Przez podziemia ciągnie się długi korytarz oświetlony nielicznymi pochodniami. Podłoga jest wykonana z czarnego kamienia co wcale nie ułatwia utrzymywania ciepła w tym miejscu. Wyraźnie czuć wilgoć, jako że cześć drogi prowadzi pod jeziorem.
***
Usłyszala wołanie Lily. Postanowiła odpowiedzieć, co jej szkodziło. - Tak, Lily, idę do dormitorium. Chce mi się już spać - powiedziała i jak na zawołanie ziewnęła przeciągle. - Zresztą, sama widzisz - dodała.
(Juliette Joan Parker) Lubiła ten korytarz. Ciemno, mrocznie - takie klimaty jak najbardziej jej odpowiadały. Wsunęła ręce do kieszeni i brnęła do przodu, patrząc przed siebie.
Oj jak dobrze, że jest sobota! Dzień idealny, wspaniały, cudowny! Można wtedy wyjść na szkolne błonia i podrażnić tą wielką i nie za ładną zdaniem Sareczki, kałamarnicę. No dobra wsadzenie swojej różdżki w jej głupie oko nie jest zbyt rozważnym posunięciem ale za to jakim odważnym! Puchoneczka uśmiechnęła się do siebie z przesadną wesołością na to wspomnienie i zamruczała niczym kot, gdy raczyła wreszcie zejść ze swojego łóżka. Pech jednak chciał, że zaplątała się w kołdrę i jak długa runęła z głośnym łomotem na podłogę. - Szlag by to! - zawarczała i jednym ruchem nadgarstka ściągnęła ze swojej głowy, puchową kołdrę pod którą zawsze było cieplutko i milutko. - prezent od ciotki Amandy. Dzięki Merlinowi, nie wzięła od niej poduszki, która dla zabawy przyduszała swoją ofiarę we śnie. No naprawdę zabawne, zacząć się dusić, gdy śni nam się jakiś zaje .. ee.. miły sen! Pokręciła jeszcze głową z niesmakiem i chybcikiem zaczęła wciągać na siebie jasny sweter i wygodne spodnie by na to wszystko narzucić szkolną szatę. Rzecz jasna jeszcze z dwa razy się przewróciła - w tym potknęła o swojego kota na którego zdążyła już nawrzeszczeć. W końcu zaciskając mocno swoje wargi jak burza wybiegła z pokoju wspólnego puchoniastych. Herbaty! Potrzebowała herbaty! Tak jak inni są uzależnieni od porannej kawy tak ona widziała tylko herbatę. I to najlepiej taką mocną! Nic więc dziwnego, że pędziła przez podziemia jak na złamanie karku byleby tylko wysępić od biednych skrzatów cały dzbanek swojego wręcz narkotycznego napoju. Minęła jeden zakręt potem drugi i bum! Z impetem wleciała na jakąś osóbkę jednocześnie odbijając się od niej i lądując tyłkiem na kamiennej i twardej jak cholera posadzce. Zmarszczyła swoje czoło, gdy coś gorącego wylądowało na jej rękach jak i przedzie szaty i wtem reagując nieco z opóźnieniem, pisnęła cicho i zaczęła machać swoimi dłońmi w powietrzu by choć troszkę ulżyć poparzeniu. Spojrzała także z spod byka na ów ofiarę na którą miała nieszczęście wpaść i wywróciła oczętami gdy nieznajoma szykowała się do kłótni. Puściła mimo uszu jej słowa na temat tego czy oszalała i wzruszyła drobnymi ramionami jakby to miało służyć za jej odpowiedź. Podniosła się także niezgrabnie i wzięła się za otrzepywanie szaty gdy do jej uszu doleciały kolejne słowa nieznajomej. Raczyła więc wreszcie na nią spojrzeć i lustrując jej postać - koniec, końców wygięła swoje wargi w coś na kształt uśmiechu. - Nie ma sprawy. - odparła leniwie przeciągając swoje słowa i poniuchała w powietrzu niczym jakiś królik z bajki dla mugolskich dzieci. - to kawa? - spytała dla upewnienia się i po chwili spojrzała na dziewczynę nieco przychylniej a na jej słowa praktycznie już szczerze się uśmiechnęła i pokiwała głową w zrozumieniu. - Ja także zachowuję się jak ostatnia lama gdy nie dostanę swojej herbaty. - jęknęła ciut rozbawiona i wycierając swoją rękę o czysty kawałek szaty, podała nieznajomej koleżance dłoń i nabrała nieco więcej powietrza do płuc. Nienawidziła się przedstawiać ale przecież tak wypada, nie? - Jestem Sara. - powiedziała jak na czystokrwistą przystało i uśmiechnęła się do niej iście po ślizgońsku (po tatusiu!) by wzmocnić swój efekt, a co! Po chwili jednak znowu jej nosek się zmarszczył i w ostatniej chwili uskoczyła przed niespodzianką Irytka. Zgromiła głupiego ducha spojrzeniem swoich czekoladowych ślepi i zawarczała jak na (nie)szablonowego puchona przystało : - IRYT! JESZCZE RAZ A PRZYSIĘGAM NA MELRINA, ŻE NAŚLĘ NA CIEBIE TEGO WALNIĘTEGO DUCHA OD ŚLIZGONÓW! A czy Irytek ją posłuchał? Najpewniej wyśmiał i odleciał w swoją stronę. - Nienawidzę go jak ja go nienawidzę. - wymamrotała pod nosem lecz najpewniej nieznajoma krukonka ją dosłyszała. No co? Pomarudzić chyba sobie można.
Chantel roześmiała się na słowa Sary o herbacie. Może powinny otworzyć klub nałogowców... Przynajmniej panna Dwight, gdyż była ona rzeczywiście od kawy uzależniona. Zaczęła ją pić gdzieś tak... 3 lata temu i do dziś nie może się obyć bez porannej porcji. Innym też ciężko przebywać w jej towarzystwie rano, kiedy do organizmu Chantel nie napłynie porządna porcja kofeiny. Krukonka westchnęła ciężko na tą myśl, jednakże po chwili znów się uśmiechnęła. - Tak, tak, to kawa. - Dziewczyna uniosła brew. - Niestety. Chyba powinnam nazwać się nałogowcem. Tak, jak ludzie bez alkoholu zamieniają się w istne demony, tak we mnie wstępuje alter ego, kiedy nie wypiję porannej kawy. - Krukonka uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. - Chantel. - Dziewczyna odwzajemniła uścisk Sary. Puchonka wydawała się być całkiem sympatyczna- tak postrzegała ją panna Dwight, dopóki Irytek nie upuścił swojej wspaniałej niespodzianki, a Sara wpadła w szewską pasję. Słysząc bluzgającą towarzyszkę, Chantel stała z niezwykle zdziwioną miną. - O... - Krukonka wydusiła, kiedy dziewczyna skończyła krzyczeć. - Też go nie cierpię. I wiesz co? Jesteś pierwszą Puchonką, którą widziałam tak poirytowaną. - Uśmiechnęła się do nowo poznanej dziewczyny.
Sareczka roześmiała się wesoło i przez jej bladą buzię przemknął łobuzerski uśmieszek gdy dostrzegła wymalowane zdziwienie na twarzy Chantal. Oj no! Nikt nie powiedział co wyjdzie z ojca ślizgona i matki gryfonki. A na pewno nikt się nie spodziewał, że ta oto bestyjka trafi do Domu Helgi. Sama Sara uważa, że to przez jej cholerną niezdarność i zbyt miękkie serce. Fakt, faktem - szybko się wścieka i jest w gorącej wodzie kąpana - ukłon w stronę ojca - ale niestety w głębi duszy jest beznadziejnie wrażliwą i dobrą duszyczką. Teraz ta dobra duszyczka wpatrywała się w nową koleżankę z rezolutnym uśmiechem jednocześnie przekrzywiając zawadiacko do boku głowę. - Jestem nową wersją puchona. - odparła ni to żartobliwie ni to poważnie. W sumie to strzeliła przy tym tak niesłychanie filozoficzną minę, że zapewne w oczach dziewczyny musiała wyglądać co najmniej zabawnie. Zgarnęła przy okazji jasny kosmyk włosów zza ucho za którym także tkwiła jej cisowa różdżka i nagle oprzytomniając zerknęła na jej prawie, że pusty kubek z poczuciem winy. - Jejciu! Przeze mnie straciłaś prawie całą kawę. - wymamrotała cicho i przygryzła niespokojnie swoją dolną wargę. Dobrze, że przynajmniej nie stłukła jej kubka. Westchnęła przeciągle i przebiegła palcami po swoich niesfornych włosach, strosząc je nieco tuż u samej nasady. - Wybacz mi ale jestem straszną ofelią i niezdarą. - jęknęła z naburmuszoną miną lecz po chwili podniosła swoją brew ku górze i stuknęła paznokciem w jej kubek. - Miałam zamiar wybrać się do kuchni więc jak coś to mogę Ci przynieść kawy. Chyba, że chcesz mi towarzyszyć? - spytała i wyszczerzyła radośnie swoje białe perełki postaci ząbków.
Ach, mieszanka Ślizgońsko-Gryfońska jest zdecydowanie wybuchowa. U Chantel było to bardziej oczywiste - ojciec Krukon, matka mugolka... Tak, panna Dwight była czarodziejką półkrwi, jednakże nie miało to dla niej jakiegoś większego znaczenia. Cieszyła się tylko, że nie jest mugolakiem, bo tym czasami ciężko przetrwać w Hogwarcie. Szczególnie, kiedy trafią na specyficzną grupkę Ślizgonów... - Zdecydowanie ciekawszą, niż standardowi Puchoni. - Dziewczyna zażartowała. A może nie? Mówiła chyba pół żartem, pół serio. Chantel słysząc wyrzuty sumienia w głosie towarzyszki, zmarszczyła brwi i skrzywiła się. - Nie wybaczę Ci tego... - Powiedziała groźnym tonem. Chwilę poczekała na reakcję Sary, po czym uniosła brwi i uśmiechnęła się - Żaden problem. W końcu mogę sobie zrobić kolejną, prawda? Chantel rzeczywiście nie była zła. Nawet, jeśli stała właśnie w szacie, na której widać było wielką plamę po kawie. No, może nie była aż tak duża, ale panna Dwight zawsze wyolbrzymiała tego typu rzeczy. Czemu tu zawsze musi być bałagan?! - tak mówiła do swojego ojca, kiedy zostawił choćby kubek po herbacie w kuchni. Obecnie stara się powstrzymywać od takich komentarzy, choć ma je we krwi. No bo po co kogoś wiecznie pouczać? - Chętnie przejdę się z Tobą. - Powiedziała Krukonka, po czym ruszyła z Sarą do kuchni.
Zszedł do podziemi, by sprawdzić, czy ta szlama rzeczywiście postanowi się tu zjawić. Nie liczył na cud, właściwie był przekonany, że dziewczyna właśnie popierdala po błoniach, szukając schronienia wśród podobnych do niej stworzeń, ale dzięki temu dostałby kolejny argument potwierdzający teorię, że w ogóle powinien ją ignorować. Ale nie mógł się oprzeć własnym szczeniackim kaprysom. Była młodsza, niewinna i głupia, co czyniło ją doskonałym środkiem w walce z nudą, nie mówiąc już o tym, że miał kurewską chęć sprać ją na kwaśne jabłko. Ręka świerzbiła go niemiłosiernie, ale postanowił w duchu, że zostawi jej kościste pośladki w spokoju, przynajmniej dopóki nie wyprowadzi go całkiem z równowagi. Zatrzymał się w połowie korytarza i obejrzał dokładnie dookoła, by po chwili, jak gdyby nigdy nic wyciągnąć paczkę czarodziejskich fajek i nakarmić swojego raczka. Byczek już od dawna domagał się kolacji, ale musiał się wstrzymać z takimi szaleństwami. A teraz, czekając na tą ślamazarę, mógł spokojnie zapalić.
Czasami wpadamy w pewne kłopoty i choć ludzie myślą, że z nami wszystko w porządku, to wcale tak nie jest. Uciekamy się do kolejnych sztuczek, udajemy, że nic nam nie grozi, ani tym bardziej nie jesteśmy smutni, a jednak… Coś jest nie tak. Coś nas gryzie. Coś za nami podąża, niemal jak cień. W przypadku Flory jest to przeszłość, do której nie znosiła wracać. Florian był dla niej kimś, na kim się zawiodła – obawiała się, że kiedyś to samo spotka następną osobę, a przecież nie potrafiłaby tego znieść, patrząc na całą sytuację przez pryzmat „ważności” kogoś, kto jest z nią blisko. Math. Chociażby taka Math, która przecież ostatnio w listach jako jedna z nielicznych raczyła ją dobrym słowem. Po drodze napatoczył się taki Rience, który w tym momencie bardzo, ale to bardzo chciał chyba wpłynąć na nią samą, ale przecież musiała z tym walczyć. Nie miała nigdy chłopaka, a on? Zrobił z nią coś czego się bała. Florian, wrócił do jej życia w najmniej odpowiednim momencie, razem z tym swoim przygłupim kumplem, którego Selene z rozkoszą zadźgałaby wykałaczką. Ślizgoni naprawdę są tępi i chyba dziewczyna nigdy nie zrozumie czy mają tę wadę ukształtowaną genetycznie, czy po prostu wszystko nabywają z wiekiem. Noel był dla niej zagadką, której chyba nie chciała rozwiązać. Seth? Uwielbiała tego człowieka, a co za tym szło, musiała z nim porozmawiać o pewnych sprawach. Tęskniła też za Echo, a przecież od dawna się nie widziały i już nie miała pojęcia z czego to wynika, ale… Być może jakoś to wszystko uda się poskładać i wróci na właściwe tory? W kwestii samego krukona, coś podpowiadało Florce, że powinna napisać chociażby do Mandy, ale każdy jest uzależniony od tajemnic, więc może to jest powód, dla którego dziewczę tak zawzięcia upiera się przy „utraconej cnocie”, która i tak nadal znajduje się między jej nogami. Zabawne. Kłamstwa. Flora też potrafiła kłamać, bo przecież nikt nigdy nie jest fair, nawet taki anioł… Takie uosobienie niewinności i pokory, ale w którym momencie można stwierdzić, że Księżyc jest ułożona, bądź pokorna? Chyba w żadnym, bo ciosy jakie wymierzyła były przesiąknięte nie tyle siłą, co wyrafinowaniem. Wiedziała, że jest uzależniająca, że ludzie uwielbiają przy niej być, ale… Właśnie – zawsze jest jakieś „ale”. Każdy dostaje tylko jedną szansę, a jedyne wybitne jednostki mają szansę na poznanie prawdziwej Flory, która szuka swojej perełki, z którą będzie blisko. Ma już na swojej półeczce ich kilka, dlaczego miałaby odmówić sobie kolejnej? Szła więc do sali, a raczej na korytarz, w którym umówiła się z Noelem. Nie miała zamiaru tchórzyć, nigdy tego nie robiła. Nawet wtedy gdy Florian ją poniżył przy swoich jakże żałosnych kumplach. Zamiast uciekać, zrobiła coś czego nikt się nie spodziewał. Prawy sierpowy, a nos ślizgona został złamany. To było powodem do dumy, bo chyba do tej pory – żadna szlama – jak to mieli ją w zwyczaju nazywać, nie odważyła się aż na taki gest. Szkoda. Być może wtedy szacunkiem darzyliby mugolskich reprezentantów, któregokolwiek z domów, ale przecież Selene nie może stać na straży pokoju i porządku. To nie była jej broszka, bo uwielbiała łamać zasady. Stąd, gdy tylko zobaczyła Noela, uśmiechnęła się szerzej. Dobrze go było widzieć, brakowało jej rozrywki w ostatnich dniach, a im gorzej się czuła, tym bardziej potrzebowała czegoś w rodzaju… Podniesienia adrenaliny. Być może to była kwestia osłabienie organizmu? -No, proszę. Jednak się zjawiłeś. Łał. To niesamowite. Taki odważny. Taki… Męski. – Wywróciła oczami na swój charakterystyczny sposób, a zaraz potem podeszła bliżej na krok. Czyż to nie zabawne, że pewności siebie nie traciła jedynie przy przedstawicielach domu Slytherina? Dzięki Ci, Merlinie za łaskawość, kurwa mać.
Nie znosił bezczynności, bo ona zmuszała go do niezłomnego myślenia o sprawach, których wcale nie chciał już roztrząsać. Takie momenty w lochach, pełne samotności i względnego zadowolenia przypominały mu o Zaharov i o tym jak nagle zniknęła z jego życia. Kurwa, było źle, było fatalnie, ale właśnie wtedy, gdy pojawiło się jasne światło w tym zajebiście długim i ciemnym tunelu musiała spierdolić gdzieś. Nie zostawiła nawet kartki, nie wysłała sowy, nie mówiąc już o jakimkolwiek pożegnaniu. Po prostu zniknęła, wyparowała, teleportowała się do innej galaktyki. A on został sam, jak palec, jak totalny frajer porzucony przez dziewczynę, na której mu naprawdę zależało. Ale teraz było teraz, nie było jej i niczego. Jedynie on, zadowolony z tego, jak jest, bo nie znosił narzekania i użalania się nad sobą. Po prostu, to było objawem słabości. W życiu nauczył się radzenia sobie samemu i nieproszenia innych o pomoc. Był w swoim rozumowaniu samowystarczalny, bo braki potrafił zastępować substytutami i nie roztrząsał, czy wyszło mu to na dobre czy nie. Nigdy nie kwestionował własnych decyzji i nie zastanawiał się zbyt długo, działając spontanicznie i odruchowo, bo miał — co na dobrą sprawę nie jest wcale zabawne, a bardzo przydatne — kobiecą intuicję. Kiedy jego obawy, prognozy czy nadzieje się sprawdzały z czystego przeczucia, Sonia twierdziła, że Noel ma starą duszę, która wiele przeszła. Dzięki temu z taką łatwością szedł przez życie, ufając sobie samemu i... cóż. Nikomu więcej. Podobnie było tym razem, gdy dostał list od Flory. To nie żaden wewnętrzny głos czy serce podpowiadało mu, że powinien dać się sprowokować i pojawić. Po prostu chciał tego i tak się stało. Słyszał jej kroki, które odbijały się łoskotem po murach korytarza, ale nie raczył na nią spojrzeć. Nie zrobił tego nawet, gdy się odezwała, tylko wciąż palił to magiczne ziele, oddychając głęboko i rozkoszując narkotyczną mieszanką gnijącą w jego płucach. Odpowiedziałby jej czymś od razu, ale niespecjalnie chciało mu się wysilać, by ripostować jakieś kretyńskie i szczeniackie zaczepki. — W listach miałaś ciekawsze hasła, jestem zawiedziony tym marnym powitaniem — mruknął pod nosem i leniwie podniósł na nią wzrok. Zmrużył oczy, widząc ją w takim stanie. — Ciężka noc? Zbyt dużo seksu, Flo. Wyglądasz koszmarnie. — Cóż, nie to, że nie była atrakcyjna. Była śliczna, słodka, a jej uroda naprawdę niewinna. Dopiero kiedy używała tych ironicznych i złośliwych zwrotów robił się z niej jakiś pieprzony rudy małpiszon. Dzisiaj po prostu wyglądała marnie, nędznie, słabo. Jakby imprezowała przez tydzień, lub ćpała przez ostatnie dwa dni. Miała bladą skórę, podkrążone oczy i zapadłe policzki. Już sam fakt, że była drobna czynił ją niezauważalną, ale teraz tak wątła i przygaszona wyglądała jak, kurwa, cień samej siebie. — Weź się w garść, bo jak tak dalej pójdzie nie będzie miał mi kto dogryzać, mała. A czytanie codziennej korespondencji, przy filiżance herbaty i proroku codziennym bez twoich złośliwości to straszna lipa. Zaciągnął się jeszcze i wyrzucił niedopałek na bok, odchylając się nieznacznie od ściany, zmniejszając tym samym dzielącą miedzy nimi odległość. Była niska, więc patrzył na nią z góry dokładnie oglądając jej kruche ciałko, jak jakiś okaz prehistoryczny, a niemałe zainteresowanie i niepewność malowały się na jego twarzy. To nie z troski, raczej nie miał podstaw by się troszczyć o tą gryfońską szlamę.
W tym jednym aspekcie byli do siebie podobni, co zdecydowanie uwłaczałoby jednemu i drugiemu, gdyby tylko pojawiła się świadomość, że w wielu kwestiach są niemal identyczni. Pewnie zagryźliby zęby i zaczęli szydzić, ale przecież nie znali się na tyle, by mieć świadomość ile ich łączy, a ile tak właściwie dzieli. Zaharov? Nawet nie miała pojęcia kim jest ta dziewczyna, ani tym bardziej ile znaczyła dla Noela. Obserwator? Dla wszystkich chyba skończył już działalność, a może wcale nie i dopiero był na etapie wytaczania najcięższych dział… Cóż, każdy jednak cieszył się na myśl o tym, że ten plotkarski dupek w końcu zniknął. Nigdy nie pisał o dramatach związanych z życiem Payne’a, dlatego Flora jedyne co potrafiła dostrzec w ślizgonie, to fakt, że jest nadzwyczajnie aroganckim i egoistycznym skurwysynem, a przecież takiego słownictwa nie używała na co dzień. Skromnie można rzec, że z tego typu obraźliwych słów korzystała doprawdy rzadko. Wysublimowany język był jej sprzymierzeńcem, o ile taki Noel nie napatoczył się i nie stanął jak słup soli, wprost na jej drodze. Przykre. Bardzo przykre. Jednak wracając do wspólnych cech, którymi mogli się poszczycić, to Lyons jak i zarówno Payne nie tolerowali bezczynności. Stagnacji. Zawsze musiało się coś dziać, a samotność prawdopodobnie byłaby najgorszą karą, na jaką mógłby się szarpnąć złośliwy los. Zamknięcie ich natomiast w jednym pomieszczeniu, również nie byłoby rozsądnym wyjściem, a co najwyżej upokarzającym dla obydwóch stron. W którym momencie ona zwątpiła w swoją pewność siebie, a on kiedy zagalopował się do tego stopnia, że nogi się pod nią ugięły? Oddech stał się płytszy, a kolana drżały. Z lęku? Z obawy? Z gniewu? Właściwie ona sama nie umiała znaleźć powodu, dla którego jej ciało powoli stawało się dla niej obcą powierzchnią. Nie można już więc rysować, tworzyć ani budować kolejnych historii na drobnym ciele, które przecież do niedawna było tak bardzo skłonne ofiarować tyle ciepła, ile to możliwe. Każdy się zmienia. Każdy w swoim czasie. -Widocznie moja energia spadła, kiedy tylko Cię zobaczyłam… – Wydukała przez zaciśnięte zęby, a zaraz potem cofnęła się w tył, by poczuć chłód ściany na swoich plecach. Sukienka otulała jej drobne ciało, a gdy to poczuło przyjemne zimno, od razu mogła zacząć oddychać równym rytmem, jakby nic się nie stało. Jakby jej serce, które pompuje krew nawet na moment nie przyspieszyło. Wypuściła powietrze z płuc, podnosząc w końcu na niego wzrok i obejmując się na wysokości talii, by przyjąć pozycję obronną, gdyby planował cokolwiek, co jest niewłaściwe, a przecież… Flo umiała się bronić, tylko gdzieś zgubiła wewnętrzną siłę. -Co się tak uczepiłeś tego seksu? Tak bardzo zazdrościsz komuś, kto mógł mnie mieć? Dno, Noel, dno. – Głos jej drżał i pomimo, że tłumiła w sobie jęk bólu, który nagle sparaliżował ją całą, to nie poddawała się i nie uginała pod naporem jego spojrzenia, które niemal parzyło. Zagryzła dolną wargę, co było w sytuacji stresującej dla niej dość… Normalnym odruchem, ale im robiła to mocniej, tym metaliczny posmak krwi dało się poczuć bardziej, a co za tym szło delikatne usta otulone były minimalnie w czerwonej cieczy. Pospiesznie wytarła więc dłonią wargi, a zaraz potem znów spojrzała na Noela, który prowokował aż za bardzo. Nie rozumiała tych gierek, ale nie różnił się niczym od Floriana, przez co… Znaczył dla niej dokładnie tyle samo, co Grey. [/b]-Czyli potrafisz czytać, coś więcej niż tylko listy i te Wasze pisemka. Zacnie, Noel. Czego właściwie chcesz? Trochę chyba tego nie rozumiem, dlaczego Ty i Florian nie potraficie żyć, jakby mnie nie było. Uzależnienie? Obsesja? No dalej, Payne. Choć raz bądź szczery, nie ma tu Twoich kumpli, nikt nie będzie klaskał dla Twojego kunsztu i kolejnych żałosnych uwag na temat tego, jaka jestem.[/b] – Mówiła na jednym wydechu, a jej głos nawet na sekundę nie stał się żywszy. Była bezbarwna, jakby na siłę próbowała składać kolejne sentencje, które wypływały z jej ust, nie układając się w żadną melodię, jak to zazwyczaj przecież było. -Nie masz jaj. Bez kumpli nie znaczysz więcej niż ja, dla Was. – Wzruszyła ramionami, a zaraz potem jeszcze bardziej cofnęła się w tył, by chłód ściany nie przestawał otulać jej skóry. Czuła się z każdą sekundą gorzej, a przecież wierzyła w to, że nie jest chora. Bo nie była, prawda?
Cóż, niestety tak było. Byli do siebie zbyt podobni by mogli funkcjonować razem w jednej atmosferze, by oddychać tym samym powietrzem i dotykać tych samych ścian. I pewnie gdyby nie drobne różnice i osobowościowe punkty zaczepienia już dawno by się pozabijali. Gryźli się jak pies z kotem i kiedy tylko rozlegało się głośne i złośliwe szczeknięcie Flory, jednocześnie wysuwały się ostre i bezwzględne pazury Noela. Bo tak, pewnie gdyby był animagiem a nie hipnotyzerem przybierałby jakąś kotopodobną postać. Był przebiegły i sprytny, a do tego zawsze chodził własnymi drogami. Wbrew temu, co myślała i mówiła Flora wcale nie był częścią jakiejś ślizgońskiej ekipy, bez której jego jestestwo nie miało prawa bytu. Był jednym z tych, do których lgnęli inni, choć on sam nigdy nie zabiegał o niczyją uwagę. Miał silny charakter i odważnie głosił swoje poglądy, ale tylko wtedy, gdy chciał coś tym osiągnąć, bo nie znosił odkrywania swoich kart. Może dlatego był jedną wielką zagadką i nie można było przewidzieć jego ruchów, jednoznacznie ich określić, czy przypasować do Slytherinu. Zaskakiwał w najmniej oczekiwanych momentach, bawił się tajemniczością i fałszem, sprawiając nieraz wrażenie kogoś zupełnie innego. Patrzył na nią bez wyrazu, a kiedy przylgnęła do ściany ruszył się i stanął tuż przed nią, opierając dłonie o mur, by zamknąć ją pomiędzy swoimi szerokimi ramionami. —Właśnie zauważyłem, że zrzedła ci mina. Ale chyba się nie boisz? No bo czego? — powiedział cicho, wlepiając w nią swoje chmurne i przepastne spojrzenie. — Ja się uczepiłem seksu? Cóż, to ma swoje logiczne wytłumaczenie. Podobno myślimy o nim średnio, co osiem sekund. Bardziej mnie zastanawia skąd przesadzona teoria, że ktokolwiek mógłby czegoś zazdrościć. Nie jesteś szpetna, całkiem przyzwoita. Ale z takim charakterkiem musiałabyś być ciągle zakneblowana, by można było z tobą wytrzymać.— Uśmiechnął się drwiąco, pochylając głowę bardziej do przodu. — Bo kto powiedział, że nie możemy bez ciebie żyć? Czułabyś się lepiej, gdybyśmy cię ignorowali? To dopiero byłoby smutne. Straciłabyś jedynych facetów, którzy w oóle zwracają na ciebie uwagę. Powinnaś się cieszyć, bo już dawno zginęłabyś w tłumie przeciętniaków, Flo — mruknął, wzdychając przy tym ze znudzeniem, które miało dać jej do zrozumienia, że jest niewdzięczna. Kiedy szkarłatna ciecz pojawiła się na jej wardze, kąciki jego ust powędrowały ku górze. Niedokładnie wytarła krew, więc oderwał dłoń i przeciągnął po jej dolnej wardze kciukiem w tym nieco perwersyjnym geście, a po chwili oblizał z tym swoim szelmowskim spojrzeniem. — Och, rzeczywiście — jęknął z udawanym zaskoczeniem, rozglądając się na boki. Zrobił to z takim zaangażowaniem, że wyszło zupełnie naturalnie, co jedynie bardziej go rozbawiło. — Nie ma tu moich ślizgońskich kumpli, ani nikogo kto mógłby podziwiać moje znęcanie sie nad tobą. Nie ma co się wysilać, bez publiczności. Jak żyć, co? Jesteśmy tu zupełnie sami. Na to wygląda. — Kiedy westchnął, powrócił do niej wzrokiem, a rozbawienie przerodziło się w śmiertelną powagę. Spojrzenie mu pociemniało, choć pozostało tak samo błyszczące i elektryzujące jak wcześniej. — Tylko ty i ja, Lyons. Wydaje ci się, że jesteś silna i potrafisz to unieść, ale to nieprawda. Jesteś słaba i rozpadasz sie. Widac to na pierwszy rzut oka. I Florian też to widział, dlatego skończło się tak jak się skończyło. Ale być może będzie mu brakować twojego ciętego języka. — Spuścił wzrok na jej wargi i uśmiechnął się nieznacznie. — I znów pojawi się w twoim życiu. Ukochany, wspaniały i cudowny — rzucił przesmiewczo w tym typowo dziewczęcym stylu, który przedstawiał wzdychanie do starszych chłopców. — A wtedy historia znowu się powtórzy, bo nie będzie cię stać na to, by wziąć to, czego chcesz. Ale jak inni mają mieć do ciebie szacunek, jeśli sama go do siebie nie masz, Flo? Nie uwiera cię to, jak dałaś się poniżyć? Jak się poddałaś, stając pośmiewiskiem? Gdzie jest ta twoja iskra, hm? Twój gryfoński temperament? Prowokował ją, zmniejszając odległość pomiędzy nimi, a jego głos stawał się coraz bardziej miękki i melodyjny, jakby za moment zamierzał wprowadzić ją w stan odmiennej świadomości.
Ani on, ani ona nie zdawali sobie z tego sprawy jak bardzo byli do siebie podobni, a co za tym szło – któregoś dnia, zgubi ich nadmierna pewność siebie. Ulegną czemuś, co dla nich może być złe, a przecież już w szczególności dla Flo mogłoby takie być. Coraz bardziej brnęłaby w to, co jest przecież niepotrzebne ani jej, ani tym bardziej jemu. Ucieczka od rzeczywistości bywa lepsza, kiedy odpowiedzialność zaczyna przytłaczać, a Selene? Nie potrafiła udźwignąć tego co kazało jej nieść życie. Może to najwyższy czas, by się pozbierać i wyjechać? Nie. Nadal miała tutaj brata, który był dla niej najważniejszy. Echo, z którą nie rozmawiała i odczuwała pewną pustkę, ale przecież wierzyła w to, że starsza Lyons znajdzie dla niej czas, na tyle by Florka mogła opowiedzieć to co się działo. No i przede wszystkim zwierzyć się z pierwszego pocałunku, a teraz? Chyba jedynie o tym mogła opowiadać Mandy albo Mathilde, bo te widywała częściej niż Utopię czy Echo, co było smutne. Kiedy znajdą czas… Lub cokolwiek? A może to po raz kolejny Flora powinna wyciągnąć do nich rękę? Dobrze. Za parę dni. Jak tylko poczuje się lepiej. -Mam się bać? Daj spokój, Noel. Ciebie? Nie dziś… – Wyszeptała ledwie słyszalnie, a zaraz potem przełknęła nieco głośniej ślinę, słysząc kolejne słowa, które miały być co najwyżej prowokacją. Ułożyła dłonie na jego torsie, jakby chciała go zablokować, by przestał się zbliżać. By został w tym miejscu, które i tak wystarczająco zakłócało jej intymność. -Czyli to Twoje fetysze, tak? Kneblowanie dziewczyn takich jak ja… Uroczo. Szkoda, że nie przetestujesz tego na mnie… Nie sądzisz? – Wywróciła na swój charakterystyczny sposób oczami, by po chwili zacisnąć palce na jego koszulce i jeszcze bardziej uciec w tył. Nie chciała w tym momencie niczego, co byłoby dla niej złe i niestosowne. Miała wrażenie, że zabawa, którą podjął jest dla niego niesamowicie podniecająca, a dla niej była czymś nowym. Czuła się jak ofiara, która zostaje zapędzona w ślepy róg i nic… Nic już jej nie uratuje. -Wiem, że chciałbyś tego. Być wyjątkowym, ale muszę Cię rozczarować. Ty. Florian. Nie jesteście jedynymi, którzy zwracają na mnie uwagę. Gwarantuję Ci. – Uśmiechnęła się dość pewniej, a po chwili uniosła kąciki ust do góry, w nieco cyniczny sposób. W końcu jakby nie patrzeć. Swój swego pozna, przez co w tym momencie Flora zaczynała grać w tę samą grę, co Noel. Napędzał ją i nie chciała rezygnować, choć czuła, że jest coraz gorzej. Lekko rozchyliła wargi, gdy Noelowy palec przesunął po jej ustach. Przełknęła raz jeszcze głośniej ślinę, a oddech stał się coraz głębszy, jej piersi unosiły się pod naporem powietrza nierównomiernie. Wbijała w niego spojrzenie, które tym razem ozdobione było soczewkami, pod którymi kryła swoją wadę heterochronii. -Jesteśmy sami i co masz zamiar zrobić? – Wydukała i mimowolnie zacisnęła jeszcze bardziej palce na jego koszulce. Chciała go odepchnąć, ale to było dużo trudniejsze niż mogłaby się spodziewać, jeszcze kilka minut wcześniej. Czuła się jak w potrzasku. Jakby w tym momencie to wszystko było co najwyżej pierdoloną ułudą, a on wcale nie był prawdziwy. -Nie pieprz. Florian nie wróci. Nie tak jak kiedyś. Był moim przyjacielem, ale to ciągle czas przeszły, a Ty? Masz jakiś kompleks z tego powodu, że nigdy nie patrzyłam na Ciebie tak jak na niego? Dno, Noel, dno. Już to mówiłam, ale jak widać przy Tobie muszę się powtarzać. Chełpisz się tym, że mogłabym poczuć to co kiedyś do niego, ale nie. Już nie. Natomiast Ty… – Zawiesiła nieco głos, by po chwili jedną dłoń przesunąć po jego torsie, a zaraz potem zsunąć na wysokość brzucha, a finalnie palec wskazujący wsunąć za wykończenie jego spodni. Coś ją niszczyło od środka. Prało jej umysł, stąd ruchy wydawały się bardziej odważne, pewniejsze i przede wszystkim o podłożu erotycznym, a przecież Flo – nigdy taka nie była. -Ty nigdy nie będziesz taki jak on, choć bardzo byś chciał. On potrafił jebać w głowie, Ty co prawda też potrafisz, z tą różnicą, że ja nie dam się już zniewolić takimi słowami. Karmił mnie tym za długo, bym teraz z łatwością uległa Tobie. Chyba, że naprawdę chcesz się przekonać, iż Twoja wrodzona zajebistość podziała na mnie. – Mówiła przez zaciśnięte zęby, a po chwili przesunęła palcem, by wyczuć fakturę jego ciała. Nie robiła jednak nic dwuznacznego. Jedynie próbowała zdać sobie sprawę w jak fatalnym położeniu się znajduje. Głębszy oddech i mogłaby postawić wszystko na jedną kartę, ale gwałtownie zabrała rękę, podpierając się o jego przegub i wbijając w jego rękę palce. Czuła się jak świat wiruje, a ona traci grunt pod nogami. To chore i pojebane. -Spójrz, Noel. Nadal taka sama, tyle że owiana dystansem. Nie chcę tego co było, dla mnie to przeszłość, od której potrafię… Uciekać.
— Co w dziś jest takiego szczególnego, że dzisiaj jest niedobry dzień na to? — spytał nieznacznie unosząc brwi i ani na moment nie oderwał od niej wzroku. Był w tym bezczelny, zbyt bezpośredni. Nie przejmował się tym, że oparła się o niego, by go powstrzymać. Nie miał zamiaru na nią naciskać, nie chciał od niej niczego, to jedynie jej opór i niechęć napędzały jego działania. Nie znosił przeciwstawiania się i odmowy, a dystans tworzony przez Florę bawił go. — Fetysze? — spytał z nutą zaskoczenia i uniósł brwi wysoko. — Nie jestem fetyszystą, doskonale radzę sobie i bez nich. Raczej byłabyś wyjątkowa pod tym względem. Z tobą nie dałoby się zaznać satysfakcji, chyba, że miałabyś zajęte usta. — Przekrzywił twarz lekko w bok i wysilił się na uroczy uśmiech, który jednak ze szczerością nie miał nic wspólnego. — Czy ja wiem, czy taka szkoda? Niespecjalnie żałuję. Wolałbym pozostawić twoją cnotę bardziej wartościowym facetom ode mnie. Czuję, ze nie zasłużyłem na ten hojny dar. — Jego twarz przybrała sardoniczny wyraz, bo jakby nie patrzeć... naprawdę nie miał ochoty jej zaliczyć. Nie dlatego, że była młodsza, niewinna, czy należała do Gryffindoru. De facto mu to nie przeszkadzało, a jego ewentualne wyrzuty sumienia szybko by odparowały. Problemem miał być fakt, że pochodziła z mugolskiej rodziny. Nie była czarodziejem czystej krwi, właściwie jej magiczne pochodzenie było całkowicie wątpliwe, a on nie mógł pozwolić, by jego nieskazitelny rysunek zniszczyła taka rysa. Jakkolwiek mogła być dla niego pociągająca, wykluczył każdą możliwość wejścia z nią w bliższe relacje. Nie przeszkadzało mu to jednak w dwuznacznych żartach, których zupełnie nie traktował na poważnie. — Nie? Cóż za szkoda. Co za rozczarowanie — jęknął z drwiną. — Nie wiem jak Florian sobie z tym poradzi, ale ja... chyba będę musiał oddać się jakiejś terapii. Niech zgadnę, Gryfoni są zbyt dobrzy dla ciebie. Znalazłaś sobie jakiś krukoński lek na ból dupy, Lyons? To ci dopiero gratka. Jest dla ciebie dobry? Kochany? Traktuje cię jak damę? Czy wodzi cię za nos tak jak robi to każdy? — Nachylił się nad nią bardziej, pomimo, że ściskała mocno jego koszulkę, by zachować dystans między nimi. A teraz ich twarze dzieliło zaledwie kilka cali. — To, że nie jesteś puszczalska, nie znaczy, że się szanujesz, Flo. Naprawdę dopuszczasz do tego? By każdy postrzegał cię jak pseudoniewinną szlamę, którą można się zabawić kiedy tylko przyjdzie ochota? — Zmarszczył brwi i uśmiechnął się smutno, wzruszając przy tym ramionami. Wyprostował ramiona po chwili, odsuwając się od niej i jedną z dłoni wsunął do kieszeni, cały ciężar opierając na lewej dłoni. — Naprawdę mi cię szkoda, Flo. Bo całkiem milusia z ciebie dziewczyna. Spojrzał w bok, w głąb korytarza skąd przyszedł i zamilkł na chwilę. Bo co w rzeczywistości miał zamiar z tym zrobić? Grać z nią w tą grę pozorów i złośliwości do usranej śmierci? Nie. — Nic. Zupełnie nic — odpowiedział po chwili, przenosząc na nią wzrok. — Zostawię cię tu. — Nie przyszedł przecież na schadzkę, czy pierdolony numerek. Kiedy wspomniała znowu o Florianie pokiwał głową z fałszywym zrozumieniu, wysłuchując jej do końca. Znów zamilkł, jakby zastanawiał się nad jej słowami i tym, co chce jej odpowiedzieć, a w rzeczywistości po prostu zwlekał. Tak już miał i to bez specjalnego powodu. — Wróci. Każdy zawód miłosny wraca, prędzej czy później. Ale ja kompleks? A może to zazdrość, bo nie jestem do końca pewien? — Zmarszczył brwi, zerkając na nią przebiegle, a jego melodyjny głos ozdobiony czysto brytyjskim akcentem aż kipiał ironią. — Może masz rację, może nie mogę sobie wewnętrznie poradzić z tym odrzuceniem, z tym, że taka dziewczyna jak ty wybrała kogoś takiego jak Florian, zamiast mnie. Kurwa, masz mnie. — Zawiesił głowę na ramionach, usiłując nie wybuchnąć dzikim śmiechem, i wyciągnąwszy rękę z kieszeni, przeczesał opadające na oczy kosmyki palcami. — Dno, masz rację, totalne dno. Wybacz mi, zachowałem się jak szczeniak wierząc, że w końcu na mnie spojrzysz inaczej, nie jak wroga numer jeden — dodał ciszej pod nosem. Miał powiedzieć coś jeszcze, ale jej dłoń zsunęła się po jego torsie aż na brzuch, a ramie, na którym się opierał zesztywniało odruchowo. Podniósł na nią powoli spojrzenie, nie unosząc głowy za wysoko. Nie ruszał się i nie odzywał dłuższą chwilę, bo Flora zaczęła grać w nieswoją grę. Zrobiła coś co go zaskoczyło, zupełnie zbiło z pantałyku i wzbudziło w nim niepewność, choć jeszcze minutę temu czuł się stabilnie na swoim terenie. — Nigdy nie będę taki jak Florian — powtórzył do niej z całkowitą powagą, patrząc jej w oczy, mrużąc nieznacznie swoje. — nawet gdybym bardzo tego chciał. — Spuścił z tonu, próbując właściwie odczytać zachowanie dziewczyny, do której to po prostu zupełnie nie pasowało. Red alert zaświecił się w jego głowie, nakazał mu ostrożność i rozwagę, bo pochopne działania mogą jedynie dać się wpędzić w kozi róg. Nachylił się blisko niej, wpatrując się w jej soczewki, a jego mina zrobiła się nieco poważna, nieco obojętna. — Nie jestem frajerem, który wmawia takim dziewczynkom jak ty swoją zajebistość, nie mieszam w głowach, nie sieję zamętu w polu i nie gram na dziesięć frontów, korzystając z czasu bycia na fali, póki moje pięć sekund nie przeminie. Nie jestem typem z kurewsko tragiczną historią, nie mam piątki rodzeństwa i nie narzekam na problemy tego świata. — Oparł się łokciem o ścianę i złapał między palce, opadający na twarz kosmyk jej rudych włosów, przeciągając po nim spojrzeniem i odłożył go na jej ramię. — Jestem sobą, Flora. I jeśli czegoś chcę to to mam. — Mimo, że był blisko niej, w jego pozie i zachowaniu nie było nic dwuznacznego i perwersyjnego, chociaż ona wciąż trzymała dłoń na jego spodniach. Nie myślał o tym, starał się tego nie robić i trzymać myśli na wodzy, skupiając się na jej oczach. Gdy się go chwyciła, zlustrował ją wzrokiem i zmarszczył brwi. — Nie sztuką jest uciec, tylko stawić temu czoła. Ucieczka to tchórzostwo.
Cały czas wbijała spojrzenie w chłopaka, nie odrywając od niego dłoni. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ani tym bardziej nie miała pojęcia, że zabawa przybierze takiego obrotu spraw. Drżała pod jego spojrzeniem, które z przyjemnego przechodziło w zastraszające, a finalnie kończyło na tym iż Florka spuszczała wzrok. -Nie wiesz co dałoby się ze mną zrobić Noel, czyż nie? Nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji jak ta. Nigdy nie tkwiłeś tak blisko. Nigdy nie patrzyłeś na mnie z takiej odległości i nigdy… – Zawiesiła głos, by po chwili przesunąć opuszkami palców po jego wardze. Czuła się z tym zaskakująco źle, bo przecież z każdym kolejnym gestem zaskakiwała także siebie. Przełknęła głośniej ślinę, a zaraz potem oderwała od niego dłoń, bo miała przebłyski, że przecież jest kimś zupełnie innym niż to co teraz reprezentuje. Halucynacje. Omamy. Coś, co zmieniało ją od środka zaczynało parzyć. -Nigdy nie czułeś mnie tak jak teraz. Przyjemność? Żadna. Sam twierdzisz, że wciąż jestem dziewicą, która nie ma o niczym pojęcia, a podniecenia można doznać tylko i wyłącznie zajmując mi czymś usta. Może chciałbyś mi o tym opowiedzieć, Payne? – Uśmiechnęła się nieco szerzej, by zmienić się z nim miejscem, co było dla niej dużo bardziej korzystne, bo mogła w tym momencie wesprzeć się na ścianie, o którą oparła dłonie, a zaraz potem stanąć na palcach, by łatwiej było jej patrzyć na Noela, który z taką łatwością próbował ją poniżyć i zawładnąć jej ciałem. Umysłem. Nie wiedziała tylko po co to robił, ale im dalej wchodzili w tę popieprzoną grę, tym Flora czuła, że bardziej się uzależniała od czego, co jest kompletnie niewłaściwe i powinna z tego zrezygnować, uciekając stąd – jak najdalej. -Nie obchodzi mnie co myśli Florian. Skrzywdził mnie, jak nikt. Nie wiesz co się przecież działo między nami, dlatego próbujesz wydawać te wszystkie osady, tak? Nie jestem szlamą. Jestem tak samo magiczna jak Ty, a założę się, że moje zdolności jakie posiadam przewyższają niejednego czarodzieja z czystą krwią. Czego ode mnie właściwie chcesz, Noel? No powiedz… – Mówiła beznamiętnie, a im dłużej to trwało, ona czuła jeszcze większą potrzebę kontynuowania tej gry, która w tym momencie z sekundy na sekundę przechodziła na zupełnie inny poziom wyrachowania i perwersji, która odbywała się jedynie w psychice. Grzech, z którego się nie uwolnią nie miał miejsca po za sferą emocjonalną, a co najwyżej w świecie iluzorycznej ułudy, która przecież jest obecna niemal non stop. -Nie rozumiem Cię. Sprawia Ci to wszystko przyjemność, coś jak… Masturbacja? O co chodzi. Opowiedz mi. Może uda mi się to zrozumieć. – Wydukała na jednym wydechu, a po chwili odsunęła się od niego na krok. Miała wrażenie, że wszystko staje się coraz bardziej ciasne. Cholerne ściany przysuwają się do siebie, tłamsząc Florę w pomieszczeniu, z którego nie można wyjść. -To tak jak Ty i ta dziewczyna, prawda? Kiedyś wróci. Też cierpisz. Zostawiła Cię. Nie wiem kim jest, ale… Wiem, że ktoś Cię zranił. Ludzie właściwie mają do tego tendencje. Zawodzą i krzywdzą. Tak jak Ty. Tak jak Florian. Tak jak wiele innych osób. Czy to nie jest nieco zabawne? Wbrew pozorom wszyscy jesteśmy tacy sami. – Dukała jakby do siebie, a zaraz potem odwróciła się do Noela, który w tym momencie nadal tkwił w tym samym miejscu, a co za tym szło mogła bez problemu się na niego gapić. Zrobiła krok w przód. Chciała dodać jeszcze coś, ale miała wrażenie jakby głos grzązł jej w gardle. -Oczywiście, że nie będziesz taki jak Florian. Jesteś sobą, a ja nie cenię Cię mianem idioty, frajera, szmaciarza. To tylko dogryzanie. – Uśmiechnęła się szerzej, bo jej nastrój zmieniał się w zastraszającym tempie, a co za tym szło nie mogła w żaden sposób skupić się tylko na jednej emocji, która byłaby odzwierciedleniem dla wszystkiego co się w tym momencie mogło tutaj zdarzyć. Noel być może też tego nie zrozumie, a przecież Flora musiała poradzić sobie z tą parabolą, która szyła się w jej umyśle. -Zatem, skoro dostajesz to czego chcesz, możesz także dostać mnie – jeśli będziesz tego chciał, tak? – Wypowiedziała niemal na jednym wydechu, a po chwili poczuła jak ciepło i zimno napływają do jej wątłego ciała i wypełniają każdy jego skrawek. Na przemian temperatura w jej organizmie zmieniała się o tyle, że po kolejnym kroku Flo upadła na ziemię. Straciła przytomność, a jedyną świadomość jaką w tym momencie posiadała to, to że wszystko będzie dobrze.
Szła korytarzem, grzebiąc w torbie. Cały czas miała wrażenie, że o czymś zapomniała, a jak już dotrze do biblioteki, nie będzie jej się chciało wracać po brakujące rzeczy do dormitorium. Problem w tym, że nie wiedziała, o czym mogła zapomnieć i to nieco utrudniało sprawę. Pergamin miała, pióro i kałamarz też... No nic, najwyżej wyjdzie w praniu. Miała do napisania esej o testralach na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Uwielbiała ten przedmiot i nawet się cieszyła, że ma coś do napisania na zaliczenie. Jak miała pisać wypracowania na zaklęcia albo cokolwiek innego, to zupełnie nie mogła się zabrać, ale to było co innego. Nie postrzegała tego jako stratę czasu, który mogłaby poświęcić na pisanie czegoś dla siebie. A że najlepiej pisało jej się w bibliotece, to właśnie tam się wybierała. Miała nadzieję, że nie będzie dużo ludzi, a już na pewno mniej, niż w pokoju wspólnym. Potrzebowała ciszy i spokoju, a to ostatnimi czasy było trudne do osiągnięcia. Nagle przypomniało jej się, o czym zapomniała. Przecież miała oddać książkę, którą wypożyczyła trzy tygodnie temu! Przygotowała ją sobie na stoliku koło łóżka, a mimo tego jej nie wzięła. Przewróciła oczami na myśl o własnej głupocie i zawróciła z powrotem w stronę pokoju wspólnego.
Woods szybkim krokiem, przemierzał korytarz w podziemiach. Był wnerwiony, wszystko co działo się przez ostatnie kilka dni doprowadzało go do szału. W dodatku cała akcja z Katherine i tym kretynem, który postanowił złamać jej serce. Nathaniel sam nie wiedział gdzie właściwie zmierza, najlepiej tam gdzie było niewielu uczniów. A w lochach nie kręciło się ich dużo. Nerwowo stukał palcami o swoje udo, niech mu tylko nikt nie podpadnie, bo nie wiadomo co brunet może zrobić w szale. Po chwili nieźle się zapatrzył i z pełnym impetem, w kogoś wszedł. Oczywiście normalnie zapytał by: Nic Ci się nie stało? Ale nie dziś, nie miał do tego dnia. -Jak łazisz- warknął chłopak piorunując, ową osobę spojrzeniem. Dziewczyna, z tego co widział Puchonka, szaleńcy uśmiech zagościł na jego twarzy. Jak on potrafił nienawidzić tych żółtych. Właściwie czemu miałby się nie wyżyć? Nie mówię o znęcaniu się w sensie fizycznym, kobiet się nie bije i takie było jego przekonanie. Za to ta dziewczyna, wyglądała na delikatną i spokojną, idealna osoba do zabawy. Co poradzić na to że Woods był sukinsynem, w dodatku czasami bezuczuciowym. Jeśli miał ochotę, to coś robił i nikt nie mógł mu dyktować jak ma się zachowywać. Właściwie to tylko czekał na jej reakcję, bo w końcu mogła wyciągnąć różdżkę, czy coś. A na to chyba nie byłby przygotowany, choć swój kawałek patyka też miał przy sobie. Jednak wolałby gdyby dziewczyna okazała się być, taka na jaką wygląda. Wtedy przynajmniej miałby więcej zabawy, szkoda tylko że nie było z nim Katherine, wtedy mogliby się zabawić razem. Jak za starych dobrych czasów. Typowo ślizgońskie zajęcie.
Nie spodziewała się spotkać tu kogokolwiek, choć ciężko było powiedzieć czemu. W końcu to był korytarz jak każdy inny, nieopodal dwóch pokoi wspólnych, więc prawdopodobieństwo uparcie twierdziło, że może na kogoś trafić. Ale że już ktoś na nią z całym impetem wpadł, niemal ją przewracając - tego nijak nie brała pod uwagę. A jednak. Mało tego, jeszcze to do niej miał pretensje, jakby to była jej wina! Ludzie potrafią być naprawdę bezczelni. A jeszcze to był Ślizgon, a tych nie znosiła z całego serca. Z jakiegoś powodu uczepili się jej lata temu i nie potrafili odpuścić. Jak nie jeden, to drugi. Jakby im czymś zawiniła! A tak naprawdę nigdy z żadnym tak na poważnie nie rozmawiała. Może gdyby któryś poświęcił jej chwilę, tak na poważnie, to byłoby inaczej. Ale nie, najłatwiej było się wyżywać. Miała jednak nadzieję, że ten zaraz odpuści. Na wszelki wypadek weźmie na siebie całą winę i niech się wszystko skończy, zanim się zacznie. - Przepraszam - szepnęła, podniosła torbę, która przez to uderzenie upadła na posadzkę i ruszyła dalej.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wracała właśnie z długiego treningu, który sama sobie zarządziła. Mogła powiedzieć, bez okłamywania się że dalej odkąd zostawił ją Ambroży ona była sama i nie czuła się z tym najlepiej. Miała wrażenie, że jest jakaś skażona więc mimo swej woli jadła dużo słodyczy, typu paluszki, chipsy i inne śmieciowe żarcie, którego zazwyczaj nie tykała, tylko w przypadkach gdy miała doła. Nadal wyglądała idealnie niczym bogini, zawsze uczesana i porządnie ubrana, a także wykańczała się fizycznie by jakoś rozładować całe napięcie które w niej drzemało. Miała bowiem ochotę spotkać się bliżej z facetem który chociaż w lekkim stopniu by ją pociągał, a przy okazji go owinąć sobie wokół palca. Ostatnio całkowicie wypadła z roli i nie potrafiła sobie z niczym poradzić, zupełnie z niczym. Dzisiaj znowu biegała wręcz do upadłego przy Zakazanym Lesie, na szkolnych błoniach a także wokół jeziora. Biegała tak długo aż poczuła, że faktycznie nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Teraz zmęczona wracała do swojego dormitorium by w końcu odpocząć i zapomnieć o wszystkich. Nattiego zobaczyła na korytarzu już z daleka, bowiem była w stanie jego słodką buźkę poznać w każdej sytuacji i z każdej odległości. Pomachała mu, mając nadzieję, że aby ta obok Puchonka nie pomyśli że ona machała do niej. Podchodząc bliżej spostrzegła że to TYLKO Mia, a dokładniej Mia Hatman, dziewczyna o wątpliwej krwi, według Katherine i jej ojca praktycznie bezużytecznej krwi bo wręcz nikłej. No bo co to było 25 procent w porównaniu ze 100 procentową gwarancją czystości magii i czarodzieja? Niczym, zaledwie kroplą w całym tym ogromnym oceanie. -Mia! - krzyknęła w jej kierunku, mając nadzieję, że jej nie przestraszyła. -Już uciekasz? Ja dopiero przyszłam. Biegałam całe 3 godziny, jestem wyczerpana. A ty? Potykasz się o własne nogi czy jak? Wszystko gubisz- powiedziała po czym chcąc czy też nie, schyliła się do ziemi i podniosła z niej jakiś notes. Otworzyła go i dostrzegła jakieś imię a przy nim narysowane serduszko. -To jakiś twój chłopiec od serca? Czy może wyimaginowana miłość? Ona wzdycha, a on nawet nie wie o jej istnieniu?- zapytała się z lekkim uśmiechem, mając zamiar przerzucić na kolejną stronę w tym jakże zacnym notatniku. -Nattie, a może ona podkochuje się w tobie?! Przecież każda się w tobie podkochuje czyż nie? Już od pierwszej klasy- powiedziała po czym dała mu lekkiego przyjacielskiego kuksańca w bok.
Kiedy dziewczyna ledwo co słyszalnie go przeprosiła, miał zamiar jedynie machnąć ręką, bo przecież nie chciał biednemu dziecku nic robić. Choć mógłby, w dodatku w takim humorze, jednak wolał zostawić ją w spokoju. Jeszcze miały same nieprzyjemności z tego powodu. No cóż MIAŁ ją zostawić, tyle że zobaczył pewną bliską mu osobę. Kattie. Wyszczerzył się i odmachał przyjaciółce, która samą obecnością zdołała poprawić mu humor. -Hey, ona do Ciebie mówi, nie ładnie jest uciekać- krzyknął Woods za oddalającą się dziewczyną, w szybkim tempie znalazł się zaraz przed nią, blokując drogę. Skrzyżował ręce na klatce piersiowe, a kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Co poradzić że Katherine pakowała ich ciągle w kłopoty, w końcu nawet jemu to nie przeszkadzało. A jeśli raz na jakiś czas trochę się pobawią, kogo to rusza? Zresztą Mia była raczej łatwym przeciwnikiem, a szkoda. -Nie przepadam za szlamami, ale podłóg mi w domu nie ma kto zmywać- powiedział przesłodzonym głosikiem, zniżając się do Puchonki. Popatrzył przez ramię Kattie, do tajemniczego dzienniczka. Nadal blokując drogę Hatman. Zwinnym ruchem przechwycił notes, przewracając kilka kartek. -Nic ciekawego. Myślisz że będzie aportować, jak gdzieś nim rzucę?- zapytał kierując wzrok na dziennik, który trzymał w ręce. Oczywiście nie zwracał najmniejszej uwagi na dziewczynę, stojącą zaraz przed nimi, bo po co? Chyba mieli prawo trochę ją podręczyć? A może nie? Oglądnął zeszyt z każdej możliwej strony, zastanawiając co można z nim zrobić. Wzruszył bezradnie ramionami i oddał go Katherine, niech ona się pobawi. Popatrzył na przyjaciółkę, swoim szaleńczym wzrokiem. Dawał jej pełne pole do popisu, on tylko podłapie co ma robić, a wtedy zacznie się cała zabawa. Oby tylko nikt nie wybrał się na spacer. Wtedy przyjemnie by nie było, chociaż Woods jak zawsze miał różdżkę. Zapowiadał się ciekawy dzień.
Do pierwszego głosu doszedł drugi, chyba jeszcze mocniej znienawidzony, jeśli nienawiść można stopniować. Miała nadzieję, że skoro on był sam, to jej już tu nie spotka. Ale jednak. Zwykle występowali w komplecie i najwyraźniej teraz nie mogło być inaczej. Podejrzewała, że po prostu on sam niewiele byłby w stanie zrobić. Jakby brakowało mu inwencji w poniżaniu jej. Nie żeby jej to przeszkadzało, liczył się fakt. Dopiero przy niej robił się koszmarny, bo to ona podsuwała mu coraz to nowe pomysły. Miała nadzieję, że zdąży odejść, zanim ona dołączy. Przyspieszyła nawet kroku, ale niestety, on zdążył zastąpić jej drogę. Westchnęła cicho. Najwyraźniej nie skończy się tak szybko. Łatwe rozwiązania z niewiadomych powodów najczęściej po prostu od niej uciekały, a ona nie miała siły ich gonić. Nawet, gdyby chciała coś powiedzieć w sprawie notesu, nie wiedziałaby co. To nie ich sprawa, co tam wpisała, nie zamierzała się bronić, usprawiedliwiać czy czego jeszcze oczekiwali. To akurat nie był aż tak ważny zeszyt, choć miała tam zapisanych kilka niezłych pomysłów. Nie był jednak warty tego, żeby się dla niego poniżać i pozwalać się upokarzać. Milczała, licząc, że dzięki temu jej oprawcy odpuszczą. Prawdopodobnie musiałaby mieć dużo szczęścia, żeby tak się stało, ale cóż, może ten dzień wcale nie jest aż taki najgorszy. A może jest i może milczenie wcale nie pomoże. Całe szczęście, że przyzwyczaiła się już do głupich uwag odnośnie czystości krwi. Jakkolwiek się nie zgadzała z takimi poglądami, wiedziała, jak niektórzy postrzegają tę kwestię. Mycie podłóg, też coś. Zresztą uważała, że sprzątanie, nawet u kogoś, to praca jak każda inna i nie może być powodem do poniżania kogokolwiek. Niestety nie wszyscy tak myśleli i efektem tego były właśnie takie docinki. Docinki, które miały ją zgnoić, a głównie ukazywały płytkość ich autora. Była ciekawa, czy on kiedykolwiek zrozumie, że więcej można w życiu osiągnąć przez szacunek, a nie gnojenie ludzi. Ona jednak nie zamierzała mu tego uświadamiać.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zacmokała z niezadowolenia i zrobiła usta w podkówkę. -Ja do ciebie grzecznie po imieniu, nawet je zapamiętałam, a ty nawet się ze mną nie przywitasz, nieładnie, nikt nie nauczył cię manier?- zapytała niezbyt uprzejmym głosem. Spojrzała potem na Nathaniela i oparła się o niego obejmując go w pasie ręką. -Jak chcesz to rzucaj, ja odbijam tłuczki, nie łapię piłek, ale ona może pokaże nam czy nadawałaby się na ścigającą- powiedziała z przekonaniem w głosie. Przyjrzała się jej uważnie. -Potrafisz w ogóle mówić czy jesteś niemową?- tutaj jej głos był niepewny bo też ona sama już nie była pewna czy ta dziewczyna potrafi mówić czy nie. -Wystarczyłoby abyś się normalnie odezwała a moglibyśmy porozmawiać jak dobre koleżanki, przecież dziewczyny mają wspólny język czyż nie? To jednak jest mój facet i nie każda może się do niego za bardzo zbliżyć bo wtedy każdy paluszek powędruje na fajną gilotynkę- powiedziała tym samym prezentując na wyimaginowanym sprzęcie jak to wygląda. Tak, Katherine była psychiczna, każdy o tym wiedział, nikt nie musiał o tym po prostu mówić.
To prawda, zawsze występowali w parze, albo w większej grupie. Tak czuli się stabilnej i bezpieczniej, za to nienawidzili działać w pojedynkę. Wtedy czuli się osłabieni, jakby brakowało im jakiegoś motywatora. Przynajmniej tak działał Woods, którego nakręcała Kattie, lub jego inne przyjaciółki. Wtedy stawał się typowym Ślizgonem, zwracającym uwagę na nieliczące się rzeczy. Tak samo było i w tym przypadku. -Oh Mia, nie wstydź się. Odezwij się- zaproponował Nath szaleńczo się uśmiechając. Spojrzał na Kath, która obejmowała go ramieniem a następne przewrócił oczami, dając jej do zrozumienia, że jest znudzony. Żadnej zabawy z tą Puchonka nie było. Popatrzył przez chwilę na dziennik, lecz postanowił go jeszcze trochę potrzymać. Przeglądał każda stronę z nudą wymalowana na twarzy.Oczywiście uśmiechał się pod nosem co jakiś czas, kiedy jego przyjaciółka rzucała złośliwe komentarze, kochał jej temperament. -Mówi- odezwał się po chwili zerkając na Puchonke, w końcu przeprosiła kiedy na niego wpadła. Znów zaczął kartkować notes. Jednak kiedy usłyszał wzmiankę o sobie poniósł głowę, lekko się uśmiechając. -Dokładnie- potwierdził słowa przyjaciółki wzruszając ramionami. Następnie zniżył się do Kattie- Nudzę się, nie ma z nią żadnej zabawy- szepnął wprost do ucha Ślizgonki tak by tamta nie usłyszała. Po chwili znów się wyprostował. -Naprawdę masz zamiar tylko stać i się gapić, ani jednego słowa nie wypowiesz?- zapytał z pogardą w głosie, czemu Puchoni musieli być tacy dziwni? Woods po raz kolejny przewrócił oczami na znak swojego znudzenia.
Uparcie się nie odzywała. Cofnęła się tylko o krok i patrzyła na nich. Nie czuła potrzeby udowadniania tej dziewczynie, że jest wychowana całkiem nieźle, mimo niesprzyjających warunków. Ona to wiedziała i jeśli ktoś w to wątpił, to nie był jej problem. A ta tutaj przecież nie zasługiwała na pokaz dobrych manier, skoro sama nie potrafiła się zachować. Miała jednak trochę ochotę wyśmiać propozycję rozmowy. Nigdy nie będą koleżankami i żadne słowa tego nie zmienią, nie potrzebowała potwierdzenia tej oczywistości. Zacisnęła tylko usta i naciągnęła rękawy swetra jeszcze bardziej na dłonie. Z jednej strony chętnie by odpyskowała. Powiedziałaby, co myśli, jak bardzo ich nienawidzi, jak bardzo nie obchodzi jej ten Ślizgon, którego nie dotknęłaby nawet, gdyby jej zapłacili. Tyle że... Bała się, to raz. Bała się odezwać, bała się zareagować, bała się tego, co się stanie, jeśli zdecyduje się na działanie. Czuła, że tylko ignorowanie ich powstrzyma - to dwa. Zawsze sobie powtarzała, że przecież właśnie na to czekają, chcą ją wciągnąć w tę ich chorą grę, a ona nie może im na to pozwolić. Czuła się tak piekielnie bezsilna, trochę miała ochotę się rozpłakać, ale tego tym bardziej nie mogła zrobić. Już lepsza byłaby złość. Stała jednak bez ruchu i czekała. Na co czekała, sama nie potrafiła powiedzieć.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wkurzyła się gdy Mia milczała praktycznie ich ignorując. To sprawiło, że dziewczyna tym bardziej nie chciała się odczepić od Puchonki, a chciała jej dokopać jeszcze bardziej by ta pożałowała że jej nie chce słuchać i nie reaguje wcale na jej ostrzeżenia. Przeciez chciała dobrze prawda? -Nathaniel, ona chyba mnie nie rozumie, totalnie mnie ignoruje, chyba nie wie kim ja jestem - powiedziała smutnym tonem po czym sięgnęła po swoją różdżkę. -Densaugeo- rzuciła w jej kierunku po czym obserwowała jak zęby dziewczyny zaczynają rosnąć. Urosły naprawdę ogromne, jak u jakiejś nutrii. Te to miały dopiero ogromne zęby. Widząc dany efekt i co się stało, złapała się za głowę z przerażeniem. Aktorką to ona była wspaniałą. -Ups. Boże co ja zrobiłam. Nath czy to da się jakoś naprawić, poczekaj pomogę jej i poprawię te zęby, to nie tak miało być- powiedziała przerażonym, udawanym głosem, już kierując się w jej stronę.
Nath tego nie cierpiał, on się wysilał, a tamta jedynie milczała. To zaczynało robić się nudne, nie mogła się rozpłakać, czy coś? Przynajmniej byłoby ciekawiej, a tak? Jedynie sobie stali, marnując swój cenny czas. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, patrząc Puchonce w oczy. Dobra, była twarda, ale żeby aż tak? Ani żadnej ucieczki, ani krzyków. Może rzucała na nich jakąś klątwę? -Wygląda na lekko cofniętą w rozwoju, może dlatego- powiedział ze znudzeniem na twarzy, no co? Mówił samą prawdę, w dodatku Kattie chyba także go popierała. Wziął głęboki wdech i oparł się o ścianę. Kiedy ziewnął (bo w końcu znudzenie dawało znaki) zobaczył, że jego przyjaciółka sięgnęła po różdżkę, wręcz przez sekundę można było ujrzeć niepokój na jego twarzy, sam nie wiedział czemu, czyżby jego skamieniałe serce drgnęło? Nie, zwyczajnie się zaśmiał, kiedy zęby Puchonki urosły do takich rozmiarów. Po chwili opanował rechot. -O nie! Ty niedobra! Co teraz?!- krzyknął, udając przerażenie. Trzeba przyznać, że się dobrali razem Z Kath. Teraz jedynie czekał, aż jego przyjaciółka ‘pomoże’ biednej dziewczynie. Po chwili się wyprostował, a kąciki jego ust uniosły się ku górze, no zaczynało robić się ciekawie! Miał tylko nadzieję, że tamta coś zrobi. -Naprawdę bardzo za nią przepraszam, wiesz jej różdżka, niekontrolowanie rzuca zaklęcia, upss- powiedział patrząc na Mię, z tym szatańskim uśmieszkiem. Następnie buchnął śmiechem, aż go brzuch rozbolał. Takie tam heheszki.
Czasem chciałaby, żeby się okazało, że jest jakaś opóźniona w rozwoju. To było w pewnym sensie łatwiejsze. Może to głupio brzmi, ale ona naprawdę tak myślała. Bo wtedy wiadomo by było, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, nie musiałaby się z niczego tłumaczyć (nie, żeby teraz to robiła), wszystko byłoby jasne. Nie byłoby żadnych tajemnic, sekretów, niedopowiedzeń. Jasne, możliwe, że i tak byłaby gnębiona przez wyzutych z empatii Ślizgonów, ale pewnie łatwiej byłoby o pomoc. Teraz najczęściej potrafili się wykpić, kiedy nakrywał ich nauczyciel - większość kupowała wyjaśnienie, że przecież tak tylko rozmawiają i nic złego się nie dzieje. Gdyby z kolei miała jakieś zaświadczenie o upośledzeniu, byliby bardziej wyczuleni i szybciej wyczuwaliby, że coś jest nie tak. Ale nie, była sprawna, tylko wszystkie demony i trupy w szafie sprawiały, że zachowywała się tak, a nie inaczej. Teraz przygryzła wargę, powstrzymując łzy. I najwyraźniej to był błąd. Biorąc pod uwagę to, co zrobiła ta Ślizgonka, to mogła być prowokacja. Ale przecież nie może obwiniać siebie za okrucieństwo innych, prawda...? Kiedy poczuła, jak niepowstrzymanie rosną jej zęby, zakryła je obiema dłońmi i odruchowo cofnęła się o dwa kroki. Zaczynała się poważnie bać. Rzadko kiedy ktoś podnosił na nią różdżkę, a to oznaczało, że właściwie od tej chwili mogła spodziewać się już wszystkiego. Nie mogła tu zostać. Po prostu nie mogła. Bała się, nie miała pojęcia, co jeszcze strzeli im do głowy. Nie wiedziała tylko, jak uciec. Wiedząc, że prawdopodobnie ma tylko jedną szansę, ruszyła przed siebie, próbując ich wyminąć. Może to zdziwi ich na tyle, że nie będą próbowali jej zatrzymać... Chociaż kogo ona oszukuje.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn spacerował w ciągu dnia po całym Hogwarcie chcąc przypomnieć sobie o dawnych korytarzam, z których korzystał za wcześniejszych lat. Niektóre były tajne, jeszcze inne już nieużywane i zawalone gruzem i kammiennym kruszcem. Dlatego też dzisiejszego dnia, Reed postanowił zwiedzić lochy, które były najbardziej ustronną częścią Hogwartu. Natomiast ten korytarz był jednym z niewielu które wydawały się odnowione, albo dobudowane po latach, gdyż w innych częściach zamku zupełnie inaczej były korytarze urządzone, stare lochy były całe z kamienia, tutaj natomiast posadzka była ciemna, jakby chodzić po nocnym niebie, a ściany schludne, bez żadnych cech charakterystycznych dla średniowiecza, tak jak to jest w całym zamku. Shawn spacerował po tym korytarzu, aż w końcu uznał, że chyba musi zapalić i nie da ray więcej iść. Dzisiaj kupił papierosy i mężczyzna szybko ściągnął torbę i wyciągnął z niej składane siedzenie. Rozłożył je i wyciągnął różdżkę - jednym zaklęcien przemienił je w wygodny fotel, na którym usiadł i zapalił, myśląc o pracy i nad kolejną lekcją, którą będzie prowadzić.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Kiedy zniknęła ze szkoły miała wrażenie, że wszystkie jej problemy znikną jak za dotknięciem różdżki. W końcu w jej pokrętnej logice uznała, że zamknęła kilka rozdziałów, niekoniecznie się z nimi rozprawiając, pozbyła się kilku znajomości, nie biorąc pod uwagę tego, że narobiła sobie sporo zaległości w nauce. Coś na kształt depresji, co przy okazji ściągnęło ją za sprawą ojca do rodzinnej Walii, pojawiło się w zasadzie z dnia na dzień i uświadomiło jej, że wcale nie miała tak mocnego charakteru, jak wydawało się do tej pory. Narobiła wielu głupot, zrzucając wszystko na karb młodości i szczenięcej głupoty, jednak to zemściło się na niej równie szybko; gdy wróciła do Hogwartu, całkiem niedawno zresztą, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Unikała ludzi, bliższych kontaktów towarzyskich, trzymając się raczej na uboczu niż w centrum uwagi. Nie zarażała też uśmiechem, a jej wypieki nagle stały się zwyczajne, niż z pewną nutą finezji i polotu, a także serca, które zawsze wkładała w swoją pracę. Dlatego też teraz nie pracowała - właścicielka uznała, że najpierw musi dojść o siebie. Posada na nią czekała, w końcu starsza kobieta traktowała ją niemalże jak swoją córkę. Spacerowała teraz po zamku, nie widząc która jest godzina - jeśli jednak miała oceniać to obstawiała na coś bliskiego ciszy nocnej, co niekoniecznie zrobiło na niej jakiekolwiek wrażenie. Nie miała ochoty póki co wracać do pustego mieszkania, w którym czekał na nią najukochańszy kot, ani tym bardziej odwiedzać pokoju wspólnego, gdzie pewnie nie wytrzymałaby dłużej niż kilku minut. Wyglądała normalnie, choć jej twarz była trochę blada i przygaszona, nie wspominając o zmęczeniu malującym się w jej oczach. Gdy znalazła się na korytarzu w podziemiach wyczuła czyjąś obecność przez smród tytoniu. I pewnie ominęłaby tę osobę, gdyby nie to, że był to człowiek, którego unikała jak ognia. Nie miała z nim kontaktu od dawna, a wiedza, że pracował w szkole skutecznie blokowała ją przed pójściem na zajęcia, które teraz musiała nadrabiać ze świadomością, że i tak może nie zdać. Teraz, kiedy znajdowała się kilka kroków od Shawna, nie miała jak uciec; zresztą, kiedy tak spoglądała na niego bez słowa, wyraźnie zaskoczona jego widokiem i swoim nieszczęściem, czuła jak coś trzyma jej klatkę piersiową, utrudniając oddychanie. Nie wiedziała co miała mu powiedzieć, nie miała pojęcia jak zareagować - bo teraz, po takim czasie, nic o nim nie wiedziała. Poza tym, że ich relacja była skomplikowana i niewyjaśniona. Zacisnąwszy zęby, zgarnęła włosy za ramiona, później biorąc głębszy oddech. - W szkole się nie pali, to kiepski przykład dla uczniów - zagadnęła z pozoru neutralnie, jednak czuła jak wszystko pali ją od wewnątrz a myśl w głowie skłaniała ją do szybkiej ucieczki. Bądź szybkiej śmierci, której teraz pragnęła bardziej, niż bycia niewidzialną.