W tym miejscu studenci wydziału Magii Artystycznej wywołują zdjęcia. Ciemnia ta składa się z dwóch pomieszczeń. Śluza świetlna służy przejściu z części oświetlonej światłem dziennym do ciemni właściwej, gdzie mamy dostęp do wody oraz sztucznego światła. Znajdują się tu trzy lampy ciemniowe - czerwoną, oliwkową i pomarańczową. Umieszczono także specjalny, magiczny zegar ciemniowy, którego zadaniem jest precyzyjne odliczanie czasu działania odpowiednich urządzeń. Oczywiście studenci mają tu do dyspozycji mnóstwo papieru do zdjęć! Miejsce to ma swój specyficzny urok, dostrzegalny przy oczekiwaniu, nienaturalnym oświetleniu oraz idealnie równym tykaniu zegara.
Autor
Wiadomość
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Prychnął cicho, na moment uciekając spojrzeniem w bok przez łapiącą go irytację, że Bazyl naprawdę miał czelność wypowiadać na głos te spostrzeżenia, które przecież już sam miał w głowie i bez jego pomocy. Trudno więc też było mu nie ściągnąć brwi w zmartwieniu czy jeśli odpowie na zadane mu pytanie to nie utrudni sobie odzyskania swojej własności, przez co zblokował się z jakąkolwiek reakcją, potrafiąc jedynie wzruszyć ramionami gdy łypał na niego w próbie odgadnięcia nie tylko czy ten miał okazję odczytać kilka jego myśli, ale też na jakie akurat udało mu się trafić. Przez spinającą go niepewność z pewnym ociąganiem wyciągnął z torby wizbooka, na którego końcu trzymał skradzione zdjęcie, nie chcąc przypadkiem go uszkodzić, bo i mając w zwyczaju traktować z szacunkiem nawet te rzeczy, których straty właściciele nigdy nawet nie zauważyli. Podał mu je powoli ze spojrzeniem nieufnie skaczącym od dwukolorowych tęczówek do wyciągniętej w ponagleniu dłoni, bo ilekroć tylko znajdował się przy Bazylu, miał też wrażenie, że nie do końca wie czego może się po nim spodziewać. Chciał nawet zapytać wprost, czy teraz planuje być miły, a jednak coś w spojrzeniu Kane'a powstrzymywało go przed odezwaniem się, jakby choćby i ruch ust mógł zaburzyć tę równowagę, którą wyczuł w lustrującej go uwadze. - ...co może być? - zapytał zdezorientowany, ale na tyle cicho w łapiącym go pod tym komentarzem szoku, że i wcale nie był pewien czy Basil miałby prawo go usłyszeć, póki nie podszedł bliżej na wskazane mu miejsce. Obejrzał się od razu przez ramię, zerkając na chłopaka, by zaraz w pośpiechu odnajdywać wskazane przez niego butelki, nie chcąc pokazać mu już na starcie, że nie jest w stanie skupić się choćby przez tak krótki moment. Przesunął dłońmi po krańcu blatu przed sobą i mimowolnie wstrzymał oddech w przejęciu, gdy zdał sobie sprawę, że to już, to ten moment, którego dla siebie zarządzał, nawet jeśli niezupełnie o to mu wtedy chodziło. - Koreks - powtórzył po nim z cichym parsknięciem śmiechem, ale szybko odkaszlnął i poprawił się wyszeptanym "Przepraszam", dość szybko zdając sobie sprawę, że śmianie się z jakiejkolwiek nazwy w tym momencie zwyczajnie nie było na miejscu, bo i przecież sięgając po pierwszą z butelek czuł na sobie powagę całej sytuacji, podczas której nawet głębsze oddechy zdawały się nie być na miejscu. Wstrzymał więc oddech przy próbie jak najprecyzyjniejszego przelania płynu aż pod samą linię, głupio irytując się trzęsącą się z przejęcia dłonią, która zaczęła chwiać się już tylko mocniej, gdy tylko Bazyl próbował okiełznać jej prezycję. Przygryzł wargę w skupieniu i ściągnął brwi, musząc włożyć wszystkie swoje siły w to, by faktycznie policzyć spadające w toń krople, mając przeczucie, że jeśli da rozproszyć się prowadzącym go dłoniom, to stanie się coś bardzo złego. W końcu i tak przegrał sam ze sobą, cichym "Bazyl…" chcąc jedynie zacząć, a jednak od razu też skończył, ledwo muskając opuszkami palców palce chłopaka, a już orientując się w tym, że bezmyślnie zaczął liczyć na głos, jakby wymuszono to na nim nie samym głosem, a prawdziwą magią. Gdzieś przy "Pięć" pozwolił sobie na przesunięcie Bazylowej dłoni nieco wyżej, chcąc by choćby krańce jego palców wsunęły sie pod dziergany crop top, byle tylko zdążyły musnąć materiał przed wypowiedzianym "Dziesięć", podczas którego wykręcił już głowę, szukając chociaż jednego koloru z Bazylowych tęczówek, desperacko chcąc dopatrzeć się tego podekscytowanego błysku, choćby ten miał być tylko odbiciem iskier z jego własnych oczu. - Co dalej? - zapytał, nie wyobrażając sobie teraz wycofania się z tej niespodziewanej miękkiej w cieple i ciszy bliskości, więc i niemo błagał Bazyla o kontynuację, nawet jeśli zupełnie nie rozumiał tego, co robi. - Co jeszcze chcesz bym zrobił?
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Jego dłoń, w rytm wyliczanych sekund, stawiając lekki opór, ale jednocześnie powoli ustępowała palcom gryfona, przesuwając się boleśnie powoli w górę jego brzucha z każdą mijaną sekundą. Ślizgon obserwował kark Rivera, z uśmiechem zauważając, jak drobne włoski na nim podnoszą się, pod wpływem dreszczu. - Teraz - mruknął ponownie, wolną dłoń przesuwając pod drugie ramie chłopca i sterując nią jak wprawny lalkarz, tancerz, położył ją na płycie mechanizmu- Musisz zanurzyć kliszę. - wsunął palce między jego palce, napierając odrobinę na jego nadgarstek. Czy zastanawiał się, co robi? Właściwie to ani trochę. Proces wywoływania zdjęć był dla niego czymś niesamowicie osobistym i intymnym. Fizyczna bliskość z Riverem nie wydawała mu się nie na miejscu, wprost przeciwnie, czuł, że chce jej bardziej, niż dotychczas śmiałby przypuszczać po swoich odruchach. - Resztki związków światłoczułych... - mówił coraz ciszej, pochylając się coraz bliżej skóry jego szyi- łączą się z emulsją na kliszy, czyniąc ją łatwą - powolny wdech, jego palce jakby zmieniły zdanie i zamiast w górę, pod top, ruszyły w dół mięśnia skośnego- ...do wypłukania przez wodę. - objął go, chwytając za przeciwległe biodro i odsuwając się o pół kroku, oderwał ich od krawędzi blatu, do której nieświadomie przypierał Coona cały ten czas, obracając go w półobrocie. Stając z nim teraz, twarzą w twarz, znów zauważył te nieregularną siatkę pieprzyków, które na jasnej skórze, w czerwonym świetle, były wyraziste jak krople atramentu. Obserwował jego oczy, rozszerzające się źrenice, płatki nosa rozchylające się w głębokich wydechach, jakby usilnie próbował powstrzymać się przed oddychaniem ustami, kłykciami wolnej ręki przesunął wzdłuż odsłoniętego boku, by ująć jego kark bardzo podobnie do tego, jak zrobił to już kiedyś wcześniej, w zupełnie innych okolicznościach, a jednak jakby tak samo. Ten sam kciuk musnął rakunową wargę, a dwubarwne spojrzenie z tym samym, zagadkowym wyrazem przesunęło się po nich, kiedy rozważał, czy tym razem pozwoli sobie zrobić ten krok dalej. Pochylił się, zbliżając twarz do tych czarnych piegów, wielkich, czarnych oczu, unoszącej się klatki piersiowej i ciepła, którym Coon jak zwykle emanował, jakby był jakimś słońcem w ciemnościach i czerwieni. - Kliszę trzeba wyjąć - kąciki jego ust zadrżały, bo wiedział, że kolejna nazwa procesu wywoływania zdjęć zapewne znów wzbudzi w gryfonie rozbawienie, zupełnie nie będąc świadom, na jakiej granicy go teraz trzymał - bo światłoczułe halogenki srebra wytrącą się za bardzo i na zdjęciach nie zostanie nic. - wyciągniętym palcem odpiął płytę urządzenia, która podniosła się, wynurzając przygotowaną wcześniej serię. Ramię chłopaka opadło wzdłuż jego ciała. W ciszy poza oddechem rozbrzmiały pojedyncze krople preparatu, skapujące rytmicznie z wyciętych ujęć do koreksu.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Drobny uśmiech zadowolenia ciągle czaił mu się w kącikach ust, bo i w tej przyjemnej bliskości, zupełnie innej od wszystkiego, czego kiedykolwiek wcześniej doświadczył, było coś absurdalnie hipnotyzującego, co kazało mu momentalnie wyrzucić ze swoich wspomnień jakiekolwiek myśli o podejrzliwości, bo przecież nawet jeśli jeszcze przed chwilą wydawało mu się, że mógł być na Bazyla obrażony, to teraz wydawało mu się to niemożliwe. - Mhm, ja się czuję teraz, jak ta emulsja - mruknął cicho na granicy rozbawienia, nie potrafiąc teraz dostrzec nic złego w sugerowaniu swojej łatwości, bo przecież nie tylko pozwalał na to, by Bazylowe dłonie sunęły po jego ciele tak, jak tylko sobie tego zapragnie, ale też chciał, by te pozwalały sobie na znacznie więcej, skoro już teraz czuł jak przyjemne były przebiegające mu po ciele dreszcze. Przygryzł wargę, by nie wyszczerzyć się głupio, gdy dawał prowadzić się do obrotu, mogąc bez żadnych przeszkód ciskać zadowolonymi iskrami ze swojego spojrzenia wprost w dwukolorowe tęczówki, mając wrażenie, że cały topi się pod gorącem dawanej mu atencji. Ani na moment nie przerwał kontaktu wzrokowego, nawet gdy wszystko wokół zawirowało mu niekontrolowanie pod bezczelnością dłoni, która znów próbowała pociągnąć go za sobą ku nierozsądnym oczekiwaniom. I choć znał już tę sztuczkę, to i tak dał się nabrać, chcąc wmówić sobie, że tym razem będzie inaczej. Rozchylił więc wargi i nawet zaczął przenosić już ciężar ciała na palce, byle wspiąć się wyżej i sięgnąć do wołających go ust, by jednak zatrzymać się tuż przed nimi w nagłym olśnieniu, że te proszą go o coś innego. Uniósł pełne niedowierzania spojrzenie do dwukolorowych tęczówek i wyrzucił z siebie gorące z oburzenia powietrze, do tego momentu nie będąc nawet świadom, że mimowolnie wstrzymał je w piersi. Cofnął się o krok, opierając czerwone pioruny o blat i w tym drobnym dystansie spojrzał czujniej na Bazyla, próbując dokonać tego mniej ślepo, niż robił to przed chwilą. - Nie możesz mi tak robić - rzucił oburzony, zaskakując tym samego siebie, bo przecież było to już pierwszym krokiem do przyznania się do słabości w postaci pragnienia. Zwilżył wargi, gubiąc się w gorącej suchości ust na tyle, by spróbować odnaleźć się w czasie i przestrzeni nerwowym poprawieniem i tak robiących co tylko zechcą loczków. - Nie rozumiem- Nie wiem… Merde - zamotał się, bardzo chcąc zażądać wyjaśnień, usłyszeć wprost czego może się spodziewać i na co liczyć, a jednak jakiś wewnętrzny lęk zdążył podszepnąć mu do ucha, że tym wszystko tylko zepsuje. W końcu to właśnie emocjonalne oczekiwania zawsze wszystko psuły. - Nie rozumiem dlaczego wywoływanie zdjęć jest dla Ciebie ważniejsze od ich robienia - wyrzucił więc z siebie zamiast szczerości, uznając, że jeśli chce jeszcze powrócić do tych gładko płynących po jego ciele dłoni, musi sobie na to zapracować w ten czy inny sposób, który z pewnością nie obejmował roszczeniowego domagania się pocałunków. - Jeśli chcesz zacząć od początku, to nie powinieneś zacząć od zrobienia zdjęcia?
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Usta Bazyla rozciągnęły się w uśmiechu, równie czerwone co jego skóra, powieki i włosy. Kiedy Coon odstąpił go na krok w swoim gniewie, wyglądał nawet na połowicznie zaskoczonego, jakby sam nie wiedział, że się z nim drażni i każdy święty w końcu mógłby stracić cierpliwość. Mimo to znał przecież ciemnię jak własną kieszeń. Jak król szachownicy wiedział dokładnie, ile ma kroków w którą stronę, kliszę z aparatu wydobywa się w końcu w zupełnych ciemnościach, poruszanie się tu po omacku miał już w nawyku. Nie było więc kierunku, w którym mógł się gryfon usunąć, a w którym Bazyl nie wiedziałby, jak daleko musi sięgnąć, by go sobie znów przywłaszczyć. - Kto powiedział, że chcę zacząć od początku. - odpowiedział z prostotą, z lekkością wytrącając ten argument z rozmowy- Z tego, co pamiętam, miałem Ci pokazać, a nie pomagać zrozumieć. - jego oczy lśniły jakąś niejasną emocją, kiedy nagle oderwał stopę od ziemi i znów zmniejszył dzielącą ich odległość. Głodny był tego ciepła, tej miękkości w przestrzeni między nimi, która, choć ulotna, z każdym uderzeniem serca zmieniając się jednak w napięcie, to tak słodka w kontakcie. Uzależniająca. Zmarszczył brwi, opierając dłonie po obu stronach jego bioder i przechylając lekko głowę, bo tak bardzo próbował go zrozumieć. - Co Ty chcesz rozumieć, River? - zapytał cicho, przyglądając mu się z zainteresowaniem. W głowie Bazyla nie było tu zbyt dużej filozofii, byli w oblepionym czerwoną poświatą sanktuarium jego głowy, w matni, w której zagrzebywał się w swoje marzenia, utrwalane na kliszach. Ciemnia rządziła się swoimi prawami, bo jej te prawa po prostu nadawał, ciemnia była w jakiś sposób święta. Nie było tu prostych odpowiedzi, choć pytanie wydawało się oczywiste. Nie było też prostego scenariusza na to, czego mógł się spodziewać, bo i Bazyl niespecjalnie zaplanował to spotkanie. Zdecydował się pokazać fragment siebie, ale tylko ten malutki i prosty, ten, którego mógłby się wyprzeć, gdyby River chciał obrócić tę sytuację przeciwko niemu. Czego się nie spodziewał, to to, że sam chciał obrócić tę sytuację. I zdradzał się z tym raz za razem, ze spojrzeniem uciekającym z gryfońskich oczu do ledwie co oblizanych, gryfońskich ust. - Co byś chciał rozumieć..? Cmoknął cicho, odrywając ręce od blatu i prostując się, z podbródkiem uniesionym nieco wyżej niż zwykle. Pokręcił przecząco głową, choć bardziej do siebie, niż do niego i uniósł obie ręce, tym razem obejmując jego żuchwę i krtań w kleszcze własnych palców. Zbliżył się niebezpiecznie tak, że czuł jego oddech na swoich rozchylonych ustach. Wpatrywał się w drżącą linię jego warg, po czym podniósł spojrzenie, które tylko przez chwilę, ułamek sekundy, jedno uderzenie serca wyglądało, jak spojrzenie spłoszonej sarny. Kontrolował sytuację w każdym aspekcie, trzymał szyję chłopaka nie za ciasno, ale wystarczająco, by uniemożliwić mu ani wycofanie się, ani ruch naprzód. Powoli przechylając głowę, otworzył usta, bo ten zapach cytrusów czynił go jeszcze bardziej głodnym. - Co byś chciał, River. - wyszeptał ledwie dosłyszalnie, prosto w jego wargi, nim wilgotny język wylądował na nich, jakby sam chciał zbadać, czy rzeczywiście były takie suche, że potrzebowały tego nerwowego oblizywania się. To nie był słodki pocałunek, nie był pieszczotliwy, nie było to muśnięcie niczym motylego skrzydła, Bazyl wpatrywał się w drżące powieki gryfona, powoli oddając mu trochę swobody, poluzowawszy uchwyt swoich palców. Język wsunął się do jego ust zachłannie, kiedy z kolejnym wdechem ślizgon ugiął kolana i chwycił Rivera nieco poniżej pośladków, oderwał go od ziemi, by posadzić sobie na biodrach. Hacząc zębami o jego dolną wargę w swojej niespożytej zachłanności tym razem bez cienia próby powstrzymywania się wsunął dłoń pod krawędź crop-topu, mknąc palcami po łuku jego kręgosłupa, palce drugiej zamykając ciasno tuż pod czerwonym piorunem.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Ściągnął brwi, gotów do protestu, a jednak znów zabrakło mu tej pewności, bo poniekąd zaakceptował już, że gubił się wciąż w Bazylowych wypowiedziach, źle rozumiejąc podawane mu sensy. Zamiast więc buńczucznie uprzeć się, że przecież "od podszewki" mogło być też rozumiane jako "od początku", złapał tylko więcej powietrza w płuca, gdy Bazyl przysunął się bliżej, rozlewając znów więcej nadziei po jego ciele. Trzymał złapany oddech walecznie, nawet jeśli kusiło go westchnąć niecierpliwie, gdy tylko dwukolorowe tęczówki opadły spojrzeniem do jego ust, co instynktownie wykorzystał do zaproszenia skrytego w subtelnym rozchyleniu, które zaraz spróbował usprawiedliwić cichym "Ciebie", które było równie żałośnie kiczowate co i szczere. Zdążył uciec spojrzeniem w bok, a nawet wywrócić oczami na pokazaną mu dezaprobatę, bo przecież ostatnie na co chciał sobie pozwolić to pokazanie Bazylowi, że jego zdanie ma jakiekolwiek znaczenie, a jednak nie zdążył już się uśmiechnąć, bo gdy policzek uniósł mu się w połowicznym uśmiechu musiał też gaspnąć w zaskoczeniu nad zamykającymi mu się na szyi palcami. Na krótką chwilę otworzył szerzej oczy w tym spłoszonym przerażeniu, które czuł przecież w podobnej chwili i przy Salazarze, ale już zaraz powieki zaciążyły mu drżąco, gdy tylko po dolnej wardze przebiegło mu charakterystyczne mrowienie. - Ciebie - powtórzył bezmyślnie bezgłośnym szeptem, dając zupełnie zahipnotyzować się cichej bliskości, więc i będąc teraz gotowym na przytaknięcie na wszystko, byle tylko nie zostać znów zdystansowanym, czego Bazyl zdążył go już nauczyć. Według Kane'a mógł znajdować się w pułapce, jednak w Rakuniej głowie wciąż trzepotała się zachłanna zachcianka po więcej, więc i jego ręce zbłądziły mu szybko do ślizgońskich boków, by przytrzymać chłopaka przy sobie w instynktownej nadziei, że i on da uzależnić się tym rozpalonym w nim ciepłem. - No kurwa w końcu - zaśmiał się cicho, wciąż jeszcze słabo od ledwie łapanego pewniej oddechu, a jednak nie zdążył nawet przesunąć językiem po wardze, by zgarnąć z niej resztki smaku Ślizgona, a już sam pchał się w Bazylowe objęcia, pewnie łapiąc go za szyję i wiążąc nogi na jego lędźwiach. Jedna z dłoni przemknęła mu po jego twarzy, jakby wsparciem kciuka o wyraźną kość policzkową naprawdę mógł sprawić, że Kane nie ucieknie, gdy zasysał się na jego języku w mało subtelnych ruchach głową. Zamruczał zadowolony, bo tak naprawdę wystarczyłoby to jedno zagryzienie się na wardze, by zupełnie zapomniał po co właściwie tutaj przyszedł i o co jeszcze przed chwilą się tak złościł, bo tak naprawdę teraz liczyło się tylko to rozpierające go od środka poczucie zwycięstwa. - Nie muszę rozumieć, póki idziesz w tę stronę… - wymruczał półprzytomnie, zerkając w dwukolorowe oczy, po otwarciu własnych mając wrażenie, że wszystko jest jeszcze bardziej zalane duszącą czerwienią, niż miało to miejsce kilka minut temu. - Ale i tak będziesz musiał pokazać mi zdjęcia.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Powieka mu drgnęła na to pytanie, które było absolutnie trafione, oceniając jednak swoją niewygodę, był całkiem przekonany, że pięć minut mu wystarczy. Pokiwał więc głową w milczeniu, by nie wydać się ze swoim dyskomfortem, choć wypuścił gwałtownie powietrze z ust, kiedy te dłonie wylądowały na jego udach, oblane czerwienią usta pojawiły się zbyt blisko, a zaczepne spojrzenie z dołu było stanowczo zbyt nisko. Nie odpowiedział, choć dotknął policzka chłopaka, kiedy ten sprzedał mu cmoka, jak w przedszkolu. Zamrugał niepewnie i odczekawszy dwie sekundy po tym, jak dotarł jego uszu szczęk zamykających się za gryfonem drzwi, z niemym jękiem rozpiął spodnie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką presję nabudowało w nim to niespełnione oczekiwanie i choć pięć minut to miało się okazać aż nadto czasu, kiedy River uchylił drzwi przyłapał Basila na zapinaniu dżinsów. Nie wyglądał na spłoszonego, wprost przeciwnie, stojąc w tej łunie czerwieni, spojrzał w twarz Coon'a, zasuwając rozporek. - Już możesz. - potwierdził znacznie spokojniej, kiedy hormony nie cisnęły go w mózg. Przetarł dłońmi twarz i raz jeszcze rozejrzał się, czy nigdzie nie pozostawił śladów swoich przerażających kilku minut samotności, po czym zaprosił rakuna gestem w stronę powiększalnika- Sposób, w jaki wywołuję zdjęcia, według normalnych specjalistów jest błędny. Właściwie jest, ale ten błąd jest efektem, który chcę osiągnąć. - wyjął pierwsze i jedyne dwie odbitki, które udało mu się złożyć, zanim River nie zdecydował się wskoczyć mu na kolana- Odbite na papierze fotograficznym muszą zostać zanurzone w roztworze do wywoływania zdjęć. - pokazał mu lśniący w czerwieni papier i kuwety, zachęcając, żeby sam odkrył, jakie to tajemnicze odbitki przygotował specjalnie dla niego. Znów stał za jego plecami, podpowiadając, by wziął drewniane szczypczyki i zanurzał od krawędzi, a nie na hura, jednak zachowywał stanowczo bardziej rygorystyczną odległość między ich ciałami. - Nakładam dwa negatywy na siebie. - powiedział cicho- Trochę tak, jakbym chciał pokazać to, co widzę i... to, co myślę. Na jednym zdjęciu. - wyjaśnił, kiedy na papierze fotograficznym zaczęły się poruszać pierwsze plamy szarości i kolorów. Była to ogromna kałamarnica zamieszkująca szkolne wody, obracająca się powoli i nurzająca w płynących po niebie chmurach. Druga z odbitek przedstawiała skrawek morza, może wspomnienie wakacji? Szare fale powoli wspinały się na brzeg, który zamiast piasku przedstawiał szerokie plecy mężczyzny, wyciągającego się w białej w słońcu pościeli.- Kiedy już widzisz obraz wyraźnie, musisz je zawiesić o tutaj - dotknął sznurka- Żeby wyschły. Te dwa może akurat nie są najciekawsze, ale … nie zdążyłem przygotować pozostałych. - odchrząknął, bo czyja to niby wina.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Nie wiedział na jaką odpowiedź liczył, gdy zanurzał się znów w czerwień ciemni, bo i widząc zapinającego rozporek Bazyla poza ciepłą ekscytacją poczuł nie tylko zawód ale i ulgę, jakby żadna z odpowiedzi nie mogła być w pełni dobra. Bo przecież to nie tak, że nie chciałby skorzystać z okazji; to nie tak, że sam nie pomyślał o tej propozycji i jedynie wcześniejszy komentarz Kane'a go przed tym powstrzymał, ale jednak… było w tej jednostronności ich zbliżenia coś przyjemnego, czego nie chciał do końca oddać tak łatwo, jakby stanowiło to jego małe zwycięstwo nad codziennością. Wystarczył mu prosty gest, by podejść bliżej i wślizgnąć się pomiędzy blat a Bazyla, a jednak kręcący mu się w kącikach ust uśmiech zelżał nieco, gdy zrozumiał, że ten wcale nie zamierza przysuwać się tak blisko jak wcześniej, najwidoczniej w pięciu minutach samotności pozbywając się przy okazji motywacji i do samego kontaktu fizycznego. Szybko jednak dał rozproszyć się samemu procesowi, który do tego momentu wydawał mu się procesem bardziej zabawnym niż interesującym, teraz jednak dostrzegając w tym prawdziwą magię - na tyle sprawiedliwą, że działała zarówno dla Czarodziei jak i mugoli. Nie rozumiał wszystkiego, ale też nieszczególnie się o to starał, doskonale wiedząc, że nie zamierza tego procesu powtarzać bez Bazyla kontrolującego wszystko za jego plecami, zupełnie jakby taka samowolka znajdowała się gdzieś przy granicach zdrady. Podążał więc bezmyślnie za wskazówkami, cicho nabierając nieco więcej powietrza w płuca przy łączeniu obrazów, którego nijak się nie spodziewał i już zaraz zawiesił się tak na moment w wyciąganiu się na palcach, by lepiej przyjrzeć się schnącym w powietrzu fotografiom. - Zajebiste - mruknął równie cicho co elokwentnie, jeszcze przez jeden oddech skacząc spojrzeniem od macek do skóry i z powrotem, po czym cofnął się z dłońmi łapiącymi na ślepo bazylowe przedramiona, by przyciągnąć chłopaka bliżej siebie, chcąc znów poczuć jego ciepło na swoich plecach. - Zróbmy jeszcze. Da się zrobić jeszcze? - poprosił, od razu też i dopytaniem zdradzając, że niewiele zrozumiał z całego tego magiczno-intymnego procesu, ale chyba to właśnie dlatego jego spojrzenie zdradzało nieograniczone pokłady iskrzącego się w ekscytacji podziwu, gdy próbował zerknąć w dwukolorowe tęczówki przez ramię. - To taki Twój pamiętnik? Jak potem patrzysz na takie zdjęcie, to przypominasz sobie co sobie myślałeś w danym momencie czy jak to dla Ciebie działa? - wyrzucił z siebie pospiesznie, cichego tonu pilnując już tylko dzięki panującemu dookoła półmrokowi. - Od początku wiedziałeś, że taki efekt chcesz osiągnąć czy za pierwszym razem to był przypadek? - rozgadał się już zupełnie, na moment zapominając nawet o procesie wywoływania, o który przed chwilą się upomniał, bo i gdzieś między jednym słowem a drugim wykręcił się do Bazyla znów przodem, domagając się odpowiedzi choćby i w nieopatrznym drgnięciu powieki. - Czy za każdym razem ryzykujesz, bo nie wiesz jak to dokładnie wyjdzie?
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Było coś rzeczywiście bardzo przyjemnego i szczerego w pokazywaniu Riverowi swojego procesu i swoich zdjęć. Kiedy frustracja związana z niejasnością ich relacji zbladła wraz z wilgotnymi oddechami i zimnymi słowami, niezrozumiały głód bliskości został zaspokojony tymi pospiesznie błądzącymi palcami, rozmowa wyglądała zupełnie inaczej. Nastoletnie hormony u szczytu swoich możliwości w końcu pozwoliły dojść do głosu jakiemuś rozumowi, jakimś emocjom, nawet jeśli nieśmiałym i bardzo cichym. Basil opowiadając, czuł się trochę, jakby rzeczywiście otwierał siebie. Więcej, jakby pokazywał swój sposób składania myśli, pisania, jak stawia przecinki i kropki. Gdyby się nad tym zastanawiał, to by nie zrozumiał tego obcego uczucia, które kwitło mu w brzuchu, ale była to przedziwna forma wdzięczności. Za to, że Coon słuchał, że robił ciche gasp, kiedy obraz pojawiał się na odbitce, że drgało mu kolano w niecierpliwości, kiedy czekał, aż plamy nabiorą swoich kształtów. Kane oglądał go, jak zupełnie oddzielny spektakl, widowisko tylko dla specjalnych gości, przedstawienie pod przedstawieniem, dla tych, którzy patrzą gdzie indziej. Uśmiechnął się głupio, słysząc, że fotografie są zajebiste, bo choć rzeczywiście czasem fotografował modeli i modelki, to były to innego rodzaju prace niż te, które ukrywał do dziś przed wszystkimi. To trochę tak, jakby ktoś zobaczył Twoje marzenia i powiedział, że są, cóż, zajebiste. Pozwolił przyciągnąć się do pleców gryfona, przylegając do nich spokojnie i otworzył usta, żeby odpowiedzieć mu na zadane pytanie. Jak zwykle jednak, zanim głos mu urósł w gardle, River zdążył machać rękami, wiercić się, zadać siedem innych pytań i zupełnie zmienić trajektorię rozmowy. Na twarzy ślizgona migotał uśmiech rozbawienia, w drgających kącikach ust, uniesionych brwiach i dwubarwnym spojrzeniu, skaczącym to z jednego rakuniego oka do drugiego. Podniósł w końcu rękę i zasłonił mu usta, tak jak niegdyś, w tym samym dokładnie miejscu i pochylił się lekko. - Bardzo dużo pytań. - powiedział szeptem, zaglądając mu w oczy. Powoli opuścił dłoń, upewniając się, że jak ją odejmie, to River znów nie wpadnie w spiralę gadania, widząc jednak, jak ten już bierze wdech, pochylił się nieco bardziej i bardzo delikatnie dotknął ustami jego warg- Nie wiem. Może trochę jak pamiętnik? - nigdy nie pisał pamiętnika, więc trudno mu założyć, na czym to polega - Trochę jak myślodsiewnia? - zmrużył jedno oko, to zimniejsze, tym drugim zerkając w rakunią źrenicę - Od początku wychodziły koślawe, bo sam uczyłem się je wywoływać. Z czasem patrząc na wyniki tych porażek, pomyślałem, że są doskonałe, bo żadne wspomnienie nie jest dokładnie takie, jak było w rzeczywistości. - mówił cicho, przez cały ten czas niemal stykając się ustami z jego ustami, widząc w tym jedyny sposób, by powstrzymać gryfona przed kolejnymi pytaniami - Możemy zrobić więcej - potwierdził, oddalając się na normalną już odległość- pod jednym warunkiem. - uniósł jeden palec w górę- Następnym razem to Ty pokażesz coś mi. - uśmiech, który przebiegł mu po ustach, wydał się tak naturalny, a zarazem czyniąc twarz Bazyla tak obcą od tej, którą widać było na co dzień.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Nawet jeśli przez zasłaniającą mu usta dłoń nie było widać jego uśmiechu, to przecież iskrzące się oczy musiały zdradzać Bazylowi zadowolenie z przywołania znanego już im gestu, nawet jeśli w dużo łagodniejszej niż poprzednio odsłonie. Ledwo poczuł powiew wolności, a już otwierał usta, by zauważyć, że zaczyna mu się to podobać nieco zbyt mocno, by mogło działać, a jednak mimowolnie wstrzymał oddech z wrażenia przy powrocie nagłej bliskości. Gdyby tylko mógł teraz myśleć, zastanawiałby się nad tym, jak Ślizgon jest w stanie panować nad sobą w tak kuszącym tarciu, bo on z każdym kolejnym słowem czuł tylko jak trudno jest mu pojąć ich sens, skoro dłonie lgnęły mu już do Bazylich bioder, by podstępnymi palcami zagarniać je dla siebie powolnie centymetr za centymetrem, tylko po to, by w końcu rozczarować się ponownym dystansem. Gotów był poddać się temu rytmowi kontaktu, a jednak gdy tylko opadł spojrzeniem do tak rzadkiego uśmiechu, mimowolnie go odwzajemniając, nie potrafił jeszcze wskoczyć w tę zdystansowaną rzeczywistość, więc przytaknął kilkakrotnie głową, by od razu ruszyć do przodu te potrzebne mu do szczęścia pół kroku. Odrywające się od ziemi pięty, cichy stukot uderzających o siebie pierścionków, opadające powolnie powieki i dłonie przytrzymujące Bazylowe policzki - tylko tyle było mu potrzebne, by wykreować na nowo potrzebną mu rzeczywistość, w której mógł sięgnąć po tak potrzebny mu pocałunek. Dopiero gdy przypomniał sobie smak jego ust, zaczepnie sprowokował język, doczekał się choćby i jednego przygryzienia, mógł zadowolić się rozbiciem pocałunku na kolejne, aż do tego ostatecznego, przy którym mógł mruknąć w wewnętrznym spełnieniu. - Co jeśli to, co Ci pokażę, Cię rozczaruje? - podpytał nieostrożnie, uciekając spojrzeniem do blatu, bo i odwracając się już znów do niego przodem, nieszczególnie wiedząc jak zabrać się do pracy od nowa, więc tylko zajmując dłonie przesuwaniem leżących na stole przedmiotów. - Większość ludzi nie ma czegoś aż tak interesującego i jednocześnie prywatnego… - pociągnął dalej, stukając jednym z pierścionków o brzeg blatu, jakby ten rytm naprawdę mógł pomóc mu myśleć. - Mógłbym pokazać Ci jak pracuję z gliną, ale to wcale nie jest aż tak interesujące, a na pewno nie tak prywatne - zastanawiał się na głos, przelotnie zerkając nawet na torbę, w której leżał oddany mu zeszyt, którego zawartość choć była prywatna, to nie była wcale ciekawa. - Mógłbym Ci faktycznie pokazać coś w myślodsiewni… - podsunął ostrożnie, mając wrażenie, że byłoby to coś naprawdę wyjątkowego, a jednocześnie przyjemnie łatwego do kontroli, bo przecież sam byłby w stanie wybrać do tego odpowiednie wspomnienia. - Musiałbym tylko skołować jakoś myślodsiewnie czy coś podobnego… Bo raczej wątpię, byś ogarniał legilimencję - zauważył z cichym śmiechem skrępowania, bo ledwo poczuł, że coś wymyślił, a już okazywało się, że nie ma jak tego zrealizować, dlatego też bez zastanowienia musiał wyrzucić z siebie nieco mniej poważne: "Zawsze też mogę pokazać Ci trochę ciała".
+
Ostatnio zmieniony przez River A. Coon dnia 15.11.22 12:53, w całości zmieniany 1 raz
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Widząc gorliwe kiwanie głową, podkreślone półprzytomnym uśmiechem, wiedział już, że do gryfona dotarła jedynie połowa słów, jakie wypowiedział, a jednak gdy odległość między nimi znów zmalała pod jego inicjatywą, pochylił się nieco, dając zgarnąć tym łapczywym, rakunim łapom, sobie zezwalając na to, by jego opuszki przemknęły raz jeszcze po odsłoniętej skórze jego brzucha. Przez myśl mu przeszło, że właśnie doświadcza więcej niespodziewanego kontaktu fizycznego, niż przez ostatnie pięć lat, zawsze był przecież tak dobry w wykalkulowane, porcjowane skrupulatnie momenty bliskości, które wydzielał jak wprawny aptekarz, by zawsze mieć nad wszystkim kontrolę. Nie umiał jeszcze tego zrozumieć, że gdzieś w bazylu zaszła zmiana i podobała mu się ta spontaniczność, bo z drugiego końca głowy odbijało się echo wyzwania, by jednocześnie zobaczyć, ile z tej spontaniczności można wytresować i jak gwałtowne będzie zadowolenie, gdyby pozwalać na nią tylko w dokładnie wyselekcjonowanych momentach. Objął ustami dolną wargę chłopaka w odpowiedzi na tę zaczepkę, tylko po to, by językiem musnąć jego wnętrze, przynajmniej to łatwo dostępne. Zachłanność gryzła Rivera w język i wargi, z tej gwałtownej eksplozji rozsypując się na coś mniejszego, drobniejszego, bardziej subtelnego, podsumowanego gryfonim mruknięciem. Przez chwilę jeszcze chwycił pas jego spodni, zanim ten zdołał mu całkowicie uciec, ale zacisnął zęby i cofnął rękę. To nie czas. Usiadł na porzuconym krześle, zarzucając nogę na nogę i przesunął się w stronę koreksu, w którym jeszcze wisiały pozostałe fragmenty kliszy. - To będę rozczarowany. - odpowiedział z prostotą, nawet nie myśląc, że taka odpowiedz spadła na ich rozmowę jak siekiera. Zaraz poprawił wypowiedź lekkim uśmiechem- To nic się nie stanie. - zapewnił, wyciągając klisze i wracając do powiększalnika- Nie każdy może być tak fascynujący, jak ja. - choć powiedział to tonem typowego, narcystycznego Bazyla, to jednak w jego głosie wyraźnie brzmiała nuta autoironii, zdradzając w tym momencie, że Bazyl ma o sobie bardzo niskie mniemanie. Ciemnia wydawała się miejscem, w którym Kane był prawdziwszym sobą, jakby to była zaklęta komnata, w której pozwalał sobie zdjąć maskę i pokazać czerwoną, spokojną twarz pozbawioną grymasów niezadowolenia. Założył nogę na nogę, opierając się ramieniem nonszalancko o blat i przyjrzał swojemu rozmówcy. Jego uważne spojrzenie mierzyło Rivera tak długo, jakby rzeczywiście zastanawiał się pomiędzy podsuniętymi mu opcjami, choć kretyński uśmiech na wargach chyba całkowicie zdradzał, która z nich jest faworyzowana w jego głowie. - To nie musi być nic wielkiego. - powiedział mimo to- Chcę zobaczyć po prostu coś, co lubisz. Ja lubię zdjęcia, nie uważam ich za interesujące. - przyznał szczerze.- Lubię książki, ale moich książek nie domagałeś się oglądać. - uniósł brwi- Legilimentą nie jestem, więc musisz coś wymyślić, albo z pozostałych odbitek nici. - odwrócił głowę, by spojrzeć na klisze ułożone na powiększalniku- To nie tak, że nie chcę patrzeć na Twoje ciało - zaczął i oblizał zęby, cmokając lekko- ale nie kupcz nim. Wolę Twój negliż w prezencie, a nie jako część transakcji. - palcem wyprostował dwie, nierówno ułożone odbitki i wrócił spojrzeniem do Rivera, unosząc wyczekująco brwi- Więc?
2 x zt
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lekcja Działalności Artystycznej zleciało mu dość szybko, ale co się dziwić, skoro bawił się wyśmienicie i potem przez cały dzień popierdalał po zamku w makijażu i kostiumie wróżki. Uważał, że Loki wykonał zajebistą robotę przy tej charakteryzacji i żal mu było się z nią rozstawać, ale w końcu musiał. Tak samo, jak musiał udać się do ciemni, by zobaczyć wyniki swojej pracy na lekcji. Było to dość irytujące, że nie od razu mógł zobaczyć swoje zdjęcia, bo nawet nie miał pewności, czy warto się dalej z tym babrać, ale skoro już zaczął to miał zamiar skończyć i tak oto ruszył na czwarte piętro z potrzebnymi zaklęciami i eliksirami. Przygotował wszystko na swoich miejscach i wziął się do roboty, choć nie mógł powiedzieć, że podszedł do tego ze specjalnym zapałem. Wyjął klisze, nawinął na co trzeba, co wcale nie było łatwe, bo wszędzie było kurwa ciemno, ale jakoś w końcu sobie chyba poradził. Potem użył eliksiru wywołującego, który musiał mieszać zgodnie z instrukcją, co trochę przypominało warzenie eliksirów szczególnie, że trzeba było też zadbać o dobrą temperaturę. Kolejny płyn, kolejne procesy, a w końcu klisza została przez Maxa wyjęta i wywieszona do wysuszenia, co mógł przyspieszyć magią, ale wolał w tym czasie pójść coś zjeść. Wrócił z pełnym brzuchem, z zadowoleniem widząc, że jego zdjęcia wężowego Lockiego wyszły praktycznie idealnie. Wziął więc je i zaniósł @Elijah J. Swansea, meldując wykonanie pracy domowej.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Niemal od razu po zajęciach, pożegnała się z Kidą i skierowała swoje kroki ku szkolnej ciemni - ciekawość zwykle dyktowała jej działania, a ta nie mogła się doczekać, by zobaczyć, co wyszło z dzisiejszej sesji. I chociaż dałaby sobie uciąć palec u prawej ręki, że część zdjęć będzie prześwietlona, to napstrykała tyle materiału, że coś się wybierze. Weszła do - a jakże, zacienionego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi na klucz. Gdyby ktoś wszedł w trakcie procesu wywoływania, wpuszczając drżące światło pochodni, to wszystko mogłoby zwyczajnie się zesrać, a klisza nadawałaby się tylko do wyrzucenia. Podważając paznokciem osłonkę aparatu, wyciągnęła ze środka kliszę, po omacku - ale ostrożnie, starając się jej zbytnio nie dotykać, nawinęła ją na spiralkę. Do specjalnego pojemnika, którego nazwa gdzieś dzwoniła jej w głowie, ale im bardziej się na niej skupiała, tym dalej jej umykała, wlała mieszankę eliksirów wywołujących. Mieszała, aż upłynął odpowiedni czas. Kontynuowała żmudny proces przygotowywania - przelewała, uzupełniała, dolewała, mieszała, głównie jednak czekała, odliczając mijające minuty. Gdy klisza w końcu była gotowa, oczy już przyzwyczajone miała do ciemności, a wokół twarzy pojawiło się jej kilka loczków - włosy reagowały na wilgoć. Wydawało jej się, że niczego nie pominęła, wywiesiła więc kliszę do wyschnięcia, samej opadając na drewniane krzesło. Zawieruszyła się w swoich myślach, bezmyślenie ugniatając wyjętą z kieszeni kulkę gliny. Zabijała czas. Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną, ale inaczej się tutaj nie dało. Finalnie jednak klisza była gotowa, tak samo, jak przygotowany wcześniej powiększalnik. Ciemnie zalało czerwonawe światło. Dopasowała obiektyw tak, by zgadzał się z wybranym przez nią rozmiarem arkuszu odbitki i zaczęła proces naświetlania. Gdy wszystkie zdjęcia były już wywołane, nie mogła dojść do innego wniosku, niż to, że Kida wyglądała przepięknie. Nawet z białą smugą promienia słońca, przecinającą ją na wskroś. A może szczególnie wtedy.
zt.
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Nic dziwnego, że jest dużo chętnych na lekcje Działalność Artystycznej, tu się nie siedzi i nie słucha nudnych wykładów, a pracuje, tworzy, pozuje i robi zdjęcia; teraz należało je wywołać. O fotografii Marcella nie wie za wiele, dlatego fotografując swojego przyjaciela, popełniła z pewnością kilka błędów. Zdjęcia nie będą idealne. No, ale najtrudniejsze przed nią, z pewnością chciała zobaczyć efekty swojej pracy. Kto by pomyślał, że Hogwart ma swoją ciemnię taka nowoczesna szkoła. Dobrze, że krukonka nie ma problemu ze wzrokiem, wywoływanie zdjęć wymaga pracy w ciemności. Najgorsze jest jednak to, że wystarczy wpuścić odrobinę światła, a wszystko zostanie zepsute. Tego nie chce, dlatego od razu, kiedy tylko przekracza próg ciemni, zamyka drzwi na klucz. Wyjmuje klisze z ostrożnością, nawijając ją na spiralkę. To wcale nie jest takie łatwe, chyba że ma się wzrok jakiegoś nocnego zwierzęcia widzącego w ciemności. Wkłada do koreksu. Potem powoli zabiera się za przygotowanie mieszanki eliksirów wywołujących, którą wlewa do pojemnika. Trzeba mieszać, przestrzegając instrukcji, a na dodatek pilnować temperatury; ciepło niszczy, zimno nic nie pokaże. Przelewanie, płukanie, wlewanie i przede wszystkim cierpliwe czekanie. Trzeba pamiętać o tak wielu rzeczach, tak więc Hudson przez moment zastanawia się, czy niczego nie pominęła. Na koniec zostaje wywiesić klisze do wyschnięcia. Potem znowu dużo cierpliwości i kilka machnięć różdżką, aby dopasować zdjęcia do odpowiedniego rozmiaru odbitki, rozpoczynając proces naświetlenia. Wywołane zdjęcia nie wszystkie są dobre. Widać błyski słońca lub aparat był źle ustawiony. Szkoda, gdzieś w głowie Marcelli pojawia się ta myśl, aby następnie skupić się na Artiem, który prezentuje się na tych zdjęciach bardzo dobrze, nawet jeśli nie są one do końca idealne.
| zt
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Tak jak kochałam samą czynność robienia zdjęć aparatem, tak też lubiłam je później wywoływać w ciemni. To zdecydowanie nie był mój pierwszy raz z tego rodzaju pracą. Uwielbiałam zajmować się fotografią, dlatego aż tak bardzo nie stresowałam się, że coś mi nie wyjdzie i popsuję zdjęcia Anny. A żałowałabym tego, bo wyszła na nich fenomenalnie i szkoda byłoby zmarnować naszą wspólną pracę. Dlatego w wolnym czasie poszłam do ciemni, upewniając się, że akurat nie będzie zajęta przez żadnego innego ucznia. Przyzwyczaiłam się do pracy w całkowitych ciemnościach przy wyciąganiu klisz, dlatego zrobiłam to sprawnie, już po chwili nawijając film na spiralkę, którą następnie umieszczało się w koreksie. Wszystko to brzmiało dość skomplikowanie, a samo pomieszczenie przypominało dziwnego rodzaju laboratorium, ale na szczęście ja wiedziałam, jakie są kroki. Największe prawdopodobieństwo dania ciała oczywiście było przy etapie z eliksirami, bo tych trzeba uważnie pilnować. Po umieszczeniu wrażliwego materiału w pojemniku mogłam zapalić czerwone lampy nadające pokojowi charakterystyczny wygląd. Wlałam wywoływacz do pojemnika, kontrolując czy jego temperatura jest optymalna, bo zbyt ciepła mogła zniszczyć klisze, a zbyt zimna nie wywołać zdjęć. Mieszałam chemikalia, zerkając na zegar, aby odpowiednio długo przeprowadzać ten proces, potem wymieniłam wywoływacz na zwykłą wodę, aby przepłukać koreks. Następny był utrwalacz, który też wymagał trzymania przez pewien czas. Proces się powtarzał, a po zabezpieczeniu pojemnika przed zaciekami można było wreszcie wyjąć kliszę. Za pomocą szczypiec delikatnie zawiesiłam ją na suszarce. Obserwowałam z fascynacją, jak powoli zdjęcie staje się wyraźniejsze. Wyszły mi naprawdę perfekcyjnie, nie mogłam dopatrzeć się błędów. Może jednak co nieco potrafię robić z aparatem, nawet gdy nie chodzi o moje ulubione rozmazane i niewyraźne fotografie.
/zt
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Stawiał właściwie pierwsze kroki w fascynującym świecie magii fotografii. Z niecierpliwością oczekując na owoce swojej pracy, wkroczył do pokoju, który pełnił funkcję magicznej ciemni. W rękach trzymał starannie owinięty, mały pakunek zawierający film z negatywami. Były to jego pierwsze zdjęcia, które udało mu się wykonać podczas poprzedniej lekcji działalności artystycznej. Była to dla niego chwila, która miała sprawdzić, czy jego umiejętności i intuicja prowadzą go w dobrym kierunku. Powietrze w ciemni było gęste od aromatu specjalnych płynów fotograficznych, a blask czerwonej lampy oświetlał ciemność, tworząc nierealny i magiczny klimat. Lockie wziął głęboki oddech, przypominając sobie wszystkie instrukcje i zasady, które nauczył się podczas lekcji. Ostrożnie rozwinął film i umieścił go w specjalnym zbiorniku, następnie zaczął powoli obracać pokrętło, aby równomiernie rozprowadzić chemikalia. Wiedział, że każdy ruch musi być dokładny i przemyślany, a czas wywoływania musi być ścisłe przestrzegany. W jego głowie ciągle rezonowały mu słowa ojca "Cierpliwość i precyzja, to klucze do sukcesu w tej sztuce". Po kilku minutach nadszedł czas na pierwsze sprawdzenie negatywów. Delikatnie podniósł krawędź filmu i przyjrzał się obrazom, które zaczęły się na nim rysować. Zdjęcia wydawały się być obiecujące, a momenty pozowania Maxa uchwycone na filmie przynosiły z powrotem wspomnienia z lekcji. Kolejnym krokiem było przeniesienie filmu do kolejnego roztworu, aby zatrzymać proces wywoływania i zabezpieczyć negatywy. Śledził uważnie zegar, starając się nie przekroczyć nawet o sekundę wyznaczonego czasu. Wiedział, że każda pomyłka mogłaby zniszczyć jego pracę, a nie sądził, że Solberg da się namówić na bycie wróżką kiedykolwiek więcej w życiu. Gdy negatywy były już gotowe, delikatnie je opłukał wodą, a następnie powiesił do wyschnięcia. Stał obok, obserwując, jak krople wody spływają z filmu, z każdą kroplą odsłaniając coraz więcej szczegółów zdjęć. Po wyschnięciu, przyszedł czas na ostatni etap - wywołanie odbitek. Lockie wybrał kilka negatywów, które wydawały mu się najbardziej udane i przystąpił do pracy. Przy użyciu specjalnego powiększalnika, przeniósł obrazy na papier fotograficzny, a następnie zanurzył odbitki w kolejnych roztworach, aby uwydatnić kolory i szczegóły. Patrząc na powstające zdjęcia, czuł jakąś niejasną satysfakcję i dumę ze swojej pracy. Wiedział, że to dopiero początek jego przygody z magią fotografii, ale był pewien, że znalazł coś, co mogło naprawdę zająć go na długi czas.
Na Merlina, to szalone. Bo co ona wie tak właściwie o robieniu, a tym bardziej wywoływaniu zdjęć? Niemniej w przeddzień nadsyłania prac domowych stawiła się niechętnie w ciemni, aby spróbować swoich sił w tej trudnej sztuce. Trzymając w ręku dokładnie instrukcje co należy robić po czym, weszła do ciemni przez śluzę, uważając, aby nie wpuścić do faktycznego pomieszczenia niepożądanego światła. Podzieliła wszystkie potrzebne rzeczy na dwie strefy – mokrą i suchą. A potem, no cóż, z największą ostrożnością wyjęła kliszę z aparatu i nawinęła ją na spiralkę. Nie było to łatwe zadanie, bo nie mogła przecież rzucić sobie Lumos, który to zniweczył by jej ciężką pracę okupioną cierpieniem. Na szczęście tę czynność ćwiczyła jeszcze w dormitorium, także jakoś to jej się udało. Umieściła kliszę w odpowiednim miejscu, a następnie dodała eliksir. Powolutku, nigdzie jej się przecież nie spieszyło, w końcu jedynie robiła to na ostatnią chwilę. Modliła się w myślach, aby eliksir faktycznie był w odpowiedniej temperaturze. No cóż, najwyżej da ciała – nie byłby to pierwszy raz, ale zależało jej na dobrej ocenie z DA. Po chwili przelała eliksir to innego pojemnika, a zdjęcia ostrożnie zalała wodą. Spłukała resztki magicznej substancji i wylała to, co pozostało. Potem wlała kolejny eliksir, tym razem utrwalający i odczekała te kilka potrzebnych minut. I znowu – wylała go, przepłukała wodą i wlała kolejny, tym razem eliksir zapobiegający zaciekom. No w końcu przyszedł czas na wysuszenie kliszy.
Gdy zdjęcia były już suche, Vera pocięła je z należytą starannością. Kolejnym krokiem z karteczki, którą wykuła na blachę było naświetlenie zdjęcia odpowiednim zaklęciem. Trochę się z tym męczyła, w końcu to czas był tu najważniejszy. Ale po kilkunastu minutach, może godzinie efekt jej pracy był już gotowy.
W końcu wyszła z ciemni i okazało się że… zrobione przez nią zdjęcia miały beznadziejne światło! Czyżby robiła je pod słońce? Cholera, pomyślała dziewczyna, chowając je do książki. No cóż, ale wykonana praca to wykonana praca. Mogła mieć tylko nadzieję, że to, że nie są i d e a l n e nie będzie specjalnie rzutować na jej końcową ocenę.