Znajduje się w lochach. To za nią kryje się wejście do Pokoju Wspólnego i dormitoriów Slytherinu. Po podaniu hasła, ściana rozsuwa się, ukazując tajemne przejście.
- Eliksiry to jest to, co mnie interesuję. Oprócz tego to Czarna Magia, a OPCM również. Zapisałam się także na Numerologie. Rodzice tak chcieli, bo powiedzieli, że mi się to przyda. Szli razem chwile czasu. Czyżby Randen’owi było zimno? Jej to nie przeszkadzało. - Zachęcam Cię, abyś zapisał się na eliksiry. Są naprawdę ciekawe i mówię Ci, że warto. Zatrzymali się przed kamienną ścianą. - Jak na razie, numerologia to dla mnie czarna magia – zaśmiała się od porównania. Lubi się uczyć Czarnej Magii, zna jej każdy sekret, a tu porównuje do niej coś, czego nie potrafi. Śmieszne.
Z jakiegoś powodu udawanie dzikiego zwierza, pana dżungli i króla lasów zakazanych nie nudziło się Vincentowi, a jego zabawowa agresja zaczynała przybierać na sile. Pazury zaczęły znaczyć pierwsze szramy na przedramionach Katariny, pokazując, że podwinięcie rękawów miało swój plus. Na zadrapaniach powoli wykwitały drobne czerwone kropelki, które jednak szybko zasychały. Kot musiał bardzo dużo czasu spędzać używając swoich szponów naczelnego myśliwego puszczy, bo nie były tak ostre jak u typowych kanapowców. Z tego co pamiętała Vincent był bliżej właśnie tej wygodnickiej grupy, ale z drugiej strony kilka dni szwendania się jak smród po gaciach mogło odcisnąć na kocie swoje piętno. Nie usłyszała kroków, za to głos już był ciężki do zignorowania. Doskonale wiedziała, że obecnie prawie nikt tędy nie przechodził, więc o ile intruz nie zamierzał zaznajamiać się z futrzakiem to kieruje nonszalanckie powitanie właśnie do niej. A niech to, najprawdopodobniej będzie musiała się wysilić, aby dopasować swoja osobowość do oczekiwań rozmówcy, przynajmniej na parę minut dopóki go nie spławi albo dowie się co ten chce i jak sama może to wykorzystać – wtedy dopiero go spławi. Naturalnie w taki sposób, aby ten nie podejrzewał nawet, że został odprawiony jak byle dzieciak na posyłki. Podniosła wzrok i spojrzała na starszego ucznia, właściwie studenta. Wciąż jeszcze odruchowo używała starego nazewnictwa, w końcu zaczęła kontynuację nauki dopiero w tym roku. Kojarzyła go, nawet potrafiła sobie przypomnieć jego imię, choć nazwisko nigdy nie zwróciło jej uwagi na tyle, aby zaprzątać nim sobie wartościową przestrzeń swej pamięci. Nie poświęcając więcej niż dwie sekundy na oględziny osoby jegomościa jej wzrok szybko zszedł nieco niżej – tylko nieco i zatrzymał się na zwierzaku. Pręgowany kot. Rozczochrany kot, który chyba za wszelką cenę próbował wyrwać się z niewoli, z miernym skutkiem jak na tak „płynne” stworzenie. Dzięki temu jednak dojrzała charakterystyczną plamkę białego futra pod lewą łapą. Wróciła do miąchanego wcześniej zwierzaka, podniosła bezceremonialnie jedną z jego nóg, korzystając z tego, że ten wciąż wgryzał się zajadle, acz nieskutecznie w nadgarstek Katariny. Nie miał białej plamki. - Hm. – mruknęła do siebie, po czym korzystając z poślizgu odsunęła fałszywego Vincenta na dobre parę metrów, na co zdezorientowany agresor jej pozwolił, fukając dziko jak tylko już się zatrzymał. – Było miło. Podniosła się powoli, zmuszając się, aby w najmniejszym stopniu nie zdradzić jak bardzo jej się nie chce. Odruchowo otrzepała spódnicę od mundurka, po czym jak gdyby nigdy nic podeszła do Roibhilína, bo tak chyba miał na imię. Uśmiechnęła się urokliwie, przywdziewając jedną z setek masek, które trzymała w zanadrzu. - Hej. Na takich jak ty można zawsze liczyć, szczególnie gdy chodzi o zwierzęta, prawda? Jestem wdzięczna za przyniesienie mi Vincenta, martwiłam się o tego puszystego diabła. – powiedziała lekko, nawet w jej głosie zabrzmiała autentyczna wdzięczność, choć w myślach powtarzała jedynie „oddawaj sierściucha i idź gnębić Puchonów czy co tam tacy jak ty robią”. Pogłaskała tym razem już na pewno swojego kota, który najpierw złapał jej dłoń w swoje drobne ząbki, następnie ją obwąchał, a potem z mruczeniem nadstawił głowę po dalsze pieszczoty. Tak, na pewno nie podrabianiec. Wystawiła ręce, czekając na przyjęcie daru od jej wybawcy, bohatera i inne takie brednie. - Tylko ostrzegam, ma brzydki zwyczaj sikania w losowych momentach. Problemy z pęcherzem, stara sprawa. – dodała z zażenowaniem pomieszanym z rozbawieniem. Oczywiście kłamała, jej kot był zdrów jak ryba, ale liczyła, że dzięki temu Ślizgon szybciej zwróci jej pupila i będą mogli przejść do żegnania się. Kołdra nadal wzywała ją podszeptami rozkoszy i obietnicą ciepła, ciasno oplatającego całe jej ciało.
Potrzebował zaledwie pół sekundy, żeby opanować naturalną reakcję organizmu, a że był uczony kłamstwa i udawan łagodnej sztuki dyplomacji, to nawet przez chwilę nie było widać grymasu który wręcz cisnął mu się na usta. Ze wszystkich kobiet w tej szkole, których zapewne było w cholerę, musiał natrafić akurat na taką której nieświadomie gwizdnął kota. Nienawidził oddawać swoich łupów i pierwszym co przyszło mu do głowy, było kazać jej się...kochać, zabrać kota i po prostu sobie pójść. Prawdopodobnie by tak zrobił, gdyby nie fakt że miał słabość do rudzielców i gdyby nie to że kocur coraz bardziej mu się wyrywał. Z dwojga złego, jak i tak ma ochotę skręcić sierściuchowi kark, to chyba na lepsze mu wyjdzie jak zaplusuje jako odważny, prawy i dzielny bohater, który uratował kocisko z ciężkiej sytuacji, czy tam jakieś inne pierdoły. Nawet zrobiłby to bez wahania i zaczął się przechwalać od ręki, aczkolwiek jedna rzecz mu w dziewczynie nie odpowiadała. Była Ślizgonką, z przyklejonym do twarzy uśmiechem radosnego podlotka. Oczywistym było że i takie się zdarzały, aczkolwiek gdyby mógł tak lekkomyślnie do kogoś podchodzić żeby wierzyć w każdy wyraz twarzy którym go częstują, to nadawałby się co najwyżej do Gryffindoru. Lata tłuczenia mu do łba podstaw dyplomacji i manipulacji sprawiały, że znacznie ostrożniej podchodził do "wdzięczności". Oczywiście, możliwe że miał już po prostu paranoję, ale spodziewał się raczej czegoś w stylu "oddawaj mojego kota Ty zwyrodniały padalcu, bo wyrwę Ci jądra razem z kręgosłupem". W każdym razie on tak by zrobił. Było jeszcze coś, co zdecydowanie nie przypadło mu do gustu. "Na takich jak Ty". Jasne, mogło to oznaczać "przystojnych, dystyngowanych młodzieńców z twarzą anioła" ale chyba nikt jeszcze nie użył zwrotu "takich jak Ty" w pozytywnym znaczeniu. Przez krótką chwilę chciał nawet wygarnąć tej rudej małpie jak ktoś jej statusu powinien sie do niego zwracać, ale ukrył to za beznamiętnym znudzeniem wypisanym na twarzy. Był już prawie pewny że trafił na czystokrwistą niewiastę - wyglądała na nieźle nauczoną. Mógł grać w jej grę, urwać ją albo zacząć własną - jeszcze nie postanowił czy faktycznie spróbuje ją poderwać, urwać spotkanie czy wręcz ukarać za zwracanie się do niego w tak pozbawiony szacunku sposób. Miał jeszcze chwilę by się zastanowić. - Nie ma sprawy, takie jak Ty lubią gdy oddaje się im ich własność - odbił beznamiętnie po czym oddał jej kota. Szczerze mówiąc wolał nie sprawdzać czy historyjka z pęcherzem jest prawdziwa. Gdyby kocisko faktycznie go obsikało, to dokonałby rytualnego morderstwa zarówno na zwierzaku jak i na właścicielce. - Problemy z pęcherzem? Nie wiedziałem że Twój kot jest aurorem - odparł jeszcze pół żartem pół serio. Prawda była taka że w biurze aurorów cuchnęło. - Roibhilín Eóganacht - przedstawił się, skłonił się lekko i ujął jej dłoń, po czym złożył na niej pocałunek. A co, trochę powygłupiać się z etykietą każdy może. Jego maniery były co prawda równie fałszywe jak jego spokojne oblicze, ale wiedział jak dobrze je symulować, więc co mu szkodziło? Mimo wszystko gdzieś tam w środku odczuwał pewien niepokój. Jego wewnętrzny instynkt podpowiadał mu że ten egzemplarz rudzielca to nie jest tępa pinda, którą wystarczy że obsypie złotem i już będzie dla niego tańczyć. A takie potrafiły być uciążliwe. Coś o tym wiedział, w końcu o ile to jego ojciec był ponoć głową rodu, to dyplomacją, trucicielstwem i malwersacją zajmowała się jego matka. To nauczyło go, że kiedy jego wewnętrzny instynkt podpowiada mu że dana niewiasta może nie być pustym workiem na jego genitalia, to spodziewać się chytrej żmii. A to już mogło być całkiem zabawne. Trochę rozrywki nigdy nikomu nie zaszkodziło, w końcu rozrywka prowadzi do uciechy. A uciecha do szczęścia. Let's play, przypadkowy rudzielcu ze Slytherinu.
Takie jak Ty – sprytnie, musiała przyznać. Wychwyciła zgrabnie ukryty przytyk i musiała przyznać, że w tym wypadku dała się łatwo zrobić. Chyba faktycznie zmęczenie daje o sobie znać, skoro popełnia tak dziecinne błędy. Być może Roibhilín miał co nieco oleju w głowie, choć nijak nie potrafiła sobie przypomnieć, by jego osoba zwróciła na siebie jej uwagę na którymkolwiek roku. Jasne, nie byli w tych samych klasach, jednakże co sprytniejsze, bardziej charakterystyczne pod kątem inteligencji jednostki łatwo zapadały jej w pamięć, dostając z miejsca plakietkę potencjalnego zagrożenia na arenie mistyfikacji. Po sobie widziała jak wielką bronią jest sztuka kłamstwa i aktorstwa, a każdy kto przejawiał w niej talent powinien być traktowany jak drapieżnik tylko czekający na dogodny moment do ataku. Mimo to zupełnie nie dała mu odczuć, że w tym jednym jedynym przypadku odkrył jej karty. To tylko malutkie rozdanie, poświęci je bez żalu jak pionki na szachownicy, byleby wyjść z potyczki obronną ręką. Parsknęła niewymuszonym śmiechem, po raz kolejny powtarzając sobie w myślach pobożne życzenie, aby Ślizgon przypomniał sobie o czajniku na palenisku i szybko zszedł jej z oczu. Całe szczęście, manewr z pęcherzem okazał się skuteczny i w następnej sekundzie Vincent już siedział w ramionach swej pani. Przez parę dni nieobecności musiał się średnio bawić, gdyż od razu przylgnął do niej, nie mogąc się zdecydować czy chce zwinąć się w kłębek chroniony przed światem, czy też preferuje rozpoczęcie wspinaczki na czubek głowy Katariny. Każdy przecież wie, że zło tego świata nie ma dostępu do głowy rudzielca – gdyby nie fakt, że równie dobrze mogło z niej wychodzić. Uniosła brew, obserwując popis wysokiej kultury w wykonaniu Roibhilína. No świetnie, najwyraźniej trafił jej się czystokrwisty. Obecnie rzadko widywało się tak specyficzny sposób witania niewiast, na dodatek Pride mogła z łatwością zauważyć, że chłopak doskonale wie co robi, a każdy jego gest czy nawet wypowiadanie poszczególnych sylab jest dopracowane latami ćwiczeń. Tacy byli najgorsi, choć bardzo prości w obsłudze, gdy miała jakiś konkretny interes. Tacy zazwyczaj mieli manię na punkcie swojego urodzenia, a to potrafiło irytować na dłuższą metę. - Katarina Vanora Pride – aczkolwiek samo „Katarina” wystarczy. Bardzo miło poznać. – powiedziała, przybierając tym razem uśmiech numer piętnaście czyli „och ach jakże mi się teraz miło i wyjątkowo zrobiło, wręcz jestem speszona”. Stanowiło to o tyle wyczyn, że świadomość nie zbliżania się do dormitorium podnosiła jej ciśnienie. Miała wrażenie, że jeszcze kilka sekund i mięśnie twarzy zaczną jej drżeć, co zniweczy wszelkie starania jakie poczyniła już odruchowo przy spotkaniu z tym zapewne zapatrzonym w siebie i swój rodowód jegomościem. Po jaką cholerę w ogóle ona to ciągnie? Łóżko jest tam, ona tutaj, a ten typ stanowi niepotrzebną przeszkodę. Odchyliła głowę do góry, westchnęła ciężko, po czym odstawiła Vincenta na kamienna posadzkę, gdzie ten zaczął kręcić ósemki wokół jej nóg. - Dobra, mniejsza z tym wszystkim. Bez urazy, ale nie chce mi się dzisiaj, po miłe słowa i inne takie wróć kiedy indziej. Ja jestem zmęczona, twój żart z aurorami był średni, ale powitanie pierwsza klasa. Oby tak dalej. – pokazała kciuki uniesione do góry, po czym odwróciła się bez zbędnych ceregieli, przy okazji potykając się o kota pełnego miłości. – Nosz kurwa mać. Pierdoło, zjeżdżaj do siebie, idziemy spać. Tak, doskonale wiedziała, że to „do siebie” oznaczało tez jej łóżko. Tak, Vincent wciąż mógł liczyć na miłe mizianie za uchem. Nie, nie była zadowolona z takiego obrotu spraw, ale prezentowało się to jako jedyny słuszny scenariusz. Woli to sama zakończyć w taki sposób niż doświadczyć tego jak jej maska rozpada się w trakcie kłamstwa. To wygląda tak amatorsko u podlotków, nie wybaczyłaby sobie czegoś równie odrażającego, a ego szlachetki nie było warte aż tyle, by ryzykować.
Tylko resztką siły woli powstrzymał się od "taa, jasne" na standardową formułkę "bardzo miło poznać". Miał pewne doświadczenie w obserwacji kobiet które interesował - jej postawa była tak bardzo daleko od "miło poznać" jak to tylko możliwe. Zastanawiał się jak długo dziewczyna będzie udawać. Jego też już zaczynało to męczyć - standardowa wymiana uprzejmości była bardzo piękna i w ogóle, aczkolwiek nie lubił gdy ktoś próbował uchodzić za sprytniejszego niż on. Wolał zawsze wiedzieć czy ma do czynienia z wrogiem, podnóżkiem czy kimś kto może go zainteresować w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Gdy ktoś uparcie mówił co innego niż okazywał swoją mową ciała i próbował się bawić w drobne kłamstewka doprowadzało go to wręcz do wewnętrznego szału. Wreszcie nadszedł jakiś przełom. Dziewczyna otwarcie zdradziła się z brakiem zainteresowania. Normalna osoba zapewne odeszłaby zawiedziona czy przygaszona, albo spróbowała się odgryźć w jakiś śmieszny sposób zanim sobie pójdzie. On był jednak na to trochę zbyt dumny i nie bardzo potrafił znieść chwile w których nie był w blasku uwielbienia otaczających go osób. - Fakt, żart był niespecjalny. Zaledwie niewiele lepszy od Twojego kiepskiego aktorstwa. Bez mowy ciała wywiedziesz w pole co najwyżej kretyna, z gatunku tych którzy dają do ręki różdżki całej tej hałastrze dookoła - odparł chłodno, acz spokojnie i tylko pewien rodzaj specyficznych ogników w jego oczach, mógł zdradzić że jest tą sytuacją nieukontentowany. Prawda jest taka, że gdyby negatywne emocje mogły być odczuwalne przez system nerwowy, to każdy kto zbliżył się do niego kwiczałby z bólu jak zarzynany prosiak. Wtem przypomniało mu się o czymś. Skoro już nie musieli się wydurniać, to pora przejść do kwestii którą odsunął na później. Czemu miałby nie zagrać uczciwie, skoro i ona postanowiła odkryć się przed nim? W końcu jest coś, co miało być zachętą, a skoro nie zadziałało jak należy to co mógł zrobić? Metoda wychowawcza kija i marchewki musi być przeprowadzana konsekwentnie. Na jego twarzy wykwitł perfidny uśmiech. Warto go docenić, bowiem to jedna z niewielu rzeczy które okazywał światu zewnętrznemu a które były szczere. Podszedł do dziewczyny, chwycił kota pod pachami i zgarnął go ze sobą mrucząc pod nosem: - Looted Odwrócił się na pięcie i już miał sobie iść, ale obejrzał się jeszcze przez ramię i mruknął: - Bez urazy, mi też się odechciało. Kota zabieram, teraz jest już mój
Spodziewała się, że jej towarzysz rozmowy będzie średnio zadowolony z takiego obrotu spraw. Nic dziwnego, zapewne ktoś taki rzadko spotykał się z takim traktowaniem, a jeśli już nadarzała się okazja to wrogiem zostawał inny chłopak i mogli sobie dać sprawiedliwie po mordach – kolokwialnie rzecz ujmując. Potem mogli się nienawidzić, pójść na kilka (lub kilkanaście) głębszych, omijać szerokim łukiem – multum opcji. Obecnie Katarina miała tylko nadzieję, że na tych mało kreatywnych ripostach się skończy, a ona niedługo zniknie za tak dobrze znajomą ścianą. Nawet zamachała ręką słysząc jak Roibhilín próbuje się odgryźć. Gdyby nie fakt, że nie była zakompleksionym pisklęciem i doskonale zdawała sobie sprawę z poziomu swoich umiejętności to może by się przejęła. Może. Tak samo może faktycznie jej język ciała nie był tak doszlifowany jak zazwyczaj, jednakże nie miała tego sobie za złe. Przez zmęczenie nie była w formie, zresztą sama ucięła tę idiotyczna paraolimpiadę obojga stron. Co za dużo to niezdrowo, a fuszerki nikt nie lubi. - Typowe farmazony. – mruknęła już pod nosem, znowu przecierając kark. Waga książek doprowadzi ją na skraj wytrzymałości fizycznej, a wolała jednak zostać w szczytowej formie. Sprawność języka i mimiki twarzy to jedno, ale ciało nie mogło zbytnio odstawać. Już miała spojrzeć z politowaniem na Vincenta, wiedząc, że kot i tak nie odpowie jej podobną ekspresją, gdy tym razem usłyszała kroki. Szybkie, nieco zbyt ciężkie jak na jej gust. No proszę, czyżby zamierzał przejść do rękoczynów? Cóż, poniekąd by na to zasłużyła, jednakże z radością zostawiłaby mu kilka głębokich zadrapań, a przy odrobinie szczęścia zdołałaby uszkodzić przynajmniej jedna gałkę oczną. Wizyta w skrzydle szpitalnym naprawi tak drobne urazy, aczkolwiek tego typu proces w kwestii wybitnie delikatnej części organizmu należało do wybitnie nieprzyjemnych. Chciała się obrócić szybko, układając dłonie tak, by mieć jak najlepszy pierwszy chwyt lub zamach i …zdębiała. Ten pożal-się-Morgano szlachetka właśnie złapał jej kota i zaczął odmaszerowywać ze swoją zdobyczą. Przez dobre trzy sekundy na jej twarzy malował się przekaz „co proszę?” pomieszany z „co tu się odmerliniło”. Oczami wyobraźni już widziała jak walczy o zadanie jak największych obrażeń we własnym zakresie, a ten gówniarz (nie ważne, że znajdował się rok wyżej) ot tak zabiera jej zwierzaka. - Czy tobie się coś nie pomyliło? – wyrzuciła z siebie w pierwszej chwili i choć na jej twarzy znów wykwitł uśmiech to tym razem mógł ociekać najbardziej upierdliwą i bolesną trucizną. Tak uśmiechałaby się lwica, która młode właśnie zacząłeś trącać badylem. Zerwała się z miejsca, zrzucając z głośnym łoskotem torbę na posadzkę. Potrzebowała każdego sposobu na nadrobienie szybkości. Stanęła tuż przed Ślizgonem, szybko zauważając różnicę we wzroście. No cóż, nie w takich sytuacjach się bywało. - Oddaj go. – powiedziała twardo, acz cicho. Cała jej postawa jednak zdradzała, że nie zniżyła głosu ze strachu przed wyższym kolegą z domu węża, raczej podprogowo wysyłała sygnały ostrzegawcze. – Słuchaj, naprawdę nie mam ochoty się z tobą przerzucać głupimi zaczepkami, szczególnie, że z jakiegoś powodu nie przeszkadza ci perspektywa bycia obsikanym. Co kto lubi, jasne. Ja lubię na przykład swojego zwierzaka, więc liczę, że zaraz z powrotem będzie hasać radośnie po ziemi. Patrzyła mu prosto w oczy bez cienia strachu czy wahania, z lekko rozchylonymi ustami, jakby w każdej chwili była w gotowości, aby wgryźć się w gardło Roibhilína. Mimo to, mięśnie zdradzały, że zachowuje względne panowanie nad sobą. Asekuracyjnie jedynie wyciągnęła przed siebie dłoń, zatrzymując ją około pięć centymetrów od klatki piersiowej Ślizgona, jakby przy pierwszej okazji zamierzała podjąć próbę zatrzymania go chociażby za fraki. Ona wszystko zrozumie, ale branie kota za zakładnika to już przesada.
Zawsze był niezrozumiany i źle odbierany. To fakt. Chociaż, szczerze mówiąc komu mogłoby przyjść do głowy że on tak po prostu weźmie kota i stwierdzi że jego? Sztampowe myślenie go nie obowiązywało, bo był nieprzewidywalną, paskudną, cyniczną gadziną, a kot był całkiem ładny - nie wadziło mu to że właśnie złupił sobie nowe zwierzątko. - Tak coś czułem, że będzie za mną jeszcze ganiać. Typowe - mruknął sam do siebie, słysząc że koleżanka z domu węża postanowiła odzyskać to co sobie przygarnął. Ludzie nigdy nie potrafili zrozumieć prostych obwieszczeń. Przecież wyraźnie powiedział że kot już należy do niego. Miał jej to wysłać sową, w trzech kopiach, z dwoma zdjęciami kota, tym jednym oskalpowanym czy jak? Prychnął pod nosem. On chyba naprawdę mówił jakoś niewyraźnie, albo to po prostu jego irlandzki akcent sprawiał że mało kto rozumiał proste polecenia czy informacje. Oni wszyscy byli takim utrapieniem. - Nie, raczej nie, wszystko w porządku, dziękuje za troskę - odparł tylko i naprawdę próbował sobie pójść, ale rudzielec mu na to nie pozwolił i perfidnie przed nim stanął. Po raz kolejny go zirytowała. Ojciec kiedyś nauczył go, by Ci którzy nie podążają za nim i nie wykonują jego rozkazów, nigdy nie dostawali prawa patrzyć mu prosto w oczy. To było uwłaczające. Osoby które próbują stawać przeciw niemu, powinny stać z opuszczoną głową. Tylko jeden nerw na twarzy mu drgnął, cała reszta jego ciała nie zdradzała tego że jest bardzo blisko do zaatakowania jej i nauczenia szacunku do "takich jak on". Chociaż całkiem podobały mu się emocje którymi teraz emanowała, które na pewnym poziomie podprogowym wychwytywał. Chyba ją wkurzył, a ona zaś przekonana jest że może próbować wystąpić przeciw niemu - zawsze bawiła go taka przesadna pewność siebie. Ba, być może nawet naiwność. Mury szkolne co prawda potrafiły chronić całkiem nieźle przed wymierzaniem odgórnie zasądzonej sprawiedliwości, jednakże nikt chyba nie sądził że będą one skuteczne przez cały czas? Już chciał faktycznie zrobić jej porządną krzywdę aby udowodnić swoją wyższość, choćby i siłą, ale wpadł mu do głowy nawet lepszy plan. W życiu nie oddawał tego co złupił, to fakt. Nie był też jednak idiotą - zawsze miał nosa do opłacalnych wymian, a tutaj szykowała się jedna z nich, nawet jeśli dziewczyna jeszcze nie przeczuwała jak zajebisty interes ubiją. - Oczywiście. Jak mógłbym Ci odmówić - jawnie zakpił, ale odstawił kota na ziemię. A co, niech sobie sierściuch pohasa swobodnie, zwracał mu wolność. Miał lepszy pomysł na spędzenie wolnego czasu niż niańczenie kociska, więc był to mało wartościowy łup. Nadeszła pora żeby przejść do wzięcia sobie czegoś lepszego, w końcu nie będzie rozmieniał się na drobne. Skoro już sama zmniejszyła dystans, to co będzie sobie żałował. Chwycił ją za gardło, przyciągnął i najzwyczajniej w świecie pocałował w najbardziej inwazyjny sposób, jaki mogłaby sobie wyobrazić w swoich najśmielszych snach. Poddusił ją lekko, ale już po chwili przerwał kontakt ich ust. Rozluźnił chwyt na tyle by nie wyciskać z niej powietrza, ale nie na tyle by nie mógł do tego wrócić gdyby próbowała go jeszcze irytować. - Looted - rzucił perfidnym tonem, utrzymując kontakt wzrokowy i posyłając jej zaczepne spojrzenie. Jak się bawić, to się bawić.
Gdyby tylko była w stanie dosłyszeć co Roibhilín mruczy sobie pod nosem to zagotowałoby się w niej, choć na zewnątrz wciąż bardziej by przypominała czającą się na horyzoncie burzę. Może i zbyt żywiołowo podchodziła do intruza w jej codzienności, jednakże nadal hamowała znaczną większość uczuć, które kołatały się w zarówno w jej sercu jak i głowie. No dobrze, może połowa nie wychodziła na światło dzienne, aczkolwiek to i tak dużo. Tego typu teksty, które zdradzały wybujałe ego działały na Katarine jak płachta na byka, z tym że dziewczyna kumulowała w sobie rosnącą irytację i pogardę, by w odpowiednim momencie wstrzyknąć jad jak najbliżej kluczowych organów. Krótka, choć zdecydowanie za bardzo przedłużająca się chwila, w której oboje lustrowali się wzrokiem podnosiła tętno rudowłosej. W oczekiwaniu na tak najgorsze było rosnące napięcie, bo przecież spodziewasz się go w każdej, dosłownie każdej milisekundzie, a im dłużej on nie nadchodzi, tym ciało bardziej stara się przygotować. Ułomny mechanizm, całe szczęście, że znalazła trywialny, choć mało intuicyjny sposób, aby go spowolnić. Kto by wpadł na to, że napinanie i rozluźnianie mięśni nóg przynosi tak zbawienne efekty? Oczywiście, mogła pierwsze wyprowadzić atak, jednakże zdolności kalkulacji miała jak najbardziej na odpowiednim poziomie i nijak nie wypadała korzystanie ze starszym, wyższym i już na pierwszy rzut oka silniejszym osobnikiem płci męskiej po przeciwnej stronie ringu. Bardziej grała na zwłokę, chcąc sprowokować irytację, by wymanewrować w końcu poddanie się Roibhilína, który uparcie nie chciał sobie dać na wstrzymanie, pokląć na nią i odejść uniesiony bezpodstawną dumą. Szlag by to wszystko. Wychwyciła kpinę w jego głosie, na która po prostu przewróciła oczami. Już nie chciało jej się powtarzać w myślach jak bardzo mało oryginalnie wypadał ten oto jegomość, szczególnie, że o dziwo faktycznie wypuścił Vincenta, który gdy tylko dotknął łapkami posadzki to od razu zaczął się myć. Potem zerwał się jak oparzony, odbiegł na przeciwną stronę korytarza i tam kontynuował toaletę. Biedny zwierzak, ten to dopiero musiał być zdezorientowany – łapią, nie puszczają, potem jednak oddają, kopią, znowu łapią i znowu puszczają. Jak żyć? Spojrzała w ślad za swoim pupilem, po czym odwróciła się do Ślizgona, chcąc mu krótko, zwięźle i na temat podziękować – albo raczej rzucić coś w stylu „można? Można”. Ledwo jednak otworzyła usta poczuła jak na jej szyi zaciska się dłoń. Odruchowo sięgnęła do niej, aby próbować się wyrwać, jednakże chwilę później znieruchomiała prawie całkowicie. Jedynie klatka piersiowa zdradzała, że płuca usilnie pracują nad wymianą tlenową, która napotkała pewne przeszkody. Spodziewała się użycia przemocy, jak najbardziej brała pod uwagę chęć uderzenia jej czy szantażowania przy użyciu siły – tego jednak nie ujęła w kalkulacjach w żadnym momencie. Czując mocno przyciśnięte wargi Roibhilína do swoich własnych, jego język, który bez pardonu wdzierał się w jej usta miała ochotę go ugryźć, zaprotestować, jednakże w takiej a nie innej pozycji to co z niej wyszło bardziej przypominało jęk. Nie do końca taki miała plan. Z drugiej zaś strony… Było to ciekawe. Musiała mu oddać – zaskoczył ją i to w najbardziej nietuzinkowy sposób, jakiego doświadczyła do tej pory. Z lekkim zawodem przyjęła zakończony pocałunek, choć jej ekspresja nie pozwoliłaby nikomu na odgadnięcie myśli Katariny – chwyt za gardło ułatwiał utrzymanie odpowiedniej mimiki twarzy. Oddychała ciężej, czuła też delikatne mrowienie na wargach. Intrygujący stan, definitywnie. Nie odwracała wzroku od Ślizgona i to właśnie oczy Pride zdradzały, że nie jest zła na taki a nie inny obrót spraw. Jeszcze raz zlustrowała go na tyle, na ile pozwalało jej obecne położenie, po czym parsknęła cichym śmiechem, który przerodził się w zduszony chichot. Spojrzała wyzywająco na swojego „oprawcę”. - Jeśli to chciałeś złupić to dziwnie się do tego zabrałeś. – rzuciła rozbawiona, choć uścisk na gardle przeszkadzał w pełnej ekspresji jej głosu. Mimo to delikatnie przesunęła głowę do przodu, jakby nieświadomie, zupełnie przypadkowo zmusiła chłopaka do większego nacisku na jej krtań. Kto by pomyślał, że coś takiego jest przyjemnym doświadczeniem? W tym ferworze intensywnych i zadziwiająco przyjemnych emocji zapomniała próbować się wyrywać. - Kot nie był ci potrzebny, co? Chyba, że twoje potrzeby wykraczają poza niewiasty, a to już trochę chore nawet jak na mój gust. Zmęczenie przestało o sobie przypominać, bowiem każda komórka ciała rudowłosej skupiła się na niecodziennej sytuacji, w której centrum się znalazła. Intrygujące, fascynujące wręcz.
Irytacja zelżała, prawdopodobnie ze względu na fakt że w końcu coś poszło tak jak się do tego przyzwyczaił. Wziął to co chciał a strona obłupiona zareagowała wręcz z niemą aprobatą - tak właśnie powinno być, ludzie powinni być szczęśliwi gdy bierze to co w jego mniemaniu mu się prawnie należy. - Czy ja wiem czy dziwnie? Skutecznie bym rzekł - mruknął w odpowiedzi, trochę jednak nieprzyzwyczajony do tego że inne, nieoświecone istoty żywe myślą racjonalnie i bez marudzenia podążają za planem który wymyślił w przeciągu ostatnich kilku sekund. Wyczuł lekki nacisk dziewczyny na jego dłoń - no proszę, więc zupełnym przypadkiem odkrył swój zapalnik, punkt zaczepienia którego teraz już będzie się trzymać - w końcu skoro już postawiło się pierwszy krok na ścieżce łupienia, to czemu miałby nie postawić drugiego, trzeciego i czwartego aż dostanie wszystko co tylko sobie wymyśli? Warto nie poprzestawać na minimalnych korzyściach, trzeba w końcu być ambitnym. - Jestem ambitny. Nie będę rzucał się na nagrodę pocieszenia, gdy główna nagroda czeka. To byłoby wręcz niegrzeczne - odparł spokojnie. Tyle w temacie kota miał do powiedzenia, w końcu na cholerę mu sierściuch skoro zamierzał sobie wziąć rudzielca? Prosta, logiczna decyzja, kota to może sobie pogłaskać, potem jeszcze musi pamiętać o takich głupotach jak "nie ciągnąc za futro", "karmić kota" i ogólnie do niewielu rzeczy mu się przyda. Z kobietami sprawa wygląda znacznie prościej, bo wszystko ograniczone jest tylko wyobraźnią i granicą fizycznego limitu obu ze stron - to zdecydowanie prostsze, niż dochodzenie do ładu z kotem. Szczególnie, że z kotem jedyne dochodzenie jakie ma miejsce, to właśnie do ładu. Sam już nie wiedział po co właściwie próbował go podpierniczyć - prawdopodobnie zrobił to bardziej w ramach rozrywki, takiej bardziej kradzieży dla sportu niż po to by faktycznie mieć kota. - Aczkolwiek to miłe że w końcu mówisz do rzeczy - rzucił jeszcze cicho. Ścisnął ją za gardło ponownie i dopchnął ciałem do ściany, po raz kolejny złączając swoje usta z ustami dziewczyny. Nie można jednak określić tego że "zaczął ją całować". Bardziej rzucił się na nią jak wygłodniałe zwierze trawione niesamowitą potrzebą skonsumowani posiłku. Jakby nie patrzyć, Ślizgon miał nadzieję że do konsumpcji faktycznie dojdzie.
Sytuacja była kuriozalna w swej prostocie – no bo gdyby ktokolwiek zapytał co się właściwie działo to można by to zawrzeć w jednym „starszy Ślizgon poddusza młodszą koleżankę”. Koniec, kropka, wszyscy mogą się rozejść. Gdyby jednak zagłębić się w odczucia zarówno psychiczne jak i fizyczne Katariny to nieprzygotowany badacz doświadczyłby szalejącej burzy, morderczego tajfunu, który nie dawał się okiełznać żadnym zaklęciem. Po raz pierwszy znalazła się w takiej sytuacji i pomimo całej swojej wiedzy na temat psychologii, a potrzebowała jej trochę dla lepszego manipulowania ofiarami, nie umiała odpowiednio sklasyfikować logicznie reakcji własnego organizmu. Zawsze sądziła, że nie znosi się podporządkowywać i nawet gdy cel myślał inaczej to jej zawsze było na wierzchu. Nienawidziła wręcz ulegać, a wyjątkowo mocną alergie przejawiała na wszelkie objawy narcyzmu. Do jednego tylko mogła się przyznać – z jakiegoś dziwnego powodu zawsze lubiła trochę przemocy wobec siebie. Ból czy też dyskomfort fizyczny dawał niepodważalny dowód na to, że żyła, a jej system nerwowy działał jak należy. Właśnie w tej chwili, gdy płuca łapały każdy wydarty wręcz siła kawałek tlenu delektowała się nim, nie mogąc się nadziwić jakim tak trywialna rzecz jak oddychanie jest fascynującym procesem. Najprawdopodobniej to właśnie ten fizyczny aspekt dał Roibhilínowi taką przewagę nad jej drobniejszym jestestwem. Katarina zaczynała czuć dziwne, choć przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, wędrujące szybko w dół i znajdujące swój punkt kulminacyjny w podbrzuszu. Dobrze wiedziała, co oznacza taka a nie inna reakcja organizmu, choć wciąż dziwiła się jak szybko postąpiła ta reakcja łańcuchowa. Czyżby tak objawiał się pierwotny instynkt? Wszystko na to wskazywało, ale kimże by była, gdyby nie sprawdziła tej teorii. Już chciała się gardłowo zaśmiać, gdy znów poczuła jak uścisk na gardle przybiera na sile. Tym razem nawet nie pomyślałaby o hamowaniu się, po prostu jęknęła gardłowo, a w tym dźwięku pobrzmiewała nutka rozbawienia i ekscytacji. Dotknęła z impetem plecami ściany, nawet przez ubranie czując jej chłód, który tylko spotęgował dreszcze. Nic to jednak, gdyż gwałtowny, zachłanny wręcz pocałunek szybko i skutecznie postanowił rozgrzać atmosferę. Nie broniła się, wręcz przeciwnie, gotowa aby dać upust ciekawości i zdać się na to, co zdążyła sklasyfikować instynktem. Czy słusznie – to się dopiero okaże. Z tyłu głowy cały czas miała świadomość, że w każdej chwili mogła wymierzyć paznokcie w oczy napastnika – ale nie teraz, nie czuła się zagrożona, wręcz przeciwnie. Zamiast tego wolała wykorzystać swoją naturalną broń, by wczepić się jedną dłonią we włosy Ślizgona, drugą zaś złapać się mocno jego koszuli, jakby chciała go przysunąć jeszcze bliżej. Tego typu zbliżenie było dla niej nowością i choć daleko jej było od pruderyjności i mogła się pochwalić paroma zbliżeniami z mężczyznami to nigdy w takim stylu. Gdzieś w głębi jej gardła ponownie rozbrzmiało echo stłumionego chichotu, wsuwała udo między nogi starszorocznego. Dobrze zdawała sobie sprawę jakie punkty w ciele mężczyzny są wrażliwe. Mimo to nie zamierzała być całkiem uległa. Nie byłaby sobą gdyby nie wplotła w ten intensywny proces jakiejś złośliwości, nutki agresji, aby nie pozostać dłużną intruzowi. Ugryzła go w dolną wargę, aby zaraz po tym przesunąć mocno paznokciami po jego karku. Chciał zdobycz – oczywiście. Zazwyczaj jednak na pewne trofea trzeba sobie zasłużyć. Poruszyła ponownie udem, ocierając się o najczulszą strefę Ślizgona. Jakimś sposobem wyswobodziła usta z pocałunku i wykorzystała moment, aby spojrzeć na Roibhilína przekornie. - Jak długo aż tak się cieszyłeś na to spotkanie? – wyszeptała gardłowo, mimo wszystko wciąż delektując się naciskiem na swojej krtani – nawet jeśli tuz przed i po wypowiedzeniu zdania łapczywie łapała powietrze w płuca. – Chyba, że zaraz stwierdzisz, że jednak się przeliczyłeś i udasz, że to miała być tylko taka gra.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Bezczelność nie była szczególnie dobrą metodą działania przy Rasheedzie. Nie dlatego, że sobie jej nie życzył, a raczej ze względu na to, iż sam niejednokrotnie uświadamiał sobie, że nigdy już chyba nie wyrośnie z uszczypliwego żartu i marsowych min. Każde stanięcie z nim w szranki oznaczało jednak odpowiednią ripostę. Mniej lub bardziej dotkliwą. Tym razem zupełnie nie miał nastroju na użeranie się z Diną. Był zbyt wycieńczony brakiem snu, a nadto wystarczyło mu, że pamiętał ją z zajęć szkolnych. Tak nieprzyzwoicie podobną do Elsy… - Panno Dino, ode mnie też dwadzieścia za nocne spacery i bezczelność. Za działanie mi na nerwy też bym odjął, ale myślę, że akurat za to chyba mi nie wolno. Czy może wolno, profesorze? - Zerknął na Davida, jakby naprawdę mógł mu w tym doradzić, podczas gdy po prostu sobie z nich wszystkich drwił. Nie zorientował się w magicznych sztuczkach Harlow, więc po prostu pozwolił im wyjść z biblioteki w spokoju. W innym wypadku najpewniej z czystej złośliwości wysondował by jej głowę i wykorzystał kilka ciekawostek w przyszłości. Reagował zaskakująco alergicznie na jakiekolwiek próby wpływania na kogokolwiek genem wili. Nawet na takiego dupka jak Edgar. Czy może David? Merlin jeden wie. Rozróżniał ich tylko po ich myślach, a belfer aktualnie wciąż stał do niego tyłem. Rash nie zmierzał tego zmieniać. Udał, że nie słyszał jak odejmuje Ślizgonce kolejne punkty, chociaż uśmiechnął się nieznacznie. Nessa ją zamorduje, tego był pewien i to mu wystarczyło. Puścił dziewczyny przodem, odprowadzając je pod samą kamienną ścianę w lochach. Nie zabraniał im rozmowy, nie był od tego. Wpatrywał się jedynie w plecy Emily, nadal koncentrując się na chwytaniu strzępków jej myśli. Chociaż był legilimentą od kilku dobrych lat, wciąż zdecydowanie prościej czytało mu się ludzi z ich oczu. Wychwytywał więc jedynie niewiele znaczące strzępki, więc wkrótce to sobie odpuścił. - Zmiataj, Dina. Muszę zamienić kilka słów z Emily. - Nawet nie spojrzał na młodą półwilę, ale czekał, aż do ich uszu dobiegnie dźwięk otwieranego i zamykającego się przejścia. Potem niewerbalnie rzucił muffliato, aby mieć pewność, że ta blondwłosa żmija nie będzie podsłuchiwać. W zasadzie, nie zrobiłoby mu to większej różnicy, ale bezczelność nagradza się wyłącznie bezczelnością. - Na początek minus piętnaście punktów za włamywanie się do działu ksiąg zakazanych. Musisz popracować nad wymówkami, wystarczyło zrzucić całą odpowiedzialność na Harlow. - Mówiąc te słowa, chciał sprowokować ją do przemyśleń na temat Diny. Były koleżankami, skoro jej nie wydała? Każda informacja pozyskana nawet mimochodem była ważna. Sharker lubił wiedzieć co dzieje się w lochach, nawet pod jego nieobecność. - Czemu interesuje cię temat wieczystej przysięgi? - Zapytał, bezpośrednio jak na samego siebie i pewnie zaskakująco dla niej samej, bo przecież przy nim nawet słowem się nie odezwała o jakimkolwiek przysięganiu. Jednakże, gdy coś go interesowało, trudno było owijać w bawełnę aż tak bardzo, zwłaszcza kiedy sam miał szczerze dosyć jakichkolwiek świetlistych lin oplatających dłonie. Wsparł się dłonią o chłodny kamień, przygładzając wcześniej materiał koszuli. Machinalnie, charakterystycznie, jednocześnie błysnąwszy w półmroku panującym w podziemiach lśniącym zegarkiem oplatającym jego nadgarstek. Starając się złapać jej spojrzenie, nachalnie wciskał się jej do głowy, wertując jej myśli jak książkę, której jeszcze nie miał okazji przeczytać.
Cóż, w tej sytuacji może pokorne podejście byłoby lepsze, niż sztuczki dziewczyny. Trudno było to jednak do końca przewidzieć, więc nie miała do niej większych pretensji, za to przed komentarzem o nauczycielu, nawet rzuconym w miarę dyskretnie, mogła się powstrzymać. Byli w pustej, cichej bibliotece, nawet szept to mogłoby być za dużo. Podejrzewała, że lepiej by wyszła na samotnym kręceniu się po dziale, ale prawdę mówiąc - utrata punktów domów nie robiła na niej dużego wrażenia. Chociaż kochała rywalizacje, walka o puchar domów to był jeden z nielicznych wyjątków. Nie lubi samej idei podziału, a co dopiero konkurowania ze sobą. Może to było trochę dziwne, biorąc pod uwagę, że była prefektem, ale to przynajmniej sprawiało, że była znacznie bardziej obiektywna niż normalnie. Nie wahała się odejmować punktów nawet, jeśli to był ktoś z jej domu. Nie sądziła tylko, że ona je straci w taki sposób i było jej zwyczajnie głupio, że do tego doszło. Mimo wszystko miała poczucie obowiązku i skoro miała pilnować korytarzy, nie powinna być przyłapana na czymś takim. Cieszyła się, że obyło się bez szlabanu czy dodatkowych konsekwencji. Była przekonana, że kiedy dotrą na miejsce, nauczyciel odeśle je do dormitorium, ewentualnie odejmie jeszcze jakieś punkty i tyle. Zdziwiła się i trochę zaniepokoiła, kiedy odesłał Dinę, a jej kazał zostać. Może faktycznie chodziło o to, że jest prefektem? To na pewno był już dobry powód do odebrania odznaki. Prawdę mówiąc, nie rozpaczałaby, i tak miała wrażenie, że ledwo się ze wszystkim wyrabia a dodatkowe dyżury nie pomagały w ułożeniu sensownego planu dnia. Mimo wszystko, nie chciała tego w takich okolicznościach. Jej krótkie przemyślenia przerwały jego słowa. Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem i ledwo powstrzymała się przed cichym prychnięciem. Fajny nauczyciel. Może po prostu mam trochę przyzwoitości? Komentarz, który cisnął się na usta też sobie darowała. Prawda była taka, że lubiła Dinę, doceniała jej dzisiejsze wsparcie w bibliotece, ale pewnie ktokolwiek by nie był na jej miejscu (no, prawie) - zachowałaby się tak samo. Emily rzadko zdobywała się na tak perfidnie paskudne zagrywki. To oczywiście jej się zdarzało, ale raczej niekontrolowanie i dopiero po czasie docierało do niej, że nie zachowała się w porządku i jej motywy nie były okej, chociaż wmawiała sobie, że jest inaczej. - To nie byłoby zbyt uczciwe, panie profesorze - powiedziała mimowolnie, starając się jak najsubtelniej zasugerować, że nie był raczej tym, który powinien ją do tego zachęcać. A jednak, nie potrafiła tak do końca ugryźć się w język, jak widać. Kolejne pytanie całkiem zbiło ją z tropu. Skąd wiedział? Nawet nie miała w ręku książki, która mogłaby na to wskazywać. Niepokój błysnął w jej oczach wyraźnie i długo szukała dobrej odpowiedzi. Miała powiedzieć mu prawdę? To nie był dobry pomysł, miała nie rozgadywać tego nikomu, komu nie ufa. Nie chodziło już nawet o jej sceptyczne podejście do grona pedagogicznego, ale sam mężczyzna nie przekonywał jej do końca. Może gdyby to był jakiś starszy nauczyciel, a nie facet, którego z łatwością pomyliłaby na korytarzu ze studentem. Pewnie był w wieku Nate'a, albo niewiele starszy. Za to uczył obrony przed czarną magią. To było pewnie najbliższe jego dziedziny. Może by pomógł, zrozumiał? Wiek też mógł zadziałać na jej korzyść, może podsunąłby jej jakieś rozwiązanie, albo wskazał drogę, zamiast umoralniać. - Skąd pan wie? - zapytała czujnie i stety, niestety, zamiast uciekać od niego wzrokiem, przyglądała mu się uważnie. Nie rozumiała, jak to się stało. Nie znała go, wątpiła, żeby on znał ją i miał jakiekolwiek pojęcie o jej sprawach. Zresztą, skoro zadał tak ogólne pytanie, wiedział niewiele, więc raczej nie był żadnym przyjacielem Bloodwortha. Legilimencji nie brała pod uwagę, bo po pierwsze - to była rzadka umiejętność, a po drugie, przekonała się już jak jest bolesna i nie miała pojęcia, że to możliwe, żeby wychwycić myśli w tak niezauważalny sposób. - Po prostu... chciałam dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Nigdy nie uczymy się o tym na zajęciach i nie za bardzo wiadomo co robić w takim wypadku. Liczyłam, że tam coś znajdę - powiedziała najbardziej ogólnie jak się dało, bo domyślała się, że nie uda jej się zbyć tego milczeniem.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Powstrzymał lekki uśmiech, który cisnął mu się na wargi nie bez pewnych trudności. Zaskakujące było dla niego odkrycie, jak bardzo bawiło go poznawanie cudzych przemyśleń na wiele tematów. Słowa nie mówiły wiele. W większości były to większe bądź mniejsze kłamstwa układające się w zakrzywiony obraz rzeczywistości. Wystarczy spojrzeć nawet na samą Emily. Nigdy nie zwróciłaby jego uwagi na szkolnych korytarzach, gdyby nie jej własne myśli. Czyż nie można było tak od razu? Bezczelnie, to prawda, ale interesująco. Dynia w tym zakresie była ewidentnie poza skalą. Przyzwoitość u Ślizgonów nie trafiała się szczególnie często i oceniał to nie tylko po sobie samym. Od czasu ukończenia szkoły już niejeden raz zdarzyło mu się oceniać cudze potrzeby i pojedyncze urywki przemyśleń wydobyte za pomocą legilimens i naprawdę, niewiele mogło go już zdziwić. Obserwował jak jej twarz nieco zmienia się pod wpływem wątłej nici niepokoju, jaką w niej wywołał. Nawet tym razem nie pragnął „przewinąć” w przód całego procesu myślowego, w którym oceniała jego predyspozycje jako spowiednika. Dobrnij do sedna, na Merlina. Nie chciał chwytać jej słów i myśleć o Nathanielu. Nie dzisiaj, nie w tym konkretnym momencie. Uświadomiła mu dlaczego aż tak bardzo zainteresował się myślami o wieczystej przysiędze lęgnącymi się akurat w jej umyśle. No tak, czyż bycie blisko Bloodwortha niejako nie zobowiązywało do poszerzania swojej wiedzy w tym zakresie? Nawet jeśli w tym wypadku „bycie blisko” mogło być nieco wynaturzonym stwierdzeniem. Nie było go co prawda na ich zaręczynach, ale wieści szybko się niosły. Zwłaszcza już, gdy miało się je z pierwszej ręki. Chociaż nie zawsze słuchało się uważnie. - Mam swoje sposoby. - Odpowiedział wymijająco, nie widząc większego celu w odpowiadaniu jej na tak naiwne pytanie. Wkrótce się przekona skąd wiedział o wielu różnych rzeczach i w jaki sposób pozna o wiele więcej następnych. Jej wątpiące myśli tylko upewniły go w przekonaniu, że dopóki jej tego nie zdradzi, nie nastąpi to zbyt szybko. Jego szaroniebieskie oczy wydawały się łagodne. W ponurym półmroku były ciemne i mroczne jak niebo podczas sztormu, a chociaż myśli były doprawdy niegodziwe, trudno było podejrzewać go o jakiekolwiek złe zamiary. Chyba, że się go znało, a Emily… cóż, musiała troszkę lepiej go poznać. Niemniej, teraz dzielili jeden z tych momentów, w których Rasheed faktycznie nie wydobywał z niej tej myśli po to, aby użyć jej przeciwko niej. Znał się na przysięgach zdecydowanie lepiej, niż mógłby przypuszczać i wolałby, aby nikt się nimi nie interesował. Głównie dlatego, że podejrzewał Rowle nie o chęć wydostania się spod jej wpływu, a raczej o potrzebę związania nią kogoś. - Jak myślisz, dlaczego ta wiedza jest ukryta w dziale ksiąg zakazanych? - Zapytał, a jego cichy szept nie wydostał się dalej, niż poza jej uszy. Pytał bardzo retorycznie, aby sama zrozumiała do czego dąży, zanim tak naprawdę dorzuci jej ciąg dalszy i już szykowała sobie odpowiedź. - Najlepiej żadnej nie składać. A potem nie łamać. Skutki mogą być dość nieprzyjemne, ale zdaje mi się, że to już sama wiesz. - Opierając się o kamienną ścianę opuścił się o kilka centymetrów w dół. Kręgosłup niedługo mu podziękuje. O co chodziło z tymi uczennicami, że wszystkie były takie niskie? Śniadań nie jadały? - Wszystko co potrzebujesz wiedzieć, znajdziesz w książkach do obrony przed czarną magią. Strona pięćdziesiąta czwarta, pod sam koniec. Napisane dużymi literami „nie składać”, „łamać” i „śmierć”. Kojarzysz? Tuż obok rysunku trupa. - Nie było to szczególnie właściwe podejście do młodzieży, ale Sharker naprawdę uważał, że im mniej się drążyło, tym mniej czarodzieja ciągnęło. Przekonał się o tym zwłaszcza wtedy, gdy zaczął zgłębiać tajniki legilimencji. Wsunął prawą dłoń do kieszeni, aby ogniste ślady pozostawione przez przysięgę wieczystą na jego skórze jeszcze mniej rzucały się w oczy. Były blade i stare, ale kogoś kto ich szukał, z pewnością mogłyby zainteresować.
Swoje sposoby. Nie miała pojęcia, o co może chodzić, ale ani trochę jej się to nie podobało. Wiedziała o tym Dina, od której raczej nie zdążył się dowiedzieć, Mef, który na pewno nikomu by tego nie przekazał, Leo, ale tutaj też trudno było znaleźć jakieś połączenie i sam Nate, co nie miało najmniejszego sensu. Wolałaby rozumieć, co się dzieje, bo teraz zrobiła się bardzo niepewna i nie wiedziała, w jaki sposób z tym walczyć. Najdziwniejsze było to, że wyglądało na to, że mężczyzna nie zna żadnych szczegółów, wie o samym zainteresowaniu przysięgą, przynajmniej tak jej się wydawało. Zaczęła zastanawiać się, czy na pewno książka, którą miała w ręku nie była jakąś podpowiedzią i jeśli tak, to żałowała, że nie udało się jej wynieść. Patrzyła na niego podejrzliwie, starając się dojść do jakichkolwiek wniosków. Może gdyby wiedziała o legilimencji trochę więcej, łatwiej byłoby jej połączyć fakty, ale to też raczej nie była wiedza przekazywana na szkolnych zajęciach. Nigdy sama z siebie nie zainteresowałaby się działaniem wieczystej przysięgi i na pewno nie wpadłaby na to, żeby kogokolwiek nią wiązać. W jej głowie zawsze było to zaszufladkowane jako niewłaściwe i nie miała problemu z rozróżnianiem magii której nie powinno się używać, od tej, która była przydatna i potrzebna. Dopiero od jakiegoś czasu granice zaczęły się zacierać, a ona przestała już być taka pewna jakichkolwiek sztywnych podziałów. A przede wszystkim, przestała być tak naiwna i wierzyć, że to co złe i to, do czego pozornie nie ma dostępu jej nie dotyczy. - Świetnie, to wyjaśnia wszystko - zakpiła. Miała w głowię milion wątpliwości, nawet odchodząc od samej wiary w unieważnienie przysięgi, to nie miała pojęcia co już będzie jej złamaniem, a co jeszcze nie, jak dosłownie trzeba ją interpretować, prawdę mówiąc, nie wiedziała nic. - Wystarczy napisać, że nie wolno składać i na pewno nikt nie znajdzie się w sytuacji w której, nie wiem, nie będzie miał wyboru? Wiem, szokujące. Ale wtedy już nie wiadomo co dalej - ona mogła mówić o przysiędze, ale gdyby Nate inaczej sformułował jej treść i zabrał jej nawet to? Byłaby zdana tylko na siebie i grzebanie w książkach byłoby jedynym sposobem na poznanie jakichkolwiek szczegółów. Spojrzała na niego zła po jego niezbyt subtelnym wywodzie. Powinna się raczej zniechęcić, ale zamiast tego nabrała ochoty, żeby powiedzieć prawdę. Denerwował ją tylko fakt, jak niewiele mogła zdradzić. Złożyła przysięgę wbrew swojej woli. To w zasadzie było tyle, nie mogła ani przytoczyć wydarzeń z tego wieczoru, ani dobrze uzasadnić tej decyzji, ani nawet powiedzieć kto ją do tego zmusił. To doprowadzało ją do szału. Z jego podejściem, uwierzyłby w ogóle, że faktycznie nie miała wyboru, a nie wpakowała się w to na własne życzenie? - Wszystko co potrzebuje wiedzieć? Gdyby to mi wystarczało, nie łaziłabym po nocach po bibliotece. Nie bawi mnie łamanie regulaminu, żeby szukać wiedzy, której zupełnie nie potrzebuje. Doceniam rady, ale sama wiem, że to niezbyt mądre składać przysięgę jak się ma alternatywę. Ja nie miałam - dopiero po chwili dotarło do niej, co powiedziała. Nie miała pojęcia, czy to dobra decyzja, ale teraz przynajmniej nie musiała się nad tym zastanawiać.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nawet powieka mu nie drgnęła na jej kpinę. Prawdę mówiąc, bardziej przejmował się jej kolejnymi słowami, zamiast czymś co wyrzuciła z siebie w chwili irytacji. Nie oznaczało to jednak, że w jakimkolwiek stopniu rozumiał jej podejście, bo on nigdy nie uważał, że nie miał wyboru. Sam pragnął tej wiedzy. Drążył, aż dołączył do ugrupowania, które prawie pozabijało dzieciaki z Hogwartu. Żałował tego dopiero później, kiedy już tak naprawdę miał tę przysięgę i wiedział z czym to się wiąże. Za drugim razem było podobnie. To jego pragnienie potęgi zawsze go gubiło. Ślepe podążanie w kierunku ludzi mogących dać mu więcej, niż mógł pozyskać sam zaprowadziło go właśnie do tego momentu w życiu. Nie wierzył więc w żadne braki wyboru. - Znasz kogoś kto faktycznie nie miał wyboru? - Spytał cicho, nieco zbyt ostro jak na neutralne pytanie, które mógł wypowiedzieć nauczyciel do ucznia. Prawda była jednak taka, że jej dywagacje zdołały poruszyć w nim rozdrażnienie. Przypominała mu o jego błędach młodości. Błędach, które kosztowały go więcej, niż jego własne życie. Oddał cudze. - Czy może SAM do tego doprowadził. Zadawał zbyt wiele pytań? Pragnął zbyt wiele potęgi, prawd czy obietnic? Nie wiem w jakiej sytuacji mogłaby się znaleźć ta osoba, ale przysięga nie składa się sama. Najpierw musi się znać odpowiednich ludzi. - On to tak postrzegał, bo i taka w jego mniemaniu była prawda. Jeżeli przyjaźnisz się z obrońcami niuchaczy to raczej nigdy nie znajdziesz się w takiej sytuacji, w której twoja swoboda wypowiadania się czy działania jest ograniczona. Wchodząc między sowy musisz pohukiwać jak i one. Tak samo jak on wchodził wprost w gniazdo żmii i nie oczekiwał, że znajdzie tam kociaka. Nie spuszczał z niej wzroku. Praktycznie przestał już mrugać, gdy tak skupiał się na tym, aby wyłapywać szczątkowe informacje jakie przewijały się w jej rozmyślaniach. Zanim zdążył zastanowić się nad tym co jej odpowiedzieć, pociągnęła temat dalej, a Rasheed jedynie zmarszczył brwi. - Mmm i co ci groziło za niezłożenie? - Zapytał mrukliwie, ale wiedząc już, że faktycznie złożyła sama tę przysięgę, zdawał sobie sprawę z tego, iż ten temat może być dla nich obojga poza zasięgiem. - Wolno ci o tym opowiadać? - Odezwał się ponownie i to był właśnie ten moment, w którym zdecydował, że nie musi z nią rozmawiać werbalnie. Przekroczyła już pewną granicę, gdy potwierdziła, że faktycznie zdarzyło jej się przysięgać. - I czego pragniesz, Emily? Zerwania przysięgi? Wiesz, że najłatwiej byłoby wypełnić jej warunki. - Mówił dalej, nieświadomie wysuwając poznaczoną blizną rękę z kieszeni, aby chwycić różdżkę. Nie powiedział jej, że nie musi próbować wypowiadać niczego na głos. Sądził, że i tak niedługo zrozumie co takiego się między nimi dzieje.
Nie miała wyboru. Prawda? Przecież nie zrobiła nic złego - zagrała w głupią grę, przez którą dowiedziała się za dużo. To wszystko była wypadkowa miliona zbiegów okoliczności, złośliwości losu, złych intencji po drugiej stronie, ale przecież nie jej, nie chodziło o jej decyzję, o jej ciekawość, była ofiarą. Jak daleko powinna się cofnąć myślami, żeby obiektywnie to ocenić? Do decyzji o grze w durnia, do śliskiego pomostu, a może aż do pojedynku, kiedy jej przeciwnik nawet jeszcze nie miał twarzy? Czy jej pokusa do zrobienia czegoś nowego, nieodpowiedzialnego, niebezpiecznego, wszystko zapoczątkowała? Przecież od początku czerpała dziwną przyjemność z przebywania obok Nathaniela i to nie było bezpośrednio związane z nim samym. Raczej reprezentował coś innego, niż osoby, które otaczały ją na co dzień. W jego mieszkaniu znalazła się przez przypadek, ale mogła wyjść z niego wcześniej, nie musiała grać w durnia z obcym, dość podejrzanym facetem. - Tak. Znam - odparła twardo mimo wszystko, nie chcąc chwytać się tych myśli. Jego kolejne słowa mieszały jej w głowię, skłaniały do przemyśleń, które wolała od siebie odpychać, a tym samym, denerwowały coraz bardziej. Nie rozumiała, jak może twierdzić, że to zawsze jest wina składającego przysięgę. Przecież to tak nie działało, sytuacje były różne, jej sytuacja była inna. Nawet dobrze nie znała Nate'a i jego ojca (a przynajmniej o tym nie wiedziała) to wszystko było dzieło przypadku i złośliwego losu, który postanowił posypać jej kłody pod nogi. Przecież nie chciała znać takich ludzi, gdyby mogła trzymać dystans to by go trzymała. Była tego pewna. - To nie zawsze tak jest. Czasami jest się naprawdę zmuszonym, to jak obwinianie ofiary jakiegokolwiek innego przestępstwa, nie fair. Nigdy bym się na to nie zdecydowała, gdybym miała wybór - broniła się z całych sił, sama nie wiedziała, czy stara się to udowodnić jemu, czy sobie. Miała ochotę odpowiedzieć na jego kolejne pytanie, właściwie, już otwierała usta, kiedy przyhamował ją kolejnym. Oczywiście, że nie mogła o tym mówić. Nie mogła mówić o niczym poprzedzającym te przysięgę, pewnie nawet takie wytłumaczenie byłoby jej złamaniem. Dokładnie nie wiedziała jak to działa, ale ryzyko było zbyt duże. Właśnie przez takie sytuację, nie mogła tego odpuścić, nie chciała łamać jej otwarcie, ale życie z ryzykiem, że zrobi to choćby przypadkiem, nie dawało jej spokoju. - Nie mogę. Nie da się jej wypełnić. Po prostu... nie da się zrobić tak, żeby była przeszłością. Zawsze będzie mi ciążyć. Chce się tego pozbyć, nie dam rady inaczej - mruknęła, bo chociaż jej przysięga nie wymagała niczego wielkiego, doprowadzała ją do szału każdego dnia i tak miało być do końca życia. Jej, albo Nate'a. Przestraszyła się, kiedy zobaczyła, że sięga po różdżkę i automatycznie złapała się za kieszeń. Może i powinna ufać nauczycielowi, ale w zasadzie, niczego już nie była pewna, a ten gest był dziwny i nie miała pojęcia, do czego on zmierza. Spojrzała na jego rękę i dostrzegła na niej coś podejrzanego, może nawet zaczęła powoli łączyć fakty, ale teraz bardziej skupiła się na tym, że ta niebezpiecznie chwyciła różdżkę. Mimo wszystko, nie wyciągnęła swojej, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. - Co się dzieje? - zapytała tylko, zastanawiając się, czy miałaby jakiekolwiek szansę, w razie konieczności obrony. To były raczej krótkie rozważania, bo nie trzeba było być geniuszem, żeby uświadomić sobie, że nie miała żadnych. Bała się znowu zostać postawiona w sytuacji, w której będzie zupełnie bezsilna.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Chwytał jej myśli niby mimochodem. Zmrużył oczy, aby lepiej skupić się na urywkach informacji, które wyłapywał i rozdzielać je od uczuć Emily, które jednocześnie zalewały mu głowę. To nie było wcale takie proste. Był legilimentą od kilku lat i od tego czasu nieomal każdego dnia szlifował swoje umiejętności, aż rozpacz nie wytrąciła mu z rąk kontroli nad tym wszystkim. Pogubił się w sobie, a przede wszystkim w tym czy faktycznie zawsze warto było wszystko wiedzieć. I stanął właśnie na rozdrożu. Nathaniel czy Emily? Czy naprawdę powinien mieszać się w ich prywatną rozgrywkę? Nie miał zielonego pojęcia, ale wchodzenie w gniazdo rozjuszonych os nie od wczoraj było jego domeną. Niegdyś jeden z większych mącicieli w Slytherinie teraz realnie zastanawiał się czy powinien pomóc nastolatce. Milczał, pozwalając jej mówić. Nie mieli się zgodzić, teraz był już tego pewien. Jej ponadprzeciętny upór co do tego, że faktycznie jest tutaj ofiarą nie miał zmienić jego zdania. To nigdy nie była wina jednej osoby, zawsze wszystko leżało gdzieś po środku. Paradoksalnie to sprawiło, że coraz bardziej tracił zainteresowanie. Nie chciał pytać, skoro nie mógł zrozumieć, ani tym bardziej nic poradzić. I chociaż na początku miał nadzieję, że w jakiś sposób uda mu się odegnać ją od tematu przysiąg, tak teraz był już pewien, iż szkoda było na to powietrza. „Ofiara” była przekonana o swojej niewinności. No cóż, powodzenia w zrywaniu wieczystej przysięgi. - Wieczysta przysięga nie jest wieczysta tylko z nazwy. - Odpowiedział tylko, ponieważ nie mógł jej na to nic poradzić. Swego czasu, kiedy sam był związany z Lunarnymi wywrócił bibliotekę do góry nogami tylko po to, aby upewnić się, że faktycznie nie ma od tego ucieczki. Krępowanie wolności mu ciążyło. To nawet nie tak, że wpakował się w coś i nie zgadzał się z ideami ugrupowania. Po prostu, w chwili w której odebrano mu wybór, odebrano mu także pewność, że jest to właściwe. Zabawne. Ostatecznie wyszło na to, że miał racje chcąc się z tego wycofać. I chociaż nawet na torturach nie powiedział niczego, jego lekkomyślność miała dalekosiężne skutki. Rasheed rzadko bywał całkowicie szczery. Dlatego też trudno było spodziewać się po nim tego, że w stosunku do kogoś powie zbyt wiele, bądź zdradzi swoje zamiary. Tym razem najwidoczniej uznał, że warto, chociaż Merlin raczy wiedzieć dlaczego. Ostatecznie nie czuł się przekonany co do dzielenia się z nią wiedzą, zwłaszcza że i ona niechętnie dzieliła się z nim szczegółami. Jej umysł był zdecydowanie bardziej chętny, niż usta. I może właśnie to to była metoda, której powinien się uczepić? Trzymając różdżkę i rzucając zaklęcie, był przekonany, że dotrze do wszystkiego czego potrzebował, aby zaspokoić ciekawość względem przysięgi Rowle - Bloodworth. - Łatwiej używa się legilimencji trzymając różdżkę. - Powiedział wreszcie, mając nadzieję, że (być może) szokując ją tą informacją skłoni ją do spojrzenia mu w oczy. I rzucił milcząco zaklęcie, przemocą wdzierając się pomiędzy jej myśli, aby wydobyć spomiędzy kawałków rzucanego mu węgla prawdziwy diament prawdy, jaki nosiła w sobie. Macając na oślep w jej obcej jaźni szukał momentu, w którym składała przysięgę.
To było naiwne wierzyć, że istnieje rozwiązanie, nie mówiąc o tym, że właśnie ona miała je znaleźć. Gdyby istniało, ktoś już by je wymyślił, a ona może nie znalazłaby go w każdej książce, ale w jakiejś w końcu by się na to natknęła. A jednak nie widziała nic, co mogłoby jej pomóc, Leonel nie miał o niczym takim pojęcia, jak się okazało, nauczyciel od obrony przed czarną magią również. Skoro oni nie wiedzieli, strach było pomyśleć, jak daleko trzeba szukać, co trzeba zrobić, żeby choćby spróbować pozbyć się tego ciężaru. A jednak wierzyła, w magii ciągle się coś zmieniało, zawsze były jakieś haczyki i rozwiązania, jakaś skrywana wyjątkowo głęboko wiedza, rozwiązanie, które wiązało się z pozornie nieopłacalnymi konsekwencjami, musiało być coś, na dnie jakiejkolwiek biblioteki, albo w umyśle czarodzieja na drugim końcu świata. Mogła go szukać tak długo, jak potrzebowała, nie chciała tracić nadziei, że kiedyś je w końcu znajdzie. - Wiem. Ale to nie znaczy, że nie ma sposobu, żeby ją zerwać. Musi coś być - była tego pewna i pewnie nie ważne, co by jej powiedział - i tak nie zmieniłby jej zdania, bo zwyczajnie nie chciała go zmieniać. Wolała trzymać się tej myśli, niż poddać się i odpuścić, bo nie miała pojęcia, co by się z tym wiązało. Z zaskoczeniem przyjęła jego kolejne słowa. Czyli jednak, był legilimentą i w jakiś sposób wdarł się do jej głowy bez użycia zaklęcia? Nie wiedziała, że to w ogóle możliwe, ale sama perspektywa wydawała się być przerażająca. Czy to znaczyło, że ojciec Nate'a też tak umiał? To była dość istotna informacja i znowu pożałowała, że nie zabrała ze sobą książki na ten temat. Nie zdążyła w żaden sposób zareagować, zresztą nawet nie wiedziała, co miałaby zrobić. Po chwili poczuła znajomy ból, na który nie mogła nic poradzić i w żaden sposób się temu oprzeć. Czuła jak boleśnie błądząc dociera do chwili, kiedy jej noga ześlizgnęła się z pomostu, a Nate wyciągnął ją i teleportował do jego mieszkania. Ich głupie docinki, grę w durnia, swoje zagubienie, kolejne docinki, bogina w postaci dziewczyny, która oskarżała go o morderstwo, siebie uciekającą w kierunku drzwi tanecznym krokiem w niechcianym stroju diabła i złość, że zwlekała z kursem na teleportację. Widział jak walczyła, szarpała się, jak ojciec Nate'a szperał w jej umyśle, żeby znaleźć potrzebne mu informację i jak Nate zmusił ją do złożenia przysięgi. Doskonale pamiętała, jak prosiła go, żeby tego nie robił, a nawet wahanie, jakie pojawiło się wtedy na jego twarzy. W jej umyśle wyraźnie również zapisał się moment, w którym jego niepewność zniknęła i zaczął po kolei dyktować jej słowa przysięgi, a ona wypowiadała je łamiącym się głosem. Nie mogła mówić o niczym, co wydarzyło się od pewnego momentu gry, ani tego, komu składa przysięgę, mogła wspomnieć jedynie o niej samej. Niedługo po tym jego ojciec zniknął, Emily wygarnęła mu w bezsilnej złości i opuściła jego mieszkanie, żeby wypłakać się Mefowi w drodze powrotnej. Wszystkie wspomnienia były bolesne same w sobie, rozpamiętywanie ich nie było niczym przyjemnym, ale świadomość, że ktoś to ogląda i widzi wszystko z takimi szczegółami, pogarszała sprawę. Ból był przeszywający i miała nadzieje, że mężczyzna w końcu przerwie zaklęcie. Żałowała, że nie potrafiła tego w żaden sposób zablokować, jakkolwiek się temu oprzeć.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jej wiara była naprawdę niezłomna. Prawdę mówiąc, trochę jej tego zazdrościł. Głównie nadziei, chociaż determinacji również. On sam zdawał się być całkowicie wyprany z łudzenia się, że jutro okaże się lepsze od dnia dzisiejszego i wcale nie potrzeba mu było do tego jeszcze więcej wciskania nosa pomiędzy futrynę i drzwi. Mimo wszystko, najwyraźniej nie potrafił się powstrzymać. Nie odpowiedział jej nic, pozwalając ciszy na otulenie ich. Dwoje ludzi, z daleka wręcz dwoje studentów. Przyciszonymi głosami wymieniając słowa pewnie nie wzbudziliby niczyjego zainteresowania. Miał tę jedną chwilę na zagłębienie się w jej umysł bez żadnych obaw i zamierzał ją wykorzystać. Musiał, inaczej jego ciekawość pożarłaby go żywcem w chwili, w której zostałby sam na sam ze swoimi myślami. Krótkie zaklęcie pozwoliło mu przekartkować jej umysł jak księgę. Nie szperał w niej specjalnie, jedynie wybierał rozdział, poszukując pod znanym sobie nazwiskiem, a potem zastygnął w bezruchu z wycelowaną w nią różdżką. Bez słowa zapoznawał się z wizją, która była jej przeszłością. Obserwował jak głupia zabawa z nieznajomym zamienia się w coś, co miało prześladować ją do końca jej dni. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że mimowolnie się uśmiechnął. Nie z satysfakcją, o nie. Był to gorzki uśmiech właściwy wyłącznie dla cyników, nie potrafiących skomentować rzeczywistości w inny, bardziej kreatywny sposób. Nawet Sharkerowi już brakowało do tego określeń. I zachciało mu się śmiać. To było przecież takie banalne. Poznała odrobinę zbyt wiele prawdy, więc trzeba było związać ją wieczystą przysięgą? Z pewnością odczuła w umyśle echo jego emocji. Niedowierzania zmieszanego z zawodem, że jednak to o czym mówiła jest prawdziwe, a cała ta sytuacja pękała w szwach od kuriozum. Nie za często wiązał się z drugim człowiekiem w ten sposób i chociaż w chwytaniu myśli i emocji miał pewne doświadczenie, tak nie zdawał sobie sprawy z tego, że świadoma legilimencja jest jak kij i ma ona dwa końce. Wycofał się z jej pamięci ostrożnie, najpierw zamykając za sobą wszystkie szufladki w ten sposób, aby nie przeżyła takiego szoku, jaki on przeżywał ilekroć tylko Silvarova wyskakiwała z jego umysłu jak piłka sturlana ze wzgórza. Poznał dwie strony tego medalu, więc jeżeli mógł, łagodził skutki związane z jego obecnością w czyjejś jaźni. Nie cofał od niej różdżki, wprost przeciwnie. Uniósł ją wyżej, wprost w jej czoło. - Levatur dolor - szepnął na głos, wyłącznie po to, aby była świadoma co zamierza jej zrobić. Po zastosowaniu na niej świadomej legilimencji, nie spodziewał się, że zaufa mu na tyle, aby pozwolić sobie uśmierzyć ból głowy związany z penetracją pamięci, gdyby zachował intencje zaklęcia wyłącznie dla siebie. - Wiesz co mnie rozbawiło? - Zapytał, jakby mogła mieć o tym jakiekolwiek pojęcie i jakby to był dobry moment na takie pytania. Zapewne za moment, jak dojdzie do siebie, miała się na niego wściec. - Po pierwsze to, że tacy ludzie nie korzystają z zaklęcia zapomnienia. Obliviate jest o wiele bezpieczniejszym sposobem na ukrycie tajemnic. - Zaczął, jednocześnie opuszczając różdżkę wzdłuż ciała. Ślady po przysiędze były teraz wyraźniejsze. Na sylwetkę Rasheeda padła blada wiązka zielonkawego światła. - Po drugie, znam Nathaniela Bloodwortha. - Przyznał, pierwszy raz od dawna dzieląc się z kimś szczerą myślą. Nie zastanawiał się nad tym czy to może wywołać w niej popłoch czy wprost przeciwnie i Emily znajdzie w tych słowach odrobinę nadziei. Wydało mu się to jednak właściwe, aby wiedziała, że osoba, która poznała jej sekret, jest również świadoma do czego jest zdolny jej oprawca.
Właściwie nigdy nie zastanawiała się, dlaczego Nathaniel zdecydował się właśnie na przysięgę. Faktycznie istniały inne rozwiązania, które pewnie wtedy też by ją przerażały, ale byłyby chyba lepsze w skutkach. W przypadku przysięgi bez przerwy szukała rozwiązania i nawet jeśli nie miała znaleźć wystarczająco dobrej furtki, to był cień ryzyka, że w końcu coś pójdzie nie tak. Oblivate było bezpieczniejszym rozwiązaniem, nawet jeśli też nie było bez skazy. Tak czy inaczej, to nie było zależne od niej, robiła co jej kazali i była tak przerażona, że nawet nie zastanawiała się, na ile to naprawdę ma sens. A później, to było już bez znaczenia. Przysięga była złożona i nie dało się tego cofnąć. Odetchnęła z ulgą, kiedy zaklęcie zostało przerwane. Ból dalej był ogromny, ale już nie tak obezwładniający jak wcześniej. Powoli dochodziła do siebie, a zaklęcie rzucone przez mężczyznę zdecydowanie pomogło. Nawet nie zastanawiała się nad tym, czy powinna zareagować na różdżkę wyciągniętą w jej kierunku, bo nie miała na to siły. Na szczęście miał dobre intencje, więc nie musiała się o to martwić. Dopiero kiedy względnie doszła do siebie i mężczyzna się odezwał się, przypomniała sobie ten uśmiech w czasie trwania zaklęcia. Świetnie. To było rzeczywiście szalenie zabawne. - Nie wiem, oświeć mnie - prychnęła, rozdrażniona jego reakcją. Wszedł do jej myśli, poznał całą sytuację, która była dla niej wyjątkowo trudna, przykra i intymna i zareagował rozbawieniem. Trudno było się nie zdenerwować. - Nie wiem, pewnie masz rację - wzruszyła ramionami, nie widząc sensu w zastanawianiu się nad tym za długo. Pewnie mieli jakiś powód, żeby nie wybrać oblivate, nie miała pojęcia jaki, ale o ile mogłaby posądzić o głupi błąd Nate'a, o tyle trudno jej było sobie wyobrazić, żeby jego ojciec nie przemyślał tej kwestii trochę lepiej. Z drugiej strony, wszystko działo się tak szybko... Spojrzała na niego w szoku, kiedy wspomniał o znajomości z Nathanielem. Świat był zdecydowanie mniejszy, niż by chciała. Nie miała pojęcia, co oznacza ta informacja. Wszystko pewnie zależało od tego, co kryło się pod tym pojęciem. Lubili się, nie lubili, byli sobie obojętni? Znali się z dzieciństwa, przelotnie, dobrze, byli przyjaciółmi? Zastanawiała się, czy jeśli są ze sobą blisko, mężczyzna opowie mu o tym wydarzeniu i przyzna, że wie o przysiędze. Nie miała pojęcia, co by to oznaczało dla niej, Nate na pewno nie byłby zachwycony, ale przecież to nie powinno jej martwić. Z drugiej strony, mógłby uznać, że przysięga to za mało, żeby ochronić te informację wystarczająco dobrze, a to już mogło prowadzić do różnych scenariuszy i nie była pewna, czy chce się przekonać, jak one mogą się skończyć. Zwłaszcza, że nie chciała, żeby Bloodworth wiedział o jej zainteresowaniu tematem, nie przyznałaby mu, że stara się znaleźć sposób na złamanie przysięgi. Niby twierdził, że tego żałował, ale w praktyce, gdyby poczuł, że jego tajemnica znowu jest zagrożona - mogło być różnie. - W jaki sposób? Przyjaźnicie się? - zapytała, licząc na szczerą odpowiedź, skoro mężczyzna już sam z siebie zaczął ten temat. A przecież nie musiał tego robić. - Wolałabym... żeby nie wiedział, że szukam czegoś na ten temat - przegryzła wargę, licząc, że skoro siłą wdarł się do jej myśli, to zgodzi się chociaż na dyskrecje, na którą chyba zasługiwała. Jej wzrok zatrzymał się na dłuższą chwilę na jego dłoni, kiedy w końcu utwierdziła się w przekonaniu, że linie w jakie układają się blizny na jego dłoni wyglądają niepokojąco znajomo. Zawahała się przez chwilę. - To od przysięgi? - zapytała trochę zagubiona, bo dokładnie tak to wyglądało, ale potem mimowolnie popatrzyła na swoją dłoń, która na szczęście nie była pokryta żadnymi niechcianymi śladami. To było dziwne, ale jednak nie potrafiła odepchnąć tego skojarzenia, zwłaszcza teraz, kiedy dokładnie sobie przypominała, moment oplatania ich dłoni.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jej irytacja poskutkowała tylko większym rozbawieniem. Dopóki nie było się w jej położeniu, ta sytuacja faktycznie potrafiła bawić. Pamiętał jednak jak bardzo jemu nie było do śmiechu, kiedy składał przysięgę wieczystą. Chociaż, jak mu się zdawało, on przeżywał to zdecydowanie lżej, niż ona. Zwłaszcza, jak na fakt czego się dowiedziała. Rasheed wychodził z założenia, że to po prostu nie była jej sprawa. Nie miał w sobie aż tak wiele poczucia obowiązku i zdrowej moralności, aby czuć się źle z podobną wiedzą. Gorzej byłoby świadomie przyłożyć do tego rękę. Oceniał ją więc przez swój własny pryzmat, nieszczególnie przejmując się tym, że mogło to być dla niej krzywdzące. Tymczasem jej zszokowane spojrzenie tylko upewniło go w tym, że wszystko to było po prostu śmieszne. Akurat z całej szkoły trafiła akurat na niego - człowieka, który znał Nathaniela nie od wczoraj i którego taki schemat działania u Bloodwortha nieszczególnie dziwił. Nie oznaczało to, że go pochwalał, a jednak stanął tutaj przed nią i niejako został postawiony przed koniecznością dokonywania dyskrecji. W zasadzie, prosić mogła go o wszystko, ale to rzeczywistość miała zweryfikować to, czy Sharker się do niej dopasuje. Wszystko zależało od tego, który scenariusz miał zagwarantować mu większe osobiste korzyści. Ten człowiek nie bywał bezinteresowny praktycznie nigdy, ale Emily najwidoczniej nie zdawała sobie z tego sprawy, a on… no cóż, nie był od tego, aby ją uświadamiać, nieprawdaż? - Nie jestem pewien czy można to tak określić. - Odpowiedział jej nieco wymijająco, ale tym razem nie z przekory, a z pełną świadomością brania odpowiedzialności za własne czyny. Nie wiedział jak określić to, co wyrosło między nim, a Nathanielem, ale z pewnością nie widział tego ani w kategoriach szczerej, bezwarunkowej przyjaźni jaką utrzymywał z Julią, ani też jako niechęć czy obojętny stosunek. W gruncie rzeczy, można uznać, że nawet nie kłamał. - Ja mu nie powiem tak długo, aż nie zapyta o mój udział w tym wszystkim. Myślisz, że będzie miał powód, aby to rozważać? - Pokrętnie zajął stanowisko, jednocześnie chcąc zasugerować Emily, aby nie mieszała go do tego wszystkiego. Nie czuł się na tyle lojalny wobec żadnego z nich, aby chcieć brać udział w ich osobistych rozgrywkach. Zwłaszcza, że naprawdę szczerze wierzył w to, iż wieczysta przysięga jest niemożliwa do złamania tak długo, aż żyły obie jej strony. Tymczasem Rasheed w tym roku nie planował nikogo zamordować. Jeszcze. Słysząc jej pytanie, powiódł spojrzeniem za jej wzrokiem. Trzy linie splecione dookoła jego dłoni zniknęły, gdy schował rękę za swoimi plecami. Poczuł się tak, jakby to pytanie było dla niego jakieś niezwykle intymne. Jednocześnie przyjrzał się palcom Ślizgonki, jakby spodziewał się, że i na nich dostrzeże coś podobnego, ale nie. Jej skóra była gładka. To była jedna z tych zagadek, których Rasheed nie zdołał jeszcze rozwiązać. W chwili składania przysięgi nic takiego nie pojawiało się na skórze. Może to kwestia nie wypełnienia jej? A może dwukrotnego przysięgania? Trudno powiedzieć. W jego życiu działo się w tamtych czasach tak wiele, że można się było w tym zgubić i przegapić moment pojawienia się blizn bez większego trudu. - Raczej tak. Trudno tylko stwierdzić od której. - Odpowiedział, zapewne niezwykle dwuznacznie, ponieważ kto uwierzyłby w to, że jeden człowiek w wieku zaledwie dwudziestu kilku lat zdołał złożyć już dwie przysięgi wieczyste? Może do jakiejś sam kogoś skłonił? Tego już nie powiedział. - Zmykaj do dormitorium, Emily. Na dzisiaj chyba wystarczy ci wrażeń. - Odezwał się po chwili ciszy wyobrażając sobie, że po potraktowaniu jej legilimencją zapewne nie marzy o niczym innym jak o długim śnie w ciepłym, miękkim łóżku.
Nie podobało jej się to. Zwłaszcza, że mężczyzna nawet nie zapewnił, że nic mu nie powie. Nie, żeby jego słowa były jakąś gwarancją, ale mimo wszystko, dawałyby trochę więcej nadziei, niż taka wymijająca odpowiedź. Nie sądziła, żeby kiedykolwiek mieli zgadać się na ten temat tak po prostu, ale też nie do końca rozumiała, jaka była ich relacja i na jakie rozmowy pozwalała. Mimo wszystko, szanse były małe, chyba, że coś skomplikuje się wystarczająco mocno - co w zasadzie było możliwe z jej szczęściem. Na pewno musiała dbać o dyskrecję, ale ostatnio to nie było dla niej nic nowego. Niechęć do przysięgi nie wynikała z tego, że uważała ten sekret za konieczny do zdradzenia całemu światu. Nie chciała nawet na niego komukolwiek donosić, nie to było jej zamiarem. Zwyczajnie ciążył jej sam fakt, że na jakiś temat musiała milczeć, a choćby przypadkowe zdradzenie nieodpowiedniego faktu, skończyłoby się śmiercią. Chodziło o sam fakt, że ta wolność jej została w taki sposób odebrana, a nie to, że faktycznie chciała z niej skorzystać. To mogło wydawać się z boku niezrozumiałe i czasem sama przekonywała siebie, że upieranie się przy szukaniu rozwiązania w tym wypadku było bez sensu, skoro wystarczyło tylko milczeć. Nie musiała robić nic wbrew sobie, nie musiała nikogo skrzywdzić, nie przysięgła czegoś, co miało bezpośredni wpływ na jej życie. A jednak sam fakt, że przysięgała, odbił się na niej do tego stopnia, że zmieniło się wszystko wokół niej. Wiedziała, że to działo się za jej własną sprawą, ale nie była w stanie tego powstrzymać. - Nie będzie - odparła tylko, obiecując sobie, że niezależnie od okoliczności jakoś tego dopilnuje. Na szczęście Nate nie był swoim ojcem i nie potrafił czytać w myślach. Przynajmniej na razie. Składał przysięgę. Nie znała nikogo poza nią i Nathanielem, kto miał z tym taką bezpośrednią styczność. W dodatku przyznał, że to nie była jedna przysięga, co wydawało jej się wyjątkowo przerażające. W jej głowie pojawiło się milion pytań, które miała ochotę mu zadać. Nie interesowało jej nawet to, czy są zbyt szczegółowe, zbyt intymne, zbyt niewłaściwe. W końcu miała z kim o tym porozmawiać, z kimś, kto naprawdę miał pojęcie o czym mówi. Może z kimś, kto rzeczywiście byłby w stanie ją zrozumieć? Na jakimkolwiek poziomie, to zawsze było lepsze niż nic. Nie wierzył w jej zerwanie, ale to nie znaczy, że nigdy nie szukał odpowiedzi, a to był już jakiś punkt, którego mogła się przyczepić, od którego znacznie łatwiej przyszłyby jej poszukiwania. Już otwierała usta, nie mogąc się zdecydować, jaki temat poruszyć w pierwszej kolejności, kiedy mężczyzna odesłał ją do łóżka. Prawdę mówiąc, była wykończona i to faktycznie nie był dobry moment, na dalsze wnikanie w tę sprawę. Co nie znaczy, że temat był dla niej zakończony. Jedyne czego się bała, to tego, że dla niego jest. Kiwnęła głową i odwróciła się, żeby ruszyć w kierunku dormitorium, ale w pewnym momencie zawahała się i odwróciła jeszcze na chwilę. - Mogę liczyć, że to nie jest całkowity koniec rozmowy? - wydusiła w końcu, długo zastanawiając się jak skonstruować tę wypowiedź i o co właściwie chce go poprosić. Sama nie wiedziała, czego chce, ale bała się, że druga taka okazja może się nie trafić, a skoro mężczyzna już znał wszystkie szczegóły, nie miała zupełnie nic do stracenia.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
To mu wystarczyło. Kiwnął krótko głową, potwierdzając w ten sposób, że w sumie to nie oczekuje od niej nic więcej. Nie potrzebował do tego wieczystych przysiąg, ani innych wymyślnych czarów. Tak czy inaczej, nawet gdyby Nathaniel w jakikolwiek sposób miał dowiedzieć się o tym, że Rasheed wie, zawsze można było zachwiać jego pewnością w prawdziwość tych przypuszczeń. Były Ślizgon miał to szczęście, że był także oklumentą i nie wpuściłby do swojej głowy nikogo. Absolutnie nikogo. Starczy mu, że podczas nauki musiał robić to raz za razem, chociaż skrycie nie pragnął niczego więcej jak trzymać swoje przemyślenia i historię pod kluczem. A jeśli dodamy do tego fakt, że był naprawdę dobrym kłamcą, miałby szansę na oszukanie nawet starego Bloodwortha. Niemniej, w tym momencie nie analizował tego aż tak dogłębnie. Zacznie, jeżeli już któraś część tej zmowy milczenia zacznie nawalać. A zacznie na sto procent. Co do tego nie miał wątpliwości. Życie nie bywało aż tak łaskawe dla niego. Obserwował jak Rowle odwraca się w kierunku dormitorium. Musiał być przekonany, że weszła do środka, aby odejść, więc stał w bezruchu. Nie ufał jej jeszcze na tyle, aby łudzić się, że korzystając z wiedzy gdzie aktualnie znajduje się dwójka patrolujących korytarz nauczycieli, nie postanowi jednak skorzystać z okazji po raz kolejny. Jej determinacja do zapoznania się z zawartością działu ksiąg zakazanych była niewzruszona. Nie ruszyła jednak z miejsca, a odwróciła się ponownie. Spojrzał na nią po raz ostatni tego wieczoru. Zadanie mu tego pytania wyraźnie sprawiło jej trudność, co wcale nie powodowało, że łatwiej było mu udzielić tej odpowiedzi. Czy powinien w ogóle się tym przejmować? Pewnie nie, ale w jakiś niezrozumiały dla siebie sposób właśnie to robił. - Możesz - odpowiedział, zaskakująco rzeczowo i bez jakichkolwiek wykrętów, ale jego niechęć do dodania do tego słowa czegoś więcej wyraźnie wskazywała, że faktycznie na dziś jest to koniec rozmowy. I faktycznie tak było, bo wkrótce ona dotarła wreszcie za kamienną ścianę, a on mógł oddalić się w kierunku nauczycielskich komnat. Miał dość patrolowania jak na jedną noc.
| ztx2
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kablowanie nie było czymś, czym się zajmował. Teoretycznie. Bo w gruncie rzeczy bawiło go szukanie tych idiotów, którzy uznali, że sami poradzą sobie ze stworzeniem zakazanych eliksirów, chociaż chuj raczy wiedzieć, co z nimi potem zamierzali zrobić. Czasy były na tyle niespokojne, a przynajmniej wszystko zaczynało na to wskazywać, że Max mimo wszystko wolał nie pozwolić na to, by jakieś oszołomy miały w ręce kolejną broń do wykorzystania. Gdyby ostatnio sprawy wyglądały inaczej, pewnie miałby to wszystko w dupie, tym bardziej że sam miał sporo za uszami i takie szykowanie niewłaściwych eliksirów na pewno nie było niczym nadzwyczajnym w jego wykonaniu. Teraz jednak postanowił pobawić się w detektywa, czy kogoś tam, chuj wie, co nie było wcale takie trudne, kiedy miało się uszy i czasami nawet słuchało się tego, co inni mają do powiedzenia. Nie minęło zatem nazbyt wiele czasu, kiedy zdybał jakiegoś skretyniałego do reszty Ślizgona, próbującego chyba przehandlować to, co udało mu się wcześniej wytworzyć. Czymkolwiek to było, bo Max nie wierzył w to, żeby to był jakiś prawdziwy eliksir, z którym ktoś mógłby wyczyniać prawdziwe czary-mary. Dla lepszego efektu nie wyskoczył na dzieciaka tak od razu, a po prostu obserwował to, co ten wyprawia, bawiąc się przy tym doskonale, bo z każdą kolejną chwilą nabierał coraz to większego przeświadczenia, że owszem, ma rację i faktycznie ktoś tutaj bawił się w robienie nielegalnych eliksirów, tym bardziej że głośno i wyraźnie się tym pochwalił, co spowodowało, że Brewer aż parsknął z ubawienia i w końcu oderwał się od ściany, o którą się opierał. Oskarżenie zostało oczywiście odbite, a eliksiry miały zostać schowane, ale jakoś dziwnym trafem ostatecznie znalazły się w rękach Maxa, który nadal rozbawiony potrząsnął jedną z buteleczek, pytając się, czym do cholery jest to wielokolorowe gówno. Wiedział doskonale, że nie miał prawa sprawdzać, co dzieciak jeszcze ma przy sobie, więc musiał siłą rzeczy zawlec go do najbliższego gabinetu, by tam ostatecznie wykryć jego potworne zbrodnie. Nie było mu trudno powiedzieć, skąd się o wszystkim dowiedział, zaznaczając z ubawieniem, że przechwalanie się jest naprawdę w chuj mało zabawne, chociaż oczywiście pewne epitety zachował dla siebie, żeby nie skończyć z jakimś debilnym szlabanem, takim dla zasady, czy coś tam. Kiedy chłopak starał się udowodnić, że to zdecydowanie nie jest nic groźnego, a on tylko się wygłupiał, Max bez najmniejszego zawahania wydobył spod jego pachy podręcznik, który na pewno nie powinien znajdować się w posiadaniu gówniarza, po czym zaczął go kartkować, by trafić na zaznaczone w nim eliksiry, o jakich takiemu dzieciakowi nie powinno się nawet śnić. W tym momencie zdecydowanie czuł, że to jest doskonała zabawa i mógłby sprawdzić, czy ktoś jeszcze nie wpadł na równie debilny pomysł, jak ten tutaj obywatel, ale z drugiej strony, wcale mu się nie chciało ganiać po zamku w poszukiwaniu podobnych oszołomów. Tak czy inaczej, podsunął profesor podręcznik, a później poszło już z górki, bo wyciągnięcie od delikwenta składników, które miał chuj wie skąd i tych wszystkich udanych albo nieudanych prób jego popisowych wywarów, okazało się niemalże bajecznie proste, gdy nie było już podstaw do tego, by w jakikolwiek sposób się wybronił. Proszę, sprawa załatwiona, teraz spokojnie mógł iść zapalić i znowu mieć szkolne życie głęboko w dupie.
Wiadomość od niejakiego Maxa Solberga nieco go zdziwiła, jednak jeśli w grę wchodziła pomoc z zakresu zielarstwa zawsze w miarę możliwości pomagał. Do eksperta było mu jeszcze bardzo daleko, ale dzięki temu, że jego ojciec zajmował się sprowadzaniem wszelkiego rodzaju składników do eliksirów i ziół z kraju i zza granicy, na co dzień miał do czynienia z rzadkimi roślinami czy też półproduktami odzwierzęcymi, które lądowały w kociołku. Dlatego też wielu uczniów, którzy wiedzieli czym zajmuje się Chrostopher Dear, uznawali, że Hunter jest w stanie im dobrze poradzić, jeśli chodziło o magiczną (i nie tylko) florę. Godzina jedenasta była dla niego porą w sam raz do wstania, dlatego właśnie takową wynegocjował w rozmowie z Maxem i już kilka minut przed wybiciem jedenastej siedział na ławeczce, na korytarzu w lochach, niedaleko wejścia do ich Pokoju Wspólnego. Przytaszczył jeszcze kilka numerów Zielnika Niedzielnego, w których pamiętał, że czytał o roślinach typowo wodnych i podobnych do skrzeloziela. O samej tej roślinie też znalazł kilka wzmianek w najnowszym tygodniku i miał zamiar to wszystko zostawić do poczytania Solbergowi, jeśli chciałby zdawać się bardziej w szczegóły. On może odpowiedzieć na nurtujące go pytania, może w jakiś sposób zasugerować pewne zastosowania, gdzie odpowiednia cześć tej rośliny będzie mieć lepsze działanie, ale nie wiedział konkretnie o co chodziło chłopakowi, dlatego przyniósł mu osobiste źródła informacji. Czekając na niego, przeglądał jedno z czasopism, aż w końcu wczytał się w jeden z artykułów i nawet nie zauważył, że przejście do Pokoju Wspólnego ponownie się pojawiło, obok ławki na której siedział.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wszystko się niemiłosiernie pierdoliło. Żałował, że ten jebany tłuczek nie posłał go prosto do piachu, ale no wyjścia za bardzo nie miał. Zamiast tego gdy tylko wypuścili go ze szpitalnego usiadł nad kociołkiem by zrobić każde możliwe antidotum, po czym łyknął jedno po drugim by mieć pewność. Miał żal do samego siebie, że pozwolił by sprawy zaszły tak daleko, a teraz nie mógł już nic na to poradzić. Jedynym co teraz jako tako go interesowało było spotkanie z Dearem, które umówił w celu zdobycia informacji. Informacji mających przybliżyć ich do celu, a przy okazji uspokoić umysł ślizgona, który od miesiąca nie mógł spać przez to cholerne zielsko. Wczesnym rankiem wstał i udał się do kuchni po bazyliszkowe, które od razu poprawiło mu nieco humor, po czym wrócił do pokoju wspólnego, gdzie wygrzebał wszystkie swoje notatki i pomysły, które chciał skonsultować. Nie mógł przecież liczyć, że Dear będzie czytał mu w myślach i sam za niego to wykombinuje. Nie. Szedł tam z jasno sprecyzowanym celem i liczył, że w końcu go osiągnie. O umówionej godzinie ruszył swoje poślady i wyszedł na korytarz, gdzie od razu dostrzegł Huntera. - Hunter, prawda? Wybacz, że truję Ci dupę z samego rana, ale naprawdę jesteś moją ostatnią deską ratunku. - Przywitał się, po czym od razu przeszedł do rzeczy, bo nie miał zamiaru marnować niczyjego czasu, a i starszy ślizgon pewnie chętnie wskoczy jeszcze pod kołdrę na sekundę przed zajęciami. - Sprawa jest taka, że kminię z ziomkiem eliksir, który ma transmutować ludzi w syreny. No i wszystko wydaje się w miarę do siebie pasować, ale to skrzeloziele to jakiś żart. Mam kilka pytań i pomysłów, tylko nigdzie nie mogę znaleźć, czy jakoś się to kupy dupy będzie trzymało, a nie mogę wszystkiego na sobie przetestować, bo w końcu mnie ktoś za to zamorduje. - Nakreślił ogólny obraz tego, do czego mu zielsko będzie przydatne bo raczej Hunter mógł wywnioskować, że nie do zwykłego pływania. W takich wypadkach po prostu się tego gluta przełyka i skacze do wody, bez zbędnego myślenia o czymkolwiek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wyciągnięcie go z łózka przed południem czasami naprawdę graniczyło z cudem, ale tym razem jako siłę napędową miał konkretny temat, z którym trzeba było się zmierzyć, a przecież trudne zagadnienia z wybranej dziedziny dawały do myślenia na tyle, że człowiek zdobywał nowe doświadczenia. Dlatego usłyszawszy o zastosowaniu skrzeloziela do eliksiru powodującego zmianę w trytona, uniósł nieznacznie brwi, zaintrygowany tym tematem. Nie spodziewał się, że są w tym zamku uczniowie, którzy szarpnęliby się na stworzenie tak złożonego eliksiru i to jeszcze transmutującego w istotę tak trudną jak syrena. Kiwnął głową, kiedy zdał sobie sprawę jaki konkretnie zamysł ma ta dwójka, skoro chcą wykorzystać skrzeloziele. Poniekąd to rozumowanie miało sens, tylko czy zdawali sobie sprawę z tego, że niektóre rośliny nie mogą być poddawane odróbce termicznej? Prawdopodobnie nie, skoro Max przychodził do niego z takim pytaniem. - Okej, od początku. Chcecie stworzyć eliksir, zmieniający ludzi w syreny i chcecie wykorzystać do niego skrzeloziele, ale nie wiecie jak - powtórzył, odkładając tym samym gazetę, która na razie nie była mu potrzebna, bo chciał dokładnie zapoznać się z tym co Solberg z kolegą chcieli zrobić - Dobra. Po pierwsze: to jedna z tych roślin, która trafi większość właściwości przy nawet najmniejszej obórce termicznej, ale! Nic straconego, można to inaczej rozegrać. Ale najpierw pokaż co tutaj jest dla Ciebie niejasne.. - powiedział, przesuwając się bliżej chłopaka, aby ten wskazał mu w swoich notatkach fragmenty, z którymi potrzebował pomocy.