Ogromny, przeszklony budynek, który jest tak wysoki, że gdy staniesz u jego stóp, nie jesteś w stanie dostrzec szczytu. Miejsce, w którym bez pudła znajdziesz wszystkie potrzebne rzeczy, które chciałeś nabyć w mugolskim świecie, a na zakończenie możesz jeszcze wstąpić do którejś z kawiarni lub restauracji, których jest tu pełno. Musisz mieć niestety mugolskie pieniądze, pamiętaj, że Twoje czarodziejskie monety zostaną potraktowane jako żart!
Ach, ach, poczuł się okrutnie zaszczycony, naprawdę. Zachwyt, duma i radość emanowały z niego, gdy Amelka chyba szczerze wyraziła swą sympatię. Tak, to na pewno dar od Boga, znak losu, łut szczęścia... - Cóż, mam nadzieję, że mówisz to szczerze, a nie z grzeczności, bo z chęcią się wproszę - no niestety, moja droga. Jasne, że piję herbatę. Kawę. Sok. Wodę gazowaną. Niegazowaną. Owocową. Ba, z tobą mógłbym nawet pić wodę po pierogach, wszystko jedno. Rozbierana butelka? Nie ma sprawy, a nawet bardzo chętnie. Ha!
Blablabla, kartączygotówką, pewnie że gotówką, jaką w ogóle kartą, pff. No, rachunek, siatka, dziękujemyzapraszamyponownie. I już! -To może byś tak ruszył się po tamte bokserki? - zaproponowała, zszokowana i znudzona męską nielogicznością. Przecież po to tu przyszedł, tak? Mimo wszystko, długo tak nie wytrzymała i w ostateczności obdarowała go ładnym, szerokim uśmiechem. -Zgadzasz się na herbatę? Nie wierzę. - kobiety. ZAWSZE muszą zacząć na coś narzekać albo coś podejrzewać. Dlaczegóż to tak zacny człowiek jak Charles miałby nie pić herbaty? To na pewno ona chciała wypić coś nieprzyzwoitego i teraz badała teren, aby upewnić się, że całą winę za pożądanie nieprzyzwoitości będzie mogła zrzucić na biednego Szarla. Z pewnością.
Bokserki? Hę? Aaaach, bokserki. No tak. Podrapał się po głowie, co miało być zabiegiem ułatwiającym myślenie, po czym, gdy jego fryzura przypominała już las po huraganie, stwierdził, że w sumie to mu się nie chce i wpadnie po nie innym razem. Znów ten uśmiech - naprawdę, sklep z bielizną sprzyja radości czy co? Albo to jego wspaniały urok osobisty (mhm) tak na nią działał. - Oczywiście że tak - herbata z rumem to bardzo zacny napój, pomyślał - Chyba, że wpadnie nam do głowy jakaś ciekawsza opcja. Znaczy coś, co w porządnym pubie można kupić dopiero po siedemnastym roku życia (ahm), a u mugoli chyba nawet jeszcze później. Jasne, może zwalić wszystko na niego, w porządku. Przyjmie to na siebie z godnością!
-To powinieneś się śpieszyć z wpadaniem na "ciekawsze opcje", bo zaraz teleportujemy się do mnie. - zarządziła. Czyli jednak nie kupuje bokserek? Wzruszyła ramionami. A podobno to kobiety były niepraktyczne. Ona przynajmniej przywiezie do domu to, po co tu przyjechała. Powoli ruszyła w stronę wyjścia ze sklepu, potem zaś w stronę wyjścia z galerii. Różnych typów herbat miała u siebie pod dostatkiem, wobec tego jeśli rzeczywiście chciał jakiegoś wyrafinowanego alkoholu, to powinien się pospieszyć, póki może coś kupić w mugolskim sklepie, o.
Jak to nie był praktyczny i logiczny, jak to nie. Właśnie wraca do domu (jej domu) z najcudowniejszą kobietę na świecie; uwaga, kobietę która dzierży w smukłej dłoni seksowny komplecik w postaci czarnej koronkowej bielizny! Podczas swoich radosnych rozmyślań dyskretnie (w ramach oszukiwania siebie) pominął fakt, że zmierzają NA HERBATĘ, bo są STARYMI ZNAJOMYMI, a w nowym zakupie NIGDY JEJ NIE ZOBACZY. Hm. Hm. Mniejsza o to. Poszedł za nią (dobrze, że szła powoli - strasznie go wkurzało gdy ktoś ruszał do przodu tempem dzikiego hipogryfa i nie, nie łaska poczekać, bo przecież się pali by biec do przodu!), rozmyślając nad tym, jak dyplomatycznie przekazać jej, że - Wino byłoby lepszym wyborem - przekazał dyplomatycznie, orientując się, że w jego zamiarach była to tylko myśl. Uch. Bardzo czytelna aluzja! Teraz skończy się na wodzie po pierogach, och.
Chodzenie powoli w przypadku Am i tak było pojęciem abstrakcyjnym, ale można uznawać, że szła wolniej niż zwykle. Oczywiście, w związku z świadomością, iż proces decydowania u Charles'a był zjawiskiem długim i skomplikowanym. O dziwo stosunkowo szybko się przekonała co do tego, że miała rację. Przystanęła i poprawiła beret. Wino. Wino. U siebie chyba już nie miała wina. Miała za to trochę rumu, ale skoro chciał wina.. -To kup jakieś. Zaczekam. - zaproponowała. O, chyba, że należało mu dać kieszonkowe. Wtedy to już zupełnie inna sprawa..
Właściwie to czuł się sprowokowany! Zaraz... rum? Rum! RUM! Miała w domu rum i się nie pochwaliła? Co za okrutny, bezduszny człowiek. Zresztą, chyba było mu wszystko jedno. Poza tym, wino też lubił. Lubił wszystko. A z Amelie to już w ogóle nie ma o czym mówić. - Uhm - mruknął i ruszył w poszukiwaniu jakiegoś odpowiedniego sklepu. Na szczęście był niedaleko, więc wrócił dość szybko, dzierżąc w dłoni pakunek. - Jesteśmy zaopatrzeni w prowiant, możemy ruszać! - orzekł agent Primrose, gdy znalazł się ponownie obok Amelie.
Na widok wysokiej papierowej torebki w jego dłoni uśmiechnęła się dziwnie. Wyglądał niemalże jak mugolski nastolatek skrywający pod pachą "soczek jabłkowy". Chociaż czerwone wino przypominało raczej wiśniowy.. Oh, nieważne, ostatecznie mogła to być oranżada, jeśli kupił białe. Dla Charles'a najwyraźniej wszystkie sklepy z alkoholem są "niedaleko" i zawsze znajdzie do nich drogę. Zastanawiało ją bardziej to, że niezmiennie miał w sobie coś z nastolatka. Niezaprzeczalnie, miało to swój urok. Ale to tyle. Gdy powrócił - zasalutowała mu. Wyszli z galerii w jakąś ciemną uliczkę (ależtoromantyczne). -Wybieramy się na Oak Street 13, mistrzuniu. - uprzedziła, przygotowując się do teleportacji.
Wyszła z taksówki zapłaciła taksówkarzowi mugolskimi banknotami, nawet jeśli dostałaby prawojazdy ojciec dałby jej dotknąć kierownicy po swoim pogrzebie. Zawsze uważał że jego córka powinna zachowywać się jak na czarownice przystało i fruwać na miotle bądź innym magicznym przedmiotem poruszać się po świecie. Weszła na parking i staneła na wąskim chodniku. Po chwili ruszyła przed siebie i weszła do galerii handlowej. Wzrokiem odszukała tablicę informacyjną i zaczeła czytać napisy. Po kilku minutach znalazła galerię o którą jej chodziło wyobraziła sobie drogę, którą miała przejść do wyznaczonej galerii. Po kilkunastu minutach znalazła to o co jej chodziło. Weszła do środka i ruszyła w stronę półek i zaczeła przegarniać ciuchy. Wreście wybrała odpowiednie dla siebie i poszła do przymierzalni. Po przymierzeniu ciuchów poszła zapłacić za wszystko. Wyszła z wieżowca. Potem ruszyła w stronę dziurawego kotła.
Błądząc samotnie po Londynie postanowiła w ostateczności pójść na zakupy, zaszaleć. Pierwsze co zrobiła to ruszyła w kierunku stoiska z okularami słonecznymi. W błyskawicznym tempie wybrała piękne Raybany Aviatorki , które idealnie wyglądały na jej twarzy. Później ruszyła do pierwszego lepszego sklepu. Postanowiła sobie, że wejdzie tylko do niego i wraca do mieszkania. Wybrała ładną pudrową koszulę i spódnicę do niej. A później jeszcze buty i kurtkę . Szybko później wróciła do domu, bo zaczął padać deszcz...
Swoim tradycyjnym powolnym krokiem obok wystaw sklepowych przechadzał się samotnie Marshall Roosevelt. Ręce miał wsunięte w kieszenie spodni a jego stara, beżowa marynarka zdjęta po wejściu do budynku, swobodnie dyndała teraz, przewieszona przez jego lewe ramię. Jego wzrok przeskakiwał z jednej wystawy na drugą, w miarę gdy poruszał się na przód.
Nie podoba mu się dzisiejsza moda.
W pewnej chwili zatrzymał się przed jedną z najmniej obleganych kawiarń w centrum i wyszukawszy dla siebie stolik ze skórzanymi fotelami, zajął go sobie. Wyciągnął ze swojej podręcznej torby jakąś mugolską gazetę i zaczął czytać pewien zaznaczony wcześniej przezeń tekst.
Co ona tu robiła? Oto jest pytanie. Ojciec kilka dni temu, tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego zafundował jej wyprawę do Londynu. Najpierw do teatru, potem do wesołego miasteczka, a na koniec na basen i do kawiarni na lody. Stanowiło to przyjemną odskocznię od rzeczywistości, od zmartwień dnia codziennie. Kilka godzin temu spotkała się także z matką i jej nowym "księciem na białym koniu", a teraz samotnie przechadzała się uliczkami Londynu, nie wiedząc co ma ze sobą począć i gdzie pójść. Ile by dała, by zobaczyć się teraz z którymś ze swoich przyjaciół! Chociażby z tym głupolem Maxem, albo z "Marvolo". Mogliby poćwiczyć wspólnie z Kao, dawno nie mieli prób, a przydałoby się to im. Najwyżej będą męczyć ludzi w Pokoju Wspólnym swoim "talentem" muzycznym. No cóż... Kap, kap, kap. Candy spojrzała w górę i zmarszczyła delikatnie brwi. Chmury zaciągnęły niebo i zaczęło padać. Od dawna nie padało... Młoda Puchonka chwyciła swoją brązową torbę z frędzlami i uniosła ją nad głowę, pędząc w stronę Galerii Handlowej, w której się schowała. Materiałowe spodnie nagle wydały jej się bardzo ciężkie, a buty przemokły i dziewczyna syknęła cicho, strzepując torbę. Skoro już tu jednak była, grzechem byłoby się nie rozejrzeć. Więc się rozejrzała. I zaraz tego pożałowała. Pierwszym co rzuciło jej się w oczy była mała kawiarenka na uboczu, a zaraz po niej- on. ON. Marshalla nie widziała od zakończenia roku szkolnego, ale przez te dwa miesiące naprawdę niewiele się zmienił. I wciąż wydawał jej się tak samo nieuchwytny, jak wcześniej. Nadzwyczaj pewnym siebie krokiem pomaszerowała w tamtą stronę i zamówiła małą kawę, nerwowo wystukując sobie tylko znaną melodię na blacie baru. Co miała robić? Nie podejdzie przecież do niego! On nawet nie wie, że ona istnieje, mogła się o to założyć. A kiepska z niej była rozmówczyni, zwłaszcza, gdy zjadały ją nerwy. Jedyne na co było ją stać to- jak zwykle- po prostu wpatrywanie się w niego i modlenie się, by tego nie zauważył. I tak też zrobiła tym razem. Nie żeby była jakąś jego natrętną fanką... No coś wy!
Bardzo lubił kawiarnie. A szczególnie takie malutkie. Taki facet jak on lubi sobie czasem zaszyć się z dala od domu w jakimś przytulnym miejscu, mając przed sobą najnowsze wydanie ulubionej gazety i dostęp do zapewne "najpyszniejszej kawy w całym Londynie". Gdy kelnerka doniosła mu zamówione latte, dostrzegł wchodzącą do kawiarenki, przemoczoną dziewczynę. W pewnym momencie, rozpoznał w niej Puchonkę, którą kojarzył ze szkoły. Jak ona się zwała... Darkness? Chyba tak. Candy Darkness. Starał się nie spoglądać w jej stronę, choć głęboko czuł, że ona starała się robić to samo. Zbliżył filiżankę do ust spijając z niej trochę pianki i opuścił nos w gazetę. Parę minut później, podniósł nagle wzrok i ujrzał, że spoglądała znów w jego kierunku. Gdy znów na niego spojrzała, ten zrobił to samo i podniósł przyjaźnie brwi. Posłał jej jakieś dziwne spojrzenie w stylu "Cz-cz-cześć. Ty. Ja. Hogwart. Co za zbieg okoliczności." - Candy, tak? - po chwili wyrwało mu się. Dziewczyna od dawna fascynowała go. Ale tak skrycie. Nie do tego stopnia, by za wszelką cenę chcieć ją poznać. Może był zbyt leniwy, może nieśmiały. Jedno jest pewne. Lubi naturalne dziewczyny. Wręcz czuje do nich pożądanie. Ale czy i tak jest w przypadku panny Darkness?
Drgnęła, słysząc swoje imię. W pierwszej chwili nie była w stanie jednoznacznie określić, skąd dobiega, ale... kurde. Poza nimi siedział tu tylko jakiś stary mężczyzna w grubych okularach i meloniku i kobieta, która wydawała się spać. Nie miała więc zbyt wielkiego wyboru. -Ja?- spytała głupio, wskazując palcem na siebie i rozglądając się raz jeszcze po okolicy z wesołym uśmieszkiem. Zsunęła się z krzesła, wraz z kawą w ręku i podreptała w jego stronę. Spojrzała pytająco na fotel naprzeciwko chłopaka i nie czekając zbytnio na odpowiedź, zajęła go. -A ty jesteś Marshall, prawda?- spytała, a głos- o dziwo! jej nie zadrżał. Aż była z siebie dumna. -Nie widziałam cię w Egipcie- dodała po chwili, z jakąś nutką żalu i była niemalże pewna, że i on ją wyczuł. Miała ochotę zapaść się pod ziemie! Zaraz wyjdzie na jakąś jego psychofankę, a on będzie stąd uciekał w podskokach. Dobrze, tylko spokojnie, pomyślała, sięgając po swój kubek z kawą i upijając łyk. Była pyszna, słodka, z mlekiem i czekoladą- taka, jak lubiła. -Było naprawdę wspaniale, choć pogoda jest tam nieznośna. Dnie gorące, a noce tak zimne...- powiedziała i dla wzmocnienia efektu zadrżała, uśmiechając się lekko.
Gdy ta zareagowała na swoje imię, wskazał na fotelik przed nim. A co, nie można się przecież wiecznie odosabniać. Z resztą, mówiąc szczerze, w jakiś sposób coś go ciągnęło to tej dziewuszki. - Tak, mów mi Marsh. - odpowiedział niby spokojnie, gdy upewniała się o jego imię, choć w środku tak naprawdę denerwował się rozmową. Czemu? Przecież nie ma się czego obawiać, Marsh! Ona nie gryzie. - No, nie było mnie w Egipcie. To prawda. Głównie z powodu tego, że miesiąc temu mój ojciec zaraził się czymś od swoich pacjentów i nie wychodzi od tametej pory z łóżka. Szkoda mi go. Musiałem z nim zostać, bo mama ciągle pracuje, a siostra jest w czwartej klasie i bardzo się cieszyła na tą wycieczkę do Egiptu. - urwał na chwilę, jakby zdając sobie sprawę, że mówi za dużo jak na swój zwyczaj - Przywiozła pamiątki. Podobno było fajnie. Na koniec uśmiechnął się nieśmiało w stronę dziewczyny i ułożył ramię na jednym z oparć fotela. Drugą ręką złapał swoją filiżankę i upił kolejny łyk, przewiercając Candy swoim spokojnym wzrokiem. Pychota. - Brrr. - bez zastanowienia wyrzucił z siebie ten dźwięk, gdy ta opowiedziała mu o temperaturze panującej w Egipcie nocą. Zabrzmiał on trochę dziwnie, przez co po chwili Marsh żałował, że w ogóle go z siebie wydobył.
-Przykro mi- powiedziała cicho, nie dlatego, że tak wypadało, ale dlatego, że naprawdę tak czuła. Jej ojciec bez problemu zgodził się na wakacje w Egipcie, każąc przywieść sobie masę pamiątek i zdjęć. Matka za to dowiedziała się o wycieczce po fakcie i chyba niespecjalnie obszedł ją ten fakt, bo dużo bardziej wolała spędzić lato ze swoim kochankiem. -Ale jest jest następny rok. I kolejny, i jeszcze jeden- uśmiechnęła się, chcąc jakoś dodać mu otuchy, czy... czegokolwiek. -Ano, fajnie- przytaknęła. -Wszyscy zalali się w trupa i potem trzeba było zbierać resztki- zaśmiała się i spojrzała na gazetę. -Coś ciekawego? Tak naprawdę mało interesowała ją gazeta. Już bardziej jej właściciel. Pochyliła się nad stołek, zerkając na jakiś artykuł i uniosła do góry brew, czytając pierwsze kilka linijek. Miała racje; nic ciekawego. -Nie spodziewałam się, że spotkam cię tutaj- podparła policzek na dłoni i wbiła w niego ciekawskie spojrzenie. -W szkole wydajesz się wciąż zamyślony, jakbyś był w swoim własnym świecie- wzruszyła delikatnie ramionami, wydymając lekko wargi, jak niezadowolony pięciolatek. -Więc, co cię tu sprowadza?
Uśmiechnął się i opuścił głowę, gdy ona starała się go pocieszyć, choć wcale nie musiała. Nie czuł żadnego żalu, po prostu wypełniał dobry uczynek swojemu tacie. Z zaciekawieniem wsłuchał się w słowa Candy, z uwagą obserwując każdy ruch jej delikatnych warg. Gdy jednak jej uwagę przykuła jego gazeta, wzruszył delikatnie ramionami. - Gazeta codzienna. Szukałem ogłoszeń jakichś tanich mieszkań na wynajem, ale raczej kiepsko mi idą poszukiwania. Nie żebym chciał za wszelką cenę opuścić rodzinne gniazdo... Po prostu myślę o swojej przyszłości i... eee takie tam. Lekko się zarumienił, co spróbował ukryć unosząc do ust prawie pustą już filiżankę. - Rzadko tu przychodzę, bo zazwyczaj w sklepach nic mi się nie podoba. No, chyba, że księgarnie. Niektóre mugolskie książki są doprawdy wspaniałe. - odparł i wyprostował się w siedzeniu. Podparł policzek dłonią tak samo jak Candy i uśmiechnął się tajemniczo. - Ja zamyślony? Może trochę... - powiedział cicho, starając się połechtać ciekawość panienki. - Co mnie tu sprowadza? W sumie, nie bardzo wiem. Ojciec lepiej się ostatnio czuje, więc wyrwałem się z domu na spacer po mieście. W pewnym momencie uznałem, że pooglądam sobie tutaj marynarki, no, niestety nie znalazłem odpowiedniej i... No jakimś cudem znalazłem się w tej kawiarni. - opowiedział, jakby nie pamiętając dokładnie całej historii. - W ogóle, to mają tu pyszną kawę, nieprawdaż? - dodał i wypił resztkę pozostałej kawy, po czym odstawił filiżankę na stoliku.
Marshall miał pod nosem trochę pianki. Wyglądał przekomicznie.
-Rozumiem- skinęła głową z uśmiechem. Ależ wygadany! Więc jednak nie był wcale taki cichy i małomówny, jak mogło się na pierwszym rzut oka wydawać. Candy poczuła się mile wyróżniona. -Ja sama myślę o przeprowadzkę, ale to dopiero za kilka lat, pewnie po studiach. Kocham Waszyngton, a mój tata jest wspaniały. No i mam jedzenie za darmo- wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Ojciec był jej naprawdę bliski i jakoś nie tęskniła do samodzielności i całego tego "dorosłego" życia. Tak naprawdę lubiła mu, jak to mówił, siedzieć na karku. Poza tym nie wyobrażała sobie siebie, w dużym pustym mieszkaniu, w którym nikt na nią nie czeka. Ta wizja przerażała ją, za każdym razem, gdy tylko dziewczyna o niej pomyślała. Samotność jest okropna. I nie dla niej. -Tak, tak, lubię kryminały i niektóre horrory- zgodziła się, bardzo entuzjastycznie i klasnęła w dłonie. Jak zawsze, gdy była szczęśliwa. -Twoja marynarka jest w porządku- skomentowała, rzucając okiem na materiał przewieszony przez fotel. TY jesteś w porządku, chciała dodać, ale powstrzymała się, gryząc w język dość mocno, tak, że syknęła cicho. -Tak, pyszną- roześmiała się, spoglądając na niego rozbawiona. Sięgnęła po serwetkę na stole i wyciągnęła ją w stronę Puchona, ścierając resztki kawy z twarzy. Dopiero potem pacnęła się dłonią w twarz. -Mogłam ci zrobić zdjęcia. Mogłabym szantażować cię nim do końca życia- posłała mu niewinny uśmieszek, ale zaraz potem roześmiała się.
Wpatrzony w panienkę, analizował każde wypowiedziane przez nią słowo. Mówiła według nieg w słodki sposób, co tylko go zachęcało do rozmowy z nią. A jeszcze jej mowa ciała... - Uwielbiam kryminały! - wtrącił się nagle w taki sposób, jakby wytyczenie, że coś ich łączy było dla niego jednym z najważniejszych zadań w życiu. - To znaczy... lubię. Uznał, że okazanie dziewczynie, że bardzo mu zależy na ich poznaniu, może ją odstraszyć. A do tego nie mogło w żadnym przypadku dojść. - Marynarka? Dzięki. Uwielbiam marynarki. Jakbym mógł, to chodziłbym w nich codziennie. - powiedział znów zbyt ochoczo i miarę wypowiadania następnych wyrazów, tempo jego mówienia stopniowo zwalniało. - Taka, powiedzmy... obsesja. Wskazał palcem wskazującym na swoją głowę i zrobił dziwną minę, jakby dla żartobliwego zasygnalizowania, że może być z nim coś nie tak. Zdziwił się, gdy dziewczyna wyciągnęła w jego kierunku dłoń z chusteczką. Cóż ona robi? Chce go zabić? Zląkł się, ale gdy uświadomił sobie, że ścierała mu z twarzy pozostałości po gorącym napoju zaśmiał się głupio. - No tak, cały ja. Zawsze ubabram się jak świnka. - skomentował z szerokim, szczerym uśmiechem. - Ale na szczęście ich nie zrobiłaś, więc moje życie jest bezpieczne. - powiedział ukazując "przeogromną" ulgę i skupił wzrok na sympatycznej twarzyczce Candy. W pewnej chwili przez myśl mężczyźnie przeszły wypowiedziane przez Puchonkę słowa: "...do końca życia". Do końca życia. Zamyślił się w pewnej chwili, wyobrażając sobie, czy ich znajomość rzeczywiście mogłaby tyle potrwać. Byłby z tym szczęśliwy.
No i proszę, znów odpłynął. Jego twarz przybrała rozmarzony wyraz, ale dziewczyna przecież nie mogła wiedzieć o tym, co siedzi mu w tej wielkiej głowie. Po krótkim czasie jednak powrócił na ziemię, odchrząknął nerwowo i poprawił się w siedzeniu. - Jakiej muzyki słucha panienka? - spytał powoli dla nawiązania rozmowy i zaczął gładzić jeden z swoich zarośniętych policzków.
I kto to mówi? Gdyby Candy mogła choć na chwilę wejść do głowy tego tutaj studencika zapewne padłaby z zachwytu. Przecież to ona była tą, która podziwiała go z daleka, wzdychała i marzyła o rozmowie, takiej, jak ta. Nie mógł więc wydać jej się zbyt nachalny, zbyt natrętny. I nie miałaby nic przeciwko znalezieniu jeszcze kilku rzeczy, które by ich łączyły. Nigdy nie myślała o sobie w ten sposób. To znaczy; nie widziała w sobie dziewczyny, która może podobać się jakiemuś chłopakowi. Przywykła, że większość z nich woli głupiutkie, wytapetowane od stóp do głów, bardziej przebrane niż ubrane dziewczęta, a ją traktują jak kumpla w spódnicy, nic więcej. Raz była z kimś. Tak poważnie- poważnie, na serio- serio. Trzymała chłopaka za rękę, nawet się z nim całowała! I robiła masę głupich rzeczy, bo taka przecież była. Przy tamtym chłopaku nic nie musiała udawać. On był dla niej, ona dla niego i było w porządku. A potem on ją zdradził. Z dziewczyną wymalowaną, zarozumiałą... Candy miała ochotę rzucić w niego Drętwotą, ale wiedziała, że nie może. Mimo wszystko on coś jeszcze dla niej znaczył. Dobrze, koniec tych smętów. Chciałam tylko powiedzieć, że dla Candy miłą odmianą byłoby usłyszeć, że jest fajna "w tej fajny sposób". Czy coś. -Każdy ma jakieś obsesje. Ja nigdy nie rozstaję się z bransoletkami- i jakby na potwierdzenie swych słów uniosła do góry dłoń, na której wesoło coś pobrzękiwało. -I uwielbiam kapelusze. A ty, mój miły, lepiej uważaj. Nigdy nie wiadomo, kiedy jeszcze upaćkasz się czymś. A wtedy ja będę stała obok, zwarta i gotowa, z aparatem w dłoni- powiedziała, poważnym tonem, z równie poważną miną po czym posłała mu łobuzerski uśmieszek. Zmarszczyła delikatnie brwi, widząc, że chłopak gdzieś "odpłynął". Wyglądał dość uroczo i znów zapragnęła zrobić mu zdjęcie, ale on jakby na zawołanie się otrząsnął. -Słucham wszystkiego. W samochodzie z ojcem śpiewam country, a gdy jestem sama w pokoju wygłupiam się i udaję szaloną rockmenkę- zrobiła minę a'la groźna gwiazda rocka i sięgnęła po pusty kubek, udając, że to jej mikrofon. -A ty?
Zaśmiał się cichutko w odpowiedzi na "groźby" aparatem fotograficznym. Musiał przyznać, że była urocza. Ale co ona może myśleć o nim? Przecież nie jest jak inni faceci - to może być dla niektórych rażące. Nie nosi markowych ciuchów, nie ma tatuaży ani poprzekłuwanych uszu... czy coś. Nie nadąża za modą. I nie chce nadążać. Woli być po prostu sobą. Czy to źle? Większość dzisiejszy panien odnajduje wytchnienie w dupkach, którym chodzi tylko o seks. A później płacz i lament, na temat tego "jacy to wszyscy mężczyźni są okropni". Denerwujące. Ale Candy nie jest taka. On to czuje. Ta uczennica Hogwartu wręcz emanuje szczerością. - Również nie ograniczam się do jednego gatunku. Ostatnio dużo słucham Wyzwolonych Skrzatów i Mimbulus Mimbletonii. Rozszalałe Mantykory też są fajni. To wszystko zależy od nastroju. - odparł i podrapał się po czole. Zamilkł i utkwił nieruchome spojrzenie na twarzy Candy. Nie wiedział o czym mogą teraz rozmawiać. To jeden z tych momentów, kiedy braknie mu języka w gębie i woli posłuchać, do druga osoba ma do powiedzenia.
Jaki był jej typ? Sama tego do końca nie wiedziała. Choć brzmi to banalnie, musiał mieć to "coś". Magiczne "coś", co by ją do niego przyciągnęło. Wiedziała za to, że nie przepada za wymuskanymi chłopakami w markowych ciuchach, z misternie ułożoną fryzurą, spryskanymi hektolitrami perfum. To nie dla niej, nie jej bajka. Jej były chłopak chodził w starych jeansach i dziurawych trampkach, a mimo wszystko miała na jego punkcie bzika i uważała go za najprzystojniejszego mężczyznę na Ziemi. Ale kiedyś przecież wzdychała do uroczych chłopców z plakatów, więc... Oj tam, to było kiedyś i nieprawda! Marshall wyróżniał się więc na tle szkolnych "przystojniaków". Nie uchodził za typowe "ciacho" i to pewnie dlatego Candy się nim zainteresowała. Bo nie był taki sam, jak inni, ale też nie udawał kogoś, kim nie jest. -Kiedyś możemy wybrać się razem na koncert- palnęła nagle, ni z tego, ni z owego i zaraz tego pożałowała. Czy ona właśnie zaproponowała mu coś na kształt... randki? Boże, Candy, znasz tego chłopaka kilka minut! -To znaczy... jeśli masz ochotę, no! Bo ja tam lubię wszystko, ale niektórych zespołów nie cierpię, ale na koncert bym poszła! Brawo, Candy, nie ma co. Jej składnia zadziwia nawet mnie. Eheś.
Ech, już miesiąc bez Hogwartu… Nick już miał czas aby się za nim stęsknić. Chciałby już wrócić do swoich przyjaciół, zobaczyć mecz quidditcha… No nic, na razie musiał zadowolić się mugolskimi rozrywkami! Wszedł pewnym krokiem przez główne drzwi do galerii handlowej rozglądając się wokół. Nie miał za bardzo co liczyć na znalezienie znajomych z Hogwartu, bo większość była teraz w Egipcie. Wczoraj dostał nawet kartkę z pozdrowieniami od kumpla. Znudzony Nick ruszył w stronę ruchomych schodów na górę w poszukiwaniu jakiegoś fajnego zajęcia. Ale co ciekawego można robić samemu?! Pewnie znowu skończy się na jakimś nędznym Fast-foodzie…
EDIT 20:56 - poproszony zostałem o przeniesienie się w inne miejsce, więc załóżmy, że zjadłem tam jakiegoś cheesburgera i wróciłem do domu ;)
Ostatnio zmieniony przez Nick Williams dnia Sro 1 Sie - 20:55, w całości zmieniany 1 raz
Nie sądził, że bliższe poznanie Candy tak szybko mu pójdzie. Zazwyczaj jest inaczej, szczególnie, że facet na ogól za dużo nie mówi. Ale w kontakcie z Candy stał się jakoś dziwnie rozgadany. A teraz ona zaprasza go koncert. Kiedyś. - Bardzo chętnie pójdę. - odparł po pauzie, kiwając dla efektu głową, próbując ukryć, ekscytację, którą to zaproszenie w nim wywołało. Wyszło mu wybornie. Uśmiechnął się ukazując swoje białe zęby, po czym wyciągnął z kieszeni srebrny, otwierany zegarek, by sprawdzić godzinę. Niedługo musi zjawić się w domu. Obiecał siostrze, że zajmie się ojcem, gdy ta pójdzie z tym swoim nowym chłopakiem na randkę. Nie lubił jej nowego chłoptasia, ale cóż on mógł poradzić. Na szczęście miał jeszcze nieco czasu, a rozmowy z Candy za nic w świecie nie chciał na razie przerywać. - Idziesz teraz do siódmej klasy, prawda? - spytał dziewczynę z czystej ciekawości i splótł dłonie na stole.
Ona także była zaskoczona tym, jak łatwo im się rozmawiało. Jakby wcale nie poznali się przed chwilą. Jakby byli dobrymi znajomymi, albo przyjaciółmi. Podświadomie czuła, że mogłaby mu powiedzieć cokolwiek, powierzyć jakiś sekret, a on nikomu nic by nie powiedziała. Jakby łączyła ich jakaś niewidzialna nić porozumienia. To zabawne, bo jeszcze z nikim jej się to nie przydarzyło. -Tak, zdałam wszystkie SUM-y i ojciec w nagrodę kupił mi nową deskę surfingową- powiedziała, może nieświadomie się tym chwaląc. Ale przecież nie miała tego w planach. -Uwielbiam pływać i zaraziłam tym tatę, więc teraz razem siejemy postrach na morzach i oceanach- roześmiała się wesoło, ale gdy tylko spojrzała na zegarek w jego dłoni- zamilkła i troszkę... posmutniała. -Wybacz. Ja cię tu zanudzam, a tobie pewnie się gdzieś spieszy... Naprawdę nie chciała wydać się natrętna. Głupia, nachalna małolata, z której będzie się śmiał z kolegami. Mimo iż o tym pomyślała to jakoś nie mogła zobaczyć marshalla w tej roli. On chyba miał za dobre serce, by śmiać się z kogokolwiek.
Gdy chował do kieszeni zegarek, a ona zamilkła, poczuł się trochę głupio, bo pewnie wyglądało to, jakby niespecjalnie zależało mu na znajomości z jej osobą. Utkwił wystraszony wzrok w oczach Candy, jakby przyłapany na jakimś gorącym uczynku. - Ależ skąd, Candy, rozmowa z Tobą jest przecudna. Cóż, za kwadransik muszę się stąd zmywać, bo obiecałem coś siostrze, ale tymczasem... - położył rękę na serduchu - Nigdzie się nie wybieram. Mrugnął przyjacielsko do niej, choć mogło wyglądać to bynajmniej dziwnie, ale grunt, że chciał jej posłać jakiś przyjazny gest. A przyjazny gest, równa się początek przyjaźni. Tak przynajmniej mu się wydawało. - Masz jeszcze jakieś plany na końcówkę wakacji? - spytał, w trakcie, gdy kelnerka podeszła do niego z rachunkiem.