Jest to jedno z wyjątkowych pomieszczeń Hogwartu. Jeśli przyjdziesz tu zimą, możesz mieć... lato! Jego wyjątkowość polega na tym, że - używając odpowiedniego zaklęcia - można zmienić porę roku. Na ścianie, naprzeciw wejścia, wypisane są cztery czary, każdy dotyczący innej pory roku.
Ver factus - wiosna Aestate Fieri - lato Autumno Fieri - jesień Hieme Fieri – zima
Rzucone odpowiednio zaklęcie zmienią pogodę na charakterystyczną dla danej pory roku. Zimą może spaść śnieg, jesienią drzewa zgubią liście, wiosną zrobi się cieplej i zaczną kwitnąć kwiaty, a latem będzie upał. Oczywiście można też trafić na burze, zamiecie, deszcze, gradobicia... Wszystko zależy od szczęścia! Warto jednak spróbować, jeśli z utęsknieniem czeka się na ulubioną ćwiartkę roku.
Wątpiła, że zaśnie. Od bardzo dawna z trudem jej było usnąć we własnym łóżku a co dopiero tutaj, w sali, do której w każdej chwili ktoś mógł wejść. Właściwie nawet nie zjawiła się w pokoju z takim zamiarem, ale jak mało kto, powinna przecież wiedzieć, że własne zamiary a zamiary świata zazwyczaj nie szły ze sobą w parze. Śpiew ptaków, ciepło i błogi spokój, miękka i pachnąca trawa rozkwitająca w najlepsze skusiły ją na tyle, że szybko odnalazła wygodniejszą pozycję i wsunąwszy rękę pod głowę uznała, że poleży pięć minutek. Pięć przerodziło się w kolejne pięć, a potem w piętnaście i tak minęło co najmniej trzydzieści minut, odkąd ułożyła się wśród krzewów do spania. Pierwszy raz zresztą zasnęła w miarę głęboko: od wielu lat miała wrażenie, że jej sen przypominał bardziej stan czuwania, jak u matek, które dopiero co urodziły dziecko – zawsze były wyczulone nawet na najmniejszy gest, a tymczasem z początku nie usłyszała głosu Lennoxa. Dopiero jej imię, tak niepasujące do snu, w którym się znajdowała, powoli sprowadziło ją na ziemię i zmusiło, by otworzyła leniwie oczy. – Co cię tak dziwi? Jak widać, złego diabli nie biorą – odpowiedziała zachrypniętym głosem, rozpoznając od razu leżącego nieopodal chłopaka. Jak mogłaby zapomnieć kogoś, komu zakrwawiła koszulkę, omdlała prosto w ramiona podczas jednej z publicznych wizji i kogoś, kto chyba wyjątkowo się jej przeraził? Uśmiechnęła się nawet na tamto wspomnienie; lubiła moment, gdy niedowiarki zaczynały wierzyć, chociaż w jego przypadku nie miała tej pewności: widzieli się tylko raz. – Udajmy, że się nie widzimy i wróćmy do swoich zajęć – zaproponowała, bo nagła senność doń powróciła, ale kolejne dwie próby odnalezienia tej jednej jedynej wygodnej pozycji i powrotu w krainę marzeń sennych się nie powiodła. Zrezygnowana przewróciła się na plecy i chociaż wystawiła twarz do imitacji słońca. Tak też było przyjemnie.
Każde miejsce wydawało się lepsze od łóżka, która czekało w dormitorium. Co jest dosyć dziwne, w końcu to na swoim terytorium czuliśmy się najbezpieczniej. Nic tak nie sprzyjało koszmarom jak ciepła kołderka i stęchlizna starych skarpetek unosząca się w powietrzu. A tu proszę. Umiał zamknąć oczy wszędzie i udać się w krótki, ale jednak, sen, tylko nie tam. Na parapecie, pod drzewem, w zamkniętej sali, na zajęciach. Czegoś, za czym szczególnie nie przepadał to wytrącenie z letargu, w którym się aktualnie znajdował. To jak wejście z buciarami do czyjeś intymnej strefy. Gdzie dostępu nikomu nie powierzył. Oparł się o pień i skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. -Czasem by się przydało.Mruknął, a to czy miał na myśli jej osobę, czy też nie... To już inna sprawa. Nie warto jednak doszukiwać się niczego za jego słowami. Nic by to nie przyniosło. Jak można zapomnieć? Dosyć łatwo. Szczególnie, że ich pierwsze i jednocześnie ostatnie spotkanie miało miejsce spory czas temu. Rok? I przerazić? Błagam Cię. Naprawdę zapomniała, czy to wizje zaczęły przysłaniać jej wzrok? Co mogło wprowadzić go w stan przerażenia? Bo to pierwsza dziewczyna, która mdlała w jego towarzystwie? Zaskakujące było jedynie to, że krew nie należała do jego osoby, zwykle to z niego wylewały się podobne płyny. Posiadała jakiś tam dar, którego nie rozumiał, a może zwyczajnie nie chciał zrozumieć. Miał już swoje wyklepane zdanie dotyczące przeznaczenia, losu czy innych niedorzeczności. Uważał to za zwykłe pierdolenie. Nie mówił jednak, że nie było niczego "ponad" nimi. -Teraz? Nie dam rady. Wystarczająco mnie rozbudziłaś.-Powiedział spokojnie, siadając i opierając się o pień drzewa. A może zwyczajnie nie chciał wracać do miejsca, w którym był jeszcze niedawno temu. Jak wcześniej mówił, sen nie przynosił mu ostatnio niczego przyjemnego.
Nie wiedziała, czy komentarz Lennoxa dotyczył się jej, czy nie, choć wątpiła: w końcu widzieli się raz i podczas tego razu raczej nie wyrządziła mu wielkiej krzywdy, by życzył jej tak źle. A może się myliła? W ostatnim czasie miała coraz większy problem albo z rozpoznaniem ludzkich emocji albo z pamięcią. Może wyparła z odmętów świadomości część rzeczy, w tym tych, w których zaszła komuś za skórę? Jeśli tak, to nie zdziwiłaby się tym szczególnie, skoro sama jej obecność czasami potrafiła kogoś zdenerwować, nim jeszcze zdołała się odezwać. Starała się jednak stać na uboczu i nie wychylać przed szereg, ale czym było ostatnie kilka miesięcy chodzenia kanałami w porównaniu z latami uprzykrzania ludziom życia? Nie odezwała się, próbując zapomnieć o obecności Ślizgona, lecz ten najwidoczniej miał inne plany, kiedy już po chwili ciszy ściągnął ją swoim głosem z powrotem na ziemię. – Widzę cię drugi raz w życiu i tym razem też wyglądasz tak, jakby cię coś trapiło – powiedziała spokojnie, gdy wreszcie podniosła się do pozycji siedzącej i swoim spojrzeniem zaszczyciła sylwetkę chłopaka. Istotnie, wyglądał tak, jakby coś było nie tak a w przypadku takich osób miała bardzo dobrego nosa – sama przecież borykała się z wieloma większymi, czy mniejszymi problemami, przyciągała kłopoty, widziała przyszłość innych... nawet nie wiedziała, w którym momencie pomyślała o tamtym spotkaniu i jego reakcji a przede wszystkim tym jak ustosunkował się do całej sytuacji kiedy tylko odstawił ją w bezpieczne miejsce. – Nie boisz się, że znowu będziesz musiał mnie ratować? – spytała więc podchwytliwie, bardzo ostrożnie badając grunt i jego reakcje; kto wie, może w świetle dnia codziennego pokazywał drugą twarz, inną od tej, której przyglądała się przez krótką chwilę tamtego wieczoru?
Owszem, nie zasłużyła na nic podobnego z jego strony, w końcu było to jedno spotkanie. Intrygujące pod wieloma względami, w końcu nie codziennie ma się do czynienia z jasnowidzami, którzy swoje wizje mają przy jego konkretnej osobie. Może był niedowiarkiem, może bredził na temat tego, jakim to panem własnego losu był... Ostatnimi jednak czasy czuł się tak, jakby to nie on władał własnym ciałem. Koszmary wkradały się w zakamarki jego umysły, który nie znajdował się w stanie snu. Wkradały się do niego za dnia, kiedy słońce wisi wysoko na niebie. Miał problem z ogarnięciem co jest rzeczywistością, a co wytworem jego chorej wyobraźni. Uniósł wysoko brwi, jakby szczerość i trafność jej spostrzeżenia w jakiś sposób go niepokoiła. Czy doszło do tego, że przestał ukrywać się za swoją zwyczajową maską? Dostępną dla zwykłych śmiertelników, maską wiecznej obojętności i wyjebania na cały świat? Przeniósł na nią swoje uważne spojrzenie, jakby widział ją po raz pierwszy. Cóż, prawie się zgadza. -Myślałem, że masz dar jasnowidzenia, a nie czytania w myślach.-Mruknął. Chociaż wiedział, że wyczytała to z jego twarzy czy też samej postawy. Wiedział, że dawno przestał być sobą. Nie wiedział kiedy to się zaczęło i od czego. Wkurwiało go to... Pragnął ponownie poczuć cokolwiek. A może chodziło tylko o to przyjemne mrowienie pod skórą, kiedy opada z wszelkim sił... Nie możesz. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, jakby nie brał tego wszystkiego na poważnie. -O ile nie będziesz próbowała mnie całować?-Zaśmiał się pod nosem i wzruszył ramionami, odchylając głowę do tyłu.-Wyglądam na rycerza, który ratuje każdą damę?-Uniósł lekko brew do góry. Nie widział nic zaskakującego w tym, jak się zachował... Zaniósł ją, bo zwyczajnie nie chciał aby rozwaliła sobie przy nim głowę. Doskonale wiedział, jak wyglądałoby to w jego CV i szkolnych doświadczeniach z krwią i wizytami w Skrzydle.
Widziała i czuła więcej, niż zwykły śmiertelnik chodzący korytarzami tej szkoły i wcale nie miała zamiaru tego ukrywać, skoro z ukrywania nie wynikło nic ani dobrego ani pożytecznego. Zmarszczyła czoło, spoglądając na Lennoxa spode łba. – Nie próbowałam cię całować – przynajmniej nie przypominała sobie, by taka sytuacja miała wtedy miejsce, ale... od tamtej pory wydarzyło się tyle, że zwyczajnie mogła o tym zapomnieć. Odrzuciła jednak ten temat, skupiając się na tym, co powiedział wcześniej i uśmiechnęła się lekko, wzdychając rozbawiona. – Jasnowidzenie jest prawie jak czytanie w myślach – zaczęła spokojnie, dając mu chwilę na przeanalizowanie tych słów – wyczuwam twoją aurę, po prostu, wyczuwam złą energię, dobrą energię, w sumie to potrafię ją zobaczyć gołym okiem, jeśli się postaram – przyznała; w końcu i tak uważano ją z psychicznie chorą, za medium, za wariatkę i wiele innych określeń, których spis zrobiła sobie w zeszycie kiedy spędzała kolejny dzień w pokoju w szpitalu, choć na tle innych psychopatów w szkole nie plasowała się nawet w pierwszej trójce – ty jesteś wyjątkowo problematycznym człowiekiem, który widocznie zapomniał, że poza moimi umiejętnościami jestem kobietą, która zwyczajnie umie czytać czyjeś emocje – nie potrzebowała więc swojego przeklętego daru, by dostrzec, że coś go męczyło; niektórzy nie potrafili ukrywać emocji a Ślizgon, cóż, niestety zaliczał się do tego grona – więc jeśli chcesz, to możesz mi powiedzieć o co chodzi.
Zaśmiał się widząc jej wyraz twarzy. Wyglądała dosyć zabawnie.-Tak? Nie wiedziałem, że było tak tragicznie skoro wyrzuciłaś to ze swojej pamięci.-Mruknął, niby niezadowolony z obrotu spraw. Oczywiście było mu wszystko jedno i szczerze sam również zapomniał o tamtym wydarzeniu. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wiele rzeczy się wtedy wydarzyło. -Pieprzenie.-Mruknął spokojnie, patrząc wprost na swoją rozmówczynię. Nie było tak, że nie wierzył... Może to kwestia tego, że zwyczajnie nie pojmował tego swoim małym umysłem. Był ograniczony? Zapewne na wielu poziomach tak.-Jaką aurę mam teraz? -Spytała spokojnie, niestety nie mogła wyczuć czy był naprawdę ciekawy... Czy miał to w głębokim poważaniu. Delikatna zmarszczka pojawiła się między jego brwiami. Wiedział, że emocje wylewały się z niego strumieniami. I co z tego? Nie oznaczało, że potrzebował psychoanalizy, czy zwyczajnie aby ktoś powiedział mu, jak powinien sobie z tym poradzić. Zdziwił się jednak, że chciała tego słuchać. Przecież nawet kompletnie się nie znali, wymazała go ze swoich wspomnień... Co całkowicie rozumiał i nie miał nic przeciwko. Podobno jednak dobrze zwierza się komuś, kogo kompletnie nie znamy. -Świetnie. Czyli wiesz o mnie to, co wiedzą o mnie wszyscy.-Powiedział, klaszcząc w dłonie. Uśmiechnął się pod nosem.- Straciłem coś, nie wiem kiedy i gdzie. -Mruknął, przymykając powieki.-Dodatkowo wypierdolili mnie z domu. Choć lepiej brzmi, że sam się spakowałem i w końcu postanowiłem wyfrunąć z gniazda.-Zaśmiał się cicho.
Ostatnio coraz częściej pojawiał się w tej części zamku, zwłaszcza gdy miał trochę wolnego czasu, który wykorzystywał na robienie zdjęć. Ciemnia, znajdująca się na czwartym piętrze była miejscem, w którym często bywał: zaczął nawet pracować nad swego rodzaju portfolio. Praca w Francuskim Pocałunku ostatnimi czasy stawała się coraz to bardziej wymagającą posadą, więc Woods nie obraziłby się, gdyby zaczął trochę więcej zarabiać jako fotograf. Całkiem niedawno też próbował swoich sił w roli modela, jednak stanie za obiektywem nie sprawiało mu tyle satysfakcji. Wracając z ciemni, dostrzegł drzwi, zza których dochodził złoty blask słońca; w rzeczywistości niebo tego dni było wyjątkowo zachmurzone. Nigdy wcześniej nie był w tym miejscu, a zainteresowanie wynikające z tajemniczego blasku przywiodło go do środka. Na ścianie naprzeciw wejścia znajdowały się cztery zaklęcia, każde przyporządkowane do pory roku. Najwyraźniej w tym momencie miejsce to było zaczarowane tak, by przypominało wiosnę: podłoga była obficie porośnięta trawą, sufit był podobny do tego z Wielkiej Sali, w powietrzu unosił się piękny zapach kwiatów, a w odległości stopy Tyler zdołał dostrzec pięknego motyla. Musiał przyznać - taki widok zaparł mu dech w piersi. Nigdzie mu się nie spieszyło, więc skoro natrafiła się mu taka sposobność, zdecydował się zostać tutaj na chwilę dłużej.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nowy dzień zawsze przynosi nowe perspektywy, nowe nadzieje i niekiedy nowe postrzeganie świata. To był taki czas, kiedy trzeba było żyć teraźniejszością, tym co tu i teraz - wybieganie w przyszłość, choćby bardzo bliską przyszłość, było niebezpieczne i zdradliwe. Niepewność grunty - po którym od kilku tygodniu chodziła - zmusiła ją do ucieczki. Ona, ta która rzadko kiedy dopuszczała się tak haniebnego czynu, na co dzień wychodząc przeciwnością na spotkanie z wysoko uniesioną głową oraz zaciętością wymalowaną w zielonych tęczówkach, teraz chowała się niczym mysz przed kocurem, który pragnął ją dopaść. Rozmowa z Finnem zupełnie nie poprawiła jej humor, dając zupełnie odwrotny skutek do zamierzonego. Gabrielle po raz kolejny dała się ponieść chwili, nie bacząc na późniejsze konsekwencje. Dni mijały, czas zdawał się uciekać przez palce, w tej szalonej gonitwie, w której z góry skazana była na przegraną, powoli przyzwyczajała się do nowej sytuacji. Korytarz znajdujący się na czwartym piętrze, był miejsce często odwiedzanym przez uczniów, chociażby ze względu na znajdujący się w jego obrzeżach Pokój Rozrywek, który wabił obietnicami chwilowego odprężenia i zapomnienia o codziennych obowiązkach. Mimo tego osoba, która chciała pozostać niewidzialną, mogła na to liczyć. Pośród wielu twarzy mijanych po drodze łatwo było się zgubić, za co dziękowała w duchu. Trzymając w dłoni notatnik, oprawiony w brązową skórę, nuciła pod nosem tekst piosenki – If I'm too young,. To fall in love. Why do you keep running through my brain? If I'm too young. To know anything. Why do I know that I'm just not the same? Don't tell me I won't, don't tell me I can't feel. What I'm feeling is real! 'Cause I'm not too young.- jej głos prawie niesłyszalny pośród panującego gwaru odbijał się od ścian, przerywany cichym pukaniem pantofli blondynki o marmurową posadzkę. Palcami wolnej dłoni błądziła po kamiennej ścianie, kreśląc jakby niewidzialną linią drogę swojej wędrówki. Zmierzała do jednego konkretnego miejsca, niewidocznego dla postronnych odwiedzających – drewnianych, pięknie zdobionych drzwi, na które mało kto zwracał uwagę. Krył się za nimi magiczny pokój, który był nieoficjalnie jej miejscem. Zanim nacisnęła metalową, ciężką klamkę wzięła głęboki oddech. Pod naporem siły drzwi ustąpiły, otwierając przed dziewczyną wejście do zupełnie innego świata. Mimowolnie szeroki uśmiech pojawił się na jej różowych ustach. Zapach kwiatów oraz trawy przywoływał wspomnienie pierwszego dnia wiosny, mamiąc swoją słodką wonią. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie jest tu sama. Piękny widok plamiony był obecnością innej osoby. Zmrużyła oczy chcąc lepiej przyjrzeć się intruzowi – Tyler Woods. Odkrywając z kim ma do czynienie, jej ciało zareagowało automatycznie, spięła się, uśmiech znikł z jej ust, a ona sama stała się czujniejsza. -Woods, co tu robisz? – zapytała, nie kryjąc złości, jak i zdziwienia.
Siedząc na podłodze, przypominającej łąkę w czasie późnej wiosny, obserwował pomieszczenie w ciszy. Musiał przyznać, że nigdy nie narzekał na zimę, zwłaszcza gdy na ulicach pojawiała się biała, śnieżna warstwa. Lubił świąteczny klimat, który udzielał się - zarówno czarodziejom jak i mugolom - już od początku grudnia; po Bożym Narodzeniu zawsze hucznie żegnał stary i witał nowy rok, wraz z grupą swoich najbliższych znajomych. Tego roku jednak było trochę inaczej (z wyjątkiem gwiazdki, którą miło spędził wraz ze swoimi rodzicami) - sylwestra spędzał samotnie, z butelką wina i szampana pod pachą, niecierpliwie wyczekując północy, by móc obejrzeć pokazy fajerwerków, a potem w spokoju pójść spać. Choć wszystkim, którzy pytali o to, jak spędził Nowy Rok, opowiadał jak świetnie się bawił, w głębi serca wiedział, że oszukuje sam siebie. Oprócz przygnębiającego rozpoczęcia 2019 roku, praca jako barista w kawiarni przestała go cieszyć i to wcale nie z powodu dużej liczby klientów. To samo zresztą z nauką, do niczego ostatnio nie miał siły. Pogoda, z wiecznie zachmurzonym niebem i nieustannie zmieniającą się temperaturą, również nie poprawiała mu humoru. Zatem siedząc tutaj, mając naokoło siebie zupełnie inną przestrzeń, korzystał z uroków tego miejsca. Pomyślał nawet, że pewnie jest to rzadko odwiedzane przez uczniów miejsce w Hogwarcie, więc miał już zamiar odpalić papierosa (tak, to też ostatnia, nietypowa zmiana); ostatecznie doszedł jednak do wniosku, że nie będzie ryzykował i palił w szkole. W pewnym momencie zerwał jedną ze stokrotek, powąchał i już miał zacząć odrywać białe listki od żółtego koszyczka, gdy kwiatem zainteresowała się jedna z pszczół. Uważnie obserwował ruchy owada, podczas gdy usłyszał zgrzyt klamki od drzwi zza swoich pleców - dźwięk, którego się nie spodziewał. Automatycznie obrócił głowę, by sprawdzić, kto wszedł do pokoju. Gabrielle Levasseur, ta Puchonka na szóstym roku? Natychmiast powrócił wzrokiem do obserwowania pszczoły pobierającej nektar z rośliny, dochodząc do wniosku, że blondynka pomyliła drzwi i już zdążyła opuścić Pokój Czterech Pór Roku. Mimo tego, po upływie dziesięciu sekund nadal nie usłyszał powrotnego szczęknięcia zamka. Podejrzewając, że do tej pory nie wyszła, obejrzał się ponownie i dostrzegł jej niezadowoloną minę, którą zapewne zrobiła, gdy zdała sobie sprawę z jego obecności. - Mógłbym Cię spytać o to samo - niegrzecznie odpowiedział pytaniem na pytanie. - Zgubiłaś się? Pokój Rozrywek jest parę drzwi dalej, przynajmniej nie pomyliłaś pięter... - dodał po chwili, równie niezadowolonym tonem, co ona.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Tyler Woods. Flirciarz. Arogant. Ślizgon. Były to trzy słowa, które idealnie - według panienki Levasseur - opisywały postać siedzącą przed nią. Przystojniak, zapomniałaś dodać myśl pojawiła się nagle, z otchłani tych, które nigdy nie powinny zrodzić się w jej głowie, zmuszając by ta bliżej przyjrzała się chłopakowi - wcześniej oczywiście karcąc się w duchu za taką niedorzeczność. Jej zielone tęczówki zaczęły błądzić po sylwetce chłopaka: szerokie ramiona i plecy, wąski pas, długie nogi - co świadczyło o tym, że jest wyższy od niej, zgrabny nos, kształtne usta, niebieskie oczy, którym dane było jej przyglądać się zbyt krótko, by dojrzeć ich głębie i to, co też mogła ona skrywać, starannie ułożone włosy oraz nienaganny ubiór. Uniosła do góry prawą brew - mógł sobie być przystojny, ale w żadnym wypadku nie zmieniło to opinii blondynki na jego temat. Sława Woodsa jako wielkiego konesera przedstawicielek płci przeciwnej dotarła do każdego zakątka zamku i otaczających go terenów. Niejednokrotnie był on tematem rozmów w Pokoju Wspólnym Puchonów, a zachwyt z jakim wyrażały się o nim dziewczyny budził w Gab jeszcze większą niechęć do jego osoby. Blondynka nigdy przedwcześnie nie wyrażała opinii na temat osoby,której nie znała, jednak z Tylerem było nieco inaczej. Do tej chwili nigdy nie miała okazji spotkać go samego - był to widok niecodzienny a zarazem wyjątkowy, Ślizgon zawsze otoczony był gronem przyjaciół lub wianuszkiem dziewczyn do niego wzdychających. Cała niechęć Gabrielle do jego osoby opierała się o zasłyszane rozmowy oraz plotkach, nasuwało się więc pytanie - czy w rzeczywistości był taki, jak o nim mówiono? Cisza trwająca w pomieszczeniu zdawała się być przesiąknięta dziwnym napięciem panującym między tą dwójką, a wiosenna aura, która wręcz emanowało pomieszczenie wcale im nie pomagała. Przelotne spojrzenie, którym raczył ją zaszczycić zanim wrócił do podjętego przez siebie zajęcia - oglądania pszczoły - nie powinno wywołać w niej żadnej reakcji, więc dlaczego poczuła mieszankę smutku i złości? Usta dziewczyny wykrzywione dotąd w uśmiechu w mgnieniu oka utworzyły cienką linię. Skrzyżowała dłonie na piersi, zastygając w miejscu niczym posąg. Nim wskazówki zegara przesunęły się na tarczy zegara o następne kilka milimetrów, Ślizgon ponownie swoją uwagę skupił na niej. - Nie zgubiłam się - odpowiedziała równie uprzejmie jak on. Widocznie obojgu nie pasowało towarzystwo tego drugiego, jednak Gabrielle nie miała zamiaru opuszczać tego miejsca. Było dla niej swego rodzaju azylem, gdy za oknem leżał śnieg za sprawą magicznego zaklęcia mogła ponownie poczuć woń wiosennych kwiatów czy zapach owoców w sądzie podczas letniego popołudnia. Samotność - na którą mogła tu zazwyczaj liczyć- pomagała jej zebrać myśli czy też pozwalała na skomponowane nowej piosenki. - Czy ty właśnie pijesz do koloru moich włosów? - zapytała skupiając się na uwadze, którą rzucił. Nie bacząc na jego ewentualne protesty zdjęła z nóg beżowe pantofelki, by po chwili gołą stopą dotknąć źdźbeł zielonej trawy. - Może ci się to podobać lub nie, ale nie zamierzam się stąd ruszać - oznajmiła, wymijając go z wysoko uniesioną głową. Usiadła nieco dalej od niego, poprawiając różową spódniczkę, otworzyła swój ukochany notes pełen zapisanych słowami stron. Spomiędzy kartek wyjęła mugolski długopis i tylko przelotnie znad notesu spojrzała na chłopaka. Wzięła głęboki oddech. - Od dawna wiesz o tym miejscu? - zapytała już znacznie miłej, ciepłym i przyjemnym dla ucha głosem, patrząc wprost na niego.
Tylerowi rzadko kiedy zdarza się oceniać ludzi po pozorach - wychodzi z założenia, że każdy ma sobą coś do zaprezentowania, czego nie zdoła okazać przy pierwszym spotkaniu, bądź samym wyglądem. Dlatego zazwyczaj daje innym wiele szans, zanim zdąży wydać swoją ostateczną opinię na czyjś temat. Jednym z niewielu wyjątków co do tej zasady była postać Gabrielle. Właściwie to praktycznie wcale jej nie znał; potrafił rozpoznać ją na szkolnym korytarzu, a jedyna wiedza na jej temat ograniczała się do domu (wiedział, że jest z Hufflepuffu, w końcu ma ulgi u samej prefekt naczelnej tego domu!) i wieku. Mimo tak minimalnego stażu ich znajomości zaobserwował, że dziewczyna ma wyjątkowo negatywny stosunek do jego osoby. Widząc jej nieuzasadnioną niechęć, która jak się okazało, miała podstawy wyłącznie u jej własnej opinii, zrobił to samo, czyli podświadomie wysunął zdanie na temat Gab. Doszedł do wniosku, że Puchonka nie jest warta jego uwagi, przecież to jakiś zwykły dzieciak z szóstej klasy, zapewne nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Ślizgonowi jednak nigdy nie nasunęło się pytanie, czy niesłusznie ją ocenił, bynajmniej nigdy wcześniej przed tym niespodziewanym spotkaniem. Początkowo specjalnie nie poświęcał jej żadnej uwagi - chciał, by choć trochę ją to zirytowało, tak jak jego zawsze denerwował ten złośliwy ton, którym się do niego zwracała. Gdy zaprzeczyła jego sugestiom o zagubieniu w zamku, oderwał wzrok od pszczoły, która odleciała w przeciwną część pomieszczenia. Spojrzał na nią niepewnym wzrokiem, unosząc jedną brew do góry. - Nie wstydź się, jak chcesz to zaprowadzę Cię to tego Pokoju Rozrywek - powiedział śmiertelnie poważnym tonem; efekt zepsuł jednak jego subtelny uśmiech, który wdarł się na jego twarz w czasie wypowiadania ostatnich słów. Tyler też nie miał zamiaru stąd wyjść. I choć pozostałości śniegu na jego masywnych butach zdążyły się już roztopić, trudno było zapomnieć o przygnębiającej pogodzie panującej na zewnątrz. To miejsce poprawiło mu humor, dlatego nie zamierzał jeszcze go opuszczać (w planach miał sprawdzenie, jak wygląda każda z pór roku). - O ile nie będziesz hałasować, Twoja obecność też mi nie przeszkadza - odpowiedział, spoglądając na nią lekceważącym wzrokiem. Wyjął różdżkę z kieszeni kurtki, którą po chwili zrzucił z ramion, czując, że robi mu się ciepło. Z siadu skrzyżnego przeszedł na leżenie na plecach. Po chwili znów rzucił Gabrielle przelotne spojrzenie, zauważając, że ma na sobie różową spódniczkę. Nie mogąc się powstrzymać od rzucenia złośliwej uwagi, powiedział cicho: - Wcześniej może i piłem do Twojego koloru włosów, może nie, ale powiedz mi: jak to jest, że wszystkie blondynki noszą różowy? - spytał, tym razem nie kryjąc swojego uśmiechu, wpatrując się w błękitny sufit z kilkoma chmurami kłębiastymi. On, ubrany cały na czarno stanowił zabawny kontrast w porównaniu z kolorową odzieżą dziewczyny. Słysząc zmianę w jej tonie głosu, zdziwiony, nagle podniósł się z ziemi i usiadł, tak samo jak poprzednio, tym razem będąc skierowanym w jej stronę. - Prawdę mówiąc, to nie - odpowiedział, milszym już tonem. Złapał za różdżkę, którą uprzednio rzucił w gąszcz trawnika i szeptem wypowiedział zaklęcie, które uprzednio wyczytał ze ściany: - Aestate Fieri.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nawet nie znając pierwotnej przyczyny niechęci panienki Levasseur do Tylera, mało kto dziwił się ich negatywnej postawie oraz sposobu w jaki się do siebie odnoszą. Ślizgoni cieszyli się niepochlebną opinią oraz dysydenckim podejściem do uczniów nienależących do domu Salazara. Wielokrotnie Puchoni stawali się ofiarami w ich rękach, czy to za sprawą stosowanej przemocy, czy też uroku osobistego, którym się odznaczali. Miano “bad boyów” działało na wiele puchońskich - i nie tylko - dziewcząt niczym lep na muchy, a słowom zachwytu nad takim osobnikiem nie było końca. Właśnie do tej drugiej grupy należał Woods. Osąd Gabrielle był być może niewłaściwy - kierowała się w nim pewnymi stereotypami, nie biorąc pod uwagę, że przecież istnieją wyjątki od reguły. Świadomość tego pojawiła się w jej głowie nagle; sama przecież była potwierdzeniem słów, że pozory mogą mylić. Westchnęła cicho, delikatnie opuszczając ramiona. Teraz jej sylwetka nie wydawała się taka spięta, a postawa wyniosła. W swoich ocenach starała się być jak najbardziej sprawiedliwa, nie lubiła oceniać nikogo ani niczego pochopnie, zawsze wpierw poznawała wszystkie aspekty zaistniałej sytuacji, aby dopiero potem wyciągnąć odpowiednie wnioski. Dlaczego więc w przypadku Tylera zapomniała o tej zasadzie? Być może dlatego, że nigdy wcześniej nie dane było im przebywać sam na sam. Nie miała możliwości by bliżej go poznać, odkryć co skrywa pod maską arogancji i uroczego uśmiechu. Tę dziwną mieszankę uczuć mogła tłumaczyć na wiele sposobów. Brak kultury ze strony osób trzecich zawsze wywoływały irytację - niezależnie od sytuacji, tylko z czego wynikało to dziwne uczucie smutku, które wypełniło organ bijący za mostkiem? Dziewczynie nie dane było zastanawiać się nad tym faktem zbyt długo, Ślizgon ponownie zabrał głos, zaś jego usta wykrzywiły się w subtelnym acz widocznym uśmiechu. - Ha-ha, bardzo zabawne - stwierdziła z wyraźnym sarkazmem zabarwionym nutką rozbawienia w głowie. Dotarło do niej, że brunet zwyczajnie z nią pogrywa, zachowując się w taki a nie inny sposób. Byli teraz na siebie zwyczajnie skazani, gdyż chłopak nie wyraził nawet najmniejszej chęci opuszczenia pokoju, w związku z tym mieli tylko dwa wyjścia: dalsze prowadzenie bezsensownej “wojny” lub zawieszenie broni. Zmarszczyła czoło słysząc jego kąśliwą uwagę. - Moja spódnica jest różowo-czerwona tak w gwoli ścisłości - oznajmiła prostując niewidoczne zagniecenia na materiale - Poza tym nie wiem dlaczego inne blondynki noszą różowe ubrania, mi ten kolor zwyczajnie pasuje i nie możesz temu zaprzeczyć - dodała, uśmiechając się w taki sposób, że jeden z kącików ust dziewczyny uniósł się znacznie do góry, a w policzku pojawił się uroczy dołeczek. Wcześniej nie zastanawiała się, czy faktycznie jest tak jak mówił Woods. Wychodziła z założenia, iż jest to dziewczęcy kolor i odcień włosów nie ma najmniejszego znaczenia. Wzruszyła ramionami, teraz nie do końca będąc pewną tej hipotezy. - Brunetki i rude też noszą róż. Czy to w postaci części garderoby, czy błyszczyku na ustach. - dodała, choć nieco niepewna. Teraz zapewne wśród uczennic Hogwartu będzie szukać dowodów, które potwierdzają te słowa. -Hm… - chciała coś powiedzieć robiąc znaczącą pauzę, jednak zanim zabrała głos, Tyler dzierżąc w dłoni różdżkę wypowiedział jedno z zaklęć zapisanych na ścianie. Zrobił to na tyle dobrze, że pokój mimowolnie zaczął się zmieniać. Pąki, które jeszcze chwilę temu nieśmiało rozwijały się w promieniach słońca najpierw zmieniły się w piękne kwiaty o niesamowitej woni, by po chwili całkowicie zniknąć. Odcień trawy pokrywającej podłogę z jasnozielonego stał się bardziej intensywny, a gdzieniegdzie pojawiły się śliczne, niebieskie kępki niezapominajek. Blondynka uśmiechnęła się szeroko na ten widok, wszakże były to jej ukochane kwiaty. Letnie, wiosenne powietrze stało się cieplejszym powiewem wiatru niosąc ze sobą morską bryzę. Zielone źdźbła trawy nosiły na sobie znamiona porannej rosy w postaci małych kropel wody mieniących się w blasku porannego słońca. Niebo przybrało ciepły kolor, na horyzoncie powściągliwie pojawiło się słońce. Wschód tej gwiazdy był rzadkim widokiem, dotąd Gabrielle miała okazję widzieć go zaledwie dwa razy, choć ostatnimi czasy przebywała tutaj często. Drobną dłonią dotknęła mokrej trawy, z niezwykłą delikatnością gładziła jej powierzchnię, zupełnie jakby bała się, że może ją uszkodzić. - Zamknij oczy, pokaże Ci coś - poprosiła łagodnie. Brunet zapewne spojrzał na nią podejrzliwie- Oj… zaufaj mi - oznajmiła-Proszę - dodała grzecznie. To chyba przekonało Ślizgona, który wykonał jej polecenie. -Słuchaj- głos blondynki był cichy, lecz polecenie słyszalne. Przymknęła powieki układając ręce wzdłuż ciała. Początkowo poza ich oddechami oraz szumem liści nie było słychać nic, jednak po chwili dziewczyna zaczęła nucić melodie piosenki- Mmm, no, hmm - momentalnie wszystko ucichło. Wzięła głębszy oddech nim pierwsze słowa opuściły jej usta. - This feeling's so alien. Need to know if you're just a friend. Are you a secret I'm holding in? - wtem stało się coś niezwykłego. Nadany przez Puchonkę rytm pochwycił pokój, drzewa zaczęły szumieć wtórując jej głosowi, gdzieś z oddali dobiegać zaczęło świergotanie ptaków i brzęczenie owadów - So leave it on my brain if you feel the same. Light, but I notice it. Don't know the rules but I got to win. The paranoia is sinking in. So leave it on my brain if you feel the same. - zaśpiewała kilka kolejnych wersów, po czym umilkła. - To właśnie jest magia. Przychodzę tu, gdy zaczynam wątpić w to czy jeszcze istnieje - wyjaśniła wpatrując się w niebo, które przybrało już niebieski kolor.
Tylera zawsze dziwiło, skąd biorą się te niepochlebne opinie na temat Ślizgonów. Zdawał sobie sprawę z tego, że w przeszłości wiele było czarodziejów i czarownic, którzy władali Czarną Magią, a edukację zdobywali w Hogwarcie, należąc do domu Salazara. Mimo tego, Woods odnosił wrażenie, że te stereotypy nie znajdują już istoty we współczesnym świecie. Owszem, na pewno znalazłby się jakiś niemiły uczeń ze Slytherinu, ale chłopak śmiało założyłby się o to, że podobnych jest więcej, również w innych domach. Przez te pochopne oceny innych, Ślizgoni zawsze musieli przekonywać innych o tym, że główną cechą ich domu wcale nie jest zło, a ambicja, spryt czy zaradność. Tyler nie borykał się z problemami ze znalezieniem przyjaciół należących do innych domów, ale znał młodszych od siebie, trochę mniej śmiałych uczniów, którzy z tego powodu pozostawali w ścisłym gronie swoich znajomych ze Slytherinu. Rzeczywiście, nigdy wcześniej nie mieli okazji, by porozmawiać ze sobą w cichym miejscu, bez obecności innych osób. Tyler najczęściej widywał ją na szkolnym korytarzu, albo w Francuskim Pocałunku, gdzie dorabiał sobie, jako barista. Sam nawet nie do końca pamięta, w jakich to właściwie okolicznościach w ogóle się poznali; tak czy siak, nigdy nie mieli ze sobą zbyt wiele do czynienia, a konwersacja pomiędzy nimi w Pokoju Czterech Pór Roku była jedną z najdłuższych, jaką kiedykolwiek odbyli. Pierwszy z jej sarkastycznych komentarzy zignorował, siedząc w milczeniu i przyglądając się jednemu motylowi, który niezdecydowany latał po pomieszczeniu. Ostatecznie, osiadł na kwiecie maku, znajdującym się w odległości około czterech stóp od Tylera. Chłopak uważnie obserwował, jak owad powoli rozkłada skrzydła. O ile się nie mylił, ten był akurat z gatunku Przeplatka atalia. Drugą z jej poprawek, odnoszącą się do kolorów również pozostawił bez swojego wtrącenia; jedynie chrząknął, z niezadowoloną miną. Akurat o kolorach, sposobie ich dobierania, odcieniach i tonach wiedział całkiem sporo (a przynajmniej jak na mężczyznę, którzy zwykle potrafią odróżnić od siebie jedynie podstawowe barwy) - a wszystko to za sprawą fotografii. Ucząc się podstaw, takich jak kompozycja czy światło, nie pominął również kwestii kolorów, która jest istotna podczas robienia zdjęć. Zatem po dłuższym przyjrzeniu się spódnicy, Woods zdołałby dostrzec, że jest ona różowoczerwona; zadając jej jednak to pytanie, miał na celu złośliwą uwagę odnoszącą się do jej blond włosów i wyboru różowych elementów stroju, a nie dokładne określenie koloru ubrania. - Nawet jeśli pasuje, to Ty, jako uczennica, nie powinnaś nosić szaty z herbem Hufflepuffu? - spytał, częściowo wymijając konieczność przyznania jej racji. Akurat nie mógł tym razem rzucić jakąś kolejną złośliwą uwagą, bo rzeczywiście pasował jej ten różowy kolor. Z kamienną twarzą i podbródkiem lekko uniesionym do góry, słuchał zapewnień Gabrielle na temat różowego koloru. Nie spodziewał się, że wypowiedziane przez niego zaklęcie wręcz natychmiast przyniesie pożądany efekt. Nawet po wymówionej inkantacji wciąż trzymał różdżkę w ręce, przerzucając ją między palcami. Uważnie obserwował, jak pomieszczenie przeistacza się z wiosennej polany na letnią łąkę. Motyl, któremu poprzednio poświęcał tyle czasu, zniknął, a na jego miejsce pojawiło się kilka sztuk innego gatunku. Trawa zmieniła kolor - z jasnej, soczystej zieleni, na intensywny, bardziej oliwkowy zielony. Pojawiły się również kwiaty o niebieskawym zabarwieniu, a zapach w powietrzu, z kwiatowego, zmienił się na poranną morską bryzę. Poczuł również, że ziemia, na której siedział była nieco wilgotna - wszystko to za sprawą rosy, która wciąż pokrywała źdźbła trawy. Gdy powiedziała mu, by zamknął oczy, uniósł brwi do góry w zdziwieniu. Nie do końca był pewien czy może jej zaufać. Podejrzliwym wzrokiem spojrzał na Gabrielle; gdy ponowiła swoją prośbę, ostatecznie zamknął powieki. Nie był z tego do końca zadowolony, bo zdecydowanie bardziej wolałby podziwiać pokój, niż siedzieć z zamkniętymi oczami; mimo wszystko, zdecydował się dać dziewczynie szansę - w końcu był ciekaw, co chce mu pokazać. Wedle polecenia Puchonki, wsłuchiwał się w każdy, pojedynczy ruch. Początkowo cisza, szum liści na koronach drzew i ich nieregularne oddechy. Później Gab zaczęła nucić melodię, następnie dodała do niej słowa. Po chwili jej śpiewu, w pokoju stało się coś, czego się nie spodziewał: rytm nadawany przez dziewczynę pochwyciło całe pomieszczenie, poczynając od roślinności, kończąc na zwierzętach. Słysząc co się dzieje, niekonsekwentnie podniósł powieki. Światło słoneczne uderzyło go w oczy, a tańczący pokój sprawiał wrażenie, jakby lewitował i płynął w rytm muzyki. Przerywanie tego koncertu byłoby grzechem, dlatego pozostał w ciszy do samego końca. Nie wiedział zresztą, jak powinien to skomentować. Siedząc w milczeniu, po skończonym przez Levasseur śpiewie patrzył, jak natura stopniowo się uspokaja i wraca do poprzedniego stanu. Słysząc słowa dziewczyny, spojrzał na nią i kiwnął głową w potwierdzeniu. Musiał przyznać - był jednocześnie w szoku i pod wrażeniem. Widząc, jak Gab momentalnie się przed nim otworzyła, być może dlatego, że przestała do niego podchodzić z dystansem, doszedł do wniosku, że i on przestanie być taki zamknięty. Nie wiedząc, jak towarzyszka może zareagować na jego propozycję, powiedział cicho: - Wiesz? Chciałbym kiedyś zrobić Ci zdjęcia, tu, w tym pokoju, jak śpiewasz.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nie miała pewności co to tego czy kiedykolwiek mieli okazję oficjalnie poznać się nawzajem, czy po prostu sława Tylera w pewnym momencie nie zatarła granicy, w której dwójka ludzi przestaje być nieznajomymi. O ile ona mogła usłyszeć o nim wiele, to była pewna, że on posiada niewiele informacji na jej temat. Panienka Levasseur ceniła sobie swoją prywatność, unikała sytuacji które mogły doprowadzić do tego, że stałaby się główną przyczyną plotek niosących się po korytarzach Hogwartu oraz bohaterką licznych historii, często zabarwionych różnymi wtrąceniami. Niemniej jednak musiała przyznać, że nawet ona - w pewnym sensie - miała słabość do Ślizgona; parzył on najlepszą kawę w całej Anglii, która zapachem i smakiem przypominała dziewczynie poranki spędzone u dziadków we Francji. Nigdy otwarcie mu tego nie powiedziała, jednakże swój zachwyt wyrażała w napiwkach wrzucanych do skarbonki znajdującej się tuż przy kasie, oczywiście wtedy kiedy panicz Woods nie patrzył. Wizja spędzenia z nim czasu sam na sam napawała blondynkę obawą, jednocześnie wywołując swego rodzaju ekscytację. Po raz pierwszy będzie miała okazję przekonać się, ile prawdy jest w tym co o nim opowiadają. Z tego też względu postanowiła porzucić wojenną ścieżkę, chociaż sarkastyczne odpowiedzi nadal wypływały z jej kształtnych ust. Niezwykle ciężko było pozbyć się przyzwyczajeń, o czym mogła przekonać się chwilę później. Tyler po raz kolejny ignorował ją, jednak tym razie zwyczajnie wywróciła jedynie oczami, a na jej ustach zabłąkał się delikatny uśmiech. - Uznam twoje swoje za komplement - powiedziała z uśmiechem numer 117, kiedy to ukazuje rząd białych zębów. - Może i powinnam, ale czy łamanie zasad czasem nie jest fajne? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, w zielony tęczówkach pojawiły się wesołe iskierki. Chłopak nie miał żadnej pewność czy Gabrielle aby na pewno jest z nim szczera, jednakże ona nie miała wobec niego złych zamiarów. Ale jak można było nie ufać tak słodkiej i delikatnej istocie jak ona? Widząc jego minę nie trudno było się domyślić, że wizja dobrowolnego pozbawienia się jednego ze zmysłów nie była przyjemna, z czego blondynka zdawała sobie sprawę. Odetchnęła z wyraźną ulgą, rozpoczynając swój niezwykły pokaz. Gdy tylko zaczęła śpiewać, całkowicie zatraciła się, tracąc delikatnie poczucie z rzeczywistością. Nie wyczuła nawet momentu, kiedy Ślizgon otworzył oczy i z premedytacją zaczął się w nią wpatrywać. Uświadomiła sobie ten fakt dopiero kiedy sama otworzyła oczy, mimowolnie jej policzki ozdobiły różowe plamy. - Mi? - zapytała zaskoczona jego propozycją. - Nie jestem najlepszą modelką - dodała. Zmarszczyła lekko nos. - Właściwie to… zajmujesz się fotografią? - z jej ust popłynęło kolejne pytanie. Wyciągnęła rękę przed siebie, sięgając po jeden z niebieskich kwiatów, po czym zerwała go. -Myślałam, że jesteś baristą - przysunęła roślinę do nosa zaciągając się jej słodkim zapachem.
Nieskończoność promieni fikcyjnego ciepła produkowanego przez zaklęte słońce wcale nie sprawiała, że nie było jej zimno. Schowana pod kocem podciągnęła kolana wyżej pod brodę i podniosła ręką materiał przyglądając się jak światło przebija się liniowo między luźnymi ściegami koca. Syntetyczne lato, pachnące ciepłą ziemią i szumiące zielonymi liśćmi czarodziejskich drzew, a jednak wciąż zimne w dotyku. Trudno jest uciec od jesieni, trudno schować się przed wszystkim pod kocem. W którym momencie życia fort z czasów dzieciństwa przestaje być fortem, a okazuje starą szmatą. Kiedy miała pięć lat była przekonana, że jeśli nakryje się kocem to stanie się absolutnie niewidzialna. Dziś wiedziała, że tak nie jest - tendencja jednak do chowania się pod kocem pozostała, teraz równie silna jak kiedyś, a może nawet silniejsza. Im człowiek starszy tym bardziej ochoczo lgnie do tej prostoty lat dziecięcych, czasu minionego, który choć zajmował całą przestrzeń w głębokim przekonaniu istoty wszechrzeczy - teraz, z perspektywy czasu był jedynie bezkresną krainą przyjemności. Chciałaby znów być dzieckiem. Doceniać te drobne rzeczy, których miała pod dostatkiem. Nie kłócić się wtedy, kiedy sądziła, że kłótnia jest jedynym rozwiązaniem. Nie kąsać ani nie szarpać, tylko objąć szczerze, bo choć przemoc wydawała jej się słuszna to przecież zawsze wiedziała, że najskuteczniej zabija się ludzi miłością. Kill them with your kindness. Poison them with your smile. Wszystkie mądrości matki zawsze przyjmowała na opak. Nie rozumiała pojęcia szczodrości ani serdeczności mimo, że była nimi bombardowana z każdej strony. Wiecznie przekonana o fałszywości tych gestów zapętlała się jedynie w przekonaniu bezwartościowości wszelkich relacji. A teraz? U progu dorosłości? W momencie w którym już nie można wiele zwalić na to, że na dorastanie przyjdzie jeszcze czas? Okazuje się, że pewnych smutnych schematów nie da się tak łatwo zrzucić z barków. Od pewnych rzeczy nie da się uciec czy schować, miękko jak kot obróciła się na plecy, pod prążkowanym materiałem w kolorze musztardy wyglądała trochę jak komicznie upozorowane zwłoki, mumia końca lata, z ramionami skrzyżowanymi na brzuchu i płytkim oddechem ledwie poruszającym ciężką tkaniną. Niebywała magia tego pomieszczenia niemal pozwalała poczuć się jak na otwartej przestrzeni, mimo, że to przecież tylko sala, tylko jedno, nie tak całkiem wielkie pomieszczenie. podmuch wiatru niósł ze sobą aromat świeżej trawy przebijający się przez zapach wełniano-bawełnianych splotów. Słysząc kroki zmrużyła oczy, rozważając, czy zostać w swoim forcie, w swoim doskonałym ukryciu, zamaskowana jak prawdziwy ninja, czy jednak pozwolić zwyciężyć ciekawości... Wychyliła czubek płowego łba sod koca i odsłaniając jedynie oczy zerknęła na smukłą i smutną rudowłosą postać nieopodal. - Hej...- szepnęła cicho- Chcesz się schować..? - los mógł tu przywiać kogokolwiek. Nie mogła jednak mieć aż tak potwornego pecha, skoro towarzystwo letniego słońca miała choć przez chwilę dzielić z Celestynką. Uśmiechnęła się słabo, czego i tak nie było widać bo przecież od nosa w dół zasłaniał ją wielki pled, ale podsunęła się lekko sugerując, że zrobi dla niej miejsce w swoim forcie. Ten jeden raz. W tajemnicy przed wszystkimi.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Kiedy tylko umówił się z Haze na mały pojedynek w gargulki, podekscytowany udał się do pokoju czterech pór roku, zastanawiając się jak będzie wyglądała ta nowa, rozszerzona edycja gry. Nie miał okazji wypróbować jej jeszcze w praktyce, a domyślał się, że autorzy zmienili efekty oplucia, więc mogło być dzisiaj naprawdę ciekawie. W oczekiwaniu na dziewczynę musiał podjąć decyzję, jaką pogodę chciałby wywołać za pomocą zaklęcia. Wszak skoro wybrali już takie miejsce na spotkanie, warto było skorzystać z jego dobrodziejstw. - Ver factus. – Wyszeptał cicho zaklęcie, wywołując przyjemną i rześką wiosenną aurę. Temperatura również znacząco się podniosła, więc ściągnął z siebie ślizgońską bluzę z kapturem i odrzucił ją w kąt. - Hej! – Przywitał się zaraz z panną Larch, gdy tylko dojrzał ją w progu pomieszczenia. Szybko wyciągnął jej z rąk egzemplarz gargulków, nawet nie pytając o zdanie, po czym oddał się lekturze instrukcji. Zasady niewiele się różniły, więc powinni sobie poradzić. - Dobra, ja zacznę. Zgoda? – Poczekał na jej przyzwolenie, po czy złapał jednego z gargulków i rzucił nim zręcznie w obrębie wyznaczonego go gry okręgu, strącając aż pięć przynależących do Aconite kamieni. Radośnie krzyknął coś w stylu „yay”, przyglądając się jednak z ciekawością temu, co takiego przydarzy się, kiedy Gryfonka zostanie opluta.
Kostka na zbicie gargulków: 3 = 5 zbitych Kostka na rodzaj gargulków: 4 = kamienie zwykłe Efekt: I (amazonit) – wprawia cię w bardzo agresywny, bojowy nastrój dopóki nie wylosujesz 6, bądź inna kość nie wskaże innego, kłócącego się z tym efektu.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Tęskniła za latem, zwiewnymi spódnicami, nagrzaną od słońca wodą i okularami przeciwsłonecznymi, które pozwalały się jej bezkarnie gapić na kogo jej się żywnie podobało, bez słuchania, że ma wzrok zabójcy. Z tego powodu bez wahania zaproponowała Mattowi akurat tę salę, żałując, że idąc na spotkanie z nim prosto z zajęć, nie miała szansy przebrać się w żadną ze swoich krótkich sukienek. Od razu gdy tylko weszła do sali, to wywróciła oczami, bo właśnie tego spodziewała się po Gallagherze. Wiosna. Oczywiście, lubiła wiosnę jak chyba wszyscy poza alergikami, ale to był tak oczywisty i uroczy wybór, że nie zamierzała w tej atmosferze spędzić całej rozgrywki. Potrzebowała się wygrzać, spocić, rozleniwić od upału, niczym wygrzewający się na ganku kot. - Aestate Fieri - rzuciła szybko zamiast powitania i napawała się stopniowo rosnącą temperaturą w ciszy, którą obdarował ją Matt, skupiony na czytaniu instrukcji. Dobrze, że nie był jedną z tych osób, które szepczą czy mlaszczą podczas lektury, bo z pewnością w końcu by w niej coś pękło i by go trzasnęła całkiem losowym zaklęciem. Nie miała dziś cierpliwości ani łagodnego humoru. Ciekawe co by mu się otworzyło, gdyby rzuciła w niego alohomorą? Usłyszała to jego "yay" i aż ściągnęła brwi, mierząc go wściekłym spojrzeniem, nie do końca rozumiejąc czemu tak ją to wkurwiło, ale pewna, że jeżeli tylko to powtórzy, to jego nos czeka powitanie z Rumpo. Szczerze powiedziawszy to nie przeczytała dokładnie instrukcji, a jedynie kazała sobie ją streścić jednemu z Gryfonów, którego też zresztą nie wysłuchała w skupieniu, więc po prostu postanowiła robić dokładnie to, co chwilę wcześniej zrobił chłopak. Rzuciła zbijając trzy gargulki z kamieni szlachetnych i poczuła jak złość z niej uchodzi, więc powtórzyła za chłopakiem "yay", gubiąc gdzieś w tym jakiekolwiek emocje.
KOSTKA NA ZBICIE GARGULKÓW: 1 - 3 zbite KOSTKA NA RODZAJ GARGULKÓW: 6 - gargulek z zestawu kamieni szlachetnych EFEKT: I (amazonit) – J (agat) – na okres trzech kolejek mówisz głośno wszystko to co myślisz. Nieważne jak bardzo kompromitujące, wredne czy wstydliwe to jest.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Uwielbiał wiosnę, która dla niego była czymś w rodzaju złotego środka. Nie cierpiał na żadną alergię, więc mógł się w pełni raczyć umiarkowaną temperaturą, podczas której nie szło zamarznąć na kość ani spocić się jak skunks. Wiedział jednak, że to Haze wybrała tę salkę, toteż obawiał się trochę tego, że kiedy tylko przyjdzie, spróbuje zaraz przemienić porę roku na lato. Z drugiej strony może to, że lubiła kuse stroje i perwersyjne zdjęcia nie oznaczało wcale, że to właśnie najgorętszy okres jest jej ulubionym? Może się pomylił, a panna Larch tak naprawdę wolała zimę? Cóż, i tak nie zamierzał się z nią bić o pogodę, więc postanowił przygotować się na każdą ewentualność. Jak się okazało, niestety trafił na skwar, który pomimo zdjęcia bluzy, stawał się po jakimś czasie nie do zniesienia. No trudno, na czas gry jakoś te niedogodności wytrzyma. Pierwsza tura gargulków poszła mu znakomicie. Zbił pięć kamieni, podczas gdy jego przeciwniczce udało się przewrócić tylko trzy. Lubił rywalizować, więc nic dziwnego, że dążył do wygranej. Cieszył się więc jak dziecko, nawet pomimo tego, że poczuł na sobie wrogie spojrzenie reprezentantki Gryffindoru. Zupełnie nagle poczuł jednak coś dziwnego… jakby nagle coś zmuszało go do wypowiedzenia wszystkich swoich najskrytszych myśli na głos. - Uważam, że nie powinnaś wrzucać takich roznegliżowanych fotek na wizbooka. – Rzucił więc mimowolnie, nie dążąc ugryźć się w język. Nie chcąc zaś doprowadzić do kłótni, jak najszybciej sięgnął po gargulka i znów próbował strącić kamienie należące do Haze. Kiedy zobaczył, że po raz kolejny trafił ich aż pięć, uśmiechnął się do niej szeroko, z dumnie wypiętą do przodu piersią. - Coś Ci chyba, skarbie, nie idzie. – Zaczepił ją rozbawionym tonem, sprzedając jej przy tym delikatnego kuksańca pod żebra.
Kostka na zbicie gargulków: 3 = 5 zbitych Kostka na rodzaj gargulków: 4 = kamienie zwykłe Efekt: E (kamień słoneczny) – na twoim ciele pojawiają się palące rumieńce, a twoje ciało oblewa gorąco. Najchętniej zrzuciłbyś teraz z siebie wszystkie ciuchy.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Gry czarodziejów są cudowne. Można zrobić cokolwiek, a później zrzucić to na efekt jakiejś karty, oplucia albo sam Merlin raczy wiedzieć co jeszcze. Zmrużyła oczy analizując na ile magia wpłynęła na wypowiadane przez chłopaka słowa, będąc ciekawa czy kazała mu skłamać, powiedzieć prawdę czy może naprawdę powiedział to po prostu sam z siebie. Zdjęła z siebie sweter, gdy tylko temperatura w pokoju osiągnęła zadowalającą ją temperaturę, odrzucając go po prostu w bok, zwiniętego w niezgrabną kulkę. - A ja uważam, że mężczyźni powinni zrozumieć, że to nie oznacza przyzwolenia - odpowiedziała mu z chłodnym spojrzeniem, które miało za zadanie dać mu do zrozumienia, że jeszcze słowo na ten temat, a wyrwie mu zaklęciem jedynki. Odprowadziła wzrokiem jego rzut i zaraz poczuła, że temperatura w sali gwałtownie podskoczyła. Od razu sięgnęła dłonią do koszuli mundurka, rozpinając kilka pierwszych guzików, pozwalając złapać nieco oddechu piersiom. Odgarniając wierzchem dłoni kilka kosmyków z rozgrzanego czoła, wykonała swój ruch, prawie pewna, że oznaczało to coś dobrego. - Jesteś pewien? - spytała, posyłając mu rozbawione spojrzenie.
KOSTKA NA ZBICIE GARGULKÓW: 6 - 5 zbitych KOSTKA NA RODZAJ GARGULKÓW: 6 - szlachetne EFEKT: A (opal) – na chwilę stajesz się niewidzialny i jeśli suma rzutów kośćmi była parzysta – tracisz jedną kolejkę, a jeśli była nieparzysta – tracisz dwie kolejki.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nigdy nie myślał o tym w ten sposób, choć rzeczywiście efekty niektórych kart, oplucia czy innego rodzaju udziwnień towarzyszących magicznym grom stanowiły całkiem niezłe usprawiedliwienie dla bycia zwykłym dupkiem. On sam chwilowo nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że słowa uwalniają się z jego ust mimowolnie i że nie może przeciwstawić się temu, by obdarować pannę Larch swoją bezpośredniością i szczerością. Aż do bólu. Spoglądał tylko jak dziewczyn zdejmuje z siebie sweter, odrzucając w kąt, ale po chwili przypomniał sobie temat ich rozmowy. No tak, zdjęcia na wizbooku! - Nic takiego nie powiedziałem! – Zaczął się bronić. Cóż, o tyle dobrze, że mówił prawdę. W końcu na skutek śliny gargulka i tak nie mógłby skłamać. – Po prostu takie roznegliżowane fotki nie są zbyt stosowne. Co jak później zobaczą je Twoje dzieci? Tak dla przykładu. – Chcąc nie chcąc kontynuował jednak temat, przedstawiając kolejne argumenty. Myślał o tym kiedyś, choć pewnie gdyby nie oplucie przez jedną z figurek, zbyłby to wszystko milczeniem. Nagle wzięło go jednak na filozoficzne dysputy. Nieciekawie, zważywszy na fakt, że jego przeciwniczka niespecjalnie lgnęła do odpowiedzi. Ba, jakby na złość jemu rozpięła jeszcze dodatkowo kilka pierwszych guzików koszuli, dając odetchnąć swoim całkiem sporym piersiom. Tak, nie powinien tam spoglądać, ale nie oszukujmy się, zrobił to odruchowo. - Eh, masz mnie. Znowu Twój ruch… – Mruknął zaraz niepocieszony, widząc że dziewczyna strąciła tym razem aż pięć jego gargulków, dodatkowo zmuszając go do przeczekania tej kolejki. Miał nadzieję, że następny rzut nie będzie dla niej aż tak szczęśliwy.
Efekt: tracę kolejkę.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Wywróciła oczami. Chyba już nigdy nie nazwie żadnego znajomego swoim bratem, bo najwidoczniej ciążyła na niej jakaś Aspowa klątwa, która nagle zamieniała wszystkich wychillowanych facetów w pouczających ją sztywniaków. - To im wytłumaczę, że stopień roznegliżowania nie powinien być pretekstem do wyciągania jakichkolwiek wniosków - odpowiedziała mu w końcu, siląc się na spokój i wykonała swój ruch, zbijając jeszcze 3 gargulki, po czym wyprostowała się i spojrzała na chłopaka uważnie, bo ten zaczynał znikać na jej oczach. - Dzięki temu od razu ich czegoś nauczę, bo widzę, że wiele osób w Hogwarcie ma problem z rozumieniem czegoś tak prostego - dodała, z zaskoczeniem odkrywając, że wciąć robi jej się cieplej, a na jej czole i odkrytym dekolcie pojawiać się zaczynają małe drobinki potu. Nie zamierzała jednak zmieniać pory roku - to by było jak przyznanie się do błędu, a tego na pewno nie zrobi.
KOSTKA NA ZBICIE GARGULKÓW: 1 - 3 zbitych (łącznie już 11) KOSTKA NA RODZAJ GARGULKÓW: 6 - szlachetne EFEKT: I (kwarc) – do końca gry czujesz się jakbyś zaraz miał się zamienić w sopel lodu. Jeśli jeszcze raz go wylosujesz, zamieniasz się w lodową figurę. Odpadasz z gry i wracasz do siebie dopiero pod koniec gry.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Właściwie nie myślał nawet o tym, żeby zachowywać się względem niej jako pouczający sztywniak. Coś sprawiało jednak, że zaczynał mówić dokładnie to, co przyszło na myśl i nijak nie potrafił z tym faktem walczyć. Sam zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby niektóre moralizatorskie teksty pominąć, ale jednocześnie czuł, że to silniejsze od niego. Dopiero po odpowiedzi swojej koleżanki jakoś się uspokoił, a korzystając z okazji, że Gryfonka nie zdecydowała się jeszcze przywalić mu w twarz, zamilknął i skinął jedynie głową. Czyżby odpuścił? Niewiarygodne. - Może masz rację… – Wyrzucił z siebie dopiero po kolejnym komentarzu Aconite, zdają sobie sprawę z tego, że tym razem wypadałoby jakkolwiek zareagować na jej słowa. Trochę wybił się jednak z tematu, obserwując jak jego przeciwniczka zbija kolejne gargulki. Cholera, a zdążył powiedzieć, że chyba nie za dobrze jej idzie… Idealnie przed tym, jak nagle go wyprzedziła. Szlag by to… - Nie zapędzasz się? – Mruknął niechętnie, ale tym razem nie tracił już kolejki, więc postanowił dać z siebie wszystko. Miał nadzieję, że mimo tej chwili nieuwagi nadal uda mu się zwyciężyć, ale zanim rzucił, poczuł jak całe jego ciało ogarnia uczucie niezwykle silnego zimna. - Ciebie też tak wymroziło? Da się zrobić z tego lata bardziej lato? – Westchnął ciężko, przypominając o charakterystycznym efekcie pokoju, w jakim się znajdowali. Mimo upału nadal trząsł się z zimna, ale nie próżnował, bo zbił kolejne cztery gargulki, uśmiechając się o swojej koleżanki łobuzersko.
KOSTKA NA ZBICIE GARGULKÓW: 2 = 4 zbite (suma = 14) KOSTKA NA RODZAJ GARGULKÓW: 2 = kamienie metalowe EFEKT: D (mosiądz) – gargulek obsypuje cię złotem Leprokonusów, które aż odbija się od ciebie w kierunku pozostałych graczy. Większość monet zniknie po kilku godzinach. Tylko gracz, który zbił twojego gargulka zyskuje 10 galeonów. Zmianę konta należy zgłosić w odpowiednim temacie.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Uniosła lekko brew, spoglądając podejrzliwie na chłopaka, gdy ten zdecydował wycofać się z konfrontacji i przyznać jej potencjalną rację. Uległy, zakodowała sobie w myślach, ale zaraz skreśliła tę cechę i zanotowała w zamian Ugodowy. Jedno i drugie uważała za cechę u siebie niepożądaną, ale musiała przyznać przed samą sobą, że Gallagher jej aż tak nie drażnił - był pomocny i wyczuwał kiedy należy zrobić unik, przez co - co zaskakujące - nie miała ochoty rzucić w niego żadnym zaklęciem, nawet mimo tego, że nie zapomni mu sugerowania w sowiarni, że jest zestresowana. Zawachlowała koszulą, łapiąc zgrabnie palcami za jej rozpięty kołnierz, ale nie pomogło to zupełnie na kolejną falę gorąca, zupełnie jakby ciepło pochodziło z jej ciała, a nie z otoczenia. Spojrzała z niedowierzaniem na Matta, a powieki zadrgały jej z irytacji. Serio? Czy w tej chwili wyglądała na kogoś, kogo "wymroziło"? Zdecydowanie nie zamierzała podkręcać już tutaj temperatury i czując jak koszula przykleja jej się do pleców, pośpiesznie przygotowała się do kolejnego ruchu, chcąc już stąd wyjść i wziąć prysznic. Źrenice lekko jej się rozszerzyły z zadowolenia, gdy udało jej się zbić wszystkie pozostałe gargulki przeciwnika i odchyliła się do tyłu, opierając się na dłoniach z wyraźną ulgą, gdy odczuwalna temperatura zaczęła powoli spadać do zwykłego, przyjemnego ciepła. - Przegrany sprząta - mruknęła, przymykając powieki z zadowolenia, ale wciąż czujnie śledząc ruchy Matta za wąskiej szczeliny przysłoniętej rzęsami.
KOSTKA NA ZBICIE GARGULKÓW: 5 - 4 zbitych (łącznie już 15 - więc wygrałam :3) KOSTKA NA RODZAJ GARGULKÓW: 6 - szlachetne EFEKT: H (jaspis) – doznajesz nagłej wizji jasnowidzenia, która jeśli nie jesteś jasnowidzem zaślepia twój wzrok. Do końca gry nic nie widzisz. Jeśli posiadasz jakąkolwiek inną genetykę ujawniasz ją na 30 sekund. Jeśli jesteś wilkołakiem – jesteś zbyt oszołomiony, żeby zrobić komuś krzywdę. Jeśli jesteś oklumentą – wszystkim graczom, łącznie z Tobą, wyciszają się na ten czas myśli (macie pustkę w głowie)
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nigdy nie zastanawiał się nad tym czy jest uległy albo ugodowy, bo w sumie nie było takiej potrzeby. Pierwsze określenie byłoby chyba grubą przesadą, bo jednak lubił stawiać na swoim, a i swojego zdania starał się zawsze bronić. Mimo wszystko wolał się nie wdawać w zbędne kłótnie i czasami gotów był coś przemilczeć w imię dobrych relacji, więc kto wie… może to drugie słowo miało w jego przypadku rację bytu. Tym razem to oplucie gargulka sprawiło, że podjął zupełnie niepotrzebną dyskusję. Na szczęście zdążył się wycofać zanim oberwał pięścią lub jakimś zaklęciem. Cóż, chyba zbyt prędko chełpił się tym, że dobrze mu idzie, bo losy gry bardzo szybko obróciły się przeciwko niemu. Panna Larch rzeczywiście nie wyglądała wcale na zziębniętą, więc szybko domyślił się, że znów padł ofiarą jednego ze zbitych kamyków. Pewnie gdyby odczuwał taki gorąc jak ona, sam nie chciałby podkręcać temperatury, ale teraz sam najchętniej schowałby się pod jakiś kocyk. Dlatego też z niejaką ulgą spojrzał na jej kolejny ruch, w którym dziewczyna zdobyła potrzebną jej do zwycięstwa liczbę gargulków. Może i przegrał, ale przynajmniej poczuł się o wiele lepiej. - Spoko. – Nie zamierzał się również z nią kłócić, jeśli mowa o sprzątaniu. Nie była to w końcu jakaś stajnia Augiasza i wiedział, że zebranie wszystkiego do pudełka nie zajmie mu więcej niż kilka minut. – Trzeba się chyba umówić na jakiś rewanż. Może tym razem Krwawy Baron? Przed świętami? – Zaproponował zaraz nie tylko konkretną grę, ale i przybliżony termin spotkania. Jakby nie patrzeć, przegrywać nie lubił, więc miał nadzieję, że dziewczyna pozwoli mu się jeszcze odegrać, a w jakiej konkurencji… to już było mu obojętne.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Odgarnęła lekko wilgotne kosmyki z twarzy i przesunęła palcami pod kącikami oczu, aby sprawdzić czy nie rozmazał jej się tusz, po czym wygięła się nieco w tył, przeciągając się, by rozruszać zesztywniałe od siedzenia mięśnie. Zabrała się do nieśpiesznego zapinania swojej koszuli, guzik po guziku, jednocześnie ze znudzoną miną obserwując Matta składającego zestaw gargulków. Były pożyczone, więc z niejaką wdzięcznością w oczach przyjęła, że ten stara się spakować je w miarę delikatny sposób. - Mogliśmy się o coś założyć - zauważyła, będąc oczywiście mądra już po facie i myśląc o tym tylko dlatego, że wygrała. - Może - odpowiedziała w identyczny sposób, w jaki zrobiła to podczas ostatniej jego propozycji, co wywołało lekkie drgnięcie kącika jej ust. - Wtedy będzie okazja, żeby nadrobić nasz błąd i założyć się o coś ciekawego - kontynuowała, myśląc głośno, co zdarzało jej się dość rzadko i można było się przez to domyślać, że knuje coś niedobrego. Oczy zmrużyły jej się z zadowolenia i z niepokojącym błyskiem spojrzała na Matta. Zdecydowanie czeka go jakieś wyzwanie, bo nie zależało jej na przysługach - a oczywiście planowała wygrać z nim w Krawego Barona i umożliwić sobie okazję wyboru czym to Gallagher będzie musiał się upokorzyć. - Po świętach - poprawiła go po chwili, zgarniając od niego pudełko z grą i uniosła wzrok na brązowe tęczówki, w poszukiwaniu reakcji na zmianę proponowanego terminu.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Matthew zaczął wkładać kolejne gargulki do pudełka. Po niektóre z nich musiał się przejść aż na drugi koniec pomieszczenia. Cóż, ich rzuty najwyraźniej były mocniejsze i bardziej energiczne niż im się wydawało. Sprzątania nie było jednak tak dużo, więc szybko uwinął się z robotą, po czym przeciągnął się jak kot, żeby rozruszać mięśnie. Zaraz po tym zerknął ukradkiem na Haze, która właśnie zapinała guziki swojej koszuli. - Fuck, nie pomyśleliśmy o tym. Byłoby ciekawiej. – Odparł zaraz z cichym westchnięciem w głowie na jej spóźnioną propozycję. Żałował, że sam też na nią nie wpadł. Uwielbiał różnego rodzaju zakłady. Ba, im głupsze, tym lepsze. A taki zakład z pewnością dodałby tej grze pikanterii. Z drugiej strony… może to i lepiej, że o tym zapomnieli? Wszak ostatecznie przegrał z gryfońską koleżanką. - Nie no, następnym razem musimy się o coś założyć. Wybierzemy grę razem, żeby nie było żadnych niedomówień. – Dodał, nie zważając na to typowe już dla niej „może”. Ostatnim razem też tak powiedziała, a udało im się dogadać termin i przyniosła nawet zestaw rozszerzonej wersji gry w gargulki. Sam miał talię do eksplodującego durnia i krwawego barona, więc miał się czym odwdzięczyć. - Masz już jakiś pomysł? – Zagadnął jeszcze, chcąc wyczuć, jakie propozycje zakładów w ogóle wchodzą w grę. Nie chciał za pierwszym razem przesadzać, chociaż Aconite wydawała się raczej luźną i rozrywkową osóbką. Wątpił, by było coś, o co mogłaby się naprawdę śmiertelnie na niego obrazić. Machnął jednak na razie na to ręką, bo i tak było zbyt wcześnie na opracowywanie zakładu. Do czasu kolejnych wspólnych rozgrywek tylko by o nim zapomnieli. - W porządku. Może być po świętach. – Przystał więc na jej warunki, uśmiechając się przy tym szeroko. – A tak w ogóle… gdzie spędzasz święta? – Zapytał, kiedy jego towarzyszka odebrała od niego pudełko z gargulkami.