W tym miejscu studenci wydziału Magii Artystycznej wywołują zdjęcia. Ciemnia ta składa się z dwóch pomieszczeń. Śluza świetlna służy przejściu z części oświetlonej światłem dziennym do ciemni właściwej, gdzie mamy dostęp do wody oraz sztucznego światła. Znajdują się tu trzy lampy ciemniowe - czerwoną, oliwkową i pomarańczową. Umieszczono także specjalny, magiczny zegar ciemniowy, którego zadaniem jest precyzyjne odliczanie czasu działania odpowiednich urządzeń. Oczywiście studenci mają tu do dyspozycji mnóstwo papieru do zdjęć! Miejsce to ma swój specyficzny urok, dostrzegalny przy oczekiwaniu, nienaturalnym oświetleniu oraz idealnie równym tykaniu zegara.
Odskoczył kiedy karta Ślizgonki wybuchła. Co prawda spodziewał się tego, ale i tak nie udało mu się zapanować nad tym odruchem, który okazał się silniejszy. Aż mu się trochę głupio zrobiło z tego powodu, ale jakoś nie przejmował się tym zbyt długo. Nie będzie teraz przecież rozpamiętywać tego nie wiadomo ile czasu. - Nie tylko dla Ciebie - zaśmiał się i już sięgał po kolejną kartę, tym razem padło na Głupca. Skrzywił się lekko, bo wiedział co później mogło się stać. Nie wszystko jednak było jeszcze przesądzone. Tak to sobie przynajmniej tłumaczył.
1, głupiec
i z ponownego rzutu 5
Ostatnio zmieniony przez Jesper Tähti dnia Pią Cze 06 2014, 19:35, w całości zmieniany 1 raz
Zaśmiała się, kiedy karta ślizgonki wybuchło a wszyscy się przestraszyli. Tak, nie było to jak reagować na coś strasznego śmiechem. Dym sprawił, że w ciemni na chwilę zrobiło się jeszcze ciemniej, ale dosyć szybko zniknął i tylko Kat cały czas była czarna. Aż nie mogła się nie uśmiechnąć na ten widok. Wylosowała kolejną kartę, tą samą, która przed chwilą wybuchał. Ciekawie będzie, jeśli ona zaraz też będzie siedziała cała w sadzy.
Kolejna karta wybuchła, ale tym razem Jesper już nie podskoczył jak oparzony. Dwa razy nie da się podejść tak samo. Tylko tak myślał sobie czy w następnej rundzie jego karta nie wybuchnie? Bo jeżeli to będzie na to na pewno przygotowany. Kto wie, może Ślizgonka rozpoczęła rundę podczas której karta każdego musi wybuchnąć? Jeżeli tak było to zaraz nadejdzie jego kolej. W ciemni nie było najjaśniej, więc nie mógł nawet popatrzeć jak dziewczyny wyglądają, a zgadywał, że muszą całkiem śmiesznie. W końcu musiały być lekko osmolone, nie? Nie zwlekał więcej tylko sięgnął po kolejną kartę. Wieża. Zawsze mogło być gorzej.
6, wieża
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine tym razem już się uśmiechała od ucha do ucha. Rozejrzała się po trójce tu obecnych. Została tylko dziewczyna o imieniu Bell i chłopak o imieniu Jesper. Jeśli się z nią umówi po całej grze to nawet mogłaby i go polubić. -Został wężyk i dwa borsuki, jak słodko- powiedziała milusim tonem po czym sięgnęła po kolejną kartę, na której tkwił wizerunek cesarza. Miała nadzieję, że nikt nie będzie miał tego samego co ona, bo nie chciała ponawiać rzutów. Przyglądała im się z pełnym zaangażowaniem. -Tak mi przykro Bell- powiedziała starając się brzmieć w miarę szczerze gdy tylko karta krukonki wybuchła.
To było śmieszne. Jej karta wybuchnęła, ale Bell był już na to przygotowana. Czuła, że tak będzie, nie wiedziała jakim cudem, ale po prost czuła. Teraz jeszcze tylko brakowało, żeby to samo stało się z kartą chłopaka, ale na razie nic takiego się nie zapowiadało, bo wylosował inną kartę. Ślizgonka udawała miłą, prawią dziwne komentarze, ale oczywiście nie udało jej się oszukać Bell, to było nazbyt oczywiste, zresztą nie nabierała się na sztuczki ślizgonów. Nie rozumiała po co udawać bycie miłym. Ona nigdy (raczej) tak nie robiła. Jeśli kogoś nie lubiła, pokazywała swoją niechęć, chociaż może nie jakoś specjalnie. Posłała Katherine krzywy uśmiech i wylosowała swoją kartę. Kochanowie. W ostatniej rozgrywce Rasheed losował ją chyba ze trzy razy.
Tym razem nic nie wybuchło, a szkoda, bo Jesper był teraz na to przygotowany. Na pewno nie wzdrygnąłby się jak wcześniej. Teraz trochę mu głupio było z powodu takiej reakcji i miał nadzieję, że dziewczyny już o tym zapomniały, nawet jeżeli sam jeszcze to rozpamiętywał. Już się nie odzywał nic, bo jak patrzył na brunetkę to miał wrażenie, że czuje się lepsza od wszystkich. Taka zarozumiała się wydawała i nieprzyjemna. Może się mylił, ale przeczucie mu podpowiadało, że tak było. Nie wierzył w nie chyba nigdy za bardzo, ale w tym wypadku kierował się nim. Może i źle robił, ale pewnie i tak się nigdy o tym nie dowie. Sięgnął po sok, bo znów mu w gardle zaschło. Dziwne to było, bo nie mówił zbyt wiele, ale chyba się trochę zestresował całą grą i dlatego tak wyszło. Kolejna karta to Słońce. Odetchnął z ulgą, bo nawet jak przegra to nic nie będzie wybuchać, bo był pewien, że nawet przygotowany na coś takiego, podskoczy jak oparzony.
3, Słońce
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Chyba się trochę stresujesz- powiedziała do chłopaka siląc się na delikatny uśmiech. Czy była pewna wygranej? Jeszcze nie, jak na razie tylko raz spotkał ją zawód ale jeśli w tej i następnej rundzie by przegrała to odpada z tej jakże zacnej gry. To niestety nie mogło nastąpić bo panna Russeau nie cierpi przegrywać. Miała nadzieję, że już żadne karty jej nie wybuchną ani też nie będą próbowały jej zabić. I tak miała osmolone trochę dłonie i brwi, ale z tym sobie poradzi wtedy gdy skończą grać. Czy była zarozumiała i zbyt pewna siebie wedle przeczucia Krukona? Pewnie tak, no bo każdy znał przecież rodzinę Russeau. Była to specyficzna wielopokoleniowa rodzina, gdzie większosć jej członków trafiała do Slytherinu, ale zdarzały się też wybrakowania w Ravenclaw a nawet o zgrozo w Hufflepuffie. Na szczęście nikt z rodziny nie trafił do Gryffindoru, za co każdy z rodziny się cieszył. Wylosowała kolejną kartę i znowu była to cesarzowa. Zaczęła powoli podejrzewać, że ma tylko jedne i te same karty do wyboru. Westchnęła ze zrezygnowaniem, modląc się by nie przegrać tej rundy.
Nie pamiętała co robi karta którą wylosowała i z którą przegrała, ale bardzo tajemnicze wydało jej się, że nic się nie stało. Gdyby tylko wiedziała, że jej kochankowie dostaną czyraków... padłaby ze śmiechu. Bo na pewno tak dużo ich miała. Nie podobało jej się, że już drugi raz przegrała, to nie wyglądało dobrze. Nie, żeby bardzo jej na tym zależało ale miło byłoby wygrać kolejny raz. Wyciągnęła kolejną kartę. Słonce, to samo co drugi krukon.
Katherine przyglądała się z uwagą grze pozostałej dwójki. Nie pozostawała im dłużna, wiec każde z nich miało na swoim koncie już po jednej przegranej. Teraz pora na nią albo na Jaspera. Spojrzała na niego i posłała mu delikatny uśmiech. Gdy jednak spojrzała na Bell, nie mogła powstrzymać śmiechu i łez, które wskutek niego powstały. -Słońce najwyraźniej cię uwielbia Bella- powiedziała przestając się śmiać i losując kartę dla siebie. Wybrała koło fortuny. Oby tylko nie musiała pić jakiegoś eliksiru. Przecież to byłaby dla niej totalna porażka, a ona wolała uniknąć poniżania się przed innymi. Taka już była. -Teraz twoja kolej kolego- powiedziała uprzejmym tonem.
Zostali we dwójkę. On i Ślizgonka. Nie trudno było wyczuć, że wolałby, aby w grze pozostała Bell. Nie mógł nic na to poradzić. Nie wiedzieć czemu, ale wydawało mu się, że Kat nie należy do osób przyjemnych z którymi chciałby mieć styczność. Gdyby nie gra w durnia to pewnie nigdy niemiałby z nią styczności. A teraz jeszcze pozostali w grze sami. - Ciekawe co dla mnie przygotowały karty - powiedział sięgając po kolejną. Kiedy na nią spojrzał uśmiechnął się niepewnie. Jego karta eksplodowała chwilę później i teraz siedział w sadzy. Jakby tego było mało to został jeszcze poparzony. Nie jakoś strasznie i dotkliwie, ale i tak nie czuł się teraz komfortowo. Spojrzał na Kat i westchnął cicho. Nie był skory do rozmowy, co było widać. Przegrywał teraz, ale to nie oznaczało, że nie ma jeszcze szans. Nie zamierzał się poddawać.
Eiv oczywiście była szczęśliwa, że choć raz mogła odkupić swoje winy i bezmyślność. Owszem, czasem zdarzało jej się obracać kota do góry ogonem, ale w ostatnim czasie na lekcjach nie miała do tego szczęścia. Straciła sporo punktów, a co za tym idzie... Wolała już chyba nie ryzykować i nie odzywać się niepytana. To było zbędne i nie przynosiło żadnych dobrych efektów, a to już było bardzo złe. Wolała się skupić na pewnych sprawach, które nie wymagały absurdalnych działań. Jeszcze tylko trzeba dokończyć wypracowanie dla profesora Ralpha, a następnie mu je dostarczyć. Było to trudne, bądź niewykonalne? Ależ skąd! Wręcz przeciwnie, temat jej podszedł w zupełności, a dodatkowo z transmutacji czuła się naprawdę dobrze. Nie miał zamiaru dać dupy po całości, bo przecież mimo wszystko zależało jej na pójściu na trzeci rok. Były jakieś przeszkody w tym? Chyba niekoniecznie, no ewentualnie jeśli ją wyrzucą, to już zupełnie inna bajka. Jedna strona. Druga strona i kolejna. W ten o to sposób młoda Henley bez trudu rozpisała wszystko, co było potrzebne do tych kilku zlepek słów, na temat który zadał profesor. Całe szczęście, że to już koniec. Uf.
Uprzejmość Howarda Forrestera miała olbrzymie pokłady - za co pozostawał mu wdzięczny, mogąc również skorzystać z dóbr pomieszczenia, ostatnio nieco zapomnianego, wytartego z pamięci uczniów. Całe wyposażenie niemniej było sprawne, zegar sukcesywnie odliczał przemijające sekundy, rozpraszając - ze swoją skrupulatnością - formującą się między tykaniem wskazówek ciszę. Udał się tutaj, ponieważ chciał zażyć spokoju oraz po odpowiednim czasie ujrzeć swe własne dzieło; lubił fotografować, choć niespecjalnie miewał okazję samodzielnego wywoływania zdjęć (mieszkanie nie włączało się w grono dużych, w których jedno z pomieszczeń można by w takim celu przekształcić - szkoda również, że jego własny aparat był aktualnie bezużyteczny). W kilku następnych krokach znalazł się w śluzie, oświetlonej przez naturalne, sączące się z okien światło. Jego wzrok obejmował powstałe fotografie - uwiecznienia krajobrazów, przede wszystkim stworzone na próbę. Oderwał się jednak równie z momentem nowo powstałych dźwięków, świadczących o przyjściu innej osoby. Którą zresztą znał doskonale. - Przyszłaś wywołać zdjęcia? - zapytał, witając ją oprócz mówionych słów delikatnym uśmiechem. Dawno nie widział Puchonki w znaczeniu bardziej osobistym, niż zwykłe minięcie na tle korytarza albo w czas trwania zajęć. Jej orientalną urodę zdołałby wszędzie rozpoznać. - Czy może - dodał - szukasz miejsca na odpoczynek? - Nie wiedział, czy Na miała konkretny cel, czy może po prostu zawędrowała tutaj. Spacery po wnętrzu Hogwartu - przynajmniej w jego przypadku - dość często przybierały kształt tego gatunku finiszów. Ciemnia była odosobniona, ostatnio nieużywana - stąd stanowiła ponadto zacisze. Tak czy inaczej, był najzwyczajniej ciekawy.
Hogwart był jej domem. Niewyobrażała sobie do niego nie wrócić. W Chinach czuła się rewelacyjnie jednakże zaczynała tęsknić za szkołą. Doskonale zdawała sobie sprawę jak cudowne są święta w gronie rodzinnym, ale i w samej szkole klimat jest skazitelny. No ale cóż. W tym roku wybrała się do rodziny z czego była niezmiernie zadowolona. Próbowała oderwać myśli od tego co się dzieje w szkole, co się dzieje z nią. Ale nie potrafiła. Myślała wiele razy o Danielu. Naprawdę się za nim stęskniła. Ostatnio nie spędzali ze sobą wystarczająco satysfakconującą ilość czasu, ale nie miała mu tego za złe. Przecież każdy ma swoje życie i nie mogła mu nakazywać, ażeby spędzał z nią czas. Najwyraźniej nie mógł, bądź nie miał ochoty na to. Tęskniła za nim, najchętniej rzuciłaby mu się w ramiona, ale wiedziała, że nie mogła tego zrobić. Nie mieli jeszcze tak doskonałych relacji, ale uważała go za przyjaciela, a przyjaciela chyba mogła przytulić, prawda? Tak jej się przynajmniej wydawało. Dlaczego zawędrowała tutaj? Kompletnie nie wiedziała czemu. Od zawsze interesowało ją malowanie, rysowanie, oraz fotografia. Nie miała żadnych zdjęć do wywołania, ba! Ona nawet nie miała swojego aparatu, ale przecież nikt przez to nie zabroni jej tutaj nie przychodzić, prawda? Ni z tego ni z owego usłyszała bardzo dobrze znajomy jej głos. Uśmiechnęła się sama do siebie i odwróciła się w stronę z którego dolatywał jakże kojący ją głos mężczyzny. - Odpoczynek, chyba tego właśnie mi trzeba. - mruknęła do niej. Wyjazd do Chin był super, był bardzo jej potrzebny, ale jakże bardzo męczący. Okazało się, że jej kuzyni mieli małe dzieci z którymi musiała się bawić, bądź też zabierać je na spacery. Musiała poznać swoje korzenie, tak? Od kiedy była w Hogwarcie nie odwiedzała ich, a jednak minęło trochę czasu i naprawdę wiele się tam zmieniło. Sam krajobraz Chin się nie zmienił, jednak miejsce gdzie wcześniej zamieszkiwała wydawało jej się całkowicie odmienne. Nic nie zrobiła. Spoglądała jedynie na psora oczekując na jego pierwszy krok. Chyba również się za nią stęsknił, prawda?
W ogarniającym twarz wzroku wydawały się mienić - jak zawsze - refleksy zaciekawienia; gra świateł postępowała, ślizgała się po obręczach niebieskich tęczówek mężczyzny. Odłożył zdjęcia i zbliżył się w stronę jej nakreślonej, nie widzianej dawno postaci; innych odruchów nie użył przez wzgląd na szepczący bez wytchnienia rozsądek (w końcu mogłaby każde z naruszeń odebrać w kryteriach wykroczenia poza przypisane oraz wiążące ich normy; a przynajmniej tak - jeszcze?- uważał). - Od razu mnóstwo nauki? - zapytał. Zderzenie się - po dłuższej przerwie - ze szkolną rzeczywistością, potrafiło bywać niesamowicie brutalne. Wiedział o tym; wystawiony na grad sprawdzianów tuż po powrocie z Wielkiej Brytanii do niemieckiego Trausnitz. W zasadzie, kwestia spędzania przez Nę świąt (być może podróżowała daleko, do swojej dawnej ojczyzny?) poniekąd go nurtowała. Zawsze interesował się odmiennością kultur; ponadto zdołał wobec Puchonki odczuć szczerą, niewymuszoną sympatię. Na razie jednak odpuścił sobie tego rodzajów pytań. - Szczerze mówiąc, przedłużyłbym sobie czas wolny - dodał półżartobliwie, niezależnie od wyznanego powodu do odpoczynku. Nauczyciele - wbrew pozorom! też byli ludźmi; do pracy nie zawsze wstawali pełni zapału do działań, szczególnie Bergmann - dla którego ta kwestia włączała się w rząd z pewnością nie pierwszy oraz najbardziej istotny. Tęsknił za swoim londyńskim mieszkaniem, za codziennym spokojem, za odmiennym planem dnia nienaruszanym przez obowiązki. Właśnie dlatego lubił wyjeżdżać na święta. Z rodziną, niestety, nie miał najlepszego kontaktu.
No szczerze powiedziawszy to liczyła jednak na bardziej optymistyczne powitanie. Tęskniła za nim, a on nie dał jej żadnych powodów, ani znaków, że on również to odczuwał. Może zwyczajnie bawił się z dziewczyną, może ta będzie jego kozą ofiarną, jedynie? Tego by mu nigdy nie wybaczyła. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że nie mogła sobie obiecywać złotych gór, bo tego na pewno od niego nie dostanie. Nie mógł przecież ze studentem spędzać więcej czasu niż powinien. Mogłoby to wyglądać nieco podejrzanie. Ona naprawdę chciała być cały czas blisko niego, w głębi serca czuła, że mężczyzna również, jednakże nie okazywał jej tego. Optymizm Li nieco się wypalił i zaprzestała pragnienia bliskości mężczyzny. Żeby jej nawet nie przytulić? Czuła się dla niego jak zwykła uczennica, a jednak tak wiele mu powiedziała i sama siebie poświęciła. Powinien to docenić. - Tak, nieco niepoważnie ze strony nauczycieli, ale cóż poradzić. Chcą nas jak najszybciej przywrócić na odpowiednie tory. - mruknęła do niego odwracając się na pięcie z lekkim sarkazmem na twarzy. Na pewno musiał to widzieć, a ona na to też liczyła. Dlaczego tylko ona ma się starać? Jak na razie takie odniosła wrażenie. Wiele mu powiedziała, czego tak naprawdę nie mogła mu powiedzieć, a jednak. Miała do niego zaufanie. Na drugie wyznanie mężczyzny chrząknęła dając znak, że słyszała to, ale wcale nie miała zamiaru się do tego odnosić. Zrobiła kilka wolnych kroków wzdłuż ściany, rozglądając się na boki, tak jakby coś szukała. Była w tym miejscu po raz któryś tam, jednakże musiała przyznać, że to miejsce nie było jej ulubionym.
Wprawiła go w konsternację. Jego zdziwienie nie leżało u podstaw opinii w kwestiach profesorskich decyzji - na swój sposób, rozumiał ją doskonale; podobnie, jak zwykł rozumieć niektórych kolegów z pracy. On wbrew pozorom nie wytarł ze swej pamięci zapisków o minionych uczniowskich oraz studenckich czasach - potrafił odtworzyć ze sporą precyzją poszczególne, osobliwe ze zdarzeń. Tym bardziej nie zapominał swoich wcześniejszych poglądów oraz obecnych odczuć w stosunku do edukacji. Wszystko rozpoczęło się razem z pogłębieniem dystansu. Napięcie stworzyło nieprzyjemny ucisk w żołądku Bergmanna, który - być może - poniekąd oszukiwał sam siebie w nieświadomości postępowania Puchonki. Z początku powiódł za jej postacią jedynie nieobecnym spojrzeniem, czując zdecydowany nadmiar obijających się pytań. Nie mógł zakładać. Nie mógł przewidywać zbyt bardzo, a granica pozostawała niejednoznaczna, rozmyta. Wszystko postępowało w swej niepewności. Atmosfera pogorszyła się znacznie, a cisza - którą z własnej inicjatywy poniekąd narzucał, jedynie wzmagała wyniszczający efekt jej działań. Ostatecznie jednakże zbliżył się, stając za nią, nareszcie zdolny unosić ciężar przekazu, który miał zabrzmieć w powietrzu. - …coś się stało? - postanowił się w końcu dowiedzieć. Pytanie okrutne, w swoim istnieniu tak adekwatne jak pozbawione adekwatności, lecz możliwie najbardziej wpasowujące się w obraz nauczyciela, który zazwyczaj kreował przed tłumem osób.
Dlaczego to wszystko tak irytowało puchonkę? Z bardzo oczywistego powodu. Daniel zachowywał się dziwnie, niby się z nią spotykał, ale młoda dziewczyna nie wiedziała co ma sobie o tym wszystkim myśleć, żeby chociaż dał jej jakiś znak. Chyba nie z każdą uczennicą się tak spotyka, a Li sobie to wszystko bardzo wyolbrzymia. Jednakże nie mogła tak po prostu postawić sprawę jasno, bo Daniel wiele rzeczy o niej wiedział czego tak naprawdę nie powinien wiedzieć. Musiała się trzymać na baczności. Raczej nie wierzyła, ażeby mężczyzna cokolwiek komuś powiedział, ale ona zawsze testowała metodę, że nie można nikomu tak naprawdę ufać. Każdy może mieć różne zamiary, a jakie miał nauczyciel? Nigdy o tym nie rozmawiali, miała nadzieję, że kiedyś psor poruszy ten temat. Czuła bliższą obecność Daniela dlatego wiedziała, że ten ruszył za nią, nieco ją to uspokoiło, bo obawiała się, że mógł się odwrócić na pięcie i zwyczajnie stąd wyjść. Przecież się wcale nie umawiali na spotkanie, tak? Nigdy jakoś specjalnie się nie umawiali, a ich spotkania były zwykle spontaniczne. Odwróciła się na pięcie w stronę Daniela, przybliżyła się do niego, że łączyło ich zaledwie kilka centymetrów. Zadarła głowę, ażeby spojrzeć mu w oczy. - To ja się pytam czy coś się dzieje psorze... - mruknęła do niego. Miała nadzieję, że psor jest na tyle inteligentny, że zrozumie o co jej chodzi. Nie chciała mówić mu tego wprost, bo zwyczajnie się bała. Nie był zwykłym uczniem, a nauczycielem i zarazem przyjacielem więc musiała się hamować w niektórych sytuacjach.
Całość prezentowała się prosto, bezproblemowo, tworząc przyjemną, niemal prywatną sferę rzadko odwiedzanego miejsca. Stwarzając idealną okazję do znieważenia zasad, wyśmiania - jak zawsze wyśmiewał, a co niezmiennie ukrywał przed ocenami postronnych. Od tych rozważnie-nierozważnych praktyk był niemal uzależniony; utrzymywał się dzięki pozorom pełnego opanowania, traktującego wszystkich neutralnie nauczyciela. I tutaj znowu zakradała się skrytobójczo wątpliwość - czy jest to warte? Czy jest bezpieczne? Już raz, w Trausnitz, zostały wykreowane plotki; jeżeli gra będzie trwała na zwiększającą się skalę, prawdopodobnie go zniszczy. Pojął jej słowa od razu, choć byłoby lepiej, ażeby brzmiała całkowicie inaczej. Wolał, aby traktowała go jak mentora - tak byłoby łatwiej zachować dystans, aby sądziła, że dystans pomiędzy nimi jest absolutnie potrzebny i nie należy jego odrzucać jak starej skóry. Wtedy byłoby zdecydowanie bezpieczniej. Przymknął oczy, jakby nie umiał znosić już dłużej ciężaru lądującego spojrzenia, którym przeszywała go niczym strzałą. Aparat mowy z ogromnym trudem podjął się narzuconej współpracy. Zbuntowany. Niepewny. - Nie mogę. - Szept przebił się w końcu przez gardło, wymsknął spomiędzy spierzchniętych krawędzi warg. A jednak, paradoksalnie do wymawianych słów nadal tkwił przy niej, nie zmieniał dzielącej ich odległości, zacieśnionych, skąpych centymetrów pomiędzy jedną a drugą sylwetką. Nie odsuwał się, nie odchodził. Skłamał - czyżby? - walcząc zarówno z rozsądkiem jak i pokusą. Co stało się, Danielu Bergmannie? Przecież ty zawsze im ulegałeś. Znów chciałbyś ulec, mam rację? Tak beznadziejnie blisko jest do szaleństwa.
Oczywiście puchonka zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że Daniel zawsze wybierze karierę. Jego zachowanie mogła sobie wytłumaczyć tym, że obawiał się iż Li opowie komukolwiek, albo sami zostaną przyłapani i Daniel mógłby mieć wielkie problemy. Pewnie bardzo był zadowolony z tego, że był nauczycielem i to było dla niego najważniejsze, chciał się w tym cały czas spełniać, a gdyby to wszystko wyszło na jaw to mógłby to wszystko stracić. Jednakże jeżeli tak by było to po co Daniel to wszystko zaczynał? Co prawda nic się jeszcze nie wydarzyło, ale miał coś w sobie co Li ciągnęło do niego i pewnie zdawał sobie z tego sprawę. Tak, tak. Li z początku traktowała Daniela jak mentora, w końcu tutaj bardziej chodziło o ich zdolności, ażeby ten pomógł jej bardziej to wszystko ogarnąć. I pewnie nadal w większym stopniu właśnie o to chodzi. Jednakże coś się między nimi się dzieje i oby dwoje pewnie to dostrzegają. No tak bezpieczeństwo. Li bardziej boi się bezpieczeństwa niż niebezpieczeństwa. W tych czasach nie można czuć się bezpiecznie. Wzruszyła teatralnie ramionami słysząc to co powiedział. Westchnęła cicho i pokręciła lekko głową. Sama nie wiedziała co ma teraz zrobić. Nie mogła zrobić żadnego kroku, żeby mężczyzna poczuł się jakoś przyparty do muru. Musiała dać mu czas, musiał dzielić ich odpowiedni dystans. Nie chciała mu się narzucać. Cofnęła się o dwa kroki, widząc jak Daniel przymykał oczy, będąc ostrzelanym przez jej wzrok. - Rozumiem... - mruknęła pod nosem i znalazła odpowiednie miejsce żeby się rozgościć. Zasiadła gdzieś z boku zakładając nogę na nogę. Wyciągnęła z torby jedną z książek i udając czytała. Jednakże nie mogła skupić się na tym co czyta, a literki na pergaminie zwyczajnie się rozmazywały.
Był wściekły - na siebie, na nakreśloną nie-przypadkowo im sytuację, na wszystko rozgrywające się teraz; wypadającą z rąk rzeczywistość. Udawał, chociaż zachłanna i niestabilna natura ochoczo podjęłaby całkiem innej reakcji, skracając rozpięty między ich postaciami dystans. Kiedy ponownie rozwarł powieki, jej już nie było - siedziała dalej, wydając się nieobecną; jak gdyby rozpadowi uległy też podwaliny łączącej ich dwoje relacji, tej pełnej wyłącznie sympatii, tej zwyczajnej i początkowej. Wolałby tego nie tracić (rozwijać?). Z drugiej strony rozsądek nawoływał do pozostania wciąż przy wcześniejszej, być może rażącej i nieprzyjemnej decyzji. Nie, nie rozumiała. Przynajmniej on tak uważał. Przez chwilę zacisnął dłoń w pięść w geście pozostawania bezsilnym - w bezskutecznym staraniu o upust nagromadzonych emocji. - Tak będzie lepiej - wyrzucił z siebie dopiero po chwili, usiłując na nowo odnaleźć spojrzenie Puchonki. Chrzanić wcześniejszy cel przyjścia tutaj. Chrzanić już wszystko. Nie zdziwiłby się, gdyby obecnie dała mu sygnał do wyjścia, nie chciała już nic rozmawiać - bo czy rozmowa byłaby w stanie zachodzić w takich warunkach? Gdyby poddała się, podobnie jak on się poddał. Gdyby nie chciała mieć z nim czegokolwiek już do czynienia. Był gotów odejść, jedynie czekając na ostatnią reakcję. Przecież tak będzie lepiej, p r a w d a?
Czy Li była wściekła? Trudno to tak określić. Była na pozór bardzo spokojna. Czuła, że tak musiała zrobić, miała nadzieję, że to bardziej przekona Daniela do jakichkolwiek działań. Owszem, spodziewała się tego, że i tym razem mężczyzna sobie zwyczajnie odpuści. Ale przecież mają jeszcze czas, tak? Pójdzie do siebie do gabinetu i wszystko sobie przemyśli. Czuła w głębi serca, że dobrze postępuję, nie chciała mu się narzucać, a jeżeliby teraz cokolwiek zrobiła mógłby to tak odczytać i ich spotkania mogłyby się tymczasowo skończyć, a nie chciała. Bo dopiero co nie widzieli się tyle czasu przez święta i nie chciała kolejnej takiej rozłąki. Przynajmniej być przy nim. Li była osobą, którą nie rzuca się komuś w ramionami, skoro Daniel był jeszcze na to nie gotowy to postanowiła mu to zwyczajnie darować. Jeden czy drugi by już sobie poszedł, a psor nadal był z nią, nadal nie opuścił tego pomieszczenia, czuła, że lada moment jednak to zrobi, ale wcale by mu się nie dziwiła. Miał wiele sobie do przemyśleń, a i sama Li będzie sobie to wszystko przemyśleć. Może jednak to faktycznie nie ma sensu? Zostać zwykłymi przyjaciółmi i rozmawiać na tematy jak dzisiaj pogoda? Nie wyobrażała sobie opowiadać mu o swoich miłostkach, czy jak jej mijał dzisiejszy dzień. Przecież był starszy i takie rzeczy powinny go nie interesować. Chociaż oczywiście byłoby bardzo miło gdyby i takie pytania wydobyły się z jego ust. - Panie psorze... To są pana słowa, ja nie mam zamiaru przekonywać do niczego. Zrobi pan jak pan będzie uważał. - mruknęła do niego, jednakże wzrok miała cały czas wlepiony w pergamin. Puchonka jest ciekawska, ale co jak co wytrzymała i potrafi poczekać na cokolwiek. A na pewno poczeka na odpowiednią reakcje Daniela. Był zwyczajnie zakłopotany, miał wielki mętlik w głowie i ona to doskonale rozumiała.
Oczywiście. To jego słowa - niebłagające o przekonanie, nagięcie (ponieważ w same byłyby zdolne się ugiąć bez najmniejszego problemu). To jego opinia, a jednak uchodziła z ust z trudem, jak gdyby była żrącą substancją. Na teraz składał się koniec dialogu; choć wiedział, że jedno nie w jego przypadku nie będzie czymś, co zadziała też w innych momentach. Ostatecznie, gorycz spowiła go, niezadowolenie, brak satysfakcji - negatywne uczucia kłębiły się wewnątrz mężczyzny niczym burzowe chmury. Był zagubiony - nie wiedział, czy kiedykolwiek odnajdzie wyjście. Zgubiony? - To, co uważam - oznajmił pozornie neutralnie choć dało się wyczuć w tym lekką złość, odczucie pozostawania niezrozumianym - nie ma najmniejszego znaczenia. - Nie miało. Nie powinno mieć. A jednak, tak rozkosznie łamało się wszelkie zasady, tak cudownie było wyśmiewać treść władających nimi regulaminów. Prawdziwy Daniel Bergmann powinien zareagować inaczej - nie ten, ten pojawiający się tutaj, tworzący szczelną, pełną pozorów maskę nauczyciela. - Pójdę już - oznajmił, nie oczekując niczego więcej. Na teraz było to wszystko, atmosfera wgryzała się w niego, niemile napięta jak pętla chcąca śmiertelnie uścisnąć szyję. Nie oglądał się już za siebie; po prostu wyszedł, pozostawiając za sobą jedynie głuchy odgłos zamykających się drzwi, odgradzających przestrzeń od korytarza. Wciąż wściekły. Na wszystko.
To dzisiejsze spotkanie dość szybko się potoczyło i kompletnie nie rozumiała co się dzisiaj stało. Daniel był zły, tylko sama nie wiedziała o co. Przecież Li nic takiego nie zrobiła, tak? Uzyskała odpowiedź, że Daniel nie może tak postępować i przecież nic od niego nie oczekiwała, nie nalegała. Więc o co mu chodziło? Rozumiała, że potrzebował czasu, dlatego Li nie miała najmniejszego zamiaru go zatrzymywać, skoro miał własne zdanie na ten temat to miał. Może przyjdzie do niej, bądź też poprosi o spotkanie. Przecież nie odejdzie na zawsze, a jak tak się stanie? Nieco się przestraszyła, ale wierzyła w to, że psor sobie to wszystko przemyśli. Chociaż by jej powiedział jakie ma zdanie na ten temat, łudziła się, że może jednak sobie to wszystko przemyśli i następne spotkanie będzie o wiele lepsze. Przecież inaczej by jej powiedział prosto w twarz, żeby sobie na nic nie liczyła, tak? Jednak tak nie było. Daniel kompletnie nic na ten temat nie powiedział, jedynie się pożegnał. Nie zatrzymywała go. Był na nią zły, dlatego zostawiła go w spokoju. Na dzień dzisiejszy wybrał i ten wybór zostawiła dla niego. Dopiero gdy trzasnęły drzwi wtedy spojrzała w kierunku gdzie jeszcze chwilę temu stał Daniel. Westchnęła cicho i trzasnęła książką tym samym zamykając ją. Włożyła ją do torby i odczekując kilka minut udała się w własnym kierunku. /zt