. Podobnie jak wyglądające pod wpływem światła niczym żywe płomienie włosy, tak jej tęczówki nabrały złotawego koloru. Czy w takich rzeczach naprawdę kryło się ziarno prawdy. Westchnęła cicho, wlepiając w niego ślepia. — Skoro moja...—zaczęła cicho, przymykając oczu i dmuchając prosto w niego, tak że wyglądał niczym postać tonąca w kwiatowym sztormie. Uśmiechnęła się niewinnie, wzruszając ramionami. — Życzę Ci uśmiechu! Lubię wierzyć w życzenia, wiesz? Jednak zdaje sobie sprawę, że same z siebie się nie spełniają. Trzeba im pomóc. Gdyby było inaczej, świat byłby zbyt prosty i zbyt łaskawy. Nie potrafilibyśmy ich docenić, gdyby stały się rzeczywistością. Hmm? Posłała mu pytające spojrzenie. Ostatecznie jednak wyciągnęła ręce do góry i przeciągnęła się leniwie, wstając. Przez chwilę tak tkwiła w miejscu, mając dłonie uniesione wysoko w górze, aby następnie położyć się obok niego, kładąc wygodnie głowę na jego kolanach. Rude włosy rozsypały się po spodniach chłopaka i wpadły na koszulkę, a także jej porcelanową, kontrastująca z nimi buzie. Zawiesiła na nim spojrzenie, dłonie grzecznie układając na swoim brzuchu. Wyprostowała nogi. — Komu? I jakiego sporu? Opowiedz mi!—rzuciła cicho, optymistycznie i z zaintrygowaniem. Lubiła historie i opowieści, ciekawość miała zaprowadzić ją do piekła, więc nie mogła po prostu tego przemilczeć lub odpuścić mu snucia opowieści. W nozdrza znów wdał się znajomy zapach, a resztki dmuchawców wciąż kołysały się nad nimi w powietrzu.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Nie wie. I tak powinno pozostać jeszcze przez długi czas, w którym będę się zastanawiał, czy w ogóle potrzebuję pomocy, czy też poradzę sobie z problemem całkiem sam. A właściwie, to czy ja mam jakikolwiek problem? Mogę to przerwać w każdej chwili, nawet teraz, ale po prostu tego nie chcę, bo jest mi całkiem dobrze, a kiedy nie mam Euforii, doskwiera mi pustka… Nessa pewnie miałaby rację, wygłaszając mi kazanie, ale przecież nie jest niczego świadoma. I lepiej dla mnie niej, bo spadłbym z jej drabiny, lądując na ziemi jak ostatni liść z jesiennego drzewa, którego widok jednak mi nie grozi. Jeszcze nie teraz; jeszcze nie nastąpiła odpowiednia pora. Nessa potrafi się skupić, poskromić swoje myśli i wybrać to, co dla niej w danym momencie najlepsze, jak na przykład słowa nauczycieli podczas lekcji. Ja nie mam takiej mocy, a eliksir, który z każdym kolejnym dniem coraz bardziej opanowuje mój umysł, jeszcze bardziej mnie dekoncentruje. Sam nie wiem, kiedy zacząłem traktować go jak najważniejszego członka rodziny, albo zazdrosną partnerkę, która ogranicza mi wszelkie uczucia, a tym bardziej relacje z innymi ludźmi. Ale kiedy jej nie ma, gdy ulatnia się z mojego wnętrza, wszystko to, co mi odbiera, wraca choć na chwilę, pozwalając mi zaznać odrobiny prawdziwego szczęścia (jednak zdarza się to dosyć rzadko). Osiągnąłem to, czego chciałem – ludzie postrzegają mnie jako tego „lemura”, jakim widzi mnie i Nessa: upierdliwego Gryfona, który ciągle się śmieje i wygłupia, zarabiając szlabany za każdym razem, gdy w promieniu mili pojawia się jakikolwiek nauczyciel. Nikogo nie interesuje nic więcej poza dobrą zabawą, dla wielu H o l d e n kończy się w momencie, gdy nie ma w jego towarzystwie eliksiru euforii. A może przyjaźnią się z nią, ukrytą w moim ciele? Przebrzydłym, cytrynowym demonem, który wykrzywia moje usta w uśmiechu? A jednak muszę przyznać, że lubię to, co Euforia ze mną robi. I dlatego tak bardzo kusi. - Serio po żaden? Nawet te lecznicze? – pytam zaintrygowany, bo nie chce mi się wierzyć, że naprawdę nie wmuszaliby w nią żadnych specyfików, zwłaszcza że niektóre są naprawdę przydatne. A czasem można na jakiś natrafić nawet przypadkiem: w jakimś soku albo drinku. Chyba że ma na myśli tylko te skomplikowane, niebezpieczne mikstury, które pomimo pomocy człowiekowi, niosą ze sobą o wiele gorsze skutki. Wtedy nawet ją rozumiem, chociaż ja sam kocham ryzyko w każdej postaci, a to, po co sięgam, zazwyczaj niweluje strach, zacierając granicę między odwagą i brawurą. – Nic mi nie mów o Amortencji – burczę tylko, przypominając sobie lekcję run, na której Williams proponował ten eliksir Blaithin Fire. Ciekawe, gdzie gościa wcięło? Wywalili go za głupotę? Jeśli naprawdę zaczęli tak robić, to raczej marne są moje szanse na przetrwanie w tej szkole. – To brzmi jak dobre wyzwanie – rzucam jeszcze na jej słowa o tym, że mugole mają lepszą wyobraźnię niż czarodzieje po eliksirach. Może to po prostu kwestia tego, że kiedy już otacza cię ten magiczny świat, zamiast pozwolić na poniesienie się fantazji, zastanawia się nad tym, czy coś takiego jest nowatorskie, czy też mogłoby normalnie funkcjonować. I zamiast tworzyć magiczne historie, myśli się o tym, jak coś takiego wprowadzić do użytku. Ot, cała filozofia. Nessa wpatruje się w błękit, a ja wpatruję się w nią, obserwując, jak mruży oczy, gdy słońce daje się we znaki. Zastanawiam się, o czym znów tak intensywnie myśli, skoro potrafi się skupić na jednym szczególe tuż nad nami. - Gdybym miał wybierać zwierzę według tego, z kim akurat spędzam czas, to pewnie rozmawialibyśmy o króliku. Albo wiewiórce, pasuje mi do ciebie – mówię, śmiejąc się i mam nadzieję, że nie zabije mnie swoim spojrzeniem niczym bazyliszek, którym najwyraźniej tak bardzo chciałaby być. Pewność siebie Nessy i to, w jaki sposób widzi samą siebie zawsze były dla mnie zaskakujące, ale teraz to przegina. Nie jest jadowita, a przynajmniej ja tego nie dostrzegam, choć nawet gdyby, jej trucizna byłaby po prostu za słaba, żeby zabić. Okaleczyć, może trwale uszkodzić – jak najbardziej, ale z buchorożcem konkurować nie może, a już zwłaszcza pod względem gustu, skoro zwierzę ukradło Calumowi koszulę. – Skrzydła, bezinteresowność, silne poczucie sprawiedliwości i pomoc każdemu, kto tego potrzebuje… Brzmi trochę jak mugolskie anioły. Wierzysz, że one istnieją? Chociaż ktoś kiedyś mówił, że nigdy nie ma głupich pytań, to do takich należy, bo chyba nie powinniśmy się zagłębiać aż tak bardzo w filozofię i etykę. Z drugiej strony to, że w ogóle jestem w stanie z nią poruszyć takie tematy, jest dość intrygujące. Jakim cudem akurat z nią? Z tą irytującą Ślizgonką, która zawsze ma do powiedzenia ostatnie słowo i znajdzie odpowiedź na wszystko? Naprawdę nie przywykłem do tego, by ktokolwiek się mną przejmował – ale nie tym zabawnym Holdenem, który po prostu się potknął, robiąc piruet, a prawdziwym mną. A że w jakiś taki nieumiejętny i całkiem pokrętny sposób nauczyłem się radzić sobie sam, pewnie i tak nie dopuściłbym zmartwionej Lanceley do swoich problemów. Chociaż znając ją, przez całą tę rozmowę sama wparuje w moje życie i zostanie na dłużej. - Rozumiem – mówię tylko krótko w odpowiedzi na jej tłumaczenia, mimo że w rzeczywistości nie ogarniam jej słów. Trochę jakby mówiła do mnie kosmitka, ale akurat tak było od zawsze, więc nie powinna ode mnie oczekiwać, że nawet jeśli zyskaliśmy nić porozumienia, wszystko od razu się zmieni. Ale z racji tego, że nie panuję ani trochę nad swoimi emocjami i uczuciami, pewnie będzie całkiem na odwrót, niż mi się to wydaje. Odwraca wzrok, a ja dopiero teraz rejestruję, że w ogóle na siebie patrzyliśmy. Wydało mi się to już tak naturalne, że nawet nie zwracam na to uwagi, jeśli mój mózg nie odczuje nagle potrzeby, by zakomunikować mi jakiś jej gest. - Właściwie był, ale ten nieśmiałek miał do czynienia z człowiekiem od małego, a te, które bronią drzew, zazwyczaj są już dorosłymi osobnikami – mówię po chwili zastanowienia, bo przypominam sobie taką sytuację, o której gdzieś kiedyś przeczytałem. Już nawet nie pamiętam, gdzie to dokładnie było, ale ten krótki fragment nadal tli się w pamięci. Nieśmiałki nie są wbrew pozorom takimi bezbronnymi stworzeniami – kiedy trzeba, potrafią rzucić się na człowieka i nawet wydrapać mu oczy. Po prostu bagatelizuje się problem, widząc coś, co przypomina cherlawe patyczaki znane mugolom. Nie wiem, czemu Nessa tak bardzo skupia się na każdym przedmiocie, na który uczęszcza. Moim zdaniem jest to zupełnie niepotrzebne, bo lepiej znać się wybitnie na jednej dziedzinie, niż po trochu z każdej, ale nie mogę jej przecież niczego zarzucić. A tym bardziej zabronić. Pewnie powiedziałaby, że w ten sposób tłumaczę sobie swoją nieporadność z zaklęć czy transmutacji, z którymi nie radziłem sobie już od pierwszej klasy. Że o obronie przed czarną magią nie wspomnę, bo z tego całkiem zrezygnowałem, gdy tylko zyskałem taką możliwość. Fakt, umiejętność pojedynkowania się to całkiem przydatna wiedza, ale jednak ilość boginów na tych zajęciach jest zatrważająca, a ja nie przetrwałbym starcia z nimi co tydzień. Zwłaszcza że zmieniałyby się w jeszcze gorsze stwory. Znów się do niej uśmiecham, bo mimo wszystko docenia moją wiedzę z opieki nad magicznymi stworzeniami, z którą łączę swoją przyszłość. Po co mi bezsensowne machanie różdżką, skoro mogę się konkretnie skupić na uzdrawianiu? - Mogę ci pomóc z zielarstwem i opieką, ale nie marnuj czasu na zaklęcia ze mną, bo z moją różdżką i tak niczego się nie nauczę. Ale tak, jesteś genialna – odpowiadam jej, trochę z sarkazmem, żeby nie poczuła się zbyt pewnie ze swoim intelektem. Chociaż trzeba jej przyznać, że czasem naprawdę ma dobre przebłyski. Wzruszam ramionami na jej pytające spojrzenie, które posyła mi, gdy tworzę nieład na jej głowie. O wiele lepiej jej w splątanych lokach niż idealnej fryzurze. Dlaczego dziewczyny w ogóle tak dbają o te wszystkie sploty? Po co próbować poskromić chaos, skoro i tak w naturalny sposób pojawi się na nowo? Nie lepiej pozostawić wszystko samo sobie, jedynie obserwując, co los uczyni z każdym z kosmyków? Nie radzę sobie z elegancją, manierami i tańcem wyniesionym z dobrych domów, ale najwyraźniej Nessa potrafi dostosować się do każdej sytuacji, w jakiej zostanie postawiona. Widzę, że cieszą ją te niezgrabne, dzikie obroty na trawniku, więc nie czuję się głupio z tym, że znów burzę porządek jej życia, nawet jeśli to tylko błahostka. Ale małe elementy niczym puzzle składają się w wielki obraz i do tego właśnie chcę doprowadzić. Krok po kroku, kawałek po kawałku, pokazać jej, że bez pałaców i magii też można sobie radzić. - A wyślesz ciastka cytrynowe? Zjadłbym ciastka cytrynowe. Reaguję chyba zbyt wielkim entuzjazmem, ale paczki więzienne zawsze kojarzyły mi się właśnie z domowymi przysmakami. I z chlebem, w którym chowano wielki pilnik do przecięcia krat. W Azkabanie by to jednak nie podziałało, a sam nie jestem pewien, ile czasu zajmowało takiemu przeciętnemu więźniowi spiłowanie metalowych rur. Dementorzy cokolwiek by zauważyli? Właściwie… To czy oni mieli oczy, czy używali echolokacji? Może nawet bym się tym zainteresował, gdybym nie dostawał drgawek na samą myśl o nich. Tak jak ona chce pomóc mi, gdy ja nie oczekuję żadnego wsparcia, tak i ja próbuję wtrącić się w jej życie, kiedy ona nie widzi w nim żadnego problemu. Czy to nie jest jakieś błędne koło? A może kretyński żart od losu i ktoś nas obserwuje, uderzając się dłonią w czoło za każdym razem, gdy zrobimy coś zupełnie na przekór, nieświadomi myśli tej drugiej osoby. Możemy się tak bawić w nieskończoność, ale jaki ma to sens? - To w tym wypadku mamy podobnie – pocieszam ją, nadal nie przerywając tańca, w którym ostatecznie nie daję jej możliwości wykonania kroku, ciągnąc ją do jeszcze większych swawoli. Skąd u mnie takie dziwne słownictwo? Chyba ostatnimi czasy czytam zbyt wiele książek, by odciągnąć myśli od Euforii. Poddaję się jej, jednocześnie starając się z nią walczyć. Już całkiem się w tym wszystkim gubię. – Może poza zielarstwem, to nawet całkiem lubię. Zresztą opowiadałem jej chwilę temu o moich powiązaniach z roślinami, więc nie powinna się dziwić. Czy nie mówię jej o sobie zbyt wiele? Przecież przed spotkaniem w tym pokoju nie do końca jej ufałem. Dlaczego to się, do cholery jasnej, zmienia? Uzależniam się od mówienia do niej i słuchania jej równie mocno, jak od eliksiru. I Nessa, i Euforia mieszają mi w głowie, ale nie jestem w stanie pogodzić ich dwóch ze sobą. Ktoś w końcu przegra tę walkę. Moje myśli krążą gdzieś daleko, ale usta wykrzywiają się w uśmiechu, czym mój organizm informuje mnie, że powinienem się cieszyć. I czuję to szczęście, nawet jeśli w mojej głowie toczy się okropna walka. Nie wiem tylko, czy powinienem pozwolić mu wejść, bo z naturalnymi emocjami jest ten problem, że przychodzą i odchodzą kiedy im się podoba. Mącą i pozostawiają człowieka całkiem pogubionego. Ale czym ja się przejmuję? Powinienem aż tak bardzo się martwić? Porywam Ślizgonkę do dalszego tańca, aż w końcu lądujemy w swoich objęciach. Gdyby tylko wiedziała, w co się pakuje… Prostotę można odnaleźć tylko w moich czynach, bo pod kopułą toczą się ciągłe walki, jak nie mojego własnego j a, to Euforii z prawdziwym życiem, które być może pozwoliłoby mi ją na chwilę zastąpić. O ile się na to zdobędę, ale z moim tchórzostwem w tej kwestii zapewne nigdy do tego nie dojdzie. Co się stanie, jeśli zapomnę choć na chwilę o swoim uzależnieniu? Zignoruję to, jak kopie mnie w brzuch, przypominając o sobie w każdej sekundzie mojego istnienia? - No co? – pytam szeptem, gdy śmieje się, oderwana przeze mnie od ziemi. Jej oddech mnie łaskocze i też zaczynam się śmiać, jednak zamieram na chwilę, bo Nessa wspomina o lemoniadzie. Ten zapach kojarzy jej się z wakacyjnym napojem, ale dla mnie jest czymś zupełnie innym, o czym rudowłosa jednak nie może wiedzieć. O n a ciągle powraca, niczym wściekła rozwódka pragnąca majątku swojego byłego męża. I będę ją widział na każdym zakręcie, słyszał w każdym słowie wypowiedzianym przez Lanceley. Niech to szlag. Oddycham z ulgą, gdy zmienia temat na ciastka, bo są o wiele przyjemniejsze. A jej nos łaskocze mnie jeszcze bardziej, przez co nie mogę przestać się śmiać, a jednocześnie jej nie opuszczam, by nie zrobić jej przypadkiem krzywdy jakimś gwałtowniejszym ruchem. Właściwie… Mógłbym ją teraz pocałować, ale jako główny przedstawiciel gatunku kompletnych kretynów tego nie zrobię. Nic dodać, nic ująć, czyż nie? Zabawna, choć bardzo zobowiązująca przysięga złożona z Nessą kusi jeszcze bardziej i normalni ludzie pewnie by się zupełnie niczym nie przejmowali, ale czy ja kiedykolwiek mówiłem, że nie jestem wariatem? Kiwam głową na potwierdzenie mojej opowieści o drzewach, bo wiem, że brzmi to dość absurdalnie. Sam jednak lubię takie historie, zwłaszcza gdy pozostawiają trochę obietnicy. Może to dlatego, że rodzina wychowała mnie na baśniach, nie tylko czarodziejskich, ale i mugolskich, w których szukaliśmy nawiązań do naszego świata. Niemagiczni ludzie często nawet nie wiedzą, że te wydarzenia, o których myślą, że były jedynie przywidzeniami, tak naprawdę są efektem zaklęcia Confundus, albo jakiś innych czarów. - Kiedyś wmówiłem bratu, że drzewa są jak memortki i w momencie, gdy mają umrzeć, krzyczą wszystkie sekrety, o których słyszały. Chyba nadal mi wierzy, bo nigdy nie widzieliśmy drzewa, które umarłoby w naturalny sposób. Zawsze je ktoś wycina. Bardziej niż za huśtawką tęsknię chyba za możliwością wspinania się na gałęzie. Chociaż fakt, że zabawa na drewnianej desce daje iluzję lewitacji, a latać uwielbiam, choć niekoniecznie na miotłach. Dlatego nigdy nie podobał mi się quidditch – wolę unosić się samodzielnie, nie odczuwać ciężkości własnego ciała, na co jednak miotły nie pozwalają. Pozostajesz w pełni materialny, siedząc na kiju. Jaka w tym frajda? Nessa próbuje mnie pocieszyć i doceniam jej starania, chociaż już dawno pogodziłem się z tym, co spotkało to nieszczęsne drzewo. Było – minęło. W jego miejsce posadziliśmy dwa inne, tak że prędzej czy później zaczną się upominać o swoje, atakując blokadę w postaci budynku. Pod warunkiem, że właściciele wcześniej nie dostrzegą sadzonek i nie usuną ich. Siadam pod drzewem, opierając się na nie i spoglądam na Nessę, która przede mną kuca. Przekrzywiam głowę, by zmienić nieco pole widzenia i lepiej się jej przyjrzeć. - Zawsze tak filozofujesz? – pytam, bo przywykłem raczej do potyczek słownych, aniżeli głębokich przekazów, które mi dzisiaj serwuje. Ale nawet miło się tego słucha, choć jej optymizm aż za bardzo mnie zaskakuje. Może to kwestia tego, że sam zabiłem swój własny. Piórka z mojego dmuchawca opadają na trawnik wokół nas, a kilka z nich zaplątuje się we włosach Nessy. Podaję jej więc kolejny, a nasze palce stykają się, na co pewnie w normalnych okolicznościach nie zwróciłbym uwagi (zważywszy na to, że zwykle przytulam ludzi na korytarzach), ale teraz przez moje ciało przechodzi jakiś dziwny dreszcz i znów czuję zmieszanie, choć tego nie pokazuję. Dziewczyna zdmuchuje szare piórka prosto we mnie, a ja odganiam je z twarzy, śmiejąc się przy tym, bo łaskoczą mnie w nos. No cóż, życzenie chyba spełnione. - Ej, nie marnuj go na mnie, to tak nie działa – burzę się, bo nie dość, że wykorzystała swoją szansę na jakiegoś debila z różowymi włosami, to jeszcze wypowiedziała je na głos. Ale fakt, że się spełniło, choć bardziej przez te nieszczęsne łaskotki. – Albo jakiś goblin siedzi w biurze niespełnionych marzeń i je segreguje. No wiesz, rzuca kartkami i te, które spadną na biurko, przechodzą dalej, a reszta robi za opał do kominka. Znów gadam absurdy, nawet nie wiem, skąd mi się to bierze. Chyba mam zbyt wybujałą wyobraźnię, którą rozmowa z rudowłosą jeszcze bardziej nakręca. Przyglądam się jej, gdy wstaje i się przeciąga, znów oświetlana przez słońce, jakby miała zmienić się w pochodnię. Czy ja w takim razie z moimi włosami wyglądam w jego promieniach jak mugolski neon? - Masz zamiar iść spać? – pytam, gdy opiera się o mnie, rozkładając na ziemi. Właściwie to chyba jest już dosyć późno, jeśli nie środek nocy, ale wydaje mi się, że możemy tu jeszcze przez chwilę posiedzieć. Przecież jeśli mamy wpaść w kłopoty, kolejne pół godziny nas nie zbawi, prawda? Szybko układam sobie w głowie historię, którą kiedyś opowiadał mi dziadek. Jest pełna zawiłych opowieści, walk, ale i uczuć. I na dodatek tak długa, że streszczając kawałek po kawałku, codziennie na dobranoc, zajęło mu to całe wakacje. A gdybym ja też pobawił się w Szeherezadę i przerywał bajkę w najbardziej ciekawym momencie? - Dobra, ale to będzie dziwna bajka, bo zaczyna się od ślubu i jest mugolska, więc czasem nie będzie tam sensu – uprzedzam. – Znasz mitologię grecką? Błagam, powiedz, że tak, bo inaczej potrwa to dziesięć lat. Łapię się na tym, że zaczynam bawić się włosami Nessy, ale chyba jej to nie przeszkadza. Na szczęście potwierdza mi, że coś tam kojarzy, ale nie są to jakieś wybitne informacji. Raczej podstawy znane dzieciom w mugolskiej podstawówce, ale to wystarczy. - Hmm, okej, to była sobie taka bogini morska, która w sumie nie miała żadnych super mocy, ale była ładna i mieszkała w wodzie. No i wyrocznia przepowiedziała jej, że urodzi syna, który będzie potężniejszy od swojego ojca, więc kolejek to do niej nie było. Nawet Zeus, ten taki podrywacz, co to strzela piorunami z łap, niespecjalnie na nią przez to leciał, więc w końcu wydali ją za człowieka. I to jest ten ślub, od którego miałem zacząć. Jak słuchałem tej opowieści, wydawała się o wiele lepsza, dopracowana, ale może to też kwestia tego, że dziadek pewnie czytał książkę ze sto razy, podczas gdy ja opowiadam tylko to, co pamiętam z dzieciństwa. - Na wesele zaprosili różnych bogów, no wiesz, ziomka od piorunów, jego żonę, brata, siostrę brata żony, szwagra i tak dalej. Ale „zapomnieli” o bogini niezgody, czyli Eris. No i ta spryciula sobie uknuła intrygę, że rozwali to wesele. W sumie to się nawet zastanawiam, czy ona już przypadkiem nie wiedziała, że wywoła tym i późniejszy konflikt na większą skalę. No w każdym razie rzuciła na stół złote jabłko z napisem Dla najpiękniejszej. Znów przerywam na chwilę, by ułożyć sobie myśli i nadal mimowolnie skręcam rude włosy w serpentyny. Przez wianek i moją zabawę Nessa chyba nigdy nie rozczesze tych włosów, ale z drugiej strony będzie wyglądała, jakby miała ich o wiele więcej. Albo jakby walnął ją piorun. - Każdy normalny człowiek pewnie by pomyślał, że to prezent ślubny dla panny młodej, ale gdzie tam, boginie się rzuciły i zaczęły kłócić, która powinna sobie wziąć te jabłko, a najbardziej Hera, czyli żona tego od piorunów, taka wredna zołza, co to robi wszystkim na złość, Atena, taka niby mądra i wojownicza, a chodzi w hełmie dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu i Afrodyta, czyli taka małpa od romansów. A że Zeus się wkurzył, to wysłał Hermesa, żeby znalazł jakiegoś bezstronnego sędziego tego sporu, no i ten sobie poleciał w tych swoich butach ze skrzydełkami i przyprowadził pasterza, który miał na imię Parys, trochę jak Paryż, ale mniej kultowy. O nim ci zresztą potem opowiem, bo to też jest ewenement. No i boginie, jak to boginie, próbowały go jakoś przekupić, żeby wybrał akurat ją. Hera obiecała mu wszystkie bogactwa na ziemi, Atena nieograniczoną mądrość, a Afrodyta najpiękniejszą kobietę na świecie. I teraz możesz się zastanowić, którą z nich wybrał, a dopóki mi nie odpowiesz, nie opowiem ci, co było dalej. W sumie nie wychodzi to tak ciekawie, jak brzmi w mojej głowie, ale może Nessa nie zaśnie przy dalszym ciągu, chociaż według mnie to najnudniejsza część historii. O wiele ciekawiej się robi, jak już trwa wojna i nawalają się wszyscy ze sobą na miecze. A gdyby czarodzieje mieli miecze zamiast różdżek? Ale byśmy wymiatali! Bo takim patykiem to ja mogę co najwyżej dźgnąć kogoś w oko. - Wiesz co? Chyba powinniśmy stąd zwiewać, bo jak nas dorwie Fairwyn, jak akurat mu się zachce pooglądać drzewa, to zginiemy – stwierdzam w końcu, choć szczerze mówiąc mógłbym tu siedzieć co najmniej do jutra. No ale wtedy musiałbym jej opowiedzieć całość, a to by było zdecydowanie zbyt dużo informacji naraz. Podnoszę się, kiedy się ode mnie odsuwa i pomagam jej wstać. Uśmiecham się na widok jej rozczochranych włosów, ale już nic nie mówię, bo jeszcze bym oberwał za popsucie idealnej fryzury, czy coś. I w końcu wychodzimy stamtąd, zostawiając fałszywą wiosnę za sobą i powracając do rzeczywistości, która – mimo wszystko – wygląda dość podobnie, tylko obowiązki nie są już tak odległą wizją. Znajdujemy się idealnie pośrodku między naszymi dormitoriami, ale i tak decyduję się ją odprowadzić, na wypadek gdyby jednak trafiła na jakiegoś nauczyciela. Łatwiej jej się będzie wykręcić, kiedy zrzucę winę na siebie.
O miejscu i godzinie zostaliście wcześniej poinformowani przez krótki list. Na środku pokoju na stole leży przygotowana talia kart, która tylko czeka aż usiądziecie i zabierzecie się za grę. Pamiętajcie, że zwycięzca może być tylko jeden. Powodzenia! Macie 3 dni na odpis, w stosunku do osoby przed wami! Zasady znajdują się tutaj, a szczegóły rozgrywek znajdziecie tu. Kolejność: 1. @Demetria O. N. Travers 2. @Riley Fairwyn 3. @Lotta Hudson
Niechętnie wróciła do szkoły, głównie przez to, że w tym roku miała tu być sama, bez kuzynki. To już nie było to samo. Przez moment zastanawiała się nawet nad powrotem do Red Rock, ale uznała, że da jeszcze szansę Hogwartowi. Rozpoczął się rok szkolny, tak więc nadchodziła już jesień, która na wyspach była jaka była. Aby jakoś się pocieszyć postanowiła zapisać się do klubu Durnia, a gdy nadszedł czas pierwszych rozgrywek przybyła we wskazane miejsce i usadowiła się na jednym w wolnych miejsc. Rozglądając się po sali szybko zauważyła zaklęcia na zmianę pór roku, wybrała lato, nawet nie zastanawiała się nad innymi możliwościami. Uśmiechnęła się lekko gdy przybyła pozostała dwójka, przywitała się z Rileyem oraz przedstawiła się koleżance. Zaraz potem rozpoczęli zabawę, jako pierwsza w kolejce wybrała kartę, którą okazał się kapłan, na jej widok westchnęła ciężko, była to jedna z tych gorszych, przynajmniej dla niej. Pocieszało ją jedynie to, że Fairwyn już na jej wielką tajemnicę, oparła głowę o dłoń w oczekiwaniu na klęskę.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Stało się. Wakacje minęły, jak zawsze, nieznośnie szybko, a nowy rok szkolny nieubłaganie nadszedł. Powrót do szkolnej rutyny nie okazał się dla mnie szczególnie ciężki, zwłaszcza, że wciąż mogłem kraść trochę letniego słońca, gdy popołudniami wymykałem się na błonia. Leniwe godziny spędzone w lesie zaowocowały wreszcie lekką opalenizną, jaka (nareszcie) przestała przypominać kolorem szaty szkolne Gryfona. Miałem już dosyć nieustannego pieczenia skóry, rad więc byłem, że nareszcie się hartowała. Nie mogłem jednak powiedzieć, że spodobał mi się ukrop panujący w sali czterech pór roku, do której skierowało mnie zaproszenie w klubu Durni. Nie nawykłem do skrajnych temperatur, a jednak powstrzymałem się z przywołaniem do pokoju nieco bardziej znośnych temperatur. gdy wreszcie spostrzegłem z kim będę grał. - Hej - przywitałem się z Demetrią, a potem także z Lottą, gdy i ona dołączyła do naszego grona. Prawdę mówiąc, chyba lepiej nie mogłem trafić. W tym gronie moje tajemnice mogły być bezpieczne, co było dla mnie niezwykle ważne (zwłaszcza, odkąd nierozważnie zapisałem się do klubu, wiedząc dobrze o tym, jak wredne potrafią być karty!). - Znacie się? - Zapytałem dziewczyn, zerkając to na Demi, to na Lottę. Chyba tylko i wyłącznie po to, aby jakoś zagaić rozmowę. Gra w ciszy nie była nawet w połowie tak przyjemna, jak ta, podczas której można było pokonwersować. Nawet na błahe tematy. Wylosowałem swoją kartę, czując się niezwykle bezpiecznie, zwłaszcza, że widzieliśmy co wypadło Travers. Cóż, znając moje szczęście, ten stan na pewno nie potrwa długo.
W gruncie rzeczy może nie powinnam zawracać sobie głowy tak błahymi sprawami jak Klub Durni, jednakże w moim życiu w ostatnim czasie bez wątpienia brakowało takich prostych rozrywek. W ostatnim czasie przeszłam przyśpieszony kurs dorastania, który w gruncie rzeczy sprawił, że czułam się jeszcze bardziej niedojrzała, wiec nie zamierzałam sobie odmawiać głupiej gry. Mimo wszystko cieszyłam się, ze pierwszy pojedynek miałam stoczyć z Rileyem i jakąś jego koleżanką. Byłam bardzo dobra w Durnia i nie obawiałam się, że mogę zostać obśmiana, ale mimo wszystko unikałam kontaktu z obcymi osobami ze względu na moją wątpliwą w ostatnim czasie reputację. Po krótkim przywitaniu rozpoczęliśmy grę - moja karta wprawdzie nie była najlepsza, ale słaby rzut Demetrii sprawił, że udało mi się nie przegrać. W tej sytuacji zwycięzcą był Riley, wiedziałam jednak, że czeka nas jeszcze długi pojedynek.
Przegrać w pierwszej turze to jeszcze nic, pomimo porażki wciąż starała się myśleć pozytywnie, mimo tego, że to właśnie ona miała już tylko dwa życia. Dużo gorsza była karta z którą akurat musiała się zmierzyć. Gdy zakończyli rozdanie mruknęła niezadowolona, a oczom ich wszystkich ukazała się informacja iż jest metamorfomagiem. Niby nie było to nic złego, jednak od zawsze starała się to trzymać w tajemnicy, a mówić o tym tylko zaufanym osobom. Cóż, Riley dowiedział się o wszystkim przed przypadek i to samo zadziało się właśnie teraz. Wiedziała już, że Fairwyn potrafi zachować pewne informacje dla siebie, ale co z jego koleżanką? Spojrzała na nich lekko przestraszonym wzrokiem - Mam nadzieję, że to pozostanie między nami - powiedziała nie pozwalając, aby strach ją opanował. Miała powody, by nie chcieć, żeby dowiedziała się o tym cała szkoła. Szybko poradziła sobie z emocjami po czym odpowiedziała koledze - Nie, a wy? - krótka wypowiedzieć na pewno nie pomagała w nawiązaniu rozmowy, ale teraz zależało jej na upewnieniu się, że nie przegra następnej rundy. Wzięła kolejną kartkę, tym razem był to cesarz, nie musiała się jednak przejmować jej znaczeniem, ponieważ zdecydowanie była bezpieczna.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Prawdę mówiąc, ktokolwiek byłby przegrany w każdej kolejnej rundzie, mnie i tak byłoby przykro. Lubiłem zarówno Demetrię, jak i Lottę, chociaż tą pierwszą znałem niezwykle powierzchownie. Starałem się skupić na tym, aby koncentrować się na dobrej zabawie, aniżeli na przegrywaniu i wypadaniu z gry moich znajomych i przyjaciółek. Sam, oczywiście, także nie chciałem skończyć jako ostatni w tabeli. Szkoda, że Dureń był tak losową grą i nie mogłem nic poradzić na ewentualne słabe oczka! Chociaż, może to i lepiej. Nieprzewidywalność bywała niezwykle pociągająca. Kiedy Demetria przegrała rozdanie i gra ujawniła sekret Gryfonki, musnąłem lekko dłoń Lotty. Nie dlatego, aby poprosić ją o dochowanie tajemnicy. Moje spojrzenie pytało "jak się trzymasz?". Kiedyś z łatwością rozgryzłaby moje intencje, lecz teraz, gdy swego czasu podzieliło nas tak wiele było tak samo? Jeżeli nie chciała mówić, nie naciskałem jej. - Tak, znamy się od dawna - przyznałem, uśmiechając się nieznacznie. Sięgnąłem po karty, aby wylosować swoją. Zlustrowałem oblicze cesarza przeciągłym spojrzeniem, ale nie pomogło mi to w rozwikłaniu wątpliwości. Jaki efekt miała ta karta? Zupełnie wyleciało mi to z głowy, a jednak mdlące poczucie niepewności, przypiekające moje nerwy, zdawało mi się sugerować, że zdecydowanie nie chciałbym teraz przegrać. Zerknąłem na dłoń Hudson, jakby zaklinając ją, aby wyrzuciła najwyżej cztery oczka.
Zaskoczyło mnie, że największym sekretem Demetrii jest metamorfomagia, jednak przemilczałam to. Dopiero gdy poprosiła nas o dochowanie tajemnicy przytaknęłam głową - nie byłam wielbicielką plotkowania i rozumiałam, że ludzie nie lubią, gdy o pewnych rzeczach wie ktoś więcej niż grono znajomych. Na muśnięcie Rileya odpowiedziałam lekkim uśmiechem. Fairwyn wiedział, że ostatnie dni był dla mnie wyjątkowo trudne ze względu na starcie z Bridget oraz fakt, że cała szkoła gadała. Nie zamierzałam się jednak poddawać, a mój uśmiech był znakiem, że dajęradę. - Od bardzo dawna - powiedziałam nawet nie starając się powstrzymywać porozumiewawczego spojrzenia skierowanego w stronę Rileya - Można powiedzieć, że dorastaliśmy razem. Było w tym ziarno prawdy - poznaliśmy się jeszcze jako dzieciaki i razem kształtowaliśmy, zaś odnowienie i poniekąd renesans naszej przyjaźni miał miejsce w Rumunii, która de facto sprawiła, że oboje dorośliśmy. Wyciągnęłam kartę i rzuciłam kostką - wynik był bardzo wysoki, więc to Riley przegrał partię, a z kart zaczął unosić sie dym. Spojrzałam na niego współczująco i wiedząc co zaraz się stanie chwyciłam go za dłoń.
Odetchnęła z ulgą, kiedy po ich reakcjach uznała, że jej tajemnica nią pozostanie. Jej zdolność nie była czymś co musiała ukrywać, jednak w jej przypadku wiązała się z czymś innym, co zdecydowanie chciała zatrzymać dla siebie. Co prawda już drugi raz przekonała się, że wszystko bardzo szybko może wypłynąć, jednak to nie powstrzymywało jej od tego, aby rezygnować z pewnych rzeczy. Teraz, tak dla odmiany w podobnej sytuacji znalazł się Riley. Gdy przegrał ukazał się jego bogin, miała już, choć raczej mniejsze, pojęcie o tym o co się rozchodziło, w Meksyku trochę się o sobie dowiedzieli, chcąc czy nie chcąc. Widziała, że jego koleżanka także już wie o co chodzi, trudno, żeby było inaczej skoro znali się już tak długo. Popatrzyła się na niego zmartwiona, a widząc, że znajoma już okazała mu wsparcie siedziała milcząc. - To dopiero początek, a już trafiły nam się właśnie takie karty, chyba mamy dzisiaj pecha - powiedziała dość spokojnym głosem, zastanawiając się czy istniały jeszcze inne karty, które ujawnią ich niemiłą przeszłość. Postanowiła nie drążyć tematu ich długiej znajomości, nie znali się aż tak dobrze, by pytać o takie rzeczy, choć może bardziej chodziło o to, że nie była zbyt ciekawska? W następnym rozdaniu trafiła jej się całkiem fajna karta, zwłaszcza jeśli brano pod uwagę porę roku, którą wybrała na samym początku. Nie miała nic przeciwko kubłowi wody wylanemu na jej głowę.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kiedy cały pokój poznał już sekret Demetrii, uderzyło mnie nagle to, jak bardzo byliśmy do siebie podobni. Pewnie, gdybym zupełnie przypadkiem nie poznał już wcześniej jej sekretu, teraz nie potrafiłbym zachować pokerowej twarzy. Mimo tego, że poniekąd ufałem Travers, wciąż nie mogłem przekonać się do tego, iż zdradzanie tajemnic innym ludziom wcale nie powinno być czymś, czego powinienem za wszelką cenę unikać. Gdyby jedno z nas zdecydowało się przerwać milczenie, pewnie obojgu byłoby lżej. Tak sądziłem, chociaż mnie zaskakująco niewiele pomagała świadomość, że nie jestem w tym wszystkim sam. Incydent ze smokiem już raz na zawsze stał się częścią mnie, którego załagodzić nie mogło nawet najlitościwsze, współczujące spojrzenie. Może Travers miałaby inaczej? Tego nie wiedziałem, a jednak nie było mi szczególnie spieszno, aby się o tym przekonywać. Niestety, karty nie były łaskawe. Ledwo zdołałem wymienić z Lottą to porozumiewawcze spojrzenie i uśmiechnąć się, rad z jej hartu ducha, a już krzywiłem się, widząc jak przed nami goreje gorący płomień. Żeby tego było mało, dureń nie poprzestał na rozpaleniu ogniska. Niemalże czułem jak żar opala mi twarz, kiedy jeden z języków ognia znalazł się zbyt blisko mnie. Zdawało mi się, że ogień uformował się w smoczy płomień. Odwróciłem wzrok, zaciskając szczęki tak mocno, że niemalże już czułem w ustach cierpki smak krwi, płynącej z przegryzionej wargi. Z ulgą przyjąłem znajomy dotyk dłoni Hudson, a chociaż mój bogin zniknął niemalże tak szybko jak się pojawił, jeszcze przez chwilę trwałem w niezmienionej pozycji. Miałem zamknięte oczy i zesztywniałe ciało. Wydawało mi się, że w nosie znów czuje znajomy zapach popiołu i palonego ciała, więc koncentrowałem się na odegnaniu tej wizji. Zajęło mi to chwilę i niestety nie pozbawiło mnie nagłej bladości, jaką przywołał na moją twarz widok płomieni. - Mam nadzieję, że najgorsze już za nami. Czy może jest tutaj jeszcze jakaś karta, której nie chciałybyście wylosować? - Spróbowałem zachęcić dziewczyny do dyskusji. Kiedy skupiałem się na rozmowie, jakoś tak łatwiej było mi powstrzymać panikę, jaka ogarnęła mnie przed chwilą. Całe szczęście, że Lotta trzymała mnie za rękę. W przeciwnym razie, pewnie zerwałbym się z miejsca i biegiem opuścił pokój, definitywnie kończąc w ten sposób swoją przygodę z durniem. Wziąłem głęboki wdech, rozluźniając palce (zacisnąłem je odrobinę zbyt mocno) i wolną ręką wylosowałem kartę. Gwiazda, hm. - To było coś z wodą? - Zapytałem, nie mogąc skojarzyć więcej konkretów.
Ta chwila, choć dla Rileya straszna i trudna (nie ukrywam, że dla mnie też - w końcu sama prawie zginęłam przez smoczy ogień), miała dla mnie duże znaczenie - świadczyła o sile naszej przyjaźni i bliskości. Mimo iż chwila strachu minęła, a Riley robił wszystko, żeby się rozluźnić to wciąż nie zrezygnowaliśmy z uścisku palców. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie - czułam się w tej pozycji bardzo komfortowo i bezpiecznie. - Cesarzowa to trochę przypał, ale myślę, że po czasie moglibyśmy się z tego śmiać. Oprócz tych z odpadnięciem to chyba wolałabym jednak nie dostać z pioruna - skomentowałam starając się odwrócić uwagę przyjaciela od bogina, który chwilę wcześniej zniknął. Po chwili Krukon wyciągnął kartę - on i Demetria mieli równe wyniki i to dosyć niskie, miałam więc nadzieję, że mimo wszystko pójdzie mi lepiej. Nie żebym życzyła przyjacielowi przegranej, rzecz jasna... - Kubeł wody - odparłam na pytanie Rileya, po czym znowu wyłożyłam kartę i dokonałam rzutu kostką. Wszystko wskazywało, że w tej turze znowu uda mi się uniknąć przegranej.
Nie była do końca zaskoczona tym co zobaczyła, w Meksyku, mimo woli, ujrzała część tego co ukazało się im teraz. Wszystko mniej więcej układało się w jedno wydarzenie, zapewne wszystko stało się tak szybko jak i w jej przypadku, bez szansy na na unik. Nie wiedziała ile konkretnie Riley miał lat w momencie tych wydarzeń, ale ona samo była za młoda, aby się obronić. Zresztą, niejeden dorosły miałby problem z atakującym go wilkołakiem. Czasem zastanawiała się co by zrobiła gdyby nie mogła ukryć uszkodzeń ciała, pomyślała o tym również teraz, a odpowiedź była wciąż niezmienna. W końcu by się z tym pogodziła, choć jej wygląd o wiele częściej przypominałby jej to wszystko. Tym razem, przeszłości Fairwyna nie dało się zignorować, mogłaby patrzeć w podłogę, jednak tego nie zrobiła, wystarczył jej własny umysł, który zamglił jej to co było przed nią. Oczywiście wiedziała, że pojawiły się płomienie, lecz patrzyła na nie pustym spojrzeniem. Starała się odepchnąć myśli, które ponownie ją nawiedziły, a kiedy to się udało zdążyła zauważyć jedynie znikającego już bogina. Zaskakujące jak czasem mogła odciąć się od świata. - Oby tak było - mruknęła, a po chwili zastanowienia dodała - Nie chciałabym być powieszona, nawet na chwilę, a poza tym chyba też głosuję na pioruny - na szczęście nie było żadnej karty związanej z wilkołakiem, wtedy zapewne zrezygnowałaby z rozgrywki, nawet jeśli zasady by jej tego nie narzucały. Gdy padło zapytanie o kolejną kartę jedynie przytaknęła, ponieważ kolega uzyskał już odpowiedź, następnie widząc, że mieli remis rzuciła kostką, a potem wykonała ruch na kolejną turę. Chyba znów była bezpieczna. - A ty której karty byś nie chciał? Nie musi to być jakaś istniejąca - zadała pytanie, pamiętając, że Krukon nie zna ich wszystkich.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Moje dłonie były lodowate, a oddech płytki. Dotąd wydawało mi się, że nad tym panuje. Kiedy podczas gry z Blaithin natrafiliśmy na ogień, nie zerwałem się z miejsca i nie uciekłem do zamku. Mijałem ogniska bez większego trudu. Nie zaglądałem w kominek, ale nie unikałem przebywania w pokoju wspólnym tylko dlatego, że ktoś wylegiwał się zbyt blisko płomieni. A jednak wystarczył jeden gorący jęzor skierowany w moją stronę, aby wzbudzić we mnie poczucie całkowitej porażki. Nie wyzbyłem się duszącej paniki i uchwyciwszy się tej drobnej dłoni, dziękowałem im obu w duchu za to, że wstrzymały się od komentarzy. Nie dałbym sobie z nimi rady. Nawet teraz, gdy było już po wszystkim, a na moją głowę chwilę później spadała istna lawina wody, wciąż zdawało mi się, że za moment coś osmali mi brwi. - To jest ta karta z amortencją? - Zapytałem przedtem, próbując jakoś połączyć efekt z wizerunkiem cesarzowej, widniejącym na kartach do gry w durnia. - To prawda, to mogłoby być trochę... niezręczne. - Zwłaszcza w obliczu tego, że Lotta była już matką, a Demetrię znałem jedynie powierzchownie. Prawdę mówiąc, nie byłem pewien czy potrafiłbym później spojrzeć na którąkolwiek z nich tak samo jak wcześniej, bez nachodzącego mnie (nawet nieznacznego) zażenowania. - Przepraszam, różdżkę zostawiłem w drugiej szacie. - Powiedziałem, kiedy byliśmy już mokrzy, dotykając przemoczonego ramienia Lotty. Nie mogłem jej wysuszyć. Siedziała tak blisko mnie, że jeżeli nie zdążyła się odsunąć, z pewnością nie doskwierał jej tylko przemoczony rękaw. Wziąwszy w dłonie skraj szaty, wyrżnąłem go, aby odrobinę sobie ulżyć. Przemoczone ciuchy czarodziejów były okropnie ciężkie! Słuchałem ich odpowiedzi, zgadzając się z nimi w zupełności. - Oj tak, też nie chciałbym dostać piorunem. - Przyznałem, wyobrażając sobie cienką siateczkę, jaką tworzy na skórze kontakt z elektrycznością. Widziałem kiedyś kilka takich zdjęć w podręczniku do uzdrawiania i od tej pory zdecydowanie wolałem unikać mugolskich sprzętów. Kiedy Demi zadała pytanie, nie musiałem się nawet zastanawiać. - Takiej, która ujawni mój sekret. - Wyznałem, nadspodziewanie szczerze. - Czyli tej, którą ty miałaś wcześniej. Poza tym, nie chciałbym, aby mój bogin się urzeczywistnił. Nie jestem fanem oparzeń. - A potem, jakby dla całkowitego upokorzenia mojej osoby, wyciągnąłem jedyną kartę, której efekty były zbliżone do prawdziwych poparzeń. Mag. Niemalże jęknąłem. Tę kartę kojarzyłem aż za dobrze!
Przytaknęłam na pytanie dotyczące karty z amortencją, jednak nie ciągnęłam tego tematu, bo już po chwili Rileya (i moją rękę, którą wciąż trzymał) zalało wiadro wody. Nie było to zbyt przyjemne, lecz w porównaniu do większej części znajdujących się tu kart było niemal nieszkodliwe. - Nie szkodzi - powiedziałam otrzepując przemoczony rękaw- I tak na niewiele by się to zdało, bo zapewne nie da się tego wysuszyć do końca gry. Nadszedł czas na kolejny ruch - wtedy jeszcze nie sądziłam, że mój rzut kostką i wyłożenie karty mogą mieć tak znamienne skutki. Niestety w kolejnej kolejce Rileyowi również nie sprzyjało szczęście - nie dość, że przegrał po raz trzeci tracąc szansę na wygraną, to jeszcze trafiła mu się tragiczna karta, której tak piekielnie się obawiał. Po wybuchu wyciągnęłam w jego stronę dłonie upewniając się czy aby na pewno wszystko gra. - Jak się czujesz? - zapytałam, po czym obserwując jego stan zmartwiona dodałam - Chyba musisz iść do skrzydła szpitalnego. Dasz sobię radę? Położyłam dłoń na ramieniu chłopaka starając się choć minimalnie go pocieszyć. Miałam świadomość jak trudna jest dla niego ta sytuacja. Oboje przeżyliśmy w końcu spotkanie ze smokiem.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dokładnie w momencie, w którym Lotta wyłowiła kartę ze stosika i uniosła ją, abyśmy mogli ją zobaczyć, moja talia zaczęła niepokojąco dymić. Już wtedy wiedziałem, że przegrałem, ale gdyby tylko wszystko mogło skończyć się w tym momencie, byłbym naprawdę wdzięczny wszystkim magom na świecie, nie tylko Merlinowi. Niestety, nie mogłem mieć aż takiego szczęścia. Syknąłem cicho, unosząc przed siebie dłonie, gdy te zaczęły mnie piec. Moja skóra zaczęła się czerwienić, zmieniać, a ja prawie straciłem nad sobą kontrolę. Widok oparzeń rozlewających się na mojej skórze, zachwiał moją metamorfomagią. Dosłownie przez sekundę, moje ręce wyglądały znacznie gorzej. Gdzieniegdzie skóra była pomarszczona i dziwnie szorstka, ale nie pozwoliłem dziewczynom się przyglądać. Moja talia eksplodowała, a ja zdążyłem jedynie odwrócić twarz i zasłonić się przed falą gorąca chudymi ramionami. Poczułem się zupełnie tak, jakbym przezywał to od nowa, chociaż wokół mnie nie było wilgotnej trawy, obcych ludzi ani smoków. Dym wypełnił mi nozdrza, a ja zdobyłem się jedynie na ciche westchnienie. Nie mogłem wydusić z siebie słowa, ale nie musiałem. Lotta dotknęła mojego ramienia, ale ja nie myślałem już trzeźwo. Naruszywszy moją przestrzeń osobistą przełamała zaklęcie, wiążące mnie w tym miejscu. Odsunąłem się od niej. Zerwałem się z miejsca i nawet nie kłopotałem się, aby otworzyć drzwi. Uderzyłem w nie całym ciałem i wypadłem na zewnątrz. Uciekłem od płomieni, oparzenia i współczujących twarzy. Ból trawił moje ciało, ale nie było to nic, co było mi obce. Znałem potęgę ognia aż za dobrze. W tej chwili pragnąłem tylko uciec od niego jak najdalej.
Dureń bywa zaskakująca grą. Cieżko do końca przewidzieć jak sie potoczy i kiedy twoje karty po prostu wybuchną. @Demetria O. N. Travers może zwlekałaś za długo? A może po prostu jakaś siła się na ciebie uwzięła. Odpadasz z gry (brak aktywności) tym samym zwiększając szansę innych na zwycięstwo!
Pokój czterech pór roku był jednym z jej ulubionych miejsc, szczególnie w taką pogodę, jaka panowała teraz za oknem. Gdy tereny zamkowe spowite były mgłą, deszczem a ponura aura przeszywającego wiatru i zimna dawała się we znaki nawet w najcieplejszych ubraniach, bardzo często kierowała się na czwarte piętro. Dziwiła się zresztą, że tak mało osób odwiedzało to miejsce, choć nie miała nic przeciwko: wychodziło z korzyścią dla niej, kiedy mogła w spokoju i ciszy posiedzieć na zielonej trawie, wsłuchać się w kojący śpiew ptaków czy zwyczajnie zdrzemnąć się w otulających leniwie twarz promieniach słońca. Dzisiaj sytuacja była dokładnie taka sama jak przez ostatnich kilka dni; po jedzeniu – a raczej udawaniu jedzenia, niż rzeczywistemu wciskaniu w siebie posiłku – i wypełnieniu swoich obowiązków przemknęła niezauważona korytarzami. Bez namysłu wymówiła zaklęcie projektujące wiosnę, po czym położyła się pod rozłożystym drzewem i przymknęła powieki. Nie podejrzewała, że akurat dzisiaj, gdy naprawdę nie miała ochoty na rozmowy z kimkolwiek, jej spokój zostanie zaburzony a cierpliwość wystawiona na próbę.
Przez ostatnie miesiące nie sypiał za dobrze, co nie powinno być czymś zaskakującym w jego przypadku. Ostatnimi czasy nie był sobą, co jedynie wprowadzało go w podły nastrój oraz wszystko inne, co znajdowało się wokół. Był nie do zniesienia, dosłownym wrzodem w żołądku, które nie daje człowiekowi spokoju... Unikanie tematu szło mu znakomicie, chyba, że przyszło mu zamknąć oczy. Wtedy wychodził na tym jedynie gorzej, lepiej było więc nie spać... I tak też funkcjonował. Jak musiał, drzemał, jak chciał, brał mocniejsze proszki i odlatywał. Brakowało mu jednak czegoś... Między jednymi, a drugimi zajęciami zaszył się w jednej z sal, która była aktualnie jesienią. Zapewne ktoś, kto ostatnim razem tutaj był nie miał najlepszego humoru. Czyli mógł wczuć się idealnie w klimat. Gdyby tylko wiedział, że jego niespokojny sen zakłóci wtargnięcie innej osoby do pomieszczenia, wybrałby inną przestrzeń. Liście, w których się ułożył zakryty drzewami zniknęły, a do jego nozdrzy doszedł przyjemne zapach... Nowo kwitnącej roślinności. Zapewne by się nie obudził, gdyby nie nieumiejętność spania w obecności drugiej osoby. Podniósł się pospiesznie, jakby wyrwany z nieprzyjemnego koszmaru. Nie wiedział, że wpadł w drugi... -Co do...-Rozejrzał się, próbując ogarnąć zmiany w scenerii. Przesunął się po ziemi, rozglądając. Jego wzrok napotkał dziewczynę, która prawdopodobnie również postanowiła odciąć się od tego syfu. To był znak do wycofania się. Kiedy próbował zrobić to bezszelestnie... Rozpoznał śpiącą królewnę.-Andrea?-Nie zdawał sobie sprawy, że jej imię wyszło z jego ust... Nie spodziewał się, że w ogóle je zapamiętał...