Jest to jedno z wyjątkowych pomieszczeń Hogwartu. Jeśli przyjdziesz tu zimą, możesz mieć... lato! Jego wyjątkowość polega na tym, że - używając odpowiedniego zaklęcia - można zmienić porę roku. Na ścianie, naprzeciw wejścia, wypisane są cztery czary, każdy dotyczący innej pory roku.
Ver factus - wiosna Aestate Fieri - lato Autumno Fieri - jesień Hieme Fieri – zima
Rzucone odpowiednio zaklęcie zmienią pogodę na charakterystyczną dla danej pory roku. Zimą może spaść śnieg, jesienią drzewa zgubią liście, wiosną zrobi się cieplej i zaczną kwitnąć kwiaty, a latem będzie upał. Oczywiście można też trafić na burze, zamiecie, deszcze, gradobicia... Wszystko zależy od szczęścia! Warto jednak spróbować, jeśli z utęsknieniem czeka się na ulubioną ćwiartkę roku.
Oj tam zaraz niebezpieczeństwo. W końcu, oboje byli, w jakimś tam stopniu dorośli. A przynajmniej dojrzali. Chyba nawet zbyt dojrzali, jak na swój młody wiek. Przynajmniej on. Niejednokrotnie łapał się na tym, że w pewnych kwestiach życiowych podejmował lepsze decyzje od swojego ojca. Dziwne, biorąc pod uwagę fakt różnicy wieku, wynoszącej jakieś dobre trzydzieści lat. Jednak nie tylko on taki był. Wielokrotnie, w czasie bycia z Nevą i ona błyszczała swoistą spostrzegawczością, a także zdrowym, rozsądnym myśleniem. Mimo to, faktycznie fakt pustego pokoju stanowił pewne.. niebezpieczeństwo? Tak, chyba tak. Choć, w sumie. Bonnet raczej nie zrobiłby czegoś na co on sam, albo ona nie mieliby ochoty. - W towarzystwie.. – powtórzył cicho – Cóż, może być w tym trochę racji, choć wiesz, że nie przebywam w nim zbyt często – powiedział z udawanym smutkiem. Prawda, fajnie było mieć jakiś znajomych, najlepiej takich bardziej znanych, lubianych i w ogóle. Ale, czy zawsze trzeba się trzymać tylko ich? Nie. Dobra, Antoine zasadniczo prawie wcale z nimi nie trzymał. Sporadycznie, wychodził na imprezy. Znacznie częściej zdarzało mu się to gdy jeszcze był z Nevą. Tak. Wtedy jakoś tak.. chciało mu się wychodzić, przebywać z innymi. Teraz, teraz unikał większych grup, nastawionych jedynie na zabawę, upijanie się, a w konsekwencji spędzanie ze sobą nocy, by nad ranem, w najlepszym przypadku, wszystko powtórzyć. - Powracasz mówisz? Zatem, dlaczego jeszcze jestem sam?! – zapytał z przekąsem, uśmiechając się przy tym. Ciekaw był jej odpowiedzi. Póki co zrobiła taką minę, jakby nie do końca rozumiała, co poeta chciał powiedzieć. – No wiesz. Mówisz, że wracasz. Więc pewnie do towarzystwa, życia i w ogóle. No, a ja też byłem częścią tej ekipy.. – dodał po krótkiej chwili, tak jakby to było oczywiste, że powinna do niego wrócić. Ale, czy naprawdę powinna? Zasadniczo, teraz to mogłaby go pocałować, potem dać się gdzieś zaprosić, spędzić miło wieczór, kto wie może nawet noc. Niekoniecznie uprawiając nierząd. Antek znał co najmniej setkę alternatyw dzielenia z kimś łóżka, niezwiązanych przy tym ze stosunkiem płciowym, ale z intymnym kontaktem. Z resztą to zabawne, ale im nigdy nie dane było spędzić razem nocy. A szkoda, a szkoda. Zwłaszcza, że wielokrotnie bywało blisko. Bardzo. Wątek rodzinny skwitował milczeniem i przytaknięciem, oznaczającym zrozumienie. Nie chciał ciągnąć jej za język. W końcu nigdy o tym zbyt dużo nie mówiła. To była chyba jedyna część jej życia, z której niekoniecznie chciała mu się zwierzać. Szanował to, dlatego był cicho. Gdy usiadła na fotelu, spokojnie się jej przyjrzał. Naprawdę wypiękniała. Ta absencja jej się przydała. Cokolwiek robiła, wyszło jej to na dobre. Wyglądała lepiej, niż kiedyś. Chyba naprawdę wydoroślała. - A gdybym tęsknił. Co byś zrobiła? – zapytał z nieukrywaną ciekawością w głosie. W sumie, to był cholernie ciekaw jej odpowiedzi. – No, a Ty? Nie tęskniłaś? Albo choć, myślałaś co tam u mnie słychać i w ogóle? – dodał po chwili. Matko. Jak on kochał to robić. No, ale wprost jej nie zapyta. Inna sprawa, że z twarzy człowieka dużo można było wyczytać. Bardzo dużo. A on tak perfidnie to wykorzystywał.. - No, ale co u mnie.. – zmienił szybko temat, co by jej zbyt nie speszyć. – Szkołę zacząłem, chyba jak każdy. Studia nie są tak straszne, jak wszyscy mówili. Przeprowadziłem się do Hogsmeade. Ojciec był na tyle wspaniały, że kupił mi mieszkanie. Będę go nosił na rękach. No i.. zebrałem się w sobie. W końcu odwiedziłem mamę.. – dodał cicho pod nosem. Zasadniczo nie wiedział, czy powiedział kiedyś Nevie o tym, jak skończyła. Wydawało mu się, że tak. A przynajmniej wspominał. W końcu była jedną z bliższych jego sercu osób..
Prawda, dojrzałość była jedną z tych rzeczy, która ich łączyła. Oboje na swój sposób, we własnych sytuacjach i zmaganiach osiągnęli ten stan, o ile można to tak nazwać. Nevę doświadczyła z całą pewnością choroba matki, wręcz wymuszając pewną świadomość i przyswojenie wielu informacji, by mogła odnaleźć się w tej rzeczywistości. Jednakże nigdy nie twierdziła, że miała ciężko w życiu, czy coś podobnego. Przeciwnie. Swoje dzieciństwo wspominała nadzwyczaj szczęśliwie, a te wszystkie niemiłe zdarzenia, jakich była świadkiem lub nawet uczestnikiem, chowała gdzieś w pamięci, nie przejmując się nimi zbytnio. Nie widziała sensu we wracaniu do tego, co było niekoniecznie miłe i przyjemne. Wolała skupiać się na dobrych aspektach przeszłości. Niczego nie żałowała. Taka już była jej złota zasada. Przysłuchiwała się słowom chłopaka, co jakiś czas przypominając sobie o mruganiu. Tak dokładne studiowanie jego twarzy mogło wpędzić ich oboje w zakłopotanie, więc odpuściła sobie, zaszczycając spojrzeniem jedną ze ścian. Ściano, możesz być dumna! - Wiem, wiem. – przytaknęła, a gdy dotarły do niej kolejne wypowiedzi Bonnet`a, parsknęła śmiechem. Bynajmniej nie sarkastycznie, czy drwiąco. Rozbawił ją. - A kto powiedział, że jesteś sam? – uniosła brew, odbijając piłeczkę. – Nigdy nie zabraniałam ci przebywania w moim towarzystwie. I nie zabraniam. Spojrzała na niego znacząco, w zamyśleniu. Na jej usta wkradł się cień uśmiechu. - Właściwie… Miło by było czasami się spotkać. Ze względu na stare czasy. Daj znać, jeśli będziesz potrzebował towarzystwa do włóczęgi. – dodała z lekką wesołością. Była specjalistką od wszelkiego typu wędrówek, spacerów i podróży. A tym bardziej bezcelowego włóczenia się! Mogłaby za to śmiało zostać odznaczoną Orderem Merlina. Propozycja była jak najbardziej niewinna i prawdziwa. Wiedziała, że Antoine nie zrozumie jej opacznie. Chciała zachować kumpelskie relacje, to wszystko. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Ten temat tęsknoty wybił ją z tropu. Oczywiście nie dała po sobie nic poznać. Przybrała maskę obojętnego zastanowienia, choć tak naprawdę coś przewróciło jej się w żołądku. Niby co miała odpowiedzieć? Naprawdę nie miała pojęcia. Kompletna pustka. W tych kilku sekundach, które zdawały się dla niej całą wiecznością, zdążyła podnieść metaforyczną gardę i opracować odpowiedź, która spłynęła z jej ust tak naturalnie, jak gdyby zawsze tam była. Postanowiła pójść w metodę gry. - Musiałabym coś robić? Ponoć to mężczyzna wykonuje pierwszy krok.– posłała mu i-co-ty-na-to uśmiech, drocząc się. - I w ogóle. – odrzekła na jego pytanie całkiem tajemniczo, uciekając gdzieś spojrzeniem w inną część pomieszczenia. W końcu postanowiła nie męczyć studenta i wzruszyła ramionami. - Myślałam, pewnie. Zastanawiałam się też, czy mój kocur polubiłby Twoją kotkę. To dziwne, że jeszcze się nie poznali. – westchnęła teatralnie, zgrabnie omijając pytanie o to, czy za nim tęskniła. Koniec z tym obnażaniem emocjonalnym, Bonnet! Neva była godną przeciwniczką w przeciąganiu strun. Wzmianka o mamie zrobiła na niej wrażenie. Brunetka zamrugała kilkakrotnie, by po chwili, tknięta tą rewolucyjną informacją, delikatnie sięgnęła dłonią do jego dłoni. - To dobrze. Bardzo dobrze. Tak niewiele słów, a tak wiele było w nich ukryte. Darowała sobie te wszystkie "jestem dumna", "gratulacje" i "wow, to duży krok". To było niepotrzebne. Wszystko zostało powiedziane.
Nie o taką samotność mi chodziło? – skontrował jej pytanie. – Niemniej, cieszę się, że mogę się obracać wraz z twoją świtą. To dla mnie wiele znaczy, naprawdę. – na jego usta wstąpił nieco ironiczny uśmiech, który oczywiście wcale nie miał być taki. Jakoś tak, Bonnet odczuwał chęć przebywania z Nevą. Czemu? Sam nie wiedział. Znaczy, wiedział. Dawno jej nie widział, stąd to chyba oczywiste, że chciał nadrobić „zaległości”. No i nie było o czym rozmawiać. O nic więcej nie chodziło. - I kogo Ty oszukujesz? – spytał zasadniczo sam siebie. – Chyba tylko sam siebie. Idioto, może powiesz jej w końcu, co i jak? – cały czas w jego głowie, od wybudzenia, był słyszalny jakiś głos. Oczywiście należał do niego samego. To była ta dzielna, wspaniała, charyzmatyczna, codzienna część Antka, która wiodła prym w jego życiu na co dzień. Było to uosobienie całego jego charakteru, jego osobowości, taka swoista tożsamość. Jednak, gdzieś tam pod tym wszystkim, wciąż skrywał się mały, przestraszony Ślizgon, który może niekoniecznie chciałby pewne rzeczy powiedzieć. Ale nie dlatego, że nie wypada. Po prostu bał się reakcji. Pech chciał, że teraz, podczas rozmowy z Panną Drayton, właśnie ta część jego osoby „rządziła jego ciałem i reakcjami”. A on nie mógł nic z tym faktem zrobić. - Zasadniczo, to czemu nie? – odparł, uśmiechnięty. To był naprawdę dobry pomysł. No i.. mogliby spędzić ze sobą trochę czasu… MERLINIE, NIE! ICH JUŻ NIE MA. NIECH ON TO W KOŃCU ZROZUMIE! – Wiesz, towarzystwo zawsze jest dobre. – rzucił z uśmiechem. Ktoś go chyba porwał i sklonował. Albo teraz z Nevą gadał jakiś napalony na nią Ślizgon, który zażył eliksir wieloskokowy. Czemu? Bo Antek nigdy nie przyznałby publicznie z taką łatwością, że ceni sobie czyjąś obecność podczas spaceru, czy czymkolwiek. Na ogół spędzał czas sam ze sobą, czasem tylko dopuszczając do siebie kilka wybranych osób. Stąd ostatnio tak rzadko bawił z innymi. Nie wydawali się odpowiedni. Cóż, smuteczek. Ładna buzia, cięty język, dobry refleks i inteligencja. W tej kwestii bez zmian. Gdy tylko usłyszał słowa o pierwszym kroku, postanowił coś podziałać. Wykorzystać do swoich perfidnych celów zaspokojenia bliskości z nią, faktu, iż byli w tym pomieszczeniu sami. – Tak, masz racje. Choć to bardzo krzywdząca teza.. – musnął jej dłoń swoją ręką, by po chwili ująć ją całą. O dziwo, nie protestowała zbytnio. Czemu? Może to dlatego, że nieco ją zdziwił? W sumie, to prawdopodobne. On sam średnio mógł uwierzyć w to, co właśnie zrobił. – Koty. Świat na tym się nie kończy. Poza tym.. dobrze wiesz, co miałem na myśli.. – powiedział oskarżycielskim tonem. Rękę, którą dotychczas chwytał jej dłoń, cofnął. Przeniósł nieco wyżej, wodząc to w górę, to w dół po przedramieniu swojej rozmówczyni.
Nastąpiło między nimi nieporozumienie w pewnej sprawie, którego owocem było wymowne spojrzenie Nevy w sufit. Podjęła próbę sprostowania. - Mówiąc „moje towarzystwo”, miałam na myśli mojetowarzystwo. – brzmiałoby to kompletnie bezsensownie i idiotycznie, gdyby nie fakt, że znacząco wskazała palcem na swoją skromną osobę. Zdała sobie sprawę, że wcześniej faktycznie dość słabo dobrała słowa i chłopak miał pełne prawo zrozumieć ją opacznie. Doprawy, była dziś wyjątkowo empatyczna! - Mniejsza, opcja ze świtą również wchodzi w grę. Czyżby zaczynała bredzić, starając się uniknąć tych szczególików serwowanych przez studenta, które miały na celu osłabić jej mocną bazę ignorowania ważnych pytań i uczuć? Prawdopodobne. Abstrahując od tematu, Drayton nie uważała, jakoby miała świtę. Bliskich znajomych zawsze brakowało. Miała zaledwie kilka ważnych osób, które i tak przy sposobności dość pechowo raniła, odpychając od siebie i dystansując. Ojciec dziewczyny był jedynym człowiekiem mogącym poszczycić się jej pełnym zaangażowaniem i zaufaniem. Nigdy jej nie zawiódł, a ona go nie skreśliła. Idealna relacja. Tymczasem Neva odpowiedziała uśmiechem na uśmiech Bonnet’a, obserwując go dość łagodnym spojrzeniem. Sama nie wiedziała tak naprawdę, jakim cudem udaje jej się utrzymać ten niepozorny wyraz twarzy, skoro w jej wnętrzu szaleje istne tornado. Miała wrażenie, że wszystkie organy pouciekały z właściwych miejsc i urządzają imprezę, tańcząc w jej drobnej osobie, co napawało ją dziwnym wrażeniem. Niepokój, zachwianie. Tak, zdecydowanie doskwierały jej te emocje. Już dawno nie miała okazji do bycia tak cholernie zmieszaną w jednej chwili, kiedy towarzysz postanowił od tak powodzić po jej skórze. Nie szło tego logicznie wytłumaczyć, ani zrozumieć. Brunetka odszukała gdzieś w umyśle ścieżkę powrotną do ich rozmowy. - Krzywdząca, ale prawdziwa. – mruknęła, a jej spojrzenie stało się jakby ostrzejsze. Czyżby piwne tęczówki chciały ostrzec Antoine’a? Gest ujęcia dłoni sam w sobie był całkiem przyjemny i niewinny. W końcu sama to zaczęła, w momencie, gdy zwierzył jej się z kwestii odwiedzin mamy. Ale teraz.. Chłopak wyraźnie drażnił się z nią, próbując osiągnąć jakiś cel, a ona była rozdarta. Bo z jednej strony miała ochotę ukrócić to, przerwać, rzucić kąśliwą uwagą, nawet klątwą... natomiast z drugiej nie chciała, by kiedykolwiek zabierał tę rękę z dala od niej. Nie podobało jej się to, w jakie stany ją popychał. - Tak? Zatem na czym kończy się świat, hm? – zmrużyła odrobinę oczy niczym kot gotowy do ataku i przechyliwszy głowę odrobinę w bok, nieznacznie przybliżyła się. Skoro sam ma czelność stawiać ją przed obliczem tak dziwnych odczuć i męczarni, niech pozna, jak to smakuje. Była na tyle blisko, że mógłby teraz dokładnie obejrzeć jej maleńką bliznę tuż nad łukiem brwiowym. - Wiem, co miałeś na myśli. I widzę, że nie odpuścisz mi przemilczenia tego. – dodała ciszej, jednak wciąż nie wspominając o tym ani słówkiem.
Być może. Być może rzeczywiście się z nią bawił, chciał ją wkurzyć i w ogóle wywołać motylki w brzuchu. A może po prostu chciał w jakiś sposób zbliżyć się do niej. Nawet w taki głupi sposób? Może on też czuł te dziwne motylki i całą resztę. Może on tak cholernie się za nią stęsknił, że sam tego do końca nie wiedział, a teraz kiedy ją spotkał, uświadomił sobie, jak bardzo była i nadal (na szczęście , czy nie szczęście) jest dla niego bliska? Nie. Trzymajmy się wersji, że po prostu chciał się z nią droczyć. Jak to mówią, prawda polityczna, jest dużo bardziej bezpieczna. Notabene Neva również wyglądała na taką, co to nie bardzo wyraża zainteresowanie. Znalazła sobie kogoś? A może po prostu wypadł z jej kręgu zainteresowań. Nie. To niemożliwe. Chyba. W końcu, trochę ze sobą byli. Trochę przeżyli. Również tych bardziej intymnych chwil. Jakby nie patrzeć. Nie, nie wylądowali w łóżku i całe szczęście, bowiem Antek twierdził, że to mogłoby zniszczyć ich znajomość. Poza tym, była wtedy ciut młodsza. Ale teraz.. Nie. Nawet teraz nie. W końcu. Nadal była młodsza. I tak, doskonale wiedział, że to tylko rok, niemniej. Sytuacja geopolityczna znacznie się zmieniła. Teraz.. Nie byli parą. Więc nie było mowy o żadnym zbliżeniu płciowym. Nie było mowy o żadnym pocałunku, przytuleniu, uścisku, trzymaniu się za ręce.. WRÓĆ! Przecież ujął jej dłoń. Nie protestowała. - Na czym kończy się świat..? – powtórzył pytanie, udając, że rozmyśla nad odpowiedzią. Oczywiście miał kilka swoich mniej lub bardziej filozoficznych teorii. Wolał je jednak zostawić na inną okazję. I innego rozmówcę. W końcu z Devą nie będzie się dzielił swoją nihilistyczno-pesymistyczno-egocentryczną wizją świata. Zebrał się już na jakąś wypowiedź, w tym swoim mocno ironicznym stylu, jednak dziewczyna przerwała mu, przysuwając się doń bliżej. No cóż. Spodobało mu się to, Ale do tego się oczywiście nie przyzna. W zasadzie, mogłaby być nawet bliżej, specjalnie by nie narzekał, tak myślę. – Jeśli wiesz, co miałem na myśli. – zaczął spokojnie. nieco zmieniając pozycję. Uniósł prawą dłoń, po czym spokojnie położył na nodze dziewczyny. Niech cierpi. – I twierdzisz, ze w jakiś sposób wymuszam na Tobie presję, to powiedz mi skarbie.. – nieśmiało zbliżył do jej ucha swoje usta. Dziwnie się czuł. Trochę jak na pierwszej randce. Albo kiedy zapytał ją, tak formalnie, czy są ze sobą, czy nie. – Dlaczego jeszcze mnie nie pocałowałaś? – skończył wreszcie swoją myśl, oddalając się nieco. – No tak! Czemu.. Przecież, to mężczyzna zawsze wykonuje pierwszy krok.. – rzucił, tak jakby to było oczywiste. Bo i było. Ale. Mina. Jej mina. – Zatem.. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz.. – rzekł, nieśmiało składając na jej ustach pocałunek.
Drayton nie miała bladego pojęcia, co było przyczyną tego nagłego splotu emocji, który w niej powstał. Nie dopuszczała do siebie możliwości, że mogła to być zwyczajna tęsknota. Ba, nawet na to nie wpadła. Ta opcja wchodziła w grę, naturalnie, jednakże Neva nigdy specjalnie nie musiała analizować takich uczuć, bo z reguły nie miała z nimi do czynienia. Kiedy zaczynała angażować się w jakąś znajomość, często ją kończyła. Ostatecznie po pewnym czasie i tak wszystko się spieprzało, prawda? Cóż, taka była jej teoria. Dlatego teraz nie umiała zbytnio zmierzyć się z powstałą sytuacją. Jak powinna się zachować? Ten wewnętrzny harmider kompletnie nie znajdował odzwierciedlenia w jej mimice i gestach. Jej powłoka, jeśli mogę to tak ująć, była wciąż opanowana i spokojna, przypuszczalnie sprawiająca wrażenie odrobinę znudzonej, jednakże w dość łagodny i uprzejmy sposób. Kącik ust Nevy drgnął, walcząc z właścicielką o prawo do uniesienia się i sformowania półuśmiechu. Nie pozwoliła na to. - A może się nie kończy? – podjęła, unosząc zaczepnie brew. Ich rozmowa zaczynała robić się coraz dziwniejsza. Czyżby zbaczali na jakieś filozoficzne ścieżki, opiewające w dyskusje o sensie życia? Oby nie. Ostatnie, na co miała teraz ochotę, to zaduma nad egzystencją człowieka. Zamrugała, a jego dłoń umiejscowiła się na jej nodze. No pięknie. - Presję czego, przepraszam bardzo? – zapytała z nutą tej znamienitej zaciętości, jaką pewnie doskonale pamiętał. Spojrzenie piwnych tęczówek przybrało na sile. - Czego Ty ode mnie oczekujesz, Antoine? – strzeliła kolejnym pytaniem, znacznie zniecierpliwionym i podirytowanym. Ta wymiana zdań, nienormalna gra i nastrój zaczynały ją męczyć. I chciała powiedzieć jeszcze coś, ale nie zdążyła. Była zaskoczona tym, co słyszy z jego ust. Straciła wątek, trop, ślad.. A potem był dotyk jego warg na jej, malinowych. Niezwykle delikatny, przesycony nieśmiałością. Machinalnie przymknęła oczy i dała się ponieść, ucinając wszelkie uwagi rozumu. Ułożyła dłonie na jego policzkach i odwzajemniła tę prostą, subtelną pieszczotę. Nieznacznie pogłębiła pocałunek, by brutalnie przerwać w punkcie kulminacyjnym. - Co.. Urwała, odsuwając się i patrząc w bliżej nieokreślony punkt. - Nie gniewam, jestem… wkurzona. - wstała, wykonała obrót wokół własnej osi i znów usiadła. Po co to robisz? Jaki to ma cel? Ktoś tutaj miał dzień pytań! Drayton pokręciła głową w zdenerwowaniu, pomieszaniu, a może czymś jeszcze innym, czego nie sposób było odgadnąć.
Pocałował ją. Odwzajemniła go. Przez tę krótką chwilę i tak nie sprzyjającą racjonalnemu myśleniu, miał wrażenie, przeczucie, że może jednak coś tam do niego czuje. I jest to coś innego niż przywiązanie. Jednak, to co zrobiła. Przerwanie go w tak kluczowym momencie. Tylko jeszcze bardziej go utwierdził w przekonaniu, że jednak nie pozostał jej obojętny. Albo po prostu się pomylił, a ona opamiętała. Szczerze, bardziej liczył na ten pierwszy rozwój wydarzeń. W końcu, jakby nie patrzeć, Nevą jakoś dobrze mu się żyło. Było.. wszystko. W zachowanych proporcjach. Była namiętność, tam gdzie być powinna, była też szczerość, wielkie adventure, ale przede wszystkim jakieś uczucie, które ich łączyło. I nie było to, to co teraz – przywiązanie, jakieś miłe wspomnienia. Nie. Wtedy to naprawdę musiało być coś mocniejszego, nawet jeśli krótkiego, to mocniejszego. Bo przecież coś im musiało dać siłę, by te dobre wspomnienia tworzyć, prawda? - Co.. Robię? – zapytał, kiedy już na dobre się od niego oderwała i usiadła gdzie indziej. – Cóż. Sama powiedziałaś, że to facet zawsze musi zrobić pierwszy krok. – mówił bardzo spokojnie. W rzeczywistości jednak nie czuł się tak. Tak naprawdę, miał ochotę ją złapać. Tak bardzo, bardzo mocno i blisko do siebie przytulić, żeby nie uciekła, a potem pocałować. Ponownie. Ale tak, żeby już nie pozwoliła sobie go przerwać. A potem powiedzieć, jak się sprawy mają. Jednak, co Antek, to Antek, zatem pozwolił sobie tylko na drobny uśmiech. Bardzo lekki i bardzo nikły, acz wyrażający zadowolenie, czy swoistą radość. - Wkurzona? Na co? – spytał, udając zdziwienie. No bo na pewno nie chodziło o ten pocałunek. Po chwili jednak wstał, podszedł do dziewczyny, po czym przykucnął, chcąc być z nią na jednej linii wzroku. – Ej. Przepraszam.. Tak? – położył rękę na jej kolanie, jednak szybko się z tego pomysłu wycofał. Uznał, że nie. Lepiej nie. - Nie wiem, co mnie podkusiło. Po prostu.. Impuls.. Tęskniłem za Tobą.. I jakoś tak.. – Tak bardzo elokwentnie. Cóż z tym jednak. Nie bardzo wiedział jak ubrać w słowa swoje mysli. No więc. Wyszło, jak wyszło.
Roześmiała się. Bez większego powodu, konkretnej przyczyny. Po prostu śmiała się, patrząc na Bonnet’a z iskierkami rozbawienia w oczach. Może to ta cała sytuacja podziałała na nią rozweselająco? A może słowa chłopaka? Nie, chyba chodziło tu o absurd rozgrywanej rozmowy i działań. Uspokoiła się, ale pozostałości nagłego wybuchu śmiechu wciąż tkwiły w jakiś sposób w jej odrobinę szyderczym uśmieszku. - Pierwszy krok do czego? – strzeliła trafnie, z precyzją godną najlepszego snajpera. – Zdaje się, że chcesz zaserwować mi powtórkę z rozrywki. Ale czy warto? Kucnął przy niej, więc mogła swobodnie spojrzeć mu prosto w oczy. Szukała w jego tęczówkach jakichś emocji, odpowiedzi, czegokolwiek. Jednak on zdawał się po prostu ją obserwować. Ewentualnie zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Jej stanowisko co do ich relacji było całkiem jasne. Wychodziła z założenia, że skoro się rozstali, to przecież musieli mieć ku temu powody, prawda? A co za tym idzie, wykluczała możliwość wejścia drugi raz do tej samej rzeki. Nie żeby go nie chciała. Po prostu uważała to za bezsensowne. Prędzej, czy później i tak zaczęliby się spierać, kłócić i ponownie psychicznie wykańczać, a pozytywy bycia razem nie byłby wystarczające, by to zrównoważyć.Słuszne lub nie, takie było jej wyobrażenie. Ściągnęła brwi, słysząc jego pseudo-skruszone słowa. - Nie przepraszaj mnie. – wymogła zdecydowanie, kładąc mu rękę na ramieniu. - To nie o to chodzi. Nie mam pretensji o pocałunek, jeszcze nie zwariowałam. – przewróciła oczyma. – Chodzi o Ciebie. Nie ogarniam Twojego zachowania. W jednej chwili próbujesz uciec na mój widok, a później mnie całujesz. Wkurzasz mnie. To kobieta ma prawo być zmienną. Zresztą.. – patrzyła na niego intensywnie bez cienia gniewu, czy czegokolwiek negatywnego. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego fakt jego zachowania tak ją zirytował, ale skoro spytał, to udzieliła mu odpowiedzi. Osobowość Drayton była poplątana, cholernie poplątana. Ona sama niezbyt się tym przejmowała, to była jej codzienność, ale dla drugiego człowieka ów kwestia mogła stanowić nie lada problem. Antek wiedział, z kim się zadaje, no nie? - Nie popełniłeś zbrodni, spokojnie. – dodała wreszcie, a figlarność wykwitła na jej twarzy. Opuszek palca wskazującego brunetki powędrował ku jego ustom i przesunął po nich. - Jak za starych czasów. Zawsze gdy byłam zdenerwowana starałeś się mnie udobruchać. Albo zatkać usta.
Powtórkę z rozrywki? Zaserwować? – powtórzył nieco ogłupiały i zdziwiony zarazem. Nie bardzo w pierwszej chwili wiedział, o czym ona mówiła. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że chodziło o ich związek. Chciał powrotu? Nie bardzo był przekonany. Nie chciał? Tego też nie bardzo wiedział. Jednego był pewien – chciał mieć, przynajmniej na tę chwilę Nevę blisko siebie. W końcu, nie musiałaby być jego kochanką. Przecież ich związek nie opierał się tylko na kolejnych pocałunkach, pieszczotach oraz inszych, temu podobnych rzeczach, prawda? A jego słowa, które być może, raczej na pewno świadczyły o pokucie, choć niestety udawanej i wymuszonej, zdały się zostać pozytywnie, a przynajmniej neutralnie, odebrane. Bardzo go to cieszyło. Serio, nie miał zamiaru się z nią kłócić. Szczęśliwie, póki co oboje zachowywali spokój. Choć to nie tak, żeby się z nią pokłócił czy coś. Najpewniej po prostu wyszedł, trzaskając ostentacyjnie drzwiami, by dać jej do zrozumienia, iż nie bardzo ma ochotę na dalszą dyskusję. Ani teraz, ani nigdy więcej. Cóż, najczęściej skutkowało. Na niej jeszcze tego nie próbował, ale przynosiło efekty. Najczęściej, występowały też niepożądane rezultaty – ludzie często odwracali się do niego plecami. Cóż, takie życie. A w sumie i on miał ich gdzieś, więc wszystko w porządku, nie? - A kto Ci powiedział, że chciałem uciekać? Po prostu.. – przystanął, nie chciał się zagalopować, a nie bardzo miał świadomość, czy już to tłumaczył. – Mówiłem Ci już, że mówiono mi , że nie bardzo masz ochotę na mnie patrzeć. W sumie, nie zdziwiłbym się.. No, ale. Mam dziś dobry kiepski humor, wręcz parszywy, a raczej w ogóle go nie mam, zatem nie chciałem się kłócić. Wolałem od razu zejść Ci z oczu. – dokończył swój wywód myślowy. – A ten pocałunek.. To kwestia chwili, impuls? Dawno tego nie robiłem i.. – urwał w połowie. Nie bardzo chciał kontynuować, ale skoro już zrobił co miał zrobić. – Chciałem sobie przypomnieć jak to jest. I czy nadal jest tak samo. Jak Cię całuję. Czy te uczucia, emocje, to wszystko. Czy jest takie jak kiedyś.. – spuścił spojrzenie po sobie, a na wieść o niepopełnieniu żadnej zbrodni na narodzie, na jego usta wstąpił lekki, acz wymowny uśmiech. Szybko jednak zamknął je, wargi przywarły do siebie, a to za sprawą palca panny Drayton na jego aparacie mowy. Chciał coś powiedzieć na słowa o udobruchaniu dziewczyny, lecz ten palec, niemalże mówił do niego, by sobie darował wszelkiej maści przemówienia. Po krótkiej chwili, kiedy zdołał dojść do słowa, ujął jedynie jej dłoń. – Serio, tak robiłem? Nawet nie zwróciłem uwagi.. – powiedział, rozważając nad usłyszanymi chwilę temu słowami. Rzeczywiście tak było?
Drayton obserwowała towarzysza ze stoickim spokojem, jaki w nią wstąpił. Szczerze to przestała zawracać sobie głowę tym, co powinni, a co nie. Komu to było potrzebne? Los sprawił, że spotkali się właśnie w tym miejscu i mieli okazję spędzić ze sobą trochę czasu. Dlaczego mieliby tego nie wykorzystać? Nie są dziećmi, nie potrzebują nadzoru surowych stróżów, którzy rozdzielą ich od siebie tylko z tego tytułu, że nie są już razem. Ich drogi oficjalnie się rozeszły, chociaż.. czy aby na pewno? Jedynie przestali kroczyć razem wspólną ścieżką, ale to przecież nie oznaczało, że ich własne prowadziły teraz w dwie zupełnie inne strony. Przeciwnie. Przecinały się i wciąż plątały ze sobą w pewnych konkretnych miejscach. Ostatecznie, nie sposób wymazać wzajemnej historii, jaką tworzyło się przez rok. Ona pozostanie we wspomnieniach. Niczym nienaruszona, żywa. Chyba włączyła mi się poetka, wybacz. Jeśli chodzi o kłótnie, Neva doskonale pamiętała, jak to bywało. Antoine zazwyczaj był właśnie typową, przykładną oazą spokoju. Prowadził rozmowę w sposób opanowany nawet wtedy, gdy przybierała ona ostry charakter. A Ślizgonka.. No cóż. Zdarzało jej się tracić kontrolę nad gniewem, a wówczas przedmioty latały. Zaśmiała się. Dzisiaj nie była już taka pewna, czy do siebie pasowali. Powiedziałaby raczej, że Bonnet zasługiwał na kogoś bardziej empatycznego, niż taka pokręcona furiatka. Dziewczyna ścisnęła delikatnie jego dłoń, kiwając twierdzo głową. - Serio. Opanowałeś do perfekcji sztukę całowania mnie w trakcie, kiedy Ci wygarniałam i zapędzałam się w złości. – rzekła zgodnie z prawdą, uśmiechając się kątem ust. - Dlatego nie zdążyłam Ci nigdy powiedzieć do końca tego, co chciałam. No, chyba, że sytuacja była wyjątkowo poważna. Ale sam już wiesz, co wtedy się działo.. Sympatycznie wspominało jej się teraz te wszystkie sytuacje. Naprawdę, powinna zadbać o utrzymanie kontaktu z Bonnet’em. Bądź co bądź, coś dla niej znaczył. Ich relacja aż prosiła się o ożywienie! Tymczasem spojrzała uważnie w oczy chłopaka, jak gdyby chciała odczytać z nich co najmniej wielką wróżbę dotyczącą przyszłości. Niejeden poległby podczas tej intensywnej analizy. Trzymaj się, Antoine! - I co, jak to jest? Wciąż tak samo? Czy zupełnie inaczej? – dociekała, autentycznie zaintrygowana tym tematem. I nagle do atmosfery między nimi powrócił ten dziwny magnetyzm.
Czy się przeplatały, czy też rozdzieliły, nie miał o dla niego większego znaczenia. Niemniej, pomyślał, że skoro teraz już wie, ma pewność – Neva jest w szkole – nie widział żadnych przeszkód, żeby nie spróbować. I kto tu mówił o związku? Ot, niezobowiązujący flirt.. No dobra, taki nie ma prawa bytu. Nie w przypadku panny Drayton. Ją albo bierze się całą, albo zostawia w spokoju. To jedno, po roku związku mógł o niej z czystym sumieniem powiedzieć. Całą, bowiem osoba przebywająca z nią w bliższej relacji musiała się liczyć ze wszystkim. Humorami, jej dość niespotykanym charakterem i inną masą przypadłości.. Jej indywidualnych, a także wynikających z bycia kobietą. Ale czy on chciał zapomnieć o tej wspaniałej przygodzie? O tym co go łączyło ze Ślizgonką? Oczywiście. Początkowo. Zaraz po tym, jak się rozstali. Potem doszedł do wniosku, że to było. Prawda, nie wróci, ale minęło. Ot, przeszłość. Mniej lub bardziej miła, mniej lub bardziej bolesna, ale w dalszym ciągu przeszłość, historia, którą aż po dziś dzień, można było włożyć między książki, albo inne mity. Do dzisiaj, bo czemu nie spróbować? Nie uderzyć jeszcze raz? Był bogatszy w pewne doświadczenia. To rzutowało bardzo optymistycznie na przyszły kształt znajomości. Z resztą.. ona chyba nie sprawiała wrażenia, jakby był jej do końca obojętny. W zasadzie odnosił wrażenie, że wcale nie był.. Ale nie dlatego, że byli kiedyś razem, tylko dlatego, że nadal coś mogła czuć do niego. Nie wiedział, na ile to była prawda, a na ile jego własne wymysły, jednak.. miał takie przeczucie. Czy słuszne, miał nadzieje wkrótce się dowiedzieć. - Do perfekcji? Być może.. Jednak to nie było nic dobrego.. Może gdybym tego nie robił i kłócilibyśmy się regularnie poziom frustracji nie byłby tak wysoki? Może wtedy nie powiedzielibyśmy sobie o te dwa słowa za dużo..? – rzucił to pytanie w eter. Czasem rozważał, co by było gdyby. Gdyby nie poznał Nevy. Gdyby z nią nie był. Gdyby się z nią kłócił. Gdyby byli nadal ze sobą.. Nigdy nie mógł niestety dość do jakiś konstruktywnych wniosków, a szkoda. Szkoda.. Szkoda. No cóż, widać nie dane było mu poznać odpowiedzi na to pytanie. Trudno. - Na pewno dalej Cię uspokajam. – odpowiedział na pytanie dziewczyny z przekąsem, uśmiechając się szyderczo, jednak w dobrym tonie. I w dobrej intencji. Nie miał na celu jej obrazić. Zwyczajnie chciał ją w jakiś sposób ukarać za ciekawość. – Niemniej.. Nie. Nic się nie zmieniło. Nadal czuje się tak samo wspaniale… - odpowiedział, spuszczając wzrok. Na moment utkwił go w podłodze, po czym gwałtownie podniósł na swoją rozmówczynię, czym wywołał niemałe zamieszanie na jej twarzy. Chyba na niego patrzyła. Nie mógł jednoznacznie stwierdzić, w końcu jej nie widział. Ech..
Oh no nie róbmy z Nevy już takiej trudnej osoby! Dobra, miała swoje skomplikowane lub mniej odchylenia, ale zalety także. I chociaż sama trwała w przekonaniu, że była dla Antoine’a straszną suką, to tak naprawdę obdarowała go dużą ilością sympatii, troski i wyjątkowej uwagi, którą rzadko komu poświęcała w podobnym charakterze. Nie jestem pewna, czy w tym wszystkim znalazła się miłość, bo ciężko ją zdefiniować, zwłaszcza jeśli chodziło o Drayton. Łączyła ich mocna więź, to prawda. Aczkolwiek Neva nigdy nie powiedziała mu tego emocjonalnego, intensywnego „kocham Cię”. Cóż, to o czymś świadczyło. Tak, czy siak, teraz siedzieli sobie jak przysłowiowe stare małżeństwo, rozmawiając o przeszłości i to było w pewien sposób piękne. Czy Neva wciąż żywiła jakieś uczucia względem Bonnet’a? No właśnie, to jest zagadka warta zastanowienia. Ona sama raczej nie znała pełnego rozwiązania. Posiadała jedynie malutkie wskazówki, które mogły naprowadzić na pewne wnioski, ale to na tyle. Bo raz, że była cholernie niezdecydowana, a dwa – nie rozważała tego. Naprawdę, ostatnie, o czym myślała, to rozbijanie swoich uczuć na małe cząstki i analizowanie ich. Strata czasu. Zwłaszcza kiedy miała u swojego boku tegoż bruneta. Jego zdanie z serii „co by było gdyby” przyprawiło ją o nieco cyniczny uśmiech. - Myślę, że prędzej czy później wszystko sprowadziłoby się do tej sytuacji. Tak po prostu miało być. I nie rób sobie jakichkolwiek wyrzutów. Jeśli już ktoś powinien, to ja. Ale to inna kwestia. – wzruszyła ramionami. Nie była z tych, którzy żałują. Nie rozważała różnych, alternatywnych scenariuszy. Jeśli coś się wydarzyło, wychodziła z założenia, iż właśnie tak powinno się stać. Tak, Drayton szczególnie nie przepadała za podważaniem poczynań losu. Spojrzała na Antoine’a z pewną dozą łagodności, może nawet czułości. - Nic się nie zmieniło… - powtórzyła, badając jego tęczówki. – My się zmieniliśmy. Dorzuciła po chwili, unosząc brew do góry. - Przynajmniej według mnie, ale.. Zbliżyła się. - .. chyba na lepsze. Masz do mnie dystans, Antoine? – spytała poważnie, zatrzymując się na kilka nic nieznaczących centymetrów przed jego ustami.
Co do więzi, która między nimi była, to fakt. Była, nie można temu zaprzeczyć. Natomiast, co do jej pochodzenia.. Bonnet nigdy nad tym nie myślał, choć pewnie zapytany odpowiedziałby, że jej przyczyn należy doszukiwać się we wspólnie spędzonym czasie no i pewnego przyzwyczajenia. W końcu trochę się zżyli ze sobą. Może trochę więcej niż trochę, może mniej, ale jednak zżyli prawda? Natomiast.. Czy czuł coś do Drayton? Nie był pewien. Nie. Raczej. Nie. W sumie, to podobnie do niej, nie rozważał nigdy tego. Zakochał się? On? W niej? Nie wróć. On? To było w ogóle możliwe? Może zauroczył, ale.. Nie, to też odpadało. Niemniej, jakoś tak.. dobrze mu się żyło z Nevą. I w sumie troche mu szkoda było gdy się to skończyło, miał nadzieję, że nie tylko jemu. Co nie zmienia faktu, ze to było jakieś wielkie love między nimi i w ogóle taka miłość, że wszyscy rzygali tęczą. Oj nie. To nie miało prawa mieć miejsca, ze względu na chociażby ich charaktery. - Wyrzutów? – powtórzył za nią, śmiejąc się głośno. Mało się nie zapowietrzył, taki suchar. Proszę was, jeśli jest jedna rzecz na tym świecie, która z całą pewnością nie dotyczyła Bonneta to były nią właśnie wyrzuty sumienia. Dlaczego? Bo dla niego sumieniem był drugi człowiek. Nie stosował czegoś takiego jak moralność. Ona była dla słabych. Prawda, miał swój własny system wartości, jednak nie przewidywał on grzechów, czy też innych tego typu występków. Okej, jeśli zrobił coś źle, potrafił to przyznać, ale na pewno nie umartwiał się nad tym jakoś wybitnie. W zasadzie, on wcale się nie umartwiał. – Skarbie. Co, jak co, ale teraz przesadziłaś. Ty i wyrzuty? Nie, to niemożliwe.. – uśmiechnął się. – Wiesz. Uważam, że wina leży równo po obu stronach. I nie ma co się kłócić. To i tak bez znaczenia. Co było nie wróci, jak słusznie kiedyś ktoś powiedział. – odpłynął do krainy własnych myśli na moment. Rozprawiał tam o tym, czemuż to niby ona miałaby mieć wyrzuty itd. Nie doszedł do konstruktywnych wniosków. Być może też dlatego, że szybko wrócił z tamtego świata na ziemię, bowiem poczuł na sobie jej ciepłe spojrzenie. - My. To prawda. My się zmieniliśmy. Niemniej, mówiłem o uczuciach, jakie towarzyszą całowaniu Ciebie. A że Ty, czy ja to już nie ci sami ludzie co kiedyś, to inna kwestia. No, ale nie mówmy o rzeczach oczywistych. – zarządził, pozostając w tej nic nieznaczącej kilkucentymetrowej odległości od ust swojej dawnej panny. – A co do dystansu.. To nie mam pojęcia. Zależy, co rozumiesz przez to określenie. – powiedział, rozsiadając się wygodnie w fotelu, oczekując w międzyczasie na odpowiedź. W sumie, chętnie pozostałby w tamtej pozycji, lecz niestety było to niemożliwe. Jeszcze by sobie za dużo pomyślała, albo coś i co wtedy?
Śmiała się razem z nim. Oczywiście nie miała na myśli rzekomych wyrzutów sumienia ze strony Bonnet’a, ale te jego gdybania. Próbowała zaakcentować, że nie ma co rozmyślać nad tym, jak mogło być, a jak było i tak dalej. Jednakże w bardzo nevowy sposób kolejny raz źle dobrała słowa, czym właśnie tak bardzo rozbawiła chłopaka. Cóż, śmiech to zdrowie, prawda? - Dobra, weź. – rzekła niby zniecierpliwiona, aczkolwiek jej delikatny uśmiech zdradzał prawdziwe, wciąż przesączone dowcipem odczucia. - Nie mów hop, może teraz jestem niezwykle ułożoną, umoralnioną dziewczyną, którą śmiało mógłbyś przedstawić rodzinie, co? – dodała, rzucając mu sugestywno-prowokujące spojrzenie. I zanuciła jednego ze swoich klasyków, odśpiewując refren, brzmiący : wszystko się może zdarzyć. Naturalnie wysunięta przez Drayton opcja dość szerokim łukiem omijała jej osobę, która niezmiennie pozostała wciąż daleka od ideału. Niektóre ludzkie cechy po prostu są stałe, zupełnie, jak chociażby prędkość światła w próżni. Ot taki urok natury człowieka. - Wina zawsze leży po obu stronach. – przytaknęła. Rzeczywistość była taka, że często zapominaliśmy o tej podstawowej prawdzie. Bo przecież o wiele łatwiej było przerzucić dane przewinienie na jedną osobę, obarczyć wszystkim, łącznie z konsekwencjami, i żyć sobie dalej spokojnie pod maską biednej ofiary. Brunetka przechyliła głowę, zamyślając się. Słuchała Antoine’a trzy po trzy. Nie dlatego, że ją nudził, bynajmniej. Zwyczajnie skupiła się na tym, co działo się w jej głowie i trochę odpłynęła. Wróciła jednak w samą porę, by dosłyszeć pytanie towarzysza. No, właściwie to nie było pytanie, ale mniejsza. Oczekiwał wyjaśnień, o. - Chodzi mi o to, czy potrafisz oddzielić teraźniejszość grubą kreską od przeszłości. – przygryzła wargę. – To znaczy, mógłbyś teraz spędzać ze mną czas, spotykać się i tak dalej jako kolega? Wyłącznie. Nawet jeśli doszłoby do czegoś, czy coś w tym stylu. Umiałbyś? Uniosła brew. Była autentycznie ciekawa.
Ewidentnie było jej to nie w smak. Te żarty Antkowe. Cóż.. Trudno. On inaczej nie umiał. Pocieszające za to, że jego sprawdzian zdała dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Czyli niewiele się zmieniła w tej kwestii. Tylko.. bogowie. Czemu nadal myślała, że on serio myśli o powrocie do niej? Jeśli którekolwiek z nich, byłoby za tym, to on. Oczywiście, oczywiście, jednak w środku tam gdzieś w tym małym bon netowym serduszku była mała osóbka, której było to zupełnie wszystko jedno. A gdyby miał już z nią być, to tylko dlatego, żeby ponownie wrócić do towarzystwa, zakręcić się tu i tam. Wynikało to z pewnego faktu, mianowicie odrzucenia. A raczej lękiem przed nim. Cóż, każdy miał swoje powody, prawda? - Sęk w tym, że niezbyt się zmieniłaś. I nie jesteś teraz niezwykle ułożoną, umoralnioną, dziewuszką. – uśmiechnął się doń prowokująco, niemalze tak samo, jak ona do niego. – A może jednak jesteś. I tylko przede mną grasz taką twardą.. – zamyślił się. – Nie. Nie. To niemożliwe. Gdybyś tylko udawała, to miałabyś w tym jakiś cel. A takowego nie masz. Mylę się? – zapytał, patrząc wprost w jej oczy. Ciekawa dziewczyna. Z resztą, zawsze taka była. W końcu tym go uwiodła.. Tą swoją innością, pokręconą, zawiłą psychiką, prawdziwym labiryntem, w którym nie raz się zgubił. Niemniej, zawsze chciał się w nim potem odnaleźć. Tak, to chyba sprawiało mu większą frajdę niż same spotkania z panną Drayton. – Poza tym. Dobrze wiesz, że nawet gdybyś taka była, nie przedstawiłbym Cię rodzinie. – odparł chłodno. Ból. Zapewne to odczuwała by dziewczyna, która nie znała zbyt dobrze Bonneta, a przynajmniej na tyle, by wiedzieć o jego sytuacji rodzinnej. Cóż, no.. To nie on izolował się od nich. On został od nich odizolowany. Wyalienowany. Mówi się trudno. Jemu jakoś wybitnie smutno nie było z tego powodu.. - Kochasz zadawać trudne pytania, wiesz? – odparł pytaniem na pytanie, uśmiechając się lekko pod nosem. – Gdyby doszło do czegoś w tym stylu, jak na początku naszego spotkania, byłby to jasny dowód na to, że nie byłabyś dla mnie WYŁĄCZNIE – pozwolił sobie zaakcentować to słowo – koleżanką. Niemniej. Nie wiem. W sumie, myślałem, że mam to już za sobą, że będę Cię jak dobrą znajomą traktował no i widzisz, jak to się skończyło… - dodał. Jej zaciśnięta warga zaintrygowała go. A ona? Potrafiłaby? A może niekoniecznie? – Ale, wysnuwając ostateczny wniosek, muszę Ci powiedzieć, że nie wiem. Teraz, mając za sobą wcześniejsze doświadczenie, odpowiedziałbym „nie”. Ale kto wie. A jak z Tobą? – zdecydował się odbić piłeczkę w stronę dziewczyny.
Zamieć dookoła Hogwartu zdawała się mieć magiczne właściwości. Nie tylko sprawiała problemy wszystkim, którzy planowali wybrać się na spacer, wkradała się do Hogwartu przez okna... ale i zaburzała jego magię. Kiedy dwójka uczniów w najlepsze siedziała sobie w Pokoju Czterech Pór roku, akurat zamieć rozszalała na północy wysp Brytyjskich. Pomieszczenie to okazało się wyjątkowo wrażliwe na te anomalie pogodowe. Nagle, zamiast słodkiej i kojącej wiosennej aury, którą wybrali obecni goście, zapanowała jesień. Bardzo stopniowo, pierw delikatnie pociemniało, jakby grube chmury przykryły zaczarowane niebo. Następnie z drzew zaczęły spadać pojedyncze liście... jednak to nie koniec! Najgorsze było przed nimi. Niespodziewanie w pokoju rozległo się głośne i złowrogie uderzenie pioruna, a tuż po tym lunął niesamowicie obfity deszcz. Oho, wygląda na to, że ten piękny i wiosenny pokój właśnie chciał zaserwować uczniom małą powódź. Co na to poradzą?
Dlaczego pewna część Nevy uważała, że Antoine chce do niej wrócić? Cóż, właściwie sama nie miała skonkretyzowanej odpowiedzi. Możliwie wpłynął na to fakt, że Drayton wciąż pamiętała o tej dawnej uczuciowości jaką chłopak jej okazywał, a nie przyzwyczaiła się jeszcze do jej braku, ponieważ dopiero dzisiaj nadszedł moment, gdy spędzili w swoim towarzystwie więcej czasu, niż przewiduje przelotne zobaczenie się gdzieś tam z daleka na korytarzu. Dlatego też pewna emocjonalna część jej mózgu próbowała przekonać ją, że każde słowo Bonnet’a, gest i ruch kryją sugestię odnośnie odbudowy ich relacji sprzed roku. Tak, czy siak, prawo głosu miała ta elokwentna partia, która przesączona była zdrowym rozsądkiem. - Rozgryzłeś mnie. – stwierdziła, aczkolwiek jakaś nutka tajemnicy uwidoczniła się w jej uśmiechu i oczach. – Jeśli miałabym już grać, udawałabym grzeczną i cholernie uprzejmą. Rozsiadła się wygodniej, z typową dla siebie nonszalancją poprawiając ułożenie włosów. Miał trochę racji co do niej. Przywdziewała przeróżne maski, gdy chciała osiągnąć dany cel i widziała pewne korzyści w tylko sobie znanym interesie. Aczkolwiek zdarzały się wyjątki, kiedy to po prostu udawała kogoś zupełnie innego, by porobić z ludzi wariatów. Tak dla sportu. Jedni grają w quidditch’a, a drudzy bawią się w manipulatorów, przecież to takie normalne. - Sama bym się przedstawiła. – uśmiechnęła się szerzej. Znała te nieciekawe realia rodziny Bonnetów. Niejedna dziewczyna poczułaby się głupio, poruszając podobny temat i bałaby się, że niechcący urazi Antoine’a. Lecz Nevy to nie ruszało. To znaczy nie, żeby chciała sprawić mu przykrość czy coś w tym stylu, absolutnie, ale wiedziała, że on ma dystans odnośnie podobnych spraw i śmiało może sobie przy nim poteoretyzować, bo nie zrobi tym nikomu krzywdy. Ot niewinna rozmowa, nic więcej. Zaśmiała się iście szatańsko, gdy wspomniał o jej miłości do trudnych pytań. No faktycznie, posiadała ku temu naturalne skłonności, zaobserwowane już w dzieciństwie. Biedny ojciec Nevy zmuszony był odpowiadać na kolejne zawiłe zagadnienia, które tak bardzo ją ciekawiły. Ba, do dzisiaj musi to czynić. - Oh nie marudź. – machnęła ręką, a po chwili słuchała już uważnie jego odpowiedzi. Zamyśliła się. Ona twierdziła zupełnie inaczej, niż on. Dla niej nie było z tym żadnego problemu. Lubiła proste sytuacje, a podobny układ byłby dla niej właśnie banalnie prosty, choć wielu uważa takie relacje za skomplikowane, chore, pogmatwane i tak dalej. - Potrafiłabym. – było wszystkim, co powiedziała. I może uzupełniłaby to jeszcze jakimś wyjaśnieniem, ale wtedy w pokoju naszły nagłe zmiany. Aura przeistaczała się z pięknej w… - Cholera! .. okropną. Krople deszczu dosłownie atakowały ich, mnożąc się i mnożąc, aż na podłodze zaczęły wytwarzać się rozległe kałuże. Dziewczyna zerwała się z miejsca. Obfity deszcz w kilka sekund zdążył przemoczyć tych dwoje i zniszczyć miły klimat spokojnego dialogu. Drayton zaczęła się śmiać. Ręce jej opadły, patrzyła na sufit, obojętna na wodę, która kapała na jej twarz. Zapomniała, że może powinna coś z tym zrobić, rzucić jakieś zaklęcie, cokolwiek. Po co? Bawiła się znakomicie, a śmiała jak pojebana głupia. Absurdalność zaistniałej sytuacji była tak spora, że aż fajna.
Słuchał słów dziewczyny z uwagą. Powoli rejestrował każdą informacje. Więc nie miałaby problemów z uznaniem go jedynie kolegą? I bardzo dobrze. Zasadniczo, on też. To znaczy, teraz wiedząc to, nie będzie problemów. Skoro już dowiedział się tego, czego chciał się dowiedzieć spokojnie mógł planować przyszły profil relacji z tą dziewką. To takie słodkie. Po roku znajomości i bardzo fajnego do czasu wielkiego wybuchu Wezuwiusza, związku zostali przyjaciółmi. Tak różowo i kolorowo. Aż się porzyga. No, ale fajnie. Mimo wszystko. Neva była jedną z tych niewielu na świecie osób, z których zdaniem się liczył. No i.. jakby nie patrzeć, miło było mieć ją koło siebie. Nawet jeśli nie miałaby być z nim, ale obok jego. Bądź, co bądź była cennym przyjacielem, sojusznikiem. Natomiast bardzo niebezpiecznym wrogiem. Ale o tym przy innej okazji. Tak, ta rozmowa na pewno trwałaby dalej, gdyby nie fakt zmienności pogody w tym pomieszczeniu. Nagle zaczęło padać. Początkowo, chłopak patrząc na swoją rozmówczynie, zaśmiał się głośno, widząc jej reakcje. Była naprawdę.. zabawna. Komiczna. Nie mógł nie wybuchnąć. Tak śmiesznie zareagowała. Jak kobieta, kiedy widzi mysz, pająka, albo cokolwiek innego, co jest takie megasuper straszne. To był dosłownie ułamek sekundy. – Przepraszam. – powiedział, próbując wrócić do normalnego stanu, stabilizując oddech i takie tam. Jak się okazało za chwilę i jemu miało nie być po chwili do śmiechu, bowiem deszcz począł padać coraz bardziej obficie. – Merlinie! – krzyknął, kiedy na jego głowę spadła fala deszczu. Ale to była taka fala, jakby pewna ilość Ha Dwa O smukolowała się w jednym miejscu, po czym z całym impetem spadła wprost na niego. – No słodko. – dodał nieco zdenerwowany, widząc że jego ubranie coraz bardziej się do niego klei. Ewidentnie był już mokry. Popatrzył jeszcze na Nevę, która widać miała całkiem niezłą zabawę. Co straszne, ten dobry nastrój był zaraźliwy. Jemu też się udzielał. - I’M SIIIIIIIIIIIIIIIIIINGIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIN’ IN THEEEEEEEEEEEEE RAAAAAAAAAAAAAAAIIIIIIIIIIIIIIIIN! – zaśpiewał głośno, wskakując na jeden z foteli. Tak. Zabawa była przednia. Nawet średnio chciał zmieniać tą pogodę. Dziwne, że mu się to spodobało. Dziwne, że się dobrze bawił. Dziwne, że się bawił w taki sposób. Masakra. Świat się wali. Odrobina, no dobra nie taka odrobina, deszczu i Antek od razu wariuje..
- Za co Ty mnie przepraszasz znowu? – wyjęczała pomiędzy spazmami śmiechu i zgięła się w pół, łapiąc za brzuch. Znasz to uczucie, kiedy czujesz, że już nie możesz się śmiać, bo wszystko cię boli, a z drugiej strony to takie przyjemne i nie możesz powstrzymać? Witaj w świecie Nevy! Nie miała pojęcia, co ją napadło i dlaczego tak bardzo rozbawiła ją ta sytuacja, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Deszcz wzmagał się coraz bardziej, a ona śmiała się w najlepsze. Co więcej, nastrój wyraźnie udzielił się Antkowi, który chyba poczuł w sobie gwiazdę musicali, przywołując tą kultową, klasyczną piosenkę. Rozbawił ją jeszcze bardziej. Odgarnęła mokre włosy z twarzy, odrzucając na plecy. Ciężko uderzyły o jej kręgosłup, ale Drayton nie przejmowała się. Czekała na nią rola życia, czyż nie? - JUST SINGIN’ IN THE RAAAAAAAAAAIN! – przyłączyła się, zajmując fotel obok Bonnet’a i rozkładając ręce jak do tańca. Z wdziękiem baleriny zeskoczyła na dół, prosto w jedną z dużych kałuż i przemierzając pokój w tanecznych, iście profesjonalnych podskokach, dopadła do Antoine’a, ciągnąc go do siebie i zmuszając, by jej partnerował. Obiektywny obserwator mógłby uznać ich za chorych psychicznie, bo zamiast wyjść z pokoju, jaki lada moment mógł zostać kompletnie zalany, wirowali na całej jego szerokości, co jakiś czas wykonując piruety. - Prawdziwi, źli do szpiku kości Ślizgoni z nas, co? – zagadnęła, chichocząc. Poślizgnęła się na mokrej powierzchni i wpadła w objęcia towarzysza, co znowu uaktywniło w niej dziki śmiech. - Już..nie...mogę!
Powiedzmy, że za to.. – odpowiedział dziewczynie, by następnie wskoczyć prosto w wielką kałużę znajdującą się jakieś kilkanaście centrymentów od niej. Chyba za mocno wylądował, bowiem woda, która się podniosła spokojnie dotarła na twarz Nevy. Szczęśliwie zdołał się uchronić przed tym, wskakując na fotel. Czuł się jak gwiazda musicali. W sumie, nawet czuł się jak ten aktor. Z jedną małą różnicą – nie miał parasola ani garnituru no i najważniejszego – kapelusza. No, ale chyba najważniejszy warunek został spełniony, prawda? W końcu padało, prawda? Zatem aż tak źle nie było. Kiedy zobaczył, że panna Drayton również poczuła ten klimat, uśmiechnął się delikatnie. A gdy zeskoczyła i rozpoczęła swój deszczowy taniec, chwilę się przyglądał. Nie bardzo pamiętał kolejność kroków. Szczęśliwie dziewczyna mu je przypomniała. Zakładając, że ona sama ich nie pomyliła. W każdym razie, nie musiała go dlugo ciągnąć, żeby jej towarzyszył. Sam miał niesamowitą ochotę na odtańczenie tego układu. No, ale cóż. Nie pamiętał kroków. Przynajmniej do teraz. Tak, na pewno ktoś kto nie znałby tej dwójki posądziłby ich o jakąś przesadną radość z życia, chorobę umysłową, albo inną tego typu przypadłość. No, a sam Bonnet zastanawiał się, czy czasem nie wziął jakiś substancji odurzających przed spotkaniem z nią. - Nie przyzwyczajaj się. To tylko chwila ludzkiej słabości. Przynajmniej u mnie. Nie wiem, jak z Tobą.. – uśmiechnął się wymownie, w jej stronę, wracając do poprzedniego zajęcia. Nie udało mu się to jednak, bowiem dość szybko dziewczyna poślizgnęła się i byłaby zaliczyła jakże pięknego i wspaniałego orła, gdyby nie fakt, że był tam w pobliżu i złapał ją w porę. Teraz trwała tak w jego objęciach. – Uważaj proszę. Przecież nie chcemy, żeby coś Ci się stało.. – powiedział chłodnym, aczkolwiek troskliwym tonem. Serio nie chciał, żeby wylądowała w skrzydle szpitalnym, coś sobie obiła, złamała i takie tam inne.
No, nie ma to jak zmoczyć panience calutką twarz. Szczęśliwie dla Bonnet’a, makijaż Nevy był dzisiaj bardzo skromny, a ona sama nie należała do tego typu kobiet, które stresują się choćby najmniejszym, niemal niewidocznym rozmazaniem kreski na oku czy coś podobnego. Także mógł spokojnie bawić się dalej, bo Drayton nie zamierzała rzucić się na niego z pięściami w dzikim odwecie. - Ty mały chamie! – zawołała tylko, nogą zgarniając większą ilość wody na jego ciało. Tak dla zasady. Właściwie zabawne było, że nazwała go małym, skoro liczył sobie jakieś 185 centymetrów wzrostu, ale kto by się tym przejmował. Deszczowy taniec brunetki był kompletnie spontaniczny i tak naprawdę, rzecz jasna oprócz samej idei i okoliczności, nie miał zupełnie nic wspólnego z tym słynnym musicalem. Zatem nie doszukuj się tutaj pamięci kroków, czy jakiegokolwiek profesjonalizmu w ich odtwarzaniu, kochany Antku, bo to czysta, chaotyczna i mocno przerysowana improwizacja. Inna kwestia, że Neva emanowała w swych ruchach szczególnym wdziękiem i pewnością siebie, co mogłoby niejednego zmylić i zasugerować, że Ślizgonka to wprawiona tancerka i aktoreczka. W tym przypadku pokusiłabym się o stwierdzenie, że urodziła się z kapeluszem na głowie i parasolką w ręku, hehe. Dobra, koniec głupot. - Ludzkiej słabości? – powtórzyła, unosząc w lekkim zaskoczeniu brew. – Nie wiem jak Ty, ale ja czuję się teraz wyjątkowo silna. Z drobnym przedrzeźnianiem, także uśmiechnęła się do niego wymownie. Złapała się jego ramion, ażeby pomóc sobie w odzyskaniu pionu, a kiedy już poczuła się w miarę stabilnie, puściła, odsuwając się na szalony dystans dwóch kroczków. Jego prośbę o uwagę puściła mimo uszu. Oj gdyby tak słuchała podobnych nakazów dawniej z ust ojca, to może dzisiaj nie byłaby ponaznaczana tak sporą ilością blizn. Nieskazitelne, pozbawione trwałych pamiątek na skórze ciało.. A tak w ogóle można? Nie wyobrażała sobie tego! - Dobra stary, pora coś z tym zrobić, zaraz zalejemy Hogwart. – zauważyła mądrze, szukając w pamięci jakiegoś pogodowego zaklęcia.
Bawili się razem. Dziwne. Tak rzadko im się to zdarzało. Przynajmniej jego zdaniem. Nie, żeby wcześniej nie było fajnie, tylko.. w tamtym roku nie czuł się tak dobrze, tak jak teraz. Tak. Swobodnie. Nie miał żadnych oporów, nie tyle przed sobą, co przed Nevą. Jakoś średnio interesowało go, co sobie o nim pomyśli, co on o niej sądzi i tak dalej. Mogli go nawet wszyscy widzieć. W sumie, to mógłby być nawet u Obserwatora. Miał na to totalnie wyjebane. Rzadko się to zdarzało. Notabene kto by pomyślał, on na pewno nie, że wystarczy jedynie większa ilość wody z sufitu, żeby poczuć się jak dziecko. Szkoda, że Jej tu teraz nie było.. Tak. Z nią byłoby ciekawiej. Piękniej? Zapewne też. - Tak, to dobry pomysł. – powiedział, nadal moknąc. Ruszył ku wyjściu, bowiem to tam znajdowały się formuły pogodowych zaklęć. – Neva! Mam! – krzyknął, stojąc naprzeciw tablicy. Dobra. Letnia pogoda. Ma się rozpogodzić, bo jak nie to się zdenerwuje. I to bardzo. - Aestate Fieri – rzucił głośno, lecz pogoda jakoś tak średnio chciala się zmienić. Wspaniale. Wspaniale. No, ale okej. Drugie podejście. – Aestate Fieri – tym razem nieco głośniej. I udało się. To znaczy, powoli i spokojnie zaczęło się rozpogadzać. Słoneczko wychodziło, robiło się coraz cieplej i jaśniej. Przejaśniało się, ale co ważniejsze, przestało padać. – No. – rzucił krótko, zadowolony z siebie Bonnet. A co? Że nie miał powodów do dumy? Uchronił Hogwart przed powodzią. Powinien za to dostać z 100000 punktów. - O matko.. – powiedział, wracając powoli na ziemię. Popatrzył dookoła. No, takie małe pobojowisko. Przeniósł wzrok na swoją towarzyszkę, podobnie do niego, mokrą po niedawnej ulewie. Cóż, nie znał zaklęcia, które pomagało wysuszyć ubrania, ale znał takie, które mogło to wszystko uprzątnąć. – Chłoszczyć. – rzucił, wymachując różdżką. Dobrze być studentem. Przynajmniej ma się takie udogodnienie w życiu. –[b] Co to było..? /b]– zapytał, po wszystkim, jakby szukając odpowiedzi u Drayton. I nie chodziło wcale o tę ulewę. Chodziło o to, co odstawili. Przed chwilą. Nie.. To nie na jego rozum..
To było naprawdę miłe, że wciąż potrafią się dogadać i nawet całkiem nieźle im to wychodzi. Bądź co bądź, Antoine wpisał się na kartach jej życia już na zawsze, nie mógł zostać stamtąd wykreślony czy też wymazany. Dzielili wiele barwnych wspomnień i szkoda by było, gdyby zerwali ze sobą kontakt po tym wszystkim, czego razem doświadczyli. Bonnet miał dla niej spore znaczenie, sentymentalne, ale też czysto kumpelskie, co nawet było ważniejsze w jej mniemaniu. Tak, tęskniła za spędzaniem czasu właśnie z nim. Mówią, że każdy człowiek jest niezastąpiony. To nieprawda. Da się kogoś zastąpić, ale nie odtworzyć. Może być fajnie, ale już nie tak samo. Na tym polega cała rzecz. Trzeba to zrozumieć i zaakceptować. Tylko, albo aż tyle. Antek Złota Rączka zatrzymał deszcz, co spotkało się z głośną aprobatą Nevy. Obdarzyła towarzysza zasłużonymi oklaskami, po czym ukłoniła się wdzięcznie. - Dziękuję, zacny panie, w imieniu wszystkich mieszkanek Hogwartu. Ocaliłeś nasze garderoby od utopienia. Chwała mężnym rycerzom! Udała, że wznosi toast. Słońce stopniowo zaczęło ogrzewać i suszyć jej mokrą od wody skórę, a krople życiodajnej cieczy już tylko miarowo skapywały z jej długich włosów, tragicznie szybko kończąc żywot pod wpływem panującego w pokoju ciepła. Brunetka z ulgą przywitała tę zmianę. W zasadzie zrobiło się całkiem przyjemnie i zdecydowanie spokojniej, biorąc pod uwagę, co przed momentem tutaj wyczyniali. Na szczęście Antoine zajął się już tym okropnym bałaganem, który wytworzył się za sprawą ich samych i nieokrzesanej ulewy, po której nie było już śladu. No, jeśli nie licząc ich przemoczonych ubrań i postaci. Szczególik! - Nie pytaj. – parsknęła śmiechem. Spojrzała na niego ciekawie, uśmiechając się w odrobinę łobuzerski sposób. - Pamiętasz tamtą imprezę w Londynie? Kiedy mieliśmy głupawkę i chcieliśmy być bardzo profesjonalni? Wszyscy patrzyli, jak tańczymy. Byliśmy królową i królem parkietu. – przypomniała sobie, śmiejąc się. Po chwili ponownie zerknęła na Antoine'a i niewiele myśląc, podeszła do niego i przytuliła się. - Dzięki, Bonnet. Za dzisiaj i w ogóle za to, co było. - i odsunęła się, obdarzając go ostatnim, szczerym uśmiechem. Wiedziała, że powinna iść. Dlaczego? Sama nie wiem, może bała się, że zaraz spieprzy nastrój albo zrobi coś niewłaściwego. Różnie to bywa. Pewnie nieoczekiwanie dla chłopaka, ruszyła ku drzwiom, a gdy już przy nich była, odwróciła się jeszcze na chwilę w jego stronę. - Odezwij się czasem, co? Chciałabym mieć z Tobą kontakt. I wyszła, nie czekając na odpowiedź.
Ach, cóż za piękny dzień na grę w Durnia! A jeszcze piękniejszy w związku z tym, iż Grupa Czwarta miała tu rozpocząć swoją partię. Tak - w Pokoju Czterech Pór Roku. W środku panowała jesień - drzewa kolorowe traciły liście, zrzucając z siebie także kasztany. Wiał lekki wietrzyk i była lekka mżawka. Na środku ustawiono stolik, przy którym ustawiono ławki parkowe, na których możecie usiąść. Obok, na innych stolikach znajdziecie różne przekąski, piwo kremowe oraz puchary z gorącą, niestygnącą herbatą, tak na rozgrzanie!
Zasady gry znajdziecie w tym temacie. Jest to pierwszy etap turnieju. Gramy do momentu, aż zostanie jedna osoba, która przechodzi dalej. Gracz, który nie zareaguje w ciągu pięciu dni, kiedy jest jego kolej, zostaje zdyskwalifikowany, gra toczy się pomiędzy pozostałymi graczami.
Miała się ubrać ciepło? Dobra, załatwione. Nałożyła na siebie ciepłą bluzkę z długim rękawem, pod spód jednak ubrała najzwyklejszy czarny t-shirt. Szła przecież do sali czterech Pór Roku więc nie mogła nigdy być do końca pewną w jakiej porze roku przyjdzie jej siedzieć. Miała tylko nadzieję, że to nie będzie zima, bo ona nie cierpi zimna i takiej pogody. Zabrała też ze sobą parasol, zgodnie z tym co dostała w zaleceniach w liście. Przyszła pierwsza więc nikogo tu jeszcze nie spotkała. Nie było też tutaj jakoś wybitnie zimno, ani też wybitnie gorąco. Ciekawiło ją z kim gra i kiedy zjawi się reszta graczy.
Merlin, Cyril i Zilya nie zjawili się na pojedynku, tym samym zostając zdyskwalifikowani. Katherine tym samym przechodzi do drugiego etapu, gratulujemy!