W tym miejscu studenci wydziału Magii Artystycznej wywołują zdjęcia. Ciemnia ta składa się z dwóch pomieszczeń. Śluza świetlna służy przejściu z części oświetlonej światłem dziennym do ciemni właściwej, gdzie mamy dostęp do wody oraz sztucznego światła. Znajdują się tu trzy lampy ciemniowe - czerwoną, oliwkową i pomarańczową. Umieszczono także specjalny, magiczny zegar ciemniowy, którego zadaniem jest precyzyjne odliczanie czasu działania odpowiednich urządzeń. Oczywiście studenci mają tu do dyspozycji mnóstwo papieru do zdjęć! Miejsce to ma swój specyficzny urok, dostrzegalny przy oczekiwaniu, nienaturalnym oświetleniu oraz idealnie równym tykaniu zegara.
Autor
Wiadomość
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie myślała jeszcze o podchodzeniu do egzaminu z teleportacji, ale jeśli tak miała się czuć po każdej zmianie miejsca, to chyba podziękuje. Poczuła na dziedzińcu szarpnięcie w okolicy pępka i po chwili znalazła się... Właśnie, gdzie ona była? Przeszła przez coś, co chyba było śluza i znalazła się w ciemnym pomieszczeniu, oświetlonym trzema lampkami. Dopiero tu zrozumiała, że musiała, jakimś cudem, teleportować się do ciemni. Nie wiedziała, na którym piętrze była, ani czy w głównej części zamku, czy w skrzydle zachodnim. Rozglądała się po ciemni, aż dostrzegła obok papierów do zdjęć pisankę. Przez moment zastanawiała się, czy ktoś swojej nie zapomniał stąd zabrać, ale po chwili machnęła na to ręką. Skoro ktoś zgubił to jego problem, nie zamierzała szukać właściciela.Schowała ją do torby i skierowała się do wyjścia, gdy znów czknęła. Ponownie poczuła szarpnięcie i już jej nie było.
Święta zbliżały się coraz to większymi krokami i mimo, że nadal był listopad, a do jego końca było jeszcze całkiem długo to głowę Cassiana zaczęły wypełniać myśli odnośnie gwiazdki. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz spędził święta w domu, ani w sumie jak to dokładnie jest... Być z rodziną podczas takiej uroczystości - od początku, kiedy zaczął naukę w Hogwarcie uznano, że będzie lepiej, jeśli... Nie będzie spędzał w domu zbyt wiele czasu. Dla ich wspólnego dobra.
Ze względu na to, że tegoroczne święta były pewnie jednymi z ostatnich, które potencjalnie będzie w stanie spędzić w domu... Miał pewien plan i mimo tego, że nie uważał tego za najbardziej chlubny ze swoich planowanych czynów, to wewnętrznie gotowało się w nim ekscytacji. Potrzebował jednak odrobinę pomocy, a z tą już wiedział do kogo ma się zgłosić. Max bowiem jednocześnie tak jak okazywał się ekspertem od eliksirów, tak i... Jak do tej pory był wyjątkowo wspierający względem młodego szkota – nic więc dziwnego, że jeśli szukał oparcia to właśnie w nim.
Miejsce ich spotkania jawiło się jako podejrzane... Dziwne wręcz i chłopak przez chwilę zaczął się zastanawiać, czy Solberg w ogóle zdecyduje się przyjść. Ciemnia nie była szczególnym pomieszczeniem dla żadnego z nich, ale właśnie przechodząc koło niej Beaumont wpadł na ten jakże z pozoru genialny plan. Jedyne na co liczył w tym momencie to chyba brak potępienia ze strony ślizgona. To co zgotował swojemu kochanemu rodzeństwu mogło być uznane za okrutne przez co poniektórych... Z drugiej strony zastanawiał się czy mogą go spotkać jakiekolwiek konsekwencje prawne – bo mówiąc szczerze, choć całość wydawała mu się niesamowicie kusząca, to pobyt w Azkabanie, albo odebranie różdżki... Już nie. Musiał to przegadać... Może Max jednak będzie miał lepszy pomysł?
Znalazł wolne krzesło skryte w dalszym kącie sali i szybko je zajął. W jego ręku momentalnie wręcz znalazła się różdżka, która już po chwili emitowała jaśniejące światło zaklęcia Lumos. Wyglądał tajemnicze i enigmatycznie, ale chyba... Właśnie takim był w tej chwili. W drobnym, krótkim i niewielkim liściku do Maxa nie zdradził nic poza miejscem i godziną spotkania, opatrzonych komentarzem: “Potrzebuję Twojej pomocy”.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Otrzymał krótki, niewiele mówiący liścik i bez zastanowienia postanowił udać się w wyznaczone miejsce. Był ciekaw, co takiego się stało, że Cass postanowił napisać i czy przypadkiem to nie jakaś klątwa, że nagle wszyscy zwracają się do niego ze sprawami. Bez względu jednak na powód, Max nie miał w zwyczaju zlewać takich próśb, więc gdy wybił czas, pojawił się w ciemni. Cass już tam na niego czekał. Samotnie, z wyczarowaną kulą światła oświetlającą jego sylwetkę. Ślizgon szybko przeanalizował jego wygląd i uznał, że nie wygląda jakby umierał, a to już był duży sukces. Nie płakał, nie mdlał, nie wyglądał jakby ktoś wyjebał mu z krzesła... Normalnie cud i postęp jak na tę placówkę. -Siemanko, jestem. - Podszedł i przywitał się podając mu męską "grabę". -To co tam masz za sprawę, co? Chcesz kogoś otruć? - Rzucił żartobliwie, bo o to jeszcze nikt go nie prosił. Jeszcze.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Ta dziwna nić porozumienia, która zawiązała się między tą dwójką sprawiała, że Cassian nigdy nie poddawał w wątpliwość tego, czy Max będzie mu w stanie pomóc. Przyjmował to we własnej podświadomości jako swego rodzaju pewnik, co nie zawsze było dobrym rozwiązaniem. Finalnie przecież mógł wpędzić kiedyś Solberga w dość poważne problemy tylko ze względu na to, że... Tak sam sobie założył. Ta myśl, która wykiełkował właśnie teraz w jego głowie sprawiła, że począł czuć się dość niezręcznie, przejmując się dość mocno. - Cześć... - Przywitał się z nim gryfon i od razu przeszedł do meritum sprawy. - Haha... Zabawne, że o to pytasz. - Rzucił bezwiednie zastanawiając się przy tym czy w sumie jest w stanie podciągnąć tę sytuację pod otrucie.
Posłał mu lekko zmartwiony wzrok przygryzając dolną wargę. W jego głowie kotłowały się myśli odnośnie tego od czego właściwie powinien zacząć i ile zdradzić chłopakowi. Gdyby to wszystko nie było robione w tak szalonym, stosunkowo zawrotnym tempie i gdyby dał sobie jakąś większą możliwość by przeanalizować wszystko, to być może... Wcale nie poczuwałby się do tego by przedsięwziąć tak szeroko zakrojone w skutkach działania. - Max, powiedz mi... - Zaczął opierając się o wolne biurko, skrywając jeszcze mocniej twarz w półmroku. - Jak wiele wiesz o mojej rodzinie i o tym, co się w niej dzieje? - Zaczął dość nieśmiało, ale... O dziwo z całkiem dobrej strony.
Pytanie to było... Niezbędne, bowiem chłopak nie zawsze i nieczęsto chwalił się swoją sytuacją rodzinną, a ta... Była przecież dość skomplikowana. Z drugiej strony bez genezy tego konfliktu nie będzie w stanie przekazać swojej racji – a na tym też mu zależało.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozłożył się na ziemi, pod ścianą tuż obok krzesła, na którym siedział gryfon. Słowa Cassiana wzbudziły w nim lekkie podejrzenia, ale nie skomentował tego niczym więcej niż tylko pytającym uniesieniem jednej z brwi. Wolał poczekać na wyjaśnienia niż wyciągać jakieś pochopne wnioski chociaż patrząc po tym, co jego znajomi ostatnio odpierdalali jakoś nie zdziwiłby się, gdyby gryfon poprosił go o kociołek Morsmorthis. -W sumie to nie za wiele. Tylko tyle, że chyba są mugolami i dużo żeglujecie. - Powiedział zgodnie z prawdą, bo jakoś nie miał okazji poznać rodzinnej sytuacji Cassiana. -A czemu pytasz? - Coraz bardziej zastanawiał się, jakie plany może mieć jego rówieśnik i w czym on konkretnie może mu pomóc. Wszystko to wydawało się dość podejrzane. Solberg wyjął z kieszeni paczuszkę z fasolkami wszystkich smaków i wyciągnął ją w stronę gryfona, częstując go słodyczami, po czym sam wpakował sobie jedną do ust i wykrzywił się, gdy poczuł smak węgla. Jeden z minusów zabawy tymi fasolkami, ale też i ich największa zaleta. Nigdy nie wiedziało się, na co człowiek trafi. Przypomniał sobie, jak Arleigh porównała ich społeczeństwo do takiej właśnie paczuszki i uśmiechnął się do tego wspomnienia. Miał nadzieję, że krukonka czuje się już lepiej niezależnie od tego, czy postanowiła skorzystać z Maxiowego eliksiru, czy też zostawić go sobie na zupełnie inną okazję.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Cassian westchnął dość wymownie wiedząc, że teraz należałoby opowiedzieć historię od początku do końca. Niemniej jednak wzbudzało to w nim swego rodzaju lęk bądź budzącą się niechęć względem tego przedsięwzięcia. Wiedział, że prędzej czy później zdradziłby wszelkie szczegóły zawiłości rodzinnych też Solbergowi, ale... Generalnie za każdym razem było to dość niewygodne. - Cóż... Zacznijmy od tego, że... No nie jestem ulubionym dzieckiem u siebie w domu. Może tak. - Westchnął głośno. - Szerzej może... Nienawidzi mnie moje rodzeństwo, a rodzice do tego wszystkiego podchodzą dość obojętnie. Nie zrozum mnie źle, mają swoje... Przebłyski. - Powiedział stopując na chwilę przed ostatnim słowem. Przypomniał sobie rozmowę ze swoim ojcem właśnie na temat własnego jestestwa. - No i generalnie... To zapewne ostatnie święta w moim rodzinnym domu. Rodzice tracą powoli na siłach, a więc mój brat i siostra przejmą interes. Boję się, że wyślą staruszków do jakiegoś ośrodka a biznes sprzedadzą, a tego bym nie chciał... - Powiedział biorąc jedną z fasolek od ślizgona. W jego ustach pojawił się smak trawy, co nie było specjalnie przyjemnym uczuciem i spowodowało grymas pojawiający się na jego twarzy.
Posłał chłopakowi dość pełne przejęcia spojrzenie. Wiedział, że relacje są mocno zawiłe, a co za tym szło... Generalnie łatwo było się w tym wszystkim zgubić. Niemniej jednak.... Liczył, że kto jak kto, ale Max go akurat zrozumie, a skoro podał swój motyw, przyszedł czas na cel... - I tutaj wchodzimy my... - Powiedział gestykulując i pokazując na siebie i jego. - Potrzebuję na święta Veritaserum... A resztę możesz sobie dopowiedzieć. Co myślisz, damy radę?
Po raz kolejny westchnął dość głośno, ale tym razem wydychane powietrze przez chłopaka miało w sobie jakąś lekkość... Jakby uwolnił się od brzemienia opowieści. Jedyne na co teraz oczekiwał było zdanie Solberga i to, czy zgodzi się mu pomóc.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie spodziewał się dzisiaj jakiś wylewnych wyznań ze strony Cassiana, ale pokiwał tylko głową i wpieprzając fasolki słuchał tego, co gryfon miał mu do powiedzenia. Całą sytuacja rodzinna Cassiana wydawała się być bardzo nieciekawa i o ile Max nigdy nie był w podobnej sytuacji (jego była pojebana w inny sposób), to potrafił wyobrazić sobie, co gryfon może w związku z tym wszystkim odczuwać. I to zdecydowanie nie było zbyt wiele pozytywnych emocji. Spojrzenie Cassiana sprawiło, że ślizgon zaczął podejrzliwie podchodzić do jego kolejnych słów. Nim cokolwiek odpowiedział, przeżuł pomarańczową fasolkę i dokładnie zastanowił się nad tym wszystkim. -Sprawa jest... No co mam Ci powiedzieć, nie jestem przekonany. - Odrzekł po chwili. -Wiesz, że kwestia załatwienia eliksiru to żaden problem, ale czy jesteś pewien, że tego chcesz? - Zapytał wiedząc doskonale, że odpowiedni flakonik znajduje się w jego zostawionych u Lowella zapasach i tylko czeka na wesołą okazję do wykorzystania. Tylko nie był pewien, czy ta była odpowiednia. -Nie zrozum mnie źle, nie mam zamiaru pchać się w Twoje sprawy prywatne, ale zdajesz sobie sprawę, jak poważne możesz ponieść konsekwencje, gdy ktokolwiek się o tym dowie? - To, że Max miał wyjebane w zasady i moralność nie oznaczało, że nie martwił się o innych, którzy postanowili nagle zaryzykować. Podanie takiego wywaru mugolom było czymś, na co raczej nie patrzono by przychylnie. -Wiesz, że SLM odpierdala grube rzeczy tym, którzy nie traktują zbyt dobrze mugoli? - Spytał jeszcze, by upewnić się, że Cass wie jak gorąco dzieje się w świecie polityki i że każdy z nich może zostać w to wciągnięty z zaskoczenia. Może i Solberg zbyt wiele do stracenia nie miał, ale Lowell uświadomił mu, że warto czasem przemyśleć jakąś akcję by potem nie płakać nad zgliszczami własnego domu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Komukolwiek by się Cassian nie zdziwił wszyscy stwierdzali jedno – jego rodzinna sytuacja niebyła jego największym atutem i był w stanie się z tym zgodzić kompletnie. Niemniej jednak... Musiał pożegnać się jakoś z rodzicami, a nie chciał ich zostawić na pożarcie przez tę dwójkę paskudnych sępów. Mimo tego, że los go nie rozpieszczał, przez tyle lat dawał mu popalić, to wiedział i doskonale zdawał sobie sprawę, że rodzina to wciąż rodzina. Czy tego chciał czy nie... - Ja trochę o tym myślałem Max... - Westchnął ze zrezygnowaniem. - Nie mam innego sposobu w jaki mógłbym wywrzeć presje na swoje rodzeństwo. Nie będę im grozić przecież różdżką... - Prychnął uśmiechając się pod nosem.
I mimo tego, że teraz wyśmiał cały ten koncept, to było mu się wstyd przyznać, że poważnie rozważał taką możliwość... W końcu niewątpliwie mogłaby ona lepiej niż dobrze. Jedyną rzeczą, która go od tego odwiodła było myślenie o tym jak bardzo samemu się w ten sposób odczłowieczy i zniży do ich poziomu. Nie powinien pokazywać swoich słabości ani w ten, ani w żaden inny sposób. Sięgnął po purpurową fasolkę. Po chwili w jego ustach znalazł się smak krwi. - Ugh... Hemoglobina. - Rzucił do Maxa bezwiednie. Był to smak lepszy niż trawa, ale w obecnej sytuacji... Był ciekawą niespodzianką. - Ale na dobrą sprawę to co się wielkiego może stać. Upoiłem dwójkę mugoli eliksirem prawdy. Oczywiście zrobiłem to omyłkowo. Nie ześlą mnie przecież do Azkabanu za to. Prawda? - Na jego twarzy pojawił się cień niepewności.
Teraz już sam nie wiedział czy konsekwencje jego wyborów mogą być aż tak duże. Potencjalnej vendetty ze strony SLM można było się spodziewać, ale na dobrą sprawę... Nie był on jeszcze poważnym graczem na arenie politycznej, a co za tym szło, raczej nie przejęli by się nim bardzo. - Zawsze mogę... No właśnie. Potrzebowałbym czegoś co działa na pamięć. Może podam im coś halucynogennego do tego? - Zapytał z pełną powagą na twarzy, chociaż... Po prawdzie w ogóle raczej tego nie rozważał.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Trochę ulżyło mu, gdy Cassian zaczął mówić, że przemyślał temat i nie miał zamiaru jak szalony rzucać się na nich z całą swoją magią. Mimo to, ślizgon nie do końca był przekonany, czy ten plan jest aż tak idealny, jak to sobie pomyślał. Skrzywił się, gdy chłopak trafił na krwistą fasolkę. Sam akurat rozgryzał pieprzową, która niemiłosiernie zapiekła go w język. -Intencje można dojść. I masz rację w Azkabanie Cię od razu nie zamkną, ale mogą jakieś konsekwencje wyciągnąć. - Powiedział na gorąco analizując temat. Sam nigdy nie miał podobnych problemów i nawet nie myślał o traktowaniu mugoli magią dlatego też się zbytnio na tym nie znał. Wiedział tylko, że nie chce, aby Cassian sam sobie zaszkodził niepotrzebnie. -Według mnie wystarczyłby zwykły alkohol. Dużo łatwiej będzie im uwierzyć, że własny wybór używki rozwiązał im język. Dolanie im czegoś halucynogennego może wywołać podejrzenia. - Kolejna analiza wypłynęła z jego ust. Chciał, czy nie, w tej chwili zaczął myśleć, jak przeprowadzić całą akcję bezboleśnie. -Najlepiej byłoby poczęstować ich butelką czegoś, co już ma w sobie Veritkę. Wiesz, że ten eliksir jest bezbarwny i bezwonny, a na pewno będzie to mniej podejrzane niż próba dolania im czegoś do drinka w trakcie. - Jak już robić coś średnio moralnego to tak, żeby nikt go na tym nie przyłapał. Solberg bardzo dobrze o tym wiedział bo miał wieloletnie doświadczenie w odpierdalaniu maniany i nie raz zdarzyło mu się za to słono zapłacić, gdy akurat przestał być odpowiednio uważny. -Słuchaj, jak chcesz to zrobić to i tak zrobisz więc lepiej przemyślmy to porządnie. Ja mogę załatwić flakonik i zapewnić, że w razie czego nic nie widziałem. - Wyłożył wszystko jasno. Mógł pomóc, ale gryfon powinien wiedzieć, że może być to trudniejsze niż sobie zakładał. Nie chciał też, żeby Cassian łaził po kilku osobach i chwalił się tym planem. Im mniej osób było wtajemniczonych, tym większa pewność, że nie dowie się o tym ktoś niepowołany.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Generalnie Cass sam w sobie nie był przekonany do tego... Niemniej jednak nie widział lepszego rozwiązania, a to momentalnie wypychało na piedestał właśnie rozwiązanie z Veritaserum. W jego głowie ten pomysł czaił się jako jedyny godny zainteresowania i z takim skutkiem, jaki... Powinien być. Cmoknął, kiedy w jego ustach rozgryziona została fasolka o smaku cytrusów- przynajmniej to jakiś pozytyw. - Wiem, wiem... Problem w tym, że moim zdaniem nie ma lepszego rozwiązania. - Westchnął głośno. Generalnie widać było po jego przejętej twarzy, na której gościł mocno niezdecydowany wyraz, że sam nie jest do końca przekonany co o tym wszystkim powinien myśleć. - Nie martwię się o konsekwencje. Martwię się tylko o rodziców.
Generalnie dopiero teraz zaczął rozmyślać na temat legalności tego rozwiązania. Jeśli ktokolwiek usłyszałby o tym bądź doniósłby do Ministerstwa. Mógł mieć poważne kłopoty. I to już w sumie nie chodziło o samą ekspozycję świata czarodziejskiego – bo przecież jego rodzina doskonale o tym wiedziała. Bardziej miał na myśli to, że ktoś opacznie może zrozumieć jego zachowanie i posądzić go o znęcanie się nad mugolami. - Alkohol się nie sprawdzi. I tego jestem pewien. - Odparł sięgając po następną fasolkę. - Ale... Przydałoby mi się może mniej ryzykowne rozwiązanie. - Przygryzł na moment dolna wargę. - Max, czy jest coś... Co działa jakkolwiek podobnie?
Gdyby była inna... Może lżejsza możliwość nie wahałby się w ogóle. Niestety, teraz, po szybkich kilku zdaniach z Solbergiem momentalnie pomysł raczej wydawał mu się ryzykowny. A może jednak stety... Ta szybka konwersacja przynajmniej tchnęła w niego kilka przemyśleń.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie znał rodziny gryfona więc nie potrafił określić, czy Veritka była na pewno jedynym rozwiązaniem. Musiał tutaj zdać się na Cassiana i jego przypuszczenia. W końcu to o jego bliskich chodziło. -Jesteś pewien zatem, że to jedyna opcja? Nie możesz ich inaczej ochronić? Wziąć ich pod swoją opiekę, czy pogadać z nimi o przepisaniu interesu na Ciebie? - Podał jeszcze możliwości, które właśnie pojawiły się w jego głowie. Lepsze było sprawdzenie wszystkich opcji niż stawanie przed Wizengamotem przez jakieś niedopatrzenie. Ministerstwo Magii w obecnym składzie na pewno nie patrzyłoby przychylnie na żadną akcję podobnego typu. Bez względu na to, czy mugole byli rodzicami czarodzieja, czy kimś zupełnie niezaznajomionym z magicznym światem. Max wątpił, żeby SLM zwracało uwagę na takie szczegóły. -Na pewno nie? Nie wiem w czym Twoi gustują. Jeżeli jakieś używki są im bliskie można to zaaranżować. Jeśli nie, to wszystko będzie podejrzane. - Tego akurat był pewien z własnego doświadczenia i nie chciał by Cassian lekceważył tak ważny aspekt całego planu. Upojenie kogoś, kto nie zażywa niczego o podobnym działaniu wiązało się ze zdecydowanie zbyt wieloma pytaniami. Wziął kolejną fasolkę, tym razem o smaku gorzkiej czekolady i zaczął myśleć, dokładnie ją przeżuwając. -Chcesz żeby to się odbyło przy wszystkich, czy planujesz zrobić to z nimi na osobności? Jeden po drugim? - Dopytał jeszcze, bo to też mogło wpłynąć na całą akcję. Planowanie takich rzeczy zdecydowanie nie było najłatwiejsze.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Propozycja składana przez Maximiliana wydawała się najbardziej racjonalna, ale... kończyła się nieszczęściem i niezadowoleniem absolutnie wszystkich. Jego rodzeństwo nie dość, że obecnie nie chciało kutrów w swoich rękach, tak tym bardziej nie wyobrażali sobie jakiegoś podczłowieka - czarodzieja, na stanowisku szefa. Szukali po prostu sposobu by wymazać negatywne wspomnienia ze swojego życia... - Ja... Bardzo bym chciał, ale. Nie mogę. Już dawno nie mam do tego prawa. - Westchnął cicho pod nosem. - Żyjąc tak jak ja żyję. W społeczności jaką jesteśmy mieszkanie z dwojgiem mugolskich rodziców to jawne kuszenie o nadmierną ekspozycję. Jednocześnie niesamowite narażanie ich. Dodatkowo jeden czarodziej w mugolskiej wiosce też nie upilnuje wszystkiego samemu, a to oznacza... Prędzej czy później ktoś przyłapałby mnie na czarach. Nie. Ja nie mogę mieszkać w Port Askaig.
Cassian kompletnie nie znał swojego rodzeństwa, co tylko mocniej przyczyniało się względem tego jak bardzo ciężko było mu zaplanować całą tę sytuację. Jednak... Coraz bardziej wydawało mu się, że chyba powinien rozegrać to alkoholem. Dla spokoju swojej duszy i konsekwencji prawnych. Już tak daleko zaszedł w swoich podbojach życia codziennego... Nie chciałby tego stracić. - Wydaje mi się, że twoja pierwsza myśl jest najlepsza... Może. Może po prostu ich nachlam? - Zagaił biorąc kolejną już fasolkę od chłopaka. Skrzywił się niemiłosiernie, kiedy ta okazała się papryczką chili. Zakasłał kilkukrotnie czując kapsaicynę na języku. Tak... To zdecydowanie było za ostre.
Na dobrą sprawę. Nie wiedział sam jak to wszystko rozegrać, ale Solberg z sekundy na sekundę coraz bardziej rozjaśniał mu całą sytuację sprawiając, że... Jakoś to wszystko wyglądało logiczniej niż początkowo zakładał. - Przy rodzinnym stole. Tak planowałem przynajmniej. - Odparł, jak gdyby nigdy nic, choć to dość szokujący pomysł. Uważał jednak, że najlepszy, żeby cała akcja była jak najbardziej transparentna.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pokręcił smutno na kolejne słowa gryfona. Sytuacja malowała się naprawdę nieciekawie i sam nie wiedziałby co zrobić gdyby znalazł się w jego sytuacji. Jego sytuacja rodzinna nie była prosta, ale przynajmniej nie musiał martwić się o przybranych rodziców. Poza tym nie miał co dziedziczyć, co zdecydowanie ułatwiało sprawę. - Kurwa Cass... Przykro mi. - Posłał gryfonowi ciepłe spojrzenie. Nie wyobrażał sobie, jakie musiało to być uczucie, gdy było się wykluczanym z własnej rodziny tylko przez fakt posiadania magii. - A nie myślałeś o jakimś większym mieście? Ja mieszkam z moimi w Inverness, a Felek z mugolską mamą w Londynie. W tłumie łatwiej się ukryć. - Wiedział, że to nie takie proste, ale w takich miejscach zdecydowanie prościej było utrzymać anonimowość i zatrzymać swoją magię w tajemnicy niż w malutkim miasteczku, gdzie wszyscy nawzajem się znali. Maxowi alkohol też wydawał się najlepszym i najbardziej popularnym rozwiązaniem. W końcu większość dorosłego społeczeństwa korzystała z tej używki w mniejszym czy większym stopniu. -To też brzmi jak dobry plan. Wielu osobom język się rozwiązuje po odpowiedniej ilości. Tylko musisz zadbać, żeby przyjęli wystarczającą dawkę i będzie po sprawie. A i jest szansa, że nie będą nawet pamiętać co Ci powiedzieli. - Jak wyciągać sekrety to najłatwiej od pijanych. Lekcja pozyskiwania informacji według Solberga. Nie było to może zbyt przyjemne i moralne, ale działało, a czasem tylko ten fakt się przecież liczył. Jak to mówili, jeżeli coś jest głupie ale działa, to może nie jest takie głupie. -Im więcej świadków tym ciężej, pamiętaj. - Ostrzegł go tylko, gdy usłyszał, że Cassian chce przeprowadzić całą akcję przy całej rodzinie. - Nie sugeruję, że nie dasz rady, tylko że będziesz baczniej obserwowany. Nie możesz wzbudzić podejrzeń u nikogo. - Dodał jeszcze bo akurat wierzył, że Cassian byłby w stanie zrobić to wszystko tak, by nikt się nie zorientował. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo nie miał zamiaru odwiedzać kumpla za kratkami i wysyłać mu paczek do więzienia. Czas niestety naglił i Max musiał się pożegnać z Cassianem. Obiecał mu jednak, że wrócą do tej rozmowy, gdy sobie to lepiej przemyśli i znajdzie następną wolną chwilę. Liczył, że gryfon nie zrobi w tym czasie niczego głupiego.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sob 1 Maj - 18:33, w całości zmieniany 1 raz
Słońce za oknem powoli znikało zza horyzontu, tworząc pomarańczowo-złotą łunę, która wlatywała do korytarza przez wielkie okiennice. Leniwy stukot butów, uderzających raz po raz o posadzkę roznosił się po całym korytarzu czwartego piętra, prawie w tym samym rytmie co oddech Marcusa. Wcale się nie śpieszył. Wiedział dobrze, że ciemnia, do której zmierza będzie czekać na niego pusta, by mógł spokojnie zająć się swoimi zdjęciami. Żył dobrze z połową portretów i duchów w tym zamku, a więc nie dość, że znał wszystkie plotki, wędrujące po szkole, to do tego miał też możliwość dowiedzieć się czy taki kawał drogi jakie przeszedł z lochów do skrzydła zachodniego, nie pójdzie na marne. Wreszcie położył dłoń na klamce, by popchnąć drzwi i wejść do pomieszczenia, jednocześnie zrzucając z szyi pasek na którym wisiał swobodnie stary, magiczny aparat. Znalazłszy się w pierwszej śluzie, gdzie dochodziło światło słoneczne, odłożył aparat na stolik, wyjmując jednak tylko kliszę, aby móc pójść przygotować sobie drugi pokój do swojej pracy. Uwielbiał to zajęcie. Zarówno robienie zdjęć jak i ich wywoływanie sprawiało mu niebywałą frajde i dawało satysfakcje. Niejednokrotnie nie mógł wyjść z podziwu ile czasu potrafi spędzić w tym pomieszczeniu. Co prawda inni studenci często je zajmowali, jednak Puchon i tak był tam stałym bywalcem. W końcu, po zaglądnięcia do ciemni właściwej i odpowiednich przygotowaniach, przyszedł czas, by na jakieś następne dwie godziny przywykł do półmroku i sztucznego światła, które się tam znajdowało. I o ile mógł robić to wszystko szybciej i sprawniej, o tyle nie chciał, bo zwyczajnie czerpał radość z każdego kolejnego obrazu, który pojawiał się przed jego oczami na magicznym papierze fotograficznym. To było cudowne uczucie. W pewnym momencie jednak zabrakło mu tegoż właśnie podkładu, na którym wywoływał fotografie, dlatego musiał wrócić do poprzedniego pokoju. I jakież było jego zdziwienie, gdy od razu, otwierając drzwi łączące dwie śluzy, dostrzegł śpiącego na parapecie (!) chłopaka. A tam zwykłego chłopaka! To był ten półwil, Eskil Clearwater. Wiele o nim słyszał i to nie tylko z opowiadań duchów czy portretów. W końcu niewielu w szkole było potomków wili, a w dodatku zdawało się, że ten Ślizgon miał też skłonności do pakowania się w kłopoty, dlatego Marcusowi wydawało się, że mówiono o nim przez to dwa razy więcej. Niepewnie podszedł do niego i przystanął, przez chwilę próbując ocenić czy ten na pewno śpi. Po chwili wziął jednak jeden głębszy oddech i lekko chwycił go za ramię, delikatnie potrząsając. - Heeej, obudź się... - powiedział jednocześnie, aczkolwiek chyba zrobił to zbyt gwałtownie, bo chłopak aż podskoczył w miejscu i poderwał się, po czym pech chciał, że chwycił go za bluzę (zapewne przypadkowo) i pociągnął. W rezultacie nie tylko Marcus stracił równowagę i ścięło go z nóg, ale i Eskil, który poleciał z parapetu uderzając go łokciem w nos. Merlinie, jak to bolało!
Miał podły humor i nie chciało mu się udawać, że jest inaczej. Doprowadzał do szału i najbliższe otoczenie i samego siebie. Postanowił zrobić sobie wagary, bowiem ostatnio nie miał ku temu okazji i po prostu zaszył się w pierwszej lepszej izbie, by tam przekimać i przeczekać godziny lekcyjne. Padło na ciemnię, której aura, ciepło i atmosfera zachęcały do zaśnięcia, a o to nie było trudno. Wgramolił się na wyższy parapet, plecak wcisnął między potylicę a ścianę i kimał sobie, zarzucając wcześniej kaptur na głowę. Może gdy się wyśpi i na nowo obudzi to się okaże, że wszystkie kłopoty same się rozwiązały? Żałował, że nie może w to wierzyć tak jak kiedyś, w dzieciństwie. Zasnął stosunkowo głęboko i było mu całkiem wygodnie. Niestety, śniły mu się kłótnie i sprzeczki. Raz Robin tłumaczyła mu, że nie powinien zachowywać się jak dzieciak, Lucas ciągnął go za ramię i powtarzał "wiej!", bo za jego plecami biegł olbrzymi profesor Williams z klatką pod pachą, po to, aby wręczyć mu osobiście dożywotni szlaban. Rzucił się do biegu jednak jak to w snach bywa dwa kroki później potknął się i spadł... w rzeczywistości prosto na jakiegoś chłopaka, przypieprzając mu z łokcia prosto w nos. Jęknął, lądując niemalże na nim i z trudem powracał do rzeczywistości. - Eee? - standardowe rozpoczęcie rozmowy w chwili kiedy całkowicie nie ogarniał sytuacji. Opierając jedną rękę o jego bark, a drugą o podłogę, wyprostował się na długość ramion i zaspanym wzrokiem popatrzył na obolałego delikwenta, którego nieumyślnie stratował. - Siema? - parsknął przy tym śmiechem i zgramolił się na bok. - Co to było? No nie gadaj, że to ja cię walnąłem. O nie. - jęknął, zakrywając na moment oczy dłonią i podniósł się do siadu, rejestrując ból w okolicach uda które to musiał sobie obić podczas lądowania. Złapał nadgarstek chłopaka i odsunął od twarzy, aby zobaczyć czy nos jest złamany. - Nie chciej ode mnie zaklęć leczniczych, gościu. Jestem w tym kiepski. Połamałeś się? - zamknął jedno oko i czekał na werdykt w stylu "tak, ty parszywy tebo". Nie miał sił się podnosić. Wydawało mu się, że skądziś kojarzy chłopaka, ale było tu zbyt ciemno, by powiedzieć coś więcej. Tak czy siak jedno było pewne - nie może dopuścić, aby Puchon dotarł do skrzydła szpitalnego, bo jeśli Williams go zobaczy i dowie się co się stało to jego dni w tej szkole są policzone.
Nie był typem studenta, który opuszczał lekcje, bo był zdania, że nie po to kontynuował naukę na studiach, żeby teraz robić sobie labę i olewać zajęcia. Tego dnia wypełnił praktycznie wszystkie obowiązki (nie licząc prac domowych, które zbierał na kupkę na blacie biurka i dopiero kiedy wzrosła pokaźna sterta zabierał się do likwidowania jej) dlatego chciał spędzić ten wolny czas na czyms dla niego przyjemnym. I sam proces wywoływania fotografii w ciemnicy byłby niezwykle przyjemny, gdyby nie spotkanie z Eskilem, który wybudzony ze snu najwidoczniej stawał się agresywny i niebezpieczny. Oczywiście Marcus pomyślał tak ironicznie, bo wiedział że chłopak nie przygrzmocił mu w nos celowo. Skrzywił się, czując ostry i piekący ból w tamtej okolicy, jednocześnie też zdał sobie sprawę, że cienka smużka cieplej krwi spływa mu z nosa. Szybko zatamował ją wierchem dłoni, mocno uciskając i jednoczesnie słysząc słowa Ślizgona. Przekręcił się i oparł wolnym ramieniem o posadzkę, aby na niej usiąść. - Nie, prosze Cie, to był wypadek. Nic mi nie jest - powiedział cicho, niezbyt pewnie jakby przez chwilę obwiniał samego siebie, że gdyby go tak gwałtownie nie wybudził, nie dostałby w nos. Wzdrygnął sie nieco, kiedy ten złapał go za nadgarstek, odsuwając jednoczesnie jego rękę, którą powstrzymywał krwawienie i oceniając sytuację. - Nie chce od Ciebie zaklęć. Poradze sobie. Po prostu... Po prostu tu nie śpij. Ja tu pracuje - odparł na jego słowa dość spokojnie, choć powoli zaczynał wkurzać go ten ból, prawdopodobnie złamanego nosa. - Spokojnie, nie oskarżę Cię o napaść - dodał po chwili, posyłając mu rozbawione spojrzenie czekoladowych tęczówek i z powrotem przykładając tym razem rękaw bluzy do lekko krwawiącej jeszcze rany. Był pewny, że za chwilę już przestanie. - Portrety i duchy nie potrafią trzymać języka za zębami, przykro mi - wyjaśnił po chwili, wzruszając ramionami. Przesunął sie ku ścianie, opierając się o nią plecami i podkulił nogi, po czym spojrzał na Ślizgona. - Jesteś Eskil, prawda? Ja Marcus. - odezwał się, przekręcając głowę w ten sposób, aby móc zobaczyć lepiej jego profil. Rzeczywiście jego rysy twarzy, jak i cera wydawały się być nieskazitelne i chłopak był naprawdę przystojny. Dlatego nie dziwił się w ogóle, że połowa zamku do niego wzdychała.
Widząc pierwszą krew po prostu jęknął z jakiegoś niezidentyfikowanego żalu. Nie chodziło o to, że miałaby obudzić się w nim empatia do obcych jednak ostatnimi czasy był dosyć drażliwy na punkcie przebiegu niektórych rozmów. Ten początek nie wróżył niczego dobrego. - Nie chciałem, stary. - z reguły do obcego raczej nie kierował słów skruchy jednak dzisiejszy dzień był na tyle do bani, że reagował w odmienne sposoby. - Profesor Williams chciał mnie ukatrupić we śnie. - wytłumaczył się i zdjął z głowy kaptur, a twarz przetarł palcami, aby pozbyć się z siebie resztek snu i lekkiego roztrzęsienia gwałtownym upadkiem i poturbowaniem chłopaka. Nie miał pojęcia co ma zrobić w takiej sytuacji. To Lucas i Felinus leczyli, nie on. Rozejrzał się po ciemni jednak nie znajdował niczego, co mogłoby zastąpić rękaw mundurka. Z cichym westchnieniem zdjął z szyi swój ślizgoński krawat. Szturchnął poturbowanego chłopaka i podał mu materiał, aby tym tamował, a nie ręką, bo zaraz cały się upaćka i złamany nos będzie wyglądać gorzej niż powinien. Wzrok przyzwyczaił się do półmroku więc mógł dostrzec więcej detali swojego przypadkowego rozmówcy. Nie znał go, ale mu to nie przeszkadzało. Dzisiaj był trochę zrezygnowany. - Pracujesz? - uniósł jedną brew pytająco i zerknął w kierunku uchylonych drzwi. - A. Zdjęcia. - odpowiedział sam sobie, bo nie był idiotą i wiedział co się robi w ciemni. - Nie no, szukałem miejscówki żeby nikt niepowołany mnie nie znalazł. - wyjaśnił i oparł łokieć o kolano, które to podwinął bliżej siebie, robiąc też więcej miejsca na podłodze, gdyby chłopakowi tego brakło. Wzdrygnął się na myśl o duchach i portretach. - A weź, szkoda gadać, to takie pleciugi, że krew człowieka zalewa. Ciebie to dosłownie. - próbował się zaśmiać, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze. Przez dobry tydzień udawał, że jest wesoły i wszystko jest w najlepszym porządeczku. Nie jest. Panuje spokój, ale to oszustwo. Sam siebie okłamywał. - Ktokolwiek ci to powiedział, to tak, prawda. - zdziwił się, że ktokolwiek go sam z siebie rozpoznawał, ale siłą rzeczy było to miłe. - Marcus. Okej, zapamiętam. Puchon, któremu złamałem nos. - podsumował początek niecodziennej znajomości. Przypatrywał mu się chwilę kiedy ten przypatrywał się jemu. - Złamany czy nie złamany? Nie mogę cię wypuścić do skrzydła szpitalnego więc w razie czego trzeba kombinować co z tym fantem zrobić. - najgorsze czego byłoby mu teraz potrzeba to zainteresowanie kadry pedagogicznej. Oparł luźno ręce o swoje kolana i nie kwapił się, aby powrócić na parapet ani tym bardziej wstawać. Było wygodnie. Ciasno w tej ciemni, ale wygodnie.
To prawda, takie okoliczności poznania zdecydowanie nie były wymarzone, zwłaszcza dla niego, jednak nie zwykł denerwować się czy oskarżać obcą osobę o cokolwiek, jeśli ewidentnie nie było widać, że chciała wyrządzić mu krzywdę celowo. - Williams co chciał...? - powtórzył, ledwo powstrzymując śmiech, który w pierwszej chwili spowodował spotęgowanie bólu w okolicy zatok przynosowych. Ups, chyba faktycznie cos tam strzeliło... - Przecież Butcher to spoko facet, czemu miałby Cię ukatrupić? - spytał po chwili, już bardziej poważnie, przypominając sobie te wszystkie lekcje uzdrawiania gdzie profesor wydawał się naprawdę w porządku gościem - może troszkę postrzelonym, ze specyficznym poczuciem humoru, ale jednak całkiem spoko nauczyciel. Kiedy ten podał mu własny krawat najpierw nie wiedział co ma z nim zrobić, a gdy Eskil skinął na nos westchnął lekko i wziął od niego kawałek materiału, wspomagając sie nim, bo rzeczywiście jego rękaw już powoli przesiąknął szkarłatną cieszą. Ale już mniej tego leciało, na szczęście! Usiadłszy oparty o ścianę, wysłuchał jego tłumaczeń a propos tego co go tu sprowadzało. - Ah, czyli ja jestem powołany, skoro Cię znalazłem? - zapytał oczywiście żartując sobie z jego słów, bo rozbawili co ci niepowołani. Jak tu w takim zamku, gdzie roi się od profesorów, prefektów i prefektów naczelnych schować się w jakimś kąciku, aby nie zostać zauważonym i przespać kwadrans czy dwie? Nie wyobrażał sobie tego. Zaśmiał się pod nosem z jego gry słów z zadowoleniem stwierdzając, że już przy tym geście nie odczuwa aż takiego bólu jak wcześniej. - Po prostu Twoje nazwisko krąży po szkole. Nie pytaj co dało Ci taką sławę, bo było wiele składowych... - oznajmił tak po prostu, lekko wzruszając ramionami i odstawiając na moment materiał szmaragdowego krawatu od twarzy. Zerknął na Eskila i uśmiechnął się lekko.- Widzisz? Już nie leci. Jest dobrze, nie stresuj się, Wężyku - powiedział mu, święcie przekonany, że rana już nie krwawi, a tymczasem coś tam jeszcze się z niej sączyło bardzo nikle. - A tak w ogóle to mogę mieć pytanie? Hmm, jak się czujesz w tym momencie, kiedy używasz swojego uroku? Bo bardzo mnie to intryguje. Jak to jest? - nadal mu się przyglądał, bardzo przenikliwie, jakby sam chciał wejść mu do głowy i poczuć się jak on w sytuacji, o którą pytał. To naprawdę było dla Marcusa interesujące zagadnienie. Nie znał żadnego innego półwila ani półwili.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Gdyby każdy myślał tak jak teraz Marcus to może świat byłby spokojniejszy. Może za jakiś czas będzie spoglądać na sytuację z dystansu i szerszej perspektywy jednak w chwili obecnej wciąż czuł się niesprawiedliwie potraktowany. Musiał przypomnieć sobie, aby tego nie roztrząsać bo to z reguły wiąże się z popsuciem humoru. - Długa historia. Przykładowo, uznajmy, że gdybyś mnie sprowokował do złamania nosa, zrobiłbym to i byś na mnie doniósł to automatycznie zabranoby Slytherinowi sto punktów. A Tobie pewnie z pięć. Taką mamy sprawiedliwość w tym roku szkolnym. - może nie powinien zdradzać tego obcemu chłopakowi (może był fanatykiem punktów szkolnych?) ale jak powszechnie wiadomo, Eskil mądrością nie grzeszył. Powinien się już nauczyć, a jednak Marcus wydawał się w porządku… jak chyba każdy Puchon tej szkoły. Miło było też od czasu do czasu popsioczyć na nauczycieli. Byli tu sami, zero portretów, nikt nie wypapla co się tu dzieje. Zaśmiał się pod nosem kiedy Marcus uznał siebie za powołanego . - Cóż, na to wygląda choć nie wyszedłeś na tym zbyt korzystnie. - korciło go aby sprawdzić czy ma smykałkę do magii uzdrawiania ale chłopak wydawał się w porządku aby na nim testować swoje umiejętności. Nie no, może nie miał złamanego nosa? Ewentualnie miał wysoki próg bólowy. - Nie chcę wiedzieć, serio.- uniósł ręce w geście poddania bo choć był ciekaw co o nim słyszał tak jednak obawiał się, że plotka może dotyczyć tego jak to krwiożerczo zaatakował bezbronną dziewczynę i to w biały dzień. Plotki lubią tak robić. - Jak nie leci jak leci. - prychnął, pochylił się i wziął od niego swój krawat (bo po co miał pytać o pozwolenie) i potraktował materiał niezbyt imponującym zaklęciem czyszczącym i potem lekkim wymamrotanym "aquamenti". Podał mu materiał z powrotem do ręki i przyjrzał się jego twarzy. Oho. - - Nie jestem uzdrowicielem ale chyba złamany nie jest.- wystawił diagnozę bezdotykową. Poprawił rękaw swojego swetra i siedział tak luźno, słysząc nietypowe pytanie, które sprowokowało go do nawiązania kontaktu wzrokowego i odkrycia, że chłopak miał oczy ciemne jak noc. Rozmasował swoje usta i brodę. - Hm. Oryginalne pytanie. - musiał to przyznać na głos. Miło, że ktoś zauważył jego niecodzienność , bo mile łechtało to ego. Rzadko ktoś pytał to jak wygląda urok z jego perspektywy. - Rzadko tego używam… wiesz, ludzie tego nienawidzą.- nie będzie to wtajemniczać w metody zauroczenia świadomego i nieświadomego choć w obu przypadkach mniej więcej wiedział już jak to przerwać. - A wygląda to fajnie. Nie wiem jak u innych, ale u mnie dana osoba, na przykład ty, staje się centrum świata. Wiem, brzmi śmiesznie ale serio. Wszystko się rozmazuje, a dana osoba emm… wyostrza? Jakoś tak. I milion innych rzeczy po drodze. - wyjaśnił krótko bo choć było mu miło z czyimś zainteresowaniem to nie chciał czyjegoś grymasu na samą myśl, że miałby mamić dla zabawy. - Różnie ludzie reagują, nawet jak nic nie mówię. Ale spokojna twoja rozczochrana.- szturchnął go lekko w okolicy kolana. Tak, tym agresywnym łokciem. - Nie bawię się tym na ludziach jak nie chcą, a dopiero trzy osoby chciały to poczuć na własnej skórze, a efekt zawsze był różny i zaskakujący.- gorzki uśmiech zamajaczył na jego ustach - niby wspomnienia fajne, a zawsze było tam jakieś "ale". Nie chciał też żeby chłopak miał sobie nie wiadomo jakie wyobrażenie na jego temat. Przecież wiadomo, że był kiepskim półwilem. Astrid byłaby lepszą reprezentantką takowego pochodzenia choć w jej przypadku to Marcus mógłby zostać pożarty na śniadanie. Ta myśl i swoboda w ciemni trochę rozpogodziła jego oblicze.
Marcus był generalnie typem człowieka nie sprawiającego problemów. Zazwyczaj starał się nie angażować emocji, jeśli nie było to konieczne, bo przecież one tylko zaburzają logiczne myślenie. Dlatego też naprawdę nie chciał rozstrząsać tego, że to eskilowy łokieć przytulił się do jego nosa. Słysząc przykładową historie od chłopaka, zmarszczył brwi, po chwili je jednak rozluźniając i wzdychając ciężko. No dobra, teraz pamięta, Williams też brał udział w tej sytuacji, o której wspominały gadatliwe portrety... - Ale Ty znasz prawdę. Wiesz jak było w rzeczywistości. To się liczy. - oznajmił, tak jakby wcale nie liczył się osąd nauczyciela a fakty rzeczywiste. To było trudne, bo każdego potrafiła wzburzyć jawna niesprawiedliwość, jednak czasami nic nie poradzimy na taki rozwój wydarzeń. I wtedy co można zrobić? Jedynie uparcie trzymać się swojej wersji i mówić wszystkim jak było. Na jego kolejne słowa uśmiechnął się niepewnie i machnął wolną ręką, po czym przeszli do jego nazwiska, które było dość często słyszane na szkolnych korytarzach. Chciałby móc powiedzieć mu, że tylko w pozytywnym sensie, jednak nie mógł. Naprawdę nie czuł, że jeszcze krwawi i nie wiedziałby o tym, gdyby nie późniejsze słowa Eskila. Automatycznie chwycił się dłonią nad górną wargą, bo sprawdzić czy coś na niej się znajduje. I zanim wrócił spojrzeniem do Ślizgona, ten chwycił swój krawat, trzymany w jego rękach, by go wyczyścić i zmoczyć, co spowodowało, że na ustach Marcusa rozciągnął się delikatny uśmiech. - Profesjonalna pierwsza pomoc - rzucił, przyjmując od niego mokry materiał i dostawiając go do rany. - Też nigdy nie umiałem w uzdrawianie. To dla mnie naprawdę kosmos... - powiedział szczerze, bo zdecydowanie wolał zajęcia kreatywne, związane z działalnością artystyczną niżeli tak ścisłą magię leczniczą, dla niego tak złożoną i nieosiągalną, jeśli chodzi o jego potencjał magiczny. - Ale dzięki. Choć serio, mówię Ci, nic mi nie jest. To juz nawet nie boli - oznajmił swobodnie wskazując na twarz i z zadowoleniem stwierdzając, że chłodna i mokra szmatka dawała przyjemny efekt nawet jeśli już nie czuł zbytnio bólu. Dlatego postanowił przejść na przyjemniejszy temat, który swoją drogą go ogromnie ciekawił. - Naprawdę? Nie kusi Cię czasami, żeby sobie pomóc i kogoś przekonać stosując na nim swój urok? - sam uważał, że jego by kusiło i to bardzo, bo jednak to jakaś władza nad innymi, a on wewnętrznie bardzo lubił kiedy posiadał w jakiś sposób moc sprawczą. Może to nienormalne, ale to uczucie od czasu do czasu kiedy się pojawiało bo mu na nie pozwolił dawało mu swego rodzaju osobistą satysfakcje, bo jednak na co dzień nie pozwalał sobie " rządzić". Przeważnie był posłuszny. Przeważnie. Ale zapoznawszy się z opisem, który przedstawił mu Eskil, stwierdził, że to musi być naprawdę cudowne doświadczenie. Przekrzywił głowę odrobinę na bok, opuszczając rękę, w której trzymał swój prowizoryczny okład. - A ta osoba to czuje? Czuje, że jest dla Ciebie centrum świata? - spytał wyraźnie zaintrygowany takim doświadczeniem. A kiedy ten dźgnął go w kolano, skrzywił się teatralnie po czym zaśmiał. - Ja to bym najchętniej zamienił się z Tobą na pare chwil, żeby zobaczyć i poczuć to z Twojej perspektywy, ale w sumie czemu nie spróbować poddać się temu... Myslisz, że istnieje ktoś na kim nie da się tego zrobić? Wiesz, ktoś kto miałby w sobie taką bariere, która nie pozwoliłaby Ci się przebić? - przyszło mu do głowy, przez co zamilkł, zastanawiając się czy jakby bardzo chciał oprzeć się temu urokowi, czy Ślizgonowi byłoby choć trochę trudniej? Albo gdyby osoba, na której stosowały swoją wilowatość w jakiś sposób go rozpraszała - byłaby szansa, aby mu to udaremnić? Zmrużył lekko oczy i przeniósł wzrok z szafki przy ścianie, w którą przez chwilę nieświadomie się wpatrywał, na uśmiechniętego Eskila. - Mogę spróbować Cię powstrzymać? - wypalił nagle, niezmiernie poważnie, bo naprawdę chciał to spróbować to zrobić. Nawet dla samego wrażenia bycia pod takim urokiem. Jednak był ogromnie zaintrygowany tym czy można to jakoś zablokować...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Machnął ręką. Krótkotrwałe marudzenie na niesprawiedliwość mogło się zakończyć właśnie tu i teraz. Chłopak miał w tej kwestii rację - najważniejsze, że prawdę znał on, ale też i najważniejsze zewsząd osoby. Z resztą jakoś pójdzie sobie poradzić, a niestety nie był na tyle ambitny, aby odrobić utracone punkty. Nie potrafił się zmotywować. Nie kiedy miał na głowie parę spraw, które skutecznie zaprzątały mu myśli. Nie chciał już tego roztrząsać. Pomarudzone, odhaczone, można wagarować w najlepsze, a i przy okazji upewnić się czy Marcusa nos będzie wymagać felinusowej interwencji. Parsknął śmiechem słysząc niecodzienną pochwałę. Gdyby wiedział ile w tym improwizacji i obserwacji własnego kuzyna! - To tylko przyspieszenie ogarnięcia twoich obrażeń. - wzruszył ramionami, bagatelizując moc sprawczą tych dwóch drobnych czarów, które w dodatku do najzgrabniejszych nie należały. Mimo wszystko fajnie, że zostało docenione. Tknęła go myśl czy jego krawat (służący teraz za bandaż) da się potem odratować. Może nie będzie go nikomu pokazywać dopóki nie nakłoni skrzaty domowe do wyprania materiału. Skinął głową na znak, że w porządku. Skoro nic mu nie jest i nic go już nie boli to nie zamierzał się z tym sprzeczać ani tym bardziej narzucać swojej troski. Z drugiej strony było mu nawet lżej w tej kwestii, że nie musiał się tym przejmować skoro został zapewniony, że wszystko jest okej. Oparł plecy z powrotem o ścianę, a nogi wyłożył na podłodze, odsuwając trochę butem marcusową stopę, będącą mu na drodze do przyjęcia pełni swobodnej pozycji. Uśmiechnął się kącikiem ust na to. - Czasami kusi ale po pierwsze, nie jestem w tym jakoś specjalnie wprawiony, po drugie, jest ryzyko, że jeśli mi się nie uda to będę mieć cholerne kłopoty i po trzecie, nie potrzebowałem tego jakoś często. - wyjaśnił swobodnym tonem, a i powoli ogarniał go ten komfort związany z byciem w czyimś centrum uwagi. Nie spodziewał się, że taka pełna atencja przypadkowo spotkanej osoby mogłaby mu się spodobać. Z reguły ograniczał się do osób najbliższych, a tu proszę, miłe zaskoczenie. - Nie wiem co dana osoba czuje. - jego jasne brwi lekko drgnęły jakby przeczuwał co mogłoby nastąpić po tym pytaniu. - Każdy odczuwa to inaczej... - niby pytał o to Robin, Felinusa, Odeyę... ale teraz trudno było mu zebrać myśli, aby przypomnieć sobie jak oni to odbierali. Wiedział, że Robin była na to wrażliwsza, Felinus strasznie trudny w zauroczeniu, a z Odeyą po prostu eksperymentował za jej namową. Nic wielkiego. Podniósł wzrok na chłopaka i podrapał się po skroni. - No jasne, że są takie osoby. Niedaleko szukając, to inni potomkowie wili. W Gryffindorze jest jedna i owszem, jest ładna, ale nie olśniewa mnie tak jakby olśniła na przykład ciebie, gdyby tylko zechciała. Albo profesor Whitehorn... czy jak jej teraz tam. Inaczej je widzę. A i oklumenta da sobie z tym radę. Albo nie wiem, może ktoś o cholernie wielkiej potędze magicznej? Nie wiem. - wzruszył ramionami i nawet chłopak nie musiał nic więcej mówić, bo na jego twarzy wymalowało się zapytanie zanim w ogóle je zadał. Za każdym razem kiedy ktoś sugerował poćwiczenie na nim było to dla Eskila zaskakująco dziwne, ale z drugiej strony miłe. Rzadkie. Co innego ćwiczyć na Robin, do której go ciągnie, a co innego na kimś obcym... Mimowolnie uśmiechnął się wobec formy zapytania. Nie było to oklepane "ćwicz na mnie" tylko "chcę cię powstrzymać", co świetnie wpisywało się w jego ochotę. - Okeeej... - odparł ostrożnie i powoli. - Ale muszę coś od ciebie chcieć, żeby to w ogóle mogło zadziałać. Nie ruszałem tej wilowatości od chyba dwóch miesięcy. - było trochę tu zbyt ciemno, a więc wyczarował "Lumos" i różdżkę z aktywnym czarem położył obok ich nóg. - I jesteś absolutnie pewny, że mam ciebie tym eee... zaatakować? Absolutnie pewien? - to byłaby świetna forma spędzenia czasu. Teraz to już nie mógł przez chwilę oderwać od niego oczu, jakby szukał na jego jasnej twarzy tego, czego mógłby od niego bardzo chcieć.
Zdawał się nie przejmować kompletnie tym, że część garderoby, w którą w tej chwili wsiąka jego krew, może nie mieć szans pozbyć się tychże plam. Zresztą to chyba nie był problem Eskila, bo skoro go Puchonowi pożyczył, to przecież ten nie odda mu go w takim stanie! Oj, na pewno nie. A Marcus dołoży wszelkich starań, aby krawat wyglądał jak nowy (a jeśli nie będzie dla niego szans, pokwapi się, aby odkupić mu go, bo przecież tak należało). I naprawdę czuł się dobrze w tej chwili, w porównaniu z tamtą chwilą, kiedy dostał z łokcia, bo wtedy rzeczywiście było nieprzyjemnie i boleśnie. Ale mieli teraz ciekawsze tematy do rozmów niż rozprawianie nad jego nosem... - Fakt, gdyby ktoś zauważył, że używasz uroku, pewnie byłaby afera. A wiec chyba lepiej oprzeć się tej pokusie - zgodził się z nim, choć w środku wciąż tliła się w nim fascynacja możliwością zapanowania nad czyimś umysłem choćby na moment. Potem wsłuchał się w jego odpowiedź na temat odczuć osoby pod wpływem uroku i to również wydawało się brzmieć logicznie, choć już mniej ekscytująco. - O, to może nawet znam osoby z takim pochodzeniem, a nie wiem o tym. A wydawało mi się, że jednak wyraźnie wyróżniacie się z tłumu. Choćby tą... zniewalającą atrakcyjnością. - zauważył, próbując niebezpośrednio wyciągnąć od niego jeszcze inne cechy potomków wili, bo sam ich nie zauważał. I właśnie on nie chciał, żeby Eskil ćwiczył na nim, ale sam chciał spróbować jakoś odeprzeć jego urok. I choć nie był tak pewny siebie, aby twierdzić, że na sto procent mu się to uda - bo na pewno nie - ale tu chodziło o samą próbę! To będzie takie ekscytujące! Widząc jego reakcje i słysząc odpowiedź, nie mógł pohamować entuzjazmu. Dlatego uśmiechnął się od razu i rzucając w kąt zakrwawiony krawat, przekręcił się na podłodze, by usiąść przodem do niego, ze skrzyżowanymi nogami. - Możesz chcieć czegokolwiek. Serio. Ja chce spróbować stawić opór po prostu - oznajmił, wielce podekscytowany, co było widać w jego błyszczących jak dwa ogniki oczach. Skinął stanowczo głową na jego słowa, nawet kilka razy, bo był pewien. W końcu co złego może się stać? Najwyżej będzie pod urokiem wili. Co prawda nigdy nie był i nie wiedział jak to wygląda, ale co tam. Raz się żyje, prawda? Położył obie dłonie na swoich kolanach i wyprostował się, jakby przygotowywał się do nie lada przedsięwzięcia. Potarł ich wewnętrzną częścią materiał spodni, kiedy Eskil zapalał różdżkę i kładł ją bok, aby ich oświetlała. W tym wszystkim jego twarz zdawała się jeszcze bardziej promienieć. - Już? Zacząłeś? - spytał niepewnie, zaglądając mu w oczy, nieco przestraszony, bo jeszcze nawet nie zaczął myśleć co zrobić, aby jakoś mu to udaremnić. Jednak po chwili, jeśli Ślizgon skupił się i zamilkł, Marcus znieruchomiał, intensywnie myśląc. Nie wiedział kiedy i z jaką mocą się zacznie, dlatego musiał wiedzieć już teraz co zrobić, albo już teraz podjąć jakiekolwiek próby oporu, bo przecież chciał jakoś walczyć. Dlatego wpatrując się intensywnie w jego jasne ślepia, które już zaczęły górować nad wszystkim wokoło uniósł dłoń, aby położyć ją wnętrzem na eskilowym kolanie. I pod wpływem tego spojrzenia był w stanie jeszcze tylko przesunąć drżącymi palcami odrobinę wyżej w stronę uda, zatracając się w swoim własnym aktualnym centrum świata.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Doprawdy, nie obchodziło go jaki Marcus miał plan w kwestii pożyczonego krawata. Nie oczekiwał nie wiadomo czego bo nie przywiązywał do tego większej wagi. Bez problemu będzie mógł zabrać taki upaćkany, dać do pralni, poprosić Sophie o naprawę materiału, a w razie czego wybulić kasę na nowy. Dobrowolnie pożyczył, a więc nie będzie tutaj robić z tego powodu większej afery. Nawet o tym nie wspominał, bo nie było powodu. Scenariusz wydawał się oczywisty. Musiał też nakreślić sytuację jak to wygląda w praktyce z tym wilowaniem. Ludzie myślą, że to pełnoprawna władza nad drugą osobą, co było stereotypowym błędem. Imperio posiada taką moc. Wile i ich potomkowie bazują na... zmysłach i pewnego rodzaju hipnozie. Opowiadać o tym można godzinami, bez przerwy, aby wprowadzić potencjalnie ciekawą osobę w szczegóły, jeśli faktycznie się nimi interesuje. - Nie no, wyróżniają się z tłumu... znaczy no wiesz, nie każdy jest taki sam. Ta półwila z Gryffindoru ma zjawiskową urodę, a ja no... emm... mam to rozdzielone w innych proporcjach. - trochę głupio było mu teraz o tym mówić, ale dzielnie przez to przebrnął. Nie był zjawiskowo przystojny, nie zwracał na siebie uwagi połowy szkoły. Czasem ktoś dostrzegał w nim coś nienaturalnie ładnego, może zauważał zachowanie światła, jeśli padało na jego twarz albo włosy... niektórzy byli wobec niego wrażliwsi, inni wydawać by się mogło nie zwracali na niego uwagi. Wyrósł już z oczekiwań pełnego uwielbienia. Miło było kiedy ktoś zauważał jego pochodzenie sam z siebie, bez żadnych dodatkowych objawów wilowatości. Nie będzie mówił obcemu chłopakowi, że jego uroda jest mniej widowiskowa (w porównaniu z Astrid) przez to, że harpie cechy lubiły pojawiać się przy byle złości, a gdy wpadał w gniew (o co nie było specjalnie trudno) to wtedy zaczynały się kłopoty. Nie chciał od siebie odstraszać, a nie znał Marcusa na tyle, aby umieć przewidzieć jego reakcję. Nie mógł nie uśmiechnąć się przy tej deklaracji stawiania oporu. - No dobra. Nie oczekuj cudów. - zastrzegł, aby przypadkiem nie myślał, że ma tu mistrza wilowania, bo jeszcze mógłby się srogo przeliczyć. Usiadł w identycznej co on pozycji, naprzeciw niego, a różdżka z rozpalonym światłem leżała teraz między nimi i mile rozświetlała ciemnię. Robiło się tutaj jakoś tak przytulnie, jakby na moment znajdowali się poza czasem - nie było widać ani czuć upływającego czasu. Wyprostował ręce nad głową tak mocno aż coś mu w stawach strzyknęło, nabrał tchu i pierwszy raz od dwóch miesięcy próbował. Standardowo zaczynał od złapania kontaktu wzrokowego, bo to była należyta podstawa. Musiał zgromadzić w sobie sporo siły woli i ją przekierować w spojrzenie, a to nie było pstryknięciem palców. Oparł łokieć o swoje kolano i z ochotą złapał wzrok chłopaka. Nie odpowiadał mu, aby nie wybić się z koncentracji. Zamiast stresować się czego mógłby od niego chcieć, zadbał o podstawy podstaw, a więc doprowadzenie do momentu rozmazania się otoczenia na rzecz wyostrzenia się jego osoby. Potrzebował na to kilku dłuższych chwil i kiedy był w połowie (to znaczy kiedy niemal przestawał mrugać, spłycał oddech i nabierał większej siły do napierania spojrzeniem na Marcusa) poczuł na kolanie jego dłoń. W pierwszej chwili nie ogarnął co się dzieje, może chłopak się dziwnie zachwiał w jego stronę? Jednak wędrówka jego dłoni zadziałała na tyle ocucająco, że uderzyła go fala gorąca, a jemu wymsknęło się:- ej no. - niemal automatycznie zatrzymał jego dłoń swoimi palcami, tam, gdzie zdołała już dotrzeć. Nie do końca mógł zrywać teraz kontakt wzrokowy, bo musiałby zaczynać od nowa. - Grzecznie tu. - bo jeszcze mi się to spodoba. Po niezbyt zjawiskowym zwróceniu mu uwagi puścił jego dłoń (miał nadzieję, że nie było to błędem) i zakotwiczył wzrok w jego oczach. Chciał go złapać spojrzeniem zdecydowanie głębszym i silniejszym. Strasznie powoli kontury twarzy Eskila nabierały wyrazistości. To wyraźny dowód, że tego nie ćwiczył, ale fakt faktem, coś tam było popychane do przodu. Powietrze w ciemni zgęstniało albo tylko mu się tak wydawało. Jeszcze trochę... jeszcze kilka chwil i w końcu nadejdzie wrażenie bycia centrum świata. Byle nie mrugnąć, byle się nie zdekoncentrować nawet na moment...
To prawda, nie znał się ani trochę na specyfice zdolności jaką byli obdarzeni potomkowie wili. Bo niby skąd miał to wiedzieć? Opierał się tylko i wyłącznie na magicznych stereotypach, które mówiły, że wile panowały nad umysłami swoich ofiar. A wiec chyba trzeba było wyprowadzić chłopaka z błędu, co? Ponownie zmarszczył brwi na słowa Śizgona, próbując zrozumieć o co może mu chodzić. -W innych proporcjach? To znaczy, że nie wiem, masz bardziej hipnotyzujące oczy, a ona ma bardziej nieskazitelną cerę? - dopytywał się, intensywnie myśląc, bo przecież próbował dowiedzieć się jakichkolwiek konkretów, które mogłyby pozwolić mu wychwycić wilowatego lub wilowatą w tłumie. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że chłopakowi chodzi o to, że u Astrid bardziej widać tę atrakcyjność fizyczną i jeszcze do tego ten porównywał to tak bardzo do siebie. Tym bardziej nie wiedział o jego harpiej części jestestwa, która wyłaniała się w momentach złości, a która była kompletną przeciwnością - szpetną i zwierzęcą odsłoną eskilowej genetyki. Skupił więc swoje myśli wokół tego, że chłopak zgodził się na próbę oporu przed jego urokiem, ustawił się odpowiednio, siadając naprzeciw i przygotował, a łuna światła, która rozbłyskała z różdżki Eskila, tworzyła bardzo adekwatny nastój. Marcusowi wydawało się nawet, że może to pomóc Ślizgonowi w szybszym opanowaniu go dlatego jeszcze bardziej zestresował się, że zanim zdąży w jakikolwiek sposób mu przeszkodzić ten wedrze się do jego umysłu - bo tak właśnie Puchon widział wilowy urok. A więc kiedy jego myśli skupiały się wokół choćby najprostszego sposobu na odparcie jego magii, Eskil próbował pochwycić jego spojrzenie, co wyraźnie czuł, spoglądając mu w oczy. Był jeszcze świadomy, zdawał sobie z tego sprawę doskonale, kiedy położył mu dłoń na kolanie. I dostrzegł tę zmianę w wyrazie twarzy wilowatego, w tym ułamku sekundy, będącym skutecznym odwróceniem jego uwagi od tego co właśnie robił. Świadczyło o tym chociażby to, że odruchowo się odezwał, a więc przez chwilę Puchon zaburzył jego jakiś tam schemat, według którego działał. I może po Marcusie nie widać było, że to zauważył, bo ciągle jego tęczówki w czekoladowym odcieniu wlepione były dość intensywnie w te jasnoniebieskie, eskilowe, ale resztki jego świadomości całą mocą chciały dokończyć to co zaczęły. Więc, nieprzejęty ciepłymi palcami, które poczuł na własnej dłoni, a które po chwili stamtąd zniknęły, powoli rozkazał swojej kończynie, aby ponownie zgięła własne palce, wbijając je delikatnie w wewnętrzną część jego uda. Co prawda jego umysł w tym momencie, powoli zatapiał się w przenikliwych ślepiach Ślizgona, tak cudownie jasnych i spokojnych, jednak Marcus ciągle posiadał wolę, która wyrywała się usilnie z klatki jego oczu. Docisnął palcami do ciała Eskila, co było ewidentnym sygnałem dla niego, że jeszcze jest w stanie wygrać tę walkę. I choć widać było ile wewnętrznej energii wkłada w to Clearwater, to Puchon nie zamierzał mu popuścić, kiedy wiedział, że istnieje jakiś cień nadziei, że może mu nie pozwolić być jego centrum świata. Dlatego sekundę później i druga jego ręka wolno pomknęła ku górze, delikatnie opadając na coraz szybciej poruszającej się klatce piersiowej chłopaka. Ah, no poddaj się! - pomyślał, chcąc zobaczyć choćby najmniejsze drgnięcie powieki chłopaka, które oznaczałoby, że go ma.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Odpowiednio dawkowana cudza ciekawość miłe łechtała. Marcus wiedział jakich słów użyć, aby dostać to, co akurat go ciekawiło. - Nie wiem. To działa u mnie inaczej niż u niej. Ja mam eee… więcej tej mniej przyjemnej części półwilowania, ale zamierzasz robić mi przesłuchanie czy zamkniesz dziób?- zapytał ze śmiechem bo tu rozmawiają, a tu już się szykują obaj do procesu wilowania, który nie wiadomo czy się powiedzie. Czuł po sobie zaniedbanie ćwiczeń. Od czasu treningu z Felinusem (kiedy to po wszystkim rozbolały go oczy, ale fakt faktem, nigdy więcej nie udało mu się uruchomić wilowania do tak wysokiego poziomu) nie ruszał tego ani razu. Może gdyby wyszli na słońce to warunki byłyby lepsze do wilowania. Był w tym taki kiepski! Powinien się wstydzić, a jednak brał się za to, zaciekawiony na ile Marucusowi uda się stawić opór. Ledwie złapał jego wzrok, a ciekawska dłoń osiadła na jego kolanie, później udzie. Okay, zwrócił uwagę choć nie umiał być o to zły czy zirytowany macaniem. Z początku cały proces wlókł się okropnie jednak w pewnym momencie przyspieszył (?), jakby chciał wygrać starcie kiedy zorientował się, że Marcus zamierza naprawdę stawiać opór i to przy użyciu swoich rąk. Zmrużył oczy i wstrzymał na moment oddech. Rysy twarzy Eskila rozmyły się łagodnie, kolor włosów, rzęs, ust i oczu nasyciły żywszą barwą, lekki poblask światła płynącego z różdżki nadawał wyrazowi jego twarzy coś przyciągającego, hipnotyzującego. Sam Marcus powoli stawał się coraz wyraźniejszy i w jakiś sposób bliższy, jak każdy na jego miejscu, kto chciał znaleźć się w takiej pozycji. Z trudem udało się zignorować zaciśnięcie palców na udzie (dlaczego ich nie zabrał?), powietrze zrobiło się cieplejsze (choć podejrzewał, że może mieć to coś wspólnego z temperaturą jego ręki na swojej nodze), nabierał powoli powietrza do płuc aby odezwać się… nie wiedział na ile Marcus zrobił to świadomie, ale w chwili gdy położył dłoń na jego klatce piersiowej to Eskil lekko drgnął. Sam ten fakt nie byłby taki "zły" gdyby nie dreszcz temu towarzyszący. Zbyt szybko wypuścił powietrze z płuc gdy tknęła go myśl, że Marcus nie usiedzi w miejscu. Gwałtownie wyrwał się z kontaktu wzrokowego, co odczuł bólem rozlewającym się po czole i zatokach. - Niech to szlag!- mruknął zirytowany i złapał obie dłonie chłopaka w uścisk swoich palców, pochylił się w jego kierunku po to, aby jego ręce złożyć na jego plecach. - Ręce mają być tam.- nakazał tonem cokolwiek urażonym, a gdy odsuwał się, dotarł do niego trudny do zidentyfikowania zapach jego ubrań, który był całkiem przyjemnym spostrzeżeniem. Nieumyślnie zahaczył spojrzeniem o jego usta, ale zaraz się ogarnął i odsunął od siebie wszelkie grzeszne myśli udowadniające, że jest jakiś niewyżyty skoro gotów był rzucić się na swoich przyjaciół z nieugaszonego pragnienia bliskości, a teraz akurat nawinął się Marcus nie mający pojęcia co to znaczy dystans społeczny. Odsunął się z powrotem na swoje miejsce, które znajdowało się i tak blisko Puchona. Rozmasował czoło grzbietem swej dłoni. - Spróbuję jeszcze raz, ale jak mi przerwiesz to…- próbował mu zagrozić lecz chwilowa pauza i jego zadowolenie zburzyły efekt. - I co się tak szczerzysz? To nie fair. Nie można mnie macać kiedy cię tu próbuję wilować.- a prawda jest taka, że od jakiegoś czasu miał problem z koncentracją, a przekładając to na niećwiczone wilowanie efekt jest taki, a nie inny. Za łatwo go rozproszyć. Tyle dobrego, że zapomniał o troskach dnia. - Jeszcze raz i ręce masz mieć na plecach bo inaczej ci je zwiążę!- zagroził i nie wytrzymał, parsknął śmiechem. Resztki wilowania wciąż tkwiły w okolicach jego policzków i ust. Posłał mu spojrzenie w stylu "nawet nie drgnij" i próbował nastroić się na wilowanie. Doprawdy, był w tym okropny! Miał nadzieję, że jednak na Marcusie robi to jakiekolwiek wrażenie bo inaczej okaże się, że robi z siebie błazna.
Uniósł ręce w geście poddania się, kiedy Eskil zarzucił mu, że ciagle gada, a mieli zacząć eksperyment. Rzeczywiście gadanie było zbędne, kiedy mogli spróbować w praktyce jak wygląda ta magia wilowatego. Marcus nie miał pojęcia, że tę zdolność jak każdą inną trzeba było ćwiczyć. Myślał, że osoby o takim pochodzeniu, po prostu się z tym rodzą i takie wilowanie przychodzi im po prostu naturalnie. Dlatego kompletnie nieświadomy tego, że chłopakowi juz jest trudniej po większej przerwie utrudniał mu jeszcze bardziej dotykiem. Ale przecie Eskil wiedział na czym to będzie polegać. Przecież chciał stawić mu opór, więc chwytał się wszystkiego, nawet takich nie fair zagrań. A kiedy zauważył, że to przynosi efekty, próbował dalej, choć jego umysł powoli zaczął oddawać się Eskilowi. To dziwne uczucie, kiedy z jednej strony wie się, że traci się świadomość, bo ta skupia się na tym, na czym nie powinna. Czyli jednocześnie jest, ale jej nie ma. Głupie. Jego dłoń, która znalazła się na torsie Ślizgona, lekko drgnęła kiedy ten wypuścił powietrze, aby nagle opuścić wzrok i przekląć. A potem złapał go za dłonie, aby schować je mu za plecami, a przy tym pochylił się bardzo mocno ku niemu, przez co Marcus oderwany od intensywnego wzroku Eskila, w momencie zarejestrował jego twarz w bardzo niewielkiej odległości od swojej własnej. Sam gwałtownie zaczerpnął powietrza z cichym świstem, kiedy i jego wzrok padł na wydatne eskilowe wargi. Przez chwilę był zupełnie zdezorientowany przez to co działo się przed chwilą, jak i zbyt bliska obecność chłopaka i dopiero przypomniał sobie co robili, kiedy ten się odsunął. Usłyszał, że podejmą jeszcze jedną próbę, ale wtem Marcus uświadomił sobie, że właśnie powiodło się jego rozpraszanie i właśnie z tego powodu na jego twarzy rozpromienił się uśmiech. -Ej, no ale kto powiedział, że osoba, którą będziesz chciał zauroczyć nie będzie Cię dotykać? - wypalił zgodnie z tym co przyszło mu do głowy, dosłownie przed chwilą, nie przestając sie szczerzyć. Uśmiech rozciągnął się na na jego wargach jeszcze bardziej, kiedy usłyszał kolejne słowa Ślizgona, po czym wybuchnął śmiechem chwile przed nim. - Nic nie mogę obiecać - rzucił tylko, lustrując uważnie jego roześmianą twarz, która wydawała się być jeszcze bardziej nieskazitelna niż chwile wcześniej. Pozwolił sobie na tę drugą próbę, przysunąć bliżej niego, bo skoro dłonie miał mieć z tyłu, to chociaż niech kontakt wzrokowy będzie intensywniejszy. Teraz po tym jak udało mu sie zaburzyć chłopakowi jego system, nie zamierzał oczywiście odpuścić. I kiedy Eskil ponownie zacząć swoje czarowanie wzrokiem, starał się utrzymać powagę. Trzeba było mu ułamku sekundy, by po chwili jego głowa pokonała kilka centymetrów zapasu, który ich dzielił, by znaleźć się jeszcze bliżej. Teraz to on mierzył go wzrokiem bardzo uważnie i chociaż ta więź, która juz między nimi powstała ciągle tliła się w jego oczach i wiązała go coraz bardziej. I może to intymność tej chwili, podczas której czuł się praktycznie nagi, a może to zwyczajny impuls, który pozostał ze szczątek jego świadomości, ale pękł. Nie zarejestrował nawet momentu, kiedy jego powieki szybko opadły na policzki, a jego usta na ciepłe eskilowe wargi. Najwidoczniej wilowaty wyszedł z wprawy ze swoim czarowaniem...