Przez podziemia ciągnie się długi korytarz oświetlony nielicznymi pochodniami. Podłoga jest wykonana z czarnego kamienia co wcale nie ułatwia utrzymywania ciepła w tym miejscu. Wyraźnie czuć wilgoć, jako że cześć drogi prowadzi pod jeziorem.
***
Usłyszala wołanie Lily. Postanowiła odpowiedzieć, co jej szkodziło. - Tak, Lily, idę do dormitorium. Chce mi się już spać - powiedziała i jak na zawołanie ziewnęła przeciągle. - Zresztą, sama widzisz - dodała.
(Juliette Joan Parker) Lubiła ten korytarz. Ciemno, mrocznie - takie klimaty jak najbardziej jej odpowiadały. Wsunęła ręce do kieszeni i brnęła do przodu, patrząc przed siebie.
Autor
Wiadomość
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Słysząc kroki, Shawn przeklął pod nosem. Jedyne co było mu to potrzebne to byli niepotrzebni uczniowie, których właśnie w tym miejscu chciał uniknąć. Odwracając się, na początku się chyba pomylił, bo w świetle pochodni widział twarz Padme. Momentalnie ścisnęło go w gardle, a pięści zacisnęły się, aż skóra zbielała z siły nacisku. Z każdym następnym krokiem coraz bardziej widział dokładnie znane mu rysy, które pamiętał sprzed miesięcy. Jak zaczął pracować w Hogwarcie, początkowo szukał Padme, żeby z nią pogadać, przecież ostatnie ich spotkanie było... dobre. Nie było w nim żadnych nieprzyjemności, była u niego w domu i coś robili. Reed nie pamiętał już co, ale było spokojnie i atmosfera nie była napięta. Ale nagle zniknęła, nie było żadnego kontaktu i po prostu nie było jej. Na początku Shawn czuł zawód, porównywał to do swojego dawnego związku z Jacqueline. Ale po około dwóch tygodniach powiedzmy, że mu przeszło - przestał o niej myśleć, nie zadręczał się tym i zajął się podwójną pracą. I było już przyjemnie. Lecz koszmary z przeszłości wracają, jeszcze bardziej rozdrapując ledwo co zagojoną ranę. Tak, Shawn miał jej za złe, że go w żaden sposób nie poinformowała - przecież byli, powiedzmy, przyjaciółmi i powinni sobie takie rzeczy mówić. Kiedy stanęła, nie patrzył na nią lecz na pochodnię na ścianie, jednocześnie ciągnąc papierosa. Dopiero kiedy usłyszał jej głos, przerzucił wzrok na jej twarz, wziął bucha i powiedział beznamiętnym głosem: - Tobie żaden przykład już nie pomoże. - Jego głos nie był przesiąknięty żadnym uczuciem - jakby nic się za nim nie kryło, żadne uczucie, ani nic. Nicość. Wyrzucił filter z papierosa i zadeptał go jeszcze bez potrzeby. Spojrzał na nią. Wydawała się lekko wyższa i w ciemności jej oczy bardzo mocno się wyróżniały. Oczy które zawsze mu się podobały. Nie, kurwa. - Skarcił się w myślach. Nie mógł teraz tak myśleć, musiał wyrzucić wszelkie dawne emocje. To co było, umarło. - Co ty tu robisz? - Zapytał krótko, z lekko uniesionymi brwiami, odwrócił głowę i wstał, żeby mógł siedzieć na oparciu z profilu do dziewczyny. Doskonale wiedział, że była taka pora, że Padme powinna być w dormitorium, ale nie o to mu chodziło. Raczej pytał skąd nagle, po miesięcznej nieobecności znajduje się w lochach. Po jakiego chuja?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
O jej zniknięciu nie wiedział w zasadzie nikt, poza dyrektorem i kadrą nauczycielską - tym bardziej dziwiła się, że Shawn nie znał powodu, dla którego nie było jej tak długo, skoro był jej nauczycielem. Samo to, że znajdował się w szkole było dla niej dziwne. Gdy się odezwał, Padme poczuła jak niewidzialna ręka ściska jej wnętrzności, bo wolała chyba, gdyby zaczął krzyczeć lub gdyby się odwrócił na pięcie i po prostu poszedł. A tak, znowu słuchała tonu głosu, którego nigdy nie lubiła i którym nikt nigdy się do niej nie zwracał, poza nim. Zamilkła, w zasadzie chcąc sobie pójść, niż kontynuować tę rozmowę, kiedy jednak odezwał się ponownie, zdziwiła się pytaniem. Jakże głupim pytaniem! Przecież nikt jej ze szkoły nie wyrzucił, a przynajmniej nikt nie poinformował jej o takim ryzyku. - A co ja tu mogę robić? - odparła, marszcząc czoło. - Pewnie dalej się uczę, z tego co mi wiadomo - nie chciała być niemiła, choć mogła tak brzmieć. Czas spędzony w domu i na różnego rodzaju dziwnych spotkaniach z magoterapeutami wyssał z niej chyba resztki dobrego humoru. Wreszcie jednak podeszła bliżej niego, z początku wahając się, czy aby na pewno wypada. - Nie gniewaj się na mnie - uznała, nie mając jednak pewności, że w ogóle się na nią gniewał. Nie widzieli się długo, w zasadzie nie miała pewności, czy chciał z nią rozmawiać, ale niezawodna intuicja podpowiadała jej, że był zły. Zresztą, znała go trochę, więc wystarczyło, że przyjrzała się jego twarzy. Wreszcie, poniekąd wbrew sobie i zasadom - bądź szybciej niż pomyślała - bez słowa przytuliła się do niego, obejmując rękoma wokół karku. Czoło z kolei oparła o jego ramię zastygając w tej pozycji na chwilę. Chwila ta zresztą trwała wieczność i przywoływała w niej uczucie nieprzyjemne uczucie niepokoju. - Powiedz coś, Shawn - nie skazuj mnie na to wieczne milczenie albo wprost mi powiedz, że mam spadać - powiedziała półszeptem, odsuwając głowę na nieznaczną odległość; znajdowała się teraz bardzo blisko jego policzka..
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Jak on sobie tłumaczył jej zniknięcie? W sumie to nijak. Nie tracił czasu na wymyślanie fantastycznych historii o tym jak Padme została zjedzona przez Akromantule, ale przed strawieniem udało jej się wydostać... na takie zabawy on czasu nie miewał. Dlatego zostawił tą sprawę w spokoju, dając życiu lecieć dalej, powoli się ulatniać. Cóż, Shawn nie należał do kadry nauczycielskiej - był jedynie asystentem, jego nie informowano o nieobecności jakiegoś ucznia. Było ich po prostu za dużo, żeby w ogóle się zorientować, który to jest. Głupie pytanie? Każde pytanie dla kogoś może być głupie. - Uczysz? A przez ten miesiąc czy dłużej to miałaś praktyki, dobrze rozumiem? - Prawie prychnął, lecz nie zrobił tego. Tak, był trochę zły. Trochę. Tak jak ostatnio, że nawet słowem się nie odezwała. Shawn był lekkim hipokrytą - zapewne sam by jej nie poinformował, gdyby nagle wyruszył podróż w poszukiwaniu czegoś. A miał takie plany. Ale to dopiero w wakacje, do tego czasu musiał pracować i uzbierać fundusze na tą... przejażdżkę. Kiedy Padme się zbliżyła, znów spojrzał w jej oczy. Jej słowa zabrzmiały tak drastycznie śmiesznie, że Reed nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Na pewno nie tego się spodziewała, ale po chwili mężczyzna opanował się. - Nie gniewaj się? - Jego mina była zacięta, a brwi podniesione, a mówił niemal szeptem. Wzrok miał całkowicie obojętny, do czasu aż niespodziewanie Krukonka go przytuliła. Tego się nie spodziewał i był całkowicie zaskoczony. Na początku spięty, rozluźnił się i owinął swoje ręce wokół jej talii, tak że wyglądali jakby chcieli zaraz tańczyć jakiś powolny taniec. Gdy tak stali, poczuł woń jej perfumów, tych za którymi podświadomie tęsknił jak za jakimś wyjątkowo silnym narkotyku. - Mówię coś. - Powiedział to szeptem, do ucha dziewczyny. Było to najbardziej banalne i proste zagranie jakie mogło być z jego strony, ale nie wiedział co miał teraz powiedzieć. Jest mi bardzo przykro, że nie poinformowałaś mnie o swojej nieobecności? Nie, bo Shawnowi tak naprawdę nie było przykro, lecz żal, że zawiódł się w swoim przekonaniu, że mówili sobie takie rzeczy. Kiedy się odsunęła, Reed spojrzał jej w oczy i zastała kolejna cisza, a oni patrzyli sobie tak w oczy przez nieokreślony czas. Wyglądało to jak scena z jakiegoś romantyka, teraz brakuje tylko powolnego pocałunku. Nie, skarbie. Zmarszczył czoło i tylko powiedział: - Coś zbladłaś.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Wiedziała, że w ich rozmowie będzie wiele niedopowiedzeń, których nie wyjaśnią sobie na bieżąco - choćby fakt, że gdyby był na jej miejscu, to też by nie powiedział czemu właściwie zniknął. A ona nie informowała o wyjeździe nikogo, nawet swoich współlokatorek, więc niejako czuła się rozgrzeszona. - To normalne po wyjściu ze szpitala - odparła krótko, z pełną świadomością swoich słów. A niech się pomartwi! W końcu mogła chociaż raz postawić się na pozycji ofiary, prawda? - Ojciec, uzdrowiciel, zabrał mnie ze szkoły w porozumieniu z dyrekcją. Chciał mnie mieć na oku, bo nie podobał mu się mój stan zdrowia wtedy, kiedy wszystko się posypało - nie wnikała w rozmowę ojca z dyrekcją; najwidoczniej wszystko było w porządku, skoro doszli do porozumienia, choć obawiała się, że nie wróci w bieżącym roku szkolnym do nauki. - Nie pisałam do nikogo. Nie lubię niepotrzebnie martwić. Zresztą, nie dzielę się swoimi problemami ze światem, tak jak on nie dzieli się swoimi ze mną - przesunęła wzrokiem po twarzy Shawna; zdecydowanie lepiej wyglądał z tej odległości, niż dystansu kilku metrów. Czy obawiała się, że ktoś ich przyłapie? Niespecjalnie. W końcu nie robili nic złego. - Bardzo dużo dziewcząt chwali wygląd nowego asystenta - zmieniła temat, nie odsuwając się i uśmiechając. Słyszała wiele komentarzy na jego temat i nie rozumiała czemu każdy z nich ją denerwował. W swojej pokrętnej logice uznawała, że nic do niego nie czuje, chociaż teraz, kiedy ją obejmował, nie chciała, by ta chwila się kończyła.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Niedopowiedzenia? Oczywiście. Nie widzieli się od ponad miesiąca, nie mięli żadnego kontaktu, a przy Shawnie nigdy nie można być pewnym jego zdrowia - wiadomo gdzie pracuje i w jakim towarzystwie przesiaduje. Wystarczy chwila i mógłby zniknąć. Dlatego by nie powiedział - nie wiadomo co by się z nim działo i nie narażałby na to kogokolwiek. Jeszcze takiej Padmie by wpadł wspaniały pomysł uratowania Reeda i skończyłoby się to fatalnie. Natomiast gdy Naberrie wspomniała o szpitalu nie zdziwił się zbytnio. Na pewno nie zniknęła ze szkoły z samej zachcianki. To na 90% był problem medyczny, więc skoro była w szpitalu to teraz pytanie na jakim oddziale. No przynajmniej Shawn dowiedział się kim był tak naprawdę ojciec Padme. Pogłaskał dziewczynę po głowie, poprawiając jej kosmyki włosów, tak żeby mógł spojrzeć jej na twarz. Po około minucie odsunął się i oparł się o ścianę, patrząc przed siebie i myśląc o sprawach, które po części łączyły go z dziewczyną. Teraz przypomniał sobie wszystkie incydenty, złamanie różdżki, wylądowanie Krukonki w błocie, wszystko. - Nie jestem twoim światem, ze mną możesz się dzielić. - Powiedział poważnym tonem, przy okazji Shawn przykucnął i usiadł na posadzce i poklepał miejsce obok siebie, żeby dziewczyna usiadła - będę spać spokojniej. Nie miałby kto ich przyłapać, po drugie to są podziemia, tutaj w ciągu tylu lat nie spotkał ani razu żadnego prefekta, nauczyciela. Po prostu nie chodzili tutaj, gdyż sieć podziemi jest tak rozbudowana, że nie trudno się tu zgubić. Reed zmarszczył lekko czoło na słowa dziewczyny. No aż tak to źle chyba nie jest? - Bardzo dużo dziewcząt? Nie liczysz siebie kilkakrotnie, prawda? - Wyszczerzył białe zęby w uśmiechu i ziewnął przeciągle. Co Shawn czuł do Padme? Trudno było określić. Bał się o nią, lecz nie chciał tego okazywać, zależało mu na niej, ale nie chciał się narzucać, nie kochał jej i nie wiedział czy powinien.
Przedzierał się poprzez półmrok. Cień padał - jak miał tendencję zazwyczaj - na gardziel ciągnącego się korytarza podziemi niczym rozwarstwione firany, gwarantujące częściową przejrzystość; w dużej części jednakże pozbawiał natężenia kolorów oraz ostrości kształtów. Echo stawianych kroków ciągnęło się, powtarzało w głuchych, cyklicznie następujących dźwiękach. Daniel Bergmann wracał do gabinetu. Tej nocy, podczas dyżuru, napotkał na zbłąkanego pierwszaka. Całe szczęście, rok czasu był dostatecznym na względne obycie pośród terenów zamku. Prawdę mówiąc, liczył na spokój. Być może - na pomyślne zrealizowanie kolejnej wycieczki do ostatnio zasłaniającej się nadmiarem pracy profesor Fairwyn. Naprawdę liczył, że nikt - przynajmniej na jego drodze - nie będzie pragnął wykroczyć poza tereny swego dormitorium. Był w błędzie. Ogromnym błędzie. O czym miał się za niedługo przekonać. Przed oczami mężczyzny zmaterializował się kształt wychodzącej z kuchni sylwetki - kobiecej? dziewczęcej? - na pewno nie należącej do kogoś z kadry. Zamrugał, idąc ciągle przed siebie. Cholerne, pogaszone częściowo pochodnie (przez zakłócenia?) pozwalały jedynie brnąć drogą bez ryzyka wyrżnięcia głową o ścianę. Zatrzymał się jednak, kiedy jego obecność była już oczywista i mogła zaalarmować o konieczności ucieczki. - Nie wyglądasz na zagubioną. - Jego głos dźwięczał w gęstej, narzuconej przez noc ciszy. Nie zdradzał żadnych emocji - ani złości, ani zażenowania, ni żartu. Po prostu - dzielił się przypuszczeniem. Jego zdaniem było zdecydowanie trafne.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar tego dnia nie zdążyła na kolację do Wielkiej Sali, co było jej osobistą TOP porażką ostatniego tygodnia. Przez zadanie z zielarstwa, a dokładniej przez użeranie się z Ognistym Hibiskusem, ciągle była z czymś do tyłu. Podejrzewała, że ta roślina ma coś z nieprzepadających za nią zwierząt. W każdym razie nie zdążyła na kolację, a zapas jedzenia pod łóżkiem skończył jej się tak nagle, że w środku nocy została na lodzie. Miała jeszcze do przeczytania najnowszą powieść swojej ulubionej mugolskiej autorki, a czytanie szło jej najlepiej w nocy i z dobrym jedzonkiem pod ręką, więc nie pozostawało jej nic innego jak wyruszenie po nowe zapasy. Jej wizyty w kuchni najtrafniej było porównywać do napadów na bank - brała wszystko co jej się pod rękę nawinęło. Z pomieszczenia wyszła z wypchanymi jedzeniem kieszeniami bojówek, bluzy i dodatkową torbą, również pełną po brzegi. Już rozpływała się w marzeniach na myśl o całonocnej lekturze, gdy usłyszała czyjeś słowa. Biorą pod uwagę porę i to, że poza nią i tą osobą raczej nie było nikogo innego w korytarzu, najpewniej były to słowa skierowane do Puchonki. Odwróciła się powoli, kończąc przeżuwanie pasztecika dyniowego. Za nią w półmroku stał facet, w którym rozpoznała nauczyciela Transmutacji. Nie żeby byłą pilną uczennicą, ale kojarzyło jej się, że chyba zawitała kiedyś na jego lekcji. - Nie wyglądam, bo zagubiona nie jestem, psorze - odpowiedziała po przełknięciu pasztecika. - Nie zdążyłam na kolację do Wielkiej Sali, a na głodnego bym nocy nie przetrwała, bo współlokatorki by mnie chyba udusiły za burczenie w brzuchu, więc wybrałam się po jedzenie - dodała, uśmiechając się lekko, jak to miała w zwyczaju. - Chce psor cukierka? - zapytała wyjmując z kieszeni garść mugolskich cukierków kawowych, swoich ulubionych.
Cóż, zagubieni uczniowie nie wymykają się, przemycając jedzenie z kuchni. A raczej - studenci. Kojarzył ją - miał doskonałą pamięć do twarzy. Mało który uczestnik zajęć wychodził sukcesywnie anonimowo, niezdolny do rozpoznania w innych okolicznościach. Owe okoliczności nie były dobre; na miejscu rozsądnego nauczyciela, Daniel Bergmann powinien był odjąć punkty, nakazać wrócić do dormitorium oraz, bez większych skrupułów, obojętnie oddalić się w swoją stronę. Tyle, że postanowił dać jej w tym wszystkim szansę. Oraz, jakby nie patrzeć, nie pozwolić tak szybko - jak pewnie podejrzewała - odejść. Drobna rozrywka w czas nużącego dyżuru. Nie sądził, aby po obszarach podziemi kręcił się wówczas ktoś jeszcze. Ewentualnie woźny - choć ten miał zajęcie na którymś z pięter. - O tej porze? - dopytał. Czy aby nie mogła udać się wcześniej? - Niektórzy dodaliby, że to niezdrowe - przyznał, choć sam nie obarczał tego ciężarem troski. Ani mądrości, bo w kwestii odżywiania się był niepodważalnie niechlujny. Nie dbał o ilość czy jakość; zajęty potrafił nie jeść przez większą część dnia i dopiero później był w stanie odczuć grasującą wewnątrz żołądka pustkę. Stąd jego czasem - określana jako zbyt szczupła sylwetka. Przyjrzał uważniej się wyciągniętym słodyczom; pomijając fakt, że praktycznie się na nich nie znał - kojarzył głównie najważniejsze, występujące w obrębie magicznych sklepów. - Nigdy wcześniej ich nie widziałem - przyznał, jakby pomijając wcześniejsze pytanie.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Próbowała przypomnieć sobie coś konkretnego na temat stojącego przed nią nauczyciela, ale niespecjalnie jej to szło. Był raczej surowy, ale cóż, nie płacili mu w końcu za lubienie ich. W każdym razie profesor nie wyglądał na pozytywnie nastawionego, więc i Scar przestała udawać pogodną. O ile wcześniej na jej twarzy widniał jako taki uśmiech, teraz tylko patrzyła na mężczyznę. - Dla mnie każda pora jest dobra na jedzenie. Gdybym jadła tylko wtedy, gdy to wypada, już dawno padłabym z głodu - odpowiedziała, wzruszając ramionami i patrząc na nauczyciela pustym wzrokiem. Była głodna, a przez to wyjątkowo nie miała humoru. Do tego wizja ujemnych punktów również nie napawała Puchonki optymizmem. Choćby bardzo się starała nie psuć innym życia, zdrowia czy psychiki, to i tak życie daje jej kopa w tyłek, nawet podczas niewinnej wyprawy po jedzenie. Niesprawiedliwość losu. Niektórzy wymykali się na schadzki i nic, a ona oberwie za chęć napełnienia żołądka. - Nie widział ich psor, bo to mugolskie cukierki. Nie są zbyt popularne w magicznym świecie, a moim zdaniem są o niebo lepsze od takich na przykład czekoladowych żab - powiedziała, poruszając dłonią,po której turlały się zafoliowane cuksy. Były to jedyne słodycze, na które od czasu do czasu mogli liczyć wychowankowie sierocińca. Oczywiście tylko wtedy, gdy Scar albo któryś z chłopców wykradli łakocie z pokoju opiekunów. Jakby na złość dziewczynie, mimo nie za dobrych wspomnień z nimi związanych, nadal żadne inne słodycze tak jej nie smakowały jak te właśnie kawowe cukierki. - Pan też przyszedł po coś do kuchni? - zapytała. Nie za wiele osób kręciło się po tych korytarzach o tej porze. A ci nieliczni zazwyczaj zakradali się do kuchni czy do pustych sal, w których działy się rzeczy, o których lepiej na głos nie mówić.
Czyżby powinien pozazdrościć Puchonce ponadprzeciętnej przemiany materii? Gdyby podjadał w nocy, pewnie musiałby stoczyć walkę tuż po zamknięciu powiek - z plagą różnorakich koszmarów, nawiedzających go również bez większych wkładanych starań. Nawet, jeżeli czasem sprawiał wrażenie zdystansowanego oraz szorstkiego - głównie przez rysy twarzy powstałe przy neutralnym wyrazie i chłodne, przeczesujące teren spojrzenie, rzucane przez jasne obręcze tęczówek - w rzeczywistości nie nastawiał się negatywnie. Oczywiście o wiele lepiej było na niego natrafić niż przykładowo na Craine’a (choć w tym przypadku drugiego nauczyciela transmutacji, mówiło się o czystej skrajności). - Znasz się na mugolach? - wydawał się zainteresowany. Od dawna poszukiwał kogoś (poszukiwał - za dużo powiedziane; liczył bowiem na ciągłość pomyślnych zdarzeń), kto mógłby nieco rozwiać wątpliwości przy samodzielnym śledzeniu tej osobliwej kultury. Wychowany wśród czarodziejów, nie miał praktycznie styczności z niemagicznym światem - i odbijało się to na współczesnej niewiedzy. Jeszcze nie podjął decyzji, co zrobi z tą sytuacją. Na razie pozwalał się jej nieco rozwijać; chwilowo, lecz nieprzesadnie. Fakt faktem była to jego słabość. Lubił mugolską twórczość - niestety - nie zawsze ją do końca pojmował. Najpierw sprzeciwiał się i podważał słuszność niektórych ich wynalazków, dziwiąc się i najzwyczajniej później usiłując powoli zrozumieć. - Zabłąkany pierwszoroczny - podzielił się z nią wcale-nie sekretem. Nie była to żadna z tajemnic, więc bez problemu wyjawił powód swojego przyjścia. A raczej - powrotu na wyższe kondygnacje Hogwartu. - Gdyby nie on, pewnie przeszłabyś niespostrzeżenie. - Zauważył. Gdyby. Ale nie udało jej się - los potrafił bywać kapryśny. Oto przykład jego ironii oraz przypadku.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Nie wiedziała jak rozumieć to, że nie dostała od razu po punktach. Może jednak Merlin nad nią czuwa i obędzie się bez ujemnych punktów? Nie pozwoliła sobie jednak na przebłysk nadziei czy radości. Takie uczucia nie należały do tych charakteryzujących Puchonkę. Zamiast tego uważniej przypatrzyła się nauczycielowi. Może jednak ma dobry humor i skończy się ostrzeżeniem? - Chyba można powiedzieć, że znam się całkiem dobrze. Do jedenastego roku życia nie miałam pojęcia o istnieniu magii, a jeszcze dwa lata temu wychowywałam się w najprawdziwszym i do bólu mugolskim sierocińcu - powiedziała, wzruszając ramionami. Ton jej głosu mógł wydawać się lekko złośliwy czy ironiczny, ale nie było to celowym zabiegiem Scar. Już dawno na swój sposób oswoiła demony przeszłości. Choćby te wspomnienia były bardzo złe nie miały już przecież znaczenia, nic nie mogły jej zrobić. - No trudno. Raz na miotle, raz pod miotłą - westchnęła, chowając do kieszeni cukierki, którymi profesor chyba nie był zainteresowany. Jego strata. Musiała powstrzymać się przed sięgnięciem po jakiś smakołyk. Chyba nie wypadało tak sobie podżerać w obecności członka grona pedagogicznego. - Nie przedłużajmy. Niech psor wali prosto z mostu. Co mnie czeka za to nocne podjadanie? - zapytała, a na jej twarz wrócił lekki, ironiczny uśmieszek.
Po części zastanawiał on się, jak motyw ten ugryźć - konsultacja z osobą obeznaną w mugolskim świecie byłaby niezmiernie przydatna; najlepiej dowiadywać się takich kwestii od osób młodych, żyjących poniekąd w tym środowisku i obeznanych w nowinkach. Z drugiej zaś - wiedział - mogło to być nietaktem. Powodować przywołanie niemiłych wspomnień. Dlatego wybrał milczenie. Wolał sobie nie wyobrażać życia pośród mugoli bez żadnej wiedzy o magii - w jego odczuciu musiało to być doświadczeniem okropnym, niemal niesprawiedliwym. Powinien jednakże zazdrościć niektórym czarodziejom zdolności wtopienia się w obręb niemagicznego tłumu. Osobiście - pewnie wzbudziłby podejrzenia. W końcu wszystko, co było inne - wzbudzało, zaś on czułby się, niczym znajdując się na nierównym i śliskim podłożu. - A jak uważasz? - spytał z przekąsem, nie dając łatwo za wygraną; i, prawdę mówiąc, nie wiedział. Ofiarował poniekąd jej przyzwolenie na niewinne targowanie się o propozycję tego, co powinien uczynić. Nie miał wypisanych w związku z tym reguł - zresztą, nie od dzisiaj wiadomo, że wszystko sprowadzało się do wypadkowej sympatii wobec danego ucznia, dobrego bądź przeciwnie - beznadziejnego - nastroju i kilku innych, zaznanych w przeciągu ostatnich godzin doświadczeń. Nie istniała w tym żadna reguła. Jeden zarobił wręcz za nic szlaban, inny jedynie punkty za względnie oburzający występek. - Mam nadzieję, że nie spotkamy się więcej w takiej konfiguracji - dodał jednak. Czego oczy nie widzą…, prawda? Ambicją Bergmanna nie było wynajdywanie kar uczniom; w jego odczuciu całość trwała bez najmniejszych zarzutów - tak długo, jak nikt nie łamał określonych wytycznych, przyłapany wprost in flagranti. Nagminne uciekanie podopiecznych od zasad było dla niego czymś oczywistym - potrzeba było jednak w tym głowy oraz, jak w tym przypadku, niepodważalnie szczęścia.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Nigdy nie zastanawiała się, jak informacja o jej pechowym dzieciństwie jest odbierana przez innych. Dla niej było to proste stwierdzenie faktu, ale ktoś kiedyś zaczął jej coś mówić o współczuciu, inni zaczynali inaczej na nią patrzeć. Profesor Bergmann nie zrobił nic takiego i to jej się spodobało. Nie lubiła być inaczej postrzegana przez pryzmat wychowywania się w sierocińcu. Przez chwilę miała ochotę się zaśmiać, gdy przeszło jej przez myśl, że jeszcze przyjdzie jej zapłacić punktami na nocne podżeranie. No trudno. Głodować na pewno nie zamierzała, a co do punktów pozostawało mieć nadzieję, że Puchoni nie dopatrzą się małej różnicy. - No to może psor da mi ostrzeżenie i pouczenie, a ja obiecam poprawę i obejdzie się bez większych szkód? - zapytała, uśmiechając się lekko. Liczyła na to, że nauczyciel zgodzi się na takie rozwiązanie. Wiadomo przecież, że łagodniejsze potraktowanie często przynosi bardziej pozytywne skutki niż solidna kara. - Następnym razem będę uzupełniać zapasy pod łóżkiem za dnia - odpowiedziała niemalże wesoło. Po tym spotkaniu już chyba nigdy nie wybierze się do kuchni na nocne podżeranie.
Miał dobry humor - również sam z siebie nie lubił szastać ujemnymi punktami na widok pierwszego lepszego złamania regulaminu. Jedynie kilku rzeczy nie tolerował - na pierwszym miejscu królowały (o zgrozo) spóźnienia, wieńczone zazwyczaj znienawidzonym, obdzierającym z wolnego czasu szlabanem. Podobnie - nie tolerował bójek. Podkradanie się i zabranie jedzenia było więc w porównaniu z tym nieszkodliwe, niemal bezpieczne - jeśli spotkało się na swej drodze Bergmanna. Słysząc sugestię, zastanowił się wyłącznie przez chwilę. - Myślę, że będzie to dobre wyjście - odparł. Lekki uśmiech, goszczący na jego twarzy, zwiastował pozytywne nastawienie do zaistniałej sprawy. Gdyby chciał czujnie patrolować podziemia, prawdopodobnie sam zginąłby w tych odmętach - niezliczonych korytarzach, w których znał ledwie kilka tras podstawowych. - Nie planuję tutaj szybko zawitać - przyznał szczerze - ale trzymam za słowo. - W końcu każda wycieczka wiązała się z dodatkowym ryzykiem - uczniowie jednak, także studenci, wydawali się preferować możliwość niebezpieczeństwa (a on się wcale - poniekąd - nie dziwił). - Albo nie spóźniać się na kolację - dodał, rozbawiony nieco zapadłą uwagą - o ile to zdoła wystarczyć - w końcu, z tego co mówiła, musiała mieć sporą przemianę materii. I adekwatny apetyt.
jak odpiszesz to ja wystawię sobie/nam zt - zależnie od tego czy chcesz mieć 6 postów, ponieważ za to są punkty xDD #januszmax
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Stała oczekując swoistego wyroku. W myślach powtarzała jak modlitwę prośbę o łagodniejsze potraktowanie. Jej osobiście średnio zależało na punktach, ale wiedziała, że koledzy z Domu mogą być mocno rozczarowani ich utratą. - Też uważam, że takie rozwiązanie jest najlepsze - odpowiedziała, uśmiechając się lekko, zadowolona takim postanowieniem nauczyciela. - Obiecuję, że następna taka akcja przydarzy mi się jedynie w obliczu głodu ostatecznego - zażartowała, uśmiechając się szerzej. Ta wyprawa była związana z jej przeoczeniem faktu kończących się zapasów. Prawdopodobieństwo takiej sytuacji było naprawdę minimalne. - Obawiam się, że sama kolacja niekoniecznie mi wystarczy - odpowiedziała, wzdychając cicho. Możliwości i pojemność jej żołądka często ją dziwiły. - Ale postaram się podżerać w kuchni przed godziną policyjną - dodała rozbawiona.
Mi nie wstawiaj XD ten szósty post mi się przyda xD
Zasady - w interpretacji Daniela Bergmanna - nie były czymś jednoznacznym oraz bezwzględnie pewnym. Zwłaszcza, jeśli chodziło o tak absurdalne rzeczy; co innego, gdyby spotkał ją pośród drzew Zakazanego Lasu czy (bardziej przyziemnie) próbującą przeniknąć do Działu Ksiąg Zakazanych. Zwyczajne podjadanie nie było czymś jeszcze tak złym, do czego należałoby podejść niczym koń dorożkarski. Daniel Bergmann niezbyt tolerancyjny bywał wyłącznie przy sprawach spóźnień - o czym jego uczniowie doskonale wiedzieli. Dodatkowo, Puchonka wydawała się sympatyczną osobą, nieco wręcz umilając spędzany czas w szkole (niezbyt przepadał za dyżurami; wolał przebywać w swoim mieszkaniu w Londynie). - To będzie najlepszym wyjściem - przyznał, w kwestii podjadania przed określoną godziną. W końcu łatwo było tu spotkać chociaż woźnego - ten mógł się kręcić w każdym możliwym miejscu. Teraz, spokojnie już odszedł w swoim kierunku, wpierw jedynie majacząc w dłużącym się korytarzu, aż w końcu przezeń stawiane kroki ucichły - a zarysowanie sylwetki zniknęło z zasięgu wzroku. Wracał na swoje piętro.
|Daniel zt
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Różna rzeczy mówiono o nauczycielach. Bergmann zasłynął wśród uczniów jako jeden z tych surowszych. Scar jednak zawsze twierdziła, że należy samemu poznać człowieka, żeby go oceniać. Prawdziwość swojego nastawienia poznała właśnie w tej chwili, gdy psor zgodził się na ugodowe rozwiązanie. Zadowolona z zachowania punktów nawet uśmiechnęła się szczerze, co nie zdarzało jej się często. Może jednak pozostali Puchoni nie zlinczują jej za to nocne podżeranie. - Dobranoc - rzuciła jeszcze za oddalającą się sylwetką mężczyzny, a sama poprawiła torbę z jedzeniem, która zsuwała jej się z ramienia. Uśmiechnęła się znów pod nosem i wzięła do ust dyniowy pasztecik. Nareszcie! Już prawie burczało jej w brzuchu.
Rzędy pochodni ciepłym światłem otulały długi korytarz podziemi, dając złudne poczucie bezpieczeństwa. Kaia nigdy nie czuła się w lochach swobodnie, więc takie sztuczki nieokiełznanej siły ognia nie mogły jej nabrać. Wydłużony cień na jednej ze ścian migotał nieustannie, a w jego zarysie można było wyraźnie rozpoznać dziwne zgarbienie na tułowiu postaci. Krukonka mocno ścisnęła pasek wypchanej po zamek torby i mknąc korytarzem cicho niczym zjawa, starała się pozostać niezauważona. Nie chciała zostać przyskrzyniona z dwóch powodów: po pierwsze, była późna, czwartkowa noc, a ona wałęsała się po lochach i po drugie: jak miałaby się wytłumaczyć z dźwiganej przez siebie torby pełnej słodyczy i innych przysmaków przygotowanych przez skrzaty domowe zamieszkałe w Hogwarcie? Oczyma wyobraźni widziała wiele możliwych scenariuszy, lecz najgłośniejsze stłumione parsknięcie spowodowała u niej myśl o próbie wmówienie pani dyrektor, dlaczego pałaszuje zamkową kuchnię o drugiej nad ranem. Prócz oddechu i stukotu własnych kroków dziewczyna nie słyszała zupełnie nic; to oczy jako pierwsze ostrzegły ją o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Jakiś cień niewątpliwie zbliżał się zza zakrętu. Prędko obrzuciła spojrzeniem korytarz w poszukiwaniu schronienia, ale najrozsądniejszą kryjówką, jaką udało się jej znaleźć, była mała wnęka, w której niestety zmieściła się tylko ona sama. Torbę musiała porzucić dwa metry od siebie. Zmęczona nawet nie pomyślała, jak musiało to wyglądać.
No i po co on się na to zgodził? Teraz musiał biegać nocą po całej szkole w poszukiwaniu jakiegoś myszoskoczka, który, jak się okazało, wcale nie zginął... Ten Ślizgon, któremu zaoferował pomoc, wrócił do swojego dormitorium, a on musiał zapieprzać przez całą szkołę, od lochów na jedną z najwyższych wież tego zamku, żeby dotrzeć do swojego. I chyba trochę za głośno szedł, bo jego kroki były najwidoczniej bardzo dobrze słyszane. Ktoś tu był, ktoś kogo nie widział! Cóż, na szczęście nie był już uczniem i nikt mu nie zabraniał chodzenia nocą po zamku... Ale kto to do cholery... - Kaia! - zawołał, zwracając ku niej swoją różdżkę z zapalonym na jej końcu światłem. - Jakim cudem my ciągle na siebie wpadamy? I to w tak... dziwnych miejscach?
Kaia zasłoniła sobie oczy oślepiona ostrym światłem wydobywającym się z różdżki, której właściciela prędko rozpoznała po głosie. Gdy Krukon opuścił różdżkę wzdłuż ciała dziewczyna odważyła się spojrzeć mu w oczy i zbierając resztki godności, powoli wygrzebała się z wnęki. Ostatecznie stanęła przed nim i zaczęła nerwowo przygładzać szatę szkolną, z której wciąż się nie przebrała. Może chłopak nie zauważył tej wielkiej torby? Miała naprawdę wielką ochotę, by przesunąć ją kopniakiem za siebie, ale wiedziała, że to momentalnie by ją zdradziło. Tak więc uśmiechnęła się niewinnie i pomimo zmęczenia spytała raźnym głosem: - No właśnie, Aidenie Jenkins. Dlaczego włóczysz się nocą po tak złowrogich miejscach?
Może transmutuję tę torbę w jakiś wielki kamień?, pomyślała, przyklepując swoje dopiero co przycięte i przefarbowane włosy. Ciężko było się jej przyzwyczaić do zmiany, ale już widziała w niej plusy.
zt
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Rzadko bywała w podziemiach zamku bez zbędnej potrzeby. I nie chodziło tu o chłód jaki panował, broń Merlinie. W końcu Anastazja lubiło zimno, więc w zupełności jej to nie przeszkadzało. Po prostu, tak jakoś z góry nie przepadała za tym miejscem. Ale w końcu jako dobra siostra zeszła do swojego kochanego młodszego braciszka, który czekał w kuchni. Oczywiście była świadoma na co pokonuje tyle pięter. Na pewno nie po to by wypić herbatę w towarzystwie brata. Więc nie zdziwiło jej jak kilkanaście minut później rudzielec błagał ją by napisała mu esej na astronomię. Tym razem jednak, jako dobra siostra po prostu się nie zgodziła i kończąc herbatę ruszyła do wyjścia, uprzednio zostawiając mu książkę o astronomii i czochrając po włosach. Było już dość późno, dlatego nie zdziwiło jej że korytarz był pusty. Zapięła suwak od bluzy i ruszyła z zamiarem opuszczenia tej części zamku. Jednak kiedy tylko wyszła zza zakrętu, wpadła na kogoś. A może to ktoś na nią? W każdym razie nie spodziewała się tego. - Jasna cholera... - Wyrzuciła po polsku, kładąc dłoń na sercu które waliło jak szalone. - Nie zauważyłam Cie, przepraszam. - Odparła i uniosła głowę na... chłopaka, który wydawał jej się całkiem znajomy.
Dzień jak co dzień. Arek, jak zwykle wesoły, jak zwykle optymistycznie nastawiony przechadzał się żwawo po tutejszych korytarzach. A że nudziło mu się nieco (bo ile można wałkować książki o runach? Nieważne, że to jego pasja - wszystko ma swoje granice, nierzadko jasno określone, nakreślone... jak kto woli), postanowił... zwiedzić cały budynek Hogwartu. Tak, moi drodzy, dobrze zrozumieliście. A że jak Arek coś sobie postanowi, to już na amen, klamka zapadła i tym podobne, postanowił swą "wędrówkę" rozpocząć właśnie od podziemi. Czym prędzej przemierzył wielkie schody, które dzisiaj, o ironio losu, były dla niego szczególnie przychylne. Nie robiły mu żadnych psikusów mimo, iż to dla nich jak najbardziej typowe. Mimo tego jednak podróż w rejony podziemi zajęła mu nieco czasu, aż pora zrobiła się dość późna, aczkolwiek chłopak niezbyt się tym przejął. Ba - planował nawet, że wróci do dormitorium późno, tak bardzo chciał spełnić swój cel, a wiemy już, że jak on sobie coś postanowi, nic ani nikt go nie powstrzyma. Cóż, już taki miał charakter... Porzucił lekturę opasłych ksiąg o runach, które wyniósł z biblioteki. To do niego niepodobne, fakt, aczkolwiek trzeba go zrozumieć, trzeba postawić się na jego miejscu zważywszy, iż oczy zaczynały go powoli boleć. I pomyślał, że od tej suchości po powiekami ma halucynacje. Bo oto, daleko w przodzie zamajaczyła mu pewna sylwetka. Kobieta. Tak, to na pewno była przedstawicielka płci pięknej. Co prawda to prawda, twarzy jeszcze nie widział, dlatego nie wiedział jeszcze, że zna ową niewiastę. To trochę zabawne i absurdalne, ale po chwili Arek zdążył zapomnieć o tajemniczej dziewczynie. Przypomniał ją sobie dopiero kiedy... po prostu na nią wpadł, co było oczywiście czystym przypadkiem. Arkadiusz początkowo, czyli zaraz po zderzeniu, był zbyt oszołomiony, by ocenić zaistniałą sytuację. Odsunął się na dystans marnych kilku centymetrów, jednakże i taki dystans był tu dostatecznie dobry. Zamrugał powiekami. Początkowo nie poznawał jej, fakt. Ale potem... potem zrozumiał, że się znają! Tylko, do jasnej ciasnej, skąd?! Ba, usłyszał jej akcent. Był nieco polski, nieco rosyjski... po prostu słowiański. Ale Arek, mimo swej bystrości nie skojarzył, iż mogą się znać właśnie z Polski. No ale cóż. Zamiast tego, postanowił coś powiedzieć... ah, przecież on uwielbia gadać! - Ah, przepraszam, psze pani! Bo widzi pani, ja się tu tak przechadzałem... wie pani, ja rzadko tak po ciemku, o tej porze... ale dzisiaj sobie obiecałem, że zwiedzę cały Hogwart. No i widzi psze pani, postanowiłam zacząć od tych tutaj korytarzy... psze pani, a pani tutaj pracuje, czy jest uczniem? Mam taką prośbę. Błagam, niech pani nikomu nie powie, że tu jestem, o tej porze... błagam, niech mnie pani nie wyda! A za to mogę panią poczęstować cukierkiem! Chce pani? - pogrzebał w kieszeniach dżinsów i wyjął truflowy cukierek. Podał go dziewczynie, niezwykle z siebie zadowolony. Ale on ją skądś znał...
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Przez chwilę mrugała oszołomiona, słuchając jak chłopak wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu. Gdyby nie to, że było dość ciemno mogłaby pomyśleć że w oczach zamajaczyła mu panika. A ona przecież nie wyglądała na potwora, prawda? Co prawda włosy dziś związała w niedbałą kitkę, a na siebie zarzuciła o rozmiar za dużą bluzę. Ale przecież nie wybierała się na spotkanie z ministrem magii tylko bratem więc po cóż miała się stroić? W końcu zaśmiała się cicho i pokręciła głową. - Spokojnie. Uczę się tu i Cie nie wydam. Chociaż to skrajnie nie odpowiedzialne włóczyć się tu o tej porze... - Spojrzała na niego, wzrokiem który na pewno przypominał ten, który matka posyłała w dzieciństwie jej kiedy postanawiała wymknąć się z domu by pobawić się nad rzeką. A kiedy wyciągnął w jej stronę cukierka, uśmiechnęła się przyjmując go. - Dziękuje. - Odparła natychmiast, wkładając go do kieszeni bluzy. Był uroczy... a przede wszystkim... znajomy... I nagle.. coś w niej zatrybiło. Gdyby byli w komiksie albo animowanej bajce, na pewno nad jej głową pojawiła by się zapalona żaróweczka. - Jesteś z Polski, prawda? - Zapytała. Przypominał wnuka sąsiadów dziadków. Ale nie była pewna...
Arek był dalej rozgorączkowany, ale.. bardziej tym, że wpadł na tę kobietę, czy faktem, iż skądś ją zna? Poznaje ją, chociaż nie bardzo wiedział, skąd, chociaż fakt faktem, jej akcent nieco naprowadzał go na ścieżkę prowadzącą do rozwiązania tej a jakże frustrującej zagadki. I nadal jej nie rozwiązał. Co pewnie niebawem się zmieni... Trzeba przyznać, że była kobietą bynajmniej nie brzydką, ale nie, Arek nie miał zamiaru do niej zarywać. Broń Boże! Tylko tego tu brakowało. O różnicy wieku, która jest widoczna na pierwszy rzut oka, nawet nie wspomnimy. A kiedy powiedziała, że go nie wyda, chłopak ucieszył się. Ale tak bardzo-bardzo, więc postąpił intuicyjnie i... po prostu rzucił jej się na szyję, mocno się na dodatek do niej przytulając. I od razu odskoczył od niej na odległość paru metrów, speszony własnym zachowaniem, które do taktownych nie należało. Cóż poradzić, że Arkadiusz już taki jest? Bąknął 'przepraszam" i po chwili już nie było widać u niego tego całego speszenia. Na jego twarz wyskoczył banan, kiedy podziękowała mu za cukierka. Chociaż, szczerze powiedziawszy byłby jeszcze szczęśliwszy, gdyby dziewczyna zjadła go od razu. - Ah, jak się cieszę! Też się tu uczysz! A powiedz mi, w której jesteś klasie? Bo ja w drugiej. A w ogóle to lubisz starożytne runy? Bo ja tak! Ah, to jest cudowne! Nieważne, że jeszcze nie mam tego przedmiotu... ważne jest, że mam dużo książek na ten temat i potrafię je studiować dzień i noc! Ah, jak chcesz, to mogę ci coś kiedyś pożyczyć, co ty na to? A jeśli nie, mogę w każdej chwili zarazić cię tą miłością do run! - dziwne, przestawił się na "ty" i to całkowicie niespodziewanie... A kiedy zadała pytanie, proste i krótkie, chłopakowi otworzyły się oczy. Zaraz... zaraz! Przecież... przecież ONA jest chyba wnuczką tamtej miłej starszej pary, która sąsiaduje z jego dziadkami! Chłopakowi, gdy tak się przypatrywał aż szczęka opadła od tego odkrycia. Początkowo nie potrafił wydusić z siebie żadnego dźwięku, co po chwili, całe szczęście, uległo zmianie. - No tak, jestem z Polski... ty chyba też? Powiedz mi proszę, jak się nazywasz? - i przyglądał jej się z oczami a la szczeniaczek. O, albo Kot ze Shreka. Nie będziemy jednak się tu i teraz rozwodzić, jaką sympatią darzył od zawsze tę serię filmów animowanych.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Chłopak był wyjątkowo rozgadany, całkowite przeciwieństwo jej samej. Ale nie mogła poradzić nic na uśmiech jaki wpływał na jej twarz, kiedy nawijał w takim entuzjazmie. A tym bardziej nie powstrzymała cichego śmiechu kiedy rzucił jej się na szyję chyba w akcie wdzięczności, że nie go wyda. Jeszcze tego brakowało żeby komuś doniosła na... dziecko. Swoją drogą jeszcze na polaka! Nigdy. To przecież nie w jej stylu i chyba zjadłyby ją wyrzuty sumienia gdyby miał jakieś problemy przez nią. - O Merlinie ile pytań na jednym tchu - Odparła rozbawiona, patrząc na chłopaka. Miał w sobie tyle dziecięcej energii. Jak ona kiedy była młodsza. Rodzice często wspominają, że jak An otwierała usta to zwykle wyrzucała z nich słowa z prędkością pocisków karabinu maszynowego. - Na pierwszym studenckim i w zasadzie nie przepadam za runami ale kiedyś chętnie pożyczę książkę. - Uśmiechnęła się. W końcu nauka, a lektura to były dwie różne sprawy. Więc... - Tak. Też jestem z Polski - Przytaknęła, kiwając lekko głową. - Anastazja Krawczyk - Przedstawiła się. - Ty chyba jesteś Arek, prawda? - Spytała w końcu bo coś zaczynało jej już się rozjaśniać.
Kiedy zwróciła mu uwagę, żeby nie zadawał aż tylu pytań na raz (chociaż nieco innymi słowami, niż można się spodziewać), chłopak bardzo się zasmucił, co było bardzo widoczne na jego obliczu. Jednak, nie chcąc wzbudzać żalu i poczucia winy u swej aktualnej towarzyszki, szybko zmienił swój wyraz twarzy. Udało mu się to, a może wręcz odwrotnie? Z tego chyba najbardziej zdaje sobie teraz sprawę właśnie ta Polka, którą spotkał gdzieś w podziemiach Hogwartu. A kiedy odniosła się do jego słów, w których zawarł swoją wielką miłość do starożytnych run, Arek już wiedział, co jej odpowiedzieć. - Ah, chętnie ci jakieś książki pożyczę! A na początek dam ci taką która się nazywa "wprowadzenie do starożytnych run". No bo wiesz, ja sam zaczynałem od tej książki. Wszystko ładnie objaśnia, może niezbyt szczegółowo, ale po tej lekturze człowiek ma jako takie pojęcie w tym temacie! To cudowne, nieprawdaż? I myślę, że wiele innych dziedzin życia, wiele innych przedmiotów mają takie książki co to to są takim wprowadzeniem. Myślę, że to wspaniałe rozwiązanie dla... eee... - Arek podrapał się po niezbyt widocznym przedziałku palcem wskazującym lewej ręki, pokazując swe zakłopotanie - Jak się nazywa to słowo? Po angielsku? Chodzi mi o słowo początkujących - ostatnie słowo wypowiedział w ich ojczystym języku, nie potrafiąc znaleźć zamiennika w innym języku, w którym aktualnie konwersują. A to dziwne, oboje są z Polski, powinni mówić po polsku! dlatego już za chwilę powiedział to, co powiedział. - A w ogóle to... mówimy po angielsku... morze przełączymy się na polski? No bo widzisz, ja dawno nie mówiłem w ojczystym języku. A to piękny język. Trudny, ale ma swoje piękno. Kocham wszystko, co polskie. Język również. - i wyszczerzył się radośnie. I tak trwał w tym uśmiechu, gdy kobieta ta prawidłowo odgadła jego imię. Początkowo był w niemałym szoku, co już niebawem się zmieniło. Przecież to było oczywiste, że prędzej czy później go rozpozna, skoro on rozpoznał ją (z tą tylko różnicą, że on nie spamiętał jej ani imienia, ani nazwiska). Tak czy owak, wszystko szło swoim tempem, a Arkadiusz coraz bardziej lubił Anastazję. I bardzo mu się to imię spodobało, dlatego postanowił to jak najszybciej to skomentować. - Tak, jestem Arek, brawo! Cieszę się, że zapamiętałaś moje imię! Nawet nie wiesz, jak bardzo! A twoje imię jest przepiękne, no mówię ci, serio! Bez żadnych ironii, sarkazmów... ja mówię szczerze. I powiem równie szczerze, że nie spamiętałem twojego imienia ani nazwiska. Kojarzyłem tylko twarz. - i wyszczerzył się ponownie