Zimny kamienny tunel będącą główną arterią biegnący przez tą głęboko położoną część zamku. Po bokach znajdują się liczne składziki i opuszczone stare klasy, oraz laboratoria. Odbiegające w bok mniejsze korytarze ciągną się niby wąż pod zamkiem skrywając liczne mroczne sekrety ukryte w podziemiach szkoły. Chłód i brak światła prócz nielicznych widmowych pochodni rzucających słabe, blade światło, powoduje dreszcz u większości osób przemierzających te zakamarki.
Krążyłem jak wilk szukając ukrytych komnat kuzyna po lochach. Z moich informacji zajmował on właśnie tą część podziemi przemieniając ją na swoje prywatne komnaty i pracownie. Niezależnie jednak jak się starałem nie potrafiłem zbliżyć się do jego komnat. Silne zaklęcie ochronne blokowało drogę tak iż ilekroć podchodziłem już do jego drzwi traciłem na ułamek sekundy zmysły , odzyskując je kilka metrów od wejścia. Sfrustrowany usiadłem na przeciw zaczarowanych drzwi opierając się o ścianę naprzeciwko. Skoncentrowałem się walcząc z zaklęciem które powoli wgryzało się w mój umysł starałem się zobaczyć wreszcie wyraźnie ukryte drzwi. Mimo jednak moich wysiłków już po chwili gapiłem się dosłownie na kamienną ścianę obok miast na upatrzony świadomie punkt. Opanowałem złość i odetchnąłem głębiej. Nie pozostało nic innego jak poczekać i napisać wie około godziny wstałem i ruszyłem do wyjścia. list...
Czekałem długo lecz mimo moich pokojowych zamiarów ściana milczała uparcie . Po upływie godziny wstałem i ruszyłem na górę. Gdyby chciał otworzyć już by to zrobił. Ten stary głupiec sam na siebie ściąga zgubę , prawiąc o Honorze a sam nie rozumiejąc jego kanonów... Nic postanowiłem załatwić to po staremu ... Po chwili moje kroki niosły się już po korytarzu szkoły.
Dziewczyna nie miała pojęcia jak sobie teraz ma z tym wszystkim poradzić. Z jednej strony bała się, że ta ryba popłynie za zapachem krwi i pieprznie o schody, znowu spadną... To był zły pomysł, ale jedyny na daną chwilę. Dlatego spoglądała co chwilę niepewnie na taflę wody. Z drugiej strony nie była nigdy dobra w pierwszej pomocy i nie wiedziała, czy sobie poradzi. Przełknęła więc ślinę niepewnie i użyła zaklęcia udrożniającego drogi oddechowe. Miała nadzieję, że to usunie całą wodę, jakiej się nałykał. Uniosła trochę jego głowę, uchyliła mu usta i niepewnie zbliżyła się do nich. Tak jak należało starała się dać mu jak najwięcej powietrza i umożliwić oddychanie. A czy był przystojny? Nie zwróciła uwagi. W takiej sytuacji się na to nie patrzy, ale jako autorka mogę powiedzieć, że w normalnej sytuacji na pewno by uznała, że jest całkiem niezły.
Po kilku wdechach zaczął kaszleć i przekręcił się na bok i wypluł resztkę wody. Przez chwilę leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Jego rękę nieświadomie w momencie kiedy się przekręcił na bok wylądowała na kolanie dziewczyny. Po chwili niepewności otworzył lekko oczy. - Mówiłem...to był bardzo zły pomysł - Mruknął cicho i jedną ręką odgarnął sobie włosy. Po chwili przekręcił się ponownie na plecy zerkając na dziewczynę. - Dzięki - Powiedział cicho i powoli usiadł sobie na schodku, jednak kiedy poczuł, jak lekko zakręciło mu się w głowie oparł się szybko o ścianę.
Kiedy usłyszała jego kaszlenie niemal krzyczała z radości. Nigdy w życiu nie chciałaby doprowadzić kogoś do śmierci. Westchnęła z ulgą, a kiedy położył dłoń na jej kolanie dotknęła opuszkami palców jego reki nie ściągając jej z siebie. Patrzała na jego twarz, na jego pewnie jeszcze zamglone oczy. Miał rację, to był tragiczny pomysł. I dlatego, że ta kobieta ma właśnie takie idee należy ją pilnować niemal przez 24/7. Inaczej nagle pojawia się wielka, krwiożercza ryba. Uh! Nigdy więcej nie zanurkuje w jeziorze. - Przepraszam... - Powiedziała cichutko widząc, że z chłopakiem nadal nie jest najlepiej. Usiadła sobie zaraz obok niego sprawiając, że ich ramiona się stykały. Natomiast na drugim ramieniu kurczowo zaciskała rękę. Powinni oboje udać się do pielęgniarki, ale szczerze mówiąc nie miała siły.
Kame uśmiechnął się mgliście i powiedział. - Nie ma sprawy...nie gniewam się, ale następnym razem posłuchaj innych... - Powiedział i przymknął na chwilę oczy. Tak nie czuł się jeszcze najlepiej, ale na pewno teraz wyglądał lepiej niż wcześniej, jednak usta nadal miał lekko sinawe. Cóż zrobiło mu się zimno. Nie miał przecież na sobie koszuli, wyszedł prosto z wody a w lochach też nie było za ciepło, więc nic dziwnego, że co jakiś czas przez jego ciało zaczęły przechodzić dreszcze. Kiedy otworzył oczy spojrzał w kierunku dziewczyny i uśmiechnął się przyjacielsko do niej. - Idę o zakład, że nie byłaś taka...pewna siebie kiedyś co...i jestem pewien, że ta dziewczyna którą widziałem za nim wpadliśmy do tej wody to nie była prawdziwa ty - Mruknął cicho. Nie chciał się bawić w jakiegoś tam psychologa, ale po prostu tak czuł. - Oczywiście jak się mylę to możesz zaprzeczyć, ale wydaje mi się, że się nie mylę - Dodał i wbił spojrzenie w jej oczy.
A ten znowu to samo. Westchnęła cicho. Mogłaby znowu się niemiło odezwać, ale to by nie skończyło się niczym dobrym. Zresztą, musiała obandażować sobie rękę, dlatego lepiej, żeby oboje teraz zamiast się kłócić o to jaka naprawdę jest Corin i inne głupoty wyszli stąd. Sama też trzęsła się, czuła jak zimno przeszywa całe jej ciało. Mokra bielizna nie była najlepszym strojem, a nie ma najmniejszego zamiaru wracać do wody po ubrania. - Przesuńmy sesję terapeutyczną na kiedy indziej dobra? - Powiedziała wstając i wystawiając dłoń w jego stronę oczywiście po to, żeby go podnieść z posadzki – Wyglądasz jakbyś używał fioletowej szminki. Chodźmy do salonu wspólnego. Tam są koce i jest cieplej – Skomentowała po czym czy tego chciał, czy nie pociągnęła go w stronę piątego piętra. Tego jeszcze nie było. Żeby szła przez korytarze szkolne w samej bieliźnie, która oczywiście nie omieszkała prześwitywać, ciągnąc za dłoń jakiegoś Gryffona i będąc delikatnie zarumieniona. [z/t]
/ http://czarodzieje.forumpolish.com/t40p720-salon-wspolny#116411 - Zacznij już tutaj może ^-^ /
Dlaczego Francisco wałęsał się sam i to w lochach? W sumie to nawet nie wiem. Ostatnio nudzilo mu się koszmarnie na wykładach, miał dosyc praktycznie 3/4 uczniów w tej szkole. Denerwowali go wszyscy i ogólnie zachowywał się trochę jak laska podczas okresu, ale to trzeba mu wybaczyć, Franek tak czasem miał. Tym razem tez zrezygnował z jakiś lekcji i chodził bez celu po szkole. Zawędrował aż do lochów, nie wiadomo do dziś dnia dlaczego. Po prostu może czasem lubił się bać? Wszystko mozliwe, a świat zewnętrzny nie przysparzał mu strachu. Tutaj, w lochu, w ciemnym pomieszczeniu, a raczej korytarzu, po którym roznosiły się odgłosy tupania, bywało tez echo przelatujących nietoperzy, przy odrobinie wyobraźni moglo to byc niezłe miejsce strachu. Może Frans jest w jakiejs części masochista, a może po prostu lubi to uczucie strachu? W sumie to całkiem podniecające potrafiło być. Dlatego też tu przyszedl. Znaczy, nie dla podniecenia, ale dla zwykłego strachu. Chciał poczuc ten dreszcz emocji, złego przeczucia. Szedl powoli w półmroku, starając się na nic nie wpaść i nie narobić zbędnego hałasu.
Wczesnym rankiem po rozpakowaniu się w dormitorium postanowiłam się przejść. Miałam już na sobie szkolną szatę, źle mi się w niej spało więc byłam trochę zmęczona. Ale po ubraniu nie było widać żadnego wygniecenia. Z kotem nie potrafiłam się rozstać, już wiedziałam jak go nazwę i chyba to imię mu się spodobało. - Fokus, nie gryź mnie - powiedziałam rozbawiona do małego kociaka, który widocznie próbował uwolnić się z moich rąk. Nie mogłam go jednak puścić, jeszcze by mi uciekł i się zgubił. A ja szłam i rozmyślałam na temat facetów. Po pierwsze - Anthony. Gdzie on się podziewał? Czemu nie było go w wielkiej sali? Czemu nie widziałam go w pociągu? Miałam nadzieję, że nic mu nie jest. Nauczyciel mówił, że zginęła tylko jedna uczennica. Uczennica to nie uczeń, w dodatku nie nasza. Po drugie - Ambroge. Powiedzieć rodzicom? Co oni na to? Pchać się w to? Praktycznie go nie znałam, a traciłam przy nim głowę. Przy Anthonym zachowywałam się zupełnie inaczej. Czy to właśnie ludzie nazywają zauroczeniem? Jeśli to ma być takie skomplikowane, to ja dziękuje. No i jeszcze ta cała Alex, nie chce się z nią kłócić, a wszystko się pokomplikowało. Szłam przed siebie patrząc się w ziemię, nie bardzo uważałam czy dobrze idę i na coś nie wpadam.
Czekał na nią aż wyjdzie. Stał oparty o ścianę, jak zawsze wyglądał jakby dopiero co wstał czy też przyszedł z kilkudniowej imprezy... Włosy, ułożone tak, jak się to żywnie im podobało. Oczy, wyglądające na senne, dwudniowy zarost i ten nieodgadnięty wyraz twarzy, który może nawet zabić... Gdyby chciał. Westchnął cicho i nie mógł powstrzymać zaciśniętych pięści, które co kilka minut uderzały o ścianę, jakby w zniecierpliwieniu. Jego postawa pewnie mówiła, że wszystko co go otacza, nie robi na nim dobrego wrażenia ale ta jedna rzecz powodowała, że jego dłonie szły w ruch. Oczywiście, że wiedział co zaszło w pociągu. Do cholery! Jak mogli na to pozwolić? Co to w ogóle miało znaczyć? Pewnie nie przejąłby się tak bardzo, gdyby nie było w tamtym przedziale Elsie. Chciał aby ona mu to wszystko wytłumaczyła. Gdy dostał wiadomość o tym, co miało miejsce w tym nieszczęsnym pociągu nie wiedział co miał myśleć. Szczególnie, że mówili coś o jego siostrzyczce. Mało co, porusza jego, tę bardziej zakopaną część, tam gdzieś w środku. Nie było go w tamtym pociągu. Nie miał jej jak pomóc. Olał to, jak wszystko co ma związek z tym miejscem. Zmarszczył lekko brwi i usłyszał ciche kroki. Wyszła. W końcu. Skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej i wyszedł zza rogu, w idealnym momencie. Stanął przed nią, z tym nieodgadniętym wyrazem twarzy, tak, że mógł spokojnie patrzeć na nią z góry. Spojrzał na kota. -Komu ukradłaś?-Mruknął i uniósł lekko brwi. Szybki rekonesans... Nic jej nie było. Chyba. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie chciał, aby martwiła się o niego. Nie podobało mu się również to, że go szukała... Czy też wysłała tamte osoby, aby to zrobiły... Po cholerę... Anthony, zawsze było lepiej trzymać ludzi na dystans... Nie było takich dziwnych akcji, nikt nie zaprzątał sobie tobą głowy. Lepiej dla niego i dla innych. Niemalże idealnie. Chyba czas, aby oszczędził jej tego... Choć najpierw rozprawi się z kolesiem, który dobiera się do tej małoletniej... Oj tak.
Dotknęłam kogoś głową i odskoczyłam jak oparzona. Moja mina musiała być genialna. Zanim dotarło do mnie, że Anthony to Anthony to chłopak pytał już o mojego kota. - Ukradłam... nie! Od Alexandre dostałam... - powiedziałam tak trochę nieskładnie. Zamrugałam kilka razy, patrzyłam na niego nie bardzo ogarniając, ale kiedy w końcu mi się przypomniało, jak Anthony wygląda uśmiechnęłam się, by po chwili znów zmarszczyć brwi. - Anthony! Nic ci nie jest! - zawołałam rzucając się na niego. Przytuliłam go, jedną ręką bo drugą trzymałam kociaka. Mocno go ścisnęłam, naprawdę mocno. Prawie się popłakałam, ale w porę uspokoiłam się. - Nic ci nie jest? Te wilkołaki... bałam się, że jesteś poważnie ranny, dlatego nigdzie cię nie ma. Nie było cię w pociągu? Nic cię nie zaatakowało? - zaatakowałam go dużą ilością pytań. Przyjrzałam się mu, był tak samo nie ułożony jak zawsze. Włosy, sińce pod oczyma, zarost. Ale to takiego chłopaka znałam i nie chciałam by się zmieniał. - Ah, za bardzo się tobą przejmuje. Myślałam, że osiwieję, a ciebie nie było i nie było - wyrzuciłam to z siebie z żalem. Ale jeden problem z głowy. Ślizgon stał tu przede mną cały i zdrowy, na pierwszy rzut oka nic mu nie było, więc na pewno jest z nim wszystko w porządku. Ze mną też już było okej, rana była zagojona, a jeszcze po przyjeździe dostałam profesjonalną pomoc.
Czekał spokojnie, aż zorientuje się dziewczyna, że to on, a nie jakiś napalony ślizgon czy może inny facet, który czai się na dziewczyny w korytarzach. Choć to troszkę niebezpieczny teren, w końcu ślizgoński. Pokręcił jedynie głową. -Winny się tłumaczy panno Stirling.-Powiedział spokojnie i wzruszył ramionami, tak jakby rozmowa wcale go nie interesowała. Wpatrzył się w punkt nad jej głową i tak został. Jeszcze jej mózg nie przyswoił tych informacji? Chyba dostała w głowę w tym przedziale, skoro tak długo jej to zajmowało. A może zapomniała o nim? Gdyby poczekał jakiś miesiąc, wszelki słuch o nim by zaginął a ona nie musiałaby się nim przejmować. Wiodłaby spokojne, godne życie. Tak jak powinna. Otworzył szerzej oczy, jakby zdziwił się tej nagłej zmiany w jej zachowaniu. Nikt normalny raczej się na niego nie rzuca, od tak. Pewnie innych zabiłby za to, na miejscu. Jednak nie mógł się na nią złościć. Ale coś powstrzymywało go, aby odwzajemnić ten uścisk. Chciał to zrobić ale nie mógł. Był wkurzony. Na razie, jedynie jej dotyk i zapach musiał wystarczyć aby choć odrobinę się uspokoić. Nigdy nie był sentymentalny. -Do cholery! Mi się nigdy nic nie dzieje... Głupie pytania... -Powiedział i przymknął powieki, chowając zaciśnięte dłonie do kieszeni spodni. Naprawdę był wkurzony. Z takim to nie było dyskusji.-Nie jechałem tym pociągiem ale Ty tak... Podobno oberwałaś... Jakieś pielęgniarki. Wytłumaczysz się?!-Agresja to chyba jego sposób na okazanie troski. Dziwne, ale prawdziwe. Nie będzie udawał, że wszystko jest dobrze.-Jak mogłaś tak łatwo dać się zranić.-Prychnął. Trzeba ją będzie poduczyć tego i owego. Miał jedynie cichą nadzieję, że jakoś zrozumie to, co teraz mówił. Wiedział, że brzmi to okropnie. Cholerny Anthony. Tak, jemu nigdy nic się nie dzieje ale ona i tak musiała sobie wmówić. I to go wkurzało, że się martwi choć nie musi. Musi zapomnieć o nim, tak będzie lepiej. -Co to za Krukon, który się do Ciebie przystawia?-Uniósł brwi, koniec temu w tamtej sprawie? Si .
Anthony na mnie krzyczał. Autentycznie na mnie krzyczał. Wystraszyłam się, cofnęłam o jakieś dwa kroki i spuściłam wzrok nie bardzo wiedzieć co mam powiedzieć. Nie wiedziałam dlaczego tak bardzo się teraz złości... przecież żyłam, a to, że martwiłam się o niego, to przecież było normalne. - Ja... No tak. On wpadł do przedziału, słyszeliśmy go, wyciągnęłam różdżkę by się obronić, ale zanim się zorientowałam Quinn leżała z rozszarpaną nogą, a po chwili ja obok niej z raną na brzuchu - powiedziałam. Naprawdę się tym wszystkim zmartwiłam. Wiedziałam, że byłam słaba, mogłam się nie dać tak łatwo, ale to nie ja o tym decydowałam. Eh, byłam taką beznadziejną czarodziejką. - Jak?! To nie ty siedziałeś w wagonie w którym zginął człowiek, gdzie wilkołaki wpadały i atakowały kogo popadnie i nie wiedziałeś czy zaraz nie zostaniesz zarażony. To się działo tak strasznie szybko - dodałam. Momentalnie złapałam się za brzuch. Nie bolał, ale przypomniałam sobie ten moment, kiedy czułam jak moja skóra rozrywana jest na dwie części. Nie było to przyjemne. Dobrze jednak Anthony tym pociągiem nie jechał. Chyba bym się zapłakała na śmierć, gdyby coś mu się stało. Ni stąd ni z owąd zapytał o Krukona. Spojrzałam na niego zdziwiona. Skąd on do cholery o tym wiedział?! - Em... no... chłopak, Ambroge... jest w twoim wieku - powiedziałam cicho mając nadzieję, że nie wybuchnie jeszcze bardziej. Chwila nieuwagi, a mała Elsie już pakuje się w dziwne historie. Na miejscu Anthony'ego zastanawiałam się czy zacząć na mnie krzyczeć czy się śmiać. Jak to przemilczy albo nie zacznie wypytywać, to chyba zaciągnę go siłą do pielęgniarki z podejrzeniem gorączki, bo to było by naprawdę dziwne.
Wystraszył ją... Naprawdę to zrobił. Był okropny, ale czuł się lepiej gdy podnosił głos dając jakiś upust temu, co mu siedziało w głowie. Istny chaos... To chyba za mało powiedziane. Ale nie powinno tak być, nie powinna się martwić. Z każdym jej słowem frustracja, gniew i te wszystkie złe emocje w nim rosły. Aż w końcu uderzył ręką w ścianę. Dlaczego na to pozwolił? Gdyby zabrał ze sobą dziewczynę, pewnie by do tego nie doszło. Do jej wypadku, do tego, że była sama... Nie. Nie była. Zmarszczył lekko brwi. Przymknął powieki a jego warga powoli zaczęła krwawić, tak długo jak ją przegryzał. Zaczął chodzić po korytarzu, a z drugiej strony ktoś mógłby pomyśleć, że ten chłopak zaraz wybuchnie i ktoś ucierpi. -Nie robi to na mnie wrażenia! Powinnaś działać szybko... Myśleć trzeźwo! -Warknął i zaczął bujać się na piętach. Śmierć człowieka? Widział nie jedną. Do nie jednej się przyczynił. Skrzywił się. Był okropny i o tym wiedział. Wyżywał się, zamiast ją pocieszyć czy wspierać. Ale nie potrafił inaczej. Chore. Przyglądał się jej i wiedział, że sprawia jej przykrość. Przez niego, znów wraca do tych wspomnień. Doskonale znał to uczucie, El będzie do tego wracać... Zawsze. Tego nie da się ominąć, jak jakieś przeszkody. Wciąż myślała o nim? Miała się na niego wydrzeć. Odwrócić się i odejść. -Wiem, że jest w moim wieku! Cholera...-Pokręcił głową a jego lekko przydługawe włosy spadły mu na oczy. Musiał się pogodzić z faktem, że ona też chciała być szczęśliwa. Ale o 4 lata starszym facetem? Jeszcze z nim?! On nie był lepszy, ale to była zupełnie inna sytuacja. To nie były prawdziwe dziewczyny, szczere zamiary... -Rób co chcesz.-Mruknął wiedząc, że to co on mówi i tak do niej nie dotrze. Nie będzie jej dyktował tego, co ma robić. Musiała odejść aby ułożyć sobie normalnie życie, bez tego balastu w postaci starszego braciszka.
To co robił naprawdę mnie bolało. Dawno nie widziałam go tak wkurzonego. Tak dawno, że aż nie pamiętam kiedy. Wiedziałam, że zachowałam się bezmyślnie. I czułam się przy nim jak mała dziewczynka, która zrobiła coś złego. Jednak kiedy warknął na mnie, że wie, że jest ode mnie starszy jakoś się załamałam. Widząc jego minę spuściłam głowę jeszcze niżej nie wiedząc co mam powiedzieć. Nie patrzyłam na niego, ale słuchałam go uważnie. Krążył po korytarzu, przygryzał sobie wargę tak, że aż płynęła krew. To naprawdę mnie bolało. - Nie będę robić co chcę, bo zależy mi na twoim zdaniu. Chciałam się ciebie poradzić, żebyś mi pomógł... A ty przychodzisz i krzyczysz na mnie. Wiem, że ze mnie żadna czarodziejka, ale nie traktuj mnie tak - powiedziałam. Nie chciałam go tracić, wiem, że dla niego wszystko jest tak strasznie nie ważne. Ale dla mnie Anthony liczył się bardzo, bardziej ni ktokolwiek. No, nie licząc rodziców. A jak krzyczał na mnie, to było mi z tym źle. - Anthony, proszę - uniosłam głowę, spojrzałam mu w oczy. Głęboko, głęboko.
Był wkurzony, bo się martwił. Cholernie. A on nie okazuje uczuć, tak jak to robią normalni ludzie. Nigdy nie był normalny i każdy o tym wiedział... Wszystko okazuje i robi na swój własny, pokręcony sposób. Wiedział, że przez to co mówił i robił, sprawiał jej przykrość... Ale tego nie zaprzestał, zanim to się stało. Nie zamierzał ukrywać tego, co mu tak w środku siedziało. Cicho westchnął i znowu zaczął się bujać na piętach. Przyglądał się jej cały czas i jakby wiedział, co siedzi w jej głowie. Nie zmienił tego. Nie powiedział czegoś miłego. Nie posiadł uczuć... Smutna prawda... Ale czy tak musi być? Wyciągnął otwartą dłoń, która zamarła nad jej głową... Chciał ją poczochrać? Jak zwykle? To przecież nie wystarczy, zbyt wiele złego zrobiłeś. Przymknął powieki i odetchnął. -Jesteś przecież dorosła, możesz robić co chcesz. Mnie nie obchodzi to, co ludzie mówią. Powinnaś zacząć robić to samo... Dla siebie samej. -Powiedział i znów skarcił się w myślach. Dupek... Idiota... -Nigdy nie chciałem dyktować Ci tego, co masz robić... Masz uczyć się na własnych błędach...-Powiedział cicho i nagle ją do siebie przygarnął. Odetchnął głęboko.-Nawet nie wiesz, jak się martwiłem... Cieszę się, że nic Ci nie jest... Szczerze. -Nie chciał aby na niego patrzyła. Po prostu schował ją w zakamarkach swojej koszuli, nie puszczając i nie zamierzając tego zrobić. Chciał aby przesiąknęła jego zapachem. Zabawnie. Jego humorki zmieniają się jak u kobiety w ciąży, naprawdę jest to chore.
Już chciałam otworzyć usta i coś powiedzieć, kiedy jego dłoń zatrzymała się nad moją głową. Zanim to jednak zrobiłam, Anthony sam się odezwał. Słuchałam go uważnie przygryzając dolną wargę. Dorosła? Miałam dopiero piętnaście lat. Żyłam w świecie, który kompletnie do mnie nie pasował. Mimo, że byłam Ślizgonką moje uczucia niebezpiecznie zaczęły mną dowodzić. Potrzebowałam kogoś kto sprowadzi mnie na ziemie, doradzi. Nie będzie kazać czy decydować, ale pomoże podjąć decyzję. Taką osobą dla mnie był właśnie ten Ślizgon. Zawsze obojętny, patrzący na wszystko z dystansem. Naprawdę chciałabym taka być, dwa razy mniej problemów. O ile nie ma się takiej kochanej siostrzyczki jak ja. Przytuliłam się do niego, schowałam swoją twarz w jego ubraniach i poczułam się taka spokojna. - Ja też nie chcę byś mi cokolwiek dyktował, wiem, że się powinnam uczyć na własnych błędach, ale... od czegoś cię mam, prawda? - wymamrotałam do jego koszuli. - Żebyś sobie tylko nie myślał, że sobie bez ciebie nie poradzę. Co to, to nie... Uśmiechnęłam się delikatnie. Kociak cały czas spoczywał w moich dłoniach, więc nie bardzo mogłam chłopaka objąć, ale... tak było dobrze. - I... i wcale nie jestem dorosła - dodałam po chwili. - I nie interesuje mnie co mówią inni, o ile to nie jesteś ty czy moi rodzice. Przyjmij to w końcu do wiadomości. Nie chciałam się od niego oderwać, więc dalej mamrotałam do jego ubrania mając nadzieję, że mnie usłyszy. Pokręciłam kilka razy głową, żeby zrobić sobie miejsce na powietrze, a kiedy dobrałam się do jego skóry. - Jakbym ci powiedziała, że w sumie mógłbyś wskoczyć pod prysznic, też miałbyś to gdzieś? - zaśmiałam się cicho.
Czemu tak uważnie go słuchała? Czemu w ogóle zwracała na niego uwagę? Nie powinno być tak. Nigdy nie przypuszczaj, że będzie posiadał taki wpływ na kogoś... Znaczy, zwykle posiadał taki wpływ, jednak nie chciał aby to działo się z tą dziewczyną. Zna takie sytuacje, bo to w sumie zawsze był standard. I chciał jej tego oszczędzić, bo mu chyba zależało na niej, tak jak mocno może komuś zależeć na siostrze. Może robi to dlatego, ponieważ do tej prawdziwej nie miał nawet dostępu? Cicho westchnął i oparł podbródek na jej głowie. Po prostu nie chciał, aby jego osoba miała taki wpływ na jej zachowanie czy humor. Z tą dorosłością, to bardziej szydził niż mówił naprawdę... Znając siebie pewnie tak było. Wcale nie uważał jej za dorosłą. Tylko czasem, nawet dojrzałą jak na swój wiek. -Wiem, że nie jesteś Elsie.-Mruknął.-Ja po prostu nie chcę wywierać na Tobie takiego piętna... Nie chcę abyś się o mnie martwiła, czy aby moja osoba zaprzątała Twoją główkę... -Powiedział spokojnie. Jak zawsze, mówi to o czym myśli. Niech wie, o co mu chodzi. -Ej! Nie śmierdzę!-Zaśmiał się i odsunął ją lekko od siebie, aby w pełni zobaczyć jej twarz. Zrobił dziwną minę a potem znów ją do siebie przyciągnął. A kotek? Jest tam gdzieś między nimi.-Igrasz z ogniem...-Ponownie się zaśmiał. Co jak co, ale zawsze ładnie pachniał... Wkurzało go to, że tak się nieco zmiękczył... Choć cały czas był sobą. Rodziny się nie wybiera, jak to mówią.
- Ale ja chcę się o ciebie martwić. Zresztą, nie poradziłbyś sobie beze mnie. Co jak co, ale nie zaprzeczysz, że ci się przydaje... Po za tym, z jakiej racji ty możesz się o mnie martwić, a ja o ciebie nie? - Zapytałam. Kiedy rzuciłam tekst o prysznicu chłopak odsunął mnie od siebie i spojrzał na mnie, by po chwili znowu mnie do siebie przyciągnąć. Zaśmiałam się cicho, nie śmierdział, ale lubiłam go drażnić i zawsze kiedy mogłam wykorzystywałam to. - Igram z ogniem? Spotkałam wilkołaka, nie boje się ciebie - dodałam. Przy wilkołaku Ślizgon to pikuś. Oczywiście, coś tam może mi zrobić, ale nic co wyrządziło by mi krzywdę. Czułam się przy nim bardzo bezpieczna i brakowało mi go w tym czasie, kiedy znowu gdzieś zniknął. - Anthony - zaczęłam. - Właściwie to skąd ty tyle wiesz? I gdzie się cały czas podziewałeś? Nie byłabym sobą, gdybym go o to nie zapytała. Musiałam wiedzieć gdzie był, co się z nim działo, czy przypadkiem nie zrobił niezbyt dobrych rzeczy. Oczywiście nie sądze, żeby całe dnie spędzał w kawiarni i kulturalnie popijał herbatę, to nie ten chłopak. Byłam jednak bardzo ciekawa, jak za każdym razem kiedy zostawiał mnie samą, a potem wracał po miesiącu nieobecności.
-Muszę Cię zasmucić. Dawałem radę przed Tobą to dam sobie i po Tobie.-Zaśmiał się. On dałby sobie radę, bez nikogo. Był do tego przyzwyczajony, więc nie było to nic zaskakującego. Oczywiście ona również by sobie poradziła. Ciągną tę znajomość dlatego, że tak jest wygodniej. Dla obydwojga. -Z jakiej? Chyba sobie kpisz. Co się stało ostatnio? Mi się nigdy nic nie przytrafia...-Przynajmniej nic dziewczyna o tym nie wie- Umiem o siebie zadbać... Zbyt wiele mam w tym doświadczenia. -Mruknął. Zaczął nią kręcić, w jedną i w drugą... Jak małe dziecko, które trzeba ululać. Zawsze będzie z niej żartował. Była to wielka przyjemność, której sobie nie oszczędzi. -Obiecaj, że nie będziesz się martwić.-Powiedział a ton jego głosu był chłodny, spokojny i taki, któremu nie można się sprzeciwić. Doskonale go znała i wiedziała, że wtedy nie ma dyskusji. Koniec, kropka. Oj nie wiedziała w takim razie, jaki potrafił być... Był istnym potworem, gdy tego chciał i potrzebował. Dlatego był nieobliczalny, nigdy nie wiadomo co mu miało przyjść do głowy... Niespodzianka, która może w sobie kryć nawet bombę. Poza tym, wiedział, gdzie uderzyć aby zadać naprawdę wielki ból. Co jak co, ale był synem tych osób, o których się już nie mówi... Nie powinna. I nawet dobrze, że ten aspekt z jego życia zna jedynie on i jego rodzina. Tak było lepiej. Wygodniej. Mu z pewnością. -Mam oczy dookoła głowy... Poza tym, wiem wszystko co się tutaj dzieje nawet jak mnie nie ma... -Powiedział i skrzywił się nieznacznie. Szczerze? Ominąłby te informacje o wypadku, gdyby nie to, że w pociągu była ona. Gdyby nie to, nawet by się w zamku nie pojawił. Bowiem takie sprawy naprawdę go nie obchodziły. Nie rozumiał również rozpamiętywania ich. -Gdzie byłem... Tu i tam.-Wzruszył ramionami i instynktownie schował dłonie do kieszeni spodni, puszczając przy tym dziewczynę, jednak nadal stojąc odpowiednio blisko. Wiele rzeczy się zmienia. On jednak nie. Owszem, nie pił kulturalnie herbatki. Załatwił sprawy, do których nie zamierza wracać.
Znów na mnie naskoczył, od razu przyjemna atmosfera prysła. Kazał mi obiecać, że nie będę się o niego martwić, ale jak ja tak mogłam? Nie potrafiłam powiedzieć w tej sytuacji "obiecuję" chociaż wiem, że tego ode mnie wymagał. Cholera jasna, sytuacja bez wyjścia. Jak nie obiecam to będzie zły. Nie chciałabym by się złościć. - Obiecuje - mruknęłam najciszej jak potrafiłam. Kompletnie mi się to nie podobało. Starał się na mnie to wszystko wymusić. Czy on chciał abym o nim zapomniała? Nie chciałam go tracić. Pomiędzy nami było coś szczególnego, nawet nie wiem kiedy to się tak naprawdę zrodziło, ale było mi z tym tak bardzo dobrze. - Oczy dookoła głowy, powiadasz? - zapytałam. Uśmiechnęłam się delikatnie i dłonią przejechałam mu po włosach szukając tych jego oczu. Niestety niczego takiego nie wyczułam. Wiedziałam, że to tylko takie powiedzenie, ale mina chłopaka była bezcenna. - Jakie oczy? No chyba, że masz na myśli te kołtuny, które mógłbyś w końcu ogarnąć - puściłam mu oczko, a następnie odsunęłam się na kilka kroków. To, że nie powiedział mi gdzie był, jakoś nie zrobiło na mnie wrażenia. Przyzwyczaiłam się do tego, że nic nie wiedziałam i chociaż często mnie to bolało, to potrafiłam już przejść z tym do porządku dziennego. - A kot... znaczy Fokus, serio dała mi go Alexandre - powiedziałam. - Ale nasze stosunki trochę się... napięły, że to tak nazwę.
Nie naskoczył na nią. Nie krzyczał, no naprawdę nie unosił głosu. Ale skoro tak właśnie to odbierała, to lepiej aby się po prostu nie odzywał. Jedyna rzecz, jaką na niej kiedykolwiek wymusił. Po prostu chciał jej pewnych rzeczy oszczędzić. Westchnął, wiedział, że nie jest to dla niej takie proste. Najlepiej byłoby gdyby kompletnie zapomniała ale podejrzewał, że szybko by oberwał. Pocałował ją w czoło i znów przygarnął. Jak małe dziecko, które potrzebuje tego. Nie umiał mówić "przepraszam"... Więc to jego taki zamiennik. Chociaż tyle, tak? Niech chociaż postara się zrozumieć. Zaśmiał się, gdy przeczesała jego włosy, tak, była to dosyć komiczna sytuacja gdyż musiał się nieco schylić aby tego dokonała. Po chwili się wyprostował i spojrzał na nią. -Ja niczego nie muszę robić i wyglądam tak świetnie a Ty... Pożal się Boże...-Zaśmiał się i poczochrał jej włosy a potem, przechwycił kociaka i uniósł go do góry. Prawie jak małe lwiątko z Króla Lwa. Zawsze chciał to zrobić.-Będę Ci go kradł... Albo jak będę wyjeżdżał... Będzie mi Ciebie przypominał, hę?-Uśmiechnął się szeroko a jego oczy lekko błysnęły. Nie lubił rozmawiać o tym, co robił. Nie przechwalał się niczym, bo nie było takowej potrzeby. To raczej nie byłby on, gdyby opowiadał na lewo i prawo co i jak świetnie się bawił. -Opowiedz mi o tym...-Powiedział spokojnie a jego mina nie mogła nic powiedzieć. Nie można było wywnioskować, czy wiedział coś na ten temat czy jednak ona jako pierwsza wszystko mu opowie. -I nie mówiłem Ci... Ale chyba posiadam dziewczynę...-Wzruszył lekko ramionami, wciąż nie do końca wiedząc jak ma się zachowywać w tej sytuacji. Wiedziała jak to wyglądało w innych przypadkach. Istny chaos... A naprawdę nie chciał krzywdzić Adrienne... Dlatego wciąż jakoś podchodził do tego z dystansem. Bo poważne sprawy, to nie dla niego.
- Ja? Pożal się boże? Oj grabisz sobie - powiedziałam. - A od mojego kocurka łapki precz. Stanęłam na palcach starając się dosięgnąć Fokusa, ale nie dawałam rady. Byłam zbyt niska. Patrzyłam więc naburmuszona na Anthony'ego licząc na to, że szybko mi go odda. Nie chciałabym, aby mój kociaczek zgubił się gdzieś w lochach. - Swoją drogą, jestem ciekawa miny rodziców. Nic nie wiedzą - powiedziałam. Ślizgon zapytał o moje relacje z Alexandre i co się wydarzyło. Nie wiedziałam czy mam mu powiedzieć wszystko, ale Anthony był chyba jedyną osobą, której ufałam w stu procentach. - Ah, ona i Ambrog'e poszli cię szukać, bo się martwiłam, a mnie zatrzymała pielęgniarka. Potem wyszli z Wielkiej Sali, znalazła ich prefekt w łazience - mówiłam. - Alex podobno była naga owinięta w szatę Ambrog'a, podobno chciała tylko wziąć prysznic, a on mówi, że nie potrzebnie tam został. Za to Alex stwierdziła, że chciał ją obmacać... no sam rozumiesz. Nie wiem komu mam wierzyć. Skończyłam na chwilę. Naprawdę nie wiedziałam co mam robić. Już pierwszego dnia pożarłam się ze swoją koleżanką o faceta, którego znałam od.. miesiąca? - Znasz Alex, robi dziwne głupie rzeczy i to nic nowego, mogła to powiedzieć w złości... ale co jeśli naprawdę tak było, że Ambroge chciał ją... Westchnęłam głęboko, odeszłam od chłopaka, oparłam się o zimny kamień i spojrzałam w bok przygryzając wargę. Na stwierdzenie o dziewczynie szybko odwróciłam głowę. - D...dziewczynę? - zapytałam nie dowierzając. Nie wiedziałam czy się ucieszyć i mu pogratulować, czy się rozpłakać. Oznaczało to dzielenie się Anthonym z inną kobietą. I nie mówię tu o tym co robił z innymi w ciągu nocy, to był zupełnie inny poziom. Posłałam mu delikatny uśmiech, nie chciałam by wiedział o moich obawach. - To chyba dobrze... ale czemu "chyba"? - zapytałam.
-Chcesz się zacząć o niego kłócić? Jestem bardzo samotny podczas tych wszystkich nocy...-Powiedział i poruszył brwiami. Uśmiechnął się i podniósł go jeszcze wyżej. Nawet lubił zwierzęta, ale znając siebie... Na dłuższą metę by z nimi nie pociągnął. Nie nadawał się do takiego czegoś. Tyle. Po chwili, położył Fokus'a na jej rękach. I uśmiechnął się lekko, czochrając włosy dziewczyny. -Ale nie wiedzą o kocie czy o... Pociągu... Czy o Twoim adoratorze?-Uniósł lekko brwi, bo nie wiedział, co dokładnie dziewczyna ma na myśli. Jeżeli to wszystko, co wymienił... Lepiej aby to powiedziała im od razu... Uh, w sumie to nie zamierza się wypowiadać na temat rodziny bo i tak nie miało to sensu. Naprawdę. Wysłuchał jej spokojnie i pokręcił jedynie głową... Po chwili prychnął i wsunął dłonie do kieszeni spodni. -Fajnych znajdujesz sobie znajomych, widzę, że świetnie sobie poradzisz beze mnie.-Powiedział i przeczesał palcami włosy. -Jedna strona będzie mówiła to, a druga tamto... Więc ta sytuacja nie posiada rozwiązania... Tylko oni wiedzą, co się naprawdę stało... Wszystko jednak zależy od Ciebie... Komu wierzysz?-Spytał spokojnie.-Nie znam tej dziewczyny...-Zmarszczył lekko brwi. Wątpił aby miał do czynienia z tą dziewczyną. W sumie nawet by nie chciał, znając siebie.-Choć osobiście... Radziłbym odsunąć się od tej całej Alex... Bo skoro z niej takie ziółko, to raczej nie pociągniesz długo... A co do tego chłopaka...-Wzruszył ramionami.-Musisz wyzbywać się wszelkich niepewności... Nie możesz być z kimś, kogo nie jesteś pewna... Skoro widzisz w tym jakieś podejrzenia, coś musi być na rzeczy. Poza tym, jaki facet wchodzi do łazienki z dziewczyną, która mówi, że chcę wziąć prysznic? Widzisz w tym sens?-Zaśmiał się, ale raczej nie był to ten przyjemny śmiech. Wzruszył ramionami i oparł się o ścianę obok dziewczyny, tak, że widział jej profil. -Nie wiem... Wiesz, jak w moim przypadku wyglądają "związki"... Pamiętasz Melody?-Skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej. Gdyby miał jakieś uczucia względem innych, pewnie byłoby mu jej żal. Ale sama na siebie to ściągnęła.
- Samotny? Uważaj, bo ci uwierzę - uśmiechnęłam się delikatnie patrząc cały czas na kociaka. Lepiej nie powierzać zwierzaka Anthony'emu na dłużej niż godzinę, przynajmniej ja tego bym nie zrobiła. Nie żebym mu nie ufała, czy coś... po prostu miała dziwne przeczucie, że to nie dla niego. Kiedy zapytał o moich rodziców podrapałam się w tył głowy. - O kocie... o pociągu pewnie wiedzą, ale raczej nie o tym, że dostałam... i o moim "adoratorze" - stwierdziłam. Wiedziałam, że powinnam im powiedzieć, ale bałam się. Znałam ich poglądy, wiedziałam co planują i prędzej czy później i tak dopną swego. Tacy byli, raczej ojciec, który odziedziczył to wszystko po swoich rodzicach. Ja pewnie też taka będę. - Znasz ich, wiesz, że najchętniej, tak jak to było kiedyś, sami mi wybraliby męża - powiedziałam, trochę smutnym głosem. Odchrząknęłam lekko, nie chciałam tego kontynuować. W końcu Anthony przeszedł do tematu Alex i Ambroge'a i miał w stu procentach racje. Dziewczyna nie była godna zaufania, a i do Krukona nie miałam tak naprawdę w stu procentach zaufania. Nie wiedziałam komu z nich mam zaufać, chciałam wierzyć Piątkowi, ale nie znałam go na tyle, aby mieć pewność, że to Alex kłamie. - Masz rację. Porozmawiam z nim, jak sobie to przemyśle. Dziękuje - posłałam mu delikatny uśmiech. Tego było mi trzeba. Osoby, której nie dość, że będę mogła powiedzieć wszystko, to jeszcze doradzi mi, bo nie będzie w to wszystko zaplątany. Jak dobrze, że Anthony wrócił, w idealnej chwili. - Melody? - zapytałam, a potem zaśmiałam się. - Wiesz, byłam u niej na imprezie... w wakacje - mówiłam powoli. - No wiesz, Ambroge mnie poprosił bym mu towarzyszyła. Nie wiedziałam jak chłopak zareaguje. W końcu jego Elsie na imprezie u studentów? I to z obcym praktycznie chłopakiem? Oj dziewczyno, co się z tobą działo. - Pamiętam, pamiętam... nie trudno tego zapomnieć - dodałam po chwili.
-Panie z którymi bywam, nie są skore do rozmów... Jeżeli wiesz, co mam na myśli-Puścił jej oczko a po chwili, znów zanosząc się śmiechem. Ah te żarciki Anthony. Nawet nie wiedział, czy dziewczyna weźmie to na serio, czy po prostu to oleje. Na jej miejscu, pewnie by to totalnie olał. W końcu on zawsze papla jakieś rzeczy, które nijak mijają się z prawdą. -Wiesz, co ja myślę na temat wybierania komuś męża itp... Narzucanie własnego zdanie... Br... Ale jeżeli będziesz się ich święcie słuchać i będzie potulna jak baranek, nawet nie wypowiadając słowa... Nie wiem czy będę miał dłużej ochotę przebywać z taką Elsie.-Powiedział spokojnie. Ale była to prawda. Gardził osobami, które pozwalały sobie na coś takiego. Była to tylko ich głupota, nic więcej. Dlatego nie miał zamiaru z kimś takim przebywać... Ale ona taka nie była. Po prostu musiała raz im pokazać, że nie ma już dziesięciu lat i posiada własne zdanie... Coś mu się wydaje, że potrafiliby to zrozumieć. W końcu ich zna. Nie wiedział, czy był dobry w doradzeniu jej, co powinna zrobić... Po prostu powiedział to, co sam myślał. Nie było to takie trudne. Cicho westchnął i rozejrzał się spokojnie po korytarzu.-W razie kłopotów... Wystarczy mnie zawołać. Potrafię zjawiać się i znikać na zawołanie...-Powiedział z uśmiechem i wzruszył lekko ramionami. Uniósł lekko brwi, gdy wspomniała o tej całej imprezie. Tia... Czasem jednak jest lepiej jak swoje myśli, zachowa jednak dla siebie. Lepiej aby nie wiedziała, co myślał na ten temat. Po prostu uważał, że kiedyś przyjdzie na nią czas... Niekoniecznie teraz. Każdy w końcu musi poczekać... -No właśnie... A szczerze? Nie chcę zrujnować życia Adrienne... Choć coraz częściej łapie się na tym, że nie mam nic do gadania i zwisa mi to... W końcu dziewczyna zrobi, co będzie chciała...-I znów odzywa się w nim ten stary, poczciwy Anthony. Jak dobrze, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Dobrze, że on się nie zmienia.
Jego stwierdzenie, na temat pań oczywiście, kompletnie olałam. Chyba domyślałam się o co mu chodziło, ale stwierdziłam, że nie będę się w to zagłębiać. Chyba nie ma większego sensu. Nie chciałby przebywać z taką Elsie? W sumie miał rację, sama nie chciałabym przebywać sama ze sobą, ale to byli moi rodzice. Mieli dziwne poglądy, ja też je miałam. Zresztą bałam się ich zawieść. Ich kochana, jedyna córeczka. Zawsze mówili, że powinnam się ich słuchać, a tu guzik, znalazłam sobie o cztery lata starszego faceta. Oj nie chciałabym widzieć miny ojca. - Rozumiem - powiedziałam tylko. Eh, czemu on zawsze miał racje. To było irytujące, czasami. No ale znałam przynajmniej jego zdanie, lubiłam to, bo zawsze byłam wtedy tak dobrze nakierowana. Można coś lubić i nie lubić za jednym razem? Jestem dziwna. - Wystarczy zawołać? - zapytałam z niedowierzaniem. - Jasne, a jak chciałam byś się pojawił w sali... a zresztą, kiedyś to wypróbuję. Prawie się wygadałam jak go w Wielkiej Sali nawoływałam dla żartów jak jakąś kaczuszkę. Wolałam tego nie mówić, jeszcze nie byłby z tego zadowolony i miałabym problemy. A jak to jeszcze niedawno wspomniał, igram z ogniem. - Nie chcesz jej zranić? A ty w ogóle coś do niej czujesz? - zapytałam. Z jednej strony chciałam by Anthony był szczęśliwy, z drugiej nie miałam zamiaru dzielić się nim z kimś innym. To oznaczało, że będzie musiał dzielić swój i tak ograniczony czas na dwie osoby. A co jak spotkamy się w trójkę, komu będzie poświęcał więcej uwagi? Oczywiście, że jej. To chyba było w tym wszystkim najgorsze. Zazdrosna Elsie to nie żarty. - I tak zrobisz jak uważasz, ale masz pewność, że nie skończy się to tak samo jak z Melody? Że zaraz wam przejdzie, albo co gorsza tobie przejdzie, a ona będzie się męczyć? Znasz się, trudny z ciebie partner - dodałam.
A on lubił ją tak irytować. Było to całkiem zabawne. Przynajmniej dla Niego. Tak, nie chciałby z nią przebywać... Sama robiła sobie na złość. A rodzice nigdy jej nie zrozumieją, nawet nie będą się starać jeżeli ona z nimi nie porozmawia. Nie była aż taką małą dziewczynką, aby nie udowodnić, że jednak posiada własne zdanie. A mina ojca? Czy naprawdę obawiała się rodziców i ich reakcji? Czy to jednak było coś znacznie głębszego? Położył dłoń na jej głowie i poczochrał jej włosy, zaśmiał się cicho. Zawsze miał racje? Po prostu mówił to, co mu siedziało w głowie. Jego zaletą było to, co myślał. Nie owijał w bawełnę, bo tak było prościej. -Jeżeli masz jakiś poważny problem, a nie gdy masz taki kaprys... Aha! I nie wysyłaj znajomych po mnie, rozumiesz?-Sam nie wiedział czemu, ale ten pomysł go nieco zdenerwował. Nie chciał być szukany, nawet nie powinien być. Miała żyć swoim życiem, nie zwracając na niego uwagi. Nie było to potrzebne, nie chciał aby czekała na niego, gdy nawet on sam nie wiedział kiedy wróci. I ona doskonale o tym wiedziała. Nie chciał, aby była od niego w jakikolwiek sposób zależna. Tym co do niej czuł, zdawał sobie sprawę, że mógł nawet ją ranić. Cicho westchnął i zabrał rękę. -Czy coś czuje?-Uniósł lekko brwi i przymknął powieki, jakby był bardzo senny. Skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej.-To chyba oznaka, że jednak coś czuję... Choć brzmi to absurdalnie... -Zmarszczył lekko brwi. Racja, nie był jakimś specem od uczuć... Nie był nawet jakoś specjalnie czuły. Była zazdrosna? I komu poświęcałby więcej uwagi? Elsie była jak rodzina. To było coś innego, i tak całkiem sporo jak na niego... Powinna chociaż docenić to, co z siebie chłopak wykrztusza. -Nigdy nie nazwałbym siebie partnerem... Naprawdę. Jestem bardziej pasożytem. Niszczę ludzi.-Zaśmiał się i lekko ją szturchnął.-Patrz co zrobiłem z Tobą.-Powiedział. Naprawdę tak o sobie myślał. Nikt normalny z nim nie wytrzymał długo, bo może nigdy nie przywiązywał do niczego większej wagi? Mhm. A Melody? To było wariactwo. Ona po prostu nie potrafiła odejść... Naprawdę niszczył ludzi... I czy to robiło na nim wrażenie?...